Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

poniedziałek, 23 września 2024

Telewizja i szkoła

 



przedruk

tłumaczenie automatyczne










Telewizja i szkoła – ale nie tak, jak myślisz


Jacques BARZUN




Edukacja w ogóle i w teorii jest czymś prostym. Konkretnie i nałożone, jest to coś złożonego i prześlizguje się przez palce. Podobnie jak rząd, może być postrzegany tylko przez pryzmat jego wpływu na każdą jednostkę, co oznacza, że aby dokonać ważnych uogólnień, musiałbyś porozmawiać z milionami ludzi. Z drugiej strony, cele i bieżące efekty kształcenia można oceniać tylko poprzez uogólnianie. W dalszej części wychodzę od starszych i nowszych obserwacji i oczekuję, że zostaną one zaprzeczone i poprawione. Jeśli wyrażam się w sposób sentencjonalny, to tylko ze względu na jasność i oszczędność czasu.



Tytuł tego artykułu nawiązuje do pytania, które zadaje sobie wiele osób: czy telewizja ma negatywny wpływ na edukację szkolną dzieci? Odpowiedź brzmi: tak, jeśli ekrany uniemożliwiają im odrabianie lekcji. Ale ten sam efekt miałby każdy inny nadmiar pracy, zabawa na świeżym powietrzu czy czytanie komiksów. Rodzice nie mogą ignorować żadnego z tych aspektów. Poważniejszym pytaniem jest to, czy telewizja ze swej natury nie utrudnia uczenia się. Wydawać by się mogło, że tak, bo telewizja działa na zasadzie braku ciągłości. Jeden z ekspertów powiedział nawet, że obraz na ekranie musi zmieniać się co 18 sekund lub nawet szybciej. To zależy od twórców i producentów programu. Powinniśmy jednak zadać sobie pytanie, co dokładnie sprawia, że zachowują się w ten sposób? I w odpowiedzi ośmielam się postawić paradoks – mianowicie, że nasza telewizja jest tak szalona z powodu wpływu szkoły.



Wpływ szkoły jest zarówno bezpośredni, jak i pośredni. Bezpośredni wpływ wywierają mężczyźni i kobiety, którzy pracują w telewizji. Są one wytworem szkół, przez które przeszli i tego, co produkują, a one z kolei pokazują nam, jak działają ich umysły. Wpływ pośredni przejawia się poprzez społeczeństwo. Publiczność wyprodukowały również szkoły, a jeśli po 18 sekundach ciągle się nudzą, to znaczy, że powtarzają nawyki wyrobione w szkole.



Dlaczego o tym mówię? Ponieważ w ciągu ostatnich 50 lat prawie wszystko, co zostało zrobione w szkole, poszło w kierunku nieciągłości, niespójności, agitacji. Jeśli przypomnę wam niektóre z tych rzeczy w dalszej części, to nie po to, by czynić zarzuty. Chcę tylko zasugerować, dla kontrastu, czego rodzice, nauczyciele i władze powinny oczekiwać i wymagać od szkoły. Czy kiedykolwiek zajrzałeś do nowoczesnego podręcznika – powiedzmy, lekcji z podręcznika do historii amerykańskiej dla ósmej klasy? Wygląda bardzo podobnie do broszury podróżniczej. W kolażu rozłożonym na dwóch stronach w czterech kolorach widzimy małą mapę, zdjęcie Benjamina Franklina, zestaw dat i cyfr na czarnej tarczy, wigwam, zdjęcie Filadelfii w XVIII wieku i gdzieś w rogu listę pytań. Grafika jest przepiękna, o dużym wpływie wizualnym, oczywiście wykonana przez eksperta w dziedzinie plakatów reklamowych. Pomiędzy tymi urzekającymi obrazami przepływa strużka tekstu, która wije się po przekątnej od lewej do prawej. Pewnie coś mówi, choć jego umieszczenie na stronie nie ułatwia jego odczytania. Jednak z listy pytań, pierwsze z nich jest naprawdę interesujące i brzmi następująco: Jak myślisz, ile lat miał B. Franklin na tej rycinie?


Jeśli czytasz tekst ignorując wielobarwną grafikę, odkrywasz, że stara się on nauczyć ucznia wszelkiego rodzaju historii – mieszaniny danych i opinii politycznych, społecznych, ekonomicznych i kulturowych. Stara się również nauczyć go tolerancji, współczucia i uniwersalnego zrozumienia. Jak to zwykle bywa, tak naprawdę nie udaje mu się nic, co zamierza zrobić. Oferuje tylko różne fragmenty tego, co jest uważane za dobre.


Taki podręcznik jest typowy dla sposobu, w jaki szkoła odnosi się do umysłu ucznia w każdym wieku. Uczeń musi być nieustannie wabiony błyszczącymi drobiazgami i, gdy jest w ten sposób rozproszony, karmiony łyżką. Nic nie musi trwać długo, nic nie musi sprawiać wrażenia systematycznego. Od razu rozpoznajemy zasadę działania programów telewizyjnych i reklam. Myślę, że mój paradoks jest słuszny: programy telewizyjne składają się z produktów naszych szkół dla produktów naszych szkół. Pamiętajmy, że telewizja pojawiła się później niż współczesna szkoła.


Następne pytanie brzmi oczywiście, jak doszło do tego, że szkoła stała się taka? Złożyło się na to kilka przyczyn i celów.


Pierwszym z nich było pragnienie uczynienia szkoły mniej zagraconą i mechaniczną, co przybliżyłoby ją do życia. Życie jest zawsze niejednorodne, fragmentaryczne, nieciągłe, często kolorowe – sprawmy więc, by klasa była jak życie. Koniec z zapamiętywaniem i recytacją, koniec z czytaniem stron książek i pisaniem kompozycji – koniec z siedzeniem w osobnych ławkach i słuchaniem nauczyciela i kolegów z klasy przez godzinę. Zamiast tego zróbmy indywidualne projekty, wycieczki, obejrzyjmy sekwencje z filmów – zlikwidujmy monotonię. Pozwól klasie zdecydować, co chce robić w klasie. Stwórzmy małe zespoły i zróbmy rozeznanie w książkach na półkach. Wyjmijmy ławki i krzesła, rozłóżmy dywany na podłodze, czytajmy i piszmy tak, jak przychodzi nam to naturalnie – na podłodze, siedząc na brzuchu lub leżąc na podłodze, paplając o świecie. Nauczyciel jest po to, aby ułatwić te czynności naśladujące życie.


Drugi wpływ na szkołę ma nauka: mam na myśli naukę jako siłę kulturową. Zasugerowała, że tradycyjny sposób nauczania, będący przednaukowy, musi być błędny. Nowe i poprawne metody zostaną odkryte dopiero na podstawie badań nad edukacją i psychologią dzieci. Będzie to kombinacja nie do pobicia. Będziemy w stanie przewidzieć i zagwarantować wyniki. I co widzisz, jedną z konsekwencji badań przeprowadzonych 45 lat temu była "metoda patrzenia i mówienia"[1]] nauczania czytania, wspaniała nowa metoda, która została uznana przez czas za katastrofalną. Nawet najinteligentniejsi chłopcy i dziewczęta nie potrafili czytać ani literować w oparciu o tę metodę. Byli śmiertelnie znudzeni "Dickiem i Jane"[2] i słownictwem ograniczonym do 800 słów, podczas gdy same dzieci używały i rozumiały 2000. Teraz, w końcu, druga runda badań wykazała, że wyniki pierwszej rundy były fałszywe i ponownie wprowadzono metodę fonetyczną[3], o którą CBE[4] walczyło samotnie przez 30 lat.


W epoce, w której termin "kontekst" jest nieustannie używany, aby nieustannie przypominać nam, że rzeczy wpływają na siebie nawzajem, świat toleruje istnienie szkół, w których kontekst jest niszczony z godziny na godzinę. Nie ma już potrzeby wykazywania, w jaki sposób "metoda globalna" przerwała konieczną ciągłość. Wziął słowa jedno po drugim, jak chińskie ideogramy, i poprzez nonsens emitowany przez Dicka i Jane rozbił całą historię na nic nie znaczące fragmenty. Metoda fonetyczna natomiast buduje słowa z dźwięków i umożliwia samodzielne, ciągłe czytanie.


Cała katastrofa "metody globalnej" wynikała z błędu, który nazwałem preabsurdyzmem – stawiania na początku (przed) tego, co powinno być na końcu (po)[5]. Ponieważ dorośli, którzy potrafią czytać, mogą pospiesznie spojrzeć na słowo, nawet nie widząc liter, z których się składa, uznano, że można nauczyć małe dzieci, aby robiły to samo. Ale słowo pisane literami nie jest obrazem, staje się obrazem dopiero po długim ćwiczeniu.


Błąd niedorzeczności powtórzył się z gramatyką i nową matematyką. Ponieważ geniusze z MIT lubili teorię liczb, wyobrażali sobie, że dzieci będą również zachwycone zabawą systemami liczbowymi o podstawie 12 lub 8 zamiast 10 i że w ten sposób będą miały przyjemne wprowadzenie do dziedziny arytmetyki. Koniec z zapamiętywaniem tabliczki mnożenia – kalkulatory kieszonkowe i tak mogą wykonać za nas całą tę nieistotną pracę. Innymi słowy, każde dziecko, które po raz pierwszy zetknęło się z liczbami, zostało pozbawione dokładnej metody szybkiego, systematycznego i poprawnego wykonywania operacji. Zamiast tego uczeń znalazł się z tym obiektem badań rozproszonym w alternatywach, których nigdy nie będzie potrzebował. Ci, którzy studiowali w oparciu o tę metodę, mieli trudności na stanowiskach handlowych, gdy musieli obliczać VAT lub gdy nabywca nabywał więcej niż jeden przedmiot. Zaletą jest to, że teraz kasy fiskalne mówią operatorowi, jaką resztę oddać klientowi.


W ten sposób presja wywierana na szkołę nauk ścisłych i presja wywierana na życie uścisnęły sobie dłonie, choć wychodziły z przeciwstawnych zasad. Nauka mówi: odłóż na bok zdrowy rozsądek, badania zawsze odkrywają nowe rzeczy, których warto spróbować. Odkrycia te były jednak sprzeczne z rozsądkiem, opartym na doświadczeniu, w wyniku czego praca w szkole stała się jeszcze bardziej mechaniczna niż kiedyś. W związku z tym potrzebna była jeszcze większa dawka życia, aby zrównoważyć efekt bezsensownych metod.


Zamiast tego obie siły spotkały się we wspólnym założeniu związanym z definicją wiedzy i prawidłowym sposobem weryfikacji jej przyswojenia przez ucznia. Zaczynając od zeszytów ćwiczeń z pierwszej klasy szkoły, prosimy dzieci o wypełnienie kilku pustych pól fragmentami informacji bez żadnego związku między nimi. "Wiedza" nie oznacza już zdolności do łatwego uciekania się do ustrukturyzowanej perspektywy na dany temat, ale stała się zdolnością do rozpoznawania oddzielnych i nieciągłych cząstek. Standaryzowane testy stale utwierdzają nas w przekonaniu, że sukces akademicki oznacza wypełnianie pewnego rodzaju standardowych formularzy, które znajdziesz również w dorosłym życiu. Dziwne jest, że w epoce, w której termin "kontekst" jest nieustannie używany, aby przypomnieć nam o współzależności rzeczy, świat toleruje istnienie szkół, w których kontekst jest niszczony z godziny na godzinę. Nauka – a proszę pamiętać, że używam tego terminu w cudzysłowie w odniesieniu do tego, co w kręgach edukacyjnych nazywa się nauką – nauka nieuchronnie przyniosła ze sobą ideę nieustannej innowacji – nowych odkryć, nowych metod, nowych sztuczek i sztuczek wstrzykiwanych nieustannie do systemu, jak leki u pacjenta, który nie jest już wyleczony. Szkoły nie czują się dobrze, a wszystkie pseudo-lekarstwa zostały już wypróbowane. Powinniście wiedzieć, że nie żartuję, kiedy mówię, że w pewnym momencie szkoła średnia mogłaby wygrać nagrodę edukacyjną, gdyby zainstalowała dywan. A ponieważ Amerykanie są zachwyceni każdym nowym modnym sloganem edukacyjnym, cały kraj ogarnięty jest szałem reform, który sprawia, że wyrzucamy wszystko, co uważamy za najcenniejsze i wprowadzamy w szkole jedną stałą – zgadliście – nieciągłość. Programy nauczania, kursy i cele szkoły są zawsze w ruchu, panuje w nich atmosfera intelektualnej prowizoryczności, a coś z tej atmosfery jest niewątpliwie przekazywane również uczniowi.


Nauka wprowadziła również wirusa psychologii jawnej do działalności szkolnej. A on był "jak w życiu". Ponieważ, jak wszyscy dobrze wiemy z testów osobowości i z nieograniczonego psychologizowania naszej egzystencji, różne gałęzie tej nauki przejęły życie zawodowe, religię, małżeństwo, prawo karne, przyjaźń i literaturę. W szkołach psychologia ma tendencję do zastępowania nauczania terapią i uważa wyjaśnienie porażki za ważniejsze niż jej korygowanie: psychologia była wykorzystywana do odwracania uwagi od inteligencji i od tego, co inteligencja może zrobić nawet w trudnych warunkach indywidualnych i społecznych.


W tym samym czasie psychologia zamroziła rodziców ocenami szkolnymi napisanymi w niezrozumiałym i nic nie znaczącym żargonie. Jedną z zalet uczenia się jest to, że wyprowadza cię z siebie, aby wprowadzić cię w temat – coś, co istnieje w postaci faktów, idei lub zwykle obu. Kierowanie umysłu w stronę egocentryzmu i samousprawiedliwiania blokuje naukę i okrada cię z poczucia wspólnoty z innymi. Temat, który rozumie się razem z innymi, reprezentuje silną więź społeczną, więź, która jest bardzo odpowiednia dla demokracji. Tak więc, kiedy izolujemy każde ego i przenosimy punkt ciężkości z konkretnego tematu na nas samych, wprowadzamy do klasy kolejne źródło nieciągłości. Na dodatek, jest to również niemoralne, ponieważ dorastające dziecko ma wystarczająco dużo osobistych powodów, aby i tak czuć się skomplikowanym i wystarczająco dużo trudności w pokonaniu tego problemu.


Na domiar złego, same programy nauczania są równoznaczne z brakiem ciągłości. Po pierwsze, obiektów jest za dużo. Mniej więcej rok temu wysłuchałem wykładu wygłoszonego przez kuratora oświaty w Dallas w Teksasie, w którym wyrecytował on część listy przedmiotów, które muszą być nauczane zgodnie z prawem stanowym w ciągu 12 lat nauki. Było tam ponad 200 tematów, m.in. dobroć zwierząt, życie rodzinne, edukacja kierowców, edukacja seksualna, gotowanie, edukacja społeczna i zakaz edukacji seksualnej. Ten bałagan jest oczywiście ignorowany, ale nawet jego pozostałości są niezwykle szkodliwe, zwłaszcza, że wiele z nich jest oferowanych jako przedmioty fakultatywne młodym ludziom, którzy nie mają możliwości uświadomienia sobie, jak niewiele oferuje się im tego, co powinni wiedzieć.


Na dodatek, większość z tych przedmiotów, takich jak łagodność wobec zwierząt, jest z definicji nie-przedmiotami. Nie mają formy ani zasad, są tylko ćwiczeniami improwizacyjnymi. Są to próby naśladowania życia przez szkołę. Ich pierwowzorem jest dobrze znany garnek zwany "edukacją społeczną", który bierze autentyczne przedmioty, takie jak ekonomia polityczna, socjologia, nauki polityczne, antropologia i wyciska z każdego z nich kilka kawałków, bez żadnej ciągłości między nimi. Edukacja społeczna odpowiada innemu segmentowi programu nauczania, przedmiotowi nauk ogólnych. Fakt, że nauczyciele wychowania społecznego często wywodzą się z wydziału wychowania fizycznego, mówi o czymś innym. Pokazuje to, że każdy może prowadzić kurs, że nie jest potrzebna żadna specjalna wiedza.


Innym razem edukacja społeczna jest łączona z historią i nauczana przez nauczyciela historii, co skutkuje degradacją przedmiotu historii, ponieważ w edukacji społecznej stosuje się metodę tzw. "podejścia problemowego" i w celu zaoszczędzenia czasu do tej metody sprowadza się również historię. Siódmoklasiści nie dostają pokaźnego wycinka amerykańskiej historii, a jedynie kwestię niewolnictwa – jak uniknąć wojny secesyjnej. Jest to kolejna forma niedorzeczności, ponieważ poważna dyskusja na taki temat wymaga oczywiście ogromnej ilości solidnej wiedzy na temat każdego aspektu tego okresu historycznego.







Kilka lat temu zostałem mianowany konsultantem komisji finansowanej przez National Endowment for the Humanities, która zajmowała się badaniem tego, jak historia jest nauczana w szkołach. Oprócz posiedzeń komitetu odbyłem również wiele wizyt w szkołach w Nowej Anglii, które cieszyły się dobrą reputacją, i widziałem, jak starannie sumienni nauczyciele, wyszkoleni w metodzie podejścia do tematu poprzez problemy, wykorzystują czas poświęcony historii, czy to w siódmej klasie, czy w szkole średniej. Uczniowie klas siódmych zajmowali się projektami, które otrzymali wcześniej – pracowali wśród półek w bibliotece lub przy czytniku mikrofilmów lub leżąc na podłodze, z ołówkiem i papierem. Trwało to około 15 minut. Następnie przez 5 minut tłumaczono im kilka zdań, napisanych na tablicy, na temat Ustawy Stemplowej lub innych pretensji amerykańskich kolonistów. Stąd idea, że obywatelskie nieposłuszeństwo jest fundamentalną zasadą narodu amerykańskiego. Po tym mini-wykładzie nastąpił opis kolejnego projektu, którego termin realizacji upłynął za trzy tygodnie. Uczniowie zadawali pytania o to, co oznaczają poszczególne wymagania i co powinien zawierać projekt, a następnie każdy z nich zadał pracę domową. Jedna dotyczyła amerykańskiej strategii podczas oblężenia Bostonu, inna, bardziej popularna, wymagała od nich pisania o Thoreau z trzech perspektyw – jego samego, jego współobywateli i scenarzysty serialu telewizyjnego. To, co mnie uderzyło, poza trudnością pracy domowej, to to, jak mało uczniowie przywiązywali wagę do wybranego tematu. Godziło się to z faktem, że tematy nie miały ze sobą nic wspólnego i nie wnosiły nic do ciągłości historii – między oblężeniem Bostonu a Thoreau w Concord dzieli 75 lat.


Ale to, co zobaczyłam w liceum, zabolało mnie jeszcze bardziej. Tam poproszono mnie, abym tego dnia pomógł uczniom w ćwiczeniu dokumentacyjnym. Poszliśmy wszyscy do biblioteki szkolnej, gdzie musieliśmy przeszukać Reader's Guide to Periodical Literature w poszukiwaniu dwóch artykułów o współczesnych osobistościach z nie wiem jakiego obcego kraju. Uczniowie musieli pracować w parach, a nauczyciel i ja musieliśmy pomóc im zinterpretować symbole w przewodniku i ocenić artykuły na podstawie autora i miejsca publikacji. Było nam bardzo ciężko. Grupa wokół mnie była nieugięta w kwestii wyboru Egiptu jako kraju i kobiet jako jego przedstawicielek. Na szczęście udało nam się znaleźć coś na temat Kleopatry, choć podejrzewam, że w tytule artykułu użyto tego imienia metaforycznie i tyle. Aby znaleźć inną nazwę, musieliśmy przeprowadzić się do innego kraju. W drodze powrotnej do klasy, po tym, jak zawracaliśmy głowę naszym paplaniną innym studentom, którzy uczyli się w bibliotece, moi nowi przyjaciele zapewnili mnie, że praca dokumentacyjna może być bardzo interesująca. Kilka tygodni wcześniej klasa wzięła udział w debacie przygotowanej przez trzech z nich, z których każdy przedstawił teorie liberalizmu, anarchizmu i socjalizmu. Ta, która mi powiedziała, dziewczyna, grała rolę Karola Marksa i świetnie się bawiła.


Zasada, że uczniowie muszą się bawić przez cały czas, jest generalnie odpowiedzialna za wiele z tych ćwiczeń, dramatyzacji i przerywań. Tego rodzaju zabawa jest uważana za rozwiązanie na nudę i prawdą jest, że od czasu do czasu taki pokaz przerywa rutynę. Wielkim błędem jest jednak wpajanie komuś idei, że nauka jest zawsze zabawą, albo że zabawa zapewnia odpowiedni stan umysłu do przyswajania wiedzy i pokonywania trudności. Prawdziwe zainteresowanie przedmiotem nauki pojawia się dopiero po ciężkiej pracy i tylko wtedy, gdy uczeń zobaczy, jak rzeczy są ze sobą powiązane – w ich porządku i ciągłości, a nie w kilku zabawnych "szczytach", bez żadnego związku między nimi.


Również z tego punktu widzenia powinniśmy zastanowić się nad tym, jak projektowane są programy szkolne. To, co jest oferowane studentom, już dawno przestało być programem nauczania, ponieważ jest to po prostu seria wymiennych jednostek (często nazywanych "modułami"), które reprezentują nie tylko przedmioty nauki, ale także jednostki czasu, niektóre z nich trwają tylko 25 minut. Celem programu jest "elastyczność" – to znaczy, że studenci często sami tworzą swój indywidualny program z długich lub krótkich modułów, aby dopasować się do harmonogramu. W tym celu katalog fakultetów stał się grubym tomem, który z wielką szczerością opisuje oferowane kursy, te dla poważniejszych studentów są podwajane przez jednego lub więcej surogatów, gwarantując, że nie wpadną zbyt w żołądek.


Biorąc pod uwagę ten chaotyczny sposób szkolenia młodych umysłów, pocieszające jest pamiętanie, że szkoła zajmuje się wieloma innymi rzeczami poza nauczaniem. Zajęcia sportowe, zajęcia pozalekcyjne, liczne kluby i spotkania wypełniają luki w nieciągłym programie i dostarczają uczniom kilku rodzajów sekwencyjnych doświadczeń, z których nie sposób się nie nauczyć. Dziesięć lat temu urzędnik w Waszyngtonie oszacował, że odsetek czasu poświęcanego na działalność akademicką w szkołach publicznych wynosił 18%.


Trudno sobie wyobrazić, co siedzi w głowie jakiemukolwiek uczniowi po 12 latach modułów, Dicka i Jane, sekwencji filmowych, edukacji społecznej, fakultetów do klasy B, szkoły jako przygotowania do życia i interpretacji Karola Marksa. Niewątpliwie niektóre informacje pozostają, dzięki dobremu nauczycielowi lub osobistemu zainteresowaniu określonym przedmiotem lub hobby, takim jak fotografia lub korzystanie z komputera. Nie mamy jednak powodu, by oczekiwać choćby najbardziej podstawowego poziomu zrozumienia fundamentalnego przedmiotu. Byłoby niesprawiedliwe prosić tych młodych ludzi, zwykle mądrych i ciekawskich, aby dali coś, czego im odmówiono.


Najgorsze jest to, że studenci nie zostali pozostawieni ze środkami, z którymi mogliby sobie poradzić samodzielnie. Wielu nie umie czytać lub nie rozumie tego, co czytają. Nauczycielka ze szkoły średniej w północno-zachodniej części Stanów Zjednoczonych próbowała rozwiązać ten problem, prosząc uczniów z klasy teatralnej o nagrywanie taśm z zadaniami domowymi, które wygłosiła w języku angielskim, aby następnie mogła poprosić swoich uczniów o wysłuchanie tych taśm. Niektóre dzieci nie potrafią nawet wyrazić własnych pomysłów, ale potykają się z jednego odłamka myśli na drugi, łącząc je ze sobą tylko poprzez powtarzanie "wiesz" i "lubię". Inni nie potrafią pisać czytelnie, nie potrafią liczyć, nie potrafią wykonać nawet najprostszej pracy bez przejścia jakichś upokarzających kursów wyrównawczych. Nie możesz przestać się zastanawiać, czy ich obraz życia i samych siebie nie jest również niespójny i składa się ze stosów nieuporządkowanych myśli.





Powiedziałem na początku, że moje krytyczne podejście ma pozytywny cel. Teraz, gdy już szczegółowo opisaliśmy, jak nie chodzić do szkoły, możemy przejść do części konstruktywnej. Jaki jest cel szkoły? Aby rozproszyć ignorancję, nie zabijając ciekawości. Nikt nie kwestionuje faktu, że wszystkie małe dzieci są chętne do nauki. Poświęcam ogromną ilość energii i wytrwałości, aby dowiedzieć się, jak rzeczy działają i co oznaczają. Mają taki głód wiedzy, że udaje im się w bardzo młodym wieku nauczyć się bardzo skomplikowanego języka obcego; Mówię o tym, ponieważ cokolwiek płód mówi do siebie w łonie matki, nie mówi tego w języku, który słyszy wokół siebie po urodzeniu.


Ale ten początkowy entuzjazm dziecka może ugrzęznąć w nieudolności rodziców i w złym lub nieistniejącym nauczaniu, które otrzymuje w szkole. Ponieważ niewiedza dziecka na temat cywilizowanego świata jest encyklopedyczna, a jego skłonność do choćby częściowego eliminowania tej ignorancji musi być wspierana. Musimy pokazać Mu wartość tego, czego się nauczyliśmy, i dać mu satysfakcję z spełnienia. Dlatego szkoła musi zacząć od nauczania tego, co jest użyteczne i niezbędne. Jest to idea, którą chcieliśmy uświęcić samą nazwą naszej organizacji, Rady ds. Edukacji Podstawowej, która zapoczątkowała ruch znany obecnie jako "Powrót do Podstaw". Nie ma potrzeby zagłębiać się tutaj w szczegóły tego programu, ani w to, co odróżnia tę fundamentalną reformę od dzisiejszej edukacji.

Kolejnym krokiem jest zdefiniowanie obiektów badań. Każdy przedmiot nauki w szkole musi być możliwy do nauczania. Ta tautologia jest często pomijana. Wielu pożądanych rzeczy nie da się nauczyć – na przykład, jak pisać błyskotliwe wiersze, jak dokonywać odkryć naukowych, jak przynieść światu pokój i tak dalej. Tych rzeczy nie da się nauczyć, ponieważ tylko dane i zasady mogą być nauczane tworzące pewien racjonalny porządek. To dlatego edukacja społeczna, życie rodzinne i życzliwość wobec zwierząt nie są przedmiotem badań. Nie da się ich przekształcić w schemat danych i reguł. Można powiedzieć, że to samo tyczy się stolarstwa czy gry na pianinie. To prawda i dlatego umiejętności te wymagają indywidualnej nauki zawodu i długiej praktyki. Można powiedzieć, że nie są one nauczane, ale demonstrowane.


Przedmioty, które można przekazać, nie są dostarczane w paczkach, muszą być ułożone w odpowiedniej kolejności, są sztucznie skonstruowane. Na przykład język, tak jak się go mówi i pisze, jest chaotyczny – jest gigantycznym bałaganem. Gramatyka, z której uczymy się o języku, jest sztucznym, zorganizowanym i zwartym systemem. Tylko w takiej formie można się jej nauczyć i zachować. Głupotą jest twierdzić, że gramatyka ma wyjątki, albo że najlepszy tekst o historii nie opowiada całej historii, albo że fizyka w szkole średniej nie zawiera najnowszych odkryć. To właśnie na podstawie tych ograniczeń umysł może zostać ustrukturyzowany, aby później zrozumieć daną dziedzinę we wszystkich jej aspektach, w całej jej rzeczywistej złożoności. Powtarzam raz jeszcze: w klasie nie ma miejsca na życie takie, jakie jest. Nauczyciel może odnosić się do szerszej rzeczywistości poza klasą, nawet on musi zawsze pokazywać powiązania między swoim obiektem a życiem na zewnątrz, ale nigdy nie może pozwolić, aby życie powodowało zamieszanie w kolejności, którą usilnie stara się zbudować w umyśle ucznia za pomocą niekompletnego i sztucznego systemu. Wielką zaletą łaciny jest to, że jest ona tak daleka od naszego obecnego sposobu mówienia i myślenia, że wyraźnie widać jej strukturę gramatyczną. Stosując to samo rozumowanie, możemy powiedzieć, że każde uczenie się oparte na problematyzacjach, takich jak te omówione powyżej, jest lekkomyślną próbą wprowadzenia życia do klasy. Prowadzi to tylko do błędów i zamieszania. I nic nie da się zatrzymać z tego zamieszania. Nie ma więc sensu, nie ma sensu uczyć w klasie, wymyślając na nowo "życiowe" problemy, nie mówiąc już o próbach ich rozwiązania poprzez oddanie ich w ręce uczniów, którzy nie są strawieni przez statystyki, teorie i opinie.


A teraz porozmawiajmy o tym, jak należy przekazywać przedmioty. Potrzeba jedności i ciągłości przedmiotu szkolnego musi przejawiać się również w jedności i ciągłości działalności szkoły. Długość godzin lekcyjnych musi być oczywiście dostosowana do wieku ucznia, ale powinna być na tyle długa, aby łatwiej było mu się skoncentrować i przyswoić. Wiąże się to z kilkoma innymi rzeczami – ławkami i krzesłami, brakiem czytania i dokumentowania rzucanego na podłogę, brakiem biegania po klasie. Cała klasa powinna dbać o to samo, aby każdy uczeń uczył się nie tylko od nauczyciela, ale także na błędach i sukcesach innych. Lepiej zaryzykować, że chłopiec w ostatniej ławce rzuci kolejną kartką papieru, niż mieć 30 uczniów, którzy ciągle wiercą się, pracując nad różnymi projektami.


Naszym stałym celem musi być zwiększanie siły koncentracji uczniów. Coś, co da się zrobić. Ciekawy dowód pojawił się nie tak dawno temu w kronice zamieszczonej w "The New York Times" dotyczącej programu komediowego dla dzieci w brytyjskiej telewizji. Autor stwierdza, że "w przeciwieństwie do wielu amerykańskich komedii, importowane seriale nie wychodzą z założenia o zmniejszonej koncentracji uwagi". Brytyjska szkoła podupadła, podobnie jak nasza szkoła, ale wydaje się, że nie w takim samym stopniu, ponieważ dzieci w Anglii są w stanie wytrzymać więcej niż 18 sekund kłótni i wymiotów, a ich myśli nie lecą gdzie indziej.


Jedną z rzeczy, które psychologowie mówią nauczycielom, jest to, że uwaga przychodzi falami, falami. Dlatego wprawny nauczyciel stara się łączyć te fale w stałym rytmie, wzbudza zainteresowanie poprzez różnorodność, ulgę, odpowiednie zaskoczenie – tak jak robi to dobry pisarz. Ale oczywiście żaden wynik nie zostanie osiągnięty, jeśli odmiana polega tylko na zmianie zawodu. Modulacja poprzez różnorodność, ulgę, odpowiednie zaskoczenie musi odbywać się w obrębie badanego obiektu, musi dążyć do tego samego celu – do momentu, gdy uczeń rozwinie umiejętność motywowania się. Oznacza to uczenie się, aby się uczyć.


W tej chwili, z powodu jej chronicznego stanu rozpaczy, świat szkolny przyjął inny kaprys. Ma ambicję uczyć "myślenia", i to nie prostego myślenia, ale "krytycznego myślenia". Szkoła nie była w stanie uczyć "uczenia się", ale ma ambicję wspiąć się na ten Everest intelektu, krytycznego myślenia. Ta inicjatywa pokazuje, jak mało szkoła rozumie swoją misję. Absurdem jest sądzić, że myślenie może być przedmiotem badań. Uczysz się myśleć, myśląc o czymś konkretnym, o temacie, temacie, który istnieje poza aktem włożenia umysłu do pracy nad nim. Krytycznego myślenia można się nauczyć tylko poprzez dyskusję na temat pomysłu, opinii lub teorii pod kierunkiem zdolnego myśliciela. Myślenie jest jak gra na pianinie – jest demonstrowane, a nie nauczane.


Ale przyjmując tę nową sztuczkę, szkoła powtarza stary błąd, który, przykro mi to mówić, jest spowodowany przez Johna Deweya. Deweya jest często obwiniany za wszystkie błędy i szaleństwa współczesnej szkoły, która jest potomkiem tak zwanej "szkoły postępowej" założonej przez niego w latach dwudziestych XX wieku. To bezpretensjonalne potępienie nie jest sprawiedliwe. Dewey nigdy nie chciał, aby szkoła była tożsama z zabawą, nie podporządkowywał intelektu ideologiom, nie opowiadał się za zabawkami i fragmentacją. Uważam, że tylko jeden aspekt jego programu – i jego filozofii – jest błędny. Mianowicie, idea, że każda forma myślenia ma na celu rozwiązywanie problemów. W swojej bardzo wpływowej książeczce How We Think (Jak myślimy) opisał pięć kroków, dzięki którym umysł rozwiązuje problem. Myśliciel napotyka trudność, definiuje ją, konstruuje hipotezę, zbiera dane i potwierdza – lub obala – hipotezę. W rzeczywistości model ten opisuje tylko to, w jaki sposób prezentowane są rozwiązania naukowe, a nie sposób, w jaki do nich doszło. Wielu uczonych i matematyków opisywało nam sposoby, w jakie podchodzą do problemów: te sposoby nie są do siebie podobne i żaden nie idzie w ślady Deweya. Umysł nigdy nie zachowuje się jak maszerujący żołnierz, jak przypuszczał Dewey. To bardziej jak wiewiórka szukająca orzechów. I wiele razy rozwiązanie wychodzi na jaw z podświadomości, kiedy budzimy się ze snu.


Jeszcze ważniejszy jest fakt, że większość myślenia nie ma nic wspólnego z rozwiązywaniem problemów. Przyzwyczailiśmy się nazywać każdy cel lub trudność "problemem", do tego stopnia, że niektórzy ludzie popadają, gdy słysząc "Dziękuję", nie odpowiadają już "Z przyjemnością", ale "Nie ma problemu". Problem to trudność, którą można zdefiniować, rozgraniczyć i znika, jeśli otrzyma się właściwą odpowiedź. Ale trudność – trudność, a nie problem – polegająca na pozostaniu w przyjaźni z zazdrosną i kłótliwą osobą nie może być rozwiązana w ten sam sposób – nie ma rozwiązania. Wymaga, można powiedzieć, nieskończonej kreatywności. I tak dochodzimy do wniosku, że umysł ludzki w najwyższym stopniu rozwoju nie myśli jak wyimaginowany naukowiec Deweya, ale jak artysta. Sztuka nie powstaje w wyniku rozwiązywania problemów, ale poprzez inwencję, próby i porażki oraz kompromis między dążonymi celami – takimi jak kompetentne rządzenie. Na tej podstawie możemy zdać sobie sprawę, jak bezproduktywny jest pomysł, że jeśli uczymy rozwiązywania problemów lub "krytycznego myślenia" w próżni, wyposażamy młode umysły na wszystkie życiowe wyzwania.


Z pomocą tego wtargnięcia w dziedzinę "myślenia" powróciliśmy do psychologii, która, jak już powiedziałem, nie ma wiele do zaoferowania nauczycielowi. Mam na myśli psychologię formalną, w tym psychologię dziecięcą. Powodem, dla którego nauka niewiele nam pomaga, jest to, że dostarcza tylko ogólnych prawd i statystycznych prawdopodobieństw. Nie ma czegoś takiego jak "dziecko", każdy człowiek jest inny i nie zachowuje się zgodnie z modelem w tym czy innym wieku. Rzeczywiście, dziecko nie jest nawet w tym samym wieku umysłowym z dnia na dzień. Jeśli nauczyciel pracuje zgodnie z regułą, zamiast instynktownie obserwować i dostosowywać metody i środki do sytuacji życiowej, z którą spotyka się w każdym dziecku, podjął się złej pracy. Każdy prawdziwy nauczyciel wie, że często trzeba robić coś przeciwnego do tego, co jest normalne, oczywiste lub zalecane. Troszczysz się o konkretny umysł, a nie ogólny.


Innymi słowy, nauczyciel nie może być psychologiem ani naukowcem, ale politykiem, mężem stanu, dyplomatą, artystą. Musi opanować sztukę rozumienia i perswazji, aby zabrać słuchacza ze sobą do potocznego znaczenia. Możesz to zrobić tylko wtedy, gdy stale będziesz pamiętać o wszystkich uczniach i natychmiast reagować na ich rozterki – a robisz to, nie tracąc z oczu celu, który ma zostać osiągnięty. Jest to trudne zadanie do wykonania, dlatego mamy stosunkowo niewielu nauczycieli z powołaniem.


To, w jaki sposób powinni być przygotowani ci, którzy nie mają powołania, to temat na inną dyskusję. Jeśli pozostajesz sceptyczny wobec tych ostatnich stwierdzeń, odwołam się do autorytetu Williama Jamesa, który sam jest uznanym psychologiem. W niezwykle zachwycającym dziele Dyskusje z nauczycielami, które wciąż jest drukowane w coraz to nowych wydaniach, 87 lat po swoim pierwszym ukazaniu się, James odnosi się do niektórych z wymienionych tu przeze mnie aspektów i wyznaje swoje przekonanie, że wiedza "jak w ogóle działa ludzki umysł" jest wystarczająca dla nauczyciela. Dodaje, że nadzieje, które istniały od jego czasów, związane z badaniami w dziedzinie edukacji i "nowej psychologii", miały niewielkie szanse na przydatność w klasie, ponieważ (jak mówi) podstawowe rzeczy o uczniu, jego energia emocjonalna i moralna, można poznać tylko na podstawie całkowitych wyników, uzyskanych w dłuższej perspektywie. Mówi też bardzo wyraźnie, że nie jest możliwe, aby praca w szkole zawsze była łatwa i naturalna. Większość z nich jest trudna i nienaturalna, dopóki uczeń się do tego nie przyzwyczai. Nie jest to możliwe bez wysiłku, a jedyne, co nauczyciel może zrobić, aby zwiększyć zainteresowanie ucznia, to pomóc mu dać upust wysiłkowi.






Jeśli dla szkół potrzebne jest hasło, to "free rein to the effort" wydaje mi się pasować do obecnego momentu. Młodzież w naszych szkołach jest szczególnie inteligentna i energiczna, ponieważ jest zdrowsza i lepiej odżywiona niż poprzednie pokolenia. Są dojrzalsze niż ich wiek, prawdopodobnie dzięki telewizji i nowym metodom wychowawczym. Energie, które pokazują poza szkołą, są naprawdę imponujące, w tym negatywne energie. Gdyby szkoła pozwoliła im na ten wysiłek, który zmusza ich umysły do pracy, gdyby nauczyciele uczyli, zamiast wprowadzać innowacje i rozpraszać ich, rezultaty mogłyby wydawać się nam cudowne. Takie warunki wydają się trudne do zapewnienia po 80 latach szaleństwa i niepowodzeń, ale dopóki nie powrócimy do ich ducha i litery, nie mamy nadziei na danie upustu wysiłkom.




("Edukacja podstawowa: problemy, odpowiedzi i fakty", tom 3 nr 1, jesień 1987, strony 4-8)







Tłumaczenie i przypisy: Natalia Deleanu i Mircea Platon

Źródło: www.scoalaclasica.com





[1] Metoda nauczania czytania oparta na wizualnym zapamiętywaniu słów i zdań. Dziecko zapamiętuje więc i rozpoznaje słowa na podstawie ich kształtu, nie kojarząc liter z różnymi dźwiękami, jak wymaga tego klasyczna, fonetyczna metoda (https://www.dyslexics.org.uk/look-and-say-whole-language-teacher-training/ ).


[2] Główni bohaterowie "globalnego" programu czytelniczego, rozpowszechnionego w Stanach Zjednoczonych w latach 1930-1970.


[3] Metoda, która kojarzy literę lub grupę liter z każdym dźwiękiem w języku angielskim (jak nauczyć się czytać po rumuńsku).


[4] Rada Edukacji Podstawowej była amerykańską organizacją pozarządową założoną w 1956 roku przez grupę znanych intelektualistów (w tym Jacques'a Barzuna) w celu walki z postępową edukacją w szkołach. Organizacja zakończyła swoją działalność w 2004 roku.



[5] Niedorzeczny oznacza w języku angielskim "absurdalny".






Telewizja i szkoła – ale nie tak, jak myślisz (Jacques BARZUN) - gandeste.org













Demografia - nie akceptować propagandy





Kiedy TVN zapyta o strefy wolne od Polaków??









21 września 2024

Kuriozalna ankieta. TVN spytał swoich widzów o utworzenie „stref wolnych od dzieci”



„Czy jesteś za strefami wolnymi od dzieci?” – tak brzmiało pytanie w ankiecie skierowanej do widzów programu „Dzień dobry TVN”. Sondzie towarzyszyła rozmowa na temat tego, czy Polacy są „dzieciofobami” i chcą utworzenia miejsc w publicznej przestrzeni, do których nie można wejść z najmłodszymi.

W programie „Dzień dobry TVN” na antenie TVN poruszono temat możliwości stworzenia miejsc, w których nie będą mogły przebywać dzieci. Nie chodzi jednak o miejsca w pełni przeznaczone dla dorosłych jak puby, dyskoteki, nocne kluby czy inne tego rodzaju miejsca. Dyskutanci rozmawiali bowiem o miejscach użyteczności publicznej, w których można byłoby wyznaczyć miejsca wolne od obecności dzieci. Wszystko po to, aby dorośli czuli się bardziej komfortowo (sic!). Podczas programu pojawiła się również ankieta, w której głosowali widzowie programu. Jej wyniki są szokujące.

W rozmowie prowadzonej przez Marcina Prokopa i Dorotę Wellmann z TVN wzięli udział „eksperci” i autorzy książek. Jednym z przykładów, które mają rozpoczynać wszelkie dyskusje o przestrzeni „bez dzieci” są samoloty. Rozmówcy toczyli spór czy na pokładzie samolotu można stworzyć strefę „wolną od dzieci”, ponieważ małe dzieci zazwyczaj hałasują lub przeszkadzają dorosłym w trakcie lotu np. przez wrzaski lub kopanie w fotel znajdujący się przed nimi.


Jedną ze zwolenniczek stworzenia „stref bez dzieci” jest Agnieszka Grabowska. W swojej argumentacji wskazuje, że dzieci w pewnych szczególnych miejscach przeszkadzają dorosłym, dlatego zasadne wg niej jest stworzenie wyznaczonych stref, gdzie dzieci nie będą miały wstępu. Grabowska twierdzi, że ludzie nie posiadający dzieci, a chcący odpocząć w hotelu lub na wakacjach, mogą trafić na rodzinę z uciążliwymi dziećmi. Rozmówczyni dodaje, że „pojechanie na wakacje, gdzie chcą sobie odpocząć, a jadą do hotelu, który jest pełen szczęśliwych rodzin z dziećmi” nie będzie komfortowe.

Podobnego zdania jest Andrzej Tarkowski-Kiliszewski, który twierdzi, że dzieci w niektórych sytuacjach są uciążliwe. „Ja jestem za tym, żeby jednak były te strefy dla dorosłych pozbawione dzieci, chociaż sam na co dzień mam do czynienia z dziećmi z racji tego, że jestem nauczycielem. Jednak np. kiedy wybieram się do jakiejś lepszej restauracji, płacę więcej po to, żeby mieć spokój, żeby mieć lepszy obiad, kolację, a w tle jest harmider i często bywa, że rodzice faktycznie nie pilnują swoich dzieci. Nie mam nic przeciwko dzieciom, ale w przypadku, kiedy są te krzyki, jest chaos, to jednak jest to męczące” – powiedział gość programu.

W trakcie emisji „Dzień dobry TVN” zadano pytanie widzom programu: „Czy jesteś za strefami wolnymi od dzieci?”. Co zaskakujące, za stworzeniem „stref wolnych od dzieci” zagłosowało aż 83 proc. widzów programu. Przeciwko temu pomysłowi opowiedziało się zaledwie 17 proc. oglądających program na antenie TVN.

„Czyżby się okazało, że Polacy jednak nienawidzą dzieci? – skwitował przewrotnie wyniki ankiety jeden z uczestników dyskusji, będący przeciwnikiem tworzenia „stref wolnych od dzieci”. „To nie ma nic wspólnego z nienawiścią do dzieci. To jest miłość do dzieci, to szacunek do ich czasu” – stwierdziła z kolei zwolenniczka „stref” Agnieszka Grabowska.



Źródło: dziendobry.tvn.pl




Kuriozalna ankieta. TVN spytał swoich widzów o utworzenie „stref wolnych od dzieci” - PCH24.pl









DHL tylko 1 mln podatku




przedruk






Brzoska: zagraniczne firmy omijają podatki w Polsce




Zespół wGospodarce



Opublikowano: 22 września 2024, 18:55


InPost odprowadził do polskiego budżetu w 2023 roku 250 mln zł podatku. W tym czasie niemiecki DHL zapłacił w Polsce tylko niecały milion, za to głównie niemiecki budżet zasilił kwotą 1,6 mld euro! – ujawnił w mediach społecznościowych Rafał Brzoska, właściciel InPost

Grupa InPost - Rekordowy Podatek CIT za 2023 Rok w wysokości 250 mln zł. Jestem dumny, że jako InPost Group za rok 2023 wpłaciliśmy do polskiego budżetu podatek CIT w rekordowej wysokości. To kolejny rok, w którym nasza firma płaci większy podatek niż cała konkurencja razem wzięta i to 2,5 razy więcej! To rekordowa dysproporcja!!! – ujawnił w filmie i poście opublikowanym w mediach społecznościowych Rafał Brzoska, właściciel InPost.


W 2023 roku wszystkie firmy kurierskie działające w Polsce wpłaciły łącznie 97,9 mln zł CIT, co czyni nas, Inpost, liderem wśród płatników podatków w branży logistycznej. Podatek CIT zapłacony przez Inpost stanowi 4,7 proc. przychodów spółki - wskazał biznesmen.

A jak to wygląda u naszych konkurentów z branży? – Rafał Brzoska prezentuje odpowiednie dane (zapis oryginalny – red.):


• GLS - 2,55 proc.

• UPS – 0,9 proc.

• DPD – 0,8 proc. (PRZY PRZYCHODACH PRAWIE 4 MLD ZŁOTYCH ODPROWADZONO FIZYCZNIE OK. 33 MLN ZŁOTYCH PODATKU CIT)

• FedEx – 0,70 proc.

• Shenker – 0,17 proc.

• Ruch – 0,07 proc.

• DHL – 0,03 proc. 

DHL - PRZY PRZYCHODACH PRAWIE 2,6 MLD ZŁOTYCH ODPROWADZONO FIZYCZNIE OK. 1 MLN ZŁOTYCH PODATKU CIT - w tym samym czasie na poziomie grupy DHL odprowadził 1,6 MILIARDA EURO podatku - w zdecydowanej większości do niemieckiego budżetu!!!


Z tego zestawienia, które zresztą Rafał Brzoska publikuje już po raz trzeci (wcześniej nazywał ją tzw. listą wstydu) wynika, że polska firma zapłaciła polskiemu fiskusowi największy podatek dochodowy, w związku z czym budżet państwa zasiliła kwota dużo większa niż za sprawą podatków płaconych przez firmy z branży logistycznej zarejestrowane poza granicami Polski. I to kilkadziesiąt razy razy większa!

Oprac. Sek







Brzoska: zagraniczne firmy omijają podatki w Polsce - wGospodarce.pl








niedziela, 22 września 2024

Ziemia mogła mieć pierścienie






przedruk





22 września 2024 08:24



Ponad 450 mln lat temu naszą planetę mógł okrążać system pierścieni – twierdzą naukowcy na podstawie analizy kraterów po asteroidach. Eksperci z Monash University, na łamach pisma „Earth and Planetary Science Letters” przedstawili rewolucyjną teorię. Według nich ok. 460 mln lat temu na ziemskiej orbicie uformował się system pierścieni. W tym czasie, w okresie geologicznym nazywanym ordowikiem, miał miejsce szczególny wzrost bombardowania meteorytami.

Do swoich wniosków badacze doszli po przeanalizowaniu 21 dobrze widocznych kraterów rozmieszczonych w różnych częściach świata. Wiadomo, że miejsca te powstały w efekcie uderzenia asteroid.

Wszystkie kratery znajdują się w odległości do 30 stopni od równika. Naukowcy zaznaczają tymczasem, że ponad 70 proc. kontynentalnej skorupy ziemskiej znajduje się poza tym rejonem. Tymczasem „zwykłe” asteroidy uderzają w Ziemię w losowych miejscach, czego efektem są równomiernie rozłożone kratery uderzeniowe choćby na Księżycu czy Marsie.

Naukowcy sądzą, że w przeszłości do Ziemi zbliżyła się duża asteroida. W pobliżu naszej planety mogła się ona rozpaść pod wpływem sił pływowych, tworząc wokół planety pierścień skał, podobny do pierścieni obecnych dzisiaj wokół Saturna i innych gazowych olbrzymów.


„Przez miliony lat materiał pierścieni spadał na Ziemię, odpowiadając za nasilenie bombardowania meteorytami, czego ślady obserwujemy w zapisach geologicznych. W skałach osadowych z tego okresu widzimy wyjątkowo wiele odłamków meteorytów” – twierdzi prof. Andy Tomkins, autor badania.

Badacze spekulują także, że pierścień mógł rzucać na Ziemię cień, ograniczając nasłonecznienie i przyczyniając się w ten sposób do globalnego ochłodzenia, jakie miało miejsce w okresie zwanym hirnantem. Ten okres (pod koniec ordowiku) uznawany jest za najzimniejszy czas ostatnich 500 mln lat.


„Pomysł, że system pierścieni mógł wpłynąć na globalne temperatury, dodaje kolejną warstwę złożoności do naszego zrozumienia, jak wydarzenia kosmiczne mogą kształtować klimat Ziemi” – podkreśla prof. Andy Tomkins.

Naukowcy zastanawiają się również, czy może w swojej historii Ziemia miała więcej pierścieni, i czy miały one wpływ na klimat oraz ewolucję życia. Ich zdaniem odkrycie „otwiera nowe ścieżki badań przeszłości Ziemi”.










Ziemia mogła mieć pierścienie – RadioMaryja.pl






Papier kredowy - zbędny luksus

 


Poniżej przedruk, obszerny artykuł.... o niczym.

To znaczy o tym, że redaktorka niby martwi się zdrowiem czy wygodą uczniów.


Wedle zapowiedzi pani Rybak, 

To już koniec papierowych podręczników



Czy naprawdę teraz już nie będzie papierowych książek w szkołach?






Zauważmy jednak, że jest to jakoby cytat z MEN.




Ministerstwo Edukacji Narodowej pracuje nad projektem ustawy o zmianie ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw, która ma uzależnić dopuszczenie podręcznika do użytku szkolnego, od tego czy będzie on posiadał swój odpowiednik cyfrowy i to niezależnie od daty, w której to dopuszczenie do użytku nastąpiło.

Cyfryzacja ma zatem objąć wszystkie podręczniki szkolne, tym samym – istotnie odciążając tornistry uczniów. Pozostaje jednak pytanie – czy podręczniki te będą dostosowane również do potrzeb uczniów z niepełnosprawnościami?







Pytanie pani redaktor brzmi:

czy podręczniki te (cyfrowe) będą dostosowane również do potrzeb uczniów z niepełnosprawnościami?


Otóż zadane pytanie jest całkowicie niezasadne, mimo to autorka drąży temat...



Ile powinien ważyć plecak szkolny? Zdecydowanie mniej niż zazwyczaj waży

Wraz z początkiem roku szkolnego, od wielu lat powraca temat zbyt ciężkich plecaków szkolnych. Polskie ustawodawstwo nie reguluje kwestii maksymalnej wagi tornistra, ale zgodnie z zaleceniami Głównego Inspektora Sanitarnego (GIS) – aby waga tornistra/plecaka szkolnego nie szkodziła zdrowiu dziecka – nie powinna ona przekraczać 10-15 % masy ciała ucznia. Przykładowo: dziecko ważące 25 kg nie powinno nosić do szkoły tornistra, którego waga przekraczałaby 2,5 – 3,75 kg.



autorka błędnie operuje pojęciem "tornistra" zamiast pisać o jego zawartości


powraca temat zbyt ciężkich plecaków szkolnych

Polskie ustawodawstwo nie reguluje kwestii maksymalnej wagi tornistra


To dla nas sygnał ostrzegawczy.



Waga "tornistra" to głównie waga książek, zeszytów i innych materiałow, jakie dziecko w tornistrze nosi plus waga samej torby, waga tornistra...

Co prawda nie wiem, jak w szkole podstawowej wygląda to w szczegółach, ale oglądałem podręczniki dla klas średnich i wiem, że są wydane luksusowo i są naprawdę ciężkie.


Obecnie produkuje się książki na nietanim, bardzo dobrym jakościowo papierze z połyskiem i to właśnie ten papier stanowi o ciężarze książek i tornistra.


Tak więc dywagacje pani redaktor można wyrzucić do kosza, ponieważ rozwiązaniem problemu ciężkiego tornistra nie jest zlikwidowanie książek papierowych i zastąpienie ich wersją cyfrową, tylko zastosowanie innych materiałów do produkcji podręczników.


Nie mogłem zasnąć, więc wstałem ok. pierwszej i zacząłem to pisać, kiedy to piszę, jest niedziela w nocy 01:26 i słyszę, jak czarne kombi ordzi po ulicy...



Wady współczesnych podręczników.


współczesne podręczniki często mają rozmiar A4  i są naprawdę ciężkie, a to jest niepraktyczne i uciążliwe, bo z całą pewnością fizycznie męczy trzymanie takiej książki w rękach

dodatkowo "ciężki" gładki papier stawia pewien opór podczas przewracania stron, jest taki jakby "lejący się", mocno opadający, co jest na dłuższą metę uciążliwe

szata graficzna jest źle zaprojektowana, niezgodnie z zasadami typografii, kolorowe wtręty, podkreślenia, moim zdaniem nie pomagają, tylko przeszkadzają w skupieniu

papier taki gruby i połyskujący nie jest tanim wyborem, więc cena podręczników też jest wyższa niż mogłaby być 




Moje podręczniki czy to w szkole podstawowej, czy na studiach były wykonane z cienkiego lekkiego papieru i nie były ciężkie, były lekkie i nie były uciążliwe w użytkowaniu.


I na takich podręcznikach wychowały się pokolenia Polaków: naukowców, inżynierów, nauczycieli, itd itd...


Współczesne podręczniki wykonane są tak, jakby to były albumy do oglądania, np. z reprodukcjami malarstwa, czy tym podobne...

Zastosowane materiały po prostu nie nadają się na podręcznik, który ma służyć do codziennej pracy, a nie do sporadycznego przeglądania.

Najważniejsza jest treść podręcznika, jego projekt typograficzny, a nie luksusowa gramatura papieru.

Powinno się zakazać takiej formy podręcznika, szczególnie dla klas podstawowych i średnich, także ze względu na ciężar.


Niestety pani redaktor całkowicie ignoruje fakt, że to nie "tornistry" są za ciężkie, tylko "luksusowo" wydane podręczniki są za ciężkie - i że ten stan łatwo odmienić urzędowo wpływając na produkcję książek..





Jak podkreśla GIS – plecak/tornister odpowiednio dobrany do wieku użytkownika i nie zanadto obciążony, odgrywa kluczową rolę w utrzymaniu prawidłowej postawy ciała dziecka, szczególnie w tak ważnym okresie kształtowania sylwetki, jakim jest wiek szkolny.

Z badań przeprowadzonych w 2023 r. wśród 546 uczniów z klas I-VIII szkoły podstawowej, przez Powiatową Stację Sanitarno-Epidemiologiczną w Płocku, wynika jednak, że zaledwie ¼ uczniów uzyskała optymalną, tj. 10% normę obciążenia ciała wagą tornistra. Ponad połowa uczniów, uzyskała natomiast normę wysoką do 15% wagi ciała, a pozostałe, przeszło 15% uczniów – przyszło do szkoły tornistrami, w których odnotowano wagę powyżej 15% wagi ciała dziecka.1 Oczywistym jest (i potwierdzają to również wnioski z powyższego badania), że na przekroczenie dopuszczalnej wagi plecaka ma wpływ m.in. obciążenie plecaka papierowymi podręcznikami, które uczniowie muszą zabierać do domu, a później z powrotem do szkoły m.in. z powodu konieczności odrabiania prac domowych i nauki kontynuowanej w warunkach domowych.


Konsekwencje zdrowotne wynikające dla dzieci z noszenia zbyt ciężkich plecaków są bardzo poważane – przyczynia się do powstawania wad postawy, problemów z kręgosłupem (prowadzi do skrzywienia kręgosłupa, czyli skoliozy), wpływa negatywnie na stawy biodrowe, kolana oraz stopy. Jak podało PSSE w Płocku w podsumowaniu swoich badań – skutki noszenia ciężkich plecaków odczuwalne są często nawet w dojrzałym wieku, objawiając się zwyrodnieniami kręgosłupa i stawów, nieprawidłowościami w funkcjonowaniu narządów wewnętrznych oraz bólami kończyn.

Dopóki cyfrowe podręczniki całkowicie nie zastąpią podręczników w wersji papierowej (tym samym – w znacznym stopniu – odciążając plecaki szkolne) – warto zatem kontrolować wagę plecaka swojego dziecka i zachęcać je, by w jak największym możliwym stopniu, korzystało z szafek szkolnych (i pozostawiało w nich zbędne podręczniki i przybory szkolne). Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Edukacji Narodowej i Sportu z dnia 31 grudnia 2002 r. w sprawie bezpieczeństwa i higieny w publicznych i niepublicznych szkołach i placówkach – zapewnienie uczniom miejsca na pozostawienie podręczników i przyborów szkolnych w pomieszczeniach szkoły (np. w indywidualnych lub zbiorowych szafkach) – jest obowiązkiem każdego dyrektora placówki.


Zwracam uwagę na niestyczliczne sformułowanie pierwszego zdania, a szczególnie na wyrażenie:

są bardzo poważane

POWAŻANE zamiast POWAŻNE


poważane - to coś pozytywnego

Konsekwencje zdrowotne wynikające dla dzieci z noszenia zbyt ciężkich plecaków są bardzo poważane – przyczynia się do powstawania wad postawy, problemów z kręgosłupem (prowadzi do skrzywienia kręgosłupa, czyli skoliozy), wpływa negatywnie na stawy biodrowe, kolana oraz stopy.




Zwracam uwagę:

Dopóki cyfrowe podręczniki całkowicie nie zastąpią podręczników w wersji papierowej (tym samym – w znacznym stopniu – odciążając plecaki szkolne) – warto zatem kontrolować wagę plecaka swojego dziecka i zachęcać je, by w jak największym możliwym stopniu, korzystało z szafek szkolnych (i pozostawiało w nich zbędne podręczniki i przybory szkolne).


to zdanie nie ma sensu

ponieważ treść po myślniku nie odnosi się do pierwszej części zdania, nie łączy się z nim w żaden sposób - znamy tę "przypadłość" z innych analiz prezentowanych na blogu


Dopóki cyfrowe podręczniki całkowicie nie zastąpią podręczników w wersji papierowej 


to co?


 warto zatem kontrolować wagę plecaka 


te zdania się ze sobą nie łączą, nie ma to sensu




Artykuł jest naprawdę długi i ani razu autorka nie wpada na pomysł, żeby zamienić wagę podręczników i cały czas pisze o tornistrach - bardzo się przy tym rozpisując.




W obecnym stanie prawym podręczniki muszą już posiadać swoje cyfrowy odpowiednik, ale nie wszystkie

W aktualnym stanie prawnym – zgodnie z art. 22ao ust. 3 pkt 6a ustawy z dnia 7.09.1991 r. o systemie oświaty – podręcznik, aby został dopuszczony do użytku szkolnego – poza opracowaniem w postaci papierowej, musi również posiadać swoje cyfrowe odzwierciedlenie, zamieszczone na informatycznym nośniku danych lub w Internecie. Wymóg ten, został wprowadzony przez ustawę z dnia 22.11.2018 r. o zmianie ustawy – Prawo oświatowe, ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. z 2018 r., poz. 2245), która weszła w życie z dniem 1 stycznia 2020 r.

Uczniowie mają już zatem obecnie możliwość wyboru czy zamiast korzystać z podręcznika w wydaniu papierowym – nie posługiwać się jego wersją cyfrową. Nie jest to jednak rozwiązanie idealne, które odciążyłoby plecaki uczniów w takim stopniu, że problem ich nadmiernej wagi zostałby całkowicie zniwelowany. Wynika to z tego, że powyższa regulacja (i wymóg posiadania przez podręcznik cyfrowej wersji) nie dotyczy podręczników dopuszczonych do użytku szkolnego przed 1 stycznia 2020 r., z których nadal korzystają uczniowie. Podręczniki dopuszczone do użytku przed ww. datą – swoich cyfrowych odpowiedników zatem nie posiadają. Nie jest to jednak jedyny problem „nieidealnego” – na chwilę obecną – uregulowania kwestii cyfryzacji podręczników szkolnych. Nawet do tych podręczników, które zostały dopuszczone do użytku po 1 stycznia 2020 r. (a więc – co do zasady – posiadają swoje wersje cyfrowe) – ograniczony dostęp mają bowiem uczniowie z niepełnosprawnościami.
 
Cyfrowe odpowiedniki podręczników niedostosowane do potrzeb niepełnosprawnych uczniów

Regulacja art. 22ao ust. 1 oraz ust. 3 pkt 6 i 6a ustawy o systemie oświaty jest niedopracowana pod kątem uczniów z niepełnosprawnościami, tym samym nie zapewniając im równego dostępu do podręczników w wersji cyfrowej, z uczniami pełnosprawnymi. Cyfrowe odpowiedniki podręczników, o których mowa w art. 22ao ust. 3 pkt 6a (a konkretniej „cyfrowe odzwierciedlenia podręcznika w postaci papierowej”), które powinny posiadać wszystkie podręczniki dopuszczone do użytku szkolnego od stycznia 2020 r. – nie są dostosowane do potrzeb uczniów niepełnosprawnych, ponieważ nie spełniają one wymogów tzw. dostępności cyfrowej. „Cyfrowe odzwierciedlenie podręcznika w postaci papierowej”, nie jest bowiem tym samym, co podręcznik elektroniczny, który zgodnie z art. 22ao ust. 3 pkt 6 ustawy, musi zostać opracowany w sposób pozwalający na zastosowanie rozwiązań umożliwiających jego odczyt przez uczniów z różnymi rodzajami niepełnosprawności. W praktyce – owe „cyfrowe odzwierciedlenia”, okazują się być prostymi plikami w formacie .pdf, które nie są poddane żadnej dodatkowej obróbce, nie zawierają spisu treści, ani aktywnych hiperlinków. Pliki tego rodzaju, nie muszą spełniać wymogów dotyczących dostępności dla osób ze szczególnymi potrzebami również na mocy § 3 ust. 3 rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 3.10.2019 r. w sprawie dopuszczania do użytku szkolnego podręczników – który podobnie jak ww. przepis ustawy o systemie oświaty, dotyczy wyłącznie „podręczników w postaci elektronicznej”.

Powyższe luki w regulacjach, zmuszają uczniów z niepełnosprawnościami, do posługiwania się (i dźwigania w plecakach) podręczników w wersji papierowej – zarówno tych dopuszczonych do użytku szkolnego przed 1 stycznia 2020 r., jak i po tej dacie (pomimo, że rzekomo dostępne są ich wersje cyfrowe).

W związku z powyższym – przy okazji prac nad projektem ustawy o zapewnianiu spełniania wymagań dostępności niektórych produktów i usług przez podmioty gospodarcze – Rzecznik Praw Obywatelskich postulował, by do pojęcia „książek elektronicznych” włączyć również „cyfrowe odzwierciedlenia podręczników formie papierowej”, aby objąć je obowiązkiem spełniania wymogów dostępności cyfrowej i dostosowania do potrzeb uczniów z niepełnosprawnościami, tak samo jak „podręczniki elektroniczne”. Ustawa ta2, została uchwalona i oczekuje na wejście w życie, ale postulat RPO nie został uwzględniony, a co za tym idzie – istnieje ryzyko, że uczniowie z niepełnosprawnościami, nadal będą musieli posługiwać się podręcznikami w wersji papierowej.
 
Nowelizacja ustawy o systemie oświaty: swoje cyfrowe odpowiedniki, mają posiadać wszystkie podręczniki, bez względu na datę dopuszczenia do użytku szkolnego

Zgodnie z projektem ustawy o zmianie ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw (numer w wykazie prac legislacyjnych Rady Ministrów: UD74), nad którym pracuje aktualnie Ministerstwo Edukacji Narodowej – każdy podręcznik dopuszczony do użytku szkolnego (również te sprzed 1 stycznia 2020 r.) ma posiadać swój cyfrowy odpowiednik.

Jak poinformowała wiceminister edukacji Katarzyna Lubnauer, podczas posiedzenia senackiej Komisji Edukacji, które odbyło się w dniu 18 kwietnia br. – „Chcemy, żeby wszystkie podręczniki, które były dopuszczone do użytku szkolnego przed 2020 r. miały swoje odpowiedniki cyfrowe. To umożliwi uczniom czasami rezygnację z przynoszenia podręcznika ze szkoły do domu”.

Zgodnie z art. 14 nowelizacji – podręczniki dopuszczone do użytki przed 1 stycznia 2020 r., z których nadal korzystają uczniowie – swoje wersje cyfrowe, będą zyskiwać stopniowo. Odbywać się to będzie bowiem przy okazji najbliższego niezmienionego wydania podręcznika, która będzie miała miejsce po wejściu w życie ww. ustawy, a że nie wszystkie podręczniki zyskają nowe wydania w tym samym momencie, zaraz po wejściu w życie nowelizacji – na to, by cyfrowe książki całkowicie wyparły te w wersji papierowej i uczniowie mogli raz na zawsze pozbyć się ich ze swoich plecaków, będzie trzeba, z pewnością, trochę poczekać.

Zgodnie z dokładnym brzmieniem projektowanej regulacji – w przypadku kolejnego niezmienionego wydania podręcznika w postaci papierowej, dopuszczonego do użytku szkolnego na podstawie wniosku o dopuszczenie do użytku szkolnego złożonego przed dniem 1 stycznia 2020 r., podmiot posiadający autorskie prawa majątkowe do podręcznika lub inne prawa do korzystania z utworu będącego podręcznikiem – zobowiązany będzie do zapewnienia cyfrowego odzwierciedlenia tego podręcznika zamieszczonego na informatycznym nośniku danych lub w Internecie. A ponadto – o realizacji powyższego obowiązku, w terminie 14 dni od dnia kolejnego wydania podręcznika – ww. podmiot, zobowiązany będzie do poinformowania ministra właściwego do spraw oświaty i wychowania, wskazując adres strony internetowej lub rodzaj informatycznego nośnika danych, na których będzie udostępniona cyfrowa wersja podręcznika.


Nowelizacja ustawy o systemie oświaty nie rozwiązuje problemu niepełnosprawnych uczniów – czy cyfrowe odpowiedniki podręczników zostaną dostosowane do ich potrzeb?

Projekt nowelizacji ustawy o zmianie ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw, w żadnym miejscu, nie odnosi się natomiast do konieczności dostosowania „cyfrowych odzwierciedleń podręczników” do potrzeb uczniów z niepełnosprawnościami, aby nie stanowiły one wyłącznie prostych plików w formacie .pdf, nie poddanych żadnej dodatkowej obróbce, nie zawierają spisu treści, ani aktywnych hiperlinków. Tak samo, jak nie rozwiązała powyższego problemu ustawa z dnia 26.04.2024 r. o zapewnianiu spełniania wymagań dostępności niektórych produktów i usług przez podmioty gospodarcze. „Cyfrowe odzwierciedlenia podręczników”, którymi posługuje się art. 14 projektu ustawy zmieniającej ustawę o systemie oświaty – nie są bowiem tym samym co „podręczniki elektroniczne”, które objęte są obowiązkiem opracowania ich w taki sposób, aby możliwy był ich odczyt przez uczniów z różnymi rodzajami niepełnosprawności.

Pozostaje zatem mieć nadzieję, że na etapie dalszych prac legislacyjnych nad projektem – MEN zajmie się problemem dostępności cyfrowej wersji podręczników również dla uczniów z niepełnosprawnościami, aby nie byli oni dyskryminowani, w tym zakresie, względem uczniów pełnosprawnych.

 
Kiedy można spodziewać się wejścia w życie regulacji wprowadzających obowiązek cyfrowych odpowiedników dla wszystkich podręczników?

Aktualnie, projekt ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw jest na etapie odniesienia się wnioskodawcy (czyli MEN) do uwag zgłoszonych w ramach opiniowania regulacji. Do art. 14, który zakłada wprowadzenie obowiązku zapewnienia cyfrowej wersji dla każdego kolejnego, niezmienionego wydania podręcznika – żaden z opiniujących nie zgłosił uwag, a Związek Nauczycielstwa Polskiego wprost poparł zaproponowane regulacje. Nowelizację czeka jednak jeszcze długa droga przez niemalże cały proces legislacyjny – poczynając od uchwalenia ustawy przez Sejm w trzech czytania, a na podpisie Prezydenta kończąc.

Równolegle trwają prace nad ustanowieniem „Polityki Cyfrowej Transformacji Edukacji”, aby móc sięgnąć po środki na realizację tego celu do UE

Cyfryzacja wszystkich podręczników nie może mieć miejsca bez zapewnienia dostępu do technologii cyfrowej i dostępu do Internetu w każdym miejscu w szkole, w którym nauczyciel z uczniami (a także sam nauczyciel lub sami uczniowie) chcą wykorzystać technologię w celach edukacyjnych, z uwzględnieniem zróżnicowania potrzeb dzieci i uczniów oraz zasad dostępności. A do tego – potrzebne są środki i w tym celu powstaje dokument strategiczny pod nazwą „Polityka cyfrowej transformacji edukacji”.

W sierpniu 2024 r. projekt uchwały Rady Ministrów w sprawie ustanowienia „Polityki Cyfrowej Transformacji Edukacji” został skierowany do konsultacji publicznych, opiniowania i uzgodnień międzyresortowych. Uwagi i opinie mogły być zgłaszane do 28 sierpnia 2024 r. Jest to dokument, który musi jeszcze zostać zaaprobowany przez Komisję Europejską. Jak powiedziała wiceminister Katarzyna Lubnauer, podczas posiedzenia senackiej Komisji Edukacji w dniu 18 kwietnia br. – „Liczymy, że przyjmiemy go na przełomie II i III kwartału tego roku, tak żeby następny zwrot po środki europejskie, mógł się dokonać już w połowie tego roku.” Celu tego – co prawda – nie udało się zrealizować, ale prace nad projektem trwają.

Jednym ze zidentyfikowanych, dziecięciu istotnych obszarów działania Polityki, jest zapewnienie cyfrowych zasobów dydaktycznych i wyposażenie w nie uczniów, nauczycieli i szkół. Jak wynika z oceny skutków regulacji – „Największym wyzwaniem dla organów prowadzących szkoły jest nowoczesne wyposażenie pracowni komputerowych oraz zapewnienie, aby w każdej sali lekcyjnej mogły się odbywać zajęcia z wykorzystaniem technologii cyfrowych – wystarczającej liczby komputerów (laptopów, tabletów) ze stałym dostępem do Internetu. Wyposażenie uczniów, nauczycieli i szkół w oprogramowanie, klasyczne i nowe technologie cyfrowe oraz inne urządzenia i materiały powinno być ściśle związane z celami, którym ma służyć i im podporządkowane.” Bez wystarczającej liczby sprawnych laptopów czy tabletów z dostępem do Internetu – nie ma bowiem mowy o jakiejkolwiek edukacji bez użycia podręczników w wersji papierowej.

Polityka zakłada również „opracowanie koncepcji wzorcowego interaktywnego podręcznika elektronicznego dla różnych przedmiotów, z tego względu, że tworzone obecnie cyfrowe odwzorowanie podręcznika nie spełnia współczesnych standardów zasobów elektronicznych”. Czyżby było to światełko w tunelu dla zaspokojenia również potrzeb uczniów z niepełnosprawnościami?

W harmonogramie do planu działania w ramach Polityki uwzględniono również pozycję: Nowe przenośne komputery lub tablety dla szkół podstawowych do dyspozycji uczniów oraz rozbudowa lub modernizacja sieci wewnątrz budynków szkolnych, która ma zostać zrealizowana do końca 2026 r.




Zwracam uwagę, że pani redaktor w ogóle nie interesuje to, że podczas oglądania "podręcznika cyfrowego" na ekranie np. monitora, dzieci będą narażone na problemy ze zdrowiem

- pogorszenie wzroku przez wielogodzinne patrzenie na ekran monitora
- problemy z kręgosłupem przy niewłaściwej postawie przed monitorem 




Całkiem niedano - 13 lipca - przedrukowałme na blogu artykuł na ten temat z czasopisma El Pais.




Wzrok - smartfony nie dla dzieci.




Wzrok planety pogarsza się: do 2050 roku 50% populacji będzie miało krótkowzroczność


Eksperci zwracają uwagę, że nadużywanie ekranów i spadek aktywności na świeżym powietrzu to tylko niektóre z czynników stojących za wzrostem choroby, która, jeśli nie zostanie skorygowana, zwiększa ryzyko ślepoty


Australijscy naukowcy, którzy oszacowali częstość występowania krótkowzroczności do 2050 r., zgadzają się, że przewidywany wzrost wynika przede wszystkim z czynników środowiskowych związanych z wychowaniem, głównie zmian stylu życia wynikających z połączenia zmniejszonego czasu spędzanego na świeżym powietrzu i zwiększonych zadań związanych z widzeniem z bliska.

Naukowcy twierdzą, że czynniki genetyczne odgrywają pewną rolę, ale sama ta zmienna nie może wyjaśnić wysokiego tempa ekspansji krótkowzroczności na świecie.

Wśród innych czynników środowiskowych naukowcy wskazują również, że "tak zwane systemy edukacyjne pod dużą presją, zwłaszcza w bardzo młodym wieku w krajach takich jak Singapur, Korea, Tajwan i Chiny, mogą być przyczyną zmiany stylu życia, podobnie jak nadmierne korzystanie z urządzeń elektronicznych do bliży".

Inne wymienione przyczyny to poziom światła, który może być związany z czasem spędzanym przez dzieci na świeżym powietrzu, a nawet dietą.

"Światło z ekranów, w okularach, nie uszkadza oka. Ale nadużywanie ekranów sprzyja [tym problemom optycznym]. Gdybyśmy dobrze wykorzystali ekrany, nie byłoby problemu. Ale dziś dzieci częściej się nad nimi znęcają", zauważa Fernández-Vega Cueto-Felgueroso.

Alarcón twierdzi również, że nadużywanie ekranów i mniejsza ekspozycja na słońce są odpowiedzialne za wzrost krótkowzroczności.

 "Kiedy patrzymy z bliska, podejmujemy dodatkowy wysiłek, aby się skupić, a to daje [oku] bodziec do rozwoju. Nie ma badań, które pokazywałyby, że jeden czynnik wpływa bardziej niż inny, ale istnieją badania w Chinach, które pokazują, że nauczanie na świeżym powietrzu, wystawienie dzieci na światło otoczenia, pomaga zmniejszyć postęp krótkowzroczności" – mówi Alarcón. 

osoby o wysokiej krótkowzroczności są 20 razy bardziej narażone na odwarstwienie siatkówki w ciągu swojego życia niż osoby z normalnym wzrokiem. "Siatkówka pokrywająca wnętrze oka staje się tak napięta, że mogą pojawić się i istnieje większe ryzyko odwarstwienia siatkówki" – wyjaśnia okulista.

Biorąc pod uwagę to ryzyko, eksperci wzywają do podjęcia pilnych działań. Jeśli chodzi o profilaktykę, mówi Alarcón, "jedyną skuteczną rzeczą jest wykonywanie większej aktywności na świeżym powietrzu przy jednoczesnym ograniczeniu zadań związanych z widzeniem do bliży". 






Czy autorka podaje ten cytat z MEN, że 


To już koniec papierowych podręczników  ??



Bo nie zauważyłem.




Ta cała sytuacja bardzo przypomina mi wycyzelowane komunikaty policji na temat odblasków.... i nie tylko.





P.S.


Z badań wynika, że do 2050 roku ponad 740 milionów młodych ludzi może być krótkowzrocznych

krótkowzroczność, gdy ludzie mają trudności z widzeniem obiektów na odległość, stopniowo wzrasta od 1990 roku z około jednej czwartej dzieci i młodzieży do jednej trzeciej, co sprawia, że jej obecne globalne rozpowszechnienie jest "znaczące".


Zalecono, aby rząd USA zachęcał młodych ludzi do spędzania większej ilości czasu na świeżym powietrzu, co, jak wykazały badania, może zapobiegać krótkowzroczności.


Mniej czasu spędzanego na świeżym powietrzu i więcej "blisko pracy", która wymaga skupienia się na obiektach znajdujących się blisko twarzy, takich jak ekran lub czytanie, również może się do tego przyczynić.


"Wydaje się, że populacje, szczególnie Azjaci Wschodni i Południowi, które przeszły szybkie przemiany gospodarcze, doświadczyły również najbardziej przyspieszonych przemian krótkowzrocznych" – stwierdzili autorzy.

Dodali, że wczesna edukacja formalna w niektórych krajach Azji Wschodniej może być czynnikiem przyczyniającym się do tego.



Wyniki badań wskazują, że do 2050 r. ponad 740 milionów młodych ludzi może być krótkowzrocznych | Aktualności (euronews.com)






.infor.pl/prawo/dziecko-i-prawo/edukacja/6707063,men-to-juz-koniec-papierowych-podrecznikow-i-zbyt-ciezkich-tornistrow.html#google_vignette

Prawym Okiem: Wzrok - smartfony nie dla dzieci. (maciejsynak.blogspot.com)





sobota, 21 września 2024

350 przedsiębiorców





Dzisiaj wyjątkowo przedruk z money.pl








Łukasz Kijek

21.09.2024 11:13


Spływają miliony. Powstanie nieformalny "sztab kryzysowy przedsiębiorców"?




Kilkuset przedsiębiorców zorganizowało się i postanowiło przekazać wsparcie poszkodowanym w powodzi na południu Polski. - W hierarchii wartości pomoc jest ważniejsza niż wykorzystanie czyjegoś nieszczęścia do poprawienia swojej pozycji konkurencyjnej - mówi Rafał Sonik w rozmowie z money.pl.




Organizacje takie jak BNI, Corporate Connections, Konfederacja Lewiatan, Pracodawcy RP oraz Polska Rada Biznesu w obliczu kryzysu na południu Polski zjednoczyły siły, aby wspierać potrzebujących. Ich działania dopiero nabrały tempa, a kolejne inicjatywy są już w realizacji. W projekcie pod nazwą "Pomoc dla Powodzian" każda złotówka ma znaczenie.


Łukasz Kijek, money.pl: 350 przedsiębiorców odpowiedziało na apel o zorganizowanie pomocy dla poszkodowanych w powodzi. Operujecie na jednym z komunikatorów internetowych, podobnie działaliście po wybuchu wojny w Ukrainie. Jak wygląda pomoc, którą teraz organizujecie?


Rafał Sonik, przedsiębiorca, współwłaściciel Gemini Holding, filantrop, kierowca rajdowy: 

Podobnie jak ten typ powodzi jest nazywany "błyskawiczną", tak błyskawicznie ruszyła nasza pomoc. Działamy od niedzieli, a już w samej gotówce uzbieraliśmy kilkanaście milionów złotych i kilkakrotnie razy więcej we wszelkiego rodzaju potrzebnych produktach. Najcenniejsze i najbardziej obrazowe jest to, że dzięki doświadczeniu tych kilkuset przedsiębiorców udało się błyskawicznie rozpocząć zarówno zbiórkę, jak i pomoc rzeczową.


Mieliśmy już to "przetrenowane" po mobilizacji w pierwszych dniach wojny w Ukrainie. A co jeszcze cenniejsze - zbudowaliśmy wówczas wzajemne zaufanie. Szybkość reakcji połączona z decyzyjnością i ofiarnością są budujące, bo to są znaczące kwoty, które trafią do poszkodowanych ludzi. Każda wpłata pomaga, a są i tacy, którzy przekazują setki tysięcy złotych.


Na co dzień konkurujecie. Czy teraz konkurencja o marżę odeszła na plan dalszy?


Trafił pan w sedno. Jedna z firm na naszej grupie napisała wczoraj, że zalało zakład konkurentów i zaapelowała do nas wprost: "pomóżmy im wrócić jak najszybciej do pełnego biznesu". To jest symboliczne. Właściciel tej firmy nie siedzi i nie zaciera rąk, że ktoś traci zakład i zamówienia, tylko wie, że struktura biznesu działa lepiej, gdy jest zdrowa konkurencja.

W tym szczególnym czasie, w hierarchii wartości, pomoc jest ważniejsza niż wykorzystanie czyjegoś nieszczęścia do poprawienia swojej pozycji konkurencyjnej.



Jak konkretnie pomagacie?



Po pierwsze, organizujemy natychmiastową pomoc dla ludzi. Po drugie priorytetem są dzieci i seniorzy. Zachęcamy Ministerstwo Edukacji Narodowej, by jak najszybciej rozpoczęło zbiórki w szkołach na terenach nieobjętych powodzią. Pamiętajmy, że większość województw właściwie była niedotknięta tym kataklizmem. Mają więc możliwość rozpoczęcia działań, wsparcia szkół i placówek oświatowych, które najbardziej ucierpiały.


A pomoc dla poszkodowanych firm?



Koncentrujemy się na pomocy mikro i najmniejszym przedsiębiorcom - np. mały zakład fryzjerski, prywatny aptekarz, sklep rodzinny - tak, aby poszkodowani przedsiębiorcy mogli szybko odzyskać elementarne źródła utrzymania. To jest nasz obowiązek. Jeśli te firmy szybko nie staną na nogi, to będzie kolejny ludzki dramat.


Po powodzi kluczowe będzie to by pomagać długofalowo. Macie pomysł co zrobić, żeby ten entuzjazm nie wygasł?



Ta grupa na komunikatorze z czasem może przerodzić się w rodzaj nieformalnego, nie waham się użyć takiej nazwy, "sztabu kryzysowego polskich przedsiębiorców". Nasza sprawność organizacyjna jest już niewspółmiernie większa niż w pierwszych dniach agresji Rosji na Ukrainę. Będę postulował, żebyśmy ustrukturyzowali tę grupę, by w przypadku kolejnych tragedii, albo poważnego zagrożenia - oby nie np. rosyjskiej agresji - działać błyskawicznie. Nasze działania mogą być skuteczniejsze zwłaszcza w tych obszarach, gdzie struktury państwowe i samorządowe mają większą bezwładność.





Rozmawiał Łukasz Kijek, szef redakcji money.pl






money.pl/gospodarka/splywaja-miliony-powstanie-nieformalny-sztab-kryzysowy-przedsiebiorcow-7073399468706752a.html




















Rząd jest nielegalny?










przedruk













KRS uderza w członków rządu Donalda Tuska. Chodzi o jedno słowo


 
Oprac.: Aleksandra Czurczak



Obecny rząd nie jest organem tożsamym do Rady Ministrów, o jakiej stanowi konstytucja - ocenia Krajowa Rada Sądownictwa. Argumentem KRS przemawiającym za tym stwierdzeniem jest źle wypowiedziane jedno słowo podczas roty ślubowania. 



Zdaniem KRS rząd nie jest tożsamy z konstytucyjnym rządem, bo zasiadają w nim osoby, które składając przysięgę, użyły słowa "ministra", a nie "minister".

KRS. Rada Ministrów. "Źle złożona przysięga"


"Rada Ministrów powołana 13 grudnia 2023 r. nie jest organem tożsamym do Rady Ministrów, o jakiej stanowi konstytucja" - wskazano we wnioskach przesłanych do TK. 

"W konsekwencji w jej pracach biorą udział osoby, które nie objęły urzędu ministra w trybie art. 151 Konstytucji RP, a które roboczo można określić mianem komisarzy działów" - oceniła KRS.


"Nieprawidłowy skład Rady Ministrów wynika z braku złożenia ślubowania zgodnie z konstytucyjną treścią roty ślubowania 

przez ministra edukacji Barbarę Nowacką i ministra ds. równości Katarzynę Kotulę, które w miejsce słów 'obejmując urząd ministra' wypowiedziały słowa: 'obejmując urząd ministry'

oraz wobec wypowiedzenia przez Marzenę Okłę-Drewnowicz, że obejmuje urząd ministra ds. polityki społecznej w sytuacji, gdy postanowieniem Prezydenta RP została powołana na stanowisko ministra ds. polityki senioralnej" - wywodzi KRS.




Jak zaznaczono w uzasadnieniach wniosków, "[...] nie złożyły jednakże ślubowania i nie objęły tym samym funkcji ministra".









Bełkot pierwsza klasa

 



Czyżby zadziałał termin "ten Polak"?

Bo fraza "w tym kraju" wychodzi im znakomicie.


Ostatnio wyszło na jaw, że kariera Igi Krefft w Polsce może się skończyć. Wszystko dlatego, że artystka nie chce dłużej mieszkać w kraju. Ponadto nie czuje żadnej przynależności z narodem. Z tego względu wierzy w to, że w końcu uda jej się zamieszkać w innym kraju.








W podcaście Grzegorza Betleja zdradziła, że nie wyobraża sobie kariery w tym kraju. Pomimo tego że ma tutaj dom i bliskich, chce wyjechać. Dodała jednak, że Polska to piękny naród. Niestety, tego samego nie można jej zdaniem powiedzieć o ludziach. Przytoczyła pewien niecenzuralny cytat.




Rozumiem, że Amerykanie nie mogą się doczekać nowych piosenek "Ofelii", szeroki rynek światowego show biznesu tylko czeka na tę panią!













 Dodała jednak, że Polska to piękny naród. Niestety, tego samego nie można jej zdaniem powiedzieć o ludziach. 


Tak, tak, Polska to piękna naród, Kali dobrze to wie!


Czyli nie USA, ale Afryka...  też dobrze, tam jeszcze więcej ofeliowych słuchaczy i zatwardziałych fanóf Klanu czy czego tam...... 






g.pl/news/7,187454,31318273,iga-krefft-marzy-o-opuszczeniu-kraju-ja-sie-nie-czuje-polka.html#s=amtpc_FB_Buzz












Młodzież wg telewizora





To, że historia została "rozwiązana" nic nas nie obchodzi - wzorzec postępowania został podsunięty.


I tylko to jest istotne.







Tytuł filmu:


"Uczeń podpisał umowę ze szkolnym łobuzem by uniknąć bicia [Szkoła odc. 451]"








Żeby zobaczyć film, trzeba skopiować link do wyszukiwarki.









www.youtube.com/watch?v=OOY6zl1gD5w




taka próba


Radek Borysiak uważa, że przechytrzył licealistę, który od niego wymusza pieniądze. Umowa, którą podpisał ze szkolnym łobuzem Darkiem Teodorczykiem, ma go teraz chronić przed zemstą Tomka. Wiem.

 
W umowie masz wyraźnie napisane, że jak nie mam hajsu, masz w du. Czekaj no dawaj kasę, bo nie mam na ciebie czasu. Szybko! Według umowy mogę przekazać moje zobowiązania komukolwiek. Chce jak jesteś chory albo coś. W umowie nie ma nic o chorobie. A ja właśnie przekazałem moje zobowiązania. Tak. To który twój kolega będzie mi płacił? Dariusz Teodorczyk Ale czy ci zapłaci? Nie. Jestem pewien, że jesteś taki cwany, gnojku. Według umowy nie możesz mnie bić. No to teraz ci pokażę. Zrobi ci z dupy jesień średniowiecza. Tak cię urządzę, że zapomnisz o kombinowaniu. O ty lamusie



Nastolatek jest przerażony i chce jak najszybciej znaleźć Darka Teodorczyka. Ma nadzieję, że silny kolega obroni go przed wściekłym Tomkiem.


Darek Tomek tu biegnie. Co mnie to obchodzi? Nie ma wypracowań, nie ma umowy. Goni mnie. Odsuń się przygłupie. To nie jest twoja sprawa. Teraz to już moja sprawa.


Darek, odsuń się od niego. Odsuń się już! Co ty Zwariowałeś? Możesz wstać?


Mogę. Nic się nie.


Dzieje. No o co chodzi?

No. Wziął mi przywalił. On kłamie.


Odsuń się powiedziałem.

Wziął bez pardonu i podbiegł. Walnął mnie w pysk.


Zadrapanie.


Ale nie.


Złamane. Idź do higienistki.

Ale boli.


No a my sobie porozmawiamy. Zapraszam do pokoju nauczycielskiego. Ruchy.







piątek, 20 września 2024

Obrona cywilna




O milicji pisałem - w zasadzie sygnalizowałem temat....  27 marca 2024 r. tutaj:



i tak, na końcu było:



powodzie, klęski żywiołowe









przedruk




20.09.2024 20:22


I za późno, i za mało. Wiemy, na jakie wsparcie policji mógł liczyć zalany Dolny Śląsk

W całej Polsce jest prawie 100 tys. policjantów, niektóre Marsze Niepodległości zabezpieczało w sumie ponad 6 tys. funkcjonariuszy, tymczasem... W pierwszych dniach powodzi szalejącej na Dolnym Śląsku dowództwo policji nie skierowało żadnego funkcjonariusza spoza tego regionu - dziś jest ich 608.


Tomasz Grodecki



Przypomnijmy, że 15 września zalane już były m.in. Kłodzko, Lądek Zdrój czy Głuchołazy. 16 września pod wodą znalazły się wszystkie sołectwa i spora część stolicy powiatu nyskiego.


Niezalezna.pl zapytała Komendę Główną Policji o liczbę funkcjonariuszy skierowanych na Dolny Śląsk z innych części Polski w ostatnich dniach.
 
„Początkowo służby policyjne z sytuacją radziły sobie z wykorzystaniem sił w ramach swoich garnizonów. Od dnia 15 września na podstawie wniosku komendanta wojewódzkiego Policji, na polecenie dowódcy Operacji Policyjnej "POWÓDŹ 2024" do działań spoza garnizonu dolnośląskiego skierowano 4 funkcjonariuszy stanowiących obsługę łodzi policyjnych. Kolejnego dnia 16 września do działań dołączyło 530 funkcjonariuszy z kraju oraz 10 policyjnych łodzi

- poinformowało nas Biuro Komunikacji Społecznej Komendy Głównej Policji.


Wsparcie w kolejnych dniach zwiększało się symbolicznie. 17 września dołączyło kolejnych 7 policjantów, „zgodnie z zapotrzebowaniem ze strony Komendy Wojewódzkiej Policji.

Jak sytuacja przedstawia się obecnie? 

Do dyspozycji jest 608 policjantów spoza regionu. 

Dla skali porównawczej – niektóre Marsze Niepodległości zabezpieczało w sumie ponad 6 tys. policjantów.


Według stanu na dzień 20 września w dyspozycji Komendanta Wojewódzkiego Policji we Wrocławiu pozostaje 608 policjantów oraz 12 łodzi, 3 reflektory olśniewające oraz 5 mobilnych posterunków Policji służących społeczności lokalnej, dotkniętej skutkami powodzi

– informuje policja.


Dodaje, że do wsparcia na terenie Opolszczyzny i Dolnego Śląska skierowani zostali z Komendy Głównej Policji policyjni psychologowie oraz samochody terenowe. Dotarło również mobilne centrum poszukiwania osób zaginionych z Biura Kryminalnego KGP oraz 11 mobilnych posterunków Policji.
Jednocześnie do powyższego zestawienia dodać należy 18 policjantów stanowiących obsługę powietrzną oraz 6 śmigłowców tj. 2 śmigłowce typu Black Hawk, 3 śmigłowce typu Bell 407,1 śmigłowiec typu Bell 206.”

– informuje policja.

W całej Polsce jest prawie 100 tys. policjantów. 
Dolnośląska policja to ponad 7 tys. funkcjonariuszy.





Czyli 7 tysięcy + 608 funkcjonariuszy?

Jak zwykle informacja pokrętna nic nie mówiąca...





----------



Pospieszalski alarmuje:

Gdzie jest obrona cywilna?! Trzeba zbudować strategiczną odporność państwa!




Polska nie ma realnej obrony cywilnej – i nowa ustawa w ogóle tego nie zmienia. Powódź bezlitośnie obnażyła poważne mankamenty, które w chwili wojny mogłyby okazać się jeszcze głębsze. O szczegółach mówił w PCh24 TV Jan Pospieszalski.

– Opadająca woda odsłoniła nie tylko ogrom zniszczeń, straty w infrastrukturze, zrujnowane budynki, obiekty, mieszkania; pokazała również to, że nie działa państwo – w tym najbardziej podstawowym zakresie, jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom – powiedział Jan Pospieszalski.

– Mówię to bez satysfakcji, ciesząc się, że to przydarzyło się temu rządowi; ponieważ ogrom zaniechań również bardzo obciąża poprzedników – dodał.


Dziennikarz zwrócił przy tej okazji na problem obrony cywilnej, wskazując, że ustawa tego dotycząca dopiero powstaje.

– Gdy wojska Federacji Rosyjskiej jechały na Kijów, napisałem trzy maile: do Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, do Centrum Zarządzania Kryzysowego Miasta Stołecznego Warszawy i do Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego. 

Zapytałem, gdzie jako obywatel mam się stawić, gdyby wojska agresora najechały na Polskę, gdzie mogę odbyć szkolenia w zakresie, pomocy ludności cywilnej, ewakuacji mieszkańców. Z żadnego z tych miejsc nie dostałem odpowiedzi. Zacząłem później wertować ustawy i się okazuje, że właściwie w Polsce nie funkcjonuje obrona cywilna – powiedział.

Jak podkreślił, w innych krajach wygląda to inaczej: na przykład w państwach skandynawskich każdy dorosły człowiek ma pewien przydział, gdzie zgodnie ze swoimi kwalifikacjami i możliwościami fizycznymi zostanie przydzielony do odpowiedniej komórki w razie ataku.

W Polsce tego nie ma, a przykładem jest powódź. – Słyszę od powodzian, którzy mówią: gdybyśmy na dwie godziny wcześniej dostali poważny komunikat, że dzieje się coś strasznego, że naprawdę trzeba uciekać, że naprawdę trzeba zabezpieczać mienie, że trzeba się ewakuować, to byśmy zdążyli. Ale zostaliśmy uwięzieni w domach – powiedział.

– Wiele miejscowości, w tym Głuchołazy, było odcięte od prądu przez kilka dni. Ludzie byli uwięzieni na górnych piętrach, ponieważ na parterze do pierwszego piętra stała woda. Do tych ludzi docierały tylko jakieś spontaniczne, improwizowane, sąsiedzkie ekipy, które pomagały – dodał.

Ostatecznie zadziałało tylko swoiste „pospolite ruszenie”, ludzie w ostatniej chwili mobilizowali się, żeby pomagać. To jednak za mało dla państwa, które leży tam, gdzie leży Polska…

17 września pojawiła się nowa ustawa o obronie cywilnej. Według Jana Pospieszalskiego jest jednak całkowicie chybiona.

– Przygotowana obecnie ustawa o obronie cywilnej znowu buduje całą odpowiedzialność obrony cywilnej, zarządzanie ewakuacją ludności itd., między innymi na straży pożarnej – a przecież strażacy w sytuacji wojny będą musieli gasić pożary, a nie będą zajmowali się pomocą ludności i ewakuacją mieszkańców. Gdy widziałem podczas pandemii żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej, którzy biegną po schodach i babciom w siateczce przynoszą zakupy ze sklepu albo z apteki lekarstwa, to naprawdę pustych śmiech mnie ogarnia, przecież oni nie są od tego. Wojsko Obrony Terytorialne zostały powołane do tego, żeby wzmocnić naszą armię i wzmocnić naszą obronę, siły zbrojne, a nie do tego, żeby pomagać trudności cywilnej – stwierdził, wskazując, że konieczna jest odbudowa czy wręcz budowa oddolnej struktury społecznej, która będzie gotowa do niesienia faktycznej pomocy ludziom.

– Musimy mieć oddolne struktury obrony cywilnej, obrony powszechnej, która zbuduje nam odporność strategiczną, obywatelską odporność strategiczną państwa – wskazał.


To się samo nie stanie, potrzeba naprawdę wielkiego ogólnonarodowego programu, który uruchomi te siły społeczne i wykorzysta ten entuzjazm, który widzieliśmy przez moment na wałach. To musi być pewien efekt trwały, który przełoży się na procedury, na struktury i na organizowanie się oddolne społeczeństwo – dodał.



Niemiecka odpowiedź

 



Portal naTemat.pl  zapytał niemieckie służby, czy to prawda, że spiskują przeciwko Polsce.





Jak można sobie wyobrazić, opisywana sytuacja w rzeczywistości nie ma nic wspólnego z zadaniami Federalnej Służby Wywiadowiczej.


Martin Heinemann
rzecznik prasowy i szef komunikacji BND





opisywana sytuacja w rzeczywistości 


nie ma nic wspólnego z zadaniami Federalnej Służby Wywiadowiczej




opisywana sytuacja


w rzeczywistości nie ma nic wspólnego z zadaniami Federalnej Służby Wywiadowiczej.



no oczywiście!
co innego jest zapisane w prawie niemieckim na temat zadań BND, a co innego BND robi


oczywista oczywistość






naTemat:

To oczywiste, że żaden wywiad na świecie nie przyzna się otwarcie do werbowania agentów, ale szczerze powiedziawszy, trudno Heinemannowi nie dać wiary. A to dlatego, że Niemcom walka z zabezpieczeniami przeciwpowodziowymi w Polsce... kompletnie się nie opłaca. A to naród skrajnie pragmatyczny.

Co spadnie w Polsce, może się rozlać na Niemcy




to jest oczywiście głupie

służb nie obchodzi los pojedyńczego człowieka, ani nawet większej zbiorowości - ich nawet los milionów własnych obywateli nie obchodzi, przecież wszyscy wiedzą, co było w czasie wojny

miliony Niemców wysłano na śmierć i tysiące Niemców siedziało w obozach koncentracyjnych dla NIEMCÓW




same oczywistości, nie ma żadnych wątpliwości





wpis w każdym razie potwierdza pewną zauważalną linię prezentowaną przez tą stronę..







natemat.pl/570266,dr-chocian-werbowany-przez-niemiecki-wywiad












czwartek, 19 września 2024

"uważna komunikacja" w mediach wg buddystów






przedruk
tłumaczenie automatyczne



Oto, jak buddyści chcą zmienić dziennikarstwo


19 września 2024, 20:20 



Indie organizują konferencję prasową na temat uwzględniania zasad religijnych w mediach i etycznego relacjonowania



W New Delhi odbyło się Drugie Międzynarodowe Forum Mediów Buddyjskich. Przez ponad sześć godzin delegaci z kilkudziesięciu krajów dyskutowali o "uważnej komunikacji" i rozwiązywaniu konfliktów. Wśród uczestników znaleźli się nie tylko przedstawiciele władz regionalnych, ale także naukowcy, dziennikarze i działacze z Rosji, USA, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Czech i wielu innych krajów.

Buddyzm w mediach

Termin "uważna komunikacja" wywołał najgorętszą dyskusję. Jeśli dobrze zrozumiałem organizatorów forum, definiują oni "uważną komunikację" jako etyczne podejście do relacjonowania wydarzeń w mediach, które stawia na pierwszym miejscu współczucie, miłość i szacunek dla jednostek jako kluczowe elementy dziennikarstwa. Innymi słowy, chodzi o zastosowanie zasad buddyjskich w tradycyjnym dziennikarstwie i blogowaniu.

Dziś, gdy wiele krajów jest zaangażowanych w wojnę, a każdy naród na swój sposób odpowiada na odwieczne pytania "Kto jest winny?" i "Co należy zrobić?", hinduiści i buddyści oferują alternatywną drogę rozwiązywania konfliktów. Eksperci, którzy zebrali się na konferencji w New Delhi, uważają, że takie podejście może być przyjęte przez wszystkich, nie tylko buddystów i hinduistów. Zasady "Dharmy" i "Dhammy" mogą znacząco wpłynąć na współczesne praktyki medialne, które obecnie skupiają się bardziej na pogoni za sensacją lub manipulacją niż na jednostkach i ich problemach.

Innymi słowy, 

pogoń za sensacyjnymi historiami musi zejść na dalszy plan. Oczywiście łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Aby tego dokonać, musimy fundamentalnie przekształcić cały system medialny, przewartościować jego politykę gospodarczą oraz dostosować jego narzędzia i zaangażowanie w świadomość społeczną. 

To trudne zadanie. Jednak buddystom się nie spieszy. Indie, które pozycjonują się jako odpowiednia platforma dla tych zmian, mogą pochwalić się wielkimi zasobami ludzkimi, możliwościami finansowymi i potencjałem religijnym – a więc wszystko jest możliwe.


Budda uczy nas, abyśmy byli uważni na nasz język


"Buddyjska perspektywa mediów i komunikacji kładzie wielki nacisk na mowę, która jest częścią Szlachetnej Ośmiorakiej Ścieżki [ścieżki wytyczonej przez Buddhę, która prowadzi do ustania cierpienia i wyzwolenia od 'samsary']. Zasada ta zachęca ludzi do mówienia i pisania prawdy, a jednocześnie sprzeciwia się kłamstwom, chamstwu, oszczerstwu i czczej paplaninie" — mówi Benny Liow, redaktor popularnego malezyjskiego czasopisma Eastern Horizon.

"Zasadniczo wzywa wszystkich ludzi, w tym dziennikarzy i pracowników mediów, aby zwracali uwagę na swój język. Rozpowszechnianie fałszywych wiadomości z pewnością jest sprzeczne z naukami buddyjskimi, ponieważ narusza Czwarte Wskazanie – powstrzymywanie się od kłamstwa.


"Dziennikarze powinni stosować się do następujących wytycznych: kiedy coś jest prawdziwe, korzystne, ale nieprzyjemne dla innych, Buddha czeka na odpowiedni moment, aby to powiedzieć. Kiedy coś jest prawdziwe, pomocne i przyjemne, Buddha zawsze to mówi".



Od szumu do empatii

Celem forum było zwrócenie uwagi na buddyjskie i hinduistyczne zasady, takie jak uważność i współczucie, na których profesjonaliści z branży medialnej powinni opierać swoją pracę. Zasady te mogą być wskazówką dla osób pracujących z mediami społecznościowymi i tradycyjnym dziennikarstwem, torując drogę do etycznego raportowania i tworzenia pozytywnych, konstruktywnych treści.

"To forum jest niezwykle ważne. Musimy położyć kres konfliktom w wielobiegunowym świecie. Żadna cywilizacja nie poradzi sobie z tymi wyzwaniami w pojedynkę. Wymaga to wspólnego wysiłku i wspólnego poszukiwania rozwiązań" – powiedział Atul Aneja, indyjski dziennikarz i doradca w Asia Vision Institute.

"Podejście buddyjskie, które może być przyjęte przez kraje w naszym regionie, oferuje ścieżki rozwiązywania i unikania konfliktów – czy to na Ukrainie, w Palestynie, czy gdziekolwiek indziej. Musimy zbudować nowy, wielobiegunowy świat – świat post-covidowy. Nadszedł czas, aby zmienić stare zasady, które nie będą działać w tym nowym świecie. Wierzę, że ta konferencja jest częścią tego procesu".


Podsumowując

Jednym z kluczowych celów praktycznych forum było nawiązanie kontaktów między dziennikarzami, blogerami i naukowcami z różnych krajów. Jego celem było rozwijanie przyjaźni, zachęcanie do długoterminowej współpracy i ułatwianie dzielenia się doświadczeniami, szczególnie w dziedzinie tworzenia i dystrybucji treści. Z tej perspektywy wydarzenie było bardzo korzystne. Biorąc pod uwagę obecną skalę globalnych konfliktów, niezwykle ważne było, aby dziennikarze komunikowali się z zagranicznymi kolegami.

Jednocześnie nie jest jasne, jak skutecznie powstrzymać wojny, konflikty międzywyznaniowe i spory terytorialne za pomocą nauk buddyjskich w tych regionach, w których buddyści stanowią mniejszość i gdzie dochodzi do starcia różnych ideologii i egzystencjalnych sprzeczności – czy to konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, czy wojny w Strefie Gazy.






Oto, jak buddyści chcą zmienić dziennikarstwo (bignewsnetwork.com)