Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

poniedziałek, 16 października 2023

Śmierć Templariuszy

 







716 lat temu - w piątek, 13 października 1307 roku  - król Francji Filip IV Piękny przystąpił do rozprawienia się z bandą templarską, zwaną zakonem templariuszy.


Podobno dzień ten stał się zaczynem mitu o pechowym "piątku 13-ego" - czyżby, żeby ludzie "żałowali" rozgromienia zbójeckiej mafii?




pieczęć zakonu templariuszy - dwóch gejów dosiada jednego wierzchowca, 

a może to jeden, ale opętany człowiek - dlatego dwie postaci?








Mając na uwadze odkrycia ostatnich lat, opisane na tym blogu, można sądzić, że nie było to rozgromienie zakonu, tylko tzw. RESET.


Prawdopodobnie niemieccy zbóje (tj. zakonnicy) do spółki z Filipem Pięknym, pozbyli się swoich kamratów, przejmując znalezioną przez nich technologię oraz ostatecznie utajniając swoje istnienie - i istnienie tej technologii - na setki lat.




Flaga Templariuszy











Tak więc prawie na pewno struktury zakonne to protoplaści dzisiejszych tzw. służb specjalnych - tajnych organizacji stosujących każdą metodę, aby osiągać zamierzone cele - polityczne, gospodarcze i militarne..









Mając na uwadze potężne zmiany jakie obserwujemy na świecie od czasów zarazy (koronocoś 19) można sądzić, że przed nami 


koniec "tego" świata - koniec piekła na ziemi

albo

kolejny RESET


Niezależnie od tego, co się stanie - trzeba dbać o swój kraj, wspierać się nawzajem, trzymać się zasad.





I uważnie się wszystkiemu przyglądać, bo manipulacja może przyjść poprzez ludzi dobrych, ale może naiwnych, których skutecznie okłamano, a którym my będziemy ufać.

 





-----------




P.S.

Tekst antydatowany,  zaplanowany na 13 października






LVG B.I – Wikipedia, wolna encyklopedia

Fokker Dr.I – Wikipedia, wolna encyklopedia

Templariusze – Wikipedia, wolna encyklopedia

Filip IV Piękny – Wikipedia, wolna encyklopedia

Piątek trzynastego (przesąd) – Wikipedia, wolna encyklopedia


Samoloty na zdjęciach:

Fokker DR 1 - niemiecki samolot myśliwski z 1917 roku.

Fokker Dr. I - 3 płatowy

LVG B.I - niemiecki samolot rozpoznawczy z 1913 roku



sobota, 14 października 2023

SI na wojnie - A nie mówiłem? (18)

 






Fragment wywiadu z pułkownikiem WAT.











Przypominam o filmie "Rango" z efektami specjalnymi na poziomie arcywybitnym.

Dlaczego nie stosuje się tak realistycznych efektów w innych produkcjach?



Żebyśmy nie mieli świadomości co można zrobić w ramach serwisów informacyjnych?






Ekspert z WAT: sztuczna inteligencja ma pozwolić na militarną dominację | Polska Agencja Prasowa SA (pap.pl)


Prawym Okiem: Wielki Eksperyment... (maciejsynak.blogspot.com)




piątek, 13 października 2023

Znowu - ktoś usunął zdjęcia

 


brak zdjęć, zrzutów ekranu, które osobiście zrobilem i wkleiłem do artykulu


bez tych zdjęć - fragmentów tekstów w wikipedii - artykuł staje się bezwartościowy




Prawym Okiem: Skarszewy. Nieprawda w wiki - czy to tylko niefrasobliwość? (maciejsynak.blogspot.com)






Maria Konopnicka

 

Na podstawie artykułu:




Kontrowersyjna Maria Konopnicka



z ciekawostkihistoryczne.pl


fragmenty:


Iwona Kienzler w książce "Maria Konopnicka. Rozwydrzona bezbożnica" pisze:


Pozornie była wspaniałą matką, ucieleśnieniem przysłowiowej Matki Polki samotnie wychowującej gromadkę dzieci, ale kiedy tylko choć trochę się usamodzielniły, czym prędzej czmychnęła z Warszawy, by przez bez mała dwadzieścia lat wieść życie nomadki i podróżować po całej Europie. Z dziećmi utrzymywała kontakt, a nawet wspomagała je materialnie i zajmowała się ich sprawami, ale czyniła to bardziej z poczucia obowiązku niż z potrzeby serca. (…) Co gorsza, dzieliła swoje dzieci na lepsze i gorsze, od chorej psychicznie córki zupełnie się odwróciła, a wnuki prawie zupełnie ją nie interesowały.



tu zmienię kolejność wpisów....



W korespondencji ze starszą Zofią nazywała Heleną „tą potworą”. Mówiła o niej „wyrodek”, „okropna istota”. Namawiała też ojca dziewczyny, by podpisał oświadczenie, iż „rodzina wyrzeka się wszelkiej solidarności z H. i nic z nią wspólnego nie ma”. Tymczasem cierpiąca na kleptomanię i histerię córka nieustannie zabiegała o miłość matki. Choć trzeba przyznać – robiła to w napastliwy sposób. Reakcja Konopnickiej? Wyprowadzka z Warszawy, by raz na zawsze odciąć się od wyrodnego dziecka…



... gdy przedostatnia w kolejności urodzeń Helena zapadła na chorobę psychiczną, Konopnica publicznie się od niej odcięła. 

Po nieudanej próbie samobójczej córki w liście do męża wyraziła niezadowolenie z faktu, że… dziewczyna naprawdę nie odebrała sobie życia. „(…) zrobić niesłychany skandal dla całej rodziny (…) i przy tem wszystkiem nie narazić ani na włos swego cennego zdrowia. Gdyby była choć trzy zapałki zeskrobała i połknęła – ale nic. Byłoby to śmieszne, prawda, w takim razie, ale tak – jest do ostateczności podłe”.




Z pierwszych wersów wynika co następuje:

Konopnicka do tego stopnia dopiekła komuś, że ten ktoś opętał jej dziecko - stąd opinia typu „tą potworą” i „okropna istota” - i dokuczał jej "w napastliwy sposób"

stąd jak sądzę, odsunęła się od reszty dzieci, żeby nie zostały też opętane, jako osoby stale będące blisko niej, co się opisuje jako: "czmychnęła z Warszawy"


Z tego wynika, w kolejnych wersach, dlaczego symulowanie "nieudanego" samobójstwa Helenki przez opętańca - czyli zastraszanie? matki  - ona kpiąco - bezuczuciowo - opisuje, że "to śmieszne"





Gdyby przestawić te wersy i pozostawić je w takiej formie, jak ukazano w artykule, możemy faktycznie odnieść wrażenie, że była złą osobą:











Moim zdaniem Konopnicka była mądrą osobą i w przypadku opętania dziecka postąpiła właściwie, nie poddając się presji.







Pogrzeb Konopnickiej odbył się 11 października 1910 roku i, jak się można było spodziewać, stał się wielką manifestacją patriotyczną. 

Na ten dzień przerwano pracę i naukę w lwowskich szkołach, a na ulicę wyległ wielotysięczny tłum.












Kontrowersyjna Maria Konopnicka | CiekawostkiHistoryczne.pl






W nierzeczywistości

 




"Nie znaczy to jednak, że osoby, które cieszą się bogatym życiem towarzyskim, nie reagowały na fikcję. Jak mówi Wagner, w przypadku najbardziej lubianych bohaterów w mózgach wszystkich biorących udział w badaniu zacierały się granice między osobami realnymi a postaciami fikcyjnymi. Mówiąc inaczej, jeśli bardzo polubimy bohatera, to jest on dla nas bardzo realny."




Czyli prawdziwe osoby są równie realne, co te zmyślone?
Czyli tak, jakby nikogo nie było.










przedruk


Naukowcy odkryli, że w mózgach samotnych osób zaciera się granica między prawdziwymi ludźmi a postaciami fikcyjnymi



7 października 2023






Badanie przeprowadzone na Uniwersytecie Stanowym Ohio wykazało, że u osób samotnych granica między prawdziwymi przyjaciółmi a ulubionymi postaciami fikcyjnymi zaciera się w tej części mózgu, która jest aktywna, gdy myślimy o drugich. Do przeprowadzenia testów zaangażowano wielbicieli „Gry o tron”.

Jak twierdzi Dylan Wagner, współautor badania i profesor psychologii na Uniwersytecie Stanowym Ohio, serial na podstawie powieściowej sagi George’a R.R. Martina stanowił doskonały materiał do badania, ponieważ pojawiały się w nim różnorodne postacie, do których odbiorcy mogli się przywiązać.

Do eksperymentu zaproszono dziewiętnaście osób, które identyfikowały się jako fani serialu. Materiał zebrano w 2017 roku podczas emisji siódmego sezonu „Gry o tron”. Mózgi uczestników badania zostały poddane skanowaniu, podczas gdy myśleli o sobie, dziewięciu swoich przyjaciołach i dziewięciu postaciach z produkcji HBO (chodziło o Bronna, Catelyn Stark, Cersei Lannister, Davosa Seawortha, Jaimego Lannistera, Jona Snowa, Petyra Baelisha, Sandora Clegane’a i Ygritte). Wcześniej każdy miał wskazać, kogo w serialu lubi najbardziej i kto jest mu najbliższy. Musiał również wypełnić test mierzący poziom samotności.

Naukowcy szczególnie byli zainteresowani tym, co dzieje się w części przyśrodkowej kory przedczołowej, która wykazuje zwiększoną aktywność wtedy, gdy ludzie myślą o sobie i innych. Do tego celu wykorzystano aparat do rezonansu magnetycznego, pozwalający obrazować aktywność w różnych częściach mózgu na podstawie niewielkich zmian w przepływie krwi.

Uczestnikom eksperymentu znajdującym się w aparacie do skanowania pokazywano szereg imion – czasem ich samych, czasem jednego z przyjaciół, a innym razem jednej z postaci z serialu „Gra o tron”. Każde imię pojawiało się nad jakąś cechą (na przykład: smutny, godny zaufania, mądry). Uczestnicy mieli ocenić, czy dana cecha dokładnie opisuję wymienioną osobę, odpowiadając krótko „tak” lub „nie”. W tym czasie badacze mierzyli aktywność mózgu w części przyśrodkowej kory przedczołowej.

Kiedy przeanalizowano wyniki, okazało się, że istniały znaczące różnice w reakcjach mózgu w zależności od poziomu samotności badanego. U najmniej samotnych osób istniała wyraźna granica pomiędzy tym, gdzie w mózgu następowała reakcja na prawdziwych ludzi, a gdzie na fikcyjne postaci. Natomiast u najbardziej samotnych uczestników eksperymentu granica ta prawie nie istniała.

Zdaniem Dylana Wagnera odkrycie sugeruje, że samotni ludzie mogą zwracać się ku fikcyjnym postaciom w poszukiwaniu poczucia przynależności, którego brakuje im w prawdziwym życiu. Efekty tego możemy zobaczyć w reakcjach mózgu. „Neuralna reprezentacja fikcyjnych postaci zaczyna przypominać reprezentację prawdziwych przyjaciół” – stwierdził.

Nie znaczy to jednak, że osoby, które cieszą się bogatym życiem towarzyskim, nie reagowały na fikcję. Jak mówi Wagner, w przypadku najbardziej lubianych bohaterów w mózgach wszystkich biorących udział w badaniu zacierały się granice między osobami realnymi a postaciami fikcyjnymi. Mówiąc inaczej, jeśli bardzo polubimy bohatera, to jest on dla nas bardzo realny.

Wyniki badania, które Dylan Wagner przeprowadził wspólnie z doktorantem Timothym Broomem, opublikowano niedawno w czasopiśmie naukowym „Cerebral Cortex”.

[am]





Naukowcy odkryli, że w mózgach samotnych osób zaciera się granica między prawdziwymi ludźmi a postaciami fikcyjnymi - Booklips.pl






niedziela, 8 października 2023

Operacje specjalne




z mojego opracowania "Werwolf - niemieckie państwo podziemne w Polsce 1944 - 2013":




W 1943 roku niemieccy stratedzy doszli do wniosku, że nie będą w stanie wygrać wojny. Jednak za pierwszego twórcę takiego wniosku uznaje się Ludwika Erharda, późniejszego kanclerza Niemiec.


Erhard, od 1928 roku pracownik Instytutu Obserwacji Gospodarki Towarowej, a później jego wicedyrektor, w 1942 roku publicznie stwierdził, że Niemcy przegrają wojnę.


Za defetyzm został zwolniony z Instytutu, jednak natychmiast zatrudnił go szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, gdzie Erhard rozpoczął badania nad tym, jak po klęsce Niemiec i w warunkach okupacji najlepiej zabezpieczyć interesy niemieckiej gospodarki.


Erhard założył Instytut Badawczy Przemysłu, którego prace wspierały największe niemieckie koncerny (min. BASF, BAYER) zainteresowane swoim powojennym losem.

W marcu 1944 roku opracował memoriał „Finansowanie wojny i konsolidacja długów”, który sprawił, że po wojnie zainteresowali się nim Amerykanie.





Zatopienie okrętów niemieckich:


Gustloff – 30 stycznia 1945      -     zginęło ok. 9600 osób

Steuben - 10 lutego 1945     -      zginęło ok. 4500 osób

Goya - 16 kwietnia 1945     -     zginęło ok. 6000 osób



5 dni przed zakończeniem wojny:

Cap Arcona – 3 maja 1945     -      zginęło ok. 4300 osób

Thielbeck – 3 maja 1945     -     zginęło ok. 2800 osób





za wikipedią:



Ostatnim dowódcą „Cap Arcony” mianowany został kapitan Heinrich Bertram, oficer ze „stajni” HSDG, który wcześniej dowodził m.in. Wilhelmem Gustloffem. 26 kwietnia 1945 roku na statek przeniesiono 6500 więźniów z obozu koncentracyjnego Neuengamme oraz około 400 więźniów, którzy przeżyli marsz śmierci z obozu Wesoła (niem. Fürstengrube, podobóz KL Auschwitz). Więźniów umieszczono także na innych, mniejszych jednostkach Thielbeck i Athen. Wszystkie statki zakotwiczono w Zatoce Lubeckiej z przypuszczalnym zamiarem zatopienia ich wraz z więźniami, aby ukryć dowody zbrodni wojennych[3]. Wspomniany kpt. Bertram protestował przeciwko przyjęciu tylu naraz ludzi na pokład nieprzygotowanego logistycznie statku, ale ustąpił wobec przemocy[4].

2 maja 1945 po wstrzymaniu działań wojennych na lądzie, dowództwo alianckie podało otwartym tekstem następujący meldunek: Wzywamy wszystkie jednostki morskie pływające pod banderą III Rzeszy do natychmiastowego zawinięcia do portu. Wszystkie statki niemieckie spotkane na morzu po godz. 14.00 dnia 3 maja zostaną zbombardowane. Powtarzam. Wzywamy wszystkie...[5]

Dowodzący statkiem Athen kapitan Nibmann, znając treść ostrzeżenia Brytyjczyków, wywiesił białą flagę (mimo stacjonowania na pokładzie uzbrojonego oddziału SS i uzbrojonych marynarzy Kriegsmarine), porozumiał się z komendantem portu w Neustadt i o godzinie 13:45 zawinął do portu. Kapitan Nibmann wiedział, że statki znajdujące się na redzie portu nie spełniają warunków określonych w ostrzeżeniu radiowym. Na flagsztokach i masztach statków-więzień powiewały bandery III Rzeszy i żaden z nich nie posiadał oznaczeń Czerwonego Krzyża. Kapitan Nibmann, zawijając do portu przed upływem brytyjskiego ultimatum, uratował życie 1998 więźniom statku Athen (który po wojnie w ramach reparacji wojennych pływał pod polską banderą jako Waryński).

Pozostałe trzy statki mimo całej świadomości ostrzeżenia aliantów pozostawały na redzie z podniesionymi banderami do momentu ataku lotniczego włącznie. Kapitan Cap Arcony zamierzał w nocy po ostrzeżeniu brytyjskim oświetlić statek (był poprzednio kapitanem oficjalnego zarejestrowanego statku szpitalnego Monte Rosa), zostało to jednak kategorycznie zakazane. Na pokładzie statku dochodziło do licznych spięć między wartownikami SS i cywilną załogą Cap Arcony, która nie była gotowa, w przededniu zakończenia wojny, do ponoszenia współodpowiedzialności za planowaną z premedytacją zbrodnię[6]. Statek Thielbeck również nie podniósł białej flagi.

3 maja krótko po godzinie 14:00 stojące na redzie statki zostały zaatakowane przez samoloty Hawker Typhoon trzech dywizjonów RAF (197.,198. i 263.). Samoloty 198. dywizjonu wystrzeliły 62 rakiety w kierunku Cap Arcony i Thielbecka (z których 40 było celnych). 197. i 263. dywizjon zaatakowały bombami i rakietami statek „Deutschland IV”.

Tysiąc osób, które przeżyło atak, dopłynęło do brzegu, ale tam, według relacji świadków, SS, marynarze Kriegsmarine oraz uzbrojeni cywile strzelali do rozbitków w morzu i zabijali tych, którzy dotarli do brzegu. Mimo wszystko około 350 osób zdołało przeżyć, gdyż na miejsce dotarli żołnierze brytyjscy.

Z Niemców, którzy zabijali więźniów, ci, którzy nie uciekli przed nadejściem Brytyjczyków, zostali albo wybici przez żołnierzy brytyjskich, którzy widząc, co się dzieje, prawie nie brali jeńców, albo przez więźniów (Brytyjczycy nie oponowali, gdy więźniowie zaatakowali uciekających Niemców). W przypadku pozostałych Niemców (tych, którzy wcześniej uciekli), śledztwo w celu ich odnalezienia zakończyło się niepowodzeniem.

3 maja dowództwo 2 Armii Lotnictwa Taktycznego wydaje „rozkaz nr 71”: Hospital and Red Cross relief ships will be operating in the area. These vessels will be illuminated and are not repeat not to be attacked / Statki szpitalne i statki ewakuacyjne Czerwonego Krzyża będą się znajdowały w akwenie. Statki te będą oświetlone i nie mają być, powtarzam: nie mają być atakowane.







---






17 kwietnia 1945 roku Thielbek otrzymał informację, że ma przygotować się do "operacji specjalnej". Następnego dnia SS wezwało kapitana Thielbeka Johna Jacobsena i kapitana Cap Arcona Heinricha Bertrama na naradę, na której nakazano im zaokrętować więźniów obozu koncentracyjnego. Obaj kapitanowie odmówili, a Jacobsen został zwolniony z dowodzenia.

Rozkaz przeniesienia więźniów z obozów na statki więzienne wyszedł od hamburskiego gauleitera Karla Kaufmanna, który z kolei działał na rozkaz z Berlina. Kaufmann twierdził później przed Trybunałem ds. Zbrodni Wojennych, że więźniowie byli przeznaczeni do Szwecji, ale na tym samym procesie Georg-Henning Graf von Bassewitz-Behr, wyższy dowódca SS i policji (HSSPF) w Hamburgu, powiedział, że więźniowie mieli zostać zabici na rozkaz Himmlera. 

Zaokrętowanie więźniów rozpoczęło się 20 kwietnia w obecności Szwedzkiego Czerwonego Krzyża. Zaopatrzenie statku w wodę było niewystarczające dla tak wielu ludzi i codziennie umierało od 20 do 30 więźniów. Więźniowie, z wyjątkiem więźniów politycznych, pozostali na pokładzie przez dwa lub trzy dni, zanim zostali przeniesieni do Cap Arcona przez statek towarowy Athen.

Pomiędzy dwoma atakami na Cap Arcona, dziewięć samolotów Hawker Typhoon z No. 198 Squadron RAF stacjonujących w Plantlünne zaatakowało Thielbek i Deutschland, pięć samolotów wystrzeliło rakiety na Deutschland i 4 na Thielbek. Na Thielbeka wystrzelono liczne pociski armatnie i 32 rakiety. [3] Zapalił się, rozwinął listę 30 stopni na prawą burtę i zatonął 20 minut po ataku. Z 2 800 więźniów na pokładzie Thielbeka tylko 50 przeżyło atak.



W 1949 roku, cztery lata po zatonięciu, "Thielbek" został ponownie zwodowany. Ludzkie szczątki znalezione na jej pokładzie zostały pochowane na cmentarzu Cap Arcona w Neustadt w Holsztynie. Pozostał w służbie Knöhr i Burchard do 1961, kiedy został sprzedany, przemianowany na "Magdalene" i zarejestrowany pod panamską banderą tanią tanią. W 1965 roku została przemianowana na Old Warrior. Został złomowany w Splicie w Jugosławii w 1974.




Skoro mord na Cap Arcona i Thielbek był dość jawny - to może poprzednie "katastrofy" też były mordami (na więźniach, polskich cywilach, a nie niemcach) tylko po prostu lepiej zorganizowanymi, utajnionymi? 


Mogły być zaplanowane już w 1943 roku.

Trzeba by to sprawdzić i zastanowić się - skoro przegrana była zaplanowana - jak przyjęcie takiej perspektywy wpłynęło na poczynania niemców w ostatnich dwóch latach wojny. 


Na całym tym tle - Marsze Śmierci. Czy one nie są dziwne?

Zamiast po prostu zagłodzić ludzi, powiesić, a może otruć, potopić w głębokiej kałuży - prowadzili ich po mrozie. 

Oczywiście, połowa wymarła -  ale czy nie było skuteczniejszych, prostszych metod, by zabić wszystkich - jak wyżej wymieniłem?

Przecież z każdego transportu wybierali ludzi do gazu. Strażnicy sadyści zabijali codziennie kilka osób po prostu bijąc ich. 

Zabicie więzionych - było ich ostatecznym celem.







Może właśnie te marsze miały za cel zasłonić fakt ukrycia mordu na tysiącach (?) cywili, których tożsamość przejęli niemieccy obywatele, którzy zostali w Polsce po wojnie.

Nie wykluczone, że do ocalałych z marszu dołączano niemców udających ofiary, wcześniej może postujących i ciężko pracujących fizycznie, by upodobnić się do więźniów (mogły być też tam osoby, które nie zdążyły uciec, nie miały jak uciec i zapłacily za to, by udawać więźnia, by uchronić się przed ewentualnymi represjami).

W końcu na czele całej tej machiny stali ci, co codziennie potrafili siedzieć w cudzej skórze.

Trzeba to przemyśleć i drobiazgowo zbadać.





Nie miało być Polaków ani Kaszubów na Pomorzu, żeby nikt im sie nie wtrącał do tajemnic tej ziemi, żeby nikt nie "przeszkadzał".




*


Podczas drugiego spisu ludności 1345 tys. osób podało przynależność polską, a 265 tys. niemiecką. Liczba Niemców nieco wzrosła, lecz nie w grupie Niemców miejscowych, a wśród przesiedleńców w w y n ik u osiedlania. Taka postawa i to po klęsce Francji, jakkolwiek wysoce symptomatyczna, pozostała bez znaczenia dla Forstera i jego administracji. 

Forster szukał w spisie czegoś innego. 

Polecił opracować materiał spisowy pod kątem dwu grup narodowościowych — Niemców i Polaków . Tych ostatnich podzielił na 3 grupy: Polaków miejscowych spokrewnionych z Niemcami (einheimische Polen mit deutschen Verwandten), pozostałych miejscowych Polaków (sonstige einheimische Polen) oraz Polaków napływowych (zugewanderte Polen). 

Spis umożliwił wyłowienie Polaków z Kongresówki oraz rozbicie miejscowej ludności. Zbiorcze zestawienia wykazały 86 tys. Polaków napływowych, 474 tys. miejscowych spokrewnionych z Niemcam i i 783 tys. pozostałych miejscowych Polaków.


sobota, 30 września 2023

Pułapka instagrama

 


przedruk

tłumaczenie automatyczne





Francesco Marino

Instagram vs rzeczywistość:

jak overtourism zamienia Włochy w tło selfie





"W Rasiglii Instagram i jedno lub dwa zdjęcia ad hoc sprowadziły lawiny turystów do bardzo małej wioski, która tak naprawdę ma trzy lub cztery trasy i która nie była znana nawet umbryjskim mieszkańcom pobliskich obszarów".



W zeszły weekend próbowałem na Instagramie zadać pytanie ludziom, którzy mnie obserwują: jak media społecznościowe zmieniły miejsce, które kochasz? Odpowiedzi otwierają dość szeroką przestrzeń do refleksji, która zaczyna się od overtourism i tego, jak media społecznościowe zmieniły relacje, jakie mamy z przestrzeniami, w których mieszkamy, aż po sposób, w jaki cyfryzacja zasadniczo zmieniła samo postrzeganie wolnego czasu.



To włoskie lato to nie tylko niebotyczne wpływy, coraz wyraźniejsze dowody zmian klimatycznych i nieuchwytny pojedynek między Elonem Muskiem a Markiem Zuckerbergiem. Było to również, a może przede wszystkim, lato, w którym zdaliśmy sobie sprawę, że mamy do czynienia z overtourismem. Albo, mówiąc prościej, ten moment, w którym turystyka negatywnie wpływa na miejsce, w szczególności na postrzeganą jakość życia obywateli i jakość doświadczeń odwiedzających.

Kanapki podzielone na dwie, zatłoczone i coraz droższe plaże, ośrodki turystyczne odpowiednie dla zagranicznych turystów: geografia naszego kraju zmieniła się tak bardzo, że coraz więcej Włochów szuka wakacji gdzie indziej. To tak, jakby wielu w pewnym momencie przestało w pełni uznawać Apulię, Wybrzeże Amalfitańskie, Cinque Terre, jezioro Como, miasta sztuki, takie jak Rzym czy Wenecja. Coś się zmieniło.

Według analizy Banku Światowego przedstawionej przez Financial Times, od 1990 do 2019 roku liczba podróżujących w celach wypoczynkowych na całym świecie podwoiła się, osiągając 2,4 miliarda rocznie. To dość prosty proces. Średnie dochody na Zachodzie wzrosły niemal wszędzie, technologia skróciła odległości, a tanie loty obniżyły bariery wejścia. Podróżowanie stało się w ciągu ostatnich 15-20 lat definiującą czynnością, poprzez którą projektujemy naszą tożsamość, w odniesieniu do siebie i innych.


W drodze szukamy tego, co widzieliśmy w mediach społecznościowych

Chodzi o to, że w ciągu ostatnich dwóch dekad wzrosła nie tylko liczba podróżnych w wartościach bezwzględnych. Zmieniły się również sposoby, w jakie podejmujemy decyzje dotyczące podróży, trajektorie, przez które orientują się nasze pragnienia. Internet zawsze był potężnym narzędziem dostępnym dla każdego, kto chce zorganizować jakikolwiek ruch. Absurdem jest nawet wyobrażanie sobie, że jeszcze jakiś czas temu, aby zrobić bilet lotniczy, trzeba było fizycznie przenieść się z domu lub zadzwonić do centrali telefonicznej.

Jednak Internet nie tylko ułatwił rezerwacje. Stworzył również system informacyjny, w którym bardzo łatwo jest znaleźć informacje o podróży, sugestie tras, miejsca do odwiedzenia. Sieci społecznościowe sprawiły również, że turystyka stała się walutą społeczną, sposobem na zaprojektowanie naszej obecności w Internecie. Według jednego z najczęściej cytowanych badań naukowych na ten temat, platformy społecznościowe mogą stworzyć coś w rodzaju FOMO (Fear of Missing Out), strachu przed przegapieniem czegoś. Zasadniczo każdy może publikować zdjęcia z dowolnego miejsca na świecie, widzimy je i jesteśmy zmuszeni do szukania odrobiny tego piękna. I nie tylko to: szukamy również tych rzeczy, które widzieliśmy w sieciach społecznościowych.

Jednym z pierwszych artykułów, które przeczytałem na temat zjawiska overtourismu, jest artykuł dziennikarki Vox Rebeki Jennings. Jest to bardzo osobisty artykuł, niemal strona pamiętnika, w którym Jennings opowiada o niezbyt satysfakcjonującej podróży do Positano, które nazywa "instagramową stolicą świata".

"Problem polega na tym, że zbyt wiele osób chce mieć dokładnie takie same doświadczenia, ponieważ wszyscy weszli na te same strony internetowe i przeczytali wszystkie te same recenzje. Istnieje pomysł, że jeśli w ogóle nie pójdziesz do tej konkretnej restauracji lub nie odwiedzisz tej okolicy, wszystkie pieniądze i czas, które spędziłeś, zostały zmarnowane. Jakbyś zadowolił się czymś, co nie jest tak doskonałe, jak mogłoby być". Jennings nazywa to naszą "kulturową obsesją na punkcie wszystkiego, co najlepsze".


Szukamy oceny społecznej nawet na wakacjach. Czy to koniec wolnego czasu?

Jest to dyskurs, który ma związek z turystyką, ale bardziej ogólnie z relacją, jaką mamy z czasem wolnym. Być może dlatego, że wydaje się, że mamy mniej, ale potrzebujemy coraz więcej i lepiej organizować te przestrzenie rekreacyjne, które mamy dostępne. Aby je zaplanować, zaplanować je, szukać recenzji.

Jest to proces, który rozpoczął się kilka lat temu. W pięknej książce, która wydaje się mieć z tym niewiele wspólnego i która nosi tytuł Historia chodzenia, Rebecca Solnit dobrze opisuje czasy, kiedy technologie zbudowane z myślą o wydajności i, teoretycznie, aby uwolnić nasz czas, doprowadziły nas do myślenia, że wszystko musi być skwantyfikowane. "To, czego nie można zmierzyć, nie istnieje" – pisze Solnit.

W artykule opublikowanym na początku sierpnia Business Insider mówi o "śmierci hobby". Oznacza to, że kontekst, w którym technologia cyfrowa oferuje nam możliwość zarabiania na wszystkim, co robimy. Wszystko, co robimy, ma potencjalną wartość, społeczną, a nawet ekonomiczną budującą tożsamość. "Czas staje się zasobem ekonomicznym", pisze Jenny Odell w książce zatytułowanej How to Do Nothing.

Jeśli każda aktywność, nawet rekreacyjna, ma wartość, wszystko musi być zaplanowane. Chodzi o to, że konieczność planowania wszystkiego ma dwie zasadnicze konsekwencje. 

Po pierwsze, kiedy wszyscy informują się mniej więcej na tych samych kanałach, wszyscy będą chcieli zrobić to samo, trochę tak, jak napisała Rebecca Jennings. 

Drugi to poczucie frustracji, jeśli wszystko nie idzie zgodnie z planem. A więc jeśli pada deszcz, jeśli jest zbyt duża kolejka, jeśli schody do pokonania są niewygodne lub jeśli zachód słońca nie jest dokładnie tym, co chcieliśmy zobaczyć. 

Ponieważ czas, który poświęcamy sobie, poddawany ciągłej ocenie osobistej i społecznej, przestaje być czasem wolnym. Innymi słowy, przestaje być szansą na rozwój, na relację z otaczającą nas przestrzenią i z czasem, w którym żyjemy.


"Transformacja Wenecji? Straciłem teraz swoje serce, ponieważ zostało przekształcone z pięknej i ludzkiej wiejskiej tawerny w stołówkę, na której zawsze ustawia się kolejka turystów na zewnątrz.


"Pochodzę z Salento i latem moja ziemia staje się nie do poznania. Zachowuję dla siebie te farmy / trattorie, które jeszcze nie są społeczne"


Instagram vs rzeczywistość. Niektóre referencje z Włoch

"Transformacja estetyczna w Wenecji rozpoczęła się od Canaletta – mówi mi inny z użytkowników, którzy odpowiedzieli na moją ankietę – ale teraz tempo tej transformacji jest bardzo gwałtowne. Mówię miastu w mediach społecznościowych i, aby dać wam przykład, dzięki temu, że teraz powiem moje miejsce serca, straciłem je, ponieważ zostało przekształcone z wiejskiej karczmy, pięknej i ludzkiej, w stołówkę, na której zawsze ustawia się kolejka turystów".

Chodzi o to, że ten sposób relacji z przestrzenią i czasem zmienia miejsca, pozbawia je znaczenia. Tego lata brytyjski dziennikarz Tobias Jones powiedział Guardianowi o tym, jak overtourism zamienia wszystko w tło dla selfie. 

"Problem z masową turystyką polega na tym, że sprawia, że miejsca docelowe są przeciwieństwem tego, czym były kiedyś. Atrakcją Cinque Terre jest ich niezwykła prostota: nie mają wielkich zabytków jako takich, wielkich katedr ani zamków, tylko poczucie spokoju, ludzkiej pomysłowości i wielkości krajobrazu. Ale spokój i prostota miejsc nie wytrzymają milionów odwiedzających

"Jestem z Salento - wyjaśnia inny - i chociaż kocham moją ziemię, uważam ją za nierozpoznawalną latem, kiedy jest dosłownie atakowana przez turystów. Od dawna rozumiem, że wcześniej nieznane miejsca są łatwo usuwane, prosty geotag jest znacznie szybszy niż poczta pantoflowa. Te kilka plaż wciąż mało uczęszczanych i farmy / trattorie jeszcze nie towarzyskie trzymam dla siebie, mając nadzieję, że turyści (a więc chaos, brud, parkowanie i nielegalne parkowanie, nagłe bary i mało prawdopodobne budynki, kolejki, głośna muzyka) trzymają się z daleka tak długo, jak to możliwe ".

Na TikTok hashtag #InstagramVsReality, używany do pokazania różnic między mediami społecznościowymi a rzeczywistymi krajobrazami, ma ponad 2,6 miliarda wyświetleń. Jest wszystko: zatłoczona Fontanna di Trevi, Positano bez centymetra do przejścia, kolejki do vaporetti w Wenecji. To wyraz frustracji, o której mówiliśmy wcześniej, tej idei, że to, co zaplanowałem, nie poszło dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem.

To także moment odsłaniania koncepcji, którą powinniśmy już znać: media społecznościowe nie są neutralnymi narzędziami informacyjnymi, tak jak gazety, wobec których jednak mamy znacznie większy sceptycyzm. Aby to zadziałało, treść musi być zgodna z pewnymi zasadami, aby zadowolić algorytmy wybierające posty i zachęcić ludzi do dalszego oglądania. Rezultatem są doskonałe obrazy, zapierające dech w piersiach widoki: z ekranu znika całe tarcie.

Rzeczywistość nagina się do reguł algorytmicznych i właśnie tej rzeczywistości szukamy.


Rozwiązania wymyślone do tej pory przez administrację włoską i międzynarodową koncentrują się – słusznie – na potrzebie ochrony miejsc przed przeludnieniem. Wenecja idzie w tym kierunku, który zainauguruje w 2024 roku bilet wstępu w wysokości 5 euro, aby odwiedzić miasto. Inną możliwością jest ograniczona liczba, która już jest rzeczywistością w autonomicznej prowincji Bolzano.

Odpowiedź na to zjawisko jest jednak bardziej kulturowa. I ma to związek z turystyką, ale prawdopodobnie z dość szerokim zakresem aspektów związanych z zarządzaniem naszym czasem i przestrzeniami, w których żyjemy.

I zaczyna się od centralnej refleksji: nie wszystko może i musi być treścią; Nie każda chwila naszego czasu potrzebuje społecznego potwierdzenia, jakiegoś pomiaru. Zaakceptowanie tego oznacza przyzwyczajenie się do niego, jak pisze Sheila Liming w książce zatytułowanej Hanging Out, do "zatrzymania czasu, poświęcenia się tylko interakcji z innymi ludźmi lub z przestrzeniami wokół nas".










www.today.it/opinioni/social-turismo-overtourism.html






Degradacja intelektualna




Poniżej precyzyjna wypowiedź Prof. Zybertowicza ws. degradacji intelektualnej na świecie.

Szukając jego oryginalnej wypowiedzi dla PAP natrafiłem na inne, równie ciekawe, tu fragmenty wypowiedzi:



11.12.2022







oraz:





"Doradca prezydenta RP Andrzeja Dudy uważa, że sztuczna inteligencja jest i będzie wykorzystywana przez zorganizowaną mniejszość, chcącą zapanować nad zdezorganizowaną większością. Za zorganizowaną mniejszością, zdaniem socjologa, stoją wysoko postawieni ludzie związani z Wielką Piątką bądź Big-Techem.

Zybertowicz kilkukrotnie w trakcie dyskusji zaznaczył, że grupie GAFAM [
Google, Amazon, Facebook, Apple, Microsoft] zależy przede wszystkim na kumulowaniu wszelkich danych, związanych z naszą obecnością w sieci. W opinii profesora, ten kto ma wiedzę o specyficznych cechach psychiki każdego człowieka z osobna, ten może władać ludzkimi zachowaniami do woli.


Zdaniem Zybertowicza, to właśnie wyspecjalizowane systemy tzw. słabej sztucznej inteligencji (m.in. algorytm rekomendacji Netflixa), odpowiadają za przechwytywanie i zarządzanie uwagą użytkowników. Systemy te mają także generować dezinformację, powodującą degradowanie kompetencji poznawczych i zawężenie spektrum ludzkich wyborów.


Socjolog przekonuje, że ostatecznym celem „gości z Big-Techu” jest podłączenie zdezorganizowanej większości do systemu cyfrowego całkowicie kontrolowanego przez zorganizowaną mniejszość. „Każdy będzie miał implant, który będzie zarządzał jego potulną wyobraźnią” – wyjaśniał Zybertowicz."





Właśnie o czymś takim pisałem w swoim ostatnim tekście pt. "Wielki eksperyment":


Kiedy za kilka lat, albo kilkadziesiąt, SI stanie się powszechne i zagości w każdym domu, to będzie mogło uczyć się od każdego człowieka na ziemi. Codziennie i za darmo będzie rejestrować każde twoje zachowanie. 


Jeśli SI jest w istocie siecią pochodzącą od jednego SI, to codziennie będzie poznawać - notować - zapamiętywać każde ludzkie zachowanie i reakcję - hurtowo - w ilościach miliardowych.


A jak już opanuje WSZYSTKIE ludzkie zachowania, łącznie z ich poszczególnymi "odmianami" charakterystycznymi dla danego człowieka, i będzie w stanie natychmiast na każdą ludzką reakcję odpowiedzieć - to wtedy nam pokaże, kto tu jest kim.






Na blogu wspominałem nie raz też o tym, że my nie jesteśmy zorganizowani, a przeciwnik - tak.
Na tym min. polega ich przewaga nad nami.

Poniżej dwa ze wspomnianych na wstępie tekstów.





Prof. Zybertowicz dla PAP:

30-09-2023 06:58




Coraz więcej naukowców zgadza się, że media społecznościowe zdegradowały zdolności intelektualne całego pokolenia. Bez podjęcia radykalnych działań, w systemie edukacyjnym, na poziomie kulturotwórczym oraz – zwłaszcza - regulacyjnym, nie sposób będzie tego procesu powstrzymać – uważa profesor Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta RP.


Media społecznościowe destrukcyjnie wpływają na potencjał kognitywny ludzkości, ponieważ są zarządzane przez algorytmy sztucznej inteligencji, które preferują sprymitywizowane narracje, ciągłe informacyjne przeciążanie ludzi, przebodźcowywanie ich - w sumie uzależnianie od ciągłego strumienia informacji, które łącznie nie układają się w żadną sensowną wiedzę o świecie - podkreśla w rozmowie z PAP prof. Zybertowicz.


W jego opinii powoduje to tracenie zdolności do tzw. pracy głębokiej, będącej "kluczową dla całego dorobku intelektualnego i moralnego ludzkości". Jedną z jej cech jest umiejętność trwałego skupienia się na jakimś zagadnieniu, mimo że przez dłuższy czas nie otrzymuje się z tego powodu gratyfikacji.


"Praca głęboka polega na przejściu przez fazę mozołu, czasami długiego, czasami metodą prób i błędów, zanim odniesie się sukces. A media społecznościowe, poprzez lajki, dźwięki, światełka, filmiki, tik-toki, oferują bodźce, dają poczucie sukcesu mózgowi, radość, ekscytację, by podtrzymać zaciekawienie z sekundy na sekundę" - powiedział profesor.

Jak dodał, w wyniku rewolucji cyfrowej, a następnie gwałtownego rozwoju AI "bardzo niebezpiecznie zbliżyły się do siebie dwie krzywe: jedna to wzrost możliwości intelektualnych i zdolności do rozwiązywania zadań przez AI, a druga to spadek zdolności rozwiązywania bardziej złożonych zadań przez człowieka".

Profesor Zybertowicz przytoczył wyniki badań opublikowanych na łamach prestiżowego czasopisma naukowego "Nature", które pokazują, że w ciągu ostatnich 50 lat, tj. w okresie rewolucji cyfrowej, z dekady na dekadę spada liczba ważnych, przełomowych odkryć naukowych.

"Wydaje się, że to właśnie rewolucja cyfrowa, już nie tylko w odniesieniu do umysłów nastolatków, ale na poziomie potencjału badawczego najwybitniejszych uczonych (…) spowolniła proces dokonywania kluczowych odkryć" - stwierdził rozmówca PAP.

"Ufundowana na tradycji oświeceniowej rewolucja naukowo-techniczna, prowadzona pod hasłami coraz głębszego rozumienia świata, doprowadziła obecnie ludzkość na skraj krawędzi, w okolicach której przestajemy mieć zdolność do rozumienia świata. Co więcej, tworzymy byty, które są dla nas coraz bardziej niezrozumiałe" - dodał.

Profesor wyjaśnił, że niektóre systemy sztucznej inteligencji już teraz rozwiązują zadania i osiągają cele w sposób niezrozumiały dla człowieka. "Przez tysiąclecia ludzkość eksplorowała nieznane (…), przesuwała granice wiedzy i niewiedzy, (…), ale od momentu zbudowania AI, która ma charakter czarnoskrzynkowy, tzn. działa według zasad, których nie rozumiemy, uczeni i inżynierowie zaczęli mnożyć nieznane, zapraszać do ludzkiej kultury byt, który, jak mówią eksperci, czym sprawniejszy, tym trudniejszy do kontroli" - powiedział profesor.

"Jesteśmy o krok od tego, żeby stworzyć siłę o piorunującym potencjale, której działania zupełnie nie pojmiemy. A obecnie procesu idącego w tę stronę nic i nikt chyba nie kontroluje" - podkreślił.


Zapytany o to, czy istnieją rozwiązania, które mogłyby powstrzymać degradację intelektualną ludzkości, np. wprowadzone na poziomie edukacji, prof. Zybertowicz stwierdził, że prawdopodobnie nadal jest możliwe ich wypracowanie. Wpierw jednak potrzeba do tego analizy tradycyjnych metod nauczania, aby stwierdzić, które z nich skutecznie wzmacniają u dzieci zdolność do pogłębionego myślenia. Jednak na poziomie osobistym - stwierdził profesor - każdy z nas musi stosować higienę cyfrową i co dzień walczyć w "nierównym starciu ze smartfonami".

[...]

"O co naprawdę się pytamy, gdy pytamy o AI, o jej potencjał, o zagrożenia i korzyści? Tak naprawdę zadajemy to samo pytanie od tysięcy już lat: kim jesteśmy, na czym polega dobre życie i co powinniśmy robić, żeby czas, z którego się to życie składa, był mądrze wykorzystany?" - uważa prof. Zybertowicz. "Gdy udzielimy sobie gruntownej odpowiedzi na to pytanie, to będziemy wiedzieli, jak postępować z AI".




Sztuczna inteligencja – groźne narzędzie w rękach Big-Techu

27 września 2022 r.



[...]


Czym jest sztuczna inteligencja?

Profesorowie przekonywali, że chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o rzeczywistej sztucznej inteligencji,

w pierwszej kolejności powinniśmy zredefiniować samo jej pojęcie. Odrzucić fantastyczne teorie o stworzeniu superinteligentnej samoświadomości (strong A.I.), a pochylić się nad dziedziną programowania, zajmującą się tworzeniem algorytmów do ściśle określonych czynności.

Słaba sztuczna inteligencja (weak A.I.) w założeniu koncentruje się na jednym zadaniu, które ma wykonywać lepiej i szybciej od człowieka. Uczestnicy panelu za przykład podali m.in. aplikację służącą do przeszukiwania sieci społecznościowych pod kątem fotografii ludzkich twarzy oraz program zajmujący się odczytywaniem zdjęć medycznych w celu diagnozowania chorób. Czy to oznacza, że ludzkość może odetchnąć z ulgą? Czy słaba sztuczna inteligencja może stanowić jakiekolwiek zagrożenie? Przecież algorytmowi rekomendacji Netflixa bądź aplikacji Siri bardzo daleko do złowrogiego „Matriksa”, prawda? Tylko pozornie.



Sztuczna inteligencja narzędziem w rękach ludzi pragnących władzy

Według profesora Zybertowicza, przeciwnika technoentuzjazmu, programy i algorytmy określane mianem sztucznej inteligencji choć najprawdopodobniej nigdy nie przeistoczą się w samoświadome podmioty, będą funkcjonować jako niezwykle użyteczne narzędzia.

Doradca prezydenta RP Andrzeja Dudy uważa, że sztuczna inteligencja jest i będzie wykorzystywana przez zorganizowaną mniejszość, chcącą zapanować nad zdezorganizowaną większością. Za zorganizowaną mniejszością, zdaniem socjologa, stoją wysoko postawieni ludzie związani z Wielką Piątką bądź Big-Techem.

Zybertowicz kilkukrotnie w trakcie dyskusji zaznaczył, że grupie GAFAM [1] zależy przede wszystkim na kumulowaniu wszelkich danych, związanych z naszą obecnością w sieci. W opinii profesora, ten kto ma wiedzę o specyficznych cechach psychiki każdego człowieka z osobna, ten może władać ludzkimi zachowaniami do woli.


Zdaniem Zybertowicza, to właśnie wyspecjalizowane systemy tzw. słabej sztucznej inteligencji (m.in. algorytm rekomendacji Netflixa), odpowiadają za przechwytywanie i zarządzanie uwagą użytkowników. Systemy te mają także generować dezinformację, powodującą degradowanie kompetencji poznawczych i zawężenie spektrum ludzkich wyborów.

Socjolog przekonuje, że ostatecznym celem „gości z Big-Techu” jest podłączenie zdezorganizowanej większości do systemu cyfrowego całkowicie kontrolowanego przez zorganizowaną mniejszość. „Każdy będzie miał implant, który będzie zarządzał jego potulną wyobraźnią” – wyjaśniał Zybertowicz.


Big-Tech beneficjentem pandemii i wojny na Ukrainie

W trakcie debaty prof. Zybertowicz zaprezentował, moim zdaniem, szokującą hipotezę, jakoby dynamika świata cyfrowego zarządzanego przez Wielką Piątkę, miała w znaczącym stopniu, przyczynić się do wybuchu pandemii oraz wojny na Ukrainie.

 „Wartość giełdowa tych wszystkich firm [przedsiębiorstw z grupy GAFAM – przyp. autora] wzrosła w czasie pandemii i w momencie, gdy wybuchła ta wojna, firmy te zapisały się do obozu walki z dezinformacją, na której żerowały przez ostatnie dekady. [I wtedy inne systemy służące do badań statystycznych*, wyciągania informacji z ludzi i manipulowania przestaną być potrzebne i będzie je można obalić, może nawet spektakularnie, by wykreować nowych dobroczyńców ludzkości.


I to już się dzieje. - "Wielki Eksperyment" - MS]

 (…) Rewolucja cyfrowa zwiększyła mobilność i między innymi przyczyniła się do optymalizacji ruchu kontenerowego, tanich linii lotniczych itp. Bez tego ta mobilność byłaby znacznie mniejsza i prawdopodobnie dałoby się tę epidemię lokalnie zamykać i kontrolować. (…) Przeciążenie dezinformacją powodowało, że rządy, także nasz, reagowały nadmiarowo. (…) I Zachód, gdyby nie był ogłupiony przez strukturalnie zatrutą infosferę, był w stanie na czas powstrzymać Putina. To Big-Tech jest beneficjentem pandemii i tej wojny” – przekonywał socjolog.



Big-Tech kontra zdezorganizowana większość

W opinii profesora Zybertowicza realną szansą na powtrzymanie planów „ludzi z GAFAM” jest wprowadzenie szeregu regulacji prawnych, które m.in. narzuciłyby powszechny podatek na molochy technologiczne oraz uniemożliwiły cyfrowym korporacjom wymianę danych o użytkownikach. Zdaniem prezydenckiego doradcy, wpływy Big-Techu w amerykańskim kongresie są na tyle duże, że finalizowaniem aktów o rynkach cyfrowych powinni zająć się politycy z Unii Europejskiej.

Czy obywatel niezwiązany ze światem wielkiej polityki i biznesu jest w stanie przeszkodzić poczynaniom liderów Wielkiej Piątki? 
W ostatnich minutach debaty profesor Zybertowicz zwrócił się do współpanelistów oraz publiczności, zadając pytanie: „Przypomnijcie sobie modlitwy Waszych przodków i za każdym razem, gdy ręka wyciągnie się Wam do smarfona czy tableta, pomyślcie, jakby zachowali się nasi przodkowie, którzy dali nam wolną Polskę?”.

W jaki sposób interpretować słowa socjologa? Dlaczego powinniśmy naśladować ludzi z czasów przed pojawieniem się sztucznej inteligencji? Być może dlatego, że wówczas człowiek nie dostrzegał ekranu smartfona, lecz twarze otaczających go rodaków. Chcąc odeprzeć ekspansję algorytmów, wystarczy po prostu częściej wybierać real zamiast cyber?





[1] Akronim używany do wskazania pięciu firm, które od ok. roku 2010, dominują w cyberprzestrzeni: Google, Amazon, Facebook, Apple, Microsoft.





Fragment mojego tekstu Werwolf:


W gruncie rzeczy struktury, które określają siebie jako wrogie Polakom – w naszej terminologii funkcjonują jako rozmyte. Mamy wątpliwości. Nie wiemy dokładnie kto to jest, ani dlaczego nam to robi. Po prostu po naszym pięknym kraju szaleją jakieś sitwy i tylko tyle wiemy. I niestety, nic lub niewiele z tym robimy.

Tekst poniższy ma na celu ukierunkować naszą uwagę na działalność pewnych struktur, aż do pełnego rozpoznania sytuacji.


Dopiero po zdefiniowaniu:
  • kto za tym stoi
  • dlaczego to robi
  • i jak to robi

będziemy mogli dać im skuteczny odpór.



Dopiero wtedy, kiedy sprecyzujemy struktury, określające siebie jako Wrogowie Polaków, będziemy mogli zaplanować działania blokujące.
Dopiero wtedy, kiedy będziemy wiedzieli o co chodzi – będziemy mogli przystąpić do działania z zapałem.



Albowiem, kiedy nie wiemy po co mamy się angażować – nie będziemy się angażować.

Kiedy nie wiemy przeciwko komu mamy się angażować – nie będziemy się angażować.

Kiedy nie wiemy, jak ten Wróg Polski działa – też nie będziemy się angażować.




I dlatego Polska od 20 lat się rozpada.
Ponieważ Wróg nie jest określony.

















środa, 27 września 2023

Wielki Eksperyment...

 

...na ludziach.




Niegdyś filantropii udostępniali kod do linuksa, żeby każdy mógł sobie poklikać w systemie.
A może po prostu liczyli, że ktoś za nich rozwikła najważniejsze zagadki - na przykład - "Jak to działa??!!"


Potem tfórcy gier zastosowali Ai nie mówiąc o tym użytkownikom. 

W jakim celu nie wiemy, ale prawdopodobnie, by Ai mogła się uczyć od ludzi, tj. poznawać schematy postępowania i ludzkie rozwiązania na różne sytuacje w grze - to jest chciałem oczywiście powiedzieć - na różne sytuacje w komputerowej symulacji rzeczywistości. Na przykład wojennej.

Tak, tak, myślałeś, że jesteś snajperem i specjalisto zabijako najwyższo klaso, a tymczasem .... fap, fap, fap, fap, fap... jesteś jak małpo w zoo, którey ktoś się uważnie przez lupo przyglondo.


I teraz już jawnie - chcą, żebyśmy wszyscy AI uczyli co jest czym, tak, jak się uczy małe dziecko.

Masz mu zadawać pytania naprowadzające - ma się uczyć jak mały człowiek.








Tak więc zostaliście nauczycielami i trenerami SI - oczywiście nie każdy - na początku tylko ci, co za to zapłacą.


Fap, fap, fap, fap, fap...




-----





Nauka rysunku polega na rysowaniu tego, co się nie umie narysować.

Im więcej razy rysujesz ten sam temat, ten sam przedmiot - tym lepiej go rysujesz.
Aż po wykonaniu kilkudziesięciu lub kilku tysięcy rysunków tego samego przedmiotu - umiesz to coś perfekcyjnie narysować.

Wtedy bierzesz nowy przedmiot i powtarzasz powyższe kroki - tak długo powtarzasz rysowanie tego przedmiotu, aż go będziesz umieć narysować odwzorować zawsze.

I tak dalej.

Aby coś sensownie narysować średnio potrzebujesz więc 2-3 lata codziennego rysowania, by móc coś pokazać światu, pochwalić się tym, że "umiesz rysować".

Wygląda więc na to, że mistrzowie rysunku i malarstwa, to ludzie, którzy poświęcili bardzo dużo czasu na rysowanie WSZYSTKIEGO.



Podobnie jest z nauką pisania - tak długo ćwiczysz literki w zeszycie, a potem wyrazy, zdania, aż opanujesz to do perfekcji.


Zauważ - pisanie jest czynnością niemal automatyczną, podobnie będzie z rysunkiem, jeśli poświęcisz temu dostatecznie dużo czasu.



Kiedy za kilka lat, albo kilkadziesiąt, SI stanie się powszechne i zagości w każdym domu, to będzie mogło uczyć się od każdego człowieka na ziemi. Codziennie i za darmo będzie rejestrować każde twoje zachowanie. 


Jeśli SI jest w istocie siecią pochodzącą od jednego SI, to codziennie będzie poznawać - notować - zapamiętywać każde ludzkie zachowanie i reakcję - hurtowo - w ilościach miliardowych.


A jak już opanuje WSZYSTKIE ludzkie zachowania, łącznie z ich poszczególnymi "odmianami" charakterystycznymi dla danego człowieka, i będzie w stanie natychmiast na każdą ludzką reakcję odpowiedzieć - to wtedy nam pokaże, kto tu jest kim.


Tak właśnie działają służby - poznają i analizują twoją psychologię, słabości, nawyki, schematy działania itd, czasami przez wiele lat, aby być potem o krok przed tobą i ZAWSZE nad tobą górować.


Tak więc SI nie musi być Skynetem, by zagrozić ludzkości - wystarczy, że będzie narzędziem w rękach "służb" i będzie wykonywać ich polecenia. 

I pewnie tak właśnie jest, bo na co komu komputeryzacja systemu służby zdrowia, która jest niefunkcjonalna?


Podstawowa rzecz - "zamawianie" recepty (na stale przyjmowane leki) poprzez internet po zalogowaniu się na swoje konto. Nie ma czegoś takiego, a to jest podstawowa rzecz, do której mogłaby służyć taka funkcjonalność. 

Receptę można "zamówić" na telefon, albo zostawiając karteczkę w skrzynce na drzwiach przychodni - ale po co chodzić - jak ktoś ma problemy z chodzeniem, albo zabierać czas sobie (próbując dodzwonić się przez godzinę) i paniom w recepcji  skoro takie "zamówienie" po prostu mogłoby się "samo" pojawiać u lekarza w systemie? I system "sam" odpisałby mi wysyłając do mnie receptę...



System ma już parę lat, a tego nie ma, bo... ? Jak ze Smoleńskiem - po co robić raban i ogłaszać stan alarmowy Alfa, skoro wiadomo, że nikt "nas" nie napadł? Nikt o tym nie myślał - bo myślał o czymś innym, do czegoś innego to ma służyć? 

Do czego - tego nie wiemy.



"A jak już opanuje WSZYSTKIE ludzkie zachowania, łącznie z ich poszczególnymi "odmianami" charakterystycznymi dla danego człowieka, i będzie w stanie natychmiast na każdą ludzką reakcję odpowiedzieć - to wtedy nam pokaże, kto tu jest kim."



I wtedy inne systemy służące do badań statystycznych, wyciągania informacji z ludzi i manipulowania przestaną być potrzebne i będzie je można obalić, może nawet spektakularnie, by wykreować nowych dobroczyńców ludzkości.


I to już się dzieje.



Fap, fap, fap, fap, fap...










*

"Już wcześniej miałem uwagi do twórczości na tej strony, odpowiedzi autorów na moje zapytania były sztampowe, pełne entuzjastycznego zaangażowania i sugerujące - żadnych argumentów, ponadto włączyły się do dyskusji osoby broniące autorów strony.


Odpowiedzi uczestników dyskusji oscylowały wokół prognozowania (wyników) wyborów, że niby po to dokonuje się takich rozważań z granicami, co uważam za bzdurę.


Stwierdzam, że takie zaangażowanie obcych osób komentujących na jakimś fb jest na pewno nietypowe, bo to się nigdy nie zdarza, żeby obca osoba traktowała nieznajomych jak jakie bożyszcze. To są trole."



Wprowadzając nowe modele aut Mercedes najpierw buduje, testuje i uruchamia linie produkcyjne w wirtualnej rzeczywistości. Dopiero, kiedy są sprawdzone stawia ich stalowe odpowiedniki. Skraca to czas modernizacji zakładów i straty wynikające z błędów uruchamiania produkcji.









czwartek, 14 września 2023

U lekarza cz.6

 


1 września byłem u lekarza i dostałem "zlecenie zabiegu" na EKG i - teraz nie pamiętam jak to się nazywało, "zlecenie" czy "skierowanie" - badanie krwi i moczu (tę kartkę oddałem na drugi dzień w zabiegowym).

Chciałem iść od razu zrobić EKG, ale w rejestracji powiedziano mi, że gabinet jest czynny od 11:00, więc pomyślałem, że innym razem to wykonam.

Kilka dni później przy okazji wszedłem do gabinetu i okazało się, że zostawiłem "zlecenie" w domu, pielęgniarka odparła jednak, że to nie problem, bo ona znajdzie je w systemie.


No i nie znalazła.

W ogóle nic nie było, że 1 września byłem u lekarza.

Ostatnia zarejestrowana wizyta była z 22 sierpnia.


Zajrzałem dzisiaj na swoje konto pacjenta i faktycznie - nie ma śladu.


Ostatnie uwidocznione wizyty to:

 21 lipca, 

17 sierpnia SOR w Bydgoszczy - ból w kolanie, 

22 sierpnia ogólny, a potem 

6 i 13 września.



Powinno być jeszcze 4 września wizyta u ortopedy, który przyjmuje w szpitalu. Tego dnia mieli tam awarię systemu, ale czy dokumentacja papierowa nie powinna być wprowadzona do systemu?

Minęło już 10 dni od tamtej wizyty.


 No i teraz moje pytanie:


czym się różni "zlecenia zabiegu" od "skierowania" ?


Czy jedno musi być rejestrowane, a drugie nie?


Zachowałem sobie kopię "zlecenia", jest tam jakiś numer "UN"


Jak to się stało, że wizyta z 1 września nie widnieje w systemie??

Lekarka nic nie mówiła, że jest awaria w systemie, podczas wizyty cały czas coś klikała w komputerze.


Zapytam ją o to przy kolejnej wizycie.


Po co komputeryzacja systemu, skoro dokumentacja jest niepełna?


 

Wyniki EKG dostałem na wydruku opisane jako "dobre", jeszcze potrzebna opinia lekarza; badanie krwi i moczu też w normie.

Stawy kolanowe - mam rehabilitację od lutego 2024 r.


Gabinet zabiegowy EKG czynny jest codziennie w dni powszednie od godziny 7:00.








niedziela, 13 sierpnia 2023

Sarkofag

 


Dzisiaj w nocy ok. 00:30 obudził mnie dziwny dźwięk, jakby szum, który trwał dłuższą chwilę, zakończony innym dźwiękiem.


Dźwięk zmieszał się z muzyką Milesa Davisa (chyba ostatni utwór na "At Montreux" - Decoy ),  którą zapuściłem do snu, więc trudno cokolwiek konkretnego o nim powiedzieć - czy to był dźwięk na zewnątrz, czy w głowie.

Kojarzy się, jakby coś pomiędzy skanerem w mojej drukarce, a urządzeniem MRI.

Zaraz potem krótkie szarpnięcie za serce.



Może powód jest trywialny, a może straszny.



Notatkę zapisuję z kronikarskiego obowiązku.