Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

sobota, 21 stycznia 2017

Niewygodny bilans 11 lat członkostwa Polski w UE





Odkrywamy prawdę! Niewygodny bilans 11 lat członkostwa Polski w UE: Polacy zbiednieli przez Unię Europejską!


piątek, 25.09.2015, 19:57



Tomasz Cukiernik – wolnorynkowy publicysta, aktualnie na stałe współpracuje z tygodnikiem „Najwyższy Czas!” i kwartalnikiem „Opcja na Prawo”. Jest autorem m.in. książek „Dziesięć lat w Unii. Bilans członkostwa” i „Prawicowa koncepcja państwa – doktryna i praktyka” oraz współautorem dziewięciu tomów podróżniczej serii „Przez Świat”. Tylko nam w rozmowie z Danielem Witowskim przedstawia szokujące wyliczenia dotyczące uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej.
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Tekst ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa. Jeśli chcecie czytać więcej takich tekstów, zamówcie do swojego kiosku, oraz kupcie nasz tygodnik!
Zapytacie dlaczego prosimy Was o zamawianie naszej gazety? Lewicowi kioskarze, oraz kolporterzy prasy utrudniają nam dystrybucję. Nie damy się! Ale prosimy również Was o pomoc! 
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Panie Tomaszu, pierwsze pytanie wprowadzające: większość polityków oraz tzw. autorytetów medialnych egzaltuje się Unią Europejską, podkreślając na każdym kroku niebagatelne zyski, jakie nasz kraj czerpie rzekomo z bycia jej członkiem. Podziela Pan ten entuzjazm?
Oczywiście istnieje też pozytywny wpływ członkostwa w Unii Europejskiej. To przede wszystkim dostęp do wielkiego rynku z ponad 500 milionami konsumentów. Unia gwarantuje wolności, takie jak swoboda przepływu towarów, usług, kapitałów i ludzi, choć w tym zakresie występują też pewne ograniczenia. Wspólny rynek to niewątpliwie wielka korzyść, ale z drugiej strony przez Unię, a głównie przez unijne regulacje, mamy straty i to nie tylko gospodarcze i finansowe, ale także choćby w zakresie moralności. To Unia Europejska zakazuje sprzedaży tańszych normalnych żarówek i termometrów, reguluje spłuczki klozetowe i moc odkurzaczy, a nawet nakazuje montować w samochodach nikomu niepotrzebne, a kosztujące kilkaset złotych czujniki ciśnienia w oponach. Ponadto przy otwarciu rynku Unia nakazała Polsce ograniczyć współpracę z krajami zewnętrznymi, w tym z naszymi wschodnimi sąsiadami. Wchodząc do UE, Polska musiała renegocjować 190 umów bilateralnych, w tym z USA, Japonią, Rosją, Ukrainą czy Białorusią, m.in. podnosząc cła na wiele towarów. Przypominam też, że przed wejściem Polski do UE mieliśmy bezwizowy ruch graniczny z Rosją, Białorusią i Ukrainą (z tym ostatnim krajem teraz jest bezwizowy tylko dla Polaków).
Proszę powiedzieć, jak powinniśmy liczyć bilans zysków/strat, jakie osiągamy, będąc członkiem Unii Europejskiej. Czy tak, jak tłumaczy nam większość „ekspertów”, czyli poprzez odjęcie naszej składki od wpływów, środków UE przekazywanych Polsce? Wychodzi wówczas, że jesteśmy na plusie.
Niestety polska składka, która od wejścia Polski do UE do końca 2015 r. wyniosła około 160 mld zł, nie jest jedynym kosztem, jaki ponosi nasz kraj w związku z członkostwem. Do tego dochodzą koszty związane z nakładanymi przez Brukselę coraz to bardziej bzdurnymi regulacjami, a także koszty dotyczące pozyskiwania unijnych dotacji: niepotrzebne wydatki na gigantyczną liczbę biurokratów (w urzędach zajmujących się rozdzielaniem unijnej „pomocy”, w urzędach, najczęściej samorządowych, które biorą dotacje, oraz u beneficjentów prywatnych), którzy zarabiają znacznie więcej niż średnia w gospodarce, prefinansowanie i współfinansowanie funduszy przez budżet oraz beneficjentów, koszty przygotowania wniosków o dotacje (także tych odrzuconych), obligatoryjne kredyty związane z inwestycjami współfinansowanymi z unijnych dotacji. Do tego dochodzi również tworzenie korupcjogennego styku na linii państwo–sektor prywatny. Wymienione koszty mają znaczny wpływ na wzrost polskiego długu publicznego. To wszystko powoduje, że patrząc na stronę finansową, Polska traci na byciu członkiem Unii Europejskiej.
Zgodzi się Pan chyba ze mną, że przez 11 lat sporo się w Polsce zmieniło. Na przykład w Warszawie wymieniono cały tabor tramwajowy i autobusowy, powstało bądź odremontowano wiele obiektów w przestrzeni publicznej. Wszystko to „sfinansowano ze środków UE”. Jak powinniśmy do tego podchodzić?
Oczywiście to kłamstwo, że wszystko to „sfinansowano ze środków UE”. Jeśli już, to współfinansowano. Dodajmy do tego co najmniej trzy uwagi. Po pierwsze, nie „ze środków UE”, tylko z pieniędzy zabranych pod państwowym przymusem unijnym podatnikom. Proszę zauważyć, że Unia nie ma fabryk ani nie jest właścicielem firm usługowych, więc nie zarabia pieniędzy, a wszystko, co ma i rozdaje, musiała komuś najpierw zabrać. Po drugie, to tylko jedna strona medalu. W dużej mierze są to inwestycje na kredyt, czyli z pieniędzy, których samorządy czy firmy nie mają, a skoro nas na to nie stać, to nie powinniśmy inwestować ponad nasze możliwości. Lepiej zainwestować mniej, z oszczędności, ale z głową i sensownie, nie zadłużając przyszłych pokoleń. Tym bardziej że inwestycje, o których Pan mówi, nie przyniosą zysków w przyszłości, to są inwestycje konsumpcyjne. Po trzecie wreszcie, chciałbym wskazać kłamstwo, jakie pojawia się na propagandowych tablicach przy tzw. unijnych inwestycjach, że „UE dała 85 proc.”. W rzeczywistości zwykle o inne kwoty się wnioskuje, a inne (mniejsze) potem otrzymuje, co wynika np. z rozstrzygnięć przetargów, zmian dokumentacji projektowej czy obniżania poziomu dofinansowania. W efekcie UE nigdy nie daje 85 proc. Zdarzają się inwestycje sensowne, ale w dużej mierze są to zmarnowane pieniądze, które nie przynoszą korzyści nikomu poza właścicielem firmy, która realizuje daną inwestycję.
Czy gdybyśmy byli poza Unią Europejską, Polska – Pana zdaniem – rozwijałaby się szybciej, dynamiczniej niż obecnie?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. To, czy rozwijalibyśmy się szybciej poza Unią, to sprawa bardziej tego, kto rządziłby Polską, a nie faktu członkostwa lub jego braku w Unii. Gdyby Polska nie była w Unii, to trzeba by przyjąć jakąś inną strategię rozwoju. Optymalnym rozwiązaniem byłoby przyjęcie modelu szwajcarskiego, o czym pisałem swego czasu w miesięczniku „Opcja na Prawo”. Będąca członkiem EFTA Szwajcaria, która ma z Brukselą podpisane osobne umowy, nie musi przyjmować unijnych regulacji – np. sama ustala wysokość akcyzy na paliwa i VAT może mieć na poziomie 2,5 proc. i 8 proc. zamiast minimalnych unijnych stawek 5 i 15 proc. Nie płaci składek członkowskich, nie utrzymuje unijnej biurokracji, nie musi starać się o żadne bezsensowne i szkodliwe dotacje. Ma własną mocną walutę (nikt jej nie zmusza, by przyjęła euro, na co zgodziła się Polska, przystępując do UE) i zdrowe finanse publiczne. Z drugiej strony szwajcarska gospodarka korzysta na wolnym handlu, swobodnym przepływie ludzi (układ z Schengen) i kapitałów z UE i może też podpisywać umowy wolnohandlowe z krajami trzecimi. Poza tym jeśli spojrzy się na twarde dane statystyczne, to człowiek przestaje być już takim optymistą odnośnie do wzrostu gospodarczego Polski „dzięki Unii”. Otóż jak napisałem w mojej książce, w latach 2004–2013 średnioroczny wzrost gospodarczy Polski wyniósł niecałe 4 proc., podczas gdy w dekadzie poprzedzającej wstąpienie naszego kraju do UE – sięgnął 4,6 proc. Co ciekawe, poza Unią także szybciej wzrastał polski eksport i import. W latach 1995–2004 wartość handlu zagranicznego po uwzględnieniu inflacji wzrosła o 130 proc., podczas gdy w latach 2004–2013 – o zaledwie 69 proc. Warto dodać, że wszystkie dotacje z UE w ciągu 10 lat wyniosły zaledwie niecałe 3 proc. PKB Polski.
Średnia krajowa pensja wzrosła i wzrasta dosyć szybko od 2004 r. Mówi się, że to także zasługa Unii Europejskiej. Zgadza się Pan z tym?
Niestety dane statystyczne twardo wskazują, że kiedy Polska była poza Unią Europejską, płace w naszym kraju wzrastały aż dwa razy szybciej. Otóż zgodnie z danymi GUS­u, w latach 1995–2004 średnie wynagrodzenie brutto w Polsce po uwzględnieniu inflacji (realnie) zwiększyło się aż o 56 proc., podczas gdy w latach 2004–2014, kiedy Polska była już członkiem Unii, wzrosło zaledwie o 26 proc. Ale jeszcze gorzej, jeśli spojrzymy na siłę nabywczą niektórych produktów. W 2004 r. za średnią pensję netto można było kupić 1358 m3 gazu ziemnego wraz z przesyłem, a w 2014 r. już tylko 1022 m3, co oznacza spadek o 25 proc. (UE nie pomogła Polsce w walce z Rosją o niższe ceny tego surowca). W roku przystąpienia do UE za średnią płacę krajową Polak mógł kupić 558 l oleju napędowego, a w 2014 r. – tylko 499 l tego paliwa (UE wymusiła wzrost akcyzy). W 2004 r. za średnie wynagrodzenie netto można było nabyć 1200 bochenków chleba, 1200 l mleka, 112 kg żółtego sera lub 142 kg wołowiny, a w roku 2014 już tylko 680 bochenków, 850 l mleka, 82 kg żółtego sera lub 94 kg wołowiny. Jeśli chodzi o papierosy, to w 2004 r. za średnią pensję netto można było kupić 340 paczek, a w zeszłym – 209.
Czy Polska ma swobodę w wydawaniu środków unijnych, czy raczej funkcjonują jakieś sztywne ramy?
Oczywiście, że funkcjonują unijne ramy w tym zakresie, ale co ciekawe, polscy urzędnicy zajmujący się rozdziałem unijnych pieniędzy często zaostrzają zasady przyznawania dofinansowania. Ponieważ jestem całkowicie przeciwny jakimkolwiek dotacjom, to uważam, że ci biurokraci działają słusznie i na korzyść naszej gospodarki.
Na co w większości przypadków wydawane są unijne pieniądze? Wiele osób zarzuca UE, że swoimi regulacjami niszczy przemysł, a środki Polsce przekazywane są – w najlepszym wypadku – na małą przedsiębiorczość, poza tym na jakieś baseny termalne, odremontowanie podwórka itp.
Nigdy nie będzie dobrze, jeśli o inwestycjach będzie decydował urzędnik, który się na nich nie zna i za nic nie odpowiada. Dlatego dotacje idą na obiekty, które potem trzeba utrzymywać (stadiony, filharmonie, opery, aquaparki, muzea), na fotoradary, na niepotrzebne szkolenia, które zniszczyły całkowicie rynek szkoleń, czy na lekcje gender w przedszkolach. Mimo wzrostu wartości bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce w ciągu 10 lat członkostwa spadł udział przemysłu w wytwarzaniu polskiego PKB z około 22 proc. do zaledwie 18 proc. To unijne regulacje – bezpośrednio lub pośrednio – w znacznym stopniu są odpowiedzialne za likwidację polskiego górnictwa, hutnictwa, rybołówstwa, stoczni, cementowni czy cukrowni.
Które państwo członkowskie w UE jest największym beneficjentem? W powszechnym obiegu funkcjonuje przekonanie, że skoro Niemcy płacą do wspólnej kasy najwięcej, to znaczy że one niemalże dobrodusznie sponsorują biedniejsze kraje...
Czy widział Pan, żeby ktoś komuś coś dał za darmo? Skoro Niemcy w znacznym stopniu finansują unijny budżet, to nie dlatego że są tacy altruistyczni, tylko dlatego że jest to dla nich korzystne. Zyskują bezpośrednio na dotacjach, bo wiele inwestycji, także w Polsce, współfinansowanych przez UE, realizują firmy niemieckie czy też kupuje się niemiecki sprzęt. Ale w sytuacji kiedy i Polska, i Niemcy są we wspólnym obszarze gospodarczym, Niemcy zyskują także na tym, że stopniowo przejmują polską gospodarkę, wykupując polskie przedsiębiorstwa czy też budując nowe i przejmując dany rynek nie do końca uczciwą konkurencją. Bajki o dobroduszności Niemców można opowiadać dwulatkom.
Słyszałem ostatnio od znajomego rolnika, że zaoferowano mu ze środków UE współfinansowanie zakupu nowego ciągnika. Choć go nie potrzebował, to jednak wizja dotacji była dosyć kusząca, więc wyraził zainteresowanie. Myślał, że skoro UE dołoży mu – powiedzmy – te 60 proc., to on resztę zapłaci w gotówce, bo miał tyle odłożonych pieniędzy. Niestety okazało się, że jeżeli chce dostać dotacje z UE, MUSI wziąć kredyt w określonym banku! Jak działają środki unijne, współfinansowanie projektów ze środków UE? Czy te kredyty nie wykończają Polaków, polskich samorządów...?
Rzeczywiście przy większości dotacji istnieje konieczność brania kredytu, nawet jeśli beneficjent go nie potrzebuje. W efekcie brania unijnych dotacji łączne zadłużenie polskich samorządów na koniec 2014 r. przekroczyło 72,1 mld zł, co oznacza, że w ciągu 10 lat wzrosło aż o 290 proc.! Coraz więcej samorządów posiłkuje się nawet bardzo niekorzystnymi chwilówkami (może to dotyczyć nawet 300 gmin!), inne czeka wkrótce bankructwo. Na przykład zadłużenie gminy Ostrowice w województwie zachodniopomorskim jest trzy razy większe od jej rocznych dochodów! Kto spłaci te kredyty wraz z gigantycznymi odsetkami?
Jakie jest – Pana zdaniem – największe ograniczenie dla Polski, polskiej gospodarki wynikające z członkostwa w Unii Europejskiej?
Unijne regulacje wraz z dotacjami to odmiana centralnego sterowania gospodarką. To ingerencja w rynek, która go zniekształca, narusza jego równowagę i powoduje nieuczciwą konkurencję. W efekcie podmioty działające na rynku są mniej wydajne, niż gdyby istniała wolność w tym zakresie. Ponadto z powodu regulacji wszystko jest znacznie droższe, niż byłoby bez tych regulacji. I nie chodzi tu tylko o akcyzę od paliw czy papierosów, która bardzo wywindowała ceny tych produktów. Czy ktoś pamięta, że jeszcze w 2004 r. paczka papierosów kosztowała średnio 4,6 zł, a litr benzyny bezołowiowej 3,2 zł? Cena metra mieszkania wzrosła o 65 proc. W wyniku prowadzenia absurdalnej wspólnej polityki rolnej znacznie wzrosły ceny mleka, cukru i innych produktów spożywczych. Bez uwzględniania inflacji od 2004 r. ceny chleba wzrosły o 200 proc., wołowiny aż o 164 proc., ziemniaków o 114 proc., a niektórych ryb o ponad 200 proc. Dotacje wymuszają państwowe planowanie i inwestycje jak za PRL­u. Ponadto zachęcają do różnego rodzaju patologii na styku polityki i gospodarki. A to praca, a nie dotacje, buduje dobrobyt i myślę, że uprawnione jest twierdzenie, iż z powodu konieczności wchłaniania unijnych dotacji rozwijamy się wolniej, niż gdyby ich nie było! O szkodliwości dotacji świadczy też fakt, że unijne pieniądze dla sektora badawczo­rozwojowego spowodowały... spadek innowacyjności polskiej gospodarki. Poza tym kiedy Polska wchodziła do Unii, musiała wprowadzić cła na produkty importowane choćby od naszych sąsiadów – z Rosji, Białorusi i Ukrainy, ale nie tylko. To przez Unię samochody sprowadzane z Japonii czy Korei Południowej są takie drogie. Do tego wszystkiego dochodzi absurdalna polityka energetyczno­klimatyczna Unii, która znacząco podnosi ceny energii elektrycznej (do tej pory o 60–80 proc.), co zabiera pieniądze konsumentom, a przemysł czyni mniej konkurencyjnym. Ten cały interwencjonizm jest – moim zdaniem – znacznie bardziej szkodliwy dla gospodarki i społeczeństwa niż bezpośrednie straty finansowe związane z braniem unijnych dotacji.


Rozmawiał Daniel Witowski





http://polskaniepodlegla.pl/opinie/item/3526-odkrywamy-prawde-niewygodny-bilans-11-lat-czlonkostwa-polski-w-ue-polacy-zbiednieli-przez-unie-europejska

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz