RAŚ, środowiska ślązakowskie i ich sympatycy maszerują ku „Autonomii 2020”. Czy rzeczywiście wiedzą, gdzie i po co idą?
W minioną sobotę ulicami Katowic przeszedł kolejny, VIII Marsz
Autonomii, którego organizatorem jest przede wszystkim Ruch Autonomii
Śląska. W tym roku przyciągnął on dość licznych uczestników
(organizatorzy podają liczbę ponad 5000 osób, zaś katowiccy narodowcy
znacznie mniejszą, tj. około 1500 osób). Trzeba jednak przyznać, że jak
na organizację akcentującą oddolną inicjatywę „Ślązaków”, nie jest to
ilość powalająca. Z drugiej strony, w ciągu ostatnich lat osób chętnych
do udziału w marszu stopniowo przybywa.
Podobnie jak w poprzednich latach, organizatorzy Marszu mogli
liczyć na korzystne przedstawienie całej inicjatywy w większości mediów,
w tym ogólnopolskich, które w zasadzie przyjmują ich retorykę. Robią to
jednak raczej w sposób bezrefleksyjny. Przykładowo, reportaż w wydaniu
informacyjnym TVP Info rozpoczęto słowami „Ślązacy kontra Polacy”, zaś w
jego trakcie, w podpisie pojawiła się błędna informacja o zbieraniu
podpisów za uznaniem narodowości śląskiej (w istocie chodziło o
mniejszość etniczną).
Zapowiadana przez Ligę Obrony Suwerenności kontrmanifestacja,
współorganizowana przez stowarzyszenie Solidarni 2010 oraz lokalne Kluby
Gazety Polskiej wypadła raczej blado (według różnych szacunków wzięło w
niej udział od ok. 50 do 150 osób). Poza możliwością głośnego wyrażenia
sprzeciwu, generalnie nie wniosła nic poza tym. Dobrym elementem było
jednak wystąpienie profesora Franciszka Marka, laureata Nagrody im. W.
Korfantego (przyznawanej przez Związek Górnośląski). Były rektor
Uniwersytetu Opolskiego rzeczowo odniósł się do prób skodyfikowania tzw.
języka śląskiego. Na tym tle uwagę zwraca inicjatywa podjęta przez
śląskich narodowców, którzy zdecydowali się przyłączyć do Marszu,
jednocześnie wyraźnie akcentując swoją odrębność. Idąc w oddzielnej
kolumnie, nieśli własne transparenty oraz 12-metrowy baner z hasłem
„Jesteśmy ze Śląska, ale najważniejsza jest Polska”. Celem tej
inicjatywy miało być pokazanie, że środowiska narodowe „wspierają
Ślązaków w walce o większą samorządność i poszanowanie dla regionu”, a
jednocześnie pokazują, że istnieje w tym względzie alternatywa dla
ślązakowców.
Z jednej strony, inicjatywa narodowców jest bez wątpienia
pomysłem oryginalnym. Czymś, czego od dłuższego czasu brakowało. Jedną z
najistotniejszych kwestii jest pokazanie, że dobrze pojęty regionalizm,
a także postulaty „Polski samorządnej”, wcale nie muszą bezwzględnie
wiązać się z popieraniem RAŚ i innych środowisk ślązakowskich. Jak
dotąd, tym ostatnim udało się niemal całkowicie zawłaszczyć i
zmonopolizować wspomniane idee, jednocześnie nadając im bardzo
radykalny, antypolski wydźwięk. Dotyczy to również odwoływania się do
Statutu Organicznego Województwa Śląskiego z 15 lipca 1920 roku, na mocy
którego uzyskało ono szeroką autonomię. Dlatego bardzo ważne jest
pokazanie, że również inne środowiska społeczno-polityczne mogą być
alternatywą dla wszystkich, którym zależy na uzyskaniu większego wpływu
na otaczającą ich rzeczywistość. Z jednoczesnym poszanowaniem
oryginalnego, regionalnego charakteru. Zarazem, niechcących utożsamiać
się z radykalną, antypolską retoryką ślązakowców.
Niestety, akcja ta ma również swoją gorszą stronę. Przede
wszystkim, w przekazie medialnym mimowolnie stworzono wrażenie, że
narodowcy… zaczęli wspierać ślązakowców i popierają, przynajmniej
częściowo, ich radykalną retorykę i dążenia. Dało się to łatwo zauważyć
obserwując komentarze pojawiające się w Internecie. Nawet część osób
sympatyzujących z Ruchem Narodowym w pierwszej chwili nie miała pojęcia
„co jest grane”. To z kolei może zostać łatwo wykorzystane do
zdyskredytowania ich w oczach części opinii publicznej. Zresztą, opinie
takie już zaczęły pojawiać się w sieci (swoją drogą, podobne inicjatywy,
np. podejmowane przez Fundację Pro - Prawo do Życia w trakcie marszu
prezydenckiego 11 XI, były przez te same środowiska zachwalane). Dotyczy
to przede wszystkim środowisk, którym zdecydowanie bliższa jest
koncepcja większej centralizacji władzy. Z zasady potępiają oni
wszystko, co w jakikolwiek sposób mogłoby łączyć się z jej rzeczywistym
przeniesieniem na niższe szczeble. Ponieważ jest to dla nich ewidentne
osłabianie państwa, w sytuacji zagrożenia interpretowane jest co
najmniej jako działanie szkodliwe, jeśli nie wrogie. Jest to jednak
cena, z jaką trzeba się liczyć przy tego rodzaju inicjatywach. Tym
bardziej, że bez nich może dojść do całkowitej polaryzacji. Szeroko
pojęta idea samorządności zostanie całkowicie zawłaszczona przez
środowiska ślązakowskie. Z kolei pozostałe, nazwijmy je szeroko –
patriotyczne, zostaną mimowolnie, ale trwale powiązane wyłącznie ze
zdecydowanym centralizmem i etatyzmem.
Jerzy Gorzelik niemal jak mantrę powtarza, że autonomia
województwa śląskiego jest kluczem do przyszłego sukcesu regionu. Jego
zdaniem jest to nowoczesna, europejska tendencja, w którą po prostu
należy się wpisać. Podobnie przytaczane wypowiedzi uczestników marszu
pokazują, że wierzą oni w to, że autonomia pozwoli im uzyskać większy
wpływ na kształtowanie rzeczywistości. Warto zwrócić uwagę, że zdaniem
lidera RAŚ rozwiązanie to „powinno być przyjęte w przypadku regionów
Rzeczpospolitej Polskiej”.
Należy przyjrzeć się temu bliżej. Retoryka Gorzelika pokazuje
bowiem wyraźną słabość jego koncepcji. Przede wszystkim, jako
ślązakowiec, opowiada się za możliwie największą niezależnością Górnego
Śląska od Polski. Zarówno polityczno-gospodarczą, jak i
społeczno-kulturalną. Takie możliwości może dać tylko autonomia (i to
raczej na wzór niemieckiego landu czy np. Szkocji, niż w duchu
międzywojennym). Jednocześnie, silnie akcentuje wątek samorządności. W
tym miejscu okazuje się jednak, że nie potrafi wyjść z własnej klatki
pojęciowej. Bo skoro większa samorządność wg niego musi wiązać się z
nadaniem autonomii, to ta ostatnia ma również absolutne pierwszeństwo.
Paradoksalnie, w zasadzie proponuje więc działania odgórne. Zamiast
inicjatywy oddolnej i organicznej, proponuje on zmianę systemu, do
którego lokalna społeczność ma dostosować się automatycznie (i jego
zdaniem, chyba także entuzjastycznie). Tym samym, w warstwie społecznej
tak naprawdę nic się nie zmieni. Zmiany organizacyjno-prawne związane z
autonomią z pewnością umożliwią obsadzenie wielu starych i nowych
stanowisk „swoimi”. Jednocześnie, tzw. tkanka społeczna pozostanie ta
sama. Z dnia na dzień nie dojdzie do żadnego przełomu społecznego, czy
„górnośląskiego, obywatelskiego powstania”, o którym mówi Gorzelik.
Pozornie, rzeczywiście dla kogoś może to być „nowa samorządność”.
Faktycznie, należałoby raczej mówić o „fasadowej samorządności”.
Tym, czego obecnie brakuje najbardziej, jest wspólnota polityczna.
Nie tylko na Śląsku, ale i w Polsce. Bez tego czynnika mówienie o
większej samorządności i podmiotowości mieszkańców jest w zasadzie
pustosłowiem. Z kolei rzekome panaceum na wszelkie zło, czyli autonomia,
stworzy jedynie pozory. Władza będzie mogła przejść w ręce dość
nielicznej grupy, której jedynym wyróżnikiem będzie jedynie swoisty
autochtonizm – przedstawiciele „śląskiej mniejszości etnicznej” w
miejsce „złych Polaków nierozumiejących Śląska”. Pomijając w tym miejscu
kwestię ogólną: czy faktycznie jest słusznym postulatem, by jakakolwiek
mniejszość etniczna posiadała prawo do wyłącznego głosu o losach
zamieszkiwanego regionu. Zresztą „etniczność” nie równa się
„polityczność”. To, czy pod wnioskiem o uznanie podpisze się 120 czy 250
tysięcy osób w sferze samorządności obywatelskiej i polityczności nie
ma większego znaczenia. Jednak retoryka autonomistów z RAŚ (i nie tylko)
nie pozwala im wyjść poza utarte schematy „identyfikacji negatywnej”,
czyli budowaniu tożsamości regionalnej w opozycji wobec ogólnonarodowej
(tj. polskiej).
Ślązakowcy w zasadzie nie mają do zaproponowania wiele, poza biciem w
antypolski bębenek (często tendencyjnie i populistycznie) i
akcentowaniem, jak bardzo śląska kultura regionalna różni się od
polskiej. Podkreślając jednocześnie wszelkie, nawet najdrobniejsze
podobieństwa do kultury czeskiej oraz niemieckiej. Tymczasem nawiązań
można szukać m.in. pośród słusznych elementów myśli politycznej I
Rzeczpospolitej. Tej, która przez ślązakowców jest jawnie wyśmiewana i
pokazywana jako przykład politycznej ciemnoty i zacofania. Jednak to
tutaj można znaleźć takie elementy, jak idee republikanizmu, wspólnoty
politycznej czy aktywnego, uczestniczącego obywatelstwa. Poza tym, także
w okresie poprzedzającym I Wojnę Światową, Powstania Śląskie i
Plebiscyt, najważniejsze inicjatywy społeczno-polityczne odwoływały się
do elementów wiązanych przede wszystkim z tradycją polską. Idee
samorządności, a w części także republikanizmu, były wyraźnie widoczne w
programie i działalności Wojciecha Korfantego, ścierającego się później
z centralistyczno-etatystycznym podejściem Michała Grażyńskiego (który,
prawdę mówiąc, wbrew ślązakowskiej propagandzie faktycznie posiadał
pewne poparcie wśród Ślązaków).
Jeżeli komuś faktycznie zależy na większej podmiotowości mieszkańców
Górnego Śląska, to nie może pomijać podstawy tej podmiotowości. A jest
nią właśnie stworzenie wspólnoty politycznej. To z kolei wcale nie
oznacza konieczności stosowania retoryki separatystycznej. Wręcz
przeciwnie – lokalna wspólnota polityczna staje się organiczną podstawą
wspólnot wyższego rzędu; „republiką elementarną”, jak powiedziałby
Tomasz Jefferson, czy „polis”, według Arystotelesa. W podobnym duchu
wypowiadał się także Korfanty, który sam wywodził się ze środowiska
narodowej demokracji, również akcentującej ideę „Rzeczpospolitej
samorządnej”. Taki projekt może stanowić alternatywę nie tylko dla
Śląska, ale i dla całej Polski. Warto więc mówić i działać na rzecz
konkretnych zmian, a nie maszerować ku „Autonomii 2020”. Na końcu tej
tęczy garnca złota nie ma.
Marek Trojan