Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

czwartek, 1 października 2015

Smocza Jama wymaga modernizacji

Ot, tak lajtowo...




Naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej i Norweskiego Instytutu Badań Powietrza (NILU) zakończyli prowadzone od roku badania Smoczej Jamy w Krakowie. Zgodnie z ich ustaleniami grota wymaga modernizacji, a jednym z destrukcyjnych czynników jest tam wysoka wilgotność. 
 
 
Zespół prowadził badania w ramach interdyscyplinarnego projektu "Zachować dziedzictwo Smoczej Jamy na Wawelu", realizowanego przez Zamek Królewski w Krakowie.

Na podstawie rezultatów badań powstał program restauracji Smoczej Jamy. Kierownik projektu Beata Kwiatkowska-Kopka powiedziała PAP, że konserwacja jaskini rozpocznie się po kolejnych konsultacjach w tej sprawie, ale termin rozpoczęcia remontu nie jest jeszcze znany.

Jaskinię pod względem geologiczno-górniczym i technicznym sprawdził zespół z AGH, który ustalił, że zabezpieczenia górotworu zastosowane w latach 1966-1976, w postaci sieci kotew z prętów stalowych, uległy znacznej korozji.

„Zabezpieczenia są w tej chwili konieczne nie tylko ze względu na bezpieczeństwo ludzi, ale też dla wygody zwiedzających” – powiedział PAP prof. Tadeusz Mikoś i wyjaśnił, że modernizacja powinna objąć też m.in. wyjście z jaskini, zmianę oświetlenia groty, montaż barierek, stały monitoring wnętrza, system odwodnień.

Profesor zwrócił uwagę, że ostatni raz Smocza Jama była gruntownie remontowana prawie 50 lat temu. Konserwacja rozpoczęła się w latach 60. i trwała 10 lat, przy czym przez 9,5 roku Smocza Jama była niedostępna dla zwiedzających. Zdaniem profesora teraz remont Smoczej Jamy potrwa znacznie krócej, być może tylko kilka miesięcy. Obecnie remont nie oznacza też konieczności zamknięcia obiektu dla turystów.

Profesor pytany, czy teraz grota jest bezpieczna dla zwiedzających, odpowiedział: „Nigdy do końca żadna jaskinia nie jest bezpieczna, bo nie można przewidzieć wszystkich procesów, które zajdą w niej w ciągu kilku lat, miesięcy".

Równolegle do prac zespołu z AGH naukowcy z Norweskiego Instytutu Badań Powietrza (NILU) badali mikroklimat wnętrza groty i jej najbliższego otoczenia. Zgodnie z wynikami analiz przeprowadzonych w Norwegii, powietrze na terenie jaskini nie jest bardzo zanieczyszczone, jednak duża wilgotność wewnątrz groty w połączeniu z zanieczyszczeniami (np. dwutlenek siarki, azotu) może prowadzić do powstania kwasów i soli, które wpłyną niszcząco na skały jaskini.

Dobiegający końca projekt „Zachować dziedzictwo Smoczej Jamy na Wawelu” kosztował ponad 953 tys. zł, z czego 90 proc. to środki z Mechanizmu Finansowego EOG 2009-2014 i Norweskiego Mechanizmu Finansowego, pozostałe 10 proc. dofinansowania pochodzi z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.





 Smok w podwawelskiej jaskini. Rycina z Cosmographie Universalis Sebastiana Münstera, 1544 r.


Smocza Jama jest jaskinią naturalną, usytuowaną w zachodniej części wzgórza wawelskiego. Miejsce to jest związane z legendą o Smoku Wawelskim - jedną z najstarszych i najsłynniejszych polskich legend. Po raz pierwszy zostało ono udostępnione do zwiedzania w sierpniu 1918 r., gdy kierownikiem odnowienia Zamku Królewskiego na Wawelu był prof. Adam Szyszko-Bohusz. Pierwsze badania geologiczne i archeologiczne przeprowadził w 1874 r. na zlecenie Akademii Umiejętności w Krakowie prof. Alojzy Alth.

W ostatnich siedmiu miesiącach grotę zwiedziło 372 tys. osób.

Oprócz badań naukowych projekt „Zachować dziedzictwo Smoczej Jamy na Wawelu” obejmował wydarzenia edukacyjne, artystyczne i naukowe.

Warsztaty miały charakter nie tylko dydaktyczny, ale i terapeutyczny. Miejscem niektórych ćwiczeń i wykładów była Smocza Jama i Ojcowski Park Narodowy. Na październik tego roku organizatorzy zaplanowali jeszcze warsztaty i spektakle teatralne dla dzieci niewidomych i niedowidzących.

Z kolei do 10 października w Zamku Królewskim w ramach projektu można oglądać wystawę „Dwa oblicza smoka”. Prezentacja inspirowana legendą o Smoku Wawelskim konfrontuje pogańskie i chrześcijańskie wizerunki potwora. Zwiedzający zobaczą na niej archeologiczne eksponaty oraz malarskie wyobrażenia smoka. Wśród malowideł są dzieła wybitnych XIX- i XX-wiecznych artystów m.in. Henryka Grunwalda, Konrada Winklera, Witolda Pruszkowskiego, Mariana Wawrzenieckiego. Na wystawie jest też przestrzenny model wawelskiej Smoczej Jamy wraz z otoczeniem oraz herby miast europejskich ze smoczymi wizerunkami.

PAP - Nauka w Polsce






http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,406685,krakow-naukowcy-smocza-jama-wymaga-modernizacji.html

http://archeowiesci.pl/2015/10/01/smocza-jama-pod-wawelem-wymaga-modernizacji/




 

Koronkowa robota







przedruk
Jakub Kopeć

Pierwsze rosyjskie bomby spadły na pozycje dzihadystów Państwa Islamskiego w Syrii. Bombardowanie było skutkiem „dogadania się światowych potęg na poziomie dyspozytorów lotów", jak złośliwie skomentowała istotny przełom polityczny „Gazeta Wyborcza" w artykule wstępnym Wacława Radziwiłowicza.


To był tydzień! W piątek ambasadora Rosji w Warszawie zawezwano do MSZ celem złożenia wyjaśnień po wypowiedzi telewizyjnej „oskarżającej Polaków o rozpętanie II wojny światowej". W niedzielę papież Franciszek celebrował mszę w Nowym Jorku, następnego dnia doszło do półtoragodzinnej rozmowy prezydentów Rosji i USA, a już w środę pierwsze rosyjskie bomby spadły na pozycje dzihadystów Państwa Islamskiego w Syrii.

 
Bombardowanie było skutkiem „dogadania się światowych potęg na poziomie dyspozytorów lotów", jak złośliwie skomentowała istotny przełom polityczny „Gazeta Wyborcza" w artykule wstępnym Wacława Radziwiłowicza. Alea iacta sunt — można jednak powtórzyć za Juliuszem Cezarem.

W polskim MSZ ambasador Siergiej Andriejew dostąpił zaszczytu rozmowy z trzeciorzędnym urzędnikiem, jednym z dyrektorów departamentu wschodniego. Nie przepraszał, złożył jedynie wyjaśnienia, bowiem okazało się, że rosyjski dyplomata w ogóle nie mówił o rozpętaniu II w.ś. przez Polskę, lecz napomknął zaledwie o błędach w polityce rządu Rzeczypospolitej, które były jednym z czynników prowadzących do katastrofy.

Cytuję za portalem TVN24.pl: „Polityka Polski doprowadziła do tej katastrofy we wrześniu 1939 roku, bo w ciągu lat trzydziestych  XX wieku Polska przez swoją politykę wielokrotnie blokowała zbudowanie koalicji przeciwko Niemcom hitlerowskim. Częściowo Polska była więc odpowiedzialna za tę katastrofę, do której doszło we wrześniu".


Wojnę rozpętała hitlerowska Rzesza Niemiecka, co do tego nie ma dwu zdań. „Drang nach Osten" i zniszczenie ZSRR było jej naczelnym celem militarnym i do wojny Rzesza przyszykowała się starannie. Rosja Radziecka potrzebowała natomiast co najmniej kilku lat na zbrojenia i zbieranie sił, toteż Stalin zaproponował pakt obronny i zbudowanie w Polsce tarczy ochronnej przeciw Luftwaffe, a także wysunięcie na zachód szpicy pancernej, z lufami armat skierowanymi w kierunku Niemiec.

Szpetny (i potępiony przez Putina) pakt Ribbentrop-Mołotow zawarty został dopiero po polskiej odmowie militarnej współpracy z ZSRR. Stalin był okrutnikiem i politykiem wiarołomnym. Jednak nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy wojny, gdyby Polska w 1939 roku utworzyła z ZSRR jednolity front przeciw Hitlerowi. Wiemy natomiast na pewno, że całkowicie zawiedli Polskę zachodni sojusznicy.

Prezydent Barack Obama zachowuje się tak, jakby pamiętał o tamtej europejskiej historycznej nauczce sprzed bez mała wieku. Mówi, że „nie chce zaakceptować pożytków z takich okrutnych dyktatorów jak prezydent Syrii", który zrzuca na cywilną ludność bomby beczkowe, lecz jednak uzgadnia z Putinem wspólną politykę „na poziomie dyspozytorów lotów".

Bomby beczkowe są paskudną bronią,  zawierającą materiały wybuchowe, paliwo i kawałki metalu, po zrzuceniu na ziemię powodują duże straty w sile żywej nieprzyjaciela, lecz także wiele ofiar wśród ludności cywilnej.


Według organizacji Amensty International tylko od bomb beczkowych zginęło w Syrii od 2012 roku ponad 11 tysięcy ludzi. Ogólną liczbę ofiar śmiertelnych syryjskiej wojny, toczącej się od marca 2011 roku, szacuje się na ponad 220 tysięcy.

Użycie bomb beczkowych, o których ostatnio zrobiło się tak głośno, nie jest zakazane przez konwencje międzynarodowe. Bezwzględnie zakazano natomiast stosowanie podobnie działających min kulkowych, lecz głównie dlatego, że powodują one największe straty wśród ludności cywilnej już po zakończeniu zbrojnego konfliktu. Bomby beczkowe wybuchają natychmiast, a jeżli nie, to i tak łatwo je rozbroić.

Prezydent Obama bombami beczkowymi, jak listkiem figowym, przysłania wstydliwe ustępowanie placu „rosyjskiemu partnerowi", chociaż nawet opinia publiczna w samej Ameryce z radością wita zmniejszanie się roli wojsk USA, jako światowego policjanta, strażnika pax amricana.



Prezydent Obama może tego nie pamiętać, ale w wojnie o Kosowo Amerykanie używali bomb grafitowych, niszczyli przede wszystkim tzw. infrastrukturę Jugosławii, oszczędzając ludność cywilną. O humanitarnych skutkach tej wojny przypomniał ostatnio profesor Roman Kuźniar, były doradca polityczny prezydenta Bronisława Komorowskiego. Wedle jego słów w czasie konfliktu zbrojnego w Kosowie było dwa tysiące ofiar. Po wyzwoleniu Kosowa przez wojska NATO i obaleniu dyktatora Miloszewicia, demokratyczny reżim Hashima Thaçiego zabił 4 tysiące Serbów i Cyganów.

Byłem korespondentem wojennym dziennika „Trybuna" na wojnie o Kosowo, kiedy w sali telewizyjnej rzecznika Prasowego NATO płk Joachima Shea pokazywano dwa pomyłkowe ataki lotnicze US Air Force. W jednym z nich zginęło 150 albańskich jeńców wojennych, zbombardowanych w więzieniu, które piloci wzięli za koszary armii jugosłowiańskiej. Druga pomyłka była jeszcze gorsza. Piloci zniszczili rakietami dwa autobusy z albańskimi uchodźcami, które wzięli za jugosłowiański konwój wojskowy; zginęło wówczas prawie sto osób cywilnych narodowości albańskiej.

Udział bomb beczkowych w ogólnych stratach wśród ludności cywilnej w Syrii wynosi więc, jak jeden do dziesięciu. Udział cywilów zabitych w Kosowie przez czynności omyłkowe amerykańskich pilotów również wynosi dziesięć procent. Przytaczam te względne wielkości liczbowe tylko w tym celu, żeby uspokoić nieco szaleństwo propagandowe na łamach polskiej prasy. Jeśli nawet wśród dwudziestu celów, zbombardowanych w pierwszym dniu ataku przez rosyjskie samoloty w Syrii, pomyłkowo znalazł się jakiś samochód z bojownikami „umiarkowanej opozycji przeciwko reżimowi Assada", nie rozdzierajmy z tego powodu szat.



Nie tak dawno temu formacja umiarkowanych rebeliantów, wyszkolona kosztem połowy miliarda dolarów, została rozbita przez siły Państwa Islamskiego. Skromna część ocalałych bojowników uciekła w panice, ale większość pozostałych żołnierzy, wyszkolonych w bazie USA, przeszła z bronią w ręku na stronę dzihadystów.

Z wysokości podniebnych trudno stwierdzić, czy rebelianci syryjscy jeszcze są sojusznikami Ameryki, czy też przechodzą już na stronę wroga zachodniej cywilizacji. Z tego powodu pomyłki w doborze celów bombardowań będą musiały się zdarzać.  Jest to przykre zjawisko, lecz nie ma potrzeby go wyolbrzymiać.



Jakub Kopeć, polski publicysta, Warszawa





Michał Soska

Bomby w imię „praw człowieka”

 

 15 lat po nalotach na Serbię, były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder publicznie przyznał, że działania NATO – bez zgody ONZ – były agresją.



Dla kosowskich Albańczyków rozpoczęcie nalotów to początek „drogi do niepodległości” od Serbii, dla Albanii – początek „wyzwolenia kosowskich Albańczyków”, a dla Serbii – bezprawna, międzynarodowa agresja zbrojna pod przywództwem USA i UE z Niemcami na czele. Naloty trwały 3 miesiące, do 20 czerwca 1999; w ich wyniku śmierć poniosło 2500 osób cywilnych, 1002 policjantów, a 12,5 tys. ludzi zostało rannych. Serbia konsekwentnie nie uznaje niepodległości Kosowa, jednakże 15 lat po dramatycznych przeżyciach związanych z bezpośrednią przemocą i brutalną agresją Zachodu najwyraźniej zapomniała o wnioskach płynących z marca 1999. Zarówno Serbia, jak i Kosowo, ubiegają się o członkostwo w Unii, a w kwietniu 2013 podpisały pod jej auspicjami porozumienie o normalizacji wzajemnych stosunków.



„Humanitarna interwencja” w obronie terrorystów
Choć cały świat mówił wówczas o „humanitarnej interwencji” i „obronie mniejszości przed czystkami etnicznymi”, 10-milionowa Serbia odczuła całą siłę i brutalność amerykańsko-NATOwskiej machiny wojennej, której nie była w stanie się skutecznie przeciwstawić. Zachód dysponował najnowocześniejszą bronią i najnowocześniejszymi technologiami; Serbia mogła jedynie minimalizować własne straty. Bomby i rakiety sypały się na Serbię z powietrza i z morza, z myśliwców i okrętów, z bezpiecznej dla atakujących wysokości i odległości. Dlaczego Zachód zdecydował się na atak? Bo uznał, że działania serbskich sił bezpieczeństwa i wojska przeciwko terrorystycznej, przestępczej, radykalnie islamskiej Wyzwoleńczej Armii Kosowa (UÇK) są zagrożeniem dla pokoju w regionie i mają charakter czystek etnicznych czy wręcz ludobójstwa. W rzeczywistości UÇK w Kosowie prowadziła akcje terrorystyczne, zamachy bombowe, wymierzone w ludność serbską oraz nie popierających jej cywilnych Albańczyków. Była mocno powiązana z albańską mafią, zajmowała się przemytem i handlem narkotykami, bronią, ludźmi oraz organami wewnętrznymi porywanych osób. Tylko w 1998 albańscy separatyści zUÇK dokonali 1884 akcji terrorystycznych, w których zginęło 115 jugosłowiańskich policjantów i 173 cywilów, a porwane zostały 292 osoby cywilne. Do zabicia 31 z nich Albańczycy się przyznali, lecz los dalszych 142 „nie jest znany”. 




„Chirurgiczne” naloty

Naloty NATO rozpoczęły się 23 marca 1999 o godzinie 19.45. Udział w nich brało 1200 do 1600 samolotów Wielkiej Brytanii, USA, Francji, Niemiec, Włoch, Belgii, Holandii, Turcji i kilku innych państw, które zrzuciły kilkadziesiąt ton materiałów wybuchowych. Były to pierwsze bomby od II wojny światowej, które poleciały na jedno z europejskich państw.Mimo zachodniej propagandy medialnej, bynajmniej nie były to „chirurgiczne bombardowania” wybranych strategicznych i wojskowych celów. Pociski trafiały w domy zwykłych mieszkańców zwykłych miast i miasteczek, trafiały w pociągi pełne ludzi, w autobusy, szpitale, więzienia oraz w kolumny uchodźców – także Albańczyków, uciekających zarówno przed siłami serbskimi, jak i przed UÇK i atakami NATO.

„Przypadkowo” Amerykanie zbombardowali ambasadę ChRL w Belgradzie – „przypadkiem” trafiając w nią 5-oma bombami, zabijając 3 i raniąc 27 ludzi. Pakt zbombardował też siedzibę serbskiej telewizji RTS w centrum Belgradu, która przekazywała informacje o skutkach NATOwskich bombardowań i pokazywała, że Amerykanie używają bomb kasetowych, szczególnie niebezpiecznych dla ludności cywilnej i dzieci w gęsto zabudowanych i zaludnionych obszarach. W każdym NATOwskim nalocie ginęło od kilkunastu do stu ludzi, zdecydowaną większość stanowili cywile. Rok po zakończeniu nalotów, w czerwcu 2000, Amnesty International oskarżyło NATO o popełnienie w tym ostatnim przypadku zbrodni wojennej.

NATO używało różnej broni, szczególnie niebezpieczne dla ludności cywilnej nie tylko podczas nalotów, ale i na wiele lat po ich zakończeniu. Przykładowo amunicji z zubożonym uranem, promieniotwórczym materiałem, który na wiele lat zatruwa glebę, wodę i powietrze. Na Serbię spadło ponad 100 ton zubożonego uranu; według oficjalnych danych liczba osób z chorobami nowotworowymi po 1999 wzrosła w Serbii aż o 44%, ale o tym zjawisku nie informowały tylko źródła serbskie. Także niezależni naukowcy włoscy stwierdzili zwiększoną zachorowalność na różne nowotwory u swoich żołnierzy, którzy w ramach sił międzynarodowych przebywali w Bośni oraz w Kosowie – a w 1995 w tych regionach NATO używało amunicji ze zubożonym uranem do bombardowania terenów bośniackich i kosowskich Serbów.

Żołnierze wielonarodowej Brygady Zachód, stacjonujący w Kosowie w 1999 roku, otrzymywali specjalny podręcznik z instrukcjami, by unikać wraków czołgów czy ruin domów, trafionych amunicją z zubożonym uranem, ponieważ samo wdychanie nierozpuszczonych cząsteczek uranu może powodować poważne, długofalowe konsekwencje zdrowotne z deformacjami potomstwa włącznie.NATOwska radioaktywna amunicja spowodowała skażenie ziem i wód na kilka pokoleń – nie tylko w regionach stacjonowania sił serbskich, lecz także na należącym wówczas do Jugosławii czarnogórskim wybrzeżu Adriatyku: na wybrzeżu, na którym nie było zupełnie żadnego wojska. Były tylko góry, las, morze, i bardzo czyste plaże.

Za szczególnie niehumanitarny rodzaj uzbrojenia uważa się jednak bomby kasetowe, które wybuchają jeszcze w powietrzu (nad celem), rozsypując się na wiele mniejszych, pojedynczych ładunków wybuchowych, z których wiele nie eksploduje przy zetknięciu z ziemią, a dopiero potem, przy poruszeniu – są więc niebezpieczne zwłaszcza dla dzieci. Nad Serbią NATO zrzuciła ponad 1000 bomb kasetowych, zawierających ponad 37 tys. pojedynczych ładunków. Całkowite wyczyszczenie Serbii z pozostałości bomb kasetowych kosztowało ponad 30 mln euro.

Poza tym zrzucano też bomby grafitowe, niszczące system energetyczny. Z premedytacją niszczono infrastrukturę zaopatrującą ludność cywilną w wodę, prąd, gaz. Bombardowano rafinerie, ciepłownie i stacje wodociągowe. Skutki nalotów dotknęły nie tylko setki tysięcy cywilnych mieszkańców Serbii, ale i liczne szpitale. NATO zburzyło 60 mostów, kilkadziesiąt km dróg i trakcji kolejowych, a także 5 lotnisk. W gruzach legło 7,5 tys. domów mieszkalnych. Uszkodzono ponad 200 szkół, kilkadziesiąt szpitali i tyleż samo cerkwi. Z ziemią zrównano kilkaset fabryk, nie mających nic wspólnego z produkcją zbrojeniową, w jednej chwili pozbawiając pracy kilkaset tysięcy Serbów i rujnując całe gałęzie serbskiej gospodarki. Bezpośrednie szkody materialne wskutek bombardowań szacowane były na 30 mld dolarów, a wraz z stratami pośrednimi – ponad 100 mld.




 







http://www.konserwatyzm.pl/artykul/11962/bomby-w-imie-praw-czlowieka


Zderzacz Hadronów jako Gwiazda Śmierci






Tak jakoś przyszło mi do głowy.

Nie wiem czemu...















A tu starożytne Arkaim nałożone na Sokoła Millenium z filmu Nowa Nadzieja Gwiezdne Wojny.

Pewnie przypadek.









Aha.

Arkaim odkopano w roku 1987, a więc 10 lat po premierze filmu...





Niemcy oszukują - euro, "uchodzcy", VW - co jeszcze...?


przedruk




Mamy kolejny dowód na karygodną niemiecką butę i krótkowzroczność.

Volkswagen systematycznie od lat oszukiwał klientów instalując w swoich samochodach elektronikę fałszującą wyniki pracy silników dieslowskich (tak wysokość spalania, jak i jego efekt zdrowotny) - jednocześnie walcząc o zaostrzenie kryteriów środowiskowych - które "tylko silniki VW mogły spełniać". Powiedzieć, że szambo właśnie wybilo w Niemczech - byłoby "understatement of the year"...

To testy przeprowadzone w USA zdemaskowały oszustów i VW grozi tam seria procesów oraz wielomiliardowa grzywna (maksymalnie 18 mld dolarów - jak na razie VW przeznaczył 7,3 miliarda na ew. koszty). Zmanipulowane pojazdy sprzedawano również w Europie, ale tutaj panuje cisza, bo Europa pod niemieckim butem ani śmie pisnąć.
Właśnie pozwoliła sobie narzucić niemieckie "rozwiązanie problemu uchodzców" - które żadnym rozwiązaniem nie jest, a jedynie zródłem nowych kłopotów, praktycznie odsyłając do lamusa  przesłanki dalszej europejskiej współpracy.



Niemcy ciągle nas oszukują - euro, "uchodzcy", VW - co jeszcze...?


Ale wracając do kantów Volkswagena, to wydaje mi się, że na czysto niemiecką chucpę - jesteśmy znakomici i tak w ogóle Uber Alles - nałożyły się także wymagania typowe dla dzisiejszego korporacyjnego biznesu.

Bo firmy mają przynosić akcjonariuszom zyski co kwartał - i nie ma dziś miejsca na długotrwałe strategie i dalekosiężne plany - kasa ma wpływać regularnie i natychmiast - czego efektem jest rabunkowe podejście "na skróty" do wszystkiego - ludzi, środowiska i zasobów naturalnych, a nawet reputacji.

Produkty mają mieć obecnie krótką, ściśle określoną żywotność - by regularnie trzeba było je wymieniać - a akcjonariusze cały czas "byli happy".

Znając niemiecką gruntowność i brak polotu - zaczęli z teutońskim zacięciem projektować i wytwarzać buble - i jak we wszystkim, za co się biorą - okazali się "być w tym najlepsi"... :-)

A że mimo wszystko nie mogło się pomieścić im w głowach, że faktycznie ich produkty zaczęły  "być do bani" - bo przecież nadal powinny być "po niemiecku solidne" - to zaczęli po cichu, zakulisowo "ustawiać" przeprowadzane testy - jak to parę lat temu było z głosowaniem w Niemczech na "samochód roku", czy testami opon samochodowych - http://m.onet.pl/moto/aktualnosci,d7dej
A teraz dochodzi sprawa VW... - naprawdę "zle się dzieje w państwie duńskim" - a smród idzie na cały świat.

Ta obecna afera nie jest moim zdaniem czymś odosobnionym - i należy się liczyć z kolejnymi rewelacjami, dotyczącymi różnych branż i wielu produktów - bo globalizacja i turbo-kapitalizm chyba nie całkiem Niemcom służą - w swej krótkowzroczności i w imię doraźnych zysków ostatnio gruntownie zniszczyli południe Europy i prawdopodobnie wkrótce doprowadzą do rozpadu strefy euro, a pewnie też i całej Unii.

Bo Niemcy w ostatnich latach:
  • przy przechodzeniu na euro jako jedyni ustawili jego kurs tak, że praktycznie obniżyli swoje koszty aż o 21% - zalewając Europę tańszymi produktami oraz niszcząc konkurencję - np. Francja straciła ponad milion stanowisk pracy w przemyśle, a Grecji "opłacało się" nawet importować żywność z Niemiec;
  • jako pierwsi złamali w 2003 kryteria z Maastricht w/s wysokości deficytu budżetowego - dając sygnał pozostałym krajom;
  • lege artis zmodyfikowali na swój użytek Traktat Lizboński, zatrzegając sobie prawo niestosowania się do tych postanowień Brukseli, które ich Trybunał Konstytucyjny uzna za niezgodne z konstytucją niemiecką.
(Ale uczynili to dopiero wtedy, kiedy reszta Europy - usilnie przez nich poganiana (pamiętacie bezprzykładną nagonkę w 2009 r. na Prezydenta Kaczyńskiego?) - już zdążyła przyjąć Traktat Lizboński - w całości, bez modyfikacji - definitywnie pozbawiając się resztek suwerenności.
A jego konsekwencją jest np. przegłosowanie na wtorkowym posiedzeniu unijnych ministrów spraw wewnętrznych zasad przyjmowania "uchodzców" - narzucając je nawet krajom temu przeciwnym - bo wg Lizbony zasada większościowa zastąpiła dotychczasowy konsensus.)

O potencjalnych konsekwencjach bardzo egoistycznej i bardzo krótkowzrocznej polityki niemieckiej pisałem tutaj: Upadek niemieckiej EUropy?

Dlaczego tak się dzieje? Wydaje się, że tylko "narody wybrane" skłonne są do takiej chucpy, bo uważają, że nie obowiązują ich reguły gry narzucane pozostałym uczestnikom. Ale jak wiadomo - "kłamstwo ma krótkie nogi" - i historia dowodzi, że taka zabawa zwykle szybko się kończy i trwa max dwa - trzy pokolenia.

P.S. O mechanizmach obecnego kryzysu migracyjnego i kalkulacjach z nim związanych:  http://prognozydocenta.salon24.pl/668756,rotszyldowie-znowi-ograli-europe






  • 5*****
    Krótkowzroczność - to słowo jest tutaj kluczowe.
    Nie pierwszy raz Niemcy pokazują swoją niecierpliwą naturę, w której brak jest miejsca na dalekowzroczną wizję rozwoju i ekspansji.
    Obserwując ich poczynania z punktu widzenia Polaka, człowiek zaczyna zachodzić w głowę - po co tak robią, przecież znowu się na tym przewiozą.
    Nie po raz pierwszy zresztą raz w historii.
    Człowiek zaczyna więc podejrzewać, że to może nie sami Niemcy o tym decydują, że pewnie stoi za tym ktoś, komu nie chodzi o dobro Niemiec, tylko o przywileje jakiejś wąskiej grupy.
    Do głowy wpadają od razu Żydzi, Masoni, albo chociaż amerykańscy kapitaliści.
    Jednak patrząc wstecz, widzimy że tak robią zawsze.
    Bismarck nie musiał toczyć wojny o dusze, której częścią był Kulturkampf, tylko spokojnie poczekać, aż mniejszości narodowe zasymilują się w ramach wielkich Niemiec. Tak się działo, wystarczyło tylko cierpliwie poczekać.
    Hitler nie musiał nas atakować w 1939 roku zbrojnie, tylko ogłosić kolejną wojnę handlową, przy jednoczesnym wspieraniu ruchów narodowych mniejszości, co rozsadziłoby Polskę w bardzo krótkim czasie, bez jednego wystrzału. To zresztą postulowali niemieccy generałowie, których Hitler bezpardonowo się pozbył w tzw. Aferze Generałów.
    Gdyby rząd niemiecki, zamiast pogrążać gospodarczo południe i wschód Europy, zajął się wspieraniem zrównoważonego rozwoju na Kontynencie, dziś pewnie najpopularniejszym dobrowolnym hobby w Europie byłaby nauka mowy Goethego.
    Nam wydaje się to dziwne, gdyż jako Polacy patrzymy na państwo jako byt, który kiedyś przekażemy naszym dzieciom. \
    Ich kultura to indywidualizm, który na pierwszym miejscu stawia własne ego, choć u Niemców jest ono rozszerzone o silne poczucie dumy narodowej, graniczącej z szowinizmem.
    Deuschland, Deutschland uber alles.
    Tu i teraz, a nie za tysiąc lat.
    Moim zdaniem, gdyby przejęli nieco z mentalności Chińczyków, byłoby dawno po tzw. ptokach i na Europę mówiono by - Niemcy.
    P.S. Ptaszek polski powinien siedzieć na szczebelku jeszcze niżej niż włoski, portugalski, hiszpański i grecki.
     
  • @alek.san 19:58:16
    Dziękuję za cały szereg bardzo sensownych uwag.
    Pozdrawiam.

    P.S. Pełna zgoda co do pozycji polskiego ptaszka - miejmy nadzieję, że po 25 października zacznie on swój marsz w górę - to od nas będzie zależało jak wysoko wyląduje :-)
  • @Docent zza morza 20:15:21
    Jak dobrze pójdzie, to będzie bombardował guanem ober-sępa u samej góry.
    Stanie się tak po odfrunięciu z tego obsranego słupka.
    Miejscem dla orła nie jest palik między sępami.
    Pozdrawiam.
  • @alek.san 19:58:16
    ty zawsze swemu dasz 5*

    Ja cię obserwuję zobacz co ta gadzina wypisywała a i teraz przemyca udajesz że nie wiedziałeś.


http://zdaniemdocenta.neon24.pl/post/126069,niemcy-oszukuja-euro-uchodzcy-vw-co-jeszcze



 

wtorek, 29 września 2015

Oktoberfest w Polsce? Od kiedy?




O dojczeban było teraz, jeszcze krótko o innej odsłonie przerabiania Polaków na niemców.





Święto piwa, czyli inauguracja Oktoberfest 2015

Już po raz siódmy Brovarnia Gdańsk zorganizowała Gdańskie Dożynki Piwne, czyli Oktoberfest. W tym roku festiwal potrwa do 25 października, a na fanów złotego trunku czeka m.in. specjalnie uwarzone na tę okazję limitowane piwo Oktoberfest 2015. 



Oktoberfest na dobre zagościł w Trójmieście. Od września do października coraz więcej pubów i restauracji organizuje imprezy, które charakterem nawiązują do słynnych na cały świat bawarskich dożynek chmielnych. Gdańszczanie również mają swoją piwną tradycję, której początki sięgają XII wieku, a rozkwit przypada na XVI i XVII wiek. W tym czasie w Gdańsku znajdowało się ponad 400 browarów, a miasto było największym producentem i eksporterem piwa w tej części Europy. 
 
Sam Jan Heweliusz był właścicielem aż czterech browarów. Produkcją piwa głównie zajmowali się mężczyźni, natomiast kobiety odpowiadały za jego transport i sprzedaż. Przykładano wtedy wielką wagę do jakości złotego trunku. Ponoć piwowar, który wyprodukował złe piwo i próbował je sprzedać nieświadomym klientom, mógł zostać uwarzony we własnym piwie na rozkaz włodarzy miasta. W XVII-wiecznym Spichlerzu (obecnie znajduje się tu Hotel Gdańsk i Brovarnia Gdańsk zobacz na mapie Gdańska) w przeszłości składowano słód używany do produkcji piwa przez gdańskich piwowarów. W historii Gdańska warzenie piwa odgrywało niezwykle ważną rolę. Już w XV wieku, na przełomie sierpnia i września, organizowano tu dożynki chmielne, podczas których pito piwo wyprodukowane jesienią rok wcześniej.


W menu, oprócz tradycyjnych bawarskich specjałów, znalazły się także dania z kuchni starogdańskiej, takie jak rolada z boczku z grzybami leśnymi, gęsią wątróbką, jabłkami w occie i puree musztardowym. Nie mogło zabraknąć również słodkich precli, knedli bawarskich z grzybowym sosem, grillowanych kiełbasek norymberskich, szynki po bawarsku na zasmażanej kapuście z knedlami bawarskimi oraz golonki pieczonej w piwie. 
 
Kuchnia starogdańska, czyli po prostu polska?
Czy bawarskie i norymberskie przysmaki to też kuchnia starogdańska? Bo tak jakoś w jednym ciągu napisane...

Jak to mówią do Polaków w reklamach: das auto.





 
http://rozrywka.trojmiasto.pl/Swieto-piwa-czyli-inauguracja-Oktoberfest-2015-n94787.html

Wołk. Afera Wolkswagena ciąg dalszy.


Wp.pl informuje:

Volkswagen przyznał, że oszukał w przypadku 11 mln aut na całym świecie

 

Skandal z manipulowaniem pomiarem emisji spalin w samochodach Volkswagena zatacza coraz szersze kręgi. Koncern przyznał, że problem dotyczy ok. 11 milionów jego pojazdów na całym świecie, a zatem również w Polsce.
 
Volkswagen poinformował o przeznaczeniu w trzecim kwartale 2015 r. 6,5 miliarda euro na niezbędne modyfikacje i inne koszty, wyrażając zarazem nadzieję na "odzyskanie zaufania klientów". Akcje niemieckiej firmy, które w poniedziałek straciły prawie jedną piątą wartości, we wtorek przed południem spadły o kolejne 23 proc., do najniższego poziomu od października 2011 roku.

Skandal wybuchł, gdy w USA tamtejsza federalna Agencja Ochrony Środowiska (EPA) ustaliła, że oprogramowanie, zainstalowane w ponad 480 000 pojazdów Volkswagena z napędem dieslowskim, uaktywnia system ograniczania emisji spalin (przestawianie silnika na szczególnie oszczędny tryb pracy) tylko na czas oficjalnych pomiarów testowych. Oznacza to, że w normalnych warunkach pojazdy Volkswagena z silnikami Diesla mają lepsze osiągi, ale zanieczyszczają powietrze o wiele bardziej, niż to dopuszczają przepisy w USA.

Koncern przyznał, powołując się na wewnętrzne kontrole, że zakwestionowane przez EPA oprogramowanie było instalowane w jego samochodach także poza USA. Wydano w tej sprawie oświadczenie z informacją, że w pojazdach z silnikiem typu EA 189 stwierdzono "rzucającą się w oczy różnicę między wartościami (emisji spalin) na stanowiskach kontrolnych a wartościami podczas rzeczywistej eksploatacji". Volkswagen ujawnił, że w skali światowej dotyczy to ok. 11 milionów jego pojazdów. Podkreślono, że chodzi wyłącznie o samochody z tymi silnikami. Są to jednak nie tylko samochody marki Volkswagen - silniki EA 189 montowano też w Audi, Seatach i Skodach. 

W USA, gdzie oprogramowanie zakwestionowane przez EPA zainstalowano w niespełna 500 000 samochodów Volkswagena, koncernowi teoretycznie grozi kara wysokości 18 miliardów dolarów; prawdopodobne są też roszczenia cywilnoprawne klientów i akcjonariuszy. Amerykanie zwrócili dotąd uwagę na modele Jetta, Golf, Beetle i Audi A3 z lat 2009-2015 oraz model Passat z lat 2014-2015. Volkswagen wstrzymał w USA sprzedaż tych modeli.




Tymczasem redaktorzy interii nie widzą problemu...


Volkswagen oszukiwał w testach spalania. Co w tym dziwnego?

Czytaj więcej na http://motoryzacja.interia.pl/raporty/raport-volkswagen-spaliny/wiadomosci/news-volkswagen-oszukiwal-w-testach-spalania-co-w-tym-dziwnego,nId,1889567#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Volkswagen oszukiwał w testach spalania. Co w tym dziwnego?

Czytaj więcej na http://motoryzacja.interia.pl/raporty/raport-volkswagen-spaliny/wiadomosci/news-volkswagen-oszukiwal-w-testach-spalania-co-w-tym-dziwnego,nId,1889567#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
 
Środa, 23 września (00:04)


Volkswagen oszukiwał w testach spalania. Co w tym dziwnego?


W USA rozpętała się afera wokół silników Volkswagena, które miały sztucznie zaniżać wyniki pomiarów spalin. Niemieckiemu producentowi grożą ogromne kary, w amerykańskiej opinii publicznej zawrzało, a my się zastanawiamy – skąd ten szok i zaskoczenie?

Nie silniki sztucznie zaniżają, tylko konkretny człowiek, który specjalnie w tym celu wymyślił konkretny program, pod konkretną czynność. - MS

Otóż niemiecki producent zastosował pewien skomplikowany algorytm, który wykrywa, że samochód jest w trakcie testu mierzącego emisję spalin oraz zużycie paliwa. Silnik przechodzi wtedy w specjalny tryb, w którym co prawda ma mniejszą moc, ale za to robi się znacznie bardziej ekologiczny, niż jest w rzeczywistości.

"Skomplikowany" - nawet jak kradną, to są trzeba pokazać, że są niby super sprytni? Poziom intelektualny werwolfu jak zwykle....szkoda słów...

Po ujawnieniu tych informacji, Volkswagen zawiesił sprzedaż modeli Jetta, Golf, Beetle i Passat, a także Audi A3 - wszystkie one korzystają z silników TDI Clean Diesel, w których wspomniany algorytm się znalazł. Co więcej, EPA wezwała producenta do usunięcie z 482 tys. sprzedanych samochodów rozwiązania, które powoduje oszustwo podczas cyklu pomiarowego


A jednak przyznają, że oszustwo...


[...]

Ujawnienie, że producent z premedytacją oszukuje swoich klientów może wydawać się szokujące, ale... przecież dla nas, Europejczyków, jest normalne.

Co jest normalne: ujawnienie ???

Wczytaj się dokładnie Czytelniku...
Dokładnie tak jest napisane:

"Ujawnienie (oszustwa) może wydawać się szokujące, ale... przecież dla nas, Europejczyków, jest normalne."


I co?
Czyż to nie jest pranie mózgów??!!
Zdanie to jest tak skonstruowane, że Czytelnik czytając pobieżnie może odnieść wrażenie, że redaktor napisał,  że oszustwa są czymś normalnym, ale to nie to jest napisane w tym zdaniu...



 Czy ktoś bowiem próbuje pozywać producentów samochodów za to, że nowe auta palą o wiele więcej, niż w katalogach? Unia Europejska co rusz wprowadza nowe obostrzenia - nie wystarczają już normy emisji spalin, teraz producenci muszą także wykazać, że ich cała gama emituje średnio określoną ilość CO2/km. W przeciwnym wypadku grożą im surowe kary.

Cała sprawa jest bulwersująca, ale czy zaskakująca?
 
Ale konkretnie jaka sprawa redaktorze? 

Sprawa:
- ujawnień,
- oszustw, 
- czy może sprawa spalania wyższego niż w deklaracjach ?  

 
Dla nas w ogóle - każdy, kto miał okazję dłużej jeździć nowym samochodem wie, że jeśli auto zamiast deklarowanych 6 l/100 lkm spala 8, albo 9 l, to nie należy się temu dziwić.

Sęk w tym, redaktorze, że każdy inaczej jeździ, ma inną wagę ciała, codziennie są inne warunki na drodze i w związku z tym, nie sposób zarzucić producentom, że napisali nieprawdę, bo nie ma takiej metody, która by pozwoliła precyzyjnie i  jednoznacznie porównać - kto jak jeździ i ile tak naprawdę spala samochód. Bo każdy człowiek jest inny.


 
Tym, co faktycznie powinno bulwersować, jest postawa ustawodawców oraz organizacji zajmujących się normami spalin. To one narzucają producentom samochodów nierealne obostrzenia, a kiedy jakimś cudem uda im się je spełnić... wprowadzają kolejne, jeszcze surowsze normy. Mała pojemność silników, turbodoładowanie, wtrysk bezpośredni, systemy start/stop oraz odłączania cylindrów - te i wiele innych zabiegów mają na celu obniżyć spalanie i emisję szkodliwych substancji jedynie w laboratorium. Czy ktoś to wreszcie dostrzeże i położy kres fikcyjnym danym w katalogach oraz do przesady skomplikowanym silnikom, które nie są ani ekonomiczne, ani trwałe?

Czyli redaktor uważa, że producenci aut oszukują ludzi i ma tego pełną świadomość, zaś jako osoba pełniąca zawód zaufania publicznego - nic z tym nie robi. I nawet się temu nie dziwi.





Środa, 23 września (15:30)

Afera VW dotyczy silników z Polski! Ale to nie nasza wina!

Afera dotycząca nielegalnego oprogramowania, stosowanego przez Volkswagena do oszukiwania testów na emisję spalin, zatacza coraz szersze kręgi. Okazuje się, że silniki, które znalazły się na cenzurowanym, produkowane są w polskiej fabryce niemieckiego koncernu w Polkowicach.

Co ciekawe, wszystko wskazuje na to, że spora część dotkniętych problemem nielegalnego oprogramowania sterującego jednostek napędowych pochodzi z Polski! 

Zlokalizowana w Polkowicach na Dolnym Śląsku fabryka Volkswagena od 2011 roku jest jedynym w koncernie dostawcą wysokoprężnych silników dla amerykańskiego zakładu w Chattanooga, w której powstaje lokalna odmiana Volkswagena Passata. 

Oczywiście polski zakład nie ma się w tej sytuacji czego wstydzić. Nie chodzi przecież o usterkę lecz o fabryczny program, celowo wgrany do pamięci ECU. Jak udało nam się ustalić, komputery do produkowanych w Polkowicach jednostek napędowych - ze swoich filii w Czechach i na Węgrzech - dostarcza niemiecki Bosch. Przy czym wątpliwym wydaje się, by zakwestionowane oprogramowanie pojawiło się bez wiedzy i akceptacji Volkswagena.


Czyli jednak nastąpiła zmiana punktu widzenia tej sprawy przez redaktorów interii. Przy okazji dochodzi do obrzucenia Polaków błotem, poprzez samo wspominanie o tym, że silniki zaopatrzone w ww. program, produkowane były w Polsce.

Skoro Polacy nie mają z tym nic wspólnego, to po co podnosić temat? 



Interia też odsyła nas do artykułu:


Brawo Volkswagen. Nie obchodzą go te "eko durnoty"


Dawno, dawno temu studenci uczelni technicznych, w sytuacji, gdy obliczenia projektowe lub wyniki pomiarów, dokonywanych w trakcie badań laboratoryjnych, nijak nie chciały dopasować się do oczekiwań wykładowców, stosowali tzw. współczynnik utajony. I wszystko grało. 


A cóż to takiego współczynnik utajony? Czyżby chodziło o oszustwo??



Okazuje się, że dzisiaj po tę metodę, oczywiście zmodyfikowaną i udoskonaloną, sięgają producenci samochodów. I to nie bałaganiarscy Włosi czy rozlaźli Francuzi, ale stawiani za wzór rzetelności Niemcy.

 Tendencyjna propaganda proniemiecka.


Szefostwo Volkswagena kaja się za swoją amerykańską wpadkę z zaniżaniem  rzeczywistej emisji spalin silników TDI i przyrzeka solenną poprawę (jak zepsute bachory w szkole? solenną znaczy - znowu kłamią??) , a sam prezes podaje się do dymisji. Notowania akcji koncernu lecą na łeb na szyję. Kanclerz Angela Merkel obiecuje "pełną przejrzystość dochodzenia". Słowem - afera jakiej dawno w motobranży nie było. 



W tej sytuacji zadziwiający spokój zachowują internauci. 

Wstrętne. Sugestia - skoro internauci zachowują spokój, ty też nie fikaj.
Słowo "zadziwiający" ma ci "wytłumaczyć" tę dziwną wg ciebie przypadłość anonimowych internautów... "To aż tak nieprawdopodobne, że aż zadziwiające.."



Owszem, niektórzy cieszą się z problemów pogardzanej przez siebie marki - stan ich ducha najlepiej oddaje powtarzające się w komentarzach hasło "wieśwagen kaputt". 
 
Inni jednak biorą stronę Volkswagena. "Oszustwa i przekręty wymuszone przez chore normy ekoterrorystów" - pisze "hh". "Jak dla mnie VW tylko zrobił sobie lepszą renomę tym, że nie obchodzą ich te eko durnoty" - wtóruje mu "as". Jeden z komentatorów podsumowuje sprawę krótko i dosadnie: "diesel musi czadzić".



Ten tekst pełen jest proniemieckiej propagandy.

Inni jednak biorą stronę Volkswagena. 

- Czy to znaczy, że akceptują, a może nawet pochwalają oszukiwanie ludzi? A kto konkretnie, bo takie tam nicki to nawet redaktor może wymyśleć...



Umiar w osądzaniu machinacji, o które oskarża się potentata z Wolfsburga, jest zrozumiały, zważywszy że zmotoryzowani Polacy od lat żyją w świecie ułudy.

 Aha. Machinacje to są oszustwa i Polacy niby osądzają je z umiarem?? Wolne żarty...
Ciekawa uwaga, że "zmotoryzowani Polacy od lat żyją w świecie ułudy." 


Nie ma chyba nikogo, kto nie słyszałby o cofaniu liczników w sprowadzanych do kraju używanych samochodach. Mimo to tysiące nabywców takich aut wierzą, iż są dziećmi szczęścia i akurat w przypadku ich wozów podawany przez sprzedawcę przebieg odpowiada stanowi faktycznemu. A przynajmniej udają, że wierzą...

To wierzą, czy udają, że wierzą?
Porównanie nie przystaje do afery wolkswagena - co innego jeden kilku nieuczciwych niemców (czy o nich chodzi redaktorowi?), a co innego nieuczciwa firma, która wprowadza do obrotu NOWE samochody.



To samo dotyczy zużycia paliwa, w rzeczywistości zazwyczaj dużo wyższego od deklarowanego oficjalnie przez producentów pojazdów. Klienci nie protestują, bo zdążyli się przyzwyczaić, że na każdym kroku są poddawani manipulacjom. 

Ludzie nie poddają się żadnym manipulacjom, tylko.. uwagi jak wyżej. Ale ciekawe sformułowanie: "na każdym kroku są poddawani manipulacjom. "
Redaktor może to jakoś udowodnić?


  
Telewizory eksponowane w marketach pracują w tzw. trybie sklepowym i wyświetlają specjalnie spreparowane filmiki czy zdjęcia. W domach prezentowany przez nie obraz nie jest już tak doskonały. Ciuchy na nikim nie leżą tak idealnie, jak na modelce z reklamowego katalogu. Parafarmaceutyki wbrew płynącym z ekranów zapewnieniom nie są cudownymi lekarstwami na dowolną dolegliwość. Dlaczego zatem w motoryzacji miałoby być inaczej, uczciwiej? 

Aha. Czyli jak inni kłamią, to niemiecki producent też może kłamać jak chce.
Czy to oznacza, że redaktorzy w internecie też kłamią jak chcą?



Kierowcy za dobrą monetę przyjmują tłumaczenie, że rzeczywiste zużycie paliwa musi odbiegać od wartości katalogowych, bo zależy przecież od wielu zmiennych: stylu jazdy, pogody, kierunku i siły wiatru, rodzaju nawierzchni, stanu technicznego samochodu, ogumienia itp. Nikt jakoś nie zastanawia się, dlaczego z reguły odbiega w górę. 


Słuszna uwaga, jednak... nie ma możliwości jak to sprawdzić - uwagi jak wyżej.


Co ciekawe, różnice między tym, z czym spotykamy się podczas normalnej eksploatacji samochodu, a tym, co czytamy pod nagłówkiem "dane techniczne pojazdu", stale rosną. W 2013 roku - według badań, przeprowadzonych na ponad pół milionie samochodów przez International Council on Clean Transportation (ICCT) we współpracy z holenderskim The Netherlands Organisation for Applied Scientific Research i niemieckim Institut für Umweltforschung w Heidelbergu - wynosiły w Europie średnio 38 proc. wobec 10 proc. w roku 2001. 


Zaznaczenie: "w Europie", jest ważne, bowiem trzeba wiedzieć, że procedury, według których przeprowadza się oficjalne pomiary zużycia paliwa przez samochody nie są w skali globalnej ujednolicone. Inaczej postępuje się w Unii Europejskiej, inaczej w USA, jeszcze inaczej w Japonii, Australii czy Kanadzie. I tak się jakoś składa, że właśnie w Europie wyniki tych pomiarów są z punktu widzenia producentów aut najkorzystniejsze. Lexus IS 250 z 2009 r., z 2,5-litrowym silnikiem o mocy 204 KM i sześciostopniową automatyczną skrzynią biegów w Stanach Zjednoczonych pali w cyklu mieszanym 9,8 l benzyny na 100 km, w Kanadzie 9,6 l/100 km, w Australii 9,1 litra, a w Europie tylko 8,9 l/100 km. W przypadku jazdy pozamiejskiej te rozbieżności są relatywnie jeszcze większe: USA - 8,1 l/100 km, UE - 6,9 l/100 km! 

W Europie zużycie paliwa w samochodach określa procedura o nazwie New European Driving Cycle (NEDC). Pomiary przeprowadza się nie na szosie czy ulicy, lecz w specjalnym symulatorze - hamowni podwoziowej, z możliwością ustawiania parametrów zarówno odnośnie pojazdu, jak i ruchu. 

Na NEDC składają się dwie fazy: jazda miejska i pozamiejska. Pierwsza odbywa się na teoretycznym (bo w rzeczywistości samochód nigdzie się przecież nie przemieszcza) dystansie 3976,1 metra przy średniej prędkości 18,35 km/godz. (nie wyższej niż 50 km/godz.), a trwa 13 minut. Druga, odpowiednio: 6956 metrów (dystans), 62,6 km/godz. (prędkość średnia), 120 km/godz. (prędkość maksymalna) , 6 minut 40 sekund (łączny czas pomiaru). Norma ściśle określa przebieg testu: kolejność, czas i wartości kolejnych przyspieszeń i hamowań, długość okresów jazdy ze stałą prędkością, momenty  wciśnięcia pedału sprzęgła itp. 

Krytycy wskazują, że przepisy pozwalają na stosowanie różnych trików, wpływających na końcowe wyniki pomiarów: poprawę aerodynamiki przez demontaż bocznych lusterek, relingów dachowych oraz zaklejenie szpar między panelami nadwozia, nadmierne napompowanie opon w celu zmniejszenia oporów toczenia na rolkach, wyłączenie odbiorników energii w postaci klimatyzacji, ogrzewania szyb, świateł, odłączenie alternatora.
Już przed kilku laty mówiło się również, że koncerny samochodowe stosują zabiegi, o które dziś jest podejrzewany Volkswagen, czyli wprowadzanie do układów sterowania w samochodach ukrytego oprogramowania, potrafiącego podczas testu zadbać o jego jak najlepsze wyniki.    

Dlaczego producenci aut uciekają się do tego rodzaju chwytów? 

Ponieważ ludzie zatrudnieni w zawodach zaufania społecznego - jak np. dziennikarze -nic  z tym nie robią? A co z policją, ze służbami specjalnymi??



Ano nie tylko dlatego, by oferowane przez nich pojazdy prezentowały się klientom jako bardziej oszczędne. Przede wszystkim czynią to z konieczności sprostania stale zaostrzanym limitom emisji zanieczyszczeń powietrza. Ponadto w niektórych krajach wielkość emisji dwutlenku węgla - zależna w dużym stopniu od zużycia paliwa - decyduje o wysokości podatków, obciążających cenę pojazdu, a to z kolei przekłada się na sprzedaż danego modelu samochodu.  

Mówi się, że amerykańska afera może kosztować Volkswagena nawet ponad 18 miliardów dolarów. To jednak nie groźba astronomicznych kar odstręczy w przyszłości producentów aut od podobnych machinacji. 


Co zatem należałoby uczynić? Po pierwsze, jak to określają internauci, "powstrzymać ekoterroryzm", czyli urealnić przepisy ochrony środowiska, które w obecnej postaci i tak nie są przecież, jak widać, przestrzegane. 


Po drugie, zmienić procedury pomiarów zużycia paliwa tak, by bardziej odpowiadały one warunkom rzeczywistym. Brednie.

Po trzecie wreszcie nakazać, aby przy publikowaniu oficjalnych danych na temat tegoż zużycia dodawać wyraźnie, że jest to wielkość zmierzona laboratoryjnie, podawana wyłącznie w celu porównania z podobnymi informacjami dotyczącymi innych pojazdów.
W ten sposób producenci samochodów może będą mniej "zieloni", ale za to bardziej wiarygodni.  

A dziennikarze po takich wypocinach są jeszcze wiarygodni? Tych już chyba nic nie uratuje...

Brawo Volkswagen. Nie obchodzą go te "eko durnoty"

Czytaj więcej na http://www.poboczem.pl/naszym-zdaniem/news-brawo-volkswagen-nie-obchodza-go-te-eko-durnoty,nId,1891795#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Czytaj więcej na http://www.poboczem.pl/naszym-zdaniem/news-brawo-volkswagen-nie-obchodza-go-te-eko-durnoty,nId,1891795#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Jeszcze interia...

Córka aktora Paula Walkera, który dwa lata temu zginął w wypadku samochodowym, pozwała Porsche. Zarzuty dotyczą niewystarczającego poziomu bezpieczeństwa w Porsche Carrera GT2.

Ameryka to taki dziwny kraj, w którym można pozwać producenta kuchenek mikrofalowych za to, że nie ostrzegł iż urządzenie nie nadaje się do suszenia kota, a producenta samochodów za to, że nie poinformował, że  tempomat to nie autopilot.


W sumie nie powinny więc dziwić doniesienia amerykańskiej prasy, że córka znanego z filmów Fast and Furious Paula Walkera, który zginął w wypadku Porsche w 2013 roku zdecydowała się... pozwać niemieckiego producenta samochodów.

W pozwie można przeczytać, że Porsche Carrera GT nie gwarantowało wystarczającego poziomu bezpieczeństwa. Dlatego w momencie uderzenia w słup (co nastąpiło przy prędkości około 150 km/h) pasy bezpieczeństwa połamały Walkerowi żebra i miednicę. W efekcie aktor nie był w stanie wydostać się z samochodu i spłonął we wraku. Konkluzja pozwu jest taka, że w Porsche powinny znajdować się systemy zapobiegające wypadkom, a przynajmniej umożliwiające przeżycie.






Czekamy na werdykt. 
Mam nadzieję, że się nie doczekamy....






----------------------------------------







Tak na marginesie.
Jak coś się psuje w Alfie - to Bosch.




Volkswagen...nazwa tłumaczy się jako "samochód dla ludu" - volk s wagen, gdzie s oznacza liczbę mnogą.




Swoją drogą to ciekawe, że słowo volk jest tak podobne do słowiańskiego wołk...



Z kolei Волк przypomina Boł-k... czyli Boł.


Bolь
- to nie tylko chory człowiek, cierpienie, ból, ale jak mówi Słownik Prasłowiański tom 1 - diabeł, bies...














Volkswagen oszukiwał w testach spalania. Co w tym dziwnego?

Czytaj więcej na http://motoryzacja.interia.pl/raporty/raport-volkswagen-spaliny/wiadomosci/news-volkswagen-oszukiwal-w-testach-spalania-co-w-tym-dziwnego,nId,1889567#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox


 




Imigranci - Niemcy grożą Polsce użyciem siły

przedruk



Niemcy grożą Polsce użyciem siły jeśli nie zgodzi się przetrzymywać niepotrzebnych im imigrantów

 

Po wczorajszym kuriozalnym orędziu szefa Komisji Europejskiej, Jean-Claude'a Junckera, który wypomniał Polakom, że też byli kiedyś uchodźcami, od przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza, usłyszeliśmy o potrzebie siłowego rozwiązania w Europie jeśli nowe kraje członkowskie nie będą chciały przyjąć niemieckich imigrantów na swój wikt i opierunek. Być może chodziło mu o słynną ustawę 1066, która pozwala siłom zbrojnym innych państw do operowania na terytorium III RP. Czy w naszej utracie suwerenności doszliśmy już aż tak daleko?

Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło i w 70 lat po zakończeniu II wojny światowej na terytorium Polski znowu mają powstać niemieckie obozy koncentracyjne. Będą w nich przetrzymywani ludzie, których nie chcą Niemcy, a którzy przez to będą zmuszeni do pozostawania w Polsce.

Nie wiadomo jak planuje się otrzymać islamistów w tym biednym kraju i albo władze polskie będą musiały użyć przymusu bezpośredniego, albo stosowanego na zachodzie Europy przekupstwa. Po prostu trzeba będzie płacić z naszych podatków zasiłki w wysokości takiej jak w Niemczech. O takich zarobkach większość Polaków może tylko pomarzyć.

Liderzy Unii Europejskiej konsekwentnie pouczają nas w kwestii przyjęcia tak zwanych uchodźców. Teraz jednak przekraczają pewne granice. Wczoraj szef Komisji Europejskiej wypomniał miliony uchodźców z Polski, których przyjmowała Europa, ale zapomniał wspomnieć o kolejnych zdradach naszego kraju, które były udziałem tak zwanych zachodnich sojuszników. Warto wspomnieć dwa słowa - Teheran i Jałta. Wypominanie Polakom skutków tej obleśnej zdrady i wskazywanie tego jako uzasadnienie dla potrzeby relokacji u nas islamistów, którzy wcale w Polsce nie chcą być, jest wyjątkowo obleśne.

Znany lewak, szef Parlamentu Europejskiego Martin Schultz, poszedł jeszcze dalej. Ten niemiecki polityk we wrześniu 2015 roku wezwał do użycia siły przeciwko krajom niechętnym przyjmowaniu islamskiej imigracji.
Europa staje się ultranacjonalistyczna - jeśli oni zwyciężą - to otrzymamy taką Europę, nie tylko w tej kwestii, lecz także w wielu innych. Potrzebujemy ducha europejskiej wspólnoty - stwierdził najpierw przewodniczący Parlamentu Europejskiego. - I w razie konieczności, to musi być siłą narzucone. Nie może być tak – i ja należę do tych ludzi, którzy tak mówią – jesteśmy w XXI wieku, jesteśmy w XXI wieku globalizacji, aby globalne problemy rozwiązywać nacjonalizmem. W pewnym momencie trzeba walczyć i trzeba powiedzieć: w razie konieczności, także walką przeciwko innym, postawimy na swoim.
Brzmi to bardzo niezręcznie, aby nie powiedzieć groźnie, zwłąszcza gdy mówi to Niemiec. Co to znaczy "to musi być narzucone siłą"? Czy mowa o sile militarnej? Unia Europejska na szczęście nie ma jeszcze swojej armii, ale Niemcy owszem mają. Czyżby zatem słynna ustawa 1066 zezwalająca na operowanie na terenie III RP obcych służb i wojsk była sklecona właśnie na takie okazje?


http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/niemcy-groza-polsce-uzyciem-sily-jesli-nie-zgodzi-sie-przetrzymywac-niepotrzebnych-im-imig


 

Uznano za nieprawdziwe. Ale co?



Bełkot do kwadratu?


"Słowa ambasadora uznano za nieprawdziwe i sprzeczne z ustaleniami historyków".










Niesamowite.

Nie znam komunikatu MSZ , ale zwrot jak wyżej wiele mówi o strukturach, które zajmują się pisaniem dla Polaków w sieci.




Otóż nie pada stwierdzenie, że ambasador powiedział nieprawdę.
A więc można się domyślać, że powiedział prawdę, ponieważ:

tylko ktoś, nie wiadomo kto, uznał, że są nieprawdziwe. A przecież mógł się mylić lub kłamał.

Czymś innym jest opinia ("uznano za..."), a czymś innym jest prawda (coś było - zaszło, albo nie)



A więc media nie kwestionują jego słów - może same tak uważają, albo chcą, aby taki fałszywy komunikat zapisał się w pamięci Polaków:
"słowa ambasadora uznano za nieprawdziwe, mimo, że powiedział prawdę".



Zwracam uwagę:

na budowę zdania!


"Słowa ambasadora uznano za nieprawdziwe" - dosłownie rzecz biorąc, zakwestionowano słowa, a nie sens wypowiedzi. 

Wiem, że to brzmi absurdalnie, ale to nie ja zredagowałem to zdanie - czytając je dosłownie dowiadujemy się, że zakwestionowano zdolność do wypowiadania słów ambasadora.


Brzmi absurdalnie, ale właśnie o to chodzi - o to, aby nie napisać, że powiedział nieprawdę, tylko , że uznano za nieprawdziwe.

To są dwie różne sprawy!

Bardzo na to wyczulam!

W istocie wcale nie zakwestionowano sensu jego wypowiedzi!

Ciąg dalszy idzie tym właśnie torem - nie kwestionuje się sensu wypowiedzi, tylko 
usilnie przypomina ambasadorowi jakie podjęto ustalenia co do faktów historycznych.


"W rozmowie zwrócono uwagę, że wypowiedzi te są nieprawdziwe i stoją w sprzeczności z ustaleniami historyków polskich i rosyjskich, m.in. pracujących w ramach Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych" - napisano w komunikacie.


Polska strona nie neguje sensu jego słów, tylko stwierdza, że  "wypowiedzi te są nieprawdziwe" co jest wyłącznie bełkotem. Bowiem każda wypowiedź, jeśli zaszła, jest "prawdziwa" - BO ZASZŁA.


Bowiem nie o wypowiedź chodzi, tylko o jej sens.

Co to jest wypowiedź?

Jest to czynność.


Czynność zaszła, więc zwrot "wypowiedzi te są nieprawdziwe" jest bełkotem.


Kłamstwo jest wypowiedzią, jeśli zostało wypowiedziane.
Prawda też jest wypowiedzią, jeśli została wypowiedziana.



Czym innym jest czynność wypowiadania słów (słowawypowiedzi), a czym innym sens wypowiedzi.

Czym innym są wypowiedzi (czynności), a czym innym - twierdzenia.



Takie słowo powinno zostać użyte - stwierdzenia, a nie słowa (wypowiedzi).





"Stwierdzenia ambasadora uznano za nieprawdziwe i sprzeczne z ustaleniami historyków". 


Tak raczej powinno być.
A właściwie:


"Stwierdzenia ambasadora są fałszywe, a nawet ewidentnie sprzeczne z ustaleniami historyków".



Dlaczego jest inaczej?


Może, aby w polskich niedojrzałych głowach pozostała myśl - on powiedział prawdę, a MSZ nawet nie umie się z tego wytłumaczyć, tylko go napomina, że "inaczej się umawialiśmy, mieliście tego nie mówić..." - to działanie na poziomie podświadomym.


Takie oto antypolskie psycho sztuczki.








Na zdjęciu powyżej: "prezycyjny" - co to znaczy?
Przypadek, czy natarczywe pranie mózgu na poziomie podświadomości?





 I jeszcze wypowiedź:


"bohaterstwo narodu polskiego w oporze wobec agresji nazistowskiej, polskiego podziemia w walce przeciwko okupacji hitlerowskiej", a także udział żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego ramię w ramię z Armią Czerwoną w walkach w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.

 wpisuje się w propagandę POK. A przynajmniej jej nie neguje, nie stoi z nią w sprzeczności.




 - Ale co do polityki rządu polskiego w latach 30., jak powiedział prezydent Putin w maju, Polska niestety padłą ofiarą swojej polityki - ocenił rosyjski dyplomata.


Niestety, ale przedwojenna Polska rządzona była przez niemiecką agenturę, stąd taka polityka.




Polecam:

http://werwolfcompl.blogspot.com/

Seweryn Osiński "V kolumna na Pomorzu Gdańskim" 
Warszawa : "Książka i Wiedza", 1965. 



Niestety, ale historia się powtarza.

Wg książki Seweryna Osińskiego "V kolumna na Pomorzu Gdańskim" polskie MSZ prowadziło przed wojna politykę proniemiecką - podobnie jak dzisiaj.

Z analizy archiwaliów, jakie przestudiował Osiński wyłania się zupełnie nieznany nam obraz II RP.

Beck był ewidentnie niemiecką wtyką w polskim rządzie, zupełnie nie reagował lub trywializował doniesienia dołów administracji nt. poczynań niemiekich na Pomorzu.

Rząd polski wręcz pomagał organizować się hitlerowcom na Pomorzu, pozwalał niemcom na działalność, jakiej zakazywał Polakom!!

Struktury pozostawione przez niemieckiego agenta Piłsudskiego sabotowały kraj od górnie, od strony administracji rządowej.

Dzisiaj jest podobnie, po 7 latach nie-rządu Tuskenów Polska wygląda tak, jakby całą jej administrację zajęły obce służby - polskojęzyczni niemcy rządzą polską w interesie swojej nacji.



Polecam:

http://maciejsynak.blogspot.com/2014/04/znowu-straszenie-wojna-pro-unijna.html

http://maciejsynak.blogspot.com/2014/05/w-wywiadzie-niemieckim-moze-pracowac.html



I to wyjaśnia dlaczego niemal wszystkie rządy w Europie są proniemieckie:













































http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Siergiej-Andriejew-ambasador-Rosji-przyjechal-do-polskiego-MSZ,wid,17875044,wiadomosc.html?ticaid=115ac1&_ticrsn=3