Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

sobota, 7 września 2024

Manipulacje mediów






W Rosji, w naszej dawnej Rosji, miało miejsce dziwne zjawisko, <... >. To było — jakby to powiedzieć? - jakaś specjalna "opinia publiczna". Słyszałem go cały czas, ten triumfalny głos "opinii publicznej" i zdawało mi się, że jest to głos jakiegoś małego i paskudnego człowieczka za płotem.

Gdzieś za płotem mieszkał mały człowieczek i takim pewnym siebie głosem wypowiedział swoje zdanie krótko i zdecydowanie, a za nim, jak papugi, wszyscy powtarzali, a gazety zaczęły krzyczeć.




Konstantin Korowin (1861 - 1939)  rosyjski malarz









przedruk





9 sierpnia 2024

Wielka Brytania: politycznie poprawny spisek władz i mediów zniszczył życie nastolatka. Dzięki temu filmowi miliony poznają prawdę


Już blisko 40 milionów internautów obejrzało film dokumentalny „Slienced”, obnażający niekompetencję brytyjskich mediów i polit-poprawną zmowę milczenia, która stała się na Wyspach Brytyjskich standardem w „debacie publicznej”. Reżyser, po tym jak ujawnił przekłamania w przedstawieniu przez media głośnej bójki pomiędzy brytyjskim nastolatkiem a syryjskim migrantem, doczekał się procesu o zniesławienie. Teraz w mediach społecznościowych pokazał dokument, potwierdzający jego doniesienia. „Silenced” to opowieść o zideologizowanej prasie, ale również wymierzonych w propagatorów niepopularnej prawdy działań rządzących.

W październiku 2018 roku w szkole w położonym na północy Anglii Almondbury wybuchł skandal, którego skala przerosła wszelkie oczekiwania. Zamieszczone w mediach społecznościowych nagranie z bójki dwóch chłopców zyskało olbrzymie zainteresowanie, stając się tematem numer jeden w wielu mediach – w kraju i na świecie.

Co było tak interesującego dla prasy w krótkim materiale, na którym widać, jak Brytyjczyk przewraca szkolnego kolegę na ziemię i wylewa na jego twarz wodę z butelki? Narracja, jaką opatrzono wydarzenie, zmieniła bójkę, o której niewiele więcej było wiadomo, w rzekomy przykład rasistowskich tortur.


Cała Brytania huczała od doniesień, według których bezduszny rasista znęcał się w placówce oświatowej nad bezbronnym syryjskim uchodźcą. Popularni komentatorzy polityczni na dobre zniszczyli wizerunek „agresora”. Na antenie mediów głównego nurtu pod adresem nastolatka rzucano potępienia i inwektywy. Przed szkołą zjawiły się grupy „zmartwionych” muzułmanów, a jego rodzina musiała wynieść się z miasta.

Z tej medialnej narracji wyłamał się popularny aktywista antydżihadystyczny, znany jako Tommy Robinson. Mężczyzna otrzymał od matki jednej z dziewcząt zdjęcia obrażeń, jakie zadał koleżance syryjski uchodźca, przez media okrzyknięty potulną ofiarą rasistowskiej przemocy. Niedługo potem działacz powielił je w mediach społecznościowych, wskazując, że widoczna na relacji z bójki „ofiara” to chłopak, który potrafił znęcać się nawet nad dziewczynami ze swojej szkoły…


Za swoje wpisy mężczyzna doczekał się procesu o zniesławienie. Na swoją obronę był więc zmuszony pokazać dowody, że pobity Syryjczyk wcale nie był bez winy. Robinson ruszył zatem do Almondbury. Rozmawiał z kadrami pedagogicznymi i rodzinami dzieci uczęszczających do placówki w latach bójki.

Od nich wszystkich aktywista usłyszał zgoła inne wersję wydarzeń, niż zideologizowany wizerunek, powielany w mediach. Jednak nikt nie zgodził się, żeby powtórzyć wspomnienia o agresji i problemach wychowawczych Syryjczyka w sądzie, ani przed kamerą. Robinson kontynuował więc swoje „śledztwo” z pomocą ukrytego sprzętu do nagrywania.

Tak właśnie powstał dokument „Silenced”, pokazujący kulisy sprawy, do których mogli – ale nie dotarli dziennikarze. W opublikowanym przez siebie materiale Tommy Robinson zebrał nagrania z rozmów z kadrą szkolną i rodzicami. Jednym głosem wskazywali oni, że kampania nienawiści, jakiej doświadczył chłopiec o imieniu Baily – przedstawiony jako rasistowski agresor – była niesprawiedliwa i jednostronna.

Syryjczyk Jamal w rzeczywistości siał terror wśród swoich rówieśników. Robinson dotarł do dziewcząt, które na własnej skórze doświadczyły jego agresji. Atakował również chłopców. Jednym z nastolatków, z jakim wdał się w konflikt, był właśnie Baily. Jak poświadczają rozmówcy Robinsona, uchodźca, który wielokrotnie atakował dziewczęta, miał zapowiadać, że zgwałci młodsze siostry kolegi z klasy.


O tych faktach, na obejrzanym już przez 40 milionów internautów nagraniu mówili nie politycy, czy „zaangażowani” dziennikarze, a „zwykli ludzie”. Szkolne środowisko, które znało obu chłopców, których bójka stała się sprawą takiej wagi. Dlaczego fakty te nie dotarły do opinii publicznej?

Odpowiedzią są pieniądze. Lokalne władze w odpowiedzi na zapytanie Robinsona zgodnie z obowiązkiem prawnym dostarczyły mu dane, potwierdzające wypłatę ponad 250 tysięcy funtów świadkom za milczenie.

Do tych świadectw dotarł jednak Robinson w krótkim – i jak sam podkreślał – niezbyt wymagającym śledztwie. Nie zrobił tego żaden dziennikarz, ani dużych rozmiarów medium na wyspach. Za niewygodne działania zapłacił sporą cenę. To między innymi wyrok i lewicowa kampania nienawiści, której stał się ofiarą.

Źródło: X/Tommy Robinson




Wielka Brytania: politycznie poprawny spisek władz i mediów zniszczył życie nastolatka. Dzięki temu filmowi miliony poznają prawdę - PCH24.pl



Prawym Okiem: Teoria mediów (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: "Ciągle ten triumfalny głos małego, paskudnego człowieczka" (maciejsynak.blogspot.com)









Prof. Zybertowicz - rozmowa o zagrożeniu SI



SATURN 3


to nie jest sajens fikszon...

a piekło jest tu- na ziemi






przedruk

5 września 2024

Czy AI doprowadzi do zagłady ludzkości? 


Prof. Zybertowicz o scenariuszu straszniejszym niż unicestwienie




(Źródło: YouTube/Rymanowski Live)


Czy tzw. sztuczna inteligencja (AI) stanowi realne zagrożenie dla ludzkości? Czy istnieją „bezpieczniki”, które mogą nas ochronić przed czarnym scenariuszem? O tym co nas może spotkać w związku z rozwojem AI z prof. Andrzejem Zybertowiczem, współautorem książki „AI Exploracja” rozmawiał Bogdan Rymanowski, na kanale YT „Rymanowski Live”.


„Czy jest możliwe, że w pewnym momencie sztuczna inteligencja stanie się bardziej inteligentna od ludzi i doprowadzi do zagłady mnie i pana?” – pytał Bogdan Rymanowski. W odpowiedzi prof. Zybertowicz zauważył, że „bardzo poważni ludzie dopuszczają taką możliwość”. Wskazał też, że od lat pośród ekspertów z dziedziny AI prowadzone są sondaże w tej materii i wskazują one, że niezmiennie ów czarny scenariusz dopuszcza 5-10% respondentów.

Teoretycznie jest to niewielka liczba, ale – jak zauważył prof. Zybertowicz – „gdyby jakiś Boening miał wskaźnik 5% możliwej awarii, to nigdy by nie zgodzili się, żeby on mógł wystartować”. Pośród sceptyków są głosy, które wskaźniki zagrożenia ustawiają ze strony AI ustawiają na poziomie 80%, a nawet powyżej 99% i są zdania, że „jeśli chcemy zachować się racjonalnie, to badania nad AI powinny być zatrzymane już teraz”. Uważają, że „trzeba kupić dla ludzkości czas do namysłu, bo obecne modele konstruowane są w taki sposób, że nie mają żadnych gwarancji hamulca bezpieczeństwa”.


Gość „Rymanowski Live” rozważał też na ile AI jest inteligentna. 

– Problem polega na tym, że fachowcy uważani powszechnie za najwybitniejszych, nie mają wspólnej linii. Jedni uważają, że AI, że już obecny czat GPT-4, ma pewne objawy rozumienia języka – zauważył. Ale inni uważają, że to kompletna bzdura. Prof. Zybertowicz wskazał tu na pojęcie „papugi stochastycznej”. – A teraz jest pytanie, jeśli ktoś symuluje, że posiada świadomość, to jak możemy odróżnić kogoś, kto symuluje posiadanie świadomości od posiadania świadomości? – pytał profesor. A jak dodał, „problem świadomości i nawet problem tego, czy AI będzie od nas w jakimś sensie inteligentniejsza, nie jest najważniejszy”.

– Możemy sobie wyobrazić system, który wcale nie jest świadomy, który wcale nie przekracza poznawczych możliwości człowieka, ale jest sprawniejszy od nas na jakimś polu, w jakimś aspekcie, na przykład gier militarnych, w aspekcie manipulowania rynkami finansowymi, w aspekcie manipulowania człowieka na jakimś wąskim odcinku. Mój ulubiony argument jest taki, zdarzyło się panu, że był pan oszukany przez kogoś mniej inteligentnego, a to oszustwa na wnuczka, oszustwa na rozmowy z banku. Czy gość, który gra w trzy karty, musi być bardziej wykształcony od tego, kogo oszukuje? Czy on musi mieć szerszy zakres kompetencji i inteligencji? Nie. On jest tylko wyspecjalizowany w jednej rzeczy, odwrócenia uwagi i zmanipulowania człowieka, z którym gra – tłumaczył.

Odnosząc się do AI, można wyobrazić sobie taki scenariusz, że AI „sama wyewoluuje, albo ktoś ją dotrenuje pod kątem jakiegoś aspektu, który za rok, za dwa, za trzy, z punktu widzenia na przykład kryzysu związanego z ograniczeniem bioróżnorodności, i ten aspekt AI będzie miała opanowany tak, że na tym polu nas zmanipuluje, albo przypadkiem nas wprowadzi błąd”. – Wyobraźmy sobie, że skokowo nastąpi jakaś destabilizacja klimatu i ktoś powie, tu AI ma jedyne rozwiązanie, które w tym czasie nam pozwoli sobie z tym poradzić, ale ktoś ją wytrenuje na fałszywych danych – dodał.

Rymanowski dopytywał, jaki zatem jest najczarniejszy scenariusz, który może, ale nie musi się spełnić. Tu profesor przywołał opracowanie Eliezera Judkowskiego, który uważa, że poza ryzykiem likwidacji ludzkości przez AI (czy to celowo czy przez przypadek), jest gorszy scenariusz. Jaki? Prof. Zybertowicz stwierdził, że poprzez manipulacje genetyczne czy inne zabiegi, o których jeszcze dziś nawet nie wiemy, można byłoby dokonać „uploadingu ludzkiej świadomości gdzieś do sieci”. Byłby to „transhumanistyczny czy posthumanistyczny byt uwięziony w przestrzeni jakiegoś cierpienia, z którego nie będzie mógł wyjść”.

– Wyobraźmy sobie, że rozwija się AI, jest dostatek, każdy ma swojego prywatnego asystenta i nagle okazuje się, że najbogatsi ludzie byli w stanie uploadować się do jakiejś rzeczywistości wirtualnej. W ten sposób zyskują nieśmiertelność, bo mogą się backupować i kopiować w nieskończoność, mogą tam przeżywać wszystkie ekscytacje, jakie związane są z energią człowieka młodego i wyrafinowaniem umysłu dojrzałego. I nagle jest taka oto sytuacja, że jakaś uprzywilejowana grupa ludzi żyje w jakiejś domenie nieśmiertelności i niekończących się uciech. I w tym momencie powstaje ruch społeczny, że się to należy każdemu. Uploading is ok. Już nie aborcja jest ok, tylko uploading is ok i należy to wszystkim udostępnić. I się okaże, że jeśli jakąś nowe źródła energii opanujemy, to może na to będą zasoby. I jest wielka operacja, w godzinie zero wszyscy razem się uploadujemy, nikogo nie zostawiamy za sobą, żeby nie było tak, że są lepsi, gorsi itd. I po tym uploadowaniu okazuje się, że jesteśmy istotami czującymi, które mogą przeżywać radości, cierpienia, niepokoje, ekscytacje i udręki samotności, ale jesteśmy ubezwasznowolnieni. Nie możemy w ogóle z tego wyjść i okazuje się, że mamy czystą zdolność odczuwania, bo przez błąd w procesie uploadingu nie mamy zdolności kontaktowania się z kimkolwiek. Jesteśmy zamknięci w nieskończonej udręce samotności – mówił prof. Zybertowicz.

Gospodarz programu wskazywał, że jest to science fiction. Ale jak zauważył profesor, współczesne, realne technologie, z których korzystamy, były takim wymysłem jeszcze kilka lat temu. – Na tym polega technologia, że science, które najpierw jest fiction, zamienia w reality – dodał.

Należy zauważyć, że wizja, o której mowa, jest czymś innym niż science fiction: jest nierealistyczna w sensie obrazu człowieka. „Uploading” świadomości zakłada materializm, to znaczy możliwość wydzielenia z człowieka „świadomości”, niezależnie od faktu, że człowiek jest złożeniem duszy i ciała. Takie wizje można snuć wyłącznie w paradygmacie neognostyckiego ateizmu, bo z realistycznej perspektywy katolickiej żaden „awatar świadomości” nie byłby człowiekiem, toteż sytuacja, o której mówi prof. Zybertowicz – zamknięcie w nieskończonej udręce samotności – jest po prostu niemożliwa. Chyba, że chodzi o piekło; ale do tego AI bynajmniej nie potrzeba…

Rozmowa Bogdana Rymanowskiego z prof. Andrzejem Zybertowiczem „AI = wróg ludzkości?” jest dostępna na kanale YT Rymanowski Live.



A już teraz zachęcamy również do oglądnięcia całej wypowiedzi prof. Zybertowicza, jakiej udzielił PCh24.TV na potrzeby realizacji dwóch najnowszych odcinków naszego serialu „Władcy Świata”:


Czy AI doprowadzi do zagłady ludzkości? Prof. Zybertowicz o scenariuszu straszniejszym niż unicestwienie - PCH24.pl




Łatwo się mówi




przedruk


31 sierpnia 2024

„Łatwy sukces”. Co kryje się pod tymi słowami?

Ludzie, a zwłaszcza młodzi, są poddawani ciągłemu atakowi przekazem zarówno, że powinni osiągnąć sukces jak również, że są świetni i wszystko im się po prostu należy. W teorii ciężko połączyć sukces z łatwym, lekkim i przyjemnym życiem, a jednak wizja taka jest bardzo nęcąca, więc trafia na podatny grunt. Zresztą, widząc popularnych youtuberów, którzy żyją wygodnie ze swoich filmików, które tworzą bez wysiłku, można dojść do wniosku, że jeżeli ma się wystarczające zdolności w prezentowaniu siebie, czyli mówiąc krócej – gadane, sukces jest czymś niewymagającym większych nakładów pracy.

„Zwyczajna” praca, nawet taka mająca jakiś prestiż, wydaje się mniej atrakcyjna niż łatwe pieniądze, podziw bez wysiłku jakie może dać nagrywanie własnych filmików. Nie tylko młodzi ludzie mogą ulegać takiemu złudzeniu. U starszych może to przybierać inne formy, na przykład rozżalenia, że poszli nie tą drogą, a teraz, gdyby nie to, że muszą zajmować się dziećmi i domem, to by osiągnęli co tylko chcą.



Pozory i dwojaki przekaz (dzieci i młodzież)

Wiara w łatwy sukces bez większego wysiłku może się brać z tego, że obserwując artystów, sportowców czy autorów filmików w Internecie, nie widzimy całego procesu powstawania ich „dzieła” albo przygotowań do występu. Mimo, że piosenkarze i sportowcy będą podkreślać, że ciężko pracowali, umyka to jakoś, gdy słyszy się na każdym kroku. A słyszy się to w niektórych programach naprawdę bez przerwy. Jest to też pewien paradoks, że z jednej strony młodzież rozleniwia się i oczekuje dostatku niskim kosztem, a z drugiej to dzieci i młodzież tracą uroki dzieciństwa, żeby osiągnąć sukces. Oczywiście tylko część dzieci i młodzieży, i już wyjaśniam, co mam na myśli.

Nie wiem co szykuje się tej wiosny, ale dwa lub trzy lata temu w weekendy następowała swoista kumulacja dzieci występujących w prime time w ogólnopolskich telewizjach. W piątki mogłem zobaczyć niemal zawodowo tańczące dzieci („You can Dance – Nowa Generacja” w TVP2), w soboty niemal zawodowo śpiewające dzieci („The Voice Kids” w TVP 2), a w niedzielę dzieci, które gotują dania, o których istnieniu nie wiedziałem („Masterchef Junior” w TVN). Zwłaszcza w programie tanecznym widać było u większości dzieci już pewne doświadczenie w konkursach, a może i nawet obycie z telewizją. Miałem wrażenie, że każdy mówi niemal te same wystudiowane formułki, które należy wypowiadać. Te dzieci były pewne siebie, a czasem wręcz aroganckie, ale można by też powiedzieć: profesjonalne. Niewątpliwie miały talent w sensie predyspozycji, ale dokładność wykonywania układów, a z drugiej strony udzielane przez nich mini-wywiady to nie było coś, co samo przychodzi. To oczywiście było wyuczone. Dążący do perfekcji taniec wymagał od nich pracy, wysiłku, skupienia. Nierzadko to rodzice motywują, wożą na konkursy itp., by dać dziecku przewagę nad rówieśnikami i większą szansę na sukces. To zupełnie odmienne od podejścia, że wszystko samo przyjdzie łatwo. A jednak jest jeden wspólny mianownik. To skupienie na sobie. W jednym wypadku pełne wyrzeczeń, może nawet nacisków rodziców, ich zaangażowania, żeby ułatwić dziecku rozwój w danej dziedzinie, pasji, by się w ogóle chciało; w drugim tylko chęci. Oba ostatecznie dla dobra dziecka w przyszłości. Dla sukcesu i dobrobytu. Brak osiągnięć przy obu nastawieniach jest frustrujący. Tak czy siak, to rodzice powinni pomóc dzieciom, by nie wierzyły, że wszystko samo przyjdzie, ale też nie zabierali im dzieciństwa i nie oczekiwali nie wiadomo czego. To jednak poboczna uwaga.

Rozżaleni dorośli

W przeciwieństwie do dzieci, które dopiero w przyszłości okaże się kim będą i do czego „dojdą”, dorośli, którzy są od jakiegoś czasu na jakiejś ścieżce zawodowej i mają pod opieką własne dzieci, mogą ulec złudzeniu, że ich brak sukcesów to wina zajmowania się rodziną i niewystarczającego czasu na własne pasje czy rozwój. Dorosły nie może cofnąć się w czasie i jeszcze raz ułożyć sobie kariery. Jest w tym zapewne trochę racji, że trzydziestoparolatek wiedząc o życiu już więcej, mógłby podejmować mądrzejsze decyzje, gdyby był tak doświadczony w wieku lat osiemnastu. Jest to jednak zupełnie co innego niż stwierdzenie, że rodzina przeszkadza w karierze i ogranicza możliwości. I mnie nachodzi czasem myśl, że gdybym nagle miał dużo czasu dla siebie to robiłbym co mogę, żeby specjalizować się w swoich zainteresowaniach i przebić z tym, co mam do zaproponowania. Wtedy jednak przypominam sobie ile czasu wciąż mógłbym poświęcić pracy na cel i zaczynam się z siebie śmiać. Bo czy kiedy miałem więcej czasu i mniej zobowiązań to wpadałem w wir pracy, by powstało to, o czym myślę? No właśnie. Po prostu marnowałem więcej czasu, a im więcej go miałem, tym bardziej łudziłem się, że mogę coś zrobić za godzinę czy jutro. Pewnie można obiektywnie nie mieć wolnego czasu na swoje zainteresowania albo byłoby to kosztem niezbędnego odpoczynku. Zazwyczaj jednak jakikolwiek czas się znajdzie. Brak działania może wynikać z lenistwa połączonego ze strachem przed niepowodzeniem, ale też z braku dyscypliny. A to szczególnie istotne przy długofalowych projektach czy większych dziełach. Widząc efekt dość szybko trudniej się zniechęcić.

Przy tworzeniu czegoś większego, małe kroki naprzód nie są w stanie tak dobrze unaocznić, że warto nad czymś pracować. Pojawia się zniecierpliwienie i zniechęcenie. Dlatego też takie reakcje człowiek dorosły powinien umieć przezwyciężyć. Mieć zarówno metody działania jak i ćwiczyć się w wytrwałości, cierpliwości i innych cnotach. W końcu, kiedy człowiek patrzy wstecz, nie pamięta tak bardzo ani chwil, które poświęcił na pracę ani tych które poświęcił na jej unikanie. Żałuje jednak tych drugich. Te pierwsze bowiem pomogły w stworzeniu czegoś, nawet jeśli nie bezpośrednio. Mogły przygotować nas do właściwego tworzenia, które jest wdzięczniejsze.

Kiedy myślę sobie dlaczego nie pracuję w wyuczonym zawodzie archeologa, znajduję obiektywne przeszkody, które to utrudniały – mało wakatów, najlepiej konieczność zdobycia znajomości na uczelni czy w muzeum. Tylko, że to są utrudnienia, a nie przeszkody nie do obejścia. Co więcej, nie odkryłem tego po latach. Zabrakło mi z jednej strony pasji, a z drugiej zacięcia. Nie chciało mi się jeździć na więcej praktyk niż to było konieczne, nie chodziłem za wykładowcami, żeby dali mi jakieś dodatkowe zadania. Nie czytałem więcej niż to było absolutnie konieczne (albo nie to co było potrzebne), nie miałem ochoty męczyć się pracując gdzieś w wolnych chwilach i być może przechodzić przez najbardziej uciążliwe obowiązki cedowane na doktoranta. Świadomie dałem za wygraną. Może gdybym spróbował? Ale właśnie: może. Sukces nie jest czymś gwarantowanym. Czasem sobie trzeba ponarzekać, żeby pomyśleć i zrozumieć, że to nie świat się na mnie uwziął. Zawsze można próbować dalej, o ile czas pozwala. Po prostu trzeba się jeszcze bardziej zmotywować, być wytrwałym i zdyscyplinowanym. Jak się nie uda, trudno. Ostatecznie sukces osobisty to nie najważniejsze co można mieć.

Amadeusz Putzlacher






„Łatwy sukces”. Co kryje się pod tymi słowami? - PCH24.pl





"Ciągle ten triumfalny głos małego, paskudnego człowieczka"



 "i takim pewnym siebie głosem wypowiedział swoje zdanie krótko i zdecydowanie"

Ja to znam.
Słyszałem to kilka razy w ostatnich latach.








85 lat temu, 11 września 1939 roku, zmarł we Francji Konstantin Korowin, jeden z pierwszych rosyjskich impresjonistów, artysta, który okazał się również wybitnym dekoratorem teatralnym, pisarzem i pamiętnikarzem. 






Poniżej kilka jego obrazów i trochę gorzkich refleksji...



przedruk
tłumaczenie automatyczne



Cytaty z Korowina wg:  Uljany Wołochowej



Jest na świecie diabeł, który nazywa się nieporozumieniem. Nasze rosyjskie społeczeństwo żyje w kieszeni tego diabła.


Dziwne, że w najbogatszej Rosji wielki Musorgski nikomu się nie przydał i sprzedał "Chowańszczyznę" za 25 rubli Tertijowi Filippowowi. A genialny Wrubel rozdawał wspaniałe rysunki w Kijowie na kiepskie śniadanie w restauracji.



W Rosji, w naszej dawnej Rosji, miało miejsce dziwne zjawisko, <... >. To było — jakby to powiedzieć? - jakaś specjalna "opinia publiczna". Słyszałem go cały czas, ten triumfalny głos "opinii publicznej" i zdawało mi się, że jest to głos jakiegoś małego i paskudnego człowieczka za płotem.

Gdzieś za płotem mieszkał mały człowieczek i takim pewnym siebie głosem wypowiedział swoje zdanie krótko i zdecydowanie, a za nim, jak papugi, wszyscy powtarzali, a gazety zaczęły krzyczeć.


[tajne obce służby, SI, albo 5 kolumna - MS] 



























Wiele wycierpiałem w swoim życiu, że tak powiem, z powodu nieporozumień, a jeszcze więcej z powodu oszczerstw, z zazdrości, która często wyraża się pod pozorem przyjaźni. <... >Wydawało mi się, że to jest jakiś straszny diabeł w ludziach, diabeł w duszy ludzkiej, straszniejszy niż nieporozumienie. Doświadczyłem tego od wielu moich udawanych przyjaciół. W większości ci ludzie naśladowali mnie, naśladowali moje malarstwo, moją inicjatywę, moją radość życia, mój sposób mówienia i życia.


Wśród artystów i artystów dostrzegłem jedną szczególną cechę sprytu. Kiedy ktoś był chwalony lub podziwiany za swoje dzieło, zawsze byli ludzie, którzy natychmiast mówili: "Szkoda, on pije". Albo: "On jest...", albo: "On jest...", albo ogólnie: "Wiesz, on nie zachowuje się dobrze".
























W Rosji odbyłem wiele spotkań z różnymi ludźmi i ogromna liczba z nich była dyskutantami. Ci ludzie <... > zawsze byli w dobrych humorach. A gdy tylko rozpoczęła się przed nimi rozmowa, natychmiast wdali się w kłótnię. Nowa sztuka, muzyka, literatura, obraz - wszystko wywoływało w nich reakcję, wszystko ich ekscytowało. Ci ludzie tonęli w zmartwieniach i niepokoju: aktor nie grał w teatrze we właściwy sposób, muzyka nie była odpowiednia – nie była dobra; artysta maluje obrazy w niewłaściwy sposób – wszyscy są dekadenccy; Polityka to nie to samo, rząd jest do niczego, wszystko jest źle... Z biegiem lat usta tych ludzi stały się jak pudełka - wargi od sporów.


Nikt nie chciał myśleć ani brać na poważnie, że jestem artystą i że maluję obrazy. I że tak jest, a ja to robię tylko z głupoty. Do mojej pracowni we wsi przychodzili różni ludzie z dworu, to było trzy wiorsty ode mnie. I tak przyszli i uważali mnie za kogoś innego, a nie za artystę. ale dla jakiejś władzy. Przyjechali z prośbą o pomoc w przypadku nielegalnego zajęcia stodoły lub wykopania wszystkich jabłoni z ogrodu jednego z nich.


Już od najmłodszych lat zdałem sobie sprawę, że w obrazie najważniejsze nie jest to, co jest namalowane, lecz to, jak jest namalowane. A kiedy malowałem siebie, zawsze bolało mnie, że inni, patrząc na moje prace, mówili: "Po co to jest? Nie ma takiej potrzeby, nie ma pomysłu..."




















Cytaty KK wg:  Uljany Wołochowej




kommersant.ru/doc/6921708?from=glavnoe_2




piątek, 6 września 2024

Refleksje w czasach zamętu

 


Zaglądałem ostatnio na główne polskojęzyczne portale w internecie.

Jest gorzej niż jeszcze kilka lat temu, jest to już totalny ściek.

Pełen sugestii i manipulacji wypełniony błyskającymi okienkami i milionami nikomu niepotrzebnych "informacji" o niczym.


Polska jest dość dużym krajem, a nie ma stron informacyjnych, naprawdę dobrych.


Przeglądam ostanio tysol, niezależną - z tych polskich głównie to.


Czasami RM, pch24... wgospodarce... PAP, PR24, radio PIK, Gazeta Pomorska, Bałtycka, Radio Koszalin... i inne. Telewizji nadal unikam.

One są, ale one są wciąż za małe


W mediach brakuje szerokiej stale aktualizowanej informacji, brak rzetelnej i stale obecnej analizy sytuacji na świecie, szerokiej informacji o innych krajach.

Nie ma ciągłości informacji.

Jeżeli coś się pojawia, jakaś sytuacja, np. wybory, to dziennikarz stawia się w roli ekperta i po prostu mówi nam, co mamy wiedzieć i co mamy myśleć, a nie na tym to polega - on ma nam dać szeroką informację, na podstawie której my mamy sobie sami wyrobić zdanie.

Nie znamy jednak ani szerszej analizy, ani podstaw tych informacji, żeby właściwie ocenić jego "eksperskość" powinien on prowadzić stały monitoring spraw, stale nas szeroko informować, a nie podawać wycyzelowane treści.


Czy w polskich mediach prowadzi sie dyskusję na temat demografi?

Moim zdaniem, ten temat nie istnieje.

AI jest "modne" to coś na ten tamat wrzucają.

Gdyby ktoś robił "research" to by może wiedział, że taki Uzbekistan miał jeszcze niedawno znaczny przyrost naturalny, może kogoś popchnęłoby to do zastanowienia się nad przyszłością polskiej demografi.


Media są robione jakby ad hoc, i niestety nowi ludzie w mediach powielają stare schematy.


Nie ma nawet minimum.

Co stoi na przeszkodzie zrobić research po 30-40 światowych serwisach, wybrać te najciekawsze i je nam pokazać? 

Może to jakiś problem finansowy czy praw autorskich nie wiem...


U jednego naszego północnego sąsiada znajduję 25 dużych portali informacyjnych - i na żadnym nie uprawia się ścieku, nie ma wiecznie mrugających, ruszających się okienek, nie ma reklam lub prawie nie ma.


W każdym przebija troska i zainteresowanie własnym państwem.

Tam dziennikarze stoją za swoim państwem i za swoimi ludźmi.

Czyta się to bardzo dobrze i świat wygląda o wiele lepiej.

W Polsce wiodące portale, szczególnie te biznesowe, są przeciw lub są obojętne na los Polaków i los kraju - jawnie, bądź niejawnie. Są tam często treści z których bije nieuzasadniona niechęć do Polski, czasami zawoalowane szyderstwo.


Jeszcze raz zwracam uwagę - tolerowanie takich zachowań prowadzi na skraj przepaści.

Bo te media ilością swojej retoryki przytłaczają to, co swoim dzieciom mówią rodzice, w efekcie to te media "wychowują" polską młodzież do obojętności na sprawy państwa.


Wszystkie te media muszą zostać zniesione.



------

 

Chciałem jeszcze o czymś przypomnieć:




przez całe lata byliśmy bombardowani informacjami o zagrożeniu ze strony Rosji

a mimo to - rząd Platformy rozkładał wojsko na łopatki, likwidował nie tylko jednostki wojskowe, ale także komendy policji


co o tym sądzić?

"dziennikarze", czyli tak naprawdę medialni moderatorzy życia społecznego i politycznego w Polsce powtarzali te informacje za kimś - za służbami, rzecz jasna


ale służby nie alarmowały, że trzeba się zbroić, jak to się obecnie dzieje, że w pośpiechu kupujemy z Korei, zamiast np. samemu produkować

także powtarzacze z telewizora - choć nagłaśniali temat to nie domagali się reakcji ze strony rządu czy służb


skoro jest zagrożenie, dlaczego pan premier zmniejsza ilość wojsk?

trzeba robić odwrotnie!
trzeba produkować czołgi i rewolwery!
i wszystko inne robić jak trzeba!
larum! larum!



nic nie było

co to oznacza - kim są ci ludzie?

kto powinien być bardziej świadomy zagrożenia, jak nie służby specjalne i "dziennikarze"?

kim są ludzie ze służb, którzy twierdzą, że grozi nam nawała z Rosji i nic nie interweniują w sprawie uzbrojenia i zasobów?

skoro wiedzą i nie interweniują - czy oni aby nie działają na szkodę państwa?
ale może kłamią o zagrożeniu, skoro nie trzeba się szykować do obrony??

po co kłamią?
po co pokazują na Rosję, że stanowi zagrożenie, skoro najwyraźniej nic sobie z tego nie robią??



to samo co po smoleńsku:

- rozbił się rządowy samolot i zginęło 96 urzędników państwowych łącznie z głową państwa - nic się nie stało...
- tratwa na Bugu z jakąś paczką - "wprowadzam stan alarmowy Alfa! i wołać mnie tu Gesslerowom, niech oceni co to tam jest..."



dzisiaj w dobie wojny na Ukrainie widzimy faktyczne zagrożenie i faktyczną reakcję rządzacych - gorączkowe zbrojenia i zwiększenie, a nie pomniejszenie liczebności wojska


dlaczego nie zwiększaliśmy sukcesywnie stanu liczebnego i uzbrojenia wojska w poprzednich latach, dlaczego postępował proces odwrotny?

 

kim oni wszyscy są?



wiadomo







czwartek, 5 września 2024

Stutthof cz. 5 (Wyspa Sobieszewska)

 


Wiosną 2024 roku, z okazji wznowienia publikacji Janiny Grabowskiej pt. „Marsz Śmierci. Ewakuacja piesza więźniów KL Stutthof i jego podobozów. 25 stycznia - 3 maja 1945” pracownicy Muzeum Stutthof odbyli kilka spotkań promocyjnych w terenie, min. w miejscach, w których miejscowa ludność pielęgnuje pamięć o Marszach Śmierci. Miałem okazję być na takim spotkaniu i tam usłyszałem szokującą informację, że - jak to zapamiętałem -  teren obozu Stutthof nigdy nie został przebadany archeologicznie.

Część przedmiotów prezentowanych podczas spotkania, jak podkreśliła prelegentka, zostało znalezionych właściwie przypadkowo, podczas prac porządkowych w obozie.

Jest to wg mnie kuriozalne, że tak ważna sprawa pozostała niesprawdzona przez 80 lat po wojnie - przecież tam wciąż mogą leżeć kości ofiar, może jakieś nowe dowody zbrodni niemieckich, a może nawet jakieś ukryte dokumenty??

Dziwne to - i nie pierwszy już raz odnotowane, że wydawałoby się, instytucje powołane do ochrony dziedzictwa historycznego - ignorują tak podstawowe czynności.

Jednak nie znam dokładnie przyczyny, dla której terenu obozu nigdy nie przeszukano, więc może swój komentarz odłożę w czasie - do maja przyszłego 2025 roku.


Temat obozu Stutthof pojawił się przy okazji pisania tekstu pt. "Egzekucja na Biskupiej Górce", wtedy zostawiłem go sobie na kiedy indziej, tj. na - "po ABW".


Informacja pozyskana na spotkaniu sprawiła, że przejrzałem internet i - zacząłem notować...



Post poniżej jest to w istocie luźny zbiór informacji znalezionych w internecie plus fotki, zrzuty ekranów itp. - zebrałem co znalazłem, celem poźniejszej analizy; post dotyczy głównie domu niemieckiego bandyty Forstera na Wyspie Sobieszewskiej.


Tekst powstawał etapami, wprowadzałem poprawki np.:

14 sierpnia 2024
25 sierpnia 2024
 5 września 2024

Jest to pierwszy post dotyczący Stutthof i pierwotnie nosił tytuł:  Stutthof cz.1



notatka z dnia: 21 kwietnia 2024




przedruk



z 29 lipca 2017




Aktualizacja: wernisaż wystawy „Odezwała się ziemia” będzie miał miejsce w Muzeum Miasta Gdyni, 23 marca 2018 r, o godz. 18:00. 


 Wystawa będzie czynna do końca czerwca.

 „Szokujące odkrycie w Sztutowie”,
”Wygląda to jak dywan ze starych butów”, 
„Setki par butów więźniów niemieckich obozów znalezione w lesie.” 

– To tylko niektóre nagłówki informacji prasowych, telewizyjnych czy internetowych z października 2015 roku.*

Co zatem wydarzyło się jesienią 2015 roku? 

Dzisiejsze Muzeum Stutthof zajmuje zaledwie 20 ha dawnego KL Stutthof, tj. 1/6. Obóz rozciągał się na obszarze 120 ha. 

Olbrzymie połacie nigdy niezbadanej ziemi. 

We wrześniu ’39, kiedy przyjechały pierwsze transporty więźniów, było to tylko pół hektara.

Więźniowie spali w wojskowych namiotach, ale w maju 1940 były to już 4 ha i 10 ogrodzonych drutem baraków. W grudniu ’44 fabryka śmierci osiągnęła rozmiar 120 ha. 

Oprócz więziennych baraków stały tu: budynek komendantury, biuro obozowe, kuchnia, kwatery dla załogi SS, psiarnia, komora gazowa i krematorium. 

Był to pierwszy i najdłużej działający obóz koncentracyjny na obecnych ziemiach polskich. 

Po wojnie wywieziono stąd większość baraków, mienie zaczęło znikać. W 1962 r. powołano do życia Muzeum i zajęło ono wspomniane 20 ha. Reszta zarosła lasem. 


Poniższy szkic przedstawia plan całego obozu. Część zajmowana przez Muzeum koncentruje się wokół placu apelowego.
















I otóż jesienią 2015 roku jakiś człowiek przypadkowo natknął się w sztutowskim lesie na pozostałości skórzanych elementów (w tym butów, podeszew i pasków). Stało się jasne, że w lesie nadal znajdują się rzeczy przynależące do obozu i że jest kwestią czasu, kiedy zostaną wykopane przez handlarzy starociami, militariami i przedmiotami związanymi z tragicznym życiem obozowym. 

W związku z tym dyrektor Piotr Tarnowski zdecydował się na kompleksową akcję poszukiwawczą w okolicznych lasach – do współpracy zaprosił pracownię archeologiczną „Signum” oraz Fundację „Bowke”. 

Zadaniem archeologów jest znalezienie, wydobycie, wstępna ocena i zabezpieczenie najcenniejszych rzeczy dla historii obozu. Nad przebiegiem prac czuwa Pomorski Wojewódzki Konserwator Zabytków.

Pozwolenie na prowadzenie prac archeologicznych ważne jest do końca 2018 roku. Wiadomo już, że prace zakończą się ekspozycją muzealną i wiele instytucji jest zainteresowanych jej wystawieniem. Te przedmioty, które nie trafią na wystawę, zostaną odpowiednio zabezpieczone.

Czy buty należały do więźniów? Raczej nie. Więźniowie chodzili w drewniakach. 

W maju i czerwcu 1945 roku na terenie obozu pracowały dwie sowieckie komisje dokumentujące zbrodnie niemieckich nazistów. Z tego okresu pochodzi zdjęcie pokazujące ogromny stos obuwia zalegający między dwoma barakami. Było to 460 m3 obuwia – 410 000 par butów. Podobne stosy znajdowano również w innych miejscach. 

Razem ok. 500 000 par.


Buty pochodziły z całej Europy. W obozie istniały warsztaty szewskie i Niemcy zwozili je tu w celu naprawy i powtórnego użycia – dla niemieckiej armii. Naprawiano również paski, kabury, siodła, etui itp. Część obuwia pochodziła od ewakuowanych w 1945 cywilów z Prus Wschodnich.

Jak wiadomo, więźniowie opuścili obóz w styczniu 1945, potem baraki zajęła ludność uciekająca przed sowiecką armią. Po utworzeniu muzeum część obuwia stała się eksponatami, ale część wyprowadzono poza muzeum bez śladu w dokumentacji. 

Reszta rzeczy z obozu dosyć szybko znikła. Potraktowano ją bardzo utylitarnie. 

Marcin Owsiński w książce „Naznaczeni” pisze, że powojenne dzieje obozu Stutthof to szybki i dobitny przykład całkowitej dewastacji miejsca pamięci.

Prace wykopaliskowe rozpoczęto już w grudniu 2015 roku. Prace trwają do dzisiaj. Archeolodzy i poszukiwacze nie tylko zmagają się z leśnym terenem (ochrona lasu), ale przede wszystkim ze śmieciami. Jednak praktycznie każda godzina pracy przynosi nowe odkrycia.



pas ok. 620 m x 18 km










Dziennik Bałtycki 30 VIII 1994







-----------------------------



Dom na Wyspie Sobieszewskiej 

- ok. 4 km od Wisły
- ok. 18 km od Stutthofu



Drewniany dom w lesie, wraz z zapleczem, zbudowany dla niemieckiego bandyty Alberta Forstera, naczelnika okręgu NSDAP na Gdańsk, dodajmy, dom ten przez polskojęzycznych Niemców jest z lubością nazywany - "forsterówką", co naiwni zresztą często bezrefleksyjnie kopiują.


W wikipedii, na określenie tej drewnianej chaty wraz z osobną stołówką i schronem używa się gloryfikującego - 
"rezydencja", czy "leśna kwatera gauleitera".


U nas takie domki nazywało się "poniatówką", albo po prostu domem, czy chatą, bo przecież jest to dom z bali drewnianych. Do dzisiaj są one w użytku (są w sumie jeszcze dość powszechne na wsiach w Borach Tucholskich czy na Podlasiu), obok często jest jakaś szopa, garaż, piwniczka - ale nikt tego nie nazywa rezydencją...






Termin rezydencja  SUGERUJE miejce wypoczynku, a to było przecież miejsce planowania - i nadzorowania? - wielkich zbrodni...



Może jeszcze zwróćmy uwagę na miłe sformułowanie:

>>Szczególni goście na terenie „leśnej kwatery gauleitera”<<

czyli zbrodniarze i bandycie to wg wikipedysty: "goście", a nawet "Szczególni goście"


Cały czas widzimy tu gloryfikację zbrodniarzy.


Zwracam uwagę, jak zastosowano cudzysłowia...

Dla autora słów 
Szczególni goście to naprawdę szczególni goście - bez cudzysłowia, co ciekawe, jednak "leśna kwatera" na cudzysłów już zasłużyła...

Na pewno chodzi o to, że powinno być na odwrót  - "Szczególni goście" powinno być w cudzysłowiu, jako rodzaj przytyku, a "leśna kwatera" już nie - jako stwierdzenie faktu.

Czemu jest na odwrót?

Może żeby optycznie się to Czytelnikowi pomieszało i źle odczytał intencje autora....






Termin "gauleiter”, też tak często używany i brzmiący "po pańsku" to nic innego jak "naczelnik okręgu" w nomenklaturze nazistowskiej partii. 

Jeszcze raz - to nie jest tytuł niemieckiego urzędnika państwowego.

To jest tytuł naczelnika okręgu partyjnego NSDAP.


[na przykład w polskiej partii Prawo i Sprawiedliwość używa się sformułowania "pełnomocnik okręgowy", a w Platformie Obywatelskiej widzę nazwę "szefowie regionów", co prawda chyba w SLD używało się nieoficjalnie terminu "baronowie" - MS]







wg wiki:



"Budowę rozpoczęto wiosną 1933. Pewne wskazówki w postaci projektu plastycznego stylizowanych swastyk, wyrzeźbionych następnie na belkach stropowych sali kominkowej, wniósł Adolf Hitler."

być może jest aluzja, że plan eksterminacji Polaków w Stuttofie nakreślił osobiście Hitler, ale niekoniecznie, zwróćmy uwagę na słowa:

- "sali kominkowej" - rebus na spalanie trupów?

- "wskazówki w postaci projektu plastycznego stylizowanych"


ciekawe, co za "wikipedysta" napisał te słowa i skąd je wziął

osoba Hitlera została przywołana tylko po to, by móc użyć tego zdania, głównym jego składnikiem jest

" projektu plastycznego stylizowanych".





Czyli sprawy związane ze Stutthofem nadzorowane były z tego miejsca

 od 1933 roku do 27 marca 1945 r.




wg wiki:


W sąsiedztwie rezydencji gauleitera, od 1935 rozbudowywano ośrodek rekrutacyjno-szkoleniowy NSDAP, w którym w latach 1936-1939 prowadzono szkolenie dla formacji SA i SS z terenu WMG.

Zlokalizowano tu również jedną z nowo tworzonych jednostek wartowniczych gdańskiej SS-Heimwehry, z której rekrutowano następnie załogę wartowniczą obozu koncentracyjnego w Stutthofie.

Zespół d. Ośrodka Rekrutacyjno-Szkoleniowego gdańskiej NSDAP składał się z:

budynku koszar (późniejszy lazaret),
domu oficerów – instruktorów wojskowych,
schronu przeciwlotniczego (obecnie niedostępny – zasypany),
baraków magazynowych na sprzęt wojskowy (fundamenty),
strzelnicy polowej (teren na północ od Góry Mew)



W okresie lata 1939 prowadzono na polowej strzelnicy ośrodka szkolenie dla wydzielonych grup SS-Wachsturmbann Eimann, w zakresie przygotowania i prowadzenia masowych egzekucji leśnych. 

W latach 1941-1944 ośrodek pełni funkcję szpitala i sanatorium dla żołnierzy rannych na froncie wschodnim.


Czy to jasne?
Jaśniej nie trzeba.




----

Ze wspomnień wynika, iż wybudowano tam również w 1941 schron na ok. 150 osób. Znajdował się on w części wschodniej terenu ośrodka, pod masywną zalesioną obecnie wydmą o wysokości ponad 30 m n.p.m., o nazwie "Mewia Góra" (Möwe Berg). Schron został po wojnie prawdopodobnie wysadzony przez Rosjan i zasypany. 

Na początku marca 1945 pełnił on także funkcje magazynu tranzytowego dla wywożonych z Gdańska cenniejszych dokumentów urzędów niemieckich i części depozytów muzealnych. Następnie wywieziono je przez Świbno i Hel do Niemiec.

[?? - czyżby zachowała się dokumentacja obozu? - MS]

Pod koniec działań wojennych, na początku kwietnia 1945, na terenie rezydencji rozlokował się sztab 4 dywizji pancernej gen. Clemensa Betzela, który poległ 27 marca 1945 w obronie Gdańska i został pochowany w pobliżu domku myśliwskiego.

Po wojnie dawny ośrodek szkoleniowo-rekrutacyjny NSDAP pełnił przez kilka lat funkcję ośrodka wypoczynkowego PZPR, a następnie do 2003 ośrodka Funduszu Wczasów Pracowniczych Mewa.

W 2000 r. kilkadziesiąt metrów od "Forsterówki", w kierunku południowo-wschodnim, natrafiono na masową mogiłę ponad 220 osób, w której znaleziono szczątki ludzkie w zachowanych mundurach: SS, grenadierów pancernych, policji gdańskiej oraz spadochroniarzy z elitarnej dywizji "Hermann Göring". Większość czaszek w mogile posiadało ślady postrzałów w potylicę. W 2001 ich szczątki przeniesiono na Cmentarz Garnizonowy w Gdańsku.

Czy w mundurach byli Niemcy, tego nie wiemy.
W każdym razie widać, że teren po wojnie przez 55 lat nie był przeszukany.

Ale...



W 2010 kompleks przejął Dom Pojednania i Spotkań Ojców Franciszkanów w Gdańsku, w celu utworzenia miejsca spotkań, Młodzieżowego Ośrodka Pojednania Polsko-Niemieckiego. Kompleksowi została nadana nowa nazwa Wyspa św. Franciszka, dla podkreślenia jego nowej roli.

Po 10 letniej dzierżawie teren wraz z budynkami dzierżawca (zakon franciszkański) zwrócił gminie Gdańsk.




Forster zbudował sobie bazę do nadzorowania mordów w KL Stutthof w lesie 20 kilometrów od obozu - w 1933 roku. 

A więc plany eksterminacji były opracowywane co najmniej 6 lat.

Tyle, ile trwała sama wojna.

6 lat.






Forster wygłaszał takie przemówienia:

Musicie być nieubłagani i zniszczyć wszystko, co jest nieniemieckie.



W Wejherowie:

W wasze ręce oddaje Polaków, możecie z nimi robić, co się wam podoba.



W Lipnie:



Na tym rynku słowa polskiego nikt nie usłyszy. Za dziesięć lat ani jeden Polak nie zostanie na tej ziemi.














Wie pan, na Pomorzu jak i na Śląsku, mamy dużo pasjonatów historii, oni na pewno by coś odkryli.

Skoro nie odkryli - widocznie nic nie ma.


W 2000 r. kilkadziesiąt metrów od "Forsterówki", w kierunku południowo-wschodnim, natrafiono na masową mogiłę ponad 220 osób.....

W każdym razie widać, że teren po wojnie przez 55 lat nie był przeszukany.

Tak samo teren obozu.























Posty z cyklu STUTTHOF:






Stutthof cz. 4 (Autostrada czy wojna?)


Stutthof cz. 6 (Ziemia faluje) - data publikacji - 28 maja 2025 r.

Stutthof cz. 7 (Dziadek z wehrmachtu) - data publikacji - 10 listopada 2024 r.

Stutthof cz. 8  - data publikacji - jesień-zima 2024 r.

Stutthof cz. 9 (Analiza) - data publikacji - jesień-zima 2024 r.

Stutthof cz. 10 (Święta Ziemia) - data publikacji - maj 2025 r.

















Prawym Okiem: EGZEKUCJA NA BISKUPIEJ GÓRCE (maciejsynak.blogspot.com)



www.bibliotekacyfrowa.eu/Content/55924/56792.pdf

Piotr Tarnowski – Wikipedia, wolna encyklopedia

Romuald Drynko nie żyje - Sztutowo.com

Niemiecki obóz koncentracyjny Stutthof / German Concentration Camp Stutthof: Romuald Drynko (1955 – 2016) (stutthofmuseum.blogspot.com)

Mirosław Gliński – Wikipedia, wolna encyklopedia

Muzeum Stutthof w Sztutowie – Wikipedia, wolna encyklopedia


KL Stutthof - odezwała się ziemia - Gdańsk Strefa Prestiżu (gdanskstrefa.com)

gdanskstrefa.com/kl-stutthof-odezwala-sie-ziemia/

Forsterówka – Wikipedia, wolna encyklopedia


Jak remontować, jak budować na Podlasiu? Powstaną wzorniki, Aktualności, Wiadomości Białystok Online Portal Miejski Białystok (Bialystok) (bialystokonline.pl)

Głodowo Kościerskie – Wikipedia, wolna encyklopedia



https://ipn.gov.pl/download/1/32109/1-21158.pdf


Krzysztof Dunin - Wąsowicz - "Oboz Koncentracyjny Stutthof" - Wydawnictwo Morskie, Gdynia 1966 r.

Prawym Okiem: Operacje specjalne (maciejsynak.blogspot.com)

rcin.org.pl/ihpan/Content/44800/PDF/WA303_57570_A237-9-1965-NDPII_Madajczyk.pdf


pl.wikipedia.org/wiki/Pomnik_Pomordowanych_Żydów_Europy


Prawo i Sprawiedliwość (pis.org.pl)



Noc

 


kładę się spać ok. 22


załączam pliki  i ustawiam wyłączanie komputera za 37+42+45+16 minut


pamiętam jak zaczyna się drugi album

zasypiam


budzę się i słyszę, że zaczyna się Tauhid

potem cisza i tylko komp się wyłącza


ok. 00:20 słyszę czipowany silnik czarnego kombi

ok. 01:53 syrena - straż czy kto? 

kto i po co włącza syrenę, kiedy ulice puste?

nie wystarczą światła?

słychać ich przez chwilę, głos oddala się


03:30


chyba jednak wstanę




środa, 4 września 2024

O liderach (przedruki)







Redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność”: 

Czy związkowcy mogą być uznani za nowoczesnych liderów? Jak najbardziej



03.09.2024 12:00


W najnowszym numerze „TS” piszemy o tym, jak ważna jest edukacja. Dobra edukacja, która opiera się na solidnych fundamentach i pozwala młodym ludziom wejść w dorosłe życie z odpowiednim przygotowaniem.


Edukacja, która pozwala poznać nasze korzenie. „Człowiek bez historii jest po prostu bardziej plastyczny, można bez większych konsekwencji zaburzyć jego system wartości” – powiedział mi dr Karol Nawrocki w wywiadzie, który przeczytają Państwo w „TS”. Ale piszemy także o edukacji, która powinna przygotowywać młodych do bycia liderami – w swoich lokalnych społecznościach, w samorządach, w przedsiębiorstwach.



Głos takich osób powinni usłyszeć przedstawiciele innych sektorów rynku

Czy związkowcy mogą być uznani za nowoczesnych liderów? Jak najbardziej. Oni, jak mało kto, znają współczesny rynek pracy i mechanizmy nim rządzące. Głos takich osób powinni usłyszeć przedstawiciele innych sektorów rynku.

I na takich liderów stawia Solidarność. Na ludzi, którzy rozumieją nowoczesny rynek pracy i potrafią w nim funkcjonować. Na liderów, którzy cechują się nie tylko dużą wiedzą i szerokimi kompetencjami, ale również wrażliwością społeczną. To oni muszą mieć podstawy, by być dobrymi przywódcami pracowników. To oni muszą przeciwstawiać się pracodawcy, który zawsze stoi na bardziej uprzywilejowanej pozycji. To oni są głosem członków związku zawodowego, który reprezentują.

Jeśli chcemy rozmawiać o tym, w jakim świecie i w jakim kraju będziemy w przyszłości żyli, nie można pominąć osób najbardziej zainteresowanych, czyli pracowników. To ich dotyczą kwestie związane z bezpieczeństwem kraju, także bezpieczeństwem żywnościowym, interesują ich kierunki rozwoju przedsiębiorstw, to oni mogą skorzystać lub stracić na rozwiązaniach dotyczących polityki. Tylko silni liderzy są w stanie przebić się ze swoim punktem widzenia i przekonać innych do swojej wizji świata. Jeśli pracownicy będą takich mieli, ich głos będzie bardziej słyszalny.

Aby jednak wykształcić dobrych liderów związkowych, ale także po prostu świadomych pracowników, potrzebna jest dobra edukacja, która zawiera elementy nauki o rynku pracy z perspektywy zwykłego pracownika.

Wiedzę o prawach pracowniczych trzeba budować od najmłodszych lat

„Tygodnik Solidarność” w swoich publikacjach porusza problemy osób słabszych, wykluczonych. To często pokrzywdzeni przez pracodawców ludzie pracy. Nieraz alarmowaliśmy, że nikt nigdy nie nauczył ich, jak mogą ze swojej pozycji przeciwstawić się pracodawcy. Solidarność zaś przekonuje, że wiedzę o prawach pracowniczych trzeba budować w dzieciach i młodzieży od najmłodszych lat. Wtedy wchodząc na rynek pracy, będą mocniejsi. Ale jest to możliwe dzięki odpowiedniej edukacji.

Autor: Michał Ossowski




Jacek Siewiera zabiera głos ws. kandydowania w wyborach prezydenckich


03.09.2024 22:00



We wtorek w programie Krzysztofa Stanowskiego szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera pytany był o kandydowanie na urząd prezydenta w wyborach w 2025 r. W tym kontekście przytoczono niedawną wypowiedź prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który określił, że kandydat na prezydenta tego ugrupowania musi być "młody, wysoki, okazały, przystojny", znający języki i obyty międzynarodowo.

Siewiera odpowiada na plotki ws. kandydowania w wyborach

"Mam wrażenie, że od początku lipca głównym tematem, jeśli nie jest odebranie finansowania głównej partii opozycyjnej i działanie, które ją paraliżuje w pewien sposób, to jest temat, czy po jednej stronie będzie decydował błysk na zębie, a po prawej nadmiar brylantyny i okazałości. Jeśli 12 miesięcy, które mam przed sobą, mam stracić na taką dyskusję, to nie wiem czy ma to sens" - podkreślił Siewiera.

Zapytany, "czy jest okazały" Siewiera powiedział: "Szczerze wątpię. Myślę, że nie spełniam wielu kryteriów".

Pytany, czy jest realne, by kandydował na prezydenta, ponieważ jest obecny w gronie osób, które się wymienia na to stanowisko, szef BBN podkreślił:

"to nie ja jestem obecny, tu nie chodzi o jakiegoś Siewierę. Obecny w dyskusji jest człowiek, który będzie miał zdolność zagwarantowania odpowiedzialności za społeczeństwo, za ludzi wobec których się zobowiązuje do pełnienia służby".


Według szefa BBN, jeżeli z badań wynika, że potrzebny jest kandydat, który jest młody, wykształcony, "jest w stanie mówić w sposób względnie kompetentny o bezpieczeństwie", to "nie wychodzi Siewiera, a pewien profil kandydata".


Strategii bezpieczeństwa narodowego priorytetem

Siewiera powiedział, że w momencie, w którym BBN przedstawiło rekomendację do strategii bezpieczeństwa narodowego ministrowi obrony narodowej Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, jest procedowana ustawa reformująca kształt sił zbrojnych i podejmowany jest "wysiłek mobilizacji i katalizowania przemysłu obronnego", to

  "wystawianie gościa, który odpowiada za to, żeby to po prostu dowieźć, na dyskusję o tym, czy będzie kandydował, sprawia, że mogą się pojawiać głosy krytyki, forma oporu, niechęci, które nie służą tej sprawie".

"Kiedyś w wywiadzie powiedziałem, że jeśli moja deklaracja o niekandydowaniu miałaby służyć temu, że przejdzie reforma systemu kierowania i dowodzenia obroną państwa, to ja taką deklarację złożę bez wahania. I to podtrzymuję" - podkreślił Siewiera.

"Mam kłopot z obozami politycznymi i to chyba widać od początku. Za czasów rządu PiS pierwszą decyzją było zwołanie posiedzenia wszystkich byłych szefów BBN, aż do teraz, kiedy również w wielu wypadkach widzę niekompatybilność z linią polityczną" - ocenił






Umiejętność czekania to ćwiczenie cierpliwości.

fragmenty



„Człowiek, który opanuje cierpliwość, opanuje wszystko inne”.

George Savile



Umiejętność czekania i chaos natychmiastowości

Byung-Chul Han, filozof, kulturoznawca i profesor Uniwersytetu Sztuk Pięknych w Berlinie, napisał książkę The Burnout Society. Stwierdza w nim, że społeczeństwo XXI wieku nie jest już społeczeństwem dyscyplinarnym. Zamiast tego koncentruje się na wydajności i mocy do produkcji.

Dzisiaj ludzie chcą zrobić więcej w krótszym czasie. W świecie nadmiernych bodźców każdy spieszy się i jest pod presją. To świat, który bardziej interesuje się wynikami niż cieszy się procesem. Problem polega na tym, że gdy ignorujesz kroki, które podejmujesz i sposób, w jaki się dostałeś do celu, kończysz z wyczerpaniem fizycznym, umysłowym i zawodowym.

Dodatkowo stymulacja wpływa na percepcję. Wykonujesz wiele zadań jednocześnie i robisz wszystko, ale tak naprawdę nic. Według Byung-Chul Han, wielozadaniowość nie oznacza, że robisz postępy. To regresja, ponieważ nie masz wystarczająco dużo czasu na kontemplację i skupienie uwagi na swoich zadaniach. Żyjesz ponad tym, chodząc na palcach bez zanurzania się w swoich doświadczeniach.


Bezpośredniość

W dzisiejszych czasach ludzie nie lubią czekać. Trudno jest być cierpliwym, ponieważ chcesz wszystkiego natychmiast i zachowujesz się dość impulsywnie. Większość ludzi rzadko zatrzymuje się, aby przeanalizować konsekwencje i są przytłoczeni stresem, lękiem, depresją i nudą. Nie lubią robić sobie przerw. Większość ludzi czuje się niekomfortowo, gdy nie mają nic do zrobienia, ponieważ w takich sytuacjach muszą skonfrontować się ze sobą. Niestety niewielu z nas jest na to przygotowanych.

To prawie tak, jakby nuda była wrogiem. Ludzie śpieszą się, aby znaleźć coś do zrobienia i wypełnić swój czas. Pośród tego hałasu możesz zapomnieć, że czysta ekscytacja nie tworzy niczego nowego. W ten sposób z kolei traci się dar słuchania, jak twierdził filozof Walter Benjamin. Jest coś jeszcze – zatracasz się w spirali nadpobudliwości, stresu i niepokoju.

Cierpliwość to sztuka, której musisz się nauczyć w oparciu o trening i tolerancję na ignorancję i niepewność. Ponieważ większość ludzi boi się czekać, sytuacja, w której nie wiesz, co się stanie i nad czym stracisz kontrolę, może być nie do zniesienia. Czasami jednak nie da się tego uniknąć. Nie zapominaj więc, że cierpliwość jest związana z byciem, a niecierpliwość z gromadzeniem.


Czekanie to wyzwanie. Jednak większość ludzi uważa cierpliwość za słabość. Jest tak, ponieważ przez większość czasu mylą to z rezygnacją lub apatią. Cierpliwość nie ma jednak nic wspólnego ze świadomością, ale z odwagą, nadzieją i perspektywą długoterminową. Cierpliwość polega na buncie przeciwko trudnościom na różne sposoby.


Uwagi końcowe

Umiejętność czekania polega na zabezpieczeniu się przed ewentualnością natychmiastowości i możliwości doświadczania niekorzystnych sytuacji bez załamania się. Osoba cierpliwa zna pułapki impulsywności i wynikające z niej konsekwencje. Tego typu ludzie oswoili swoje nieustanne dążenie do przyjemności i natychmiastowej gratyfikacji.

Czekanie może Cię nauczyć, że kontrolowanie wszystkiego jest niemożliwe i niebezpieczne. Refleksja, aby zrozumieć i ustalić priorytety, jest ważną postawą, podobnie jak szukanie czasu tylko dla siebie. Czas zastanowić się, czego chcesz i dokąd zmierzasz, aby uzyskać pewną perspektywę na swojej ścieżce. Oczywiście jest to możliwe tylko wtedy, gdy ćwiczysz cierpliwość. Głównie ze względu na umiejętność dokładnej oceny, gdy jesteś spokojny i nie przyćmiony hałasem potrzeby i natychmiastowej przyjemności.

Bycie cierpliwym to uczenie się, jak nie dać się ponieść okolicznościom i umiejętność podjęcia działań we właściwym czasie. Podpowiada Ci co wybierać i kiedy się poddać, gdy jesteś spokojny. To nauka rytmu życia.




Jakich liderów potrzebuje Polska?



Zespół wGospodarce


Aktualizacja: 3 września 2024, 19:44


Sprawczość, jasno zdefiniowany system wartości, inicjatywa w działaniu - zdaniem uczestników dyskusji w Karpaczu - m.in. takie cechy powinien posiadać współczesny lider. Politycy i biznesmeni zastanawiali się też, w jakim kierunku powinni podążać przywódcy, aby wyprowadzić kraj na ścieżkę rozwoju.

Uczestnicy dyskusji zorganizowanej podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu zastanawiali się nad definicją lidera. 

Prezydent Lubina Robert Raczyński podkreślił, że przywództwo nie ma nic wspólnego z dyktaturą czy zamordyzmem. 
Były marszałek województwa dolnośląskiego Cezary Przybylski zwrócił uwagę, że rolą lidera jest nadawanie tonu zmianom i sprawczość. 
Lider Konfederacji Sławomir Mentzen wskazał, że przywódca powinien mieć jasno zdefiniowany cel i zestaw wartości. 
Prezes Fakro Paweł Dziekoński ocenił, że lider wie dokąd zmierzamy, umie to zakomunikować i dyktuje tempo.

Prowadzący debatę Czesław Bielecki zapytał, co najbardziej politycznie, kulturowo, mentalnie, psuje w Polsce przywództwo. Robert Raczyński wskazał m.in. na model polityczny po 1989 roku nie preferujący zmian politycznych czy brak społeczeństwa obywatelskiego.


Mamy w sobie złe cechy związane z tym, że nie mieliśmy szans stać się społeczeństwem w rzeczywistości obywatelskim. Czyli aktywnym na różnych polach - i gospodarczym, biznesowym, politycznym i społecznym i charytatywnym
- ocenił Raczyński.


Byle nie najlepszy

Zdaniem Dziekońskiego problemem jest też fakt, że w Polsce atakowane są autorytety.

Bardzo łatwo zrzucamy z piedestału. Taka forma konkurencji, w której sami siebie wykańczamy, zamiast się szanować
- zauważył Dziekoński.

Przybylski zwrócił uwagę na problem przywództwa w samorządach. Obecny radny wojewódzki, w latach 2014-2024 pełnił funkcję marszałka województwa dolnośląskiego. Jego zdaniem problemem jest zbytnie upolitycznienie i niestabilność prawa.


Ośrodki decyzyjne niejednokrotnie są poza samorządem. Często bywa też tak, że w jednej partii tych ośrodków decyzyjnych jest kilka. Tak naprawdę nie wiadomo, od kogo te decyzje płyną - powiedział Przybylski.


Brak rozliczeń z obietnic

Sławomir Mentzen zwrócił uwagę na stan państwa. Ocenił, że głównym problemem, który psuje przywództwo w polskiej polityce, jest brak rozliczeń z braku sprawczości.


Politycy nie są rozliczani ze swojego braku działań. Nie wyobrażam sobie prezesa jakiejkolwiek dużej spółki, któremu by pozwolono przez osiem lat nic zrobić, nie dowieźć żadnego dużego projektu, nie zrealizować żadnej obietnicy. Ten problem jest w Polsce systemowy
- powiedział poseł Konfederacji.