Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

czwartek, 2 maja 2024

Lwów - skarby z podziemi cz.1







przedruk




Profesor Mykoła Bandriwski

o skarbach w podziemiach świątyń lwowskich. Część 1



28 kwietnia 2024




Profesor Mykoła Bandriwski jest jednym z najbardziej znanych i cenionych archeologów współczesnego Lwowa, przewodniczącym Komisji Archeologicznej Naukowego Towarzystwa im. T. Szewczenki (NTSz). We wstępie prelegent powiedział, że opowie tylko o kilku najciekawszych, nawet sensacyjnych wynikach wykopalisk w których osobiście brał udział, zaś takich prac podczas jego ponad 40-letniej działalności naukowej archeologicznej było znacznie więcej. Dlatego profesor skupił się tylko na badaniach kilku podziemi świątyń lwowskich, między innym greckokatolickiej katedry pw. św. Jura i kościoła pw. św. Marii Magdaleny. Poza tymi pracami archeologicznymi to właśnie on badał podziemia dawnego kościoła oo. jezuitów (obecnie cerkiew garnizonowa UGKC), prowadził wykopaliska w dzielnicy żydowskiej przy ulicy Iwana Fedorowicza i nie tylko. Lista jego prac archeologicznych poza Lwowem jest również imponująca.

Historia odnalezienia prawdziwych skarbów w podziemiach wyżej wspomnianych świątyń już od dawna jest owiana we Lwowie legendami, lecz w tym przypadku tylko fakty, o których opowiadał Mykoła Bandriwski, są bardziej intrygujące niż każda legenda. W każdym z opisanych przez niego przypadków ma on swoje oryginalne tłumaczenie naukowe, które jest nowym słowem we lwowskiej archeologii i historii. Jak napisał profesor w swoim fecebooku, ma on i inne „ciekawe przypuszczenia naukowe, gdzie i jakie inne sensacyjne skarby można we Lwowie znaleźć, nawet pod starym brukiem lwowskim”.

Otóż, zaczynamy od unikatowych prac archeologicznych i ich sensacyjnych wyników w podziemiach (krypcie) katedry pw. św. Jura. We wstępie Mykoła Bandriwski powiedział:

– W 1991 roku , więcej niż trzydzieści lat temu, do Lwowa wrócił z Watykanu zwierzchnik Kościoła greckokatolickiego (UGKC) kardynał Myrosław Lubacziwski. Właśnie kardynał postanowił uporządkować kryptę pod ołtarzem głównym świątyni katedralnej, w której między innymi był pochowany arcybiskup metropolita Andrzej Szeptycki i kardynał Sylwester Sembratowicz. Poza tym trwały przygotowania przeniesienia zabalsamowanych szczątków kardynała Josyfa Slipyja z katedry pw. św. Zofii w Rzymie do katedry św. Jura we Lwowie, właśnie do tej krypty. Ten wybitny hierarcha Kościoła greckokatolickiego wyraził w testamencie prośbę o przeniesieniu jego szczątków z Rzymu do Lwowa, kiedy Ukraina będzie niepodległym państwem. Przed tak ważnym historycznym aktem cerkiewnym trzeba było kryptę uporządkować i wyremontować. Poza tym nikt nie wiedział co się działo w krypcie w czasie półwiecza działalności w katedrze przedstawicieli rosyjskiej cerkwi patriarchatu moskiewskiego. W tych sprawach kardynał Myrosław Lubacziwski zwrócił się do archeologicznej komisji NTSz, która właśnie delegowała trzech archeologów, mianowicie Mykołę Bandriwskiego, Romana Sułyka i Jurija Łukomskiego.

13 listopada 1991 roku archeolodzy rozpoczęli prace wykopaliskowe. Krypta znajduje się w miejscu szczególnym, pod ołtarzem głównym, jest niewielka, kwadratowa – 8,2 m na 8,2m. Niestety moskiewscy popi doprowadzili tak święte miejsce do stanu wysypiska śmieci po remontach. Profesor Bandriwski z tego powodu podkreślił, że przed wojną do krypty nikt nie mógł nawet wejść bez pozwolenia metropolity lub proboszcza katedralnego.

Podczas wykopalisk archeolodzy odnaleźli dużo kości z poprzednich pochowań z różnych stuleci, razem szczątki ponad 70 osób, mianowicie dostojników cerkiewnych, zakonników (cerkiew przez dłuższy czas była klasztorną oo. bazylianów), ale też kobiet i dzieci. Znaleziono też pochowanie ihumena oo. bazylianów Nikifora Szeptyckiego (zmarł w 1776 roku) i część omoforionu długości około 70 cm z herbem biskupa Jowa Boreckiego (zmarł w 1623 roku). Znaleziono też pozostałości trumien, drewniane rzeźbione krzyże, wyroby ze skóry. Krypta miała dobrze pomyślaną cyrkulację powietrza – zadbali o to XVIII-wieczni budowniczowie. W krypcie znajdowało się też późniejsze, z 1958 roku pochowanie prawosławnego moskiewskiego arcybiskupa Fotija.

Pierwszym ciekawym znaleziskiem archeologów były dwie drewniane skrzynie o wymiarach 1,2 m, w których znajdowało się 104 butelki przedwojennego wina mszalnego. Udało się wyjaśnić, że było to włoskie wino, zakupione w latach 1926–1927. Ciekawe znalezisko, przecież miało to wino prawie 100 lat i przez 50 lat było zakopane w ziemi. Nie można było nie pokusić się i nie spróbować! Smak, również zapach były znakomite! Wszystkie butelki przekazano duchowieństwu katedralnemu. Ale to znalezisko było tylko początkiem. Prawdziwa sensacja czekała na archeologów nieco później. Otóż pewnego dnia wykopano drewnianą skrzynię o wymiarach 40 na 350 cm. W skrzyni znajdowały się pozostałości (kości) szkieletu ludzkiego. Każda z nich, nawet najmniejsza, była starannie zawinięta w papier. Tuż znajdowała się niewielka butelka, zaś w niej list. Znaleziska odniesiono do laboratorium, tam prof. Bandriwski ostrożnie otworzył butelkę i wyciągnął list napisany odręcznie przez profesora Jarosława Pasternaka na blankiecie, z czerwoną pieczątką przedwojennego Towarzystwa Naukowego im T. Szewczenki. Profesor Pasternak napisał co następuje: „Zaświadczenie. Stwierdzam słowem honoru naukowca, że dołączone do tego listu kości są kompletnym szkieletem mężczyzny, które znalazłem podczas wykopalisk w książęcym Haliczu w sarkofagu kamiennym i są to szczątki fundatora wspomnianej katedry (Uspenija Bogurodzicy w Haliczu) kniazia Jarosława Ośmiomysła”. Niżej znajdował się własnoręczny podpis profesora Jarosława Pasternaka, dyrektora Muzeum NTSz i data 31 sierpnia 1939 roku. Był to ostatni dzień przed wybuchem II wojny światowej! To już była prawdziwa sensacja na skalę światową!

Tutaj trzeba wyjaśnić kim był książę Jarosław Ośmiomysł i kim był profesor Jarosław Pasternak. Książę halicki Jarosław Ośmiomysł (1130–1187) był najwybitniejszym władcą księstwa halickiego, który poszerzył tereny księstwa od Karpat do morza Czarnego. Brał udział w bitwach z Połowcami, był fundatorem katedry (soboru) prawosławnego pw. Uspenija Bogurodzicy w Haliczu, gdzie też został pochowany w nocy z 1 na 2 października 1187 roku. Sobór został zniszczony jeszcze w XIII wieku i miejsca gdzie znajdował się (również miejsca pochówku księcia Jarosława Ośmiomysła) przez długie wieki nie udało się zidentyfikować.

Profesor Jarosław Pasternak (1892–1969) urodził się w Chyrowie na Ziemi Lwowskiej. W latach 1910–1914 studiował archeologię i filozofię na uniwersytecie lwowskim, zaś w latach 1922–1925 – archeologię na uniwersytecie w Pradze. W latach 1923–1928 prowadził prace archeologiczne na terenie starej Pragi. Od 1928 roku wrócił do Lwowa i objął kierownictwo Muzeum Naukowego Towarzystwa im. T. Szewczenki. Na zaproszenie metropolity Andrzeja Szeptyckiego prowadził prace archeologiczne w katedrze pw. św. Jura we Lwowie, a następnie w latach 1934–1941 w Haliczu. Był on również profesorem greckokatolickiej Akademii Duchownej we Lwowie. W Haliczu profesor Pasternak zrobił największe odkrycie swego życia – znalazł fundamenty soboru Uspenija Bogurodzicy i sarkofag z pochowaniem księcia Jarosława Ośmiomysła. W 1944 roku Pasternak wyjechał ze Lwowa do Monachium, a dalej do Toronto (Kanada). Zmarł w 1969 roku i został pochowany w Toronto.

Otóż w 1933 roku metropolita Andrej Szeptycki zaangażował Jarosława Pasternaka do prowadzenia prac archeologicznych na wzgórzu świętojurskim, w krypcie katedralnej. Metropolicie chodziło między innymi o zbadanie możliwych podziemnych tajnych przejść, o których we Lwowie krążyły legendy i przekazy. Ale w krypcie takich przejść Pasternak nie znalazł. W kolejnym sezonie prac archeologicznych Pasternak prowadził prace badawcze wykopaliskowe w nawie głównej świątyni. W tym miejscu znalazł fragmenty starej spalonej cerkwi. Co odkrył jeszcze, do dziś dokładnie nie jest znane. Profesor Mykoła Bandriwski mówi, że wyniki badań archeologicznych nie były opublikowane, również nie ma w archiwach żadnych świadectw, publikacji lub dokumentów dotyczących tych prac. Nie odnaleziono też żadnych planów przeprowadzonych wykopalisk. Kompletna tajemnica! Bardzo intrygująca i budząca rożne wersje. Tym bardziej, że później rzeczywiście odnaleziono podziemne przejście z pałacu arcybiskupiego w stronę współczesnej ulicy Gródeckiej, do miejsca, w którym stoi teraz budynek cyrku. Poza tym prof. Bandriwski stwierdza, że podczas prac wykopaliskowych, które on prowadził w krypcie katedry nie znaleziono żadnych informacji o istnieniu na wzgórzu świętojurskim wcześniej niż w wieku XV jakichkolwiek zabudowań klasztornych lub śladów budownictwa świątyni. Legendy o istnieniu cerkwi i klasztoru oo. bazylianów za czasów księcia Lwa (druga połowa XIII wieku) nie zostały potwierdzone żadnymi konkretnymi materiałami historycznymi lub archeologicznymi. Nie odnaleziono żadnej cegły, żadnej skorupy wcześniejszej niż z wieku XV. Niestety w późniejszym czasie archeologom nie udało się przeprowadzić wykopalisk na terenie, gdzie ustawiono pomnik metropolity A. Szeptyckiego. Według prof. Mykoły Bandriwskiego, nawet słynny dzwon odlany w 1341 roku, który nadal wisi na dzwonnicy katedry św. Jura, nie był sporządzony dla tej świątyni, lecz dla cerkwi pw. św. Georgija, która za czasów księcia Lwa stała w miejscu, gdzie obecnie znajduje się kościół dominikański. Niezwykle cenne i interesujące informacje przekazane przez profesora Mykołę Bandriwskiego zostały wysłuchane z wielkim zainteresowaniem, zaś pytania publiczności sypały się obficie.





Jurij Smirnow

Tekst ukazał się w nr 7 (443), 16 – 29 kwietnia 2024





kuriergalicyjski.com/profesor-mykola-bandriwski-o-skarbach-w-podziemiach-swiatyn-lwowskich-czesc-1/



wtorek, 30 kwietnia 2024

Sterowanie pogodą




przedruk





Mimo sprzeciwów Europy amerykańscy naukowcy eksperymentują z pogodą


Grzegorz Tomczyk
14-04-2024, 10:19



W całkowitej tajemnicy grupa amerykańskich naukowców przeprowadziła eksperyment pogodowy nad Zatoką San Francisco. Rozpylała aerozole, by tworzyć chmury, które ograniczą promieniowanie słoneczne.


Rząd Stanów Zjednoczonych już kilka lat temu rozważał zastosowanie geoinżynierii dla ograniczenia negatywnych skutków zmian klimatycznych. Miała to być alternatywa dla restrykcyjnych przepisów emisyjnych i energetycznych proponowanych przez UE, które w USA budziły opory społeczne. Mimo sprzeciwów rządów wielu krajów, organizacji ekologicznych i dużej części naukowców świata, okazuje się że w USA zezwolono na eksperymentowanie z pogodą.

Z armatą na słońce

Jak dowiedziały się The New York Times i Los Angeles Times, kilka dni temu na wodach Zatoki San Francisko przeprowadzono taki eksperyment, w całkowitej tajemnicy i nie uprzedzając opinii publicznej. Jak wynika z doniesień, grupa naukowców otrzymała do dyspozycji wycofany z wojska lotniskowiec. Z jego pokładu za pomocą specjalnych armatek rozpylano w powietrzu areozole, by tworzyć sztuczne chmury. W zamyśle geoinżynierów, miałyby one osłaniać powierzchnię ziemi, by powstrzymywać ocieplanie klimatu.

Media podały, że za eksperymentem stoi grupa naukowców z Uniwersytetu Waszyngtońskiego, która prowadzi projekt badawczy pod nazwą: „Zarządzanie promieniowaniem słonecznym”. Musiała uzyskać stosowne zezwolenia i olbrzymie dofinansowanie na realizacje projektu. W ramach eksperymentu naukowcy rozpylili w powietrzu mikroskopijne cząsteczki soli. W ten sposób chcieli zwiększyć gęstość chmur oceanicznych, a tym samym podnieść ich współczynnik odbijania promieni słonecznych. Dzięki temu chmury miałyby działać jak parasole i w efekcie chłodzić atmosferę. Naukowcy planują ponoć kolejne próby terenowe, za zgoda władz federalnych.
Mimo sprzeciwów

O rezultatach tych eksperymentów póki co cisza, jednak same próby ingerowania w pogodę i klimat wzbudziły już duże kontrowersje na świecie, w tym w Unii Europejskiej. Już wcześniej naukowcy w Europie sprzeciwiali się takim eksperymentom, argumentując że ich skutki są trudne do oszacowania i niosą ze sobą ryzyko. Argumentują, że sztuczne chmury niwelują jedynie efekt cieplarniany i działają tymczasowo, w żaden sposób nie likwidując problemu zmian klimatycznych. Tymczasem zakłócanie naturalnych procesów pogodowych może spowodować nawet katastrofalne skutki.

Przeciwko takim działaniom stanowczo protestował m.in. rząd Niemiec. Teraz okazuje się, że Stany Zjednoczone za nim maja opinie reszty świata. Jak donosi Los Angeles Times, próby w rejonie San Francisko celowo przeprowadzono w ścisłej tajemnicy, bo obawiano się krytyki i próby ich zablokowania.








www.farmer.pl/fakty/mimo-sprzeciwow-europy-amerykanscy-naukowcy-eksperymentuja-z-pogoda,144678.html




































Czytaj książki!

 



Niesamowita wiedza!




www.youtube.com/watch?v=gTUmod-Kkx0





Czy współczesny 21 latek napisałby dzisiaj coś o wadze "Nieboskiej komedii" ?

Smartfon nie zastąpi edukacji.


(8) Smartfon nie zastąpi edukacji (dr Jan Przybył) - YouTube





-------------


youtube.com/watch?v=-lsEm_8wjiI&t=300s

youtube.com/watch?v=gTUmod-Kkx0



niedziela, 28 kwietnia 2024

Matematyka bez wykształcenia


wiki


Srinivasa Ramanujan (ur. 22 grudnia 1887, zm. 26 kwietnia 1920) – indyjski matematyk. Chociaż nie miał prawie żadnego formalnego wykształcenia w zakresie czystej matematyki, wniósł znaczący wkład w analizę matematyczną, teorię liczb, szeregi nieskończone i ułamki ciągłe, w tym rozwiązania problemów matematycznych uważanych wówczas za nierozwiązywalne.


Ramanujan początkowo rozwijał własne badania matematyczne w odosobnieniu. Według Hansa Eysencka, "próbował zainteresować swoją pracą czołowych zawodowych matematyków, ale w większości przypadków mu się to nie udało. To, co miał im do pokazania, było zbyt nowatorskie, zbyt nieznane, a w dodatku przedstawione w nietypowy sposób; Nie można było się nimi przejmować".

Poszukując matematyków, którzy mogliby lepiej zrozumieć jego pracę, w 1913 roku rozpoczął korespondencję pocztową z angielskim matematykiem G. H. Hardym na Uniwersytecie Cambridge w Anglii. Uznając pracę Ramanujana za niezwykłą, Hardy zaaranżował dla niego podróż do Cambridge.

W swoich notatkach Hardy skomentował, że Ramanujan stworzył nowe, przełomowe twierdzenia, w tym takie, które "całkowicie mnie pokonały; Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego do nich" i kilka niedawno udowodnionych, ale bardzo zaawansowanych wyników.


W ciągu swojego krótkiego życia Ramanujan samodzielnie skompilował prawie 3900 wyników (głównie tożsamości i równań). Wiele z nich było całkowicie nowych; 

Jego oryginalne i wysoce niekonwencjonalne wyniki, takie jak liczba pierwsza Ramanujana, funkcja theta Ramanujana, wzory podziału i pozorowane funkcje theta, otworzyły zupełnie nowe obszary pracy i zainspirowały dalsze badania. Spośród tysięcy jego wyników większość okazała się poprawna.

Ramanujan Journal, czasopismo naukowe, zostało założone w celu publikowania prac we wszystkich dziedzinach matematyki, na które Ramanujan miał wpływ, a jego notatniki – zawierające streszczenia jego opublikowanych i niepublikowanych wyników – były analizowane i badane przez dziesięciolecia od jego śmierci jako źródło nowych idei matematycznych. 

Jeszcze w 2012 roku naukowcy nadal odkrywali, że zwykłe komentarze w jego pismach o "prostych własnościach" i "podobnych wynikach" dla niektórych odkryć same w sobie były głębokimi i subtelnymi wynikami teorii liczb, które pozostawały nieoczekiwane, aż do prawie wieku po jego śmierci. Został jednym z najmłodszych członków Towarzystwa Królewskiego i dopiero drugim członkiem z Indii oraz pierwszym Hindusem, który został wybrany na członka Trinity College w Cambridge.

W 1919 r. zły stan zdrowia – obecnie uważany za amebiazę wątrobową (powikłanie epizodów czerwonki wiele lat wcześniej) – zmusił Ramanujana do powrotu do Indii, gdzie zmarł w 1920 r. w wieku 32 lat. Jego ostatnie listy do Hardy'ego, napisane w styczniu 1920 roku, pokazują, że wciąż tworzył nowe idee i twierdzenia matematyczne. Jego "zaginiony notatnik", zawierający odkrycia z ostatniego roku jego życia, wywołał wielkie poruszenie wśród matematyków, gdy został ponownie odkryty w 1976 roku.



Zaginiony notatnik Ramanujana



"Notatnik" nie jest książką, ale składa się z luźnych i nieuporządkowanych kartek papieru opisanych jako

"ponad sto stron zapisanych na 138 stronach charakterystycznym pismem Ramanujana. Arkusze zawierały ponad sześćset wzorów matematycznych wymienionych kolejno bez dowodów"



Rankin (1989) szczegółowo opisał zaginiony notatnik. 

Większość wzorów dotyczy szeregów q i pozornych funkcji theta, około jedna trzecia dotyczy równań modułowych i modułów osobliwych, a pozostałe formuły dotyczą głównie całek, szeregów Dirichleta, kongruencji i asymptotyki. 

Statystyki bloga - wiosna 2024

 

ostatni rok



cały okres od 2010 r.


ilości postów na dzień 28 kwietnia 2024 r.:

- opublikowane - 1724

- nieopublikowane - 633

- zaplanowane - 2


razem: 2359









Czytanie książek





przedruk



2024-04-28


Wywiad z Ireną Koźmińską, założycielką i prezeską Fundacji

ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom



Kiedy tworzyła pani Fundację „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom" ćwierć wieku temu, przekonywała pani rodziców, by czytali swoim dzieciom 20 minut dziennie. Do czego dzisiaj namawia pani młodych rodziców?


Irena Koźmińska: Ten postulat jest nadal aktualny, ponieważ mamy nowe pokolenia rodziców i dzieci. Myślę nawet, że czytanie dzieciom jest coraz bardziej potrzebne ze względu na tempo życia, zalew informacji, czy coraz częstsze zaburzenia zdrowia psychicznego u młodych ludzi. Czytanie jest witaminą dla rozwoju i szczepionką przeciw toksynom współczesnej kultury – wzmacnia dziecko, przygotowuje do życia i do radzenia sobie z wieloma niebezpiecznymi zjawiskami.


W jaki sposób?


Czytanie wspiera rozwój emocjonalny dziecka i buduje mocną więź z rodzicem, co daje mu siłę psychiczną na całe życie. Poza tym uczy języka i myślenia, rozwija pamięć i wyobraźnię, wydłuża przedział uwagi – a to są kompetencje niezbędne w szkole i później w pracy. Czytanie rozwija wrażliwość moralną, jest też drogą do wiedzy i wykształcenia, a w efekcie – przepustką do wielu zawodów i do mądrego życia. Dlatego z niepokojem patrzę na to, że dzieci tyle czasu spędzają obecnie przed ekranem. Same.


Nawet jeśli na nich czytają?


To jest zupełnie inne czytanie, powierzchowne. W internecie to staje się raczej przewijaniem tekstu – w dodatku posiekanego reklamami – w poszukiwaniu jakiejś informacji, np. umieszczonej jako wabik w tytule newsa. Czym innym jest czytanie książki, tzw. czytanie głębokie, które pozwala na jednoczesną refleksję i analizę treści, rozbudowuje naszą wiedzę, rozwija duchowo, poszerza słownictwo. Niestety zajęci rodzice często wyręczają się technologiami, zamiast spędzać czas z dzieckiem.


Co traci dziecko?


Nie buduje więzi, nie nabywa umiejętności społecznych, np. nawiązywania dobrych relacji z ludźmi i czerpania z nich przyjemności. Nie uczy się bogatego i poprawnego języka, a język jest głównym narzędziem myślenia, zdobywania wiedzy, komunikacji z ludźmi i udziału w kulturze. 
Przedział uwagi dziecka, które spędza godziny, oglądając lawinę zmieniających się obrazów, dramatycznie się skraca i nie jest ono potem w stanie skupić się na nauce. 

Zastanawiam się, jak dzisiejsze dzieci wejdą kiedyś w role neurochirurgów czy pilotów, skoro ich zdolność skupienia liczona jest podobno w sekundach. Ale nawet w dzisiejszym świecie można dać dziecku szansę na normalny rozwój mózgu, bez ciągłego bombardowania go obrazami i dźwiękami, często przerażającymi, co jest kolejnym powodem, by to ograniczyć.


I aby to osiągnąć, wystarczy 20 minut głośnego czytania dziennie?


20 minut codziennego czytania dziecku dla przyjemności i towarzyszące mu rozmowy to bardzo ważny element budowania zdrowia emocjonalnego i dobrych nawyków u dziecka. Ale trzeba też radykalne ograniczyć jego dostęp do mediów wizualnych. Czas dzieciństwa, od najmłodszego wieku, powinien być wykorzystany na zbudowanie mocnego fundamentu pod dalsze życie. Gry komputerowe nie przygotowują do życia.


A nie po to jest szkoła? By wyrównywała szanse dzieci, które nie miały równego startu?


Szkoła może wyrównywać szanse, jeśli sięgnie po odpowiednie narzędzia. Dzisiaj dzieci mają, nie ze swojej winy, duże deficyty językowe. Zastanówmy się, 
jak człowiek uczy się języka? Przez słuchanie.

Dzieci uczą się wszystkich niuansów mowy, po prostu obcując z ludźmi, którzy do nich dużo mówią – lub im czytają, co jest świetnym sposobem osłuchania się przez dziecko z językiem bogatszym niż potoczny. 
Niestety współczesne dzieci mają mało doświadczeń językowych, bo zbyt mało z nimi rozmawiamy, mało czytamy, wozimy odwrócone do nas w wózkach, już niemowlakom dajemy smartfony.
Rozmawiałam niedawno z dyrektorką znanego liceum w Warszawie, która stwierdziła, że licealiści często nie rozumieją trudniejszych słów, które bez problemu rozumiało pokolenie ich rodziców. Polonistka z innego liceum oceniła, że jej uczniom też przydałoby się codzienne czytanie na głos przez nauczyciela.
Codzienne czytanie w klasie wspólnie wybranej książki przez 20 minut – nie na przerwie, nie przed lekcjami, nie w świetlicy, ale właśnie na lekcji, bo jest to nauka języka w najczystszej postaci – przekłada się na lepsze wyniki w nauce i lepsze zachowania, co potwierdziły doświadczenia naszego programu "Czytające szkoły". 
Posłużę się też przykładem szkoły w Bostonie, która miała fatalną reputację ze względu na panującą tam przemoc i słabe wyniki - i groziła jej likwidacja. Szkołę uratował nowy dyrektor. Wprowadził dyscyplinę i codzienne czytanie uczniom przez nauczycieli, a dodatkowo – co było świetnym wzorcem – codzienne 10-minutowe własne czytanie nie tylko przez uczniów, ale przez wszystkich pracowników szkoły. 
Dyrektor, nauczyciele, panie z sekretariatu i woźni czytali wtedy własne lektury. Po dwóch latach do szkoły zaczęły ustawiać się kolejki chętnych do zapisu, tak wyskoczyły w górę jej wyniki w nauce i podniósł się poziom bezpieczeństwa.

Moim marzeniem jest, by program codziennego czytania dzieciom udało się wprowadzić wszędzie, w całym kraju, także w szkołach.



W ramach kampanii społecznej „Cała Polska czyta dzieciom" oprócz tego, że Fundacja namawia do czytania dzieciom dla przyjemności, to tworzy też własny kanon dobrych lektur, tzw. Złotą Listę. Jakie są wasze kryteria doboru tytułów?


Wartość literacka i ukazane w nich wartości moralne, czyli zasady i postawy nastawione na wspólne dobro, takie jak szacunek, uczciwość, odpowiedzialność, przyjaźń, mądrość. Czy bohaterowie stosują je w swoim postępowaniu, czy łamią – warto o tym rozmawiać z dziećmi, by nauczyły się odróżniania dobra od zła.
Oprócz kampanii czytania współpracujemy ze szkołami w ramach różnych programów na bazie tekstów literackich. Program "Ocalimy Świat", którym objętych jest obecnie 17 tys. uczniów z kilkuset szkół, łączy edukację ekologiczną z moralną. Wyjaśniamy w nim, że każdy kryzys, w tym klimatyczny, ma swoje źródło w postawach ludzi, w kryzysie wartości moralnych. Na potrzeby programu powstały trzy tomy opowiadań dla uczniów wszystkich klas szkoły podstawowej, do tego scenariusze zajęć.


Rekordowo wielu młodych ludzi mierzy się obecnie z kryzysem zdrowia psychicznego. Nic nie zastąpi wsparcia specjalistów, ale jak na ten problem możemy spojrzeć w kontekście tematu naszej rozmowy - relacji między dzieckiem a rodzicem, jego funkcjonowania w szkole i tego przygotowania do mierzenia się ze światem?


Źródłem zdrowia psychicznego dziecka jest więź z najbliższymi i poczucie, że jest przez nich kochane. Czas poświęcony dziecku z radością jest miarą naszej miłości do niego, nasza pozytywna wyłączna uwaga jest warunkiem jego zdrowego rozwoju i dobrego funkcjonowania. Niestety patrząc wciąż na ekran, żadne dziecko nie poczuje się kochane. I zaczyna mieć problemy.
Według badań, na które niedawno natrafiłam, czytanie dziecku przynosi nie tylko kompetencje językowe i wiedzę, o czym mówiłyśmy, ale może zapobiegać depresji. 

Książki objaśniają świat, uczą skupienia, wyciszają. Rozumiejąc różne zjawiska oraz motywacje własne i innych ludzi, jesteśmy w stanie lepiej interpretować rzeczywistość, dostrzegać zależności przyczynowo-skutkowe, mieć większe poczucie sensu i kontroli nad własnym życiem. 

Jeśli ma się wiedzę i poczucie sensu, to ma się więcej siły, zasobów i determinacji, by zmierzyć się z tym, co wydaje się, że nas przerasta.





---------




W pierwszym kroku trzeba ograniczyć smarfonozę - tego typu urządenia powinny być niedozwolone dla osób poniżej.... 25 roku życia. Wystarczy zwykły telefon z przyciskami.


Prześladowani przez niemców




"sygnaliści i dziennikarze Financial Times, którzy od 2019 r. zwracają uwagę na toksyczność Wirecard, 

są prześladowani, szantażowani lub zastraszani przez niemiecki system polityczny, kierowany przez Merkel"







przedruk
nieco słabe tłumaczenie automatyczne







Wielkie przestępstwa, kolosalne kradzieże, oszukańcze międzykontynentalne bankrolle, systemowa korupcja i katastrofalne konflikty interesów zostały zakamuflowane przez plandemię i wojnę, a następnie zapomniane.

Ale o czymś takim się nie zapomina, nie wybacza się. Chodzi o ludzkie życie, zdrowie, bogactwo i wolność, a zbrodnie przeciwko ludzkości nie ulegają przedawnieniu.

W kwietniu 2021 r., w szczytowym momencie pandemii, kiedy uwaga ludzi była skierowana na potrzeby przetrwania, kanclerz Niemiec Merkel i jej minister finansów Schulz byli przedmiotem dochodzenia prowadzonego przez niemiecki parlament federalny w związku z bankructwem Wirecard, spowodowanym oszustwem finansowym na kwotę 1,9 mld euro. 

Należy zauważyć, że w samym środku tego oszustwa Merkel lobbowała u chińskich władz, przedstawiając Wirecard jako wielką niemiecką gęś technologiczną, czyli uczciwą i jakościową (rzeczy, które nie istniały w Niemczech od czasów Helmutha Kohla, który sam był zaangażowany w sponsoring i nielegalne darowizny polityczne). 

Dzięki takiemu lobbingowi Wirecard osiągnął w 2019 roku wartość rynkową w wysokości 28 miliardów euro. Co, nawiasem mówiąc, doprowadziło do zgubnych implikacji i konsekwencji w całym europejskim systemie bankowym, nie tylko w Niemczech.


Reuters przypomniał wtedy 2 istotne fakty dotyczące przestępczo-bankrutującej afery Wirecard:

(i) że "rewolucyjny" system płatności elektronicznych obsługiwany przez Wirecard rozpoczął się w dziedzinie gier hazardowych i filmów pornograficznych;

(ii) że sygnaliści i dziennikarze Financial Times, którzy od 2019 r. zwracają uwagę na toksyczność Wirecard, są prześladowani, szantażowani lub zastraszani przez niemiecki system polityczny, kierowany przez Merkel.


Przypominam, że niemiecka minister zdrowia w 2021 r. również była objęta dochodzeniem w sprawie konfliktu interesów, ponieważ udowodniono, że jej mąż prowadził interesy z urządzeniami sanitarnymi, w tym świętymi maseczkami.


Co było elementem wspólnym?

Korruption, naturlich.


Przed 2000 r. nawet plotka o takich faktach doprowadziłaby do jego automatycznej rezygnacji, a następnie śledztwa w sprawie tego polityka. Że to było niemieckie.

Dziś jednak, bez względu na to, czy plandemia jest zakryta, czy nie, niemieccy politycy nie odchodzą już od razu z urzędów publicznych. Wręcz przeciwnie, dopuszczają się aktów szantażu, zastraszania i prześladowań. 

To samo dotyczy wszystkich członków europejskiego establishmentu politycznego, którzy zawsze wzywają do walki z dezinformacją i liberalnym porządkiem świata opartym na zasadach.


I oczywiście niemieccy politycy nie zapominają, że politycy z najuboższych krajów UE, najwyraźniej egzamplu, Rumunii, są a priori podejrzani o korupzion (z wyjątkiem przypadków ich wdów i chłopów pańszczyźnianych), co sprawia, że ten zbiorowy werdykt promieniuje na tłum obywateli tych krajów, z definicji podejrzanych o korupcję...


To nie jest praworządność, to jest praworządność, z biczem poprzednika sądowego i młotem umowy.







Autor:

Gheorghe Piperea – prawnik

----------






Kiedy mistrzowie się boją, ustanawiają policję myśli. 

Krytykowanie ich, wypowiadanie się przeciwko nim jest przestępstwem podżegania do nienawiści. Sam fakt, że podoba Ci się ten post, czyni Cię współwinnym.


Ale co się stanie, gdy nadejdzie głód?

Kiedy nie ma wystarczającej ilości jedzenia, umierają bardzo młodzi i starzy.

Kto będzie w stanie uspokoić bunt przeciwko temu neofeudalnemu nieszczęściu?
Gerontokraci matusalmiczni? Żarłoki, które jeżdżą prywatnym odrzutowcem na konferencje klimatyczno-zdrowotne?
Prezydenci – figowiec latający na długie wakacje samolotami po 1,5 miliona na lot?
Watażkowie i banksterzy, którzy na ludzkim nieszczęściu zarabiają całe kontynenty?


***

Amerykańscy Demokraci twierdzą, że na wybory w 2016 r. wpłynęli Rosjanie.Te z 2024 roku zostaną zmienione przez Chińczyków.
Wypowiedź odnosząca się do Chińczyków należy do Antony'ego Blinkena.

To jest do bani.

Czy żyjąc w kraju wolności, w najstarszej demokracji, Amerykanie są tak bezbronni, tak manipulujący, tak słabi, tak ubodzy duchem?

A jeśli Biden ponownie wyjdzie, a nie Trump, to czego obawia się oligarchia "liberalnego porządku świata opartego na zasadach"?

Czy jednak Ameryka nadal jest demokracją przedstawicielską, w której liczy się prawda i godność? A może stała się populacją lalek, prowadzoną przez mistrzów lalek?


Mistrz, Mistrz
Bądź posłuszny swemu panu.


(Metallica, Mistrz marionetek, fragment)



Autor: 

piątek, 26 kwietnia 2024

Ważkość władzy - A nie mówiłem? (25)

 

The press united - prasa hinduska



przedruk



Ustawa mobilizacyjna jest "punktem bez powrotu" dla Zełenskiego – ukraiński poseł



13 kwietnia 2024 r





Nowo uchwalona ustawa postawi Kijów przeciwko jego narodowi, powiedział Aleksandr Dubinsky

Nowa ustawa o poborze do wojska wbije klin między urzędników w Kijowie a zwykłych Ukraińców – powiedział deputowany Aleksandr Dubinsky. Określił ustawę jako punkt bez odwrotu dla prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i jego rządu.

W czwartek ukraiński parlament uchwalił długo dyskutowaną ustawę, która upraszcza procedury poboru i zmusza wszystkich mężczyzn w wieku od 18 do 60 lat – w tym mieszkających za granicą – do zarejestrowania się we władzach wojskowych. Na początku tego miesiąca, po kilku tygodniach obrad, Zełenski podpisał ustawę obniżającą wiek poboru dla mężczyzn z 27 do 25 lat.

Nowy projekt przepisów został przyjęty bez klauzuli demobilizacyjnej, która pozwoliłaby żołnierzom wrócić do domu po trzech latach spędzonych na linii frontu. W obecnej sytuacji każdy, kto zostanie powołany do wojska, będzie musiał służyć do końca konfliktu z Rosją.

Ukraińscy żołnierze czują się zdradzeni przez nowe zasady, poinformowały zachodnie media na początku tego tygodnia, powołując się na żołnierzy, którzy twierdzą, że czują się "oszukani i wykorzystani" i są wykorzystywani jako "niewolnicy".

Ustawa mobilizacyjna "będzie punktem zwrotnym, po którym nie będzie już odwrotu" – napisał w czwartek Dubinsky na Telegramie. Porównał politykę Kijowa do "Opriczniny" – masowej kampanii represji rozpoczętej przez rosyjskiego cara Iwana Groźnego w XVI wieku i realizowanej przez oddziały specjalne zwane "opricznikami", które cieszyły się zaufaniem monarchy i uniknęły jego gniewu.

[Opricznik - ochroniarz, gwardia osobista - MS]


"Administracja prezydencka i jej opriczniki, w tym prawodawcy - deputowani, urzędnicy, policja i służby bezpieczeństwa są po jednej stronie, podczas gdy wszyscy inni są po drugiej" – powiedział Dubinsky.


Według deputowanego celem tej polityki jest pomoc Zełenskiemu w utrzymaniu się przy władzy poprzez "zmuszenie wszystkich do wstąpienia do wojska."

"To bardzo zła podstawa dla konsensusu społecznego" - dodał deputowany. 

W innym poście zauważył, że parlamentarzyści, policjanci, niektórzy urzędnicy państwowi i władze lokalne są zwolnieni z mobilizacji zgodnie z nowym projektem przepisów i "w żadnym wypadku nie przygotowują się do wojny".

Dubinsky przebywa obecnie w areszcie na Ukrainie. W 2021 r. został wyrzucony z partii "Sługa Narodu" Zełenskiego. W listopadzie 2023 r. postawiono mu zarzuty zdrady stanu po tym, jak ukraińska służba bezpieczeństwa wewnętrznego (SBU) oskarżyła go o pracę na rzecz Rosji. Dubinsky odrzucił oskarżenia jako motywowane politycznie i stwierdził, że był prześladowany za krytykę Zełenskiego.









"Administracja prezydencka i jej opriczniki, w tym prawodawcy - deputowani, urzędnicy, policja i służby bezpieczeństwa są po jednej stronie, podczas gdy wszyscy inni są po drugiej"





Czyż nie brzmi to znajomo?
Skąd my to znamy?






Trzeba budować wspólnotę.
Zasypywać podziały.
Być ostrożnym.
Mieć baczenie na wszystko.
Ograniczyć telewizję.
Dowiadywać się wszystkiego - czytać różne media.
Analizować.
Myśleć.
Uświadamiać siebie i innych.



Brać udział w życiu społecznym, chodzić chociażby na spotkania osiedlowe, biblioteczne, w domu kultury, zdobywać takie doświadczenia, by oswajać się z tematami i z czasem pogłębiać swoje zaangażowanie, angażować do tego swoje dzieci. Starać się tam dawać coś pozytywnego od siebie.

Tworzyć wspólnoty jak koła zainteresowań, koła strzeleckie, osiedlowe, polityczne, samorządowe grupy działania i inne zorganizowane społecznie formy spędzania czasu. 

Wychowywać dzieci także z myślą o służbie publicznej w policji, administracji państwowej, w samorządzie, zainteresować je tym, dając własny przykład, tak 



by świadmość społeczna i ważkość tych spraw były dla nich czymś oczywistym i normalnym, by postrzegały państwo i jego administrację, jako naturalną przestrzeń ich zainteresowań.




Potrzebne są rozbudowane systemowe rozwiązania jak SZKOLENIA wojskowe, strzeleckie, ale też  KONTRWYWIADOWCZE z zakresu wykrywania wojny informacyjnej, wojny kognitywnej.

Wtedy przeciwdziałanie będzie skuteczne. 


Ale najpierw trzeba wiedzieć.



Dopiero po zdefiniowaniu:
  • kto za tym stoi
  • dlaczego to robi
  • i jak to robi

będziemy mogli dać im skuteczny odpór.





5 kolumna to nie jest po prostu zbiorowisko ludzi - oni podlegają szkoleniu i są potajemnie kierowani.

I my też musimy się szkolić,  dowiadywać - jeśli nie robi tego państwo, to we własnym zakresie, ale wszystko zgodnie z prawem.





Niezamierzamy i nie pójdziemy umierać "za ukrainę" na wojnie z Rosją.

My mamy do wygrania wojnę z Niemcami, oni od 1945 roku do dzisiaj nie chcą podpisać z nami Traktatów Pokojowych.


Wygrajmy TĘ wojnę,


po 85 latach wygrajmy w końcu wojnę z Niemcami.




















poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Poukrywani partyzanci i obrońcy drzew

 



przedruk






22.04.2024 08:58



Kto wymyślił narrację o masowych wycinkach drzew?


Ekoaktywiści działali na zlecenie Tuska

W przyszłym tygodniu ma się odbyć pierwsza odsłona debaty o lasach. Aktywiści już się do niej przygotowują, a za zamkniętymi drzwiami trwają prace ministerialnego zespołu, który ma przygotować kolejne wyłączenia 20 proc. lasów z gospodarki leśnej. Tymczasem aktywiści przyznali, kto wymyślił narrację o masowych wycinkach drzew w Polsce. Okazało się, że całą narrację, którą organizacje teoretycznie pozarządowe powtarzają od lat, wymyślili… politycy anty-PiS, w tym… Donald Tusk.



Fundacja Dziedzictwa Przyrodniczego to jedna z najbardziej aktywnych organizacji ekologicznych. Słynie ona z działań w tzw. Puszczy Karpackiej i z systematycznych ataków na Lasy Państwowe. Na te pozyskuje fundusze w Polsce i za granicami. To właśnie FDP pozyskała blisko milion złotych ze środków europejskich na tworzenie grup aktywistów, którzy wchodzili w konflikty z leśnikami.

„Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze w partnerstwie z Fundacją Las Naturalny rozpoczęła projekt finansowany przez Islandię, Lichtenstein i Norwegię z Funduszy EOG w ramach programu Aktywni Obywatele pod nazwą »Centrum wsparcia dla lokalnych leśnych grup strażniczych«”

– czytamy w sprawozdaniu merytorycznym fundacji.

Do zadań tych lokalnych grup należało m.in. kwestionowanie i wchodzenie w konflikt związany z planami urządzania lasu. Przewodniczącym rady fundacji i jednocześnie jedną z głównych twarzy jest były krakowski przedsiębiorca Antoni Kostka. W ostatnich latach był on etatowym komentatorem obecnie prorządowych mediów, które jeszcze niedawno walczyły z rządem Prawa i Sprawiedliwości.

Jest też aktywnym uczestnikiem mediów społecznościowych, gdzie prawie wyłącznie atakuje Lasy Państwowe. 

Najczęściej z pozycji ideologicznych. Tak np. komentował udział leśników w konferencjach naukowych organizowanych przez środowisko Radia Maryja.

„Konferencja u Rydzyka w Toruniu, rok 2021, środek Europy, kilkudziesięciu wykształconych ludzi w mundurach z orzełkami na guzikach płaszczy się w jakimś akcie zbiorowej intelektualnej prostytucji przed obleśnym niedouczonym klechą” – pisał jeszcze przed wyborami. 

Był też twórcą manifestu leśnego organizacji pozarządowych, w którym pisał na temat wyłączenia 20 proc. lasów z gospodarki leśnej.

„Aż trzech na czterech ankietowanych uważa, że w polskich lasach należy zmniejszyć obszar wycinek. Tymczasem na terenach zarządzanych przez Lasy Państwowe, czyli na jednej czwartej terytorium kraju, prowadzona jest coraz bardziej intensywna gospodarka leśna. (…) Masowe usuwanie drzew ograniczyło wkład lasów w powstrzymywanie zmiany klimatu. W 2020 r. polskie lasy pochłaniały o połowę mniej CO2 niż siedem lat wcześniej” – czytamy w manifeście. 

Postulaty później znalazły się w programie KO, co miało być wynikiem wsłuchiwania się w postulaty.

Tymczasem po wyborach Antoni Kostka postulat 20 proc. widzi inaczej. – Dlaczego 20 proc.? To jest pytanie, które pada na każdym takim spotkaniu. Kto to wyliczył? Kto na ten pomysł wpadł? Dlaczego nie 15 czy 25 proc.? Tu niektórzy z kilku konferencji byli na tych spotkaniach, które pod koniec 2022 r. partie opozycyjne wówczas organizowały. Tam ta myśl się pojawiała w taki sposób. Powiedział to dosłownie nam obecny premier, mówiąc, że takie hasła zapisuje się w prosty sposób: „Jeżeli państwo uważacie, że 17,56 proc., to ja z takim postulatem nie pójdę do wyborów. To musi być równa liczba”.
I musicie zrozumieć, że hasła polityczne w taki sposób się konstruuje, że one wyznaczają ogólny kierunek. W wyniku tego procesu możemy dojść do 17 proc., a możemy do 21 proc.

To nie ma znaczenia. Nikt nas z tego nie będzie rozliczał po pięciu latach. Wyznaczamy kierunek, w którym idziemy. Tak samo pamiętam doskonale rozmowę z niektórymi politykami, którym tłumaczyliśmy, że nie można napisać, że wyłączymy coś z wycinek. 

Co to oznacza? To jest zupełnie niefachowe hasło, takiego pojęcia nie ma. Co to ma oznaczać? Wycinki to wylesianie, a w Polsce wylesianie nie następuje. Patrzyli na nas i mówią: „Nie. To musi być jedno słowo”. No to my powiedzieliśmy ok. To będzie jedno słowo. I tak zostały te „wycinki” – usłyszeliśmy na konferencji na SGGW, w której brały udział tłumy leśników.
 

Antoni Kostka jest zwolennikiem wyrzucenia z pracy wszystkich leśników, którzy nie zgadzają się z linią Tuska. 

– W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń. Chciałem im powiedzieć, żeby ją oddali. Będzie ten model wprowadzany, chyba że nastąpią zmiany polityczne. (…) Jak to kiedyś powiedział car Aleksander do polskich wielmożów: „żadnych złudzeń, panowie” – mówił Antoni Kostka.






"W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń"












W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń.




W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń.




W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń.




W lasach poukrywani są partyzanci... czekają na lepsze czasy... magazynując tę broń...




poukrywani są partyzanci... czekają na lepsze czasy... magazynując tę broń...




poukrywani są partyzanci... czekają na lepsze czasy... magazynując tę broń...








żadnych złudzeń, panowie








a to zdaje się, było za rządów Kopacz:

























facebook.com/groups/591005185106763/permalink/1512676979606241

facebook.com/photo/?fbid=1171244520597136&set=a.688419082213018
facebook.com/photo?fbid=434817710015225&set=a.241050109391987

web.archive.org/web/20110927153141/http://dziedzictwo.polska.pl/katalog/index,Kolekcje,cid,282.htm?tree=ok


Filozofowie

 


przedruk





Po co nam filozofowie



Karolina Głowacka
Wojciech Sady


16.04.2024



Karolina Głowacka: Do dziś robi wrażenie atomizm Demokryta. Ot, siłą umysłu doszedł do tego, że świat składa się z maleńkich atomów.

Wojciech Sady: Ale te atomy miały mieć haczyki i dziurki, dzięki którym mogły się łączyć...
No to Anaksymander – niemalże Darwin! Twierdził, że zwierzęta morskie wywodzą się od innych zwierząt morskich, a człowiek z niższych gatunków zwierząt.

Był jeszcze Empedokles, on w przekazach też wygląda na prekursora teorii ewolucji. Według niego świat miał cyklicznie powstawać i ginąć. I kiedy znów się odradzał, jego części łączyły się przypadkowo, powstawały potwory. W większości ginęły, przeżywały tylko te należycie zbudowane. Więc tu mamy jakiś zarys teorii ewolucji!

Ale były też poglądy, że Ziemia pływa po wodach i czasem się zakołysze tak jak statek. No i wtedy naczynia spadają ze stołów. Takie to miało być wyjaśnienie trzęsień ziemi.
Jaka była wartość tych rozważań?

Jak się weźmie tysiąc pomysłów, ot tak sobie rzuconych, to kilka z nich będzie jakoś analogicznych do tego, co my dzisiaj sądzimy. Najistotniejszą jednak wartością jest to, że w ogóle podjęto próbę naturalistycznego wyjaśnienia zjawisk przyrody.

U Homera czy Hezjoda czytamy o Zeusie, który ciska piorunami, o bogach zsyłających na ludzi choroby. Przekonanie o boskiej przyczynie wielu zjawisk było rozpowszechnione w basenie Morza Śródziemnego i nie tylko. Kiedy zbliżała się kolejna powódź Nilu, kapłani w Egipcie składali bogom ofiary, wznosili do nich modły, żeby była ona jak najobfitsza, bo wtedy Egipcjanie zbierali najwięcej plonów.

Tales po podróży do Egiptu miał stwierdzić, że to nie bogowie powodują podnoszenie się wód morskich, tylko wiejące z północy wiatry, które spiętrzają wody. Anaksymander miał spekulować na temat piorunów. Przekonywał, że to nie rozgniewany czy rozkapryszony Zeus nimi ciska, tylko że w chmurach gromadzi się powietrze i ogień, a kiedy chmury się zderzą, pękają. Wtedy uwolniona mieszanina powietrza i ognia leci ku ziemi, świecąc. Mamy „Corpus Hippocraticum” – teksty, w których czytamy, że to choroba, a nie bóg szkodzi ciału. Jest takie zdanie o „świętej chorobie”, czyli padaczce, którą autor tej księgi próbuje wyjaśnić zbytnim zawilgoceniem mózgu.

To wyjaśnienia, rzecz jasna, nie do przyjęcia, ale są to pierwsze próby, o jakich wiemy, naturalistycznego wyjaśniania świata.

Możemy powiedzieć, że naukowy sposób myślenia narodził się z czystej myśli filozofów?

To nie jest takie proste. Aczkolwiek niektórzy, pisząc książki o historii nauki, czują się w obowiązku zacząć właśnie od Talesa, Anaksymandra, Anaksymenesa – przynajmniej wspomnieć, że tacy byli. A później dodają Pitagorasa czy Heraklita.

Prawda jest taka, że wiemy o nich niezmiernie mało, a istniejące źródła są niepewne. W dodatku to, co o nich czytamy, pochodzi głównie z tekstów, które powstały po co najmniej kilkuset latach. Krążą na ich temat rozmaite słuchy – jak te, że Tales sformułował twierdzenie Talesa, a zatem miał jakąś wiedzę z matematyki. Ale to nie jest pewne.

Nie wiemy, czy twierdzenie Talesa jest faktycznie twierdzeniem Talesa?

Nie wiemy. Mamy opowieści o tym, że zmierzył wysokość piramidy Cheopsa w Egipcie, porównując długości cieni rzucanych przez tę piramidę i inne przedmioty. Ale nie mamy pewności, czy sformułował słynne twierdzenie.

Mówimy też o twierdzeniu Pitagorasa, a nie wiemy nawet, czy Pitagoras istniał, bo najstarsze pisma mówią, że nikt go nie spotykał poza gronem najbliższych współpracowników, a i tak rozmawiając z nimi, był okryty jakąś tkaniną.


Ja bym nie wiązał początków nauki greckiej z jońskimi filozofami przyrody i ich następcami do Demokryta włącznie. Początków nauki trzeba szukać w Aleksandrii, w dziełach wielkich geometrów, Euklidesa, Archimedesa, w geografii Eratostenesa, w astronomii Apolloniosa i Hipparcha, w badaniach anatomicznych Herofilosa i Erasistratosa. Ci dwaj ostatni prowadzili sekcje zwłok, podobno robili też wiwisekcję – na przestępcach skazanych na śmierć.

Czyli wizja, że oto nauka zrodziła się z czystej myśli, jest może kusząca, ale zdaje się, że nieprawdziwa. Musi być pomiar, musi być obserwacja. I wiedzieli to ci w Aleksandrii.

O pomiarach obwodu Ziemi dokonanym przez Eratostenesa, a przez Hipparcha z Nikai odległości Ziemi od Księżyca, dzisiaj każdy naukowiec powie, że to dobra nauka.

Człowiek jest istotą, której przetrwanie zależy od tego, co potrafimy wyprodukować. Zęby mamy marne, pazurów nie mamy. Selekcja naturalna będzie pozwalać przeżywać częściej tym, którzy potrafią lepiej wytwarzać rzeczy – narzędzia, ubrania. To wiedza praktyczna była i jest ważniejsza. Tyle że ta wiedza ludziom zawsze mieszała się z magią. Przez tysiąclecia mieliśmy zbitkę wiedzy praktycznej, z opowieściami o jakichś duchach, które się kryją w krzakach.

Myślę, że praca pierwszych greckich myślicieli polegała na tym, żeby wydobyć to, co rozsądne, praktyczne, ale dodać do tego teorię. To jest fenomen Greków. Egipcjanie umieli wytyczać kąt prosty w terenie. Brali sznur, odmierzali na nim trzy, cztery i pięć równych kawałków i napinając je, tworzyli trójkąt prostokątny. Ale w ciągu dwóch tysięcy lat, podczas których się tego używało, nie ma żadnego śladu w refleksji nad tym, że trzy do kwadratu dodać cztery do kwadratu to pięć do kwadratu.

Tylko praktyka, a nie ma szukania schematu.

Tak. Grecy do tych umiejętności zaczynają dokładać teorię. Przykład – Babilończycy rozwinęli astrologię. Uczeni przez setki lat śledzili ruchy planet w stosunku do gwiazd, ustalali cykle tych ruchów, ale nie zrobili tego, co zaczęli robić Grecy. Nie zbudowali matematycznych czy geometrycznych modeli ruchów planet.

Ci wielcy Grecy dużo nam dali, ale też coś zabrali. Średniowiecze było wręcz sparaliżowane Arystotelesem. Z Filozofem się nie dyskutowało.

W największym skrócie to było tak, że nauka grecka rozwija się do połowy II w. p.n.e., później zostaje zniszczona przez ekspansję Rzymian. Ożywa na chwilę w II w. n.e., działa wtedy Galen z Pergamonu – wielki lekarz i anatom. Działa też Klaudiusz Ptolemeusz – astronom. Ale to są niemal samotne postaci. Potem jest dziura, a kiedy to myślenie greckie znowu ożywa w czasach Simplikiosa i Filoponosa, to cesarz Justynian Wielki wydaje edykt, żeby zamknąć wszystkie szkoły, których nie prowadzą chrześcijanie.

Czemu to robi?

Bo chciał mieć imperium wyłącznie chrześcijańskie.
Zachodnia część dawnego, starożytnego świata, tego rzymskiego, już nie istniała, bo unicestwiła ją wielka wędrówka ludów. Justynian zamyka „pogańskie” szkoły wschodniej części imperium w 529 r.

Później dziedzictwo Greków przejmują uczeni mówiący po arabsku. Oni mieli swój najlepszy okres między X a XII w., ale to też się skończyło, zarówno z powodu antyintelektualnej reakcji duchowieństwa islamskiego, jak i z powodu potwornego najazdu Tatarów na Mezopotamię. Z drugiej strony, na Zachodzie mamy skuteczny atak chrześcijańskich rycerzy na arabską wtedy Andaluzję. Po opanowaniu regionu, w Toledo, chrześcijanie widzą coś dla nich niebywałego: papiernie, w których można było produkować materiał do pisania. Tani, w dużych ilościach. Fenomen. Mało tego, znaleźli sterty papieru zapisanego po arabsku. Przyjechał Gerard z Cremony i inni uczeni, którzy się specjalnie z tej okazji nauczyli arabskiego. Przetłumaczono wtedy na łacinę Euklidesa, Archimedesa, Galena i Arystotelesa. Czyli prawie wszystko, co znamy dzisiaj, oprócz Platona, platoników i tradycji hermetycznej.

Kiedy dokonano tych przekładów, Europa zmądrzała na tyle, że można było założyć pierwsze uniwersytety. Na uniwersytetach średniowiecznych uczono, natomiast nie prowadzono badań. Powstają one około 1200 r., a do 1600 r. nie ma tam żadnego postępu! Czyta się Arystotelesa na kursie sztuk wyzwolonych, później Galena i Awicennę – perskiego uczonego piszącego po arabsku. Czyta się jeszcze kodeksy rzymskie, a na wydziale teologii Biblię i pisma ojców Kościoła. Tak więc tylko starożytnych.

Czyta się i nie zadaje pytań?

Było przekonanie, że starożytni znali prawdę, naszym zadaniem jest tylko ją zrozumieć i przekazać kolejnym pokoleniom. Tymczasem u starożytnych jest wiele niejasności.

U Galena są ewidentne błędy.


No właśnie – przez 350 lat trwają wykłady z anatomii. Czasem uzyskiwano pozwolenia na sekcję zwłok podczas wykładów medycznych. Rzadko, ale się zdarzało. Profesor głośno czytał. Kilka metrów dalej – no bo to przecież śmierdziało, brudno, nieprzyjemnie – demonstrator ciął zwłoki. Studenci patrzyli z góry. A ten demonstrator czasem nie był w stanie pokazać tego, o czym czytał profesor... Przez 350 lat wszyscy udają przed sobą, że widzą to, czego nie ma.

Kiedy kończy się to udawanie?

Gdy Gutenberg wynajduje prasę drukarską – w połowie XV w. Było duże zapotrzebowanie na książki medyczne, a druk pozwolił na zwiększenie ich dostępności. Aby je zilustrować, potrzebowano drzeworytów i miedziorytów. Artystom zaczęto zlecać przedstawienie jakiegoś narządu, ci przynosili swoje prace, ale one nie zgadzały się z tym, co pisał Galen. Bo ci artyści Galena nie czytali! Rysowali to, co widzieli, wcześniej przeszkoleni w realistycznym przedstawianiu świata. To był pierwszy impuls, po którym wreszcie zaczęły się odkrycia anatomiczne. Apogeum stanowiło dzieło Wesaliusza „De humani corporis fabrica” (O budowie ciała ludzkiego). Wesaliusz sam robił sekcje zwłok. I nagle okazało się, że u Galena są błędy i trzeba je poprawiać. Zaczęło to zmieniać nastawienie do nieomylności starożytnych. Dużą rolę odegrało tu też odkrycie Ameryki, o której Grecy oczywiście nie mieli pojęcia.

Runął mit nieomylności.

Jeszcze jedna rzecz decyduje o biegu historii – upada Konstantynopol. Uprzedzając ten dramat, kardynał Basil Bessarion przeniósł się z Konstantynopola do Rzymu i przywiózł ze sobą 500 greckich rękopisów. Watykańska biblioteka posiadała wtedy 350 rękopisów. To pokazuje, jakie skarby intelektualne trafiły na Zachód. Były tam dzieła Platona, Plotyna i teksty hermetyczne – astrologia, alchemia, magia. A to się splotło z wynalezieniem przez Gutenberga prasy drukarskiej.

Marsilio Ficino ze współpracownikami szybko tłumaczy te teksty na łacinę, przez co stają się powszechnie dostępne w Europie. To powoduje ogromny wzrost zainteresowania astrologią. Z naszego punktu widzenia astrologia to koronny przykład pseudonauki, ale to jej popularność wytworzyła presję na badania astronomiczne. Żeby astrolog mógł stawiać horoskopy, musiał wiedzieć, gdzie będą planety w marcu przyszłego roku, bo akurat król go zapytał, czy ruszać na wyprawę przeciwko Saracenom.

Wtedy pojawiają się dwie ważne szkoły. Jedna w Wiedniu – założona przez Georga von Peurbacha i Regiomontanusa. A druga w Krakowie – zakłada ją Marcin Król, do którego dołącza Marcin Bylica. Bylica z Regiomontanusem napisali podręcznik do astrologii, który miał trzynaście wydań w krótkim czasie. Dzieło Kopernika miało w podobnym okresie wydań raptem dwa. Mamy w Krakowie Miechowitę, mamy Wojciecha z Brudzewa. I w to środowisko trafia młody Mikołaj Kopernik.
Czyli mamy już czas, w którym można podważać starożytnych. Przychodzi rewolucja naukowa najbardziej chyba kojarzona z Newtonem, gdzie liczy się przede wszystkim eksperyment.

Trzeba tutaj wspomnieć jednak o Arystotelesie i tekstach zebranych 300 lat po jego śmierci, którym nadano tytuł „Fizyka”. Jeśli w ogóle ktokolwiek się zajmował ruchami czy przemianami ciał, to używał „Fizyki” Arystotelesa. Ale wprowadzano do niej pewne modyfikacje. Jeszcze w starożytności Hipparch z Nikei, a później Jan Filoponos do fizyki Arystotelesa dodali coś, co dzisiaj nazywa się teorią impetusu. Później, w XIV wieku, została ona rozwinięta na Uniwersytecie Paryskim przez Jeana Buridana i Mikołaja z Oresme.

Jednak jeśli w średniowieczu natrafiano u Arystotelesa na niejasności albo sprzeczności – kiedy przeczył sam sobie albo Biblii, albo innemu źródłu autorytatywnemu – to pisano tzw. kwestie czy komentarze. Ale nigdy w średniowieczu nie podjęto próby połączenia tych tekstów w nową całość. To były takie izolowane próby, a jednocześnie każdy kolejny cykl wykładów zaczynano od Arystotelesa.
Brakowało tej zasadniczej cechy, jaką ma dzisiaj nauka – kumulacji wiedzy. Ciągle zaczynano niemalże od zera.

W XVII w. to już nie mogło się utrzymać. Pojawili się uczeni, którzy zrozumieli, że Kopernik ma rację. A fizyki Arystotelesa nie dawało się pogodzić z systemem Kopernika. Według Arystotelesa ciała ciężkie z natury spadają do środka świata. Więc jeśli środek świata nie jest w środku Ziemi, to dlaczego upuszczony przedmiot spada w stronę naszych stóp? Powinien przecież polecieć na Słońce! Dla ludzi takich jak Kepler, Kartezjusz, Galileusz staje się jasne, że jeśli mają przyjąć kopernikanizm, to trzeba zbudować nową fizykę. Zaczyna się chaos poszukiwań. Nikt nie wie, w którą stronę to pójdzie.

Aż wreszcie Robert Hooke połączył teorię impetusu z kopernikanizmem i tym wszystkim, co wtedy wiedziano. Czyli, choć fizykę trzeba było budować na nowo, to arystotelizm odegrał w powstaniu mechaniki newtonowskiej zasadniczą rolę. Newton w dużej mierze opierał się na ideach Hooke’a, do jego ustaleń dokładając obliczenia matematyczne. Zresztą Newton mu za to nigdy nie podziękował, mało tego, usuwał po nim ślady. Gdy został prezesem Royal Society, to cudownie zniknął portret jego poprzednika – Roberta Hooke'a właśnie.

Przenieśmy się do współczesności. Mamy np. mechanikę kwantową, której ustalenia stoją w sprzeczności z naszym potocznym myśleniem, nasze intuicje dotyczące takich pojęć jak „miejsce” czy „czas” zostają wystawione na ciężką próbę. Czy czysta myśl, filozofia, może cokolwiek zdziałać, kiedy mamy do czynienia z rzeczywistością fizyczną umykającą poznaniu naszych zmysłów? Czyli:

czy filozof jest dzisiaj potrzebny?

Twórcy mechaniki kwantowej – Edwin Schrödinger, Werner Heisenberg, Niels Bohr, Paul Dirac – pisywali artykuły i książki z pogranicza fizyki i, można by powiedzieć, właśnie filozofii. Niemal wszyscy najważniejsi coś takiego tworzyli. Są tam refleksje na temat natury wiedzy ludzkiej. Musiały się siłą rzeczy pojawić. Nagle trzeba było pisać wzory na coś, czego nie rozumiemy. Ale da się to obliczać i odnosi się w ten sposób sukcesy. W końcu większość fizyków zrezygnowała z filozofowania i przyjęła postawę „zamknij się i licz”.

Mówi się, że fizyka na pewnym poziomie utknęła. Czy gdyby funkcjonował teraz umysł na miarę Arystotelesa, toby to jakoś pomogło popchnąć ją do przodu? Jak na razie nie da się choćby skwantować grawitacji.

Nie da się, bo fizyka w ogóle jest osobliwym zlepkiem różnych, nie zawsze dobrze przystających do siebie teorii – nie da się połączyć już szczególnej teorii względności z mechaniką kwantową bez używania pewnych sztuczek matematycznych. A czy dociekać głębiej... to zależy od postaw.

Wielu naukowców po prostu ma pracę, dostaje różne nagrody. Dociekania na temat podstaw są niesłychanie ryzykowne i dają mało życiowych zysków. Bo ktoś, kto by się zastanawiał nad tym, o co w tym wszystkim chodzi, nie będzie miał wyników, których się od niego oczekuje, nie dostanie grantu.

Czyli odpowiedź brzmi „nie”? Filozof nie jest potrzebny?

Mechanika kwantowa ma już sto lat. Za rok minie sto lat od sformułowania zasady nieoznaczoności. No i żadnego kroku tutaj nie zrobiono. Pyta pani, czy w takim razie refleksja filozoficzna mogłaby nam pomóc. Nie wiem. Kopernikanizm pewnie nie mógłby się narodzić bez astrologii jako bodźca, który zachęcał ludzi do badań astronomicznych. Może gdyby pojawiły się jakieś wpływy zewnętrzne wobec fizyki, mogłoby to pomóc. Ale trudno mi sobie wyobrazić, jakie by one miały być.

Jest jednak miejsce dla filozofów we współczesnym świecie. Pan się odnalazł jako popularyzator nauki na YouTubie.

A pani jest matką chrzestną mojego kanału! W 2021 r. powiedziałem pani, że nagrałem kilkanaście wykładów o historii nauki dla grupki jedenaściorga studentów zaocznych – i pani mi poradziła, żebym opublikował je na YouTubie, a nie serwerze uczelnianym. Wtedy nie wiedziałem nawet, że tak można. Założyłem kanał, a po miesiącu chciałem sprawdzić, czy studenci to oglądają. Zaglądam i dowiaduję się, że wykładów wysłuchało ponad sto osób, a bodaj 73 mój kanał zasubskrybowały. Spodobało mi się to, zacząłem nagrywać, najprostszym domowym sposobem, kolejne wykłady. Dziś subskrybentów mam 4300 i nadal ich szybko przybywa. Sprawia mi to wielką satysfakcję: robię wykłady, których wysłuchuje co najmniej tyle osób, ile wysłuchało ich na różnych uczelniach w ciągu 40 lat. Co więcej, są to ludzie, którzy słuchają z ciekawości, z pasji, a nie po to, żeby dostać zaliczenie. Tylko wraz ze wzrostem oglądalności coraz bardziej się denerwuję – bo i odpowiedzialność coraz większa.

Może zacznę nagrywać jeszcze raz od początku, żeby poprawić błędy ujawnione dzięki uwagom słuchaczy.





PROF. WOJCIECH SADY pracuje na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Śląskiego. Zajmuje się filozofią nauki oraz historią idei naukowych i religijnych. Autor m.in. czterech tomów z serii „Dzieje religii, filozofii i nauki”, „Sporu o racjonalność naukową”, „Struktury rewolucji relatywistycznej i kwantowej w fizyce” oraz współautor – wspólnie z Katarzyną Gurczyńską-Sady – „Antropocenu” i „Wielkich filozofów współczesności”. Regularnie publikuje cykle wykładów na własnym kanale YouTube.






"cesarz Justynian Wielki wydaje edykt, żeby zamknąć wszystkie szkoły, których nie prowadzą chrześcijanie.

Czemu to robi?

Bo chciał mieć imperium wyłącznie chrześcijańskie."




Chrześcijańscy nauczyciele dają chrześcijański lud.

Podobnie postępowali Niemcy podczas zaborów, "komuniści" za czasów PRL i po 1990 roku też - tylko bardziej subtelnie....




Chrześcijańscy nauczyciele dają chrześcijański lud.

Niemieccy nauczyciele dają zniemczony lud.

Polska szkoła ze swoimi odcieniami daje lud polski ze szkolnymi odcieniami. 

Komunistyczne wytyczne (szkoła) dają lud myślący schematycznie - choć źle edukacji tamtych czasów nie oceniam...

"Post-komunistyczne" media dają lud zmanipulowany. Zamałpowany??

"Nowoczesna" szkoła daje lud... zagubiony?


Ludzie są mieszaniną tych wszystkich wpływów.



Wszystko jest wypadkową wpływów,  ale największy wpływ mają rodzice i najbliższe otoczenie, władza i jej podstawa programowa, media oddziałujące na młodzież i dopiero potem nauczyciel.









tygodnikpowszechny.pl/po-co-nam-filozofowie-186789?utm_term=Autofeed&utm_campaign=Echobox_Social&utm_medium=social&utm_source=Facebook#Echobox=1713740505






niedziela, 21 kwietnia 2024

Kultura




przedruk




Tomasz A. Żak: 

musimy skończyć z doktoryzowaniem się z antykultury, bo to ślepa uliczka!





– Jeśli mamy wygrać z naszym kulturowym przeciwnikiem, to nie wygramy opisując go. My możemy wygrać tylko na dzieła, które tworzymy. Co my w związku z tym robimy, aby te dzieła docierały do ludzi? Co my robimy, aby kreować rzeczywistość artystyczną, która jest w stanie stanąć w kontrze do tego świata zła tak bardzo zmieniającego nasz świat, nasze otoczenie? – pytał podczas konferencji „Jaki jest cel antykultury?”, poświęconej myśli śp. Krzysztofa Karonia, Tomasz Antoni Żak – reżyser, scenarzysta, aktor, poeta, publicysta oraz twórca „Teatru Nie Teraz”.

Prelegent konferencji „Jaki jest cel antykultury?” zaznaczył na wstępie swojej wypowiedzi, że w trwającej wojnie kulturowej strona konserwatywna zajmuje się przede wszystkim, a może i jedynie tylko jedną kwestią – opowiadaniem o drugiej stronie, czyli opowiadaniem o antykulturze, marszu przez instytucje, ideologią Gramsciego etc.

– Mamy to wszystko już przerobione, przemówione, przedoktoryzowane! Biorąc udział w tej walce musimy na pewnym etapie zatrzymać się z doktoryzowaniem się ze zła, bo to jest ślepa uliczka. Jeżeli będziemy cały czas obracali się w sferze teoretyzowania i buntowania przeciwko złu, jakie czynią nam ci, którzy do czynienia tego zła zostali powołani przez piekło, to zaczniemy gadać ich językiem; zaczniemy – recenzując na przykład podłe i straszne spektakle teatralne – wchodzić w ich świat? A gdzie jest nasz świat, który chcemy im przeciwstawić? – pytał poeta.


Według twórcy „Teatru Nie Teraz” jesteśmy w sytuacji, w której powinniśmy zastanawiać się jak powinna wyglądać prawdziwa kontrrewolucja kulturowa. Mało tego! Musimy głośno wyartykułować, co to w ogóle znaczy kontrrewolucja kulturowa! 

– Proszę zwrócić uwagę, jak kultura jest definiowana w przekazach przeróżnych portali internetowych po tzw. prawej stronie sceny politycznej i kulturowej. Jak kultura jest tam definiowana? Tam nawet nie ma tego maleńkiego klawisza, który nosiłby nazwę „Kultura”. Zamiast niego jest klawisz „Rozrywka”.

Czyli my tak naprawdę zaczynamy gadać językiem wroga! Gdzie jest nasza kultura? Jak już nawet ktoś o kulturze mówi w „naszych mediach”, to o czym mówi? O kolejnej książce historycznej, która się ukazała, a nie o tym, co kreatywnie budujemy dzisiaj, aby rozumieć przeszłość, i aby tą przeszłością dać siłę przyszłości – ubolewał.

– Jeżeli chcemy cokolwiek zmienić w rzeczywistości, która nas osacza i niszczy, to możemy to zrobić przez uczucia. Tylko uczucia ubrane w określone kody kulturowe, znaki artystyczne dają nam na to szansę. Wszyscy bowiem się odwołujemy – wyjaśnił reżyser, po czym dodał, że antykultura i jej przedstawiciele oraz wyznawcy ukradli nam niemal wszystkie znaki i kody kulturowe, którymi przez wieki się posługiwaliśmy.

– Oni operują językiem, który nam ukradli, a my się poddajemy – alarmował.

– My dzisiaj mamy przed sobą tylko jedno zadanie. 

Nawiązując do śp. Krzysztofa Karonia: kiedyś po jednej bardzo długiej rozmowie z nim doszliśmy obaj do jednego wniosku. Pan Krzysztof powiedział:

 „Ja jestem od teorii, ale pan jest od praktyki. Jeżeli połączymy te dwie rzeczy, to dopiero mamy szansę na wygraną”


sobota, 20 kwietnia 2024

Symulakra 2





symulakra [łac.], obiekt materialny, płaski (np. wydruk z drukarki komputerowej) lub trójwymiarowy (np. hologram), umieszczony w celu wypełnienia pustego miejsca po oryginale, który zaginął, uległ zniszczeniu lub znajduje się w innym miejscu.


symulakrum «obraz, zwłaszcza stworzony przez kino lub telewizję, który jest czystą symulacją, pozorującą rzeczywistość albo tworzącą własną rzeczywistość»


Symulakr, symulakrum (łac. simulacrum „podobieństwo, pozór”; l.mn. simulacra) –˜ obraz, który jest czystą symulacją, pozorującą rzeczywistość albo tworzącą własną rzeczywistość. Również obiekt materialny wyobrażający istotę żywą, nadprzyrodzoną i fantastyczną w ich trójwymiarowym kształcie. Wykorzystywane w celach religijnych, magicznych, naukowych, praktycznych i zabawowych (np. lalki). Często są wyposażone w pewne atrybuty, potwierdzające ich pozorne życie, na przykład możliwość działań motorycznych.






przedruk


Bartłomiej Sienkiewicz pokazuje, jak w kwartał z intelektualisty stać się groteskowym trollem

Konstanty Pilawa krytykuje prawnuka wielkiego polskiego pisarza


17 kwietnia 2024



Jest rok 2018. Od kilku miesięcy angażuję się w działania Klubu Jagiellońskiego. Pomagam w organizacji spotkania z Bartłomiejem Sienkiewiczem. Rozmowę z byłym ministrem spraw wewnętrznych prowadzi Krzysztof Mazur, pełniący wówczas funkcję prezesa Klubu. Przez dwie godziny nie opuszcza mnie wrażenie, że uczestniczę w czymś istotnym.

Nigdy później nie usłyszałem, aby ktoś w sposób tak szczery i intelektualnie uczciwy przedstawił filozofię rządzenia Platformy Obywatelskiej.

Na krytykę „ciepłej wody w kranie” Tuska i przypomnienie „szarpnięcia cuglami” z czasów pierwszej Platformy, 

minister Sienkiewicz odpowiedział:

„Zarzut, że znalazł się taki rząd w Polsce, który schował do kieszeni marzenia o podmiotowej polityce i nie jest w stanie realizować jakiejś własnej agendy, a koncentruje się na tym, aby te trzy bankructwa nadrobić i nie doprowadzić do podobnych tragedii w przyszłości, jest niepoważny. Efektem takich rządów była przecież istotna zmiana w sferze stosunków społecznych”.

"Polska zawsze będzie krajem peryferyjnym. W naszym interesie jest rezygnacja ze snów o podmiotowości. Tylko wówczas w spokoju będziemy mogli korzystać z dobrodziejstw naszego peryferyjnego położenia. Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwo
"
– przekonywał prawnuk autora Trylogii.

Zapytany o potrzebę idei, która łączyłaby polskie społeczeństwo, odpowiedział:

„Mówienie dzisiaj o całym społeczeństwie w kategoriach jednolitego podmiotu jest oczywistym socjologicznym kłamstwem. Polacy są w miarę nowoczesnym społeczeństwem, a więc i mocno zróżnicowanym: ideowo, pod względem pochodzenia czy poziomu wykształcenia. Głęboka różnorodność interesów tworzy bardzo trudną do rozplątania siatkę. Dzisiaj ta całość może wyrażać się jedynie podczas meczu polskiej reprezentacji bądź w sytuacji wojny na Ukrainie”.

Naród w czasach pokoju de facto więc nie istnieje. 

Politycy nie mają dostarczać społeczeństwu wielkich idei, należy w końcu wyzbyć się romantyzmu i zacząć myśleć nowocześnie. Za co odpowiedzialni są politycy? Otóż za budowanie dojrzałych instytucji, które nie będą podlegały rewolucjom kadrowym wraz ze zmianą władzy.

„To jest właśnie pochodna takich wielkich ideowych kwantyfikatorów, tzn. wypatroszenia instytucji w imię wyższych racji, w przekonaniu, że poprzednicy nic dobrego dla Polski nie byli w stanie zrobić. Ten sam mechanizm objawił się w bardzo podobny sposób w Trybunale Konstytucyjnym. Obawiam się, że jest to pewien charakterystyczny model działania dla obecnej prawicy. Jeśli mówimy o kryzysie demokracji zachodniej, to uważam, że jedynymi kotwicami w momentach przełomu są instytucje” – perorował Sienkiewicz.

Bardzo źle zestarzały się te słowa. Z wizją polityczną Bartłomieja Sienkiewicza z 2018 r. można było przynajmniej dyskutować. Wówczas uchodził za klasycznego liberała, przywiązanego do pozytywistycznego rozumienia polskiej historii oraz dogmatycznego wyznawcę Immanuela Wallersteina. Wiara w silne instytucje, które miały temperować „narodowe byle trwanie” zdradzały zaś sympatie do krakowskich stańczyków.

Jakiego Bartłomieja Sienkiewicza oglądamy od powrotu PO do władzy? Ze Stańczyka został groteskowy błazen, który robi dokładnie to samo, za co 6 lat temu krytykował PiS. Sienkiewicz nie ma żadnych innych motywacji oprócz taniego rewanżyzmu.

Jaki jest sens powołania na czele instytutu zajmującego się myślą narodową lewicowego Adama Leszczyńskiego? Dlaczego zaorano inteligenckiego Kronosa, komu przeszkadzał Budzyński w Radiu Poznań, naprawdę trzeba było tak traktować Agnieszkę Romaszewską-Guzy, zasłużoną dyrektorkę Biełsatu, czy wykonującą dobra robotę w Instytucie Pileckiego Magdalenę Gawin? Szkoda już słów na wyjęcie wtyczki w Telewizji i jakość tego medium po przejęciu sterów przez mistrza Czyża, który wydaję się antytezą Rachonia w wersji light.

Wystarczył lekko ponad kwartał, żeby dla samej radości niszczenia i zaspokojenia pokusy rewanżu schować do kieszeni ideały państwa prawa, inteligencki liberalizm, niechęć do rewolucji i marzenie o budowie państwa na dekady, a nie kadencję.

Doprawdy nie wiem, jak będzie wyglądała polityka historyczna w wykonaniu uśmiechniętej Polski z Bartłomiejem Sienkiewiczem w roli głównej. Może w ogóle nie będzie wyglądała, przecież to u nas domena prawicy, a i trudno oczekiwać jakiejś wizji od ludzi, którzy jeszcze przed zarażaniem wirusem władzy sami dogmatycznie jakiekolwiek wizje uznawali za chorobę.

Może się jednak okazać, że rewanżyzm każe ekipie Tuska i Sienkiewicza popłynąć na rosnącej fali ludowej historii Polski. Skoro w ich mniemaniu PiS zaczadzony był nomen omen Sienkiewiczowskim krzepieniem serc, to może zostaniemy zmuszeni do chłopomanii i Trylogio-fobii?

Nie mogę się doczekać Muzeum chłopa polskiego w każdym powiecie, Marszu Pamięci Kmieci Wyklętych, Narodowego Dnia Wyzwolenia z Pańszczyzny i powołania Instytutu Badań nad Polskim Niewolnictwem. Skoro już nie o państwo tutaj idzie, to niech będzie przynajmniej zabawnie.



2016 r.:

"Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje, dlatego że działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością. Tam, gdzie państwo działa jako całość, ma zdumiewającą skuteczność. Tylko jakoś nikt nie chce korzystać z tej…"


- Bartłomiej Sienkiewicz, Minister Spraw Wewnętrznych






---------------


"Polska zawsze będzie krajem peryferyjnym. W naszym interesie jest rezygnacja ze snów o podmiotowości. Tylko wówczas w spokoju będziemy mogli korzystać z dobrodziejstw naszego peryferyjnego położenia. Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwo


Tu jest chyba powiedziane wyraźnie - wg niego Polska jest własnością Niemiec i jeśli ktoś się będzie temu sprzeciwiał, to: samobójstwo.

Bycie drenowanym finansowo i spokojna egzystencja jest dobrodziejstwem.

Bo brak spokoju - już dobrodziejstwem nie jest.

Ktokolwiek nie będzie chciał zrezygnować z podmiotowości - nie będzie miał spokoju.



Czyli tak jak ja - jestem nieustannie osaczony i nie mam spokoju, nie prowadzę wygodnego życia, tylko wegetuję.




„Mówienie dzisiaj o całym społeczeństwie w kategoriach jednolitego podmiotu jest oczywistym socjologicznym kłamstwem. 


To jest odpowiedź na pytanie redakcji: "o potrzebę idei, która łączyłaby polskie społeczeństwo"

i z tego wniosek redaktora: "Naród w czasach pokoju de facto więc nie istnieje."



Czyli - Polacy są podzieleni, a do tego dochodzi niemiecka 5 kolumna polokowana np. w "służbach" .

Polacy są podzieleni i Bartłomiej Sienkiewicz nie podaje na to żadnej recepty, ignoruje to pytanie, zamiast tego w dalszym wywodzie podkreśla jakby "ostateczną" po-dzielność Polaków.

Niezapominajmy o kontekście: "Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwooraz o jego złowach z 2016 r.

"Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje"




Polacy są w miarę nowoczesnym społeczeństwem, a więc i mocno zróżnicowanym: ideowo, pod względem pochodzenia czy poziomu wykształcenia. 



"pod względem pochodzenia" - chodzi o Niemcy? Czy o co?






Co znaczy "nowoczesne społeczeństwo"?

Może to znaczy - wypłukane z tożsamości, "europejskie" - tak jak to nam lansują media, a nie polskie?

Może chodzi o to, że w czasie II Wojny Światowej nastąpiło fizyczne odcięcie od polskiej tradycji, poprzez wymordowanie ojców i elit, a obecnie jesteśmy mieszaniną tego, co nam pozostało po tych ludziach przedwojennych i tego, co nam zaaplikowano po wojnie, a szczególnie - po 1990 roku?

To koresponduje z twierdzeniami tego jednego pana, który uważa Polaków ze Śląska za ludzi bez tożsamości i proponuje im bycie górnołużyczanami.

W spisie powszechnym z 2021 roku 99% mieszkańców woj. Dolnośląskiego określiło swoją tożsamość jako polską, mimo to ten pan twierdzi, że ludzie szukają "swojej" tożsamości.

Jak mówię - media każde nowe pokolenie starają się coraz bardziej wypłukać z kultury polskiej, a więc z tożsamości, co może ułatwić implementowanie groźnych  dla nas pomysłów, łącznie z rozpadem państwa.

"Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwo


Można by jeszcze dopytać: o jakie "wywijanie szabelką" chodzi? Z reguły ten termin oznacza wystąpienie zbrojne, dodajmy - w przegranej sprawie.

Czy rzeczywistość jaka nas otacza, zmusza nas do sięgania po broń?

Nikt z nas o tym nic nie wie, żadne służby nas o tym nie ostrzegają, no właśnie... nie licząc pana pułkownika Sienkiewicza, który w sumie nam to odradza...



Głęboka różnorodność interesów tworzy bardzo trudną do rozplątania siatkę. 

To o sobie i swoich kamratach?


Dzisiaj ta całość może wyrażać się jedynie podczas meczu polskiej reprezentacji bądź w sytuacji wojny na Ukrainie”.

Czyli "całość Polaków" to garstka, a może to sugestia, że "prawdziwi Polacy" to chuligani stadionowi - i lepiej się od nich odcinać?


Niezamierzamy i nie pójdziemy umierać za ukrainę na wojnie z Rosją.



My mamy do wygrania wojnę z Niemcami, oni od 1945 roku do dzisiaj nie chcą podpisać z nami Traktatów Pokojowych.



Wygrajmy TĘ wojnę,




po 85 latach wygrajmy w końcu wojnę z Niemcami.








Bartłomiej Sienkiewicz pokazuje, jak w kwartał z intelektualisty stać się groteskowym trollem — Klub Jagielloński (klubjagiellonski.pl)


Prawym Okiem: Symulakra (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Symulakra (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Fakty, ale takie inne (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Separatyzm ? (maciejsynak.blogspot.com)

Mniejszości narodowe i etniczne na Dolnym Śląsku [LICZBY] (www.wroclaw.pl)