A mówiąc dokładniej - latawiec u Castanedy.
Artykuł ściśle powiązany z poprzednim:
https://maciejsynak.blogspot.com/2020/09/kania-u-leonarda.html
oraz:
https://maciejsynak.blogspot.com/2020/09/kania-u-kaszubow.html
https://maciejsynak.blogspot.com/2019/11/morfeusz-albo-antropomorfizacja.html
https://maciejsynak.blogspot.com/2020/04/legion.html
Poszedłem na łatwiznę, więc fragmenty dotyczące latawca poszukałem w sieci. Na stronę trafiłem przypadkowo i nie weryfikowałem, czy tłumaczenie jest poprawne.
Temat wetico to dla mnie nowość – ja widzę to inaczej – dla
mnie to raczej aluzja do nanobotów.
Sednem sprawy jest „zwyczajne” pranie mózgów dokonywane w
bardzo długim czasie – co prawda przy udziale „zainfekowanych” osób -
manipulacje i kłamstwa stopniowo coraz bardziej zaciemniają
rzeczywisty obraz świata i to min. potęgują konflikty między ludźmi.
Przy bardzo aktywnym udziale owych „zainfekowanych”.
Opisy dotyczące wetico traktuję jako ciekawe uzupełnienie do analizy tematu.
Ludzie dokonują projekcji "własnych" wyobrażeń, a potem na nie
reagują – owi posłańcy zła pracują dokładnie nad tym, byśmy
mieli właśnie te określone wyobrażenia.
Chciałem zaznaczyć, że dzisiaj jak i ponad 20 lat temu kiedy czytałem książkę mam nieodparte wrażenie, że opisy obrzydzenia jakie odczuwa Castaneda podczas rozmowy są absolutnie nieszczere, sztuczne i co najmniej zastanawiające.
Oto fragmenty - kolorem odznaczyłem frazy godne zastanowienia, jak i bardzo istotne.
Bańka
percepcji
„Znajdujemy się wewnątrz bańki, w której zostaliśmy
umieszczeni w momencie narodzin. Z początku bańka, jest otwarta,
ale potem zaczyna się zamykać, aż w końcu, zostajemy w niej
zapieczętowani. Ta bańka to nasza percepcja. Przez całe życie
pozostajemy w jej środku. A to, co postrzegamy na jej zakrzywionych
ściankach, jest naszym własnym odbiciem. To co się odbija jest
naszym obrazem świata (opis, który stał się obrazem). Zadanie
nauczyciela polega na przemianie obrazu tak, aby przygotować
świetlistą istotę na moment otwarcia bańki z zewnątrz przez
dobroczyńcę. Bańkę otwiera się, żeby pozwolić świetlistej
istocie zobaczyć swoją pełnię.”
~Carlos Castaneda
Poniżej cytat z ostatniej napisanej przez Carlosa Castanedę
książki „Aktywna strona nieskończoności”
* * *
… Mamy towarzysza na całe życie – powiedział tak
dobitnie, jak tylko potrafił. – Drapieżcę, który przybył z
otchłani kosmosu i zawładnął naszym życiem. Ludzie są jego
więźniami. Ten drapieżca jest naszym panem i władcą. Zrobił z
nas potulne, bezradne baranki. Jeżeli chcemy się zbuntować, bunt
zostaje zdławiony. Jeżeli chcemy działać niezależnie, rozkazuje
nam, byśmy tego nie robili.
[…]
– Tylko dzięki samodzielnym staraniom dotarłeś do czegoś, co
szamani starożytnego Meksyku nazywali kwestią nad kwestiami –
rzekł don Juan. – Tym razem cały czas owijałem rzeczy w bawełnę,
sugerując ci, że jesteśmy przez coś więzieni. I rzeczywiście,
coś nas więzi! Dla czarowników starożytnego Meksyku był to fakt
energetyczny.Zawładnęli nami, ponieważ jesteśmy ich pożywieniem,
i uciskają nas bezlitośnie, ponieważ utrzymujemy ich przy życiu.
My hodujemy kurczęta na kurzych fermach, gallineros, drapieżcy zaś
hodują nas na ludzkich fermach, humaneros. Dlatego zawsze mają co
jeść.
Poczułem, że gwałtownie kręcę głową na boki. Nie potrafiłem
wyrazić swego głębokiego zaniepokojenia i niezadowolenia, ale moje
ciało zaczęło się poruszać, by dać upust tym uczuciom. Trząsłem
się cały, od włosów na głowie po czubki palców stóp, zupełnie
bezwolnie.
– Nie, nie, nie, nie – usłyszałem swój głos. – To
absurd, don Juanie. To, co mówisz, jest potworne. To po prostu nie
może być prawda, ani dla czarowników, ani dla przeciętnych ludzi,
ani dla nikogo.
– Dlaczego nie? – zapytał chłodno don Juan. – Dlaczego
nie? Bo cię to doprowadza do szału?
– Tak, doprowadza mnie to do szału – odparłem sucho. –
Twoje sugestie są potworne!
– No cóż – powiedział – nie wysłuchałeś jeszcze
wszystkich moich sugestii. Poczekaj chwilkę i potem oceń, co na ten
temat sądzić. Zaraz dostaniesz się w prawdziwą nawałnicę. To
znaczy, że twój umysł zostanie wystawiony na zmasowany atak, a ty
nie będziesz mógł się poddać i sobie pójść, bo jesteś w
pułapce. Nie dlatego, że cię uwięziłem, ale dlatego, że coś
ukryte głęboko w tobie nie pozwoli ci odejść, choć jakaś część
ciebie po prostu wpadnie w szał. Tak więc, przygotuj się!
– Chcę przemówić do twojego analitycznego umysłu – rzekł
don Juan. – Zastanów się przez chwilę, a potem mi powiedz, jak
byś wytłumaczył sprzeczność pomiędzy inteligencją
człowieka-inżyniera i głupotą jego przekonań albo głupotą jego
pełnego sprzeczności zachowania.
Czarownicy są przekonani, że to drapieżcy dali nam przekonania,
nasze pojęcia dobra i zła, nasze prawa społeczne. To oni stworzyli
nasze nadzieje i oczekiwania, sny o powodzeniu i myśli o porażce.
Dali nam pożądanie, chciwość i tchórzostwo. To przez drapieżców
jesteśmy tak zadowoleni z siebie, schematyczni i egoistyczni.
– Ale jak można tego dokonać, don Juanie? – zapytałem,
jakby bardziej jeszcze rozeźlony tym, co mówi. – Szepcą nam to
wszystko do ucha, kiedy śpimy?
– Nie, nie robią tego w ten sposób. To idiotyczny pomysł! –
odparł z uśmiechem. – Są nieskończenie skuteczniejsi i bardziej
zorganizowani, niż ci się zdaje. Aby zapewnić sobie naszego
posłuszeństwo, uległość i słabość, drapieżcy wykonali
fantastyczne posunięcie – fantastyczne, oczywiście, z punktu
widzenia strategii wojennej, a przerażające z punktu widzenia tych,
przeciwko którym zostało skierowane. Oddali nam swój umysł!
Słyszysz, co mówię? Drapieżcy oddają nam swój umysł, który
staje się naszym umysłem. Umysł drapieżców jest barokowy, pełen
sprzeczności, posępny, przepełniony obawą przed zdemaskowaniem,
które może nastąpić lada chwila.
Wiem, że choć nigdy nie
cierpiałeś głodu – ciągnął – odczuwasz niepokój związany
z jedzeniem, który nie jest niczym innym, jak niepokojem drapieżcy,
że w każdej chwili jego posunięcie zostanie odkryte i zabraknie mu
pożywienia. Poprzez umysł, który w końcu jest ich umysłem,
drapieżcy wtłaczają w życie ludzi wszystko, co im pasuje. W ten
sposób zapewniają sobie pewne bezpieczeństwo, które niczym bufor
neutralizuje nieco ich strach.
– To nie o to chodzi, don Juanie, że nie mogę przyjąć tego
ot tak – powiedziałem. – Mógłbym to zrobić, ale jest w tym
coś tak ohydnego, że mnie po prostu odrzuca. Zmusza mnie do zajęcia
w tej sprawie stanowiska oponenta. Jeżeli to prawda, że nas
zjadają, jak to się odbywa?
Na twarzy don Juana malował się
szeroki uśmiech. Był zadowolony jak wszyscy diabli. Wyjaśnił mi,
że czarownicy widzą niemowlęta jako dziwne, świetliste kule
energii, pokryte od samej góry do samego dołu czymś w rodzaju
lśniącej otoczki, przypominającej plastykową pokrywę, ciasno
dopasowaną do ich kokonu energii. Powiedział, że to właśnie ta
lśniąca otoczka świadomości stanowi pożywienie drapieżców i że
do czasu osiągnięcia przez człowieka dorosłości pozostaje z niej
jedynie wąski strzęp, który biegnie od podłoża do czubków
palców u stóp. Strzęp ten pozwala ludzkości zaledwie na
przeżycie, ale nic ponadto.
Zupełnie jak we śnie słyszałem, jak don Juan Matus wyjaśnia
mi, że o ile mu wiadomo, człowiek jest jedynym gatunkiem istot, u
którego lśniąca otoczka świadomości leży poza tym świetlistym
kokonem. Dlatego też jest łatwą zdobyczą dla świadomości innego
rzędu, takiej jak ciężka świadomość drapieżcy.
Następnie powiedział coś, co zdruzgotało mnie doszczętnie.
Stwierdził, że ów wąski strzęp świadomości stanowi samo
centrum autorefleksji, w której człowiek nieuleczalnie się
pogrążył. Grając na naszej autorefleksji, która jest jedynym
ocalałym punktem świadomości, drapieżcy tworzą rozbłyski
świadomości, które następnie bezwzględnie pożerają. Podsuwają
nam idiotyczne problemy, które wymuszają powstanie tych rozbłysków
świadomości, i w ten sposób utrzymują nas przy życiu, żeby
później móc się odżywiać owymi energetycznymi rozbłyskami
powstałymi dzięki naszym niby-problemom.
Musiało być coś w tym, co mówił don Juan; byłem w tym
momencie tak zdruzgotany, że najzwyczajniej w świecie zrobiło mi
się niedobrze.
Po chwili, wystarczająco długiej, bym zdążył
dojść do siebie, zapytałem go:
– Ale dlaczego czarownicy starożytnego Meksyku i współcześni
czarownicy nic z tym nie robią, choć widzą drapieżców?
– Ani ty, ani ja nic nie możemy z tym zrobić – odrzekł don
Juan poważnym, smutnym głosem. – Jedyne, co nam pozostaje, to
poddać się dyscyplinie, dzięki której w końcu nie będą mogli
nas tknąć. Jak chcesz wymagać od innych, by wzięli na siebie taki
trud? Wyśmieją cię i wyszydzą, a co bardziej agresywni dadzą ci
taki wpierdol, że popamiętasz. I zasadniczo nie dlatego, żeby nie
chcieli ci wierzyć. Głęboko w każdym człowieku tkwi
atawistyczna, intuicyjna świadomość istnienia drapieżców.
Mój analityczny umysł podnosił się i opadał niczym jo-jo.
Puszczał mnie i wracał, puszczał i znowu wracał. Twierdzenia don
Juana były po prostu niedorzeczne, niewiarygodne, a jednocześnie
tak niezwykle sensowne i proste. Tłumaczyły każdą sprzeczność
ludzkiego zachowania, która tylko przyszła mi na myśl. Ale jakżeż
można było traktować to wszystko poważnie? Don Juan wpychał mnie
pod lawinę, która mogła pochłonąć mnie na zawsze.
Uderzyła we mnie kolejna fala poczucia zagrożenia. Choć nie ja
byłem jego źródłem, było ono jednak ze mną związane. Don Juan
coś ze mną robił, coś niejawnie dobrego i potwornie złego
zarazem. Odczuwałem to jako próbę przecięcia cienkiej warstewki
czegoś, czym byłem jakby oklejony. Jego oczy wpatrywały się we
mnie nieruchomo. Odwrócił wzrok i zaczął mówić, nie patrząc
już w moją stronę.
– Jeżeli tylko kiedyś zaczną cię niebezpiecznie trapić
jakieś wątpliwości – powiedział – zareaguj pragmatycznie.
Wyłącz światło. Przeniknij ciemność; przekonaj się, co
dostrzegasz.
Wstał, żeby wyłączyć światło. Powstrzymałem go.
– Nie, nie, don Juanie – odezwałem się – nie wyłączaj
światła. Wszystko w porządku.
Czułem w tamtej chwili bardzo niezwyczajny jak na mnie strach
przed ciemnością. Na samą myśl o niej zaczynałem ciężko
dyszeć. Nie miałem wątpliwości, że intuicyjnie coś sobie
uświadamiam, ale nie śmiałem tego dotknąć ani w pełni sobie
uzmysłowić, za żadne skarby tego świata!
– Dostrzegłeś ulotne cienie na tle drzew – powiedział don
Juan, siadając z powrotem na swoim krześle. – To bardzo dobrze.
Chciałbym, żebyś zobaczył je w tym pokoju. Nie będziesz niczego
widział. Będziesz zaledwie wychwytywał ulotne obrazy. Na to masz
dość energii.
Obawiałem się, że don Juan i tak wstanie i zgasi światło; tak
też zrobił. Dwie sekundy później darłem się na całe gardło.
Nie dość, że faktycznie kątem oka dostrzegłem owe ulotne obrazy,
to jeszcze usłyszałem, jak brzęczą mi koło ucha. Don Juan
skręcał się ze śmiechu, włączywszy na powrót lampę.
– Ależ ten gość ma temperament! – orzekł. – Z jednej
strony totalny sceptyk, a z drugiej totalny pragmatyk. Będziesz
musiał sobie zaaranżować tę wewnętrzną walkę. Inaczej
napuchniesz jak wielka ropucha i w końcu strzelisz. Coraz głębiej
wbijał mi szpilę.
– Czarownicy starożytnego Meksyku – powiedział – widzieli
drapieżcę. Nazwali go latawcem, bo skacze w powietrzu. Nie jest to
urzekający widok. To wielki cień, mroczny i nieprzenikniony, czarny
cień, który w podskokach przemieszcza się w powietrzu. Potem
ląduje płasko na ziemi. Czarowników starożytnego Meksyku
niezwykle nurtowało pytanie, kiedy pojawił się on na Ziemi.
Rozumowali tak, że człowiek w pewnym okresie musiał być istotą
doskonałą, obdarzoną fenomenalnym wglądem, zdolnym do takich
wyczynów percepcji, że dziś są one przedmiotem legend. A potem
wszystko jakby zniknęło i oto mamy obecnie człowieka uśpionego.
Chciałem się rozgniewać, nazwać go paranoikiem, ale gdzieś
zniknęło to poczucie prawa do słusznego gniewu, które zawsze
miałem. Coś we mnie wyrosło ponad poziom, na którym zawsze
zadawałem sobie ulubione pytanie: “A co, jeśli wszystko to, co
mówi, jest prawdą?” Wtedy, tamtej nocy, kiedy ze mną rozmawiał,
w głębi mego serca czułem, że wszystko, co mówi, jest prawdą;
jednocześnie jednak równie silne było przekonanie, że wszystko,
co mówi, to czysty absurd.
– Co ty opowiadasz, don Juanie? – zapytałem słabo. Gardło
miałem ściśnięte. Z trudem oddychałem.
– Opowiadam, że naszym przeciwnikiem nie jest zwykły
drapieżca. Jest bardzo przemyślny i zorganizowany. Metodycznie
przestrzega planu, który czyni z nas istoty bezużyteczne. Człowiek,
istota magiczna, nie jest już magiczny. Jest zwykłym kawałkiem
mięsa. Człowiekowi nie pozostały już żadne marzenia oprócz
marzeń zwierzęcia hodowanego dla mięsa: marzeń wyświechtanych,
konwencjonalnych i kretyńskich.
Słowa don Juana wywoływały we
mnie dziwną fizyczną reakcję, podobną do mdłości. Czułem się
znów tak, jakbym miał za chwilę zwymiotować. Ale źródłem
nudności były najgłębsze pokłady mojej istoty, sam szpik kości.
Zacząłem konwulsyjnie drżeć. Don Juan potrząsnął mnie mocno za
ramiona. Poczułem, jak szyja mi się trzęsie pod wpływem jego
uścisku. Uspokoiłem się od razu. Odzyskałem nieco kontroli nad
sobą.
– Ten drapieżca – powiedział don Juan – który jest, rzecz
jasna, istotą nieorganiczną, nie jest dla nas tak całkowicie
niewidzialny jak inne istoty nieorganiczne. Myślę, że jako dzieci
go widzimy; jest to dla nas jednak tak przerażający widok, że
nawet nic chcemy o tym myśleć. Dzieci, rzecz jasna, czasem się
upierają i chcą zwrócić na niego baczniejszą uwagę, lecz
wszyscy dokoła zniechęcają je do tego.
Jedyną alternatywą dla ludzkości – ciągnął – jest
dyscyplina. Dyscyplina to jedyny środek zaradczy. Ale gdy mówię o
dyscyplinie, nie chodzi mi o jakieś ascetyczne praktyki. Nie chodzi
mi o to, żeby wstawać o piątej trzydzieści każdego ranka i
polewać się zimną wodą aż do zsinienia.
Poprzez dyscyplinę czarownicy rozumieją umiejętność
niewzruszonego stawiania czoła przeciwnościom losu, których nie
braliśmy pod uwagę w naszych oczekiwaniach. Dla nich dyscyplina
jest sztuką: sztuką stawiania czoła nieskończoności bez
mrugnięcia okiem i to nie dlatego, że są oni silni i twardzi, lecz
dlatego, że przepełnia ich nabożna cześć.
Dyscyplina sprawia, iż lśniąca otoczka świadomości staje się
dla latawca niesmaczna. Efekt jest taki, że drapieżcy są
zdezorientowani. Lśniąca otoczka świadomości, która jest
niejadalna, nie mieści się, jak sądzę, w ich systemie poznawczym.
Zdezorientowani, nie mają innego wyjścia, jak tylko odstąpić od
swych nikczemnych zamiarów.
Jeżeli drapieżcy nie będą przez jakiś czas zjadać naszej
lśniącej otoczki świadomości – ciągnął – ta będzie dalej
rosnąć. Upraszczając tę kwestię maksymalnie, mogę powiedzieć
tak, że czarownicy, dzięki zachowywaniu dyscypliny, odpychają
drapieżców wystarczająco długo, by ich lśniąca otoczka
świadomości rozrosła się powyżej poziomu palców stóp. Kiedy
już przekroczy ten poziom, urasta z powrotem do pierwotnych
rozmiarów. Czarownicy starożytnego Meksyku mawiali, że lśniąca
otoczka świadomości jest jak drzewo. Jeżeli go nie przycinać,
rozrasta się do naturalnych rozmiarów i osiąga naturalną gęstość.
Gdy świadomość osiąga poziomy ponad poziomem palców stóp, jej
fenomenalne wyczyny stają się oczywistością.
Wspaniała sztuczka dawnych czarowników – ciągnął don Juan –
polegała na obciążeniu umysłu latawca dyscypliną. Stwierdzili
oni, że jeśli narzucić umysłowi latawca wewnętrzną ciszę,
wówczas obca instalacja się rozprasza; daje to każdemu, kto
wykonuje ten manewr, absolutną pewność zewnętrznego pochodzenia
umysłu. Obca instalacja powraca, tego możesz być pewien, ale już
nie tak silna, i tak oto rozpoczyna się proces, w którym
rozpraszanie umyslu latawca staje się zabiegiem rutynowym; proces
ten trwa tak długo, aż pewnego dnia umysł latawca rozprasza się
na dobre. Smutny to dzień, doprawdy! Od tego dnia będziesz musiał
się opierać na własnej inwencji, która jest bliska zeru. Nie
będzie już nikogo, kto by ci powiedział, co masz robić. Nie
będzie już żadnego zewnętrznego umysłu, który mógłby ci
dyktować kretyństwa, do których zostałeś przyzwyczajony.
Mój nauczyciel, nagual Julian, zawsze przestrzegał wszystkich
swoich uczniów – kontynuował don Juan – że jest to najcięższy
dzień w życiu czarownika, ponieważ prawdziwy umysł – ten, który
należy do nas, łączna suma wszystkiego, czego doświadczyliśmy –
po trwającym całe życie poddaństwie, jest nieśmiały, niepewny i
nie można na nim polegać. Osobiście powiedziałbym, że dla
czarownika prawdziwa bitwa rozpoczyna się dopiero w tym momencie.
Cała reszta to tylko przygotowania.
Byłem naprawdę głęboko poruszony. Chciałem dowiedzieć się
czegoś więcej, a z drugiej strony coś dziwnego gdzieś w głębi
mnie głośno się domagało, bym się nie odzywał, podsuwając mi
myśl o mrocznym finale całej sprawy i karze – czymś w rodzaju
boskiego gniewu, który mnie dosięgnie za grzebanie przy czymś, co
sam Bóg okrył tajemnicą. Musiałem się zdobyć na ogromny
wysiłek, żeby przechylić szalę zwycięstwa na korzyść mojej
ciekawości.
– Co… co… co znaczy – usłyszałem własne słowa –
obciążanie umysłu latawca?
– Dyscyplina niesamowicie obciąża obcy umysł – odrzekł. –
Tak więc, dzięki niej czarownicy przełamują obcą instalację.
Jego słowa mnie przygniotły. Byłem przekonany, że albo don
Juan kwalifikuje się do zakładu zamkniętego, albo mówi mi coś
tak potwornie niesamowitego, że to we mnie wszystko zamiera.
Zauważyłem jednak, jak szybko wykrzesałem z siebie dość energii,
by sprzeciwić się wszystkiemu, co powiedział. Po chwili paniki
zacząłem się śmiać, zupełnie jakby don Juan opowiedział jakiś
dowcip. Usłyszałem nawet, jak mówię:
– Don Juanie, don Juanie, jesteś niepoprawny!
Rozumiał chyba wszystko, co się we mnie działo. Kiwał głową
na boki i wznosił oczy w górę w geście udawanej rozpaczy.
– Jestem tak niepoprawny – powiedział – że zaraz zafunduję
umysłowi latawca, który w sobie nosisz, jeszcze jeden wstrząs.
Wyjawię ci jeden z najbardziej niesamowitych sekretów magii. Opiszę
ci odkrycie, którego weryfikacja i uporządkowanie zajęła
czarownikom tysiące lat.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się złowrogo.
– Umysł latawca rozprasza się na zawsze – powiedział –
kiedy czarownikowi uda się pochwycić wibrującą siłę, która
utrzymuje w jednej całości skupisko naszych pól energii. Jeżeli
utrzymają w tym uchwycie dostatecznie długo, umysł latawca zostaje
pokonany i się rozprasza. I to właśnie zaraz zrobisz: uchwycisz
się energii, która utrzymuje nas w jednej całości.
Zareagowałem na to w tak niewytłumaczalny sposób, że aż
trudno to sobie wyobrazić. Coś we mnie zadrżało, zupełnie jakby
pod wpływem silnego wstrząsu. Ogarnął mnie niezrozumiały strach,
który natychmiast skojarzyłem z moim religijnym wychowaniem.
Don Juan zmierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów.
– Boisz się gniewu boskiego, co? – odezwał się. – Bądź
spokojny, to nie twój strach. To strach latawca, bo on wie, że
zrobisz dokładnie to, co ci każę.
Jego słowa wcale mnie nie uspokoiły. Poczułem się jeszcze
gorzej. Ogarnęły mnie mimowolne, konwulsyjne drgawki i nie było
żadnego sposobu, by je opanować.
– Nie martw się – powiedział spokojnie don Juan. – Wiem z
doświadczenia, że te ataki bardzo szybko tracą na sile. Umysłu
latawca nie stać nawet na odrobinę koncentracji.
Po chwili wszystko ustało, tak jak przepowiedział don Juan.
Słowo “oszołomiony” w odniesieniu do mojego stanu w tamtym
momencie byłoby eufemizmem. Po raz pierwszy w życiu, z don Juanem
czy bez, naprawdę nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje.
Chciałem wstać z krzesła i przejść się, ale paraliżował mnie
śmiertelny strach. Byłem wypełniony racjonalnymi sądami, a
jednocześnie przepełniał mnie infantylny strach. Zacząłem
głęboko oddychać, a całe moje ciało pokrył zimny pot. W jakiś
sposób moje oczy otwarły się na potworny widok: gdziekolwiek się
obróciłem, skakały czarne, ulotne cienie.
Przymknąłem powieki i oparłem głowę na oparciu krzesła.
– Nie wiem, dokąd teraz pójść, don Juanie – odezwałem
się. – Dzisiaj naprawdę ci się udało zupełnie poplątać moje
ścieżki.
– Rozdziera cię wewnętrzna walka – powiedział don Juan. –
Głęboko w środku wiesz, że nie jesteś w stanie odrzucić
przyzwolenia na to, by nieodłączna część ciebie, twoja lśniąca
otoczka świadomości, stała się w niepojęty sposób źródłem
pożywienia dla istot o niepojętej dla nas naturze. A inna część
ciebie będzie się temu przeciwstawiać całą swoją mocą.
Przewrót czarowników – ciągnął – polega na tym, że
odmówili oni honorowania umów, w których nie byli stroną. Nikt
mnie nigdy nie pytał o to, czy nie zgodziłbym się zostać pożarty
przez istoty o odmiennym rodzaju świadomości. Moi rodzice po prostu
wprowadzili mnie na ten świat po to tylko, bym został czyimś
pożywieniem, tak samo jak i oni – koniec, kropka.
[…]
Po powrocie do domu, z biegiem czasu, idea latawców stała się
jedną z największych obsesji mojego życia. Doszedłem do takiego
punktu, że czułem, iż don Juan miał w tej materii absolutną
rację. Bez względu na to, jak bardzo się starałem, nie udawało
mi się podważyć jego logiki.
Im więcej o tym myślałem, im więcej rozmawiałem z samym sobą
i innymi ludźmi, im więcej samego siebie i innych obserwowałem,
tym silniejsze było moje przekonanie, że coś czyni z nas istoty
niezdolne do jakiegokolwiek działania, jakiejkolwiek relacji i
jakiejkolwiek myśli, która nie ogniskowałaby się na ,ja”. Moje
troski, podobnie jak troski każdego, kogo znałem lub z kim
rozmawiałem, koncentrowały się właśnie na tym. Ponieważ nie
umiałem znaleźć wytłumaczenia tak uniwersalnej homogeniczności,
byłem przekonany, że tok rozumowania don Juana jest najbardziej
odpowiednim sposobem objaśnienia tego fenomenu.
Poświęciłem się głębszej analizie literatury dotyczącej
mitów i legend.
Uświadomiłem sobie wówczas coś, czego nigdy
wcześniej nie odczuwałem: każda z przeczytanych przeze mnie
książek była interpretacją mitów i legend. Przez każdą z nich
przemawiał ten sam, homogeniczny umysł. Style były odmienne, lecz
ukryty pod warstwą słów zamiar jednakowy: pomimo tego, że temat
pracy dotyczył czegoś tak abstrakcyjnego jak mity i legendy,
autorowi zawsze udało się zawrzeć w niej jakieś opinie o sobie.
Celem każdej z tych książek nie było omówienie rzeczonego
tematu; była nim autoreklama. Nigdy wcześniej sobie tego nie
uświadamiałem.
Przypisywałem moją reakcję wpływowi don Juana. Pytanie, które
sobie stawiałem, brzmiało tak: czy to on wpływa na mnie tak, że
coś takiego dostrzegam, czy też rzeczywiście istnieje jakiś obcy
umysł, który dyktuje wszelkie nasze poczynania? Siłą rzeczy
odruchowo znów popadłem w negację, i niczym wariat zacząłem po
kolei przechodzić od negacji do akceptacji i tak w kółko. Coś we
mnie wiedziało, że bez względu na to, do czego pije don Juan, jest
to fakt energetyczny; jednak inny wewnętrzny głos mówił, że to
wszystko brednie. Wynikiem tych wewnętrznych zmagań były bardzo
złe przeczucia, wrażenie, że zawisło nade mną wielkie
niebezpieczeństwo.
Przeprowadziłem szeroko zakrojone badania, poszukując śladów
koncepcji latawców w innych kulturach, ale nigdzie nie udało mi się
znaleźć żadnej wzmianki na ten temat. Wyglądało na to, że don
Juan jest jedynym źródłem informacji w tej materii. Kiedy
zobaczyłem się z nim następnym razem, natychmiast przeszedłem do
tematu.
– Robiłem, co mogłem, by podejść do tego zagadnienia
racjonalnie – powiedziałem – ale nie mogę. Są takie chwile,
kiedy absolutnie się z tobą zgadzam w kwestii drapieżców.
– Skup swoją uwagę na ulotnych cieniach, które obecnie
widzisz – odrzekł don Juan z uśmiechem.
Powiedziałem mu, że owe ulotne cienie staną się końcem mojego
racjonalnego życia. Widziałem je wszędzie. Od czasu gdy wyszedłem
wówczas z jego domu, nie byłem w stanie zasnąć po ciemku. Spanie
przy włączonym świetle w ogóle mi nie przeszkadzało. Jednak z
chwilą gdy je gasiłem, wszystko dokoła mnie zaczynało skakać.
Nigdy nie dostrzegałem kompletnych postaci ani kształtów.
Widziałem jedynie ulotne, czarne cienie.
– Umysł latawca jeszcze cię nie puścił – rzekł don Juan.
– Został ciężko ranny. Robi wszystko, by zreorganizować swoją
relację z tobą. Ale coś w tobie zostało na zawsze przerwane.
Latawiec o tym wie. Prawdziwe niebezpieczeństwo leży w tym, że
umysł latawca może zwyciężyć, doprowadzając cię do wyczerpania
i zmuszając do zarzucenia dalszej walki, jeśli dobrze rozegra kartę
sprzeczności pomiędzy tym, co on ci mówi, i tym, co ja ci mówię.
Bo widzisz, umysł latawca nie ma konkurencji – ciągnął dalej
don Juan. – Kiedy coś orzeka, zgadza się z własnym zdaniem i
każe ci wierzyć, że zrobiłeś coś wartościowego. Umysł latawca
powie ci, że to, co ci mówi Juan Matus, to wierutne bzdury, po czym
ten sam umysł zgodzi się ze swym własnym stwierdzeniem. A ty
powiesz: “Tak, oczywiście, że to bzdury”. W taki właśnie
sposób zostajemy pokonani.
Latawce są niezbędnym elementem wszechświata – ciągnął –
i należy je traktować tak, jak na to zasługują – jako istoty
potworne i budzące grozę. Dzięki nim wszechświat wystawia nas na
próbę.
Jesteśmy energetycznymi sondami, stworzonymi przez wszechświat –
mówił dalej, jak gdyby nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności
– a ponieważ posiadamy energię obdarzoną świadomością,
jesteśmy środkiem, dzięki któremu wszechświat staje się świadom
samego siebie.
Latawce to nieprzebłagani rywale. Tylko tak można ich
postrzegać. Jeśli nam się uda, wszechświat pozwoli nam trwać
dalej.”
~ Carlos Castaneda
***
“Podczas gdy nie zawsze jesteśmy źródłem i przyczyną
wszelkich niesprawiedliwości jakie się nam przydarzają, to my sami
jednak powodujemy, że wkraczają w nasze życie. Matrix, nawet z
całym swoim zepsuciem i brakiem balansu spowodowanym przez byty,
które przekroczyły swoje naturalne miejsca, jest uczącym się
programem całkowicie responsywnym na naszą ignorancję i słabości.
Może decyzją drapieżcy jest zaatakować, ale naszą decyzją jest
zaakceptowanie i podanie się atakowi.
System kontroli Matrixa może powodować nasze potknięcia poprzez
elementy/cechy znajdujące się w nas, a które odpowiadają na te
same niskie wibracje. Jeśli ignorujemy naszą intuicję, mamy „ślepe
punkty” w naszej świadomości lub popełniamy haniebne czyny,
poddajemy się niskim uczuciom – tym samym dajemy ścieżkę
dostępu na podpięcia. Ataki energetyczne służą identyfikacji
naszych własnych słabości, a tym samym wskazują dalszą ścieżkę
w rozwoju duchowym.”
~ Tom Montalk
***************
Ten sam temat obecny jest w tradycyjnych wierzeniach Indian
Ameryki Północnej, używających na ten sam fenomen nazwy wetiko.
W oparciu o te przekazy, Paul Levy napisał książkę pt.
„Rozpraszając wetiko: łamanie klątwy zła” (2013), która jest
dosyć udaną próbą przełożenia tej tematyki przekazów Indian
Ameryki Północnej w kontekście tradycyjnie znanej nam psychologii
i przybliżenia nam tematu w sposób, do którego nasz racjonalny
umysł jest bardziej przyzwyczajony. Książka z tego co wiem nie
została wydana jeszcze w języku polskim, dlatego poniżej
przytaczam obszerny jej fragment w moim tłumaczeniu, które zapewne
nie jest doskonałe, ale wierzę, że przybliży tematykę każdej
zainteresowanej osobie.
„Jako gatunek, jesteśmy w trakcie ogromnej epidemii
psychicznej, która warzyła się w kociołku ludzkości od początku
czasu. Ta psycho-duchowa choroba duszy – którą rdzenni Amerykanie
nazywali wetiko – może być uważana za błąd w systemie. Ożywia
szaleństwo, które rozgrywa się w naszym życiu, zarówno
indywidualnie, jak i zbiorowo, na arenie światowej.
Mitologie rdzennych Amerykanów przedstawiają mityczną postać
wetiko jako wampirycznego ducha przejmującego władzę nad ludźmi,
a który ucieleśnia chciwość i nadmiar. Wetiko był kiedyś
człowiekiem, ale jego chciwość i egoizm przekształciły go w
drapieżnego potwora. W rdzennej mitologii uważa się, że wetiko
pobudza własną pobłażliwość i autodestrukcyjne nawyki.
Według poglądów Indian Ameryki Północnej, osoby, które stały
się wetikosami, „straciły rozum”, co jest wyrażeniem
kojarzącym się nie tylko z szalonym umysłem, ale także z
niewiedzą i nieświadomością tego co się tak naprawdę robi.
Rdzenni Amerykanie często przedstawiali wetiko jako kogoś, kto ma
lodowate, pozbawione miłosierdzia serce. Podobnie jak wampiry, osoby
przejęte przez wetiko żerują na sile życiowej innych – ludzi i
istot nieludzkich – bez dawania w zamian niczego o prawdziwej
wartości.
Wydaje się, że słowo używane w języku Ojibwa służące
opisaniu wetiko, windigo lub weendigo pochodzi
od ween dagoh, co oznacza „wyłącznie dla siebie” lub
od weenin igooh, co oznacza „nadmiar”. Według tradycji
Indian Ameryki Północnej, potwór wetiko może żerować tylko na
ludziach, którzy podobnie jak on, pobłażają sobie i nurzają się
w nadmiarze. Skłonność ludzi do nadmiaru czyni ich podatnymi na
przejęcie przez wetiko.
Podobnie jak wilkołak, wetiko jest czasami przedstawiany jako
zmiennokształtny, który może pojawiać się w przebraniu za
dobrego ducha. W rdzennych legendach, gdy wetiko zjada inną osobę,
rośnie ona proporcjonalnie do posiłku, który właśnie zjadł, tak
że nigdy nie może być pełna lub zaspokojona. Buddyzm przedstawia
podobną postać, głodnego ducha, który swoimi otworami, zwężoną
szyją i ogromnym, niewypełnionym żołądkiem, nigdy nie zaspokoi
swoich nienasyconych pragnień. Na poziomie zbiorowym ten przewrotny
proces wewnętrzny znajduje odzwierciedlenie w oszalałym
społeczeństwie konsumpcyjnym, w którym żyjemy, kulturze, która
nieustannie kibicuje niekończącym się pragnieniom, warunkując
nas, by zawsze chcieć więcej.
Tak jak wirusy lub złośliwe oprogramowanie infekują komputer i
programują go do samozniszczenia, wetiko programuje ludzki
biokomputer do myślenia i zachowywania się w sposób
autodestrukcyjny. Potajemnie operując przez nieświadome ślepe
plamy (nieuświadomione problemy/cechy) w ludzkiej psychice, wetiko
czyni ludzi nieświadomymi własnego szaleństwa, zmuszając ich do
działania wbrew ich najlepszym interesom. Ludzie pod jego niewolą
mogą, jak ktoś w ferworze uzależnienia lub w stanie traumy,
nieświadomie stworzyć ten sam problem, który próbują rozwiązać,
rozpaczliwie przywiązując się do rzeczy, która ich torturuje i
niszczy.
Osoby przejęte przez wetiko cierpią na chorobę
autoimmunologiczną psychiki. W zespole niedoboru
autoimmunologicznego układ odpornościowy organizmu przewrotnie
atakuje samego siebie czyli życie, które próbuje chronić.
Próbując żyć, niszczy życie, ostatecznie niszcząc nawet siebie.
W ten sam sposób, gdy wetiko przejmie żywą istotę, działa jak
wypaczone przeciwciało, traktując zdrowe części systemu jako guzy
nowotworowe, które chce wytępić.
Ten problem dotyczy nas wszystkich. Ludzie niszczą biosferę
planety, od której zależy nasze przetrwanie. Wetiko znajduje się
na dnie pozornie niekończącej się destrukcji, którą powodujemy w
tej biosferze. Jednym z przykładów jest zniszczenie lasów
deszczowych Amazonii, płuc planety. Innym przykładem jest
wytworzenie nasion modyfikowanych genetycznie, pozbawionych
możliwości rozmnażania i tworzenia kolejnego pokolenia, co zmusza
rolników co sezon do zakupu nowych nasion i uniemożliwia życie
wielu biednym rolnikom. Gdyby planeta była postrzegana jako
organizm, a ludzie postrzegani jako komórki w tym organizmie, takie
nasiona byłyby rozpoznane jako komórki rakowe lub pasożytnicze,
które zwróciły się przeciwko zdrowym komórkom, niszcząc
organizm, którego były częścią. Wydaje się, że nasz gatunek
dokonuje masowego rytualnego samobójstwa w skali globalnej.
Bez względu na to jakiej nazwy użyjemy, wetiko jest bez
wątpienia jednym z najważniejszych odkryć w historii ludzkości.
Wskazując najwyższą wagę upowszechniania wiedzy o tym, jak działa
ten drapieżnik umysłu, don Juan z książek Carlosa Castanedy
określa go jako „temat tematów”, nie używa jednak nazwy
„wetiko”, ale „latawiec”.
Ten rak duszy zarządza naszą percepcją ukrywając się i
działając podstępnie, jest w nas i działa przez nas, ukrywając
się przed byciem widzianym. Wetiko oślepia świadomość w taki
sposób, że nie widzimy ukrytych przyczyn ukrytych za naszymi
doświadczeniami. Wetiko jest formą psychicznej ślepoty, której
nie widzimy, ale wydaje nam się widzialna.
Wetiko nastawia nasz geniusz kreacji rzeczywistości przeciwko
nam, abyśmy byli oczarowani projekcyjnymi możliwościami naszego
własnego umysłu.
Ludzie dotknięci wetiko reagują na własne
projekcje w świecie tak, jakby obiektywnie istniały i jakby
funkcjonowały niezależnie nich, mylnie myśląc, że nie mają nic
wspólnego z tworzeniem tego, na co reagują. Z biegiem czasu to
bezustanne reagowanie i uwarunkowanie przez własną energię ma
tendencję do generowania szalonych zachowań, które mogą
manifestować się wewnętrznie lub na zewnątrz, na prawo i lewo.
Jakby pod wpływem zaklęcia, jesteśmy w transie urzeczeni naszymi
własnymi darami i talentami do śnienia naszego świata,
nieświadomie hipnotyzując się daną nam przez Boga mocą tworzenia
rzeczywistości, która obraca się przeciwko nam, torpedując nasz
potencjał ewolucji.
Chociaż pochodzenie wetiko leży w psychice, w pewnym momencie
rozwija się bardzo szybko, staje się samowystarczalne i
osiąga pozorną autonomię jak potwór Frankensteina. Ten
patologiczny fragment może wchłonąć zdrowe części psyche,
robiąc z nich niewolników. W ciągu dalszym tego procesu wetiko
uzyskuje zwierzchnictwo nad psychiką, jak legendarny tygrys, który
po przywróceniu do życia ze swoich kości pożera maga, który go
wskrzesił. Po czym trzyma w niewoli swojego stwórcę, który nie
jest w stanie uciec od piekła stworzonego przez samego siebie. Osoba
tak dotknięta staje się twórcą swojego własnego koszmaru
„science-fiction” z sobą w roli głównej.
Jesteśmy w tak zaawansowanym stopniu nieświadomie przejęci
przez ducha wetiko, że pasożyt przejmujący kontrolę nad naszymi
mózgami i psychiką oszukuje nas, swojego gospodarza, a my jesteśmy
przekonani, że karmimy się i wzmacniamy siebie, podczas gdy w
rzeczywistości odżywiamy pasożyta. Zauważając naszą niemal
nieograniczoną zdolność do samooszukiwania się, psychiatra R.D.
Laing pisze, że
„oszukujemy się własnym umysłem” (Laing, 73).
Ludzie są szczególnie podatni na zaklęcia dzisiejszych mistrzów
oszustwa, gdy nie mają kontaktu z żywą i samo-uwierzytelniającą
się rzeczywistością ich własnego doświadczenia. Niewystarczająco
znając naturę własnych umysłów, są nadmiernie podatni na
przyjmowanie punktów widzenia i perspektywy innych, padają ofiarą
dominujących przekonań stada i pasożyta wetiko. Kiedy zostajemy
przejęci przez silniejsze siły psychiczne, nie wiemy, że jesteśmy
przejęci przez coś innego niż my sami, co jest dokładnie tym,
czego chce „wirus” wetiko.
Wetiko może także podświadomie sączyć formy myślowe i
przekonania do naszych umysłów, które po nieświadomym
uruchomieniu karmią wirusa i ostatecznie zabijają gospodarza.
Wetiko pragnie naszej twórczej wyobraźni, której jemu brakuje. W
rezultacie, jeśli nie użyjemy boskiego daru naszej twórczej
wyobraźni do tworzenia własnego życia, wetiko użyje naszej
wyobraźni przeciwko nam, ze śmiertelnymi konsekwencjami.
Drapieżnik
wetiko konkuruje z nami o nasz własny umysł, chcąc znaleźć się
na naszym miejscu. Zamiast suwerennych istot, które świadomie
tworzą za pomocą własnych myśli, stajemy się nieświadomie
kreacją autorstwa wetiko, bo patogen wetiko myśli dosłownie za
nas.
Jeśli nie zdajemy sobie sprawy z ukrytych operacji jakie wetiko
wykonuje na nas, jest tak jakby obcy, metafizyczny „inny” byt
skolonizował nasz umysł i ustanowił pozornie autonomiczny reżim,
„rząd cienia” w psychice, na zewnątrz odzwierciedlony również
jako przez „rząd cienia”, uciskający nas w obrębie naszej
własnej istoty. Wirus wetiko paraliżuje ego sprowadzając je do
stanu unieruchomienia i bezsilności, z którego wampirycznie
wysysana jest siła życiowa i potencjał energetyczny. Podobnie jak
zombie, jesteśmy bezwolni, popycha się nami jak figurkami na
szachownicy, gra i manipuluje jak marionetkami na sznurku. Te
bezosobowe, niematerialne siły, trzymają nas pod kontrolą, bez
naszej wiedzy i świadomości grają z ukrytej pozycji wykorzystując
naszą własną nieoświeconą psychikę. Wirus wetiko może istnieć
tylko dzięki „brakowi zalet” naszych zaciemnionych i
niezbadanych umysłów.
Gdy ta nieuczciwa, odrębna część włącza się w psychikę,
zaczyna narzucać ego swoją wolę, manipulując, by uwierzyło, że
to ono rządzi. Wetiko pozwala nam zachować naszą pozorną wolność
i zdolność do przeżywania naszego „normalnego” życia, o ile
nie stanowią one wyzwania ani nie zagrażają głębszym zamiarom
tych złowrogich sił, aby scentralizować władzę i przejąć
kontrolę. Ten wewnętrzny proces manifestuje się na zewnątrz w
postępującej tendencji do odradzania się faszyzmu w
społeczeństwach i polityce.
Zmiennokształtne wetiko, przyjmujące naszą formę, ten
nieprzewidywalny i bystry drapieżnik dostaje się pod naszą skórę
i „wkłada nas” jako swoje przebranie, podszywając się pod nas,
a my dajemy się nabrać na jego fałszywą wersję tego, kim
jesteśmy. Oszołomieni jego sztuczną i zatrważającą
inteligencją, stajemy się dla siebie nierealni. Oszukani i
otumanieni, stajemy się fałszywymi duplikatami naszych
oryginalnych, prawdziwych jaźni. Kiedy zostajemy przejęci przez byt
wetiko, paradoksalnie możemy subiektywnie doświadczyć siebie w
przekonaniu, że doświadczamy siebie samych, ironicznie będąc
najbardziej od siebie oddalonymi. Jest to równoczesny stan
zespolenia i rozdzielenia, ponieważ części psychiki, które
oddzieliły się od świadomości, przytłaczają i przejmują całość
poprzez nasze nieuświadomione martwe punkty, niewidoczne dla nas.
Nie należąc już do siebie, zaczynamy identyfikować się z tym,
kim nie jesteśmy, zapominając, kim naprawdę jesteśmy, a czyniąc
to, skutecznie tracimy kontakt z naszą duszą.
Psychiatra C.G. Jung używa dla wetiko określenia Antimimos,
którym opisuje „naśladowcę i zasadę zła” (Jung, 371).
Antimimos odnosi się do rodzaju oszustwa, które można by uznać za
kontr mimikrę. Ta antymimon pneuma lub inaczej „fałszywy duch”,
jak nazywa się to w Gnozie (Apokryf Jana, Robinson, 120), imituje
coś (w tym przypadku nas samych), ale z zamiarem uczynienia kopii
służącej celom przeciwnym tym oryginalnym. Antimimos to nikczemna
siła, która próbuje nas uwieść, aby sprowadzić nas na manowce;
powoduje odwrócenie wartości, przekształcając prawdę w fałsz i
fałsz w prawdę, prowadząc nas do zapomnienia kim jesteśmy. Kiedy
dajemy się nabrać na podstęp ducha będącego w rzeczywistości
wilkiem w owczej skórze, stajemy się zdezorientowani, tracimy
poczucie naszego powołania duchowego, celu naszego życia, a
nawet nas samych. Pisarz i poeta Max Pulver powiedział, że
„antymimon pneuma jest źródłem i przyczyną wszelkiego zła
nękającego ludzką duszę”. Szanowany tekst gnostyczny Pistis
Sophia mówi, że „antymimon pneuma przyczepiła się do ludzkości
jak choroba” (Campbell, 254; por. Mead, 247ff.).
Gnostycy („ci, którzy wiedzą”) nazywają ten wywrotowy
pasożyt umysłu „archonami”.
[Arcona?? - MS] Każda tradycja mądrości ma swój
własny sposób symbolizowania wetiko; rzeczywiście, oświecenie
wetiko czyni tradycję mądrości godną tej nazwy. Te tradycje
obejmują buddyzm, kabałę, hawajską hunę, mistyczny islam,
szamanizm i alchemię. Pomocne jest znalezienie innych linii i
tradycji, które objaśniają chorobę wetiko na swój własny
sposób. W ten sposób nasze wieloperspektywiczne spojrzenie
może pozwolić nam zobaczyć coś, czego nie ujawnia żadna
konkretna mapa lub model.
Wirusy, takie jak wetiko kopiują same siebie. Ale
wirus nie może
się sam replikować; musi użyć jakiegoś innego nośnika jako
środka reprodukcji. Podobnie jak wampir, wirus wetiko pragnie tego,
czego mu najbardziej brakuje – mistycznej esencji życia – „krwi”
naszej duszy, naszej siły życiowej.
Wampiryczny „nieumarły”
wirus wetiko jest zasadniczo „martwą”, nieorganiczną materią
przyjmującą pozornie żywą formę; tylko w żywej istocie i
poprzez nią jest w stanie mieć jakiekolwiek życie. Te psychiczne
wampiry są zmuszone do replikowania się przez nas, abyśmy mogli
następnie przekazywać je innym. W wetiko istnieje kod lub logika,
która infekuje świadomość, podobnie jak DNA wirusa przenika do
komórki i infekuje ją. Psychoza wetiko jest wysoce zaraźliwa,
rozprzestrzeniając się przez kanały naszej wspólnej kolektywnej
nieświadomości.
Ale wektory infekcji nie podróżują jak fizyczne
patogeny. Ten wirus zarówno wzmacnia, jak i karmi się naszymi
nieuświadomionymi ślepymi punktami, w ten sposób
rozprzestrzeniając się w zamkniętym obszarze psyche. Największym
niebezpieczeństwem zagrażającym dzisiejszej ludzkości jest
prawdopodobieństwo, że miliony z nas tkwią w nieświadomości,
wzmacniając nawzajem własne szaleństwo w taki sposób, że
staniemy się nieświadomie współwinni naszej własnej destrukcji.
Najbardziej przerażającą częścią poddania się wpływowi
wirusa wetiko jest to, że ostatecznie zanim ten akt nastąpi,
konieczna jest akceptacja przez naszą wolną wolę, a konsekwencji
czego, chętnie, choć nieświadomie i w niewiedzy jakie są skutki,
poddajemy się naszemu niewolnictwu. Oznacza to, że nikt inny oprócz
nas samych nie jest ostatecznie odpowiedzialny za naszą własną
sytuację. Choć „relatywnie” realny, z absolutnego punktu
widzenia, wirus wetiko nie ma obiektywnego istnienia bez możliwości
korzystania z naszych własnych umysłów. Na zewnątrz nie ma
istoty, która mogłaby ukraść nasze dusze, wymyślony fenomen
wetiko, powstaje całkowicie w sferze umysłu i podstępem skłania
nas samych do oddania go we władanie.
W przypadku choroby wetiko nie jesteśmy zainfekowani przez
fizyczny, obiektywnie istniejący poza nami wirus, dlatego w
rzeczywistości nie ma się czego obawiać, poza samym sobą.
Pochodzenie psychozy wetiko leży całkowicie w ludzkiej psychice.
Fakt, że wetiko jest wyrazem czegoś wewnątrz nas, oznacza, że
lekarstwo na nas jest również w nas. Chociaż nie istnieje
obiektywnie, patogen wetiko ma własną wirtualną rzeczywistość,
która może potencjalnie zniszczyć nasz gatunek. Fakt, że to coś,
co istnieje tylko jako funkcja nas samych, może nas zniszczyć,
wskazuje nam tę niewiarygodnie ogromną, niewidzialną, ale w sumie
niewykorzystywaną moc twórczą, która jest naszym prawem
przysługującym z urodzenia.
Wetiko jest nielokalne, nie ograniczone do jednego miejsca,
ponieważ jest wewnętrzną chorobą duszy, która wyraża się także
w świecie zewnętrznym. Zatem nie jest ono ograniczone
przez fałszywą dychotomię tematu/przedmiotu lub konwencjonalne
prawa trójwymiarowej przestrzeni i czasu.
W rzeczywistości
jedną z
unikalnych sztuczek wetiko jest wykorzystanie faktu, że nie ma
rzeczywistej granicy między wnętrzem, a zewnętrzem. Wetiko
nielokalnie przekazuje informacje i konfiguruje zdarzenia na świecie,
aby synchronicznie wyrazić siebie, co oznacza, że tak jak we
śnie wydarzenia w świecie zewnętrznym symbolicznie odzwierciedlają
stan głębokiej psychiki każdego z nas.
Jeśli nie rozumiemy, że
nasz obecny światowy kryzys ma swoje korzenie i jest wyrazem
ludzkiej psychiki, jesteśmy skazani na nieświadome powtarzanie i
odtwarzanie niekończącego się cierpienia i zniszczenia w coraz
bardziej wzmocnionej formie, jak gdybyśmy mieli powtarzające się
koszmary.
W stopniu, w jakim nie jesteśmy świadomi istnienia tego wirusa
umysłu, jesteśmy współwinni jego rozprzestrzeniania się.
Ponieważ wetiko przenika podstawowe pole świadomości, potencjalnie
wszyscy jesteśmy zainfekowani wetiko. Każdy z nas subiektywnie
doświadcza wirusa wetiko na swój własny unikalny sposób,
niezależnie od tego, jakich pojęć lub słów używamy, aby opisać
swoje doświadczenia, a także niezależnie od tego czy wierzymy w
takie rzeczy, czy nie. Jeśli zobaczymy kogoś, kto wydaje się być
przejęty przez wetiko, prowadząc nas do myślenia, że to on
ma chorobę, a my nie, oznacza to, że jesteśmy pod kontrolą
wirusa, ponieważ wetiko żywi się separacją, polaryzacją i
strachem przed innymi.
Zaczynamy stawać się odporni na wetiko, kiedy rozwijamy w sobie
pokorę i uświadamiamy sobie, że każdy z nas, w każdej
chwili, może potencjalnie być nieświadomie narzędziem działania
tego wirusa. Podobnie jak wampir, wetiko nie znosi światła i
oświecenia, gdy sobie to uświadomimy i zobaczymy jak potajemnie
działa poprzez naszą własną świadomość, odbieramy mu pozorną
autonomię i władzę nad nami, jednocześnie wzmacniając siebie.
Psychoza wetiko jest śnionym fenomenem, co oznacza, że wszyscy
każdego dnia potencjalnie uczestniczymy i aktywnie współtworzymy
epidemię wetiko. Wetiko karmi się naszą zasadą przymykania oczu
na jego działanie; im mamy niższą świadomość jego istnienia, im
słabiej go rozpoznajemy, tym staje się potężniejszy i
niebezpieczniejszy. Ponieważ pochodzenie wetiko tkwi w ludzkiej
psychice, rozpoznanie, jak ten wirus umysłu działa poprzez
naszą nieświadomość, jest początkiem zdrowienia. Zwykle myślimy
o oświeceniu jako o widzeniu światła, ale widzenie ciemności jest
również formą oświecenia. Wetiko zmusza nas do zwrócenia uwagi
na fundamentalną rolę, jaką psyche odgrywa w tworzeniu naszego
doświadczania siebie i świata zewnętrznego. O naszej wspólnej
przyszłości zadecydują przede wszystkim zmiany, które zachodzą w
psychice ludzkości i to jest prawdziwym sednem świata.
Wetiko można zobaczyć tylko wtedy, gdy zaczynamy zdawać sobie
sprawę z sennej natury naszego wszechświata, gdy rezygnujemy z
punktu widzenia oddzielnej jaźni i rozpoznamy głębsze
pole, którego wszyscy jesteśmy ekspresją, którego jesteśmy
częścią i przez które wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni.
Energetycznym wyrazem tego uświadomienia i sposobem na rozpraszanie
wetiko par excellence jest współczucie.
A także, największą ochroną przed przejęciem przez wetiko
jest pozostawanie w kontakcie z naszym wewnętrznym Ja, wewnętrzną
całością, która w rzeczywistości jest spokojna i opanowana,
wtedy nasza Jaźń, całość naszej istoty staje się
„nieprzejmowalna”. Kontakt z naszą prawdziwą naturą działa
jak święty amulet lub talizman, osłaniając nas i chroniąc przed
groźnym wetiko. Pokonujemy zło nie walcząc z nim (w tym przypadku,
grając w jego grę, już od początku jesteśmy na straconych
pozycjach), ale kontaktując się z częścią nas, która jest
niewrażliwa na jego skutki. Dostrzegając wielowymiarowe sposoby, w
jakie wirus wetiko zniekształca psychikę, możemy odkryć i
doświadczyć niezniszczalnej części nas samych, która jest
miejscem, z którego możemy mieć prawdziwy i trwały wpływ na nasz
świat. To tak, jakby zło wirusa wetiko było samo w sobie
narzędziem wyższej inteligencji, zaprojektowanej, by połączyć
nas ze świętym, twórczym źródłem w nas samych. Testerzy
ludzkości, te nielokalne siły wampiryczne są strażnikami progu
naszej świadomej ewolucji.
Tak więc, mimo że wetiko jest dla ludzkości źródłem
nieludzkości, jest jednocześnie największą katalityczną siłą
ewolucji znaną ludzkości (jak również nieznaną), ponieważ jest
ona impulsem do przebudzenia się z sennej natury Wszechświata.
Podczas gdy typowy wirus mutuje, aby stać się odporny na nasze
próby wyleczenia, zmienny wirus wetiko zmusza nas i staje się
czynnikiem ewolucji. W sensie paradoksalnym nie leczymy wetiko;
wetiko nas leczy. To niesamowite – to samo, co potencjalnie nas
niszczy, jednocześnie nas budzi! Wetiko jest prawdziwym połączeniem
przeciwieństw: jest najbardziej śmiercionośną trucizną i
jednocześnie najskuteczniej uzdrawiającym lekiem. Czy wetiko nas
zabije? Czy może nas obudzi? Wszystko zależy od uświadomienia
sobie tego, co nam się ujawnia w doświadczaniu siebie i świata.
Rokowania na epidemię wetiko zależą od tego, w jaki sposób
będziemy ją śnili.”
~ Paul Levy, „Rozpraszając wetiko: łamanie klątwy zła”
(Disspelling wetiko: breaking the curse of evil), 2013
http://regresja.net/tag/carlos-castaneda/