Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

niedziela, 22 grudnia 2024

Zamach stanu w Rumunii




Patrzcie co tam się dzieje, bo za chwilę...






przedruk
tłumaczenie automatyczne






Adrian Severin: DLACZEGO DECYZJA CCR NIE STANOWI PRAWNEGO UZASADNIENIA DLA KONTYNUACJI MANDATU PREZYDENCKIEGO KLAUSA WERNERA IOHANNISA PO WYGAŚNIĘCIU JEGO PIĘCIOLETNIEJ KADENCJI


W ferworze debat w ostatnich dniach na temat przedłużenia mandatu Klausa Wernera Iohannisa jako Prezydenta Republiki niektórzy eksperci prawni argumentowali, że nie ma alternatywy dla przedłużenia, ponieważ tak zinterpretowała ją Konstytucja CCR, a jej interpretacje są ostateczne (a więc prawdopodobnie nie zostaną zakwestionowane) i co do zasady wiążące.

Niektórzy dodawali, że Trybunał Konstytucyjny był zobowiązany do podjęcia takiej decyzji, ponieważ było oczywiste, że w warunkach unieważnienia wyborów prezydenckich mandat prezydenta Iohannisa wygasłby do czasu ich wznowienia.

Inni jako jedyną możliwość wyjścia z impasu wskazywali powiadomienie TK przez jednego z przewodniczących izb parlamentu, pełniącego funkcję w dniu wygaśnięcia mandatu KWI, o wakacie zajmowanego przez niego stanowiska, a po stwierdzeniu wakatu przez osoby, które zdecydowały się (w sposób nadużycie) przedłużyć kwestionowany mandat, jego wykonywanie miałoby zostać przejęte przez osobę tymczasową (Przewodniczącego Senatu). Formuła ta uległa logicznemu pęknięciu: jeśli decyzja Trybunału Konstytucyjnego stanowiła ostateczną podstawę prawną, która musiała być respektowana przez wszystkich dla przedłużenia mandatu prezydenckiego, to jak ktokolwiek mógł jednocześnie ją respektować i nadal zachowywać się tak, jakby stanowisko było nieobsadzone??? To znaczy, nie był wolny pod względem prawnym, ale czy w rzeczywistości był pusty? Co za fakt, skoro uzurpator był na posterunku, mając tzw. przykrywkę prawną, która zwalniała go z wszelkiej odpowiedzialności prawnej za popełnione przestępstwo?! A z wysmarowanymi ustami i boczkiem na strychu tak naprawdę nie pracuje.

Czy fakt, że "zbawcza" rozumowanie tego ostatniego, które stara się obejść skutki decyzji CCR, jednocześnie potwierdzając jej obowiązkowe poszanowanie, nie stawia oporu, oznacza, że kwestionowana decyzja jest nieomylna i pozostaje do zastosowania?! Wcale.
Nie można bowiem zaskarżyć wykładni konstytucji dokonanej przez Trybunał Konstytucyjny i należy jej przestrzegać. Spełnione są przy spełnieniu dwóch kumulatywnych warunków, a mianowicie: 1. należy je przyjąć zgodnie z jej kompetencjami, odpowiednio z przepisami proceduralnymi mającymi zastosowanie do jej działalności; 2. Nie stanowić formy tuszowania lub prawnego kapitalizowania skutków oszustwa konstytucyjnego popełnionego przez samo w sobie, z parakonstytucyjnych powodów politycznych.



W niniejszej sprawie żadna z tych przesłanek nie jest spełniona.

1. W związku z tym CCR nie jest właściwy do zwrócenia się do Trybunału Sprawiedliwości we własnym zakresie.


Konstytucja przewiduje trzy wyjątki od tej zasady, a dotyczą one zatwierdzania wyników wyborów prezydenckich i referendów, a także inicjatyw obywatelskich. We wszystkich tych przypadkach udział CCR jest obowiązkowy i automatyczny, ale jego rola ogranicza się do weryfikacji zgodności z konstytucją zastosowanej procedury, bez faktycznego badania stosowania tej procedury. Naruszenie procedury, tj. niewłaściwe zastosowanie właściwej procedury, jest stwierdzane przez inne organy (administracyjne i sądowe), przy czym CCR może podjąć decyzję o unieważnieniu danego postępowania wyłącznie na podstawie swoich decyzji, podjętych z poszanowaniem praw podstawowych wszystkich zainteresowanych stron.


Jeśli chodzi o stwierdzenie wakatu na stanowisku Prezydenta Republiki, jako przesłanki uruchomienia środka tymczasowego w trybie ciągłym, CCR nie ma prawa do wzięcia na to uwagi. Musi ona zostać przekazana przez jednego z przewodniczących obu izb parlamentu lub przez wiceprezydenta, który oficjalnie go zastępuje.


W niniejszej sprawie TK, nie będąc powiadomionym o fakcie wakatu na stanowisku prezydenta, wypowiedział się w przedmiocie swojej uchwały; I to zresztą jeszcze zanim problem stał się aktualny.
Decyzja ta została zatem wydana z naruszeniem kompetencji CCR, a ponieważ nie można się od niej odwołać, aby ją uchylić, należy ją traktować jako nieistniejącą, po prostu jako źródło prawa.

W rezultacie, jeżeli sąd właściwy do stosowania prawa zostanie powiadomiony o fakcie, że obywatel o nazwisku Klaus Werner Iohannis usiłuje skorzystać z prerogatyw stanowiska, na które nie ma mandatu, będzie mógł przystąpić do nałożenia sankcji na osobę mianowaną, nie utrudniając przy tym decyzji podjętej przez Trybunał Konstytucyjny poza jego kompetencjami.

Dzieje się tak tym bardziej, że pod względem merytorycznym KRK zaproponował rozwiązanie polegające na zastąpieniu okresu przejściowego przedłużeniem mandatu urzędującego prezydenta, mimo że Konstytucja wyraźnie stanowiła, że takie przedłużenie może nastąpić tylko w drodze ustawy organicznej i tylko w przypadku wojny lub klęski żywiołowej.

TK miał jednak kompetencję jedynie do analizy, czy spełnione zostały konstytucyjne kryteria wakatu na stanowisku, kiedy zostałby o to poproszony, a nie do zmiany Konstytucji lub dodawania do niej rozwiązań, które w oczywisty sposób nie zostały uwzględnione przez ustawodawcę konstytucyjnego.
Jeśli kilka tekstów ustawy zasadniczej wydawało się być ze sobą sprzecznych, CCR był zobowiązany do rozstrzygnięcia konfliktu w oparciu o uzasadnioną podstawę, a nie do wyboru dosłownej wykładni jednego tekstu, całkowicie go ignorując i pozostawiając w ten sposób drugi bez zastosowania. Naruszenie kompetencji następuje nie tylko poprzez wypowiedzi, ale także poprzez zaniechania, poprzez milczenie.

Twierdzenie, że miało to na celu zapobieżenie sytuacji, w której wygaśnięcie mandatu obecnego prezydenta przed wyborem innego prezydenta, pozbawia kraj niezbędnego wkładu w sprawowanie urzędu prezydenckiego, jest nonsensem. Wykonywanie funkcji nigdy nie jest przerywane, a ciągłość instytucjonalna jest zapewniona przez okres przejściowy. Konstytucja jest w tym względzie jasna, biorąc pod uwagę możliwość urlopu osobistego i regulując okres przejściowy w celu zapewnienia ciągłości instytucjonalnej. Ewentualna pauza jest utrzymywana w granicach błędu (kilku godzin).




2. Z drugiej strony, dotychczasowe debaty w pełni pokazały, że zastępując sądy administracyjne i sądowe uprawnione do kontroli prawidłowości wyborów z technicznego punktu widzenia, z poszanowaniem zasad rzetelnego procesu, z jednej strony, a z drugiej strony interweniując (na podstawie bezpodstawnych zarzutów) w celu unieważnienia wyborów nawet w trakcie ich przeprowadzania (a nie po ich zakończeniu), z drugiej strony, wszystko to w ewidentnie bezprawnym celu politycznym, sędziowie CCR dopuścili się kwalifikowanego nadużycia, ponieważ dotyczyło ono podstawowych zasad demokratycznego reżimu politycznego, jako zamachu stanu.

Jednym ze skutków tego zamachu stanu jest fakt, że w dniu wygaśnięcia mandatu prezydenta Iohannisa nie było żadnego nowo wybranego prezydenta, który mógłby objąć urząd. (Fakt, który, jak wykazaliśmy, doprowadził do tego, że jej urlop został zrelacjonowany przez tymczasowe upoważnienie Przewodniczącego Senatu).

Absurdem jest twierdzenie TK, że rozwiąże stworzony przez siebie problem poprzez rzekomo wiążącą decyzję, która na dodatek modyfikuje tekst konstytucji poprzez pozostawienie jednego z wyraźnych przepisów bez zastosowania, na rzecz zastosowania przepisu z dorozumianymi komunikatami.

Nawet gdyby jego interpretacja była prawidłowa (chociaż, oczywiście, nie jest), nie możemy uznać jego normalnej mocy wiążącej, o ile dąży do zbicia kapitału na konstytucyjnym oszustwie popełnionym przez sam CCR. Fraus omnia corrumpit (oszustwo niweczy / niszczy wszystko, czyli wszystko, co nawet gdyby było legalne, ma z tym coś wspólnego jako dodatek do tego) to zasada, która ma zastosowanie nie tylko w prawie prywatnym, ale także w prawie publicznym.




********


Pozostaje zatem odpowiedzieć na pytanie, co należy zrobić dalej?



Mandat KWI wygasł w dniu, w którym minęło pięć lat od objęcia przez niego władzy, tj. 21 grudnia 2024 r., a on sam chce pozostać na stanowisku, powołując się na nadużywającą decyzję TK.
Tego problemu nie da się rozwiązać za pomocą pseudoprawnej mentalności u jej źródeł. Nie możemy powrócić do praworządności, przyjmując za obowiązujące rozwiązania prawne wypracowane przez CCR z powodów politycznych.


CCR zadał polityczny cios pod przykrywką rozumowania prawniczego. Ten polityczny zamach stanu musi zostać politycznie zneutralizowany. Dopiero po tym możliwy będzie powrót do dziedziny prawa.
KRL stworzył problem polityczny (brak nowego prezydenta, gdy wygasła kadencja starego prezydenta), po czym, choć nikt o to nie pytał, szukał prawnego rozwiązania tego problemu, próbując go narzucić argumentem, że ma monopol na interpretację obowiązujących przepisów konstytucyjnych. Nie jest to jednak rozwiązanie prawne, ale także polityczne. Traktowanie jej jako prawnej, a następnie szukanie politycznej formuły na osiągnięcie innego rozwiązania prawnego jest równoznaczne z pójściem zamkniętą drogą.


Impas ma swoją nazwę: zamach stanu. Przywrócenie porządku konstytucyjnego wymaga kontrzamachu stanu.


Na płaszczyźnie politycznej partie parlamentarne mają co najmniej obowiązek odmawiania jakiegokolwiek dialogu politycznego z tym, który od 22 grudnia 2024 r., od godziny zerowej, próbuje skorzystać z wygasłego mandatu.

Na poziomie formalnoprawnym, zgodnie z przepisami ustawy nr 47/1992, przewodniczący obu izb parlamentu lub ci, którzy zajmują ich prawowite miejsce, muszą zwrócić się do Trybunału Konstytucyjnego o ustalenie wakatu na stanowisku prezydenckim i rozpoczęcie okresu tymczasowego. Wcześniejsze orzeczenie CCR w tej sprawie nie istnieje z prawnego punktu widzenia.

Sejm może przedłużyć kadencję Prezydenta tylko w drodze ustawy organicznej, w razie wojny i klęski żywiołowej. Nie sposób zignorować wygaśnięcia mandatu prezydenckiego. Jeżeli prezesi izb mają swoich prawowitych zastępców, nie zawiadamiają o tym KK, a więc nie podejmują działań, mandat Prezydenta nie zostaje przedłużony, ale stanowisko pozostaje nieobsadzone, co narusza zasadę ciągłości konstytucyjnej, a obaj prezydenci stają się współsprawcami zamachu stanu.

Mamy do czynienia z zamachem stanu. Instytucje uprawnione do egzekwowania prawa muszą działać zgodnie ze swoimi uprawnieniami. Prezydent, którego mandat wygasł i nie chce go przyjąć, jest przestępcą, który musi być tak traktowany.

CCR NIE udzielił wsparcia prawnego dla przedłużenia mandatu Iohannisa. Nie możemy uznać za wiążącą decyzji CCR, która ma na celu zbicie kapitału na oszustwie CCR.

Problem jest teraz polityczny, a nie prawny. Polityka wyprowadziła nas z przestrzeni prawa. Musi nas również sprowadzić z powrotem. W obliczu brutalnego działania opartego na prawie siły, w celu przywrócenia mocy prawa, dopuszcza się wszelkie środki.




Autor: Adrian Severin





Klaus Werner Iohannis (ur. 13 czerwca 1959 w Sybinie) – rumuński polityk, samorządowiec i nauczyciel narodowości niemieckiej, w latach 2000–2014 burmistrz Sybina, długoletni lider Demokratycznego Forum Niemców w Rumunii, w 2014 przewodniczący Partii Narodowo-Liberalnej.
 Od 21 grudnia 2014 prezydent Rumunii.

Życiorys

Z pochodzenia jest Sasem Siedmiogrodzkim. W latach 1979–1983 studiował fizykę na Uniwersytecie Babeș-Bolyai w Klużu-Napoce. Po ukończeniu studiów pracował jako nauczyciel w kilku szkołach średnich w Sybinie, w tym od 1989 w renomowanym niemieckojęzycznym Liceul „Samuel von Brukenthal”. Od 1997 do 2000 zajmował stanowisko inspektora generalnego ds. oświaty w okręgu Sybin.






1989 - Co wydarzyło się wcześniej i co nastąpiło później?




* Przed 1989 rokiem istniała tylko jedna partia polityczna, PCR. Teraz mamy jedną partię polityczną, z kilkoma przejawami. FSN pochodził z utworzonego (lub przechwyconego) PCR PSD, PNL, USR, UDMR. Minęło 35 lat i oto prawie nie było rewolucji, która pozwoliłaby na istnienie małej opozycji suwerenistycznej.



* Przed 1989 rokiem żywność była tania, ale nie było sklepów. Rumuni byli oburzeni faktem, że mimo tego niepokojącego aspektu reżim zaczął "ulepszać" kiełbasy sojowe. Teraz tego, co znajdziesz w sklepach, nie można nazwać jedzeniem, a kiełbasy są WSZYSTKIE "wzbogacone" nie tylko soją, ale także wieloma wzmacniaczami smaku, syntetycznymi barwnikami, konserwantami i tak dalej. Ponadto ceny są tak wysokie, że dużej części ludzi nie stać nawet na chemiczne brudy sprzedawane jako żywność.

* Przed 1989 r. wprowadzono wszelkiego rodzaju ograniczenia w ruchu drogowym: albo zasadę ruchu samochodów "z mężem/bez męża", albo kartelizację benzyny i tak dalej. Teraz ceny benzyny są tak wysokie, że jest spora masa właścicieli, którzy trzymają swoje samochody na parkingu i patrzą na niego jak za czasów Ceauşescu. Ponadto dziś państwo niemal zmusza obywateli do kupowania znacznie droższych samochodów elektrycznych, ale o rozklekotanej autonomii.

* Przed 1989 rokiem w mieszkaniach było zimno, a ciepła woda była luksusem. Teraz w świecie prowadzonym przez Nicușora Dana jest tak samo. Ale nie tylko tam, bo ceny gazu i prądu są tak wysokie, że ludzie wolą drżeć w swoich domach niż się ogrzewać. A tym, którzy sobie z tym radzą i mogą sobie na to pozwolić, grozi wprowadzenie wszelkiego rodzaju nieprawidłowych środków administracyjnych: zielonych certyfikatów na indywidualne kotły gazowe, obowiązku pomp ciepła i tak dalej.

* Przed 1989 rokiem nie było wolności słowa. Zdarzało się, że zostałeś złapany przez Securitate, nawet jeśli opowiadałeś dowcipy polityczne. Do niedawna mieliście wolność słowa, ale nikt was nie słuchał. Po "obecnej katastrofie wyborczej" Nowa Milicja wraz z Nową Securitate zaczęła wkraczać w lud tak jak w dawnych czasach. Powód? Masz wolność słowa, ale jeśli mówisz coś, co nie jest wygodne, ponosisz konsekwencje.

* Przed 1989 r. istniała nomenklatura składająca się z ludzi partii i tych z systemu (milicjanci, prokuratorzy, sędziowie, oficerowie Securitate i tak dalej). Teraz mamy do czynienia z tzw. elitą złożoną z ludzi z partii, którzy wkradają się do parlamentu, rządu i administracji, do których dołączają się ci z systemu (funkcjonariusze Securitate, policjanci, prokuratorzy, sędziowie i tak dalej).

* Przed 1989 rokiem Ceauşescu był wybierany dożywotnio na fasadowym Kongresie PCR, gdzie działacz partyjny zbierał się, aby co 10 sekund oklaskiwać przemówienie "Geniusza Karpat". Zapytany o zmianę linii przywództwa w kraju, Ceausescu powiedział, że nikt nie jest do tego "dojrzały". Teraz Plăvan nie daje się już ponieść emocjom, ponieważ nie można znaleźć godnego następcy.

* Przed 1989 r. istniała tylko jedna telewizja państwowa, z dwoma kanałami, gdzie oddawano hosanny ukochanemu władcy i toczono walki z "nieuczciwymi kapitalistami". Obecnie istnieje kilka telewizorów, wszystkie państwowe (bo są finansowane przez państwo!), które oddają hołd "ukochanym władcom" i walczą z "niesprawiedliwymi Rosjanami".

* Przed 1989 rokiem wiedziałem, że dla systemu energetycznego w kraju każdy człowiek jest mrówką i jeśli upierasz się przy "robieniu gęby", ryzykujesz, że zostaniesz zmiażdżony bez żadnego żalu. Teraz jest tak samo.

Jeśli usiądziesz i przeanalizujesz dowody, możesz powiedzieć, że nic się nie zmieniło. Ale wiele się zmieniło:

Do 1989 roku w pracy nie było stresu. To jest to, na punkcie czego wielu ma obsesję;
Do 1989 roku rak był dość rzadką chorobą, z częstością występowania wynoszącą maksymalnie 5%. Teraz rak jest stale obecny, osiągając częstość występowania 25%!!
Do 1989 roku leczenie szpitalne było bezpłatne dla wszystkich. Teraz musisz płacić "ubezpieczenie zdrowotne", ale jeśli zachorujesz i nie masz pieniędzy na prywatne szpitale w kraju lub za granicą, ryzykujesz, że zostaniesz zabity przez dysfunkcyjny system, który nie dba o człowieka!
Przed 1989 rokiem Rumunia posiadała przemysł, większość swoich dóbr konsumpcyjnych produkowała samodzielnie. Teraz Rumunia nie ma nic, jest tylko zaciekłym importerem wszystkiego.
W 1989 roku nie mieliśmy żadnych długów zagranicznych, a musieliśmy otrzymać nawet około 4 mld dolarów. Teraz jesteśmy sprzedawani za długi, niczego nie widząc.
Przed 1989 rokiem Rumunia była silnym głosem na arenie międzynarodowej. Teraz jesteśmy w gorszej sytuacji niż kolonie.
Przed 1989 rokiem Rumuni mieli w tym kraju wszystko. Nic nie było własnością cudzoziemców. Teraz Rumuni nie mają już nic, a na dodatek obcokrajowcy zaczęli przenosić tu ludność azjatycką, rzekomo w celu pokrycia braku siły roboczej.



Jest tylko kilka aspektów, lista jest nieskończenie dłuższa. Przeraża mnie myśl, że ludzie zginęli w czasie rewolucji. Niewinni ludzie, którzy wyszli na ulice w poszukiwaniu lepszego życia, o wolność słowa, o zmianę. Przez 35 lat były matki, które wzdychają w każdą rocznicę rewolucji, matki, które opłakują swoje dzieci i które ogarnia rozpacz, gdy widzą, jak ich dzieci poświęciły się dla nich na próżno. Co się zmieniło od tego czasu? Nic na lepsze!

Rumunia, obudź się!








Trendy gospodarcze: Rok 1989 – co działo się wcześniej i co było potem?

Adrian Severin: DLACZEGO DECYZJA CCR NIE DAJE PRAWNEGO UZASADNIENIA DLA KONTYNUACJI MANDATU PREZYDENCKIEGO KLAUSA WERNERA IOHANNISA PO WYGAŚNIĘCIU JEGO PIĘCIOLETNIEJ KADENCJI - gandeste.org



Klaus Iohannis – Wikipedia, wolna encyklopedia





sobota, 21 grudnia 2024

Kropla drąży skałę

 


Zwracam uwagę na graficzny charakter nazwy:


"NIE" odstaje od reszty wyrazów, można by więc je traktować osobno


dostajemy wtedy:

"dla chaosu w szkole"


i to jest właśnie to, co dostrzegam w tych tekstach - chaos.



przedruk z fb

Ten tekst można by jeszcze bardziej rozłożyć na części i omówić niż ja to tu zrobiłem.

Mój komentarz jak zwykle kolorem.


🟧 Czegoś takiego nie ma na egzaminie z żadnego innego przedmiotu. Pisanie wypracowania przypomina chodzenie po polu minowym: wystarczy chwila nieuwagi i cała robota na nic, jesteś zerem. - pisze Dariusz Chętkowski.
🟧 Twórców tej formuły należałoby wysłać na zbadanie osobowości. Wydaje się, że nie lubią swojej pracy i szukają okazji do pokazania, kto tu rządzi. Na pewno nie lubią młodzieży. Może pracowali w szkole i doświadczyli tam traumy, a teraz się mszczą. Nie rozumieją też zasady pedagogicznej, że jeden błąd nie może przekreślać całego wysiłku nastolatka. Zasady są złośliwe, to wręcz egzaminacyjna dewiacja.
🟧 Egzaminator zeruje całe wypracowanie, jeżeli nie zawiera ono tezy (ten brak już wystarczy do dyskwalifikacji), nie jest tekstem argumentacyjnym (autor snuje rozważania, ale nie przekonuje czytelnika), argumentacja nie odnosi się do tekstu wymienionego w temacie (na ostatniej maturze dyskwalifikowano za pominięcie „Sklepów cynamonowych” Schulza), argumentacja nie odnosi się sensownie do pojęcia wskazanego w temacie (dyskwalifikowano za nieznajomość „synkretyzmu”) ani do żadnej lektury obowiązkowej (erudycja nie ma znaczenia, liczy się tekst z listy).
🟧 Zero otrzyma maturzysta, jeżeli choć w jednym argumencie popełnił duży błąd w odniesieniu do lektury obowiązkowej, świadczący o nieznajomości treści utworu (pozostałe argumenty mogą być idealne, liczy się tylko ten z błędem).
Egzaminator skupia się na błędach. Jeżeli przywołany kontekst literacki zawiera błąd kardynalny (tylko w odniesieniu do lektury obowiązkowej), całość jest zerowana.
CKE ostrzega, że nie uznaje komiksu i powieści obrazkowej za literaturę, tekstem literackim nie są też scenariusze filmowe, gry komputerowe oraz mangi. Również przywoływanie obcojęzycznych dzieł, które nie zostały przetłumaczone na polski, np. piosenek, nie jest dopuszczalne. Najbezpieczniej pisać ściśle według schematu i nie wychylać się z pomysłami.
🟧 W rozumieniu CKE komiks nie jest literaturą. W XVIII w. wciąż uważano, że powieść nie jest literaturą, szczególnie w środowisku warszawskich klasyków, a w I połowie XIX w. Mickiewicz uważał Balzaka za idiotę. I nawet tłumaczył mu, aby nie marnował talentu na prozę, gdyż – w rozumieniu naszego wieszcza – literackie są tylko rymy. I kto tu był kretynem?
🟧 Teraz idiotów robią z siebie eksperci CKE, gdy kompletnie nie dostrzegają przemian w kulturze, więc dręczą nastoletnich humanistów, aby czytali „Treny” i „Dziady”, natomiast czytanie komiksów uważają za gorsze od nieczytania niczego.
🟧 Na polskim uczeń powinien chłonąć kulturę humanistyczną w bardzo szerokim znaczeniu, często interdyscyplinarnie i multikulturowo. Tylko po co ma to robić, skoro na maturze jest sprawdzany wyłącznie z tego, czy „przerobił” obowiązkowe lektury? CKE traktuje język ojczysty jak najbardziej prymitywny przedmiot.
🟧 Zerowanie całej pracy za jeden błąd to dewiacja, z której CKE powinna szybko się wycofać. Pana Roberta Zakrzewskiego, nowego dyrektora tej instytucji, powinien zastanowić fakt, że taka forma oceniania występuje na egzaminie z jednego przedmiotu.
🟧 Nie można tego bezmyślnego okrucieństwa tłumaczyć specyfiką przedmiotu. Poloniści nie są potworami, czegoś takiego nie robi się na lekcjach, nie przewiduje tego praktyka szkolna. Owszem, zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga). I to jest jedyny powód, kiedy cały wysiłek na nic. Poza tym zero nie powinno być nigdy stosowane.





Jak to zwykle u redaktorów, na początek dostajemy tezę, tutaj brzmi ona:


"Próbna matura z polskiego to nadal jakaś dewiacja. Chwila nieuwagi i jesteś zerem"

Niestety nie dostajemy żadnych argumentów na poparcie tej tezy, za to mamy całą masę emocjonalnych dyrdymałów no i wtedy takie zastrzeżenia:


Egzaminator zeruje całe wypracowanie, jeżeli:

- nie zawiera ono tezy (ten brak już wystarczy do dyskwalifikacji), 
- nie jest tekstem argumentacyjnym (autor snuje rozważania, ale nie przekonuje czytelnika), 
- argumentacja nie odnosi się do tekstu wymienionego w temacie (na ostatniej maturze dyskwalifikowano za pominięcie „Sklepów cynamonowych” Schulza), 
- argumentacja nie odnosi się sensownie do pojęcia wskazanego w temacie (dyskwalifikowano za nieznajomość „synkretyzmu”) ani do żadnej lektury obowiązkowej (erudycja nie ma znaczenia, liczy się tekst z listy).


No mi się wydaje, że tak ma być.

Całe wypracownie jest do niczego, jeżeli jest nie na zadany temat lub nie spełnia zadanych warunków.

(Nawet tylko wnioskując na podstawie uwag pana redaktora mogę napisać, że...)

Prawidłowo napisane wypracowanie musi posiadać:

- tezę
- argumenty
- odnosić się do tekstu z zadanego tematu
- argumenty muszą być sensowne (to rozumie się samo przez siebie, to wynika z nazwy "argumenty"...)


Każda ludzka wypowiedź taka właśnie powinna być, tymczasem pan redaktor twierdzi, że wystarczy pościemniać coś dookoła i można dostać zaliczenie.

Nie panie redaktorze!

Trzeba trzymać się tematu i wykonywać polecenia zawarte w zadaniu.
Jeżeli praca napisana jest nie na temat - to jest ZERO.


Bo nie ma nawet co oceniać.

Jestem pewien, że pan redaktor matury by nie zdał, bo nawet tutaj pisze nie na temat - on nie rozumie czym są wymagania na egzaminie.

W zadaniu jest omówić: czym kierował się Wokulski, a pan redaktor co nie czytał lektury ściemnia coś fiu-bśdziu o wyobrażeniach Łęckiej. 

TO JEST NIE NA TEMAT.


"Zero otrzyma maturzysta, jeżeli choć w jednym argumencie popełnił duży błąd w odniesieniu do lektury obowiązkowej, świadczący o nieznajomości treści utworu (pozostałe argumenty mogą być idealne, liczy się tylko ten z błędem)."

No i słusznie! Jak można pisać o czymś czego się nie przeczytało???

Pana redaktora należałoby wysłać na zbadanie osobowości. Może doświadczył traumy. Nie rozumie zasady pedagogicznej, że jeden błąd - pisanie nie na temat - przekreśla całe wypracowanie . 


I dalej:


CKE ostrzega, że nie uznaje komiksu i powieści obrazkowej za literaturę, tekstem literackim nie są też scenariusze filmowe, gry komputerowe oraz mangi. Również przywoływanie obcojęzycznych dzieł, które nie zostały przetłumaczone na polski, np. piosenek, nie jest dopuszczalne. Najbezpieczniej pisać ściśle według schematu i nie wychylać się z pomysłami.

No takie są zasady i tyle. Pan się skarży, że w pracy wymagają znajomości ortografii i logicznego myślenia??



W rozumieniu CKE komiks nie jest literaturą. W XVIII w. wciąż uważano, że powieść nie jest literaturą, szczególnie w środowisku warszawskich klasyków, a w I połowie XIX w. Mickiewicz uważał Balzaka za idiotę. I nawet tłumaczył mu, aby nie marnował talentu na prozę, gdyż – w rozumieniu naszego wieszcza – literackie są tylko rymy. I kto tu był kretynem?


Aha!!!

Więc o to chodzi!

Kto tu jest kretynem, a kto nie!!

Wyszło szydło z worka!!!



Zdecydowanie pana redaktora należałoby wysłać na zbadanie osobowości. 

"Wydaje się, że nie lubi swojej pracy i szuka okazji do pokazania, kto tu jest kretynem. Na pewno nie lubi młodzieży. Może pracowal w szkole i doświadczyl tam traumy, a teraz się mszczą. Nie rozumie też zasady pedagogicznej, że jeden błąd może przekreślać cały wysiłek nastolatka. Z zasady jest złośliwy, to wręcz dewiacja."


Panie, każdy patrzy po sobie.

Daleko nie szukając...

"Chwila nieuwagi i jesteś zerem"


No panie, jak pan nie rozumiesz co się do ciebie mówi... to jest egzamin dojrzałości, a nie pierwsza klasa podstawówki.

Po drugie - pańskie oceny odnoś pan do siebie, a nie do innych.

To, że pan się czujesz zerem... no cóż....  każdy siebie zna najlepiej....


Brzydkie epitety:

Teraz idiotów robią z siebie eksperci CKE, gdy kompletnie nie dostrzegają przemian w kulturze, więc dręczą nastoletnich humanistów, aby czytali „Treny” i „Dziady”, natomiast czytanie komiksów uważają za gorsze od nieczytania niczego.

Na polskim uczeń powinien chłonąć kulturę humanistyczną w bardzo szerokim znaczeniu, często interdyscyplinarnie i multikulturowo. Tylko po co ma to robić, skoro na maturze jest sprawdzany wyłącznie z tego, czy „przerobił” obowiązkowe lektury? CKE traktuje język ojczysty jak najbardziej prymitywny przedmiot.


Bełkot o niczym, a poza tym - fałszywe tezy w postaci krótkich fraz, które mają się utrwalać poprzez ciągłe ich czytanie w różnych miejscach w internecie. Znamy te metody. 

To metoda wpływania na myślenie potoczne.


"dewiacja"
"jesteś zerem"
"nieczytania niczego"
"prymitywny"......
"ściśle według schematu i nie wychylać się"


i tak dalej...







Komentarze z fb, 


negatywne dla pana Ch, poza jednym dziwnym niezrozumiałym...







I dalej... znowu podbity emocjami bełkot:

Zerowanie całej pracy za jeden błąd to dewiacja, z której CKE powinna szybko się wycofać. 



Pana Roberta Zakrzewskiego, nowego dyrektora tej instytucji, powinien zastanowić fakt, że taka forma oceniania występuje na egzaminie z jednego przedmiotu.

To dlatego, że każdy przedmiot ma swoją specyfikę, na historii co innego jest oceniane, i co innego na języku polskim, ale pan redaktor "jest indolentny" i "tego nie pojmuje". 


Nie można tego bezmyślnego okrucieństwa tłumaczyć specyfiką przedmiotu. Poloniści nie są potworami, czegoś takiego nie robi się na lekcjach, nie przewiduje tego praktyka szkolna. Owszem, zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga). I to jest jedyny powód, kiedy cały wysiłek na nic. Poza tym zero nie powinno być nigdy stosowane.


Emocjonalne epitety mające na celu zamącić ludziom w głowie.


czegoś takiego nie robi się na lekcjach, nie przewiduje tego praktyka szkolna


Na lekcjach nie, ale na egzaminie maturalnym tak się robi. 


zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga)


Pan jest niedoinformowany, powtarzam raz jeszcze, jak uczeń nie zna lektury to nie zdał egzaminu i nie pomogą żadne wygibasy. 


Pan by chciał, by taka osoba np. została nauczycielem i uczyła języka polskiego albo matematyki i nie przerobiła jakiegoś tematu z uczniami, bo tego akurat nie umie czy nie wie?

"Tak, jestem nauczycielem, który nie zna lektury, bo na maturze się prześlizgałem...." tego pan chce??


A w ogóle to pan redaktor zdawał maturę??




"Poza tym zero nie powinno być nigdy stosowane."


patrząc na wcześniejsze zdanie...

"zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga)"


pan redaktor jednak twierdzi, że - za ściąganie, za oszustwo - powinno się stawiać ocenę dopuszczającą ???




Kim pan w ogóle jest i co pan tu robi???





Cały ten tekst należy traktować jako zbiór szkodliwych fraz, jakie mają się młodym ludziom zagnieździć w głowie.



Zbiór szkodliwych fraz powtarzanych w sposób zorganizowany w różnych kombinacjach na różnych stronach, które są tworzone tylko po to, by je powtarzać, by cały przekaz medialny zasypać tymi frazami, by każde miejsce w telewizji, radio i internecie był wypełniony gównianymi półprawdami i kłamstwami, by było tego tyle, by zagłuszyć to, co mówią i chcą normalni ludzie.




Nie można wobec tego przechodzić obojętnie, bo pamiętajmy:

kropla drąży skałę....









.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/2282647,1,probna-matura-z-polskiego-to-nadal-jakas-dewiacja-chwila-nieuwagi-i-jestes-zerem.read






środa, 18 grudnia 2024

Skąd się wzięła nazwa Gotenhafen?




Czytamy uważnie.





przedruk





Skąd się wzięło Gotenhafen, okupacyjna nazwa Gdyni? Nowe fakty



Jan Daniluk

17 września 2023 (artykuł sprzed 1 roku)





W dzisiejszej siedzibie Urzędu Miasta Gdyni także w czasie wojny także urzędowała administracji miasta (Stadtverwaltung Gotenhafen). Lata II wojny światowej. Zbiory prywatne.

Podczas II wojny światowej Gdynia nosiła nazwę "portu Gotów", a więc Gotenhafen. Dokument, odkryty przez autora kilka dni temu w berlińskim archiwum, rzuca nowe światło na to, jak tę nazwę wybierano i jakie jeszcze propozycje brano pod uwagę.


Przemianowanie Gdyni na Gotenhafen nastąpiło 19 września 1939 r., specjalnie z okazji przyjazdu Adolfa Hitlera do Gdańska i Sopotu. Führer odwiedził także Gdynię, ale dopiero dwa dni później - 21 września (często można spotkać się z pomyłką w tej kwestii).

Dodajmy jednak, dla porządku, że przemianowanie było bezprawne, a sam proces zmiany nazwy nie został zresztą odpowiednio sformalizowany.


Jak powstała nazwa Gotenhafen? Nowy trop

Wspomniany na samym początku dokument to rodzaj notatki, która pozwala wyjaśnić przynajmniej część wątpliwości, które do tej pory funkcjonowały odnośnie pojawienia się nazwy Gotenhafen. Po pierwsze dowiadujemy się, że między 14 a 18 września 1939 r., tj. od dnia, kiedy Gdynię zajęły wojska niemieckie (poza Kępą Oksywską, gdzie bronili się jeszcze Polacy) do wigilii przyjazdu Adolfa Hitlera, Albert Forster wystosował prośbę do Ericha Keysera, by ten zaproponował nowe nazwy dla zajętego właśnie polskiego miasta.

Zanim przejdziemy dalej, warto zatrzymać się, i przypomnieć, kim były obie wymienione osoby.





Gauleiter-zbrodniarz i jego zaufany historyk

Albert Forster to postać doskonale znana. Niemiecki polityk, narodowy socjalista, zbrodniarz wojenny. Był wieloletnim gauleiterem gdańskiego okręgu NSDAP, a po wybuchu wojny - rozszerzonego na cały, nowy Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie, obejmującego m. in. większość z ziem międzywojennego województwa pomorskiego. Stal na czele nie tylko struktur partyjnych, ale i administracji cywilnej (jako namiestnik Rzeszy).

(foto i opis)
Niemiecki polityk, narodowy socjalista, zbrodniarz wojenny Albert Forster - to prawdopodobnie on jest autorem okupacyjnej nazwy Gdyni - Gotenhafen. Po wojnie został skazany na karę śmierci. Egzekucję wykonano w Warszawie.

Wcześniej, tj. we wrześniu i październiku 1939 r. pełnił funkcję szefa administracji cywilnej w tymczasowych strukturach administracji wojskowej. Jako taki tworzył struktury administracji na podbitych terenach polskich. Mógł - i wszystko wskazuje, ze miał - bezpośredni wpływ także na nadanie nowej nazwy dla zajętej Gdyni.




Erich Keyser to też osoba znana, choć zapewne mniej. To z całą pewnością najważniejszy historyk niemiecki w Gdańsku w okresie międzywojennym, zagorzały zwolennik Deutsche Ostforschung, czyli zaangażowanej politycznie humanistyki, na czele z historią i archeologią. Te dziedziny nauki były wprzęgnięte w działalność propagandową, mającą na celu udowodnienie wyższości narodu i dziedzictwa niemieckiego.


(foto i opis)
Niemiecki historyk Erich Keyser.
To on, na prośbę Forstera, opracował propozycje nowych nazw dla będącej pod niemiecką okupacją Gdyni.



Należał do NSDAP. Od 1926 r. stał na czele Krajowego Muzeum Historii Gdańska (otwartego w marcu 1927 r.), które swoją siedzibę miało w Pałacu Opatów. W latach II wojny światowej placówka ta została przekształcona w Okręgowe Muzeum Historii Prus Zachodnich.


Pierwsza (i zwycięska) koncepcja: Goci

Na prośbę Forstera Keyser przygotował cztery propozycje - nie tyle konkretnych nazw, co raczej inspiracji dla nich (z jednym wyjątkiem, o czym dalej). Prośba była najpewniej pilna - notatka jest dość krótka, uzasadnienia lakoniczne.


Pierwsza inspiracja jest tą, która ostatecznie zwyciężyła. Keyser zasugerował nawiązanie do obecności w dawnych czasach na Pomorzu Gdańskim Gotów, których ślady obecności były już wówczas znane (dziś są to artefakty czy wykopaliska identyfikowane z kulturą wielbarską). Gotów uznawano (i uznaje dziś nadal) za jedno z plemion wschodniogermańskich. Przypomnienie Gotów miało więc wyraźny wymiar propagandowy.




Herb miasta Gdynia (Gotenhafen) w latach okupacji niemieckiej



(foto i opis)
Nagłówek papeterii nadburmistrza Gdyni (Gotenhafen) w latach II wojny światowej. Po lewej widoczny herb - normański, srebrny drakkar w błękitnym polu (BArch, NS 1/2417).




Podobne intencje przyświecały Keyserowi w formułowaniu trzech pozostałych propozycji, choć z dzisiejszej perspektyw wydają się zaskakujące.


Pomysł drugi: jedyna niemiecka nazwa

Wskazał na Kamienną Górę (Steinberg), cytując historyka - "w istocie jedyną nazwę niemiecką na terenie Gdyni", a ponadto dotyczącą terenu "ważnego militarnie i krajobrazowy".


Pomysł trzeci: nawiązanie do Wikingów

Kolejny pomysł dotyczył Oksywia (Oxhöft). Keyser przypomniał, że to najstarsza część Gdyni, a ponadto "jej nazwa pochodziła z czasów wikingów".

Na marginesie ciekawostka: w polskich kręgach decyzyjnych w latach 20. XX w. pojawiła się koncepcja, by planowane miasto nazwać nie od osady Gdynia, ale właśnie od większej (posiadającej własny kościół), choć położonej zdecydowanie dalej, wsi Oksywie.


Pomysł czwarty: Miasto Zatoki

Wróćmy jednak do Keysera. Najbardziej egzotyczną wydaje się czwarta koncepcja ówczesnego dyrektora muzeum historii Gdańska. Wskazał na nazwę Zatoki Puckiej (Putziger Wiek), która też miała rzekome pochodzenie normańskie (wikińskie). Tym samym można było nawiązać. W tym wypadku jedyny raz sam Keyser pokusił się o zaproponowanie konkretnej nazwy: Gdynię miano przemianować na Wiekstadt lub Wiekort.




Kto wymyślił "Gotenhafen"?

Jak wspomniano, Keyser jedynie przygotował na szybko, by nie powiedzieć - "na kolanie" - krótką notatkę, w której wskazał możliwe rozwiązania. Gdyni nie przemianowano jednak na Gotenstadt czyli Miasto Gotów, lecz na Gotenhafen - Port Gotów.

Kto był więc bezpośrednim pomysłodawcą tej nazwy? Nie wiadomo, choć moim zdaniem wiele wskazuje na samego Forstera.

Na marginesie: początkowo mylono zapis nowej nazwy. W pierwszych tygodniach okupacji niejednokrotnie pojawiał się zapis w postaci Gotenhaven, zbliżony do nazwy innego, ważnego dla Kriegsmarine (podobnie, jak Gdynia) miasta - Wilhelmshaven.


Trudne miasto Gdynia

Na koniec warto się zastanowić, dlaczego Niemcy - mając przecież do dyspozycji w jęz. niemieckim nazwę dla Gdyni, czyli Gdingen - zdecydowali się na wprowadzenie nowej.

Podobne kroki poczynili także dla innych miast polskich: kilka miesięcy później dla Łodzi i Brzezin (odpowiednio: Litzmannstadt i Löwenstadt), a w 1941 r. dla Płocka (Schröttersburg). W przypadku Gdyni zaskakuje jednak szybkość tej decyzji (tym można tłumaczyć m. in. początkowo rozbieżność w zapisie) i jej symboliczność.


Wymienione wcześniej przykłady Łodzi, Brzezin i Płocka odnosiły się jednak do konkretnych osób, które - mniej lub bardziej bezpośrednio - wiązały się z historią tych miast. W przypadku Gdyni sięgnięto po nieco abstrakcyjnych Gotów.

Powód jest znany: Gdynia jako miasto powstałe praktycznie od podstaw i z gwałtownie rozwijającym się portem była (mimo jej licznych mankamentów) jednak sukcesem II RP. Sukcesem, wizytówką, z którą niezwykle trudno było się zmierzyć niemieckiej administracji.

W przeciwieństwie np. do Bydgoszczy, Torunia czy Grudziądza, które rozwijały się w XIX w. w ramach Królestwa Prus, w Gdyni propaganda niemiecka miała niewiele "punktów zaczepienia", by nie tyle uzasadnić (tego i tak nie musiała robić), ile by usankcjonować okupację i oswoić miasto dla jej nowych, niemieckich mieszkańców.


Jak walczono z dziedzictwem polskiej Gdyni

Stąd poza takimi zabiegami, jak niszczenie śladów polskości (likwidacja pomników, polskich nazw ulic itd.), Niemcy zasadniczo przyjęli dwie, podstawowe strategie propagandowe.

Po pierwsze starano się nie tyle akcentować niemieckie dziedzictwo z XIX w. czy początku XX w. (praktycznie go nie było), ile podkreślać chaotyczny i niekontrolowany rozwój Gdyni w ramach II RP, po czym przeciwstawiać go szeroko zakrojonym (choć niezrealizowanym nawet w połowie!) zamierzeniom niemieckich planistów.








O autorze


Jan Daniluk

- doktor historii, adiunkt na Wydziale Historycznym UG, badacz historii Gdańska w XIX i XX w., oraz historii powszechnej (1890-1945).













Skąd się wzięło Gotenhafen, okupacyjna nazwa Gdyni? Nowe fakty

facebook.com/gotenhafen.eu







poniedziałek, 16 grudnia 2024

Skąd się wzięła nazwa Elbląg?



IFING  ----  ILFING




przedruk




Ifing... Ilfing, Elbing, Elbląg... 
Czy nazwa naszego miasta ma coś wspólnego ze staroislandzką pieśnią?



Elbląg jest położony nad rzeką o tej samej nazwie, która od samego początku zakładania osad na tym terenie przez wiele wieków stanowiła czynnik stanowiący o atrakcyjności okolicznych terenów. Pełniła funkcję naturalnego szlaku handlowego, stanowiąc jednocześnie oś osadnictwa miejskiego. To w jej bezpośrednim sąsiedztwie powstało elbląskie Stare Miasto. Pierwotna nazwa rzeki Elbląg brzmiała: Ilfing.

Na wstępie przypomnijmy, że – jak już informowaliśmy wiele miesięcy temu – wybitny polski językoznawca, członek Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk i Rady Języka Polskiego profesor Jan Miodek twierdzi, że:

Jest to najprawdopodobniej stara nazwa pruska. Do dziś w języku łotewskim „elb” znaczy tyle co bardzo ciemny (...) Niewykluczone jest również praindoeuropejskie pochodzenie, bo dostrzegamy tam tę cząstkę „el”, „ol”, „ou” o znaczeniu: ciekły, wilgotny, mokry. W każdym bądź razie obie nazwy Ełk i Elbląg jako nazwy odrzeczne są niezwykle archaiczne, bardzo stare, liczące sobie kilka tysięcy lat.


15 listopada w Bibliotece Elbląskiej odbyła się konferencja „Dolna Wisła w dziejach Pomorza Gdańskiego do końca XVIII w.” podczas której mgr Jakub Jagodziński wygłosił bardzo interesujący referat, w którym odniósł się do wyraźnego podobieństwa nazw "Ifing" i "Ilfing", nawiązując w tym względzie do spostrzeżenia innego badacza – Leszka Słupeckiego. Rozważania młodego naukowca rzucają nowe światło na pochodzenie nazwy Ilfing, a co za tym idzie – także nazwy Elbląg.

Według badacza Ilfing była rzeką graniczną w kontekście tożsamości kulturowej mieszkańców Truso. Trudno nie zgodzić się z tą tezą. Jednocześnie graniczność rzeki nawiązuje do graniczności rzeki Ifing.

W tym miejscu musimy wyjaśnić kontekst porównawczy rzek Ifing i Ilfing.

Ilfing jest rzeką znaną z relacji Wulfstana – podróżnika, prawdopodobnie anglosaskiego, który około 890 roku odbył żeglugę z Hedeby na Półwyspie Jutlandzkim (dzisiejsze Niemcy) w kierunku wschodnim, wzdłuż południowego wybrzeża Bałtyku, w celu zebrania informacji geograficznych na temat ziem nadbałtyckich. Po siedmiu dniach żeglugi Wulfstan dotarł do ziem zamieszkanych przez Estów (Prusów) oraz do portu Truso położonego nad jeziorem Druzno. Następstwem podróży było jej opisanie przez podróżnika. Popnadto Wulfstan opisał położenie osady Truso, jak również niektóre zwyczaje Estów.

Wiemy już. że nazwa Elbląg pochodzi od nazwy Ilfing. Skąd natomiast wzięła się nazwa Ilfing? Czy wpływ na ukształtowanie tej nazwy miała rzeka Ifing, która jest znana z fragmentu "Eddy poetyckiej" ("Pieśni o Wafthrudnirze")?

Posługując się słownikiem etymologii staronordyckiej, termin Ifing tłumaczony jest jako "poetycka nazwa rzeki" - prawdopodobnie "gwałtowna", "burzliwa", "niepohamowana", "porywcza" (de Vries 1962, s. 283-284). W słowniku nym nie ujęto nazwy Ilfing.



Jak zauważył Jakub Jagodziński:

Określenia przypisane rzece Ifing niezbyt odpowiadają charakterowi dzisiejszej rzeki Elbląg. Obecnie jest to rzeka o spokojnym nurcie, jednak trzeba mieć na uwadze zmiany hydrograficzne na przestrzeni ponad tysiąca lat – być może wtedy Ilfing była rzeką o znacznie bardziej żywym nurcie i zapewne zmienną. W kontekście granicznej funkcji Ilfing należałoby się zastanowić, czy owa "gwałtowność" i "burzliwość" nie może być odniesieniem do charakteru granicy, którą tworzyła ta rzeka. (...) Zbieżność nazw i funkcji może wskazywać na skandynawski rodowód rzeki, która wypływała z jeziora Drużno, nad którym powstała osada Truso.

Rzeka Ilfing w relacji Wulfstana ma charakter graniczny:

(...) Wisła ta jest wielką rzeką i przez to dzieli Witland i Weonodland
Tutaj zaś Wisła zabiera rzece Ilfing jej nazwę i spływa z tego zalewu do morza.



Tereny w okolicy rzeki Ilfing (dzisiaj: Elbląg) były terenami granicznymi. W pobliżu mieszkali Prusowie i Słowianie. Witland oznacza ziemie dawnych Prusów. Położone były one po prawej stronie rzeki. Weonodland (po lewej stronie rzeki) natomiast to ziemia Wendów, czyli Słowian nadbałtyckich (zamieszkujących na wschód od królestwa duńskiego, Norwegii, Szwecji i na terenach od Odry do Gdańska).
 

Podobnie charakter graniczny ma rzeka Ifing, która występuje w "Pieśni o Wafthrudnirze":


Wafthrundir rzekł:
Powiedz mi, Gagnrad, co na progu stojąc
sprawności swej chcesz dać dowód
Jak zwie się rzeka dzieląca Ziemie olbrzymów od bogów?
Odin rzekł:
Ifing zwie się rzeka
dzieląca Ziemie olbrzymów od bogów;
Otwarta płynie ona od wiecznych czasów,
Lodem nie pokryje się nigdy.



Źródło cytatu: "Edda poetycka", "Pieśń o Wafhrundirze" (w mitologii nordyckiej: Vafþrúðnismál)

"Edda poetycka" stanowi najstarszy zabytek piśmiennictwa islandzkiego, datowany na IX wiek n.e. Składa się z 29 pieśni, z których 10 zostało poświęconych bogom (mityczne), natomiast 19 poświęcono bohaterom i wojownikom. Pieśni "Eddy poetyckiej" to utwory mitologiczne oraz pieśni heroiczne; są one bogatym źródłem wiedzy o staroskandynawskich zwyczajach i wierzeniach. Wszystkie pieśni Eddy są anonimowe, prawdopodobnie ich autorzy powtórzyli tylko zasłyszane opowieści.


Czy nazwa rzeki Ilfing (obecnie: Elbląg, wcześniej: Elbing) ma swoje źródło w bardzo starej pieśni nordyckiej (staronordyjskiej) pochodzacej z Islandii? Wiele wskazuje, że tak.



Marcin Mongiałło






m.Elblag.net wiadomości - informacje - ogłoszenia – portal - Elbląg




















niedziela, 15 grudnia 2024

Małe łyżeczki





U Kaszubów do nosa stosuje się tabakę...







przedruk
tłumaczenie automatyczne




Badania ujawniają, że barbarzyńscy wojownicy używali stymulantów w bitwach w czasach rzymskich

Autor: Dario Radley

3 grudnia 2024 r






Germański wojownik zażywający używki. Źródło: Stanisław Kontny dla Praehistorische Zeitschrift

Naukowcy zidentyfikowali setki małych, przypominających łyżki przedmiotów, często znajdowanych wraz ze sprzętem wojennym na stanowiskach archeologicznych w Skandynawii, Niemczech i Polsce, datowanych na okres od I do IV wieku n.e.

Obiekty te, o długości od 1,5 do 2,7 cala i wyposażone we wklęsłą misę lub płaski dysk, były zwykle przymocowane do pasów wojowników. Chociaż nie odegrały one żadnej roli w zabezpieczaniu pasów, ich bliskość do broni doprowadziła uczonych do wniosku, że prawdopodobnie służyły one jako narzędzia do dozowania substancji pobudzających.

Badania, prowadzone przez prof. Andrzeja Kokowskiego i naukowców z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Polsce, skategoryzowały 241 takich artefaktów ze 116 stanowisk. Przedmioty te były konsekwentnie znajdowane w grobach lub na bagnach, obszarach związanych z polami bitew i ofiarami, co dodatkowo wspiera hipotezę o ich użyciu w działaniach wojennych.







Badacze sugerują, że małe metalowe łyżki (na zdjęciu), odkryte przywiązane do pasów germańskich wojowników, były używane do dozowania narkotyków. Źródło: Jarosz-Wilkołazka, A., Kokowski, A. & Rysiak, A., Praehistorische Zeitschrift (2024)


Prof. Kokowski zauważył: "Wydaje się, że świadomość działania różnego rodzaju preparatów naturalnych na organizm ludzki pociągała za sobą wiedzę o ich występowaniu, sposobach stosowania oraz chęć świadomego wykorzystania tego bogactwa w celach leczniczych i rytualnych".


Zespół badawczy przeanalizował dostępność naturalnych stymulantów w regionie i zidentyfikował szeroki wachlarz substancji potencjalnie wykorzystywanych przez ludy germańskie. Należały do nich mak lekarski, konopie, lulek, belladonna i grzyby halucynogenne. Takie substancje mogły być spożywane w postaci sproszkowanej lub rozpuszczone w alkoholu, zapewniając wojownikom zwiększoną agresję, zmniejszony strach i trwałą wytrzymałość.

Badanie sugeruje, że stosowanie tych stymulantów wykraczało poza pola bitew. Substancje te mogły również odgrywać rolę w medycynie i rytuałach, odzwierciedlając wyrafinowane zrozumienie ich działania. Zapisy historyczne podkreślają używanie narkotyków przez armie na przestrzeni dziejów, od amfetaminy Armii Czerwonej podczas II wojny światowej po lecznicze stosowanie opium przez greckich hoplitów.








Łączniki na końcach pasa zakończone małą łyżeczką i płaską tarczą. Źródło: Jarosz-Wilkołazka, A., Kokowski, A. & Rysiak, A., Praehistorische Zeitschrift (2024)




Badacze sugerują również, że istniała zorganizowana sieć handlowa dostarczająca te substancje, co wskazuje na obecność "gospodarki narkotykowej" w okresie rzymskim. Precyzyjne dozowanie, które ułatwiają te łyżki, podkreśla wiedzę i dyscyplinę związaną z ich stosowaniem. Niewłaściwe dawki silnych substancji, takich jak belladonna lub sporysz, mogły mieć katastrofalne konsekwencje, w tym halucynacje lub śmierć.

"Te łyżki były częścią standardowego zestawu wojownika, umożliwiając mu odmierzanie i spożywanie używek w ogniu bitwy" – piszą autorzy. Sama ilość tych artefaktów świadczy o ich rozpowszechnieniu i znaczeniu takich praktyk w utrzymaniu morale i gotowości fizycznej.

Naukowcy podkreślają, że stosowanie używek przez plemiona germańskie podważa długo utrzymywane założenia, że grupy te, często określane przez swoje rzymskie odpowiedniki jako "barbarzyńcy", miały ograniczony dostęp do narkotyków poza alkoholem. Te nowe dowody sugerują bardziej złożony obraz ich praktyk kulturowych i leczniczych.

Narzędzia te były nie tylko akcesoriami na polu bitwy, ale symbolami głębszego zrozumienia farmakologii, włączenia wojny, rytuałów i handlu w tkankę tych społeczeństw.

Wyniki badań zostały opublikowane w czasopiśmie Praehistorische Zeitschrift.

Więcej informacji: Jarosz-Wilkołazka, A., Kokowski, A. i Rysiak, A. (2024). W narkotycznym transie, czyli używkach w społecznościach germańskich okresu rzymskiego. Praehistorische Zeitschrift. doi:10.1515/pz-2024-2017









Badania ujawniają, że barbarzyńscy wojownicy używali używek w bitwach w czasach rzymskich | Wiadomości archeologiczne Magazyn online