Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

środa, 26 października 2016

Gneuos – Gniewosz



środa, 16 kwietnia 2014

Słowiański język staropolski - mowa przodków Gneuos – Gniewosz

Język staropolski w słowiańskiej rodzinie mowy przodków 


Język staropolski – etap rozwoju języka polskiego w tzw. dobie staropolskiej, którą umownie wyznacza się między rokiem 1136 a przełomem XV i XVI wieku. W początkach doby staropolskiej pojawiły się pierwsze różnice między poszczególnymi językami zachodniosłowiańskimi, zwłaszcza między grupami: czesko-słowacką a lechicką (język polski, język kaszubski, języki pomorskie, język połabski). Język polski wywodzi się z lechickiej grupy języków zachodniosłowiańskich. Językiem polskim na świecie posługuje się około 40-44 miliony osób, mimo, że na świecie żyje od 40 do 60 milionów osób, uważanych za Polaków lub posiadających polskie pochodzenie. Język polski jest drugim po rosyjskim najpopularniejszym językiem słowiańskim, szóstym językiem w Unii Europejskiej i zajmuje wśród liczebności użytkowników około 25-te miejsce na świecie.



Języki słowiańskie

Język polski zalicza się do rodziny języków słowiańskich i, podobnie jak pokrewne mu języki, jest fleksyjny, nie ma także ustabilizowanego szyku zdania jak jest to w języku angielskim. W ramach wielkiej rodziny praindoeuropejskiej wywodzącej się z kultury sanskryckiej, aryjsko-wedyjskiej, jest on w początku XXI wieku językiem ojczystym dla około 50 mln osób, z natywną znajomością języka u około 40-44 milionów ludzi. Wszystkie języki słowiańskie wyewoluowały ze wspólnego języka, zwanego prasłowiańskim. 

Początki kształtowania się języka polskiego datuje się na wiek VIII-X, chociaż wiele wskazuje na to, że mogły być znacznie wcześniejsze. Od tamtego czasu polszczyzna uległa tak daleko idącym przeobrażeniom, że teksty średniowieczne czytamy dziś z nie lada wysiłkiem. Podstawowe dialekty języka polskiego to: śląski, wielkopolski, małopolski i mazowiecki. Na szczególna uwagę zasługuje język kaszubski, którym posługuje się na co dzień z początkiem XXI wieku ponad 50.000 Kaszubów, zamieszkujących Pomorze Gdańskie i wschodnia część Pomorza Zachodniego. Gramatyka i interpunkcja polska mają ogromna liczbę reguł i dwa razy tyle wyjątków od nich, dlatego uważa się, że język polski jest jednym z najtrudniejszych języków świata. 


Główne języki słowiańskiej kultury duchowej: 
- Języki zachodniosłowiańskie: polski, czeski, słowacki, dolnołużycki, górnołużycki
- Języki wschodniosłowiańskie: rosyjski, ukraiński, białoruski
- Języki południowosłowiańskie: serbski, chorwacki, słoweński, bułgarski, macedoński





Podobieństwo między językami polskim i słowackim możemy (oczywiście w dużym uproszczeniu) porównać z odpowiedniościami występującymi między niemieckim językiem literackim a szwajcarską odmianą niemieckiego (słownik zgodny lub podobny w około 75%). Z kolei rozbieżności między polskim a rosyjskim można odnieść do różnic między hiszpańskim a włoskim, gdzie słownik jest zgodny lub podobny w 55-60%. Natomiast rozdźwięk miedzy polskim a bułgarskim jest tak duży jak między angielskim a niderlandzkim (słownik zgodny lub podobny w około 40%). 

W czasie powszechnego użytkowania słowiańskiej głagolicy nie było jeszcze podziału chrześcijaństwa na prawosławie i katolicyzm, dokonanego dopiero w 1054 roku. Chrzest Polski w X wieku i następująca po nim latynizacja języka ludów zamieszkujących dzisiejszą Polskę to dopiero dzieło drugiej połowy XI wieku. Na terenie Moraw, Czech, Słowacji, Panonii (późniejsze Węgry), a także i Łużyc, Śląska oraz Małopolski, rozciągało się Państwo Wielkomorawskie. Jego władca, niejaki Mojmir, przyjął chrzest wraz z całym narodem w okresie swojego panowania, tj. 818-846. Można zatem powiedzieć, że chrześcijaństwo na ziemie słowiańskiego zachodu dotarło dopiero około pierwszej połowy IX wieku. Władzę po Mojmirze przejął Rościsław (846-870),  który zaprosił na Morawy dwóch braci misjonarzy z obszaru Bizancjum, Cyryla i Metodego, którzy byli zwolennikami prowadzenia liturgii chrześcijańskiej w lokalnym języku słowiańskim. Oni i ich następcy dokonali wielu przekładów tekstów zapisywanych głagolicą, a później także cyrylicą. Ich działalność ewangelizacyjna była prowadzona w znanym im od dzieciństwa dialekcie sołuńskim języka słowiańskiego, zrozumiałego i dla ówczesnych Słowian mieszkających na Morawach. Ów dialekt zwany jest dziś językiem staro-cerkiewno-słowiańskim, czasami starobułgarskim lub staromacedońskim – jest jednak właściwie niczym innym jak literackim standardem języka słowiańskiego połowy IX wieku. Cyryl prowadził swoją misję na Morawach, w tym w południowej Polsce aż do 885 roku, kiedy to zmarł, pomimo, iż od 870 wpływy niemieckich łacinników bardzo utrudniały inkulturację chrześcijaństwa na słowiańszczyźnie. Liturgia słowiańska pisana głagolicą, ich dzieło życia, przetrwała i utrwaliła się w Macedonii, Bułgarii, Serbii i Chorwacji, a następnie została przeniesiona do Słowian wschodnich czyli na Ruś. 

Wzorowane najmocniej na Gruzinach (pismo od IV wieku w oparciu o alfabet syryjski) i Ormianach (pismo od IV wieku wzorowane na greckim i pahlawi) - glagolica to odrębny, czysto słowiański alfabet, który nazwano głagolicą od glagolati - mówić. Po XII wieku niszczono w Polsce wszelkie dowody używania pisma słowiańskiego w Polsce, wiadomo jednak na pewno, że chrześcijaństwo obrządku słowiańskiego było u nas znane na długo przed epoką Księcia Mieszka. Około roku 880 Małopolska i Śląsk weszły w skład Wielkich Moraw Świętopełka. Żywot Metodego zawiera informację, że Apostoł Słowian napominał księcia Wiślan, aby ten zaprzestał prześladowań swoich poddanych – chrześcijan. 

Gall Anonim i inni kronikarze wspominają „między wierszami” istnienie w Polsce dwóch obrządków i dwóch metropolitów – obrządku łacińskiego w Gnieźnie i słowiańskiego w Krakowie, na Wawelu. Zbójecka ekspansja militarna czesko-niemiecko-łacińskiego chrześcijaństwa doprowadziła do zniszczenia większości śladów słowiańskiego pisma głagolicznego i religii w kraju Wiślan, oczywiście przy pomocy ognia i miecza niż Słowa Bożego, nie dopuściła również do przetrwania przekazów z tamtego okresu. Nie dziwota, że niecałe 100 lat później papież i cesarz bizantyjski wyklęli się nawzajem. Stąd dziś uważamy Księcia Mieszka za chrzciciela Polski, co jednak bardzo rozmija się z prawdą niewygodną do dziś dla dominującego w Polsce wyznania katolickiego, gdyż ukrywa fakt ochrzczenia co najwyżej plemienia z okolic Wielkopolski, gdyż Śląsk i Podkarpacie miało już dobrą wschodnią tradycję dziś znaną jako prawosławie, nie licząc starej wiary słowiańskich bogów i bogiń. 

Polacy w XII wieku zostali zmuszeni przez katolickich łacinników do przyjęcia alfabetu łacińskiego w miejsce dotychczas używanej głagolicy. Zasób łacińskich liter nie był jednak wystarczający do oznaczenia wszystkich polskich dźwięków, zabrakło ich dla spółgłosek średniojęzykowych ciszących (pisanych dziś ć, ś, ź), samogłosek nosowych (pisanych dziś ą, ę), a także spółgłosek dziąsłowych szumiących (pisanych dziś cz, sz, ż). Kilka liter łacińskich okazało się natomiast zbędnych (q, x, v). Adaptacja nowego alfabetu narzuconego przez imperialnego watykańskiego okupanta nastręczała ogromnych trudności. Dzięki pracy skrybów, pracujących w kancelariach państwowych i kościelnych oraz w klasztornych skryptoriach, język polski otrzymał nową łacińską ortografię, a dawniejsze zabytki piśmiennicze starannie niszczono. W tej praktyce skryptorialnej ucierały się najstarsze, a także międzydzielnicowe, zasady ortograficzne. Ewolucja odłacińskiej ortografii polskiej trwa do najnowszych czasów. 

Rzadko już się stosuje staropolskie imiesłowy przysłówkowe, czyli zrobiwszy, zapowiedziawszy, przeczytawszy. Słyszy się od czasu do czasu i to właśnie od młodych ludzi - jednakowoż, nieco, bynajmniej, aczkolwiek, zważywszy problem.



Wszakże, zawżdy, azaliż, jednakowoż, waćpanna, krotochwile, wniwecz, kędy - Suponujesz acan, iż język ów zanika? Nijak zgodzić się z tym nie godzi! W przysłowiach i powiedzonkach: "Kończ waść wstydu oszczędź". Chędożyć - oznacza bardzo przyjemną czynność, której oddają się ludzie parami. Chędoga jednak to białogłowa to panna porządna, zadbana, czysta, godna starań. Ochędożyć się - ogarnąć, ubrać, przybrać, uporządkować. Takie to psikusy potrafi robić staropolszczyzna. 

Po niechcianym przez Naród chrzcie Polski w 966 roku do języka staropolskiego przeniknęło wiele zapożyczeń z łaciny - albo za pośrednictwem języka czeskiego, jak większość terminologii religijnej, albo bezpośrednio w późniejszym okresie np. ańjoł → anioł od łac. angelus. Trudnością, na jaką musieli napotkać średniowieczni skrybowie próbujący skodyfikować język, było niedostosowanie alfabetu łacińskiego do niektórych dźwięków języka polskiego, na przykład cz, sz. Z tego powodu język staropolski nie miał standardowej ortografii. Jedna litera oddawać mogła kilka dźwięków – np. s czytano jako s, sz lub ś. Zapis wyrazów był niemal całkowicie zgodny z ortografią łaciny, np. Bichek – Byczek, Gneuos – Gniewosz itp. Pierwszym zapisanym zdaniem staropolskim, o którym wiadomo, jest zapisane około 1270 roku na Śląsku w tzw. księdze henrykowskiej: Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai (brzmienie oryginalne: Daj, uć ja pobrusza, a ti pocziwaj – współczesny polski: Daj, niech ja pomielę, a ty odpoczywaj lub Pozwól, że ja będę mełł, a ty odpocznij). 

Pierwszą propozycję ujednolicenia ortografii wysunął Jakub Parkoszowic, profesor Akademii Krakowskiej. Reforma polegała na wprowadzeniu liter kanciastych i okrągłych na rozróżnienie spółgłosek twardych i miękkich oraz oddawaniu iloczasu poprzez podwójny zapis samogłosek, np. aa – /a:/. Propozycje Parkoszowica nie zostały jednak przyjęte, a jego koncepcje teoretyczne nie znalazły kontynuatorów.

Na przestrzeni wieków wymowa staropolska poddawana była licznym modyfikacjom. Wymienione zostaną jedynie najbardziej podstawowe.W zakresie systemu wokalicznego w dobie staropolskiej doszło do zaniku iloczasu (wobec istnienia długich ā, ē oraz ō) polegającego na zamianie różnicy iloczasu w różnicę barwy (w samogłoski ścieśnione[b]). Ponadto dokonał się rozwój samogłosek nosowych z pierwotnie czterech ostatecznie do dwóch, o innych barwach. Także akcent zmienił się z pierwotnie swobodnego i ruchomego do ostatecznie związanego najpierw inicjalnego, później paroksytonicznego. Co do systemu konsonantycznego, nastąpiły przesunięcia miękkich spółgłosek przedniojęzykowych (m.in. d’, t’, z’, s’ w ʥ, ć, ź, ś). Liczne były uproszczenia grup spółgłoskowych, dokonał się także proces ubezdźwięcznienia wstecznego większości spółgłosek w wygłosie i przed następującą bezdźwięczną. 

W XIV–XV wieku zanikają niestety odziedziczone po języku prasłowiańskim czasy przeszłe aoryst i imperfectum, występujące jeszcze w Kazaniach świętokrzyskich. Coraz rzadziej była używana liczba podwójna tak spójna z językową tradycją indoeuropejską. Charakterystyczną cechą były także niewystępujące dziś zaimki względne, pojawiające się m.in. w Bogurodzicy: jąż (którą), jegoż (o co, o kogo). 

Przegłos polski 

Ten najstarszy proces zaszedł na naszym terenie językowym między IX a XI wiekiem. Polegał na przejściu „ě” (tzw. jat') w „a” i „e”(pochodzące z „ě”) w „o” (w pozycji przed przedniojęzykowymi spółgłoskami twardymi: t, d, n, s, z, r, l. Wynikiem tego procesu są dzisiejsze oboczności w wyrazach takich jak: wieźć – wiozę, mierzyć – miara, wieniec – wianek, kwiecie – kwiat, bierzesz – biorę. W wyrazach: wieźć, mierzyć, wieniec, kwiecie, bierzesz przegłos nie zaszedł, gdyż następująca po „e” spółgłoska była zmiękczona lub historycznie miękka (np. „rz”). 

Zanik i wokalizacja jerów 

W języku polskim jery, czyli tzw. półsamogłoski (samogłoski zredukowane) zdolne do tworzenia sylab funkcjonowały aż do X-XI wieku, kiedy to zaczęły ulegać procesowi zanikania lub wokalizacji. Wyróżniamy dwa jery: twardy – ? i miękki – ?.  Jery zajmowały różne pozycje w wyrazie: mocną – w sylabie poprzedzającej zgłoskę z jerem słabym, słabą - na końcu wyrazu oraz przed sylabą, w której występowała pełna samogłoska. Jery mocne ulegały wokalizacji i przekształcały się w „e”, zaś jery słabe zanikały, np. kot?k? - kotek. Pozostałością po wokalizacji jerów jest występujące dziś w polszczyźnie tzw. „e” ruchome, np. kotek – kotka, e:o.





Iloczas 

Ważnym zjawiskiem występującym w języku polskim aż do początków XVI wieku był iloczas, czyli istnienie samogłosek długich i krótkich, które różnicowały znaczenie. W momencie zaniku iloczasu samogłoski długie uległy pochyleniu (ścieśnieniu). Długie „o” przeszło w „o” pochylone – „ó”, a w konsekwencji jego wymowa zlała się z „u”.  Samogłoski pochylone zanikły na przełomie XVIII i XIX wieku.

Wydłużenie zastępcze 

Wzdłużenie zastępcze wystąpiło w wyniku zaniku jerów. Zanikający jer przekazywał swoją energię artykulacyjną pełnej samogłosce, co powodowało jej wzdłużenie. Stąd dzisiaj występują takie oboczności jak o:ó, np. koza: kóz (koz? > koz > kóz). 

Patalizacja 

Palatalizacja to proces, który zachodził etapami. Spółgłoski tylnojęzykowe – k, g, h w sąsiedztwie samogłosek przednich – i, ě, e, ? przekształciły się w c, cz, dz, ż, sz, stąd dzisiejsze oboczności: noga : nodze : nóżka, ręka : ręce : rączka, mucha : muszka. W wyniku palatalizacji powstały także takie spółgłoski jak: ś, ź, ć, dź.

Liczba podwójna 

Liczba podwójna istniała w języku polskim obok pojedynczej i mnogiej, oznaczała ludzi, przedmioty, rzeczy występujące po dwie. Od XV wieku liczba podwójna zaczęła zanikać, ale pozostałościami po niej jest dziś przysłowie: „Mądrej głowie dość dwie słowie” oraz gwarowe formy takie jak: róbta, nieśta, chceta, jesteśta, gotujewa, niesiewa. 

Akcent 

Początkowo akcent w języku polskim był ruchomy. Ostatecznie ustalił się jako stały padający na przedostatnią sylabę wyrazu (paroksytoniczny).


Głagolica Morawska - Słowiańskie Runy

Głagolica - pismo słowiańskie 

Bazą do powstania głagolicy mogło być hipotetyczne pierwotne pismo słowiańskie. Podstawą do tego typu wniosków są zarówno najstarsze opisy Słowian, w tym Thietmara, który pisze „Jej ściany zewnętrzne zdobią różne wizerunki bogów i bogiń. Jak można zauważyć, patrząc z bliska, w przedziwny rzeźbione sposób, wewnątrz zaś stoją bogowie zrobieni ludzką ręką w straszliwych hełmach i pancerzach, każdy z wyrytym u spodu imieniem” tak w swojej kronice opisując słowiańską świątynię w Radogoszczy.


Innymi dowodami potwierdzającymi używanie przez Słowian pisma są wykopaliska datowane na wcześniejszy niż działalność Cyryla okres. Istnieje też pośredni dowód etymologiczny związany z tym, że litery nazywano bukwami, gdyż występowały w postaci rytów na bukowych deseczkach. Pierwotnie (do końca lat 60 XX w.) przeważał pogląd, iż głagolica powstała na bazie greckiej minuskuły z VIII-IX wieku. 

W skład pierwotnej głagolicy, alfabetu, którego część znaków prawdopodobnie oparto na ówczesnych graficznych systemach bizantyjskich, wchodziło około 40 symetrycznie stylizowanych liter, w tym znaki, które w innych systemach pisma nie występowały, a które uwiarygadniają tezę o tym, że za podstawę św. Cyryl brał już istniejące pismo Słowian. Głagolica była pismem fonetycznym i składała się ostatecznie z 38 liter. Najprawdopodobniej do 863 roku głagolica ostatecznie się ukształtowała i uzyskała postać, z którą najczęściej spotykają się badacze. Głagolica w okresie późniejszym stopniowo była zastępowana cyrylicą. Znane są przykłady tekstów pisane na pergaminie pierwotnie spisane głagolicą, później przepisane w cyrylicy. 

Do XI wieku jednym z ważniejszych ośrodków piśmiennictwa głagolickiego była Sazawa. Po założeniu w 1347 roku klasztoru Emaus w Pradze, to Praga stała się centrum słowiańskiego piśmiennictwa. Sprowadzeni do klasztoru chorwaccy pisarze, głagolasze, rozpowszechnili pismo i aż do roku 1419, do czasu, aż wypędzili ich husyci, klasztor był religijnym i kulturalnym centrum Słowiańszczyzny. W Chorwacji głagolica stosowana jest po dzień dzisiejszy. Jej odmiana, głagolica kanciasta używana jest na wyspie Krk i Przymorzu Chorwackim, a powszechnie do dziś ponoć korzysta się z liturgicznych ksiąg głagolskich. Głagolicą posługują się dziś w odświętnej cerkiewnosłowiańskiej liturgii Serbowie i Chorwaci. Szacuje się, że istnieje ponad 25 tysięcy zachowanych dokumentów i ksiąg w głagolicy. Taka ilość zaświadcza o ogromnym rozwoju ówczesnej Słowiańszczyzny. 

Klasztory chorwacko-głagolskie istniały również w Polsce. Jeszcze w 1380 książę śląski ufundował kolejny klasztor chorwacko-głagolski w Oleśnicy, a 10 lat później kolejny w Krakowie na Kleparzu ufundowała królowa Jadwiga. Liturgia z użyciem głagolicy była w nim odprawiana przez prawie 100 lat. Ostatecznie, wszystkie używane już rękopisy w 1584 strawił pożar wywołany jako podpalenie przez złośliwych łacinników. Głagolica posłużyła za wzór Maciejowi Drzewickiemu przy tworzeniu pierwszego polskiego szyfru używanego do kodowania korespondencji na dworze króla Zygmunta Starego. 

Mszał kijowski (skrót: Kij) – to głagolicki zabytek kanoniczny języka staro-cerkiewno-słowiańskiego datowany na X wiek. Liczy 7 kart o wymiarach 14,5 na 10,5 cm, zawierających słowiańskie tłumaczenie łacińskiego mszału archidiecezji salzburskiej, będące przypuszczalnie odpisem oryginału sporządzonego przez Cyryla i/lub Metodego w IX wieku. Zabytek jest jedynym reprezentantem odmianki morawsko-panońskiej języka staro-cerkiewno-słowiańskiego. 

Głagolica jest prawdopodobnie pismem najbogatszym w ligatury, podobnie jak naukowy indoeuropejski sanskryt. W tysiącach dokumentów można znaleźć ponad 800 rodzajów ligatur, czyli połączonych liter. Złączenia przedstawiają dobitnie, obrazowo znaczenie napisanego słowa. Czasami złożonych w graficzną kompozycję jest 4, 5 i więcej liter. Uważa się że ligatury, w innych pismach, były stosowane dla szybszego pisania, natomiast w kaligraficznej i czasochłonnej głagolicy pełnej pętelek i oczek trudno się oczywiście dopatrywać optymalizacji pod kątem szybkiego pisania. Ligatury występują nawet w druku, gdyż mają symboliczne znaczenie. Wydany drukiem 1561 Brewiarz z Brozič posiada co najmniej 250 ligatur. Unikatowym zjawiskiem w druku są częściowe ligatury, połowa litery dołączona jest do innej litery, ukazując elastyczność zapisu w tworzeniu i rozumieniu pisma. Występują w obu inkunabułach: Mszał Baromicia drukowanym w Senju w 1494 oraz Brewiarz Baromicia z Wenecji 1493. 

W 1823 roku w klasztorze bazylianów w Supraślu koło Białegostoku odnaleziono XI-wieczny rękopis zapisany cyrylicą w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, obejmujący szereg tekstów religijnych (żywoty świętych, modlitwy itd.). I nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnego, tyle tylko że jest to do dziś najdłuższy znany zabytek pierwotnego literackiego języka Słowian. Niestety nie ma wielu danych o historii tego zabytku, zwanego Codex Suprasliensis (Kodeks Supraski), nie wiadomo zwłaszcza, skąd się wziął w Supraślu, ale wygląda na to, że takim pismem pisano w Polsce przed jej przymusową latynizacją. W każdym razie jest to znów kolejny element wiążący Polskę i Polaków ze słowiańską kulturą i słowiańskimi dziejami.






W różnych krajach i w różnym czasie głagolica nazwana bywała:
azbuki, slověne, bukvica, Buchitze, illyrian alphabet, Alphabetum Illyricum, Alphabetum Hieronymianum, hrvatsko pismo, Alphabetum Illiricum Sclavorum, illyryjskie charaktery, hieronymian script, glagolitiske pismo, glagolitique, glagolitic script, hlaholice, hlaholika, глаго́лица, glagoljica, глаголиця, hlaholycia, глаголіца, hlaholica, Glagolitze. 


Języki lechickie

Języki lechickie – umowna nazwa przyjęta przez niektórych językoznawców na określenie północnej grupy języków zachodniosłowiańskich, posiadających pewne wspólne cechy w zakresie fonetyki. Termin ten wprowadził do lingwistyki w 1862 roku Aleksander Hilferding. Grupa ta powstała w wyniku dialektycznego rozpadu zespołu prasłowiańskiego. Mówiąc o prasłowiańszczyźnie, mamy na myśli okres trwający około 2000 lat, od początków rozpadu wspólnoty bałto-słowiańskiej (około 1500 - 1300 roku p.e.ch.) do rozpadu wspólnoty językowej prasłowiańskiej (VI wiek - VII wiek e.ch.). Języki lechickie cechują takie archaiczne cechy fonetyczne, jak zachowanie indoeuropejskich samogłosek nosowych, brak zmiany g w h oraz zachowanie dz (powstałego z dj oraz zg zmiękczonego w drugiej palatalizacji).

Charakterystycznymi cechami języków lechickich są: 

- Mutacja prasłowiańskiego ě, e, ę przed spółgłoskami dziąsłowymi w a, o, ą, ǫ.
- Przegłos prasłowiańskich ě, ę oraz miękkich zgłoskotwórczych ŕ i ĺ przed spółgłoskami przedniojęzykowymi zębowymi twardymi (pol. bielić || biały, połab. b´ólə || bélə)
- Przejście prasłowiańskich zgłoskotwórczych r, l w sekwencje samogłoski i sonantu (pol. kark, wilk, połab. kork, wołk, por. czes. krk, vlk)
- Kontynuacja prasłowiańskich dj, gě, gi jako dz [ʒ], dze [ʒe], dzy [ʒy].
- Brak zmiany [g] → [ɣ] (pol. noga, por. czes. i słc. noha).
- Zachowanie samogłosek nosowych (pol. pięć, połab. pąt, por. czes. pět).

Do grupy tej zalicza się następujące języki:

grupa wschodnia:
- język polski;
- etnolekt śląski (uznawany za dialekt języka polskiego, niekiedy za odrębny język); 
- grupa pomorska (język kaszubski, gwara słowińska i gwary zachodniopomorskie), niekiedy uznawana za dialekt języka polskiego; 
grupa zachodnia:
- wymarły język połabski.
Etnolekty pomorskie są niekiedy uznawane za pośrednie między wschodniolechickimi a zachodniolechickimi. Karol Dejna, mimo iż klasyfikował je jako przynależne do języka polskiego, określał je jako dialekt środkowolechicki. 

Plemiona lechickie – grupa plemion zachodniosłowiańskich, trzecia obok grupy plemion czeskich i plemion łużyckich. Z grupy tej wydzieliły się trzy odłamy: plemiona polskie, plemiona połabskie i plemiona pomorskie. Słowianie z grupy plemion lechickich zasiedlają południowy brzeg Bałtyku.

Do grupy tej zaliczają się:

1. Plemiona polskie: 
A) Polacy południowi: 
- Wiślanie
- Lędzianie
- Ślężanie
B) Polanie: 
- Polanie właściwi
- Goplanie
- Mazowszanie
2. Pomorzanie: 
- Kaszubi
- Pyrzyczanie
- Wolinianie
- Brzeżanie
- Słowińcy
3. Słowianie połabscy:
- Wieleci
- Obodryci 



Liczne procesy zachodzące w języku naszych przodków prowadziły do tego, że język prasłowiański, jakim początkowo posługiwały się wszystkie plemiona słowiańskie zaczął się różnicować. Niektóre zmiany dotyczyły tylko plemion lechickich, inne zaś całej grupy zachodniosłowiańskiej. Ze względu na to, że przekształcenia zachodziły w różnym czasie i w różnym stopniu dzisiaj języki słowiańskie choć podobne, nie są jednak takie same. 

Najciekawsze są różnice znaczeniowe między polskim, a rosyjskim. Słowa które brzmią bardzo podobnie oznaczają w jednym języku zupełnie co innego niż w drugim. Przykładowo: dywan (po polsku czyli ковёр)-диван (po rosyjsku, czyli kanapa); magazyn (po polsku, czyli склад, chociaż mówi się czasami skład czegoś np. skład ubrań) - магазин (po rosyjsku, czyli sklep). Wystarczy porównać język polski do czeskiego i do ukraińskiego, białoruskiego, łużyckiego bądź rosyjskiego, aby zobaczyć jak bardzo podobne są to języki wyrosłe ze wspólnego pnia, ze wspólnej starej mowy. Język polski posiada dużo tak zwanych "makaronizmów", czyli zapożyczeń z języka włoskiego, ale także i z innych języków zachodnioeuropejskich np. niemieckiego, francuskiego czy angielskiego. Język czeski w obecnej chwili praktycznie pozbawiony jest takich rzeczy, tak więc słownictwo czeskie wcale nie jest tak bardzo podobne do polskiego, jak by się wydawało, ale za to jest bardziej słowiańskie. Dużo większe podobieństwo w słownictwie jest w przypadku ukraińskiego, każdy Polak oglądając telewizję ukraińską zrozumie większą część przekazu, gdyż zarówno białoruski, ukraiński jak i polski to kiedyś był przecież jeden język z lokalnymi narzeczami. Języka rosyjskiego, białoruskiego lub ukraińskiego będąc polskojęzyczna osobą można spokojnie nauczyć się słuchając radia lub telewizji i przebywając w towarzystwie osób mówiących w tych językach. 

Warto poznawać zarówno istotne podobieństwa jak i istotne różnice w językach słowiańskich, jako, że wszyscy Słowianie to Jedna Wielka Rodzina.  Aby wyrobić sobie pewien pogląd na temat różnic między językami polskim, ukraińskim i rosyjskim, mamy przykłady podstawowych zwrotów grzecznościowych w formacie: po polsku – po ukraińsku – po rosyjsku: 

Dzień dobry – dobryj deń – zdrawstwujte
Do widzenia – do pobaczennia – do swidania
Dziękuję – diakuju – spasiba
Proszę – proszu / bud’ laska – pożałujsta
Przepraszam – pereproszuju / proszu probaczennia / probaczte / wybaczte – izwinitie
Zapraszam – zaproszuju – prygłaszaju 

Pozostały nam w Polsce tylko nieliczne ślady dawnego słowiańskiego chrześcijaństwa, jak rotunda św. Feliksa i Adaukta na Wawelu czy archeologiczne znaleziska w Wiślicy, dowodzące istnienia tu silnego ośrodka chrześcijaństwa przedschizmowego w VIII i IX wieku. Stary słowiański obrządek mógł się utrzymać w Krakowie do 1079, do czasu wygnania Bolesława Śmiałego. Poza Krakowem odosobnione ośrodki cerkiewno-słowiańskie istniały zaledwie do XII wieku – do synodu łęczyckiego (1180), który pozbawił kolegiatę wiślicką niezależności. Rosjanie, mówiąc pogardliwie, że Polacy zniemczyli się i zatracili swoją słowiańskość przed wiekami - czego przykładem ortografia, gdzie dźwięk [v] zapisywany jest literą [w] tylko w języku polskim i niemieckim - kulturowy ewenement na skalę światową - nie są tak bardzo dalecy od prawdy. Gdy patrzymy na rzekomo „dziwne” litery Bułgarów czy Rosjan, nie krzywmy się ironicznie, gdyż jest to część naszej słowiańskiej kultury, część, którą tysiąc lat temu utraciliśmy, pchnięci na zachód, w szpony niemiecko-łacińskie, gdzie nas nigdy nie lubili i wciąż nas tam nie lubią. Choć to trudno wyznać, to my jesteśmy odszczepieńcami, po trochu wraz z Czechami, Słowakami, Słoweńcami i Chorwatami, a nie „Ruskie”, które są dla nas zasadniczo Macierzą, Ojczyzną, Duchową i Kulturalną Matką, Wielka Matką Słowian. 

Większość językoznawców ponadto uważa, że przed etapem istnienia języka prasłowiańskiego istniała wspólnota językowa bałto-słowiańska. Języki słowiańskie wykazują najwięcej cech wspólnych z językami bałtyckimi (litewskim, łotewskim oraz wymarłymi: pruskim i jadźwińskim), co przemawia za wyprowadzeniem wniosku o wspólnocie bałtosłowiańskiej. Języki słowiańskie wykazują również stopień pokrewieństwa z językami germańskimi i irańskimi, a także pewne cechy wspólne z językami: celtyckim, iliryjskim i trackim. Pozwala to zaakceptować wniosek, że język Słowian rozwinął się między kompleksami etnicznymi: bałtyjskim na północy, germańskim na zachodzie, irańskim na wschodzie oraz celtyckim, trackim i iliryjskim na południu.







Języki słowiańskie nie tylko mają bardzo podobną gramatykę, lecz wykazują również duże podobieństwo w słownictwie, co dowodzi, że z języka prasłowiańskiego wyodrębniły się stosunkowo niedawno.
Tam, gdzie poszczególne języki słowiańskie graniczą ze sobą, granice te z reguły są nieostre – występują szerokie pasy gwar przejściowych i obszary przenikania się zjawisk charakterystycznych dla obu sąsiadujących języków. Uważa się, że języki słowiańskie tworzą swoiste continuum. Jest to szczególnie wyraźnie widoczne w przypadku języków południowosłowiańskich. Podobne zjawisko występowało do 1947 roku na na obszarze etnicznego styku polsko-ukraińskiego (język polski-język rusiński-język ukraiński). 

Język ruski i staroruski 

Język ruski nazywany od XIX wieku także staroukraińskim albo starobiałoruskim, a jego wczesna forma staroruskim; w literaturze występuje jako руский языкъ lub русский языкъ – to dawny język wschodniosłowiański, język Kresów Wschodnich którym posługiwano się na Rusi, w Hospodarstwie Mołdawskim i Wielkim Księstwie Litewskim. Jako że podlegał dyglosji wraz ze staro-cerkiewno-słowiańskim, często był nazywany 'проста(я) мова' (język prosty). Mimo to, w księstwach ruskich oraz w Wielkim Księstwie Litewskim był językiem państwowym i kancelaryjnym.

Język ruski był językiem urzędowym w Wielkim Księstwie Litewskim do 1696, kiedy ostatecznie ustaliła się tam supremacja języka polskiego; pozostał jednak językiem urzędowym w województwie bracławskim, kijowskim i wołyńskim, które po zawarciu unii lubelskiej (1569) włączono do Korony Królestwa Polskiego. Terminem „języki ruskie” określa się języki wschodniosłowiańskie: rosyjski, ukraiński i białoruski, zwłaszcza w ich wczesnej fazie rozwoju; stąd też pochodzi dawna nazwa „język wielkoruski” dla języka rosyjskiego i „język małoruski” dla języka ukraińskiego, niejako przez analogię do pojęć Wielkopolski czy Małopolski. 

Dialekty ruskie rozwinęły się w czasach Rusi Kijowskiej, a od XIII wieku nazywane są umownie staroruskimi. Początkowo mowę Słowian wschodnich określano terminem "mowa słowiańska" (nie "ruska"). W wyniku rozbicia dzielnicowego Rusi oraz silnej polonizacji dialektów zachodnioruskich w XV wieku istniały już istotne różnice pomiędzy różnymi dialektami ruskimi w różnych dzielnicach. Niektórzy autorzy przyjmują rok 1300 jako datę rozejścia się dialektów rosyjskich i białorusko-ukraińskich oraz rok 1600 jako datę rozejścia się dialektów białoruskich i ukraińskich. We wszystkich trzech środowiskach własny język w dalszym ciągu był nazywanym ruskim. Różnice, pierwotnie nieznaczne, z biegiem czasu pogłębiały się coraz bardziej, w związku z czym niemożliwe jest wskazanie dokładnej daty. Zanik ruskiego języka literackiego na ziemiach polsko-litewskich w XVII wieku i zastąpienie go w sumie niechcianym polskim językiem literackim, zwiększyło wpływy polszczyzny na dialekty ruskie, pogłębiając jeszcze bardziej różnice pomiędzy dialektami białorusko-ukraińskimi a językiem rosyjskim. 

W XIX-XX wieku na bazie dialektów zachodnioruskich ukształtowały się nowe języki literackie: ukraiński, białoruski i łemkowsko-rusiński. Dla nowych języków literackich wytworzono odmienne zasady gramatyki, ortografii i fonetyki, co doprowadziło do powstania nowych, sztucznych różnic pomiędzy tymi językami. Języki literackie ze względów politycznych były często konstruowane w taki sposób, aby jak najbardziej różniły się od innych języków literackich (np. polskiego lub rosyjskiego). W 1798 roku wydano pierwszą książkę po ukraińsku - trawestację Eneidy Iwana Kotlarewskiego. Nowopowstałe języki literackie wywierały coraz większy wpływ na dialekty i z czasem zdominowały mowę potoczną Ukraińców i Białorusinów, co było zupełnie niepotrzebnym zabiegiem politycznym organizowanym także przez polskie rządy nad tamtejszymi terytoriami. 

Ruski język literacki rozwinął się bezpośrednio z języka staroruskiego. Wielki wpływ na rozwój literatury na Rusi wywarł język staro-cerkiewno-słowiański, w mniejszym stopniu greka i polszczyzna. W XV wieku język ruski używany był m.in. w Wielkim Księstwie Litewskim, Hospodarstwie Mołdawskim, Wielkim Księstwie Moskiewskim oraz w Republice Nowogrodzkiej. W każdym z tych państw ruski język literacki wykształcił oryginalne formy wynikające z przenikania poszczególnych dialektów do języka literackiego. Pomimo tych różnic, gramatyka tych języków nie uległa większym zmianom. Ruski język literacki stosowany w XIII-XVII wieku m.in. na Litwie, Rusi Czerwonej i w Mołdawii nazywany jest umownie zachodnioruskim. Od XX wieku język ten jest również niekiedy nazywany starobiałoruskim lub staroukraińskim. Sytuacja ta wynikła z licznych inspiracji pisarzy ukraińskich i białoruskich tradycjami ruskimi z okresu Wielkiego Księstwa Litewskiego i Rusi Kijowskiej.





Język ruski stosowany m.in. w Wielkim Księstwie Moskiewskim, księstwie twerskim i Republice Nowogrodzkiej jest, od XIII wieku aż po XIV/XVI wiek, nazywany staroruskim (wcześniej nazywany był "słowiańskim"), gdyż w przeciwieństwie od języka zachodnioruskiego przetrwał w prawie niezmienionej postaci. W pracach naukowych dla nazwania języka literackiego z Wielkiego Księstwa Moskiewskiego od XIV/XVI wieku rezygnuje się z określenia język staroruski zastępując je nazwą język ruski (russkij jazik), a w języku polskim od XVI wieku także nazwą język rosyjski - analogicznie do nazwy kraju Rosja (Rossija). W okolicach Nowogrodu Wielkiego język ruski wykształcił w okresie od XII do XV wieku oryginalne formy literackie[potrzebne źródło]. W terminologii rosyjskiej język ten nazywany jest staronowogrodzkim. W wyniku podboju zachodnich księstw ruskich przez Litwę oraz asymilacji szlachty litewskiej z bojarami ruskimi, język ruski w XIII wieku zyskał rangę języka urzędowego Wielkiego Księstwa Litewskiego i wyparł używaną do tej pory łacinę. 

Na mocy unii lubelskiej, z 1569, południowe terytoria ukrainne Wielkiego Księstwa Litewskiego przyłączone zostały do Korony. Od tego czasu na terenach ukraińskich język ruski stracił status państwowego, lecz był jeszcze powszechnie używany w środowisku prawosławnym, m.in. przez Kozaków w Siczy Zaporoskiej i później także w cerkwi unickiej. Stopniowo język, używany na ziemiach koronnych, zaczął się rozwijać niezależnie od języka, w dalszym ciągu używanego w Wielkim Księstwie. W czasie wojny polsko-rosyjskiej 1654-1667 zginęło około 50% populacji Wielkiego Księstwa Litewskiego a kraj został zrównany z ziemią. Zniszczono miasta i sieć edukacji. Był to cios dla ludności ruskojęzycznej. Pod koniec XVII wieku język ruski był w administracji Wielkiego Księstwa już od kilkudziesięciu lat nieużywany, choć dopiero w 1699 został oficjalnie zastąpiony przez okupacyjny język polski. Postępująca przymusowa i brutalna polonizacja wyrugowała w XVII wieku ruski język literacki, co spowodowało, że język ten istniał tylko w postaci dialektów i aż do XIX wieku był ograniczony przede wszystkim do środowisk wiejskich, jako język plebsu, czego Litwini nie chcą Polsce darować ani przebaczyć.

Trudno w Europie o dwa bardziej podobne do siebie języki, niż białoruski i ukraiński, gdyż są to dialekty języka ruskiego. Nawet czeski i słowacki różnią się od siebie w większym stopniu. Bardzo często białoruski miesza się ze słowackim, gdyż także są do siebie podobne, a co za tym idzie łatwe do zrozumienia i nauczenia dla osób polskojęzycznych.


Polski i ukraiński 

Chociaż język polski należy do grupy języków zachodniosłowiańskich, a ukraiński do wschodniosłowiańskich, to jednak ukraińskiemu jest bliżej do polskiego niż np. do rosyjskiego. Słownictwo języka ukraińskiego różni się od polskiego tylko na 30 %, a dla porównania ukraiński z rosyjskim różni 38 % słownictwa. Oznacza to, że Polak więcej zrozumie z ukraińskiego, niż z rosyjskiego i odwrotnie: Ukraińcom łatwiej jest porozumieć się z Polakami, niż Rosjanom, co przekłada się to również na szybsze postępy w nauce języka ukraińskiego. Problemem osób polskojęzycznych w nauce języka ukraińskiego jest wymowa dźwięków, których nie ma w języku polskim, czyli ukraińskiego krtaniowego «г», nauczenie się poprawnej artykulacji którego wymaga trochę czasu, oraz przedniojęzykowozębowego «л». 

Sporym ułatwieniem z kolei jest to, że ponad połowa słownictwa ukraińskiego pokrywa się ze słownictwem polskim. Ponadto ułatwia naukę uświadomienie pewnych prawidłowości, które występują w języku ukraińskim w stosunku do polskiego, jak np. pełnogłos, czyli cecha fonetyczna właściwa językowi ukraińskiemu (jak również rosyjskiemu i białoruskiemu), tzn. grupy -oro-, -olo-, -ere-, -ele- między spółgłoskami odpowiadające polskim: -ro/ró-, -ło/łó-, -rze/rzo-, -le- (przykłady: broda-борода, brzeg-берег, słodki-солодкий itp.). W wielu wyrazach pochodzenia prasłowiańskiego tam, gdzie w języku polskim występuje -rz-, w języku ukraińskim jest -р- (morze-море, orzeł-орел, trzy-три, porządek-порядок i inn.). Inna prawidłowość – tam, gdzie w języku ukraińskim występuje miękkie ‘t’ w języku polskim mamy w tym miejscu ‘ć’/‘ci’ (тіло – ciało; тінь – cień; тітка – ciotka; тісний – ciasny; тісто – ciasto etc). Przykładów tego typu jest bardzo dużo, a uświadomienie ich sobie pozwala skuteczniej uczyć się języka ukraińskiego. 









Odległość leksykalna pomiędzy językiem ukraińskim a polskim jest mniejsza, niż pomiędzy polskim a rosyjskim. Słysząc ukraiński Polacy więcej rozumieją, a najlepiej zilustrować to przykładami:

ukraiński – polski – rosyjski
дякую – dziękuję – спасибo
запрошую – zapraszam – приглашаю
перепрошую/вибач – przepraszam/wybacz – извини(те)
великий – wielki – большой
другий – drugi – второй
сукня – suknia – платье
добре – dobrze – хорошо itd.

Można tu przytaczać wiele innych przykładów, które to potwierdzają. Do pułapek językowych należą przede wszystkim homonimy międzyjęzykowe, tzw. false friends, czyli fałszywi przyjaciele – wyrazy, które w obu językach brzmią identycznie lub bardzo podobnie, a mają zupełne inne znaczenie. Potrafią one nieźle namieszać i czasem nawet wprowadzić w zakłopotanie. Jeden z przykładów, to «спілкуватися», który wcale nie oznacza tego, co polski «spółkować się», mimo że brzmią podobnie, lecz konwersować, utrzymywać kontakt. Inny przykład – polski wyraz «sklep», który po ukraińsku oznacza «grobowiec», czy ukraiński wyraz «чашка», który «czaszką» wcale nie jest, lecz kubkiem. Więc jak Ukrainiec nam powie, że zrobi herbatę w «czaszce», to proszę się nie przerazić. Ukraiński wyraz «кіт» nie ma nic wspólnego z wciskaniem ‘kitu’, a oznacza niewinne domowe zwierzątko, czyli kota. W języku ukraińskim, na przykład, wyraz «потурбувати» oznacza po prostu pofatygować kogoś, natomiast polskie «poturbować» już nie jest takie niewinne i oznacza, że wobec innej osoby zastosowano siłę fizyczną i przemoc. Przykład zwrotu «ще рано» (szcze rano), czyli «jeszcze rano» może być w niektórych sytuacjach zabawny. 

Polski i czeski 

Czeskie rzeczowniki, podobnie jak polskie, odmieniają się przez siedem przypadków, mają trzy rodzaje i dwie liczby. Czasowniki posiadają aspekt dokonany lub niedokonany i występują w trzech czasach: teraźniejszym, przyszłym lub przeszłym. To, co różni czeski od polskiego to brak samogłosek nosowych („ę” i „ą”). Ponadto w czeskim przetrwał iloczas, czyli różnicowanie długości trwania samogłosek oraz rozróżnienie na dźwięczne „h” i bezdźwięczne „ch”. Ponadto „r” i „l” w języku czeskim mogą tworzyć sylaby. Różnica jest także w akcentowaniu słów. W języku polskim akcent przeważnie pada na przedostatnią sylabę, a w czeskim na pierwszą. Oczywiście jest mnóstwo wyrazów bardzo podobnych. Dom po czesku to dům, tańczyć to tancovat, a piwo to pivo. 

Pułapką okazują się czeskie słowa, które przez tłumaczy określane są jako „fałszywi przyjaciele”. Podobieństwo polskich i czeskich słów może okazać się pozorne. Gdy w sklepie usłyszmy, że chleb jest čerstvy to znaczy, że jest świeży. Polski czerstwy to czeski starý. Czeska piwnica to polski sklep, a nápad to pomysł. Należy uważać też na nazwy miesięcy, gdyż czeski kvĕten to maj. Błędne zrozumienie tego słowa może spowodować nieporozumienie. W internecie krążą opowieści o tym, jak studenci na zaproszenie jednej z czeskich uczelni pojechali na wymianę. Zdziwili się, że nikt nie czekał na dworcu, a w hotelu nie było dla nich rezerwacji. Okazało się, że przyjechali nie w tym miesiącu, który widniał na zaproszeniu. 

Polski i białoruski 

Język białoruski (biał. беларуская мова, biełaruskaja mova) – należy do grupy języków wschodniosłowiańskich. Liczba osób posługujących się tym językiem wynosi około 9 milionów. Język białoruski wyodrębnił się z dawnego języka ruskiego† w XIV wieku. Białoruski język literacki powstał w XIX wieku, zaś literatura piękna w języku białoruskim rozwinęła się w XX wieku; literatura białoruska nie jest tożsama z literaturą w języku ruskim†, z którego wyodrębnił się zarówno język białoruski, jak i język ukraiński. Formowanie się języka staroruskiego zaczęło się w XII wieku. W XIII wieku język ruski stał się językiem państwowym Wielkiego Księstwa Litewskiego. W XVI wieku jedna z pierwszych kodyfikacji prawa w Europie - tzw. statuty litewskie (1522, 1566, 1588) - pisane były po starorusku. 

Język ruski był też językiem dyplomacji Wielkiego Księstwa Litewskiego, używanym w kontaktach z Rosją i Polską. Koniec XVI wieku - pojawienie się pierwszej gramatyki języka staroruskiego (1596 - L. Zizanija, 1619 - M. Smatrycki). Po zawarciu unii lubelskiej (1569) zaczęła się ekspansja języka polskiego na ziemie WKL. Wskutek tego w 1697 roku język ruski jako język urzędowy WKL zastąpiony został oficjalnie przez język polski. Od XVIII wieku do połowy XIX wieku - to okres upadku języka ruskiego.


Liczne wojny doprowadziły do zmniejszenia się ludności ruskiej w XVIII wieku, a w 1795 roku wskutek upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów ziemie ruskie włączono do Rosji. Język ruski był generalnie zakazany w Imperium Rosyjskim, a jego użytkownicy prześladowani, szczególnie jeśli próbowali używać swojej tradycyjnej mowy w kontaktach z urzędnikami carskimi. 

Znaczna część białoruskiego społeczeństwa w codziennych kontaktach posługuje się tzw. trasianką (kreolem języka rosyjskiego i białoruskiego). W trasiance dominuje rosyjska leksyka. Fonetycznie jest bliższa białoruskiemu. Ilość cech białoruskich czy rosyjskich jest sprawą indywidualną każdego użytkownika, gdyż nie posiada ona żadnych norm. Obecnie, od początku XXI wieku język białoruski jest powoli zastępowany językiem rosyjskim, chociaż formalnie na Białorusi obowiązują dwa języki. Język białoruski jest także używany w Polsce (na Podlasiu) i wśród emigrantów białoruskich w Kanadzie. 

Nad opracowaniem norm nowożytnego języka literackiego pracował Bronisław Taraszkiewicz. W 1918 r. wydał pierwszą gramatykę nowoczesnego języka białoruskiego. Język starobiałoruski w XIX w. (po upadku powstania styczniowego) zaczęto zapisywać w alfabecie łacińskim, ze względu na zakaz drukowania w języku starobiałoruskim. Dopiero później zastąpiony został cyrylicą (dyskusja na łamach gazety "Naša niva" w 1916 roku). Język starobiałoruski był zapisywany także przy pomocy pisma arabskiego (tzw. al-kitaby) przez Tatarów litewskich. Zostali oni osiedleni na terenach Podlasia w celu ochrony ziem granicznych przed najazdami Krzyżaków. 

Polski i słowacki 

Język słowacki (słow. slovenský jazyk, też slovenčina) należy do zachodniosłowiańskiej grupy językowej. Językiem tym posługuje się ponad 6 mln osób – przede wszystkim na Słowacji i w należącej do Serbii Wojwodinie, gdzie jest jednym z języków urzędowych. Używają go także Słowacy mieszkający w Polsce, Rumunii, na Węgrzech, w USA i Kanadzie. W Polsce język słowacki mógł być zdawany na maturze jako jeden z języków nowożytnych. Język słowacki jest blisko spokrewniony z językiem czeskim (zob. język czeski a język słowacki), jest również zbliżony do języka polskiego pod względem gramatyki (np. poza jednym wyjątkiem tożsame są wszystkie przyimki) i słownictwa. Gramatyka języka słowackiego bardzo przypomina polską.  Dialekty słowackie znacznie różnią się między sobą, w ich obrębie wyróżnia się 3 zespoły:

- wschodniosłowacki (posiadający wiele cech wspólnych z językiem polskim),
- środkowosłowacki (posiadający wiele cech wspólnych z językami południowosłowiańskimi),
- zachodniosłowacki (najbliższy językowi czeskiemu). 

Język słowacki zachował w fonetyce pewne elementy starego języka słowiańskiego, które w polskim już zanikły. Jednym z nich jest iloczas, tj. występowanie samogłosek długich i krótkich. Te pierwsze są w piśmie wyróżnione kreseczką umieszczoną nad literą, tzw. znak długości (dĺžeň). Dla przykładu, słowackie a wymawia się podobnie jak w języku polskim przy dosyć szybkim wypowiadaniu słów, natomiast á wymawia się długo, mniej więcej tak, jak polskie aa. Iloczas posiada w języku słowackim funkcję dystynktywną (czasami przesądza o znaczeniu wyrazu), np. krik/krík („krzyk/krzak”). 

Ponadto w języku słowackim głoski l i r mogą być zgłoskotwórcze, a wtedy funkcjonują w identyczny sposób, jak samogłoski, to znaczy może padać na nie akcent wyrazowy (np. w dwusylabowych wbrew pozorom słowach vlhký, štvrtok „wilgotny, czwartek”) i posiadają iloczas (krótkie l, r i długie ĺ, ŕ). Ta właściwość umożliwia tworzenie zdań, w których nie ma ani jednej samogłoski, takich jak słynne, choć mało sensowne „strč prst skrz krk, srsť, krv” („włóż palec przez szyję, sierść, krew”). Zanikła w języku słowackim samogłoska y, która jest już od wielu wieków wymawiana jak i (choć nadal zapisywana przy pomocy litery y). Istnieje natomiast rozróżnienie między dźwięcznym laryngalnym h a bezdźwięcznym welarnym ch (to pierwsze dla Polaków brzmi jak dźwięk pośredni między ch a g – odpowiada dialektalnej, kresowej wymowie h).

Akcent w języku słowackim jest dynamiczny, stały i zawsze pada na pierwszą sylabę wyrazu (również w słowach obcego pochodzenia). Jeśli wyraz poprzedzony jest przyimkiem, akcent pada zawsze na przyimek, np. na Slovensku („na Słowacji”). Dotyczy to również przeczenia ne- („nie”) przed czasownikiem, które po słowacku zapisujemy łącznie z czasownikiem, np.: nečítať (nie czytać), nepracovať („nie pracować”), nepísať („nie pisać”). Wyjątek stanowi tylko oddzielna pisownia przeczenia z czasownikiem byť („być”), np.: nie som („nie jestem”), nie si („nie jesteś”), nie ste („nie jesteście”), nie sú („nie są”).




Wspólne mamy słowa „mama“, „tata“, „integracja“ i „doktor“. Polskie słowo „prasa“, po słowacku oznacza „świnię“, co może spowodować drobne nieporozumienia w ocenie mediów i dziennikarzy. 

Zazwyczaj przyjmuje się, że przypadków jest sześć, ponieważ nie rozdziela się mianownika i wołacza, które poza bardzo nielicznymi wyjątkami posiadają identyczne formy. W liczbie pojedynczej występują trzy rodzaje: męski, żeński i nijaki. W liczbie mnogiej to rozróżnienie zanika, a jego miejsce zajmuje inne: między formą żywotną, a nieżywotną.  Współczesny słowacki język literacki powstał w połowie XIX wieku. Do jego zapisu stosuje się zmodyfikowany alfabet łaciński, który składa się z 46 liter. 

Wpływ języka polskiego na inne języki słowiańskie i inne mowy  

W dobie średniopolskiej język polski oddziaływał na języki sąsiedzkie ze względu na bliskie stosunki. Szczególny wpływ miał na język ruski. Zjawisko to widoczne było pośród mieszkańców miast oraz Rusinów, którzy podejmowali studia w Krakowie. Największe nasilenie polonizacji miało miejsce po unii lubelskiej (1569). Według ustaleń językiem urzędowym miał być język ruski, ale w praktyce często posługiwano się językiem polskim. Język polski stał się również językiem literackim. Szczególnie w obszarze literatury religijno-polemicznej. W Kijowie wydano kilka pozycji właśnie w języku polskim (np. „Żywoty świętych”, „Zebranie krótkiej nauki”).Wpływy polszczyzny na język ruski były widoczne przede wszystkim w słownictwie oraz frazeologii. Język polski wpływał także na język litewski wykształconej warstwy społeczeństwa oraz szlachty. Trwało to do XVI wieku. Trzecim językiem, na który polszczyzna oddziaływała był język rumuński. Wykształcona warstwa mieszańców Rumuni sięgała do polskiej literatury, dzięki temu w języku rumuńskim do dzisiaj zachowały się takie słowa jak pan, tron oraz bunt. 

W dobie nowopolskiej oddziaływania na inne języki nie były już tak silne jak w dobie nowopolskiej. Związane to było przede wszystkim z sytuacją polityczną kraju. W niewielkim stopniu polszczyzna oddziaływała jeszcze na język ruski. Objawia się to polonizmami oraz wymową połączeń „ke, ge, che” jako „kie, gie, chie”. Wpływ polskiego na język ruski trwał do połowy XX wieku. Później starano się z języka ruskiego usunąć wszystkie polonizmy. W XIX wieku z języka polskiego czerpali czescy pisarze i uczeni, a to w związku z odrodzeniem języka czeskiego i jego obroną przed germanizmami. 

Stanowisko języków słowiańskich wśród języków indoeuropejskich

Języki indoeuropejskie stanowią obecnie najbardziej rozpowszechnioną rodzinę językową na świecie. Jeszcze do niedawna były jednak używane tylko w większej części Europy oraz na niektórych obszarach Azji. Do języków słowiańskich zbliżają się najbardziej (w nawiasach przykłady) języki bałtyckie (litewski, łotewski, staropruski†), co najczęściej uważa się za dowód ich odległego pokrewieństwa, choć niektórzy widzą w tym podobieństwie głównie efekt wzajemnych wpływów. 

Pewne podobne cechy (zwłaszcza fonetyczne) jak języki słowiańskie mają także języki: albański, iliryjski† (?), tracki†, ormiańskie, Indoirańskie (indyjskie: sanskryt†, hindi, bengalski, nepali, cygański (Romani); dardyjskie: kaszmiri; kafirskie (nuristańskie); irańskie: awestyjski†, farsi (perski), tadżycki, kurdyjski, osetyński, paszto (afgański)). Wszystkie te języki określa się mianem języków satəm. 

Pozostałe języki rodziny indoeuropejskiej, określane jako kentum (centum), to: anatolijskie† (hetycki†, luwi†), tocharskie†, helleńskie (grecki), (staro)macedoński†, frygijski†, mesapijski†, germańskie (angielski, niemiecki, żydowski (jidysz), holenderski, norweski, duński, szwedzki, islandzki, gocki†), celtyckie (walijski, bretoński, irlandzki, szkocki gaelicki), italskie (łaciński†, oskijski†, może wenetyjski†) i wywodzące się z łaciny romańskie (rumuński, włoski, francuski, prowansalski, kataloński, portugalski, hiszpański). 



(Artykuł zawiera luźne informacje o języku staropolskim i jego powiązaniach z innymi językami Słowian oraz starożytnym słowiańskim pismem znanym jako głagolica...) 




wtorek, 25 października 2016

Bestia z Gévaudan





Bestia z Gévaudan


 Na niewielką, francuską prowincję Gévaudan, leżącą w okolicach dzisiejszego departamentu Lozère, padł blady strach. Nieznane stworzenie w ciągu trzech lat (1764-1767) dokonało 240 ataków na kobiety i dzieci. Bestialsko okaleczało ludzkie ciała a szczątki rozrzucało po okolicznych lasach i polach. Nawet interwencja samego króla Francji, który wysłał do Gévaudan swoich najlepszych żołnierzy i myśliwych, nie przynosiła rezultatu. Historycy do dziś spierają się kim lub czym była ta krwiożercza bestia. Czy był to wilk ogromnych rozmiarów, czy też powołany do życia potwór, który wymknął się spod kontroli twórcy? Tożsamość bestii okazała się największą tajemnicą w XVIII-wiecznej Europie.

   Bestia z Gévaudan zabiła 112 osób. Na temat tej tragedii powstało mnóstwo publikacji prasowych i książek. Zachowały się także oryginalne notatki sporządzone przez okolicznych mieszkańców. Opisy tajemniczej bestii nie pasowały do żadnego znanego zwierzęcia, co zrodziło wiele spekulacji. Wieśniacy wierzyli, że był to wilkołak. Inni widzieli w niej skrzyżowanie ogromnego wilka z psem, a nawet egzotyczne drapieżniki. W paryskim Muzeum Historii Naturalnej wnikliwie analizowano wszystkie rysunki anatomiczne z XVIII wieku, ale nie wydano jednoznacznej opinii. Okazuje się jednak, że wyjaśnienie tej zagadki może być znacznie bardziej "ludzkie" niż kiedykolwiek sądzono, a najwięcej na sumieniu zdaje się mieć bohater, który zabił bestię i ocalił Gévaudan...

POCZĄTEK HORRORU

Prowincja Gévaudan.
   Na początku czerwca 1764 roku, młoda kobieta z Langogne (w prowincji Gévaudan), pilnująca stada krów w pobliżu lasu Mercoire, została zaatakowana przez tajemnicze stworzenie. Na widok bestii, psy towarzyszące dziewczynie uciekły w popłochu. Tylko odwaga bydła, które zgromadziło się wokół kobiety i rogami próbowało odstraszyć bestię, uchroniła ją przed śmiercią. Kobieta, choć nie odniosła żadnych obrażeń, znajdowała się w wielkim szoku. Gdy wróciła do domu, jej ubranie było w strzępach. Gdy zaczęła opisywać wygląd potwora, nikt z mieszkańców jej nie uwierzył. Wszyscy zgodnie sądzili, że kobietę zaatakował wilk a dziwny opis jaki podała wytłumaczono tylko i wyłącznie histerią niedoszłej ofiary. Po kilku dniach sprawa ataku ucichła.

   Jednak kilka tygodni później nikt już nie bagatelizował opowieści o dziwnym stworzeniu. 30 czerwca w Saint-Etienne-de-Ludgares, bestia pojawiła się ponownie. 14-letnia Jeanne Boulet została pierwszą ofiarą a jej na wpół zjedzone ciało odnaleźli wieśniacy. O ile do końca sierpnia bestia zaatakowała jeszcze dwa razy (8 sierpnia zabijając 15-letnią dziewczynę a 25 sierpnia chłopca w tym samym wieku), to od września krwiożercze ataki przybrały na sile. Umierały kolejne osoby a drapieżnik stawał się coraz bardziej zuchwały. 8 października 15-letni chłopiec z Pouget wrócił do domu śmiertelnie przerażony. Na jego głowie i klatce piersiowej brakowało kawałków skóry, jednak przeżył spotkanie z bestią, podobnie jak dwie kolejne zaatakowane osoby. Wszyscy twierdzili zgodnie, że zaatakowało ich coś, co przypominało wilka ale wilkiem nie było.

Wpis w księdze parafialnej w Saint-Etienne-de-Ludgares dotyczący pierwszej opisanej ofiary:
"Rok 1764. 1 lipca została pochowana bez sakramentów, w tutejszej parafii, Jeanne Boulet zabita przez bestię(...)"

   W niedługim okresie od pierwszego ataku do miasta zwołana została armia. Do Langnone przyjechał kapitan Duhamel, który dowodził dwiema kompaniami "dragonów". Gdy przenieśli się do St-Chely-d'Apcher, zostali zakwaterowani w miejscowych domach i opłacani przez władze Gévaudan. Nie udało im się wytropić bestii, jednak po zastrzeleniu przez nich ogromnego wilka, wszyscy po cichu liczyli na to, że koszmar się skończył. Bardzo szybko okazało się, że jest zupełnie inaczej. Gdy na przestrzeni kolejnych tygodni znaleziono "oskalpowane" zwłoki 13-latka, stało się dla wszystkich jasne, że bestia ma się dobrze i nie zamierza przestać. 19 października pasterze natknęli się na rozczłonkowane części ciała kobiety z Grazieres. Kilka dni później znaleziono zwłoki 70-leniej Catheriny Vally, świadkowie twierdzili także, że bestia "piła jej krew i zjadała kobietę".

Na tych terenach w prowincji Gévaudan, w latach 1764-1767, grasowała bestia.

DUHAMEL NA RATUNEK

Most w Paulhac. W tym miejscu Marie Jeanne Valet
stoczyła wygraną walkę z bestią.
   Pod koniec października 1764 roku wydano dekret zabraniający dzieciom i kobietom pracować samotnie na polach i w obrębie lasów. W tym samym czasie dwóch myśliwych wytropiło potwora. Wystrzelili do niego z odległości około 10 kroków. Istota upadła, jednak po chwili podniosła się. Po drugiej serii strzałów bestia upadła ponownie lecz i tym razem wstała i na chwiejnych nogach umknęła do pobliskiego lasu. Do uciekającego stworzenia myśliwi wystrzelili jeszcze dwa razy i za każdym razem bestia padała, by po chwili podnieść się i biec dalej. Miejscowi po usłyszeniu tej relacji, udali się w tam. Odnaleźli ślady krwi, prowadzące do lasu i nabrali pewności, że rany bestii były śmiertelne. Jednak ku ich przerażeniu w ciągu następnych dni znaleziono kolejne ofiary. Legenda zaczęła rosnąć, a na Gévaudan padł blady strach...

 
  Ani rozłożona w górach trucizna, ani pułapki, które skutkowały zwykle na wilki, nie podziałały na bestię. W grudniu, z rozkazu samego króla, rozpoczęły się wielkie łowy, którym dowodził kapitan Jean-Babtiste Louis Francois Duhamel. Poprowadził przeciw bestii 57 dragonów (40 pieszych i 17 konnych). Sam król zarządzał pojmanie bestii, by mogła zostać wystawiona na królewskim dworze. Wieść o wielkiej nagrodzie za zabicie lub schwytanie potwora zadziałała jak magnes, ściągając do Gévaudan ludzi każdego stanu chcących zdobyć sławę i bogactwo. Myśliwi dołączyli do dragonów i w czasie miesięcznych łowów ubito ponad setkę wilków. Bestii jednak nie schwytano. Duhamel, chcąc zmylić bestię, rozkazał swoim żołnierzom przebrać się w damskie ubrania i udawać pasterki. Bez skutku. Nabrano wtedy przekonania, że stwór wykazuję się wręcz ludzką inteligencją, gdyż skutecznie unikała wszystkich zasadzek, niweczyła plany tropicieli umyślnie z nich szydząc i prowadząc pościg bez celu po lesie lub na bagna. Dragoni Duhamela i profesjonalni myśliwi, tropiciele i wyborowi strzelcy nie zdołali zdziałać nic a rozdrażniony wszystkim lud dość miał już wyrzutków jedzących ich chleb, depczących pola i nawiedzających domy. Pod nosem zwaśnionych stron historia rozgrywała się nadal a "bestia z Gévaudan" siała jeszcze większy strach niż przedtem. Jej historia odbiła się już echem w całej Europie.

JAK OPISAĆ NIEOPISANE?

   Opisy naocznych świadków i osób, które przeżyły ataki różniły się od siebie. Rozbieżności te wynikały z kilku powodów: świadkowie nie widzieli tego stworzenia z bliska a osoby, które zostały zaatakowane, bardziej były zajęte ratowaniem własnej skóry niż przyglądaniem się bestii. Różnice w zeznaniach świadków mogą także sugerować, że atakujących osobników mogło być więcej. Zachowało się kilka ówczesnych opisów sporządzanych krótko po atakach:

"Jakkolwiek jest rozmiaru rocznego cielęcia, płaszcz czerwonawy, większa i ciemniejsza niż reszta ciała głowa, ze szczękami zawsze rozwartymi, uszy krótkie i proste, czarny pasek szeroki na cztery palce wzdłuż pleców, pierś biała i wielce szeroka, ogon bardzo długi i mocny za wyjątkiem koniuszka, który jest biały, tylne łapska są wielkie i długie, te od przodu, krótkie i porośnięte długim włosiem. Ma sześć pazurów na każdej łapie, co zostało zauważone z jej śladów na śniegu lub ziemi."

"Jej futro było czerwonawe, jej łeb wyciągnięty w przód. Jak wielkiego charta jest jej pysk a jego koniec jest ogromnych rozmiarów, wstrętny i szorstki. Jej uszy są małe i sterczące jak rogi i zwinięte jak ślimak. Jej pierś jest szeroka, nieznacznie siwa. Wzdłuż jej pleców biegnie czarny pasek. Jej przepastny gardziel jest dobrze uzbrojony w zęby co tną jak szabla, znakomite do odcinania głów. Taka szczęka jest rzadka u innych zwierząt. (..) Tnie ostro i porządnie jak brzytwa i nie szczędzi nikogo. Z jakiej był ten potwor rasy?". 

"Jej szczęki są takie same jak lwie lecz większe(...). Kark jest obrośnięty włosiem, długim, czarnym i gdy jeży się czyni jej widok jeszcze straszniejszym. W dodatku do dwu rzędów wielkich ostrych zębów ma jeszcze dwa w formie obronnych kłów, tak jak dzik a są one niezwykle ostre."

"(...)Nie jest wilkiem, paszcza jest zawsze rozwarta, uszy krótkie i proste, pierś biała i szeroka, ogon bardzo długi i mocny, tylne łapy wielkie i długie, zgodnie z niektórymi mające kopyta jakby końskie, te od przodu były krótsze i porośnięte długim włosiem, ma 6 pazurów na każdej łapie. Nie jest w rejonie znane żadne dzikie zwierzę z którego mogłaby się narodzić. Możesz dojść do wniosku, że będąc podobną do wilka i trochę do niedźwiedzia może być połączeniem niedźwiedzia i wilczycy (...). Może być dobrze wielką małpą z powodu dowodów, że kiedy przekracza rzekę podnosi się na tylnych nogach i brodzi, jak to czyni człowiek." 

"Jej przednie nogi są krótkie ale łapy są w formie palców, uzbrojone w długie szpony. Jej tył przypomina tył tego co jest zwane rekinem lub krokodylem, jest pokryty łuskami (...). Jej tylne łapy są jak końskie i staje na nich rzucając się na ofiarę. Jej ogon przypomina ogon pantery i jest być może nawet trochę dłuższy. Ciało jej jest wielkości jednorocznego bydlęcia pokryte od jednej do drugiej strony krótkim, jednolitym płaszczem w kolorze brązowo-czerwonym. Nie ma za to prawie w ogóle futra pod brzuchem."

ŚMIERĆ NA WIELE SPOSOBÓW...

Jeden z pierwszych rysunków przedstawiających bestię,
sporządzony zaraz po pierwszych atakach w roku 1764.
   Kobiety i dzieci ginęły w specyficzny i okrutny sposób. Często bestia zjadała swoje ofiary i nawet, kiedy próbowano jej przeszkodzić udawało się jej czasem oderwać kawałek od ciała i uciec z tym do lasu. Ofiary umierały poza domem, w przerażeniu, bezsilności i osamotnieniu, często z dala od najbliższych. Ciała znajdowano bez oczu, twarzy, oskalpowane, z oderwanymi kończynami, przegryzionymi gardłami, połamanymi kończynami, wykrwawiające się, bez głów lub z wydartymi wnętrznościami (w ponad 60 przypadkach organy wewnętrzne ofiar były wydarte). Bestia często przegryzała bok i nerki, uderzała w głowę miażdżąc ją przed zjedzeniem i mówiono, że jednym kłapnięciem szczęk potrafiła człowieka tej głowy pozbawić. W jednym z przypadków na szyi dziewczyny wciąż wisiał na łańcuszku złoty krzyż, podczas gdy jej głowa została znaleziona kilometr dalej. Często ubrania były ściągnięte z ofiar, a w kilku przypadkach ciała znaleziono zagrzebane w ziemi. Niektórych morderstw nie udało się wyjaśnić: w górach Margeride odkryto świeże ciało leżące na śniegu, jednak wokół niego nie znaleziono żadnych śladów, które mogłyby cokolwiek powiedzieć.

   Tak wiele metod zabijania swych ofiar nie mogło być dziełem przypadku. Okrucieństwo bestii wydawało się być zamierzone, tak jakby wszystko czyniła z premedytacją. Zwierzę niezdolne jest do umyślnego morderstwa i traktowania ofiar w taki sposób, toteż już wtedy niektórzy twierdzili, że najbardziej prawdopodobną hipotezą wydaje się być ta, że to człowiek kierował bestią, a ona zabijała jedynie na jego polecenie.

OFIARĄ BYĆ...

 
Wpis dotyczący śmierci i pogrzebu Magdaleine Mauras.
Racles, 30 września 1764 roku.
  Kilka ofiarom udało się przeżyć spotkanie z potworem. Niektórzy zyskiwali potem sławę, poszanowanie i pieniądze, a najsławniejsi z nich to Jacques Portfaix, Marie-Jeanne Valet oraz Jeanne Jouve. 12-letni Jacques Portfaix, który obronił siebie i sześcioro innych dzieci został nagrodzony za odwagę i przyjęty jako oficer do armii francuskiej. Marie-Jeanne Valet z Paulhac zwana "La Poucelle", przegnała monstrum używając, wykonanej przez siebie, dzidy. Jednak najbardziej odważną była Jeanne Jouve, matka sześciorga dzieci, która 9 marca 1765 roku w Fau de Brion obroniła troje z nich, używając jedynie gołych pięści i kamieni. Kobieta została bardzo poważnie ranna, a jedno z jej dzieci zmarło. Król, w nagrodę za męstwo wynagrodził ją 300 liwrami.

   Większość z osób, które uszło z życiem doznawała głębokich psychicznych urazów związanych z traumatycznymi przeżyciami. Pewna dziewczyna oszalała po tym, jak na własne oczy widziała bestię odgryzającą głowę jej siostrze. Pewien rolnik, który wcześnie rano pracował na polu, tuż przed świtem zauważył, że stwór zbliża się do niego. Z pomocą kosy udało mu się obronić się i uciec, jednak gdy wrócił do domu, z przerażenia na kilka godzin stracił przytomność.

Wpis w księdze parafialnej w Clavieres z roku 1767
na temat pogrzebów ofiar zabitych przez bestię.
   Liczba zabitych zwierząt domowych była stosunkowo niska, znajdywane były one niedojedzone lub zabite, czasami także nietknięte. Wyraźnie stworzenie preferowało ludzkie mięso. Posądzane o ataki wilki nie zachowują sie w taki sposób, trzymając się od człowieka z daleka. Bestia na swoje ofiary wybierała kobiety i dzieci, zapewne ze względu na łatwą zdobycz, gdyż nie stawiały one praktycznie żadnego oporu. Czasami też specjalnie płoszyła owce i kozy, by wywabić i zabić ich pasterzy. Nieprawdopodobnym był fakt, że przez ten czas pozostawała nieuchwytna. Przecież żadne stworzenie nie jest w stanie tak skutecznie ukrywać się przed człowiekiem.

   Bestia z Gévaudan sprawiała swą obecnością kłopot nie tylko mieszkańcom ale przede wszystkim władzy, która okazała się bezsilna w konfrontacji zarówno ze stworzeniem, jak i z napięciami społecznymi, które prowadzić mogły do niechcianej rewolucji, bo jak w oczach ludu wyglądać miała władza, która nie jest w stanie poradzić sobie z przerośniętym wilkiem kiedy kraj, szargany konfliktami, wymaga znacznie poważniejszych decyzji.

"LOUP-GAROU" I BOSKA KARA...

 
Gabriel-Florent de Choiseul-Beaupré.
Uważał, że bestia jest karą za grzechy.
   Strach mieszkańców rósł wraz z rozwojem wydarzeń. Bestia atakowała głównie za dnia, toteż wszyscy bali się wychodzić z domu oczekując w napięciu dzwonu obwieszczającego śmierć kolejnej ofiary. Panika, terror oraz dewastacja i zaniedbanie upraw doprowadziły do klęski głodu, która nawiedziła Gévaudan w roku 1765. W tej atmosferze rodziły się kolejne legendy, a masowa histeria pogłębiała poczucie wszechobecnego zagrożenia. Powstawało coraz więcej nieprawdopodobnych opowieści, a potworowi zaczęto przypisywać nadprzyrodzone moce. Władze kościelne podsycały w ludziach strach. W grudniu 1764 roku biskup Mende, Gabriel-Florent de Choiseul-Beaupré, stwierdził, że bestia jest boską karą za grzechy Gévaudan. Według kościelnego stanowiska istota ta pochodziła od Boga i daremne były wysiłki w schwytaniu i zabiciu jej. Nakazał również wiernym prosić o boskie przebaczenie. To doprowadziło to przekonania, że bestia w rzeczywistości jest "loup-garou" czyli wilkołakiem. Jako, że wiara w wilkołaki była ważnym elementem francuskiego folkloru (pewne z angielskich źródeł wspomina nawet o "Wilkołaku z Gévaudan"), mieszkańcy szybko w to uwierzyli. Wtedy to pojawiły się doniesienia, że widziano bestię w towarzystwie człowieka. W Pompeyrac trzy kobiety idące do kościoła, obok lasu Favart, napotkały mężczyznę z dłonią pokrytą gęstym futrem. Kolejna, podobnie niesamowita relacja pochodzi z Escures, kiedy ludzi na drodze do kościoła zaczepił człowiek, którego ciało było nienaturalnie pokryte futrem.

Zapiski z roku 1766 na temat ataków bestii.
Archiwum miejskie w Lozere.
   Opowiadano, że nocą "wilkołak" podkrada się w okolice domów i słychać jak mówi na wpół ludzkim głosem; słyszano także jego śmiech. Dla zabawy rzucał się na rosłych mężczyzn, przewracając ich i paraliżując, jednak nie czyniąc im krzywdy. Coraz powszechniejszym stawało się z czasem przekonanie, że istnieje nie jedna a cała grupa tych istot. Wysnuto ten wniosek na podstawie wielkiej liczby ataków: zdarzyło się, że bestia zabiła człowieka, a na drugi dzień, 40 mil dalej, zginął kolejny. Pojawiły się nawet sugestie, że za morderstwa odpowiedzialny jest psychopata, gdyż widziano jakoby niektórych ataków dokonała istota na której brzuchu widać było ślady przypominające guziki. Jednak mogły to być również sutki lub cętki. Teoretycznie człowiek nie byłby przecież zdolny do poruszania się w podobny sposób, biorąc pod uwagę fakt, że bestia kilkukrotnie była ścigana przez psy lub "obławników".

 Równocześnie z niesamowitymi doniesieniami pojawiały się także logiczne wytłumaczenia. Już wtedy ci, którzy nie wierzyli w jego "piekielną" naturę twierdzili, że istota jest wściekłym wilkiem lub zbiegłą z menażerii lub statku hieną, panterą lub tygrysem. Wersja, że jest zmutowanym zwierzęciem również była brana pod uwagę.

"CZYNNIK LUDZKI" CHAUMETTE'A

 
Bestia z Gévaudan zabijająca chłopca.
   7 lutego 1765 roku kapitan Duhamel stracił cierpliwość. Wydał polecenie, aby każdy, kto zdolny jest nosić broń, wziął udział w kolejnym polowaniu. Wkrótce pojawiła się plotka, że około dwudziestu tysięcy ludzi przetrząsało doliny i góry, przez które wiodły ścieżki bestii z Gévaudan. Liczba uzbrojonych chłopów była jednak zawyżona, aby poinformować króla, że robiono wszystko, co tylko było możliwe. Ponadto mieszkańcy byli w tamtym okresie praktycznie bezbronni. Po powstaniu Hugenotów w Cévennes (1701 - 1705), skonfiskowano w tej prowincji większość broni palnej, co także może wykluczać polowanie na tak wielką skalę.

   Po kolejnej brutalnej napaści na dwoje dzieci, czas Duhamela w Gévaudan dobiegł końca. Nie osiągnął on zamierzonego efektu, w skutek czego wyjechał w charakterze wielkiego przegranego. Na jego miejsce (z rozkazu króla Ludwika XV) 17 lutego 1765 roku zastąpił go "wielki łowca" - Jean-Charles Marc Denneval. Był on normandzkim szlachcicem słynącym z tego, że w ciągu swojego życia ubił ponad tysiąc wilków. Zaraz po przybyciu do Gévaudan wyruszył na wielkie łowy, zabierając ze sobą najlepsze psy myśliwskie, jakimi dysponował. W maju tego roku bestia zabiła cztery osoby. Miesiąc później Denneval zrezygnował, stwierdzając, że "bestia to na pewno nie wilk". Gdy 16 czerwca szykował się do wyjazdu, bestia zaatakowała i poszarpała małą dziewczynkę, którą ludzie cudem wyrwali z jej paszczy w ostatnim momencie. 21 czerwca istota zabiła 14-letniego chłopca, pożarła 45-letnią kobietę i rozszarpała małe dziecko. Kolejny sławny myśliwy przegrał z bestią...

Dom Chaumette'a w Suagues. Na terenie tej posiadłości
Jean Chastel zastrzelił bestię.
   Jednak wcześniej, 29 kwietnia 1795 roku, wydarzyła się bardzo dziwna historia, przemilczana przez większość historyków. rzuca ona nowe światło na powiązanie ataków z "czynnikiem ludzkim". Własnie wtedy miejscowy szlachcic, zwany Chaumette, oraz jego dwaj bracia napotkali bestię zamierzającą zaatakować pasterza. Zwierzę wyszło im na przeciw i zaczęło się dziwnie przypatrywać Chaumette'owi. Według zeznań świadków, podniosło ogon i zaczęło nim machać, tak jak pies chcący wyrazić radość na widok znajomej osoby. Strzelili więc i potwór zwalił się na ziemię, tarzając się kilka razy. Po drugim strzale istota wyczołgała się do pobliskiego lasu i zniknęła wśród drzew. Wszyscy ponownie mieli nadzieję, że bestia odeszła, by zdechnąć gdzieś w dziczy. Tymczasem pewien jezuita twierdził, że wie dlaczego istota zachowywała się w taki sposób. Bestia była, według niego, hrabią Vargo (lub Vargas - jak podają niektóre źródła), znajomym Chaumette'a, który przybrał formę wilkołaka. Szlachcic miał wyznać kiedyś swym przyjaciołom w sekrecie, że ów jezuita miał rację, co do tego, że bestia go zna. Duchowny był potem przesłuchiwany przez Chaumette'a, zaciekawionego jaką drogą doszedł on do takiego wniosku, jednak ten odpowiedział mu, iż nie powie nic więcej, gdyż zwierzchnicy zakazali mu o tej sprawie rozmawiać. Dziwne zachowanie bestii nie było ostatnim takim przypadkiem (o czym będzie mowa później), co jasno daje do zrozumienia, że stworzenie znało nie tylko Chaumette'a.

"WILK Z CHAZES" I ZMOWA MILCZENIA

Podpis Jean-Charlesa Dennevala.
   Król Ludwik XV szalał ze złości. Na europejskich dworach coraz głośniej mówiono o dziwnym przypadku w południowej Francji, wyśmiewając się z tego, że król nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa swoim poddanym, nawet przed wilkami. W miejsce Dennevala powołany został Antoine de Beauterne. Wysłannik królewski cel miał jeden: zabić bestię i dostarczyć ją do Wersalu.

   De Beauterne na początku niewiele jednak zrobił - zbadał okolicę, naszkicował kilka map ze szlakami zwierzęcia i czekał. 21 września zorganizował obławę złożoną z 40 miejscowych łowców i 12 psów. Wszystko szło zgodnie z planem i myśliwy otoczył leśną dolinę niedaleko wioski Pommier. Psy zaczęły ujadać i wkrótce de Beauterne zobaczył jak bestia wyskakuje z krzaków, desperacko próbując uciec przed obławą. Wystrzelił a kula trafiła w jej lewy bark. Po nim wystrzelili inni a jedna z kul przeszyła oko i czaszkę. "Bestia z Gévaudan padła!" krzyknął de Beauterne a  myśliwi zadęli w róg. Jednak ku zdumieniu wszystkich wstała i rzuciła się na myśliwego, ten zdążył jednak strzelić, raniąc ją śmiertelnie. Zabitym zwierzęciem okazał się wielki wilk, który został przewieziony do Besset, lecz Marie-Jeanne Valet (znana też jako "La Pucelle"), która przeżyła spotkanie z bestią, stwierdziła, że istota ubita nie jest tą bestią, której ona stawiła czoła. De Beauterne miał opinię chytrego i podstępnego człowieka, toteż szybko pojawiły się głosy, że on sam spreparował zwłoki, chcąc łatwo zyskać sławę i pieniądze, przeznaczone dla tego, kto wybawi Gévaudan od bestii.

 
Markiz Jean-Joseph d'Apcher.
Organizator ostatniego polowania na bestię.
   Po dokładnych oględzinach stwierdzono, że "wilk z Chazes" był bardzo rzadkim typem wilka mierzącym 180 cm, o wadze 65 kg, wielkim łbie i kłach długości 3,5 cm. Oficjalnie stwierdzono, że wilk ten był "bestią z Gévaudan" i sprawę zamknięto. Dla wiosek leżących w tym regionie była to nieopisana radość, jednak wielu nadal twierdziło, że to nie bestia. W ciągu następnych miesięcy nie pojawiły się żadne wieści o atakach, ale tylko dlatego, że sam król wydał dekret zabraniający komukolwiek mówić o bestii, i sam był przekonany, że padła ona z ręki de Beauterne'a, który został odznaczony orderem św. Ludwika oraz zyskał sławę i majątek. Jego zdobycz została wypchana i wysłana do paryskiego Muzeum Historii Naturalnej. Zaginęła jednak na początku XX wieku. O tym, że istota zwana "wilkiem z Chazes" nie była odpowiedzialna za ataki przekonano się już 21 grudnia 1765 roku, kiedy horror rozpoczął się na nowo. Niedługo potem w Julianges zaginęła mała dziewczynka, a jedynymi częściami ciała, jakie udało się odnaleźć, były jej dłonie i stopy. Terror utrzymywał się i ludzie nadal nie wychodzili z domów. Jednak w wyniku oficjalnego zabicia potwora przez de Beauterne'a, zaprzestano dokładnej rejestracji dalszych ofiar.

   Szybko powołano kolejnego pogromcę bestii. Był nim François Antoine, rusznikarz króla i "Wielki Łowczy Wilków Królestwa". Przybył on w towarzystwie czternastu myśliwych i sfory kilkudziesięciu psów. Pomagała mu grupa miejscowej szlachty i żandarmów. Na miejscu był też syn jego poprzednika - Antoine'a de Beauterne. Wkrótce do obławy przyłączył się także Jean Chastel - człowiek, który miał odegrać tutaj najważniejszą z ról...

JEAN CHASTEL - BOHATER CZY OJCIEC BESTII?

Broń, z której Chastel zabił bestię. 
   Jean Chastel nie miał dobrej opinii wśród miejscowej ludności. Ten emerytowany myśliwy często dorabiał jako karczmarz, jednak bardziej znany był z kłusownictwa, przez co często popadał w konflikt z miejscowym prawem. Chastel i jego synowie byli na usługach hrabiego de Morangiès i markiza d'Apcher, bardzo wpływowych osobistości, którzy często wyciągali Chastela z aresztu.

   Podczas kolejnej obławy prowadzonej w październiku 1766 roku przez François Antoine'a, doszło do nieoczekiwanego incydentu. Synowie Chastela (Pierre i Antoine) świadomie narazili życie kilku szlachciców, kiedy ci wytropili już bestię i zbliżyli do niej gotowi do strzału. W tym właśnie bracia Chastel spowodowali ich upadek z końmi do ciasnego wąwozu a bestia uciekła. Bracia zostali natychmiast zatrzymani i uwięzieni. Podczas ich pobytu w więzieniu przez cztery miesiące (do marca 1767 roku) bestia ani razu się nie pojawiła. Była to najdłuższa przerwa w atakach od czasu pierwszego spotkania bestii. Bracia Chastel zostali zwolnieni z więzienia 1 marca 1767 roku, po tym, jak wstawiła się za nimi markiza d'Apcher. Co najdziwniejsze - dzień później "bestia z Gévaudan" zaatakowała ponownie... do czerwca ataki nasiliły się bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Ludzie, którzy już wtedy podejrzewali, że Chastelowie mają coś wspólnego z atakami bestii, zniszczyli ich posiadłość w La Besseyre Saint Mary. Zburzono także leśny dom Antoine'a Chastela, położony na szczycie Mont Mouchet.

"Jean Chastel" wygrawerowane
na broni, z której zabito bestię.
   19 czerwca markiz Jean-Joseph d'Apcher zorganizował i opłacił obławę złożoną z trzystu strzelców. Jean Chastel przygotowując się do polowania, przetopił trzy srebrne medaliony z wizerunkiem Matki Boskiej na kule, które poświęcił w kaplicy Matki Boskiej z Beaulieu. W trakcie polowania, w okolicach Saugues, wprawił wszystkich w osłupienie, kiedy wyszedł na środek polany, uklęknął, założył okulary, wyciągnął różaniec i otworzył Biblię. Czytając czekał na bestię... Ta niespodziewanie wyskoczyła z krzaków, jednak gdy tylko zauważyła myśliwego - stanęła nieruchomo. Według relacji świadków, nagle zrobiła się spokojna. Przyglądała się Chastelowi, machając przy tym ogonem. Dokładnie tak, jak zachowywała się w obecności wspomnianego wcześniej Chaumette'a. Wystraszeni towarzysze zaczęli krzyczeć, aby strzelał, on jednak spokojnie zdjął okulary, zamknął Biblię a różaniec schował. Wolno wycelował. W tym czasie bestia stała nieruchomo, wciąż przyglądając się Chastelowi. Po pierwszym strzale stworzenie nawet nie drgnęło, drugi strzał powalił jednak zwierzę na ziemię. Bestia w końcu była martwa, zostawiając po sobie tragiczny bilans ofiar: 112 zabitych, 53 rannych...

   Istota została zabalsamowana a następnie wożona od miasta do miasta, gdzie ludzie za drobną opłatą mogli ją zobaczyć. Król rozkazał, aby pokazana została w Wersalu, więc Jean Chastel udał się tam. Niestety, techniki ówczesnego balsamowania były niedoskonałe, dlatego bestia zaczęła się powoli rozkładać. Gdy w końcu dotarł na królewski dwór, zdenerwowany widokiem i smrodem król polecił swoim dworzanom niezwłocznie to zakopać. Odmówił też wypłacenia nagrody myśliwemu, toteż Chastel wrócił z niczym. Został jednak bohaterem miejscowej ludności, zdobywając ich szacunek, uznanie i wdzięczność... Czy słusznie? Okazuje się, że jednak nie, bowiem rodzina miała na sumieniu znacznie więcej niż tylko kłusownictwo...

BESTIA NA ROZKAZ?

Stela przedstawiająca Jeana Chastela
w La Besseyre-Saint-Mary.
   Bardzo modne w tamtych czasach było posiadanie własnej menażerii z egzotycznymi zwierzętami, przywiezionymi z odległych francuskich kolonii. Synowie Chastela również posiadali taką. Pierre i Antoine Chastel mieli bardzo rozległe kontakty w Afryce, dzięki którym sprowadzali lwy, tygrysy i inne dzikie zwierzęta. Poza tym chwalili się przy wielu okazjach, że są w posiadaniu rzadkiego gatunku hieny, która do złudzenia przypominała opisywaną przez wszystkich bestię. Chastelowie znani byli również jako znakomici treserzy dzikich stworzeń, co stawia ich w pozycji "podejrzanych". Wiele ciał odnalezionych w Gévaudan wskazywało na zbrodnie o charakterze seksualnym (zdjęta, nienaruszona odzież), co wyklucza udział zwierzęcia przynajmniej w niektórych przypadkach. Zachowanie bestii w obecności zarówno Chaumette'a jak i Chastela, sugeruje, że stworzenie traktowało ich jak osoby jej znane. W archiwach zachowały się relację o tym, jak Chaumette płacił wielkie sumy za sprowadzanie dzikich zwierząt. Wiadomo również, że był częstym gościem menażerii braci Chastel. Wiadomo również, że nie dochodziło do ataków, kiedy braci Chastel nie było w pobliżu lub znajdowali się w więzieniu. Sam Jean Chastel często był opisywany jako osoba o wyjątkowo złej reputacji. Znane są też przypadki kiedy spacerował po swojej posiadłości, prowadząc obok siebie hienę, którą miał szkolić by zabijała na rozkaz. Hiena w tamtych czasach odgrywała rolę mitycznego stworzenia, a żaden z mieszkańców nigdy nie widział takiego zwierzęcia na oczy. Łatwo więc było przestraszonym wieśniakom uznać hienę za tajemniczego, krwiożerczego potwora, jej charakterystyczne cętki mogli pomylić z guzikami (opisywanymi przez świadków), a odgłosy jakie wydawała wziąć za ludzki śmiech.
 
Oryginalny podpis Jeana Chastela.
   Co więcej, "bestia z Gévaudan" (a raczej jej pan) sprawiała wrażenie świetnie poinformowanej o miejscu polowań i obław, do tego stopnia, że potrafiła ich unikać. Nigdy też nie dała się złapać. Często jednak napadała w ich bliskiej okolicy. Ojciec i synowie Chastel brali udział w polowaniach i to oni przeważnie pierwsi byli na miejscu zdarzenia, tak jakby dokładnie wiedzieli gdzie znajduje się "ich" bestia. Mimo, że zabójca bestii został lokalnym bohaterem, nie wszyscy darzyli go sympatią. Po śmierci Chastela, jego dom został spalony przez okolicznych mieszkańców, a prochy przysypane solą. Tak nie postępuje się z bohaterami. Swoją sławę zawdzięczał głównie wpływowym protektorom, którzy mieli duże możliwości, aby oczyścić go ze wszystkich zarzutów. Z czasem zapomniano o powiązaniach rodziny Chastel z atakami. Potomni zauważali jedynie to, że wybawił ich od bestii, a po jego interwencji nigdy więcej nie doszło do podobnych wypadków w tym rejonie. Dziś w w La Besseyre Saint Mary stoi stela ku jego czci, jednak wciąż pojawiają się głosy (coraz częściej zresztą), że wystawiono tam pomnik oprawcy i kryminalisty...

GDZIE LEŻY PRAWDA?

   Teorii na temat tego, czym lub kim była bestia, jest bardzo wiele. Realne wytłumaczenia mieszają się z fantastycznymi opowieściami tak mocno, że dzisiaj ustalenie tożsamości bestii zdaje się być niemożliwe. Francuscy wieśniacy wierzyli, że była rodzajem demona, wilkołakiem lub samym diabłem. W tym samym czasie angielscy uczeni twierdzili, że była ona skrzyżowaniem tygrysa z hieną. Inni mówili o rosomaku, niedźwiedziu, a nawet o pawianie. Biorąc pod uwagę technikę łowiecką, bestia bardziej pasuje to przedstawicieli "kotowatych". Z relacji wynika, iż zwierzę to najczęściej przegryzało gardła, lub miażdżyło głowy schwytanym ofiarom. To są metody właściwe dzikim kotom, które preferują albo przegryzienie ofierze karku i tym samym przerwanie rdzenia kręgowego, lub zaciśnięcie szczęk na jej pysku, celem uduszenia. Także sposób w jaki stworzenie podchodziło do swych ofiar, podkradając się z brzuchem niemal szorującym po ziemi, jest typowe dla kotów. Jednak żadna relacja nie wspominała, by ktokolwiek rozpoznał w bestii kota.

Andrewsarchus mongoliensis - Drapieżnik żyjący około 35 milionów lat temu.
Z wyglądu bardzo przypominając opisywaną przez świadków bestię Gevaudan.
Czy możliwe jest, że zwierzę nie wyginęło, a nieliczne osobniki tego gatunku
przetrwały w niedostępnych rejonach XVIII-wiecznej Europy?

   Pojawia się także hipoteza związana ze zbrodnicza działalnością człowieka, który zręcznie dawał upust swoim morderczym żądzom, podszywając się pod bestię. Kilka przypadków śmierci nie pasowało do sposobu działania bestii i ewidentnie wskazywało na zbrodnie o charakterze seksualnym. Wystraszonym mieszkańcom bardzo łatwo byłoby wmówić, że każdy atak jest spowodowany przez bestię. Znane jest także zeznanie młodego pastucha, który twierdził, że widział człowieka przebranego w wilcze skóry, który z krzaków obserwował dwie dziewczynki. Pastuch też miał podejść do nieznajomego z zamiarem obezwładnienia. Nie dał jednak rady i przebieraniec uciekł.

   Dowody popierające którąkolwiek z teorii nie są jednoznaczne. Kilka różnych rodzajów ataków (jedne pasują do zwierzęcia, innych mógł się dopuścić tylko obłąkany człowiek) sprawiło, że wydarzenia z Gévaudan obrosły wieloma mitami. Głownie z tego powodu każdego roku do departamentu Lozere przybywa ogromna liczba turystów z całego świata. Każdy, kto przechadza się "ścieżkami bestii" ma nadzieję, że to właśnie jego teoria jest prawdziwa...

MASKOTKA Z GEVAUDAN...

Historia "Bestii z Gévaudan".
Saint-Martin-De-Roubaux. 1889 rok.
   Na temat wydarzeń z Gévaudan powstało na przełomie XVIII i XIX wieku wiele dzieł, pisanych zarówno wierszem jak i prozą a najsłynniejszą z nich jest powieść historyczna "La Bete du Gévaudan", której autorem jest Able Chevalley. "La bete" (fr.- bestia) stanowiła ważną inspirację także dla innych twórców, takich jak Robert Louis Stevenson, Charles Perault, Bracia Grimm. Ten pierwszy w swym dziele "Travels with a donkey in the Cévennes" (1879) tak podziwia odwagę zwierzęcia w atakowaniu za dnia uzbrojonych myśliwych:
"Jeśli wszystkie wilki byłyby jak ten wilk, to mogłyby zmienić historię człowieka"
   Tenże sam autor napisał potem swą najsłynniejszą powieść "Jekyl and Hyde", w której również odnajdujemy inspiracje mroczną historią potwora. Jednak Abbé Pierre Pourcher napisał na ten temat najdłuższą (1040 kartek) książkę, drobiazgowo opisującą wiele szczegółów wydarzeń w Gévaudan.  O bestię upomniało się także kino. Najsłynniejszym filmem opowiadającym o tych tragicznych wydarzeniach jest bez wątpienia "Braterstwo wilków" ("Le pacte des loups") z roku 2001 w reżyserii Christophe'a Gansa. W obrazie tym bestia sterowana jest przez ludzi, który pragną doprowadzić do podważenia autorytetu króla, sprowadzając na mieszkańców Gévaudan grozę i poczucie zagrożenia.

   Dzisiaj ludzie z departamentu Lozere postrzegają "bestię" przede wszystkim jako symbol regionu, czując bliską więź ze stworzeniem, które kilka wieków temu budziło trwogę wśród ich przodków. Dziś jest reklamą, sposobem na przyciągnięcie w te okolice większej liczby turystów, a interes robiony na potworze kwitnie. Kartki, kubki, figurki, koszulki czy nalepki na samochody - to wszystko można kupić w miejscach, gdzie bestia polowała na kobiety i dzieci. W mieście Marvejols na Place des Cordeliers stoi nawet modernistyczna rzeźba wyobrażająca bestię, choć akurat miasto to było wolne od jej ataków. Zainteresowanie nią jednak nie słabnie i wciąż jest tematem niezliczonych prac, dzieł i książek. Wielu ludzi jest nadal chętnych aby rozwikłać jedna z największych zagadek Francji. Wciąż można tam znaleźć ślady jej istnienia, przejść się drogami, którymi kroczyła, dotrzeć do miejsc, w których gubiła swe ofiary czy zobaczyć nagrobki. W Septsols do dziś stoi dom, w którym 16 maja 1767 roku została pożarta dziewczynka. Odnaleźć można też posiadłość Chaumette'a na której została zastrzelona Bestia.

POSTSCRIPTUM...

   Blisko 40 lat po ostatnim ataku "bestii z Gévaudan", w Vivarias w latach 1809-1813, miały miejsce podobne wydarzenia, które przypisano innej istocie. Co najmniej 21 dzieci zostało zabitych. Kolejne podobne wydarzenia miały miejsce w I'Indre od 1875 do 1879. Co ciekawe, tak jak to miało miejsce w przypadku Gévaudan, okresy aktywności bestii wynosiły zawsze 4 lata. Niektórzy twierdzą, że i długo potem zdarzały się podobne przypadki, również w naszych czasach...




http://wmrokuhistorii.blogspot.com/2013/12/bestia-z-gevaudan.html



Cud gospodarczy w III Rzeszy to kłamstwo.




Cud gospodarczy w III Rzeszy to kłamstwo. Hitler doprowadził Niemcy do bankructwa

Autor: Rafał Kuzak | 17 maja 2015 | 48,162 odsłon


Przejmując w 1933 roku władzę, Hitler zastał zrujnowaną gospodarkę i w zaledwie kilka lat sprawił, że Niemcy stały się krainą mlekiem i miodem płynącą. Tyle mit. Prawda wyglądała zupełnie inaczej. W rzeczywistości nazistowski wódz zadłużył państwo do tego stopnia, że Trzecia Rzesza już w 1938 roku stanęła na progu bankructwa.

Na pierwszy rzut oka faktycznie może się wydawać, że narodowi socjaliści znaleźli receptę na wielki kryzys, trapiący Niemcy od 1929 roku. Najbardziej widoczną tego oznakę stanowił wyraźny spadek liczby bezrobotnych.

Wielka iluzja sukcesu

W 1932 r. było ich jeszcze ok. sześciu milionów. Trzy lata później – jak podaje w swojej książce „Państwo Hitlera” Götz Aly – Urząd ds. Zatrudnienia informował o 2,5 milionie bezrobotnych, natomiast rok później bez pracy pozostawało już tylko około 1 610 000 osób.





Hjalmar Schacht, to on jako prezes Reichsbanku i minister gospodarki (1934-1937), był głównym architektem niemieckiego „cudu” gospodarczego (źródło: Bundesarchiv; lic. CC ASA 3.0).


Podobna transformacja nastąpiła w obszarze wpływów do budżetu z tytułu podatków. Tylko w latach 1933-1935 wzrosły one aż o 25%, czyli prawie o dwa miliardy marek, co dzisiaj w przybliżeniu równa się ok. 20 miliardom euro. Jednocześnie świadczenia dla bezrobotnych zmniejszyły się aż o 1,8 miliarda marek.

Nie ma się zresztą czemu dziwić. Niemcy w tym czasie stały się największym placem budowy w Europie. W szybkim tempie powstawały tysiące kilometrów nowych dróg, z betonowymi autostradami na czele. Na potęgę wznoszono nowe fabryki i monumentalne budynki urzędowe. Przemysł pracował pełną parą, aby sprostać zamówieniom, odradzających się niczym feniks z popiołów, sił zbrojnych. A kontrakty były naprawdę ogromne.

Wystarczy wspomnieć, że od 1933 do połowy 1939 r. III Rzesza wydała 45 miliardów marek (równowartość ok. 450 miliardów euro!) na zbrojenia. Jak podkreśla w „Państwie Hitlera” Götz Aly: Ta jak na owe czasy astronomiczna kwota, przekraczała trzykrotnie wpływy do budżetu z 1937 roku.

Długi, długi i jeszcze raz długi

Aby pokryć tak olbrzymie wydatki naziści od samego początku zaczęli zadłużać państwo na potęgę. Tylko w pierwszych dwóch latach przekroczyli limit wydatków o 300%. Publiczne zadłużenie wzrosło zaś o 10 miliardów marek.

Jednym z kół zamachowym gospodarki III Rzeszy miał być zakrojony na szeroką skalę plan budowy sieci autostrad (źródło: domena publiczna).
Jednym z kół zamachowym gospodarki III Rzeszy miał być zakrojony na szeroką skalę plan budowy sieci autostrad (źródło: domena publiczna).

Prawdziwe problemy zaczęły się pod koniec 1937 roku. Właśnie wtedy polityka niekontrolowanego zwiększania deficytu wymknęła się spod kontroli. Zbliżał się nieubłaganie czas spłaty wcześniejszych zobowiązań, a kasa świeciła pustkami.

Należało jak najszybciej zdobyć pieniądze. Najłatwiej rzecz jasna było je ściągnąć z obywateli. Jednakże nie wszystkich. Zgodnie z rasistowskimi teoriami przyświecającymi narodowym socjalistom, obiektem szykan stali się w głównej mierze Żydzi.

Jak możemy przeczytać w „Państwie Hitlera”, już w 1935 r. minister Schwerin von Krosigk zorganizował dla swych urzędników konkurs na najlepszym pomysł na dodatkowy wyzysk Żydów. Zaowocowało to wprowadzeniem przepisów zwiększających znacznie obciążenia jakie musieli ponosić starozakonni.

Trzy lata później sytuacja się powtórzyła. Tym razem jednak znacznie głębiej sięgnięto do ich kieszeni. Po wydarzeniach „nocy kryształowej” nałożono na niemieckich i austriackich Żydów tzw. Sühneleistung, czyli „karę” w wysokości miliarda marek!

Hitler znajduje rozwiązanie

Nawet ten zastrzyk gotówki nie mógł wiele zdziałać. W styczniu 1939 r. zarząd Reichsbanku skierował do Hitlera dramatyczny list, w którym pisano:
Nieograniczony wzrost wydatków państwowych uniemożliwia każdy wysiłek mający na celu uporządkowanie budżetu, co doprowadzi stan finansów państwa […] na skraj przepaści, a tym samym zrujnuje bank emisyjny i zepsuje pieniądz. Jak na razie nie istnieje żadna genialna i rozsądna recepta […], aby przeciwdziałać niszczycielskim wpływom polityki gospodarczej, którą cechują nieograniczone wydatki socjalne.


Szukając sposobów załatania dziury budżetowej minister skarbu Lutz Schwerin von Krosigk (na zdjęciu w ciemnym mundurze) już w 1935 r. rozpisał wśród urzędników swojego resortu konkurs na najlepszym pomysł na dodatkowy wyzysk Żydów  (źródło: Bundesarchiv; lic. CC ASA 3.0).
Szukając sposobów załatania dziury budżetowej minister skarbu Lutz Schwerin von Krosigk (na zdjęciu w ciemnym mundurze) już w 1935 r. rozpisał wśród urzędników swojego resortu konkurs na najlepszym pomysł na dodatkowy wyzysk Żydów (źródło: Bundesarchiv; lic. CC ASA 3.0).


Bankierzy doskonale zdawali sobie sprawę z tego w jak opłakanej sytuacji znalazł się budżet państwa. W tym czasie dług publiczny wzrósł już do ponad 37 miliardów marek (w przeliczeniu ok. 370 miliardów euro). W stosunku do PKB zadłużenie w ciągu sześciu lat wzrosło zaś z 12% do 46%.  Nawet Goebbels, nazywający finansistów „kołtunami”, pisał w swych dziennikach o szalejącym deficycie.
Hitler widział tylko jedno rozwiązanie tego palącego problemu – kolejne aneksje terytorialne. Nawet gdyby miało to oznaczać wojnę totalną. Na pewno nie była to ani genialna, ani tym bardziej rozsądna recepta, ale dla niego nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie mógł pozwolić, aby przestano go utożsamiać ze zbawicielem Niemiec.

Źródło:






Ukraińcy są w rzeczywistości Niemcami?



Ukraińcy są w rzeczywistości Niemcami? Sekret ukraińskiej dywizji Waffen-SS

Autor: Kamil Janicki | 20 września 2012 | 23,237 odsłon


W ramach Waffen-SS utworzono kilkadziesiąt mniejszych i większych oddziałów sojuszniczych, złożonych z przedstawicieli niemal wszystkich narodów Europy. Najwięcej kontrowersji zawsze budziło powołanie ukraińskiej dywizji „Galizien”. Czy Niemcy byli aż tak zdesperowani, by werbować znienawidzonych przez siebie Słowian? A może po prostu… nie uważali Ukraińców za Słowian?

Na przestrzeni wojny, kiedy nazistowskie imperium stopniowo poszerzało swoje granice, Niemcy stawiali czoła coraz większym problemom ludnościowym. Sama Rzesza liczyła niespełna 70 milionów mieszkańców. Zdecydowanie zbyt mało, by zapewnić sobie zupełną kontrolę nad całym kontynentem. Na szczęście nazistowska ideologia pozwalała na wykorzystywanie dla niemieckich potrzeb innych Aryjczyków.




Plakat werbunkowy zachęcający do wstępowania do dywizji Waffen-SS „Galizien”.









Łatwo było wykazać – w myśl niemieckiej pseudonauki – że Aryjczykami są Norwegowie, Szwedzi, Duńczycy czy Szwajcarzy. Nie było też większych problemów z włączeniem do germańskiej rodziny Francuzów. Na tym jednak się nie skończyło. Urząd werbunkowy SS, kierowany przez Gottloba Bergera, dostał zadanie poszukiwania germańskiej krwi w całej Europie!

To właśnie zatrudnieni w nim eksperci uznali Estończyków za lud zgermanizowany, a Łotyszy za częściowo germański (choć już Litwini dostali etykietę „spolonizowanych” podludzi). Także Bośniaków określono mianem ludu „gotyckiego”, pochodzącego od Persów. Takie wnioski pozwoliły na sformowanie łotewskich, estońskich i bośniackich oddziałów Waffen-SS. Z perspektywy samych esesmanów wszystko to były jednostki germańskie, a nie cudzoziemskie. Bardzo podobnie sprawa miała się z Ukraińcami.

Głównym architektem utworzenia ukraińskiej dywizji Waffen-SS był Otto von Wächter – nazistowski aparatczyk narodowości austriackiej, który od lutego 1942 roku pełnił funkcję gubernatora dystryktu galicyjskiego Generalnego Gubernatorstwa. Już sam fakt utworzenia takiego dystryktu odzwierciedlał popularną wśród nazistów opinię na temat Galicji i jej mieszkańców.
Polacy uważali Galicję za sztuczny twór utworzony jako usprawiedliwienie dla rozbiorów Rzeczpospolitej pod koniec XVIII wieku. Naziści spoglądali na tę kwestię zupełnie inaczej. Jak wyjaśnia Christopher Hale w książce „Kaci Hitlera. Brudny sekret Europy”, eksperci Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS byli przekonani, iż około 25 procent populacji Rusinów (to jest Ukraińców) posiada znaczną ilość germańskiej krwi

Te 25 procent miało zamieszkiwać właśnie w Galicji: dawnym kraju koronnym Austrii, który w opinii nazistów cieszył się „niemiecką” państwowością już od średniowiecza. Dzięki temu Galicję można było uznać za obszar na którym należało jedynie rozbudzić prawdziwą, niemiecką tożsamość ludności, która błędnie uważała się za Ukraińców.

Szef SS, Heinrich Himmler, poparł taką wizję, a nawet zdołał przekonać do niej Hitlera. Ten zresztą co do idei także się z nią zgadzał – w końcu był Austriakiem i jako taki widział w Galicji utraconą prowincję.

Tak właśnie wyglądali "aryjscy" Ukraińcy ze Stanisławowa.
Tak właśnie wyglądali „aryjscy” Ukraińcy ze Stanisławowa.

Na terenie dystryktu galicyjskiego Generalnego Gubernatorstwa można było rozpocząć rekrutację, ale pod jednym, ścisłym warunkiem. Himmler i Hitler zgodzili się na utworzenie dywizji galicyjskiej, ale nie ukraińskiej. I wbrew powszechnej opinii właśnie taką dywizją była SS-Galizien. Himmler zabronił wręcz używania takich określeń jak „dywizja ukraińska” czy „naród ukraiński” – zarówno w rozmowach, jak i dokumentach.

W nazwie nowej dywizji, której formowanie rozpoczęto w pierwszych miesiącach 1943 roku, nie było wzmianki o Ukrainie, jej członków określano mianem Galicjan i nawet symbol oddziału zupełnie odcinał się od ukraińskich tradycji. Jak pisze Christopher Hale, gubernator Wächter zadecydował, że dywizja będzie używała starego austriackiego symbolu Galicji, złotego lwa, a nie ukraińskiego godła narodowego – tryzuba.

Otto von Wächter u zwyczajnej ukraińskiej rodziny. W wolnych chwilach ten Pan planował jak by tu zlikwidować naród ukraiński i mordował tysiące Żydów…
Otto von Wächter u zwyczajnej ukraińskiej rodziny. W wolnych chwilach ten Pan planował jak by tu zlikwidować naród ukraiński i mordował tysiące Żydów…

O dziwo sami Ukraińcy nie spostrzegli się, że proponowana im „własna” dywizja ma na celu przyspieszenie likwidacji narodu ukraińskiego, a nie wzmocnienie jego pozycji w ramach hitlerowskiego imperium. Himmler przyznał zresztą, że zadaniem 14 Dywizji Grenadierów SS „Galizien” jest zapoznanie ludności ukraińskiej z pojęciem bycia Niemcami.

Mimo to podczas miesięcznej rekrutacji zgłosiło się – bagatela – 81 999 Ukraińców. Chłopaków gotowych oddać życie za Hitlera i za… Galicję.

Źródło:









Sojusz z nazistami pana Twarowskiego...



Pitolenie o sojuszu hitlerowskich niemiec z Polską to pranie mózgu młodym ludziom. 


Po pierwsze, niemcy zbudowali swoją potęgę przed wojną na poczet łupów wojennych w Polsce, po drugie, jeszcze przed wojną planowali wyburzenie Warszawy i zamianę jej na miasto powiatowe - to wszystko świadczy o tym, że od początku planowali nas zniszczyć, a nie nawiązywać sojusze, szeroko o tym tutaj: http://werwolfcompl.blogspot.com/ 

  
Zwracam uwagę jak dobrano słowa w tytule: "polsko-nazistowski " - wpisuje się to w niemiecką propagandę od lat realizowaną pod kłamliwym hasłem o "polskich obozach konc" - jest to próba przeniesienia winy za wywołanie wojny (w tym zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciw ludzkości) z niemców - na Polskę. 

Niemcy uprawiają w Polsce propagandę mającą ich wybielić, a obciążyć Polaków - dlatego mieszają ludziom w głowach pojęciem nazizmu i faszyzmu, tworząc odpowiednie zbitki słowne jak wyżej, tak by nazistów, faszystów kojarzyć z polskością, a nie niemcami. 

Ten sam portal.

http://ciekawostkihistoryczne.pl/2015/05/17/cud-gospodarczy-w-iii-rzeszy-to-klamstwo-hitler-doprowadzil-niemcy-do-bankructwa/


 ============================================================

 Ten sam portal...

Bogu dzięki za hitlerowców”. Czy sojusz polsko-nazistowski był możliwy?

Autor: Michael Morys-Twarowski | 2 kwietnia 2014 | 116,191 odsłon


W sierpniu 1941 roku w Warszawie umieszczono olbrzymie płachty, przedstawiające żołnierzy Wehrmachtu, zmierzających walczyć z Sowietami. – Na froncie wschodnim, u boku żołnierza niemieckiego są Włosi, Hiszpanie, Belgowie, Norwegowie, Holendrzy, Słowacy, Węgrzy i Rumuni. A ty gdzie jesteś, Polaku? – głosiły umieszczone pod nimi napisy. Napisy dość szybko znikły. Ale sam pomysł nie odszedł w zapomnienie.


Historycy, szczególnie w ostatnich latach, nie mają problemu z wyobrażaniem sobie sojuszu polsko-niemieckiego przed wybuchem II wojny światowej. Ale co później? Bez myślenia przyjmujemy, że jakikolwiek pakt z nazistami po kampanii wrześniowej był wykluczony. Tymczasem hitlerowcy zupełnie poważnie rozważali scenariusze współpracy z Polakami. A i Polacy – wcale ich nie wykluczali.

Poszukiwania polskiego Quislinga. Kandydatów nie brakowało!

Już jesienią 1939 roku wśród niemieckiej wierchuszki powstał pomysł stworzenia marionetkowego polskiego rządu. Propozycję pokierowania gabinetem naziści złożyli Wincentemu Witosowi, aresztowanemu jeszcze w trakcie działań wojennych.



Materiały, do których dotarł niemiecki badacz Michael Foedrowitz wskazują, że Witos nie odrzucił od razu oferty – koniec końców jednak były trzykrotny premier nie chciał zostać „polskim Quislingiem”. Z kolei agenci Abwehry proponowali Józefowi Beckowi powrót do kraju i zajęcie się polskimi sprawami pod niemieckim nadzorem.
Nie można zapominać o kontekście całej sytuacji. Jesienią 1939 roku Polska została zaatakowana także przez Związek Radziecki, czyli znalazła się między dżumą a cholerą. Jednak już wtedy miano nadzieję, że Hitler i Stalin prędzej czy później wezmą się za łby.
Nazistowski atak na Związek Radziecki przewidział Władysław Studnicki (1867 – 1953), polityk i publicysta. – Nie macie materiału ludzkiego, aby obsadzić to terytorium i zabezpieczyć wasze linie komunikacyjne – tłumaczył Karlowi von Neumannowi-Neurode, niemieckiemu komendantowi Warszawy. Ten kazał mu sformułować propozycje na piśmie.



I tak 20 listopada 1939 roku Studnicki złożył powieloną broszurę zatytułowaną Memoriał w sprawie odtworzenia Armii Polskiej i w sprawie nadchodzącej wojny niemiecko-sowieckiejplanował w niej, że Polacy obsadzą tereny aż do Dniepru, zaś Niemcy po Don i Kaukaz.
Naziści nie byli jednak zainteresowani propozycjami Studnickiego, skądinąd jednego z najwybitniejszych polskich myślicieli politycznych. On sam rok później został internowany w Neubabelsbergu (gdy wybrał się do Berlina z memoriałem w sprawie niemieckich zbrodni), później siedział na Pawiaku.

Kwiaty, procesje, msze święte. Polska wita hitlerowców

W 1940 roku pojawiły się pogłoski o formowaniu przez nazistów antybolszewickich legionów, złożonych z Polaków, ale były to tylko plotki. Sytuacja zmieniła się w 1941 roku, kiedy wreszcie Hitler zaatakował Związek Radziecki. W pierwszej kolejności w rękach nazistów znalazły się ziemie dawnej II Rzeczypospolitej, od dwóch lat okupowane przez Sowietów. Jak wspomina Zbigniew Koźliński (ur. 1922), żołnierz ZWZ i Armii Krajowej:
Niemcy byli witani z entuzjazmem. Dochodziło do tego, że gospodarze dobrowolnie odprowadzali im z wdzięczności swoje krowy, zamawiali msze w ich intencji, stawiali im bramy tryumfalne.
Gdy przybyła w nasze strony hiszpańska Błękitna Dywizja, goszczono ją bardzo i upijano żołnierzy. Niemcy w pierwszych dniach ofensywy wyzwolili z sowieckich więzień wielu Polaków i to był też powód modłów za nich w kościołach (cyt. za Kochanowski, 309-310).
Z upływem kolejnych miesięcy naziści zaczęli dostrzegać potrzebę zmiany polityki wobec Polaków i wykorzystania ich w walce z bolszewikami.



Polacy. Bezcenny materiał wojenny

Już w sierpniu 1941 roku wyświetlano w Warszawie filmy, opatrzone komentarzem zachęcające Polaków do walki ze Związkiem Radzieckim, jednak szybko z nich zrezygnowano. 20 kwietnia 1943 roku Eberhard Schöngarth, szef policji bezpieczeństwa w Generalnej Gubernii (GG), ubolewał, że:
niektóre czynniki wciąż nie chcą zrozumieć, że dotychczasowy stosunek do narodu polskiego był pod wieloma względami niewłaściwy. Trzeba wreszcie zdobyć się na odwagę i zmienić niemiecki kurs.
Naród polski stanowi bezcenny materiał wojenny, jeśli się chce osiągnąć zwycięstwo, trzeba go bez reszty wprzęgnąć w służbę dla Niemiec (cyt. za Kochanowski, 312).
Dwa miesiące później, 19 czerwca 1943 roku, z propozycją wcielenia Polaków do Wehrmachtu wystąpili Heinrich Himmler i Hans Frank, generalny gubernator Generalnej Gubernii. Gdy jednak Hitler nie poparł pomysłu, Frank, obawiając się, że może zapłacić za to stanowiskiem, zaostrzył represje wobec Polaków.



Do koncepcji wracano, jednak ciągle natrafiano na opór ze strony Hitlera. W lutym 1944 roku oświadczył, że nie życzy on sobie nowej piłsudczykowskiej armii. Dopiero 24 października 1944 roku zgodził się na wstępowanie Polaków do ochotniczych pomocniczych sił zbrojnych. Do końca roku w GG pozyskano 471 ochotników, nawet nakręcono film propagandowy, na którym przez Kraków maszeruje oddział 30 mężczyzn i 15 kobiet w niemieckich mundurach i śpiewających polskie piosenki wojenne.
Jeszcze wiosną 1944 roku w ekspertyzach sporządzonych w siedzibie Gestapo w Warszawie sugerowano stworzenie polskiego rządu i polskiej armii liczącej 50 tysięcy żołnierzy, uzbrojonej i wyszkolonej przez niemieckich oficerów.

Aliancki pomysł: niech Polacy dogadają się ze Szwabami!

Kiedy wiosną następnego roku działania wojenne w Europie wchodziły w końcową fazę, wizję walczących ramię w ramię Polaków i Niemców podchwycili Brytyjczycy. Jest to o tyle zaskakujące, że wcześniej torpedowali wszelkie podejmowane przez nazistów próby nawiązania kontaktu z polskim rządem emigracyjnym – obawiali się, że Polacy mogą wspomóc Niemców w walce ze Związkiem Radzieckim.
Tymczasem z punktu widzenia Wielkiej Brytanii jeden zbrodniarz (Stalin) był cacy, a drugi (Hitler) be – do czasu. Jak wyjaśnia Jonathan Walker w książce „Trzecia wojna światowa. Tajny plan wyrwania Polski z rąk Stalina”, premier Winston Churchill:
[O]d czasu powrotu z Jałty rozważał wszystkie możliwości wyrwania Stalinowi zagrabionych terytoriów, lecz w połowie kwietnia [1945] jego desperacja i poczucie winy względem Polski osiągnęły najwyższy stopień. To właśnie wtedy zwrócił się do Komitetu Szefów Sztabów z prośbą o przygotowanie planu okiełznania Stalina przy użyciu siły militarnej (cyt. za Walker, s. 57).



Sporządzony plan operacji „Unthinkable” przewidywał, że atak na tereny zajęte przez Związek Radziecki rozpocznie się 1 lipca 1945 roku. Miały w nim wziąć udział siły brytyjskie, amerykańskie, polskie i… niemieckie.

Polacy się na to nie zgodzą. A może jednak?

Jonathan Walker zwraca uwagę, że [n]awet jeśli aliantom brakowało ludzi, trudno sobie wyobrazić, by żołnierze brytyjscy, amerykańscy lub polscy tolerowali członków Waffen SS czy na dobrą sprawę jakichkolwiek jednostek Wehrmachtu zamieszanych w zbrodnie na froncie wschodnim (Walker, s. 96).
To nie koniec problemów. Wspólne siły brytyjsko-amerykańsko-polsko-niemieckie musiały przecież posuwać się w kierunku wschodnim. Jak pisze Walker:
Skoro użycie niemieckich oddziałów byłoby kamieniem obrazy dla brytyjskiej opinii publicznej, co by powiedzieli Polacy na to, że Niemcy znów wkroczą na ich ziemie? Trudno sobie wyobrazić, by zgodzili się na powrót niemieckich żołnierzy, w dodatku z aprobatą aliantów. Taki ruch mógłby wykoleić całe przedsięwzięcie.






Brytyjscy planiści albo rozmyślnie umniejszyli skutki wykorzystania niemieckich oddziałów, albo nie zdawali sobie sprawy ze skali cierpień Polaków pod hitlerowską okupacją.
Faktem jest, iż przewidywali, że Niemcy wesprą aliantów dopiero jesienią 1945 roku, kiedy to wedle jednego ze scenariuszy Armia Czerwona miała być już pokonana.
W takim wariancie oddziały Wehrmachtu nie byłyby potrzebne na ziemiach polskich i zapewne przydałyby się aliantom na odebranym Sowietom obszarze wschodnich Niemiec (cyt. za Walker, s. 98-99).
Ostatecznie plan „Unthinkable” został zarzucony. Polska natomiast znalazła się w wyłącznej strefie wpływów radzieckich.

Czy była druga droga?




Fraza „sojusz polsko-nazistowski” na pierwszy rzut oka brzmi przerażająco. Kojarzy się z tekstami, które próbują w jakiś sposób uczynić Polaków współwinnymi części niemieckich zbrodni.
Tymczasem w tej części Europy nikt oprócz właśnie Polaków nie potrafił tak zdecydowanie przeciwstawiać się nazistowskim Niemcom. Poza tym propaganda komunistyczna hojnie szafowała oskarżeniami o współpracę z nazistami w odniesieniu do żołnierzy podziemia niepodległościowego.
Można byłoby przeciwstawić frazie „sojusz polsko-nazistowski” inną: „sojusz polsko-sowiecki”, który koniec końców miałby dla nas być bardziej korzystny (albo mniej niekorzystny). Prawda jest jednak taka, że Polska nie miała żadnego wyboru.



O losach państwa zdecydowali zbrodniarze, którzy zaatakowali ją w 1939 roku. Rozwiązania, jakie sugerowano Hitlerowi, czyli stopniowe ograniczenie represji, wykorzystania Polaków do walki z drugim agresorem i narzucenie marionetkowego rządu podchwycił drugi dyktator.
W ten sposób Stalin przejął władzę nad Polską i tak też powstał PRL.

Źródła:

  1. Foedrowitz Michael, W poszukiwaniu „modus vivendi”. Kontakty i rozmowy pomiędzy okupantami a okupowanymi dotyczące porozumienia niemiecko-polskiego w czasie II wojny światowej, „Mars” 1994, nr 2.
  2. Kochanowski Jerzy, Polacy do Wehrmachtu? Propozycje i dyskusje 1939-1945. Zarys problemu, „Przegląd Historyczny”, t. 93, 2002, z. 3.
  3. Walker Jonathan, Trzecia wojna światowa. Tajny plan wyrwania Polski z rąk Stalina, tłum. Łukasz Witczak, Kraków 2014.






Michael Morys-Twarowski - Absolwent prawa i amerykanistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, na tej samej uczelni obronił doktorat z historii. Współautor 3 monografii i kilkudziesięciu publikacji naukowych, poświęconych głównie historii Śląska Cieszyńskiego. W lutym 2016 ukazała się jego najnowsza książka pod tytułem "Polskie Imperium". Stały współpracownik Polskiego Słownika Biograficznego. Publikuje m.in. w "Focusie Historia".