z ostatniego okresu
Ambasador Rosji: Polska będzie musiała zmienić zdanie w sprawie Ukrainy
Polska będzie musiała zmienić swój
punkt widzenia w sprawie wydarzeń na Ukrainie i uwzględnić korzyści ze
współpracy z Rosją - powiedział w Moskwie na spotkaniu z prezydentem
Władimirem Putinem ambasador Rosji w Warszawie Aleksandr Aleksiejew.
-
Ukraina, tak jak Białoruś, są oceniane jako sfery szczególnych interesów dla naszej polityki.
Jestem absolutnie przekonany, że nasi polscy partnerzy będą musieli prędzej czy później zmienić swój punkt widzenia. Aleksandr Aleksiejew
Jestem absolutnie przekonany, że nasi
polscy partnerzy będą musieli prędzej czy później zmienić swój punkt
widzenia. Będą musieli wrócić do kwestii korzyści, jakie mogą czerpać ze
współpracy z Rosją w sferze politycznej i gospodarczej, przy
uwzględnieniu naszej bliskości etnicznej i kulturowej - powiedział
Aleksandr Aleksiejew, cytowany przez ITAR-TASS.
Dyplomata zapewnił, że pracownicy ambasady i innych rosyjskich
instytucji "świetnie zdają sobie sprawę z tej perspektywy" i pracują
"spokojnie i pewnie, z całkowitą świadomością własnej słuszności".
Putin spotkał się we wtorek na naradzie
organizowanej co dwa lata z ambasadorami Rosji na świecie. Uczestniczyli
w niej również członkowie rządu, przedstawiciele obu izb parlamentu -
Dumy Państwowej i Rady Federacji, eksperci oraz reprezentanci
rosyjskiego biznesu.
(zel, bart)
Łukaszenka: Straszą nas, że nadciągną hordy ze wschodu
Dzisiaj, 1 lipca (20:22)
Zagrożenie dla
niepodległości Białorusi może wyniknąć wyłącznie z przyczyn
gospodarczych - stwierdził Aleksandr Łukaszenka. Prezydent Białorusi
mówił o tym na posiedzeniu z okazji zbliżającego się Dnia
Niepodległości.
- Straszą nas, że nadciągną hordy ze wschodu, a na wschodzie zaczynają
nas straszyć - że z zachodu przyjdą, podzielą, zaduszą, rozstrzelają.
(...) Ale zawsze mówiłem i mówię: żadne hordy nie są dziś w stanie
zniszczyć naszego kraju. Jeśli nawet powstanie zagrożenie dla
niepodległości naszego kraju - to tylko z przyczyn gospodarczych –
zapewniał.
Podkreślił, że
wszystko zależy od samych Białorusinów. - Jeśli chcemy, żeby nasze
dzieci i wnuki żyły na swoim kawałku ziemi, powinniśmy położyć pod to
fundamenty, bez względu na koszty - zaznaczył.
Według Łukaszenki głównym
fundamentem niepodległości jest obywatel, któremu od dzieciństwa należy
wpajać podstawy patriotyzmu. Przy tym patriotyzm to - jak zaznaczył -
nie tylko walka z bronią w ręku, ale i prozaiczne, codzienne sprawy, w
których nie mniej wyraźnie niż na wojnie przejawia się stosunek do
ojczyzny.
- Od prawdziwego obywatela nie
wymaga się wiele: bądź porządnym człowiekiem, sumiennie pracuj i uczciwe
płać podatki - podsumował szef białoruskiego państwa.
Jak zaznaczył, kraj to wspólnota
obywateli: ludzi, których łączy wspólna pamięć historyczna, tradycje i
wartości oraz którym zależy na ziemi, jaką odziedziczyli od przodków.
- Jest jeden zasadniczy warunek,
przy którym na zawsze zachowamy niepodległość: jeśli ta idea będzie żyć w
sercach i duszach naszych ludzi, jeśli każdy z nas będzie prawdziwym
obywatelem swojego kraju, obywatelem (pisanym) wielką literą - oznajmił.
"Może dojść do wojny"
Prezydent Białorusi wyraził też
przekonanie, że tragiczne wydarzenia na Ukrainie pokazują, iż może dojść
do wojny, "kiedy nie szanuje się pokoju, stabilności i zgody, kiedy
społeczeństwo się dzieli i wpada w stan rewolucyjnego buntu".
Według Łukaszenki podpisanie z
Rosją i Kazachstanem umowy o utworzeniu Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej
(EUG) nie przyniosło Białorusi niczego złego i można się spodziewać z
tego tytułu tylko korzyści. - Cóż złego w tym, że dostaliśmy wolny rynek
liczący 170 mln ludzi? - zapytał. Zastrzegł przy tym jednak, że
członkostwo w EUG nie rozwiąże wszystkich problemów Białorusi.
Dzień Niepodległości Białoruś
obchodziła początkowo 27 lipca - w rocznicę ogłoszenia deklaracji
suwerenności w 1991 roku. W 1996 roku święto przeniesiono jednak na 3
lipca z inicjatywy Łukaszenki, zatwierdzając tę decyzję w referendum. 3
lipca jest uznawany oficjalnie za datę wyzwolenia Mińska spod okupacji
hitlerowskiej w 1944 roku.
1 lipca, 20:39
Rosja będzie bronić swych interesów wszystkimi dostępnymi środkami
„Jednobiegunowy
model świata nie ostał się. Istnieje nadzieja na to, że Zachód
przestanie narzucać swoje zasady innym krajom, przekształcając naszą
planetę w globalne koszary”. Prezydent Władimir Putin.
We wtorek przywódca Rosji przyjechał do MSZ, gdzie podczas
tradycyjnej narady ambasadorów i stałych przedstawicieli sformułował
podstawowe zadania rosyjskiej dyplomacji. Nie uległy one znacznym
zmianom: Rosja nadal opowiada się za ugruntowywaniem pokoju, a także
utrzymywaniem stabilności i bezpieczeństwa na szczeblu globalnym i
regionalnym. Jednak realizowanie tych zadań w ostatnim czasie staje się
coraz trudniejsze. Prezydent Władimir Putin powiedział:
Na mapie świata pojawia się coraz więcej regionów, którymi targają
wstrząsy. Wskutek deficytu bezpieczeństwa cierpią Europa, Bliski i
Środkowy Wschód, Azja Południowa, region Azji i Pacyfiku, Afryka.
Powstaje systemowy brak równowagi w światowej gospodarce, finansach i
handlu. Trwa proces podważania tradycyjnych wartości moralnych i
duchowych. Raczej nikt nie ma wątpliwości co do tego, że jednobiegunowy
model porządku światowego nie sprawdził się w praktyce. Narody i kraje
coraz częściej chcą samodzielnie decydować o swojej przyszłości,
pielęgnować swoją cywilizacyjną i kulturową identyfikację.
Rosja opowiada się za nadrzędnością prawa międzynarodowego, przy
zachowaniu czołowej roli ONZ. Prawo międzynarodowe powinno obowiązywać
wszystkich, nie może być stosowane wyrywkowo, służyć interesom
poszczególnych krajów czy grupom państw. Najważniejsze, aby było
interpretowane jednakowo. „Nie można dzisiaj interpretować go tak, a
jutro inaczej w ramach bieżącej koniunktury politycznej”, - oświadczył
Władimir Putin. Sytuacja na Ukrainie, jego zdaniem, stanowi właśnie
konsekwencję niewłaściwej polityki:
Powinniśmy jasno zdać sobie sprawę z tego, że sprowokowane na
Ukrainie wydarzenia są skoncentrowanym wyrazem osławionej polityki
powstrzymywania. Jej korzenie sięgają głęboko w historię. Niestety, taka
polityka była kontynuowana również po zakończeniu zimnej wojny. Na
Ukrainie znaleźli się w niebezpieczeństwie nasi rodacy, Rosjanie, inne
narodowości, ich język, historia, kultura, zagwarantowane przez
konwencje europejskie prawa. Jakiej reakcji z naszej strony oczekiwali
nasi partnerzy na wydarzenia na Ukrainie? Oczywiście, nie mieliśmy prawa
do porzucania w nieszczęściu mieszkańców Krymu i Sewastopola,
pozostawienia ich na łasce nacjonalistów – radykałów. Nie mogliśmy
pozwolić na istotne ograniczenie nam dostępu do Morza Czarnego, aby na
ziemię krymską, na ziemię Sewastopola, owianą bitewną chwałą rosyjskich
żołnierzy i marynarzy, w końcu – zakładam, że dość szybko - wkroczyły
wojska NATO i został kardynalnie zmieniony bilans sił na terenach
przylegających do Morza Czarnego. Wszystko, o co Rosja walczyła od
czasów Piotra I, a może nawet wcześniej, zostałoby przekreślone.
Chcę, aby wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że nasz kraj nadal
będzie bronił praw Rosjan, naszych rodaków za granicą, wykorzystując w
tym celu cały arsenał posiadanych przez nas środków– od politycznych i
gospodarczych do uwzględnionych przez prawo międzynarodowe w samoobronie
operacji humanitarnych.
Przywódca państwa rosyjskiego przypomniał, że nawet w tych krajach
Europy Zachodniej i Wschodniej, gdzie sytuacja na pierwszy rzut oka
wygląda pozytywnie, istnieje dość dużo skrytych sprzeczności na tle
etnicznym i socjalnym, które mogą w każdej chwili stać się powodem
konfliktów, aktywizacji ekstremizmu. Mogą one zostać wykorzystane przez
graczy z zewnątrz w celu podważenia sytuacji społeczno-politycznej, aby w
sposób niedemokratyczny doprowadzić do zmiany władzy.
Władimir Putin jest przekonany, że oparty na podwójnych standardach
model stosunków wzajemnych nie jest skuteczny, w tym także w relacjach z
Rosją. Moskwa jest gotowa do współpracy na szczeblu międzynarodowym,
ale jedynie pod warunkiem, że jej interesy będą brane pod uwagę. Putin
uważa, że Moskwę nie interesuje rola obserwatora:
W ciągu dwóch ostatnich dekad nasi partnerzy przekonywali Rosję,
że mają dobre zamiary, są gotowi do współpracy strategicznej. Ale
jednocześnie, raz za razem, rozszerzano grono członków NATO,
przybliżając się coraz bardziej do naszych granic. Na nasze słuszne
pytania, czy nie trzeba omówić tego problemu, odpowiadano: „Nie, was to
nie dotyczy!” Tym, którzy nadal deklarują swoją wyjątkowość, nie podoba
się niezależna polityka Rosji. Potwierdziły to wydarzenia na Ukrainie.
Tym nie mniej, mam nadzieję, że pragmatyzm mimo wszystko zwycięży.
Należy wyzbyć się ambicji, dążenia do przekształcenia świata w koszary,
do ustawiania wszystkich w jednym szeregu, do narzucania jednolitych
zasad postępowania. Trzeba wreszcie przystąpić do budowy stosunków na
gruncie równości praw, wzajemnego poszanowania, uwzględniania interesów
innych. Najwyższy czas na uznanie wzajemnego prawa do bycia różnymi od
siebie, prawa każdego kraju do kształtowania własnego życia według
własnych planów, nie zaś pod czyjeś natrętne dyktando.
Był to fragment przemówienia wygłoszonego przez prezydenta Rosji Władimira Putina podczas narady ambasadorów w MSZ FR.
1 lipca, 16:42
Putin: podwójne standardy w relacjach z Rosją nie działają
„Ci, którzy wciąż mówią o swojej wyjątkowości, aktywnie wyrażają swoje
niezadowolenie z niezależnej polityki Rosji. Wydarzenia na Ukrainie
potwierdziły to, jak również i to, że wypełniony podwójnymi standardami
model stosunków wzajemnych z Rosją nie działa” - oświadczył dzisiaj na
naradzie ambasadorów i stałych przedstawicieli Rosji prezydent Władimir
Putin.
Poza tym Putin podkreślił, że jednobiegunowy model ładu światowego
nie sprawdził się. „Narody i państwa coraz głośniej mówią o
determinacji, aby samym decydować o swoich losach, zachowaniu tożsamości
cywilizacyjnej i kulturowej, co koliduje z podejmowanymi przez niektóre
kraje próbami zachowania dominacji w sferze wojskowej, polityce,
finansach, gospodarce i ideologii” - oświadczył przywódca Rosji.
dzisiaj 20:04 07.07.2014
"Na linii frontu". Rosja chce rozmów o “nowym porządku świata”. Dyner: nie ma szans na drugą Jałtę
- Nie ma najmniejszych szans, by
państwa Zachodu przyjęły ofertę Rosji dotyczącą podziału
"stref wpływów" na świecie; dziś nie ma szans na drugą Jałtę -
oceniła Anna Dyner, komentując zaskakującą propozycję
Kremla dotyczącą rozmów o "nowym porządku świata". Zdaniem
eksperta PISM, Władimir Putin nie ma także szans na zmianę
globalnego układu sił i podważenie pozycji Stanów
Zjednoczonych, choć Moskwa w ciągu kilku lat wzmocni siłę swojej
armii. - Ale pierwszym momentem, w którym Zachód będzie mógł
powiedzieć "Sprawdzam!" będzie dopiero 2020 rok, gdy zakończy
się pierwszy etap modernizacji rosyjskich sił zbrojnych -
zaznaczyła w rozmowie z Onetem.
Zaskakująca oferta Kremla ws. "nowego porządku świata"
Jewgienij Łukianow, zastępca Rady Bezpieczeństwa
Federacji Rosyjskiej, trzy dni temu wystosował ofertę
dotyczącą zwołania międzynarodowego kongresu, podczas
którego omówione zostałyby kwestie "nowego porządku świata.
W ocenie Łukianowa, ta potrzeba jest wynikiem osłabienia siły
Stanów Zjednoczonych na forum globalnym, czemu towarzyszy
wzrost siły "graczy z Azji", czyli państw prowadzących niezależną
od USA politykę, głównie Chin.
Łukaniow nie wspomniał jednak o osłabieniu politycznym i gospodarczym
Rosji w ostatnich miesiącach. W wyniku trwającego kryzysu ukraińskiego
relacje Moskwy z państwami Unii Europejskiej oraz Stanami Zjednoczonymi
znalazły się w poważnym kryzysie, a z Rosji odpłynął kapitał w wysokości
80 mld dolarów, co w połączeniu z niskimi prognozami wzrostu
gospodarczego, może doprowadzić do recesji. Choć w ciągu najbliższych
lat Rosja nie ma szans na zmianę status quo na arenie światowej, jej
władze podejmą jednak działania, które wzmocnią pozycję Moskwy w
wymiarze międzynarodowym.
Rosja ma kilka mocnych atutów
Zdaniem Anny Dyner, propozycja dotycząca rozmów na temat "nowego
porządku świata" ma obecnie wymiar głównie propagandowy, choć, jak
zwraca uwagę, Rosja ma w ręku kilka mocnych atutów. Ekspert PISM
wymienia wśród nich rolę hegemona na obszarze byłego Związku
Radzieckiego, aktywną politykę integracyjną w ramach Unii
Euroazjatyckiej oraz środki, dzięki którym następuje coraz bardziej
wyraźny powrót do militarnego wymiaru polityki zagranicznej.
- Pomimo prób pewnego wyhamowania politycznej integracji przez
Kazachstan i Białoruś, Władimir Putin robi, co w jego mocy, by Unia
Euroazjatycka stała się przeciwwagą dla Unii Europejskiej i Stanów
Zjednoczonych. Z kolei wydatkom na armię nie grożą nawet sankcje
wprowadzane przez Zachód; choć są one bolesne dla rosyjskiej gospodarki,
to jednak Kreml ma instrumenty, którymi może podtrzymywać politykę
służącą reformie armii - tłumaczy Dyner w rozmowie z Onetem.
"Zachód będzie mógł powiedzieć »Sprawdzam!« w 2020 roku"
Ekspert PISM podkreśla, że kwestie wojskowe są nie tylko ważne z
punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego Rosji, ale mogą być one
również impulsem dla gospodarki, nawet jeśli ta weszłaby w fazę kryzysu.
- Stworzono gwarancje budżetowe dla planu modernizacji armii, a
sytuacja na Ukrainie, oraz zerwanie współpracy przemysłów zbrojeniowych,
skłania Rosję do koncentrowania przemysłu zbrojeniowego w swoim
państwie - oceniła.
Jak na razie, udało się zwiększyć mobilność rosyjskiej armii. Plan
przezbrojenia rosyjskich sił zbrojnych ma zakończyć się dopiero w 2020
roku, a do wdrożenia pozostaje jeszcze szereg rozwiązań. Dyner zwraca
uwagę, że nadal występują problemy związane z uzbrojeniem, aprowizacją,
przemysłem zbrojeniowym, czy kwestią samych działań zbrojnych. Reforma
armii, jako czynnika wspierającego rosyjską politykę zagraniczną, jest
dla Kremla kwestią strategiczną, co powoduje, że rosyjskie władze zrobią
wszystko, co konieczne, by dokończyć ten proces.
- Pierwszym momentem, w którym Zachód będzie mógł powiedzieć
"Sprawdzam!" będzie dopiero 2020 rok. Do tego czasu mają zostać
zbudowane m. in. nowe rakiety balistyczne Sarmata, a armia ma otrzymać
nowoczesne łodzie podwodne, myśliwce czy helikoptery. Plan przezbrojenia
armii dotyczy bowiem wszystkich rodzajów rosyjskich sił zbrojnych -
zaznaczyła Dyner.
Dyner: mówienie, że USA "odchodzą dla lamusa", to przesada
Modernizacji wojskowej Rosji w najbliższym czasie będą najpewniej
towarzyszyć również próby budowania sojuszy z państwami zainteresowanymi
rzuceniu wyzwania, np. w sensie gospodarczym, Stanom Zjednoczonym.
Moskwa może liczyć w tej kwestii na tzw. państwa BRICs, choć np. Chiny
prowadzą i tak niezależną politykę. W opinii Anny Dyner oznacza to, że
możliwe są tylko sojusze taktyczne o doraźnym i krótkotrwałym
charakterze. Jak ocenia, w ciągu najbliższych kilku lat, Moskwa nie
będzie w stanie zbudować formalnego sojuszu, dzięki któremu mogłaby
podważyć globalną pozycję Waszyngtonu.
- Putin nie ma szans na zmianę globalnego układu sił, a mówienie, że
USA "odchodzą do lamusa", to spora przesada. Amerykanie prowadzą cały
czas aktywną politykę w wymiarze światowym, są również zdolni do
gwarantowania bezpieczeństwa swoich sojuszników - podkreśla ekspert
PISM. - Moskwa po prostu próbuje kreować swój obraz w lepszych barwach,
aniżeli jest to w rzeczywistości - dodaje w rozmowie z Onetem.
"Rosja wraca do imperializmu, ale nie ma szans na druga Jałtę"
Jaki jest zatem cel rosyjskiej oferty dotyczącej rozmów o "nowym
porządku świata"? W ocenie Dyner, jest to jedynie zagranie propagandowe,
próba "ucieczki do przodu" oraz próba wywołania fermentu w
"środowiskach rusofilskich w krajach Zachodu". - Kreml nie liczy nawet,
że którekolwiek z państw zachodnich przyjmie jego zaskakującą ofertę. Tu
chodzi bardziej o PR niż realną możliwość zmiany obecnego ładu
międzynarodowego - dodała.
Łukianow zgłosił również propozycję, by założenia "nowego porządku
świata" zostały przedyskutowane podczas specjalnego międzynarodowego
kongresu. - Taki pomysł to najlepszy znak, że Rosja wraca do czasów
imperialnych, do XIX w. i pierwszej połowy XX w., gdy organizowano
wielkie kongresy, których celem było organizowanie ładu światowego w
trwały sposób. Teraz nie ma jednak najmniejszych szans, by ktokolwiek
przyjął ofertę Rosji dotycząca podziału "stref wpływów"; dziś nie ma
szans na drugą Jałtę - zaznaczyła Dyner
Zaginiona perska armia króla Kambyzesa nie zginęła w burzy piaskowej
Opisana przez Herodota zaginiona perska armia licząca 50 tys. ludzi
nie zginęła przez burzę piaskową. Została pokonana przez egipskich
rebeliantów, historię celowo sfałszowano - przekonuje prof. Olaf Kaper z
uniwersytetu w Leiden.
To jedna z najbardziej intrygujących
historii opisanych przez greckiego autora. W 525 r. p.n.e. ogromna armia
króla Persji Kambyzesa wdarła się do Egiptu i łatwo zmiażdżyła opór
miejscowych wojsk. Jak pisze Herodot, by zapewnić sobie kontrolę nad
całym krajem, król wysłał część wojsk do leżącej w głębi Sahary oazy
Siwa, gdzie znajdowała się słynna wyrocznia boga Amona. Według greckiego
historyka oddział ten liczył aż 50 tys. żołnierzy.
Persowie do celu jednak nie dotarli. Po drodze miała dopaść ich burza piaskowa i wszelki słuch po armii zaginął.
W XIX i XX w. wielu szukało na Saharze śladów armii Kambyzesa, bez
powodzenia. Zaczęto więc coraz bardziej powątpiewać w prawdziwość
relacji Herodota. Kilka lat temu para włoskich badaczy ogłosiła co
prawda odkrycie na pustyni pewnej liczby perskich zabytków oraz
szkieletów, które ich zdaniem są pozostałością armii Kambyzesa, ale do
dnia dzisiejszego hipoteza ta nie doczekała się potwierdzenia i
akceptacji.
Holenderski egiptolog prof. Olaf Kaper z uniwersytetu w Leiden wojsk
Kambyzesa nie szukał, ale niewykluczone, że natrafił na zabytki
wyjaśniające tajemnicze zniknięcie całej armii.
Przez ostatnie 10 lat Kaper był zaangażowany w badania na stanowisku
Amheida w oazie Dachla, która znajduje się 350 km na zachód od doliny
Nilu. Na początku tego roku badacz odczytał pełną listę tytułów
Padibasteta III, którą znalazł na kamiennych blokach pochodzących ze
starożytnej świątyni.
Padibastet jest postacią bardzo słabo znaną. Wiadomo jedynie, że był
uzurpatorem do egipskiej korony w pierwszych latach perskich rządów.
Jego aktywność wiązano dotąd z powstaniem przeciwko perskiemu satrapie
Aryandesowi w latach 522-520 p.n.e.
W oparciu o najnowsze informacje z wykopalisk w Amheidzie Kaper uważa,
że Padibastet próbował sięgnąć po władzę trochę wcześniej. Zdaniem
holenderskiego egiptologa oaza Dachla była główną bazą wojsk uzurpatora i
to właśnie do niej zmierzały perskie oddziały.
Padibastet pokonał jednak wojska wysłane przez Kambyzesa, a następnie pomaszerował nad Nil i w Memfis koronował się na króla.
Według Kapera Herodot nie miał o tych wydarzeniach żadnych informacji,
gdyż zadbał o to następca Kambyzesa na perskim tronie Dariusz I. Władca
ten utopił egipską rewoltę we krwi i - jak podejrzewa Kaper - skrył
wcześniejszą klęskę wojsk perskich zmyśloną opowieścią o burzy
piaskowej. Piszący 75 lat po tych wydarzeniach Herodot nie miał już więc
szans dowiedzieć się prawdy.
Wojciech Pastuszka, Archeowiesci.pl