Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

czwartek, 2 maja 2024

Potrzebny Renesans

 




przedruk
tłumaczenie automatyczne






Monumentalne Błędy




Monumental Labs: Zakłócanie tego, jak my Budowa – robotyka, sztuczna inteligencja i zautomatyzowane rzeźbienie w kamieniu



Kiedy ktoś mówi ci publicznie, kim dokładnie jest... Uwierz im. Tech przedsiębiorca Micah Springut jest w przygotowaniu, a także jego rozmówca (i mój własny), Ruben Hanssen, który entuzjastycznie daje o sobie znać wszystkich, którzy będą słuchać, gdzie leżą jego własne sympatie. 

Uwaga, spoiler, to nie z rzemieślników takich jak ja. Tak, wszczynam walkę; taki, którego nie spodziewam się wygrać. Mój argumentacja będzie rozsądna; Walka nie leży jednak w sferze rozsądku Nie jest też nawet przeciwko ludziom. Wyżej wymienieni panowie nie są moimi prawdziwi przeciwnicy, tylko ich mięsiste rzeczniki. Ten esej to niewiele więcej niż wkrótce zapomniana potyczka w wojnie o ludzkość przeciwko Maszyny. Nic ich nie powstrzyma. Podobnie, nie będzie żadnego ratunku dla nas.



Monumental Labs

O co więc tyle zamieszania? Kim jest Monumental Labs? Cóż, krótki Odpowiedź jest taka, że tak naprawdę nie są nikim wyjątkowym. Tylko jeden z tysięcy publiczne i prywatne finansowane start-upy, które ciężko pracują nad dekonstrukcją i zmontować każdą potencjalnie ludzką działalność produkcyjną w coś, co może odbywać się za pomocą robota pod kierunkiem sztucznej inteligencji. Ze względu na to, że Praca, którą kierują, pokrywa się z moją, a ponieważ ich dyrektor generalny był Wywiad przeprowadzony w ciągu kilku miesięcy przez tego samego podcastera co ja, są okazja do mojej krytyki rozwijającej się katastrofy A.I.; Są one jednak nie jest jego przyczyną. Myślałem o nich i coraz częściej się z nimi mierzyłem problemy przez jakiś czas.


Teraz, aby być uczciwym, poniżej i bez skrótów jest to, za kogo się podają - ich własna strona domowa na dzień 28.12.23:

"Monumental Labs buduje zrobotyzowane fabryki rzeźbienia w kamieniu z wykorzystaniem sztucznej inteligencji. Z nimi stworzymy miasta z przepychem Florencji, Paryża czy Beaux-Arts w Nowym Jorku, za ułamek ceny.

Unleashing a Renaissance Monumental Labs opracowuje infrastrukturę do budowy bogato zdobionych klasycznych budowli na masową skalę oraz do tworzenia nowych, nietuzinkowych form architektonicznych.


Technologia spotyka się z rzemiosłem

Opracowujemy nową generację kamienia roboty rzeźbiarskie. Dzięki czujnikom i sztucznej inteligencji zrealizują zlecenia w ciągu kilku godzin, które wcześniej trwało miesiące; i bezbłędnie wykonuj najdrobniejsze szczegóły. Poprzez udzielanie Ludzkie rzemiosło do maszyn i obniżenie kosztów produkcji 3D, poszerzyć możliwości twórcze artystów i architektów na całym świecie".



Cóż, wygląda na to, że ten renesans nie będzie podobny do poprzedniego. Przede wszystkim zapowiada się tanio. Co ważniejsze, rzemieślnicy mają odgrywać w nim ograniczoną rolę, a mianowicie "oddawać się maszynie", aby artyści i architekci mogli wreszcie swobodnie poszerzać te twórcze możliwości. Przynajmniej do czasu, gdy sztuczna inteligencja dogoni ich od strony projektowej. O tak, oni też o tym dyskutują, chodząc po cienkiej linie zabiegając o nich jako klientów, obiecując, że algorytmiczna pomoc ma im tylko pomóc, uwolnić ich od znoju samodzielnego rozgryzania wszystkiego. Na razie.

Szczerze mówiąc, sztuczna inteligencja nie jest niczym nowym. Żyjemy w warunkach kodyfikacji algorytmicznej od dłuższego czasu, a właściwie od wieków, nawet dłużej niż maszyny przemysłowe, które charakteryzowały masową produkcję, czy komputery cyfrowe, które obecnie obliczają, nadzorują i rejestrują całą ludzką aktywność. To, co nazywamy sztuczną inteligencją, to po prostu najnowsza fala tego samego tsunami, która sieje spustoszenie ekologiczne, kulturowe, a nawet ekonomiczne. Chociaż jest już za późno, dla potomności nadszedł czas, aby podsumować niektóre z błędnych obietnic i błędnych uzasadnień, które specjalnie zmiażdżyły rzemieślnika, aby zrobić miejsce dla maszyn i ich finansowych władców.


Uważaj na mężczyznę z taśmą mierniczą

Rękodzieło kosztuje zbyt dużo. Ponieważ ubarwia to wszystkie inne przeprosiny za technologię, równie dobrze możemy zmierzyć się z uzasadnieniem numer jeden dla zastąpienia rzemieślników maszynami (a coraz częściej projektantów oprogramowaniem AI). To był punkt wielokrotnie powtarzany w tym konkretnym podcaście, odzwierciedlający ogólne nastawienie do ludzi: jesteśmy po prostu za drodzy. Ale co dokładnie jest mierzone?

Czy rękodzieło kosztuje nas społecznie?

Czy rękodzieło kosztuje nas kulturowo?

Czy rękodzieło kosztuje nas ekologicznie?

Czy rękodzieło kosztuje nas zdrowie fizyczne i dobre samopoczucie psychiczne?

Oczywiście wiemy, że rzemiosło nie kosztuje, a raczej przyczynia się do wszystkich tych rzeczy, ale powyższe rozważania są celowo wyjęte z wszelkich kalkulacji, poświęcone na ołtarzu uproszczonego, krótkowzrocznego spojrzenia na ekonomię. Jedyną dopuszczalną definicją "kosztu" jest natychmiastowy wydatek w dolarach, euro lub funtach. Od czasów tzw. Oświecenia pieniądz w kontekście krótkoterminowego zwrotu z inwestycji stał się jedyną wartością, do której wszystko musi być zredukowane i mierzone. Jest to szczególnie widoczne w przypadku istot ludzkich, które są postrzegane jako w przeciwieństwie do maszyn i technologii, które są zawsze przedstawiane jako inwestycja. 

Krótko mówiąc, obnażamy się ze wszystkich namacalnych przyjemności, jakie życie może zaoferować w imię hipotetycznego dobrobytu. Jak po trzech wiekach taki utylitarny światopogląd sprawdza się w naszym przypadku?


Potrzebujemy maszyn, nikt już tego nie robi!

Trzeba przyznać, że "nikt" może być tylko zwrotem, odrobiną hiperboli. Jasne, możesz znaleźć przebiegłą, dziwną kaczkę, która wciąż się kręci. Chodzi o to, że nie ma już wystarczającej liczby wykwalifikowanych rzemieślników, aby cokolwiek zrobić praktycznie. Jest w tym trochę prawdy, ponieważ obecnie jest znacznie mniej wykwalifikowanych rzemieślników niż w jakimkolwiek innym okresie w historii; Wynika z tego jednak, że jest to rezultat postępu, a więc zarówno nieunikniony, nieodwracalny, jak i być może nawet pożądany stan rzeczy. Sama myśl o promowaniu rzemiosła dla współczesnego człowieka jest w najlepszym razie nostalgiczna, w najgorszym niebezpiecznie wsteczna. Tak więc, rezygnując z argumentu, że nie ma dziś wystarczającej liczby wykwalifikowanych rzemieślników, w naszym wyjątkowym momencie historii, pojawiają się pytania: "Dlaczego ich nie ma? Dlaczego nie możemy budować tak, jak kiedyś?"




Cóż, zacznijmy od tego, że wcale nie jesteśmy tym samym typem ludzi, co poprzednie pokolenia, ponieważ nie myślimy tak jak oni. I jest ku temu powód. Wszystko zaczyna się od edukacji. Dawniej tradycyjna edukacja rzemieślnicza była prowadzona przez członków rodziny, sąsiadów w społeczności wiejskiej lub poprzez system cechowy w większych miastach targowych. Kluczowe było to, aby dzieci od najmłodszych lat uczyły się praktycznych umiejętności, pracy rękami i dbania o siebie. Zaczęło się to zmieniać w połowie XIX wieku, kiedy edukacja publiczna stała się obowiązkowa, zorientowana na państwo i zinstytucjonalizowana. Od samego początku edukacja publiczna wyśmiewała skuteczność, zdolność do robienia lub tworzenia, na rzecz ogólnej, uniwersalnej umiejętności czytania, pisania i liczenia, które służyły biurokratycznym potrzebom państwa i technicznym potrzebom masowego przemysłu, ignorując zainteresowania lub możliwości dzieci. Fakt, że uczyniło to całe nowe pokolenie biernym i zależnym od scentralizowanej władzy, był z pewnością postrzegany jako dodatkowa korzyść.




Minęło 200 lat, a rzemiosło zostało niemal całkowicie wyeliminowane z programów nauczania w szkołach publicznych. Obecnie w większości krajów przyuczanie do zawodu, czyli zatrudnianie nieletnich w tradycyjnym rzemiośle w optymalnym wieku ich rozwoju, jest nielegalne. Wszystko nauczane w szkole publicznej to jedynie przygotowanie do 4 do 7+ lat dalsze kształcenie na uniwersytecie. Każda inna ścieżka jest wyśmiewana jako nieinteligentna i społecznie gorsza. Państwo tego nie sfinansuje, podobnie jak przemysł. Praca własnymi rękami jest postrzegana jako poniżająca, głupia i wyraźna oznaka niskiego statusu społecznego, który ma przed sobą ciężkie życie. Nic w obowiązkowej edukacji publicznej nie przygotowało cię na to. Przeciętny młody dorosły rozpoczynający karierę w rzemiośle po ukończeniu studiów zaczyna z co najmniej dziesięcioletnim opóźnieniem, a jego szanse na znalezienie mistrza, który go nauczy, są prawie tak ponure, jak znalezienie partnera małżeńskiego, który przywiązałby się do kogoś, kto ogólnie postrzegany przez społeczeństwo jako przegrany.

Nie, nie "potrzebujemy" maszyn, bo brakuje nam ludzi. Na planecie Ziemia jest więcej ludzi niż kiedykolwiek wcześniej, wielu z nich jest bezrobotnych, zatrudnionych w niepełnym wymiarze godzin lub zatrudnionych głupio. Postrzegana potrzeba ma podłoże psychologiczne, a raczej socjologiczne, ściśle związane z niechęcią do porzucenia bardzo wąsko zdefiniowanego postępu, postępu technologicznego, który wspiera i kontroluje nasze masowe społeczeństwo.





Sztuczna inteligencja i roboty to tylko narzędzia

Nie różni się niczym od cyrkla i linijki czy młotka i dłuta, co? Tak czy inaczej, pojawia się argument, że tak naprawdę wszystkie te rzeczy mieszczą się w tej samej super prostej kategorii, tylko przedmioty, które są przedłużeniem ludzkiej władzy. Nowe narzędzia biją na głowę stare. Więcej mocy, więcej lepiej.

Osobiście mogę zrobić prawie wszystko, co jest do zrobienia w tradycyjnym designie za pomocą kompasu i linijki i ożywić to za pomocą kilku młotków i kilku dłut. Mogę zabrać te narzędzia ze sobą, gdziekolwiek się udaję. Nie kosztują dużo pod żadnym względem, aby chcieć zdefiniować to słowo. Dla mnie narzędzia ręczne reprezentują całkowitą wolność, nawet jeśli jednocześnie nie wykonają pracy za mnie, a raczej zobowiązują mnie do samodyscypliny, do opanowania moich środków, metod i materiałów.

Ale w przypadku sztucznej inteligencji i robotów, kto jest mistrzem, a kto narzędziem? Wymagają one ogromnych nakładów kapitałowych, standaryzacji procesów i systemów, które od początku są prawnie chronione jako własność intelektualna. Eliminują rzemieślników i sprawiają, że artyści i architekci stają się całkowicie bierni i zależni od niezrównoważonych technologii, które są dla nich w zasadzie czarną skrzynką. Ludzka kreatywność sprowadza się zasadniczo do ograniczonych możliwości, ograniczeń maszyny. Jeśli ktoś nigdy nie ciężko zapracował, cierpliwie nie rozwijał własnej kreatywności, to taką kulę można uznać za wielki postęp. Jednak dla artysty, poety czy kogokolwiek, kto chce być uczciwy w swojej twórczości, taki faustowski układ jest obrzydliwą degradacją ich człowieczeństwa.



Kamień jest zrównoważony, świetny dla ekologii!

Otóż tak, powinno być. W końcu żyjemy na brudnej, gigantycznej skale porośniętej odrobiną flory i fauny, więc budowanie z kamienia, gipsu i drewna jest potencjalnie tak zrównoważone, jak to tylko możliwe. Jednak w tych szczegółach są diabły. Przekształcenie skały w ziemi w kamień na budynku wymaga kilku podstawowych rzeczy: projektu, wydobycia, transportu, produkcji i instalacji. Jak zrównoważony rozwój w tradycyjny sposób ma się do wpływu najnowocześniejszych technologii na środowisko?

Porównaliśmy już nieco proste narzędzia do projektowania i wytwarzania tradycyjnego rzemiosła z robotami, komputerami, sztuczną inteligencją, fabrykami niezbędnymi dla przemysłu. To nie jest wielkie porównanie. Narzędzia rzemieślnika praktycznie nie mają wpływu na środowisko i mogą służyć przez całe życie, jeśli nie kilka. Rzemieślnicy, jak my wszyscy, są biologicznie zwierzętami. Cała energia, której naprawdę potrzebujemy do pracy, to około 4 do 5 tysięcy kalorii dziennie. Po prostu musimy być nakarmieni. Oczywiście komputery i roboty nie zużywają kalorii, potrzebują paliwa i to w dużych ilościach. Micah wielokrotnie opisuje "ekosystem" maszyn tak, jakby były żywe. Nie są. Są raczej wykonane z wysoko rafinowanych minerałów, pożeraczy energii, trucicieli, przeciwieństw życia. Dlaczego każda nieszkodliwa ludzka działalność musi być filtrowana przez maszynę tylko po to, by przemienić się w niszczycielską zarazę?

Kamień jest ciężki. Potrzeba dużo czasu, aby go przenieść. Dlatego kamień do niedawna był w przeważającej mierze używany tylko tam, gdzie był dostępny lokalnie lub być może w dół rzeki. Stanowi to tak wiele z pięknej różnorodności materiałów oraz towarzyszących im środków i metod dostosowanych do ich obróbki. Jednak deklarowanym celem Monumental Labs jest przeniesienie produkcji do jednego kamieniołomu ze stałym kamieniem, tego, który oczywiście jest możliwy do wyrzeźbienia przez maszyny, "gigafabryki" kamienia, centralnego węzła, z którego wszystko może być wywożone ciężarówkami, co zdobywa rynek całego kontynentu. Obiecuje się, że uzyskana wydajność pozwoli im wkrótce obniżyć koszty, być może nawet o 80%. Może, może nie. Niemniej jednak zawsze dobrze jest pamiętać, że napędzana przez inwestorów, wysoko skapitalizowana branża zawsze działa w taki sposób, aby maksymalizować zyski. To nie jest gildia, to nie jest sprawa osobista, to tylko biznes.

Można by powiedzieć więcej. Można by odpowiedzieć na urojone twierdzenie, że te technologie "zapoczątkują renesans", zaludniając piękno wszędzie, uwalniając ludzką kreatywność, pozostawiając rzemieślnikom więcej czasu na pracę nad najbardziej wymyślnymi rzeczami, których maszyny jeszcze nie opanowały. 

Słyszeliśmy to wszystko już wcześniej, od zarania rewolucji przemysłowej. Piły mechaniczne, frezarki, szlifierki, maszyny CNC, lasery, strumienie wody itd. następowały po sobie w swoim ponurym mechanicznym marszu przez prawie dwa stulecia. Czy doprowadziło to do większego piękna, wykształciło bardziej wykwalifikowanego rzemieślnika, który ma cały czas na świecie, aby skupić się na fantazyjnych rzeczach bez konieczności bycia przytłoczonym harówką uczenia się podstaw?

Wręcz przeciwnie. Masowy przemysł doprowadził nas do kryzysu społecznego, upadku kulturowego, zbliżającej się katastrofy ekologicznej. 

Rutynowa odpowiedź jest taka, że nie ma odwrotu; Jedynym możliwym rozwiązaniem problemów technologicznych jest dalsze zaangażowanie i inwestycje w jeszcze wyższe technologie. Jeśli chodzi o mnie osobiście, wywodzę się z rodowodu Arts & Crafts, którego wiodącą zasadą etyczną jest "Nie szkodzić". Pokornie wyznaję swoje ograniczenia; Jestem bardzo mały, pęd ogarniający świat jego destrukcyjnym kursem jest wielki. 

Jeśli ten esej przetrwa dla potomności, mam nadzieję, że będzie świadectwem, że moje pokolenie było w pełni świadome tego, co robi, sprzedając waszą przyszłość za naszą teraźniejszość, trwoniąc zasoby w krótkim czasie, które mogłyby służyć wam i waszym potomkom przez tysiąclecia, eksploatując i zanieczyszczając do tego stopnia, że zostawiliśmy wam pustkowie, które otrzymaliśmy jako prawdziwy raj... Pomnik Szaleństwa.




Napisane przez: Patrick Webb










Po prostu - zysk


Człowiek zamienia się w maszynę do coraz szybszego, bardziej efektywnego zarabiania pieniędzy.


Stacja telewizyjna podgłaśnia sygnał wtedy, gdy emituje reklamy - ludzi traktuje się jak sposób na pozyskanie zawrotnych kwot (albo urobienie na małpę... 👀), a nie jak ludzi.

Budować prościej, więcej szkła, betonu, stali i plastiku - w mózgu, bo "nowe technologie wchodzą", a tak naprawdę: "kupujcie, bo chcemy być szybko milionery!"


Króluje antykultura, pochwała cwaniactwa - a przynajmniej - żeby nie wyjść na frajera.




Trzeba nam się zatrzymać i zastanowić nad tym wszystkim.





Potrzebny jest nowy Renesans.














Metafizyczny rzemieślnik:

Łąki








przedruk




23 kwietnia 2024


Gdzie należy chronić bioróżnorodność?



Na tak postawione pytanie wielu z nas odpowie wskazując gęsty las. Jesteśmy owładnięci wizją puszczy jako ekosystemu doskonałego. Ale czy faktycznie jest to przestrzeń, w której nagromadzenie gatunków będzie największe?



Renesans łąk i pastwisk

Nieco światła na te zagadnienie rzucają badania Szymona Czyżewskiego piszącego aktualnie doktorat na Wydziale Biologii i Ekoinformatyki Uniwersytetu w Aarhus. „W powszechnym wyobrażeniu za środowisko warte szczególnej ochrony uchodzi gąszcz leśnych ostępów. Tymczasem ponad 70 proc. roślin uważanych u nas za typowo leśne najlepiej czuje się na terenach półotwartych. Także różnorodność chrząszczy czy ptaków jest największa raczej na skraju lasu i na łąkach. Owszem, w mrocznej kniei też buzuje życie, ale gatunków jest tam zdecydowanie mniej. Zrozumienie tego paradoksu staje się tym pilniejsze, im bardziej pogłębia się załamanie różnorodności biologicznej. Bez połapania się w tych zależnościach nie damy rady skutecznie chronić jej resztek.” – wyjaśnia Czyżewski sens swoich badań w wywiadzie udzielonym Tygodnikowi Polityka.



Metoda

Biolog doszedł do swoich ustaleń dzięki porównaniu współczesnych warunków naturalnych z tymi jakie panowały na kontynencie w interglacjale eemskim. Wybór ten nie był przypadkowy, to okres kończący się mniej więcej 115 tysięcy lat temu, o klimacie umiarkowanym. Tuż po nim nastąpiło ostatnie zlodowacenie, po którym na terenie Europy zaczął się osiedlać homo sapiens.

Biolodzy zajmujący się współczesnym krajobrazem zakładają, że jeśli zostawi się dany teren bez ingerencji człowieka, stopniowo zarośnie on gęstym lasem i taki stan uznaje się za finał sukcesji, tak zwany klimaks. Takie postrzeganie kalkowane jest na dawne czasy. Jednak obraz wyłaniający się dzięki badaniom jest nieco inny. Na podstawie analizy osadów pyłków i zachowanych pancerzy chrząszczy jesteśmy w stanie dość precyzyjnie oszacować proporcje między różnymi rodzajami zbiorowisk roślin i zwierząt.

Na początku interglacjału eemskiego tereny otwarte (niemal bezdrzewne) zajmowały 18% lądu, 60% stanowiły półotwarte lasy (bliższe parkom angielskim, o niewielkim zagęszczeniu drzew), natomiast zwarty las zajmował ledwie 21% powierzchni kontynentu. Z czasem proporcje ulegały zmianie, ale i wtedy zwarty las porastał w szczytowych momentach 49% terenu.

Żeby znaleźć różnicę między obecną a tamtą epoką Szymon Czyżewski zestawił przedstawione powyżej dane ze składem gatunkowym zwierząt, a szczególnie ze zjawiskiem wymierania megafauny. Jak się okazuje, zjawisko to nie koreluje mocno z ówczesną zmianą klimatu, mimo że jest ona w badaniach widoczna. Natomiast duża zbieżność następuje gdy zestawi się proces wymierania z pojawieniem się śladów obecności homo sapiens. Warto zaznaczyć, że w Europie występowały zwierzęta takie jak słoń leśny, dwa gatunki nosorożca, hiena cętkowana, lampart czy lew jaskiniowy. Tam gdzie docierał człowiek wskaźnik umieralności tych ssaków znacząco wzrastał. Co widać chociażby po zmianie udziału chrząszczy w odchodach dużych ssaków. Pewnym tropem jest też wiedza archeologiczna o tym, że człowiek budował szałasy korzystając z kości wielkich ssaków.


Łączenie kropek

Aby znaleźć łącznik pomiędzy wspomnianymi wyżej odkryciami Czyżewski przywołuje Williama Bonda, naukowca z Afryki Południowej, który zauważył, że jeśli teren sawanny zostanie odgrodzony i tym sposobem pozbawiony roślinożerców, to zamienia się w las. Wielkie, milionowe stada roślinożernych zwierząt mają znaczący wpływ na rozwój roślinności. Takie też były wnioski z 12-letniego eksperymentu prowadzonego w Afryce. Identyczne zależności Czyżewski dostrzegł w parku narodowym Yellowstone, gdzie odradzała się populacja bizona. Zdjęcia satelitarne porównujące 1954 i 2015 rok wskazują na zanik zagajników tam gdzie pojawiły się stada bizonów.

Szymon Czyżewski wnioskuje więc, że odwrotny proces zachodził na początku Holocenu, to wtedy w Europie pojawił się człowiek. Nastąpiło wymieranie megafauny a dominujące, półotwarte lasy zagęściły się. Współczesna sukcesja prowadząca w szybkim tempie do optymalnej pokrywy zwartego lasu także wynika ze stopnia zagęszczenia zwierząt roślinożernych. Gdyby było ono naturalne występowałoby od 25 do 100 jeleni na kilometr kwadratowy. Jednak obecnie zagęszczenie na porównywalnej przestrzeni wynosi od 1 do 10 roślinożerców, zatem konsumpcja biomasy również jest znacząco mniejsza. Dlatego gęsty las jest obecnie stadium finalnym sukcesji.



Pastwiska i łąki sprzyjają bioróżnorodności

Szymon Czyżewski chętnie mówi o lasopastwiskach, uważa, że były one dość typowe w epoce polodowcowej i występowały także w epokach przednowoczesnych. Choć zanikała megafauna, część nisz pozbawionych dzikich roślinożerców wypełniła kultura pasterska. Pasące się stada krów i owiec zgryzały dominujące trawy i tworzyły przestrzeń dla rzadszych gatunków. Tam gdzie prowadzi się renaturyzację i przywraca żubra mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem utrzymywania się lasów półotwartych z licznymi obszarami muraw i łąk. Co dobrze widać także w realiach Biebrzańskiego Parku Narodowego, gdzie występuje stosunkowo duża populacja roślinożernego przecież łosia. Utrzymanie tych zbiorowisk wspomaga się także koszeniem.

I tu wracamy do tematu bioróżnorodności. Bo okazuje się, że automatyczne łączenie lasów z różnorodnością sprawdza się tylko w warunkach tropikalnych. W Europie natomiast to rejony w których prowadzi się wypas zwierząt osiągają wysokie wskaźniki bioróżnorodności. Podczas gdy zagęszczenie lasu tropikalnego to 233 gatunki na 100 metrów kwadratowych, europejskie łąki, czy półnaturalne pastwiska osiągają w zależności od metody przeliczania i charakteru pomiaru: 131 gatunków na 50 m2 (Czechy), 98 gatunków na 10 m2 (Rumunia) czy 42 gatunki na 400 cm2 (Estonia).



Badacz pokazuje, że wypas sprawia, że dane siedlisko z roślinnością niską zachowuje swoje właściwości, i nie zamienia się w las. Ale wartościowy pod tym względem teren zaobserwujemy tylko tam gdzie nie nastąpiło wprowadzenie monokultury, w postaci chociażby trawnika z rolki. Jako przykład Czyżewski podaje – podczas jednego z wykładów – murawę, którą zaobserwował tuż przy autostradzie, czyli w miejscu raczej nie kojarzonym z ochroną przyrody. Niewielka połać zieleni wygląda na zdjęciu jak podręczny atlas rodzimych roślin. Co pokazuje, że zachowanie bioróżnorodności niekoniecznie wiąże się z utrzymywaniem wyizolowanych i niezbyt licznych obszarów chronionych takich jak rezerwaty czy parki narodowe, ale może zachodzić w obszarach wiejskich a nawet zurbanizowanych, takich jak Kliny Borkowskie w Krakowie.


Renaturyzacja

Jak podkreśla Szymon Czyżewski 85% motyli występuje na siedliskach otwartych. Jeśli chodzi o spadek ich populacji – jak pokazują wyniki badań prowadzonych w Austrii – dzieje się to na skutek odejściach od pasterskich tradycji, dzięki którym niejednokrotnie udało się zachować bardzo stare zbiorowiska roślin, mogące sięgać nawet czasów występowania megafauny. Trwają one tak długo, jak długo rosną w przestrzeni otwartej. Wiele z nich, bez regularnego oskubywania przez roślinożerców, zamienia się najpierw w monokultury trawiaste, potem zagajnik, a finalnie las. Współcześnie zachowanie takich ekosystemów wymaga nie tyle częstego, co regularnego koszenia (chociażby raz do roku).

Kryzys bioróżnorodności wymaga równie zdecydowanych działań co zmiana klimatu. Stąd obserwujemy coraz więcej projektów zmierzających do renaturyzacji, takich chociażby jak Rewilding Europe. Programy takie przywracają wilki czy bobry, uznane już powszechnie za gatunki środowiskotwórcze, ale ważnym elementem stają się też gatunki pasące się, jak konie, żubry, czy tury – odtwarzane w ramach projektu Tauros. W podobnym duchu rozwija się ruch agroleśnictwa, który zamiast przemysłowego pozyskiwania paszy transportowanej z odległych plantacji, stawia na dawne, lokalne techniki pasterskie, łącznie z wypasem leśnym.



Odkrycia Szymona Czyżewskiego powinny też ośmielić obrońców miejskich ekosystemów. Skoro krajobraz otwarty najbardziej sprzyja utrzymaniu dużej liczby gatunków, to jest to także dobra zachęta do budowania odpowiednich standardów ochrony bioróżnorodności na terenach wiejskich, a nawet zurbanizowanych, co świetnie pokazuje przykład Klinów Borkowskich.







całość tutaj:

Gdzie należy chronić bioróżnorodność? - Usługi ekosystemów (uslugiekosystemow.pl)





Lwów - skarby z podziemi cz.1







przedruk




Profesor Mykoła Bandriwski

o skarbach w podziemiach świątyń lwowskich. Część 1



28 kwietnia 2024




Profesor Mykoła Bandriwski jest jednym z najbardziej znanych i cenionych archeologów współczesnego Lwowa, przewodniczącym Komisji Archeologicznej Naukowego Towarzystwa im. T. Szewczenki (NTSz). We wstępie prelegent powiedział, że opowie tylko o kilku najciekawszych, nawet sensacyjnych wynikach wykopalisk w których osobiście brał udział, zaś takich prac podczas jego ponad 40-letniej działalności naukowej archeologicznej było znacznie więcej. Dlatego profesor skupił się tylko na badaniach kilku podziemi świątyń lwowskich, między innym greckokatolickiej katedry pw. św. Jura i kościoła pw. św. Marii Magdaleny. Poza tymi pracami archeologicznymi to właśnie on badał podziemia dawnego kościoła oo. jezuitów (obecnie cerkiew garnizonowa UGKC), prowadził wykopaliska w dzielnicy żydowskiej przy ulicy Iwana Fedorowicza i nie tylko. Lista jego prac archeologicznych poza Lwowem jest również imponująca.

Historia odnalezienia prawdziwych skarbów w podziemiach wyżej wspomnianych świątyń już od dawna jest owiana we Lwowie legendami, lecz w tym przypadku tylko fakty, o których opowiadał Mykoła Bandriwski, są bardziej intrygujące niż każda legenda. W każdym z opisanych przez niego przypadków ma on swoje oryginalne tłumaczenie naukowe, które jest nowym słowem we lwowskiej archeologii i historii. Jak napisał profesor w swoim fecebooku, ma on i inne „ciekawe przypuszczenia naukowe, gdzie i jakie inne sensacyjne skarby można we Lwowie znaleźć, nawet pod starym brukiem lwowskim”.

Otóż, zaczynamy od unikatowych prac archeologicznych i ich sensacyjnych wyników w podziemiach (krypcie) katedry pw. św. Jura. We wstępie Mykoła Bandriwski powiedział:

– W 1991 roku , więcej niż trzydzieści lat temu, do Lwowa wrócił z Watykanu zwierzchnik Kościoła greckokatolickiego (UGKC) kardynał Myrosław Lubacziwski. Właśnie kardynał postanowił uporządkować kryptę pod ołtarzem głównym świątyni katedralnej, w której między innymi był pochowany arcybiskup metropolita Andrzej Szeptycki i kardynał Sylwester Sembratowicz. Poza tym trwały przygotowania przeniesienia zabalsamowanych szczątków kardynała Josyfa Slipyja z katedry pw. św. Zofii w Rzymie do katedry św. Jura we Lwowie, właśnie do tej krypty. Ten wybitny hierarcha Kościoła greckokatolickiego wyraził w testamencie prośbę o przeniesieniu jego szczątków z Rzymu do Lwowa, kiedy Ukraina będzie niepodległym państwem. Przed tak ważnym historycznym aktem cerkiewnym trzeba było kryptę uporządkować i wyremontować. Poza tym nikt nie wiedział co się działo w krypcie w czasie półwiecza działalności w katedrze przedstawicieli rosyjskiej cerkwi patriarchatu moskiewskiego. W tych sprawach kardynał Myrosław Lubacziwski zwrócił się do archeologicznej komisji NTSz, która właśnie delegowała trzech archeologów, mianowicie Mykołę Bandriwskiego, Romana Sułyka i Jurija Łukomskiego.

13 listopada 1991 roku archeolodzy rozpoczęli prace wykopaliskowe. Krypta znajduje się w miejscu szczególnym, pod ołtarzem głównym, jest niewielka, kwadratowa – 8,2 m na 8,2m. Niestety moskiewscy popi doprowadzili tak święte miejsce do stanu wysypiska śmieci po remontach. Profesor Bandriwski z tego powodu podkreślił, że przed wojną do krypty nikt nie mógł nawet wejść bez pozwolenia metropolity lub proboszcza katedralnego.

Podczas wykopalisk archeolodzy odnaleźli dużo kości z poprzednich pochowań z różnych stuleci, razem szczątki ponad 70 osób, mianowicie dostojników cerkiewnych, zakonników (cerkiew przez dłuższy czas była klasztorną oo. bazylianów), ale też kobiet i dzieci. Znaleziono też pochowanie ihumena oo. bazylianów Nikifora Szeptyckiego (zmarł w 1776 roku) i część omoforionu długości około 70 cm z herbem biskupa Jowa Boreckiego (zmarł w 1623 roku). Znaleziono też pozostałości trumien, drewniane rzeźbione krzyże, wyroby ze skóry. Krypta miała dobrze pomyślaną cyrkulację powietrza – zadbali o to XVIII-wieczni budowniczowie. W krypcie znajdowało się też późniejsze, z 1958 roku pochowanie prawosławnego moskiewskiego arcybiskupa Fotija.

Pierwszym ciekawym znaleziskiem archeologów były dwie drewniane skrzynie o wymiarach 1,2 m, w których znajdowało się 104 butelki przedwojennego wina mszalnego. Udało się wyjaśnić, że było to włoskie wino, zakupione w latach 1926–1927. Ciekawe znalezisko, przecież miało to wino prawie 100 lat i przez 50 lat było zakopane w ziemi. Nie można było nie pokusić się i nie spróbować! Smak, również zapach były znakomite! Wszystkie butelki przekazano duchowieństwu katedralnemu. Ale to znalezisko było tylko początkiem. Prawdziwa sensacja czekała na archeologów nieco później. Otóż pewnego dnia wykopano drewnianą skrzynię o wymiarach 40 na 350 cm. W skrzyni znajdowały się pozostałości (kości) szkieletu ludzkiego. Każda z nich, nawet najmniejsza, była starannie zawinięta w papier. Tuż znajdowała się niewielka butelka, zaś w niej list. Znaleziska odniesiono do laboratorium, tam prof. Bandriwski ostrożnie otworzył butelkę i wyciągnął list napisany odręcznie przez profesora Jarosława Pasternaka na blankiecie, z czerwoną pieczątką przedwojennego Towarzystwa Naukowego im T. Szewczenki. Profesor Pasternak napisał co następuje: „Zaświadczenie. Stwierdzam słowem honoru naukowca, że dołączone do tego listu kości są kompletnym szkieletem mężczyzny, które znalazłem podczas wykopalisk w książęcym Haliczu w sarkofagu kamiennym i są to szczątki fundatora wspomnianej katedry (Uspenija Bogurodzicy w Haliczu) kniazia Jarosława Ośmiomysła”. Niżej znajdował się własnoręczny podpis profesora Jarosława Pasternaka, dyrektora Muzeum NTSz i data 31 sierpnia 1939 roku. Był to ostatni dzień przed wybuchem II wojny światowej! To już była prawdziwa sensacja na skalę światową!

Tutaj trzeba wyjaśnić kim był książę Jarosław Ośmiomysł i kim był profesor Jarosław Pasternak. Książę halicki Jarosław Ośmiomysł (1130–1187) był najwybitniejszym władcą księstwa halickiego, który poszerzył tereny księstwa od Karpat do morza Czarnego. Brał udział w bitwach z Połowcami, był fundatorem katedry (soboru) prawosławnego pw. Uspenija Bogurodzicy w Haliczu, gdzie też został pochowany w nocy z 1 na 2 października 1187 roku. Sobór został zniszczony jeszcze w XIII wieku i miejsca gdzie znajdował się (również miejsca pochówku księcia Jarosława Ośmiomysła) przez długie wieki nie udało się zidentyfikować.

Profesor Jarosław Pasternak (1892–1969) urodził się w Chyrowie na Ziemi Lwowskiej. W latach 1910–1914 studiował archeologię i filozofię na uniwersytecie lwowskim, zaś w latach 1922–1925 – archeologię na uniwersytecie w Pradze. W latach 1923–1928 prowadził prace archeologiczne na terenie starej Pragi. Od 1928 roku wrócił do Lwowa i objął kierownictwo Muzeum Naukowego Towarzystwa im. T. Szewczenki. Na zaproszenie metropolity Andrzeja Szeptyckiego prowadził prace archeologiczne w katedrze pw. św. Jura we Lwowie, a następnie w latach 1934–1941 w Haliczu. Był on również profesorem greckokatolickiej Akademii Duchownej we Lwowie. W Haliczu profesor Pasternak zrobił największe odkrycie swego życia – znalazł fundamenty soboru Uspenija Bogurodzicy i sarkofag z pochowaniem księcia Jarosława Ośmiomysła. W 1944 roku Pasternak wyjechał ze Lwowa do Monachium, a dalej do Toronto (Kanada). Zmarł w 1969 roku i został pochowany w Toronto.

Otóż w 1933 roku metropolita Andrej Szeptycki zaangażował Jarosława Pasternaka do prowadzenia prac archeologicznych na wzgórzu świętojurskim, w krypcie katedralnej. Metropolicie chodziło między innymi o zbadanie możliwych podziemnych tajnych przejść, o których we Lwowie krążyły legendy i przekazy. Ale w krypcie takich przejść Pasternak nie znalazł. W kolejnym sezonie prac archeologicznych Pasternak prowadził prace badawcze wykopaliskowe w nawie głównej świątyni. W tym miejscu znalazł fragmenty starej spalonej cerkwi. Co odkrył jeszcze, do dziś dokładnie nie jest znane. Profesor Mykoła Bandriwski mówi, że wyniki badań archeologicznych nie były opublikowane, również nie ma w archiwach żadnych świadectw, publikacji lub dokumentów dotyczących tych prac. Nie odnaleziono też żadnych planów przeprowadzonych wykopalisk. Kompletna tajemnica! Bardzo intrygująca i budząca rożne wersje. Tym bardziej, że później rzeczywiście odnaleziono podziemne przejście z pałacu arcybiskupiego w stronę współczesnej ulicy Gródeckiej, do miejsca, w którym stoi teraz budynek cyrku. Poza tym prof. Bandriwski stwierdza, że podczas prac wykopaliskowych, które on prowadził w krypcie katedry nie znaleziono żadnych informacji o istnieniu na wzgórzu świętojurskim wcześniej niż w wieku XV jakichkolwiek zabudowań klasztornych lub śladów budownictwa świątyni. Legendy o istnieniu cerkwi i klasztoru oo. bazylianów za czasów księcia Lwa (druga połowa XIII wieku) nie zostały potwierdzone żadnymi konkretnymi materiałami historycznymi lub archeologicznymi. Nie odnaleziono żadnej cegły, żadnej skorupy wcześniejszej niż z wieku XV. Niestety w późniejszym czasie archeologom nie udało się przeprowadzić wykopalisk na terenie, gdzie ustawiono pomnik metropolity A. Szeptyckiego. Według prof. Mykoły Bandriwskiego, nawet słynny dzwon odlany w 1341 roku, który nadal wisi na dzwonnicy katedry św. Jura, nie był sporządzony dla tej świątyni, lecz dla cerkwi pw. św. Georgija, która za czasów księcia Lwa stała w miejscu, gdzie obecnie znajduje się kościół dominikański. Niezwykle cenne i interesujące informacje przekazane przez profesora Mykołę Bandriwskiego zostały wysłuchane z wielkim zainteresowaniem, zaś pytania publiczności sypały się obficie.





Jurij Smirnow

Tekst ukazał się w nr 7 (443), 16 – 29 kwietnia 2024





kuriergalicyjski.com/profesor-mykola-bandriwski-o-skarbach-w-podziemiach-swiatyn-lwowskich-czesc-1/



wtorek, 30 kwietnia 2024

Sterowanie pogodą




przedruk





Mimo sprzeciwów Europy amerykańscy naukowcy eksperymentują z pogodą


Grzegorz Tomczyk
14-04-2024, 10:19



W całkowitej tajemnicy grupa amerykańskich naukowców przeprowadziła eksperyment pogodowy nad Zatoką San Francisco. Rozpylała aerozole, by tworzyć chmury, które ograniczą promieniowanie słoneczne.


Rząd Stanów Zjednoczonych już kilka lat temu rozważał zastosowanie geoinżynierii dla ograniczenia negatywnych skutków zmian klimatycznych. Miała to być alternatywa dla restrykcyjnych przepisów emisyjnych i energetycznych proponowanych przez UE, które w USA budziły opory społeczne. Mimo sprzeciwów rządów wielu krajów, organizacji ekologicznych i dużej części naukowców świata, okazuje się że w USA zezwolono na eksperymentowanie z pogodą.

Z armatą na słońce

Jak dowiedziały się The New York Times i Los Angeles Times, kilka dni temu na wodach Zatoki San Francisko przeprowadzono taki eksperyment, w całkowitej tajemnicy i nie uprzedzając opinii publicznej. Jak wynika z doniesień, grupa naukowców otrzymała do dyspozycji wycofany z wojska lotniskowiec. Z jego pokładu za pomocą specjalnych armatek rozpylano w powietrzu areozole, by tworzyć sztuczne chmury. W zamyśle geoinżynierów, miałyby one osłaniać powierzchnię ziemi, by powstrzymywać ocieplanie klimatu.

Media podały, że za eksperymentem stoi grupa naukowców z Uniwersytetu Waszyngtońskiego, która prowadzi projekt badawczy pod nazwą: „Zarządzanie promieniowaniem słonecznym”. Musiała uzyskać stosowne zezwolenia i olbrzymie dofinansowanie na realizacje projektu. W ramach eksperymentu naukowcy rozpylili w powietrzu mikroskopijne cząsteczki soli. W ten sposób chcieli zwiększyć gęstość chmur oceanicznych, a tym samym podnieść ich współczynnik odbijania promieni słonecznych. Dzięki temu chmury miałyby działać jak parasole i w efekcie chłodzić atmosferę. Naukowcy planują ponoć kolejne próby terenowe, za zgoda władz federalnych.
Mimo sprzeciwów

O rezultatach tych eksperymentów póki co cisza, jednak same próby ingerowania w pogodę i klimat wzbudziły już duże kontrowersje na świecie, w tym w Unii Europejskiej. Już wcześniej naukowcy w Europie sprzeciwiali się takim eksperymentom, argumentując że ich skutki są trudne do oszacowania i niosą ze sobą ryzyko. Argumentują, że sztuczne chmury niwelują jedynie efekt cieplarniany i działają tymczasowo, w żaden sposób nie likwidując problemu zmian klimatycznych. Tymczasem zakłócanie naturalnych procesów pogodowych może spowodować nawet katastrofalne skutki.

Przeciwko takim działaniom stanowczo protestował m.in. rząd Niemiec. Teraz okazuje się, że Stany Zjednoczone za nim maja opinie reszty świata. Jak donosi Los Angeles Times, próby w rejonie San Francisko celowo przeprowadzono w ścisłej tajemnicy, bo obawiano się krytyki i próby ich zablokowania.








www.farmer.pl/fakty/mimo-sprzeciwow-europy-amerykanscy-naukowcy-eksperymentuja-z-pogoda,144678.html




































Czytaj książki!

 



Niesamowita wiedza!




www.youtube.com/watch?v=gTUmod-Kkx0





Czy współczesny 21 latek napisałby dzisiaj coś o wadze "Nieboskiej komedii" ?

Smartfon nie zastąpi edukacji.


(8) Smartfon nie zastąpi edukacji (dr Jan Przybył) - YouTube





-------------


youtube.com/watch?v=-lsEm_8wjiI&t=300s

youtube.com/watch?v=gTUmod-Kkx0



niedziela, 28 kwietnia 2024

Matematyka bez wykształcenia


wiki


Srinivasa Ramanujan (ur. 22 grudnia 1887, zm. 26 kwietnia 1920) – indyjski matematyk. Chociaż nie miał prawie żadnego formalnego wykształcenia w zakresie czystej matematyki, wniósł znaczący wkład w analizę matematyczną, teorię liczb, szeregi nieskończone i ułamki ciągłe, w tym rozwiązania problemów matematycznych uważanych wówczas za nierozwiązywalne.


Ramanujan początkowo rozwijał własne badania matematyczne w odosobnieniu. Według Hansa Eysencka, "próbował zainteresować swoją pracą czołowych zawodowych matematyków, ale w większości przypadków mu się to nie udało. To, co miał im do pokazania, było zbyt nowatorskie, zbyt nieznane, a w dodatku przedstawione w nietypowy sposób; Nie można było się nimi przejmować".

Poszukując matematyków, którzy mogliby lepiej zrozumieć jego pracę, w 1913 roku rozpoczął korespondencję pocztową z angielskim matematykiem G. H. Hardym na Uniwersytecie Cambridge w Anglii. Uznając pracę Ramanujana za niezwykłą, Hardy zaaranżował dla niego podróż do Cambridge.

W swoich notatkach Hardy skomentował, że Ramanujan stworzył nowe, przełomowe twierdzenia, w tym takie, które "całkowicie mnie pokonały; Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego do nich" i kilka niedawno udowodnionych, ale bardzo zaawansowanych wyników.


W ciągu swojego krótkiego życia Ramanujan samodzielnie skompilował prawie 3900 wyników (głównie tożsamości i równań). Wiele z nich było całkowicie nowych; 

Jego oryginalne i wysoce niekonwencjonalne wyniki, takie jak liczba pierwsza Ramanujana, funkcja theta Ramanujana, wzory podziału i pozorowane funkcje theta, otworzyły zupełnie nowe obszary pracy i zainspirowały dalsze badania. Spośród tysięcy jego wyników większość okazała się poprawna.

Ramanujan Journal, czasopismo naukowe, zostało założone w celu publikowania prac we wszystkich dziedzinach matematyki, na które Ramanujan miał wpływ, a jego notatniki – zawierające streszczenia jego opublikowanych i niepublikowanych wyników – były analizowane i badane przez dziesięciolecia od jego śmierci jako źródło nowych idei matematycznych. 

Jeszcze w 2012 roku naukowcy nadal odkrywali, że zwykłe komentarze w jego pismach o "prostych własnościach" i "podobnych wynikach" dla niektórych odkryć same w sobie były głębokimi i subtelnymi wynikami teorii liczb, które pozostawały nieoczekiwane, aż do prawie wieku po jego śmierci. Został jednym z najmłodszych członków Towarzystwa Królewskiego i dopiero drugim członkiem z Indii oraz pierwszym Hindusem, który został wybrany na członka Trinity College w Cambridge.

W 1919 r. zły stan zdrowia – obecnie uważany za amebiazę wątrobową (powikłanie epizodów czerwonki wiele lat wcześniej) – zmusił Ramanujana do powrotu do Indii, gdzie zmarł w 1920 r. w wieku 32 lat. Jego ostatnie listy do Hardy'ego, napisane w styczniu 1920 roku, pokazują, że wciąż tworzył nowe idee i twierdzenia matematyczne. Jego "zaginiony notatnik", zawierający odkrycia z ostatniego roku jego życia, wywołał wielkie poruszenie wśród matematyków, gdy został ponownie odkryty w 1976 roku.



Zaginiony notatnik Ramanujana



"Notatnik" nie jest książką, ale składa się z luźnych i nieuporządkowanych kartek papieru opisanych jako

"ponad sto stron zapisanych na 138 stronach charakterystycznym pismem Ramanujana. Arkusze zawierały ponad sześćset wzorów matematycznych wymienionych kolejno bez dowodów"



Rankin (1989) szczegółowo opisał zaginiony notatnik. 

Większość wzorów dotyczy szeregów q i pozornych funkcji theta, około jedna trzecia dotyczy równań modułowych i modułów osobliwych, a pozostałe formuły dotyczą głównie całek, szeregów Dirichleta, kongruencji i asymptotyki. 

Statystyki bloga - wiosna 2024

 

ostatni rok



cały okres od 2010 r.


ilości postów na dzień 28 kwietnia 2024 r.:

- opublikowane - 1724

- nieopublikowane - 633

- zaplanowane - 2


razem: 2359









Czytanie książek





przedruk



2024-04-28


Wywiad z Ireną Koźmińską, założycielką i prezeską Fundacji

ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom



Kiedy tworzyła pani Fundację „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom" ćwierć wieku temu, przekonywała pani rodziców, by czytali swoim dzieciom 20 minut dziennie. Do czego dzisiaj namawia pani młodych rodziców?


Irena Koźmińska: Ten postulat jest nadal aktualny, ponieważ mamy nowe pokolenia rodziców i dzieci. Myślę nawet, że czytanie dzieciom jest coraz bardziej potrzebne ze względu na tempo życia, zalew informacji, czy coraz częstsze zaburzenia zdrowia psychicznego u młodych ludzi. Czytanie jest witaminą dla rozwoju i szczepionką przeciw toksynom współczesnej kultury – wzmacnia dziecko, przygotowuje do życia i do radzenia sobie z wieloma niebezpiecznymi zjawiskami.


W jaki sposób?


Czytanie wspiera rozwój emocjonalny dziecka i buduje mocną więź z rodzicem, co daje mu siłę psychiczną na całe życie. Poza tym uczy języka i myślenia, rozwija pamięć i wyobraźnię, wydłuża przedział uwagi – a to są kompetencje niezbędne w szkole i później w pracy. Czytanie rozwija wrażliwość moralną, jest też drogą do wiedzy i wykształcenia, a w efekcie – przepustką do wielu zawodów i do mądrego życia. Dlatego z niepokojem patrzę na to, że dzieci tyle czasu spędzają obecnie przed ekranem. Same.


Nawet jeśli na nich czytają?


To jest zupełnie inne czytanie, powierzchowne. W internecie to staje się raczej przewijaniem tekstu – w dodatku posiekanego reklamami – w poszukiwaniu jakiejś informacji, np. umieszczonej jako wabik w tytule newsa. Czym innym jest czytanie książki, tzw. czytanie głębokie, które pozwala na jednoczesną refleksję i analizę treści, rozbudowuje naszą wiedzę, rozwija duchowo, poszerza słownictwo. Niestety zajęci rodzice często wyręczają się technologiami, zamiast spędzać czas z dzieckiem.


Co traci dziecko?


Nie buduje więzi, nie nabywa umiejętności społecznych, np. nawiązywania dobrych relacji z ludźmi i czerpania z nich przyjemności. Nie uczy się bogatego i poprawnego języka, a język jest głównym narzędziem myślenia, zdobywania wiedzy, komunikacji z ludźmi i udziału w kulturze. 
Przedział uwagi dziecka, które spędza godziny, oglądając lawinę zmieniających się obrazów, dramatycznie się skraca i nie jest ono potem w stanie skupić się na nauce. 

Zastanawiam się, jak dzisiejsze dzieci wejdą kiedyś w role neurochirurgów czy pilotów, skoro ich zdolność skupienia liczona jest podobno w sekundach. Ale nawet w dzisiejszym świecie można dać dziecku szansę na normalny rozwój mózgu, bez ciągłego bombardowania go obrazami i dźwiękami, często przerażającymi, co jest kolejnym powodem, by to ograniczyć.


I aby to osiągnąć, wystarczy 20 minut głośnego czytania dziennie?


20 minut codziennego czytania dziecku dla przyjemności i towarzyszące mu rozmowy to bardzo ważny element budowania zdrowia emocjonalnego i dobrych nawyków u dziecka. Ale trzeba też radykalne ograniczyć jego dostęp do mediów wizualnych. Czas dzieciństwa, od najmłodszego wieku, powinien być wykorzystany na zbudowanie mocnego fundamentu pod dalsze życie. Gry komputerowe nie przygotowują do życia.


A nie po to jest szkoła? By wyrównywała szanse dzieci, które nie miały równego startu?


Szkoła może wyrównywać szanse, jeśli sięgnie po odpowiednie narzędzia. Dzisiaj dzieci mają, nie ze swojej winy, duże deficyty językowe. Zastanówmy się, 
jak człowiek uczy się języka? Przez słuchanie.

Dzieci uczą się wszystkich niuansów mowy, po prostu obcując z ludźmi, którzy do nich dużo mówią – lub im czytają, co jest świetnym sposobem osłuchania się przez dziecko z językiem bogatszym niż potoczny. 
Niestety współczesne dzieci mają mało doświadczeń językowych, bo zbyt mało z nimi rozmawiamy, mało czytamy, wozimy odwrócone do nas w wózkach, już niemowlakom dajemy smartfony.
Rozmawiałam niedawno z dyrektorką znanego liceum w Warszawie, która stwierdziła, że licealiści często nie rozumieją trudniejszych słów, które bez problemu rozumiało pokolenie ich rodziców. Polonistka z innego liceum oceniła, że jej uczniom też przydałoby się codzienne czytanie na głos przez nauczyciela.
Codzienne czytanie w klasie wspólnie wybranej książki przez 20 minut – nie na przerwie, nie przed lekcjami, nie w świetlicy, ale właśnie na lekcji, bo jest to nauka języka w najczystszej postaci – przekłada się na lepsze wyniki w nauce i lepsze zachowania, co potwierdziły doświadczenia naszego programu "Czytające szkoły". 
Posłużę się też przykładem szkoły w Bostonie, która miała fatalną reputację ze względu na panującą tam przemoc i słabe wyniki - i groziła jej likwidacja. Szkołę uratował nowy dyrektor. Wprowadził dyscyplinę i codzienne czytanie uczniom przez nauczycieli, a dodatkowo – co było świetnym wzorcem – codzienne 10-minutowe własne czytanie nie tylko przez uczniów, ale przez wszystkich pracowników szkoły. 
Dyrektor, nauczyciele, panie z sekretariatu i woźni czytali wtedy własne lektury. Po dwóch latach do szkoły zaczęły ustawiać się kolejki chętnych do zapisu, tak wyskoczyły w górę jej wyniki w nauce i podniósł się poziom bezpieczeństwa.

Moim marzeniem jest, by program codziennego czytania dzieciom udało się wprowadzić wszędzie, w całym kraju, także w szkołach.



W ramach kampanii społecznej „Cała Polska czyta dzieciom" oprócz tego, że Fundacja namawia do czytania dzieciom dla przyjemności, to tworzy też własny kanon dobrych lektur, tzw. Złotą Listę. Jakie są wasze kryteria doboru tytułów?


Wartość literacka i ukazane w nich wartości moralne, czyli zasady i postawy nastawione na wspólne dobro, takie jak szacunek, uczciwość, odpowiedzialność, przyjaźń, mądrość. Czy bohaterowie stosują je w swoim postępowaniu, czy łamią – warto o tym rozmawiać z dziećmi, by nauczyły się odróżniania dobra od zła.
Oprócz kampanii czytania współpracujemy ze szkołami w ramach różnych programów na bazie tekstów literackich. Program "Ocalimy Świat", którym objętych jest obecnie 17 tys. uczniów z kilkuset szkół, łączy edukację ekologiczną z moralną. Wyjaśniamy w nim, że każdy kryzys, w tym klimatyczny, ma swoje źródło w postawach ludzi, w kryzysie wartości moralnych. Na potrzeby programu powstały trzy tomy opowiadań dla uczniów wszystkich klas szkoły podstawowej, do tego scenariusze zajęć.


Rekordowo wielu młodych ludzi mierzy się obecnie z kryzysem zdrowia psychicznego. Nic nie zastąpi wsparcia specjalistów, ale jak na ten problem możemy spojrzeć w kontekście tematu naszej rozmowy - relacji między dzieckiem a rodzicem, jego funkcjonowania w szkole i tego przygotowania do mierzenia się ze światem?


Źródłem zdrowia psychicznego dziecka jest więź z najbliższymi i poczucie, że jest przez nich kochane. Czas poświęcony dziecku z radością jest miarą naszej miłości do niego, nasza pozytywna wyłączna uwaga jest warunkiem jego zdrowego rozwoju i dobrego funkcjonowania. Niestety patrząc wciąż na ekran, żadne dziecko nie poczuje się kochane. I zaczyna mieć problemy.
Według badań, na które niedawno natrafiłam, czytanie dziecku przynosi nie tylko kompetencje językowe i wiedzę, o czym mówiłyśmy, ale może zapobiegać depresji. 

Książki objaśniają świat, uczą skupienia, wyciszają. Rozumiejąc różne zjawiska oraz motywacje własne i innych ludzi, jesteśmy w stanie lepiej interpretować rzeczywistość, dostrzegać zależności przyczynowo-skutkowe, mieć większe poczucie sensu i kontroli nad własnym życiem. 

Jeśli ma się wiedzę i poczucie sensu, to ma się więcej siły, zasobów i determinacji, by zmierzyć się z tym, co wydaje się, że nas przerasta.





---------




W pierwszym kroku trzeba ograniczyć smarfonozę - tego typu urządenia powinny być niedozwolone dla osób poniżej.... 25 roku życia. Wystarczy zwykły telefon z przyciskami.


Prześladowani przez niemców




"sygnaliści i dziennikarze Financial Times, którzy od 2019 r. zwracają uwagę na toksyczność Wirecard, 

są prześladowani, szantażowani lub zastraszani przez niemiecki system polityczny, kierowany przez Merkel"







przedruk
nieco słabe tłumaczenie automatyczne







Wielkie przestępstwa, kolosalne kradzieże, oszukańcze międzykontynentalne bankrolle, systemowa korupcja i katastrofalne konflikty interesów zostały zakamuflowane przez plandemię i wojnę, a następnie zapomniane.

Ale o czymś takim się nie zapomina, nie wybacza się. Chodzi o ludzkie życie, zdrowie, bogactwo i wolność, a zbrodnie przeciwko ludzkości nie ulegają przedawnieniu.

W kwietniu 2021 r., w szczytowym momencie pandemii, kiedy uwaga ludzi była skierowana na potrzeby przetrwania, kanclerz Niemiec Merkel i jej minister finansów Schulz byli przedmiotem dochodzenia prowadzonego przez niemiecki parlament federalny w związku z bankructwem Wirecard, spowodowanym oszustwem finansowym na kwotę 1,9 mld euro. 

Należy zauważyć, że w samym środku tego oszustwa Merkel lobbowała u chińskich władz, przedstawiając Wirecard jako wielką niemiecką gęś technologiczną, czyli uczciwą i jakościową (rzeczy, które nie istniały w Niemczech od czasów Helmutha Kohla, który sam był zaangażowany w sponsoring i nielegalne darowizny polityczne). 

Dzięki takiemu lobbingowi Wirecard osiągnął w 2019 roku wartość rynkową w wysokości 28 miliardów euro. Co, nawiasem mówiąc, doprowadziło do zgubnych implikacji i konsekwencji w całym europejskim systemie bankowym, nie tylko w Niemczech.


Reuters przypomniał wtedy 2 istotne fakty dotyczące przestępczo-bankrutującej afery Wirecard:

(i) że "rewolucyjny" system płatności elektronicznych obsługiwany przez Wirecard rozpoczął się w dziedzinie gier hazardowych i filmów pornograficznych;

(ii) że sygnaliści i dziennikarze Financial Times, którzy od 2019 r. zwracają uwagę na toksyczność Wirecard, są prześladowani, szantażowani lub zastraszani przez niemiecki system polityczny, kierowany przez Merkel.


Przypominam, że niemiecka minister zdrowia w 2021 r. również była objęta dochodzeniem w sprawie konfliktu interesów, ponieważ udowodniono, że jej mąż prowadził interesy z urządzeniami sanitarnymi, w tym świętymi maseczkami.


Co było elementem wspólnym?

Korruption, naturlich.


Przed 2000 r. nawet plotka o takich faktach doprowadziłaby do jego automatycznej rezygnacji, a następnie śledztwa w sprawie tego polityka. Że to było niemieckie.

Dziś jednak, bez względu na to, czy plandemia jest zakryta, czy nie, niemieccy politycy nie odchodzą już od razu z urzędów publicznych. Wręcz przeciwnie, dopuszczają się aktów szantażu, zastraszania i prześladowań. 

To samo dotyczy wszystkich członków europejskiego establishmentu politycznego, którzy zawsze wzywają do walki z dezinformacją i liberalnym porządkiem świata opartym na zasadach.


I oczywiście niemieccy politycy nie zapominają, że politycy z najuboższych krajów UE, najwyraźniej egzamplu, Rumunii, są a priori podejrzani o korupzion (z wyjątkiem przypadków ich wdów i chłopów pańszczyźnianych), co sprawia, że ten zbiorowy werdykt promieniuje na tłum obywateli tych krajów, z definicji podejrzanych o korupcję...


To nie jest praworządność, to jest praworządność, z biczem poprzednika sądowego i młotem umowy.







Autor:

Gheorghe Piperea – prawnik

----------






Kiedy mistrzowie się boją, ustanawiają policję myśli. 

Krytykowanie ich, wypowiadanie się przeciwko nim jest przestępstwem podżegania do nienawiści. Sam fakt, że podoba Ci się ten post, czyni Cię współwinnym.


Ale co się stanie, gdy nadejdzie głód?

Kiedy nie ma wystarczającej ilości jedzenia, umierają bardzo młodzi i starzy.

Kto będzie w stanie uspokoić bunt przeciwko temu neofeudalnemu nieszczęściu?
Gerontokraci matusalmiczni? Żarłoki, które jeżdżą prywatnym odrzutowcem na konferencje klimatyczno-zdrowotne?
Prezydenci – figowiec latający na długie wakacje samolotami po 1,5 miliona na lot?
Watażkowie i banksterzy, którzy na ludzkim nieszczęściu zarabiają całe kontynenty?


***

Amerykańscy Demokraci twierdzą, że na wybory w 2016 r. wpłynęli Rosjanie.Te z 2024 roku zostaną zmienione przez Chińczyków.
Wypowiedź odnosząca się do Chińczyków należy do Antony'ego Blinkena.

To jest do bani.

Czy żyjąc w kraju wolności, w najstarszej demokracji, Amerykanie są tak bezbronni, tak manipulujący, tak słabi, tak ubodzy duchem?

A jeśli Biden ponownie wyjdzie, a nie Trump, to czego obawia się oligarchia "liberalnego porządku świata opartego na zasadach"?

Czy jednak Ameryka nadal jest demokracją przedstawicielską, w której liczy się prawda i godność? A może stała się populacją lalek, prowadzoną przez mistrzów lalek?


Mistrz, Mistrz
Bądź posłuszny swemu panu.


(Metallica, Mistrz marionetek, fragment)



Autor: 

piątek, 26 kwietnia 2024

Ważkość władzy - A nie mówiłem? (25)

 

The press united - prasa hinduska



przedruk



Ustawa mobilizacyjna jest "punktem bez powrotu" dla Zełenskiego – ukraiński poseł



13 kwietnia 2024 r





Nowo uchwalona ustawa postawi Kijów przeciwko jego narodowi, powiedział Aleksandr Dubinsky

Nowa ustawa o poborze do wojska wbije klin między urzędników w Kijowie a zwykłych Ukraińców – powiedział deputowany Aleksandr Dubinsky. Określił ustawę jako punkt bez odwrotu dla prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i jego rządu.

W czwartek ukraiński parlament uchwalił długo dyskutowaną ustawę, która upraszcza procedury poboru i zmusza wszystkich mężczyzn w wieku od 18 do 60 lat – w tym mieszkających za granicą – do zarejestrowania się we władzach wojskowych. Na początku tego miesiąca, po kilku tygodniach obrad, Zełenski podpisał ustawę obniżającą wiek poboru dla mężczyzn z 27 do 25 lat.

Nowy projekt przepisów został przyjęty bez klauzuli demobilizacyjnej, która pozwoliłaby żołnierzom wrócić do domu po trzech latach spędzonych na linii frontu. W obecnej sytuacji każdy, kto zostanie powołany do wojska, będzie musiał służyć do końca konfliktu z Rosją.

Ukraińscy żołnierze czują się zdradzeni przez nowe zasady, poinformowały zachodnie media na początku tego tygodnia, powołując się na żołnierzy, którzy twierdzą, że czują się "oszukani i wykorzystani" i są wykorzystywani jako "niewolnicy".

Ustawa mobilizacyjna "będzie punktem zwrotnym, po którym nie będzie już odwrotu" – napisał w czwartek Dubinsky na Telegramie. Porównał politykę Kijowa do "Opriczniny" – masowej kampanii represji rozpoczętej przez rosyjskiego cara Iwana Groźnego w XVI wieku i realizowanej przez oddziały specjalne zwane "opricznikami", które cieszyły się zaufaniem monarchy i uniknęły jego gniewu.

[Opricznik - ochroniarz, gwardia osobista - MS]


"Administracja prezydencka i jej opriczniki, w tym prawodawcy - deputowani, urzędnicy, policja i służby bezpieczeństwa są po jednej stronie, podczas gdy wszyscy inni są po drugiej" – powiedział Dubinsky.


Według deputowanego celem tej polityki jest pomoc Zełenskiemu w utrzymaniu się przy władzy poprzez "zmuszenie wszystkich do wstąpienia do wojska."

"To bardzo zła podstawa dla konsensusu społecznego" - dodał deputowany. 

W innym poście zauważył, że parlamentarzyści, policjanci, niektórzy urzędnicy państwowi i władze lokalne są zwolnieni z mobilizacji zgodnie z nowym projektem przepisów i "w żadnym wypadku nie przygotowują się do wojny".

Dubinsky przebywa obecnie w areszcie na Ukrainie. W 2021 r. został wyrzucony z partii "Sługa Narodu" Zełenskiego. W listopadzie 2023 r. postawiono mu zarzuty zdrady stanu po tym, jak ukraińska służba bezpieczeństwa wewnętrznego (SBU) oskarżyła go o pracę na rzecz Rosji. Dubinsky odrzucił oskarżenia jako motywowane politycznie i stwierdził, że był prześladowany za krytykę Zełenskiego.









"Administracja prezydencka i jej opriczniki, w tym prawodawcy - deputowani, urzędnicy, policja i służby bezpieczeństwa są po jednej stronie, podczas gdy wszyscy inni są po drugiej"





Czyż nie brzmi to znajomo?
Skąd my to znamy?






Trzeba budować wspólnotę.
Zasypywać podziały.
Być ostrożnym.
Mieć baczenie na wszystko.
Ograniczyć telewizję.
Dowiadywać się wszystkiego - czytać różne media.
Analizować.
Myśleć.
Uświadamiać siebie i innych.



Brać udział w życiu społecznym, chodzić chociażby na spotkania osiedlowe, biblioteczne, w domu kultury, zdobywać takie doświadczenia, by oswajać się z tematami i z czasem pogłębiać swoje zaangażowanie, angażować do tego swoje dzieci. Starać się tam dawać coś pozytywnego od siebie.

Tworzyć wspólnoty jak koła zainteresowań, koła strzeleckie, osiedlowe, polityczne, samorządowe grupy działania i inne zorganizowane społecznie formy spędzania czasu. 

Wychowywać dzieci także z myślą o służbie publicznej w policji, administracji państwowej, w samorządzie, zainteresować je tym, dając własny przykład, tak 



by świadmość społeczna i ważkość tych spraw były dla nich czymś oczywistym i normalnym, by postrzegały państwo i jego administrację, jako naturalną przestrzeń ich zainteresowań.




Potrzebne są rozbudowane systemowe rozwiązania jak SZKOLENIA wojskowe, strzeleckie, ale też  KONTRWYWIADOWCZE z zakresu wykrywania wojny informacyjnej, wojny kognitywnej.

Wtedy przeciwdziałanie będzie skuteczne. 


Ale najpierw trzeba wiedzieć.



Dopiero po zdefiniowaniu:
  • kto za tym stoi
  • dlaczego to robi
  • i jak to robi

będziemy mogli dać im skuteczny odpór.





5 kolumna to nie jest po prostu zbiorowisko ludzi - oni podlegają szkoleniu i są potajemnie kierowani.

I my też musimy się szkolić,  dowiadywać - jeśli nie robi tego państwo, to we własnym zakresie, ale wszystko zgodnie z prawem.





Niezamierzamy i nie pójdziemy umierać "za ukrainę" na wojnie z Rosją.

My mamy do wygrania wojnę z Niemcami, oni od 1945 roku do dzisiaj nie chcą podpisać z nami Traktatów Pokojowych.


Wygrajmy TĘ wojnę,


po 85 latach wygrajmy w końcu wojnę z Niemcami.




















poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Poukrywani partyzanci i obrońcy drzew

 



przedruk






22.04.2024 08:58



Kto wymyślił narrację o masowych wycinkach drzew?


Ekoaktywiści działali na zlecenie Tuska

W przyszłym tygodniu ma się odbyć pierwsza odsłona debaty o lasach. Aktywiści już się do niej przygotowują, a za zamkniętymi drzwiami trwają prace ministerialnego zespołu, który ma przygotować kolejne wyłączenia 20 proc. lasów z gospodarki leśnej. Tymczasem aktywiści przyznali, kto wymyślił narrację o masowych wycinkach drzew w Polsce. Okazało się, że całą narrację, którą organizacje teoretycznie pozarządowe powtarzają od lat, wymyślili… politycy anty-PiS, w tym… Donald Tusk.



Fundacja Dziedzictwa Przyrodniczego to jedna z najbardziej aktywnych organizacji ekologicznych. Słynie ona z działań w tzw. Puszczy Karpackiej i z systematycznych ataków na Lasy Państwowe. Na te pozyskuje fundusze w Polsce i za granicami. To właśnie FDP pozyskała blisko milion złotych ze środków europejskich na tworzenie grup aktywistów, którzy wchodzili w konflikty z leśnikami.

„Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze w partnerstwie z Fundacją Las Naturalny rozpoczęła projekt finansowany przez Islandię, Lichtenstein i Norwegię z Funduszy EOG w ramach programu Aktywni Obywatele pod nazwą »Centrum wsparcia dla lokalnych leśnych grup strażniczych«”

– czytamy w sprawozdaniu merytorycznym fundacji.

Do zadań tych lokalnych grup należało m.in. kwestionowanie i wchodzenie w konflikt związany z planami urządzania lasu. Przewodniczącym rady fundacji i jednocześnie jedną z głównych twarzy jest były krakowski przedsiębiorca Antoni Kostka. W ostatnich latach był on etatowym komentatorem obecnie prorządowych mediów, które jeszcze niedawno walczyły z rządem Prawa i Sprawiedliwości.

Jest też aktywnym uczestnikiem mediów społecznościowych, gdzie prawie wyłącznie atakuje Lasy Państwowe. 

Najczęściej z pozycji ideologicznych. Tak np. komentował udział leśników w konferencjach naukowych organizowanych przez środowisko Radia Maryja.

„Konferencja u Rydzyka w Toruniu, rok 2021, środek Europy, kilkudziesięciu wykształconych ludzi w mundurach z orzełkami na guzikach płaszczy się w jakimś akcie zbiorowej intelektualnej prostytucji przed obleśnym niedouczonym klechą” – pisał jeszcze przed wyborami. 

Był też twórcą manifestu leśnego organizacji pozarządowych, w którym pisał na temat wyłączenia 20 proc. lasów z gospodarki leśnej.

„Aż trzech na czterech ankietowanych uważa, że w polskich lasach należy zmniejszyć obszar wycinek. Tymczasem na terenach zarządzanych przez Lasy Państwowe, czyli na jednej czwartej terytorium kraju, prowadzona jest coraz bardziej intensywna gospodarka leśna. (…) Masowe usuwanie drzew ograniczyło wkład lasów w powstrzymywanie zmiany klimatu. W 2020 r. polskie lasy pochłaniały o połowę mniej CO2 niż siedem lat wcześniej” – czytamy w manifeście. 

Postulaty później znalazły się w programie KO, co miało być wynikiem wsłuchiwania się w postulaty.

Tymczasem po wyborach Antoni Kostka postulat 20 proc. widzi inaczej. – Dlaczego 20 proc.? To jest pytanie, które pada na każdym takim spotkaniu. Kto to wyliczył? Kto na ten pomysł wpadł? Dlaczego nie 15 czy 25 proc.? Tu niektórzy z kilku konferencji byli na tych spotkaniach, które pod koniec 2022 r. partie opozycyjne wówczas organizowały. Tam ta myśl się pojawiała w taki sposób. Powiedział to dosłownie nam obecny premier, mówiąc, że takie hasła zapisuje się w prosty sposób: „Jeżeli państwo uważacie, że 17,56 proc., to ja z takim postulatem nie pójdę do wyborów. To musi być równa liczba”.
I musicie zrozumieć, że hasła polityczne w taki sposób się konstruuje, że one wyznaczają ogólny kierunek. W wyniku tego procesu możemy dojść do 17 proc., a możemy do 21 proc.

To nie ma znaczenia. Nikt nas z tego nie będzie rozliczał po pięciu latach. Wyznaczamy kierunek, w którym idziemy. Tak samo pamiętam doskonale rozmowę z niektórymi politykami, którym tłumaczyliśmy, że nie można napisać, że wyłączymy coś z wycinek. 

Co to oznacza? To jest zupełnie niefachowe hasło, takiego pojęcia nie ma. Co to ma oznaczać? Wycinki to wylesianie, a w Polsce wylesianie nie następuje. Patrzyli na nas i mówią: „Nie. To musi być jedno słowo”. No to my powiedzieliśmy ok. To będzie jedno słowo. I tak zostały te „wycinki” – usłyszeliśmy na konferencji na SGGW, w której brały udział tłumy leśników.
 

Antoni Kostka jest zwolennikiem wyrzucenia z pracy wszystkich leśników, którzy nie zgadzają się z linią Tuska. 

– W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń. Chciałem im powiedzieć, żeby ją oddali. Będzie ten model wprowadzany, chyba że nastąpią zmiany polityczne. (…) Jak to kiedyś powiedział car Aleksander do polskich wielmożów: „żadnych złudzeń, panowie” – mówił Antoni Kostka.






"W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń"












W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń.




W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń.




W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń.




W lasach poukrywani są partyzanci... czekają na lepsze czasy... magazynując tę broń...




poukrywani są partyzanci... czekają na lepsze czasy... magazynując tę broń...




poukrywani są partyzanci... czekają na lepsze czasy... magazynując tę broń...








żadnych złudzeń, panowie








a to zdaje się, było za rządów Kopacz:

























facebook.com/groups/591005185106763/permalink/1512676979606241

facebook.com/photo/?fbid=1171244520597136&set=a.688419082213018
facebook.com/photo?fbid=434817710015225&set=a.241050109391987

web.archive.org/web/20110927153141/http://dziedzictwo.polska.pl/katalog/index,Kolekcje,cid,282.htm?tree=ok


Filozofowie

 


przedruk





Po co nam filozofowie



Karolina Głowacka
Wojciech Sady


16.04.2024



Karolina Głowacka: Do dziś robi wrażenie atomizm Demokryta. Ot, siłą umysłu doszedł do tego, że świat składa się z maleńkich atomów.

Wojciech Sady: Ale te atomy miały mieć haczyki i dziurki, dzięki którym mogły się łączyć...
No to Anaksymander – niemalże Darwin! Twierdził, że zwierzęta morskie wywodzą się od innych zwierząt morskich, a człowiek z niższych gatunków zwierząt.

Był jeszcze Empedokles, on w przekazach też wygląda na prekursora teorii ewolucji. Według niego świat miał cyklicznie powstawać i ginąć. I kiedy znów się odradzał, jego części łączyły się przypadkowo, powstawały potwory. W większości ginęły, przeżywały tylko te należycie zbudowane. Więc tu mamy jakiś zarys teorii ewolucji!

Ale były też poglądy, że Ziemia pływa po wodach i czasem się zakołysze tak jak statek. No i wtedy naczynia spadają ze stołów. Takie to miało być wyjaśnienie trzęsień ziemi.
Jaka była wartość tych rozważań?

Jak się weźmie tysiąc pomysłów, ot tak sobie rzuconych, to kilka z nich będzie jakoś analogicznych do tego, co my dzisiaj sądzimy. Najistotniejszą jednak wartością jest to, że w ogóle podjęto próbę naturalistycznego wyjaśnienia zjawisk przyrody.

U Homera czy Hezjoda czytamy o Zeusie, który ciska piorunami, o bogach zsyłających na ludzi choroby. Przekonanie o boskiej przyczynie wielu zjawisk było rozpowszechnione w basenie Morza Śródziemnego i nie tylko. Kiedy zbliżała się kolejna powódź Nilu, kapłani w Egipcie składali bogom ofiary, wznosili do nich modły, żeby była ona jak najobfitsza, bo wtedy Egipcjanie zbierali najwięcej plonów.

Tales po podróży do Egiptu miał stwierdzić, że to nie bogowie powodują podnoszenie się wód morskich, tylko wiejące z północy wiatry, które spiętrzają wody. Anaksymander miał spekulować na temat piorunów. Przekonywał, że to nie rozgniewany czy rozkapryszony Zeus nimi ciska, tylko że w chmurach gromadzi się powietrze i ogień, a kiedy chmury się zderzą, pękają. Wtedy uwolniona mieszanina powietrza i ognia leci ku ziemi, świecąc. Mamy „Corpus Hippocraticum” – teksty, w których czytamy, że to choroba, a nie bóg szkodzi ciału. Jest takie zdanie o „świętej chorobie”, czyli padaczce, którą autor tej księgi próbuje wyjaśnić zbytnim zawilgoceniem mózgu.

To wyjaśnienia, rzecz jasna, nie do przyjęcia, ale są to pierwsze próby, o jakich wiemy, naturalistycznego wyjaśniania świata.

Możemy powiedzieć, że naukowy sposób myślenia narodził się z czystej myśli filozofów?

To nie jest takie proste. Aczkolwiek niektórzy, pisząc książki o historii nauki, czują się w obowiązku zacząć właśnie od Talesa, Anaksymandra, Anaksymenesa – przynajmniej wspomnieć, że tacy byli. A później dodają Pitagorasa czy Heraklita.

Prawda jest taka, że wiemy o nich niezmiernie mało, a istniejące źródła są niepewne. W dodatku to, co o nich czytamy, pochodzi głównie z tekstów, które powstały po co najmniej kilkuset latach. Krążą na ich temat rozmaite słuchy – jak te, że Tales sformułował twierdzenie Talesa, a zatem miał jakąś wiedzę z matematyki. Ale to nie jest pewne.

Nie wiemy, czy twierdzenie Talesa jest faktycznie twierdzeniem Talesa?

Nie wiemy. Mamy opowieści o tym, że zmierzył wysokość piramidy Cheopsa w Egipcie, porównując długości cieni rzucanych przez tę piramidę i inne przedmioty. Ale nie mamy pewności, czy sformułował słynne twierdzenie.

Mówimy też o twierdzeniu Pitagorasa, a nie wiemy nawet, czy Pitagoras istniał, bo najstarsze pisma mówią, że nikt go nie spotykał poza gronem najbliższych współpracowników, a i tak rozmawiając z nimi, był okryty jakąś tkaniną.


Ja bym nie wiązał początków nauki greckiej z jońskimi filozofami przyrody i ich następcami do Demokryta włącznie. Początków nauki trzeba szukać w Aleksandrii, w dziełach wielkich geometrów, Euklidesa, Archimedesa, w geografii Eratostenesa, w astronomii Apolloniosa i Hipparcha, w badaniach anatomicznych Herofilosa i Erasistratosa. Ci dwaj ostatni prowadzili sekcje zwłok, podobno robili też wiwisekcję – na przestępcach skazanych na śmierć.

Czyli wizja, że oto nauka zrodziła się z czystej myśli, jest może kusząca, ale zdaje się, że nieprawdziwa. Musi być pomiar, musi być obserwacja. I wiedzieli to ci w Aleksandrii.

O pomiarach obwodu Ziemi dokonanym przez Eratostenesa, a przez Hipparcha z Nikai odległości Ziemi od Księżyca, dzisiaj każdy naukowiec powie, że to dobra nauka.

Człowiek jest istotą, której przetrwanie zależy od tego, co potrafimy wyprodukować. Zęby mamy marne, pazurów nie mamy. Selekcja naturalna będzie pozwalać przeżywać częściej tym, którzy potrafią lepiej wytwarzać rzeczy – narzędzia, ubrania. To wiedza praktyczna była i jest ważniejsza. Tyle że ta wiedza ludziom zawsze mieszała się z magią. Przez tysiąclecia mieliśmy zbitkę wiedzy praktycznej, z opowieściami o jakichś duchach, które się kryją w krzakach.

Myślę, że praca pierwszych greckich myślicieli polegała na tym, żeby wydobyć to, co rozsądne, praktyczne, ale dodać do tego teorię. To jest fenomen Greków. Egipcjanie umieli wytyczać kąt prosty w terenie. Brali sznur, odmierzali na nim trzy, cztery i pięć równych kawałków i napinając je, tworzyli trójkąt prostokątny. Ale w ciągu dwóch tysięcy lat, podczas których się tego używało, nie ma żadnego śladu w refleksji nad tym, że trzy do kwadratu dodać cztery do kwadratu to pięć do kwadratu.

Tylko praktyka, a nie ma szukania schematu.

Tak. Grecy do tych umiejętności zaczynają dokładać teorię. Przykład – Babilończycy rozwinęli astrologię. Uczeni przez setki lat śledzili ruchy planet w stosunku do gwiazd, ustalali cykle tych ruchów, ale nie zrobili tego, co zaczęli robić Grecy. Nie zbudowali matematycznych czy geometrycznych modeli ruchów planet.

Ci wielcy Grecy dużo nam dali, ale też coś zabrali. Średniowiecze było wręcz sparaliżowane Arystotelesem. Z Filozofem się nie dyskutowało.

W największym skrócie to było tak, że nauka grecka rozwija się do połowy II w. p.n.e., później zostaje zniszczona przez ekspansję Rzymian. Ożywa na chwilę w II w. n.e., działa wtedy Galen z Pergamonu – wielki lekarz i anatom. Działa też Klaudiusz Ptolemeusz – astronom. Ale to są niemal samotne postaci. Potem jest dziura, a kiedy to myślenie greckie znowu ożywa w czasach Simplikiosa i Filoponosa, to cesarz Justynian Wielki wydaje edykt, żeby zamknąć wszystkie szkoły, których nie prowadzą chrześcijanie.

Czemu to robi?

Bo chciał mieć imperium wyłącznie chrześcijańskie.
Zachodnia część dawnego, starożytnego świata, tego rzymskiego, już nie istniała, bo unicestwiła ją wielka wędrówka ludów. Justynian zamyka „pogańskie” szkoły wschodniej części imperium w 529 r.

Później dziedzictwo Greków przejmują uczeni mówiący po arabsku. Oni mieli swój najlepszy okres między X a XII w., ale to też się skończyło, zarówno z powodu antyintelektualnej reakcji duchowieństwa islamskiego, jak i z powodu potwornego najazdu Tatarów na Mezopotamię. Z drugiej strony, na Zachodzie mamy skuteczny atak chrześcijańskich rycerzy na arabską wtedy Andaluzję. Po opanowaniu regionu, w Toledo, chrześcijanie widzą coś dla nich niebywałego: papiernie, w których można było produkować materiał do pisania. Tani, w dużych ilościach. Fenomen. Mało tego, znaleźli sterty papieru zapisanego po arabsku. Przyjechał Gerard z Cremony i inni uczeni, którzy się specjalnie z tej okazji nauczyli arabskiego. Przetłumaczono wtedy na łacinę Euklidesa, Archimedesa, Galena i Arystotelesa. Czyli prawie wszystko, co znamy dzisiaj, oprócz Platona, platoników i tradycji hermetycznej.

Kiedy dokonano tych przekładów, Europa zmądrzała na tyle, że można było założyć pierwsze uniwersytety. Na uniwersytetach średniowiecznych uczono, natomiast nie prowadzono badań. Powstają one około 1200 r., a do 1600 r. nie ma tam żadnego postępu! Czyta się Arystotelesa na kursie sztuk wyzwolonych, później Galena i Awicennę – perskiego uczonego piszącego po arabsku. Czyta się jeszcze kodeksy rzymskie, a na wydziale teologii Biblię i pisma ojców Kościoła. Tak więc tylko starożytnych.

Czyta się i nie zadaje pytań?

Było przekonanie, że starożytni znali prawdę, naszym zadaniem jest tylko ją zrozumieć i przekazać kolejnym pokoleniom. Tymczasem u starożytnych jest wiele niejasności.

U Galena są ewidentne błędy.


No właśnie – przez 350 lat trwają wykłady z anatomii. Czasem uzyskiwano pozwolenia na sekcję zwłok podczas wykładów medycznych. Rzadko, ale się zdarzało. Profesor głośno czytał. Kilka metrów dalej – no bo to przecież śmierdziało, brudno, nieprzyjemnie – demonstrator ciął zwłoki. Studenci patrzyli z góry. A ten demonstrator czasem nie był w stanie pokazać tego, o czym czytał profesor... Przez 350 lat wszyscy udają przed sobą, że widzą to, czego nie ma.

Kiedy kończy się to udawanie?

Gdy Gutenberg wynajduje prasę drukarską – w połowie XV w. Było duże zapotrzebowanie na książki medyczne, a druk pozwolił na zwiększenie ich dostępności. Aby je zilustrować, potrzebowano drzeworytów i miedziorytów. Artystom zaczęto zlecać przedstawienie jakiegoś narządu, ci przynosili swoje prace, ale one nie zgadzały się z tym, co pisał Galen. Bo ci artyści Galena nie czytali! Rysowali to, co widzieli, wcześniej przeszkoleni w realistycznym przedstawianiu świata. To był pierwszy impuls, po którym wreszcie zaczęły się odkrycia anatomiczne. Apogeum stanowiło dzieło Wesaliusza „De humani corporis fabrica” (O budowie ciała ludzkiego). Wesaliusz sam robił sekcje zwłok. I nagle okazało się, że u Galena są błędy i trzeba je poprawiać. Zaczęło to zmieniać nastawienie do nieomylności starożytnych. Dużą rolę odegrało tu też odkrycie Ameryki, o której Grecy oczywiście nie mieli pojęcia.

Runął mit nieomylności.

Jeszcze jedna rzecz decyduje o biegu historii – upada Konstantynopol. Uprzedzając ten dramat, kardynał Basil Bessarion przeniósł się z Konstantynopola do Rzymu i przywiózł ze sobą 500 greckich rękopisów. Watykańska biblioteka posiadała wtedy 350 rękopisów. To pokazuje, jakie skarby intelektualne trafiły na Zachód. Były tam dzieła Platona, Plotyna i teksty hermetyczne – astrologia, alchemia, magia. A to się splotło z wynalezieniem przez Gutenberga prasy drukarskiej.

Marsilio Ficino ze współpracownikami szybko tłumaczy te teksty na łacinę, przez co stają się powszechnie dostępne w Europie. To powoduje ogromny wzrost zainteresowania astrologią. Z naszego punktu widzenia astrologia to koronny przykład pseudonauki, ale to jej popularność wytworzyła presję na badania astronomiczne. Żeby astrolog mógł stawiać horoskopy, musiał wiedzieć, gdzie będą planety w marcu przyszłego roku, bo akurat król go zapytał, czy ruszać na wyprawę przeciwko Saracenom.

Wtedy pojawiają się dwie ważne szkoły. Jedna w Wiedniu – założona przez Georga von Peurbacha i Regiomontanusa. A druga w Krakowie – zakłada ją Marcin Król, do którego dołącza Marcin Bylica. Bylica z Regiomontanusem napisali podręcznik do astrologii, który miał trzynaście wydań w krótkim czasie. Dzieło Kopernika miało w podobnym okresie wydań raptem dwa. Mamy w Krakowie Miechowitę, mamy Wojciecha z Brudzewa. I w to środowisko trafia młody Mikołaj Kopernik.
Czyli mamy już czas, w którym można podważać starożytnych. Przychodzi rewolucja naukowa najbardziej chyba kojarzona z Newtonem, gdzie liczy się przede wszystkim eksperyment.

Trzeba tutaj wspomnieć jednak o Arystotelesie i tekstach zebranych 300 lat po jego śmierci, którym nadano tytuł „Fizyka”. Jeśli w ogóle ktokolwiek się zajmował ruchami czy przemianami ciał, to używał „Fizyki” Arystotelesa. Ale wprowadzano do niej pewne modyfikacje. Jeszcze w starożytności Hipparch z Nikei, a później Jan Filoponos do fizyki Arystotelesa dodali coś, co dzisiaj nazywa się teorią impetusu. Później, w XIV wieku, została ona rozwinięta na Uniwersytecie Paryskim przez Jeana Buridana i Mikołaja z Oresme.

Jednak jeśli w średniowieczu natrafiano u Arystotelesa na niejasności albo sprzeczności – kiedy przeczył sam sobie albo Biblii, albo innemu źródłu autorytatywnemu – to pisano tzw. kwestie czy komentarze. Ale nigdy w średniowieczu nie podjęto próby połączenia tych tekstów w nową całość. To były takie izolowane próby, a jednocześnie każdy kolejny cykl wykładów zaczynano od Arystotelesa.
Brakowało tej zasadniczej cechy, jaką ma dzisiaj nauka – kumulacji wiedzy. Ciągle zaczynano niemalże od zera.

W XVII w. to już nie mogło się utrzymać. Pojawili się uczeni, którzy zrozumieli, że Kopernik ma rację. A fizyki Arystotelesa nie dawało się pogodzić z systemem Kopernika. Według Arystotelesa ciała ciężkie z natury spadają do środka świata. Więc jeśli środek świata nie jest w środku Ziemi, to dlaczego upuszczony przedmiot spada w stronę naszych stóp? Powinien przecież polecieć na Słońce! Dla ludzi takich jak Kepler, Kartezjusz, Galileusz staje się jasne, że jeśli mają przyjąć kopernikanizm, to trzeba zbudować nową fizykę. Zaczyna się chaos poszukiwań. Nikt nie wie, w którą stronę to pójdzie.

Aż wreszcie Robert Hooke połączył teorię impetusu z kopernikanizmem i tym wszystkim, co wtedy wiedziano. Czyli, choć fizykę trzeba było budować na nowo, to arystotelizm odegrał w powstaniu mechaniki newtonowskiej zasadniczą rolę. Newton w dużej mierze opierał się na ideach Hooke’a, do jego ustaleń dokładając obliczenia matematyczne. Zresztą Newton mu za to nigdy nie podziękował, mało tego, usuwał po nim ślady. Gdy został prezesem Royal Society, to cudownie zniknął portret jego poprzednika – Roberta Hooke'a właśnie.

Przenieśmy się do współczesności. Mamy np. mechanikę kwantową, której ustalenia stoją w sprzeczności z naszym potocznym myśleniem, nasze intuicje dotyczące takich pojęć jak „miejsce” czy „czas” zostają wystawione na ciężką próbę. Czy czysta myśl, filozofia, może cokolwiek zdziałać, kiedy mamy do czynienia z rzeczywistością fizyczną umykającą poznaniu naszych zmysłów? Czyli:

czy filozof jest dzisiaj potrzebny?

Twórcy mechaniki kwantowej – Edwin Schrödinger, Werner Heisenberg, Niels Bohr, Paul Dirac – pisywali artykuły i książki z pogranicza fizyki i, można by powiedzieć, właśnie filozofii. Niemal wszyscy najważniejsi coś takiego tworzyli. Są tam refleksje na temat natury wiedzy ludzkiej. Musiały się siłą rzeczy pojawić. Nagle trzeba było pisać wzory na coś, czego nie rozumiemy. Ale da się to obliczać i odnosi się w ten sposób sukcesy. W końcu większość fizyków zrezygnowała z filozofowania i przyjęła postawę „zamknij się i licz”.

Mówi się, że fizyka na pewnym poziomie utknęła. Czy gdyby funkcjonował teraz umysł na miarę Arystotelesa, toby to jakoś pomogło popchnąć ją do przodu? Jak na razie nie da się choćby skwantować grawitacji.

Nie da się, bo fizyka w ogóle jest osobliwym zlepkiem różnych, nie zawsze dobrze przystających do siebie teorii – nie da się połączyć już szczególnej teorii względności z mechaniką kwantową bez używania pewnych sztuczek matematycznych. A czy dociekać głębiej... to zależy od postaw.

Wielu naukowców po prostu ma pracę, dostaje różne nagrody. Dociekania na temat podstaw są niesłychanie ryzykowne i dają mało życiowych zysków. Bo ktoś, kto by się zastanawiał nad tym, o co w tym wszystkim chodzi, nie będzie miał wyników, których się od niego oczekuje, nie dostanie grantu.

Czyli odpowiedź brzmi „nie”? Filozof nie jest potrzebny?

Mechanika kwantowa ma już sto lat. Za rok minie sto lat od sformułowania zasady nieoznaczoności. No i żadnego kroku tutaj nie zrobiono. Pyta pani, czy w takim razie refleksja filozoficzna mogłaby nam pomóc. Nie wiem. Kopernikanizm pewnie nie mógłby się narodzić bez astrologii jako bodźca, który zachęcał ludzi do badań astronomicznych. Może gdyby pojawiły się jakieś wpływy zewnętrzne wobec fizyki, mogłoby to pomóc. Ale trudno mi sobie wyobrazić, jakie by one miały być.

Jest jednak miejsce dla filozofów we współczesnym świecie. Pan się odnalazł jako popularyzator nauki na YouTubie.

A pani jest matką chrzestną mojego kanału! W 2021 r. powiedziałem pani, że nagrałem kilkanaście wykładów o historii nauki dla grupki jedenaściorga studentów zaocznych – i pani mi poradziła, żebym opublikował je na YouTubie, a nie serwerze uczelnianym. Wtedy nie wiedziałem nawet, że tak można. Założyłem kanał, a po miesiącu chciałem sprawdzić, czy studenci to oglądają. Zaglądam i dowiaduję się, że wykładów wysłuchało ponad sto osób, a bodaj 73 mój kanał zasubskrybowały. Spodobało mi się to, zacząłem nagrywać, najprostszym domowym sposobem, kolejne wykłady. Dziś subskrybentów mam 4300 i nadal ich szybko przybywa. Sprawia mi to wielką satysfakcję: robię wykłady, których wysłuchuje co najmniej tyle osób, ile wysłuchało ich na różnych uczelniach w ciągu 40 lat. Co więcej, są to ludzie, którzy słuchają z ciekawości, z pasji, a nie po to, żeby dostać zaliczenie. Tylko wraz ze wzrostem oglądalności coraz bardziej się denerwuję – bo i odpowiedzialność coraz większa.

Może zacznę nagrywać jeszcze raz od początku, żeby poprawić błędy ujawnione dzięki uwagom słuchaczy.





PROF. WOJCIECH SADY pracuje na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Śląskiego. Zajmuje się filozofią nauki oraz historią idei naukowych i religijnych. Autor m.in. czterech tomów z serii „Dzieje religii, filozofii i nauki”, „Sporu o racjonalność naukową”, „Struktury rewolucji relatywistycznej i kwantowej w fizyce” oraz współautor – wspólnie z Katarzyną Gurczyńską-Sady – „Antropocenu” i „Wielkich filozofów współczesności”. Regularnie publikuje cykle wykładów na własnym kanale YouTube.






"cesarz Justynian Wielki wydaje edykt, żeby zamknąć wszystkie szkoły, których nie prowadzą chrześcijanie.

Czemu to robi?

Bo chciał mieć imperium wyłącznie chrześcijańskie."




Chrześcijańscy nauczyciele dają chrześcijański lud.

Podobnie postępowali Niemcy podczas zaborów, "komuniści" za czasów PRL i po 1990 roku też - tylko bardziej subtelnie....




Chrześcijańscy nauczyciele dają chrześcijański lud.

Niemieccy nauczyciele dają zniemczony lud.

Polska szkoła ze swoimi odcieniami daje lud polski ze szkolnymi odcieniami. 

Komunistyczne wytyczne (szkoła) dają lud myślący schematycznie - choć źle edukacji tamtych czasów nie oceniam...

"Post-komunistyczne" media dają lud zmanipulowany. Zamałpowany??

"Nowoczesna" szkoła daje lud... zagubiony?


Ludzie są mieszaniną tych wszystkich wpływów.



Wszystko jest wypadkową wpływów,  ale największy wpływ mają rodzice i najbliższe otoczenie, władza i jej podstawa programowa, media oddziałujące na młodzież i dopiero potem nauczyciel.









tygodnikpowszechny.pl/po-co-nam-filozofowie-186789?utm_term=Autofeed&utm_campaign=Echobox_Social&utm_medium=social&utm_source=Facebook#Echobox=1713740505






niedziela, 21 kwietnia 2024

Kultura




przedruk




Tomasz A. Żak: 

musimy skończyć z doktoryzowaniem się z antykultury, bo to ślepa uliczka!





– Jeśli mamy wygrać z naszym kulturowym przeciwnikiem, to nie wygramy opisując go. My możemy wygrać tylko na dzieła, które tworzymy. Co my w związku z tym robimy, aby te dzieła docierały do ludzi? Co my robimy, aby kreować rzeczywistość artystyczną, która jest w stanie stanąć w kontrze do tego świata zła tak bardzo zmieniającego nasz świat, nasze otoczenie? – pytał podczas konferencji „Jaki jest cel antykultury?”, poświęconej myśli śp. Krzysztofa Karonia, Tomasz Antoni Żak – reżyser, scenarzysta, aktor, poeta, publicysta oraz twórca „Teatru Nie Teraz”.

Prelegent konferencji „Jaki jest cel antykultury?” zaznaczył na wstępie swojej wypowiedzi, że w trwającej wojnie kulturowej strona konserwatywna zajmuje się przede wszystkim, a może i jedynie tylko jedną kwestią – opowiadaniem o drugiej stronie, czyli opowiadaniem o antykulturze, marszu przez instytucje, ideologią Gramsciego etc.

– Mamy to wszystko już przerobione, przemówione, przedoktoryzowane! Biorąc udział w tej walce musimy na pewnym etapie zatrzymać się z doktoryzowaniem się ze zła, bo to jest ślepa uliczka. Jeżeli będziemy cały czas obracali się w sferze teoretyzowania i buntowania przeciwko złu, jakie czynią nam ci, którzy do czynienia tego zła zostali powołani przez piekło, to zaczniemy gadać ich językiem; zaczniemy – recenzując na przykład podłe i straszne spektakle teatralne – wchodzić w ich świat? A gdzie jest nasz świat, który chcemy im przeciwstawić? – pytał poeta.


Według twórcy „Teatru Nie Teraz” jesteśmy w sytuacji, w której powinniśmy zastanawiać się jak powinna wyglądać prawdziwa kontrrewolucja kulturowa. Mało tego! Musimy głośno wyartykułować, co to w ogóle znaczy kontrrewolucja kulturowa! 

– Proszę zwrócić uwagę, jak kultura jest definiowana w przekazach przeróżnych portali internetowych po tzw. prawej stronie sceny politycznej i kulturowej. Jak kultura jest tam definiowana? Tam nawet nie ma tego maleńkiego klawisza, który nosiłby nazwę „Kultura”. Zamiast niego jest klawisz „Rozrywka”.

Czyli my tak naprawdę zaczynamy gadać językiem wroga! Gdzie jest nasza kultura? Jak już nawet ktoś o kulturze mówi w „naszych mediach”, to o czym mówi? O kolejnej książce historycznej, która się ukazała, a nie o tym, co kreatywnie budujemy dzisiaj, aby rozumieć przeszłość, i aby tą przeszłością dać siłę przyszłości – ubolewał.

– Jeżeli chcemy cokolwiek zmienić w rzeczywistości, która nas osacza i niszczy, to możemy to zrobić przez uczucia. Tylko uczucia ubrane w określone kody kulturowe, znaki artystyczne dają nam na to szansę. Wszyscy bowiem się odwołujemy – wyjaśnił reżyser, po czym dodał, że antykultura i jej przedstawiciele oraz wyznawcy ukradli nam niemal wszystkie znaki i kody kulturowe, którymi przez wieki się posługiwaliśmy.

– Oni operują językiem, który nam ukradli, a my się poddajemy – alarmował.

– My dzisiaj mamy przed sobą tylko jedno zadanie. 

Nawiązując do śp. Krzysztofa Karonia: kiedyś po jednej bardzo długiej rozmowie z nim doszliśmy obaj do jednego wniosku. Pan Krzysztof powiedział:

 „Ja jestem od teorii, ale pan jest od praktyki. Jeżeli połączymy te dwie rzeczy, to dopiero mamy szansę na wygraną”