Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

wtorek, 3 grudnia 2013

Jak Niemcy stworzyli Ukrainę i w jakim celu.





Bardzo ważny tekst, który uzmysławia nam, jak Niemcy stworzyli Ukrainę i w jakim celu.


Polecam szczególnie od punktu III.






PREZENTUJEMY NIEPUBLIKOWANY DOTYCHCZAS, TEKST AUTORSTWA ROMANA DMOWSKIEGO POŚWIĘCONEGO UKRAINIE. MATERIAŁ POCHODZI Z ARCHIWUM MINISTERSTWA SPRAW WEWNĘTRZNYCH I ADMINISTRACJI !!!


Roman Dmowski – “Kwestia ukraińska”



  1. Wyzwolenie narodowości
Jednym z ważniejszych zagadnień naszej polityki za­równo wewnętrznej, jak i zewnętrznej – jest kwestia ukra­ińska. Pojmuje się ją powszechnie jako jedną z kwestii narodowości, które się obudziły do samoistnego życia w dziewiętnastym stuleciu, podniosły swą mowę z narze­cza ludowego do godności języka literackiego, a w koń­cu osiągnęły niezawisły byt państwowy. W tym pojęciu, na mapie Europy – zjawienie się odrębnego państwa ukraińskiego – jest tylko kwestią czasu i to niedalekiego.
Jest to pojęcie zbyt proste. Kwestia ukraińska w obecnej swojej postaci daleko wykracza poza granice miejscowego zagadnienia narodowości: jako kwestia na­rodowości – jest ona o wiele mniej interesująca i mniej doniosła, niż jako zagadnienie gospodarczo-polityczne, od którego rozwiązania zależą wielkie rzeczy w przy­szłym układzie sił nie tylko Europy, ale całego świata. To jej znaczenie trzeba przede wszystkim rozumieć, aże­by móc w niej zająć jakiekolwiek świadome własnych celów stanowisko. Nie licząca się z nim polityka ukra­ińska będzie niepoczytalną.

O kwestiach narodowości, których cały szereg historia dziewiętnastego i początku dwudziestego stule­cia wysunęła i rozwiązała, trzeba w ogóle powiedzieć, że nie są one ani tak proste, ani tak podobne wszystkie do siebie, jak to się przy powierzchownym patrzeniu wydaje.
Klasyczny przykład odrodzenia narodowego i wzór dla innych narodowości przedstawiali Czesi. W kraju, w którym tylko lud wiejski mówił po czesku, a wszystkie inne warstwy były niemieckie, rozpoczął się w począt­ku XIX w. ruch narodowy czeski, który wykształcił sobie język literacki i stworzył w nim bogate piśmien­nictwo, szczycące się szeregiem dużej miary poetów i uczonych; zorganizował się świetnie w dziedzinie gos­podarczej, osiągnął przewagę w wytwórczości kraju, na tej drodze zdobył miasta i wytworzył przewodnie war­stwy społeczne; zorganizował się sprawnie do walki o swe prawa i interesy i poprowadził niezwykle ener­giczną, świadomą swych celów politykę, która dała Cze­chom pierwszorzędną rolę w monarchii habsburskiej; wreszcie przy rozbiorze tej monarchii nie tylko zdobył dla Czech niezawisły byt państwowy, ale osiągnął przy­łączenie do nich Słowacczyzny, Rusi Węgierskiej i części ziem polskich.

Taka wszakże imponująca historia odrodzenia zni­szczonego nie tylko politycznie, ale i cywilizacyjnie na­rodu jest wyjątkowa. Drugiego podobnego przykładu nie znajdziemy. Zrozumieć ją można tylko przypomniawszy sobie, że Czesi jako naród samoistny, mieli długą, pra­wie tysiącletnią historię, że cywilizacja czeska została zniszczona dopiero w XVII stuleciu, że jeszcze w wieku szesnastym, w złotym wieku naszej cywilizacji, pisarze nasi stwierdzali, że język czeski, jako starszy cywiliza­cyjnie, jest bogatszy i wyżej rozwinięty od polskiego. Taka długa i tak niedawno przerwana tradycja własnego, i to wysokiego życia cywilizacyjnego, której inne bu­dzące się narodowości nie miały, dała czeskiemu rucho­wi narodowemu treść bogatą i stała się główną podsta­wą jego potęgi.

W nawiasie trzeba dodać, że Czesi swego czasu odegrali dużą rolę w walce z Rzymem, biorąc wybitny udział w reformacji i w stojących za nią tajnych związkach. Tradycję tych związków politycy czescy odnowili w ostatnich czasach, co im dało ścisłe stosunki z wpływowymi żywiołami w Europie i Amery­ce, oraz energiczne poparcie ich sprawy przez tajne organizacje. Odbiło się to jednak silnie na ich młodym państwie i na duchu jego polityki, i przyszłość dopiero pokaże, czy nie pociągnie to za sobą wielkich dla niego trudności.

Sprawa narodowości wyrosła zarówno wśród ludów odradzających się narodowo, jak w opinii publicznej Europy, pod wpływem trzech głównie czynników: 1) rewolucji francuskiej, która wyprowadziła na widownię dziejów naród, istniejący niezależnie od państwa i bio­rący w swe ręce władzę nad państwem; 2) zajmującej w pierwszej połowie XIX w. uwagę całej Europy sprawy polskiej, sprawy narodu historycznego, cywilizacyjnie samodzielnego i posiadającego bogatą ideologię poli­tyczną, a pozbawionego własnego państwa; wreszcie 3) romantyzmu w literaturze, zwracającego się ku bo­gactwu duchowemu własnej rasy, wynoszącego wartość tradycji ludowej jako źródła poetyckiego natchnienia i duchowej siły narodu.

Jednakże nie można powiedzieć, żeby z tych źródeł wyrosły spontaniczny ruch narodowości był główną przyczyną ich emancypacji, ich, że tak powiemy, poli­tycznej kariery.

Z chwilą, kiedy idea narodowości zdobyła sobie swe stanowisko w Europie XIX w., dyplomacja wielkich mocarstw zrozumiała, że w wielu wypadkach można ją znakomicie wyzyskać w walce z przeciwnikiem. Wyzy­skano też ją przede wszystkim w kwestii wschodniej, przeciw Turcji. Narody bałkańskie zawdzięczały swoje wyzwolenie przede wszystkim temu, że potężne państwa dążyły do zniszczenia stanowiska Turcji w Europie.

Mocarstwa, które rozebrały Polskę spostrzegły też w XIX w., że budząc kwestię narodowości na obszarze dawnej Rzeczypospolitej można ogromnie osła­bić Polaków i potężnie zredukować obszar narodowy polski. Zaczęły one wytwarzać ruchy narodowości pla­nowo, własnymi środkami.

Klasyczny w tym względzie przykład stanowią po­czątki ruchu litewskiego. Po stłumieniu powstania [18]63-4 r. słynny Milutinowski plan organizacji oświaty w Królestwie Kongresowym miał na celu wydobycie spod wpływu polskiego wszystkich możliwych żywiołów w kraju, wszystkiej lud­ności mówiącej po rusku, po litewsku, nawet po nie­miecku i po żydowsku. Do tego prowadziło grupowanie tych żywiołów w oddzielnych możliwie szkołach średnich, które zresztą wszystkie były rosyjskie.
W tym planie gimnazjum w Mariampolu przezna­czone zostało dla synów mówiących po litewsku wło­ścian północnej części guberni suwalskiej. Istniejąca w szkołach dla Polaków dodatkowa nauka języka polskiego, w tej szkole została zastąpiona przez naukę języka litewskiego, którego pierwsze podręczniki zosta­ły opracowane na rozkaz rządu. Następnie utworzo­no przy uniwersytecie moskiewskim dziesięć stypendiów dla Litwinów, wychowańców gimnazjum mariampolskiego. Wszyscy pierwsi działacze narodowi litewscy wyszli z owych stypendystów. Znacznie później do­piero (już bez poparcia i wbrew widokom rządu rosyj­skiego) przenieśli oni ruch z Królestwa do Kowna, propagując go przede wszystkim w seminariach du­chownych.
Austria wcześniej już to samo mniej więcej robiła wśród ludności ruskiej we wschodniej Galicji.
Prusy w swoim czasie nawet próbowały w swej statystyce urzędowej opatentować wynalazek narodowości kaszubskiej i mazurskiej; wynalazku tego wszakże w następstwie się zrzekły.
Na każdą tedy kwestię narodowości trzeba patrzeć z dwóch punktów widzenia: 1) co dana narodowość przedstawia jako odrębna jednostka etniczna, pod względem językowym, cywilizacyjnym, tradycji historycz­nych? jaka jest jej spójność? i 2) kto, przeciw komu, w jakim celu dąży do jej zorganizowania w nowe państwo?
Z obu tych punktów widzenia kwestia ukraińska przedstawia się jako przedmiot bardzo skomplikowany, a tym samym bardzo interesujący.

II. Ukraina jako narodowość
Wyraz “Ukraina”, który do niedawna jeszcze ozna­czał ziemie kresowe na południowym wschodzie Polski, w języku politycznym ostatnich czasów przybrał nowe znaczenie. W dzisiejszym postawieniu kwestii ukraiń­skiej przez Ukrainę rozumie się cały obszar, którego ludność mówi w większości narzeczami małoruskimi, obszar, na którym mieszka blisko pięćdziesiąt milionów ludzi.
Narzecza wschodniosłowiańskie, zwane ruskimi, z początku mało się między sobą różniące, liczebnie się bardzo rozrosły przez kolonizację słabo zaludnionych obszarów od Karpat aż do Pacyfiku, i przez asymilację ich ludności. Wyraźne zróżnicowanie ich na odłamy wielko- i małoruski – dodać jeszcze trzeba trzeci, bia­łoruski – nastąpiło dopiero po zniszczeniu i spustosze­niu Wielkiego Księstwa Kijowskiego przez koczowniczych Połowców. Język wielkoruski, rosyjski kształtował się na leśnym obszarze między Wołgą i Oką, na którym osadnicy słowiańscy zlewali się stopniowo ze szczepami fińskimi i który przez dwa stulecia pozostawał pod jarzmem mongolskim. Stał się on językiem państwa moskiewskiego, późniejszej Rosji, i wydał wielką, bogatą i oryginalną literaturę.

Natomiast mowa małoruska stała się mową południowego zachodu, który wchodził coraz bardziej w sferę panowania polskiego. Była ona mową Podkarpacia, które przez krótki czas tworzyło własne państwo, Królestwo Halickie, oraz mową osadników posuwających się pod osłoną potęgi polskiej coraz głę­biej w step, coraz dalej na wschód, za Dniepr, od Czer­wonej Rusi przez Podole, Kijowszczyznę, województwo czernihowskie i połtawskie, i wchłaniających w siebie żywioły stepowe. Po utracie tych województw przez Polskę i następnie po rozbiorze Polski posuwanie się tych osadników na wschód, poza Don, i na południe, ku Morzu Czarnemu, nie ustało i nie ustało dalsze sze­rzenie się mowy małoruskiej. Stąd olbrzymi obszar, jaki ona obecnie zajmuje.

Ludność małoruska różni się od wielkoruskiej nie tylko mową. Już sam fakt, że ostatnia kolonizowała obszary leśne i mieszała się ze szczepami fińskimi, gdy pierwsza szerzyła się na stepie, wchłaniając w siebie jego wędrownych mieszkańców, musiał wytworzyć dużą różni­cę. Jeszcze większa wynikła z różnicy w losach dziejo­wych. Gdy tamta, pozostając długo w sferze panowania mongolskiego, urabiała się pod jego wpływami, ta ule­gła silniejszym lub słabszym wpływom zachodnim, pol­skim, a nawet w znacznej swej części przez unię ko­ścielną wciągnięta została w sferę wpływu Kościoła Rzymskiego. Można nawet powiedzieć, że różnice cha­rakteru, psychologii są większe, niż różnice mowy.

Trzeba wszakże stwierdzić, że pomiędzy poszczególnymi ziemiami, na których rozbrzmiewa mowa mało­ruska, a jak dziś się mówi ukraińska, istnieją ogromne różnice warunków przyrodzonych i większe jeszcze róż­nice w losach dziejowych. Zaczynając od ziem podkar­packich, które już blisko tysiąc lat temu należały do Polski, a od Kazimierza Wielkiego do pierwszego rozbioru bez przerwy stanowiły integralną część Korony, które wreszcie nigdy nie były pod panowaniem rosyjskim, a kończąc na pobrzeżu czarnomorskim i późno kolonizowanych ziemiach na wschód od Połtawszczyzny, które nigdy nie widziały panowania polskiego, można podzielić obszar mowy małoruskiej na jakie siedem czy osiem odrębnych całości, z których każda miała inną historię. Stąd głębokie różnice duchowe, kulturalne i polityczne między poszczególnymi odłamami ludności mówiącej po małorusku, i ogromnie ubogi zapas tego, co jest wszystkim odłamom wspólne.
Kwestia ukraińska stoi w przeciwieństwie do kwestii wszystkich innych odradzających się narodowości. Tam w każdym wypadku jest to sprawa paru lub kilku milionów ludności względnie jednolitej, gdy tu chodzi o dziesiątki milionów, za to rozpadające się na bardzo różnorodne grupy terytorialne. Przy tej różnorodności mówić o istnieniu narodu ukraińskiego można tylko z wielką licencją.

Niemniej przeto sam fakt istnienia ludu odcinają­cego się wyraźnie od sąsiednich lub zamieszkujących z nim te same ziemie mową, zwyczajami, charakterem, wreszcie religią lub obrządkiem, już rodzi kwestię, która w sprzyjających warunkach zjawia się na terenie poli­tycznym, bądź na skutek dążeń działaczy wychodzących z tego ludu, bądź też przez machinację państw usiłują­cych wygrać ją w swoim interesie. To było nieuniknione i na obszarze mowy małoruskiej.
Kwestia narodziła się jednocześnie, w połowie dzie­więtnastego stulecia, w dwóch odległych od siebie punktach.

Ruch samorzutny, podjęty przez ludzi czystych i bezinteresownych, szukających odrębnego kulturalno-literackiego wyrazu dla odrębnego ducha swego ludu, zjawił się w tym czasie na Ukrainie Zadnieprzańskiej. Głównym jego przedstawicielem był poeta Szewczenko.
Nie było to przypadkiem, że kolebką jego była ta właśnie ziemia. Dawne województwa czernihowskie i połtawskie to była najbardziej stylowa Ukraina, najpiękniejsza rasowo i najbujniejsza duchowo. Ta ziemia wydała w pierwszej połowie XIX stulecia wielkiego pisa­rza Hohola (Gogola), który, choć pisał po rosyjsku, wyrażał w swej twórczości ducha Ukrainy. Ona też po­została ogniskiem ruchu ukraińskiego w państwie rosyjskim.
Rząd rosyjski nie stawiał przeszkód tej pracy kul­turalno-literackiej, aczkolwiek patrzył na nią niezbyt chętnym okiem. Traktował on ten ruch jako regionalistyczny. Natomiast Polacy, ze zrozumiałych względów, darzyli go sympatią oraz zachęcali do przekształcenia się na polityczny. Ich pragnieniem było wygrać go przeciw Rosji. Było to dążenie całkiem logiczne. W państwie, w którym żywioł rosyjski usiłował zalać wszystko, nale­żało dla własnej obrony podsycać wszelkie dążenia do narodowego przeciwstawienia się Rosji. Zaczynając od powstania [18]63 r., na którego sztandarach obok Orła i Po­goni umieszczono św. Michała, a kończąc na Dumie ro­syjskiej, w której za przykładem Koła Polskiego powstała autonomiczna grupa ukraińska, stale istnieje pewien związek sympatii między polityką polską w państwie rosyjskim a ruchem ukraińskim.
Drugim punktem, w którym kwestia się zjawia, jest zabór austriacki, Wschodnia Galicja. Tam początki są całkiem inne. Tam rząd austriacki wytwarza kwestię ruską w celu osłabienia Polaków. Jak mówiono w Ga­licji, „hrabia Stadion wynalazł Rusinów”. Stąd kwestia tego ruchu stanęła tam od razu jako kwestia polityczna, praca zaś nad odrodzeniem kulturalnym była traktowa­na raczej jako zabieg pomocniczy do polityki.
Była to kwestia czysto miejscowa, kwestia państwa austriackiego, obejmująca wschodnią Galicję i północną Bukowinę, Rusini (Ruthenen) stali się prawno-politycznie jedną z narodowości austriackich. Nie wszyscy się za takich uznali: obok nielicznych żywiołów, uważających się za Polaków (gente Ruthenus, natione Polonus), silny odłam (starorusini) uważał się za Rosjan i posługiwał się w życiu kulturalnym językiem rosyjskim, uważając mowę małoruską jedynie za gwarę ludową. Ten kieru­nek był podsycany i zasilany przez Rosję, która aż do wojny 1914 r. patrzyła na Galicję Wschodnią jako na przyszłą swą zdobycz.

Dopiero pod koniec ubiegłego stulecia zaczęto mó­wić o narodowości „ukraińskiej”, zaludniającej zarówno Galicję Wschodnią, jak południe państwa rosyjskiego, i zjawiła się kwestia „ukraińska” jako zagadnienie przy­szłości politycznej ziem przez tę narodowość zaludnio­nych. Od tego czasu w austriackim języku politycznym wyraz „Rusini” szybko jest wypierany przez nowy ter­min „Ukraińcy”.


III. Ukraina w polityce niemieckiej
Łatwość, z jaką sfery polityczne wiedeńskie z miej­scowego, wąskiego pojęcia Rusinów (Ruthenen) prze­skoczyły na szerokie pojęcie Ukraińców i wewnętrzną austriacką kwestię ruską zamieniły na międzynarodową ukraińską, była zadziwiająca. Byłaby ona wprost nie­zrozumiałą, gdyby nie głęboka zmiana, która zaszła współ­cześnie, pod koniec ubiegłego stulecia w położeniu monarchii habsburskiej.

Związane od kilkunastu lat z Niemcami przymie­rzem Austro-Węgry zamieniły pod koniec stulecia to przymierze na związek głębszy, ściślejszy, prowadzący z jednej strony do tego, żeby Niemcom i Węgrom monarchii, zagrożonym w swym panowaniu przez inne na­rodowości, dać silne oparcie w Niemcach Rzeszy, z dru­giej zaś do podporządkowania dyplomacji austro-węgierskiej polityce zewnętrznej cesarstwa niemieckiego. Już wtedy dla poruszeń polityki austriackiej, których nie można było zrozumieć w Wiedniu, znajdowało się wy­jaśnienie w Berlinie.

Otóż w owym czasie literatura polityczna wszechniemiecka zaczęła się żywo zajmować wypracowywaniem koncepcji nowego państwa — Wielkiej Ukrainy. Jednocze­śnie utworzono konsulat niemiecki we Lwowie, nie dla obywateli niemieckich, których we wschodniej Galicji właściwie nie było, ale do współpracy politycznej z Ukra­ińcami, co zresztą publicznie zostało ujawnione.

Ujawniono też żywą akcję na terenie spraw ruskich Związku Obrony Kresów Wschodnich (Ostmarkenverein), założonego w Niemczech do walki z polskością.
Okazało się, że z chwilą zamiany kwestii na ukraiń­ską środek ciężkości polityki w tej kwestii przeniósł się z Wiednia do Berlina.

Pytanie teraz, dlaczego Niemcy, nie posiadające ludności ruskiej w swym państwie, tak żywo się tą kwestią zajęły. Nie mogła to być idealistyczna, bezintere­sowna chęć popierania odradzającej się narodowości, ile że zainteresowanie kwestią wychodziło od rządu i od sfer reprezentujących zaborczą politykę niemiecką. Było to wygrywanie kwestii w interesach niemieckich. Prze­ciw komu?

W okresie poprzedzającym wojnę światową Niemcy patrzyły na Rosję jako na pole swej eksploatacji eko­nomicznej i sferę swych wpływów politycznych. Nawet poza granicami Niemiec czasami traktowano Rosję jako część szerszego imperium niemieckiego. Z tego stano­wiska dążyli oni do osłabienia jej zarówno politycznego, jak gospodarczego: chodziło im o to, żeby nie była ona zdolna do przeciwstawienia się im na żadnym polu.

Pod koniec właśnie ubiegłego stulecia Rosja, która głównie bogactwo ziem małoruskich widziała w ich nie­słychanie urodzajnym czarnoziemie, zaczęła energicznie eksploatować znajdujące się tam obficie pokłady żelaza i węgla kamiennego i na nich budować swój własny przemysł, obliczony nie tylko na zapotrzebowanie krajo­we, ale i na obce rynki wschodnie. Dla Niemiec ozna­czało to nie tylko zmniejszenie w przyszłości rynku ro­syjskiego dla ich wwozu, ale także nowe współzawod­nictwo na rynkach azjatyckich.

Z drugiej strony, Niemcy pod koniec ubiegłego stu­lecia umocniły się w Turcji i zaczęły prowadzić dzieło całkowitego jej opanowania. Tu wielką przeszkodą dla nich była pozycja Rosji na Morzu Czarnym i dostęp jej do Bałkanów.

Wszystkie te niebezpieczeństwa i te trudności usu­wał śmiały pomysł utworzenia niepodległej, wielkiej Ukrainy. 

Nadto, uważawszy słabość kulturalno-narodową żywiołu ukraińskiego, jego niejednolitość, obecność na pobrzeżu morskim różnorodnych żywiołów etnicz­nych, nic wspólnego nie mających z ukrainizmem, obfi­tość w kraju ludności żydowskiej, wreszcie dość znaczną ilość osadników niemieckich (w Chersońszczyźnie i na Krymie) — można było mieć pewność, że nowe państwo uda się wziąć pod silny wpływ niemiecki, ująć w ręce niemieckie jego eksploatację i całkowicie pokierować jego polityką.

Niepodległa Ukraina zapowiadała się jako gospodarcza i polityczna filia Niemiec.

Natomiast Rosja bez Ukrainy, pozbawiona jej zboża, jej węgla i żelaza pozostałaby państwem wielkim terytorialnie, ale niesłychanie słabym gospodarczo, nie mającym żadnych widoków na gospodarczą samodziel­ność, skazanym na wieczną zależność od Niemiec. Od­cięta zaś od Morza Czarnego i od Bałkanów, przesta­łaby wchodzić w rachubę w sprawach Turcji i państw bałkańskich. Teren ten pozostałby całkowicie domeną Niemiec i ich pomocnicy, monarchii habsburskiej.

Z punktu widzenia celów polityki niemieckiej wzglę­dem Rosji największym niewątpliwie dziełem tej polityki byłaby wielka Ukraina.
Był wszakże jeszcze ktoś, przeciw komu Niemcy uważały plan ukraiński za zbawienny.

Gdy kwestia polska w drugiej połowie XIX w. zeszła z porządku dziennego spraw międzynarodowych i zamieniła się w wewnętrzną kwestię trzech mocarstw rozbiorczych, polityka niemiecka była jedyną, która mia­ła otwarte oczy na całość tej kwestii. Nie podzielała ona optymizmu Rosji i Austrii i nie przestała się obawiać powrotu tej kwestii na grunt międzynarodowy. Nie ukrywał tego Bismarck, a i Bülow otwarcie mówił, że Niemcy walczą nie tylko ze swymi Polakami, lecz z całym narodem polskim.

Niemcy rozumieli, iż odbywający się szybko postęp ich polityki na terenie światowym prowadzi do wielkie­go konfliktu. Chwile zaś wielkich starć między mocar­stwami mają to do siebie, że wtedy tłumione w czasie pokoju kwestie wdzierają się na teren międzynarodowy. Kwestia polska nie była tak zduszona, żeby już nigdy wypłynąć nie mogła; przeciwnie pod koniec XIX stule­cia rozpoczął się w Polsce ruch odrodzenia politycznego, tworzył się we wszystkich trzech zaborach jeden wielki obóz narodowy, świadczący, że nowe pokolenia pol­skie czegoś się nauczyły, przemawiający językiem na­prawdę politycznym, którego od dawna już w Polsce nie słyszano.

Wystąpienie Polski na widownię międzynarodową, jako wielkiego narodu, byłoby dla polityki niemieckiej wielką klęską. Jeżeli nie można było tego narodu zni­szczyć, trzeba go było zrobić małym. Na to zaś naj­prostszym sposobem było stworzenie państwa ukraiń­skiego i posunięcie jego granic w głąb ziem polskich tak daleko, jak daleko sięgają dźwięki mowy ruskiej.


Plan ukraiński tedy był sposobem zadania potężne­go ciosu jednocześnie Rosji i Polsce.


Ten plan na papierze urzeczywistniono. Tym pa­pierem był traktat podpisany w r. 1918 w Brześciu Li­tewskim przez skleconą ad hocdelegację Rzeczypospo­litej Ukraińskiej z jednej strony, przez Niemcy, Austro-Węgry, Turcję i Bułgarię z drugiej. Pozostał on na pa­pierze, bo potężne do niedawna Niemcy w owej chwili zdolne były już tylko papiery podpisywać.
Pozostał on jako testament cesarskich Niemiec, w trudnej powojennej dobie czekający na wykonawców.


IV.  Ukraina w polityce światowej
Po rewolucji rosyjskiej kwestia ukraińska weszła w nową fazę. Przy ustroju federalistycznym państwa sowieckiego, ta część jego terytorium, na której większość ludności używa mowy małoruskiej została republiką ukraińską, ze spornym zakresem samodzielności i z urzę­dowym językiem ukraińskim.

Jednocześnie, po odbudowaniu Polski na skutek wojny światowej część ziem dawnej Rzeczypospolitej z ludnością mowy ruskiej, a wśród nich dawna Galicja Wschodnia, będąca ważnym ogniskiem ruchu ukraińskie­go, weszła w skład naszego państwa.

W tym stanie rzeczy kwestia ukraińska nie została uznana za rozstrzygniętą ani przez Ukraińców, ani przez te czynniki, które się ich sprawą z tych czy innych względów opiekowały. Fermentacja na jej gruncie nie ustała i nie ustały zabiegi, skierowane ku oderwaniu ziem ruskich zarówno od Rosji sowieckiej, jak od Pol­ski. Te zabiegi wywołały nawet słynną wyprawę na Ki­jów ze strony polskiej w 1920 r., której powody i cele polityczne nie zostały dotychczas należycie wyjaśnione. Nie zmieniła ona nic zasadniczo w stanie kwestii ukra­ińskiej, tylko tyle, że pokój ryski, który po niej nastą­pił, ustalił granice Ukrainy sowieckiej na zachodzie, usu­wając Polskę ze znacznej części terytorium, które przed­tem siłą faktu zajmowała.
W tych pierwszych latach po wojnie światowej i rewolucji rosyjskiej nie przewidywano jeszcze, że kwestia ukraińska w krótkim czasie nabierze znaczenia światowego.

Jak już wszyscy dziś wiedzą, wojna 1914–18 r., która we wschodniej Europie sprowadziła przede wszystkim głębokie przewroty polityczne, dla pozostałego świata, a zwłaszcza dla zachodniej Europy, stała się wielkim przewrotem ekonomicznym. Tę rolę odegrała ona nie tylko przez to, że zniszczyła znaczną część bo­gactwa narodów i zdezorganizowała istniejący przed nią układ stosunków gospodarczych, ale także, i to w więk­szej o wiele mierze, iż znakomicie przyśpieszyła postę­pujący już przed nią proces, który polega przede wszystkim na decentralizacji przemysłowej świata. Ten pro­ces niesie katastrofę państwom, w których przemysł dotychczas się centralizował.

Te skutki wojny, nie docenione z początku należy­cie – zdawało się bowiem, że niedomagania gospodar­cze są tylko czasowe – dają się czuć coraz silniej, im dalej jesteśmy od wojny. Coraz widoczniejsze jest, iż rządy państw nie są zdolne na nie zaradzić, i sfery bez­pośrednio zainteresowane, przedstawiciele wielkiego ka­pitału, wykazują coraz większą energię i coraz większą pomysłowość w szukaniu środków ratunku.

Ulubioną ideą, nad którą pracuje dziś wiele tęgich umysłów, nie tyle politycznych, ile finansowych, jest dy­strybucja, na drodze umowy pokojowej, wytwórczości pomiędzy państwami świata, prowadząca do tego, żeby jedne pozostały producentami, inne zaś zgodziły się po­zostać konsumentami tego czy innego towaru. Ten, kto by z konsumenta chciał zaawansować na producenta, byłby uznany za wroga ustalonego porządku na świecie. Chodzi o to, żeby przodujące dziś gospodarczo i poli­tycznie państwa, produkujące coraz drożej, były zabez­pieczone od współzawodnictwa innych państw, które mogąc wytwarzać taniej, zaczęły rozwijać swój przemysł w ostatnich czasach.

Urzeczywistnienie wszakże tej niepospolitej idei, pomimo istnienia Ligi Narodów i całego szeregu innych pomocy, nie jest łatwe. Za jedną z największych prze­szkód stojących mu na drodze, uważana jest sowiecka Rosja. Wyraźnie drwi sobie ona z wysiłków kapitali­stycznej Europy i Ameryki ku ratowaniu ustalonego porządku handlowego na świecie, jak o tym świadczy chociażby ostatnia mowa Stalina w Moskwie. Te drwiny mogłyby pozostać słowami bez treści, gdyby Rosja zo­stała pozbawiona węgla i żelaza, które posiada w obfi­tości właśnie na terytorium ukraińskim. Oderwanie tedy Ukrainy od Rosji byłoby wyrwaniem jej zębów, zabez­pieczeniem się od jej współzawodnictwa i skazaniem jej na rolę. wiecznego konsumenta wytworów obcego przemysłu.

W związku z tamtą pierwszorzędne miejsce na po­rządku dziennym spraw światowych zajmuje dziś druga wielka idea.

Znaczenie, jakie dziś zdobył automobil i aeroplan w pokoju i w wojnie, oraz coraz szersze zastosowanie motorów naftowych, przede wszystkim na okrętach, sprawiło, że skromna do niedawna nafta wysunęła się na czoło surowców wydobywanych z wnętrza ziemi. Jeżeli państwa, panujące dotychczas w układzie gospodar­czym świata, zdołają skupić w swych rękach wszystką, albo prawie wszystką naftę, panowanie ich mogłoby być zabez­pieczone na długo, o ile, ma się rozumieć, jaki przewrót techniczny nie odebrałby nafcie jej dzisiejszego znaczenia.
Stąd idea podzielenia świata na skombinowanych między sobą nielicznych posiadaczy nafty, tym samym uprzywilejowanych, i na upośledzoną resztę, która to cenne paliwo może otrzymywać tylko od tamtych, albo nie otrzymywać wcale, np. w razie wojny.

Nawet ta skromna ilość nafty, która znajduje się na naszym Podkarpaciu, była główną przeszkodą w za­łatwieniu sprawy wschodniej Galicji na konferencji po­kojowej.
Przeważna ilość znanej dziś nafty znajduje się w Ameryce. Stany Zjednoczone produkują przeszło 69% wszystkiej nafty na świecie. Poza tym drugie miejsce w produkcji światowej zajmuje Wenezuela, czwarte Me­ksyk, wreszcie spore ilości wytwarzają Kolumbia, Peru i Argentyna. Na tej wszystkiej nafcie spoczywa lub ma nadzieję spocząć ręka amerykańska.

W naszym starym świecie naftę posiada w mniej­szych ilościach Europa (przede wszystkim Rumunia, potem Polska) i Azja. Persja (eksploatacja głównie w angielskich rękach) zajmuje piąte miejsce w produkcji świata, Indie Holenderskie – siódme, mniejsze ilości wy­dobywane są w Indiach Brytyjskich, w Japonii i w Chi­nach. W ostatnich latach Anglicy odkryli naftę w Iraku i rozpoczęli jej eksploatację.

Najbogatsze wszakże źródła nafty w starym świecie, przedstawiające blisko połowę produkcji całej Europy i Azji, a mogące produkować znacznie więcej, znajdują się na Kaukazie (Baku). Dzięki nim Rosja zajmuje dziś trzecie miejsce w świecie w produkcji nafty.

Tym sposobem druga wielka idea dzisiejszego pro­gramu urządzenia świata rozbija się o Rosję sowiecką.

Ukraina nie posiada nafty – mogłaby jej mieć trochę, gdyby do niej zostały przyłączone ziemie polskie z Drohobyczem i Borysławiem – ale, jeżeli dość szero­ko pojąć jej obszar, sięgnąć aż do Morza Kaspijskiego, jak to się zaczyna robić, wtedy oderwanie Ukrainy od Rosji pociąga za sobą odcięcie ostatniej od Kaukazu i wyzwolenie nafty kaukaskiej spod jej panowania.
To wiąże kwestię ukraińską z najbardziej aktualną dziś kwestią światową – kwestią nafty.


V. Perspektywy państwa ukraińskiego
Kwestii tedy ukraińskiej nie można tak traktować, jak się traktuje kwestię pierwszej lepszej narodowości, obudzonej do życia politycznego w XIX stuleciu. Zna­czeniem swoim przerasta ona wszystkie inne ze wzglę­du na liczbę ludności mówiącej po małorusku, jak na rolę obszaru przez nią zajmowanego i jego bogactw na­turalnych w zagadnieniach polityki światowej.


Już pod koniec ubiegłego stulecia zajęła ona po­czesne miejsce w planach polityki Niemiec, pod których patronatem została tak szeroko postawiona. Odbudowa­nie państwa polskiego nie zmniejszyło, ale raczej zwię­kszyło jej znaczenie w widokach polityki niemieckiej: z jej rozwiązaniem wiążą się nadzieje na zmianę granicy niemiecko-polskiej i na zredukowanie Polski do obszaru, na którym byłaby państewkiem nic nie znaczącym, od Niemiec całkowicie uzależnionym. 

Ekonomiczna zaś stro­na kwestii tak wielką rolę grająca w widokach mocar­stwa Hohenzollernów, dla dzisiejszych Niemiec, przy ich potężnych trudnościach gospodarczych, jest jeszcze do­nioślejsza. Niewątpliwie miał ją między innymi na myśli szef rządu niemieckiego, gdy niedawno w swej mowie wskazywał główne źródło finansowych i gospodarczych kłopotów niemieckich w układzie rzeczy politycznych na wschód od Niemiec.


W ostatnich latach, dzięki węglowi i żelazu Zagłębia Donieckiego oraz nafcie kaukaskiej, Ukraina stała się przedmiotem żywego zainteresowania przedstawicieli ka­pitału europejskiego i amerykańskiego i zajęła miejsce w ich planach gospodarczego i politycznego urządzenia świata na najbliższą przyszłość.

Do tego trzeba dodać – co nie jest wcale najmniej znaczącym – rolę, jaką Ukraina obok Polski odgrywa w zagadnieniach polityki żydowskiej.

Dzięki temu i dzięki szeregowi jeszcze innych po­mniejszych przyczyn, jak interesy dawnych wierzycieli Rosji oraz tych, których majątki przemysłowe i rolne pozostały na terytorium obecnej Ukrainy sowieckiej, wreszcie nadzieje pewnych sfer katolickich na zaprowa­dzenie unii kościelnej na Ukrainie, o kwestii ukraińskiej nie można powiedzieć, żeby cierpiała na brak sympatii w świecie.

Na pewno też, o ile by doszło do oderwania Ukra­iny od Rosji, potężne sfery użyłyby wszelkich swoich wpływów i środków na to, ażeby rzecz się nie zakończyła utworzeniem jakiegoś względnie małego państewka. Tylko wielka, możliwie największa Ukraina mogłaby prowadzić do rozwiązania tych zagadnień, które nadały kwestii ukraińskiej tak szerokie znaczenie.

Ukraina, oderwana od Rosji, zrobiłaby wielką karierę. Czy zrobiliby ją Ukraińcy?…

Młode, budzące się do roli dziejowej narodowości, skutkiem ubogiego zapasu tych tradycji, pojęć, uczuć i instynktów, które tworzą z gromady ludzkiej naród, oraz skutkiem braku doświadczenia politycznego i wy­ćwiczenia w rządzeniu własnym krajem, dochodząc do samodzielnego bytu państwowego, stają oko w oko z trudnościami, z którymi nie zawsze sobie umieją radzić. Nawet my, którzy nie przestaliśmy być wielkim narodem historycznym, na skutek względnie krótkiej przerwy w naszym bycie państwowym, po odbudowaniu państwa wykazaliśmy wielki brak doświadczenia i wielką nieudolność w uporaniu się z zadaniami, które na nas spadły. Na szczęście, zazwyczaj nieliczne i zajmujące niewielki obszar, tworzą one małe państewka, w których mają do rozwiązania zagadnienia mniejszego kalibru.
Ukraina wszakże to nie jest jakaś Litwa Kowieńska z dwoma i pół milionami mieszkańców, w której najtrud­niejsze zagadnienia tkwią w jej finansach i dają się roz­wiązywać na razie przez wyprzedawanie z góry poręb leśnych.

Ukraina stanęłaby od pierwszej chwili wobec wiel­kich zagadnień wielkiego państwa. Przede wszystkim stosunek do Rosji. Rosjanie musieliby być najniedołężniejszym w świecie narodem, żeby łatwo pogodzić się z utratą olbrzymiego obszaru, na którym znajdują się ich najurodzajniejsze ziemie, ich węgiel i żelazo, który stanowi o ich posiadaniu nafty i o ich dostępie do Mo­rza Czarnego. Następnie eksploatacja tego węgla i żela­za z wszystkimi jej konsekwencjami w ustroju i w życiu gospodarczym kraju. Wielkie zagadnienie przedstawia pobrzeże czarnomorskie, etnicznie nie będące ukraińskim, stosunek do ziem dońskich, do nieukraińskiego Krymu, a nawet do Kaukazu. Naród rosyjski, ze swymi tradycjami historycznymi, z wybitnymi instynktami państwowymi, stopniowo do uporania się z tymi zagadnie­niami dochodził i na swój sposób je rozwiązywał. Nowy naród ukraiński musiałby od razu znaleźć swoje sposoby sprostania tym wszystkim zadaniom i niezawodnie do­wiedziałby się, że jest to nad jego siły.

Co prawda, znaleźliby się tacy, którzy by się tym zajęli, ale tu właśnie występuje tragedia.


Nie ma siły ludzkiej, zdolnej przeszkodzić temu, ażeby oderwana od Rosji i przekształcona na niezawisłe państwo Ukraina stała się zbiegowiskiem aferzystów całego świata, którym dziś bardzo ciasno jest we włas­nych krajach, kapitalistów i poszukiwaczy kapitału, organizatorów przemysłu, techników i kupców, speku­lantów i intrygantów, rzezimieszków i organizatorów wszelkiego gatunku prostytucji: Niemcom, Francuzom, Belgom, Włochom, Anglikom i Amerykanom pośpieszyliby z pomocą miejscowi lub pobliscy Rosjanie, Polacy, Ormianie, Grecy, wreszcie najliczniejsi i naj­ważniejsi ze wszystkich Żydzi. Zebrałaby się tu cała swoista Liga Narodów…
Te wszystkie żywioły przy udziale sprytniejszych, bardziej biegłych w interesach Ukraińców, wytworzyłyby przewodnią warstwę, elitę kraju. Byłaby to wszakże szczególna elita, bo chyba żaden kraj nie mógłby poszczycić się tak bogatą kolekcją międzynarodowych kanalii.


Ukraina stałaby się wrzodem na ciele Europy; lu­dzie zaś marzący o wytworzeniu kulturalnego, zdrowego i silnego narodu ukraińskiego, dojrzewającego we własnym państwie, przekonaliby się, że zamiast własne­go państwa, mają międzynarodowe przedsiębiorstwo, a zamiast zdrowego rozwoju, szybki postęp rozkładu i zgnilizny.


Ten, kto przypuszcza, że przy położeniu geograficznym Ukrainy i jej obszarze, przy stanie, w jakim znajduje się żywioł ukraiński, przy jego zasobach ducho­wych i materialnych, wreszcie przy tej roli, jaką posiada kwestia ukraińska w dzisiejszym położeniu gospodarczym i politycznym świata, mogłoby być inaczej – nie ma za grosz wyobraźni.


Kwestia ukraińska ma rozmaitych orędowników, za­równo na samej Ukrainie, jak poza jej granicami. Między ostatnimi zwłaszcza jest wielu takich, którzy dobrze wiedzą, do czego idą. Są wszakże i tacy, którzy rozwią­zanie tej kwestii przez oderwanie Ukrainy od Rosji przedstawiają sobie bardzo sielankowo. Ci naiwni najlepiej by zrobili, trzymając ręce od niej z daleka.


VI. Rosja i Ukraina
Z tego, co tu powiedziano o kwestii ukraińskiej nie wynika, ażeby lud ukraiński i wszystko, co z niego wychodzi dążyło do oderwania się od Rosji.

Co do ludu, trzeba powiedzieć, że przy poziomie kultury, na którym znajduje się ludność tej części Euro­py, jedyną prawie jej troską są jej sprawy gospodarcze, a stosunek jej do państwa zależy od sposobu traktowa­nia tych spraw przez władzę państwową. Zresztą, nawet w najbardziej cywilizowanych krajach, dążenia politycz­ne narodu są przede wszystkim dążeniami jego warstw oświeconych.

Gdy chodzi o inteligencję, wychodzącą z ludu małoruskiego na południu Rosji, to niemała jej część uważa się po prostu za Rosjan: nie tylko zaspakaja w języku rosyjskim swe potrzeby kulturalne, ale posiada rosyjską ideologię polityczną: na mowę zaś małoruską patrzy jako na narzecze rosyjskie. Inni – a tych liczba dziś szybko rośnie – uważają się za Ukraińców, dążą do rozwinięcia ukraińskiego języka literackiego i bronią jego praw urzędowych, ale w większości uważają Ukrainę za integralną część państwa rosyjskiego. Sto­sunek do obecnej Rosji zależy od tego, kto jest bolsze­wikiem, a kto nim być nie chce, lub ma do tego drogę przeciętą.

Gdy chodzi o Rosjan, to z wyjątkiem chyba samo­bójczych doktrynerów, nie ma wśród nich takich, którzy by przyznawali Ukrainie prawo do oderwania się od Rosji i utworzenia własnego, niezawisłego od niej państwa. Jedni uważają ludność małoruską za takich samych Ro­sjan jak oni; drudzy patrzą przyjaźnie na kultywowanie przez nią swego języka literackiego; trzeci wreszcie przyznają jej prawo do takiego, czy innego stopnia od­rębności politycznej, ale wszyscy uważają Ukrainę za część państwa rosyjskiego, na zawsze z nim związaną.

Nie znaczy to, żeby kwestia ukraińska, przy wszyst­kich czynnikach, które ją tworzą i popierają, nie była dla Rosji kwestią poważną i niebezpieczną.

Ukraina, jako najpoważniejsza pod względem gos­podarczym część państwa rosyjskiego, jest ziemią, od której zależy cały jego rozwój w przyszłości. Nie mniejsze znaczenie ma posiadanie jej w wojnie.

Obecna Rosja sowiecka, tak samo jak dawna Rosja carska, jest najbardziej militarnym państwem na świecie. Na jej armię często się patrzy przede wszystkim jako na Armię Czerwoną, przeznaczoną do współdziałania z rewolucją światową. Zdaje się, że sam rząd sowiecki lubi, żeby tak się na jego militaryzm zapatrywano. Tym­czasem, gdy się bliżej rzeczom przyjrzymy, musimy stwierdzić, że to jest przede wszystkim armia rosyjska, której istnienie i rozmiary wywołane są potrzebą utrzy­mania całości państwa i obrony jego granic.

W rozmaitych swych częściach Rosja jest zagrożona powstaniami. Niedawno widzieliśmy powstanie w Azer­bejdżanie, kraju z ludnością właściwie turecką. Było to powstanie nie pierwsze i nie ostatnie. Azerbejdżan to Baku, a Baku to nafta; nafta zaś dzisiaj, o ile nie znaj­duje się w rękach angielskich lub amerykańskich, nabiera własności silnego fermentu politycznego. Coraz częściej w ślad za nią ukazuje się na powierzchni ziemi inny dziwny płyn – krew.

Nawiasem mówiąc, obok Amerykanów i Anglików, są i inne narody, a przede wszystkim Niemcy, które uważają, że umiałyby sobie z naftą poradzić.


Z tymi szczególnymi właściwościami nafty spotyka­my się i my na naszym Podkarpaciu, gdzie ferment po­lityczny jest bardzo silny w stosunku do ilości nafty. Na tym terenie naftowym mamy do czynienia z zagra­nicznymi przedsiębiorcami, nie tylko przemysłowymi, ale i politycznymi: ci, tak samo jak tamci, ożywiają ruch przy pomocy obcego kapitału.

Zresztą, nie tylko naftowy Azerbejdżan gotów jest w sprzyjających okolicznościach przyprawić Rosję so­wiecką o niemałe trudności wewnętrzne.

Sprawa obrony granic przed wrogiem zewnętrznym najpoważniej się przedstawia na Dalekim Wschodzie, w dalszej zaś przyszłości zapowiada się groźnie. Nawią­zany z Chinami kontakt, bez porównania bliższy, niż to było za carskiej Rosji, nie pozwala już w sprawach chiń­skich na zastój: trzeba albo robić bolszewizm w Chinach, albo z Chinami wojować. Z chwilą, kiedy Kuomintang, czy jakikolwiek inny rząd chiński, poradzi sobie na wewnątrz ze swoimi komunistami, zacznie on niewątpliwie naciskać na Rosję, ażeby ją wyprzeć z jej stanowisk na Dalekim Wscho­dzie. Sowiety, zdaje się, dobrze to rozumieją: stąd Chiny zajmują pierwsze miejsce wśród ich zainteresowań.
Nie tu miejsce na dłuższe zatrzymywanie się nad Chinami. Wystarczy tylko wskazać przede wszystkim, że Chińczycy, mając kraj najbardziej przeludniony na świecie, należą do najenergiczniejszych kolonizatorów. Ta energia ich wzmogła się ostatnimi czasy: w ostat­nich wprost kilku latach posunęli oni kolonizację tzw. Wewnętrznej Mongolii – co dla Rosji nie jest obojętne – tak znakomicie, że zamieniła się ona w kraj chiński. Jeszcze ważniejsze dla Rosji jest, że to samo się robi w Mandżurii.

Rosja sowiecka już miała niedawno ostry konflikt z Chinami w Mandżurii i na nowy w krótkim czasie musi być przygotowana. Wojna zaś z Chinami coraz mniej zapowiada się jako zabawka, nie tylko dlatego, że przyswajają one sobie europejską sztukę wojenną i ćwi­czą się wojskowo w swych wojnach domowych, ale także, i to przede wszystkim, ze względu na ich ewolu­cję gospodarczo-techniczną ostatnich czasów.

Chiny są wielkim krajem rolniczym. Są jednak rów­nież i były zawsze wielkim krajem przemysłowym. Tyl­ko, odcięte od świata, zapatrzone w siebie, ugrzęzły w starych chińskich metodach produkcji. Obecnie prze­chodzą one z ogromną szybkością na metody europej­skie. Mając wszystkie najważniejsze surowce w wielkiej ilości, w coraz szerszym zakresie przerabiają w zbudowanych według ostatnich wymagań techniki europejskiej fabrykach ziarno na mąkę, włókno bawełniane i jedwab­ne na tkaninę, rudę na żelazo i stal, piasek na szkło itd. Ułatwia im to fakt, że są jednym z najbogatszych w węgiel krajów na świecie.
Wojna tedy z Chinami będzie coraz bardziej wojną z państwem przemysłowym, a to brzmi bardzo po­ważnie.
Gdyby Rosja została pozbawiona Ukrainy, a przez to węgla, żelaza i nafty została pozbawiona – jej widoki na przeciwstawienie się Chinom w wojnie stałyby się wkrótce znikome. Historia bliskiej przyszłości byłaby historią posuwania się państwowego i kolonizacji chińskiej ku Bajkałowi, a po­tem niezawodnie dalej. Byłaby to zguba Rosji, z punktu widzenia niejednej polityki pożądana. Przyszedłby wszakże czas, i to może dość rychło, kiedy narody europejskie spostrzegłyby i nawet odczuły, że Chiny są za blisko.

To położenie sprawia, że Rosja, jakikolwiek rząd w niej będzie rządził, musi bronić Ukrainy jako swej ziemi, do ostatniego tchu, w poczuciu, że strata jej by­łaby dla niej ciosem śmiertelnym.


VII. Widoki realizacji
Przy całym znaczeniu Ukrainy dla Rosji i przy naj­dalej idącej gotowości Rosji do jej obrony, wreszcie przy całym militaryzmie tejże Rosji, można sobie wyo­brazić oderwanie od niej tego cennego kraju. Siła mili­tarna Rosji nie wystarczyłaby na prowadzenie pomyślnej wojny jednocześnie na dwóch frontach, i silne natarcie na nią z zachodu w razie jej wojny na Dalekim Wscho­dzie, która nawet w bliskiej przyszłości jest bardzo moż­liwa, musiałoby się dla niej skończyć fatalnie. Wtedy program ukraiński mógłby się stać rzeczywistością.

Na to wszakże, ażeby mogło nastąpić zajęcie Ukra­iny przez nieprzyjaciela, tym nieprzyjacielem musi być Polska i Rumunia. Żeby największe potęgi świata chciały oderwać Ukrainę od Rosji i gotowe były na to wiele poświęcić, ich chęci pozostaną tylko dobrymi chęciami, jeżeli głównymi wykonawcami ich woli nie będą Polacy i Rumuni, a przynajmniej sami Polacy.


Tu dopiero występuje cała trudność realizacji pro­gramu ukraińskiego.


Rumuni dobrze rozumieją, że za budowanie pań­stwa ukraińskiego zapłaciliby co najmniej Besarabią. Wie­dzą oni dobrze, iż wszelkie apetyty na Besarabię, które się ujawniają od czasu do czasu ze strony Sowietów, mają swoje źródło nie w Moskwie, ale w Charkowie i Kijowie. Gdyby nie hamulec moskiewski, sytuacja w tej sprawie byłaby o wiele ostrzejsza. Dla Rumunii bezpieczniej jest mieć za sąsiada wielkie państwo, którego polityka z musu przenosi swój środek ciężkości coraz bardziej do Azji, niż państwo mniejsze, które ześrodkuje swe interesy nad Morzem Czarnym. Stąd obudzenie w Rumunii zapału do odrywania Ukrainy od Rosji nie jest rzeczą łatwą.


Jeszcze ważniejsza w tej sprawie jest sytuacja, nie chcemy powiedzieć polityka, Polski. Jedno bowiem z naj­większych nieszczęść Polski tkwi w tym, że dziesięcio­lecie, które upłynęło od jej odbudowania, nie wystarczyło jej do wytworzenia programu wyraźnej, konsekwentnej polityki państwowej, odpowiadającego jej położeniu i jej interesom. Jej rozdwojenie polityczne, które wystąpiło tak jaskrawo podczas wojny światowej, nie skończyło się jeszcze, aczkolwiek zbliża się szybkimi krokami ku końcowi. Polityczny absurd, który polegał na związaniu się z państwami centralnymi i na nagięciu całego pro­gramu polityki polskiej do ich widoków, nie zlikwido­wał się od razu. Obóz, który ten absurd reprezentował, związał ze sobą na gruncie polityki wewnętrznej różnorodne żywioły, które mu dały poparcie w sprawach po­lityki zagranicznej, nie rozumiejąc ich lub uważając je za mniej ważne. To mu dało siły do narzucenia krajowi swej polityki zewnętrznej, w której nie wiadomo, co było świadomym programem, a co po prostu przyzwy­czajeniem z ubiegłych czasów, od którego nieruchawa myśl uwolnić się nie umiała.


Stąd w polityce państwa polskiego widzimy ciągły opór przeciw temu, co się narzucało, co wynikało z lo­giki położenia, ciągłe próby wykolejenia jej, nawrócenia jej na drogi, po których szła dawniej w związku z pań­stwami centralnymi. Odbiło się to fatalnie na pozy­cji międzynarodowej państwa polskiego i nawet wy­warło ujemny wpływ na politykę naszego sojusznika, Francji.


Na szczęście, doświadczenie dziesięciu lat i dojrze­wanie polityczne żywiołów, które do niedawna dla spraw polityki zewnętrznej nie miały komórek w mózgu, spra­wia, że myśl polska szybko się w tych sprawach ujed­nostajnia; na szczęście, powiadamy, bo żadne państwo dwóch kierunków polityki zewnętrznej długo nie znie­sie, i prędzej czy później za taki luksus drogo musi zapłacić.


I w stosunku do zagadnienia ukraińskiego opinia polska bliska jest zupełnego ujednostajnienia.


Położenie nasze w tej sprawie jest bardzo wyraźne. Choćbyśmy mieli najmętniejsze pojęcie o dążeniach ukraińskich, to przecie posiadamy pisany dokument, bę­dący oficjalnym programem państwa ukraińskiego. Jest nim traktat brzeski. Konspirujący z naszymi konspira­torami Ukraińcy mogą nawet szczerze dziś deklarować wiele rzeczy, ale zdrowo myśląca polityka nie może się przecie opierać na deklaracjach pojedynczych ludzi czy organizacji, czy nawet urzędowych przedstawicieli całego narodu. Musi ona patrzeć przede wszystkim na to, co tkwi w instynktach, w dążeniach ludów i w logice rze­czy. Jakiekolwiek byłoby państwo ukraińskie, zawsze musiałoby ono dążyć do objęcia wszystkich ziem, na których rozbrzmiewa mowa ruska. Musiałoby dążyć nie tylko dlatego, że takie są aspiracje ruchu ukraińskiego, ale także dlatego, że chcąc się ostać wobec Rosji, która by się nigdy z jego istnieniem nie pogodziła, musia­łoby być jak największym i posiadać jak najliczniejszą armię.


Polska tedy o wiele większą od Rumunii zapłaciła­by cenę za zbudowanie państwa ukraińskiego.

To wszakże jest tylko jedna strona rzeczy.

Niepodległa Ukraina byłaby państwem, w którym dominowałyby wpływy niemieckie. Tak by było nie tylko dlatego, że dzisiaj działacze ukraińscy konspirują z Niemcami i mają ich poparcie; i nie tylko dlatego, że o tym marzą Niemcy i że mają na obszarze ukraińskim Niem­ców i Żydów, którzy byliby dla nich oparciem; ale także, i to przede wszystkim, dlatego, że całkowite zrealizowanie programu ukraińskiego kosztem Rosji, Polski i Rumunii, ma naturalnego, najpewniejszego protektora w Niemczech i musi Ukraińców wiązać z nimi. Polska przy istnieniu państwa ukraińskiego, znalazłaby się mię­dzy Niemcami a sferą wpływów niemieckich, można powiedzieć, niemieckim protektoratem. Nie ma potrzeby unaoczniać, jakby wtedy wyglądała.


Wreszcie, jak to wyżej powiedzieliśmy, zbudowana dziś wielka Ukraina nie byłaby w swych kierowniczych żywiołach tak bardzo ukraińska i nie przedstawiałaby na wewnątrz stosunków zdrowych. To byłby naprawdę wrzód na ciele Europy, którego sąsiedztwo byłoby dla nas fatalne.

Dla narodu, zwłaszcza dla narodu jak nasz młode­go, który musi się jeszcze wychować do swych przezna­czeń, lepiej mieć za sąsiada państwo potężne, choćby nawet bardzo obce i bardzo wrogie, niż międzynarodowy dom publiczny.
Z tych wszystkich względów program niepodległej Ukrainy nie może liczyć na to, żeby Polska za nim sta­nęła, a tym mniej, żeby zań krew przelewała. I to pol­ska opinia publiczna już dziś bardzo dobrze rozumie.


My możemy być niezadowoleni z linii granicznej pokoju ryskiego, ale to nie odgrywa w naszej polityce wielkiej roli.
Możemy żałować i niewątpliwie serdecznie żałuje­my naszych rodaków, którzy nawet w większych skupie­niach dziś żyją w granicach Ukrainy sowieckiej, i dobra polskiego, które inni tam pozostawili, ale te uczucia nie mogą nas wykoleić z drogi, którą nam dyktuje dobro Polski jako całości, i jej przyszłości.

Możemy nawet współczuć wierzycielom francuskim Rosji, ale im powiemy, że ich rewindykacje, chociaż naj­bardziej uprawnione, nic nie mają wspólnego z wielkimi celami nie tylko Polski, ale i Francji.

Zdaje się, że na kwestię ukraińską w naszej poli­tyce zewnętrznej już niema miejsca.

Tym samym, wobec naszej pozycji jako sąsiada Rosji, a w szczególności Ukrainy sowieckiej, realizacja programu ukraińskiego przedstawia się więcej, niż wąt­pliwie.



***


Ostateczne wykreślenie kwestii ukraińskiej z pro­gramu naszej polityki zewnętrznej pociągnie za sobą dla naszego państwa jeden przede wszystkim doniosły sku­tek. Ustali się traktowanie kwestii ruskiej w państwie polskim jako jego kwestii wewnętrznej, i tylko we­wnętrznej. Zniknie pokusa do podpalania swego domu po to, żeby się od niego zajął dom sąsiada.


Koniec
Tekst pochodzi z 1930 roku.
Źródło: Archiwum MSWiA, sygn. K-458.





P.S. 2022 r.

https://pl.ww2facts.net/4620-myths-about-the-origin-of-ukraine-and-ukrainians-myt.html








czwartek, 28 listopada 2013

Niemieckie obozy w Afryce



reblogged




Wywiad miesięcznika "Historia Do Rzeczy" (nr 2/2013) z duńskim historykiem Casperem Erichsenem, współautorem książki "Zbrodnia kajzera". Rozmawiał Piotr Zychowicz.



--------------------------------------------------------------------------------------

Niemieckie obozy w Afryce


„Historia Do Rzeczy”[„HDR”]: –W Polsce panuje przekonanie, że pierwszy obóz koncentracyjny Niemcy zbudowali w 1933 r. w Dachau.

Casper Erichsen [CE]:  –To nieprawda. Pierwszy obóz koncentracyjny, a właściwie całą sieć obozów, Niemcy zbudowali w roku 1904 w Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej, czyli w obecnej Namibii.

„HDR”: –Kogo w nich zamknięto?

CE:  –Przedstawicieli dwóch afrykańskich ludów – Herero i Nama.

„HDR”: –Co się działo w tych obozach?

CE:  –Obozy te były piekłem na ziemi, w których rozegrało się ludobójstwo. Nosiły nazwę Konzentrationslager.

„HDR”:  –Brzmi znajomo.

CE:  –Ośrodki te wyglądały bardzo podobnie do tych, które kilkadziesiąt lat później w Europie zbudował Hitler. Składały się z szeregu prymitywnych chat, często szałasów zrobionych z patyków i szmat. Otoczono je posterunkami uzbrojonych strażników i drutem kolczastym. Albo zwałami ściętych, suchych krzewów najeżonych kolcami, których do dzisiaj rośnie bardzo dużo na namibijskich sawannach.

„HDR”:  –Jakie warunki panowały w obozach?

CE:  –Przeludnienie, brak wody, koców, ubrań. A przede wszystkim żywności. Ludzie byli głodzeni. Czasami rzucano im jakieś odpadki albo wydawano po garści ryżu. Nie pomyślano jednak przy tym, żeby zaopatrzyć ich w garnki, więc ryż ten był zjadany na surowo. Zamiast ubrań wydawano worki, w których wycinano dziury na głowę i ręce. Efekty nietrudno sobie wyobrazić. Choroby, robactwo, gnijące rany. A wreszcie masowe zgony. Średnia życia w niemieckich obozach w Afryce nie przekraczała kilku miesięcy.

„HDR”: –Jak zachowywali się strażnicy?

CE:  –Jak „rasa panów”. Herero i Nama byli traktowani gorzej niż zwierzęta. Katowanie, wrzaski, tortury. Wykorzystywanie seksualne młodych kobiet i dziewcząt. Wszyscy więźniowie byli zmuszani do niewolniczej pracy przy budowie infrastruktury niemieckiej kolonii. Dróg, kolei, domów. Ten, kto nie dawał sobie rady w niezwykle ciężkiej pracy, był bity, zabijany.

„HDR”:  –Najgorszy ze wszystkich obozów znajdował się na Shark Island – Wyspie Rekinów.

CE: –Shark Island to niewielka skała położona w pobliżu portowego miasteczka Lüderitz. Z lądem łączy ją niewielki mostek. Straszne miejsce. Bez drzew, bez żadnego schronienia. Zimą jest tam niezwykle zimno z powodu lodowatych prądów oceanicznych, wiatrów i rozbijających się o wyspę fal. Niemcy umieścili tam kilka tysięcy tubylców. Mężczyzn, kobiet i dzieci. Wykorzystywano ich do budowy nabrzeża. Cały dzień brodzili w lodowatej wodzie. Nadzorcy byli przy tym wyjątkowo brutalni. Znamy przypadki, że więźniowie woleli sobie rozerwać gołymi rękami gardło, niż pojechać na Shark Island.

„HDR”:  –Jaka była śmiertelność w tym obozie?

CE:  –Niemal wszyscy więźniowie zginęli. Wyjątkowo drastyczny jest fakt, że ciała zamordowanych wyrzucano prosto do morza. I często dryfowały one wzdłuż rozświetlonego wybrzeża Lüderitz, na którym w piwiarniach i ekskluzywnych restauracjach bawili się Niemcy. Więźniowie na Shark Island słyszeli muzykę i kobiecy śmiech dochodzący z Lüderitz…

„HDR”:  –Jest jeszcze jeden aspekt działania niemieckich obozów w Afryce. Eksperymenty medyczne…

CE:  –To również brzmi znajomo, prawda? W przypadku Afryki wyglądało to tak: na początku w obozach nie było żadnych lekarzy. Ludzie po prostu umierali. Ewentualnie pomoc mogli nieść tylko misjonarze, których czasami wpuszczano za bramy. Dopiero później pojawili się niemieccy doktorzy wojskowi i… było jeszcze gorzej.

„HDR”: –Dlaczego?

CE:  –Bo nie interesowało ich uratowanie życia Herero i Nama. Uznali, że istnienie obozów i wysoka śmiertelność więźniów są dla nich okazją do dokonywania eksperymentów medycznych. Robiono rzeczy drastyczne. Wstrzykiwano ludziom rozmaite substancje, otwierano brzuchy. Wyróżniał się zwłaszcza wzbudzający przerażenie dr Bofinger. To, co było jednak najbardziej haniebne, to masowe preparowanie fragmentów ciał więźniów.

„HDR”:  –Fragmentów ciał? Brzmi To jak obłęd.

CE:  –Na niemieckich uniwersytetach zapanowała wówczas moda na badania rasowe. Mierzenie czaszek, kości, mózgów i wyciąganie z tego bzdurnych wniosków o wyższości jednych ras nad drugimi. Zastępy naukowców i studentów, którzy się tym zajmowali, potrzebowały preparatów. Władze Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej postanowiły im je tanio dostarczyć. Źródłem pochodzenia preparatów były oczywiście obozy koncentracyjne.

„HDR”:  –Jakie części ciała wysyłano do Niemiec?

CE:  –Wszystkie. Mózgi, wątroby, dłonie, uszy, oczy, kobiece narządy rodne, penisy. Wszystko wycięte i zapeklowane w słojach. Przede wszystkim wysyłano jednak czaszki. W obozie Swakopmund zmuszono więźniarki do gotowania obciętych głów, a następnie oskrobywania ich z resztek mięsa za pomocą kawałków szkła. Te głowy często należały do najbliższych krewnych tych kobiet. Czaszki trafiały do instytutów naukowych, ale również do prywatnych kolekcjonerów. Do dzisiaj w zbiorach w Niemczech można znaleźć wiele czaszek i zasuszonych głów Herero i Nama.

„HDR”:  –Obozy koncentracyjne, o których mówimy, były elementem wojny między Niemcami a tubylcami, która wybuchła w roku 1904. Według ówczesnej niemieckiej prasy spiralę przemocy nakręcili Herero, którzy mordowali oraz gwałcili białe kobiety i dzieci.

CE:  –To propaganda. Przyczyny wojny były bardziej skomplikowane. Niemcy w Afryce Południowo-Zachodniej znajdowali się w kiepskiej sytuacji. Choć przyjeżdżało ich coraz więcej, mieli w swoim posiadaniu bardzo mało ziemi. Większość pastwisk i gruntów nadających się pod uprawę należała do Herero i Nama. Podobnie było ze stadami bydła, które stanowiły główna gałąź gospodarki kolonii. Niemieccy farmerzy musieli dzierżawić ziemię od tubylczych wodzów…

„HDR”:  –Co zapewne nie bardzo im się podobało.

CE:  –Delikatnie mówiąc. Jednocześnie bowiem Niemcy byli nastawieni skrajnie rasistowsko. Uważali Nama i Herero za Untermenschen. Traktowali więc tubylców w sposób niezwykle arogancki. Bili ich, okradali, często gwałcili ich kobiety. Wszystko to powodowało, że sytuacja zaczęła być niezwykle napięta. Niemcy chcieli zagrabić ziemię Herero i Nama. A te plemiona miały dosyć upokorzeń.

„HDR”:  –Wystarczyła jedna iskra, żeby doszło do powstania.

CE:  –Tak. Wreszcie – najpierw Herero, a potem Nama – chwycili za broń i wystąpili przeciwko Niemcom. Wracając do pańskiego poprzedniego pytania – przez całą wojnę tubylcy zamordowali czworo dzieci i dwie niemieckie kobiety. Zdarzały się przypadki, że po zabiciu lub przepędzeniu z jakiejś farmy mężczyzn, plemienni wojownicy konwojowali niemieckie kobiety i dzieci do najbliższego miasteczka.

„HDR”:  –A jak to wyglądało w drugą stronę?

CE:  –W samych obozach koncentracyjnych Niemcy wymordowali 20 tys. kobiet i dzieci. Do tego trzeba dodać masakry i pacyfikacje osad oraz wiosek. Mówimy o dziesiątkach tysięcy ludzi. Życie Herero i Nama – niezależnie od tego, czy był to wojownik, czy kobieta, czy dziecko – nie miało dla Niemców najmniejszej wartości. Ocenia się, że w sumie wymordowali 80 proc. całej populacji Herero i 50 proc. Nama. A mówimy o ludach, które liczyły odpowiednio 100 tys. i 20 tys. członków.

„HDR”:  –To paradoks, że „cywilizowani” Europejczycy zachowywali się w sposób barbarzyński, a „dzicy” tubylcy prowadzili wojnę w sposób przyzwoity.

CE:  –Tak, to może wydawać się zaskakujące. Rdzenni mieszkańcy tej części Afryki nie byli jednak dzikusami, ale ludźmi, którzy przestrzegali zasad wojny. W dużej mierze miała na to wpływ wieloletnia działalność misjonarzy oraz prastare tradycje honorowego prowadzenia wojen.

„HDR”:  –A dlaczego Niemcy nie przestrzegali praw wojny?

CE:  –Bo dla nich Herero i Nama nie byli równorzędnymi przeciwnikami. Byli podludźmi, wobec których nie obowiązywały żadne zasady. Uważali, że do „dzikusów” może przemówić tylko naga, brutalna siła. Niemcy prowadzili przeciwko Herero i Nama wojnę totalną, na wyniszczenie.

„HDR”:  –Wojna wcale nie okazała się jednak spacerkiem.

CE:  –Tubylcy mieli broń palną. Świetnie znali teren, byli mistrzami walki podjazdowej. 11 sierpnia 1904 r. pod Waterberg miała miejsce walna bitwa między Herero, a siłami niemieckimi dowodzonymi przez gen. Lothara von Trothę. Niemcy planowali unicestwić przeciwnika, ale afrykańscy wojownicy – wraz z kilkudziesięcioma tysiącami kobiet, dzieci oraz stadami bydła – wyrwali się z okrążenia. Niemcy wówczas wypchnęli ich na straszliwą pustynię Omaheke.

„HDR”:  –Co się stało na tej pustyni?

CE:  –Ludzie byli pozbawieni wody, padali jak muchy. Próbowali pić krew swojego bydła, ale powiększało to tylko pragnienie. Cała pustynia była usiana trupami. Najpierw umarli starcy i dzieci. Powrotu nie było, bo gen. von Trotha wydał tzw. rozkaz eksterminacyjny.

„HDR”:  –Słucham?

CE:  –Rozkaz eksterminacyjny. To jeden z niewielu przypadków w historii, że zbrodniarz pozostawia na piśmie coś takiego. Trotha w odezwie do tubylców, która została wydana 3 października 1904 r. stwierdził, że każdy członek plemienia Herero, który zostanie napotkany na terytorium niemieckim, zostanie zastrzelony. Rozkaz ten stał się katalizatorem rzezi. Niemieckie patrole zaczęły polowanie na Herero. Masakrowano całe wioski i osady. Przy okazji, z rozpędu, zabitych zostało wielu tubylców nienależących do Herero. Niemcy nie bardzo bowiem rozróżniali tubylców… To właśnie ci Herero, którzy przeżyli tę orgię mordów, trafili do obozów koncentracyjnych.

„HDR”:  –Czy cesarz Wilhelm II wiedział, co wyrabiają jego generałowie w Afryce?

CE:  –Nie ma co do tego wątpliwości. Był naczelnym zwierzchnikiem sił zbrojnych. Regularnie otrzymywał raporty o tym, co się dzieje w jego kolonii. Gdy von Trotha wrócił do Niemiec, otrzymał od kajzera order Pour le Mérite i pochwałę za „wielkie zasługi dla ojczyzny”.

„HDR”:  –Kiedy zakończyła się gehenna Herero i Nama?

CE:  –Wojna skończyła się w 1908 r., nowe – nieco liberalniejsze – władze kolonii nakazały zamknięcie Shark Island. Niedobitki Herero i Nama zostały rozparcelowane po niemieckich farmach i przedsiębiorstwach jako tania siła robocza. Przywódcy Nama, którzy przetrwali pobyt na Shark Island, zostali jednak skierowani do innego obozu, znajdującego się w głębi lądu. Trzymano ich jeszcze przez sześć lat w straszliwych warunkach w stajniach. Uwolniły ich dopiero wojska brytyjskiego Związku Południowej Afryki (dzisiejsza RPA), które zajęły niemiecką kolonię w 1914 r. po tym, gdy wybuchła I wojna światowa.

„HDR”:  –Czy wojna z Herero i Nama była dla Niemców wojną o Lebensraum?

CE:  -Bez wątpienia. To było zresztą sformułowanie, którego wówczas oficjalnie używano. Na przełomie XIX i XIX w. w Niemczech zapanowała moda na darwinizm społeczny. Zgodnie z nim słabsze rasy i narody powinny ustąpić miejsca rasie germańskiej. Rzesza była wówczas przeludniona i w Berlinie marzono o zdobyciu nowej przestrzeni życiowej w Afryce.

„HDR”:  –Kilkadziesiąt lat później Hitler szukał jej w Polsce, na Ukrainie i Białorusi.

CE:  –Nie ma wątpliwości, że wszystkie rasowe i ekspansjonistyczne teorie rozwijały się w Niemczech na długo przed tym, nim ktokolwiek usłyszał o Hitlerze. Przywódca NSDAP czerpał pełnymi garściami z niemieckich doświadczeń w Afryce. Był produktem swoich czasów, ukształtowanym przez klimat epoki. Sam w jednym z przemówień stwierdził, że Europa Wschodnia będzie dla Niemców kolonią. To nie było przypadkowe przejęzyczenie. Hitler próbował w Europie Wschodniej zrealizować te same cele, co jego poprzednicy w Afryce. I używał do tego takich samych metod.

„HDR”:  –Czy są jakieś bezpośrednie związki między Niemiecką Afryką Południowo-Zachodnią a NSDAP?

CE:  –Oczywiście. Przede wszystkim pierwszym niemieckim gubernatorem tej kolonii był Heinrich Ernst Göring, ojciec przyszłego szefa Luftwaffe. Nie ma wątpliwości, że w dużej mierze ukształtował syna. Przede wszystkim jednak – szczególnie w pierwszym okresie istnienia NSDAP – przez szeregi partii Hitlera przewinęło się wielu weteranów wojny z Herero i Nama. Nie były to wcale postacie drugoplanowe.

„HDR”:  –Na przykład?

CE:  –Franz Ritter von Epp. Niemiecki oficer, który brał czynny udział w ludobójstwie Herero i Nama, a po I wojnie światowej stworzył słynny monachijski Freikorps. Jego podwładnym był m.in. przywódca SA, Ernst Röhm. Epp był jednym z filarów, na których oparł się Hitler. To on wyłożył pieniądze na kupno „Völkischer Beobachter”, czołowej gazety narodowych socjalistów. Mało kto wie, ale to von Epp dostarczył NSDAP słynne brunatne koszule. Pochodziły z… kolonialnych mundurów, które miały zostać wysłane do Afryki Południowo-Zachodniej i zalegały w magazynach.

„HDR”:  –A eksperymenty naukowe na więźniach obozów? Analogia wręcz się narzuca.

CE:  –Tu także występuje ciągłość. Jeden z „naukowców”, który dokonywał eksperymentów na dzieciach Herero i Nama, nazywał się Eugen Fischer. W III Rzeszy stał się on czołowym naukowcem i specem od higieny rasy Hitlera. Zaangażowany był w program sterylizacji i zabijania niepełnosprawnych oraz w „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Warto podkreślić, że w Afryce Południowo-Zachodniej wprowadzono ustawy rasowe, zabraniające zawierania masowych małżeństw i szykanujące kolorowych „podludzi”.

„HDR”:  –Co nie przeszkodziło Niemcom w gwałceniu kobiet Herero i Nama.

CE:  –Tutaj rasistowska ideologia musiała ustąpić instynktom. Wśród niemieckiej populacji kolonii było bardzo wielu mężczyzn, a bardzo niewiele kobiet. Tysiące Niemców znajdowało się więc tysiące kilometrów od domów i jedynym dostępnym sposobem zaspokojenia potrzeb seksualnych były miejscowe kobiety.

„HDR”:  –Jeżeli strażnik obozowy zgwałcił więźniarkę z plemienia Herero i za drutami urodziła ona mieszane dziecko, to jak było traktowane takie potomstwo?

CE:  –Jak Herero. Niemcy byli przerażeni perspektywą wymieszania ras. Uważali, że jeżeli do ich puli genetycznej dostaną się pierwiastki murzyńskie, rasa germańska zostanie zepsuta. Trzeba jednak przyznać, że niektórzy Niemcy starali się ratować takie mieszane dzieci. Ich szansa na przeżycie była znacznie większa, niż w przypadku reszty. Niewykluczone, że Herero w ogóle przetrwali jako plemię tylko dzięki tym gwałtom i zrodzonym z nich dzieciom. Do dzisiaj wśród przedstawicieli tego ludu spotyka się wielu ludzi o niebieskich oczach i nieco jaśniejszej skórze.

„HDR”:  –Niemcy na każdym kroku przepraszają za Holokaust. Jak pan ocenia ich stosunek do eksterminacji Nama i Herero?

CE:  –Podejście do tych dwóch zbrodni jest zupełnie inne. Niemiecki rząd nigdy formalnie nie przeprosił za to, co się stało w Afryce. Nigdy nie przyznał, iż Niemcy dokonali tam ludobójstwa. Nigdy nie próbował w żaden sposób zadośćuczynić potomkom ofiar. Plemiona, którym na początku XX w. odebrano pastwiska i stada, żyją dzisiaj w skrajnej nędzy. Wygląda na to, że Niemcy dzielą swoje ofiary na lepsze i gorsze. Herero i Nama najwyraźniej na współczucie nie zasługują.

„HDR”:  –A Niemcy w Namibii? Jaki jest ich stosunek do zbrodni swoich przodków?

CE:  –To zależy. Są ludzie, którzy mają poczucie winy, ale nie jest tajemnicą, iż w Namibii nadal mieszka wielu Niemców, którzy są dumni z tego, co się stało. Gdy zamieszkałem w stolicy Namibii Windhuku, moim sąsiadem na Bismarck-Strasse był 80-letni Niemiec. Na ścianie jego salonu wisiał olbrzymi portret, na którym był przedstawiony w mundurze oficera SS-Totenkopf. Ten facet miał przyjaciela, który przyjeżdżał do niego olbrzymim samochodem terenowym typu pick-up. Z tyłu tego samochodu łopotała flaga ze swastyką.

„HDR”:  –Brzmi jak jakiś ponury żart.

CE:  –Niestety to nie żart. Widziałem to na własne oczy. Do późnych lat 90. Piekarze w Namibii w dniu urodzin Hitlera na bułkach wycinali małe swastyki. Przed niektórymi farmami wywieszano zaś sztandary III Rzeszy. Gdy w 2005 r. umarł Szymon Wiesenthal, w jednym z czasopism namibijskich pojawił się artykuł, którego autorzy wyrazili radość z powodu śmierci „potwora”.

„HDR”:  –Po tym wszystkim, co pan powiedział, zastanawiam się, w jaki sposób biali i czarni Namibijczycy mogą dzisiaj spokojnie żyć obok siebie i tworzyć jedno społeczeństwo.

CE:  –Nie mam pojęcia, jak to jest możliwe.

-----------------------------------------------------------------------



Cesarz Wilhelm II Hohenzollern:





Generał Lothar von Trotha:




Poniżej brytyjski film dokumentalny z 2005 r. "Namibia. Ludobójstwo a II Rzesza" ("Namibia. Genocide and the Second Reich").
Istnieje wersja polskojęzyczna, ale na You Tube udało mi się znaleźć tylko anglojęzyczną:
http://www.filmweb.pl/film/Namibia%2C+ludob%C3%B3jstwo+a+II+Rzesza-2005-509460










KOMENTARZE

  • Jako dodatek to powyższego tematu...
    polecam artykuł prof. Bogumiła Grotta "Szowinizm niemiecki jako obiektywna legitymacja reorientacji polityki polskiej dokonanej przez Romana Dmowskiego na początku XX wieku", w którym pokrótce opisany został proces tworzenia się, opartego na neopogaństwie i darwinizmie społecznym, niemieckiego szowinizmu oraz pojawiających się już na pół wieku przed dojściem Hitlera do władzy pomysłach łączenia go z socjalizmem:
    http://www.legitymizm.org/szowinizm-niemiecki

http://powiewswiezosci.neon24.pl/post/102396,niemieckie-obozy-w-afryce





wtorek, 26 listopada 2013

Rozsądnie o relacjach Polski z Rosją




Jeszcze o metodzie "dziel i rządź"




za: Myśl Polska

Ukazała się interesująca książka, będąca naukową analizą polsko-rosyjskich stosunków. Autorami są naukowcy z Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Poniżej fragment rozdziału wstępnego książki pt. „W pętli polsko-rosyjskich  mitów i stereotypów”:
„Stereotypy aktualizują się wraz z natężeniem polityki ahistorycznej pod pozorem polityki historycznej. Jej cechą jest skupienie się na przeszłości w celu obrony interpretacji wybranych, zwłaszcza symbolicznych zjawisk, które służą uzasadnieniu bieżącej polityki państwa.
Instrumentalizacja historii w stosunkach z Rosja, współgrała polityką poparcia dążeń Stanów Zjednoczonych do globalnej dominacji. Dlatego w Polsce wypowiedzi o imperiach i imperializmie mają z założenia i w domyśle charakter antyrosyjski, gdzie imperium ma konotację jednoznacznie negatywną. Tymczasem politykę imperialną prowadziły także USA, UE i ChRL, które ze względu na potencjał militarny, gospodarczy i demograficzny ujawniają zdolności do ekspansji o globalnym zasięgu. W Polsce umacniano jednak stereotyp, że tylko jedno państwo jest imperialne. Służy temu nasilenie określeń typu „pogarda Rosji wobec państw mniejszych i słabszych”, „Putin pręży muskuły”, „rosyjska bezczelność”, „brutalna ingerencja w sprawy sąsiada”, „ukąszeni przez imperium”. Identyfikacja Rosji jako „wiecznego wroga” pomagała w realizacji celów bieżącej polityki. Natężenie sedymentacji opartej na stereotypie Narodu Skrzywdzonego oddalało bowiem przyjęcie figury Narodu Krzywdziciela, który bierze udział u boku USA w wojnie w Afganistanie i Iraku (…)
Skupienie się na przeszłości utrudnia dostrzeganie zmian we współczesnej Rosji, gdzie zamiast historii szuka się w świecie zachodnim nowych wartości. Polska straciła funkcję „okna na świat”. Dominacja stereotypów doprowadziła, zwłaszcza w młodszym pokoleniu, do takiego przeprofilowania tradycyjnego obrazu, że Rosji i Rosjan prawie nie widzi. Ignorancja wobec dokonujących się zmian aktualizuje dawną skłonność, aby zauważać u Rosjan głównie wady. Wskazywano już jednak dawno, że samymi wadami nie buduje się takich potęg, a więc naród rosyjski musi mieć też nieprzeciętne zalety, które niejednokrotnie ukazywały na jego wielkie możliwości generowania zmian.
Dlatego obecnie potrzebne jest oddziaływanie państwa w kierunku wyzwalania ludzi od myślenia potocznego i symboliczno-religijnego w ogóle. W szczególe konieczne jest natomiast stawianie wspólnych celów i wyzwalanie działania społecznego w przestrzeni ekonomicznej, ale także naukowej i kulturalnej. Tylko w ten sposób można eliminować uprzedzenia pomiędzy narodami, a także weryfikować treści panujących stereotypów. Współczesną sytuację dobrze charakteryzuje tytuł konferencji zorganizowanej w październiku 2009 roku w Moskwie „Rosja i Polska: obowiązek pamięci i prawo do zapomnienia”, w której odwoływano się do hellenistycznej zasady „amnezji”, a więc zapominania w imię pokoju dziś i jutro o nieprawościach i okrucieństwach minionych wojen zamiast wskazywania i rozpamiętywania wszystkich doznanych w przeszłości krzywd bez uwzględniania konsekwencji dla funkcjonowania społeczeństw w teraźniejszości i przyszłości”.
G. Cimek. M. Franz, K. Szydywar-Grabowska, „Współczesne stosunki polsko-rosyjskie – wybrane problemy”, Toruń 2013



http://mercurius.myslpolska.pl/2013/11/rozsadnie-o-relacjach-polski-z-rosja/



8x4






Państwo ma nam zapewnić CZAS i warunki do osobistego rozwoju realizacji, zgodne z naszą intencją.

Czas na religię, pracę, zdobywanie pieniędzy, rozrywkę, przyjemności, rozwijanie pasji, turystykę, kształcenie się i rozwijanie w dowolnym kierunku, jaki nam odpowiada.

Od tego są pieniądze i system monetarny finansowy, aby nie ciągnąć wołu i garnków na wymianę co tydzień na targ - ten czas można lepiej spożytkować.

Na podobnej zasadzie państwo ma nam ułatwić życie, zorganizować je optymalnie.


Czy system 8 godzinnego dnia pracy 5 – 6 dni w tygodniu jest optymalny?


8 godzin dziennie to jest maksymalny czas pracy, przy którym człowiek funkcjonuje normalnie. Jeśli pracuje więcej to zaczyna się fizycznie i psychicznie NADMIERNIE eksploatować, co może prowadzić w długim okresie czasie do wypalenia zawodowego.
Jak to przyszło, że pracujemy 8 godzin dziennie?

Ktoś do tego doszedł metodą analizy, metodą prób i błędów. Analizując samopoczucie człowieka wiemy, że po godzinie 15-tej efektywność pracy spada logarytmicznie.

Też optymalne wykorzystanie dnia – bardziej się opłaca pracować 8g dziennie 5 dni niż 6g dziennie 6 dni.

Zaraz, zaraz... czy aby na pewno tak jest??
Na pewno pod względem produkcyjnym.... ale czy to dobrze dla człowieka?



A 8 godzin przez 4 dni w tygodniu?


Część ludzi pracuje 12, a nawet 16 godzin dziennie – zarabiają różnie zależnie od pracy. Pracownik najemny czasami pracuje za 1600 zł na rękę – i wszystko wydaje na życie w ciągu miesiąca – 37 % polskiego społeczeństwa nie ma żadnych oszczędności!
Właściciel firmy nie rzadko pracuje co dzień 16 godzin, ale zarabia o wiele, wiele więcej.


Pracujemy i płacimy podatki, a dziura budżetowa się powiększa. Pracujemy coraz więcej, pracujemy chyba najwięcej na świecie, a tzw. dziura budżetowa jest jeszcze większa - na oko widać, że coś tu jest nie tak.

Ponadto – praca jest opodatkowana dwa razy. Składka emerytalna pochodzi z naszej pensji, z tej składki w przyszłości wypłacana jest emerytura – po potrąceniu podatku... a więc dwa razy.

Jeśli traktować ten system jako poprawny i normalny, to oznacza, że wkrótce, co da się wyliczyć kiedy, będziemy pracować za darmo, aby zaspokoić roszczenia finansowe państwa – a właściwie złodziei stojących za państwem, co pokazuje nam np. ostatnie śledztwo CBA.

Żyjemy, jak widać, w systemie kolonialnym, powinniśmy zarabiać 3-4 razy tyle ile obecnie.

Wydaje się, że ludzie tego nie rozpoznają. Nie widzą tego - bo żyją w ściśle kontrolowanym świecie wirtualnym, specjalnie spreparowanym systemie, w którym główną rolę odgrywają media i szkoła. Czyli system informacji.


Widzimy więc, że podatki to sprawa ustalana ad hoc - nie chodzi o zaspokojenie, zapewnienie niezbędnych działań państwa   -  chodzi o zarabianie kasy na pracy niewolników.

A więc może tak samo jest z systemem 8x5??





Proponuję pewne ćwiczenie.

Aby zmienić swoje myślenie, a więc ROZPOZNAĆ i zwalczyć matrix wokół siebie, trzeba zakwestionować coś, co jest oczywiste – np. system pracy 8x5.

Chodzi mi o samo zakwestionowanie czegoś co jest przyjmowane a priori, „bo tak zawsze było”, aby sprawdzić swoją reakcję i rozwinąć ją w coś więcej (ale mimo wszystko to dobry przykład...)


Gdyby cały świat pracował 8x4 to co by się stało? Czy to w ogóle możliwe?

KTO WYMUSZA obecny system?

Pracujemy tak, aby nie tracić czasu, czyli optymalizujemy, ale po co?
Jesteśmy trybikami w czym? W fabryce?
Pracujemy dla samej pracy, dla siebie, czy dla kogoś?
Kto najbardziej korzysta z tego systemu?
Gdyby cały świat pracował 8x4 to co by się stało?
Kto by na tym najwięcej stracił?


Pracownik, pracodawca?

W takim układzie przedsiębiorca miałby mniej towaru do sprzedania, a więc mniej by zyskał.

Nie chodzi o to, aby zarobić, ale o to, by zarobić możliwie najwięcej w danej jednostce czasu, np. w miesiącu.


Szybciej się zarabia przy 8x5, ale czy więcej?




W Polsce roszczenia finansowe państwa sięgają 83%, jak to wyliczył Centrum im. A. Smitha.
Są to kwoty różnych parapodatków – składka emerytalna, rentowa, zdrowotna, chorobowa, akcyza, którą za nas odprowadza np. pracownik stacji paliw, a którą przecież opłacamy przy zakupie paliwa, cło i inne oraz oczywiście podatki: dochodowy, VAT i inne.
Ponadto osobno płacimy za służbę zdrowia – za określone usługi i inne.


I to jest właśnie te owe 83%.
Jak ktoś zarabia brutto 5 tysięcy złotych, to po otrzymaniu pensji i wydatkach na życie (chodzi o kwoty podatków, które są w cenie np. mleka, chleba, paliwa itd.), na koniec miesiąca zostaje mu z tej pensji – 850 zł. Z tej kwoty oczywiście musi kupić jedzenie, zrobić opłaty itd.

A więc, nieco upraszczając, pracownik przez 3 tygodnie w miesiącu pracuje, aby zaspokoić roszczenia państwa, a 1 tydzień pracuje dla siebie.

To się nazywa niewolnictwo.






Odwrócone zasady.
  
Te 83% przypomina mi zasadę Pareto.
Zasada Pareto mówi, że:

80% wyników wypływa tylko z 20% przyczyn, inaczej mówiąc skromniejszymi środkami i mniejszym wysiłkiem można osiągnąć większe efekty. Schemat leżący u podstaw tej zasady został odkryty w roku 1897 przez włoskiego ekonomistę Vilfreda Pareto.
Więcej:


Nie wiem, czy to wszędzie się sprawdza, bo np. 1% amerykanów trzyma w swoim ręku 90% bogactwa tego kraju, ale załóżmy, że tak jest.

To może oznaczać, że ktoś planując oszwabienie nas z kasy, znając tę zasadę, założył sobie pułap 80% - założył, (+ -) że jest to pułap osiągalny, tj. da się tyle z ludzi wycisnąć, bez obawy, że się zbuntują lub umrą z głodu.
Jakby działa...

Stosując tę zasadę, można wysnuć wniosek, że minimalne (potrzebne do zaspokojenia wszystkich potrzeb państwa) całościowe obciążenie podatnika - to 20%.

A więc zarabiając brutto 5 tyś, na koniec miesiąca zostaje ci 4000 zł, a nie 850.

Zwracam uwagę – z tej kwoty musisz kupić jedzenie, zrobić opłaty itd. Ubezpieczenie i składka emerytalna powinna zawierać się w tych 20%.

Niestety nie umiem się do tego odnieść.
Cały czas rozważamy opcje opierając się na obecnym „przymusowym” systemie ubezpieczeń.





Koszta działania przedsiębiorstwa?

Ktoś może zauważyć, że zasady podaży popytu, obciążenia fiskalne państwa nie pozwolą na wdrożenie systemu 8x4, bo firma nie wytrzyma tego finansowo.

Może, tego nie wiemy, ale przecież wiemy, że ktoś nas okrada, więc roszczenia podatkowe państwa w normalnym zdrowym systemie powinny być (o wiele) mniejsze.

Z czego wynika tak duża opresyjność fiskalna państwa? Z tego, że poprzez skorumpowanych urzędników i oficjeli jesteśmy okradani.
Podatek taki owaki – to tylko PRETEKST do tego, by sięgnąć do naszych portfeli wobec niewydolności państwa w ściganiu przestępców.

Zwracam uwagę, że podobny system funkcjonuje na zachodzie, z tym, że tam ludzie są mniej okradani więc w miarę normalnie zarabiają.

W Polsce mamy typowy system kolonialny – my pracujemy po to, aby zachodnie firmy mogły upychać u nas swój towar, często drugiej kategorii.




Kto ma jaki zysk?
Pracownik, pracodawca, państwo, …... a bank?
Banki trzymają świat za gardło od XVIII - XIX w., więc może jednak to oni stoją za takim systemem?



Poseł Orion z PiS w wywiadzie dla TV Trwam powiedział, że polskie złoża gazu łupkowego są warte 100 mld, a zostały sprzedane amerykanom za 40 mln.

Krótko mówiąc, Grupa Trzymająca Władzę (mityczna razwiedka??), sprzedała naszym „przyjaciołom” łupki za 70 mld, np. w transzach przez 20 lat, amerykanie na starcie zarobili na czysto ok. 30 mld, a państwo polskie dostało pro forma– 40 mln.

Ze „zwykłej” działalności – w ciągu ostatnich 10 lat wytransferowano z Polski 500 mld.

To się nazywa robić biznes.

Konkludujemy, że za państwem stoi ktoś, kto traktuje to państwo jak maszynkę do zarabiania pieniędzy – stąd tak wysokie opodatkowanie, jednak wyliczone tak, aby niewolnik nie padł z głodu i przemęczenia. A przynajmniej nie od razu.

Można więc powiedzieć, że z punktu widzenia GTW najwięcej (bo najszybciej w danej jednostce czasu) zarabia się, kiedy niewolnik pracuje jak najwięcej.

Podobnie z punktu widzenia banków – im więcej pieniędzy w banku tym większe obroty i zysk.


System 8x5  formą kradzieży?


Jeżeli coś tu jest ukradzione, to z całą pewnością CZAS i siły poszczególnych ludzi.
CZAS to pieniądz.
Straconego czasu nie odkupią żadne pieniądze.


8x4 jest mało wydajny, bo niewolnik ma „niepotrzebnie” 1 dodatkowy dzień wolny, który mógłby spożytkować na wyprodukowanie większej ilości produktów, które zapewniają szybszy przychód.

Zauważ, pensja minimalna jest tak skalkulowana, uwzględniając zysk GTW, że pracownik żyje od 10-ego do 10-ego i niewiele odkłada, jeśli coś odkłada. Zastanów się, też nad tzw. podatkiem Belki – który zjada, po uwzględnieniu inflacji, zysk z oszczędności. Oni wszystko mają skrupulatnie wyliczone.

Im więcej się zrobi w jednostce czasu, tym więcej się zarobi. Zarobi przedsiębiorca, który min. tworzy dzięki temu nowe stanowiska pracy. Zysk, a właściwie nadmiar gotówki napędza gospodarkę, bo ludzie więcej kupują, na więcej ich stać.




Czy 8x4 drastycznie różniłby się od 8x5?

Teoretycznie wszyscyzarabialiby ok. 1/5 mniej, wszystko uległoby spowolnieniu, ale – teoretycznie - proporcje w zarobkach nie uległy by zmianie.

Może więc fluktuacje gospodarki będą mniejsze, krzywa bardziej spłaszczona? Zmiany będą postępować łagodniej, a więc będzie stabilniej – bezpieczniej??



Czy wszędzie?

Są dziedziny, gdzie 8x5 jest lepsze – np. szkolnictwo, administracja rządowa czy służba zdrowia. Ponadto takie działy gospodarki jak turystyka, gastronomia, niektóre rodzaje przemysłu wymagają 8x5.

  
Ale od czego jest praca zmianowa?
  
Nawet w 8x4 jedna grupa może pracować od poniedziałku do czwartku, a druga od wtorku do piątku.
Oczywiście właściciel firmy nie musi stosować się do 8x4, mówimy o pracownikach najemnych.



Gdzieś kiedyś czytałem, że w średniowieczu praca czeladnika trwała od świtu do nocy.
No, tak, ale oni kościoły budowali po 20 – 40 lat, a czasami dłużej. Po prostu nie mieli nowoczesnych narzędzi, maszyn rolniczych, dźwigów i koparek. Postęp sprawia, że praca jest łatwiejsza, bardziej wydajna i szybciej wykonana. Inna sprawa, że się w tej pracy specjalnie nie forsowali – życie w tamtych czasach można było łatwiej stracić, choćby przez „głupie” przeziębienie...

Generalnie, już podsumowując, każdy powinien móc pracować tyle ile chce, ile mu pozwala zdrowie i chęci – byleby zarabiał godnie i nie musiał się martwić o przyszłość swojej rodziny.


Państwo jest dla mnie, a nie ja dla państwa.
Państwo to umowa.

Państwo, czyli jego urzędy i służby.



Notka powstała na kanwie przemyśleń o taniej robotyzacji - automatyzacji pracy – w dalekiej przyszłości. Co wtedy stanie się z człowiekiem, jak będzie funkcjonować rynek pracy?
Jedynym rozwiązaniem wydaje się wprowadzić zmianowość pracy – 8x4, a może nawet 8x3?
A może człowiek... nie będzie już potrzebny, samowystarczalnym bogatym elytom??


W ten scenariusz, w takie elity nie wierzę...





P.S. Notkę napisałem o 3 w nocy, więc może się trochę powtarza....








KOMENTARZE

  • Twoje zdanie "...Chodzi mi o samo zakwestionowanie czegoś co jest przyjmowane a priori, „bo tak zawsze było”, aby sprawdzić
    swoją reakcję i rozwinąć ją w coś więcej ..."jest kluczem do wszelkich zmian,odkryć,wynalzaków...

    Zawsze zastanawia mnie fakt , że działacze związkowi twierdzą , że pracownicy walczą o pracę i głównym wrogiem jest bezrobocie...
    Gdy spojrzałem od strony pracownika, bo takim też kiedyś byłem,
    i rozmawiałem z innymi pracownikami , to celem nie była praca ,
    ale płaca, czyli dochód...
    Dlatego ludzie szukają dochodu bez pracy... Wygrana w totolotka, kasyna, walka o stanowiska , synekury, miejsca poselskie, spekulacje giełdowe, walutowe , korumpowanie dysponentów budżetu państwa...
    Minimum pracy maksimum płacy...
    Na całym świecie... i w Polsce...

    Napisałeś także, że "...państwo ma nam ułatwić życie, zorganizować je optymalnie..."
    Pozwolisz, że zgodnie z Twoją propozycją kwestionowania rzeczy oczywistych , dokonam takiego "zamachu stanu".
    Pojęcie "państwo"w wyniku bardzo częstego używania zaczęło funkcjonować jak samodzielny byt ( podobne zjawisko można zaobserwować przy odkrywaniu co to jest za byt Polska Racja Stanu!)...
    Zwykła konwencja terminologiczna , skrót pojęciowy zaczyna działać jako samoistny mechanizm od którego oczekuje się "cudów"...

    Ale nie te "cuda" są moim zamachem stanu , lecz przypomnienie ( co w poprzednich postach w pewnym stopniu Ty też robiłeś ) , że państwo to ludzie...Nazwijmy ich ludzie P....
    Teraz przyjrzyjmy się zdaniu , w którym słowo państwo zamienimy na pojęcie ludzie P...

    "......ludzie P mają nam ułatwić życie, zorganizować je optymalnie..."
    A pierwsze pytanie , które można zadać , dlaczego ludziom P ma zależeć na pracy ułatwiającej nam życie...itd...
    Ludzie P też są ludźmi i nie zależy im na pracy tylko na dochodach ...
    Resztę sobie każdy dośpiewa przyglądając się pustym ławom poselskim, zetetyzowanym działaczom związkowym , ozłoconym kapłanom życia miłości bliźniego...
    Nie oczekujmy od ludzi P , że będą coś robili , co zwiększy ich nakłady pracy...
  • @Autor
    Dobry tekst na *5 i oczywiście poruszony problem wart dalszego pogłębienia.

    Pozdrawiam.
  • @zbigniew1108 19:14:34
    "Pojęcie "państwo"w wyniku bardzo częstego używania zaczęło funkcjonować jak samodzielny byt ....Zwykła konwencja terminologiczna , skrót pojęciowy zaczyna działać jako samoistny mechanizm od którego oczekuje się "cudów"..."

    Oczywiście, do tego nawiązuję!!
  • Bajka....
  • Michalkiewicz nazywa to "kapitalizmem kompradorskim".
    W tym systemie jest mnóstwo podsystemów.Np.pracodawcy pozostawia się małą furtkę dzięki,której może robić ogromne przewały,odliczenia,koszty itp.Natomiast pracownik takich możliwości już nie ma, to zwykły współczesny galernik.Pozdrawiam.