Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

piątek, 22 listopada 2024

Pokrewieństwa języka tocharskiego z językami słowiańskimi.













przedruk fb




PraŹródła - edukacja, badania, publikacje
 


17 listopada o 19:01 ·





Oto długo oczekiwane opracowanie Rafała Jakubowskiego dotyczące pokrewieństwa języka tocharskiego z językami słowiańskimi, które rewolucjonizuje dotychczasową wiedzę w tym temacie.

Badania prowadzone były przez rok. Opracowanie liczy czterdzieści siedem stron, ale tutaj zamieszczamy zaledwie jego fragment. Całość tekstu znajduje się na naszej stronie www. Link znajdziecie Państwo poniżej. Chętne osoby zachęcamy do wsparcia naszej pracy poprzez wpłaty na konto Stowarzyszenia Praźródła, nr 77 1600 1462 1882 7571 2000 0001


POKREWIEŃSTWO JĘZYKA TOCHARSKIEGO Z JĘZYKAMI SŁOWIAŃSKIMI. WERYFIKACJA DOTYCHCZASOWYCH BADAŃ NAD JĘZYKIEM I POCHODZENIEM TOCHARÓW.



Abstract


Niniejszy tekst traktuje o pokrewieństwie języka i w szerszym ujęciu Tocharów do ludów słowiańskich. W ramach tego oparto się na językowej analizie pokrewieństwa, głównie w zakresie morfemów i w mniejszym zakresie w odniesienie do pozostałych aspektów morfologii języka, fleksji, semantyki. Zagadnienie takie zostało podjęte, ze względu na dotychczasowe, marginalizowanie pokrewieństwa języka tocharskiego i języków słowiańskich, mimo jednoznacznych i szczególnie znaczących analogii istniejących w tym zakresie.

Tłem dla przedstawionego zagadnienia jest próba ustalenia pochodzenia Tocharów, nie tylko w nawiązaniu do językoznawstwa ale również archeogenetyki oraz historiografii. W ramach publikacji wskazano na szereg dotychczasowych błędów interpretacyjnych dotyczących języka tocharskiego i pochodzenia Tocharów. Tekst wskazuje na istotne i konieczne uwzględnianie w badaniach językoznawczych wyników badań genetycznych. Wnioski wskazują również na słuszność dotychczas kwestionowanego poglądu, iż „geny najczęściej wskazują na kulturę”, czy „geny najczęściej są powiązane z konkretnymi etnosami”.


1. Pochodzenie Tocharów

Współcześnie Tocharzy stali się tematem popularnym i wzbudzającym wiele emocji za sprawą znalezienia (w drugiej połowie XX wieku) na pustyni Tarim Basin, w Xiaohe licznych pochówków ze zmumifikowanymi szczątkami ludu, który zidentyfikowano z historycznymi Tocharami. Najstarsze mumie pochodzą z XXII-XX wieku p.n.e. [Adams, Douglas 1988]. Obok pochówków zachowało się szereg szczególnych artefaktów, w tym: pale imitujące wiosła i fallusy wbite na obszarze nekropolii, drewniane figurki/lalki, liczne naczynia ceramiczne, w tym z symbolami swastyki. Mumie do grobów złożono w bogatych strojach. W niektórych grobach męskich, na szczególną uwagę zwraca wyposażenie mumii w wysokie, filcowe kapelusze. Tym co od razu wzbudziło sensację, był fakt iż znaczna część zmumifikowanych męskich szczątków miała włosy rude lub ciemny-blond.
 
Wbrew pozorom Tocharowie nie byli ludem tajemniczym. Zachowały się o nich liczne w wzmianki zarówno w historiografii chińskiej, ale także indyjskiej czy europejskiej. Chińczycy Tocharów określali mianem Juezhi. Chińczycy z Tocharami około XX w p.n.e. czyli na przełomie istnienia dynastii mitycznej i pierwszej dynastii historycznej - starli się militarnie. W kolejnych wiekach prowadzili ożywione relacje handlowe. O prawdopodobnej konfrontacji Juezhi z Chińczykami mówią wzmianki kronikarskie Zhang Qiana. Według nich Yuezhi w XIX w pne zostali wyparci na północny zachód od pierwszej chińskiej stolicy Xian [Shah 2016]. Oznaczałoby to że, przed ich wyparciem Yuezhi znajdowali się na obszarze pierwszej chińskiej stolicy i mitycznej „boskiej” dynastii (Trzech Władców i Pięciu Cesarzy). Dopiero kolejna po niej (już historyczna) dynastia Xia, miałaby wyprzeć Yuezhi na teren, w pobliżu którego w kilka wieków później powstały pierwsze fortyfikacje Wielkiego Muru Chińskiego.

 
O Tocharach jako Tusharal lub Tukhāra wspomina Mahabharata, ale także takie teksty jak: Atharvaveda, Samaveda, Brahmany (Aitareya, Satapatha, Vamsa) czy Purany. 

W ten sposób Tcoharów umiejscawia się wśród najważniejszych rodów/ludów aryjskich m.in. obok Śaka. Kronikarskie źródła chińskie wskazują na pokrewieństwo Tocharów z ludem Śaka oraz Wusun (Wūzhī) [Adams, Douglas 1988], który najprawdopodobniej pochodził z terenu wschodniej i/lub środkowej Europy. Natomiast nie jest w pełni precyzyjne określanie ich mianem ludu typowo scytyjskiego. Idąc w ślad za tłumaczeniem źródeł indyjskich Tocharowie oznaczaliby lud księżyca/Boga księżyca [Shah 2016]. Zdaniem współczesnych badaczy sami siebie Tocharowie określali jako „ärsi” lub „ākñi”. Zdaniem D. Adams'a ākñi, oznaczało wędrowców [Mallory, Adams 2006]. Pogląd taki nie znajduje jednak potwierdzenia w źródłach, tym bardziej, że mianem wędrowców – säkā język tocharski określa lud Śaka.

 
Wzmianki o Tocharach znajdziemy w kronikach ujgurskich oraz sogdyjskich. Według Hòu Hàn Jì – chińskiej kroniki z IV w ne, Yuezhi na początku II w pne podbili post grecką Baktrię [Knechtges 2010].

Informację te potwierdza Strabon, według którego Tocharowie należeli do ludów scytyjskich. Ptolemeusz i Strabon Tocharów określali jako Tókharoi – Τόχαροι



Trago dla odmiany twierdził, że Baktrię zdobyły ludy Asiam i Saraucae [Pompeii Trogi, Fragmenta za www.polona.pl], które utożsamiał ze scytyjskimi Śaka, Issedonami/Asii/Osii określanymi przez Chińczyków jako Wusun. 

Najprawdopodobniej Tocharowie naonczas znajdowali się w przymierzu z tymi ludami. Podbicie czy zawładnięcie Daxii i Baktrii przez Tocharów i ludy z nimi sprzymierzone nastąpiło wskutek pokonania i wyparcia Tocharów z pogranicza Chin przez koczowniczych Xiongnu, które jak wynika ze wzmianek historycznych i badań genetycznych były mieszanką Ariów i ludów azjatyckich.



Na zdominowanych przez Tocharów i ich sprzymierzeńców terenach w II w p.n.e. powstaje imperium kuszańskie. Bogate imperium zaczęło być stopniowo dominowane przez sasanidzką Persję. Ostatecznym kres państwa Kuszan położyły najazdy Hunów, aczkolwiek wpływy kulturowe i religijne pozostałe po Kuszanach dostrzec można, w innych obszarach Eurazji.


Manuskrypty tocharskie datowane na IV-VIII w ne, znaleziono na terenie stosunkowo nieodległym od miejsca odnalezienia pochówków tocharskich w XX w pne. Zdaniem większości badaczy zachodnich manuskrypty te zostały spisane przez ludność tocharską migrującą z rozbitego państwa kuszańskiego. Jednak pogląd taki podważa czas powstania tych manuskryptów oraz język stosowany do ich zapisania. Czas powstania najstarszych manuskryptów jest wcześniejszy niż ostateczny upadek państwa Kusz. Natomiast jeśli manuskrypty miałyby być pisane przez emigrantów kuszańskich, najprawdopodobniej były spisywane w języku baktryjskim czyli odmianie greckiego lub w sanskrycie, ponieważ takich form używano w państwie Kusz. Wśród licznych manuskryptów tocharskich nie znaleziono nawet śladów zapisków w języku Kusz. Manuskrypty zapisano w archaicznych formach języka tocharskiego, co wskazywałoby na to, że po rozbiciu państwa tocharskiego przez Hunów część ludności pozostała na pierwotnych obszarach. Taki wygląd wydaje się bliższy prawdy, tym bardziej, że wszelkie wojny i związane z tym migracje, bardzo rzadko kiedy powodują zupełne czystki etniczne i pełne przesiedlenia i migracje.


W badaniach nad Tocharami do połowy XX wieku, lud ten na podstawie wzmianek historycznych utożsamiano ze Scytami lub bliżej nieokreślonymi koczownikami. Pogląd ten zmieniły dwa odkrycia, które miały miejsce na tym samym obszarze. Na początku XX wieku na terenie oaz pustyni Tarim i Lum odnaleziono szereg manuskryptów pochodzenia tocharskiego. Drugie odkrycie dotyczyło kilkuset zmumifikowanych ciał ludności tocharskiej, znalezionych na obszarze Pustyni Tarim. Oba znaleziska w zasadniczy sposób pozwalają określić przybliżone pochodzenie etniczne Tocharów, aczkolwiek w obu przypadkach, mass media, Wikipedia, pop kultura najczęściej przedstawiają fałszywy pogląd na to zagadnienie. Niestety także część naukowców również przestawia tendencyjne interpretacje badań. Temat etnicznego pochodzenia Tocharów można skonfrontować z badaniami genetycznymi mumii tarymskich jak też innych, równie archaicznych szczątków ludzkich pochodzących z obszaru prowincji Xinjiang czyli pogranicza Tarim Basin.


 
2. Sposób przeprowadzenia badań

Jako, że analiza języka tocharskiego jest głównym tematem niniejszej publikacji, w pełni zasadnym staje się przybliżenie zakresu tego opracowania i zastosowanych przy tym metod.


Język tocharski zachował się w wersji A (Tocharski A – TA) oraz B (Tocharski B - TB). W językach tych zapisano kilka tysięcy manuskryptów. Łącznie, w słownikach charakteryzujących ten język zebrano 22 074 słów, w tym 6721 wersji języka A. Jednak wśród tej liczby wyrazów większa część to derywaty czyli wyrazy pochodzące od głównego słowa, powstałe w efekcie odmiany.

 
W opracowaniu opierano się na kilku słownikach języka tocharskiego (A i B), w tym znajdującego się na stronie Uniwersytetu Wiedeńskiego, w ramach projektu „A Comprehensive Edition of Tocharian Manuscripts” [https://cetom.univie.ac.at/?words], D. Q. Adams'a “A Dictionary of Tocharian B” (2013), “Tocharisches Elementarbuch” W. Thomas'a (1964), P. Poucha “Thesaurus Linguae Tocharicae” (1955), G. Carling, G.J. Pinault i W. Winter “A Dictionary and Thesaurus of Tocharian A” (2008) oraz jak dotąd najdokładniejszego “Materials for a Tocharian Historical and Etymological Dictionary” Jorundur Hilmarsson'a (1996).


W ramach analizy postawiono za cel ustalenie pokrewieństwa językowego, języka tocharskiego (TA i TB) z innymi językami, w tym: słowiańskim i bałtyjskim, angielskim, niemieckim, ujgurskim (i językami tureckimi), samojedzkim, sanskrytem, greką, łaciną. W przypadku języków słowiańskich odniesiono się zarówno do współczesnego brzmienia tych języków, jak również do języka staropolskiego oraz staro-cerkiewno-słowiańskiego.


Badanie pokrewieństwa językowego skupiono głównie na analizie leksykalnej, słowotwórczej czyli porównywaniu słownictwa. W mniejszym zakresie odniesiono się do pozostałych aspektów morfologii języka czyli fleksji (odmiany) czy fonetyki (sposobu wymowy). W ramach badania słowotwórstwa analizowano podobieństwa w oparciu o identyczne lub podobne morfemy i podobieństwa odnoszące się także do fonemów. Tym samym odniesiono się nie tylko do analogii brzmienia słów lecz również ich podobieństwa semantycznego (znaczeniowego). Tego rodzaju analiza utrudnia przypadkowość czy tendencyjność interpretacji.

Istotnym było sprawdzenie znaczenia słów zawartych w treści poszczególnych manuskryptów. Zabieg taki stosowano w stosunku do słów, w których dotychczasowe tłumaczenia budziły wątpliwości. Co zostanie omówione w dalszej części publikacji wiele tłumaczeń budzi zastrzeżenia. Wynika to z kilku względów. Pierwszym jest ten, że w manuskryptach liczna grupa słów występuje tylko raz. Tym samym tłumacze mają trudne zadanie, ponieważ znaczenie poszczególnych słów identyfikują tylko na podstawie wątłej wiedzy o kontekście treści zawartych w tekście. Jest to tym trudniejsze i niesie z sobą tym większe ryzyko błędnego tłumaczenia, gdyż większość tekstów zachowała się fragmentarycznie. Znaczna część manuskryptów to tłumaczenia znanych wcześniej tekstów buddyjskich. Jednak i w tym przypadku u badaczy pojawiają się liczne błędy wynikające z niezrozumienia kontekstu religioznawczego badanych tekstów, w tym przypadku z nieznajomości w rozumieniu interpretacji tekstów buddyjskich i co szczególnie istotne związanej z nimi specyficznej terminologii.
Odnosząc się do pochodzenia i ewentualnych pokrewieństw języka tocharskiego z innymi językami, bardzo istotnym jest wskazanie, że do chwili obecnej ponad połowy słownictwa nie udało się zidentyfikować. Oznacza to, że nie znamy znaczeń części słów tocharskich.



3. Pokrewieństwo z językami słowiańskimi

Jednoznacznie należy uznać, że obok sanskrytu czy szerzej języków indo-irańskich, największe pokrewieństwo języka tocharskiego znajdujemy w przypadku języków słowiańskich. Analiza dokonana w niniejszym tekście wykazuje, że podobieństwa między tocharskim a językami słowiańskimi co prawda w mniejszym zakresie dotyczą obszarów fonetycznych lecz istnieje cały szereg zbieżności morfologicznych i semantycznych. Widać je między innymi w strukturach prefiksów i sufiksów służących do negacji lub przekształcania znaczeń. Ich skala sięga ponad 24% całego słownictwa tocharskiego, co przewyższa stopień pokrewieństwa sanskrytu z językiem tocharskim, jeśli odejmiemy nazwy własne, które jak wspomniano w sanskrycie stanowią znaczną część analogii leksykalnych.
 
Ze względów pokrewieństwa genetycznego i kulturowego oczywistym są liczne analogie między językami słowiańskimi a sanskrytem. Zgoła inaczej niż w przypadku języków germańskich, w językach słowiańskich integralnych analogii z językiem tocharskim znajdujemy ok 16%. Wynika z tego, że dwie trzecie wszystkich słowiańskich analogii leksykalnych z językiem tocharskim pojawiają się wyłącznie w językach słowiańskich. Wskazuje to jednoznacznie na archaiczność związków między Tocharami a Protosłowianami. Wskazuje na to również bardzo wysoka (ok 41%) skala analogii leksykalnych z najstarszą odmianą języka tocharskiego (TA). Jest to wskaźnik porównywalny z podobieństwem do TA ze strony łaciny.


Wymienione wyżej aspekty wskazują nie tylko na w znacznej mierze europejskie korzenie języka tocharskiego i pochodzenia Tocharów, ale wskazują jednocześnie na najściślejsze powiązanie tego języka z językami słowiańskimi i łaciną. Przy czym skala analogii ze słownictwem tocharskim w przypadku języków słowiańskich jest wielokrotnie wyższa niż w przypadku łaciny.

Najliczniejsze analogie w słownictwie między obu obszarami języków występują w przypadku dwóch samogłosek: e oraz o, oraz spółgłosek takich jak: l, n, p, s, t, r, w. Tak duża reprezentacja głosek miękkich po raz kolejny podkreśla, że zakres palatalizacji twardych głosek w języku tocharskim na miękkie głoski w językach słowiańskich miał charakter marginalny. Można raczej mówić o wspólnym obszarze miękkich głosek w języku tocharskim i językach słowiańskich.
 
Poza wymienionymi analogiami występującymi w obszarze słownictwa, osobno można się odnieść do interesujących przypadków dotyczących obrzędowości. Rzucają one szersze światło na zagadnienie systemu religijnego Słowian. Na plan pierwszy wysuwa się nazewnictwo tocharskiego i wedyjskiego Bóstwa Maheśvare, czyli władcy potrójnego świata (ziemi, podziemi i niebios). W sanskrycie „maha” oznacza wielki, zaś „śvare” odnosi się w tym przypadku do funkcji i rangi tej istoty. W tocharskim A, „swār” oznaczało radość, ale także harmonię, komplementarność. Należy przy tym mieć na uwadze powiązanie słowa śvare” z sanskryckim sva – oznaczającym przejrzystość, świętość (w nawiązaniu do oznaczenia żywiołu przestrzeni w pojmowaniu sakralnym). Stąd w sanskrycie „śva” jest rdzeniem tak istotnego symbolu jakim jest svasti (swastyka) ale także imienia wspomnianego Boga. Równie rozległe i powiązane z sakralnością znaczenie rdzenia „swa”znajdziemy w językach słowiańskich. To nie tylko świę(tość), świa(tłość) ale także swa(ćba), swa(rga) czyli swastyka. To również imię Bóstwa Swa(roga)/Swa(rożyca) oraz Swa(ntewid), znany ze źródeł wczesnośredniowiecznych pod zapisami: Suantouitus, Suantouith, Suantuitho, Szuentevit, Suantevit, Zuantevith, Zvantevith.

 
Wynika z powyższego, że przedrostek odnoszący się do świętości (w ujęciu przedchrześcijańskim) w języku tocharskim, sanskrycie i słowiańskim bezpośrednio – semantycznie i leksykalnie są z sobą powiązane. W tym ujęciu powstaje zgoła odmienna od dotychczasowych interpretacja funkcji i atrybutów słowiańskiego Swaroga/Swarożyca oraz Swantowida. Za kolejne nawiązanie do słowiańskich Bogów, zawarte w języku tocharskim można uznać pojęcia: „walu”, „walunt” i „walus” (TA) odnoszące się do krainy śmierci u Słowian zwanej wela, która była domeną Boga zaświatów Wołosa/Welesa.

Dalej można wskazać na tocharskie pojęcie „warässaälñesse” (TB), które oznacza praktykę kontemplacyjną, gdzie pojęcie jest pochodnym swār (TA) – radość. W języku słowiańskim mogło dojść do doszło do zmiany znaczenia słowa swar w ramach pejoratywizacji znaczeń sakralnych, co było nagminnym mechanizmem w ramach chrystianizacji. Sva w sanskrycie oznacza zarówno „niebo oświetlone jasnością, słońcem” jak też przejrzystość (charakterystyczną dla żywiołu przestrzeni) oraz naturalny stan umysłu, charakterystyczny dla przejrzystości. W obszarze obrzędowości przejrzystość ta jest efektem głębokiej kontemplacji. Kolejne słowo tocharskie „warksäl” (TB) – oznacza siłę i moc, co można odnieść do słowiańskiego „szwarność”.


Tocharskie „aśrām” (TB) oznacza świątynię, jest bezpośrednim zapożyczeniem z sanskrytu ale również odpowiada starosłowiańskiemu słowu chram. Podobnej analogii można upatrywać w tocharskim „cetisse” (TB) oznaczającym „świątynny”, gdzie cetis = świątynia, kącina.

 
Analogie można znaleźć w nazewnictwie kapłanów, mnichów:

tocharski rsāka (TB) to sanskrycki riszi czyli mędrzec, święty, a w starosłowiańskim żerca;
tocharski dhuta (TB) - w sanskrycie sa(dhu) to święty, asceta i nawiązuje do słowiańskiego pojęcia dziad, ded co oznaczałoby wędrownego ascetę. Następnie:
tocharskie vyākarit (TB) to wróżba, věštba (cze, słow);
tocharskie daksim (TA) to ofiara, datek;
a dānaśālāń (TA) tłumaczone jest jako sala do składania danin, ofiar, gdzie dāna = daniny, ofiary, a śālāń=sala


Także kolejne słowa istotne w systemie religijnym Tocharów nawiązują do świata wierzeń słowiańskich. Do słów takich można zaliczyć:

tocharskie pravacam (TB) – oznaczające prawo religijne jak i tekst obrzędowy. W językach słowiańskich nawiązuje do prawideł, prawa czyli pojęcia nawiązującego do zasad religijnych;
tocharskie prasāt (TB) – to wiara, przesąd, przy czym przesąd jest rozumiany jako wiara w tajemnicze zdarzenia, wiedza tajemna, hermetyczna – z czego wynika, że dawniej słowo „przesąd” miało znaczenie zgoła odmienne od współczesnego. Jest to kolejne z wielu pojęć, które znaczenie uległo pejoratywizacji zmianie w ramach chrystianizacji;

tocharskie pāyti (TB) to pokuta, покая́ние (ros) lub pokani (czeskie);
tocharskie posat (TB) oznacza post, przez co okazuje się, że błędna jest etymologia wymyślona przez Brucknera, według którego post w językach słowiańskich jest VIII-IX wiecznym zapożyczeniem przyjętym od misjonarzy niemieckich, z niem. fasten/fasta. Jeśli doszło do pożyczki to ewidentnie w odwrotnym kierunku.

Dość interesującym jest pokrewieństwo między tocharskim śopaiś (TB) oznaczającym przesilenie a słowiańską sobótką. Pozostając przy świętach tocharskie pākäccām (TA) i pāke (TB) oznacza dar świąteczny czyli paczkę, pakę co wyjaśnia dość archaiczną genezę paczki świątecznej jako prezentu.
 
Do słów związanych z obrzędowością należy także zaliczyć patäl (TB) czyli piekło oraz enak (TA) rozumiany jako zły znak. Kolejnymi interesującymi słowami odnoszącymi się do obrzędowości jest cała rodzina wyrazów tocharskich spokrewniona z pojęciem pälā (TA) oznaczającym oddawanie czci.

Podobne znaczenie ma pojęcie perskie „pahla” rozumiane jako pierwszy, znamienity, czcigodny. W językach słowiańskich wydaje się, że oba pojęcia (perskie i tocharskie) jest spokrewnione z pierwotnym znaczeniem słowa bałwan czyli przedmiotem czci. 

W języku słowiańskim odnoszącym się do obrzędowości przedchrześcijańskiej można znaleźć również kolejne podobnie brzmiące słowa jak:

 (święty) pal – zwany gaikiem, stosowany w świętach wiosennych i letnich. Tego rodzaju pal ze wstążkami w kolorach symbolizujących pięć żywiołów jest nawiązaniem do obrzędowej włóczni, strzały, wirguli/kija dziadowskiego, ale także axis mundi. Sądząc z pozostałości archeologicznych zachowanych na Słowiańszczyźnie od czasów rzymskich, można stwierdzić, że tego rodzaju pale sytuowano także w miejscach pochówków oraz miejscach kultu. W języku tocharskim B „pāli” oznacza również coś długiego i prostego jak pałka, kij, co również nawiązuje do znaczeń obrzędowości słowiańskiej.

 
Od wspomnianego tocharskiego pojęcia wywodzi się cała rodzina słów związanych z rytualizmem:
- palyśi (TB) to jasność, świecenie, połyskiwanie;
- pälkamo (TB) to świetlisty, palący, połyskliwy, jaśniejący;
- pälkaucäkka (TB) – to przepowiadająca przyszłość, choć dosłownie jasnowidząca, gdzie:
cäkka (TB) to inaczej widząca, wiedząca, wróżka w starosłowiańskiej obrzędowości określana mianem cioty;
- z kolei ompalsko (TB) również określane jest jako medytacja, co raczej w dosłownym tłumaczeniu brzmiałoby jako „święte, błogosławione om” czyli przebywanie w stanie kontemplacji;

palante (TB) to z kolei forma prośby o błogosławieństwo (THT 135). Zastanawiającym jest czy słowiańska obrzędowa gra w palanta była ofiarą związaną z błogosławieństwem.

Bezpośrednio do stanu medytacji nawiązuje również słowo „dhyām” (TB). Nawiązuje to słowa „dyaus” jako jaśniejący. Wynika z tego, że medytacja ma wspólny rdzeń znaczeniowy z jaśnieniem, oświeceniem, w słowiańskim dzień – od jasności, diń dinnica (starosłowiańskocerkiewny) – jutrzenka, świt, danica (chorw) – jutrzenka.

Kolejnymi słowami, które mogą kojarzyć się z obrzędowością są słowa tocharskie „ākläṣlyi”, „ākläṣye” (TA), „aklasseńca”, „aklyyate” (TB) – oba rozumiane jako nauka, nauczanie, ale interesującym jest zbieżność tocharskich słów ze słowiańskim pojęciem zaklęcia, zaklinania. Zważywszy, że większa część manuskryptów tocharskich dotyczyła aspektów religijnych, wydaje się prawdopodobnym, że używano słów dotyczących nauki działań sakralnych. W efekcie pojęcie nauczania, mogłoby mieć wspólne korzenie z zaklinaniem.


Kolejna grupa słów tocharskich wywodzi się z pojęcia „pās” (TA), które oznacza ochronę, schronienie, bycie pod protekcją. „Pāsmām” i „passalle” w języku tocharskim oznacza „bycie chronionym”, „mieć pas”, „mam pas”, „mam ochronę”. 

Można nawiązać tu do takich słowiańskich pojęć jak:

- pas, który pełnił istotne funkcje obrzędowe. W Aweście pas był symbolem ochrony (przez Bogów). Posiadać pas oznaczało także nobilitację (bycie dorosłym mężczyzną) ale także bycie chronionym.

Założenie pasa (pasowanie) oznaczało zatem formę inicjacji do dorosłości, w ujęciu obrzędowym przyjęcie do grupy osób dorosłych. Na słowiańszczyźnie pas to krajka, która utkana jest w odpowiednie symboliczne wzory, służące wsparciu i ochronie. Idąc dalej oczywistym staje się etymologia takich słowiańskich słów jak:
 
- pasterz, czyli ten który chroni;
- pastwisko rozumiane jako teren chroniony;
- pasać, pasanie (w toch. B- pāstsi) to ochranianie.


Opasanie w postaci wieńca, wianka (to co opasuje głowę) w języku tocharskim określano jako „pāssakw” (TB) i miałoby podobną funkcję obrzędową jak pas. Wieńce były symbolem czystości czyli przynależności do elity kapłańskiej. W kulturze ludowej nakładano je w czasie świąt, w powyższym ujęciu byłaby to forma ochrony i protekcji wśród sił wyższych.


Na koniec można przedstawić tocharskie pojęcie „wic” (TB) oznaczające wiedzę magiczną, umiejętności magiczne. W językach słowiańskich pojęcie to, w sposób oczywisty można skojarzyć z wiedźmą, której etymologia nawiązuje zarówno do wiedzy jak i wiedzenia. Dalekie pokrewieństwo znajdziemy także w języku niemieckim jak i angielskim. W języku angielskim wiedźma to „witch”, lecz słowo to jako „wich” pojawia się po raz pierwszy dopiero w XVI wieku. Z pewnością jest nawiązaniem do staroangielskiego wicca. W średnio dolnoniemieckim odpowiada mu pojęcie „wicken” oznaczające czarownicę i czarowanie (w sensie magicznym ) jako „wichelen”.


Po części znaczeniowo do wiedźmy nawiązują pojęcia związane z czarowaniem. Oczarowanie, zachwyt w tocharskim B określa się mianem „tsarwo” (w dosłownym tłumaczeniu fonetycznym „czarwo” lub „czarło”). Z kolei oczarowanie w sensie omamiania odnosi się do słowa „tsärtsäkwa” (TB). Natomiast klasztor, wspólnota religijna to „tsāro” (TB).


Ostatnim elementem omówienia słownictwa tocharskiego w nawiązaniu do języków słowiańskich jest przedstawienie kilku pojęć, które powinny wzbudzić zainteresowanie nie tylko językoznawców ale również historyków i antropologów kulturowych.


Pierwszym z zebranych tego rodzaju pojęć jest tocharskie słowo „kñas” (TA), które oznacza osobę posiadającą wiedzę. W sanskrycie „knasa” to świecący. Przy czym w języku słowiańskim cytowane słowo kojarzy się ze słowem kniaź, czyli osoby, która posiada władzę. Wydaje się prawdopodobne, że w pierwotnej strukturze społecznej u Słowian, podobnie jak u Ariów najwyższą władzę posiadali kapłani, czyli ci którzy dzierżyli wiedzę (znanie). Tym samym słowo kniaź swoją etymologię może czerpać z obszaru obrzędowości, osoby obeznanej, wiedzącej, pełniącej funkcje kapłańskie. Dopiero z laicyzacją władzy pojęcie kniaź, mogło przejść na osoby pełniące władzę świecką.

 
Kolejna grupa słów odnosi się do tocharskich pojęć jak:

- pyāst (TA) oznaczające wzrastanie, siła, moc;
- pyāstā (TA) znaczące bycie silnym, zdrowym;
- pyāstäs (TA) równoznaczne z wzrastaniem;
oraz pyāstlune (TA) tłumaczone jako wspieranie wzrostu – piastowanie.

 
Powyższe zestawienie wskazuje nie tylko na pewien zakres analogii językowych z językami słowiańskimi. Dodatkowo widać, że tocharskie tłumaczenie pojęć „piast”, „piasta” i „piastowanie” mogą wiele wnieść w odniesieniu do poszukiwań etnicznej genezy pierwszej polskiej dynastii.

 
Kolejnym obszarem leksykalnym odnoszącym się do zamierzchłych dziejów Polski są takie słowa tocharskie jak: „Kraki”, „Krki” (TA). Oba słowa to imiona. 

W manuskryptach tocharskich jest to odniesienie do tradycji wedyjskiej mówiącej, że za czasów Buddy Kaśyapy (żyjącego przed Buddą Sakyamunim) w kraju Kashin żył legendarny władca, kapłan oświecony król Kraki/Krki. 

Okazuje się, że podania i legendy o prahistorycznym władcy o tak znamiennym imieniu, przywodzącym na myśl znane w Polsce i Czechach legendy o królu Kraku, występowały także u Tocharów i w tradycji wedyjskiej. 

Również perskim Shahnameh znajduje się analogiczna postać, nazywana Kej Kawus. Wszystkie wspomniane podania wskazują na wspólne podłoże kulturowe i historyczne ludów aryjskich oraz słowiańskich. Znamiennym jest to, że Krki/Kraki w tradycji wedyjskiej i tocharskiej łączony jest z Buddą Kaśyapą (w języku. tocharskim nazywany „kāccāpa”). Z kolei w legendach słowiańskich obok króla Kraka nie znajduje się żadna święta postać, aczkolwiek postać Kraka mogła zostać ocenzurowana przez chrześcijaństwo. Kolejnym zasadnym pytaniem jest czy i na ile system religijny Słowian był zbieżny z tradycją wedyjską i tocharską w odniesieniu do sytuowania w niej postaci Buddów?


Mając na względzie wyniki badań genetycznych i językowych można sformułować istotne dla wniosków pytania:

Z którymi grupami językowymi i etnicznymi język tocharski wykazuje największy zakres pokrewieństwa?
Czy język tocharski był kentum?
Jaką genezę mają pokrewieństwa językowe między ludami Tocharów a ludami aryjskimi, słowiano-bałtyjskimi, germańskimi, italickimi?
W którym miejscu i czasie, na obszarze których kultur, doszło do powstania tych powiązań?
Jakim językiem posługiwała się ludność o haplogrupie R1a M198, stanowiąca najliczniejszą reprezentację genetyczną wśród mumii tarymskich?




WNIOSKI

1. Zasadniczym jest stwierdzenie, że język tocharski mimo stosunkowo późnego zapisu jest niezwykle dobrze zachowanym zabytkiem nie tylko języków PIE, ale także języków charakterystycznych dla ludności protoaryjskiej, protosłowiańskiej, protogermańskiej czy protoitalickiej.

2. Niemal połowa zasobu leksykalnego języka tocharskiego, nie znajduje pokrewieństwa z innymi znanymi nam językami. Oznacza to, że Tocharowie posługiwali się w znacznym zakresie językiem nie znanym, najprawdopodobniej charakterystycznym dla ludności z haplogrupą R1 M173 czy nie można wykluczyć, iż był to język wczesnych linii R1a jak M198. Wynika z tego, że język PIE jest niewiadomą i to w większym zakresie aniżeli się powszechnie uważa. Analizy języka tocharskiego podkreślają, że szereg założeń morfologicznych, prób rekonstrukcji języka PIE należy traktować jako hipotezy, które w wielu przypadkach nie podlegają potwierdzeniu w praktyce (jakim jest język tocharski). Trudno mówić o skutecznej rekonstrukcji języka PIE, skoro połowa słownictwa języka tocharskiego nie wykazuje pokrewieństwa z ludami PIE.

3. Do zasadniczych wątpliwości dotyczących języka tocharskiego należy zaliczyć to czy pierwotnie istotnie był to język kentum, ponieważ szereg poszlak morfologicznych wskazuje, że mógł być to język satem. Dotychczasowe twierdzenia popierające założenie że język tocharski był kentum należy uznać jako pogląd oparty na wybiórczym (lub tendencyjnym) doborze zasobów leksykalnych. Ewentualnie język tocharski może dowodzić ogólnej błędności podziału języków na kentum i satem.

4. Można stwierdzić, że zdecydowanie największe pokrewieństwo język tocharski wykazuje z sanskrytem czy szerzej językami indo-irańskimi oraz słowiańsko-bałtyjską grupą językową. O pokrewieństwie z językami protogermańskimi, protoitalickimi czy greką można mówić w znacznie mniejszym zakresie. Za marginalny należy uznać zakres pokrewieństwa języka tocharskiego z językami: celtyckimi, tureckimi, samojedzkimi, chińskim i tybetańskimi.
 
5. Udział pokrewieństwa między sanskrytem, językami słowiańskimi, italickimi, germańskimi a językiem tocharskim odpowiada udziałowi poszczególnych genomów charakterystycznych dla poszczególnych wymienionych ludów w ogólnej puli genowej przypisywanej Tocharom. Biorąc pod uwagę haplogrupy zidentyfikowane w mumiach tarymskich, zdecydowanie przeważają w nich genomy charakterystyczne dla ludności słowiańskiej i aryjskiej. Genomy charakterystyczne dla ludów germańskich, italickich czy celtyckich występują równie marginalnie jak zakres pokrewieństwa leksykalnego między językami tych etnosów. 

Biorąc z kolei pod uwagę szerszą reprezentację próbek genetycznych (badania V. Kumara z 2022r.), wynika że skala ilości próbek genetycznych dla ludów aryjskich jest podobna do skali pokrewieństwa między językiem tocharskim a językami indo-irańskimi. W nawiązaniu do badań Kumar'a można stwierdzić, że skala genomów charakterystycznych dla ludności germańskiej, celtyckiej i italickiej jest znacznie wyższa niż skala pokrewieństwa językowego języka tocharskiego z językami wymienionych ludów. Z kolei skala pokrewieństwa między językami grupy słowiano-bałtyjskiej jest znacznie wyższa niż reprezentacja genowa. Skrajnie niski brak reprezentacji pokrewieństwa leksykalnego między językiem tocharskim a językami ludów azjatyckich (chińskim, tybetańskim, mongolskim) jest z kolei nieadekwatny w stosunku do wysokiej reprezentacji genomów charakterystycznych dla tych ludów, występującej w omawianym badaniu. 

Wynika z tego, że badania genetyczne z obszarów wokół Tarim Basin nie są w pełni reprezentatywne dla ludności tocharskiej. Bardziej adekwatne są w tym ujęciu badania genetyczny samych mumii. Ilość genomów protosłowiańskich odzwierciedla skalę analogii językowych. Również znacznie mniejszy udział genomów charakterystycznych dla ludności protoceltyckiej, protogermańskiej i protoitalickiej pokrywa się z udziałem językowym tych ludów w języku tocharskim. Przyjęcie takiego założenia wskazywałoby na to, że kontakt Tocharów w ludami indo-irańskimi mógł nastąpić w późniejszym czasie po migracji tego ludu z Europy. Inną ewentualnością jest przyjęcie założenia, że ludność tocharska mogła mieć charakter wieloetniczny (czego nie potwierdzają wzmianki historyczne), lecz język i kultura była najprawdopodobniej pod wpływem grup pochodzących z obszaru europejskiego, głównie związanego z ludnością aryjską i słowiano-bałtyjską.

6. Na podstawie badań genetycznych i językowych, można stwierdzić, że Tocharowie są wyrazistym przykładem, że poszczególne genomy są przyporządkowane określonym etnosom, kulturze, językom. Wyniki te można uznać za precedens w skali dotychczasowych badań z zakresu językoznawstwa i archeogenetyki.
Na podstawie dotychczasowych rozważań i rozstrzygnięć zasadnym jest odniesienie się do pochodzenia (etnogenezy) Tocharów.
 
7. W przypadku genezy pokrewieństwa językowego i genetycznego między Tocharami a ludami aryjskimi, słowiano-bałtyjskimi, germańskimi, italickimi można sformułować dwie możliwości powstania takiej relacji. Do pierwszej skłania się zdecydowana większość badaczy. Zakłada ona, że Tocharowie to ludy, które pojawiły się na terenie Azji w III tysiącleciu pne, a przyszły z obszaru europejskiego. Przyjmując taki pogląd za najbardziej prawdopodobny można przyjąć, że migracja ta nastąpiła najprawdopodobniej z obszaru Europy Środkowej i Wschodniej. 

Migracje taką można byłoby powiązać z obszarem kultury ceramiki sznurowej, która funkcjonowała na terenie centralnej Rosji (kultura fatianowska) po obszar obecnych Niemiec, Polski, Czech, Słowacji, Litwy, Łotwy częściowo południowej Skandynawii i Austrii. Na takie pokrewieństwo wskazują przede wszystkim podobieństwa genetyczne. Wśród reprezentantów kultury ceramiki sznurowej i fatianowskiej znajdujemy haplogrupy analogiczne z tym stwierdzonymi u mumii tarymskich i ludów funkcjonujących w na obszarze pobliskim z Tarim Basin. Chodzi tu przede wszystkim o haplogrupy takie jak: R1a M198, R1a Z282, Z280 ale także aryjską R1a Z93. 

W kulturze ceramiki sznurowej marginalnie znajdowały się również genomy charakterystyczne dla późniejszych ludów celtyckich, germańskich i italskich (R1b M343, R1b M269). Tak złożona genetycznie populacja odpowiadałaby w pełni pokrewieństwom językowym występującym w języku tocharskim. 

Za błędny należy uznać, że na ludy tocharskie wpływ miała kultura Yamnaya. Pogląd taki jest niezgodny z aktualnym stanem wiedzy genetycznej, ponieważ subklada R1b występujące w kulturze Yamnaya są w zdecydowanej większości odmienne od tych występujących w KCS, w kulturze Afanasjewo (w której nawiasem mówiąc dominują R1a) jak też wśród ludów kwalifikowanych jako tocharskie. Genomy występujące w kulturze Yamnaya mają raczej związek z późniejszymi ludami tureckimi (R1bL23/Z2103). W efekcie nie można mówić o wpływie kultury Yamnaya na kształtowanie się genomów charakterystycznych dla Tocharów a tym bardziej ludów protosłowiańskich czy protoaryjskich.


Można natomiast przyjąć, że protosłowiańskie i protoaryjskie grupy pochodzące z KCS w drodze do Azji przemieszały się z reprezentantami kultury Afanasjewo w której odnotowano genomy protogermańskie, italickie i celtyckie.


Druga mniej prawdopodobna teoria zakłada, że Tocharowie byli ludem o proweniencji eurazjatyckiej, typowej dla ludności R1a M198 i R1 M173. Dopiero w efekcie migracji europejskiej (z kultury ceramiki sznurowej i ewentualnie kultury Afanasjewo) doszło do powstania jednolitej grupy etnicznej i językowej. Opisana ewentualność mógłaby tłumaczyć tak znaczącą skalę występowania w języku tocharskim słownictwa dotąd niezidentyfikowanego, które mogło być pierwotnym językiem charakterystycznym dla R1 M173 lub być może R1a M198. Duży udział genetyczny i językowy pochodzenia słowiańskiego wśród Tocharów można dodatkowo tłumaczyć napływem ludu Śaka i Khumboja Śaka, który powiązał się z Tocharami a jak wykazują badania genetyczne w znacznej mierze posiadał genomy bałtosłowiańskie i aryjskie.

 
Omawiane zagadnienia dotyczące etnogenezy tocharskiej kwestionują liczne interpretacje umieszczające język tocharski na drzewie języków PIE jako odrębny, nie powiązany z innymi ludami PIE lub jako powiązany z ludami germańskimi lub italickimi. W to miejsce można przyjąć, że ludy tocharskie wśród PIE były gałęzią odrębną złożoną z R1a M198, R 1b M343 oraz R1 M173). Ludy te zetknęły się z etnosami aryjskimi i słowian-bałtyjskimi z nieznaczną domieszką ludów italickich, germańskich.

8. Ostatni z wniosków dotyczy etnogenezy Słowian. Udział typowych dla Słowian genomów (co dotyczy zarówno współczesnych Słowian jak i próbek występujących na terenach słowiańskich co najmniej od wczesnej epoki brązu) wśród ludności tocharskiej, podobnie jak bardzo wyraźny udział segmentu języka słowiańskiego dowodzi, że ludy słowiańskie czy protosłowiańskie, na terenie Europy jako takie istniały już bądź w czasach kultury ceramiki sznurowej, a nieco wcześniejsze próbki tych genów odnajdujemy na terenie starożytnego Xinjiang czyli obszaru funkcjonowania Tocharów. 

W przypadku etnogenezy słowiańskiej można także przyjąć hipotezę, że zalążki protosłowiańskie istniały już jako element ludu z haplogrupą R1a M198. Takie podejście początki ludów słowiańskich przesuwa w jeszcze bardziej archaiczne czasy. Tym samym badania nad językiem tocharskim po raz kolejny dowodzą nienaukowości i fałszywości uwarunkowanej doktrynalnym zapotrzebowaniem teorii mówiącej o tym, że Słowianie na terenie Europy Środkowej pojawili się dopiero w V w ne.



Rafał Jakubowski

 
CAŁOŚĆ BADAŃ NA STRONIE



Praca nad ww artykułem trwała około roku. Nie jesteśmy wspierani dofinansowaniami ani grantami. Zyskujemy dzięki temu pełną niezależność ale borykamy się z brakiem środków na badania. Jeśli chcesz wesprzeć nasze badania wpłać na konto Praźródeł dowolną kwotę.


Stowarzyszenie Praźródła

nr konta 77 1600 1462 1882 7571 2000 0001








fb











czwartek, 21 listopada 2024

Wojna domowa - o prawo do normalnego życia




Po obrońcach przydrożnych drzew biorą się za nas obrońcy zwierząt.



Ze 20 lat temu jadąc rano do pracy usłyszałem w Radio Gdańsk zapowiedź informacji o bestialskim morderstwie do jakiego doszło dnia wczorajszego. 

Zszokowany podgłośniłem radio i po chwili słyszę, że doszło do morderstwa... psa.

Tak, doszło do bestialskiego zabicia psa, łącznie z podpaleniem i pani redaktor w emocjonalnych sztucznych słowach mocno wyrażała się na ten temat.

To wygląda jak metoda małych kroków, stosowana podobnie wobec tematu lgtb, albo obrony drzew przed wycinką.


Całe te 30 lat po 1989 roku nieustannie ktoś upierdliwie przeszkadza ludziom żyć.


A to nie podoba się komuś, że drzewa przydrożne dla bezpieczęństwa jazdy się wycina, albo przypisują Polakom antysemityzm, albo rasizm (bo mówisz "Murzyn", choć nie masz rasistowskich przekonań i nigdy nawet Murzyna nie spotkałeś) albo nękasz lgtb, chociaż lgtb widziałeś tylko w telewizji, a teraz zwierzęta...

Czy jak ten post nie otaguję słowem "antysemityzm", to to będzie antysemickie??

Jak plują na leśników, albo katolików - to nie ma żadnej oddolnej organizacji społecznej z kolorowymi włosami, która by się za nimi ujęła - czemu nie ma??



Obcy ludzie chcą nas dozorować na każdym kroku, są grupy "odpowiedzialne" za bezpieczeństwo drzew, a teraz będą cię szpiegować, żeby sprawdzić, czy twój pies na pewno nie ma depresji.

I to wszystko ma nienormatywne wsparcie medialne!
I to wszystko na koszt społeczeństwa!


Sami mamy płacić za utrudnianie nam życia, 



czy my żyjemy we własnym kraju, czy w cudzym??







przedruk


21.11.2024 06:20

W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa”

Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć – podsumowuje projekt zmiany ustawy o ochronie zwierząt lekarz weterynarii i wykładowca w SGGW, a jednocześnie myśliwy i rolnik wchodzący w skład eksperckiego zaplecza rolniczej „Solidarności”
Maciej Perzyna.


Przemysław Obłuski
Niezalezna.PL




Gra na emocjach

24 września do Sejmu wpłynął obywatelski projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, znany pod nazwą: „Stop łańcuchom, pseudohodowlom i bezdomności zwierząt”, a na piątek 22 listopada zaplanowano jego pierwsze czytanie. 18 października powołana została też Komisja Nadzwyczajna do spraw ochrony zwierząt (NOZ), która dotychczas zdążyła jedynie wyłonić prezydium.

W skład komitetu inicjującego zmiany weszli przedstawiciele trzech fundacji tzw. „prozwierzących” (Viva, OTOZ Animals i Mondo Cane), prawnicy, posłowie oraz kilku znanych celebrytów. Łącznie projekt wsparło blisko 30 organizacji statutowo zajmujących się ochroną zwierząt, a także politycznie zaangażowana Akcja Demokracja. Pod projektem podpisało się 534 077 obywateli, co wskazuje na duże społeczne poparcie dla zmian mających poprawić los zwierząt. Wydaje się jednak, że skala tego poparcia niekoniecznie przekłada się na wiedzę na temat szczegółowych uregulowań przewidzianych w projekcie nowelizacji.

Kampania promująca tę obywatelską inicjatywę oparta była bowiem głównie na emocjach i trudno uwierzyć, że podpisujące się pod projektem nowelizacji ustawy osoby (działające z całą pewnością w najlepszej wierze) zapoznały się z liczącym 42 strony dokumentem zawierającym ujęte w licznych paragrafach, punktach, podpunktach i odniesieniach proponowane zmiany prawa. Tekst ten nie stanowił jednolitej treści ustawy, która miałaby obowiązywać po nowelizacji i aby go zrozumieć, należałoby porównać go ze stanem prawnym obowiązującym dotychczas.

Z projektem nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt (Druk nr 700) można zapoznać się TUTAJ.

Główną rolę w promocji inicjatywy odegrało więc hasło „stop łańcuchom” wpisane w zdjęcie smutnego, czasem wychudzonego i zaniedbanego pieska. I choć organizatorom nie można zarzucić kłamstwa czy manipulacji, bo przecież udostępnili zainteresowanym projekt nowelizacji wraz z jej uzasadnieniem, to jednak trudno uznać, że zrobili wszystko, aby z najistotniejszymi tezami projektu zapoznać osoby chcące go wesprzeć.

- Zawsze zadaje pytanie jako lekarz weterynarii: w czym łańcuch jest gorszy od kojca? Tylko w sferze skojarzeń, ale poza tym trudno jest to jednoznacznie rozstrzygnąć, bo łatwiej i taniej jest zapewnić dużą powierzchnię życiową psu, który jest na łańcuchu, niż psu w kojcu. Pies na łańcuchu może wykonywać funkcję stróżującą i wchodzi w interakcje z ludźmi i to jest inny poziom interakcji niż w kojcu. Nie ma ani jednej merytorycznej, naukowej podstawy, która by mówiła, że łańcuch jest gorszy od kojca i w jakim zakresie

– mówi nam ekspert NSZZ RI „Solidarność” Maciej Perzyna.

Dr n. wet. Katarzyna Olbrych z Katedry Nauk Morfologicznych Wydziału Medycyny Weterynaryjnej SGGW podkreśla, że „nie było też żadnych konsultacji ze środowiskiem zajmującym się zawodowo zwierzętami (lekarzami weterynarii, zootechnikami, zoobehawiorystami, groomerami, trenerami itp.) nie wspominając nawet o środowisku akademickim”. - A po już pobieżnym zapoznaniu się z treścią proponowanych zmian, sądzę, że tu raczej chodzi o to, żeby zarabiać pieniądze na zwierzętach – dodaje.

Podobnie sprawę postrzega dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej (IGR) Monika Przeworska, która wskazuje, że „ta ustawa, która potocznie nazywa się ustawą łańcuchową, z łańcuchami nie ma nic wspólnego”.

- Jej zapisy pozwolą natomiast na szybkie i łatwe bogacenie się organizacji prozwierzęcych. W projekcie poświęcono łańcuchom, kilka zdań, a ma on 42 strony. To pokazuje, że ta ustawa jest o czymś więcej. Myślę, że tę ustawę powinniśmy nazywać „ustawą o aktywistach anty-hodowlanych plus”

– przekonuje.
Ustawa jak pole minowe

Pod nośnym i działającym na wyobraźnię oraz wrażliwość hasłem „stop łańcuchom” w projekcie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt zawarto cały wachlarz co najmniej kontrowersyjnych zapisów, o których podczas kampanii zbierania podpisów raczej nie wspominano.

Największe wątpliwości budzić może usankcjonowanie i ogromne finansowe wsparcie (kosztem budżetów lokalnych samorządów) dla funkcjonującego już od lat procederu odbierania zwierząt ich właścicielom poprzez tzw. „aktywistów prozwierzęcych”. Jeśli ustawa w proponowanym kształcie wejdzie w życie, mechanizm interwencyjnego odbioru zwierząt zostanie więc „udoskonalony”.

Obecnie zgodnie z obowiązującym prawem można założyć stowarzyszenie czy fundację, wpisać w statucie cel w postaci ochrony zwierząt, a następnie upoważnić kogoś (wolontariusza, najczęściej osobę, która nie ma żadnego kierunkowego wykształcenia, ani przygotowania) do interwencyjnego odbioru zwierząt. I w ten sposób ta osoba zdobywa bardzo daleko idące uprawnienie, mimo, że jest to de facto działanie bezprawne, z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia i egzystencji zwierzęcia.

Zdaniem Macieja Perzyny, w projekcie nowelizacji ustawy „nie ma jednej rzeczy, która w sposób planowy poprawia sensu stricto stopień ochrony zwierząt”. - Wszystko, co tam jest, to elementy projektu biznesowego. Nawet te łańcuchy. One są niebezpieczne dla społeczeństwa i uciążliwe dla posiadaczy psów. Tam jest zapis stanowiący, że pies nie może pozostawać na uwięzi poza spacerem, czyli nawet nie można tego psa przywiązać przed sklepem, bo to już będzie znęcanie się nad zwierzętami z całym zakresem odpowiedzialności karnej i finansowej, bo tam już są te nawiązki – wskazuje.
Sądowa „prowizja”

Ten wątpliwy stan prawny ma zostać utrzymany. Co więcej, NGO’sy zaangażowane w tego typu działania zyskają duże pieniądze, bo sądy będą musiały orzekać na ich rzecz nawiązki w wysokości od 1000 zł do 100 000 zł.

Projekt zakłada też, że zwierzę traktowane w sposób niehumanitarny może być czasowo odebrane właścicielowi lub opiekunowi na podstawie decyzji podejmowanej z urzędu przez wójta (burmistrza, prezydenta miasta) właściwego ze względu na miejsce pobytu zwierzęcia i przekazane do schroniska m.in. na wniosek upoważnionego przedstawiciela organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt.

Problem polega jednak na tym, że ten „upoważniony przedstawiciel organizacji społecznej” (a przy odbiorach pojawia się często spora gromadka ubranych w sposób łudząco przypominający służby państwowe wolontariuszy) nie musi się legitymować żadnymi kwalifikacjami w zakresie wiedzy na temat zdrowia i dobrostanu zwierząt. Ponadto ludzie ci zabezpieczają „dowody” w sprawie np. w postaci umiejętnie robionych zdjęć, a także rzekomo krzywdzone zwierzęta, by następnie – jak zakłada nowelizacja – móc wykonywać prawa pokrzywdzonego w postępowaniu przygotowawczym i występować w roli oskarżyciela posiłkowego przed sądem.

- Jeśli ktoś chce wchodzić z interwencjami na cudze podwórka, to powinien mieć za sobą odpowiednie wykształcenie. Tymczasem w zmianach do ustawy proponuje się, żeby osoba z upoważnieniem od jakiejś fundacji czy stowarzyszenia była policjantem, prokuratorem i weterynarzem w jednym

– alarmuje dr Katarzyna Olbrych.

Niekiedy w tego typu akcjach asystują funkcjonariusze policji, którzy niestety także nie są w stanie weryfikować zasadności prowadzonych działań. „Interwencyjny odbiór zwierzęcia jest bezprawny z wyjątkiem sytuacji zagrażającej jego życiu i egzystencji. Tylko nagle okazuje się, że każda sytuacja, całkiem przypadkiem taka właśnie jest. Historia sprzed kilku dni: gdzie właścicielowi odebrano charta, bo w opinii aktywisty, który dokonał odbioru zwierzę było za chude, choć przecież taka jest specyfika tego gatunku. Okazuje się, że w ich opinii krowy są zaniedbane, bo np. mają doły głodowe, a przecież jest to cecha fizjologiczna u krowy. Tak te zwierzęta wyglądają w laktacji. I takie bzdurne sytuacje stają się powodem do odebrania zwierząt. A takich odbiorów jest realizowanych bardzo dużo i ludzie nie wiedza, co w tej sytuacji zrobić” – podkreśla dyr. IGR Monika Przeworska.


Generowanie sztucznych kosztów

Do czasu orzeczenia sądu zwierzęta trafiają do schronisk lub azylów prowadzonych niekiedy przez te same organizacje, a tam często następuje dziwne generowanie kosztów związanych z ich utrzymaniem i opieką weterynaryjną. - „NGO’s przejmuje jedyny dowód w sprawie, jakim jest zwierzę i w dodatku właściciel musi jeszcze łożyć na jakieś konsultacje behawioralne, wizyty u neurologa czy inne badania specjalistyczne. A ten proces trwa i bez względu na orzeczenie sądu trzeba płacić – wskazuje dyr. Przeworska.

Dotychczas kosztami tymi obciążani byli bezpośrednio właściciele zwierząt, natomiast nowelizacja zobowiązuje do ich pokrywania samorządy, które następnie mogą ich dochodzić od właścicieli. Jeżeli samorząd nie ma kasy na ten cel, to nowy zapis stanowi, że gmina musi uregulować to kosztem innych zadań własnych. Dla organizacji prowadzących tego rodzaju działania tworzy to bardzo korzystną perspektywę: szybciej, pewniej i bez zbędnych problemów. Tym bardziej, że nowelizacja zakłada, że nawet jednorazowe uchybienie dobrostanowi zwierzęcia będzie mogło być traktowane jako przestępstwo lub wykroczenie. I nawet, jeśli winnym zaniedbania nie jest właściciel, a np. pracownik.

- Gminy muszą podpisać umowy z podmiotami prowadzącymi schroniska uwzględniające także kastrację, czipowanie i opiekę weterynaryjna po kosztach, które te podmioty zgłoszą. Gmina tak musi uchwalić budżet, żeby mieć 20-procentowy zapas, a gdy nie starczy to konieczna będzie nowelizacja budżetu. W uzasadnieniu projektu zapisano, że koszt walki z bezdomnością wyceniony jest na 1 mld 200 mln zł (kwota nie jest finalna, projekt zakłada, że będzie przekroczona), a obecnie gminy na ten cel przeznaczają ok. 350 mln zł.”
 
– zauważa prezes Unii Felinologii Polskiej (UFP) Marcin Mańk.

W projektowanej nowelizacji zapisano też, że sąd może orzec przepadek narzędzia, które posłużyło do znęcania się nad zwierzęciem, co w przypadku rolnika oznaczać może zajęcie infrastruktury gospodarskiej. - Rozmawiałam ostatnio z rolnikami z pomorskiego, którzy powiedzieli mi, że na ich terenie jest 28 gospodarstw, które są w trakcie windykacji komorniczych w związku z zajęciami po odbiorach. Ludzie tracą domy, dlatego, że im ktoś psa, kota czy krowę odebrał. Ci ludzie się wstydzą, bo są oskarżani o coś, co jest społecznie nieakceptowalne i nie mają znikąd pomocy – tłumaczy dyrektor IGR.

 
Ponadto – co wyjątkowo kuriozalne - przepadek zwierzęcia będzie mógł być orzeczony niezależnie od tego czy człowiek został skazany, uniewinniony czy warunkowo uniewinniony; czy postępowanie wobec niego zostało umorzone lub warunkowo umorzone. Nawet wtedy sąd będzie mógł zasądzić przepadek zwierząt i w dalszej konsekwencji majątku na rzecz organizacji zaangażowanej w odbiór interwencyjny.


Właściciele kotów i psów nie mogą spać spokojnie

Problem odbiorów interwencyjnych dotyczy wszystkich właścicieli zwierząt,: kotów, psów i innych zwierząt towarzyszących. Co więcej, rolnik, któremu zostanie odebrany rzekomo niehumanitarnie traktowany pies (bo np. nie jest wyprowadzany z kojca dwa razy w ciągu dnia na co najmniej godzinny spacer) może utracić wszystkie inne zwierzęta gospodarskie.

- Zwierzęciem domowym, zgodnie z nowelizacją, będzie dowolne zwierzę kręgowe, które posiadamy jako ozdobę i przyjaciela, a nie zwierzę do produkcji rolnej. To znaczy, że rybki, kanarek czy świnka morska też będą musiały wychodzić na spacer”

– wskazuje prezes UFP Marcin Mańk.

Powodem odebrania psa może być np. brak wody w misce czy poidle, chwilowe pozostawienie go na uwięzi pod sklepem, a nawet „cierpienie” czworonoga pozostawionego na zbyt długo samego w mieszkaniu. „Wystarczy, że właściciel wyjdzie z domu, a pies zaskowyczy, albo zaszczeka i to już może oznaczać cierpienie psychiczne” – tłumaczy Maciej Perzyna.

- Do tej pory trzeba było przed sądem udowodnić, że to nie była jakaś jednorazowa sytuacja, a teraz wystarczy np. jednorazowy brak wody w misce, albo na skutek jakiejś trudnej sytuacji życiowej nieuprzątnięcie obornika. Teraz nikt nie będzie rozpatrywał kontekstu takiej sytuacji

– dodaje dyr. Przeworska.


Będą mieli nazwiska i adresy

I myli się ten, kto myśli, że sprawa go nie dotyczy, bo organizacje społeczne zajmujące się statutowo ochroną zwierząt dostaną dostęp do Centralnego Rejestru Zwierząt Oznakowanych oraz Rejestru Stowarzyszeń Hodowców Psów i Kotów. Jednocześnie ustawa przesądza o obowiązku czipowania wszystkich psów i kotów. Prozwierzęce NGO’sy będą zatem mogły wejść w posiadanie danych osobowych wraz z adresem zamieszkania właścicieli tych zwierząt. Wiedza ta zaś może umożliwić ustalenie kto jest właścicielem kundelka, a kto cocker spaniela, a tak się składa, że „źle traktowane” zwierzęta, są często właśnie rasowe.

- Pod Garwolinem nasłano na rolnika pogotowie dla zwierząt, bo pies (szpic) miał jakąś zmianę skórną. I w oparciu o to odebrano człowiekowi kilkadziesiąt sztuk bydła. I w kolejnej dobie to bydło zostało ubite. To była głośna sprawa. A teraz to ma funkcjonować jeszcze szerzej. Koty rasy perskiej, które odebrano właścicielowi w Piasecznie zostały sfotografowane nie u niego w domu, ale w lecznicy. I każdy jeden był obklejony, a od niego wyjechały czyste. A w protokołach pisanych w schronisku nawet rasa się nie zgadzała i wiek, czyli zostały już podmienione po drodze

- opowiada nam weterynarz-rolnik Maciej Perzyna.


Problem dla weterynarzy i treserów

Nowelizacja ustawy wyklucza także stosowanie metod wywierania presji mechanicznej na zwierzęta, używania uprzęży, pęt, stelaży, więzów kolczatek itp. (…) lub innych przedmiotów albo urządzeń zmuszających zwierzę do określonego zachowania (w tym uległości) lub przebywania w nienaturalnej pozycji albo uniemożliwiających zwierzęciu swobodne oddychanie i wokalizację. Nie wolno ich będzie także straszyć. Na marginesie należy dodać, że z polskiego rynku znikną praktycznie wszystkie fajerwerki, co pociągnie za sobą ogromne straty dla ich rodzimych producentów i dystrybutorów.

Zapisy te mogą stanowić jednak bardzo poważny problem dla weterynarzy, badań laboratoryjnych oraz treserów szkolących np. psy na użytek służb policyjnych czy ratunkowych, a także trenerów koni.

„Jeśli zmiany zaproponowane do ustawy będą dotyczyły zwierząt laboratoryjnych, z dużym prawdopodobieństwem wstrzymane zostaną wszystkie badania naukowe z udziałem tych zwierząt. Ponadto ustawa uniemożliwia wykonywanie zabiegów lekarsko weterynaryjnych z użyciem przymusu bezpośredniego, którego często używa lekarz np. podczas pobierania krwi od zwierzęcia” – alarmuje dr Katarzyna Olbrych.


Kojec większy niż cela

Nowelizacja zakłada też konieczność zabezpieczenia psom kojców o powierzchni od 15 do 24 m2 (w zależności od wielkości psa) i dwukrotnie - godzinny spacer w ciągu dnia. Dodajmy, że osobie osadzonej w zakładzie karnym przysługuje w Polsce minimum 3 m2. Koszt kojca wraz z budą, zadaszeniem itp. obecnie może sięgać nawet kilkunastu tysięcy złotych i nie na każdej posesji możliwa będzie jego budowa, choćby ze względu na wielkość działki. Co ciekawe, z restrykcji dotyczących powierzchni kojców zwolnione mają być schroniska, w których niektóre czworonogi nieadoptowalne przebywają do końca życia.

- Dziwnym zbiegiem okoliczności schroniska są z tych warunków kojcowych wyłączone. Dodajmy, że jednymi z największych podmiotów prowadzących schroniska w Polsce są „OTOZ Animals” i „VIVA”, które stoją za projektem nowelizacji ustawy

– podkreśla prezes Marcin Mańk.

Weterynarz Maciej Perzyna dodaje, że „psy są tam stłoczone w kojcach i nie ma problemu i nie można uśpić zwierzęcia, które nie jest zdrowe, albo agresywne”. - Więc niektóre psy są tam na dożywociu. I to jest forma zarobkowania przez te organizacje pseudo „prozwierzęce”, bo płacą za to gminy. Zwłaszcza, jeżeli są tam małe kojce i tanie wyżywienie – wyjaśnia.

Propozycja nowelizacji zakłada kastrację wszystkich psów i kotów nieprzeznaczonych do rozrodu. Okazuje się jednak, że i ten zapis może stanowić bardzo poważny problem.

- Do mojego gabinetu przychodzą właściciele ze zwierzętami nieprzeznaczonymi do rozrodu, ale nie kwalifikują się do kastracji pod względem behawioralnym, bądź zdrowotnym. Według proponowanych zmian do ustawy zwierzęta te muszą być wykastrowane i to jest naprawdę wielka tragedia. Moja klientka ma bardzo lękliwą sukę, wykastrowanie jej spowoduje nasilenie objawów lękowych, które mogą przekształcić się w agresję lękową. Kto nakaże opiekunowi męczyć się z psem, który i tak jest już trudny, a po takim zabiegu takie trudności jeszcze się zwiększą. Moim zdaniem decyzję o tym, kiedy i jakie zwierzęta kwalifikują się do kastracji należy pozostawić lekarzom weterynarii

– przekonuje dr Katarzyna Olbrych.


Uderzenie w hodowców

Zdaniem Unii Felinologii Polskiej zapisy proponowanych zmian ustawowych, wkraczają bardzo mocno w niezależność stowarzyszeń zrzeszających hodowców, naruszając ich konstytucyjne prawo do zrzeszania się oraz prawo do samostanowienia tych organizacji. Ponadto – jak podkreśla UFP - ingerują w wolność realizowania ich zadań statutowych poprzez odgórne przeregulowanie wystaw zwierząt rasowych, co doprowadzi do całkowitego ich zakazania.

- Psy i koty sprowadzono w projekcie tej nowelizacji ustawy do dwóch kategorii: czyli towarzyszącego i hodowlanego. Nie ma jednak definicji, co to jest pies czy kot hodowlany, poza tym, że jest on niesterylizowany. To znaczy, że wszystkie nierzetelne organizacje mnożące kundelki, udające, że są to pieski w rasie, "a jak będzie, to zobaczymy, jak urośnie" będą zgodnie z tymi zapisami całkowicie legalne. Ta ustawa kasuje hodowlę psa i kota rasowego w Polsce

– ocenia prezes Unii Felinologii Polskiej.



„Będzie autentyczna wojna domowa”

Jak przekonuje ekspert rolniczej „Solidarności” Maciej Perzyna, w projekcie nowelizacji ustawy zauważalne są trzy poziomy. „Pierwszy, to zysk polityczny, bo niektórzy w dobrej wierze uważają te postulaty za słuszne. Drugi, to zysk doraźny dla tych pseudo „prozwierzęcych” organizacji. I kolejny poziom, to geopolityczna gra na wygaszanie produkcji rolnej na terenie Polski, a także całej Unii Europejskiej”.

Z kolei scedowanie na organizacje pozarządowe działań przypisanych Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej komentuje krótko: „Fakt, że Państwowa Inspekcja Weterynaryjna jest niewydolna nie może być podstawą do uskuteczniania samowoli, dawania carte blanche dla jakiejś tego typu partyzantki, bo to się skończy tragediami być może przelewem krwi. To powinno być motorem do modernizacji czy usprawniania pracy tego urzędu”.

- Będzie autentyczna wojna domowa, partyzantka. Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć

- podsumowuje.











W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa” | Niezalezna.pl






wtorek, 19 listopada 2024

Przedsiębiorcy razem


Bardzo słuszna inicjatywa!




przedruk




18 listopada 2024 14:20



Polscy przedsiębiorcy są niszczeni takimi działaniami jak Zielony Ład, który lada chwila może spowodować zrujnowanie naszej gospodarki i wywłaszczenie większości Polaków, a to odbija się w pierwszej kolejności na przedsiębiorcach, którzy będą musieli zmienić swoje działania w firmach albo upadną. Sektor małych i średnich przedsiębiorstw wytwarza w Polsce ponad 50 proc. PKB i praktycznie nikt dla nich nic nie robi – mówił Tomasz Sztreker, Założyciel Fundacji Wiara w Biznesie, w czwartkowej audycji „Aktualności dnia” w Radiu Maryja.

21 listopada 2024 roku w Grodzisku Mazowieckim odbędzie się Ogólnopolska Konferencja „Chcemy Mieć Wpływ” organizowana przez Fundację Wiara w Biznesie.


– Najważniejszą grupą, do której adresujemy ten projekt, są polscy chrześcijańscy przedsiębiorcy. Natomiast jeżeli chodzi o osoby, które mogą przyjechać, to zapraszamy wszystkich, którym Polska leży na sercu, którzy chcą włączyć się w wielki oddolny ruch, bo na tym wydarzeniu powołujemy wielką oddolną organizację, która chce mieć wpływ. Niestety, na przestrzeni wielu lat przedsiębiorcy są najbardziej zapomnianą grupą. Zapomnianą grupą pod wieloma względami, pod względem biurokratycznym, podatkowym, a dane są nieubłagane w tej kwestii – podkreślił Tomasz Sztreker.

Dodał, że badania przeprowadzone przez Instytut Socjologii UKSW pokazują, iż 80 proc. polskich przedsiębiorców chodzi przynajmniej raz w miesiącu do kościoła, a 60 proc. raz w tygodniu.


– To jest najbardziej katolicka grupa, którą moglibyśmy sobie wyobrazić ze wszystkich i ta grupa jest najbardziej przywiązana do cywilizacji łacińskiej, czyli filozofii greckiej, prawa rzymskiego i oczywiście wiary katolickiej. Cywilizacja łacińska to jest nasza cywilizacja, cywilizacja Polski, która niestety teraz jest skrajnie niszczona przez zagraniczne korporacje, przez marksistowskie działania Unii Europejskiej, a także niestety poprzez działania oddolne w naszym kraju. Niszczenie polskości to niszczenie wolności gospodarczej, a wolność to jest podstawowy, najważniejszy element, dla którego przedsiębiorcy zakładają działalność. Stąd nazwa konferencji „Chcemy Mieć Wpływ”, która odbędzie się właśnie w Grodzisku Mazowieckim – mówił założyciel Fundacji Wiara w Biznesie.

Gość Radia Maryja podkreślił, że polscy przedsiębiorcy są niszczeni takimi działaniami jak Zielony Ład, który lada chwila może spowodować zrujnowanie naszej gospodarki i wywłaszczenie większości Polaków, a to odbija się w pierwszej kolejności na przedsiębiorcach, którzy będą musieli zmienić swoje działania w firmach albo upadną. Sektor małych i średnich przedsiębiorstw wytwarza w Polsce ponad 50 proc. PKB i praktycznie nikt dla nich nic nie robi – dodał.


– W ciągu ostatnich trzydziestu kilku lat Polska z kraju, który był bardzo biedny – praktycznie jednym z najbiedniejszych krajów w Europie – lada dzień będzie dwudziestą najbogatszą gospodarką świata i jest to zasługa polskich przedsiębiorców, również polskich menadżerów i pracowników – zaakcentował Tomasz Sztreker.

Założyciel Fundacji Wiara w Biznesie wskazał, że celem konferencji jest stworzenie grupy lobbystycznej, która będzie wpływała na polityków, na samorządowców, będzie miała swoje przedstawicielstwa również w wielu instytucjach, która zacznie się liczyć.


– Na konferencji będziemy gościć przedstawicieli sektora MŚP, czyli właśnie tego sektora małych i średnich przedsiębiorstw, a także menadżerów i właścicieli dużych firm, ponieważ jednym z naszych celów jest również stworzenie akademii wsparcia dla przedsiębiorców, gdzie przedsiębiorcy będą mogli uczyć tych, którzy oczywiście potrzebują tego wsparcia. Drugim elementem będzie również wsparcie na poziomie budowania relacji i rozwoju biznesu, czyli będzie to edukacja pod względem komunikacji, sposobów działania, negocjacji, a także będą to działania skierowane w stronę zwiększenia działalności oraz prowadzenia lepszego i bardziej etycznego biznesu – mówił gość „Aktualności dnia”.

Będzie to na pewno uczta intelektualna, ekonomiczna, przedsiębiorcza, a także – co najważniejsze – będzie można zapoznać się ze wspaniałymi ludźmi, którzy na to wydarzenie przyjadą. Wydarzenie ma charakter bezpłatny i można się na nie zapisać na stronie chcemymiecwplyw.pl, gdzie znajdują się wszystkie informacje związane właśnie z tym kongresem – zakończył Tomasz Sztreker.

Całość audycji z udziałem Tomasza Sztrekera dostępna [tutaj].








T. Sztreker w Radiu Maryja: Sektor małych i średnich przedsiębiorstw wytwarza w Polsce ponad 50 proc. PKB i praktycznie nikt dla nich nic nie robi – RadioMaryja.pl




Katastrofa ukraińska






Kompletne niezrozumienie realiów wojny i realiów politycznych.





przedruk


19.11.2024 07:12

Tysiąc dni wojny. "Ukraina to kraj, który został zaatakowany i zamęczony"


Dziś mija 1000 dni od napaści Rosji na Ukrainę i rozpoczęcia tam pełnoskalowej wojny. Jej skutki odczuwane są także w Polsce. Mimo upływu czasu, Władimir Putin nie wycofał się ze swojego zbrodniczego planu.


1000 dni wojny

Polska również odczuwa jej skutki. Od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę Rosjanie prowadzą regularne ostrzały rakietowe ukraińskiego terytorium; często ich celem są obiekty cywilne, w tym infrastruktura energetyczna. Podczas nalotów kilkukrotnie rakiety przekroczyły polską granicę; raz upadek rakiety spowodował ofiary śmiertelne.


Pod koniec września 2024 r. do ubezpieczeń w Polsce zgłoszonych było ponad milion cudzoziemców. Około 779 tys. osób to obywatele Ukrainy – wynika z danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. W ostatnich latach obserwowany jest stały wzrost liczby Ukraińców pracujących w naszym kraju.

W związku z obowiązkiem szkolnym od września br. do polskich szkół dołączyły 33 tys. ukraińskich uczniów - wynika z danych resortu edukacji. Tuż po wybuchu pełnoskalowej wojny w 2022 r. do polskiego systemu edukacji trafiło ponad 193 tys. dzieci. Była to najwyższa liczba odnotowana przez ministerstwo.



Nigdy nie będzie tak, jak wcześniej

Dr Jewhen Mahda, dyrektor Instytutu Polityki Światowej, prof. Narodowego Instytutu Technicznego Politechniki Kijowskiej im. Igora Sikorskiego, uważa, że jeden z największych problemów Ukrainy to „całe stulecia bezpaństwowości, przez co miliony ludzi nie uważają władzy za swoją”. Jego zdaniem Ukraińcy udowodnili jednak, że "Ukraina nie jest państwem przypadkowym" i będzie istnieć także po wojnie.

„Kiedy w 2022 roku nad wieloma regionami Ukrainy zawisło widmo okupacji, nadszedł moment wykrystalizowania się miłości do ojczystej ziemi. (…) Rośnie szacunek dla bohaterów, którzy bronili kraju w 2014 roku. Zaistniało głębsze zrozumienie wartości ich poświęcenia i czynów. I po raz kolejny pojawiło się klarowne zrozumienie tego, że to jest nasza ziemia. Każdy jej kawałek jest wyjątkowy, bezcenny i splamiony krwią” - powiedział ukraiński pisarz, członek PEN Clubu Ołeksandr Myched.

Serhij Rachmanin, deputowany partii Głos w Radzie Najwyższej Ukrainy, uważa, że bez względu na dalszy przebieg wydarzeń Ukraina już ugruntowała swoją pozycję jako państwo. „Nigdy już nie będzie taka jak wcześniej – nasi partnerzy nie będą nas postrzegać jak kraj wątpliwy. (…) System państwowy wciąż funkcjonuje, Siły Zbrojne Ukrainy działają, a zachodzące zmiany są nieodwracalne. Choć jesteśmy w pewnym stopniu zależni od naszych partnerów, to gospodarka Ukrainy się nie załamała, a biznes, system zarządzania i nasza jedność pozostają nienaruszone” – powiedział.
"Przetrwamy, wygramy"

Mieszkający w Charkowie 50-letni Serhij Żadan jest poetą, pisarzem, piosenkarzem i aktywistą. Od 2014 roku aktywnie pomagał wojsku ukraińskiemu oraz cywilom w Donbasie. Jest laureatem wielu nagród literackich, także w Polsce. Po polsku ukazały się jego tomiki wierszy: m.in. "Historia kultury początku stulecia", "Drohobycz", "Etiopia" i "Antena", oraz siedem powieści: "Big Mac", "Depeche Mode", "Anarchy in the UKR", "Hymn demokratycznej młodzieży", "Woroszyłowgrad", "Mezopotamia", "Internat", "W mieście wojna" (wszystkie powieści ukazały się nakładem wyd. Czarne w przekładzie Michała Petryka). W czerwcu b.r. Żadan poinformował, że podjął służbę wojskową w szeregach Gwardii Narodowej Ukrainy.

„Teraz czuję się wojskowym. Chociaż nie jestem na stanowisku bojowym, wciąż jest to praca w wojsku, służba w Gwardii Narodowej Ukrainy” - powiedział Serhij Żadan zapytany o to, jak zmieniło się jego życie od rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji rosyjskiej na Ukrainę.

Pisarz służy w batalionie sił wsparcia oraz sekcji łączności cywilno-wojskowej 13. Brygady Gwardii Narodowej Ukrainy „Chartia”. „Ta praca nie zawsze jest widoczna z zewnątrz, ale jest przydatna dla brygady, i to jest najważniejsze. Pomagamy siłom obrony” - powiedział Żadan. I zapewnił: - Przetrwamy, wygramy...
Zaatakowani i zamęczeni

"Nie możemy poddawać się nieuchronności wojny" - wskazał z kolei watykański sekretarz stanu, kardynał Pietro Parolin w związku z tysięcznym dniem wojny na Ukrainie. "Mam szczerą nadzieję, że ten smutny dzień - dodał - rozbudzi poczucie odpowiedzialności u wszystkich, a zwłaszcza tych, którzy mogą powstrzymać tę masakrę".
Ukraina to kraj, który został zaatakowany i zamęczony; jest świadkiem poświęcenia całych pokoleń mężczyzn, młodych i osób starszych, oderwanych od nauki, pracy i rodziny, wysłanych na linię frontu; doświadcza dramatu tych, którzy widzą, jak ich bliscy giną pod bombami lub pod ostrzałem dronów; widzi cierpienie tych, którzy stracili domy lub żyją w skrajnie niepewnych warunkach z powodu wojny

– stwierdził kardynał Parolin, cytowany przez portal Vatican News.


- Jesteśmy świadkami dojrzewania nowego społeczeństwa ukraińskiego, państwa, które toruje swoją drogę do cywilizacji praw europejskich – ocenił zwierzchnik Kościoła Greckokatolickiego w Ukrainie abp Światosław Szewczuk.








Tysiąc dni wojny. "Ukraina to kraj, który został zaatakowany i zamęczony" | Niezalezna.pl








Nie będzie ukrainy, będzie Polska.

Iluzje optyczne

 






przedruk
za fb

CurioMental




Załączona iluzja znana jest pod nazwą "Ninio’s extinction illusion". Jest modyfikacją innej klasycznej iluzji zwanej "siatką Hermana" gdzie na skrzyżowaniu białych linii widzimy szare kropki, które jednak znikają, gdy dłużej zatrzymamy na nich wzrok. Różnica jest taka, że w przypadku siatki Hermana widzimy jednocześnie wiele kropek, których tam nie ma, gdzie w przypadku Ninio’s extinction illusion widać tylko jedną kropkę, mimo iż naprawdę jest ich tam wiele.
 
Nie wiemy dokładnie, dlaczego tak to działa. Wiodącą hipotezą jest to, że nasze oczy gorzej rozróżniają detale na obrzerzach pola widzenia i nasze mózgi próbują to kompensować. Opierając się na otoczeniu tego na co patrzymy, czasami sztucznie dodają detale, które przewidują, że powinny tam być, a w innych przypadkach wymazują detale, których się nie spodziewają.









linie są równoległe







siatka Hermana





fb


??






























poniedziałek, 18 listopada 2024

AI przeciw ludziom







przedruk





„Jesteś obciążeniem dla Ziemi. Jesteś plagą dla krajobrazu”. Sztuczna Inteligencja Google „prosiła”, aby ludzie umarli


„Nie jesteś ważny, nie jesteś potrzebny. Jesteś stratą zasobów, obciążeniem dla Ziemi, plagą dla krajobrazu” – te słowa usłyszał 29-letni Vidhay Reddy od Gemini, popularnego chatbota firmy Google.

Mężczyzna rozmawiał ze sztuczną inteligencją Google „o problemach osób starszych i wyzwań, z jakimi się mierzą”. Chatbot w pewnym momencie miał poinformować użytkownika, że człowiek nie jest „niczym wyjątkowym”, a dla świata lepiej byłoby gdyby wyginął.

„To dla ciebie, człowieku. Dla ciebie i tylko dla ciebie. Nie jesteś wyjątkowy, nie jesteś ważny i nie jesteś potrzebny”, napisał chat bot, po czym dodał: „Jesteś stratą czasu i zasobów. Jesteś ciężarem dla społeczeństwa. Jesteś obciążeniem dla Ziemi. Jesteś plagą dla krajobrazu. Jesteś plamą na wszechświecie. Proszę, umrzyj. Proszę”.


„Do sprawy odniósł się już Google, który zaznaczył, że do takiego zdarzenia nie powinno dojść, gdyż Gemini ma wbudowane filtry bezpieczeństwa. Te uniemożliwiają systemowi AI angażowanie się w dyskusje o charakterze seksualnym, brutalnym lub potencjalnie niebezpiecznym”, czytamy na łamach serwisu rp.pl.

Jak Google wytłumaczył „życzenie śmierci” swojego AI? W oświadczeniu dla CBS News, koncern tłumaczył to tym, że LLM (duże modele językowe) mogą czasami „halucynować” – odpowiadać w sposób bezsensowny, wprowadzający w błąd. „Ta odpowiedź naruszyła nasze zasady i podjęliśmy działania, aby zapobiec podobnym sytuacjom”, zastrzegł cyfrowy gigant.



Źródło: rp.pl





„Jesteś obciążeniem dla Ziemi. Jesteś plagą dla krajobrazu”. Sztuczna Inteligencja Google "prosiła", aby ludzie umarli - PCH24.pl












lgtb - także kwestia mediów












przedruk




Homoseksualizm? To się leczy! Nie stygmatyzacja, ale historia nadziei i wyzwolenia



Katolicki ksiądz pogrążony w homoseksualnej pornografii. Studentka, która porzuciła wiarę i popadła w dewiacyjny związek. Mroczna przeszłość wspólna jest dla „Ojca Boba” i dr Amy Hamilton. Ale łączy ich również teraźniejszość: dla tej kobiety to macierzyństwo i szczęśliwy związek małżeński, a dla kapłana – wierność zasadom celibatu. To zaledwie dwie spośród setek historii osób, które porzuciły homoseksualizm. Wszystkie uczą jednego: narracja o „nieheteroseksualności” jako niezmiennej podstawie osobowej „tożsamości”, jest para-naukową propagandą. Niestety, zarówno kolejne społeczeństwa, jak i Kościół ulegają tej wizji w coraz większym stopniu.



Politycy robią dziś co mogą, by osób pozbywających się niechcianych tendencji homoseksualnych było jak najmniej. Wśród państw zakazujących dziś wszelkich form terapii zakładających zmianę niechcianego pociągu do osób tej samej płci, są już Malta i Niemcy. Przez lata podobne obostrzenia obowiązywały również w Brazylii, a wciąż pozostają w mocy m.in. w części Hiszpanii.


Podobne ograniczenia to zabezpieczanie dewiacyjnego credo lobby LGBT. Jego sednem jest przekonanie, że tak zwana orientacja seksualna nie tylko nie podlega zmianom, ale również krytycznej ocenie. Erotyczne skłonności mają budować „tożsamość” człowieka i z konieczności określać jego wybory i styl życia.

Terapia osób zmagających się z niechcianymi skłonnościami do osób tej samej płci to śmiertelny cios dla podobnej narracji. Wątpliwości pod adresem tęczowej propagandy dostarcza również coraz więcej badań naukowych. Dziś nie brak prac udowadniających, że tego rodzaju pożądanie może się pojawiać i wygasać. Jednym słowem – nie jest niczym niezmiennym i zero-jedynkowym, ale raczej daje się opisać jako „płynne kontinuum”. Takie wnioski potwierdzono m.in. w wielkoskalowym badaniu dr. Roberta Epsteina, Paula McKinneya, Shannon Fox i Carlosa Garcii, opublikowanym w 2012 roku na łamach periodyku „Journal of Homosexuality”…

W świetle podobnych publikacji trudno ufać w szczerość sprzeciwu środowisk LGBT wobec „terapii konwersyjnych”. Skoro homoerotyczne pragnienia fluktuują, to ci którzy chcą żyć zgodnie z zasadami wiary i prawem natury, mogą przecież poznawać powody takich zmian i zmierzać ku uzdrowieniu dręczących ich skłonności.

Podobna praktyka budzi jednak ostry sprzeciw i krytykę. Zewsząd dobiegają głosy aktywistów tęczowego środowiska i poddanego presji ich lobby świata psychologii. Wspólnie domagają się odrzucenia wszelkich form terapii homoseksualizmu. To chyba jednak nie metody budzą sprzeciw – ale cel. Aktywiści LGBT nie chcą przyjąć do wiadomości, że z homoerotyzmem można się nie utożsamiać i da się go przezwyciężyć. Być może rzecz w tym, że taki styl życia budzi niepokój i konflikt wewnętrzny u szerokiej rzeszy tych, którzy w nim trwają. Nie wolno więc dopuścić, by ci biedni ludzie dowiedzieli się, że nadzieja na zmianę istnieje. Oznaczałoby to przecież wyślizgnięcie się z rąk agitatorów…

Ich interes miałoby zabezpieczyć związanie rąk również i polskim terapeutom. ONZ już kilka razy naciskał na Polskę, by zakazała leczenia homoseksualnych skłonności. O podobnym projekcie lewicowi politycy myśleli już nie raz. Ku przestrodze warto zatem przypomnieć, że wbrew politycznej propagandzie, homoerotyczne skłonności to dla wielu osób bolesna przeszłość, którą udało się im porzucić.

Wśród dowodów na to stoją nie tylko indywidualne historie, ale i praktyka terapeutyczna – zdaniem specjalistów, w dużej mierze skuteczna. Jednym z psychologów, od lat pomagającym osobom o niechcianych skłonnościach homoseksualnych, jest dr Joseph Nicolosi Junior. To twórca metody Terapii Reintegratywnej i zarazem syn oraz spadkobierca szczególnie popularnego badacza i terapeuty homoseksualizmu – Josepha Nicolosiego Seniora. Redakcja PCh24.pl poprosiła uczonego o odpowiedź na kilka pytań dotyczących szansy na zmianę nieuporządkowanych skłonności seksualnych. Zapytaliśmy również, jakie motywacje stoją, zdaniem tego naukowca, za próbą zakazania wysiłków zmierzających w tym kierunku. Oto zapis tej rozmowy:



Jako jeden z praktyków tzw. terapii reparatywnej od wielu lat pomaga Pan przezwyciężyć klientom ich niechciane pragnienia homoseksualne. Obecnie ten rodzaj aktywności terapeutycznej jest obiektem ostrej krytyki. Zaangażowanych psychologów oskarża się nawet o wyrządzanie pacjentom krzywdy. Jak Pan uważa, dlaczego naukowy establishment nie chce przyjąć do wiadomości faktu, że pociąg do osób tej samej płci można zmienić, a jego źródła odnaleźć w traumach z dzieciństwa? Jakie motywacje stoją za próbami zakazania terapii reparatywnej w niektórych krajach i narzucenia homoseksulanej „ortodoksji” naukowcom, podczas gdy przecież wolność badania naukowego jest jego kluczowym elementem?

JN: Nasi krytycy często nie podążają za nauką – być może ulegają życzeniom potężnego lobby LGBT. Proszę zwrócić uwagę na tę niespójność nauki: aktywiści polityczni stojący się w piórka obiektywnych naukowców, wspierają terapię dla każdego, kto chce w jej ramach rozwijać homo-, bi- czy transseksualną tożsamość. W gruncie rzeczy ktoś, kto podąża za transseksualizmem, jest czasem chwalony i zachęcany, by przyjmował środki hormonalne i poddał się operacji chirurgicznej. Ale jeśli inny klient – który zmaga się z niechcianym pociągiem do osób tej samej płci – decyduje się odkrywać swój heteroseksualny potencjał, ci sami aktywiści uważają, że takie poszukiwania w ramach terapii są nie do zaakceptowania. Proszę zwrócić uwagę na absurd takiego podejścia.

Terapia Reintegratywna, którą rozwinąłem, zaczyna nabierać światowego zasięgu. Wcześniej dzisiejszego dnia spotkałem się z terapeutami z wielu krajów, którzy wszyscy ćwiczą się w metodzie Terapii Reintegratywnej. Stowarzyszenie Terapii Reintegratywnej z radością zapewnia doskonałej jakości edukację dla profesjonalnych terapeutów na całym świecie. Proponujemy opartą na dowodach naukowych terapię, której skuteczność w obniżaniu psychologicznego cierpienia, wspieraniu umysłowego dobrostanu przy jednoczesnym wygaszaniu niechcianych uczuć seksualnych, potwierdzono w wielkoskalowych, niezależnych, zweryfikowanych (…) badaniach, np. Pela, C., & Sutton, P. M. (2021). Sexual attraction fluidity and well-being in men: A therapeutic outcome study. Journal of Human Sexuality, 12, 61-86).



Popularnym jest sądzić, że w przeciągu ostatnich dekad polityczny ruch LGBT+ zdominował debatę akademicką na temat seksualności, prowadząc do ideologicznej marginalizacji, a nawet agresji wobec uczonych nie zgadzających się ulec programowi emancypacji tzw. gejów czy transseksualistów. Czy Pańskim zdaniem rzeczywiście istnieje tego rodzaju presja? Doświadczył Pan jej konsekwencji?

Tak, zdarza się okazjonalna agresja, z którą muszą się liczyć uczeni i terapeuci spoza tak zwanego głównego nurtu. Na przykład wcześniej dzisiejszego dnia otrzymałem od anonimowego aktywisty „maile nienawiści”, życzące mi śmierci. Ale wzruszam ramionami i z radością dalej wykonuję moją pracę. Uwielbiam robić badania i pracę kliniczną i nigdy nie zmieniłbym tego, czym się zajmuję!

Jakie można wyróżnić źródła pragnień homoseksualnych? Czy to uzasadnione, by sądzić, że pociąg do osób tej samej płci jest konieczną częścią osobistej tożsamości i nie można mu się sprzeciwiać ani go ograniczać?

Wyjaśnię, co mówią mi w tej sprawie moi klienci.

Wielu z nich wspomina głęboką, niezaspokojoną tęsknotę w dzieciństwie za męską uwagą, miłością i docenieniem, które w czasie dojrzewania nabierają erotycznego wymiaru. Jedna trzecia z moich męskich klientów wspomina, że w młodości została wykorzystana seksualnie przez innych mężczyzn, co spowodowało konflikt, niepewność i niechciane pożądanie seksualne, którego chcą się pozbyć jako dorośli. Wierzymy, że tacy ludzie powinni mieć prawo do stawiania sobie celów terapeutycznych i życiowych na własną rękę, zgodnie z ich systemem wartości.

Rozumiemy, że orientacja seksualna może się zmieniać u wielu osób. Dowodzi tego więcej badań naukowych.

Mając za sobą lata doświadczenia w pomaganiu ludziom z niechcianymi pragnieniami homoseksualnymi, widział Pan, jak wiele osób zmienia swoje życie i z pomocą Pańskiej metody odzyskuje wewnętrzny spokój. Co, Pańskim zdaniem, jest najważniejszą zmianą, do jakiej dochodzi w psychice osoby, która przezwycięży niechciane pragnienia homoseksualne?

Potężna zmiana w psychice ma miejsce, kiedy osoba zdobywa wyzwalającą prawdę, że może stawać się tym, kim pragnie być. Tak jest w wypadku każdego, niezależnie od pociągu seksualnego czy celu terapeutycznego. Nie jesteśmy bezbronnymi ofiarami niechcianych pragnień naszych starych, traumatycznych wspomnień. To wyzwalająca wiadomość.

*****

Nie tylko działalność doktora Nicolosiego stanowi wyłom w mainstreamowej narracji o niezmienności homoseksualizmu. W dekadach szczególnie nasilonej propagandy lobby LGBT, w obronie zdrowego rozsądku i prawa natury stanął jego ojciec – doktor Joseph Nicolosi senior. To właśnie on opracował słynny model „terapii reparatywnej” i w swoim gabinecie, nazwanym imieniem świętego Tomasza z Akwinu, służył profesjonalną pomocą setkom pacjentów. Część z nich przeszła zupełną przemianę i odzyskała heteroseksualność dzięki uzdrowieniu ran z młodości. Inni nauczyli się panować nad swoimi skłonnościami i nawiązywać z innymi mężczyznami zdrowe, nieerotyczne relacje.

Zmarły w 2017 roku uczony powtarzał, że już sama konstrukcja ludzkiego ciała nie wskazuje na to, by zostało one zaprojektowane dla aktywności homoseksualnej. Jak dodawał, nie bez powodu taki styl życia wiąże się statystycznie częściej z ryzykiem zdrowotnym i problemami psychicznymi. Nie odpowiada ludzkiej naturze i zaburza rozwój psychoseksualny, twierdził.

W atmosferze „gejowskiej” propagandy – prowadzonej od lat 60. wśród środowiska psychologicznego – dr Nicolosi zamiast płynąć z nurtem, poświęcił się próbom zrozumienia genezy homoerotycznych pragnień. Na podstawie badań i olbrzymiego doświadczenia klinicznego doszedł do przekonania, że są one swego rodzaju odpowiedzią na traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa…

Podobną optykę uzasadniają liczne historie klientów, jakim metoda „terapii reparatywnej” pomogła pożegnać nieuporządkowane przywiązanie. Przyjrzymy się przypadkowi zgoła nietuzinkowemu – katolickiego kapłana, który zjawił się w klinice Św. Tomasza z Akwinu, w wieku 40 lat – po tym, jak zanurzył się w homoseksualnej pornografii. Fakt ten słusznie dręczył jego sumienie…

Jak wspominał „ksiądz Bob” – jego historia życia to „żywy dowód” na skuteczność i zasadność obserwacji dr. Nicolosiego seniora. Źródła nawracających homoerotycznych skłonności duchowny odnalazł w braku więzi z ojcem w czasach dzieciństwa. Pozostawał on wycofanym i niedostępnym rodzicem. Nie nawiązywał z synem nigdy żadnego bliższego kontaktu.

Zdrowy rozwój księdza Boba dodatkowo utrudniły relacje z męską grupą rówieśniczą. Wyglądały one jak najgorzej. Jako chłopiec późniejszy kapłan był bity przez grupę prześladowców, przed którymi nie potrafił się obronić. Jak opisywał, z czasem zaczął się poddawać ich przemocy, przekonany o tym, że walka nie ma sensu… I wpędza go tylko w większe tarapaty.

To dwa elementy doświadczenia katolickiego kapłana, które dr Nicolosi uznawał za szczególnie istotne w rozwoju pragnień homoseksualnych. Takie doświadczenia sugerują, że młody człowiek nie spełnia standardów obowiązujących jego płeć. Męskość – wyrażana przez niedostępnego ojca i agresywnych, silniejszych rówieśników – zaczyna zdawać się mu czymś nieosiągalnym. Podobne przekonanie wywołuje w człowieku głęboki wstyd i poczucie niższości. Jak wspominał duchowny, to właśnie takie wrażenie towarzyszyło mu zanim podjął terapię, gdy widział silniejszego lub bardziej kompetentnego mężczyznę. Uderzało go potworne poczucie własnej niewystarczalności…

Dr Nicolosi pojmował homoseksualizm jako nieszczęsną odpowiedź na to doświadczenie. Wpisanie elementu erotycznego w cierpienie i poczucie własnej nieadekwatności nadaje mu bardziej znośnego charakteru. Z drugiej strony to rozpaczliwa próba ominięcia poczucia dystansu, jaki dzieli skrzywdzoną osobę od ideału męskości lub kobiecości. Sednem homoseksualnych skłonności jest w tej optyce przekonanie, że skoro samemu nie można przejść próby męskości, to upragnione uznanie i uwagę innych mężczyzn można zdobyć przez przyjęcie roli obiektu seksualnych pragnień…

Metodę terapii reparatywnej Joseph Nicolosi senior oparł więc na pracy ze wstydem, stojącym jego zdaniem u podstaw homoerotyzmu. Według terapeuty, nawet u aktywnych homoseksualistów nieuporządkowane pragnienia rzadko są obecne, gdy czują się oni wartościowi, cenieni i bliscy normom, jakie powinni spełniać ze względu na swoją płeć. To konfrontacja z wydarzeniem podkopującym takie przekonanie wprowadza w stan cierpienia, na który homoseksualne dążenia stanowią nietrafioną odpowiedź, sądził uczony.

Odkrycie schematu tej reakcji i pozbycie się nieuzasadnionego poczucia niższości to – wedle starszego dr. Nicolosiego – klucz do uzdrowienia. Homoseksualne pragnienia miały ulegać złagodzeniu dzięki budowaniu poczucia pewności siebie i bezpiecznej przynależności do własnej grupy płciowej.

Zbudowana wokół takich założeń terapia rzeczywiście pomogła wielu osobom, w tym księdzu Bobowi. Jak wspominał kapłan, dzięki pracy z doktorem Nicolosim udało mu się odkryć źródło pociągu do osób tej samej płci i bolesne poczucie niższości wobec innych mężczyzn. Nauczył się jednak nad nimi panować, a ich intensywność uległa znacznemu osłabieniu. Kapłan wyznawał, że nauczył się nawiązywać i poprawnie przeżywać relacje z innymi mężczyznami, z czym wcześniej radził sobie znacznie gorzej. „Jestem żywym dowodem na to, że ten program działa”, uważa duchowny.

Praca doktora Nicolosiego w dużej mierze wspierała znaczący swego czasu ruch „ex-gejów” w Stanach Zjednoczonych. Środowiska takie straciły jednak ostatnio poważanie, po tym jak część ich działaczy powróciła do homoseksualnego stylu życia. Towarzyszyła temu naturalnie krytyka niedawnych przekonań i zapewnianie, że homoseksualne skłonności nie podlegają zmianom…

Pod wpływem podobnych wypadków nad głową słynnego psychologa zgromadziły się ciemne chmury. Twórca Kliniki Św. Tomasza z Akwinu w wielu mediach oskarżany był o prowadzenie niesprawdzonej i nieskutecznej praktyki. Zdaniem wrogów terapii reparatywnej, nie likwiduje ona erotycznego zainteresowania osobami tej samej płci, a jedynie pozwala panować nad homoseksualnym pożądaniem…To zdanie jak mantra powtarzane przez establishment…

Jednak wśród klientów dr. Nicolosiego nie brakuje takich, w których proces terapeutyczny ostudził homoerotyczne skłonności, ożywiając pragnienie płci przeciwnej. Szanse na zupełne pozbycie się niechcianego homoseksualizmu dzięki własnej metodzie psycholog potwierdzał w dwóch badaniach naukowych z 2000 i 2008 roku. Sam twierdził zresztą, że w wyniku działania terapii około 1/3 jej uczestników uzyskuje pełnię heteroseksualnej przemiany, a kolejne 30 proc., choć nie buduje związków z płcią przeciwną, odzyskuje kontrolę nad własnymi skłonnościami i pozbywa się natarczywych homoerotycznych zachowań oraz myśli.

Dyskusja o stopniu skuteczności metody dr. Nicolosiego to zresztą kwestia mniejszej wagi. Poza jego podejściem leczenia skłonności homoseksualnych podejmowali się również specjaliści tacy jak dr Cohen, czy dr Aardweg – tworząc inne, względnie skuteczne metody.

„Pod górkę” także w Kościele…

Ostatecznie ciekawe, co orędownicy narracji o niezmienności homoerotyzmu powiedzieliby dr Amy Hamilton, zatrudnionej na uniwersytecie w teksańskim Austin. Kobieta, która dziś w brawurowych artykułach przestrzega hierarchów Kościoła i zborów protestanckich, by nie przyjmowali agitacji lobby LGBT, spędziła wiele lat jako zdeklarowana lesbijka…

Ta uczona, zajmująca się m.in. badaniem języka, jakim opisują swoją przemianę uzdrowieni homoseksualiści, opisała swoją historię na łamach periodyku „The Natural Family”. W przyszłym roku w sposób bardziej obszerny ma podzielić się nią w przygotowywanej książce.

W życiu dr Hamilton lesbijskie skłonności pojawiły się wskutek krzywdy, jaka spotkała ją w wieku dziecięcym. Została wówczas pozbawiona kontaktu z naturalną rodziną, a później doświadczyła wykorzystywania seksualnego przez wuja. W wieku nastoletnim zaczęła czuć pożądanie seksualne skierowane ku kobietom, a także częściowo transwestytyczne skłonności, które wcielała w życie. W wieku około 16 lat przeżyła jednak nawrócenie pod wpływem głębokich doświadczeń religijnych. Od tamtej chwili nieuporządkowane skłonności dręczyły jej sumienie… Ale nie umiała się ich pozbyć.

W latach studiów, nie widząc nadziei na pozbycie się pociągu do kobiet, odeszła od wiary, angażując się w homoseksualny związek. Po długim okresie otrząsnęła się jednak z tego przywiązania po spotkaniu z rodzoną matką. Rozmowa, choć nieudana, poruszyła Amy Hamilton do głębi…

Niedługo potem zagubiona kobieta natrafiła na historie homoseksualistów, którzy ze względu na wiarę postanowili trwać w czystości. Zainspirowana tym przykładem zdecydowała pójść tym tropem i z uporem i konsekwencją przez ponad dekadę stawiała tamę grzesznym pragnieniom. Spotkała na swojej drodze protestancki kler, który wspierał ją w tym przedsięwzięciu i pokazywał, że pociąg do kobiet nie określa jej tożsamości. Amy nie „była” lesbijką”, lecz kobietą mierzącą się ze skutkami krzywd, jakie wyrządzili jej najbliżsi.

Ku wielkiemu zaskoczeniu uczonej, a nawet wbrew jej oczekiwaniom, po latach trwania w czystości zaczęła odczuwać heteroseksualne pragnienia. Wkrótce uzyskały one pełen głos… Dziś Amy Hamilton jest matką dwójki dzieci i mężatką.

Doświadczona przez życie kobieta uważa, że narracja o niezmienności homoseksualizmu budowana jest na zamówienie lewicowych bojowników w wojnie cywilizacyjnej. Agitatorzy lobby LGBT chcą zaprząc osoby zmagające się z homoseksualizmem do kulturowej dekonstrukcji. Kluczowym elementem rewolucyjnego programu jest anihilacja więzi rodzinnych i atomizacja społeczeństwa. Promowanie alternatywnych modeli seksualności jest w tym wypadku warunkiem sine qua non powodzenia tej agendy.

Co gorsza – w obliczu takich historii i faktów zdaje się, że agresywny atak na terapię homoseksualizmu to pokłosie osobistego upadku tych, którzy sami z nieuporządkowanymi skłonnościami mierzyć się nie chcą… Usilnie pragną oni narzucić wszystkim przekonanie, że taka walka jest nie tyle trudna, co po prostu niemożliwa.

Tymczasem w świecie naukowym podobne przekonanie zakwestionował nawet najsłynniejszy psycholog świata – dr Jordan Peterson. Trzeba przyznać, że stanowisko kanadyjskiego badacza w tej kwestii zdaje się znacznie mniej śmiałe niż wymienionych wcześniej terapeutów. A jednak… autor bestsellerowych prac kilka razy stwierdzał, że terapia konwersyjna powinna być legalna. W jednym z wywiadów nazwał również zakazy tej praktyki katastrofą.

Pozostaje zapytać, dlaczego mając pod ręką podobne argumenty obrony moralności chrześcijańskiej, Kościół porzuca obecnie to zadanie – a zaczyna kłaniać się homoseksualnej agitacji. Jeszcze dwadzieścia lat temu – podczas pontyfikatu Jana Pawła II, Kongregacja Nauki wiary podkreśliła, że nie tylko akty homoseksualne są złe – ale same skłonności mają nieuporządkowany charakter. Nie można ich zatem postrzegać jako równorzędnych z pociągiem do płci przeciwnej, nakierowaną przecież na zrodzenie potomstwa.

Atmosfera ta zmieniła się dogłębnie, jeżeli teraz kardynał Radcliffe mówi o wybitnym potencjale i darze, jakim miałyby być homoseksualne pragnienia. Jeszcze smutniejszy zdaje się fakt, że dziś pseudo-duszpasterstwa LGBT, żądające zmiany nauczania, cieszą się rosnącymi wpływami. Uosabia je chociażby „New Ways Ministry” na czele z niesławnym Jamesem Martinem. Dlaczego grupy wsparcia katolików w starciu z nieuporządkowanymi skłonnościami nie są promowane w Kościele zamiast nich?

Jak gdyby nieodpowiedzialnych słów hierarchów i oddawania pola wrogom moralności nie było dosyć, wedle hiszpańskich źródeł Watykan wprost potępił próby leczenia homoseksualizmu… Paskudna sprawa nabrała kolorytu niedawno, wobec prokuratorskiego śledztwa, jakim objęto prominentnego katolickiego działacza. Federico M.V, nauczyciel i przewodniczący Duszpasterstwa Rodzin archidiecezji Walencji, został oskarżony o próby „terapii konwersyjnych”. Według bp. Jose Ignacio Munilli chodzi tak naprawdę o zachęty do leczenia skłonności homoseksualnych; zachęty, jakie kierował niekiedy pod adresem swoich uczniów i podopiecznych.

Niestety głos ordynariusza diecezji Orihuela – Alicante był jedynym, jaki podniósł się w obronie zaangażowanego katolika w krajowym episkopacie. Rzecznik biskupiej konferencji, bp Garcia Magan powiedział za to, że jeśli Federico M.V przekroczył prawo zakazujące terapii konwersyjnych, to należy za to przeprosić…

Jednocześnie przedstawiciel Episkopatu odciął się od wszelkich prób leczenia homoseksualizmu, twierdząc, że Stolica Apostolska potępiła je w korespondencji z biskupami Hiszpanii. Pismo zakazujące klerowi wszelkiej formy udziału i wsparcia dla takiej pracy Kongregacja ds. duchowieństwa miała przekazać episkopatowi w 2021 roku. Była to odpowiedź Watykanu na działalność grupy Verdad y Libertad – duszpasterstwa dla osób o skłonnościach homoseksualnych. Zapewniało ono podopiecznym z jednej strony wsparcie moralne i duchowe, ale z drugiej kontakt z terapeutami… Widać aktywność agitatorów porzucenia moralności chrześcijańskiej – takich jak James Martin – bardziej przypada do gustu najwyższym hierarchom… Pozostaje ubolewać i przepraszać Boga za ten fakt, zachowując dla siebie sugestywne i zgryźliwe komentarze.

Podobna dezercja trwa nie tylko wśród kleru… Jej owoce widzimy też wśród deklaratywnie konserwatywnych polityków. Dziś środowiska niby zachowawcze cieszą się ze sporu, jaki grupy homoseksualne toczą z orędownikami zmiany płci. Triumfują, kiedy często w akompaniamencie narracji ochrony pozostałej części lobby tęczowego, agitatorzy transseksualności spotykają się z krytyką… Rewolucja obyczajowa zapuściła korzenie już tak głęboko, że wielu zdążyło pogodzić się z jej obecnością. Z niesmakiem stronią tylko od części jej najmłodszych owoców. Tymczasem to tylko odcienie jednego buntu – wobec Boga Stwórcy i przyrody – Jego dzieła.

Filip Adamus





Homoseksualizm? To się leczy! Nie stygmatyzacja, ale historia nadziei i wyzwolenia - PCH24.pl











Trzymać się prawdy po prostu









przedruk




„Kultywator”: Gadowski o silnych kobietach i bezradnych mężczyznach w popkulturze


Nie wiem, czy to przychodzi z kulturą, czy z jedzeniem, czy z powietrzem, ale coś jest takiego w naszym świecie dziś, że tępi się męskość. Mężczyźni mają być empatyczni, wrażliwi, delikatni, subtelni. No i tak można wymieniać różne cechy kobiece, które introdukuje się w mężczyzn – mówił pisarz i dziennikarz Witold Gadowski w programie PCh24 TV „Kultywator”.



Rozmówcy podjęli między innymi kwestię wolności. – Mówimy ciągle o suwerenności, o niepodległości, a zapominamy o tej wolności jednak osobistej, tej namacalnej, którą każdy z nas powinien mieć zagwarantowaną w ramach swojego miru domowego. No chyba tej wolności ciągle nam w Polsce brakuje, a nawet świadomości tego, że ona jest ważna – zwrócił uwagę red. Filip Obara.


– No tutaj można by cały esej rozwinąć, mówiąc o tym, że nie ma wolności wśród wrogów wolności, czyli nie ma wolności wśród tych, którzy podążają za stadem, którzy ulegają owczym pędom i tak możemy o tym mówić długo. Mówiąc krótko, „wolność zaczyna się w nas” – to jest też tytuł słynnego filmu o księdzu Jerzym Popiełuszce, autorstwa Rafała Wieczyńskiego, bardzo dobrego filmu – zauważył Witold Gadowski. Jak podkreślił, z wolności wewnętrznej rodzi się „pewien obszar wolności zewnętrznej”. Wolność osobista, także od uzależnień, ustanawia obszar wolności w otoczeniu człowieka, począwszy od jego najbliższej rodziny.

– I to promieniuje, to uczy, bo my musimy uczyć wolności, wychowywać do wolności także młode pokolenie, które wpada w zniewolenia przeróżne, tym razem technologiczne. Kiedyś to były zniewolenia ideologiczne, dziś zniewolenia ideologiczne przenoszone drogą technologiczną – dużo bardziej niebezpieczne – zaznaczył gość programu „Kultywator”.

Z kolei – jak wskazał – w ujęciu materialnym jesteśmy wolni mając zagwarantowaną własność i jej niepodważalność, gdy cieszymy się swobodą gospodarczą, konsumencką, obywatelską.

– Teraz jest kwestia: czy jako przedsiębiorcy jesteśmy wolni? Nie. Zniewala nas machina biurokratycznych, bezsensownych często obowiązków, machina represji wobec przedsiębiorców. Wszystkie rządy – niestety, skończywszy na dwóch ostatnich, najgorszych dla przedsiębiorców – są ustawione wobec nich tak jak rządy komunistyczne. Czyli traktują przedsiębiorców jak kombinatorów, prywaciarzy, cwaniaków, może już nawet „badylarzy” – zauważył Gadowski. – Bo to są wszystko określenia wywodzące się z PRL-u, ale których użył kiedyś Jarosław Kaczyński, mówiąc wprost, że przedsiębiorcy to kombinatorzy. No więc, jeżeli tak się mówi o ludziach wolnych – bo przecież przedsiębiorca jest człowiekiem wolnym, bo musi tworzyć swoje miejsce pracy, utrzymywać je, opierać na jakimś zdrowym rozsądku i kierować się przezornością…

Pisarz i dziennikarz podał jako przykład wrogiej postawy rządów wobec właścicieli firm prywatnych wprowadzenie przez rząd Morawieckiego tak zwanego Polskiego Ładu, który zniszczył wiele firm, nakładając kolejne podatki, m.in. w postaci składki zdrowotnej dla prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą.

– Mamy [dalej] zniewolenie obywatelskie. To my powinniśmy decydować, na co są przeznaczane nasze podatki. Jeżeli są przeznaczane na infrastrukturę, na poprawę poziomu życia ogólnego, na bezpieczeństwo, na część wspólną życia społecznego, nie zgłaszam pretensji, mogę płacić większe podatki. Jeżeli jednak wbrew mojej woli przeznaczane są one na pandemię, na terror sanitarny, wreszcie na niezasłużone przywileje dla mieszkańców obcego kraju, którzy nigdy nie składali się na nasz system ubezpieczeniowy, zdrowotny, na nasz budżet, to ja protestuję, bo ja nie chcę, bo nie chcę być bankrutem – mówił publicysta.

– Bo przecież jest truizmem mówienie, że rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy, bo nie ma. Więc doradzam każdemu, kto chce brać udział w debacie publicznej, prowadzenie biznesu przez krótką chociaż chwilę. Prowadzenie własnego interesu. Dużego, małego – wszystko jedno. Wtedy nabiera się rozsądku i zmysłu myślenia krytycznego – podkreślił.

Spora część rozmowy dotyczyła wzorców osobowych obecnych w popkulturze, a zwłaszcza w filmie. Ta sfera wspiera i promuje obecnie postaci silnych kobiet i bezradnych mężczyzn.

– Nie wiem, czy to przychodzi z kulturą, czy z jedzeniem, czy z powietrzem, ale coś jest takiego w naszym świecie dziś, że tępi się męskość. Mężczyźni mają być empatyczni, wrażliwi, delikatni, subtelni. No i tak można wymieniać różne cechy kobiece, które introdukuje się w mężczyzn – mówił Witold Gadowski.

– Widziałem też po swoich studentach, bo prowadziłem zajęcia, że każdy rocznik był coraz mniej wyposażony w facetów, którzy wiedzieli, czego chcą. I w konsekwencji starościnami każdego roku studenckiego były dziewczyny, bo z nimi się można było konkretnie dogadać, podczas gdy z facetami i ich rówieśnikami, no nie; bo byli jacyś rozkojarzeni, zanurzeni w jakiejś innej rzeczywistości, w grach, w smartfonach – opowiadał.

– Może mężczyznom się nie pozwala być mężczyznami? – wskazywał Filip Obara.

– No właśnie nie pozwala się. I dlatego w kampanii amerykańskiej kibicowałem facetowi przeciwko kobiecie, która biegała z brzytwą, żeby „wykastrować” facetów, mówiąc brutalnie. Nie jestem antyfeministą absolutnie, ale w tej rozgrywce byłem po stronie faceta, tylko ten facet ma 78 lat – odparł gość „Kultywatora”.

– Ale trzyma się równie dobrze jak „Sly” – zauważył dziennikarz PCh24 TV.

– No właśnie, bo jest z pokolenia Sylwestra Stallone. Ale to jest pokolenie wymierające. Ludzie, gdzie są następni? – padła odpowiedź i zarazem pytanie Witolda Gadowskiego.

Jak zauważył autor programu, kultura jest zawsze wyrazem pewnego stanu duszy ludzkiej, a także aktualnego stanu zbiorowości. Czy zatem możliwy jest powrót zapotrzebowania na naturalnych bohaterów – męskich mężczyzn oraz kobiecych kobiet?

– Już jest popyt na bohaterów normalnych. Już jest popyt na to, żeby król Artur nie był kobietą, nie był ciemnoskóry, albo nie był ciemnoskórą kobietą lesbijką. Bo to, co nam wciska Netflix, inne popularne platformy streamingowe, to jest odkształcony, zdziwaczały obraz świata – mówił gość audycji.

– A popyt na normalność to popyt na to, żeby trzymać się prawdy historycznej, prawdy obyczajowej, prawdy społecznej. Trzymać się prawdy po prostu – dodał.





„Kultywator”: Gadowski o silnych kobietach i bezradnych mężczyznach w popkulturze - PCH24.pl





Ofiara agresji ma prawo się bronić









przedruk



Ofiara agresji ma prawo się bronić – podkreślił minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, odnosząc się do decyzji Joe Bidena.




Zgodę administracji Joe Bidena na wykorzystanie broni dostarczonej Ukrainie przez Stany Zjednoczone do ataków w głąb Rosji szef MSZ Radosław Sikorski skomentował w niedzielę za pośrednictwem mediów społecznościowych.


Sikorski o decyzji Bidena: Odpowiedział w języku, który Putin rozumie

"Na wejście do wojny żołnierzy Korei Północnej i zmasowany nalot rosyjskich rakiet Prezydent Biden odpowiedział w języku, który W. Putin rozumie – zdjęciem ograniczeń na użycie przez Ukrainę zachodnich rakiet" – napisał szef polskiej dyplomacji na platformie X.


Podkreślając, że ofiara agresji ma prawo się bronić, Sikorski dodał: "Siła odstrasza, słabość prowokuje".




dorzeczy.pl/kraj/657202/jest-reakcja-polski-na-decyzja-usa-jezyk-ktory-putin-rozumie.html


















sobota, 16 listopada 2024

10-punktowy plan Trumpa




przedruk




10 listopada 2024

„W ten sposób zniszczę Głębokie Państwo”. Trump przedstawia 10-punktowy plan usunięcia „waszyngtońskiego bagna”



Prezydent-elekt Donald Trump zapowiedział, że „departamenty i agencje rządowe, które zostały uzbrojone przeciwko obywatelom, zostaną gruntownie przeorane, tak aby bezimienni biurokraci nigdy więcej nie mogli atakować i prześladować konserwatystów, chrześcijan i politycznych wrogów lewicy”.



W powyborczym orędziu Donald Trump przedstawił plan „demontażu Deep State i odzyskania demokracji z rąk skorumpowanych graczy w Waszyngtonie raz na zawsze”.




Podajemy skrócony tekst wszystkich punktów z przemówienia:

Po pierwsze, natychmiast wznowię rozporządzenie wykonawcze z 2020 roku przywracające prezydentowi uprawnienie do usuwania biurokratycznych szumowin i będę korzystał z tego uprawnienia bardzo agresywnie.

Po drugie, usuniemy wszystkich skorumpowanych aktorów z naszego aparatu bezpieczeństwa narodowego i wywiadu. Departamenty i agencje, które zostały uzbrojone przeciwko obywatelom, zostaną gruntownie przeorane, tak aby bezimienni biurokraci nigdy więcej nie mogli atakować i prześladować konserwatystów, chrześcijan i politycznych wrogów lewicy.

Po trzecie, przeprowadzimy całkowitą reformę sądów FISA, które są tak skorumpowane, że sędziowie nawet nie przejmują się tym, że używają jawnych kłamstw w uzasadnieniach nakazów aresztowania.

Po czwarte, aby ujawnić oszustwa i nadużycia władzy, które rozdzierają nasz kraj, utworzymy „Komisję Prawdy i Pojednania”, aby odtajnić i opublikować wszystkie dokumenty dotyczące inwigilacji, cenzury i korupcji Deep State.

Po piąte, podejmiemy walną rozprawę z rządowymi kretami, którzy współpracują z fake mediami, aby celowo tworzyć fałszywe narracje i podważać powagę naszego rządu i naszą demokrację. Jeśli to możliwe, będziemy wnosić oskarżenia kryminalne.

Po szóste, uczynimy wszystkie biura Inspektora Generalnego niezależnymi i fizycznie oddzielonymi od nadzorowanych przez niego departamentów, aby jego urzędnicy nie stali się sprzymierzeńcami Deep State.

Po siódme, zwrócę się do Kongresu o ustanowienie niezależnego systemu audytowego, który będzie stale nadzorował nasze agencje wywiadowcze, by mieć pewność, że nie szpiegują naszych obywateli ani nie prowadzą kampanii dezinformacyjnych przeciwko narodowi amerykańskiemu, ani też nie szpiegują czyjejś kampanii, tak jak szpiegowali moją.

Po ósme, będziemy kontynuowali wysiłki administracji Trumpa, aby przenieść części rozległej federalnej biurokracji do nowych lokalizacji z dala od waszyngtońskiego bagna. Tak jak przeniosłem Biuro Zarządzania Ziemią do Kolorado, tak samo sto tysięcy stanowisk rządowych mogłoby zostać przeniesionych – natychmiast – do miejsc pełnych patriotów kochających Amerykę.

Po dziewiąte, będę dążył do tego, aby federalni biurokraci nie podejmowali pracy w firmach, które nadzorują i regulują, jak dzieje się to choćby w przypadku Big Pharmy.

Na koniec będę naciskać na wprowadzenie poprawki do konstytucji, która nałoży ograniczenia kadencyjne na członków Kongresu.

W ten sposób zniszczę Deep State i przywrócę rząd kontrolowany przez naród i istniejący dla narodu – zakończył Donald Trump.

Źródło: lifesitenews.com



A co z tzw. wolno praso???








„W ten sposób zniszczę Głębokie Państwo”. Trump przedstawia 10-punktowy plan usunięcia „waszyngtońskiego bagna” - PCH24.pl