Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

wtorek, 15 kwietnia 2025

Geopolityczny cień Londynu








Autopr jakby pominął w swoich wynurzeniach np. ukraińskiego generała Walerego Załużnego, który obecnie jest Ambasadorem w Wielkiej Brytanii, oraz byłego już szefa BBN - pułkownika Jacka Siewierę, który podał się do dymisji ze względu na podjęcie stypendium na Uniwersytecie Oksfordzkim.



Jacek Zdzisław Siewiera (ur. 27 kwietnia 1984 we Wrocławiu) – podpułkownik Wojska Polskiego, lekarz i prawnik. Doktor habilitowany nauk medycznych, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii. W 2022 sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, w latach 2022–2025 szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Wałerij Fedorowycz Załużny (ukr. Валерій Федорович Залужний; ur. 8 lipca 1973 w Nowogrodzie Wołyńskim) – ukraiński wojskowy i dyplomata, generał, Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy i członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy (2021–2024), wcześniej szef Dowództwa Operacyjnego „Północ” (2019–2021), w 2024 roku przeniesiony do korpusu dyplomatycznego i mianowany ambasadorem Ukrainy w Wielkiej Brytanii, a w roku 2025 również Przedstawicielem Stałym Ukrainy przy Międzynarodowej Organizacji Morskiej. Bohater Ukrainy (2024).







przedruk


Kwiatkowski: W kwestii brytyjskiej z perspektywy polskiej



W polskim hymnie wciąż śpiewamy o przykładzie Bonapartego, który pokazał „jak zwyciężać mamy”, chociaż przecież ostatecznie przegrał. Ale najwyraźniej do ostatnich czterech dekad bardziej pasuje fraza o tym, że „Albionu słuchamy i dlatego własnego rozumu oraz państwa już nie wiele mamy”.

Trzeba zatem poświęcić uwagę kwestii brytyjskiej z perspektywy interesów polskich.


Zerknąć w głąb duszy…

W angielskiej duszy jest głęboko zakorzeniona wiara, że Bóg wyznaczył Anglii uprzywilejowane miejsce wśród narodów. W epoce reformacji połączyli w jedno walkę o wolność religijną i swobody polityczne. Zwycięstwo utwierdziło mit, że są narodem wybranym, spadkobiercą Izraela i narzędziem boskiej opatrzności. Pojawiło się przekonanie, że każdy, kto stanie im na drodze, jest narodem nienawistnym Bogu, dlatego jego upadek leży nie tylko w interesie Anglii, ale jest zgodny z wolą bożą. Ten ukształtowany przez religię anglikańską mesjanizm został w XIX wielu uzupełniony rozwojem przyrodoznawstwa. Od wtedy dominacja i ekspansja była uzasadniania już nie tyle względami politycznymi, co koniecznością ewolucji. Kolonializm brytyjski stał się więc koniecznością. Skoro przewyższają intelektualnie i moralnie inne narody, to mają nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek narzucania woli w oparciu o dowolne środki. Duch brytyjski oznacza więc brutalność, egoizm, pychę, pogardę wobec słabych i upośledzonych, a także kult siły opętany przez miłość złota.


Śmiercionośny liberalny kapitalizm

W XIX wieku jego manifestacją było nie tylko pokonanie Rosji w wojnie krymskiej, ale także podporządkowanie i upokorzenie Chin, skolonizowanie Indii oraz zachowanie wpływów w USA. Mike Davis w książce Late Victorian Holocaust udowodnił związek pomiędzy kolonizacją obszarów pozaeuropejskich związaną z narzucaniem liberalnego kapitalizmu i polityki zależności a śmiercią 70 milionów ludzi. Pax Britannica to w istocie „mors coloniae deductae gentes” (śmierć kolonizowanych ludów). Ale fizyczne unicestwienie to nie wszystko, o czym świadczy mowa Lorda Macaulaya w parlamencie angielskim zapowiadająca brytyjski program kolonizacji Indii w 1835 roku: „przejechałem Indie wzdłuż i wszerz i nie widziałem ani jednej osoby, która byłaby żebrakiem lub złodziejem. Takie bogactwo, jakie widziałem w tym kraju, tak wysokie moralne wartości, ludzie takiego pokroju, że nie myślę, że moglibyśmy kiedykolwiek podbić ten kraj, dopóki nie złamiemy samego kręgosłupa tego narodu, jakim jest jego duchowe i kulturowe dziedzictwo. Z tego powodu proponuję, abyśmy zastąpili jego stary i starożytny system edukacyjny i jego kulturę, gdyż tylko wtedy gdy Hindusi zaczną myśleć, że wszystko co jest zagraniczne i angielskie, jest dobre i wspanialsze niż ich własne, utracą oni szacunek do siebie samych, swą narodową kulturę i staną się tym, czym my byśmy chcieli, aby się stali, czyli narodem prawdziwie zdominowanym”.


Rys polskiej mentalności

W XIX wieku w polskiej mentalności panował stereotyp, że system niemetryczny panujący w Rosji był wyrazem zacofania, natomiast w Anglii świadczył o przywiązaniu do tradycji. Z kolei, gdy carski policjant bił w zęby, był przedstawicielem barbarzyńskiego Wschodu; identyczne zjawisko we Francji nie jest za to typowe dla Zachodu. Oto fałszywe źródła niegasnącej fascynacji wyspą, która podbiła świat. Owszem, Roman Dmowski chciał, aby Nowoczesny Polak myślał egoistycznie niczym Anglik, ale to oznaczałoby przecież, że nie musiałby już nikogo słuchać. Tymczasem irracjonalność insurekcyjno – powstańczego modelu Józefa Piłsudskiego tak się podobała, że Zamach Majowy miał swoje wsparcie także w Londynie.


Brytyjski „napęd” w III RP

Przyjrzyjmy się brytyjskiemu wpływowi na najnowsze dzieje Polski. Pierwsze pokolenie „Londyńczyków” w dziejach nawracanej na kapitalizm Polski reprezentował z pewnością dr Stanisław Gomułka, który w latach 1970–2005 pracował w Katedrze Ekonomii w London School of Economics. W latach 1980. był konsultantem Międzynarodowego Funduszu Walutowego, OECD i Komisji Europejskiej; te globalistyczne rekomendacje wystarczyły, aby w 1989 roku projektować zasady doktryny szokowej w Polsce w ramach tzw. planu Balcerowicza, a także w Rosji w ramach działań Jegora Gajdara.

W latach 1989–1991 funkcję doradcy ekonomicznego Leszka Balcerowicza pełnił także Brytyjczyk polskiego pochodzenia Jan Antony Vincent-Rostowski, który w latach 2007–2013 objął stanowisko ministra finansów, a w 2013 roku wiceprezesa Rady Ministrów. Znamienne, że jego ociec Roman Rostowski pełnił funkcję urzędnika kolonialnego Wielkiej Brytanii.



POPiS na brytyjskich usługach

Polskich finansów „doglądał” kolejny urodzony w Londynie, Tadeusz Kościński. Ten polski i brytyjski bankowiec w latach 2019–2020 oraz 2021–2022 był ministrem finansów, a w latach 2020–2021 ministrem finansów, funduszy i polityki regionalnej w rządzie Mateusza Morawieckiego. Niektórzy twierdzili, że dobrze mu szła nauka języka polskiego podczas posiedzeń rządu. Z kolei POPiSowy minister obrony, a potem spraw zagranicznych Radosław Sikorski, co prawda zrzekł się obywatelstwa brytyjskiego, za to z dumą ogłosił, że jego syn służy w amerykańskiej armii. Pojawiły się głosy, że słynne przemówienie Sikorskiego wzywające Niemców w 2012 roku do dominacji i osłabienia innych państw narodowych pt. „Polska i przyszłość Europy” na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej było napisane przez ambasadę brytyjską.


Na stypendiach i w bankach

Inny POPiSowy polityk od wszystkiego, Jarosław Gowin (minister sprawiedliwości, minister nauki i szkolnictwa wyższego, rozwoju, pracy i technologii) w latach 1980. przebywał na stypendium na Uniwersytecie Cambridge. W Polsce wyróżniał się charakterystyczną cechą angielskiej duszy, czyli pełnym pragmatyzmem w dążeniu do władzy. Czuć było również inspiracje wspomnianym Lordem Macaulay’em. Reforma polskiej nauki przez Gowina kojarzona jest nie tylko z niskim, arbitralnym finansowaniem, ale także koniecznością pisania wniosków grantowych do Narodowego Centrum Nauki w języku angielskim, gdyż często to zagraniczni naukowcy decydują o przyznawaniu polskich grantów.

W tym doborowym towarzystwie nie można nie wspomnieć o sekretarzu stanu, Władysławie Teofilu Bartoszewskim, również wyposażonym w obywatelstwo brytyjskie. Doktorat w dziedzinie antropologii kulturowej zrobił na promującym Gowina Uniwersytecie Cambridge. Takie rekomendacje sprzyjają karierze w międzynarodowych instytucjach finansowych (JP Morgan, ING Barings, Credit Suisse), gdzie pełnił funkcję prezesa i członka zarządu w Polsce.


Generałowie i alkowa

Na końcu przeglądu brytyjskiego znajduje się generał Rajmund Andrzejczak. Podczas nagrania programu „Ground Zero” w Kanale Zero pochwalił się dumnie, że po powrocie z okupowanego Afganistanu rozpoczął studia w Królewskiej Akademii Obrony w Londynie. Wspomniał szczerze, że brytyjscy wykładowcy zachęcali tam swoich uczniaków do nauki wizją osiągnięcia statusu szefa Sztabu Generalnego. I rzeczywiście w latach 2018–2023 generał został Szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Warto studiować w Londynie, by otrzymać dobre stanowiska w Polsce.

Jak wiadomo z historii, tradycja imperialna ceni sobie także symbole. W 2017 roku podczas lipcowego pobytu księcia Williama wraz z żoną w Łazienkach Królewskich przyjęcie na cześć królowej brytyjskiej zostało zorganizowane przez… ambasadę brytyjską. Polska para prezydencka stała się więc zaledwie gośćmi honorowymi, dumnie wznosząc toast za zdrowie realnego władcy, brytyjskiego monarchy. Ale to nie koniec niespodzianek. Para książęca nie tylko zamieszkała w Belwederze, ale jak ogłosił „Super Express” lokalnym poddanym: „Polskę spotkał iście królewski zaszczyt! Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że księżna Kate i książę William poczęli swoje trzecie książątko nigdzie indziej, tylko w warszawskim Belwederze, w gościnie u prezydenta Andrzeja Dudy”.



In conclusion (sic!): obecność polityków, ekonomistów, finansistów, wojskowych oraz królewski sukces w belwederskiej alkowie to dowód jak ważną rolę pełni zależność Polski w geostrategicznych grach Londynu. O jakie gry chodzi?


Geopolityczny cień Londynu

Były prezydent Syrii Baszszar al-Asad, powody niszczenia swojego kraju ujawnił w krótkiej metaforze: „kiedy dwóch sąsiadów zaczyna się ze sobą bić, to najprawdopodobniej u każdego z nich dzień wcześniej w gościach był Anglik”. Ale jak to się ma do sytuacji Polski? Otóż ów Anglik zaczął chadzać do sąsiadów w Europie Środkowo – Wschodniej, by pod koniec 2017 roku zawrzeć Traktat między Rzeczpospolitą Polską a Zjednoczonym Królestwem Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej o współpracy w dziedzinie obronności i bezpieczeństwa. Był on równie mało omawiany przez polską opinię publiczną jak ten podpisany z Ukrainą rok wcześniej. Wkrótce rozpoczęto programować autochtonów brytyjską wizją sojuszu Londyn -Warszawa – Kijów.

W listopadzie 2020 roku prezydent Ukrainy Władimir Zełenski w cieniu rozmów z politykami i rodziną królewską, spotkał się przede wszystkim z nowym szefem brytyjskiego wywiadu MI6, Richardem Moore’m, który miał przekazać informacje będące nawet poza wiedzą premiera Borisa Johnsona. Wymowny znak hierarchii rozkazów i posłuszeństwa. Nie dziwi więc, że gdy Rosja chciała zaprzestać interwencji, negocjując w Stambule pokój w zamian za gwarancję neutralności Ukrainy, to brytyjski premier Johnson kazał Kijowowi walczyć , co potwierdziła, pierwsza dama wojny do „ostatniego Ukraińca” Victoria Nuland.



Trump – słowianofil

Wojna trwa więc do dzisiaj, a giną w niej setki tysięcy wschodnich Słowian, a nie Anglosasów. Lecz oto w 2025 roku władzę w Waszyngtonie ponownie obejmuje słowianofil Donald Trump (dwie żony Słowianki!), który podczas swojej inauguracji zapowiada powrót republiki i odzyskanie suwerenności państwowej. Sojusz anglosaski zaczyna pękać. Już na początku stycznia Elon Musk wzywa do uwięzienia premiera Keira Starmera rzucając bombę informacyjną o tuszowaniu przez niego przypadków wykorzystywania seksualnego dzieci. Nie przypadkiem dzień przed inauguracją Trumpa Ukraina i Wielka Brytania podpisały w Kijowie umowę o „stuletnim partnerstwie”. To również London prawdopodobnie sprzątnął sprzed nosa USA umowę o eksploatacji metali ziem rzadkich na terytorium kontrolowanym jeszcze przez Ukrainę.



Anglosaski rozłam

Realistyczny zwrot wobec Rosji Waszyngton uzupełnia upokarzaniem lojalistów brytyjskich. Najpierw Trump dla prezydenta Polski na rozmowę znajduje całe 10 minut, potem następuję pokazowa połajanka Zełenskiego w Białym Domu. Obaj znajdują pocieszenie w Londynie. Ukraiński dyktator – jak go nazywa amerykański przywódca – trafia prosto w ramiona samego króla Karola III. W kontrze do pokojowych planów Trumpa to właśnie w stolicy Wielkiej Brytanii zwołano szczyt prowojenny, sygnał do zbrojeń ogłoszonych przez szefową Komisji Europejskiej, a potem Donalda Tuska. Glejt ważności nowej geostrategii globalizmu daje sam „Finacial Times” w artykule z 5 marca Europa musi ograniczyć swoje państwo opiekuńcze, aby zbudować państwo wojenne. „Elegia dla bidoków” i wiara w mądrość ludzi jako podstawy realnej demokracji promowane przez wiceprezydenta J. D. Vance’a stanęły globalistom kością w gardle! Wreszcie lekcji brytyjskiemu bojownikowi o wolność Afganistanu daje lekcję sam Musk nazywając go małym człowieczkiem, który powinien siedzieć cicho. Nie zaskakuje zatem apel Geoffrey’a Hintona, laureata Nagrody Nobla i Nagrody Turinga skierowany do British Royal Society o „wyrzucenie z jej grona Elona Muska” za „szerzenie teorii spiskowych”, poparty także przez laureatów Nagrody Królowej Elżbiety II. Zapowiadany przez Trumpa powrót suwerennej republiki oznacza najwyraźniej emancypację od „Globalnej Brytanii”. W tym świetle słowa ministra spraw zagranicznych Rosji, Siergieja Ławrowa wskazującego na Europę jako źródło kolonializmu, dwóch wojen światowych, a nawet zimnej wojny nabierają określonego znaczenia.



Pożegnanie Globalnej Brytanii

Gdyby w Moskwie 9 maja 2025 podczas 70. rocznicy zwycięstwa nad europejskim nazizmem, Trump, Władimir Putin, Xi Jinping, a może także premier Narendra Modi wznieśli wspólnie toast za globalny pokój, to niechybnie oznaczałoby, że słońce nad Globalną Brytanią zajdzie, tym razem na zawsze. Jego korzenie są bowiem metodycznie usuwane. Może już wtedy Kanada nie będzie miała brytyjskiego króla, tylko amerykańskiego prezydenta jako głowę państwa! W tej sytuacji polska koniunktura geopolityczna sprzyjać będzie nowym transakcjom. Polskie sługi „jego królewskiej mości” będzie można wreszcie wymienić na miliony Polaków „przesiedlonych dobrowolnie” na roboty ku chwale brytyjskiej gospodarki, gdy nie pozostało im nic innego po zniszczeniu polskiej gospodarki w latach 1989-2004 przy pomocy opisanych reprezentantów obcych interesów.

Roman Kwiatkowski







tygodnik - Myśl Polska

poniedziałek, 14 kwietnia 2025

Nadzwyczajna mobilizacja


"Rumunia 7.0" ?

(post aktualizowany wraz z rozwojem sytuacji)


- niepokorni Rumuni ukarani zakazem startu w wyborach Calina Georgescu - wybory 4 maja 2025 r. 
15 maja 2024 r. niepokorny Premier Słowacji Robet Fico postrzelony w zamachu
- 13 lipca 2024 r. strzelano do Prezydenta USA Donalda Trumpa
- w Serbii kolejne próby kolorowej rewolucji, zablokowane min. przez rolników na traktorach
- 26 lutego br. bośniaccy prokuratorzy wydali nakazy aresztowania prezydenta Republiki Serbskiej Milorada Dodika oraz premiera Radovana Viškovicia i przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego Nenada Stevandicia
- 7 marca br. - pryszczyca na Węgrzech
- 25 marca br. Słowacja ogłasza stan nadzwyczajny z powodu pryszczycy

- 25 marca br. niepokorna Jewhenia Gucul, baszkan Gagauzji, aresztowana na 20 dni - zarzuca się jej nielegalne finans. kampanii wyborczej na stanowisko szefa Gagauzji w 2023 r.,
- 31 marca br. liderka skrajnej prawicy we Francji - Marie Le Pen - oskarżona o defraudację środków publicznych - dostaje od sądu zakaz startu w wyborach w 2027 roku
- 9 kwietnia br. - sąd uchylił koncesję dla TV Republika...
- 10 kwietnia br. - niepokorne Węgry - rząd sprawdza, czy pryszczyca została wywołana sztucznie...
- 15 kwietnia br. - ataki w kilku francuskich więzieniach - w Toulon, Aix-en-Provence, Marsylii, Valence, Nîmes, Luynes, Villepinte i Nanterre - władze francuskie nie wykluczają udziału zagranicznych stron...


Wybory w Polsce 18 maja 2025 - walka trwa, w kraju nadzwyczajna mobilizacja.






Pryszczyca na Węgrzech. Rząd twierdzi, że została wywołana sztucznie

10.04.2025, 16:25 Świat




Wirus pryszczycy od dłuższego czasu dziesiątkuje węgierskie bydło i trzodę chlewną. Rząd w Budapeszcie podejrzewa, że epidemia mogła zostać wywołana sztucznie. Eksperci mają wyjaśnić pochodzenie wirusa. Pryszczyca to choroba niegroźna dla ludzi, ale bardzo zaraźliwa i groźna dla zwierząt. Szybko się rozprzestrzenia, powodując straty w rolnictwie i gospodarce.


W czasie czwartkowej konferencji prasowej szef kancelarii premiera Węgier Gergely Gulyas poinformował, że rozpoczęto dochodzenie w sprawie tego, w jaki sposób wirus wywołujący pryszczycę przedostał się na teren węgierskich hodowli.


W jego ocenie nie można wykluczyć, że patogen nie ma pochodzenia naturalnego, lecz został stworzony sztucznie. Dodał, że władze zwróciły się do ekspertów, laboratoriów oraz służb o zbadanie sprawy i dostarczenie informacji dotyczących pochodzenia wirusa.



W czasie konferencji prasowej Gulyas przyznał jednak, że na chwilę obecną władze nie mają żadnego dowodu, który mógłby potwierdzić, że rzeczywiście doszło do ataku epidemiologicznego. Czy tak właśnie było - to mają wyjaśnić śledczy i epidemiolodzy. Szef kancelarii premiera przypomniał również, że w ostatnich dniach nie odnotowano żadnych nowych przypadków zakażenia tą chorobą.


W wyniku wybuchu epidemii pryszczycy od marca konieczne było zabicie blisko 5 tys. sztuk zwierząt. Władze Węgier pozostają w stałym kontakcie z władzami Słowacji, gdzie również wykryto liczne ogniska choroby. W związku z zagrożeniem Austria zamknęła 23 przejścia graniczne z Węgrami i Słowacją, a na tych, które pozostały otwarte, prowadzone są szczegółowe kontrole oraz dezynfekcja wjeżdżających do tego kraju pojazdów.



Aktualne informacje na temat zagrożeń związanych z pryszczycą w Polsce przedstawił na początku kwietnia szef Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi Czesław Siekierski. Podkreślił on, że wprowadzone zostały rygorystyczne kontrole weterynaryjne na południowej granicy kraju. Dodał, że mimo iż pryszczycy w Polsce nie ma, to służby są w nadzwyczajny sposób zmobilizowane.


Ostatni przypadek pryszczycy w Polsce odnotowano w 1971 r.






aktualizacje posta:

15 kwienia 2025












" być konsekwentnym, nie zdradzać idei... "







przedruk



14.04.2025, 12:40

Prof. Cenckiewicz z mocnym wsparciem dla TV Republiki. "Pokazała jak walczyć!"


"Ustać, być konsekwentnym, nie zdradzać idei, mieć „nosa” do pomysłów, ograniczać radykalizmy i szurię, bronić prześladowanych, poprawiać błędy, nie wdawać się w ataki i polemiki na prawicy, być orkiestrą i grać zespołowo, przyciągać nowych, budować kapitał i społeczną partycypację w projekcie!" - wymienił atutu Telewizji Republika historyk prof. Sławomir Cenckiewicz.


Telewizja Republika odnotowała kolejny, historyczny rekord. W piątek (11 kwietnia), TV Republika była najchętniej oglądaną stacją telewizyjną spośród wszystkich, nie tylko informacyjnych telewizji. 

W trakcie debaty prezydenckiej na rynku w Końskich kanał na YouTube stacji był trzecim najchętniej oglądanym na żywo na całym świecie.
"Pokazała jak walczyć, by walczyć naprawdę!"

Ostatnie wyniki oglądalności skomentował na platformie X prof. Sławomir Cenckiewicz. Współautor serialu "Reset" i książki "Zgoda" wskazał na kilka trafnych posunięć stacji, dzięki którym buduje swój sukces.

"Trzeba tej konsekwencji jaką od grudnia 2023 ma Telewizja Republika! Pokazała jak zwyciężać! I jak walczyć, by walczyć naprawdę!"

- napisał historyk.



Ustać, być konsekwentnym, nie zdradzać idei, mieć „nosa” do pomysłów, ograniczać radykalizmy i szurię, bronić prześladowanych, poprawiać błędy, nie wdawać się w ataki i polemiki na prawicy, być orkiestrą i grać zespołowo, przyciągać nowych, budować kapitał i społeczną partycypację w projekcie!

– wymienił prof. Cenckiewicz.

Podkreślił także, że "skoro można pokonać miliarderów z rejestracjami SB w kieszeni, to można pokonać Trzaskowskiego z Platformą".







Prof. Cenckiewicz z mocnym wsparciem dla TV Republiki. ″Pokazała jak walczyć!″ | Niezalezna.pl




 

piątek, 11 kwietnia 2025

Szczęście obecnych dni








POKÓJ












Pomnik Zaślubin z Morzem



Klasyk - i wspomnienia z PRL...




przedruk

Dorota Niećko


2025-04-06
16:38

Pomnik Zaślubin Polski z Morzem w Kołobrzegu już jest po gruntownym remoncie i dosłownie jaśnieje nad brzegiem Bałtyku.

Autorem wysokiego na aż 20 metrów pomnika z żelazobetonu jest Wiktor Tołkin, rzeźbiarz i architekt, wybitny twórca XX wieku. Odsłonięto go w 1963 roku. Legenda mówi, iż przejście z jednej strony pomnika na drugą na bezdechu przyniesie spełnienie wcześniej pomyślanego życzenia.







W 2025 roku z okazji 80. rocznicy walk o miasto, uroczystości w Kołobrzegu odbyły się już pod gruntownie wyczyszczonym i wyremontowanym Pomnikiem Zaślubin Polski z Morzem - drugim takim symbolem w Polsce.
To pierwszy tak poważny remont od 60 lat, choć w 2014 też prowadzono tu prace - wtedy konstrukcja była już w naprawdę kiepskim stanie.


To w Kołobrzegu nad brzegiem Bałtyku 18 marca 1945 kpr. Franciszek Niewidziajło stojąc na murze wschodniego pirsu kołobrzeskiego portu, wypowiedział pamiętne słowa:

Przyszliśmy, morze, po ciężkim i krwawym trudzie. Widzimy, że nie poszedł na marne nasz trud. Przysięgamy, że cię nigdy nie opuścimy. Rzucając pierścień w twe fale, biorę z tobą ślub, ponieważ tyś było i będziesz zawsze nasze.


A potem wrzucił do morza obrączkę. Tak Wojsko Polskie zaślubiało Bałtyk. To były drugie zaślubiny z morzem w historii. Pierwsze odbyły się 10 lutego 1920 w Pucku.


Pomnik miał stanąć w porcie w Kołobrzegu, ostatecznie jest przy deptaku

Idea postawienia pomnika zrodziła się w roku 1958, kiedy w Kołobrzegu świętowano 15-lecie Wojska Polskiego. Zaczęła się zbiórka pieniędzy na budowę.

- Początkowo, pomnik miał stanąć w miejscu, w którym rzeczywiście odbyła się uroczystość Zaślubin Polski z Morzem. Niestety, w pobliżu portu nie mogły być umieszczane pomniki o pokaźnej wielkości, zatem ostatecznie zdecydowano się umieścić ów pomnik w pobliskim parku, ok. 300 metrów od miejsca historycznych zaślubin - pisał Igor Michał Niewiadomski, w publikacji Rocznik Kołobrzeski 2022.

Na projekt pomnika ogłoszono konkurs. 17 marca 1963, w 18. rocznicę wyzwolenia Kołobrzegu, w fundamencie pomnika umieszczono tubę z aktem erekcyjnym.


Autor pomnika Zaślubin z Morzem: Wiktor Tołkin




Autorem pomnika jest Wiktor Tołkin, rzeźbiarz i architekt, absolwent Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej. - Była blisko Politechnika, to zapisałem się na architekturę, była blisko uczelnia plastyczna, na plastykę się zapisałem i obydwie uczelnie skończyłem - mówił w 2008 roku wywiadzie dla Małgorzaty Bramy z Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.

Wiktor Tołkin zasłynął jako twórca wielu wybitnych pomników i czołowy przedstawiciel - obok Xawerego Dunikowskiego i Franciszka Duszeńki - polskiej monumentalnej rzeźby pomnikowej drugiej połowy XX wieku. Swoje pomniki poświęcał wydarzeniom martyrologicznym i heroicznym. Najsłynniejsze z nich to monumenty na terenach byłych obozów koncentracyjnych w Stutthofie i na Majdanku. To w zasadzie nie pomniki, ale całe założenia architektoniczne.

W swoim projekcie dla Kołobrzegu nawiązał do czasów średniowiecza i ideologii Ziem Zachodnich i Północnych - czyli Ziem Odzyskanych.


Miasto, liczące w 1940 roku 36800 ludności wróciło do Polski jako pustynia ruin i zgliszcz - podkreślił Tołkin przy projekcie pomnika.


Historyczna funkcja Pomnika Wyzwolenia w Kołobrzegu

Plany budowy monumentu są w Archiwum Państwowym w Koszalinie.

O idei Pomnika Wyzwolenia Kołobrzegu na etapie projektu Tołkin pisał tak: Pomnik Wyzwolenia zasadniczo wzniesiony zostaje dla upamiętnienia historycznej chwili dotarcia jednostek I Armii Wojska Polskiego do Bałtyku. Zarówno zasadnicza tematyka pomnika jak i jego umiejscowienie wyraźnie o tym mówią. Jego odsłonięcie wiązać się będzie zresztą z historycznymi datami.

Historyczna funkcja pomnika została podkreślona za pomocą elementów płaskorzeźby i napisów. Tak opisywał to twórca: Pomnik będzie miejscem, do którego kierowane będą wszystkie wycieczki, zwiedzające Kołobrzeg, a jego widoczność od strony morza każe uwzględnić w locjach i na mapach morskich. Wszystkim, przepływającym w pobliżu statkom – przypominać on będzie o wiekowej polskości tych ziem i o czynach żołnierza polskiego.


Pomnik nad morzem: błękit nieba i żółć piasku

Ale też ważne było dla niego to, jak pomnik będzie wyglądał i jak wpłynie na krajobraz.

- Pomnik stanąć ma nad morzem, na skraju wydmowego brzegu i plaży. Na zapleczu posiadać ma park, przez który organicznie łączyć się będzie z miastem. Architektura pomnika posiadać powinna walory widokowe i w swojej bryle pasować do nowoczesnej architektury współczesnego Kołobrzegu - czytamy w opisie projektu Tołkina.

Umiejscowienie pomnika stwarza konieczność użycia kolorów /zieleń parku, żółć piasku plaży, błękit nieba i stalowo-szmaragdowe morze/. Głównym elementem kolorystycznym musi stać się wieża, która powinna posiadać bądź okładzinę szlachetną polaryzującą i kolorową bądź powinna zostać wykonana z odpowiedniego materiału o pożądanej barwie i fakturze. Będzie to również wyrazem radości. Pomnik bowiem nie jest pomnikiem martyrologii, (..) wyraża szczęście obecnych dni - podkreślał rzeźbiarz i architekt.

- W dolnej części wieża ta posiada przelot, jak gdyby bramę o łukowatym sklepieniu, przez którą w formie masywnej bryły przechodzą żołnierze. Na czole tej bryły wykute wyraźnie postacie trzech żołnierzy – zgodnie bowiem z historią trzej polscy żołnierze na oczach zgromadzonego wojska weszli do morza i wbili w dno Bałtyku biało-czerwoną flagę. Poza żołnierzami - figury o symbolicznym wyglądzie (...) łatwe do rozpoznania. To woje Bolesława.


Rok 1963 i 30 tys. ludzi na odsłonięciu

Prace organizowane były przez Społeczny Komitet Budowy Pomnika Zaślubin z Morzem. Generalnym wykonawcą i projektantem była Ekspozytura PP „Pracownie Sztuk Plastycznych” w Koszalinie. Mozaikę na pomniku wykonał artysta plastyk Władysław Jackiewicz. Głównymi podwykonawcami były Kołobrzeskie Przedsiębiorstwo Budowlano-Montażowe i przedsiębiorstwo „Hydrobudowa”. Ale też przy budowie - społecznie - pracowali mieszkańcy miasta, a także żołnierze i pracownicy Zarządu Zieleni Miejskiej. Uroczyste odsłonięcie Pomnika Zaślubin odbyło się 3 listopada 1963. W uroczystościach wzięło udział aż 30 tysięcy osób, w tym najwyższe władze państwowe i Franciszek Niewidziajło.





Pomnik Zaślubin z Morzem. 

Dane

Forma pomnika ma znaczenie symboliczne - ma symbolizować przecież zwycięstwo. Wieża to stylizowana flaga, a opadający do ziemi płat tkaniny tworzy prześwit symbolizujący „okno na świat” - czyli dostęp do morza.

Monument ma wysokość około 20 metrów
Jest wykonany z żelazobetonu
Dolna, rozbudowana podstawa, pokryta jest płaskorzeźbami. Przedstawiają średniowiecznych wojów i żołnierzy Wojska Polskiego.
Pomnik zdobią też mozaiki z motywami nawiązującymi do polskiej historii oraz pamiątkowe napisy, m.in. taki: „Stulecia minęły i znów nad twoim brzegiem stoimy. Byliśmy tu i będziemy".
Wokół bryły pomnika ułożono 24 tablice z nazwami jednostek Wojska Polskiego biorących udział w walkach o Kołobrzeg i granitowe płyty z herbami Koszalina, Gdańska, Szczecina i Kołobrzegu.










Polska sieć sklepów






przedruk





Kołodziejczak chce otworzyć polską sieć sklepów. 
"Rozmawiałem z właścicielem"


09.04.2025., 15:37h

Krzysztof Zacharuk



Wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak chce stworzyć polską sieć sklepów. Zwraca się też do premiera w sprawie Krajowej Grupy Spożywczej. - Przeniesienie tego "domu" bez fundamentu pod nadzór ministerstwa aktywów było i jest nielogiczne - mówi.

Kto "ukradł" polskim rolnikom Krajową Grupę Spożywczą?

Otóż, według Michała Kołodziejczaka stało się tak za sprawą ministra Jacka Sasina, który w 2022 roku przeniósł nadzór nad KGS z ministerstwa rolnictwa do aktywów państwowych.

W dodatku dokonał tego za przyzwoleniem Henryka Kowalczyka, będącego wówczas wicepremierem.

W związku z tym wiceminister rolnictwa zaapelował, aby Krajowa Grupa Spożywcza, nad którą trzy lata temu nadzór objęło Ministerstwo Aktywów Państwowych, powróciła do Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi.

– Przeniesienie tego "domu" bez fundamentu pod nadzór ministerstwa aktywów było i jest nielogiczne, a także niezgodne z jakąkolwiek strategią rozwoju i dzisiaj widać, że ten pomysł się nie sprawdził – podkreślał Kołodziejczak, zwracając się bezpośrednio do premiera Donalda Tuska o zmianę.

Tym samym poparł wniosek ministra rolnictwa Czesława Siekierskiego, który również opowiada się za powrotem nadzoru nad KGS do ministerstwa rolnictwa.


– Warto podkreślić, że KGS ma cukrownie nie tylko w Polsce, ale również w Mołdawii, co może być doskonałym zaczynem do ekspansji międzynarodowej – wyjaśnił polityk.

W jego ocenie Krajowa Grupa Spożywcza może być "CPK polskiego rolnictwa", a więc wielkim impulsem do rozwoju. – Uważam, że nie możemy tracić więcej czasu i trzeba podjąć dobre decyzje, ponieważ to należy się rolnikom – zaznaczył.


Kołodziejczak chce stworzyć polską sieć sklepów

Michał Kołodziejczak podkreślił, że KGS udało się w ubiegłym roku osiągnąć ponad 600 mln zł dochodu i to sprawia, że ma potencjał, aby przejmować sieci spożywcze i na tej bazie budować naprawdę silną grupę.

Które konkretnie? Początkowo wiceminister nie chciał powiedzieć, jakie podmioty ma na myśli, ale dociskany przez dziennikarzy ostatecznie stwierdził, że na początek chodzi o sieć Twój Market.

To sieć ok. 70 sklepów, w których pracuje ponad ponad 1500 osób. Swoim zasięgiem obejmuje dwa województwa: wielkopolskie oraz kujawsko-pomorskie.

– Bez żadnych zobowiązań rozmawiałem z właścicielem sieci Twój Market i jasno powiedział, że nie jest w stanie sprzedawać produktów w takich cenach jak Biedronka czy Lidl, ponieważ jest za mały, aby kupować bezpośrednio od największych producentów. Musi zaopatrywać się w towar u pośredników – mówił Kołodziejczak.

Zresztą polityk przyznał, że w naszym kraju jest jeszcze kilka podobnych sieci, które "doszły do ściany" i nie są w stanie konkurować na równych zasadach z gigantami rynku.

– Po wykupieniu przez KGS będą w stanie stworzyć dobrą, polską sieć sklepów, do czego powinniśmy dążyć. To jest pomysł bardzo realny – stwierdził.

 
Nowy zarząd KGS jest... "kadłubowy"

Na początku kwietnia zmienił się zarząd Krajowej Grupy Spożywczej. Pełniącym obowiązki prezesa KGS został pochodzący z Lubelszczyzny Leszek Świętochowski (wcześniej zarządzał stadniną w Janowie Podlaskim). Działacz PSL zastąpił na tym stanowisku byłego polityka PiS Marka Zagórskiego.

Kołodziejczak ostro skrytykował ten wybór, a skład nowego zarządu określił, jako "kadłubowy".

– Mam nadzieję, że to nie są decyzje na długi czas, ale zastanawia mnie wczorajsze zwolnienie wszystkich dyrektorów generalnych z KGS, co podobno miało miejsce. Warto w tym miejscu zastanowić się nad tym, aby takie podmioty budować ponadpartyjnie – stwierdził.

Przy okazji zaatakował Szymona Hołownię twierdząc, że w zarządzie KGS zasiada była szefowa jego sztabu wyborczego z wyborów prezydenckich sprzed 5 lat. – To zastanawiające, ponieważ jeszcze niedawno Hołownia głośno mówił o tym, aby odpartyjnić spółki – rzucił uszczypliwie Kołodziejczak.

Wiceminister zaapelował do Rafała Trzaskowskiego, aby ten poparł pomysł przejęcia kontroli nad KGS przez resort rolnictwa.

Największy producent żywności w kraju? - KGS

Krajowa Grupa Spożywcza to największy, państwowy producent żywności w naszym kraju. Oddziały spółki zajmujące się produkcją cukru oraz wyrobów powstałych w trakcie jego wytwarzania to: Cukrownia Dobrzelin, Cukrownia Kluczewo w Stargardzie, Cukrownia Krasnystaw w Siennicy Nadolnej, Cukrownia Kruszwica, Cukrownia Malbork, Cukrownia Nakło, Cukrownia Werbkowice. Usługi magazynowo-logistyczne świadczy Terminal Cukrowy w Gdańsku.

W skład KGS wchodzi także między innymi Zakład Polskie Przetwory we Włocławku, Fabryka Cukierków Pszczółka, Przedsiębiorstwo Zbożowo-Młynarskie PZZ w Stoisławiu, Przedsiębiorstwo Przemysłu Ziemniaczanego Trzemeszno, a także Moldova Zahăr w Republice Mołdawii.

KGS zarządza spółką Elewarr, Kombinatem Rolnym Kietrz na Opolszczyźnie, a także Zamojskimi Zakładami Zbożowymi.

Krzysztof Zacharuk


-------------






Polski port w Ukrainie? Wiceminister: Zapewnimy sobie dostęp do Morza Czarnego


03.04.2025, 19:48 Polska


Michał Kołodziejczak nakreślił, jak powinna wyglądać rolnicza relacja Polski z Ukrainą

Jak wskazał, "musimy mieć wizję Polski" w relacjach Warszawy z Kijowem. 

- Do tej pory od nikogo nie usłyszałem konkretu. Dlaczego w Polsce nie mówimy - to, co chcę teraz zaproponować - tego, żeby Polacy rozmawiali z Ukraińcami o tym, aby oni nam wydzierżawili na przykład na 50 lat albo sprzedali nabrzeże, gdzie Polacy będą mogli mieć swój port zbożowy? - proponował.

 
Polski port w Ukrainie? Wiceminister wskazuje na Odessę. "Zapewnimy dostęp"

Kołodziejczak dodał, iż takie miejsce mogłoby się znaleźć przykładowo w Odessie. - Gdzie będzie jechało polskie zboże, europejskie zboże. W ten sposób zapewnimy sobie dostęp do Morza Czarnego, gdzie średnia (cena - red.) tony pszenicy jest o 100 zł wyższa, bo są niższe koszty transportu do państw Afryki - zauważył Kołodziejczak w czwartkowej rozmowie z Grzegorzem Kępką.

Przekonywał, iż zboże eksportowane za pomocą portu będącego pod polską pieczą mogłoby pochodzić "z Zamojszczyzny, Lubelszczyzny, Podkarpacia, gdzie jest dobra, pierwsza, druga, trzecia klasa ziemi".

- Moglibyśmy szerokimi torami, które są na Ukrainie, zawieźć polskie zboże, na dodatek (...) może to, które przywieźlibyśmy z zachodu Europy i magazynowali u siebie - opisywał.

Kołodziejczak: Ukraińska ziemia w dzierżawie dla polskich spółek

Wiceminister mówił też, że "boi się" wejścia Ukrainy do UE, "bo nie wiemy, co wtedy będzie". 

- Gdybyśmy mieli podane na tacy chociażby to: pół miliona hektarów na Ukrainie dla polskich spółek hodowlanych - zasugerował.


Wskazał, że powyższy pomysł, jak i idea dotycząca portu, należą do niego. Dzierżawą ziemi, w jego ocenie, mógłby zająć się Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa, a sprawą eksportu zboża przez Morze Czarne - Krajowa Grupa Spożywcza. Jak nadmienił, KGS powinno wrócić pod skrzydła jego resortu z katalogu spółek Ministerstwa Aktywów Państwowych.


Uzupełnił, że pomysły, o których mówił na antenie Polsat News, narodziły się podczas kolejnych rozmów ze stroną ukraińską na temat rolnictwa. - Kiedy widziałem brak konkretów z jednej i drugiej strony - sprecyzował.

 
Wiceminister o zakazie dla Ukraińców. "Ukradli nam logo"

Według Kołodziejczaka jeśli Ukraina weszłaby do UE, jej obywateli powinien dotyczyć 10-letni zakaz inwestowania w Polsce w przemysł rolno-spożywczy. - Żeby nie było tego, co zrobiła ukraińska spółka, wykupując Kalfrost (firmę z Kalisza - red.), zwalniając wszystkich ludzi, sprzedając sprzęt. Ukradli nam logo tylko po to, aby pod nim sprzedawać swoje produkty - grzmiał.

Jak kontynuował, "musimy robić to, co robili Niemcy przed wejściem Polski do Unii Europejskiej". - Dbać o swoje interesy. Razem z Ukraińcami powinniśmy powiedzieć, że Polska jest super miejscem do rozwoju turystyki, przygotowywać się na wejście Ukrainy do UE. Postawić warunek: 50 mld euro na rozwój polskiej turystyki - wyliczał.


Wskazał, iż naszym interesem powinno być to, by Polska zawsze leżała obok Ukrainy. - Aby tam była Ukraina, a nie Rosja - sprecyzował w "Gościu Wydarzeń".





Wspomnienie Krzysztofa Putry








przedruk





08.04.2025, 21:27
"Był człowiekiem, który łączył ludzi i wzbudzał szacunek"


W Białymstoku we wtorek wieczorem odbyło się spotkanie poświęcone pamięci byłego wicemarszałka Sejmu z ramienia PiS Krzysztofa Putry, który zginął w katastrofie smoleńskiej. - Był człowiekiem, który łączył ludzi i wzbudzał szacunek - wspominał go prezes PiS Jarosław Kaczyński.


Michał Kowalczyk


Spotkanie zorganizowano w związku ze zbliżającą się 15. rocznicą tragicznej śmierci Putry w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku.

Kaczyński: Putra był dla mnie bardzo ważny

Krzysztof był w moim życiu politycznym, a później także i osobistym człowiekiem bardzo ważnym, człowiekiem, który tym wyróżniał się od innych (...), że potrafił w sobie łączyć i sprawność organizacyjną, i umiejętność działania w sposób zdecydowany, jednocześnie (miał) bardzo duży talent koncyliacyjny, bo co tu dużo mówić, polityka to spory i jeszcze raz spory i ta koncyliacja, umiejętność porozumienia się z innymi, znalezienie miejsca, gdzie można mówić wspólnym głosem, przynajmniej w jakiejś sprawie, to była jego ogromna zaleta

– wspominał Putrę Kaczyński.

Podkreślił, że Putra miał łatwość w nawiązywaniu bliższych kontaktów, a także potrafił dzielić się swoimi doświadczeniami z pracy w fabryce, gdzie był brygadzistą. "Mówił, w jaki sposób trzeba rozmawiać z ludźmi, żeby jakoś to wychodziło, żeby te napięcia, które zawsze wśród ludzi są, jakoś się dobrze kończyły, nie narastały, żeby to wszystko działało" - powiedział Kaczyński. Przyznał, że były to dla niego cenne rady.

Wspominał, że gdy powstawało Porozumienie Centrum, to miało ono w Białymstoku "dobrego partnera" Krzysztofa Putrę, który "wciągnął" kolejnych działaczy. Dodał, że później, gdy zawiązywano Prawo i Sprawiedliwość, to właśnie w Białymstoku powstał pierwszy komitet. Kaczyński mówił, że Putra był "jedną z personalnych podstaw działania formacji".


To była wielka strata

Prezes PiS ocenił, że jako wicemarszałek Senatu, a później Sejmu był szanowany. Dodał, że znakomicie realizował swoje stanowisko wicemarszałka Sejmu na sali plenarnej i w pracach prezydium Sejmu, także w okresie, gdy PiS nie miało większości. "Krzysztof musiał się z tym wszystkim uporać, to było niełatwe, ale te jego talenty, ale też respekt, który wzbudzał i to, że umiał wzbudzać respekt, bardzo mu pomagał" - podkreślił.

Nazwał Putrę człowiekiem niepowtarzalnym. "Ta droga: z małej wsi, przez zawodówkę, pracę, wojsko (...), później znów pracę, Solidarność, samorząd robotniczy, jednocześnie klasa tego człowieka była naprawdę niepowtarzalna i niezwykła" - ocenił prezes PiS.
Dla nas śmierć Krzysztofa była nie tylko stratą bardzo dobrego kolegi, przyjaciela, była stratą też niezwykle ważnego dla nas i - można powiedzieć - pożytecznego polityka, polityka, który w niektórych sprawach był w stanie zrobić więcej niż inni

– powiedział Kaczyński.

W wieczorze wspominkowym wzięli udział parlamentarzyści i politycy PiS z regionu, działacze NSZZ Solidarność, byli współpracownicy, a także rodzina. Putrę wspominał jego syn Sebastian, radny Białegostoku z klubu PiS.
Krzysztof Putra urodził się 4 lipca 1957 roku na Suwalszczyźnie. W latach 70. pracował w Białymstoku w fabryce przyrządów i uchwytów. Od 1980 r. należał do NSZZ "Solidarność". Był działaczem opozycji. Był współzałożycielem Porozumienia Centrum a później też Prawa i Sprawiedliwości. W latach 2002-2005 był radnym sejmiku województwa podlaskiego. Później został senatorem. Pełnił funkcję wicemarszałka Senatu, a po wyborach w 2007 r. został wicemarszałkiem Sejmu.








Wspomnienie Krzysztofa Putry. ″Był człowiekiem, który łączył ludzi i wzbudzał szacunek″ | Niezalezna.pl



Pomoc nadeszła w samą porę!

 


przedruk

04 kwietnia 2025

Pomoc nadeszła w samą porę! Policjanci uratowali wiewiórkę [ZDJĘCIA]






Lubartowscy policjanci uratowali wiewiórkę. Dziś (04.04) przed południem funkcjonariusze otrzymali niecodzienne zgłoszenie, z którego wynikało, że w trawie została znaleziona maleńka wiewiórka.

Zwierzę najprawdopodobniej wypadło z dziupli i nie było w stanie samodzielnie się poruszać. Funkcjonariusze natychmiast zaopiekowali się wiewiórką i przetransportowali do specjalistycznej placówki weterynaryjnej, gdzie otrzymała niezbędną pomoc – informują lubartowscy policjanci.






Niestety, wiele dzieci nie miało szans na ratunek...
















radio.lublin.pl/2025/04/pomoc-nadeszla-w-sama-pore-policjanci-uratowali-wiewiorke-zdjecia/

wtorek, 8 kwietnia 2025

Jeszcze mapy i granice - niemcy i ukraina



grupa fb Pommern
tłumaczenie automatyczne













tłumacz google

Thomas Polster

Przesunięcie Polski „o długość zapałki na zachód” wynikało prawdopodobnie z oświadczenia/żądania Stalina, który poległ w Jałcie w 1943 r.

Cel: 1.) Stała ochrona byłych polskich ziem wschodnich, skradzionych Polsce w wyniku PAKTU HITLERA-STALIN zawartego w 1939 r. i przydzielonych Białorusi i Ukrainie (tutaj obszar wokół Lwowa. Zgadza się, Ukraina również rości sobie prawa/opiera się na terenach, które do niej nie należą i które nie przypadły jej na mocy prawa międzynarodowego. To, że Polska nic o tym nie mówi, nie zmienia stanu faktycznego sprawy.. I 


2.) Właściwie jeszcze bardziej znaczące jest to, że „może nie być pokoju/spokoju między Polakami a Niemcami”. 

Do 1948 roku nic nie zostało naprawdę „potwierdzone”. Pokaż różne mapy RÓWNIEŻ W SBZ z tego okresu. Tutaj tereny na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej określane są następująco: "IMPERIUM NIEMIECKIE, OBECNIE POD ADMINISTRACJĄ POLSKĄ"! 

Podział wyspy Uznam wraz z utratą Świnoujścia i Szczecina nastąpił prawdopodobnie w wyniku niedopatrzenia administracyjnego i braku komunikacji nawet wśród zwycięzców. Nawet w radzieckiej strefie okupacyjnej nikt się tego nie spodziewał. 

Przykład. Na północy, w tym na zachodzie Zalewu Odrzańskiego, ruch kolejowy DR był organizowany i kontrolowany głównie ze Szczecina. Kolej założyła, że ​​sytuacja będzie się tak dalej rozwijać. Jak się okazało, był to błąd (być może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie przerwanie linii kolejowej w Karninie i gdyby ruch kolejowy z Niemiec do Świnoujścia był nadal możliwy). Najpóźniej wtedy, gdy Polacy rozszerzyli swe wpływy i podporządkowali się obecnej sytuacji nie pytając Związku Radzieckiego, a nawet nie mając na to pozwolenia. Teraz było już za późno, żeby wrócić. Stalin nie mógł już przywołać swojego „sojusznika”, prawdopodobnie nie mógł już tego robić bez niepotrzebnego rozbijania porcelany i ostatecznie nie chciał (już) tego robić/nie był tym zainteresowany. Po prostu było mu to obojętne. (Uwaga: Żadnej propagandy przeciwko..., lecz odwołanie się do faktów) Taka sytuacja trwa do dziś. Polska po prostu stworzyła fakty. Nie mam jednak wiedzy o żadnych odpowiednich dekretach. Wszystko co istnieje to SUBTELNA „legitymizacja” (najnowsza „4 + 2”).








oryg tekst


Thomas Polster

Die Verschiebung Polens "um eine Streichholzlänge nach Westen" resultiert wohl aus einem Ausspruch/ einer Forderung Stalins, der/ die schon 1943 in Jalta gefallen ist.

Ziel: 1.) Dauerhafte Sicherung der im Ergebnis des 1939 geschlossenen HITLER-STALIN-PAKTES Polen geraubten und Weißrussland sowie der Ukraine (hier das Gebiet um Lemberg. Richtig, auch die Ukraine beansprucht/ beruht auf Flächen, die ihr nicht gehören und die ihr auch nicht völkerrechtsgemäß zugefallen sind. Das Polen dazu nichts sagt ändert am Sachverhalt nichts.) zugeschlagenen ehem. polnischen Ostgebiete. Und

2.) eigentlich noch bedeutetsamer, dass dadurch "zwischen den Polen und den Deutschen kein Frieden/ keine Ruhe einziehen möge".

Richtig "fest" ist bis 1948 noch nichts. Zeigen diverse Karten AUCH IN DER SBZ aus dieser Zeit. Hier werden die Gebiete östlich von Oder und Neiße wie folgt bezeichnet: "DEUTSCHES REICH, ZUR ZEIT POLNISCH VERWALTET"!

Die Teilung Usedoms mit Verlust Swinemündes als auch Stettins beruht(e) wohl auf einem Behördenversehen und fehlender Kommunikation selbst bei den Siegern.

Selbst in der SBZ hatte man damit nicht gerechnet. Ein Beispiel. Der Bahnverkehr der DR wurde im Norden auch westlich des Oder Haffs überwiegend von Stettin aus organisiert und gesteuert.

Bei der Bahn ging man davon aus, dass das auch so weitergeht. Ein Irrtum, wie sich dann herausstellte (vielleicht wäre es anders gekommen, wenn die Bahnstrecke in Karnin nicht unterbrochen worden und der Bahnverkehr BIS SWINEMÜNDE von Deutschland aus noch möglich gewesen wäre.).

Spätestens dann, als sich die Polen bis an den jetzigen Verlauf ohne die Sowjetunion zu fragen oder gar die Erlaubnis zu haben breitmachten und ihrer Verwaltung unterwarfen.

Damit war es für ein "Zurück" zu spät.

Stalin konnte seinen "Verbündeten" nicht mehr zurückpfeifen, konnte es wahrscheinlich auch nicht mehr ohne unnötig Porzellan zu zerschlagen und wollte es schlussendlich auch nicht (mehr)/ hatte kein Interesse daran. Es war ihm schlicht und ergreifend egal.

(Vorsorglich: Keine Stimmungsmache gegen..., sondern Bezugnahme AUF Tatsachen)

Das ist dann die Lage bis heute. Polen hat schlicht ergreifend Tatsachen geschaffen. Über entsprechende Erlasse dazu ist mir dagegen nichts bekannt.

Alles, was vorliegt, sind NACHTRÄGLICHE "Legitimation" (zuletzt "4 + 2").











poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Uwolnić Orlika!




przedruk







Prezydent Puław przed zakładem karnym w Opolu Lubelskim.
"Wpłacenie grzywny to potwierdzenie tego nikczemnego, absurdalnego wyroku sądu"



Anna Paszkowska

Opracowanie:7 kwietnia 2025, 12:37


Prezydent Puław, Paweł Maj, wyraził swoje oburzenie wobec decyzji sądu, uznając wpłacenie grzywny za potwierdzenie niesprawiedliwego i absurdalnego wyroku. W poniedziałek miał stawić się do aresztu na pięć dni, jednak ktoś uiścił za miasto grzywnę. Sprawa dotyczyła korzystania z boiska orlik przy Szkole Podstawowej nr 4 w Puławach.






W poniedziałek przed zakładem karnym w Opolu Lubelskim zebrała się grupa kilkudziesięciu mieszkańców Puław, wspierając prezydenta Maja. Uczestnicy mieli ze sobą transparenty z hasłami takimi jak "uwolnić orlika" oraz "sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie".


Podczas konferencji prasowej Paweł Maj wyraził zadowolenie z zapowiadanych zmian w prawie, które mają umożliwić otwarcie wszystkich orlików w Polsce, w tym tego w Puławach.

- Dzisiaj miałem się znaleźć za kratami, ale okazuje się, że prawo można zmienić – mówił prezydent, odnosząc się do zapowiedzi ministra Sławomira Nitrasa.

Maj podkreślił, że przez lata pisał do decydentów w sprawie udostępnienia orlika dla wszystkich dzieci i chętnych, jednak jego apele pozostawały bez odpowiedzi.


- Dotyczy to każdego rządu, bo pisałem mnóstwo pism, rok temu chociażby do ministra Nitrasa - pismo bez odpowiedzi – dodał.

Prezydent Puław uważa, że zapłacenie grzywny za miasto to potwierdzenie niesprawiedliwego wyroku sądu. Według niego, wpłata miała na celu uniknięcie kompromitacji aparatu państwa.

- Wpłacenie grzywny to potwierdzenie tego nikczemnego, absurdalnego wyroku sądu – ocenił Maj.

Radca prawny Urzędu Miasta Puławy, Ernest Stolar, poinformował, że nie wie, kto wpłacił 5 tys. zł grzywny. O uiszczeniu opłaty dowiedział się w piątek przed godziną 15.

- Mamy potwierdzenie, że ta wpłata została odnotowana, zaksięgowana na poczet grzywny i dlatego ten areszt dzisiaj się nie odbędzie – wyjaśnił Stolar.


Na pytania o to, czy minister sportu Sławomir Nitras wpłacił grzywnę, Stolar odpowiedział, że nie ma takich informacji.

- Nie możemy tego ani potwierdzić, ani zdementować. Odpowiedzi przyniosą najbliższe dni – zaznaczył radca prawny.




Historia sporu o orlik


Sprawa sięga 2018 roku, kiedy to małżeństwo mieszkające w pobliżu szkoły złożyło skargę na hałas i nadmierne oświetlenie z boiska. Sąd zakazał wtedy korzystania z orlika osobom, które nie są uczniami tej szkoły. Po wybudowaniu ekranów akustycznych w 2022 roku, miasto zdecydowało o udostępnieniu boiska wszystkim chętnym.

Jednak małżeństwo ponownie zgłosiło sprawę do sądu, domagając się ukarania miasta grzywną w wysokości 15 tys. zł. Sąd Rejonowy w Puławach oddalił wniosek, ale małżeństwo odwołało się od tej decyzji. W grudniu 2023 roku Sąd Okręgowy w Lublinie uznał, że prawomocny wyrok z 2018 roku powinien być przestrzegany.

Za naruszenie zakazu nałożył na gminę grzywnę w kwocie 5 tys. zł, z zamianą na wypadek jej niezapłacenia na pięć dni aresztu wobec osoby uprawnionej do reprezentowania dłużnika, czyli prezydenta miasta Puławy - powiedział PAP rzecznik ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Lublinie sędzia Andrzej Mikołajewski.

Prezydent Puław od początku deklarował, że miasto nie zamierza płacić grzywny. W tej sytuacji kara została zmieniona na pięć dni aresztu. Termin został ustalony na 7 kwietnia br.

W rozmowie z PAP Paweł Maj wyraził nadzieję, że jego symboliczna odsiadka przyczyni się do zmiany prawa.

- W Polsce jest 2,6 tys. orlików i właściwie każda miejscowość, gmina jest narażona na to, że ktoś poda do sądu hałasy z boiska, a dzieci poza lekcjami nie będą wpuszczane na ten teren – wyjaśniał Maj.


Minister sportu i turystyki Sławomir Nitras zapowiedział w Sejmie, że resort przygotowuje zmiany w przepisach.

- Przygotowaliśmy rozwiązanie prawne. Jesteśmy już zaawansowani w tym projekcie. Zmienimy prawo w ciągu miesiąca (…). Nigdy więcej żaden orlik, żaden obiekt sportowy nie zostanie zamknięty – zapewnił minister.


48-letni Paweł Maj pełni funkcję prezydenta Puław od 2018 roku. Zwyciężył w drugiej turze wyborów z poparciem 55,96 proc. W ubiegłym roku skutecznie ubiegał się o reelekcję, zdobywając 68,04 proc. głosów.

Poczucie rzeczywistości

 

Twórczość - istota człowieczeństwa.


„Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania. „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.



Święte słowa panie....








przedruk



Kultura i imperializm. Wokół koncepcji Stanisława Piaseckiego


Autor Rafał Łętocha

3 kwietnia 2025


Stanisław Piasecki znany jest przede wszystkim jako redaktor naczelny dwóch ważnych pism związanych z obozem narodowym: „Prosto z Mostu” i „Walki”. 










Założone przez niego w 1935 r. „Prosto z Mostu” w zamierzeniu stanowić miało swoistą przeciwwagę dla liberalnych „Wiadomości Literackich”, dzierżących do pewnego momentu niejako rząd dusz wśród polskiej inteligencji. Ambicją Piaseckiego było podważenie hegemonistycznej pozycji tego periodyku na rynku prasy kulturalnej w II Rzeczypospolitej. Do pewnego stopnia się to udało zważywszy na to, iż nakład „Prosto z Mostu” prawie dorównał w pewnym momencie nakładowi pisma redagowanego przez Grydzewskiego, sięgając liczby 15 tys. egzemplarzy, a samo pismo nie było bynajmniej jednym z wielu periodyków narodowych na rynku prasowym, ale stało się czymś na kształt instytucji kulturalnej.

Karol Zbyszewski wskazywał, iż Piasecki „był duszą całego tygodnika. W ciągu czterech lat ani je­den numer nie wyszedł bez niego. Nie wyjechał ani razu dłużej niż na parę dni, nie pozwolił sobie na solidniejszą chorobę. Jaki jest pierwszy warunek, aby być dobrym redaktorem? Siedzenie na miejscu! Redaktor musi tkwić w redakcji, jak sprze­dawca w sklepie czy urzędnik w biurze. Przyłażą ludzie z rękopisa­mi, współpracownicy szwendają się z pomysłami, są setki drobnych spraw, które tylko redaktor naczelny może załatwić. Otóż Piasecki miał ten «sitzfleisch». Siedział w swym gabinecie jak mól. Nie szu­kało się go telefonem, godzinami i dniami, po całej Warszawie…”

Czytelnikami „Prosto z Mostu” była młodzież. Piasecki chciał stworzyć z pisma trybunę, na której mogłyby się ścierać poglądy generacji liczącej od dwudziestu do trzydziestu pięciu lat. Było to pokolenie, które odznaczało się bardzo określoną postawą ideową, a raczej dwoma przeciwstawnymi sobie postawami: narodową i marksistowską. Piasecki dość wcześnie zauważył, że mimo odmienności wyznawanego światopoglądu młodzi mają także ze sobą wiele wspólnego. Pismo miało służyć ujawnieniu tej wspólnoty.

Wojciech Wasiutyński w związku z tym natomiast wspominał, że pierwotnie Piasecki zarzucił sieci bardzo szeroko.


Rzeczywiście zwłaszcza w pierwszym okresie pismo było w dobrym tego słowa znaczeniu liberalne – publikowano na jego łamach teksty autorów o różnych poglądach, bynajmniej nie ograniczając się tylko do osób powiązanych organizacyjnie czy ideowo z obozem narodowym.

Przewagę miały oczywiście artykuły publicystów z nim kojarzonych: Jana Bajkowskiego, Jana Bielatowicza, Adama Doboszyńskiego, Tadeusza Dworaka, Karola Stefana Frycza, Jana Korolca, Jana Mosdorfa, Stefana Niebudka, Witolda Nowosada, Władysława Pietrzaka, Mariana Reutta, Wasiutyńskiego, Jerzego Zdziechowskiego.

Odnajdujemy jednakże na łamach periodyku również publicystykę konserwatystów, jak np. Julian Babiński, Leszek i Miłosz Gembarzewscy, Kazimierz Marian Morawski czy Ksawery Pruszyński, neopogan ze Stanisławem Szukalskim i Janem Stachniukiem na czele, piłsudczyków i wrońskistów jak Jerzy Braun i Mirosław Starost, a także wielu innych znanych wówczas czy później publicystów, pisarzy i naukowców, od komunistów i socjalistów po katolików i konserwatystów, jak np. Józef Czapski, Witold Gombrowicz, Leon Kruczkowski, Stanisław Młodożeniec, o. Innocenty Maria Bocheński, Ignacy Chrzanowski, Ferdynand Goetel, Konrad Górski, Roman Ingarden, Karol Irzykowski, Stefan Kołaczkowski, Karol Ludwik Koniński, Zofia Kossak, Jalu Kurek, ks. Konstanty Michalski, Jan Nepomucen Miller, Gustaw Morcinek, Kazimierz Nitsch, Stanisław Rembek, Władysław Siła Nowicki, Stefania Szurlejówna, Aleksander Świętochowski, Jerzy Turowicz, Jerzy Zagórski. Pomimo tego, iż większość stałych publicystów oraz redakcja ze Stanisławem Piaseckim na czele poczuwali się do związków z młodym pokoleniem narodowców, a pismo miało wyraźny profil ideowy, to od początku, jak widzimy, mamy do czynienia z dużą otwartością na autorów o odmiennych poglądach.


Kultura, głupcze

Jako publicysta i ideolog Piasecki gros miejsca poświęcił sprawom dotyczącym kultury. Kultura wedle niego winna oddziaływać na życie narodowe i jednocześnie z niego wyrastać, widział w tym sui generissystem naczyń połączonych. Norwid pisał w Promethidionie o artyście jako organizatorze psychiki narodowej, Piasecki również w podobny sposób postrzegał, jak się wydaje, rolę i zadania elity kulturalnej.

Krytykował w związku z tym odrywanie się twórczości, literatury od życia, gleby społecznej, narodowej, czcze zabawy formą, słowem, sztukę dla sztuki. Recenzując tomik poezji Leopolda Staffa, pisał z wyrzutem, iż „życie toczy się potężnym eposem, spiętrza się w dramaty i tragedię – a poezja wciąż sobie kwili lirycznie o kwiatkach i ptaszkach, o wiośnie i sośnie, o akacjach i wakacjach”.

Przed sztuką jego zdaniem stoją ogromne zadania. Jest ona tylko wtedy „prawdziwą sztuką, gdy jest społeczeństwu potrzebna, gdy umie iść z czasem i wczuwa się w jego ducha, a nie wlecze się w ogonie”. Nie wahał się mówić o poezji, literaturze potrzebnej i niepotrzebnej, nie zważając, iż pociągnie to za sobą zarzuty o utylitaryzm czy ich instrumentalizowanie. Omawiając książkę Jana Nepomucena Millera Na gruzach Grenady, pisał wręcz, iż winna być ona „czynem, a nie tylko pięknoduchowskim ględzeniem”. Aby było to jednak możliwe, twórca musi mieć łączność z rzeczywistym życiem, zwyczajnymi ludźmi, a nie zasklepiać się w kółkach wzajemnej adoracji i ograniczać swoje kontakty do tzw. bohemy artystycznej. Musi przenikać życie społeczne i narodowe, kształtować je, zmieniać, uszlachetniać, wzbogacać.


Jednym z kluczowych pojęć pojawiających się w publicystyce Piaseckiego jest termin „twórczość”. Nie odnosi on go bynajmniej jedynie do sfery związanej ze sztuką czy kulturą w węższym rozumieniu tego słowa, każde bowiem działanie człowieka winno mieć znamiona twórczości. 

Jądrem krytyki kapitalizmu, którą odnajdujemy w publicystyce Piaseckiego, jest na ten przykład przekonanie, iż za jego sprawą doszło do twórczego wyjałowienia człowieka. W związku z tym stwierdzał, iż największym grzechem ustroju kapitalistycznego nie jest wyzysk materialny, ale „zbrodnia duchowego zubożenia człowieka”. Twórczość to wręcz istota człowieczeństwa, pozbawienie ludzi możliwości działania twórczego stanowi więc dla Piaseckiego wyraz dehumanizacji, reifikacji człowieka, degradacji go do poziomu animalnego.


Kultura i praca

Lekarstwo na te niedomagania, podobnie jak wielu narodowców czy też konserwatystów w tamtym okresie, będzie widział Piasecki w dekoncentracji produkcji. Nie ucieka on tutaj jednak w jakiś mediewalizm, prymitywizm czy luddyzm, stojąc na stanowisku, iż właśnie dalszy rozwój techniki przyczyni się do zaistnienia możliwości usunięcia systemu wielkokapitalistycznego i wprowadzenia dekoncentracji gospodarczej.

Podkreślał przy tym, iż życie gospodarcze, technika i kultura są ściśle ze sobą powiązane, postęp techniczny jest przecież dzieckiem wyobraźni, a więc kultury. „Bez bajki o latającym dywanie – pisał redaktor «Prosto z Mostu» – nie byłoby dziś aeroplanu, bo nie byłoby idei aeroplanu. […] Otóż wydaje mi się, że nieznany twórca bajki o latającym dywanie nie mniej jest godny podziwu od Bleriota i braci Wright, jeśli nie więcej”. Rzeczywistym więc ojcem techniki współczesnej, wedle Piaseckiego, nie jest Edison czy inny wielki naukowiec lub wynalazca, ale Juliusz Verne. Wspominany już Norwid w epilogu Promethidiona stwierdzał, iż jedną z głównych przyczyn tragizmu kultury polskiej jest przepaść pomiędzy „słowem ludu a słowem pisanym i uczonym” oraz że „żadne się społeczeństwo nie ostoi i żaden naród nie utrzyma, jak przez pracy harmonię tradycyjną powiązane z sobą słowo ludu i słowo społeczeństwa w dwie się strony rozprzęgną”. Wzywał w związku z tym do zadzierzgnięcia zerwanych więzi, pisał o sztuce jako „uldze pracy”, gdyż „nawet najmaterialniej rzeczy biorąc – toć wynalazki, które człowieka wyręczają, także satelitami sztuk są – a przynajmniej źródła wynalazków bez wszelkiej wątpliwości”.

Piasecki, jak widzimy, zwraca uwagę w zasadzie na to samo, mówi o potrzebie pewnego zakorzenienia kultury i swoistego solidaryzmu narodowego, uspołecznienia jej i bezpośredniego wejścia w krwioobieg narodowy. Nie znaczy to jednak, aby żądał on przekształcenia literatury w coś na kształt agitpropu. Wręcz przeciwnie odżegnywał się od pomysłów instrumentalizowania literatury do celów strictepolitycznych, tzn. czynienia z niej tuby propagandowej określonej partii. Ocena wartości książki, jak pisał, nie może zależeć od tego, w jakiej mierze autor potrafił „tym czy owym zdaniem zadowolić polityczne ambicje grupowe, ale od tego, jak dalece umiał swój ideowy, religijny i narodowy punkt widzenia wtopić organicznie w tworzywo powieści”.


W stronę imperializmu kulturowego

Omawiając zagadnienia kultury, Piasecki postulował jednak przede wszystkim jej dynamizację, żądał, aby włączyła się ona w dzieło przetwarzania świata, a nie tylko biernie go kontemplowała. Domagał się przy tym przestawienia psychiki polskiej z defensywnej na ofensywną. Jego zdaniem pierwiastki defensywne zaczynają wypływać na powierzchnię i dominować w wieku XVI i XVII, co miało być głównym powodem tracenia przez Polskę znaczenia, pozycji mocarstwowej, a wreszcie całkowitego upadku państwa polskiego.


Proces ten przybrać miał na dynamice w latach rozbiorów, kiedy to dokonujące się w Europie odrodzenie uczuć narodowych zastało Polskę podzieloną przez rozbiorców, co musiało zaciążyć na defensywnym charakterze polskiego patriotyzmu. Jak podkreślał Piasecki: „Nasze pieśni narodowe oplatają się około słowa «nie»: «Jeszcze Polska nie zginęła», «Nie rzucim ziemi skąd nasz ród». […] Ba, nawet pojęcie «wolność» woleliśmy sformułować sobie negatywnie: «niepodległość». Polska poezja i polska pieśń, odwzorowując wiernie rodzaj naszej uczuciowości narodowej, nastrojone są na nutę obrony i ofiary. […] Ale bo też obrona była naczelnem przykazaniem polskości w latach naszej niewoli politycznej. Obrona wiary, obrona języka, obrona obyczaju, obrona – narodowości”.

O nowy nacjonalizm

Trzeba więc odnaleźć nową ideę, stworzyć nową dynamiczną kulturę, ośrodek cywilizacyjny. „Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.

Widać tutaj wyraźnie myślenie nie tylko w kategoriach interesu narodowego, ale i pewnej misji narodowej, której właściwa realizacja ma jednakże dobrze temu interesowi się przysłużyć. Można powiedzieć wręcz o pewnych pierwiastkach mesjanistycznych czy raczej, używając terminologii Mikołaja Bierdiajewa, misjonistycznych. Dla rosyjskiego filozofa misjonizm to rodzaj zeświecczonego mesjanizmu, w którym brak sui generis porywów religijnych, nadawania misji wymiaru soteriologicznego czy też wpisywania jej w millenarystyczny schemat zbawienia. Nie musi być to związane z jakąś megalomanią narodową.


José Ortega y Gasset pisał o dwóch zasadniczych typach ludzkich 

– jedni stawiają sobie duże wymagania, przyjmują na siebie obowiązki i narażają się na niebezpieczeństwa, 

drudzy zaś wychodzą z założenia, iż żyć znaczy pozostawać takim, jakim się jest, bez podejmowania żadnych wyzwań i jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia. 


Podobnie wybraństwo, misję Polski pojmować będzie Piasecki, przede wszystkim jako zobowiązanie, ciężar, zadanie. Wskazywał też w związku z tym na istnienie dwóch rodzajów nacjonalizmu. Pierwszy z nich zmieniał stosunki narodowościowe drogą kolonizacji, wynaradawiania mniejszości narodowych lub wręcz jej fizycznej eksterminacji. Nacjonalizm nowego typu rozwiązywał je tworzeniem idei całkującej, zmierzając do integracji sąsiadujących ze sobą narodowości i zbudowania za sprawą tego procesu nowej cywilizacji.

Polska z racji swojego położenia geopolitycznego nie może hołdować wyłącznie ideom obronnym.

Wciśnięcie pomiędzy dwa agresywne imperia powoduje, iż zdaniem Piaseckiego, musi wypracować własny imperializm. Tertium non datur, zdaje się mówić Piasecki, albo do tego dojdzie, albo Polska zostanie zmiażdżona przez dwa imperia zmierzające nieuchronnie do konfrontacji.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. 

W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania.

 „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.




Podsumowanie

Piasecki, jak widzimy, kładł nacisk na kwestie przedpolityczne czy też metapolityczne, uznając iż warunkiem sine qua non wzrostu politycznego znaczenia Polski, zachowania przez nią niepodległego bytu – co jak konstatował, zważywszy na położenie geopolityczne, jest możliwe jedynie w sytuacji uzyskania przez nią pozycji mocarstwowej – są przeobrażenia w sferze kultury. Mówił on ni mniej, ni więcej tylko to, iż należy tę kulturę gruntownie przetworzyć, konieczne jest nadrobienie wielkich zaległości w tej dziedzinie, trzeba wreszcie wygrać o nią batalię, wówczas dopiero będzie można marzyć o przemianach w innych sferach, bez tej podstawy, twardego fundamentu wszelkie próby reform będą tak naprawdę budowaniem na piasku.


Używając języka marksistowskiego wskazywał on na prymat nadbudowy nad bazą, na co w tamtym czasie zaczną zwracać uwagę Antonio Gramsci czy frankfurtczycy, a co później z taką siłą zacznie podnosić tzw. nowa prawica, kładąc nacisk przede wszystkim właśnie na walkę o hegemonię kulturalną, te wartości, które co prawda nie wiążą się wprost z doraźnymi kwestiami politycznymi, ale na nie w poważnym stopniu oddziałują. Temu celowi miało właśnie służyć założone przez niego „Prosto z Mostu”.

Konstatacje i pomysły tego rodzaju nie były bynajmniej odosobnione. W latach okupacji twórcy związani z pismem „Sztuka i Naród”, idąc niejako tropem Piaseckiego, obarczą winą za klęskę wrześniową właśnie polskie warstwy kulturotwórcze, które ich zdaniem izolowały się od społeczeństwa w wieży z kości słoniowej, nie mając ambicji oddziaływania na rzeczywistość, alienując się od realnego życia i traktując kulturę w kategoriach żartu i kaprysu. W związku z tym postulowali oni postawę imperializmu kulturalnego.

Podobne konstatacje odnajdziemy także u Jerzego Brauna piszącego o odstąpieniu warstwy intelektualnej od problematyki historycznej narodu w dwudziestoleciu międzywojennym, o tym, iż sztuka stała się zabawą elity, która nie chciała tworzyć kultury narodowej, społecznej, wziąć odpowiedzialności na swoje barki za losy narodu i państwa, uciekając w „estetyzm, talentyzm i dowolność”. Stąd również pojawiające się u niego zarówno w latach międzywojennych, jak i ze zdwojoną siłą w czasie okupacji postulaty kreacji „nowego świata kultury” czy też „kultury jutra”, przewijające się przez całą jego twórczość.











Represje wobec wołyńskich Polaków



Bardzo ciekawe, jakie właściwie pojęcie o Polsce mają Rosjanie czy po prostu Słowianie wschodni, bo zaglądając na strony białoruskie czy rosyjskie czasami widziałem artykuły niechętne Polakom, a czasami kłamliwe i bardzo wrogie, przepełnione pogardą i złością.

Wiadomo, że Niemcy były państwem nazistowskim i to do dzisiaj jest w Rosji chętnie przypominane i piętnowane, nigdy jednak nie słyszałem, żeby Polskę nazywać państwem faszystowskim... choć opisy  zabytków we Lwowie traktują Polaków na równi z okupantem nazistowskim czy sowieckim.

Czy ktoś to bada, posiada jakieś konkretne pojęcie, publikuje?






przedruk


Represje wobec wołyńskich Polaków: Korneliusz Disterhoff, nadkomisarz policji


04 kwietnia 2025




O Korneliuszu Disterhoffie, naczelniku Urzędu Śledczego policji w Łucku, oraz losach jego żony i córek dowiedzieliśmy się z akt sprawy karnej z archiwum w Łucku oraz ze wspomnień Jadwigi Dąbkowskiej z Wołynia.

Korneliusz Disterhoff został aresztowany przez funkcjonariuszy NKWD 17 października 1939 r. we własnym mieszkaniu w Łucku przy ul. Wojskowej 7/1 (obecnie ulica 8 Marca). Tego samego dnia śledczy Bałan przeprowadził pierwsze przesłuchanie.

Korneliusz Disterhoff potwierdził, że służył w policji od 1918 r. Zaczynał jako szeregowy, a od 1922 do 1935 r. był komisarzem policji śledczej w Łodzi, następnie w Łucku, w Wilnie i ponownie w Łucku. W latach 1922–1925 i 1931–1934 stał na czele policji śledczej w Łucku. W 1934 r. przeszedł na emeryturę. Od 1936 r. zajął się handlem i prowadził sklep w Łucku przy ulicy Jagiellońskiej, którą sowieci przemianowali na ulicę Stalina (obecnie ulica Łesi Ukrainki). W sklepie sprzedawał maszyny do szycia, rowery, separatory, karabiny myśliwskie, broń palną i sprzęt sportowy.

Podczas przeszukania przeprowadzonego 22 października zabezpieczono dwa pistolety, rewolwer i Parabellum, dwa karabiny małokalibrowe, karabin francuski, proch strzelniczy, naboje, rakietnicę, strzelbę trzylufową, dwa motocykle, sztylety i lornetki. Funkcjonariusze NKWD zabrali także trzy teczki dokumentów i ponad 50 zdjęć.


Podczas przesłuchania Disterhoff oświadczył: «Jako komisarz i naczelnik policji osobiście nie miałem kontaktu z agentami. Tylko moi podwładni mieli konfidentów». Śledczy od razu zarzucił aresztowanemu kłamstwo, gdyż miał on osobiście sankcjonować werbowanie agentów. Disterhoff potwierdził, że rzeczywiście zatwierdzał kandydatów na informatorów, ale było to dawno temu i nie pamięta nazwisk. W tym momencie przesłuchanie zostało przerwane.

W standardowej ankiecie aresztowanego odnotowano, że Korneliusz Disterhoff, syn Krzysztofa, urodził się w 1886 r. w miejscowości Rejowiec, powiat chełmski, województwo lubelskie. Miał rodzinę: żonę Wandę (47 lat), córki Józefę (19 lat), Irenę (17 lat), Zofię (15 lat) i Mirosławę (13 lat).

Następne przesłuchanie przeprowadzono 19 października. Śledczy ustalił na nim nazwiska policjantów, z którymi aresztowany współpracował w różnych okresach pracy w Łucku, funkcjonariuszy Okręgowego Urzędu Śledczego w Łucku, urzędu policji w Kowlu oraz poszczególnych policjantów z Równego, Krzemieńca, Dubna, Horochowa i Włodzimierza Wołyńskiego. Disterhoff ponownie zaprzeczył jakimkolwiek związkom z agentami. Ostatnie pytanie dotyczyło działalności antyradzieckiej. W protokole zapisano odpowiedź, że był «naczelnikiem urzędu policji województwa wołyńskiego w aparacie faszystowskiego państwa polskiego», «wykonywał wolę burżuazji» i «walczył z rewolucyjnym ruchem klasy robotniczej i chłopstwa oraz z ruchem komunistycznym».

W protokole przesłuchania z 21 października śledczy Bałan odnotował zeznania Disterhoffa, że rzekomo osobiście zwerbował w 1938 r. cztery osoby do pracy w «dwójce», czyli w II oddziale Sztabu Generalnego. Aresztowany współpracował z funkcjonariuszami Biura Informacyjnego «dwójki» Stanisławem Grafem i Romanowskim.



Protokół przesłuchania z 21 października 1939 r.

Podczas kolejnych przesłuchań funkcjonariusze NKWD próbowali uzyskać kolejne informacje, ale aresztowany nie przyznał się do niczego więcej. Disterhoff twierdził, że nie wiedział, jakie konkretnie dane pozyskiwali zwerbowani ludzie, ponieważ nie współpracował z nimi bezpośrednio i poza tym epizodem nie miał żadnego innego kontaktu z «dwójką».

Zeznania świadków, zastępcy naczelnika Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego Wołyńskiego Urzędu Wojewódzkiego Stefana Wasilewskiego i pracownika gospodarczego policji wojewódzkiej Michała Saniutycza-Kuroczyckiego, nie wniosły niczego istotnego do sprawy Korneliusza Disterhoffa.

Na początku stycznia 1940 r. Korneliusz Disterhoff został oficjalnie oskarżony o to, że «pracował w stopniu nadkomisarza w zarządzie wołyńskiej policji wojewódzkiej jako naczelnik Urzędu Śledczego, gdzie, biorąc pod uwagę charakter swojej pracy, zajmował się poszukiwaniem osób o poglądach rewolucyjnych i jako naczelnik powiatowych wydziałów śledczych przy pomocy rozległej sieci agentów i prowokatorów wykonywał bezpośrednią pracę mającą na celu rozgromienie organizacji komunistycznych w województwie wołyńskim».

Następnie, jak wynika z dokumentów, Korneliusz Disterhoff spędził cały rok w więzieniu w Łucku, a w styczniu 1941 r. sprawę przekazano do Kijowa, do I Oddziału Specjalnego NKWD Ukraińskiej SRR.




29 stycznia 1941 r. prokurator do spraw nadzwyczajnych Prokuratury Ukraińskiej SRR w Kijowie Rybaczenko napisał w postanowieniu: «W latach 1918–1934 oskarżony Korneliusz Disterhoff służył w policji, piastując odpowiedzialne stanowiska komisarza i naczelnika policji w Łucku i innych miejscowościach. Będąc od 1936 r. na emeryturze, Disterhoff zajął się handlem i współpracując ze Stanisławem Grafem, pracownikiem Biura Informacyjnego Lubelskiego Okręgu Wojskowego, na jego polecenie werbował do tajnej pracy dla Biura Informacyjnego mieszkańców okolic Łucka, do czego się przyznał».

Sprawa została przekazana do rozpatrzenia przez Kolegium Specjalne NKWD ZSRR.

Jak wynika z wyciągu z protokołu nr 35 z dnia 29 marca 1941 r., Korneliusz Disterhoff został umieszczony w poprawczym obozie pracy na okres ośmiu lat, licząc od 17 października 1939 r.

Więźnia wysłano w celu odbycia kary do Karłagu.

Według postanowienia Prokuratury Obwodu Wołyńskiego z dnia 2 czerwca 1989 r. Korneliusz Disterhoff został zrehabilitowany. Dalsze jego losy nie są nam znane.

W sprawie karnej Korneliusza Disterhoffa mieści się również kilka listów stanowiących korespondencję między jego córką Mirosławą, mieszkanką Lwowa, a Zarządem Służby Bezpieczeństwa Ukrainy w obwodzie wołyńskim. Pismo datowane jest na 20 maja 1994 r. Czytamy w nim: «Rodzina nic nie wie o losie ojca od czasu jego aresztowania. Proszę o informację, kiedy, gdzie i z jakiej przyczyny zginął mój ojciec, a także jakie postawiono mu zarzuty i jaki wyrok otrzymał oraz gdzie odbył karę. Proszę o przesłanie kopii dokumentów dozwolonych przez prawo, jego fotografii i innych pamiątek, jeśli zostały zachowane w sprawie».

W odpowiedzi pani Mirosława otrzymała kopię zaświadczenia o rehabilitacji jej ojca, a także została powiadomiona, że w sprawie nie ma żadnych informacji o dalszych losach jej ojca, nie ma również interesujących ją dokumentów i zdjęć.


Nam także nie udało się ustalić losów Korneliusza Disterhoffa po jego aresztowaniu. Nie wiemy nawet, czy przetrwał w więzieniu i czy w ogóle dotarł do obozu.


Lukę tę częściowo wypełniają wspomnienia Jadwigi Dąbkowskiej (1920–2012), która dzieciństwo i młodość spędziła na Wołyniu. Zostały one opublikowane na stronie internetowej wolynskie.pl.

Te niezwykle cenne wspomnienia poświęcone są przeważnie wydarzeniom II wojny światowej. Autorka opisuje swoje przeżycia, relacje z ludźmi, codzienne życie – krótko mówiąc, jest to spojrzenie na wojnę oczami cywilnej osoby, która wbrew swojej woli znalazła się w wirze wydarzeń historycznych. Wspomnienia pełne są drobnych, a jednak uderzających szczegółów, które nieuchronnie znikają, gdy tylko zaczniemy patrzeć na wojnę nie z perspektywy bezpośredniego uczestnika wydarzeń, lecz obserwatora. Wartość wspomnień Dąbkowskiej polega właśnie w bogactwie osobistych obserwacji i unikalnych szczegółów, które widoczne są tylko «od środka».

Jeden z wątków zapisków Dąbkowskiej opowiada o bohaterze naszego eseju i losach jego rodziny. Autorka rozpoczyna swoją opowieść od przypadkowego spotkania na dworcu kolejowym w Lublinie z teściową Kornela Disterhoffa (w swoich wspomnieniach używa właśnie imienia Kornel – aut.) w maju 1945 r. Poniżej prezentujemy w całości, bez skrótów, fragment wspomnień Jadwigi Dąbkowskiej.

***

Ostatni raz widziałam się z tą rodziną na stacji kolejowej, chyba w październiku 1939 roku, kiedy to matka, babka i cztery córki (moje koleżanki), wyjeżdżały wraz z Komisją Niemiecką do Reichu. Odprowadzałam je, zżyte byłyśmy bardzo, lecz gdyby nie postawa ich ojca, pana Kornela, na pewno nie chciałabym podtrzymywać tej znajomości – wszak korzystając z protekcji Niemców i przyjmując ich obywatelstwo, dobrowolnie stawały po stronie wroga. Lecz pan Disterhoff był mocnym człowiekiem i mimo niemieckiego nazwiska (rodzina, z której pochodził zamieszkiwała od dziada pradziada w Wilnie), był najszczerszym patriotą, czego dal wyraz swoim postępowaniem.

Teściowa o nazwisku Kleidienst pochodziła z rodziny niemieckiej, jej rodzina zamieszkała w Radomiu miała jakieś zakłady przemysłu skórzanego. Córki były wychowane w duchu polskim, a ponieważ taki był zwyczaj, że po matce dziedziczyły religię, były protestantkami. Cóż, takie są przypadki w rodzinach mieszanych. Gdy jest pokój, nikomu to nie przeszkadza, lecz wojna manipuluje życiem osobistym w zależności od sytuacji.

I właśnie tam na dworcu kolejowym w Łucku prowadziłyśmy ostatnie rozmowy oczywiście po polsku. Niemcy przechadzali się wzdłuż stojących z tobołkami, oczekujących na transport. Kilku z nich zbliżyło się w naszym kierunku i wtedy ta teściowa z sykiem nienawiści kazała mi zabierać się do domu, a dziewczętom zabroniła rozmowy «w tym świńskim, polskim języku» tak się dosłownie wyraziła. Irka nie bacząc na to podbiegła do mnie i przeprosiła za babkę: «Ja będą zawsze Polką, jak ojciec». Odeszłam.

I oto teraz ta Niemka, która szukała protektorów hitlerowskich, nagle znalazła się w takiej sytuacji: samotna, bezradna z dala od Reichu i z dala od Łucka. Jaki los zapędził ją tutaj? Przez chwilę wahałam się; przeważyła litość.

Podeszłam do niej wzięłam za rękę: «Czy pani mnie poznaje? Jestem Figa (tak mnie nazywano), jestem koleżanką pani wnuczek. Czy pani pamięta – jestem z Łucka. Niech mi pani powie, co się dzieje z dziewczynami».

Bardzo długo przyglądała mi się, zorientowałam się, że strach nie pozwala jej mówić. Próbowała zaprzeczyć, lecz ja nie ustępowałam. Jąkając się, i ciągle odwracając głowę wreszcie streściła losy swojej rodziny.

Otóż matka dziewcząt wraz z nimi została natychmiast po przyjeździe skierowana do pracy w fabryce amunicji, gdzieś pod Berlinem. Ona została w domu, to znaczy jednym pokoju przydzielonym im przez władze miasteczka.

Następnie najstarszą z nich, Judytę (w aktach sprawy kryminalnej została zapisana jako Józefa – aut.), moją rówieśnicę, po ukończeniu błyskawicznego kursu języka niemieckiego wysłano do obozu na Majdanek w charakterze «dolmescherki», czyli tłumacza. A więc była świadkiem niejednej tragedii. Brała udział w przesłuchiwaniach maltretowanych więźniów obozu. Jak się czuła? Czy zabito w niej wewnętrzną przynależność do naszego narodu? Judyta zginęła podczas akcji – partyzanci starali się odbić przewożonych z zamku w Lublinie więźniów. Eskortę niemiecką wraz z tłumaczką zabito. Taki był jej koniec.

Druga, Irka, którą najlepiej lubiłam, po przeszkoleniu została sanitariuszką w szpitalu wojskowym. Dwie następne siostry pracowały z matką w fabryce. Przeżyły wszystkie straszne naloty. Pod koniec działań wojennych, przy zdobywaniu Berlina, opuściły dotychczasowe miejsce pobytu i zaczęły przedostawać się na wschód mając nadzieję, że z powrotem uda im się dotrzeć do Łucka, do własnego domu.

Nie przewidziały sytuacji. Po drodze zostały rozpoznane przez Polki pracujące w tej samej fabryce – i bliżej zaopiekowali się nimi jako Niemkami żołnierze ruscy. Wzięto je na jakiś posterunek, zgwałcono i obstrzyżono do ostatniego włosa. Następnie przekazano je na posterunek polskich wojskowych władz. W chwili, gdy spotkałam babkę, pozostawały w więzieniu. Nie wiem, jak daleko były szkodliwe dla niepodległości naszej ojczyzny, a jak daleko były ofiarami nieostygłych emocji.

Nie miałam jak pomóc tej starej kobiecie. Sama byłam bez domu. Dałam jej dwie bułki, które otrzymałam od Marysi. Jak wielką biedę, krzywdę i upokorzenie przeszła ta kobieta – tak nie po ludzku, bez godności, chciała mnie całować po rękach... za kilka bułek... Oto wojna i jej skutki.

Pan Kornel Disterhoff swą godność okupił śmiercią.

Wrócę jeszcze do dni przed wkroczeniem Czerwonej Armii na Wołyń w 1939 roku.

Podczas nasilających się bombardowań dla wytchnienia, chcąc choć kilka godzin przespać się, całymi rodzinami wychodziliśmy poza miasto do najbliższych zabudowań chłopskich (wtedy jeszcze nas nie mordowano, oczywiście pomijając napady na rozproszone oddziałki wojskowe – zorganizowane przez bandy ukraińskie). Jedną noc spędziliśmy z państwem Disterhoff w olbrzymiej stodole pełnej słomy. To była spokojna noc – tylko szelest goniących się myszy niektórych budził. Było nas tam ze dwadzieścia osób.

W pewnej chwili jeszcze ciemną nocą skrzypnęły wrota stodoły i ktoś latarką zaczął świecić po twarzach śpiących: «Czy jest tu rodzina Disterhoffów?»

Oczywiście nasi sąsiedzi obudzili się, nie poznali po głosie, kto ich poszukuje i z nieufnością zapytali: «O co chodzi?»

«Tu wasz kuzyn Kleidienst z Radomia, proszę was wyjdźcie na dwór, rozmowa nie cierpi zwłoki».

Irka – jedna z córek – wyszła razem z rodzicami. Po pewnym czasie w wielkiej tajemnicy powiedziała mi, że wujek z Radomia przyleciał jakąś awionetką z terenów już zajętych przez Niemców, przyleciał po ojca, aby go wywieźć za Bug, bo tu już za dwa dni wkroczy armia sowiecka. Ze względu na pracę antykomunistyczną pana Disterhoffa, będzie on uwięziony w pierwszej kolejności. Muszą wylecieć awionetką pod osłoną nocy.

Rodzina Disterhoffów zaczęła pakować swoje manatki i nam również po cichu radziła natychmiastowy powrót do domu. Irka powiedziała, że wujek zapewnił, że już od dziś Niemcy zaprzestaną bombardowań, gdyż nastąpiło porozumienie między Stalinem i Hitlerem. Nastąpi uzgodniony podział Polski. Znowu sprawa Polski jest przegrana...

Dotarliśmy do swoich domów. Faktycznie panowała cisza, mogliśmy spokojnie zjeść śniadanie – w naszym domu zakwaterowani byli lekarze zmobilizowani do służby frontowej. Było ich sześciu. Nieopodal naszego domu w wybudowanym przed wojną Gimnazjum Krawieckim teraz mieścił się szpital wojskowy, zapełniony rannymi – ofiarami ostatnich bombardowań.
Oczywiście nie omieszkaliśmy przekazać im tej tajemnicy. Tak, to już koniec – trzeba jak najszybciej wyruszać do swoich, na zachód, albo przedostawać się do Rumunii i dalej... Ale jednak nie mogli opuścić do ostatniej chwili rannych, tylko prosili nas, abyśmy zaopatrzyli ich w stare ubrania cywilne pomagające im w ucieczce od «wyzwolicieli». Ubrania Tatusia i brata, który był na froncie, poszły na ten cel, a poza tym skontaktowaliśmy się z koleżankami z naszej drużyny harcerskiej, biorącej udział w służbie Cywilnej Obrony Kraju, i zaczęła się zbiórka.

Jakież było moje zdziwienie, gdy około godziny dziewiątej zobaczyłam przechodzącego przez druciane ogrodzenie na lotnisko pana Disterhoffa wraz z czterema córkami. Cała ta gromadka zatrzymała się przy naszych biednych, nieszczęsnych, poszarpanych samolotach myśliwskich, które sterczały kikutami połamanych skrzydeł. Było ich 22. Oczywiście pobiegłam do nich.

Pan Disterhoff wyciął żyletką biało-czerwoną szachownicę z jednego skrzydła. Pociął ją na cztery długie paski i wręczył je każdej z córek mówiąc: «Przechowujcie to przez całą wojnę. Długo nie będziemy mogli mieć jawnie swojej biało-czerwonej flagi. Nadchodzą dla Polski bardzo ciężkie czasy. Pamiętajcie, że jesteście Polkami!».

Ciarki wzruszenia przebiegły po plecach. Zawrócili smutni do domu. Irka odłączając od nich powiedziała, że ojciec postanowił nie uciekać do Niemców, że dla niego, tak samo jak Sowieci, Niemcy też są wrogami. I że on walcząc w legionach nigdy nie sprzeniewierzył się Ojczyźnie. Podobno płaczącej żonie, zatroskanej o los jego i całej rodziny tłumaczył, że honor nie pozwala mu, aby przez 19 lat jedząc polski chleb teraz w potrzebie miał opuszczać Ojczyznę. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że pan Kornel Disterhoff jest Człowiekiem i Patriotą tej miary. Rano, zaraz po wkroczeniu, został aresztowany. Zginął bez śladu.

***

Ze sprawami karnymi obywateli Ukraińskiej SRR represjonowanych przez władze sowieckie można zapoznać się na stronie Archiwum Państwowego Obwodu Wołyńskiego.

(Ciąg dalszy nastąpi).

Anatol Olich

Na zdjęciu głównym: Wyciąg z protokołu z wyrokiem wobec Korneliusza Disterhoffa










Represje: Korneliusz Disterhoff Monitor Wołyński