Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania cywilizacja, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania cywilizacja, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty

środa, 23 lipca 2025

SRM - zmiany klimatyczne











Zmiany klimatyczne

Jeszcze nigdy perspektywa geoinżynierii globalnego klimatu nie wydawała się tak technicznie wykonalna – ani potencjalnie konieczna.

Autor: Eyck Freymann — 18 grudnia 2022 r.


Wsierpniu 2008 roku, na krótko przed ceremonią otwarcia igrzysk olimpijskich, pekińskie niebo było gęste od smogu. Dla grubych ryb Partii Komunistycznej było to nie do przyjęcia tło dla wielkiego debiutu Chin na arenie międzynarodowej. Wezwano więc Pekińskie Biuro Modyfikacji Pogody, aby oczyścić powietrze.






Za pomocą samolotów i zmodyfikowanych dział przeciwlotniczych technicy wystrzeliwali kanistry z jodkiem srebra w chmury, uwalniając kryształy przypominające lód. Para wodna skondensowała się, a deszcz padał w całym mieście. Zanim przybyli zagraniczni goście, pekińskie niebo zmieniło kolor na idealnie niebieski.

Ludzie od dawna marzyli o kontrolowaniu pogody. W latach czterdziestych XIX wieku James Pollard Espy, pierwszy meteorolog rządu federalnego USA, zaproponował podpalenie Appalachów w celu pobudzenia opadów deszczu. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku, zgodnie z tradycją "wielkiego planu transformacji przyrody" Józefa Stalina w celu zwiększenia produkcji rolnej i "pokonania suszy", radzieccy klimatolodzy zaproponowali szereg strategii "poprawy" klimatu kraju, w tym poprzez detonację bomb wodorowych i wybijanie w warstwie ozonowej.

Ale Chiny sprawiły, że kontrolowanie pogody stało się niemal codziennym nawykiem. Dwadzieścia lat temu, w 2002 roku, Chińska Rada Państwa opublikowała "Rozporządzenie administracyjne dotyczące modyfikacji pogody", w którym stwierdzono, że zmiana wzorców pogodowych może być metodą "zapobiegania lub łagodzenia katastrof meteorologicznych". Początkowe projekty zakończyły się sukcesem, a pod koniec dekady ponad 37 000 osób zostało zatrudnionych przy projektach związanych z deszczem w całych Chinach, od inżynierów wojskowych po robotników wiejskich przeszkolonych w obsłudze dział artyleryjskich zasiewających chmury. W dzisiejszych Chinach zasiewanie chmur jest tak powszechne, że w dni bez chmur pekińczycy żartują czasem, że musi się odbyć ważne spotkanie polityczne.



Robotnicy przygotowują się do wystrzelenia rakiet w celu zasiewania chmur i wywoływania deszczu, aby złagodzić suszę podczas ćwiczeń w Yili, Region Autonomiczny Sinciang-Ujgur, 18 grudnia 2007 r. Źródło: Imaginechina przez Obrazy AP



To tylko jedna sztuczka z koszyka nowych technologii do inżynierii pogody i klimatu. Niektóre technologie "geoinżynieryjne" są zlokalizowane, takie jak zasiewanie chmur i rozjaśnianie chmur morskich, co zwiększa ilość światła słonecznego odbijanego z powrotem w przestrzeń kosmiczną. Inne to globalne interwencje, takie jak bezpośrednie wychwytywanie dwutlenku węgla z atmosfery lub bardziej kontrowersyjne zarządzanie promieniowaniem słonecznym (SRM), które polega na rozpylaniu maleńkich cząstek dwutlenku siarki w górnych warstwach atmosfery w celu odbicia promieniowania słonecznego na całej Ziemi, równoważąc efekt globalnego ocieplenia gazów cieplarnianych.

Brzmi to naciąganie, ale eksperci twierdzą, że nauka stojąca za SRM jest tak oczywista, jak niebo w Pekinie w sierpniu 2008 roku.


Rozwijające się w Chinach działania związane z modyfikacją pogody są niepokojące, a amerykańscy naukowcy bez ogródek mówią o swoich własnych badaniach geoinżynieryjnych.Isabel Hilton, założycielka China Dialogue

"Wydaje się, na podstawie dostępnych informacji, że fizycznie możliwe jest przykręcenie pokrętła globalnego termostatu poprzez zarządzanie aerozolami stratosferycznymi" – mówi Chris Field, dyrektor Stanford Woods Institute for the Environment i główny autor raportu National Academy of Sciences na ten temat. "Bardzo możliwe, że największym wyzwaniem w tym wydaniu jest wymiar ludzki, a nie cokolwiek związanego z technologią".


Jeszcze nigdy perspektywa geoinżynierii globalnego klimatu nie wydawała się tak technicznie wykonalna – ani potencjalnie konieczna. W sytuacji, gdy dyplomacja klimatyczna utknęła w martwym punkcie, naukowcy i decydenci zmagają się ze scenariuszami ekstremalnego ocieplenia i otrzeźwiającymi wyborami. Jeśli temperatury atmosferyczne wzrosną w tym stuleciu o ponad 2 stopnie Celsjusza, nawet najbardziej ambitne strategie adaptacyjne nie zapewnią pełnej ochrony. Podczas gdy eksperci zauważają, że geoinżynieria nie jest dobrą alternatywą dla redukcji emisji dwutlenku węgla, technooptymiści uważają, że zasługuje ona na poważne rozważenie jako część zestawu interwencji mających na celu zmniejszenie szkód klimatycznych. Ostatnie badania sugerują, że SRM może działać za zaledwie kilka miliardów dolarów rocznie – co sprawia, że dla wielu krajów (lub nawet garstki zamożnych osób) kuszące jest jego wdrożenie.

Ale geoinżynieria jest obarczona ryzykiem. Co się stanie, jeśli interwencje mające na celu zwiększenie opadów deszczu w jednej części świata spowodują suszę w innej? Co się stanie, jeśli duże kraje zdecydują się na wdrożenie SRM, ale nie będą w stanie utrzymać stałego stężenia aerozoli w atmosferze, co spowoduje, że globalne temperatury wymkną się spod kontroli? Co się stanie, jeśli technologia spowoduje nieoczekiwane i nieodwracalne zmiany w systemie klimatycznym, zagrażając globalnym dostawom żywności?1

 
Technicy przygotowują duży bezzałogowy statek powietrzny (UAV) przeznaczony do generowania sztucznych opadów. Ganlin-1 (co po chińsku oznacza "słodki deszcz") wyruszył w swój dziewiczy lot na lotnisku Jinchuan w prowincji Gansu, 6 stycznia 2021 roku. Źródło: Xinhua przez Alamy

"Wszystko, co zostało zbudowane przez ludzi i obsługiwane przez ludzi, może upaść, niezależnie od tego, czy jest to Boeing 737 Max, czy reaktor jądrowy w Fukushimie. Nie ma znaczenia, jak dokładnie inżynierowie myślą, że sprawdzili swoją pracę" – mówi Alan Robock, profesor na Wydziale Nauk o Środowisku na Uniwersytecie Rutgers. "Czy chcielibyśmy ryzykować tak z planetą?"

Jest też wymiar geopolityczny, który pod pewnymi względami jest jeszcze bardziej niepokojący. Jeśli USA i Chiny pozostaną uwikłane w wojnę ocieplającą – toksyczną pętlę sprzężenia zwrotnego, w której rywalizacja wielkich mocarstw i zmiany klimatyczne wzajemnie się zaostrzają – to kryzys dyplomatyczny w kwestii geoinżynierii może być nieuniknionym rezultatem. Stany Zjednoczone i Chiny to nie tylko dwaj najwięksi emitenci dwutlenku węgla na świecie, rywalizujący o hegemonię nad planetą stojącą na krawędzi przyspieszających i nieodwracalnych zmian ekologicznych. Są to również dwie potęgi naukowe najbardziej zdolne do finansowania, testowania i wdrażania globalnych projektów geoinżynieryjnych, takich jak SRM. Jeśli kraje trzecie lub nieuczciwe podmioty niepaństwowe będą próbowały geoinżynierować klimat na własną rękę, prawdopodobnie nie będzie możliwe ich powstrzymanie, chyba że USA i Chiny będą ze sobą współpracować.

Jednak obecny stan współpracy między USA a Chinami w kwestii geoinżynierii pozostawia wiele do życzenia. "Modyfikacja klimatu to niezwykle niebezpieczna, nieuregulowana przestrzeń" – mówi Isabel Hilton, założycielka China Dialogue, organizacji non-profit zajmującej się ochroną środowiska z siedzibą w Londynie i Pekinie. "Rosnące chińskie działania w zakresie modyfikacji pogody są niepokojące, a amerykańscy naukowcy mówią o swoich własnych badaniach geoinżynieryjnych".


Niektórzy eksperci ds. bezpieczeństwa międzynarodowego obawiają się, że państwa mogą wykorzystać zagrożenie geoinżynierią do szantażowania swoich rywali, a nawet użyć jej jako broni do poprawy klimatu we własnych granicach, jednocześnie siejąc spustoszenie w innych krajach. Szacunki wywiadu narodowego administracji Bidena z 2021 r. dotyczące zmian klimatycznych zaalarmowały o tych zagrożeniach, podkreślając "rosnące prawdopodobieństwo, że kraje jednostronnie przetestują i wdrożą geoinżynierię słoneczną na dużą skalę – tworząc nowy obszar sporów geopolitycznych".

Amerykańska społeczność wywiadowcza ostrzegła, że bez organu zarządzającego, który ustanawiałby przepisy i egzekwował przejrzystość, "podmioty państwowe lub niepaństwowe" mogą "niezależnie rozwijać lub wdrażać technologię – być może potajemnie – w sposób, który grozi konfliktem, jeśli inne kraje obwiniają je za katastrofę pogodową, która ich zdaniem została spowodowana przez geoinżynierię".

Najwybitniejsi chińscy eksperci w dziedzinie geoinżynierii wydają się równie zaniepokojeni tym, że państwa mogą wdrożyć SRM wbrew życzeniom Chin. Ostrzegano nawet, że "niektóre kraje" mogą posługiwać się "logiką wojskową", aby usprawiedliwić jednostronne wdrożenie SRM.



Pracownicy Idaho Power podczas inspekcji generatora zasiewania chmur jodku srebra w pobliżu Bogus Basin w stanie Idaho. Źródło: DRI Science za pośrednictwem Serwis Flickr

Oba kraje mają wiele do stracenia z powodu nieudanej geoinżynierii, co oznacza, że teoretycznie powinna istnieć przestrzeń do konstruktywnej współpracy. Na razie jednak nie ma żadnych formalnych kanałów, za pomocą których obie strony mogłyby wzajemnie monitorować swoje działania badawcze, ani nie ma solidnych międzynarodowych ram prawnych, które regulowałyby wdrażanie tej technologii. Nikt nie wie, w jaki sposób społeczność międzynarodowa miałaby koordynować wdrażanie geoinżynierii, ani jak poradziłaby sobie z nieporozumieniami między potężnymi państwami.

Krótko mówiąc, niepowodzenie USA i Chin w ustanowieniu barier ochronnych dla ich rywalizacji może skierować świat na drogę do geopolitycznego i ekologicznego kryzysu związanego z geoinżynierią.
"Istnieje oczywista paralela do technologii nuklearnej" – mówi Elizabeth Chalecki, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Nebraski w Omaha i jedna z czołowych analityczek implikacji geoinżynierii dla bezpieczeństwa. "Kluczowa różnica polega na tym, że w kontekście wzajemnie gwarantowanego zniszczenia, nie rozwija się broni jądrowej z zamiarem jej użycia; Rozwijasz je, aby odstraszyć inne państwa przed atakiem na ciebie. W przypadku geoinżynierii to, czy mam dostęp do technologii, czy nie, nie ma tak naprawdę znaczenia dla Twojej decyzji o wdrożeniu. Jeśli go rozwijamy, to dlatego, że chcemy go używać".
POMARAŃCZE W LENINGRADZIE



Był rok 1972 i Michaił Budyko miał problem.


W ciągu ostatnich dwóch dekad Budyko zrewolucjonizował dziedzinę nauki o klimacie jako dyrektor Głównego Obserwatorium Geofizycznego w Leningradzie. Wczesne prace Budyki były pierwszymi, które określiły ilościowo transfer ciepła przez system klimatyczny, co przyniosło mu światowe uznanie. Zapewniło mu to wygodne stanowisko administracyjne i pozycję w elitarnej nomenklaturze Partii Komunistycznej.

Jednak na początku lat siedemdziesiątych, z powodów, które nigdy nie były do końca jasne, polityczne powiązania Budyki się rozpadły. Nawet jego stanowisko dyrektora w Obserwatorium wydawało się być zagrożone.

Mając nadzieję na przywrócenie utraconego statusu, Budyko postawił na szali swoją reputację w zamian za skandaliczną propozycję. W imię "poprawy" surowego klimatu w Rosji wezwał sowieckich przywódców do sfinansowania programu badawczego w celu zbadania daleko idących interwencji klimatycznych.2 Na wypadek, gdyby te interwencje posunęły się za daleko, Budyko zaproponował prosty przycisk "cofnij": rząd radziecki mógłby spalić duże ilości siarki, rozsiewając odbijające światło cząstki w stratosferze i schładzając globalne temperatury z powrotem do normy. Była to pierwsza w historii teoretyczna prezentacja SRM.

Budyko "opakował ten pomysł w geopolityczną logikę" – powiedział Konstantin Vinnikov, jeden z jego byłych protegowanych, w rozmowie z "The Wire". "Naród, który mógłby zmienić klimat, nie mógłby po prostu poprawić swojego własnego klimatu; Może również wykorzystać tę technologię jako broń do zrujnowania klimatu swojego wroga. Sprzedaliśmy ten pomysł rządowi".3

"W tamtym czasie nigdy nie myślałem zbyt wiele o geopolityce" – mówi Vinnikov, który ostatecznie wyemigrował i podjął pracę naukową na Wydziale Nauk o Atmosferze i Oceanach Uniwersytetu Maryland. "Rosja jest zimnym krajem. Oczywiście podobał mi się pomysł, że pewnego dnia będziemy uprawiać pomarańcze w Leningradzie".


Inżynieria słoneczna jest jak chemioterapia: nikt jej nie chce. O wiele lepiej jest unikać czynników rakotwórczych. Ale wszyscy chcemy mieć możliwość poddania się chemioterapii i zrozumienia związanego z nią ryzyka, jeśli znajdziemy się z niebezpiecznym rakiem.David Keith, dyrektor Programu Badawczego Geoinżynierii Słonecznej na Uniwersytecie Harvarda

Rząd radziecki był zachwycony tą propozycją i zaoferował Budykolo praktycznie nieograniczone finansowanie. Setki naukowców zostało zaangażowanych w ten wysiłek, niektórzy przeprowadzali eksperymenty, ale większość skupiała się na obliczeniach, które były niezwykle skomplikowane. Budyko opublikował wyniki w swojej książce z 1977 roku Climatic Changes. Według jego szacunków, spalanie 100 000 ton siarki rocznie obniżyłoby bezpośrednie promieniowanie słoneczne o 2 procent, co wystarczyłoby, aby znacznie ochłodzić planetę.

Ale wysiłek badawczy Budyki przyniósł również inny zaskakujący wniosek: Ziemia już się ociepla. Najbardziej prawdopodobna przyczyna? Rosnący poziom dwutlenku węgla w atmosferze.

Korzystając z tego przełomowego odkrycia, Budyko i Winnikow odrzucili swoje dawne zainteresowanie SRM. Ich późniejsze prace położyły podwaliny pod nowoczesną dziedzinę nauki o zmianie klimatu. Winnikow stał się później jednym z głównych autorów pierwszego raportu oceniającego opracowanego przez Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) w 1990 roku.


Dziś, gdy nauka o klimacie jest już dobrze ugruntowana, coraz więcej naukowców wraca do starych propozycji Budyki. W ciągu ostatnich kilku dekad pojawiły się nowe dowody, które sugerują, że fizyczny mechanizm przyciemniania Słońca działa zgodnie z jego oczekiwaniami. Kiedy w 1991 roku na Filipinach doszło do erupcji wulkanu Pinatubo, wyemitowano 20 milionów ton dwutlenku siarki do stratosfery. Siarka połączyła się z wodą, tworząc kwas siarkowy, tworząc barierę z kropelek aerozolu, które odbijały niewielką część napływającego promieniowania słonecznego z powrotem w przestrzeń kosmiczną. Globalne temperatury powierzchni spadły o 0,5 stopnia Celsjusza na około 18 miesięcy. Potem aerozole spadły z powrotem na ziemię, tak jak przewidywały to obliczenia Budyki, a globalne temperatury powróciły do trendu ocieplenia.

Współcześni naukowcy zwracają większą uwagę na SRM nie tylko dlatego, że jest on ekscytujący intelektualnie, ale także dlatego, że obiecuje potencjalne rozwiązanie potencjalnie przerażających problemów ekologicznych, które spowodują zmiany klimatyczne. Jak mówi David Keith, dyrektor Harvard's Solar Geoengineering Research Program:4 W 2009 roku zeznał przed Kongresem: "Inżynieria słoneczna jest jak chemioterapia: nikt jej nie chce. O wiele lepiej jest unikać czynników rakotwórczych. Ale wszyscy chcemy mieć możliwość poddania się chemioterapii i zrozumienia związanego z nią ryzyka, jeśli znajdziemy się z niebezpiecznym rakiem".

Nawet wielu amerykańskich naukowców, dla których perspektywa SRM jest przerażająca, uważa, że rząd USA powinien zwiększyć fundusze na badania. "Musimy wiedzieć jak najwięcej" – powiedział Robock w rozmowie z The Wire. "Jeśli przyszli decydenci mają rozważać wdrożenie, potrzebują dowodów, aby podjąć świadomą decyzję".

Wydaje się, że przedsięwzięcie badawcze nie jest w stanie zatrzymać. Rzeczywiście, Stany Zjednoczone, Chiny, Rosja, Australia i co najmniej czterdzieści innych krajów prowadzi obecnie badania nad różnymi technikami geoinżynieryjnymi, w tym SRM.

"To nieuniknione, że niektóre kraje będą szukać geoinżynierii, aby złagodzić najgorsze skutki zmian klimatycznych" – mówi John Holdren, profesor w Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda i były główny doradca naukowy prezydenta Baracka Obamy.

Źródeł: "Rozporządzenie administracyjne w sprawie modyfikacji pogody", "Plan modyfikacji pogody w Chinach na lata 2014-2020", Chiński "Krajowa strategia adaptacji do zmian klimatu".


Badania sugerują, że amerykańscy i chińscy naukowcy myślą w podobny sposób na ten temat i chcą ze sobą współpracować w jak największym stopniu. Niestety, na przeszkodzie stanęła polityka i nieporozumienia kulturowe. Według publicznie dostępnych źródeł, Chiny wydają mniej niż USA na badania związane z SRM. Nie jest jednak jasne, jakie badania Pekin może prowadzić w tajemnicy. A ponieważ Chiny wykazały gotowość do wdrażania technologii geoinżynieryjnych na mniejszą skalę, niektórzy obserwatorzy obawiają się, że w grę wchodzą różnice kulturowe i że z chińskiej perspektywy przeskok do SRM nie jest w rzeczywistości tak duży.


Film CGTN pokazujący, jak należy rozumieć "Myśl Xi Jinpinga o cywilizacji ekologicznej".

"Idea geoinżynierii sama w sobie nie jest w Chinach tematem tabu" – mówi John Moore, brytyjski klimatolog, który współkieruje grupą badawczą zajmującą się geoinżynierią na Pekińskim Uniwersytecie Normalnym i poinformował chińskie władze o tej technologii. Opierając się na swoim doświadczeniu, Moore uważa, że większość chińskiej społeczności klimatologicznej byłaby otwarta na SRM jako część koszyka politycznych reakcji na zmiany klimatyczne, o ile Chiny będą w stanie utrzymać prawo weta w sprawie sposobu jego wdrażania przez społeczność międzynarodową.

Moore zauważa, że sama koncepcja jest zgodna z "cywilizacją ekologiczną" (生态文明), preferowaną przez Xi Jinpinga filozofią myślenia o chińskiej strategii adaptacji do zmian klimatu. "Zachodnie idee postrzegają naturę jako wyidealizowaną dziewicę na piedestale, którą należy albo czcić, albo eksploatować" – powiedział w wywiadzie dla The Wire. "Cywilizacja ekologiczna przyjmuje zupełnie inną perspektywę. Człowiek jest częścią natury i nie można ich od siebie oddzielić. Muszą znaleźć sposób, by ze sobą współistnieć".

Chińscy eksperci geoinżynieryjni twierdzą, że Chiny mają prawo do modyfikowania pogody w swoich granicach według własnego uznania. Tym, co zasadniczo odróżnia SRM od normy, nie jest to, że może on wywołać nieoczekiwane skutki ekologiczne, ale to, że wpłynąłby na inne kraje, a zatem nie może być wykonany bezpiecznie bez koordynacji między krajami. Pan Jiahua, pracownik naukowy Chińskiej Akademii Nauk Społecznych i wybitny ekspert w dziedzinie chińskiej polityki klimatycznej, napisał w 2012 roku, że chociaż SRM jest "obiecującą" technologią, potrzebuje "wzajemnie wiążących globalnych ram zarządzania".



10 maja 2011 r. chiński robotnik wystrzeliwuje rakiety, aby zasiać chmury, próbując wywołać deszcz w Huangpi, prowincji Hubei w środkowych Chinach. Źródło: STR/AFP za pośrednictwem Obrazy Getty

Zgadza się z tym Chen Ying z Chińskiej Akademii Nauk Społecznych, elitarnego partyjnego think tanku i najbardziej wpływowego chińskiego badacza polityki geoinżynieryjnej. SRM, jak powiedziała, jest ryzykowną technologią, która "wymaga wielkiej ostrożności", a także ścisłego systemu regulacyjnego, który może działać tylko wtedy, gdy ma charakter globalny i jest zakotwiczony we wspólnym zrozumieniu między Chinami a Zachodem.

Jednak chińskie rozróżnienie między lokalnymi i globalnymi modyfikacjami pogody jest nieostre, ponieważ Chiny również się naprzód z własnymi badaniami nad SRM. "Nawet eksperymenty naukowe na małą skalę na świeżym powietrzu są wrażliwe i łatwo przyciągają międzynarodową uwagę, a nawet nieporozumienia" – napisał Chen. Twierdzi ona, że Chiny muszą zrobić więcej, aby "wyjaśnić, że sztucznie kształtowana pogoda zasadniczo różni się od SRM", aby "uniknąć celowego lub niezamierzonego zamieszania ze strony niektórych krajów zachodnich".


… Jeśli Chiny chcą mieć miejsce przy stole w rządzeniu wykorzystaniem tej technologii – i zdolność do odstraszania Waszyngtonu przed jej jednostronnym użyciem – to potrzebują nacisku. Wymaga to jak najdokładniejszego opanowania technologii i rozwinięcia umiejętności jej wdrażania.

Praca Chena nie wymienia Stanów Zjednoczonych z nazwy. Omawia jednak możliwość, że niewymienione z nazwy kraje mogą być kuszone do wykorzystania geoinżynierii do "utrzymania swojej hegemonii", a w tym procesie "zaostrzania lub tworzenia nowych napięć międzynarodowych i zagrażania globalnemu bezpieczeństwu".

Chen powiedział również, że Chiny nie mają innego wyboru, jak tylko nadążyć za krajami zachodnimi w zakresie badań geoinżynieryjnych. Ostrzega, że tak długo, jak Chiny pozostają w tyle pod względem technologicznym, "głos Chin będzie ledwo słyszalny w międzynarodowych dyskusjach" na temat zarządzania geoinżynierią.

Jeśli Chen ma rację, to dzisiejsze badania geoinżynieryjne mają wiele wspólnego z zimnowojennymi badaniami nad strategicznie destabilizującymi technologiami, takimi jak taktyczna broń jądrowa, systemy obrony przeciwrakietowej i pociski balistyczne średniego zasięgu. Wszyscy są przekonani, że ostatecznie konieczne będzie wynegocjowanie rozwiązania. Ale w międzyczasie, jeśli Chiny chcą mieć miejsce przy stole w rządzeniu wykorzystaniem tej technologii – i zdolność do odstraszania Waszyngtonu od jej jednostronnego użycia – to potrzebują nacisku. Wymaga to jak najdokładniejszego opanowania technologii i rozwinięcia umiejętności jej wdrażania.

Na razie więc inżynieryjny wyścig zbrojeń dopiero się zaczyna.


BALUSTRADY BUDOWLANE



Mimo że technologia SRM jest jeszcze oddalona o co najmniej dekadę lub dwie od wdrożenia, eksperci ostrzegają, że społeczność międzynarodowa musi jak najszybciej rozpocząć dyskusję na temat podejść do zarządzania.



Ten Interaktywna mapa świata projektów i eksperymentów badawczych z zakresu geoinżynierii, przygotowany przez Fundację im. Heinricha Bölla i Grupę ETC, zawiera przegląd istniejących, planowanych, zakończonych i anulowanych projektów, eksperymentów i badań geoinżynieryjnych.

"Jeśli chcesz wykorzystać klimat jako broń, chcesz wiedzieć na pewno, że będzie to miało większy wpływ na twoich wrogów niż na ciebie. Nie jesteśmy jeszcze na tym etapie, jeśli chodzi o SRM" – mówi Chris Field ze Stanforda. "Ale jeśli kiedykolwiek dojdziemy do tego punktu, będziemy potrzebować globalnego systemu monitorowania, raportowania i regulacji. Muszą istnieć systemy zarządzania nieufnością".

Stawianie barier ochronnych dla badań i wdrażania SRM nie będzie łatwe. Najpotężniejsze kraje świata nie będą musiały po prostu pracować nad różnicami zdań co do szczegółów samej regulacji. Będą one również musiały opracować sposoby ich egzekwowania.

W ten sposób będą musieli zacząć prawie całkowicie od zera. Prawo międzynarodowe nie nakłada obecnie praktycznie żadnych ograniczeń na badania i wdrażanie geoinżynierii, a istniejące ograniczenia są pełne luk prawnych.


Fragment Druga sesja 93. kongresu, 1974, podczas którego senator Pell Dennisa Doolina, ówczesnego zastępcę asystenta sekretarza obrony ds. Azji Wschodniej i Pacyfiku, o operację Popeye.

"Jeśli jakiś kraj lub ktoś próbuje geoinżynierii, a inny kraj uważa, że to mu zaszkodzi, nie ma natychmiastowego mechanizmu rozwiązywania sporów" – mówi Michael Gerrard, dyrektor Sabin Center for Climate Change Law w Columbia Law School. "Ma potencjał, aby bardzo szybko stać się bardzo poważny".

Już teraz, nawet bez geoinżynierii, zblazowane podejście Chin do zmiany lub kontrolowania przyrody wywołało zaniepokojenie wśród sąsiadów. Pięć głównych rzek wypływających z Tybetu zaopatruje w wodę ponad miliard ludzi w Azji Południowej i Południowo-Wschodniej. Jednak indyjscy komentatorzy od dawna obawiają się, że Chiny mogą użyć innych technik inżynierii wodnej, aby odciągnąć te rzeki od Indii, wywierając presję na New Delhi. Zauważają oni, że istnieje precedens: podczas wojny w Wietnamie amerykańska operacja Popeye wykorzystywała zasiewanie chmur do modyfikowania wzorców opadów w Kambodży i Laosie w celu uzyskania przewagi militarnej.

Po operacji Popeye, USA, Chiny, Indie, Rosja i 44 inne kraje podpisały w 1977 roku Konwencję o Modyfikacji Środowiska (ENMOD), która zakazuje "wojskowego lub jakiegokolwiek innego wrogiego użycia technik modyfikacji środowiska, mających rozległe, długotrwałe lub poważne skutki, jako środków zniszczenia, uszkodzenia lub zranienia jakiegokolwiek innego państwa-strony". Jednak według Gerrarda, traktat ma zastosowanie tylko wtedy, gdy kraj podejmujący się geoinżynierii działa z wyraźnie wrogimi intencjami przeciwko przeciwnikowi. Jeśli może twierdzić, że destrukcyjne skutki uboczne dla innych krajów są czysto przypadkowe, to ENMOD nie ma zastosowania.

"Nawet jeśli niektóre kraje miałyby przepisy zabraniające używania SRM, szkodliwy miliarder, który chciałby go wdrożyć, mógłby po prostu umieścić operację w kraju, który nie ma takich przepisów, a to może być całkowicie legalne" – mówi Field ze Stanford. – Przerażające, prawda?

Co więcej, prawo międzynarodowe ma nierówną historię faktycznego odstraszania potężnych krajów, takich jak USA, Rosja i Chiny, od działania. Wielu ekspertów uważa, że aby powstrzymać zmotywowane kraje przed wdrażaniem globalnych technologii geoinżynieryjnych, potrzebne jest również wiążące porozumienie polityczne. Bez niego ryzyko konfliktu jest wysokie. To dlatego najnowsze szacunki National Intelligence dotyczące zmian klimatycznych wspominają o geoinżynierii 14 razy na zaledwie 20 stronach. Dokument ocenia, że "ryzyko jednostronnej geoinżynierii rośnie" i przewiduje, że spowoduje to zaostrzenie "napięć" międzypaństwowych. Rozmieszczenie SRM może stworzyć możliwość "blowbacku", w tym potencjalnie wojny wielkich mocarstw.


Pytanie o to, jak zarządzać geoinżynierią, jest ogromnym problemem, który wykracza znacznie poza Stany Zjednoczone i Chiny. Potrzebne są jednak globalne ramy, które pozwolą to uregulować.Li Shuo, starszy działacz w Greenpeace China.

"Można wymyślić kilka dość przerażających najgorszych scenariuszy" – mówi Sherri Goodman, która pełniła funkcję pierwszego zastępcy podsekretarza obrony w administracji Clintona i doradza administracji Bidena w sprawie bezpieczeństwa klimatycznego. "Nawet na podstawie materiałów z open source mogę powiedzieć, że jest tam dużo »tam«".




Gernot Wagner podczas wywiadu w Ambasadzie USA w Wiedniu na temat globalnej polityki klimatycznej. Kredyt: Ambasada USA w Wiedniu

Eksperci ds. bezpieczeństwa, którzy badają SRM, uważają, że kraje muszą się przygotować. Gernot Wagner, ekonomista klimatyczny z Columbia Business School i autor książki Geoengineering: The Gamble, wykazał za pomocą teorii gier, że jeśli SRM może działać za przystępną cenę, jest bardzo prawdopodobne, że zostanie wdrożony. "Geoinżynieria słoneczna nie jest kwestią czy, ale kiedy", podsumowuje. "Jest w tym kilka "jeśli" i "ale". Grupa Wagnera spekuluje również, że niektóre kraje mogą nawet wykorzystać groźbę jednostronnego SRM, aby wywrzeć presję na inne państwa, aby szybciej ograniczyły emisje.

Wielu zakłada, że Stany Zjednoczone lub Chiny najprawdopodobniej jako pierwsze wdrożą SRM, ponieważ mają najbardziej zaawansowane programy badawcze. Niektórzy eksperci ostrzegają jednak, że kraje takie jak Indie i Arabia Saudyjska mogą być bardziej skłonne do rozważenia jednostronnego rozmieszczenia wojsk. Zmiany klimatyczne już teraz nasilają fale upałów, susze i powodzie na subkontynencie indyjskim, a wkrótce mogą wpłynąć na produkcję rolną oraz podsycić niepokoje i migrację. Gospodarki petroekonomiczne, takie jak Arabia Saudyjska, mogą również uznać geoinżynierię za interesującą, ponieważ zmniejszyłaby postrzeganą pilną potrzebę odejścia od paliw kopalnych.




Dym z pożarów w obwodzie irkuckim, Rosja, 7 sierpnia 2017 r., widoczny z satelitów Sentinel programu Copernicus. Kredyt: Centrum Sentinel

Jednak najbardziej prawdopodobnym kandydatem do wdrożenia SRM może być kraj, który go wymyślił. Rosja jest spóźnionym krajem w przejmowaniu się zmianami klimatycznymi, ponieważ Władimir Putin od dawna uważał, że ocieplenie klimatu będzie dobre dla gospodarki kraju. Jednak w miarę jak temperatury w Rosji rosną ponad dwa razy szybciej niż średnia światowa, klęski żywiołowe się nasilają. Około 2019 roku, w czasie pożarów lasów, powodzi i poważnego wycieku ropy naftowej na Syberii, opinia rosyjskich elit na temat klimatu zaczęła się zmieniać – a Putin wydawał się zmieniać zdanie.

"Stało się to niemal z dnia na dzień" – mówi Tatiana Mitrova, pracownik naukowy Uniwersytetu Columbia, która wcześniej była dyrektorem wykonawczym Centrum Energetycznego w Moskiewskiej Szkole Zarządzania SKOLKOVO. Lokalni urzędnicy z rosyjskiej Arktyki mówili mi, że praktycznie co tydzień obserwują eksplozje, a drogi i mosty na głównych rzekach trzęsły się, ponieważ wieczna zmarzlina pod nimi była destabilizowana. Nagle gubernatorzy zaczęli dzwonić dzwonkiem, a wielcy szefowie zdali sobie sprawę, że mają problem.



Rosja nie ma środków finansowych i zdolności instytucjonalnych, aby dostosować się do tych zmian, zwłaszcza że jej gospodarka chwieje się z powodu sankcji. W ciągu najbliższych kilku dekad jej gospodarka stanie w obliczu poważnych zakłóceń, ponieważ światowa gospodarka odchodzi od paliw kopalnych.

Zainteresowanie rosyjskiego środowiska naukowego geoinżynierią nie umarło wraz z Budyką. W 2005 roku Jurij Izrael, dawny współpracownik Budyki i dyrektor moskiewskiego Instytutu Globalnego Klimatu i Ekologii, napisał list do Putina, wzywając go do wznowienia badań nad geoinżynierią. Sam Putin zdawał się sugerować geoinżynierię w tajemniczych uwagach dla ONZ w 2015 roku, kiedy wezwał do walki ze zmianami klimatycznymi za pomocą "fundamentalnie nowych, podobnych do natury technologii, które nie niszczą otaczającego świata, ale istnieją w harmonii z nim i pozwalają nam przywrócić równowagę między biosferą a technosferą, która została zakłócona przez człowieka".

Gdyby Rosja zdecydowała, że potrzebuje SRM do zarządzania skutkami zmian klimatycznych we własnych granicach, USA i ich europejscy sojusznicy mieliby niewielkie możliwości jej powstrzymania. Aby zmusić Moskwę do wycofania się, prawie na pewno potrzebowaliby pomocy Pekinu.

"Pytanie o to, jak zarządzać geoinżynierią, jest ogromnym problemem, który wykracza daleko poza Stany Zjednoczone i Chiny" – mówi Li Shuo, starszy działacz Greenpeace China. "Potrzebne są jednak globalne ramy, które pozwolą to uregulować. A jeśli miałbyś to rozwijać, z pewnością potrzebowałbyś zaangażowania USA i Chin".


Na szczęście, biorąc pod uwagę to, co napisali chińscy eksperci, tacy jak Chen, nie wydaje się, aby Chiny pozwoliły krajowi takiemu jak Rosja rzucać kostką z planetą. W perspektywie krótkoterminowej USA i Chiny mogą być w stanie znaleźć wspólną płaszczyznę w zakresie zarządzania sprzężeniem zwrotnym między zmianami klimatycznymi a geopolityką. Oba kraje, na przykład, mogłyby zwiększyć swoje zaangażowanie za pośrednictwem nieformalnych kanałów, aby wzmocnić relacje między naukowcami zajmującymi się geoinżynierią, zapewniając się nawzajem, że żadna ze stron nie planuje wykorzystywać technologii jako broni.

Jednak w dłuższej perspektywie Waszyngton i Pekin nie są w stanie skutecznie zarządzać ryzykiem geoinżynierii bez znacznie szerszej zmiany sposobu myślenia.

"Ostatecznie musi istnieć system zarządzania geoinżynierią, który będzie przypominał Traktat o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej" – mówi John Holdren z Harvardu. "Trudno sobie wyobrazić, w dzisiejszym świecie, jak moglibyśmy stworzyć taki reżim. Nawet porozumienie amerykańsko-chińskie w tej sprawie może nie wystarczyć. Ale doprowadzenie ich do porozumienia byłoby koniecznym pierwszym krokiem".

Eksperci ds. polityki zagranicznej często opisują stosunki amerykańsko-chińskie jako "nową zimną wojnę". Analogia jest kusząca, ale myląca. W epoce nuklearnej Amerykanie i Sowieci nie musieli współpracować, aby zapobiec katastrofie; Groźba obustronnie gwarantowanego zniszczenia była wystarczającym środkiem odstraszającym.

Globalne ocieplenie od 1880 do 2021 roku. Źródło: Naukowe Studio Wizualizacji NASA. Dane dostarczone przez Roberta B. Schmunka (NASA/GSFC GISS).

W dobie zmian klimatycznych wzajemnie gwarantowane zniszczenia już teraz dzieją się w zwolnionym tempie. To, w czym teraz żyjemy, to nie zimna wojna, ale wczesne etapy wojny ocieplającej – zaczynającej się od zimnej, ale strukturalnie przygotowanej tak, aby z czasem stawała się coraz gorętsza.

Nie mogąc dojść do porozumienia w sprawie politycznego rozwiązania problemu łagodzenia zmian klimatycznych, dwaj najwięksi emitenci na świecie zaczęli myśleć o planach awaryjnych na wypadek scenariuszy ekstremalnego ocieplenia. Adaptacja do zmian klimatu zaczyna się od inwestycji skoncentrowanych na wewnętrzu, aby uczynić ojczyznę bardziej odporną. Ale ostatecznie jest skazany na to, by stać się geopolitycznym. Od regionów polarnych po głębiny morskie, USA i Chiny rywalizują o zasoby, sojuszników, bezpieczeństwo i władzę.


Żaden kraj nie wygra, jeśli globalne ocieplenie wymknie się spod kontroli lub jeśli nieuczciwi aktorzy będą mogli siać spustoszenie w stratosferze w imię uprawy pomarańczy.

Obie strony już teraz patrzą w przyszłość na nadchodzące ocieplenie, rywalizując na całym świecie, aby chronić się przed każdym możliwym ryzykiem związanym z klimatem. Z tego samego powodu oba supermocarstwa nie zawahają się, gdy tylko będzie to możliwe, wykorzystać wpływ zmian klimatycznych, gdy pojawią się ku temu możliwości.

Historia pokazuje, że jest mało prawdopodobne, aby Waszyngton i Pekin zaczęły traktować zmiany klimatyczne jako szczególny obszar współpracy, chroniony przed zawirowaniami wynikającymi z ich coraz bardziej antagonistycznych stosunków. Nie oznacza to jednak, że nie mogą budować barier ochronnych dla konkurencji – norm, instytucji i linii komunikacji, aby zapobiec błędnym kalkulacjom i zarządzać ryzykiem egzystencjalnym. Żaden kraj nie wygra, jeśli globalne ocieplenie wymknie się spod kontroli lub jeśli nieuczciwi aktorzy będą mogli siać spustoszenie w stratosferze w imię uprawy pomarańczy.

Najlepiej ujął to Władimir Putin w trzeźwym momencie po lecie katastrof klimatycznych w 2019 roku. "Wszelka rywalizacja geopolityczna, naukowa, techniczna i ideologiczna w takich warunkach wydaje się tracić sens, jeśli zwycięzcy nie będą mieli czym oddychać ani nie mieć nic, co mogłoby ugasić pragnienie".



Eyck Freymann jest pisarzem i felietonistą The Wire. Doktor habilitowany w Harvard Center Arctic Initiative oraz Columbia–Harvard China & The World Program, jest autorem książki One Belt One Road: Chinese Power Meets the World (listopad 2020). @eyckfreymann








thewirechina.com/2022/12/18/u-s-china-geoengineering/


środa, 18 czerwca 2025

Retoryka, poetyka, greka.... gimnazjum XIX w.

Fragment mojego tekstu

"Wypowiedź literacka, czyli wikipedia" (link na końcu posta)



Wikipedia nie jest encyklopedią.
Wikipedia nie podaje nam faktów - tylko ich interpretację.
Wikipedia to w istocie - wypowiedź literacka.


Termin ten zaczerpnąłem z podręcznika dla polonistów, który na razie tylko pobieżnie przejrzałem:

"Poetyka stosowana"

Bożena Chrząstowska
Seweryn Wysłouch

Wydawnictwa Szkole i Pedagogiczne, Warszawa 1987


Jest to książka właściwa do pomocy przy opisaniu technik jakie zastosowano w wikipedii. Znajdziemy tu szereg przykładów i opisów, których przestudiowanie wydatnie pomoże zrozumieć te techniki i metody.

Poetyka – dziedzina nauki o literaturze, a ściślej teorii literatury, rozpatrująca przede wszystkim sposób istnienia dzieła literackiego jako tworu językowego o swoistym charakterze, określanym przez potrzeby funkcji estetycznej. Przedmiotem zainteresowania poetyki są ogólne reguły organizacji tekstu literackiego.


Wypowiedź lub wypowiedzenie (stgr. ῥήτρα, łac. oratio), niekiedy stanowisko lub oświadczenie – ustny lub pisemny, rzeczywisty komunikat językowy wyrażający stanowisko, pogląd czy opinię autora.

Teorią wypowiedzi zajmuje się retoryka.


Pamiętacie, że starożytni Rzymianie uczyli się retoryki?
Wędrująca Cywilizacja Śmierci stosowała retorykę nie tylko w starożytnej Grecji czy Rzymie - ale nadal ją stosuje.


Retoryka (stgr. ῥητορική τέχνη, łac. rhetorica) – sztuka budowania artystycznej, perswazyjnej wypowiedzi ustnej lub pisemnej, nauka o niej, refleksja teoretyczna, jak również wiedza o komunikacji słownej, obrazowej i zachowawczej pomiędzy autorem wypowiedzi a jej odbiorcami. 

W starożytności retoryka była nie tylko specjalną dziedziną nauki i sztuki, ale także ideałem życiowym, a nawet filarem kultury. W średniowieczu została jednym z podstawowych przedmiotów szkolnych, wykładanych w ramach sztuk wyzwolonych. Do XIX wieku, w kulturze europejskiej, uważano ją za niezbędny element wykształcenia.

No i dlatego manipulatorzy święcą tryumfy... 

Starsze pokolenia uczyły się także greki i łaciny, co dodatkowo pomagało im zrozumieć genezę słów, prawdziwe znaczenie słów, wieloznaczność, co będę się starał wykazać przy innej okazji.
Warto byłoby przywrócić przynajmniej łacinę do szkół, a także oczywiście retorykę, albo chociaż jakieś podstawy poetyki stosowanej. Warto też po prostu uczyć się języków obcych.





przedruk


Wspomnienia z oślej ławki

4 maja 2025



Stanisławowo w XIX w.


W ówczesnej Austrii wyższe uczelnie można było wyliczyć na palcach – uważano je za wcale nie prestiżowe, nieosiągalne i niezbyt potrzebne. Aby otrzymać państwową posadę, wystarczyło ukończyć gimnazjum. Nie trzeba je tu porównywać z obecnymi szkołami – wykształcenie w gimnazjum stało o wiele wyżej niż nawet w dzisiejszym kolegium. Aby dostać się do gimnazjum dzieci musiały ukończyć czteroletnią szkołę średnią. Zaznaczę, że w stanisławowskim gimnazjum studiowali tylko chłopcy, zaś dziewczęta o średnim wykształceniu mogły sobie jedynie pomarzyć.

Swą historię tutejsze gimnazjum wywodzi od 1784 r., gdy 1 listopada dawna szkoła jezuicka przeszła pod zarząd państwowy. Początkowo nauka trwała tam pięć lat. Przy czym każda klasa miała swoją nazwę: 

pierwsza – infima (początkowa)
druga – gramatyka
trzecia – syntaksys
czwarta – retoryka
piąta – poetyka


Pierwsze trzy klasy nazywano gramatycznymi, dwie końcowe – humanitarnymi. W 1819 r. dodano kolejną klasę – parwa lub rudymenta, co tłumaczy się jako „malutki, zarodkowy”. Była to pierwsza klasa i dawała uczniom podstawowe wiadomości.


Po reformie oświaty w 1850 r. utworzono 7 i 8 klasy gimnazjalne – logiki i fizyki. Teraz nauka w gimnazjum trwała 8 lat.

Początkowo językiem wykładowym był niemiecki, matematykę wykładano po łacinie. W 1849 r. obowiązkowym przedmiotem stał się język ruski (ukraiński), a od 1854 r. uczeń miał prawo wyboru języka: polskiego czy ukraińskiego. Zaczynając od 1867 r. po autonomizacji imperium Habsburgów wykłady w gimnazjum prowadzono wyłącznie po polsku.

Czego nauczano? W różnych latach – różnie. Jeśli początkowo kładziono akcent na łacinę, to później do programu włączono tradycyjne dla nas dyscypliny. Oto porównywalna tablica tygodniowego rozkładu lekcji dla klasy szóstej w różnych latach:


Język i ilość godzin

Lata
Geografia i historiaMatematykaHistoria naturalnaGodzin ogółem
ReligiaŁacinaGrekaJęzyk polskiJęzyk niemieckiJęzyk ruski (ukraiński)
1847210222 18
18522643233326
18772653533229


W wyższych klasach studiowano psychologię, logikę, etykę i metafizykę

W drugiej połowie XIX w. do nieobowiązkowych dyscyplin należały kaligrafia, stenografia, rysunki, gimnastyka, historia Polski, języki francuski i ukraiński.



Gmach, który napawał strachem

Pomimo, iż większość ludności starego Stanisławowa stanowili Żydzi, w gimnazjum przeważała młodzież chrześcijańska. W 1855 r. uczyło się tam 314 dzieci: 168 Ukraińców, 108 Polaków, 20 Niemców i 18 Żydów. Na początku XX w. liczba uczniów przekroczyła 600 osób, z których ponad 60% stanowili Polacy.

Na starych pocztówkach z widokiem placu Franciszka (ob. Szeptyckiego) widzimy długi dwupiętrowy budynek, który dziś zajmuje wydział morfologiczny Akademii Medycznej. Został zbudowany w 1744 r. jako kolegium jezuitów i przypominał prawdziwą „rękawiczkę”. Oprócz gimnazjum mieściło się tam starostwo okręgowe, urząd skarbowy, urząd kadastrowy, szkoła początkowa, mieszkania służbowe dyrektorów gimnazjum i szkoły oraz starosty.

Ciekawostką jest, że z 47 pomieszczeń, gimnazjum zajmowało jedynie 19. Natomiast apartamenty starosty – 11 pokoi. Nauczyciele uskarżali się na ciasnotę w klasach, brak stołów i krzeseł. Dochodziło do tego, że uczniowie podczas wykładów stali, lub leżeli na podłodze, zapisując zadania.

Stan pomieszczeń też nie był najlepszy – w 1830 r. zawalił się sufit w czwartej klasie. I to przy tym, że gimnazjum często odwiedzali wysocy goście. W Stanisławowie była tradycja, że gdy miasto odwiedzał członek rodziny panującej, gubernator lub ktoś z rządu obowiązkowo odwiedzał gimnazjum i wybiórczo odpytywał uczniów. Wysocy goście byli przeważnie zadowoleni z odpowiedzi uczniów. Mamy tu dwa wyjaśnienia: albo faktycznie tak dobrze nauczano, albo tych gorszych uczniów gościom nie przedstawiano.


Dyrekcja uczelni powoli usuwała innych „lokatorów” i po tym, jak w 1881 r. starostwo się wyniosło, gmach całkowicie przekazano gimnazjum.


Dawni absolwenci gimnazjum pozostawili jaskrawe opisy swej alma mater. 

Jan Wierzbowski, który studiował w latach 1872–1880, wspomina:

 „Stanisławowskie gimnazjum mieściło się w prawym skrzydle dawnego budynku jezuickiego, w lewym – mieściło się starostwo. Atmosfera była cicha, odosobniona, klasztorna i tylko do nauki. Hurkot wozów nie przeszkadzał teorii wahadła czy rozmowom o bogach greckich. Jedynie kraczące wrony, które w wielkiej ilości gnieździły się w murach obu świątyń (katedrze i farze – aut.), sąsiadujących z gimnazjum, dawały znaki życia poza szkołą”.

Wtóruje mu inny absolwent roku 1889, Jewhen Barwiński:

„Już sam wygląd gimnazjum napawał małego chłopca strachem. Straszna ponura budowla z potwornymi grubymi murami, małymi oknami i ciemnymi schodami napełniała duszę dziecka przerażeniem… Wspominam te lata jak straszny koszmar, niby spędzone w więzieniu”.

Nauka byłą płatna, a jej wartość stale rosła: jeżeli w 1855 r. czesne wynosiło około 10 koron rocznie, to na początek XX w. – już 60 koron. Uczniom z biedniejszych rodzin nadawano znaczne zniżki, a prymusi otrzymywali stypendium, za które kupowali podręczniki. Istniał bardzo oryginalny system „lokacji”, zgodnie z którym uczniów sadzano według ich wiedzy. Przednie ławki zajmowali „premianci”, czyli prymusi, natomiast dla najgorszych uczniowie były ostatnie, „ośle” ławki.


Na czym sparzył się dyrektor

Nauczyciel, który zdał egzamin kwalifikacyjny, nazywany był profesorem. Wcześniej miał przez kilka lat obejmować posadę suplenta, czyli zastępcy nauczyciela. Roczne uposażenie pedagoga było wcale niezłe – 700–800 zł. reńskich w młodszych klasach i 900–1000 zł. w starszych (dane z roku 1856). Prócz tego były dodatki za staż i możliwość dorobienia sobie korepetycjami

Znany nam już Jan Wierzbowski interesująco opisuje swych belfrów:

„Nauczyciele nie mieli określonych instrukcji co do zachowania poza szkołą. Członkowie grona pedagogicznego pasjonowali się grą w karty, nie przychodzili na lekcje, pożyczali pieniądze od uczniów i brali łapówki. Za apteką Macurowej była kawiarnia Winklerowej, gdzie nauczyciele zbierali się co dnia i grali w gry hazardowe. W przedpokoju siedziały zagadkowe osoby, które od czasu do czasu zaglądały do wnętrza. Gdy gracza zawodziło szczęście, wychodził on do przedpokoju i wracał już z gotówką. Gdy szczęście było mu przychylne – osoba otrzymywała dług z procentami.

Prawdopodobnie takie stosunki w gimnazjum nie spodobały się namiestnikowi Galicji Gołuchowskiemu, bo w 1871 r. zwolnił dyrektora gimnazjum Kruszyńskiego oraz profesorów Rzepeckiego, Kachnikiewicza, Zosla i kilku innych”.

Jednak niewiele to pomogło. Jewhen Barwiński, który studiował w kolejnym dziesięcioleciu, wspomina:

„Dziwnym zbiegiem okoliczności zebrała się tam harmoniczna grupa profesorów-dziwaków, mizantropów, nieprzystępnych, prymitywnych i brutalnych. Wiem, że najwyższa dyrekcja gimnazjum zapełniała zakład różnego rodzaju osobami ukaranymi, które uważały go za swego rodzaju kolonię poprawczą, bo dyrektor miał opinię „żelaznej ręki”.

Tym dyrektorem był Ukrainiec Iwan Kerekiarto, który obejmował tę posadę w latach 1879–1898. To on wyrzucił z pomieszczeń gimnazjalnych wszystkich nieproszonych „lokatorów” i dał możliwość uczniom normalnie studiować. Dyrektor miał surowy charakter, bały się go zarówno dzieci, jak i nauczyciele. Gdy pojawiał się na szkolnym dziedzińcu, wszystkie gry natychmiast przerywano, bo za gry ruchowe można było dostać kilka godzin karceru. Jednocześnie uczniowie podkreślają, że „żelazny dyrektor” był profesorem od Boga – lekcja matematyki jakimś dziwnym sposobem sama wchodziła do najbardziej tępej głowy”.

W jego czasach w gimnazjum panowała oficjalnie chłodna atmosfera, ale on ze swą misją sprawdził się – absolwenci mieli dostateczne przygotowanie do wstąpienia na uniwersytet. Wybór wydziałów wówczas też nie był za duży. 

Wierzbowski ironizuje nad kryteriami, którymi kierowali się gimnazjaliści przy wyborze przyszłego zawodu:
„Żal za łaciną i greką pchał na filozofię, brak przekonań i pieniędzy – na prawo, otrzymanie stopnia lekarskiego – na medycynę, a zadowolenie z całowania rąk – na kapłanów”.




Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 8 (468), 29 kwietnia – 15 maja 2025




Całość tutaj:

Wspomnienia z oślej ławki – Nowy Kurier Galicyjski


Powiązane notki:

Prawym Okiem: Wypowiedź literacka, czyli wikipedia





wtorek, 15 kwietnia 2025

Miękka siła



Lata temu wspominałem o tym, że mając na uwadze liczebność mniejszości rosyjskiej na Łotwie i w Estonii (po ok. 25% populacji), oraz rosyjskie zasoby finansowe, to "przejęcie" tych krajów powinno być koronnym dowodem na imperialne ambicje Rosji.

A jednak po 30 latach od rozpadu ZSRR, Rosjanie w tych krajach nie są znaczącą siłą, nie są siłą w ogóle, więc o co chodzi z tą "ruską agenturą" o której tyle pisze prawicowy Michałkowicz i meanstremowe media??

Jaka imperialna napaść nam grozi ze strony Rosji, która przez 30 lat nie potrafi - albo nie chce - opanować krajów, które są mniejsze niż ćwierć Polski??


Poniżej w wywiadzie deputowany do rosyjskiej Dumy, co do Ukrainy i banderyzmu, daje analizę podobną do mojej. 







przedruk


Dlaczego nie uważacie walki z banderyzmem za swoją?


Redakcja
3 tygodnie temu




Rozmowa z deputowanym do Dumy Olegiem Matwiejczewem



Chciałbym zacząć od jednego głośnego wydarzenia z Pańskim udziałem. Jak doszło do tego, że zwrócił się Pan do Josepa Borella i ówczesnego kierownictwa Unii Europejskiej z prośbą, by dopisano Pana do czarnej listy osób objętych sankcjami?


– Witam. Faktycznie, coś takiego miało miejsce. Jestem człowiekiem, który zawsze aktywnie wspierał przyłączenie Krymu. Sam również tam byłem w czasie wydarzeń 2014 roku, przygotowując planowane wówczas referendum. Byłem też obserwatorem tego referendum i politologiem, który je omawiał. W czasie, gdy rozpoczynała się Specjalna Operacja Wojskowa – będąc patriotą z krwi i kości – znajdowałem się w szpitalu, bo zachorowałem na koronawirusa. W Dumie mamy taki zwyczaj, a właściwie regulamin, że w każdy poniedziałek przechodzimy testy na wirusa. Do dziś przechodzimy te testy na koronawirusa. Tych, którzy chorują, nawet bezobjawowo, nie dopuszcza się do obrad. I tak właśnie było ze mną. Zachorowałem i nie mogłem wziąć udziału w głosowaniu. Kiedy wprowadzano sankcje, w pierwszej kolejności objęto nimi tych, którzy bezpośrednio głosowali w określony sposób. Okazało się tym samym, że niektórzy mogliby mnie zaliczyć do grona tych, którzy próbowali jakoś uchylić się od zajęcia stanowiska. Dlatego zwróciłem się do Borella z prośbą, by dodał mnie do listy osób objętych sankcjami. Nie wiem, czy to przeczytał, ale faktycznie za jakiś czas się na tej liście znalazłem. Jestem mu za to bardzo wdzięczy. Choć z drugiej strony oczywiście uważam, że powinniśmy się nawzajem odwiedzać i rozmawiać, szczególnie w gronie środowiska naukowego. Mógłbym tu przykładowo wymienić dwa wydarzenia w ubiegłym roku. W Kaliningradzie odbywał się Kongres Kantowski z okazji 300. rocznicy urodzin Kanta. Czołowi znawcy Kanta nie bali się tam pojechać, by uczcić pamięć tego wielkiego myśliciela. Z kolei w Moskwie mieliśmy Eurazjatycki Kongres Filozoficzny, w którym wzięło udział 19 obcokrajowców z 13 krajów. Dotarli oni tam przez Turcję, przez Serbię, czy w jakiś inny sposób, ale dotarli. Byłoby oczywiście lepiej, jeśli my też moglibyśmy podróżować, by zaprezentować nasz punt widzenia i podtrzymywać dialog. Władze Unii Europejskiej tego dialogu nie chciały i nadal nie chcą. Wolą monolog.

Bardzo ciekawe jest to, co powiedział Pan o spotkaniu w Kaliningradzie, o Kongresie Kantowskim z udziałem uczonych. Chciałbym zadać Panu pytanie o kulturę, tzw. kulturę kasowania. Niestety w Unii Europejskiej, w tym w mojej ojczystej Polsce, nastał jej czas. Być może teraz on powoli, stopniowo przemija, ale jednak był okres, gdy zabraniano praktycznie wszystkiego, co związane z Rosją, nawet w obszarze filozofii, prac naukowych, również kultury. Jak w tej dziedzinie wygląda sytuacja w Rosji? Pytam o to dlatego, że przecież Kant to filozofia niemiecka. Czyli, jak rozumiem, w Rosji w ogóle nie ma tego zjawiska kultury kasowania, tak?

– Tak, szczycimy się tym, że u nas wciąż wszystko przetrwało i istnieje, choćby w naszych miastach, nie tylko w Moskwie. Może Pan wysiąść na Dworcu Kijowskim – tak: właśnie Kijowskim. Obok nad rzeką Moskwą mamy bulwar Szewczenki. W centrum Moskwy mamy pomnik Tarasa Szewczenki, ukraińskiego poety narodowego, który uznawany jest za największego z pisarzy ukraińskich. To samo dotyczy Łesi Ukrainki, poetki i pisarki, oraz wielu innych. Uczy się o nich bez problemu w szkołach, bada ich twórczość na uniwersytetach. Jeśli ktoś chce napisać rozprawę doktorską czy książkę o Tarasie Szewczence – to proszę bardzo, nie ma żadnego problemu. A przecież mówimy o Ukraińcach, z którymi prowadzimy teraz faktycznie wojnę. Co dopiero Europa – co do niej nie ma nawet żadnych prób wprowadzania ograniczeń. Jeśli ktoś zaproponowałby, żeby nie czytać europejskich filozofów, europejskich politologów itd., to spotkałby się z potępieniem absolutnej większości społeczeństwa. Zaraz padłby ofiarą rozmaitych hejterów, nawet tych z grona zdeklarowanych patriotów. Sam byłbym jednym z pierwszych, choć zalicza się mnie do frakcji patriotycznej. Powiedziałbym od razu, że czegoś takiego robić nie wolno, zapytałbym co chcemy przez to osiągnąć. Rosja to kraj, który zawsze przejawiał wolę dialogu, integracji, budowania wszelkich mostów. Ostatnio coraz częściej zaczynamy zdawać sobie z tego sprawę. Wcześniej tyle się o tym nie mówiło, a niektórzy może nawet tego do końca nie rozumieli. Nasza strategia geopolityczna, która definiuje nasz sposób myślenia i nasze podejście, jest całkowicie przeciwstawna anglosaskiej. Zastanówmy się w jaki sposób tak niewielka wyspa jak Anglia mogła w pewnej epoce, w XIX wieku, panować nad połową świata.



W XIX wieku Ziemię zamieszkiwało około miliarda ludzi, a jakieś 500 milionów żyło w taki czy inny sposób w angielskich koloniach, pod butem Anglii – tej niewielkiej wyspy, biednej, na której nic nie rośnie, na której nie ma ważniejszych surowców. Jak więc mogła ona rządzić połową świata? To bardzo proste: stosując zasadę „dziel i rządź”. To była ich najważniejsza zasada: szczucie przeciwko sobie narodów, religii i klas społecznych. Teoria walki klas również stamtąd pochodzi – przecież Marx pochowany jest w Londynie. Stamtąd bierze się także szczucie przeciwko sobie mężczyzn i kobiet, młodych pokoleń przeciwko starszym pokoleniom. Każdy element, który pozwala na skłócenie jednych z drugimi, skonfliktowanie ich – taki, można powiedzieć, generator różnic, generator wojen. Na tym polega geostrategia angielska, która ma już 500 lat. Zaczęła się ona pewnie gdzieś w czasach królowej Elżbiety. Zaczęto ja sobie uświadamiać i ją rozumieć, badać na wszystkich ich uniwersytetach, szkolić w niej służby specjalne. Zna ją i stosuje cała ich elita. Po pewnym namyśle dochodzimy do wniosku, że nasza strategia stoi z tym w całkowitej sprzeczności. Zdajemy sobie sprawę, że jeżeli Eurazja nie chce być tą szachownicą, o której pisał Brzeziński, na której rywalizują i ścierają się białe i czarne figury, pionki, to musi stosować strategię wprost przeciwną – wiodącą ku jednoczeniu. Stąd biorą się wartości tradycyjne, gdy mówimy o rodzinie. Mężczyźni, kobiety, dzieci, wszystkie pokolenia powinny żyć w niej w zgodzie. To stara, tradycyjna, dobra rodzina. Stąd wynika odejście od walki klasowej. Powinniśmy być razem, zjednoczeni. W wielkim społeczeństwie i państwie każdy odgrywa swoją rolę. Swoją funkcję pełni inteligencja, swoją urzędnicy, jeszcze inną pełnią przedsiębiorcy, inną lud, który zajmuje się życiem codziennym, pracując w usługach czy w przemyśle itd. Każdy pełni określoną funkcję. Podobnie chcielibyśmy żyć w przyjaźni ze wszystkimi sąsiadami; uruchamiać wraz z nimi Północny Szlak Morski, Korytarz Południowy czy Jeden Pas – Jedną Drogę. Brać udział we wszystkich tych integrujących nas projektach – dodałbym tu nawet też Gazociąg Północny. Jesteśmy gotowi brać udział w jednoczeniu Eurazji, zamiast jej dzielenia, którym zajmują się Anglosasi.

Właściwie mówił Pan teraz o tzw. miękkiej sile. Przepraszam, że używam tu tego amerykańskiego i anglosaskiego terminu. Można by to też określić mianem metapolityki, są i inne pojęcia, jak Pan wie. Nasuwa mi się jednak pewne pytanie. Wspomniał Pan o wartościach konserwatywnych, tradycyjnych, którymi szczyci się współczesna Rosja. Czy nie sądzi Pan, że w sferze właśnie tych wartości pojawiła się po wyborze Donalda Trumpa pewna konkurencja pod postacią Stanów Zjednoczonych?

– Rzeczywiście, zauważamy, że zwyciężyła tam retoryka, którą Putin wykorzystuje przez ostatnie 20-25 lat. Podnosił on kwestię wartości tradycyjnych w sposób miękki, wyważony. Mieliśmy do czynienia ze swoistym renesansem religijnym. Od początku pierwszej dekady XXI wieku bardzo wielu ludzi zaczęło chodzić do cerkwi. Generalnie Cerkiew zaczęła odgrywać dużą rolę w ich życiu, na pewno większą niż wcześniej. Gdy widzimy, że Trump zaczął powtarzać to za naszym prezydentem, z jednej strony uznajemy to za pewnego rodzaju nasze zwycięstwo, lecz z drugiej – nie ma w nas jakiejś szczególnej dumy, że zwyciężyliśmy, że udało nam się tego dokonać. Uznajemy to za zwycięstwo zdrowego rozsądku, który powinien ostatecznie zwyciężyć wszędzie, na całej planecie. Zdajemy sobie sprawę, że ten całkowicie sztucznie wygenerowany ślepy zaułek, na który wkroczyła poprzednia administracja amerykańska, prowadząc nim za sobą cały świat, ma swoje konkretne, możliwe do umiejscowienia źródła. To powojenni filozofowie, przede wszystkim francuscy postmoderniści, którzy rozmyślając pewnie nad losami świata i Europy po II wojnie światowej, doprowadzili do określonego przegięcia. Pamiętamy, jak to wszystko…

Na czym to wszystko się opierało. Mówiono po Oświęcimiu, że nie wolno już myśleć w sposób, w który myśleliśmy wcześniej. Szkoła frankfurcka przekonywała, że nasza cywilizacja sama w logiczny sposób doszła do faszyzmu, że nie było to jakieś przypadkowe obranie złej drogi i trzeba teraz zrewidować wszystkie pryncypia. Następnie zaczęli definiować czym jest faszyzm. Faszyzm mierzył nosy, czaszki, kolana itd. Czyli faszyzm to przywiązanie do norm. Dlatego jeśli jesteśmy antyfaszystami, to powinniśmy wyrzec się norm. Dalej mamy następstwa tej dziwacznej tezy, bo przecież trudno było faszyzm z normami w jakikolwiek sposób utożsamiać. Nawiasem mówiąc, wielu intelektualistów miało całkiem inny pogląd w tej sprawie. Znany reżyser Pasolini w filmie Salo, czyli 120 dni Sodomy pokazał coś odwrotnego – że faszyzm bierze się z wszelkich perwersji, zboczeń itd. Na marginesie, homoseksualista Foucault, jeden z liderów postmodernizmu, właśnie za to zerwał z nim stosunki. Stwierdził, że reżyser błędnie zrozumiał faszyzm i nie uchwycił jego istoty.

W środowisku intelektualistów zwyciężył właśnie punkt widzenia postmodernistów i Foucaulta. Mówili oni, że trzeba podjąć walkę z faszyzmem, czyli w konsekwencji z wszelkimi normami. I dalej pojawiły się takie sytuacje, że zaczęto zastanawiać się w szkole na jakiej zasadzie i zgodnie z jaką normą uznawać można, że dziecko odpowiada na sprawdzianie dobrze czy źle. Dlaczego mamy to dziecko stresować, stawiając mu jakieś piątki czy czwórki? I w ogóle, że stawianie mu dwójki, bo na przykład nie wie, że dwa razy dwa jest cztery, jest niewłaściwe, bo to przemoc nad jego osobowością. A jeśli na dodatek sprawa dotyczy dziecka czarnoskórego, to już w ogóle rzecz straszna. To samo zaczyna się również choćby w nauce, gdzie zakłada się, że można wszystko i żadne normy nie istnieją. Dlatego Feyerabend przekonuje nas, że nie istnieją żadne metody, nie ma norm. Możesz pisać co chcesz, wszystko przejdzie. Everything goes – to jego znana teza metodologiczna. I tak było we wszystkim. W kulturze – kto powiedział, że malarz powinien malować? Na odwrót – prawdziwy malarz powinien łamać wszelkie normy, dorysowywać wąsy Madonnie Rafaela czy coś w tym stylu. Sztuką można nazwać dowolne szaleństwo, dosłownie każde. To samo w religii – ktoś mówił, że kobiety nie mogą być pastorami, kapłanami? A czemu nie – niech zostają kapłanami, podobnie jak homoseksualiści. I komunię można, jak się okazuje, przyjmować wirtualnie, online w niektórych kościołach.

Wszystko, co można zawiesić, każdą normę – zawiesza się całkowicie. Jak wiadomo, ci francuscy postmoderniści w dużym stopniu opierali się na książce filozofa rosyjskiego, Michaiła Bachtina, Kultura Średniowiecza i Renesansu, która poświęcona była karnawałowi i kulturze okresu karnawałowego. Bardzo zainspirowali się tą właśnie pracą. Doskonale wszyscy wiemy, że od czasów starożytnej Grecji i Rzymu aż do czasów współczesnej Europy, również u nas, występują okresy karnawałów, maslenicy. W ich czasie zawiesza się wszelkie normy i zasady, na tronie zasiada błazen itd., ale to wszystko trwa zaledwie przez parę dni w roku, w okresie świątecznym. To są sytuacje wyjątkowe, które służą właśnie temu, by potwierdzać istnienie reguł. Można tak pożartować, ale nie wolno z tych wyjątków czynić reguły. Nie wolno osadzać błazna w dosłownym tego słowa znaczeniu na tronie, jak to zrobiono z Zełenskim, by stawał się realnym władcą panującym przez kilka lat, w tym przypadku na dodatek władcą krwawym i będącym marionetką w rękach obcych. Dlatego ten trwający karnawał zawsze się kiedyś kończy, bo w świecie panują reguły, w świecie panują prawa.

Dlatego teza wyjściowa mówiąca, że im więcej będzie w świecie homoseksualizmu, tym mniej będzie faszyzmu, jest z gruntu błędna. Nie chcę wyboru między faszystami a homoseksualistami i nie interesuje mnie tego typu fałszywa alternatywa. Istnieje autentyczny zdrowy rozsądek, zdrowe podejście, którego trzyma się większość normalnych, zwyczajnych w dobrym znaczeniu tego słowa ludzi, którzy od tysiącleci żyją tak, jak przykazali im ich przodkowie, przedłużając w ten sposób swój ród. Sadzili tak samo drzewa, budowali domy itd. I tak właśnie trzeba żyć na tej ziemi. Wszelkie te potworne eksperymenty nad człowiekiem są zupełnie niepotrzebne. W moim przekonaniu to właśnie my jesteśmy kontynuatorami dziedzictwa humanizmu, bo ludzie promujący obecnie te nowe tzw. wartości, jak Biden i jego ekipa, odbierali człowiekowi jego człowieczeństwo i dążyli w kierunku transhumanizmu. Przejdźmy teraz wprost do odpowiedzi na Pana pytanie. Nie jestem pewien, czy nowa ekipa Trumpa tak jednoznacznie zdaje sobie sprawę z tej różnicy między humanizmem a transhumanizmem.

W ekipie Trumpa wraz z Elonem Muskiem i szeregiem innych osób pojawiła się frakcja technokratyczna składająca się ze zwolenników transhumanizmu. W pewnym sensie jest to jedna z frakcji tego głównego nurtu, który nadawał ton w ciągu ostatnich 30-50 lat. Są więc ci, którzy poszli w kierunku spraw społecznych i LGBT+, i pozostali, którzy bredzą coś o modyfikacjach genetycznych, o tym, że można będzie hodować ludzi o określonej charakterystyce, eksperymentować z gatunkiem ludzkim. O tym pisał przecież Nietzsche. To wynika z różnych jego myśli. Swego czasu twierdził on, że można eksperymentować na ludzkości, na człowieczeństwie i jeśli ludzkość w wyniku tych eksperymentów miałaby zaniknąć, to niech zanika. Chodziło o to, by nadczłowiek przezwyciężył człowieka. Nie uważam, że powinniśmy poddawać się takiego rodzaju eksperymentom, tym bardziej na taką niemalże przemysłową skalę, skalę całej planety czy całych państw. Niech uczeni nad tym sobie pracują na jakiejś wyspie, by zobaczyć co z tego wyjdzie za 100-200 lat, co udało im się uzyskać i dopiero wtedy pokazują efekty tych badań szerszej społeczności.

Mówił pan przed chwilą o wielu związkach z Ukrainą, również rodzinnych. Ukraina była przecież dla was częścią jednego organizmu państwowego na przestrzeni prawie całej swojej historii, oczywiście za wyjątkiem obszarów zachodniej Ukrainy, jej zachodnich obwodów. Na ile więc można było, Pana zdaniem, w przeszłości działać tak, by uniknąć Specjalnej Operacji Wojskowej? Mam znów na myśli miękką siłę, o której mówiliśmy. Jak Pana zdaniem doszło do tego, że Rosja i cały ruski mir stracił Ukraińców? Że atrakcyjna stała się dla nich ideologia, która właściwie była takim sztucznym produktem zachodnim? Wiemy przecież kto tak naprawdę rozpowszechnił ideologię nacjonalizmu banderowskiego wśród Ukraińców. Dlaczego Rosja tym wszystkim się nie zajmowała?

– Oczywiście, że doskonale wiemy, kto ją rozpowszechniał. Wiemy o tych ośrodkach w Kanadzie, w Stanach Zjednoczonych. To kolaboracjoniści, którzy popierali wcześniej Hitlera, banderowcy. Nawiasem mówiąc, ideologia banderowska jest przede wszystkim antypolska. W Rosji przyglądamy się z ogromnym zdziwieniem scenom, na których polscy prezydenci czy premierzy obejmują się z ukraińskim prezydentem, za którego plecami stoją ci właśnie banderowcy. Przecież Bandera najważniejszą część swojej działalności poświęcił walce z Polską, zajmował się skierowanym przeciwko Polsce terroryzmem. Bardzo nas to dziwi. Wszyscy oni znaleźli po wojnie schronienie w Kanadzie i Ameryce i tam pielęgnowali swoją ideologię. Próbowali także wpływać na Związek Radziecki, ale przyniosło to niewielkie efekty. Rzecz w tym, że okrucieństwo banderowców nawet przeciwko ich własnym rodakom było na tyle straszliwe, że nawet większość ludzi na Ukrainie Zachodniej wcale ich nie popierała. Świadkowie tych wydarzeń – zachowało się bardzo wiele dokumentów z postępowań sądowych – opowiadali straszne rzeczy. Na przykład o tym, jak mordowali nauczycielkę szkolną, zabijali całą jej rodzinę itd. Za co ją zamordowano? Za to, że współpracowała z władzą radziecką. Za to zabili jej dzieci, zabili jej rodziców itd. W wiosce obok zabili z kolei przewodniczącego kołchozu. Czym zawinił? Człowiek, który orał ziemię, pilnuje, żeby traktory wyjechały na pola we właściwym czasie. Zabijają go jednak za to, że współpracuje z władzami.

Wszyscy ci ludzie byli szanowanymi w swoich wsiach i miastach obywatelami. Po tych wszystkich aktach terroru, okrutnych zabójstwach itd. całe miasta i całe wsie przychodziły na rozprawy sądowe i zeznawały przeciwko banderowcom. Dlatego dopiero po tym, jak poumierali naoczni świadkowie tych banderowskich zbrodni, czyli gdzieś pod koniec XX wieku, opowiadanie bajek i romantyzowanie postaci Bandery stało się możliwe. Opowiadanie o tym, że był takim bohaterem rzekomo walczącym o niepodległość, za wszystkich. Zaczęli o nim mówić i go romantyzować.

Ta sympatia do banderowców zaczęła wzrastać wraz odejściem poprzedniego pokolenia. Młodzież chłonęła to wszystko. Jeśli popatrzymy na obecnych tzw. banderowców itp., to zobaczymy, że to ludzie, którzy dziś mają 20, 30 czy 40 lat i którzy w latach 1990. byli jeszcze dziećmi, ale stopniowo przesiąkali ta romantyką, taką romantyką nastolatków, a potem zostawali bojówkarzami Azowa i innych batalionów nazistowskich. To wszystko, cały ten proces, wzmacniano i podkarmiano tymi pięcioma miliardami dolarów, o których mówiła sama Victoria Nuland, że właśnie tyle Stany Zjednoczone wpompowały w Ukrainę, w propagandę i właśnie w miękką siłę. 

Pana pytanie o to dlaczego Rosja nie inwestowała w tą miękką siłę i nie podejmowała alternatywnych działań w latach 2000.? Osobiście napisałem kilka książek na ten temat, w tym Suwerenność ducha, a także pracę Amerykańska słonina właśnie o Ukrainie, która była trochę w klimacie fantastyki, powiedzmy – książki, w której proponowałem pewien projekt dla naszych władz tego, jak powinniśmy oddziaływać na Ukrainę. Przytaczałem tam różne przykłady, choćby taki, że po ukraińskim Majdanie 2004 roku i wybuchu wojny gazowej w czasach, gdy premierem była Timoszenko, która brała udział w rozmowach gazowych itd., „Gazprom” stracił kilka miliardów dolarów. Mówiłem, że gdybyśmy wszystkie te pieniądze, te kilka miliardów dolarów, zainwestowali w miękką siłę i w propagandę, to moglibyśmy uniknąć ich straty.

Co więcej, Ukraina byłaby krajem nam jak najbardziej przyjaznym i może w ogóle nie byłoby żadnego Majdanu. Powtarzałem, że musimy nad tym pracować. Ciągle proponowałem władzom takie projekty, pisałem o tym, występowałem na ten temat w mediach. I cały czas słyszałem od naszych władz odpowiedź: nie ingerujemy w wewnętrzne sprawy innych państw. Odpowiadałem na to, że może nadszedł czas, by jednak ingerować, bo wszyscy inni ingerują w nasze sprawy, gdzie tylko mogą, w naszą politykę wewnętrzną itd. Słyszałem na to, że mamy takie stanowisko wynikające z naszych zasad. Mamy w Rosji wiele własnych problemów, nie wystarcza nam środków na wiele projektów w samej Rosji, musimy tyle odbudowywać, rozwijać itd. Jeśli zaczniemy rozdawać pieniądze na wszystkie strony, to skończy się na utrzymywaniu przez nas grantobiorców, z których będzie nie wiadomo jaki pożytek, a w zamian możemy jeszcze uzyskać odwrotny efekt. Pewnie wyda się to wam dziwne, bo wasza propaganda mówi o tym, że Rosja i Putin są wszędzie, że wszędzie ingerują, wszystko kontrolują, nawet Trumpa i wielu innych; że wszędzie są jego ludzie, szpiedzy, KGB, FSB, dosłownie wszędzie działają, jak choćby w przypadku Skripalów itd.

Faktycznie to dziwne, że my naprawdę nigdzie w nic nie ingerujemy. Mamy pewne projekty w sferze kultury. Mamy taką organizację jak Rossotrudniczestwo, która ma całkiem sporą liczbę przedstawicielstw, około 100 w różnych krajach. Gdy pytałem szefa tej struktury jakie realizuje ona projekty, dowiedziałem się od niego, że w Azji Centralnej, na przykład w Kazachstanie, mają roczny budżet na poziomie 15 mln rubli, czyli jakieś 150 tys. dolarów, żeby nasi widzowie mogli sobie to lepiej wyobrazić. Z tego trzeba jeszcze też opłacić wynajem budynków, wynagrodzenia pracowników itp. Jakie działania z obszaru miękkiej siły można organizować za takie kwoty? Możemy za to organizować kursy nauki języka rosyjskiego, opowiadać o naszych pisarzach, organizować wieczorki rocznicowe na cześć Gogola, Dostojewskiego, Bułgakowa itd. Rozdajemy jakieś książki, coś tam jeszcze robimy, ale to wszystko właściwie wyłącznie wpływy w sferze kultury. Co do realizowania jakichś projektów politycznych, zakładania – jak to robią Amerykanie – sieci organizacji pozarządowych zajmujących się działalnością w obszarze obrony praw człowieka i robienia innych tego typu rzeczy, to nigdy się tym nie zajmowaliśmy i nie mamy w tym doświadczenia.

Wie Pan, mamy, również na poziomie władz naszego kraju, takie przekonanie, że jesteśmy w tej sferze z góry na przegranej pozycji w rywalizacji z Anglosasami, że to ich specjalność, ich broń, ich mocna strona. Uznajemy, że nawet nie ma sensu próbować, bo oni są w tym mocniejsi. Jeśli jednak doprowadzą nas do ostateczności, zastosujemy metody, w których to my jesteśmy silniejsi. A silniejsi jesteśmy na polu walki. W konfrontacji słownej mogą oni nas pokonać, ale jeśli dojdzie do walki wręcz – wiemy, że to my zwyciężymy. Dlatego nie warto nas do tego doprowadzać. A to właśnie stało się ostatnio w sytuacji z Ukrainą, gdy doszło do przekroczenia pewnej granicy. Putin kilka razy proponował, by stworzyć wspólną architekturę bezpieczeństwa w Europie. Chciał porozumieć się co do pewnych reguł, które wszyscy będziemy przestrzegać. Panująca tendencja była wręcz odwrotna i prowadziła do odrzucenia wszelkich reguł. Ameryka wypowiedziała traktat o systemach obrony przeciwrakietowej, a była to umowa o zasadniczym znaczeniu dla bezpieczeństwa. Regulowała ona bardzo wiele kwestii, przez 50 – 60 powojennych lat stanowiła podstawowy układ w dziedzinie bezpieczeństwa. Precyzyjniej mówiąc, sama ta umowa została zawarta później, w latach 1970., ale logika była ta sama, dotyczyła kwestii wzajemnego uderzenia itd. Określano lokalizacje, w których można było gromadzić rakiety, miejsca, w których nie może ich być; obszary bronione i obszary niebronione itd. Wszystko było tam uregulowane.

Wypowiedzenie tej umowy przez Stany Zjednoczone doprowadziło właściwie do eskalacji wyścigu zbrojeń. To właśnie w jego wyniku Putin polecił produkcję Awangardów, Orieszników i tego typu broni. To wtedy rozpoczęły się przygotowania do konfliktów zbrojnych w rodzaju tego na Ukrainie. Niestety, powtórzę jeszcze raz, że my sprawami miękkiej siły się nie zajmowaliśmy. Pewnie w dużym stopniu liczyliśmy jakoś na więzi gospodarcze. Liczyliśmy na to, że wszystkim kierować będzie jakaś racjonalność. Ukraina to przecież znaczący kraj tranzytowy. Potrzebny i istotny był dla niej tranzyt gazu. Europie z kolei zawsze przyda się tani gaz i taka sama ropa naftowa. Przebiegają przez nią jeszcze, nawiasem mówiąc, rurociągi zabezpieczające produkcję nawozów. Do tego dochodzą rynki zbożowe, na których współpracowaliśmy. Widzimy jak Białoruś zwiększa obecnie swoje obroty handlowe z Rosją. Poziom życia na Białorusi jest dziś czterokrotnie wyższy od poziomu życia na Ukrainie. Dlaczego? Z tej prostej przyczyny, że potrafi ona utrzymywać relacje dobrosąsiedzkie. Sądziliśmy, że prędzej czy później Ukraina również zacznie się tak zachowywać. Że ludzie, którzy mają tak wielu wspólnych krewnych, nie mogą zerwać wzajemnych kontaktów. Okazało się, że mogą. Okazało się, że propaganda doprowadziła po 2014 roku do tego… Znam kilka takich rodzin, których członkowie rozjechali się w różnych kierunkach – na przykład moja kuzynka z Ukrainy przyjechała do Moskwy. Inni pozostali tam, jeszcze inni wciąż mają tam krewnych i rodziny. Znam takie przypadki, że na przykład rodzice nie rozmawiają z własną córką, bo wyszła ona za mąż za Rosjanina i mieszka w Rosji. Nie rozmawiają ze sobą od 2014 roku. Nie odzywają się do siebie od 10 lat. Jak to zrozumieć? Okazuje się, że niestety propaganda jest w stanie zrywać nawet więzi rodzinne. Niedocenianie tej propagandy jest, powtórzę to jeszcze raz, naszą piętą achillesową. Niestety, nie lubimy się tym zajmować.

Jakie jest miejsce Polski i czy w ogóle istnieje ona w informacyjnej agendzie Rosji? Jak bardzo Rosjanie interesują się tym, co dzieje się w Polsce i przyszłością naszych stosunków?

– Mamy w głowach dwie Polski. Jedna Polska jest w pewnym sensie trochę radziecka. To festiwal w Sopocie, to gwiazdy i aktorki jak Barbara Brylska. Są jeszcze takie wspaniałe radzieckie wspomnienia przyjaźni itd. Byłem i w Warszawie, i w Krakowie, i w Krynicy Zdroju, czyli w kilku bardzo różnych miejscach. A wracając z Niemiec, przejechałem całą Polskę, kierując się na Mińsk. W ramach tego rodzaju turystyki, przy codziennym obcowaniu z Polakami, nie miałem żadnych problemów z komunikacją, z żadnym aspekcie. Nasze języki są podobne, nawet rozpoznajemy znajome słowa, śmiejemy się, gdy te słowa oznaczają czasem coś innego. Z drugiej strony są polskie władze, które, choć się zmieniają, to jednak stale czepiają się Rosji, wygłaszają najostrzejsze oświadczenia mające nas zirytować, czyli cały czas kąsają, kłują i dlatego wywołują takie negatywne nastawienie. Znowu – nie tyle w stosunku do Polski jako całości i do Polaków, ale do państwa i do władzy. Są takie rzeczy, które są jakby poza polityką. To wszystko, co jest związane ze zmarłymi, ze sprawami świętymi. Wyjątkowo negatywne następstwa miała historia ze śmiercią prezydenta Kaczyńskiego. Wszystko było jasne: śledztwo wszystko wyjaśniło. Pamięta Pan, jak Miedwiediew, który był wtedy prezydentem, powiedział, że dla narodu rosyjskiego to również była tragedia, ponieważ wydarzyła się na naszym terytorium, a dla każdego państwa, jest to sprawa niezwykle przykra, i czujemy się winni nie dlatego, że jesteśmy za to bezpośrednio odpowiedzialni, ale po prostu dlatego, że przecież przybyli z wizytą, byli jakby naszymi gośćmi.

Kiedy polskie władze zaczęły ten taniec z trumnami i mówiąc, że to był zamach terrorystyczny, że to było morderstwo, że Putin zrobił to celowo itd., to oczywiście pozostawiło, to wywołało u nas oburzenie. Drugą rzeczą, która zadała poważny cios naszym stosunkom, była oczywiście walka z pomnikami. Od 400 do 600 tysięcy Rosjan oddało życie za wyzwolenie Polski. Jasne, że szli na Berlin, właśnie przez Polskę. Nagle ich pomniki zaczęły być usuwane, burzone. Żywimy wielki szacunek dla tych ludzi, tych Polaków, którzy sprzeciwiali się burzeniu pomników. Pokazywano ich w naszej telewizji. Nie powinno się pozwalać na taki wandalizm, to nie chrześcijańskie, to nie słowiańskie. Ludzka moralność nie pozwala naruszać praw zmarłych, zwłaszcza poległych żołnierzy, bohaterów. Do tego całe to gadanie o okupacji w okresie radzieckim. Jeśli była to okupacja, to powiedzcie, ile obozów koncentracyjnych zbudował Związek Radziecki, ile w piecach gazowych spalił Polaków? Gdzie są radzieckie obozy koncentracyjne? Nie ma? To dlaczego porównujecie i stawiacie to na równi, i na tej podstawie burzycie pomniki żołnierzy radzieckich? Jeszcze jedno – to, co powiedziałem o zamieszaniu wokół Bandery. Wydaje mi się, że tutaj Polacy i Rosjanie powinni być solidarni, bo ukraińscy naziści mordowali swoich trzech głównych wrogów. Jest to we wszystkich ich manifestach, wszędzie, że prawdziwy Ukrainiec powinien ich nienawidzić. W pierwszej kolejności chodziło o Lachów, czyli Polaków, potem Żydów, potem zaś Moskali, czyli Rosjan. Gdy my walczymy z tym ukraińskim nacjonalizmem, to dlaczego Polacy i Żydzi nam nie pomagają, dlaczego akceptują ten nacjonalizm, dlaczego mówią, że to jest dobre, dlaczego nie uważają tej walki za swoją?

Dziękuję za rozmowę.



Rozmawiał: Mateusz Piskorski



Oleg Matwiejczew (ur. 1970 w Nowokuźniecku) – rosyjski filozof (dr nauk filozoficznych), politolog, doradca w dziedzinie marketingu politycznego, w 2018 r. członek sztabu wyborczego Władimira Putina, deputowany do Dumy z frakcji „Jedna Rosja”, wiceprzewodniczący Komisji ds. Polityki Informacyjnej.










tygodnik Myśl Polska








poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Poczucie rzeczywistości

 

Twórczość - istota człowieczeństwa.


„Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania. „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.



Święte słowa panie....








przedruk



Kultura i imperializm. Wokół koncepcji Stanisława Piaseckiego


Autor Rafał Łętocha

3 kwietnia 2025


Stanisław Piasecki znany jest przede wszystkim jako redaktor naczelny dwóch ważnych pism związanych z obozem narodowym: „Prosto z Mostu” i „Walki”. 










Założone przez niego w 1935 r. „Prosto z Mostu” w zamierzeniu stanowić miało swoistą przeciwwagę dla liberalnych „Wiadomości Literackich”, dzierżących do pewnego momentu niejako rząd dusz wśród polskiej inteligencji. Ambicją Piaseckiego było podważenie hegemonistycznej pozycji tego periodyku na rynku prasy kulturalnej w II Rzeczypospolitej. Do pewnego stopnia się to udało zważywszy na to, iż nakład „Prosto z Mostu” prawie dorównał w pewnym momencie nakładowi pisma redagowanego przez Grydzewskiego, sięgając liczby 15 tys. egzemplarzy, a samo pismo nie było bynajmniej jednym z wielu periodyków narodowych na rynku prasowym, ale stało się czymś na kształt instytucji kulturalnej.

Karol Zbyszewski wskazywał, iż Piasecki „był duszą całego tygodnika. W ciągu czterech lat ani je­den numer nie wyszedł bez niego. Nie wyjechał ani razu dłużej niż na parę dni, nie pozwolił sobie na solidniejszą chorobę. Jaki jest pierwszy warunek, aby być dobrym redaktorem? Siedzenie na miejscu! Redaktor musi tkwić w redakcji, jak sprze­dawca w sklepie czy urzędnik w biurze. Przyłażą ludzie z rękopisa­mi, współpracownicy szwendają się z pomysłami, są setki drobnych spraw, które tylko redaktor naczelny może załatwić. Otóż Piasecki miał ten «sitzfleisch». Siedział w swym gabinecie jak mól. Nie szu­kało się go telefonem, godzinami i dniami, po całej Warszawie…”

Czytelnikami „Prosto z Mostu” była młodzież. Piasecki chciał stworzyć z pisma trybunę, na której mogłyby się ścierać poglądy generacji liczącej od dwudziestu do trzydziestu pięciu lat. Było to pokolenie, które odznaczało się bardzo określoną postawą ideową, a raczej dwoma przeciwstawnymi sobie postawami: narodową i marksistowską. Piasecki dość wcześnie zauważył, że mimo odmienności wyznawanego światopoglądu młodzi mają także ze sobą wiele wspólnego. Pismo miało służyć ujawnieniu tej wspólnoty.

Wojciech Wasiutyński w związku z tym natomiast wspominał, że pierwotnie Piasecki zarzucił sieci bardzo szeroko.


Rzeczywiście zwłaszcza w pierwszym okresie pismo było w dobrym tego słowa znaczeniu liberalne – publikowano na jego łamach teksty autorów o różnych poglądach, bynajmniej nie ograniczając się tylko do osób powiązanych organizacyjnie czy ideowo z obozem narodowym.

Przewagę miały oczywiście artykuły publicystów z nim kojarzonych: Jana Bajkowskiego, Jana Bielatowicza, Adama Doboszyńskiego, Tadeusza Dworaka, Karola Stefana Frycza, Jana Korolca, Jana Mosdorfa, Stefana Niebudka, Witolda Nowosada, Władysława Pietrzaka, Mariana Reutta, Wasiutyńskiego, Jerzego Zdziechowskiego.

Odnajdujemy jednakże na łamach periodyku również publicystykę konserwatystów, jak np. Julian Babiński, Leszek i Miłosz Gembarzewscy, Kazimierz Marian Morawski czy Ksawery Pruszyński, neopogan ze Stanisławem Szukalskim i Janem Stachniukiem na czele, piłsudczyków i wrońskistów jak Jerzy Braun i Mirosław Starost, a także wielu innych znanych wówczas czy później publicystów, pisarzy i naukowców, od komunistów i socjalistów po katolików i konserwatystów, jak np. Józef Czapski, Witold Gombrowicz, Leon Kruczkowski, Stanisław Młodożeniec, o. Innocenty Maria Bocheński, Ignacy Chrzanowski, Ferdynand Goetel, Konrad Górski, Roman Ingarden, Karol Irzykowski, Stefan Kołaczkowski, Karol Ludwik Koniński, Zofia Kossak, Jalu Kurek, ks. Konstanty Michalski, Jan Nepomucen Miller, Gustaw Morcinek, Kazimierz Nitsch, Stanisław Rembek, Władysław Siła Nowicki, Stefania Szurlejówna, Aleksander Świętochowski, Jerzy Turowicz, Jerzy Zagórski. Pomimo tego, iż większość stałych publicystów oraz redakcja ze Stanisławem Piaseckim na czele poczuwali się do związków z młodym pokoleniem narodowców, a pismo miało wyraźny profil ideowy, to od początku, jak widzimy, mamy do czynienia z dużą otwartością na autorów o odmiennych poglądach.


Kultura, głupcze

Jako publicysta i ideolog Piasecki gros miejsca poświęcił sprawom dotyczącym kultury. Kultura wedle niego winna oddziaływać na życie narodowe i jednocześnie z niego wyrastać, widział w tym sui generissystem naczyń połączonych. Norwid pisał w Promethidionie o artyście jako organizatorze psychiki narodowej, Piasecki również w podobny sposób postrzegał, jak się wydaje, rolę i zadania elity kulturalnej.

Krytykował w związku z tym odrywanie się twórczości, literatury od życia, gleby społecznej, narodowej, czcze zabawy formą, słowem, sztukę dla sztuki. Recenzując tomik poezji Leopolda Staffa, pisał z wyrzutem, iż „życie toczy się potężnym eposem, spiętrza się w dramaty i tragedię – a poezja wciąż sobie kwili lirycznie o kwiatkach i ptaszkach, o wiośnie i sośnie, o akacjach i wakacjach”.

Przed sztuką jego zdaniem stoją ogromne zadania. Jest ona tylko wtedy „prawdziwą sztuką, gdy jest społeczeństwu potrzebna, gdy umie iść z czasem i wczuwa się w jego ducha, a nie wlecze się w ogonie”. Nie wahał się mówić o poezji, literaturze potrzebnej i niepotrzebnej, nie zważając, iż pociągnie to za sobą zarzuty o utylitaryzm czy ich instrumentalizowanie. Omawiając książkę Jana Nepomucena Millera Na gruzach Grenady, pisał wręcz, iż winna być ona „czynem, a nie tylko pięknoduchowskim ględzeniem”. Aby było to jednak możliwe, twórca musi mieć łączność z rzeczywistym życiem, zwyczajnymi ludźmi, a nie zasklepiać się w kółkach wzajemnej adoracji i ograniczać swoje kontakty do tzw. bohemy artystycznej. Musi przenikać życie społeczne i narodowe, kształtować je, zmieniać, uszlachetniać, wzbogacać.


Jednym z kluczowych pojęć pojawiających się w publicystyce Piaseckiego jest termin „twórczość”. Nie odnosi on go bynajmniej jedynie do sfery związanej ze sztuką czy kulturą w węższym rozumieniu tego słowa, każde bowiem działanie człowieka winno mieć znamiona twórczości. 

Jądrem krytyki kapitalizmu, którą odnajdujemy w publicystyce Piaseckiego, jest na ten przykład przekonanie, iż za jego sprawą doszło do twórczego wyjałowienia człowieka. W związku z tym stwierdzał, iż największym grzechem ustroju kapitalistycznego nie jest wyzysk materialny, ale „zbrodnia duchowego zubożenia człowieka”. Twórczość to wręcz istota człowieczeństwa, pozbawienie ludzi możliwości działania twórczego stanowi więc dla Piaseckiego wyraz dehumanizacji, reifikacji człowieka, degradacji go do poziomu animalnego.


Kultura i praca

Lekarstwo na te niedomagania, podobnie jak wielu narodowców czy też konserwatystów w tamtym okresie, będzie widział Piasecki w dekoncentracji produkcji. Nie ucieka on tutaj jednak w jakiś mediewalizm, prymitywizm czy luddyzm, stojąc na stanowisku, iż właśnie dalszy rozwój techniki przyczyni się do zaistnienia możliwości usunięcia systemu wielkokapitalistycznego i wprowadzenia dekoncentracji gospodarczej.

Podkreślał przy tym, iż życie gospodarcze, technika i kultura są ściśle ze sobą powiązane, postęp techniczny jest przecież dzieckiem wyobraźni, a więc kultury. „Bez bajki o latającym dywanie – pisał redaktor «Prosto z Mostu» – nie byłoby dziś aeroplanu, bo nie byłoby idei aeroplanu. […] Otóż wydaje mi się, że nieznany twórca bajki o latającym dywanie nie mniej jest godny podziwu od Bleriota i braci Wright, jeśli nie więcej”. Rzeczywistym więc ojcem techniki współczesnej, wedle Piaseckiego, nie jest Edison czy inny wielki naukowiec lub wynalazca, ale Juliusz Verne. Wspominany już Norwid w epilogu Promethidiona stwierdzał, iż jedną z głównych przyczyn tragizmu kultury polskiej jest przepaść pomiędzy „słowem ludu a słowem pisanym i uczonym” oraz że „żadne się społeczeństwo nie ostoi i żaden naród nie utrzyma, jak przez pracy harmonię tradycyjną powiązane z sobą słowo ludu i słowo społeczeństwa w dwie się strony rozprzęgną”. Wzywał w związku z tym do zadzierzgnięcia zerwanych więzi, pisał o sztuce jako „uldze pracy”, gdyż „nawet najmaterialniej rzeczy biorąc – toć wynalazki, które człowieka wyręczają, także satelitami sztuk są – a przynajmniej źródła wynalazków bez wszelkiej wątpliwości”.

Piasecki, jak widzimy, zwraca uwagę w zasadzie na to samo, mówi o potrzebie pewnego zakorzenienia kultury i swoistego solidaryzmu narodowego, uspołecznienia jej i bezpośredniego wejścia w krwioobieg narodowy. Nie znaczy to jednak, aby żądał on przekształcenia literatury w coś na kształt agitpropu. Wręcz przeciwnie odżegnywał się od pomysłów instrumentalizowania literatury do celów strictepolitycznych, tzn. czynienia z niej tuby propagandowej określonej partii. Ocena wartości książki, jak pisał, nie może zależeć od tego, w jakiej mierze autor potrafił „tym czy owym zdaniem zadowolić polityczne ambicje grupowe, ale od tego, jak dalece umiał swój ideowy, religijny i narodowy punkt widzenia wtopić organicznie w tworzywo powieści”.


W stronę imperializmu kulturowego

Omawiając zagadnienia kultury, Piasecki postulował jednak przede wszystkim jej dynamizację, żądał, aby włączyła się ona w dzieło przetwarzania świata, a nie tylko biernie go kontemplowała. Domagał się przy tym przestawienia psychiki polskiej z defensywnej na ofensywną. Jego zdaniem pierwiastki defensywne zaczynają wypływać na powierzchnię i dominować w wieku XVI i XVII, co miało być głównym powodem tracenia przez Polskę znaczenia, pozycji mocarstwowej, a wreszcie całkowitego upadku państwa polskiego.


Proces ten przybrać miał na dynamice w latach rozbiorów, kiedy to dokonujące się w Europie odrodzenie uczuć narodowych zastało Polskę podzieloną przez rozbiorców, co musiało zaciążyć na defensywnym charakterze polskiego patriotyzmu. Jak podkreślał Piasecki: „Nasze pieśni narodowe oplatają się około słowa «nie»: «Jeszcze Polska nie zginęła», «Nie rzucim ziemi skąd nasz ród». […] Ba, nawet pojęcie «wolność» woleliśmy sformułować sobie negatywnie: «niepodległość». Polska poezja i polska pieśń, odwzorowując wiernie rodzaj naszej uczuciowości narodowej, nastrojone są na nutę obrony i ofiary. […] Ale bo też obrona była naczelnem przykazaniem polskości w latach naszej niewoli politycznej. Obrona wiary, obrona języka, obrona obyczaju, obrona – narodowości”.

O nowy nacjonalizm

Trzeba więc odnaleźć nową ideę, stworzyć nową dynamiczną kulturę, ośrodek cywilizacyjny. „Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.

Widać tutaj wyraźnie myślenie nie tylko w kategoriach interesu narodowego, ale i pewnej misji narodowej, której właściwa realizacja ma jednakże dobrze temu interesowi się przysłużyć. Można powiedzieć wręcz o pewnych pierwiastkach mesjanistycznych czy raczej, używając terminologii Mikołaja Bierdiajewa, misjonistycznych. Dla rosyjskiego filozofa misjonizm to rodzaj zeświecczonego mesjanizmu, w którym brak sui generis porywów religijnych, nadawania misji wymiaru soteriologicznego czy też wpisywania jej w millenarystyczny schemat zbawienia. Nie musi być to związane z jakąś megalomanią narodową.


José Ortega y Gasset pisał o dwóch zasadniczych typach ludzkich 

– jedni stawiają sobie duże wymagania, przyjmują na siebie obowiązki i narażają się na niebezpieczeństwa, 

drudzy zaś wychodzą z założenia, iż żyć znaczy pozostawać takim, jakim się jest, bez podejmowania żadnych wyzwań i jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia. 


Podobnie wybraństwo, misję Polski pojmować będzie Piasecki, przede wszystkim jako zobowiązanie, ciężar, zadanie. Wskazywał też w związku z tym na istnienie dwóch rodzajów nacjonalizmu. Pierwszy z nich zmieniał stosunki narodowościowe drogą kolonizacji, wynaradawiania mniejszości narodowych lub wręcz jej fizycznej eksterminacji. Nacjonalizm nowego typu rozwiązywał je tworzeniem idei całkującej, zmierzając do integracji sąsiadujących ze sobą narodowości i zbudowania za sprawą tego procesu nowej cywilizacji.

Polska z racji swojego położenia geopolitycznego nie może hołdować wyłącznie ideom obronnym.

Wciśnięcie pomiędzy dwa agresywne imperia powoduje, iż zdaniem Piaseckiego, musi wypracować własny imperializm. Tertium non datur, zdaje się mówić Piasecki, albo do tego dojdzie, albo Polska zostanie zmiażdżona przez dwa imperia zmierzające nieuchronnie do konfrontacji.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. 

W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania.

 „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.




Podsumowanie

Piasecki, jak widzimy, kładł nacisk na kwestie przedpolityczne czy też metapolityczne, uznając iż warunkiem sine qua non wzrostu politycznego znaczenia Polski, zachowania przez nią niepodległego bytu – co jak konstatował, zważywszy na położenie geopolityczne, jest możliwe jedynie w sytuacji uzyskania przez nią pozycji mocarstwowej – są przeobrażenia w sferze kultury. Mówił on ni mniej, ni więcej tylko to, iż należy tę kulturę gruntownie przetworzyć, konieczne jest nadrobienie wielkich zaległości w tej dziedzinie, trzeba wreszcie wygrać o nią batalię, wówczas dopiero będzie można marzyć o przemianach w innych sferach, bez tej podstawy, twardego fundamentu wszelkie próby reform będą tak naprawdę budowaniem na piasku.


Używając języka marksistowskiego wskazywał on na prymat nadbudowy nad bazą, na co w tamtym czasie zaczną zwracać uwagę Antonio Gramsci czy frankfurtczycy, a co później z taką siłą zacznie podnosić tzw. nowa prawica, kładąc nacisk przede wszystkim właśnie na walkę o hegemonię kulturalną, te wartości, które co prawda nie wiążą się wprost z doraźnymi kwestiami politycznymi, ale na nie w poważnym stopniu oddziałują. Temu celowi miało właśnie służyć założone przez niego „Prosto z Mostu”.

Konstatacje i pomysły tego rodzaju nie były bynajmniej odosobnione. W latach okupacji twórcy związani z pismem „Sztuka i Naród”, idąc niejako tropem Piaseckiego, obarczą winą za klęskę wrześniową właśnie polskie warstwy kulturotwórcze, które ich zdaniem izolowały się od społeczeństwa w wieży z kości słoniowej, nie mając ambicji oddziaływania na rzeczywistość, alienując się od realnego życia i traktując kulturę w kategoriach żartu i kaprysu. W związku z tym postulowali oni postawę imperializmu kulturalnego.

Podobne konstatacje odnajdziemy także u Jerzego Brauna piszącego o odstąpieniu warstwy intelektualnej od problematyki historycznej narodu w dwudziestoleciu międzywojennym, o tym, iż sztuka stała się zabawą elity, która nie chciała tworzyć kultury narodowej, społecznej, wziąć odpowiedzialności na swoje barki za losy narodu i państwa, uciekając w „estetyzm, talentyzm i dowolność”. Stąd również pojawiające się u niego zarówno w latach międzywojennych, jak i ze zdwojoną siłą w czasie okupacji postulaty kreacji „nowego świata kultury” czy też „kultury jutra”, przewijające się przez całą jego twórczość.