Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

wtorek, 25 października 2016

Bestia z Gévaudan





Bestia z Gévaudan


 Na niewielką, francuską prowincję Gévaudan, leżącą w okolicach dzisiejszego departamentu Lozère, padł blady strach. Nieznane stworzenie w ciągu trzech lat (1764-1767) dokonało 240 ataków na kobiety i dzieci. Bestialsko okaleczało ludzkie ciała a szczątki rozrzucało po okolicznych lasach i polach. Nawet interwencja samego króla Francji, który wysłał do Gévaudan swoich najlepszych żołnierzy i myśliwych, nie przynosiła rezultatu. Historycy do dziś spierają się kim lub czym była ta krwiożercza bestia. Czy był to wilk ogromnych rozmiarów, czy też powołany do życia potwór, który wymknął się spod kontroli twórcy? Tożsamość bestii okazała się największą tajemnicą w XVIII-wiecznej Europie.

   Bestia z Gévaudan zabiła 112 osób. Na temat tej tragedii powstało mnóstwo publikacji prasowych i książek. Zachowały się także oryginalne notatki sporządzone przez okolicznych mieszkańców. Opisy tajemniczej bestii nie pasowały do żadnego znanego zwierzęcia, co zrodziło wiele spekulacji. Wieśniacy wierzyli, że był to wilkołak. Inni widzieli w niej skrzyżowanie ogromnego wilka z psem, a nawet egzotyczne drapieżniki. W paryskim Muzeum Historii Naturalnej wnikliwie analizowano wszystkie rysunki anatomiczne z XVIII wieku, ale nie wydano jednoznacznej opinii. Okazuje się jednak, że wyjaśnienie tej zagadki może być znacznie bardziej "ludzkie" niż kiedykolwiek sądzono, a najwięcej na sumieniu zdaje się mieć bohater, który zabił bestię i ocalił Gévaudan...

POCZĄTEK HORRORU

Prowincja Gévaudan.
   Na początku czerwca 1764 roku, młoda kobieta z Langogne (w prowincji Gévaudan), pilnująca stada krów w pobliżu lasu Mercoire, została zaatakowana przez tajemnicze stworzenie. Na widok bestii, psy towarzyszące dziewczynie uciekły w popłochu. Tylko odwaga bydła, które zgromadziło się wokół kobiety i rogami próbowało odstraszyć bestię, uchroniła ją przed śmiercią. Kobieta, choć nie odniosła żadnych obrażeń, znajdowała się w wielkim szoku. Gdy wróciła do domu, jej ubranie było w strzępach. Gdy zaczęła opisywać wygląd potwora, nikt z mieszkańców jej nie uwierzył. Wszyscy zgodnie sądzili, że kobietę zaatakował wilk a dziwny opis jaki podała wytłumaczono tylko i wyłącznie histerią niedoszłej ofiary. Po kilku dniach sprawa ataku ucichła.

   Jednak kilka tygodni później nikt już nie bagatelizował opowieści o dziwnym stworzeniu. 30 czerwca w Saint-Etienne-de-Ludgares, bestia pojawiła się ponownie. 14-letnia Jeanne Boulet została pierwszą ofiarą a jej na wpół zjedzone ciało odnaleźli wieśniacy. O ile do końca sierpnia bestia zaatakowała jeszcze dwa razy (8 sierpnia zabijając 15-letnią dziewczynę a 25 sierpnia chłopca w tym samym wieku), to od września krwiożercze ataki przybrały na sile. Umierały kolejne osoby a drapieżnik stawał się coraz bardziej zuchwały. 8 października 15-letni chłopiec z Pouget wrócił do domu śmiertelnie przerażony. Na jego głowie i klatce piersiowej brakowało kawałków skóry, jednak przeżył spotkanie z bestią, podobnie jak dwie kolejne zaatakowane osoby. Wszyscy twierdzili zgodnie, że zaatakowało ich coś, co przypominało wilka ale wilkiem nie było.

Wpis w księdze parafialnej w Saint-Etienne-de-Ludgares dotyczący pierwszej opisanej ofiary:
"Rok 1764. 1 lipca została pochowana bez sakramentów, w tutejszej parafii, Jeanne Boulet zabita przez bestię(...)"

   W niedługim okresie od pierwszego ataku do miasta zwołana została armia. Do Langnone przyjechał kapitan Duhamel, który dowodził dwiema kompaniami "dragonów". Gdy przenieśli się do St-Chely-d'Apcher, zostali zakwaterowani w miejscowych domach i opłacani przez władze Gévaudan. Nie udało im się wytropić bestii, jednak po zastrzeleniu przez nich ogromnego wilka, wszyscy po cichu liczyli na to, że koszmar się skończył. Bardzo szybko okazało się, że jest zupełnie inaczej. Gdy na przestrzeni kolejnych tygodni znaleziono "oskalpowane" zwłoki 13-latka, stało się dla wszystkich jasne, że bestia ma się dobrze i nie zamierza przestać. 19 października pasterze natknęli się na rozczłonkowane części ciała kobiety z Grazieres. Kilka dni później znaleziono zwłoki 70-leniej Catheriny Vally, świadkowie twierdzili także, że bestia "piła jej krew i zjadała kobietę".

Na tych terenach w prowincji Gévaudan, w latach 1764-1767, grasowała bestia.

DUHAMEL NA RATUNEK

Most w Paulhac. W tym miejscu Marie Jeanne Valet
stoczyła wygraną walkę z bestią.
   Pod koniec października 1764 roku wydano dekret zabraniający dzieciom i kobietom pracować samotnie na polach i w obrębie lasów. W tym samym czasie dwóch myśliwych wytropiło potwora. Wystrzelili do niego z odległości około 10 kroków. Istota upadła, jednak po chwili podniosła się. Po drugiej serii strzałów bestia upadła ponownie lecz i tym razem wstała i na chwiejnych nogach umknęła do pobliskiego lasu. Do uciekającego stworzenia myśliwi wystrzelili jeszcze dwa razy i za każdym razem bestia padała, by po chwili podnieść się i biec dalej. Miejscowi po usłyszeniu tej relacji, udali się w tam. Odnaleźli ślady krwi, prowadzące do lasu i nabrali pewności, że rany bestii były śmiertelne. Jednak ku ich przerażeniu w ciągu następnych dni znaleziono kolejne ofiary. Legenda zaczęła rosnąć, a na Gévaudan padł blady strach...

 
  Ani rozłożona w górach trucizna, ani pułapki, które skutkowały zwykle na wilki, nie podziałały na bestię. W grudniu, z rozkazu samego króla, rozpoczęły się wielkie łowy, którym dowodził kapitan Jean-Babtiste Louis Francois Duhamel. Poprowadził przeciw bestii 57 dragonów (40 pieszych i 17 konnych). Sam król zarządzał pojmanie bestii, by mogła zostać wystawiona na królewskim dworze. Wieść o wielkiej nagrodzie za zabicie lub schwytanie potwora zadziałała jak magnes, ściągając do Gévaudan ludzi każdego stanu chcących zdobyć sławę i bogactwo. Myśliwi dołączyli do dragonów i w czasie miesięcznych łowów ubito ponad setkę wilków. Bestii jednak nie schwytano. Duhamel, chcąc zmylić bestię, rozkazał swoim żołnierzom przebrać się w damskie ubrania i udawać pasterki. Bez skutku. Nabrano wtedy przekonania, że stwór wykazuję się wręcz ludzką inteligencją, gdyż skutecznie unikała wszystkich zasadzek, niweczyła plany tropicieli umyślnie z nich szydząc i prowadząc pościg bez celu po lesie lub na bagna. Dragoni Duhamela i profesjonalni myśliwi, tropiciele i wyborowi strzelcy nie zdołali zdziałać nic a rozdrażniony wszystkim lud dość miał już wyrzutków jedzących ich chleb, depczących pola i nawiedzających domy. Pod nosem zwaśnionych stron historia rozgrywała się nadal a "bestia z Gévaudan" siała jeszcze większy strach niż przedtem. Jej historia odbiła się już echem w całej Europie.

JAK OPISAĆ NIEOPISANE?

   Opisy naocznych świadków i osób, które przeżyły ataki różniły się od siebie. Rozbieżności te wynikały z kilku powodów: świadkowie nie widzieli tego stworzenia z bliska a osoby, które zostały zaatakowane, bardziej były zajęte ratowaniem własnej skóry niż przyglądaniem się bestii. Różnice w zeznaniach świadków mogą także sugerować, że atakujących osobników mogło być więcej. Zachowało się kilka ówczesnych opisów sporządzanych krótko po atakach:

"Jakkolwiek jest rozmiaru rocznego cielęcia, płaszcz czerwonawy, większa i ciemniejsza niż reszta ciała głowa, ze szczękami zawsze rozwartymi, uszy krótkie i proste, czarny pasek szeroki na cztery palce wzdłuż pleców, pierś biała i wielce szeroka, ogon bardzo długi i mocny za wyjątkiem koniuszka, który jest biały, tylne łapska są wielkie i długie, te od przodu, krótkie i porośnięte długim włosiem. Ma sześć pazurów na każdej łapie, co zostało zauważone z jej śladów na śniegu lub ziemi."

"Jej futro było czerwonawe, jej łeb wyciągnięty w przód. Jak wielkiego charta jest jej pysk a jego koniec jest ogromnych rozmiarów, wstrętny i szorstki. Jej uszy są małe i sterczące jak rogi i zwinięte jak ślimak. Jej pierś jest szeroka, nieznacznie siwa. Wzdłuż jej pleców biegnie czarny pasek. Jej przepastny gardziel jest dobrze uzbrojony w zęby co tną jak szabla, znakomite do odcinania głów. Taka szczęka jest rzadka u innych zwierząt. (..) Tnie ostro i porządnie jak brzytwa i nie szczędzi nikogo. Z jakiej był ten potwor rasy?". 

"Jej szczęki są takie same jak lwie lecz większe(...). Kark jest obrośnięty włosiem, długim, czarnym i gdy jeży się czyni jej widok jeszcze straszniejszym. W dodatku do dwu rzędów wielkich ostrych zębów ma jeszcze dwa w formie obronnych kłów, tak jak dzik a są one niezwykle ostre."

"(...)Nie jest wilkiem, paszcza jest zawsze rozwarta, uszy krótkie i proste, pierś biała i szeroka, ogon bardzo długi i mocny, tylne łapy wielkie i długie, zgodnie z niektórymi mające kopyta jakby końskie, te od przodu były krótsze i porośnięte długim włosiem, ma 6 pazurów na każdej łapie. Nie jest w rejonie znane żadne dzikie zwierzę z którego mogłaby się narodzić. Możesz dojść do wniosku, że będąc podobną do wilka i trochę do niedźwiedzia może być połączeniem niedźwiedzia i wilczycy (...). Może być dobrze wielką małpą z powodu dowodów, że kiedy przekracza rzekę podnosi się na tylnych nogach i brodzi, jak to czyni człowiek." 

"Jej przednie nogi są krótkie ale łapy są w formie palców, uzbrojone w długie szpony. Jej tył przypomina tył tego co jest zwane rekinem lub krokodylem, jest pokryty łuskami (...). Jej tylne łapy są jak końskie i staje na nich rzucając się na ofiarę. Jej ogon przypomina ogon pantery i jest być może nawet trochę dłuższy. Ciało jej jest wielkości jednorocznego bydlęcia pokryte od jednej do drugiej strony krótkim, jednolitym płaszczem w kolorze brązowo-czerwonym. Nie ma za to prawie w ogóle futra pod brzuchem."

ŚMIERĆ NA WIELE SPOSOBÓW...

Jeden z pierwszych rysunków przedstawiających bestię,
sporządzony zaraz po pierwszych atakach w roku 1764.
   Kobiety i dzieci ginęły w specyficzny i okrutny sposób. Często bestia zjadała swoje ofiary i nawet, kiedy próbowano jej przeszkodzić udawało się jej czasem oderwać kawałek od ciała i uciec z tym do lasu. Ofiary umierały poza domem, w przerażeniu, bezsilności i osamotnieniu, często z dala od najbliższych. Ciała znajdowano bez oczu, twarzy, oskalpowane, z oderwanymi kończynami, przegryzionymi gardłami, połamanymi kończynami, wykrwawiające się, bez głów lub z wydartymi wnętrznościami (w ponad 60 przypadkach organy wewnętrzne ofiar były wydarte). Bestia często przegryzała bok i nerki, uderzała w głowę miażdżąc ją przed zjedzeniem i mówiono, że jednym kłapnięciem szczęk potrafiła człowieka tej głowy pozbawić. W jednym z przypadków na szyi dziewczyny wciąż wisiał na łańcuszku złoty krzyż, podczas gdy jej głowa została znaleziona kilometr dalej. Często ubrania były ściągnięte z ofiar, a w kilku przypadkach ciała znaleziono zagrzebane w ziemi. Niektórych morderstw nie udało się wyjaśnić: w górach Margeride odkryto świeże ciało leżące na śniegu, jednak wokół niego nie znaleziono żadnych śladów, które mogłyby cokolwiek powiedzieć.

   Tak wiele metod zabijania swych ofiar nie mogło być dziełem przypadku. Okrucieństwo bestii wydawało się być zamierzone, tak jakby wszystko czyniła z premedytacją. Zwierzę niezdolne jest do umyślnego morderstwa i traktowania ofiar w taki sposób, toteż już wtedy niektórzy twierdzili, że najbardziej prawdopodobną hipotezą wydaje się być ta, że to człowiek kierował bestią, a ona zabijała jedynie na jego polecenie.

OFIARĄ BYĆ...

 
Wpis dotyczący śmierci i pogrzebu Magdaleine Mauras.
Racles, 30 września 1764 roku.
  Kilka ofiarom udało się przeżyć spotkanie z potworem. Niektórzy zyskiwali potem sławę, poszanowanie i pieniądze, a najsławniejsi z nich to Jacques Portfaix, Marie-Jeanne Valet oraz Jeanne Jouve. 12-letni Jacques Portfaix, który obronił siebie i sześcioro innych dzieci został nagrodzony za odwagę i przyjęty jako oficer do armii francuskiej. Marie-Jeanne Valet z Paulhac zwana "La Poucelle", przegnała monstrum używając, wykonanej przez siebie, dzidy. Jednak najbardziej odważną była Jeanne Jouve, matka sześciorga dzieci, która 9 marca 1765 roku w Fau de Brion obroniła troje z nich, używając jedynie gołych pięści i kamieni. Kobieta została bardzo poważnie ranna, a jedno z jej dzieci zmarło. Król, w nagrodę za męstwo wynagrodził ją 300 liwrami.

   Większość z osób, które uszło z życiem doznawała głębokich psychicznych urazów związanych z traumatycznymi przeżyciami. Pewna dziewczyna oszalała po tym, jak na własne oczy widziała bestię odgryzającą głowę jej siostrze. Pewien rolnik, który wcześnie rano pracował na polu, tuż przed świtem zauważył, że stwór zbliża się do niego. Z pomocą kosy udało mu się obronić się i uciec, jednak gdy wrócił do domu, z przerażenia na kilka godzin stracił przytomność.

Wpis w księdze parafialnej w Clavieres z roku 1767
na temat pogrzebów ofiar zabitych przez bestię.
   Liczba zabitych zwierząt domowych była stosunkowo niska, znajdywane były one niedojedzone lub zabite, czasami także nietknięte. Wyraźnie stworzenie preferowało ludzkie mięso. Posądzane o ataki wilki nie zachowują sie w taki sposób, trzymając się od człowieka z daleka. Bestia na swoje ofiary wybierała kobiety i dzieci, zapewne ze względu na łatwą zdobycz, gdyż nie stawiały one praktycznie żadnego oporu. Czasami też specjalnie płoszyła owce i kozy, by wywabić i zabić ich pasterzy. Nieprawdopodobnym był fakt, że przez ten czas pozostawała nieuchwytna. Przecież żadne stworzenie nie jest w stanie tak skutecznie ukrywać się przed człowiekiem.

   Bestia z Gévaudan sprawiała swą obecnością kłopot nie tylko mieszkańcom ale przede wszystkim władzy, która okazała się bezsilna w konfrontacji zarówno ze stworzeniem, jak i z napięciami społecznymi, które prowadzić mogły do niechcianej rewolucji, bo jak w oczach ludu wyglądać miała władza, która nie jest w stanie poradzić sobie z przerośniętym wilkiem kiedy kraj, szargany konfliktami, wymaga znacznie poważniejszych decyzji.

"LOUP-GAROU" I BOSKA KARA...

 
Gabriel-Florent de Choiseul-Beaupré.
Uważał, że bestia jest karą za grzechy.
   Strach mieszkańców rósł wraz z rozwojem wydarzeń. Bestia atakowała głównie za dnia, toteż wszyscy bali się wychodzić z domu oczekując w napięciu dzwonu obwieszczającego śmierć kolejnej ofiary. Panika, terror oraz dewastacja i zaniedbanie upraw doprowadziły do klęski głodu, która nawiedziła Gévaudan w roku 1765. W tej atmosferze rodziły się kolejne legendy, a masowa histeria pogłębiała poczucie wszechobecnego zagrożenia. Powstawało coraz więcej nieprawdopodobnych opowieści, a potworowi zaczęto przypisywać nadprzyrodzone moce. Władze kościelne podsycały w ludziach strach. W grudniu 1764 roku biskup Mende, Gabriel-Florent de Choiseul-Beaupré, stwierdził, że bestia jest boską karą za grzechy Gévaudan. Według kościelnego stanowiska istota ta pochodziła od Boga i daremne były wysiłki w schwytaniu i zabiciu jej. Nakazał również wiernym prosić o boskie przebaczenie. To doprowadziło to przekonania, że bestia w rzeczywistości jest "loup-garou" czyli wilkołakiem. Jako, że wiara w wilkołaki była ważnym elementem francuskiego folkloru (pewne z angielskich źródeł wspomina nawet o "Wilkołaku z Gévaudan"), mieszkańcy szybko w to uwierzyli. Wtedy to pojawiły się doniesienia, że widziano bestię w towarzystwie człowieka. W Pompeyrac trzy kobiety idące do kościoła, obok lasu Favart, napotkały mężczyznę z dłonią pokrytą gęstym futrem. Kolejna, podobnie niesamowita relacja pochodzi z Escures, kiedy ludzi na drodze do kościoła zaczepił człowiek, którego ciało było nienaturalnie pokryte futrem.

Zapiski z roku 1766 na temat ataków bestii.
Archiwum miejskie w Lozere.
   Opowiadano, że nocą "wilkołak" podkrada się w okolice domów i słychać jak mówi na wpół ludzkim głosem; słyszano także jego śmiech. Dla zabawy rzucał się na rosłych mężczyzn, przewracając ich i paraliżując, jednak nie czyniąc im krzywdy. Coraz powszechniejszym stawało się z czasem przekonanie, że istnieje nie jedna a cała grupa tych istot. Wysnuto ten wniosek na podstawie wielkiej liczby ataków: zdarzyło się, że bestia zabiła człowieka, a na drugi dzień, 40 mil dalej, zginął kolejny. Pojawiły się nawet sugestie, że za morderstwa odpowiedzialny jest psychopata, gdyż widziano jakoby niektórych ataków dokonała istota na której brzuchu widać było ślady przypominające guziki. Jednak mogły to być również sutki lub cętki. Teoretycznie człowiek nie byłby przecież zdolny do poruszania się w podobny sposób, biorąc pod uwagę fakt, że bestia kilkukrotnie była ścigana przez psy lub "obławników".

 Równocześnie z niesamowitymi doniesieniami pojawiały się także logiczne wytłumaczenia. Już wtedy ci, którzy nie wierzyli w jego "piekielną" naturę twierdzili, że istota jest wściekłym wilkiem lub zbiegłą z menażerii lub statku hieną, panterą lub tygrysem. Wersja, że jest zmutowanym zwierzęciem również była brana pod uwagę.

"CZYNNIK LUDZKI" CHAUMETTE'A

 
Bestia z Gévaudan zabijająca chłopca.
   7 lutego 1765 roku kapitan Duhamel stracił cierpliwość. Wydał polecenie, aby każdy, kto zdolny jest nosić broń, wziął udział w kolejnym polowaniu. Wkrótce pojawiła się plotka, że około dwudziestu tysięcy ludzi przetrząsało doliny i góry, przez które wiodły ścieżki bestii z Gévaudan. Liczba uzbrojonych chłopów była jednak zawyżona, aby poinformować króla, że robiono wszystko, co tylko było możliwe. Ponadto mieszkańcy byli w tamtym okresie praktycznie bezbronni. Po powstaniu Hugenotów w Cévennes (1701 - 1705), skonfiskowano w tej prowincji większość broni palnej, co także może wykluczać polowanie na tak wielką skalę.

   Po kolejnej brutalnej napaści na dwoje dzieci, czas Duhamela w Gévaudan dobiegł końca. Nie osiągnął on zamierzonego efektu, w skutek czego wyjechał w charakterze wielkiego przegranego. Na jego miejsce (z rozkazu króla Ludwika XV) 17 lutego 1765 roku zastąpił go "wielki łowca" - Jean-Charles Marc Denneval. Był on normandzkim szlachcicem słynącym z tego, że w ciągu swojego życia ubił ponad tysiąc wilków. Zaraz po przybyciu do Gévaudan wyruszył na wielkie łowy, zabierając ze sobą najlepsze psy myśliwskie, jakimi dysponował. W maju tego roku bestia zabiła cztery osoby. Miesiąc później Denneval zrezygnował, stwierdzając, że "bestia to na pewno nie wilk". Gdy 16 czerwca szykował się do wyjazdu, bestia zaatakowała i poszarpała małą dziewczynkę, którą ludzie cudem wyrwali z jej paszczy w ostatnim momencie. 21 czerwca istota zabiła 14-letniego chłopca, pożarła 45-letnią kobietę i rozszarpała małe dziecko. Kolejny sławny myśliwy przegrał z bestią...

Dom Chaumette'a w Suagues. Na terenie tej posiadłości
Jean Chastel zastrzelił bestię.
   Jednak wcześniej, 29 kwietnia 1795 roku, wydarzyła się bardzo dziwna historia, przemilczana przez większość historyków. rzuca ona nowe światło na powiązanie ataków z "czynnikiem ludzkim". Własnie wtedy miejscowy szlachcic, zwany Chaumette, oraz jego dwaj bracia napotkali bestię zamierzającą zaatakować pasterza. Zwierzę wyszło im na przeciw i zaczęło się dziwnie przypatrywać Chaumette'owi. Według zeznań świadków, podniosło ogon i zaczęło nim machać, tak jak pies chcący wyrazić radość na widok znajomej osoby. Strzelili więc i potwór zwalił się na ziemię, tarzając się kilka razy. Po drugim strzale istota wyczołgała się do pobliskiego lasu i zniknęła wśród drzew. Wszyscy ponownie mieli nadzieję, że bestia odeszła, by zdechnąć gdzieś w dziczy. Tymczasem pewien jezuita twierdził, że wie dlaczego istota zachowywała się w taki sposób. Bestia była, według niego, hrabią Vargo (lub Vargas - jak podają niektóre źródła), znajomym Chaumette'a, który przybrał formę wilkołaka. Szlachcic miał wyznać kiedyś swym przyjaciołom w sekrecie, że ów jezuita miał rację, co do tego, że bestia go zna. Duchowny był potem przesłuchiwany przez Chaumette'a, zaciekawionego jaką drogą doszedł on do takiego wniosku, jednak ten odpowiedział mu, iż nie powie nic więcej, gdyż zwierzchnicy zakazali mu o tej sprawie rozmawiać. Dziwne zachowanie bestii nie było ostatnim takim przypadkiem (o czym będzie mowa później), co jasno daje do zrozumienia, że stworzenie znało nie tylko Chaumette'a.

"WILK Z CHAZES" I ZMOWA MILCZENIA

Podpis Jean-Charlesa Dennevala.
   Król Ludwik XV szalał ze złości. Na europejskich dworach coraz głośniej mówiono o dziwnym przypadku w południowej Francji, wyśmiewając się z tego, że król nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa swoim poddanym, nawet przed wilkami. W miejsce Dennevala powołany został Antoine de Beauterne. Wysłannik królewski cel miał jeden: zabić bestię i dostarczyć ją do Wersalu.

   De Beauterne na początku niewiele jednak zrobił - zbadał okolicę, naszkicował kilka map ze szlakami zwierzęcia i czekał. 21 września zorganizował obławę złożoną z 40 miejscowych łowców i 12 psów. Wszystko szło zgodnie z planem i myśliwy otoczył leśną dolinę niedaleko wioski Pommier. Psy zaczęły ujadać i wkrótce de Beauterne zobaczył jak bestia wyskakuje z krzaków, desperacko próbując uciec przed obławą. Wystrzelił a kula trafiła w jej lewy bark. Po nim wystrzelili inni a jedna z kul przeszyła oko i czaszkę. "Bestia z Gévaudan padła!" krzyknął de Beauterne a  myśliwi zadęli w róg. Jednak ku zdumieniu wszystkich wstała i rzuciła się na myśliwego, ten zdążył jednak strzelić, raniąc ją śmiertelnie. Zabitym zwierzęciem okazał się wielki wilk, który został przewieziony do Besset, lecz Marie-Jeanne Valet (znana też jako "La Pucelle"), która przeżyła spotkanie z bestią, stwierdziła, że istota ubita nie jest tą bestią, której ona stawiła czoła. De Beauterne miał opinię chytrego i podstępnego człowieka, toteż szybko pojawiły się głosy, że on sam spreparował zwłoki, chcąc łatwo zyskać sławę i pieniądze, przeznaczone dla tego, kto wybawi Gévaudan od bestii.

 
Markiz Jean-Joseph d'Apcher.
Organizator ostatniego polowania na bestię.
   Po dokładnych oględzinach stwierdzono, że "wilk z Chazes" był bardzo rzadkim typem wilka mierzącym 180 cm, o wadze 65 kg, wielkim łbie i kłach długości 3,5 cm. Oficjalnie stwierdzono, że wilk ten był "bestią z Gévaudan" i sprawę zamknięto. Dla wiosek leżących w tym regionie była to nieopisana radość, jednak wielu nadal twierdziło, że to nie bestia. W ciągu następnych miesięcy nie pojawiły się żadne wieści o atakach, ale tylko dlatego, że sam król wydał dekret zabraniający komukolwiek mówić o bestii, i sam był przekonany, że padła ona z ręki de Beauterne'a, który został odznaczony orderem św. Ludwika oraz zyskał sławę i majątek. Jego zdobycz została wypchana i wysłana do paryskiego Muzeum Historii Naturalnej. Zaginęła jednak na początku XX wieku. O tym, że istota zwana "wilkiem z Chazes" nie była odpowiedzialna za ataki przekonano się już 21 grudnia 1765 roku, kiedy horror rozpoczął się na nowo. Niedługo potem w Julianges zaginęła mała dziewczynka, a jedynymi częściami ciała, jakie udało się odnaleźć, były jej dłonie i stopy. Terror utrzymywał się i ludzie nadal nie wychodzili z domów. Jednak w wyniku oficjalnego zabicia potwora przez de Beauterne'a, zaprzestano dokładnej rejestracji dalszych ofiar.

   Szybko powołano kolejnego pogromcę bestii. Był nim François Antoine, rusznikarz króla i "Wielki Łowczy Wilków Królestwa". Przybył on w towarzystwie czternastu myśliwych i sfory kilkudziesięciu psów. Pomagała mu grupa miejscowej szlachty i żandarmów. Na miejscu był też syn jego poprzednika - Antoine'a de Beauterne. Wkrótce do obławy przyłączył się także Jean Chastel - człowiek, który miał odegrać tutaj najważniejszą z ról...

JEAN CHASTEL - BOHATER CZY OJCIEC BESTII?

Broń, z której Chastel zabił bestię. 
   Jean Chastel nie miał dobrej opinii wśród miejscowej ludności. Ten emerytowany myśliwy często dorabiał jako karczmarz, jednak bardziej znany był z kłusownictwa, przez co często popadał w konflikt z miejscowym prawem. Chastel i jego synowie byli na usługach hrabiego de Morangiès i markiza d'Apcher, bardzo wpływowych osobistości, którzy często wyciągali Chastela z aresztu.

   Podczas kolejnej obławy prowadzonej w październiku 1766 roku przez François Antoine'a, doszło do nieoczekiwanego incydentu. Synowie Chastela (Pierre i Antoine) świadomie narazili życie kilku szlachciców, kiedy ci wytropili już bestię i zbliżyli do niej gotowi do strzału. W tym właśnie bracia Chastel spowodowali ich upadek z końmi do ciasnego wąwozu a bestia uciekła. Bracia zostali natychmiast zatrzymani i uwięzieni. Podczas ich pobytu w więzieniu przez cztery miesiące (do marca 1767 roku) bestia ani razu się nie pojawiła. Była to najdłuższa przerwa w atakach od czasu pierwszego spotkania bestii. Bracia Chastel zostali zwolnieni z więzienia 1 marca 1767 roku, po tym, jak wstawiła się za nimi markiza d'Apcher. Co najdziwniejsze - dzień później "bestia z Gévaudan" zaatakowała ponownie... do czerwca ataki nasiliły się bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Ludzie, którzy już wtedy podejrzewali, że Chastelowie mają coś wspólnego z atakami bestii, zniszczyli ich posiadłość w La Besseyre Saint Mary. Zburzono także leśny dom Antoine'a Chastela, położony na szczycie Mont Mouchet.

"Jean Chastel" wygrawerowane
na broni, z której zabito bestię.
   19 czerwca markiz Jean-Joseph d'Apcher zorganizował i opłacił obławę złożoną z trzystu strzelców. Jean Chastel przygotowując się do polowania, przetopił trzy srebrne medaliony z wizerunkiem Matki Boskiej na kule, które poświęcił w kaplicy Matki Boskiej z Beaulieu. W trakcie polowania, w okolicach Saugues, wprawił wszystkich w osłupienie, kiedy wyszedł na środek polany, uklęknął, założył okulary, wyciągnął różaniec i otworzył Biblię. Czytając czekał na bestię... Ta niespodziewanie wyskoczyła z krzaków, jednak gdy tylko zauważyła myśliwego - stanęła nieruchomo. Według relacji świadków, nagle zrobiła się spokojna. Przyglądała się Chastelowi, machając przy tym ogonem. Dokładnie tak, jak zachowywała się w obecności wspomnianego wcześniej Chaumette'a. Wystraszeni towarzysze zaczęli krzyczeć, aby strzelał, on jednak spokojnie zdjął okulary, zamknął Biblię a różaniec schował. Wolno wycelował. W tym czasie bestia stała nieruchomo, wciąż przyglądając się Chastelowi. Po pierwszym strzale stworzenie nawet nie drgnęło, drugi strzał powalił jednak zwierzę na ziemię. Bestia w końcu była martwa, zostawiając po sobie tragiczny bilans ofiar: 112 zabitych, 53 rannych...

   Istota została zabalsamowana a następnie wożona od miasta do miasta, gdzie ludzie za drobną opłatą mogli ją zobaczyć. Król rozkazał, aby pokazana została w Wersalu, więc Jean Chastel udał się tam. Niestety, techniki ówczesnego balsamowania były niedoskonałe, dlatego bestia zaczęła się powoli rozkładać. Gdy w końcu dotarł na królewski dwór, zdenerwowany widokiem i smrodem król polecił swoim dworzanom niezwłocznie to zakopać. Odmówił też wypłacenia nagrody myśliwemu, toteż Chastel wrócił z niczym. Został jednak bohaterem miejscowej ludności, zdobywając ich szacunek, uznanie i wdzięczność... Czy słusznie? Okazuje się, że jednak nie, bowiem rodzina miała na sumieniu znacznie więcej niż tylko kłusownictwo...

BESTIA NA ROZKAZ?

Stela przedstawiająca Jeana Chastela
w La Besseyre-Saint-Mary.
   Bardzo modne w tamtych czasach było posiadanie własnej menażerii z egzotycznymi zwierzętami, przywiezionymi z odległych francuskich kolonii. Synowie Chastela również posiadali taką. Pierre i Antoine Chastel mieli bardzo rozległe kontakty w Afryce, dzięki którym sprowadzali lwy, tygrysy i inne dzikie zwierzęta. Poza tym chwalili się przy wielu okazjach, że są w posiadaniu rzadkiego gatunku hieny, która do złudzenia przypominała opisywaną przez wszystkich bestię. Chastelowie znani byli również jako znakomici treserzy dzikich stworzeń, co stawia ich w pozycji "podejrzanych". Wiele ciał odnalezionych w Gévaudan wskazywało na zbrodnie o charakterze seksualnym (zdjęta, nienaruszona odzież), co wyklucza udział zwierzęcia przynajmniej w niektórych przypadkach. Zachowanie bestii w obecności zarówno Chaumette'a jak i Chastela, sugeruje, że stworzenie traktowało ich jak osoby jej znane. W archiwach zachowały się relację o tym, jak Chaumette płacił wielkie sumy za sprowadzanie dzikich zwierząt. Wiadomo również, że był częstym gościem menażerii braci Chastel. Wiadomo również, że nie dochodziło do ataków, kiedy braci Chastel nie było w pobliżu lub znajdowali się w więzieniu. Sam Jean Chastel często był opisywany jako osoba o wyjątkowo złej reputacji. Znane są też przypadki kiedy spacerował po swojej posiadłości, prowadząc obok siebie hienę, którą miał szkolić by zabijała na rozkaz. Hiena w tamtych czasach odgrywała rolę mitycznego stworzenia, a żaden z mieszkańców nigdy nie widział takiego zwierzęcia na oczy. Łatwo więc było przestraszonym wieśniakom uznać hienę za tajemniczego, krwiożerczego potwora, jej charakterystyczne cętki mogli pomylić z guzikami (opisywanymi przez świadków), a odgłosy jakie wydawała wziąć za ludzki śmiech.
 
Oryginalny podpis Jeana Chastela.
   Co więcej, "bestia z Gévaudan" (a raczej jej pan) sprawiała wrażenie świetnie poinformowanej o miejscu polowań i obław, do tego stopnia, że potrafiła ich unikać. Nigdy też nie dała się złapać. Często jednak napadała w ich bliskiej okolicy. Ojciec i synowie Chastel brali udział w polowaniach i to oni przeważnie pierwsi byli na miejscu zdarzenia, tak jakby dokładnie wiedzieli gdzie znajduje się "ich" bestia. Mimo, że zabójca bestii został lokalnym bohaterem, nie wszyscy darzyli go sympatią. Po śmierci Chastela, jego dom został spalony przez okolicznych mieszkańców, a prochy przysypane solą. Tak nie postępuje się z bohaterami. Swoją sławę zawdzięczał głównie wpływowym protektorom, którzy mieli duże możliwości, aby oczyścić go ze wszystkich zarzutów. Z czasem zapomniano o powiązaniach rodziny Chastel z atakami. Potomni zauważali jedynie to, że wybawił ich od bestii, a po jego interwencji nigdy więcej nie doszło do podobnych wypadków w tym rejonie. Dziś w w La Besseyre Saint Mary stoi stela ku jego czci, jednak wciąż pojawiają się głosy (coraz częściej zresztą), że wystawiono tam pomnik oprawcy i kryminalisty...

GDZIE LEŻY PRAWDA?

   Teorii na temat tego, czym lub kim była bestia, jest bardzo wiele. Realne wytłumaczenia mieszają się z fantastycznymi opowieściami tak mocno, że dzisiaj ustalenie tożsamości bestii zdaje się być niemożliwe. Francuscy wieśniacy wierzyli, że była rodzajem demona, wilkołakiem lub samym diabłem. W tym samym czasie angielscy uczeni twierdzili, że była ona skrzyżowaniem tygrysa z hieną. Inni mówili o rosomaku, niedźwiedziu, a nawet o pawianie. Biorąc pod uwagę technikę łowiecką, bestia bardziej pasuje to przedstawicieli "kotowatych". Z relacji wynika, iż zwierzę to najczęściej przegryzało gardła, lub miażdżyło głowy schwytanym ofiarom. To są metody właściwe dzikim kotom, które preferują albo przegryzienie ofierze karku i tym samym przerwanie rdzenia kręgowego, lub zaciśnięcie szczęk na jej pysku, celem uduszenia. Także sposób w jaki stworzenie podchodziło do swych ofiar, podkradając się z brzuchem niemal szorującym po ziemi, jest typowe dla kotów. Jednak żadna relacja nie wspominała, by ktokolwiek rozpoznał w bestii kota.

Andrewsarchus mongoliensis - Drapieżnik żyjący około 35 milionów lat temu.
Z wyglądu bardzo przypominając opisywaną przez świadków bestię Gevaudan.
Czy możliwe jest, że zwierzę nie wyginęło, a nieliczne osobniki tego gatunku
przetrwały w niedostępnych rejonach XVIII-wiecznej Europy?

   Pojawia się także hipoteza związana ze zbrodnicza działalnością człowieka, który zręcznie dawał upust swoim morderczym żądzom, podszywając się pod bestię. Kilka przypadków śmierci nie pasowało do sposobu działania bestii i ewidentnie wskazywało na zbrodnie o charakterze seksualnym. Wystraszonym mieszkańcom bardzo łatwo byłoby wmówić, że każdy atak jest spowodowany przez bestię. Znane jest także zeznanie młodego pastucha, który twierdził, że widział człowieka przebranego w wilcze skóry, który z krzaków obserwował dwie dziewczynki. Pastuch też miał podejść do nieznajomego z zamiarem obezwładnienia. Nie dał jednak rady i przebieraniec uciekł.

   Dowody popierające którąkolwiek z teorii nie są jednoznaczne. Kilka różnych rodzajów ataków (jedne pasują do zwierzęcia, innych mógł się dopuścić tylko obłąkany człowiek) sprawiło, że wydarzenia z Gévaudan obrosły wieloma mitami. Głownie z tego powodu każdego roku do departamentu Lozere przybywa ogromna liczba turystów z całego świata. Każdy, kto przechadza się "ścieżkami bestii" ma nadzieję, że to właśnie jego teoria jest prawdziwa...

MASKOTKA Z GEVAUDAN...

Historia "Bestii z Gévaudan".
Saint-Martin-De-Roubaux. 1889 rok.
   Na temat wydarzeń z Gévaudan powstało na przełomie XVIII i XIX wieku wiele dzieł, pisanych zarówno wierszem jak i prozą a najsłynniejszą z nich jest powieść historyczna "La Bete du Gévaudan", której autorem jest Able Chevalley. "La bete" (fr.- bestia) stanowiła ważną inspirację także dla innych twórców, takich jak Robert Louis Stevenson, Charles Perault, Bracia Grimm. Ten pierwszy w swym dziele "Travels with a donkey in the Cévennes" (1879) tak podziwia odwagę zwierzęcia w atakowaniu za dnia uzbrojonych myśliwych:
"Jeśli wszystkie wilki byłyby jak ten wilk, to mogłyby zmienić historię człowieka"
   Tenże sam autor napisał potem swą najsłynniejszą powieść "Jekyl and Hyde", w której również odnajdujemy inspiracje mroczną historią potwora. Jednak Abbé Pierre Pourcher napisał na ten temat najdłuższą (1040 kartek) książkę, drobiazgowo opisującą wiele szczegółów wydarzeń w Gévaudan.  O bestię upomniało się także kino. Najsłynniejszym filmem opowiadającym o tych tragicznych wydarzeniach jest bez wątpienia "Braterstwo wilków" ("Le pacte des loups") z roku 2001 w reżyserii Christophe'a Gansa. W obrazie tym bestia sterowana jest przez ludzi, który pragną doprowadzić do podważenia autorytetu króla, sprowadzając na mieszkańców Gévaudan grozę i poczucie zagrożenia.

   Dzisiaj ludzie z departamentu Lozere postrzegają "bestię" przede wszystkim jako symbol regionu, czując bliską więź ze stworzeniem, które kilka wieków temu budziło trwogę wśród ich przodków. Dziś jest reklamą, sposobem na przyciągnięcie w te okolice większej liczby turystów, a interes robiony na potworze kwitnie. Kartki, kubki, figurki, koszulki czy nalepki na samochody - to wszystko można kupić w miejscach, gdzie bestia polowała na kobiety i dzieci. W mieście Marvejols na Place des Cordeliers stoi nawet modernistyczna rzeźba wyobrażająca bestię, choć akurat miasto to było wolne od jej ataków. Zainteresowanie nią jednak nie słabnie i wciąż jest tematem niezliczonych prac, dzieł i książek. Wielu ludzi jest nadal chętnych aby rozwikłać jedna z największych zagadek Francji. Wciąż można tam znaleźć ślady jej istnienia, przejść się drogami, którymi kroczyła, dotrzeć do miejsc, w których gubiła swe ofiary czy zobaczyć nagrobki. W Septsols do dziś stoi dom, w którym 16 maja 1767 roku została pożarta dziewczynka. Odnaleźć można też posiadłość Chaumette'a na której została zastrzelona Bestia.

POSTSCRIPTUM...

   Blisko 40 lat po ostatnim ataku "bestii z Gévaudan", w Vivarias w latach 1809-1813, miały miejsce podobne wydarzenia, które przypisano innej istocie. Co najmniej 21 dzieci zostało zabitych. Kolejne podobne wydarzenia miały miejsce w I'Indre od 1875 do 1879. Co ciekawe, tak jak to miało miejsce w przypadku Gévaudan, okresy aktywności bestii wynosiły zawsze 4 lata. Niektórzy twierdzą, że i długo potem zdarzały się podobne przypadki, również w naszych czasach...




http://wmrokuhistorii.blogspot.com/2013/12/bestia-z-gevaudan.html



Cud gospodarczy w III Rzeszy to kłamstwo.




Cud gospodarczy w III Rzeszy to kłamstwo. Hitler doprowadził Niemcy do bankructwa

Autor: Rafał Kuzak | 17 maja 2015 | 48,162 odsłon


Przejmując w 1933 roku władzę, Hitler zastał zrujnowaną gospodarkę i w zaledwie kilka lat sprawił, że Niemcy stały się krainą mlekiem i miodem płynącą. Tyle mit. Prawda wyglądała zupełnie inaczej. W rzeczywistości nazistowski wódz zadłużył państwo do tego stopnia, że Trzecia Rzesza już w 1938 roku stanęła na progu bankructwa.

Na pierwszy rzut oka faktycznie może się wydawać, że narodowi socjaliści znaleźli receptę na wielki kryzys, trapiący Niemcy od 1929 roku. Najbardziej widoczną tego oznakę stanowił wyraźny spadek liczby bezrobotnych.

Wielka iluzja sukcesu

W 1932 r. było ich jeszcze ok. sześciu milionów. Trzy lata później – jak podaje w swojej książce „Państwo Hitlera” Götz Aly – Urząd ds. Zatrudnienia informował o 2,5 milionie bezrobotnych, natomiast rok później bez pracy pozostawało już tylko około 1 610 000 osób.





Hjalmar Schacht, to on jako prezes Reichsbanku i minister gospodarki (1934-1937), był głównym architektem niemieckiego „cudu” gospodarczego (źródło: Bundesarchiv; lic. CC ASA 3.0).


Podobna transformacja nastąpiła w obszarze wpływów do budżetu z tytułu podatków. Tylko w latach 1933-1935 wzrosły one aż o 25%, czyli prawie o dwa miliardy marek, co dzisiaj w przybliżeniu równa się ok. 20 miliardom euro. Jednocześnie świadczenia dla bezrobotnych zmniejszyły się aż o 1,8 miliarda marek.

Nie ma się zresztą czemu dziwić. Niemcy w tym czasie stały się największym placem budowy w Europie. W szybkim tempie powstawały tysiące kilometrów nowych dróg, z betonowymi autostradami na czele. Na potęgę wznoszono nowe fabryki i monumentalne budynki urzędowe. Przemysł pracował pełną parą, aby sprostać zamówieniom, odradzających się niczym feniks z popiołów, sił zbrojnych. A kontrakty były naprawdę ogromne.

Wystarczy wspomnieć, że od 1933 do połowy 1939 r. III Rzesza wydała 45 miliardów marek (równowartość ok. 450 miliardów euro!) na zbrojenia. Jak podkreśla w „Państwie Hitlera” Götz Aly: Ta jak na owe czasy astronomiczna kwota, przekraczała trzykrotnie wpływy do budżetu z 1937 roku.

Długi, długi i jeszcze raz długi

Aby pokryć tak olbrzymie wydatki naziści od samego początku zaczęli zadłużać państwo na potęgę. Tylko w pierwszych dwóch latach przekroczyli limit wydatków o 300%. Publiczne zadłużenie wzrosło zaś o 10 miliardów marek.

Jednym z kół zamachowym gospodarki III Rzeszy miał być zakrojony na szeroką skalę plan budowy sieci autostrad (źródło: domena publiczna).
Jednym z kół zamachowym gospodarki III Rzeszy miał być zakrojony na szeroką skalę plan budowy sieci autostrad (źródło: domena publiczna).

Prawdziwe problemy zaczęły się pod koniec 1937 roku. Właśnie wtedy polityka niekontrolowanego zwiększania deficytu wymknęła się spod kontroli. Zbliżał się nieubłaganie czas spłaty wcześniejszych zobowiązań, a kasa świeciła pustkami.

Należało jak najszybciej zdobyć pieniądze. Najłatwiej rzecz jasna było je ściągnąć z obywateli. Jednakże nie wszystkich. Zgodnie z rasistowskimi teoriami przyświecającymi narodowym socjalistom, obiektem szykan stali się w głównej mierze Żydzi.

Jak możemy przeczytać w „Państwie Hitlera”, już w 1935 r. minister Schwerin von Krosigk zorganizował dla swych urzędników konkurs na najlepszym pomysł na dodatkowy wyzysk Żydów. Zaowocowało to wprowadzeniem przepisów zwiększających znacznie obciążenia jakie musieli ponosić starozakonni.

Trzy lata później sytuacja się powtórzyła. Tym razem jednak znacznie głębiej sięgnięto do ich kieszeni. Po wydarzeniach „nocy kryształowej” nałożono na niemieckich i austriackich Żydów tzw. Sühneleistung, czyli „karę” w wysokości miliarda marek!

Hitler znajduje rozwiązanie

Nawet ten zastrzyk gotówki nie mógł wiele zdziałać. W styczniu 1939 r. zarząd Reichsbanku skierował do Hitlera dramatyczny list, w którym pisano:
Nieograniczony wzrost wydatków państwowych uniemożliwia każdy wysiłek mający na celu uporządkowanie budżetu, co doprowadzi stan finansów państwa […] na skraj przepaści, a tym samym zrujnuje bank emisyjny i zepsuje pieniądz. Jak na razie nie istnieje żadna genialna i rozsądna recepta […], aby przeciwdziałać niszczycielskim wpływom polityki gospodarczej, którą cechują nieograniczone wydatki socjalne.


Szukając sposobów załatania dziury budżetowej minister skarbu Lutz Schwerin von Krosigk (na zdjęciu w ciemnym mundurze) już w 1935 r. rozpisał wśród urzędników swojego resortu konkurs na najlepszym pomysł na dodatkowy wyzysk Żydów  (źródło: Bundesarchiv; lic. CC ASA 3.0).
Szukając sposobów załatania dziury budżetowej minister skarbu Lutz Schwerin von Krosigk (na zdjęciu w ciemnym mundurze) już w 1935 r. rozpisał wśród urzędników swojego resortu konkurs na najlepszym pomysł na dodatkowy wyzysk Żydów (źródło: Bundesarchiv; lic. CC ASA 3.0).


Bankierzy doskonale zdawali sobie sprawę z tego w jak opłakanej sytuacji znalazł się budżet państwa. W tym czasie dług publiczny wzrósł już do ponad 37 miliardów marek (w przeliczeniu ok. 370 miliardów euro). W stosunku do PKB zadłużenie w ciągu sześciu lat wzrosło zaś z 12% do 46%.  Nawet Goebbels, nazywający finansistów „kołtunami”, pisał w swych dziennikach o szalejącym deficycie.
Hitler widział tylko jedno rozwiązanie tego palącego problemu – kolejne aneksje terytorialne. Nawet gdyby miało to oznaczać wojnę totalną. Na pewno nie była to ani genialna, ani tym bardziej rozsądna recepta, ale dla niego nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie mógł pozwolić, aby przestano go utożsamiać ze zbawicielem Niemiec.

Źródło:






Ukraińcy są w rzeczywistości Niemcami?



Ukraińcy są w rzeczywistości Niemcami? Sekret ukraińskiej dywizji Waffen-SS

Autor: Kamil Janicki | 20 września 2012 | 23,237 odsłon


W ramach Waffen-SS utworzono kilkadziesiąt mniejszych i większych oddziałów sojuszniczych, złożonych z przedstawicieli niemal wszystkich narodów Europy. Najwięcej kontrowersji zawsze budziło powołanie ukraińskiej dywizji „Galizien”. Czy Niemcy byli aż tak zdesperowani, by werbować znienawidzonych przez siebie Słowian? A może po prostu… nie uważali Ukraińców za Słowian?

Na przestrzeni wojny, kiedy nazistowskie imperium stopniowo poszerzało swoje granice, Niemcy stawiali czoła coraz większym problemom ludnościowym. Sama Rzesza liczyła niespełna 70 milionów mieszkańców. Zdecydowanie zbyt mało, by zapewnić sobie zupełną kontrolę nad całym kontynentem. Na szczęście nazistowska ideologia pozwalała na wykorzystywanie dla niemieckich potrzeb innych Aryjczyków.




Plakat werbunkowy zachęcający do wstępowania do dywizji Waffen-SS „Galizien”.









Łatwo było wykazać – w myśl niemieckiej pseudonauki – że Aryjczykami są Norwegowie, Szwedzi, Duńczycy czy Szwajcarzy. Nie było też większych problemów z włączeniem do germańskiej rodziny Francuzów. Na tym jednak się nie skończyło. Urząd werbunkowy SS, kierowany przez Gottloba Bergera, dostał zadanie poszukiwania germańskiej krwi w całej Europie!

To właśnie zatrudnieni w nim eksperci uznali Estończyków za lud zgermanizowany, a Łotyszy za częściowo germański (choć już Litwini dostali etykietę „spolonizowanych” podludzi). Także Bośniaków określono mianem ludu „gotyckiego”, pochodzącego od Persów. Takie wnioski pozwoliły na sformowanie łotewskich, estońskich i bośniackich oddziałów Waffen-SS. Z perspektywy samych esesmanów wszystko to były jednostki germańskie, a nie cudzoziemskie. Bardzo podobnie sprawa miała się z Ukraińcami.

Głównym architektem utworzenia ukraińskiej dywizji Waffen-SS był Otto von Wächter – nazistowski aparatczyk narodowości austriackiej, który od lutego 1942 roku pełnił funkcję gubernatora dystryktu galicyjskiego Generalnego Gubernatorstwa. Już sam fakt utworzenia takiego dystryktu odzwierciedlał popularną wśród nazistów opinię na temat Galicji i jej mieszkańców.
Polacy uważali Galicję za sztuczny twór utworzony jako usprawiedliwienie dla rozbiorów Rzeczpospolitej pod koniec XVIII wieku. Naziści spoglądali na tę kwestię zupełnie inaczej. Jak wyjaśnia Christopher Hale w książce „Kaci Hitlera. Brudny sekret Europy”, eksperci Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS byli przekonani, iż około 25 procent populacji Rusinów (to jest Ukraińców) posiada znaczną ilość germańskiej krwi

Te 25 procent miało zamieszkiwać właśnie w Galicji: dawnym kraju koronnym Austrii, który w opinii nazistów cieszył się „niemiecką” państwowością już od średniowiecza. Dzięki temu Galicję można było uznać za obszar na którym należało jedynie rozbudzić prawdziwą, niemiecką tożsamość ludności, która błędnie uważała się za Ukraińców.

Szef SS, Heinrich Himmler, poparł taką wizję, a nawet zdołał przekonać do niej Hitlera. Ten zresztą co do idei także się z nią zgadzał – w końcu był Austriakiem i jako taki widział w Galicji utraconą prowincję.

Tak właśnie wyglądali "aryjscy" Ukraińcy ze Stanisławowa.
Tak właśnie wyglądali „aryjscy” Ukraińcy ze Stanisławowa.

Na terenie dystryktu galicyjskiego Generalnego Gubernatorstwa można było rozpocząć rekrutację, ale pod jednym, ścisłym warunkiem. Himmler i Hitler zgodzili się na utworzenie dywizji galicyjskiej, ale nie ukraińskiej. I wbrew powszechnej opinii właśnie taką dywizją była SS-Galizien. Himmler zabronił wręcz używania takich określeń jak „dywizja ukraińska” czy „naród ukraiński” – zarówno w rozmowach, jak i dokumentach.

W nazwie nowej dywizji, której formowanie rozpoczęto w pierwszych miesiącach 1943 roku, nie było wzmianki o Ukrainie, jej członków określano mianem Galicjan i nawet symbol oddziału zupełnie odcinał się od ukraińskich tradycji. Jak pisze Christopher Hale, gubernator Wächter zadecydował, że dywizja będzie używała starego austriackiego symbolu Galicji, złotego lwa, a nie ukraińskiego godła narodowego – tryzuba.

Otto von Wächter u zwyczajnej ukraińskiej rodziny. W wolnych chwilach ten Pan planował jak by tu zlikwidować naród ukraiński i mordował tysiące Żydów…
Otto von Wächter u zwyczajnej ukraińskiej rodziny. W wolnych chwilach ten Pan planował jak by tu zlikwidować naród ukraiński i mordował tysiące Żydów…

O dziwo sami Ukraińcy nie spostrzegli się, że proponowana im „własna” dywizja ma na celu przyspieszenie likwidacji narodu ukraińskiego, a nie wzmocnienie jego pozycji w ramach hitlerowskiego imperium. Himmler przyznał zresztą, że zadaniem 14 Dywizji Grenadierów SS „Galizien” jest zapoznanie ludności ukraińskiej z pojęciem bycia Niemcami.

Mimo to podczas miesięcznej rekrutacji zgłosiło się – bagatela – 81 999 Ukraińców. Chłopaków gotowych oddać życie za Hitlera i za… Galicję.

Źródło:









Sojusz z nazistami pana Twarowskiego...



Pitolenie o sojuszu hitlerowskich niemiec z Polską to pranie mózgu młodym ludziom. 


Po pierwsze, niemcy zbudowali swoją potęgę przed wojną na poczet łupów wojennych w Polsce, po drugie, jeszcze przed wojną planowali wyburzenie Warszawy i zamianę jej na miasto powiatowe - to wszystko świadczy o tym, że od początku planowali nas zniszczyć, a nie nawiązywać sojusze, szeroko o tym tutaj: http://werwolfcompl.blogspot.com/ 

  
Zwracam uwagę jak dobrano słowa w tytule: "polsko-nazistowski " - wpisuje się to w niemiecką propagandę od lat realizowaną pod kłamliwym hasłem o "polskich obozach konc" - jest to próba przeniesienia winy za wywołanie wojny (w tym zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciw ludzkości) z niemców - na Polskę. 

Niemcy uprawiają w Polsce propagandę mającą ich wybielić, a obciążyć Polaków - dlatego mieszają ludziom w głowach pojęciem nazizmu i faszyzmu, tworząc odpowiednie zbitki słowne jak wyżej, tak by nazistów, faszystów kojarzyć z polskością, a nie niemcami. 

Ten sam portal.

http://ciekawostkihistoryczne.pl/2015/05/17/cud-gospodarczy-w-iii-rzeszy-to-klamstwo-hitler-doprowadzil-niemcy-do-bankructwa/


 ============================================================

 Ten sam portal...

Bogu dzięki za hitlerowców”. Czy sojusz polsko-nazistowski był możliwy?

Autor: Michael Morys-Twarowski | 2 kwietnia 2014 | 116,191 odsłon


W sierpniu 1941 roku w Warszawie umieszczono olbrzymie płachty, przedstawiające żołnierzy Wehrmachtu, zmierzających walczyć z Sowietami. – Na froncie wschodnim, u boku żołnierza niemieckiego są Włosi, Hiszpanie, Belgowie, Norwegowie, Holendrzy, Słowacy, Węgrzy i Rumuni. A ty gdzie jesteś, Polaku? – głosiły umieszczone pod nimi napisy. Napisy dość szybko znikły. Ale sam pomysł nie odszedł w zapomnienie.


Historycy, szczególnie w ostatnich latach, nie mają problemu z wyobrażaniem sobie sojuszu polsko-niemieckiego przed wybuchem II wojny światowej. Ale co później? Bez myślenia przyjmujemy, że jakikolwiek pakt z nazistami po kampanii wrześniowej był wykluczony. Tymczasem hitlerowcy zupełnie poważnie rozważali scenariusze współpracy z Polakami. A i Polacy – wcale ich nie wykluczali.

Poszukiwania polskiego Quislinga. Kandydatów nie brakowało!

Już jesienią 1939 roku wśród niemieckiej wierchuszki powstał pomysł stworzenia marionetkowego polskiego rządu. Propozycję pokierowania gabinetem naziści złożyli Wincentemu Witosowi, aresztowanemu jeszcze w trakcie działań wojennych.



Materiały, do których dotarł niemiecki badacz Michael Foedrowitz wskazują, że Witos nie odrzucił od razu oferty – koniec końców jednak były trzykrotny premier nie chciał zostać „polskim Quislingiem”. Z kolei agenci Abwehry proponowali Józefowi Beckowi powrót do kraju i zajęcie się polskimi sprawami pod niemieckim nadzorem.
Nie można zapominać o kontekście całej sytuacji. Jesienią 1939 roku Polska została zaatakowana także przez Związek Radziecki, czyli znalazła się między dżumą a cholerą. Jednak już wtedy miano nadzieję, że Hitler i Stalin prędzej czy później wezmą się za łby.
Nazistowski atak na Związek Radziecki przewidział Władysław Studnicki (1867 – 1953), polityk i publicysta. – Nie macie materiału ludzkiego, aby obsadzić to terytorium i zabezpieczyć wasze linie komunikacyjne – tłumaczył Karlowi von Neumannowi-Neurode, niemieckiemu komendantowi Warszawy. Ten kazał mu sformułować propozycje na piśmie.



I tak 20 listopada 1939 roku Studnicki złożył powieloną broszurę zatytułowaną Memoriał w sprawie odtworzenia Armii Polskiej i w sprawie nadchodzącej wojny niemiecko-sowieckiejplanował w niej, że Polacy obsadzą tereny aż do Dniepru, zaś Niemcy po Don i Kaukaz.
Naziści nie byli jednak zainteresowani propozycjami Studnickiego, skądinąd jednego z najwybitniejszych polskich myślicieli politycznych. On sam rok później został internowany w Neubabelsbergu (gdy wybrał się do Berlina z memoriałem w sprawie niemieckich zbrodni), później siedział na Pawiaku.

Kwiaty, procesje, msze święte. Polska wita hitlerowców

W 1940 roku pojawiły się pogłoski o formowaniu przez nazistów antybolszewickich legionów, złożonych z Polaków, ale były to tylko plotki. Sytuacja zmieniła się w 1941 roku, kiedy wreszcie Hitler zaatakował Związek Radziecki. W pierwszej kolejności w rękach nazistów znalazły się ziemie dawnej II Rzeczypospolitej, od dwóch lat okupowane przez Sowietów. Jak wspomina Zbigniew Koźliński (ur. 1922), żołnierz ZWZ i Armii Krajowej:
Niemcy byli witani z entuzjazmem. Dochodziło do tego, że gospodarze dobrowolnie odprowadzali im z wdzięczności swoje krowy, zamawiali msze w ich intencji, stawiali im bramy tryumfalne.
Gdy przybyła w nasze strony hiszpańska Błękitna Dywizja, goszczono ją bardzo i upijano żołnierzy. Niemcy w pierwszych dniach ofensywy wyzwolili z sowieckich więzień wielu Polaków i to był też powód modłów za nich w kościołach (cyt. za Kochanowski, 309-310).
Z upływem kolejnych miesięcy naziści zaczęli dostrzegać potrzebę zmiany polityki wobec Polaków i wykorzystania ich w walce z bolszewikami.



Polacy. Bezcenny materiał wojenny

Już w sierpniu 1941 roku wyświetlano w Warszawie filmy, opatrzone komentarzem zachęcające Polaków do walki ze Związkiem Radzieckim, jednak szybko z nich zrezygnowano. 20 kwietnia 1943 roku Eberhard Schöngarth, szef policji bezpieczeństwa w Generalnej Gubernii (GG), ubolewał, że:
niektóre czynniki wciąż nie chcą zrozumieć, że dotychczasowy stosunek do narodu polskiego był pod wieloma względami niewłaściwy. Trzeba wreszcie zdobyć się na odwagę i zmienić niemiecki kurs.
Naród polski stanowi bezcenny materiał wojenny, jeśli się chce osiągnąć zwycięstwo, trzeba go bez reszty wprzęgnąć w służbę dla Niemiec (cyt. za Kochanowski, 312).
Dwa miesiące później, 19 czerwca 1943 roku, z propozycją wcielenia Polaków do Wehrmachtu wystąpili Heinrich Himmler i Hans Frank, generalny gubernator Generalnej Gubernii. Gdy jednak Hitler nie poparł pomysłu, Frank, obawiając się, że może zapłacić za to stanowiskiem, zaostrzył represje wobec Polaków.



Do koncepcji wracano, jednak ciągle natrafiano na opór ze strony Hitlera. W lutym 1944 roku oświadczył, że nie życzy on sobie nowej piłsudczykowskiej armii. Dopiero 24 października 1944 roku zgodził się na wstępowanie Polaków do ochotniczych pomocniczych sił zbrojnych. Do końca roku w GG pozyskano 471 ochotników, nawet nakręcono film propagandowy, na którym przez Kraków maszeruje oddział 30 mężczyzn i 15 kobiet w niemieckich mundurach i śpiewających polskie piosenki wojenne.
Jeszcze wiosną 1944 roku w ekspertyzach sporządzonych w siedzibie Gestapo w Warszawie sugerowano stworzenie polskiego rządu i polskiej armii liczącej 50 tysięcy żołnierzy, uzbrojonej i wyszkolonej przez niemieckich oficerów.

Aliancki pomysł: niech Polacy dogadają się ze Szwabami!

Kiedy wiosną następnego roku działania wojenne w Europie wchodziły w końcową fazę, wizję walczących ramię w ramię Polaków i Niemców podchwycili Brytyjczycy. Jest to o tyle zaskakujące, że wcześniej torpedowali wszelkie podejmowane przez nazistów próby nawiązania kontaktu z polskim rządem emigracyjnym – obawiali się, że Polacy mogą wspomóc Niemców w walce ze Związkiem Radzieckim.
Tymczasem z punktu widzenia Wielkiej Brytanii jeden zbrodniarz (Stalin) był cacy, a drugi (Hitler) be – do czasu. Jak wyjaśnia Jonathan Walker w książce „Trzecia wojna światowa. Tajny plan wyrwania Polski z rąk Stalina”, premier Winston Churchill:
[O]d czasu powrotu z Jałty rozważał wszystkie możliwości wyrwania Stalinowi zagrabionych terytoriów, lecz w połowie kwietnia [1945] jego desperacja i poczucie winy względem Polski osiągnęły najwyższy stopień. To właśnie wtedy zwrócił się do Komitetu Szefów Sztabów z prośbą o przygotowanie planu okiełznania Stalina przy użyciu siły militarnej (cyt. za Walker, s. 57).



Sporządzony plan operacji „Unthinkable” przewidywał, że atak na tereny zajęte przez Związek Radziecki rozpocznie się 1 lipca 1945 roku. Miały w nim wziąć udział siły brytyjskie, amerykańskie, polskie i… niemieckie.

Polacy się na to nie zgodzą. A może jednak?

Jonathan Walker zwraca uwagę, że [n]awet jeśli aliantom brakowało ludzi, trudno sobie wyobrazić, by żołnierze brytyjscy, amerykańscy lub polscy tolerowali członków Waffen SS czy na dobrą sprawę jakichkolwiek jednostek Wehrmachtu zamieszanych w zbrodnie na froncie wschodnim (Walker, s. 96).
To nie koniec problemów. Wspólne siły brytyjsko-amerykańsko-polsko-niemieckie musiały przecież posuwać się w kierunku wschodnim. Jak pisze Walker:
Skoro użycie niemieckich oddziałów byłoby kamieniem obrazy dla brytyjskiej opinii publicznej, co by powiedzieli Polacy na to, że Niemcy znów wkroczą na ich ziemie? Trudno sobie wyobrazić, by zgodzili się na powrót niemieckich żołnierzy, w dodatku z aprobatą aliantów. Taki ruch mógłby wykoleić całe przedsięwzięcie.






Brytyjscy planiści albo rozmyślnie umniejszyli skutki wykorzystania niemieckich oddziałów, albo nie zdawali sobie sprawy ze skali cierpień Polaków pod hitlerowską okupacją.
Faktem jest, iż przewidywali, że Niemcy wesprą aliantów dopiero jesienią 1945 roku, kiedy to wedle jednego ze scenariuszy Armia Czerwona miała być już pokonana.
W takim wariancie oddziały Wehrmachtu nie byłyby potrzebne na ziemiach polskich i zapewne przydałyby się aliantom na odebranym Sowietom obszarze wschodnich Niemiec (cyt. za Walker, s. 98-99).
Ostatecznie plan „Unthinkable” został zarzucony. Polska natomiast znalazła się w wyłącznej strefie wpływów radzieckich.

Czy była druga droga?




Fraza „sojusz polsko-nazistowski” na pierwszy rzut oka brzmi przerażająco. Kojarzy się z tekstami, które próbują w jakiś sposób uczynić Polaków współwinnymi części niemieckich zbrodni.
Tymczasem w tej części Europy nikt oprócz właśnie Polaków nie potrafił tak zdecydowanie przeciwstawiać się nazistowskim Niemcom. Poza tym propaganda komunistyczna hojnie szafowała oskarżeniami o współpracę z nazistami w odniesieniu do żołnierzy podziemia niepodległościowego.
Można byłoby przeciwstawić frazie „sojusz polsko-nazistowski” inną: „sojusz polsko-sowiecki”, który koniec końców miałby dla nas być bardziej korzystny (albo mniej niekorzystny). Prawda jest jednak taka, że Polska nie miała żadnego wyboru.



O losach państwa zdecydowali zbrodniarze, którzy zaatakowali ją w 1939 roku. Rozwiązania, jakie sugerowano Hitlerowi, czyli stopniowe ograniczenie represji, wykorzystania Polaków do walki z drugim agresorem i narzucenie marionetkowego rządu podchwycił drugi dyktator.
W ten sposób Stalin przejął władzę nad Polską i tak też powstał PRL.

Źródła:

  1. Foedrowitz Michael, W poszukiwaniu „modus vivendi”. Kontakty i rozmowy pomiędzy okupantami a okupowanymi dotyczące porozumienia niemiecko-polskiego w czasie II wojny światowej, „Mars” 1994, nr 2.
  2. Kochanowski Jerzy, Polacy do Wehrmachtu? Propozycje i dyskusje 1939-1945. Zarys problemu, „Przegląd Historyczny”, t. 93, 2002, z. 3.
  3. Walker Jonathan, Trzecia wojna światowa. Tajny plan wyrwania Polski z rąk Stalina, tłum. Łukasz Witczak, Kraków 2014.






Michael Morys-Twarowski - Absolwent prawa i amerykanistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, na tej samej uczelni obronił doktorat z historii. Współautor 3 monografii i kilkudziesięciu publikacji naukowych, poświęconych głównie historii Śląska Cieszyńskiego. W lutym 2016 ukazała się jego najnowsza książka pod tytułem "Polskie Imperium". Stały współpracownik Polskiego Słownika Biograficznego. Publikuje m.in. w "Focusie Historia".



poniedziałek, 24 października 2016

Jak Amerykanie i Niemcy stworzyli ZSRR?



Czwartek, 20 października (11:52)

Z dokumentów znalezionych w tajnych archiwach zachodnich mocarstw wynika, że to kapitalistyczne kraje sfinansowały komunistyczną rewolucję w 1917 roku. Dlaczego USA oraz Cesarstwo Niemieckie pomogły zbudować najbardziej zbrodniczy system totalitarny w dziejach?


Według Czarnej Księgi Komunizmu liczba ofiar w samym ZSRR sięga 20 milionów. System, który rozlał się po Europie i objął kraje poza nią, pochłonął łącznie blisko 100 milionów istnień. Masowe egzekucje i stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, zniszczenie poczucia ludzkiej godności, klęski głodu oraz rzeź narodów to bilans pierwszych lat rządów bolszewików.

Podczas II wojny światowej Związek Radziecki znalazł się w obozie alianckim, ale szybko okazało się, że po jej zakończeniu stanie się największym wrogiem Stanów Zjednoczonych. Europę podzieliła żelazna kurtyna, a USA i ZSRR rozpoczęły wyścig zbrojeń. Szpiegowskie siatki potężnych mocarstw oplotły cały glob. Niejednokrotnie nad światem wisiało widmo kolejnego, tym razem atomowego konfliktu.

Od lat propaganda radziecka, a potem rosyjska, utrzymywały, że rewolucję październikową zainicjowały uciskane masy robotników, żołnierzy i chłopów. Ta oficjalna wersja wydarzeń nie jest jednak zgodna z prawdą.
Odtajnione niedawno materiały ukazują zdumiewającą historię początków państwa sowieckiego. Umęczony lud jedynie wykonał „czarną robotę”, a bohaterowie bolszewickiej rewolty – Włodzimierz Lenin, Lew Trocki i Aleksandr Parvus – okazali się... marionetkami. Za sznurki pociągali mocodawcy z Niemiec i USA, wtórowali im zaś sojusznicy z Wielkiej Brytanii oraz Szwecji.

Jak wyeliminować Rosję?

Od 1914 roku Europa była pogrążona w wojnie, która szybko przerodziła się w konflikt światowy. Państwa ententy, czyli Anglia, Francja i Rosja, stanęły przeciw Cesarstwu Niemieckiemu i Austro-Węgrom. Niebawem do „gry” przystąpiły Stany Zjednoczone. Armia niemiecka znalazła się w potrzasku, zmuszona stawić czoła wrogom nacierającym jednocześnie z dwóch stron.
Politycy w Berlinie za wszelką cenę chcieli znaleźć odpowiedź na pytanie: jak zlikwidować wschodni front i przerzucić siły na zachód? Odpowiedź nasuwała się sama: wykluczyć z rozgrywki cara i – wykorzystując niestabilną sytuację wewnętrzną państwa – sprawić, że jego kraj pogrąży się w chaosie.
Także Stany Zjednoczone obawiały się rosyjskiej potęgi. Po pokonaniu Niemiec to właśnie wschodnie mocarstwo byłoby najbardziej liczącym się graczem na Starym Kontynencie. A przecież wojskowe rządy na wzór napoleoński to ostatnia rzecz, jakiej Europie potrzeba! Jednak nie chodzi tylko o to, że Amerykanie bali się militarnej siły Rosji. Stawką były również – jak zawsze – pieniądze.
Bogate zasoby naturalne, olbrzymie ilości złota, wspaniałe dzieła sztuki: to wszystko wydawało się w zasięgu ręki ­nowojorskiej finansjery.
Druga Rzesza i USA były w stanie zrobić naprawdę wiele, aby wprowadzić w życie swoje plany. Do ich realizacji wykorzystały zaciętych ideologów: Lenina oraz Trockiego. Tego pierwszego postanowiły użyć niemieckie władze; drugi wybrał się w daleką podróż do Ameryki. W ten sposób zachodni przywódcy „stworzyli” kluczowych rewolucjonistów, mających zmienić oblicze Rosji.
Nie spodziewali się przy tym jednego: że wywołany chaos zwróci się przeciwko nim i da początek krwawemu imperium, które stanie się ich zaciekłym wrogiem.

Amerykański sen Trockiego

Samolot z Lwem Trockim na pokładzie wylądował w USA w styczniu 1917 roku. Rosjanin miał już doświadczenie rewolucyjne, wcześniej brał bowiem udział w wywoływaniu wstrząsów, które ogarnęły wschodnie mocarstwo na początku XX wieku. Wtedy na działalność dywersyjną w tym kraju obce imperia przeznaczyły 10 milionów dolarów (w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze byłoby to ponad ćwierć miliarda „zielonych”!).
Profesor Antony Sutton, który przez wiele lat badał sprawę sponsorowania bolszewickiej rewolty przez Wall Street, twierdzi, że te ogromne sumy pochodziły od zwolennika zniszczenia rosyjskiej potęgi Jacoba Schiffa, szefa jednego z domów maklerskich w Nowym Jorku.
Plan Trockiego już w 1905 roku – podczas pierwszej próby przewrotu – był jasny: oderwać robotników od maszyn, wyprowadzić ich na ulice, podgrzewać atmosferę populistycznymi hasłami, tworzyć bojówki i w końcu zamienić Petersburg (ówczesną stolicę Rosji) w gniazdo rewolucji. Aby wprowadzić ten zamiar w życie, Trocki wraz z Aleksandrem Parvusem (który jeszcze pojawi się w tej niezwykłej historii) przejęli dwie gazety. Sprzedawali je za symboliczną cenę, dzięki czemu szybko rozeszło się ponad pół miliona egzemplarzy.
Obaj komuniści doskonale potrafili manipulować społeczną świadomością. W swoich artykułach kreślili katastrofalną sytuację kraju. Ludzie masowo wycofywali oszczędności z banków, niemal doprowadzając do bankructwa systemu finansowego. Mimo to przewrót się nie udał, a Trocki został zmuszony do ucieczki za granicę.
W 1917 roku pojawiła się kolejna szansa na zdobycie władzy i rozbicie imperium. Na takim obrocie spraw zależało również Amerykanom. Jeden z doradców przekonywał prezydenta Wilsona, że USA powinny włączyć się do wojny, ale dopiero po obaleniu cara. – Cały świat będzie żył spokojniej, jeśli zamiast jednej Rosji będą cztery – tłumaczył. Ale do realizacji tego planu potrzebny był Trocki.
Pierwszą klasą przyleciał on do Stanów Zjednoczonych ze swoją trzyosobową rodziną. W Nowym Jorku miał do dyspozycji limuzynę z szoferem i okazały apartament o podwyższonym standardzie. W środku znajdowała się nawet lodówka, co w owych czasach było ewenementem.
Niedługo potem rewolucjonista wsiadł na statek, by udać się do rosyjskiego Piotrogrodu (jak nazywał się wówczas Petersburg). Anglicy, którzy zatrzymali go po drodze, szybko pozwolili mu na kontynuowanie podróży.
Z archiwalnych brytyjskich dokumentów wynika, że wyruszając, miał przy sobie 10 tysięcy dolarów w złocie (dziś byłoby to ok. 200 tysięcy). „W Nowym Jorku nie mógł zarobić więcej niż 600 dolarów. Nie ulega wątpliwości, że był przez kogoś finansowany” – przekonywał profesor Sutton.

Pociąg do komunizmu

Lenin przywitał rok 1917 w Szwajcarii, do której trafił po wybuchu wojny. W bibliotekach z bogatymi zbiorami studiował myśl marksistowską, a później w skromnym mieszkaniu tworzył ideologiczne pisma.
Tymczasem Aleksandr Parvus, nienawidzący caratu działacz socjalistyczny, kreślił już diabelski plan odsunięcia Rosji od wojny. Swoją koncepcję przedstawił najwyższym władzom w Berlinie. W aktach niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych udało się znaleźć dokładny opis proponowanych przez niego działań: od strajków, poprzez sparaliżowanie armii, po całkowite zniszczenie świadomości obywatelskiej i narodowej.
Parvus został konsultantem ds. Rosji i wkrótce przydzielono mu pierwszą transzę pieniędzy na przeprowadzenie rewolucji: milion marek w złocie. Niedługo potem do jego kieszeni zaczęły spływać bajońskie sumy. Przelewy szły przez banki szwedzkie z adnotacją „na propagowanie pokoju na wschodzie”.
W efekcie Piotrogród i południową część kraju znów ogarnęły strajki. Opłacana prasa podsycała obraz niepotrzebnej wojny i podburzała lud przeciw monarchii. W końcu car został zmuszony do abdykacji. Władza spoczęła w nowych rękach, lecz w państwie zapanował chaos.
Był to idealny moment dla Parvusa i jego mocodawców. Ten pierwszy dysponował olbrzymim zapleczem finansowym, ale potrzebował kogoś, za kim stałaby partia i kogo ludzie gotowi byli słuchać.
Człowiekiem tym okazał się Włodzimierz Lenin – razem z wiernymi towarzyszami wsiadł on do sławnego pociągu, którym ze Szwajcarii przez Niemcy przemierzył skąpaną we krwi Europę, by dotrzeć na wyspę Rugię. Stamtąd przedostał się promem do Szwecji i w końcu przez Finlandię zajechał do Piotrogrodu.
Niektórzy świadkowie opowiadali, że w Berlinie skład został skierowany na bocznicę i stał tam przez 24 godziny. W tym czasie miało dojść do spotkania Lenina z najwyższymi władzami cesarskich Niemiec. Podobno złożono wtedy obietnicę zawarcia pokoju po zwycięstwie bolszewików.
– Lenin przyjechał do Rosji jak bakcyl dżumy – powie po latach Winston Churchill. W 1917 roku niewiele osób kojarzyło bohatera rewolty sprzed ponad dekady, lecz Parvus zorganizował przyszłemu radzieckiemu przywódcy gorące powitanie wśród kwiatów i okrzyków radości.
– Po powrocie Lenina do Piotrogrodu niemieckie pieniądze spłynęły strumieniami do komunistycznej kasy – twierdzi Elisabeth Heresch, badająca związki finansowe między Drugą Rzeszą a bolszewikami. Propagandowe gazety socjalistów otrzymały najlepszy sprzęt drukarski i osiągnęły jeszcze większe nakłady.

Terror mniejszości

Po dotarciu do Rosji obaj rewolucjoniści – Lenin i Trocki – musieli połączyć siły, choć, delikatnie mówiąc, nie przepadali za sobą. „Polityczna prostytutka” – to jedna z najłagodniejszych inwektyw, jakimi się wzajemnie obrzucali. Na ironię zakrawa fakt, że opłacały ich dwa zwalczające się mocarstwa. Bez wsparcia z Zachodu przewrót październikowy nie doszedłby do skutku.
Wbrew swojej nazwie, pochodzącej od słowa „większość”, bolszewicy nie cieszyli się bowiem dostatecznie dużym poparciem. Przeciwnie, radykalizm ich poglądów budził niechęć i strach. To dzięki zachodniemu wsparciu, choć nie bez przeszkód, udało się przeprowadzić rewoltę. Niemieckie banki słały przelewy do Szwecji, skąd pieniądze trafiały do rąk wywrotowców. Te środki pozwalały coraz bardziej podburzać społeczeństwo i destabilizować gospodarkę.




Świadkowie zeznawali, że za dzień strajkowania bolszewicy płacili więcej niż za dniówkę w pracy. Za udział w demonstracjach i wykrzykiwanie haseł wynagradzali kwotą od 10 do 70 rubli, strzelanie na ulicy wycenili na 120–140 rubli. Tymczasem przeciętny miesięczny zarobek robotnika był zdecydowanie mniejszy!
Latem 1917 roku spisek zawisł jednak na włosku. Tajne służby przechwyciły szyfrowane dokumenty i oskarżyły komunistów o szpiegostwo. Nie było chwili do stracenia. Nielegalne przejęcie władzy nastąpiło w nocy z 24 na 25 października kalendarza wschodniego. Rewolucja stała się faktem, a Trocki i Lenin zostali jej wodzami.
W ciągu kilku dni zgotowali swoim przeciwnikom krwawą łaźnię. Rozstrzeliwali politycznych oponentów; wkrótce rozpoczęli też dzieło niszczenia rosyjskiej dyplomacji. Już tydzień przed przewrotem Trocki mówił: – Po zakończeniu tej wojny Europa będzie ukształtowana nie przez dyplomatów, lecz przez proletariat jako Stany Zjednoczone Europy. Na kontynuowanie swoich śmiałych zamierzeń bolszewicy nadal potrzebowali funduszy.
W niemieckich archiwach znajduje się dokument, w którym czytamy: „Ministerstwo spraw zagranicznych prosi resort skarbu o wyasygnowanie 10 milionów marek na prowadzenie propagandy politycznej w Rosji”. Kwotę tę następnie skreślono i w jej miejsce wpisano 15 milionów. Taką cenę był gotów zapłacić cesarz za wewnętrzną destabilizację wschodniego imperium i wyeliminowania go z wielkiej wojny.

Bolszewicy spłacają długi wobec kapitalistów

Po zdobyciu władzy przez komunistów mocarstwa sponsorujące rewolucję upomniały się o zapłatę. W marcu 1918 roku bolszewicy dotrzymali słowa i podpisali z Niemcami traktat pokojowy w Brześciu Litewskim. Wschodnie imperium wycofało się z walki i zerwało sojusz z ententą.
Dzięki temu Druga Rzesza mogła przerzucić 44 dywizje na front zachodni – choć na niewiele się to zdało: wydarzenia, które nastąpiły później, zmusiły cesarza do abdykacji i wprowadziły w kraju nowy ustrój.
Tymczasem głównymi graczami na politycznej scenie stały się Stany Zjednoczone oraz Anglia. Według profesora Suttona już pierwsza misja Czerwonego Krzyża w bolszewickiej Rosji była w istocie przede wszystkim wyprawą... amerykańskich prawników i bankierów. Milion dolarów wpłynął wkrótce do Piotrogrodu dzięki finansiście i inżynierowi górnictwa Williamowi Boyce’owi Thompsonowi.
Na Departament Stanu USA zaczęto wywierać naciski – wywrotowcy potrzebowali broni, której mieli im dostarczyć Amerykanie. W telegramie Trocki prosił o pomoc w szkoleniu powstającej właśnie Armii Czerwonej. Dlaczego? Rosja pogrążyła się bowiem w wojnie domowej. Przeciw rewolucjonistom, zwanym „czerwonymi”, stanęli zwolennicy starego porządku, czyli „biali”. Bolszewicy nie cieszyli się popularnością m.in. wśród wielu grup etnicznych mocarstwa.
W konflikcie wciąż brała udział Japonia, która dążyła do opanowania Kolei Transsyberyjskiej. Aby do tego nie dopuścić, tę newralgiczną linię transportową okupowała U.S. Army. „Celem wojsk amerykańskich było utrzymanie Kolei Transsyberyjskiej do czasu, aż komuniści będą gotowi ją przejąć” – twierdził profesor Sutton.
Nic dziwnego, że nagłówek „The New York Timesa” w 1919 roku krzyczał: „Nareszcie bolszewicy zdobyli Władywostok, gdzie lokalny komisarz skierował do amerykańskiej armii podziękowania za pomoc w przeprowadzeniu rewolucji”. W kraju żniwo zbierał wielki głód. Pozamykano fabryki. Elektrownie przestały działać. I to nie w wyniku zniszczeń wojennych – ofiarą rewolucji padli specjaliści, którzy potrafili nimi kierować!
Sytuacja była tak dramatyczna, że Lenin obawiał się najgorszego. A jednak udało mu się kontynuować dzieło dzięki pieniądzom kapitalistycznych krajów. Już od pewnego czasu tzw. Amerykańska Administracja Pomocy przelewała do Europy znaczne kwoty – do Rosji w latach wielkiego głodu spłynęło z tego źródła 20 milionów dolarów. Środki, które dzięki temu zaoszczędził rząd bolszewicki, zostały wykorzystane na zbrojenia.
Ale jak zwykle istniała druga strona medalu – wsparcie Stanów Zjednoczonych nigdy nie było bezinteresowne.
Członkowie misji, która wyruszyła do Rosji, otrzymali ponad 200 koncesji dla firm z USA na działalność w tym kraju. Dzięki temu mocarstwo zza Atlantyku przejęło m.in. fabryki ołówków i azbestu. Wkrótce zdobyło prawa do wydobycia surowców, w tym ropy naftowej.



Eksperci zwracają uwagę, że wbrew obiegowym opiniom przed wojną przemysł w imperium Romanowów stał na wysokim poziomie. Sutton podkreślał, iż to bolszewicy zniszczyli infrastrukturę, by następnie w czasie pierwszej pięciolatki... odbudowywać ją z pomocą zachodnich firm pochodzących nie tylko ze Stanów Zjednoczonych, lecz także z Francji, Anglii, a nawet Niemiec.
Wspierając działania komunistów, Amerykanie nie spodziewali się jednak, że anty­kapitalistyczna rewolta okrzepnie na długie lata. Liczono, iż rządy Lenina będą przejściowe, własność prywatna nie zostanie zniesiona, a bolszewizm okaże się tylko krótkim etapem w dziejach Rosji. Wszyscy gracze tej szatańskiej ruletki bardzo się mylili.
Socjalistyczny przewrót usunął z tronu niemieckiego cesarza, a kraj szybko padł ofiarą kryzysu. Stanom Zjednoczonym wyrósł zaś wkrótce wróg numer jeden. Rywalizacja między dwoma mocarstwami, USA i ZSRR, kształtowała sytuację na świecie przez dziesięciolecia, powodując lokalne konflikty i śmierć milionów ludzi.


Dr Klaudia Kościelska



http://nowahistoria.interia.pl/historia-powszechna/news-jak-amerykanie-i-niemcy-stworzyli-zsrr,nId,2293712



Ukraińskie media rozważają atak Polski na Ukrainę



Robią nam nadzieję - takie działania mają na celu podpuszczać nas, żebyśmy zaczęli negować porządek pojałtański - TO BARDZO NIEBEZPIECZNA GRA!! Niemcom chodzi to, byśmy to my sami wywołali wilka z lasu - a wtedy oni głośno upomną się o nasze ziemie zachodnie, Gdańsk i Mazury. 

W dodatku tamtejszy Werwolf podający się za nacjonalistów banderowskich, przez Rosjan nazywany nazistami, podżega do bratobójczej wojny, podobnie jak Macierewicz w Polsce przeciwko atomowej Rosji. 

Ukrainę należy pozyskać drogą pokojową, najpierw sojusz z Białorusią, dopiero wtedy rozmowy z Ukrainą - zajmie to parę lat, ale problem banderyzmu powinien już się wtedy wypalić, ponieważ nikt na świecie nie rozmawia z kimś, kto stosuje język zniewag i siły. 


Zauważmy, że mowa jest o przedwojennych terenach polskich, a nie o terytorium I RP - a gdzie Chocim, Kamieniec Podolski, Chmielnicki, Berdyczów, czy Winnica - że o Kijowie nie wspomnę?

Na Ukrainę nie mogą wjechać polskie czołgi, tylko, jak mówi Prezydent Białorusi - białoruskie traktory i polskie kombajny.

Ukraińcy sami powinni wypowiedzieć się w tej kwestii i odrodzenie I RP powinno nastąpić drogą pokojową - być może wschodnia Ukraina, tzw. Noworosja, jest nie do uratowania, ale i tak nie mamy teraz na to wpływu. 


To jest próba podpuszczenia nas! 

Powtarzam jeszcze raz - Ukrainę należy pozyskać do wspólnej federacji drogą pokojową, bez negowania porządku pojałtańskiego, który narazi nas na poważne komplikacje związane z rewizjonizmem niemieckim.



Pamiętajmy, że Ukraina powstała z inicjatywy niemieckiej, drogą pobudzania odrębności lokalnych społeczności i budowania regionalnych nacjonalizmów.


Polska kluczem do mocarstwowości Niemiec:

2. Jak Niemcy stworzyli Ukrainę i w jakim celu

http://werwolfcompl.blogspot.com/p/i.html














W rozmowie jaką opublikował uznawany za związany z nacjonalistyczną "Swobodą" ukraiński portal vgolos.com.ua, rozważany jest możliwy atak Polski na Ukrainę.

Zdaniem redaktorów portalu, zarówno polska polityka związana z dążeniami do uznania rzezi wołyńskiej za ludobójstwo, jak i pojawianie się filmów takich jak "Wołyń" wskazuje, że Polska moża dążyć do wojny z Ukrainą. Redaktorzy sugerują również związki niektórych polskich polityków, takich jak chociażby Janusz Korwin Mikke, z Rosją.


Portal zaprezentował także dyskusję pomiędzy dziennikarzem Ołeksijem Arestowyczem, wykładowcą Akademii Kijowsko-Mohylańskiej Ołeksijem Kurinnyjem oraz ekspertem wojskowym Olegiem Żdanowem. Kurinnyj stwierdził, że dążenie Polski do uznania rzezi wołyńskiej za ludobójstwo jest wstępem do wystąpienia przez nasz kraj o odszkodowanie. Zdaniem wykładowcy żądanie poprzedzone będzie widocznymi już teraz działaniami propagandowymi. Jak twierdzi, później zostaną wysunięte roszczenia finansowe bądź terytorialne.


Dalej rozmówcy rozpatrywali realność scenariusza polskiego ataku mającego na celu przyłączenie terenów dawnej II Rzeczypospolitej aż po rzekę Zbrucz. Według Olega Żdanowa, chociaż na razie Polska pozostaje w bloku NATO-wskim, który nie pozwali na atak na sąsiada, można wyobrazić sobie sytuację w której nasz kraj opuści Sojusz Północnoatlantycki i skieruje swoją agresję na Zachodnią Ukrainę.



Rozmówcy nie zgadzają się jednak ze sobą w rozważaniach nad wynikim takiego starcia. Według Arestowicza, wojna taka przyniosłaby łatwe zwycięstwo armii Ukrainy, posiadającej znaczące doświadczenie bojowe zdobyte podczas wojny w Donbasie. Przeczy temu jednak Żdanow, który podkreśla, że Wojsko Polskie, chociaż jest mniej liczne, jest dużo nowocześniejsze od ukraińskiego, dostosowane do standardów NATO. Według eksperta wojskowego polskie uderzenie w ciągu dwóch do pięciu dni osiągnęłoby granice z 1939 roku i tam przeszło do defensywy, skutecznie broniąc zajętego terytorium.


Żdanow podkreśla, że ludność ukraińska mogłaby powitać z radością polską armię, widząc w Polsce szansę na wejście do prawdziwego Zachodu, cywilizowanego świata i Unii Europejskiej. Zdaniem eksperta bardzo dużo zależałoby od tego jaki model okupacji przyjęłoby Wojsko Polskie, ale według niego nie można byłoby liczyć na rozbudowane podziemie antypolskie.




 Kamieniec Podolski





Lansowany w mediach rozbiór Ukrainy - Polska bez twierdzy Chocim, Kamieńca Podolskiego, Winnicy...





Podole na mapie Ukrainy







 I RP






kresy.pl / vgolos.com.ua

http://www.kresy.pl/wydarzenia,bezpieczenstwo-i-obrona?zobacz%2Fukrainskie-media-rozwazaja-atak-polski-na-ukraine


http://xportal.pl/?p=27183


sobota, 22 października 2016

Aborcja?





Od roku, a może to już dwa lata, przetacza się przez media fala propagandy aborcyjnej pod hasłem: "mam prawo do decydowania o swoim brzuchu - mój brzuch, moja sprawa". Hasło w ten deseń lansują głownie tzw. feministki. Najbardziej zastanawiające w tym wszystkim jest fakt, że nikt - ani dyskutanci, ani eksperci, ani dziennikarze, nie podnoszą tematu - "tu nie chodzi o brzuch, tylko o dziecko w brzuchu - dziecko, które zostało poczęte przez mężczyznę - dlaczego feministki odmawiają mężczyźnie prawa do decydowania o życiu JEGO dziecka??". 

Czy feministki rozmnażają się przez pączkowanie? Przez podział - jak ameba? Na pewno nie. Omijanie mężczyzny w decyzji o życiu JEGO dziecka jest co najmniej szowinistyczne - no, ale może feministki są szowinistyczne, Pani Welmann na przykład reklamuje i poleca przebijać mężczyznom opony w samochodzie... bo tak. Niedawno widziałem dyskusję dziennikarzy na ten temat i Pospieszalski już wydawało się, że powie to co ja powyżej - niestety, został błyskawicznie "zmoderowany" przez Karnowskiego. 

Dopiero kilka dni później usłyszałem te słowa od Terlikowskiego (a powiedział to dość nieśmiało) - w rozmowie z Wandą Nowicką, na co ona natychmiast zaprzestała dyskutować, odwołując się do innych spraw, zmieniając temat... Tezę "mój brzuch moja sprawa" można obalić w 3 minuty - a mimo to, temat dyskutowany jest miesiącami. Dlaczego? 

Dlatego, że sprawa jest nadana z ramienia służb - nakazano środowisku sprawę aborcji sprowadzić do prawa kobiety do brzucha i zapewniono krzyczących to hasło, że w mediach nikt im tego nie obali. Zapewniono po prostu osłonę agenturalną w mediach dla propagandy aborcyjnej reklamowanej pod hasłem "mój brzuch moja sprawa". Tak się sprawy mają. 

Z tego wynikają dwie rzeczy - redaktorzy w mediach posłusznie wykonują polecenia służb - bez wyjątku, służbom zależy na wprowadzeniu aborcji pod każdym nawet głupim pozorem. Dlaczego nie możemy zgadzać się na aborcję i musimy pozwalać na cierpienie ludzkie? Ponieważ aborcja to tylko pierwszy krok w długofalowej polityce struktur niejawnej władzy. 

Jeżeli padnie obrona życia poczętego, w następnej kolejności - za 50 albo za 100 lat, na przykład, pojawią się jakieś feministki, albo inni krzykacze, którzy będą się domagać eutanazji na ludziach z zespołem downa, albo na wózku - "bo są nieładni, bo cierpią" albo z jakiegoś innego "powodu". I wtedy powiedzą - skoro możemy zabijać nienarodzonych, bo tak się nam podoba, to dlaczego nie mamy prawa decydować o życiu niepełnosprawnych na wózku? Wtedy przeciwnicy zabijania powiedzą - jak to, przecież płód to nie człowiek, a tu mamy na wózku człowieka? I co wtedy powiedzą feministki? COŚ PAN, GŁUPI? Przecież to oczywiste, że płód, zarodek czy zygota to jest człowiek! Skoro wolno nam decydować o życiu człowieka w stadium embrionalnym, dlaczego by nie zabijać cierpiących na wózku, bez serca pan jest? Tak to jest zaplanowane. Przypominam Machiavellego



Znalazłem taki komentarz u Machiavellego: "lecz dzięki sile i DŁUGOTRWAŁOŚCI cesarstwa pamięć o nich zanikła, a wówczas Rzymianie POCZULI SIĘ PEWNIE JAKO POSIADACZE..  Na tej zasadzie - zapominania w skutek wymierania pokoleń oparta jest cała metoda podbijania państw - i zmieniania społeczeństw. Tak min. powstała Ukraina i Prusy, a także POLSKA a także prawdopodobnie - Germania.... Bowiem lektura niektórych kronik sugeruje, że Germanie o byli Słowianie....



Polecam wątek:

 http://argo.neon24.pl/post/130052,wojna 

 a także

 http://werwolfcompl.blogspot.com/p/blog-page_2.html

 albo:

 http://werwolfcompl.blogspot.com/p/i.html