Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.
Women Artists from the 1300s-1400s - Illuminated Manuscripts
Unknown Artist from Detail of a
miniature of Ancient Greek artist Thamyris (Timarete) painting her
picture of the goddess Diana, N. France,(Rouen) . The original is in the
British Library collection ID 43537. c1400-25.
Unknown Artist Marcia Painting Self-Portrait using Mirror (from Giovanni Boccaccio (1313-1375) De
claris mulieribus, Anonymous French Translantio, Le livre de femmes
nobles et renomees, France c 1440 British Library Artiste faisant son
autoportrait
De
mulieribus claris (Famous Women or On Famous Women or Of Famous Women)
is a collection of biographies of historical and mythological women by
the Florentine author Giovanni Boccaccio (1313-1375) published in 1374.
It is notable as the first collection devoted exclusively to biographies
of women in Western literature.
Unknown Artist from Boccaccio (1313-1375) De claris mulieribus, Anonymous French Translantio, Le livre de femmes nobles et renomees, France c 1440 British Library When creating the female artist
character of Marcia for his book, Boccaccio 1313-1375 used as his
prototype, the famous female painter of ancient Greece called Iaia of
Kyzikos (late 2nd – early 1st century BC; from the city which is
currently Cyzicus.
Unknown Artist from Giovanni Boccaccio (1313-1375) De
claris mulieribus, Anonymous French Translantio, Le livre de femmes
nobles et renomees, France c 1440 British Library Autoportrait sur bois
Unknown Artist from Giovanni Boccaccio (1313-1375) De
claris mulieribus, Anonymous French Translantio, Le livre de femmes
nobles et renomees, France c 1440 British Library Autoportrait sur bois
Unknown Artist from Giovanni Boccaccio (1313-1375) De
claris mulieribus, Anonymous French Translantio, Le livre de femmes
nobles et renomees, France c 1440 British Library Artiste préparant une
fresque
Unknown Artist from Giovanni Boccaccio (1313-1375) Des cléres et nobles femmes, Spencer Collection MS. 33, f.
37v, French, c. 1470 Artist in her Atelier
Unknown Artist from Giovanni Boccaccio (1313-1375) De
claris mulieribus, Anonymous French Translantio, Le livre de femmes
nobles et renomees, France c 1440 British Library Femme Sculpteur
Roman des Girart von Roussillon, Cod. 2449, f. 167v, Flemish, 1447, Österreichishe Nationalbibliothek, Vienna. Women Building
From Tabula Picta, Painting & Writing in Medieval Law, Marta Madero.
From Tabula Picta, Painting and Writing in Medieval Law, Marta Madero.
Royal 16 G V f. 73v Irene Giovanni Boccaccio (1313-1375) De claris mulieribus, Anonymous French Translantio, Le livre de femmes nobles et renomees, France c 1440 British Library
Livre de la Cité des dames, c. 1401-1500, Français 607, f. 2r, Bibliothèque nationale de France, Département des manuscrits.
Marcia sculpteert een beeld, miniatuur
uit Boccaccio, La Louange et Virtue des Nobles et Cleres Dames, 1493
Bibliothèque Nationale de Paris
Thamar painting Diana. Boccacio, de
mulieribus claris Le livre de femmes nobles et renomées (trad. anonyme),
15-16th century, France (Cognac). Bibliothèque Nationale MS Français
599 fol. 50.
Biskupi przeciw zakazowi religii niechrześcijańskich
„To absurdalne i szokujące”. Takimi słowami prawny zakaz
kultu dla religii niechrześcijańskich, zaproponowany przez parlament
Papui-Nowej Gwinei, skomentował tamtejszy episkopat. Władze tego
wyspiarskiego kraju Oceanii zatwierdziły właśnie wniosek o rozpoczęciu
konsultacji społecznych w tej sprawie.
„Samo dyskutowanie w XXI wieku nad zakazem innych religii
przekreśla całe dekady osiągnięć i postępów w dziedzinie praw człowieka i
wolności obywatelskich – napisali biskupi Papui-Nowej Gwinei i Wysp
Salomona w oficjalnej nocie przesłanej do agencji Fides. – Taki zakaz
narusza oenzetowską Deklarację Praw Człowieka z 1948 r. Poza tym
dyskryminuje obywateli w tym, co nigdy nie może być powodem do
dyskryminacji, a mianowicie w ich osobistej wierze. Chrześcijaństwo
można określać jako rodzaj kulturowej tożsamości współczesnej
Papui-Nowej Gwinei z jej 850 plemionami, ale nie można zapominać, że
wiara znacznie wykracza poza prawne regulacje i nikt nie powinien być
pozbawiony możliwości jej swobodnego wyznawania”.
Za: Radio Watykańskie
Mud Men of Waghi Valley
From the forest emerge several grotesque figures with wide
distorted faces fashioned from mud now hardened; their long pointed
fingers made of wood click and clack as their palms open and close.
Taking wide strides and stances their mud-caked bodies appear ever
closer, the mud is a reminder of decay, death and the spirit world.
Award winning National Geographic photographer, Chris Rainier
caught this ceremony while traveling throughout the Waghi Valley, in the
Highlands of Papua New Guinea. This is just one incredible experience
that makes up the beautiful and captivating body of Rainier’s work Where
Masks Still Dance on view through June 6, 2010.
Kobieta o nadzwyczaj dużym wzroście, żyjąca w
średniowieczu na Ostrowie Lednickim (woj. wielkopolskie), mogła cierpieć
na chorobę psychiczną - dowodzi archeolog dr Magdalena Matczak.
- To jedyna znana do tej pory gigantka z terenu Polski, która żyła w okresie średniowiecza
- wyjaśnia w rozmowie z PAP dr Magdalena Matczak, która przeprowadziła
badania dotyczące kobiety w Zakładzie Antropologii na Wydziale Biologii i
Ochrony Środowiska na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Szkielet odkrył blisko cztery dekady temu zespół badaczy z Muzeum
Pierwszych Piastów na Lednicy w obrębie cmentarza na wyspie Ostrów
Lednicki (woj. wielkopolskie). Według szacunków badaczy zmarła żyła
między końcem XII a pocz. XIV w.
Na wyspie Ostrów Lednicki znajdował się jeden z najważniejszych ośrodków
we wczesnych etapach formowania się polskiej państwowości. Do dziś
zachowały się tam pozostałości drewniano-ziemnych wałów obronnych i
umocnień brzegowych.
W ciągu kolejnych dekad przeanalizowano kości gigantki pod względem
antropologicznym. Z kolei dr Matczak próbuje na podstawie wcześniejszych
badań bliżej poznać życie kobiety.
- Osoba ta chorowała na gigantyzm - miała ok. 215 cm wzrostu. Ze
współczesnych badań klinicznych wynika, że zwłaszcza kobietom cierpiącym
na tę przypadłość towarzyszą schorzenia psychiczne i niepełnosprawność
intelektualna. Podobnie mogło być w tym przypadku - sugeruje dr Matczak.
Zatem kobieta nie tylko mogła wyróżniać się nadnaturalnym wzrostem -
sądzi badaczka. W tym czasie kobiety miały średnio ok. 1,6 m wzrostu,
czyli gigantka była od nich wyższa o ponad pół metra, a od mężczyzn o
ok. 40 cm.
Archeolog nie jest w stanie określić, jakie dokładnie zaburzenia psychiczne mogły dręczyć gigantkę. - Współczesne
badania kliniczne wskazują, że mogły być one podobne do symptomów
współczesnej depresji - objawiającej się obniżonym poczuciem zadowolenia
z życia, trudnym do wyjaśnienia niepokojem, niepewnością, irytacją,
smutkiem i złością i ogólną niestabilnością emocjonalną. Mogła cierpieć
także na zaburzenia snu, trudności w koncentracji, szybkie męczenie się
czy zaniżone poczucie własnej wartości. Mogło to negatywnie wpływać na
kontakty z ludźmi z lokalnej społeczności - dodaje badaczka.
Jak traktowano gigantkę? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna.
Życie nadzwyczaj wysokiej kobiety nie musiało wcale być koszmarne -
wręcz przeciwnie, wbrew pozorom mogło być nawet lepsze niż dzisiaj. Dr
Matczak uważa, że raczej nie była ona wytykana palcami - a teraz pewnie
by tak często było. Ówczesna społeczność nie była zbyt liczna, więc
gigantka stykała się ze znanymi sobie osobami i nie była osobą
anonimową. W wyniku tego społeczeństwo było przyzwyczajone do jej
obecności. Dlatego jej inność nie musiała konieczne wzbudzać dużego
zaskoczenia.
- Wiemy, że troszczono się o nią. Świadczą o tym dwa zagojone
złamania kości - ramiennej i piszczelowej. Bez pomocy kobieta nie
przetrwałaby, a z pewnością nie mogłaby pracować i zdobywać pożywienia,
gdy cierpiała na te urazy. Złamania, których doznała, były z pewnością
bolesne - wyjaśnia dr Matczak.
- Niepełnosprawność i choroby były czymś powszechnym. Być może nawet
bardziej niż dziś, gdyż postępy w tej kwestii poczyniła medycyna.
Dlatego m.in. w gronie licznych niepełnosprawnych czy osób chorych
gigantka nie musiała wcale bardzo się wyróżniać. Jej niezwykły dla nas
wygląd mógł być bardziej normalny w oczach jej współczesnych - dowodzi archeolog.
Duża liczba osób niepełnosprawnych wynikała z wielu powodów - masowego
stosowania kar mutylacyjnych (w postaci ucinania np. rąk), obrażeń na
polu walki, wypadków, chorób czy wad wrodzonych. Jednak trudno jest
oszacować, ile oprócz nich lub wśród nich było osób cierpiących na
zaburzenia psychiczne.
Kobieta zmarła w wieku 25-30 lat - nie jest to niczym niezwykłym, gdyż w
średniowieczu przeciętny wiek życia niewiast był do tej liczby
zbliżony. Badacze nie są w stanie określić przyczyny zgonu. Wiadomo, że
cierpiała na zapalenie płuc, o czym świadczą ślady na żebrach.
Biżuteria znaleziona na terenie Ostrowa Lednickiego (fot. Konarski, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)
Dr Matczak opowiada, że jej ciało umieszczono w grobie „w sposób
niedbały" przy ruinach kościoła. Sposób pochówku wyraźnie różnił się od
innych w jej otoczeniu. Co prawda kobietę złożono typowo, układając jej
ciało na osi wschód-zachód, to jej twarz była pierwotnie skierowana na
zachód, podczas gdy normą było ukierunkowanie jej na wschód. Jej nogi i
ręce były zgięte, a jedna z dłoni spoczywała przy twarzy.
Grób gigantki wyróżnia się też tym, że zmarłej nie wyposażono na
ostatnią drogę w żadne przedmioty, podczas gdy w innych odkrywano
zabytki.
- Zagadką jest, dlaczego gigantkę pochowano w sposób niedbały, skoro była potrzebnym członkiem lokalnej społeczności - mówi dr Matczak.
Zaznacza, że obecnie lubimy często upraszczać i operować czarno-białą
skalą, podczas gdy „paradoksy bardzo dobrze funkcjonują w życiu
codziennym”. Podobnie mogło w przypadku zmiennych losów gigantki z
Ostrowa Lednickiego.
Eksperymenty z dochodem gwarantowanym podejmują kolejne zamożne państwa oraz miasta. W przyszłym roku pilotażowy program chce wprowadzić Finlandia, a wcześniej prawo do otrzymania 900 euro na utrzymanie dla każdego wprowadził m.in. Utrecht i kilka innych holenderskich miast. Dla zwolenników tej metody to przede wszystkim zmniejszenie zjawiska ubóstwa i wykluczenia społecznego. Przeciwnicy uważają, że to deprawujące zniechęcanie ludzi do pracy. Projekt dochodu podstawowego w referendum odrzucili np. Szwajcarzy.
Kolejny głos w tej kwestii dorzucił serwis Quartz, który przede wszystkim przekonuje, że dochód gwarantowany nie jest wcale aż tak demotywujący. Autor artykułu powołuje się na badania przeprowadzone na Uniwersytecie Manitoba, gdzie analizowano m.in. skutki kanadyjskich eksperymentów z wprowadzeniem tego typu świadczenia w mieście Dauphin.
Jak się okazuje w jego efekcie obciążenie pracą spadło zaledwie o 13
proc. W niewielkim stopniu dotyczyło mężczyzn, ale raczej kobiet, których zarobki tylko uzupełniały znacznie wyższą płacę męża. Otrzymując dochód podstawowy część z nich po prostu uznała, że zamiast dorabiać do domowego budżetu zajmą się domem i dziećmi (podobny efekt w Polsce wywołał program 500+).
I są to właśnie społeczne plusy przedsięwzięcia, na które wskazuje autor tekstu. Ludzie otrzymują pieniądze na utrzymanie, nie ma presji do podejmowania pracy za wszelką cenę i mieszkańcy mogą zajmować się rzeczami bardziej istotnymi. Dlatego np. nastolatkowie mogą skupić się na nauce, a nie myśleć o tym jak tu dorobić – wśród rodzin z New Jersey, Seatle i Denver, które uczestniczyły w programie odnotowano dwucyfrowy procentowy wzrost ukończenia szkół średnich.
Serwis Quartz znacząco poszerza perspektywę zjawiska. Przypomina, że najwięksi odkrywcy, wynalazcy i myśliciele, którzy popchnęli cywilizację do przodu – od Galileusza, przez Adama Smitha, aż po Karola Darwina – byli ludźmi zamożnymi, którzy nie musieli troszczyć się o sprawy bytowe. Skupili się na rozwoju własnego pierwiastka twórczego. Dlatego dochód podstawowy postrzega jako siatkę bezpieczeństwa dla wszystkich ambitnych, którzy chcą podjąć życiowe ryzyko, stać się innowatorami czy start-uperami. Stworzyć nową wartość, na którą czas zazwyczaj pochłania myślenie o tym jak utrzymać się na powierzchni.
Niemiecki instytut: Polska to najbardziej faszystowski kraj w Europie. A najbardziej demokratycznym… Niemcy
Szokujące wieści docierają do nas zza zachodniej granicy.
Okazuje się bowiem, że jesteśmy najbardziej… faszystowskim narodem
Starego Kontynentu. Tak przynajmniej twierdzi jeden z niemieckich
instytutów badawczych.
O godzinie 22:30 do wczorajszego programu “W tyle wizji” na antenie
TVP zadzwonił Pan Janusz z woj. Opolskiego. Na wstępie powiedział, że
przez 35 lat mieszkał w Niemczech i “co nieco” o tym kraju wie.
Wstrząsające było jednak to, co mówił dalej.
– Wróciłem, już na rentę – jestem parę miesięcy w Polsce – przekazał rozmówca Magdaleny Ogórek i Krzysztofa Fezeta.
– Rozmawiałem dzisiaj z kolegą, który tam jeszcze mieszka, i
zapytał mnie nagle: “Czy ty wiesz, w jakim państwie ty mieszkasz?”.
Zaniemówiłem i mówię: “Mów, o co chodzi!” – kontynuował z przejęciem Pan Janusz.
– Więc jakiś instytut w Niemczech zrobił badania i wyszło na to, że Polska jest najbardziej faszystowskim krajem w Europie. Mieliśmy 78%
– przekazał Polak, który niedawno wrócił z emigracji. Żeby było
śmieszniej, rozmówca “W tyle wizji” dodał, że ten sam instytut za
najbardziej demokratyczny kraj uznał… i tu chyba nie ma zaskoczenia:
Niemcy.
“Nikt mi nie powie, że w Polsce nie ma demokracji”
– Widziałem, jak zachowywały się media w Niemczech w sprawie imigrantów – przekazał Pan Janusz. – Nikt mi nie powie, że w Polsce nie ma demokracji, jak to twierdzi Adam Michnik – słuchamy dalej.
Jak Pan myśli, z czego wynika takie dobre samopoczucie Niemców, że
swój dawny faszyzm starają się teraz przypisać innym nacjom? – spytał
prowadzący.
– Proszę Pana. To mówią media. I tam media kłamią, tak jak część
mediów u nas. Ja znałem tych Niemców na dole, pracowałem z nimi. Oni
zawsze do mnie mówili: – Janusz, Polacy są mądrym narodem – skwitował widz “W tyle wizji”.
„Każdy obywatel Niemiec do dzisiaj
korzysta z ograbienia Europy”. O skandalu w Niemczech, czyli z czego
finansowano „pierwsze państwo opiekuńcze na ziemi”
JOANNA MIESZKO-WIÓRKIEWICZ: – Pańska
książka, w której opisuje pan detalicznie, dlaczego Niemcy byli tak
wierni Hitlerowi, mianowicie: bo dzięki niemu mogli obrabować Europę,
wzbudza od kilku miesięcy w Niemczech ogromne echo. Przy czym echo
to rozlega się raczej w mediach. Tzw. „zwykli Niemcy” jeszcze nie
rozklejają za panem listów gończych, ale może chociaż Krupp, Flick
i Thyssen zaprosili pana w nagrodę do swoich rad nadzorczych? Pan ich
odciąża od win za drugą wojnę – jednocześnie obciążając w stopniu dotąd
niespotykanym niemieckie społeczeństwo. GÖTZ ALY: – To wszystko, co napisałem, nie
oznacza, że Flick jest niewinny. Głównym motywem, który towarzyszył mi
w pracy nad tą książką, jest dotychczasowa kłamliwa redukcja winy.
Była to tak wielka zbrodnia, która odbyła się
przy tak masowym poparciu, że to oczywiste, iż później jej uczestnicy
obmyślali sobie różne strategie obrony.
Główna z nich głosiła, że Hitler był chory. Ja dzieciństwo spędziłem w Stuttgarcie i pierwsza rzecz, jakiej dowiedziałem
się o czasach nazizmu, było to, że Hitler był szaleńcem i tocząc pianę
z dzikim rykiem wgryzał się we własny dywan. Psychopata. To była taka
nasza strategia obronna w latach 50. i 60. W NRD ogłoszono po prostu: „Kapitał monopolowy to nie my”. I umyli ręce. Przestępcy – to byli zawsze inni. W żadnym wypadku ktoś z NRD.
A że w pierwszym parlamencie NRD ponad 70 proc.
posłów stanowili byli żołnierze i oficerowie Wehrmachtu – to była
tajemnica poliszynela i absolutne tabu.
Najcudowniej było i jest w Austrii. W Polsce przecież dobrze wiadomo,
jaką rolę odgrywali Austriacy w czasie okupacji. Ale oni powiedzieli
sobie i światu: No, przecież my byliśmy pierwszymi ofiarami…
Im więcej upływa lat, im większy jest dystans do tamtych czasów, tym
więcej możemy o tym mówić, ale też i tym dokładniej je badać. Bo właśnie
przez to, ile dystansu czasowego potrzebujemy, widać najwyraźniej, jak
straszne były to zbrodnie. Reżym Ulbrichta w NRD, stalinizm w Rosji,
Polsce czy na Węgrzech – wszystko to były straszne czasy.
Ale w kontekście hitleryzmu oczywiście mają inną wagę. To jest historia
i na ten temat nikt się dzisiaj nie spiera. Weźmy na przykład Adenauera.
Adenauer stanowi w ludzkiej świadomości odleglejszą historię aniżeli
Hitler. Era Adenauera legła gdzieś na dnie historycznej szafy.
– Spiera się pan więc z wieloma historykami w prasie, w telewizji,
na spotkaniach o hitleryzm. Kiedy w neoliberalnym tygodniku „Der
Spiegel” zarzucono panu w recenzji o tej książce „mentalnie ograniczony
materializm” wzbudziło to moją wesołość. Ale z prawa czy z lewa
tenor wypowiedzi na ten temat właściwie jest ten sam: pan zredukował ten
okres historii Niemiec do ekstremalnego materializmu. Odarł pan
poczynania Niemców – od samych dołów do samej góry – z wszelkiej
ideologii, choćby antysemityzmu, i sprowadził ich pan do roli
nienasyconych rabusiów. Według mnie jest to zarzut o wiele cięższy niż
wszelkie teorie rasistowskie razem wzięte. Sama się zawahałam czytając
pewien fragment w pana książce, gdzie pisze pan o KONIECZNOŚCI
sprowokowania wojny przez reżym Hitlera.
GÖTZ ALY: – Nie wiem, jak wy
w Polsce nazywacie to, co my określamy „metodą kuli śnieżnej”: ktoś
dostaje pieniądze, na które składają się ci, co właśnie się dołączyli
i też chcą dostać pieniądze. Dostaną, jeżeli znajdą innych dawców. Ci
na samym dole piramidy niczego już nie dostaną, ale pomimo
to uczestniczą w systemie w nadziei, że i im się uda coś zgarnąć.
Rozwija się więc swego rodzaju popęd spekulacyjny. I to stanowiło
według mnie zarodek tamtego systemu – ta niesamowita mobilizacja całego
społeczeństwa i ta nieustanna ekspansja, co w sumie konsolidowało całą
tę machinę. A ekspansja oznacza nic innego, jak wojnę.
Mogę to pani opowiedzieć na przykładzie kariery mojego ojca: nie był
to żaden straszny nazi. Choćby z powodu tego szczególnego nazwiska dawno
byłoby wiadomo, gdyby tak było. Urodził się w 1912 jako piąte dziecko
w rodzinie profesora. Świadomie przeżył kryzys światowy. Jako jedyny
z rodzeństwa nie mógł studiować, bo nie było już na to pieniędzy, więc
został handlowcem. Dokładnie mówiąc, w fabryce guzików. Była to jednak
dla niego społeczna degradacja. W 1935-36 powrócił do Niemiec kraj
Saary. I wtedy jeden z jego przyjaciół powiedział mu: ”Słuchaj, my tam
stwarzamy sieć domów kultury Hitlerjugend. Potrzebujemy kogoś, kto
to poprowadzi od strony organizacyjnej”. Pojechał tam i już pierwszego
dnia dostał samochód Daimler-Benz z kierowcą. Na weekendy mógł go
również prywatnie używać. Miał wtedy 23 lata. Kiedy przyrównamy to do
dzisiejszych standardów, to jest to tak, jakby dostał samolot
do własnego użytku. Pamiętajmy, że Niemcy były wtedy bardzo biedne.
No, i tak to przedsięwzięcie zaczęło ekspandować. Doszła do tego
część Bawarii, a potem, po zajęciu Francji, jeszcze Lotaryngia, gdzie
byli rozmaici folksdojcze, młodzież z niemieckich rodzin etc. Po wybuchu
wojny był tylko krótko żołnierzem. Szybko został odkomenderowany
do poprzedniego zajęcia. W tym czasie poznał moją matkę, świeżo
upieczoną maturzystkę. W 1942 roku się pobrali. Krótko przedtem,
na spacerze w parku pałacowym w Nymphenburg koło Monachium zapytał ją,
co sądzi o przeprowadzce na wschód gdyby został naczelnym burmistrzem
Saratowa. Miał 28 lat, ona była 10 lat młodsza. Saratow – miasto leżące
w regionie ówczesnych Niemców zawołżańskich – nigdy nie został zdobyty,
po drodze był bowiem Stalingrad. Ale proszę sobie to uświadomić: oni już
wszędzie w Europie rozdzielali między siebie stanowiska. A w wieku 28
lat jest się nawet według dzisiejszych norm bardzo młodym. W każdym
razie do tego nie doszło. Zamiast burmistrzowskiego stołka musiał
zatroszczyć się o dzieci z bombardowanych przez aliantów miast.
Zorganizował dla 50 tysięcy dzieci z Zagłębia Ruhry pobyt do końca wojny
w tzw. Sudetenland, czyli w Czechach, korzystając przy tym z czeskiego
personelu. Trwało to prawie dwa lata. I to było jego największym
sukcesem życiowym. Potem był już tylko skromnym handlowcem. Oczywiście,
zawsze powtarzał, że nie miał z tymi zbrodniami nic do czynienia i że
nigdy nie miał nic przeciwko Czechom. Z kolei moja matka pochodziła
z rodziny nieślubnie urodzonego chłopa. Ich małżeństwo byłoby w 1912,
w 1922, a nawet w 1932 roku nie do pomyślenia. A jeśli – to byłby
to absolutny mezalians z wszelkimi konsekwencjami. Mobilizacja
społeczeństwa przez narodowych socjalistów oznaczała wymieszanie klas. To było
dla większości społeczeństwa bardzo atrakcyjne. I te biografie
moich rodziców pokazują, co się właściwie działo: socjalizm narodowy
przemawiał przede wszystkim do młodych. I to poza ideologią, nienawiścią
rasową etc.
To była rewolta młodych. Proszę zwrócić uwagę,
że oprócz samego Hitlera i Goeringa wszyscy ci czołowi naziści byli
bardzo młodzi. Tuż przed trzydziestką lub tuż po trzydziestce. Nagle
zdobywali tak niesłychaną władzę, wpływy i bogactwo. Przeważnie
pochodzili z ubogich rodzin, byli więc niesłychanie umotywowani. Często
nie mieli specjalnie wysokiego wykształcenia, czyli że jedynym źródłem
ich satysfakcji była bezwzględna władza. Szczególnie im dalej było
od Berlina, tym bardziej tę władzę wykorzystywano. Siedziby gauleiterów
to były bajkowo urządzone pałace. Opisuję w mojej książce przykłady
tej niesłychanej korupcji m.in. na terenach Ukrainy.
– Czyli doszło do specyficznych społecznych zmian, które we Francji
możliwe były już kilkadziesiąt lat wcześniej dzięki rewolucji
francuskiej?
GÖTZ ALY: – Tyle że w dzisiejszej Francji czy Wielkiej
Brytanii wymieszanie klas jest o wiele bardziej ograniczone aniżeli
w Niemczech. Oczywiście, największą mobilizację społeczną przyniosła
sama wojna oraz wysiedlenia.
– Pan twierdzi w swojej książce, że wojna była jedynym
wyjściem z sytuacji bez wyjścia, w jaką wpędził się rząd Hitlera.
Chodziło przede wszystkim o finansowanie państwa i jego niebywałych
socjalnych reform. A tymczasem istnieją niepodważalne fakty
historyczne, bardzo dobrze udokumentowane, które twierdzą, że wojna była
celem samym w sobie jeszcze na długo przed Hitlerem. Czy zna pan
książkę Wojna generałów Carla Dircksa i Karl-Heinza Janssena?
Wstrząsająca. Przyniosłam ją Panu, proszę zobaczyć, jest bardzo cienka
i też są w niej – podobnie jak u pana – prawie wyłącznie liczby.
– Nie, nie znam jej… GÖTZ ALY: – Do mitów założycielskich
Bundesrepubliki należy m.in. mit niepokalanego Wehrmachtu, który wbrew
woli jego generałów został zmuszony do wojny przez Hitlera. Tymczasem
Carl Dirks z pomocą Janssena z tygodnika „Die Zeit” w oparciu
o znalezione przez siebie na strychu dokumenty archiwalne udowadnia,
że już od 1923 roku w największej tajemnicy kilkunastu oficerów tzw.
Reichswehry bardzo precyzyjnie obliczało i montowało fundamenty
pod przyszłą siłę Wehrmachtu. Już w 1932 roku Niemcy znajdowały się
na drodze do państwa militarnego, a w 1933 Wehrmacht z radością powitał
Hitlera i narodowych socjalistów. Plany z lat 1923-5 zakładały siłę
Wehrmachtu na 2,8 milionów pod wodzą 252 generałów. I tak też dokładnie
było w momencie napaści na Polskę we wrześniu 1939. Z dokumentów wynika,
że to ci – znani dzięki tej publikacji z imienia i nazwiska „spiskowcy”
wymyślili tzw. milicję ludową – wiadomo: układ wersalski zmuszał
do nadzwyczajnej ostrożności – która przerodziła się wkrótce potem w SA.
Na długo zanim Hitler miał coś nakazywać, plany napaści na Zachód
i Wschód Europy leżały gotowe w szufladach. Wygląda na to, że spotkały
się – nazwijmy to sarkastyczne, lecz precyzyjnie – grupy interesów. Przy
dzisiejszym stanie naszej wiedzy na ten temat powtarzanie niczym mantry
zdania „To nie my, to Hitler” nie robi chyba na nikim poza Niemcami
specjalnie wrażenia… – Tego także ja nie twierdzę. Większość niemieckiej
inteligencji w latach 1920-40 zajmował głównie temat: „Jak zrobić
to następnym razem lepiej?”. I to we wszelkich dziedzinach. Mówię o tym
w swojej książce. I kiedy człowiek tak to zsumuje, to to ma swoją
wymowę. Na przykład: jak to urządzić z pieniędzmi podczas wojny.
W latach 20-tych powstało na ten temat mnóstwo naukowych dysertacji.
Albo: jak to było z głodem podczas I wojny światowej. Ten temat też był
rozpracowany naukowo i dlatego reżym żywieniowy w czasie II wojny
funkcjonował w przeważającym stopniu na zasadzie wyzysku. Ale zadziałał
także system zmian w sposobie odżywiania.
– Ma pan na myśli narodowy Eintopfsonntag – niedzielę z Eintopfem?
Lubecki narodowy czy wręcz zwykły kapuśniak, który cały naród pałaszował
pokornie w niedzielę? A Hitler z Goebbelsem kazali się przy ulicznych
kotłach z Eintopfem fotografować w heroicznych pozach? GÖTZ ALY: – Faktycznie wzrósł procent potraw
wegetariańskich. Forsowano taki styl z powodów czysto ekonomicznych.
To było, wiadomo, już od czasów pierwszej wojny. Do produkcji 1
kilograma mięsa potrzeba 5 kilo zboża. Kilo mięsa zaspokoi głód może
dwóch osób, ale 5 kilo zboża wykarmi co najmniej pięć osób. Wszystko
to przygotowywano systematycznie. Do tych i innych zagadnień
powstawały w okresie międzywojennym wyczerpujące opracowania naukowe.
Także do sposobu prowadzenia wojny w jak najbardziej jednoznacznym
sensie. Na przykład słynna książka Erwina Rommla Piechota naciera z 1937
roku – suma jego praktycznego doświadczenia jako oficera sztabowego
w pierwszej wojnie, doświadczenia, które jest po dziś dzień aktualne.
Dla całego otoczenia Hitlera i jego samego druga wojna światowa miała
być tylko przedłużeniem pierwszej po dłuższym, niż to zwykle bywa,
zawieszeniu broni i reorganizacji. Hitler powtarzał: „Chodzi nam
o zakończenie wojny”. Miał na myśli oczywiście pierwszą wojnę.
– Wojna światowa to nie jest indywidualne przedsięwzięcie
pojedynczych państw, można się przecież łatwo przy tym wzbogacić. Pan –
jako historyk – wie to lepiej ode mnie, ale i dziś nie jest inaczej niż
w przeszłości. W końcu wojen na świecie nie brakuje. Ale mam
na myśli źródła mówiące o finansowaniu przemysłu ciężkiego Niemiec przez
zagraniczne banki, w tym szczególnie amerykańskie. Sferę koncernów
i banków zostawił pan w swojej książce przezornie na boku. Komu bał się
pan narazić? GÖTZ ALY: – Na ten temat mówiło się i pisało przez cały
czas bardzo dużo. Że Henry Ford sympatyzował z Hitlerem, że Rockefeller
Foundation wspierał niemieckich rasistów, że niemiecki przemysł
wspierał reżym Hitlera. Ja skupiłem się dla odmiany na czym innym.
Mianowicie, jak w takim szaleńczym przedsięwzięciu utrzymana zostaje
stabilność wewnętrzna. Trzeba sobie to uzmysłowić: pierwsze dwa lata
potrzebowano na konsolidację, ostatnie dwa lata to była opóźniania
klęska. Czyli praktycznie naziści mieli osiem lat czasu, by dokonać
tego, czego dokonali. Dzisiaj przez ten okres nie da się przeprowadzić
jednej małej reformy podatkowej, nie wspominając o wschodnich landach,
które dołączyły do Bundesrepubliki dwa razy tak dawno. A więc ten
niesamowity rozmach, to wielkie wyładowanie atmosferyczne – jak się
okazało, potwornie niszczycielskie – musiały mieć taką siłę
przyciągania, że ludzie do tego lgnęli. – Jeżeli dobrze pana rozumiem, to te wiwatujące masy, które
widać na kronikach filmowych z tamtego okresu, te wyciągnięte
w hitlerowskim geście pozdrowienia setki tysięcy rąk – wszystko to jest
ustawione? Manipulowane? Ci ludzie cieszyli się tylko z tego, że mogą
sobie lepiej pożyć, lepiej pojeść, ubierać się we włoskie garnitury,
jedwabie, nylonowe pończochy i francuskie garsonki od Chanel? A Żydzi,
Cyganie, Polacy, Rosjanie byli im kompletnie obojętni pod warunkiem,
że dali sobie odebrać złoto i futra? Nie było w tych masach nienawiści,
tylko oportunizm? GÖTZ ALY: – Te wiwatujące masy to są czyste
filmy propagandowe. Takie filmy kręcono nie tylko za Stalina w Związku
Radzieckim, takie filmy powstawały również w latach 50-tych w Polsce.
Przecież masy wiwatowały również na Placu Czerwonym czy na Placu Defilad
w Warszawie. Nie miało to jednak wiele wspólnego z rzeczywistością. Te
sceny spod Pałacu Sportów w Berlinie, kiedy Goebbels krzyczy: „Czego
chcecie: masła czy armat?!” A tłum odpowiada rykiem: „Aaarmat!” –
to wszystko była zainscenizowana propaganda. Kiedy wybuchała druga
wojna, Niemcy jako naród byli potwornie przestraszeni. Nie było zachwytu
z powodu wybuchu wojny. Dla odmiany przez pierwsze 6 miesięcy pierwszej
wojny Niemcy byli w narodowej euforii. Natomiast kiedy napadem
na Polskę zaczęła się druga wojna – nie było społecznej akceptacji dla
tej ofensywy.
– Tego od pana nie kupię. Czytałam i słyszałam dosyć wypowiedzi,
m.in. byłego prezydenta RFN – Richarda von Weizsäckera, który sam był
żołnierzem, o tym, jak głęboko wierzono, że Polacy są ich arcywrogami,
a tereny wcielone po Wersalu do Polski muszą zostać odebrane. Oraz,
że dynamicznie rozwijający się dzięki zdrowej żywności i gimnastyce
jasnowłosy i błękitnooki naród aryjskich panów potrzebuje przestrzeni
do życia na wschodzie. Weizsäcker powiedział, że dopiero gdy jego brat
padł w kilka dni po rozpoczęciu wojny gdzieś w zachodniej Polsce,
to wtedy dopiero naszły go przemyślenia. Ale nie co do sensu
tej wyprawy, tylko co do sensu wojny jako takiej. Wierzę, że – tak jak
pan opisuje – w tym rauszu nagłego bogacenia się, rozdrapywania majątku
żydowskich sąsiadów – wielu nie zauważyło nawet, że Niemcy napadły
na Polskę. Ale niezależnie od prawdziwych celów, doprawioną na ostro
ideologią przesiąknęło wielu. Zbyt wielu. GÖTZ ALY: – Nie zamierzam wcale zaprzeczać,
że niezależnie od poglądów politycznych wielu głęboko w to wszystko
wierzyło. W końcu to się trzyma do dzisiaj – to poczucie
niesprawiedliwości z Trianon. Pomimo to nie było wówczas zachwytu
z powodu rozwoju sytuacji. Nie było na dworcach kobiet wymachujących
kwiatami na pożegnanie żołnierzy jadących na front. I tym właśnie
zajmuję się w swojej książce: w jaki sposób ówczesny rząd zainteresował
społeczeństwo tą wojną, przekonał je do niej. Tym bardziej że od razu
na początku było wiadomo, iż będzie to wojna toczona na dwóch frontach.
Lęk społeczeństwa został, co prawda na krótko, przełamany zwycięstwem
nad Francją. – Opisuje pan, jak reformami społecznymi, ułatwieniami
podatkowymi etc. rząd Hitlera przekonywał społeczeństwo do swojej
polityki. Ale opisuje pan również z wieloma szczegółami ten niesamowity
podwójny rabunek, jaki miał miejsce w całej Europie: oficjalnie –
do kasy państwa, choć i to wymknęło się szybko spod kontroli,
i nieoficjalnie – na własną rękę. GÖTZ ALY: – Moi czytelnicy przysyłają mi
rozmaite dowody tego, co się działo. Na przykład tu mam taki list pisany
przez pewnego żołnierza z Paryża 19 stycznia 1942:
Drodzy Rodzice i Rodzeństwo! Dzięki za list z 14 stycznia.
Rozglądałem się za tymi butami, ale można je dostać tylko na talon.
Zobaczę, czy mi się uda jeden skombinować. Kiedy dostanę żołd, wyślę wam
butelkę rumu. Zapakuję dobrze w gazety, żeby doszła cało. Pończochy
kosztują 8 Reichsmark i mają być podobno z jedwabiu, ale czy to naprawdę
jedwab, nie wiem. Mam je kupić? Dziś wysłałem wam paczkę: pół kilo
orzechów, z których 4 zjadłem, butelkę wody do włosów, dwie kostki
mydła, pasta do zębów, grzebień, pasek i krawat dla taty oraz 3,5 metra
materiału. Dałem sobie zrobić zdjęcie. Jeżeli dobrze wyjdzie, to każę
powiększyć do rozmiarów 30X44 cm i w kolorze. Oczywiście to kosztuje,
ale co tam !Inaczej pieniądze pójdą na piwo. Tu w Paryżu mamy specjalne
miejsca dla żołnierzy: kina, kawiarnie i teatry, gdzie ceny są niskie.
To są najlepsze kina, kawiarnie i teatry Paryża-meble i boazerie
z drzewa dębowego i czerwonego pluszu. Jedzenie mamy niezłe, ale za
mało. Nie mogę pisać o tym więcej, żeby nie oskarżono mnie o bunt. (…)
Kończę i pozdrawiam Was. Wasz Hermann. – Pisze pan o tym, jak odpowiednimi przepisami i dzięki podwyżce żołdu kupiono entuzjazm armii… GÖTZ ALY: – Podczas pierwszej wojny żołnierze
i ich rodziny byli bardzo źle potraktowani przez rząd. 21 lat później
wszystkie te błędy naprawiono z nawiązką. Poborowi i oficerowie
otrzymali nie tylko podwyżki żołdu, ale daleko idącą pomoc „mającą
utrzymać uprzedni poziom życia”; rząd spłacał za nich pobrane uprzednio
kredyty, w tym nawet kredyty budowlane i obciążenia hipoteczne,
ubezpieczenia,a nawet abonamenty za zamówione wcześniej gazety. Rodziny
żołnierzy również dostawały znaczną pomoc. Wszystkie urzędy zostały
odgórnie zobowiązane do tego by szybko i niebiurokratycznie „umacniać
dobry nastrój narodu, w pierwszym rzędzie szerokich mas ludowych”.
W październiku 1939 gazety doniosły, że na żądanie Goeringa
„narodowosocjalistyczny rząd uwalnia wszystkich żołnierzy na froncie
od troski o rodziny”. Co znaczyło, że oprócz wszelkich apanaży,
ubezpieczeń społecznych, przydziałów węgla i kartofli oraz rozlicznych
przywilejów także czynsz został całkowicie przejęty przez państwo. Tym
sposobem kupiono serca pozostałych w domu kobiet: żon, sióstr i matek
żołnierzy. Tym bardziej że żołnierzom ma froncie wypłacano 15 proc.
żołdu netto, a całą resztę wskazanym przez nich członkom rodziny.
Spowodowało to nagłą niezależność kobiet, bo żony i matki dysponowały
w ten sposób pozostałymi 85 proc., czyli w praktyce niezłą gotówką i nie
musiały się ze sposobu jej wydawania tłumaczyć. Do tego rząd płacił
za wszystkie ekstra wydatki, np. za sprzątaczki lub opiekę do dzieci
wielodzietnych rodzinach, a nawet kosztowne wykształcenie dzieci. Tym
sposobem biedne do niedawna robotnice nie musiały iść do fabryki.
Zamiast tego szły do fryzjera. Według danych liczbowych rodziny
niemieckich żołnierzy otrzymywały prawie dwa razy tyle netto, co rodziny
amerykańskich lub brytyjskich żołnierzy. Ten rodzaj
polityczno-socjalnego przekupstwa trzymał mocno w garści ludowe państwo
Hitlera. – Człowiek własnym oczom nie wierzy czytając cytowane przez
pana uzupełnienia do rozporządzenia samego Goeringa w sprawie
nieograniczonej ilości bagaży, które miał prawo przewozić osobiście
żołnierz lub oficer,czyli tego wszystkiego, czego nie chciał z obawy
powierzyć poczcie polowej. Otóż mówi się tam, że żołnierz ma prawo mieć
ze sobą tyle bagażu, ile zdoła udźwignąć bez korzystania z rozmaitych
troków, pasków i rzemyków. Skoro zaistniała potrzeba aż takiego
uzupełnienia, to łatwo wyobrazić sobie, co się działo…
– Oficjalnie na początku wojny każdy niemiecki żołnierz mógł otrzymać
pocztą polową z domu 50 Reichsmark, wkrótce 100. Do tego przed Bożym
Narodzeniem miał prawo dostać z domu dodatkowo 200 Reichsmark po to,
by mógł kupić „porządne prezenty”.
Kwatermistrz stacjonujących w Belgii sił Wehrmachtu tak pisał w swoim
raporcie: „Trzeba nadmienić, że z tego powodu grozi całkowite
opróżnienie miejscowego rynku”. Żołnierze stacjonujący w Holandii mogli
wydać dodatkowo 1000 Reichsmark (dziś byłaby to równowartość 10 tysięcy
euro) w miesiącu. Tyle oficjalnie. Nieoficjalnie mógł każdy żołnierz
przywieźć sobie z przepustki w domu tyle gotówki, ile tylko chciał lub
mógł. Bardzo szybko przestano to na granicy sprawdzać. Gotówka ta była
zamieniana na miejscową walutę, a za tej pomocą wykupywano wszystko
do cna. Zamówienia przychodziły z domu i adresatami milionów paczek
przechodzących przez pocztę polową były głównie kobiety.
Jeszcze dzisiaj postarzałym oczy lśnią na wspomnienie
wszystkich tych wspaniałości: buty z Afryki Północnej, szampan, aksamit
i jedwab z Francji, likiery, kawa i tytoń z Grecji, miód i boczek
z Rosji, śledzie całymi beczkami z Norwegii (trzeba było zorganizować
specjalny urząd poczty polowej wyspecjalizowany wyłącznie do wysyłek
transportów ze śledziami), o delikatesach z Rumunii, Węgier czy choćby
Włoch nie wspominając. Heinrich Böll pisał do żony z Galicji, gdzie
w Stanisławowie leżał krótko w szpitalu: „Tak się cieszę, że mogłem
wspomóc Was tym masłem”. „Mam dla Was pół świniaka” – anonsował tuż
przed przyjazdem do domu na krótki urlop. Gdy po 1 października 1940
zniesiono granicę celną pomiędzy Rzeszą i Protektoratem Czech i Moraw,
sam wysoki protektor skarżył się w oficjalnym sprawozdaniu na szaleństwo
zakupowe żołnierzy i oficerów. „Półki z bagażami w pociągach do Rzeszy
wypełnione są pod sam sufit ciężkimi walizami, wypchanymi torbami
i nieforemnymi tobołami. Zdumiewające, co można znaleźć w bagażach
wysokiej rangi oficerów i urzędników: futra, złoto, zegarki, lekarstwa
i buty – a wszystko to w niewyobrażalnych ilościach”. W ten sposób
osładzano armii żołnierzy oraz armii pracowników cywilnych wysłanych
do pracy na okupowanych terenach, a także ich rodzinom uciążliwości
wojny i rozłąki. Tak rodziła się lojalność wobec systemu.
Pamięć o tym w Europie nigdy nie zaginęła. Ja też
wiem, pod jaką mniej więcej szerokością geograficzną znajduje się
majątek mojej rodziny i ze strony ojca i ze strony matki zrabowany im
w czasie wojny. Zdarzyło mi się nawet w pewnym zasobnym berlińskim
mieszkaniu rozpoznać drogocenną srebrną wazę, która widnieje na jednym
z dwóch zachowanych zdjęć z domu rodzinnego mojej mamy w Warszawie.
Oczywiście nie mam pewności, czy to nasza, czy jakaś bardzo podobna,
w każdym razie brat pana domu był w czasie wojny w Warszawie, gdzie
zginął podczas powstania, ale od tamtej pory mam psychiczne trudności
z utrzymywaniem kontaktów z tą rodziną… O zagrabionym majątku Żydów europejskich można mówić całymi godzinami.
Deportacje Żydów do obozów zagłady następowały też geograficznie według
mapy bombardowań alianckich. 4 listopada 1941 roku pisał w swoim
sprawozdaniu wiceprezydent do spraw finansowych miasta Kolonii, że 21
października rozpoczęto wysiedlenia Żydów z Kolonii i Trieru, aby
zwolnić mieszkania dla zbombardowanych obywateli niemieckich. Z tego
samego powodu wysiedlono do getta w Litzmanstadt (Łódź) 8 tys. Żydów
z Berlina, Kolonii, Hamburga, Frankfurtu nad Menem i Düsseldorfu.
Dziesięć dni później nastąpiła druga fala wysiedleń z innych miast
niemieckich, które zostały zbombardowane przez aliantów: 13 tys.Żydów
wysiedlono do gett w Rydze, Kownie i Mińsku. Oficjalnie na głowę wolno
było wysiedlonym z Niemiec Żydom zabrać 50 kilogramów. Oczywiście
pakowano najcenniejsze oraz ciepłe rzeczy. Walizki te przeważnie
zostawały już na dworcu, ponieważ był to trick w celu uniknięcia paniki
oraz po to, aby ofiary same wysortowały najlepsze rzeczy. Tak stało się na przykład z Żydami wysiedlonymi z Królewca. Kufry zostały na dworcu, a oni trafili do obozu Mały Trościeniec koło Mińska.
Do Zagębia Ruhry latem 1943 r. przybyły transporty zrabowanych rzeczy
po czeskich Żydach. Kierownik praskiego Treuhand, czyli Powiernictwa,
pisał w raporcie z dumą, jak to pod jego nadzorem dobra pożydowskie
stały się „dobrem ludowym”. Lista głównych kategorii z lutego 1943 (już
dobrze przebranych) wyglądała imponująco: 4 817 kompletnych sypialni,
3907 kompletów kuchennych, 18 297 szaf, 25 640 foteli, 1 321 741
urządzeń gospodarstwa domowego, 778 195 książek 34 568 par butów,
1 264 999 sztuk bielizny, odzieży i innych rzeczy. W końcu 1943 roku
pełnomocnik w Belgii poskarżył się, że żądania Berlina dostarczania
mebli oraz innych przedmiotów są zawyżone. Tak długo, jak nie zostanie
przeprowadzona kolejna fala deportacji żydowskich nie jest on w stanie
wypełnić zamówień. Kiedy przez kilka miesięcy nic się nie stało, sam
zwrócił się do Gestapo, by „w interesie zbombardowanych w Rzeszy”
natychmiast aresztować pozostałych w Lüttich, czyli Liege, 60 żydowskich
rodzin. Oczywiście mówię tu tylko o łupach przeznaczonych dla
indywidualnych osób lub rodzin. Nie dyskutujemy teraz o tym, co trafiało
do Banku Rzeszy, ani o łupach wskutek aryzacji takich jak fabryki,
hotele, wille, domy czy inne nieruchomości, samochody etc. etc.
– A co do zakupów żołnierzy – gdyby jeszcze pieniądze za kupione
towary zostawały w danym kraju… ale przecież okupacja znaczyła ni mniej
ni więcej tylko rabunek lokalnych bogactw, w tym także zabór wszelkich
dochodów. Wydane przez żołnierzy pieniądze z kas sklepowych w Belgii,
Holandii, a po upadku Mussoliniego także i Włoch, wędrowały z powrotem
do Banku Rzeszy… GÖTZ ALY:
– Nie tylko to. Już przed wojną wskutek pełnego
zatrudnienia i stałego podnoszenia kosztów socjalnych i masowych
ubezpieczeń niepomiernie wzrosło negatywne saldo w budżecie Rzeszy.
Jednocześnie wzrosła siła nabywcza społeczeństwa przy cofnięciu się
produkcji dóbr konsumpcyjnych na rzecz przemysłu zbrojeniowego. Zrobiono
więc wszystko, aby nieuniknioną inflację przenieść na tereny okupowane.
Do tego kosztami okupacji obciążano okupowane kraje. Nazywało się
to „danina na rzecz obrony” – Wehrbeitrag. Taka Polska , konkretnie
wówczas Generalna Gubernia, nie była oficjalnie okupowana, lecz
znajdowała się „pod ochroną militarną” i musiała za to słono płacić.
Gdy np. ustalona przez ministra finansów Rzeszy danina za rok 1941
w wysokości 150 mln. złotych nie starczyła, zmuszono GG do spłaty wiosną
1942 daniny za poprzedni rok w dodatkowej wysokości 350 mln. Czyli
w sumie 500 mln. zł. Na rok 1942 ustalono kontrybucję w wys. 1,3
miliarda złotych, a w roku 1943 minister zażyczył sobie 3 miliardy.
Dodatkowo Wehrmacht wystawiał Generalnej Guberni rokrocznie rachunki
za swą służbę i utrzymanie stacjonujących żołnierzy. Np. za rok 1942
rachunek opiewa za 400 tysięcy żołnierzy na 100 mln. Złotych
miesięcznie, choć faktycznie w GG znajdowało się „tylko” 80 tys.
żołnierzy. Bank emisyjny w Polsce musiał każdy gram złota oddać bankowi
Rzeszy. Wartość złota była następnie poświadczana pro forma na papierze.
To samo dotyczyło wszelkich dewiz. Aby pokryć rosnące koszty komunalne
GG gubernator Frank podniósł podatki od nieruchomości. Dotyczyło
to tylko Polaków. Żyjący w GG Niemcy do granicy 8 400 zł dochodów
rocznie nie płacili żadnych podatków. Także i pod tym względem żyło się
Niemcom na terenach polskich znacznie bardziej komfortowo aniżeli
w Rzeszy. W każdym razie zastosowano bardzo przemyślny system
finansowania kosztów wojny przez okupowane kraje. Także rabunek mienia
dzięki doświadczeniom z aryzacją mienia żydowskiego w Niemczech w 1938
roku polegał na ciekawym tricku, który dzisiaj pozwala wymigać się
od wszelkiej odpowiedzialności. Przeprowadzano bowiem wszystkie te
transakcje przez pozostawione przy życiu banki danych krajów, a dopiero
potem sumy te składały się na całą kontrybucję.
– Tłumaczy to pan w swojej książce bardzo dokładnie i za pomocą wielu
liczb oraz oddzielnie dla wielu okupowanych krajów. Pomimo
tej buchalterii czyta się to jak kryminał. Trzeba być Niemcem, to znaczy
urodzić się i wychować w tym najbardziej skomplikowanym systemie
podatkowym świata, żeby było się w stanie nie tylko przeorać dostępne
archiwa pod tym kątem, ale jeszcze wszystkie te tricki przejrzeć. Proszę
potraktować to jako komplement. Walnął mnie pan niczym obuchem
rozdziałem na temat potrójnego wykorzystania robotników przymusowych. GÖTZ ALY: – Piszę obszernie i podając ścisłe liczby,
jak robotnicy przymusowi niezależnie od swych niewolniczych zarobów bez
własnej wiedzy byli obdzierani ze składek na fundusz rentowy
i ubezpieczenia. Tak więc powojenni niemieccy renciści oraz kasy chorych
korzystali przez lata także ze składek niewolników Rzeszy.
– Gdyby się o tym dowiedzieli, to po wojnie ci, co przeżyli, mieliby
prawo doliczyć sobie lata pracy dla Niemców do stażu pracy,
a odszkodowania powinny im zapłacić nie tylko koncerny przemysłowe,
ale i fundusze rentowe oraz kasy chorych. GÖTZ ALY: – Osobiście uważam, że każdy obywatel
Niemiec do dzisiaj korzysta z ograbienia całej Europy, każdy więc
powinien złożyć się choćby drobną sumą na refundację, gdyby chciał być
moralnie w porządku.
Konkretnie: ubezpieczenia chorobowe dla rencistów
mielibyśmy także i bez Hitlera, tak jak mają je wszystkie postępowe
państwa Europy, ale my dostaliśmy je już w 1941 roku. I dlatego tylko,
że całe wpływy na ubezpieczenia socjalne płacone były z kieszeni
robotników przymusowych oraz ofiar, w szczególności ofiar żydowskich
zapracowanych na śmierć w tzw. szopach w gettach albo w KZ-tach. I teraz
jest taki problem: jedni pracowali w fabryce Daimlera-Benza,
którego aktualny adres oraz numer konta posiadamy i dziś. A inni
pracowali bezpośrednio na rzecz państwa Hitlera i wpływy szły na rzecz
wszystkich obywateli III Rzeszy. Obywatele jeszcze żyją, ale tego
państwa już nie ma.
Moja książka daje mnóstwo argumentów dla żądań restytucyjnych. Jako
obywatel jestem im przeciwny, bo po co mają się o to spierać nasze
dzieci? Ale jako historyk muszę to zbadać i zapisać. I jako historyk
muszę zbadać i opisać, co było w historii dobre, a co było złe. Muszę
to wysublimować i opisać konsekwencje. Jednak wiem dokładnie i moje
badania to potwierdzają, że nie ma czysto dobrych i czysto złych faktów
i w prostej linii od nich tylko dobrych lub tylko złych konsekwencji. Naziści wprowadzili mnóstwo ustaw i regulacji, które służyły z pożytkiem całemu narodowi wiele dziesiątków lat, lub służą nadal.
– A także całe mnóstwo negatywów, które utrzymały się po dziś dzień,
ze słynnym „prawem krwi” na pierwszym miejscu… Czy wie pan, że te pana
twierdzenia i wyliczenia cytowane są na stronach internetowych
neonazistów? GÖTZ ALY: – Wiem, ale nie jestem odpowiedzialny za to, jak i w jakim kontekście oraz przez kogo jestem cytowany. – Pomimo tej bezprzykładnej wojennej grabieży pisze pan
w wielu miejscach, że wojna się Rzeszy nie opłaciła, że ludowe państwo
Hitlera na długo przed 8 Maja 1945 poniosło ekonomiczną plajtę. Prawdę
mówiąc, nie chce mi się w to wierzyć. A te gigantyczne koncerny? Czy one
nie płaciły podatków? GÖTZ ALY: – Proszę nie zapominać, że wielki przemysł
nie miał zaufania do Hitlera. Przez cały czas wyprowadzano za granicę
gigantyczny kapitał… Koncerny były bardzo sceptyczne wobec narodowych
socjalistów. Nie ufały Hitlerowi i nie chciały inwestować w pożyczkę
narodową. Tym bardziej po Stalingradzie, kiedy już było wiadomo,
że klęska jest nieuchronna. Podobnie było z indywidualnymi obywatelami,
tyle że później. Na wiosnę 1945 nagle wszyscy zaczęli podejmować
na gwałt gotówkę złożoną w banku. Zaufanie i lojalność prysły, kiedy
okazało się, że niewiele da się z tego państwa wycisnąć.
– Pozwoli pan, że zacytuję na koniec jeden z akapitów (str. 359-360): [quote]…Kiedy Trzecia Rzesza została wreszcie niemal
pokonana przez aliantów i tonęła w gruzach, Fritz Reinhardt (minister
finansów, odpowiedzialny za zrabowane Żydom złoto – przyp. JMW)
przedstawił 16 stycznia 1945 ostatni rzut oka na straconą przyszłość.
Rząd przeznaczy w przyszłości ponad 5 miliardów Reichsmark rocznie
na pomoc szkolną dla dzieci. Suma ta według ówczesnych miar była ponad
wszelką miarę wysoka. „Następnym krokiem w odciążeniu rodzin – tłumaczył
– będzie zniesienie kosztów wykształcenia, opłat za naukę i przybory
do nauczania”. W ten sposób miały powstać „silne, upolitycznione,
gospodarczo i finasowo zdrowe Wielkie Niemcy jako pierwsze opiekuńcze
państwo na ziemi” (podkr. JMW)…[/quote] Nie tylko w tym miejscu, choć w tym szczególnie, czytelnik
uzmysławia sobie, ile socjalnych udogodnień i przywilejów przetrwało
do obecnych czasów i są one lub już zostały zlikwidowane przez rząd
socjaldemokratów. A z czego finansowano to wszystko przez 60 lat? Niech
to pytanie wisi w powietrzu, bo chyba ani Pan, ani nikt nie jest
w stanie na nie odpowiedzieć. Dziękuję Panu za rozmowę, a czytelnikom
polskim życzę, aby Pana książka jak najszybciej do nich trafiła. Rozmowa z niemieckim historykiem Götzem Aly ukazała się w „Odrze” 9/2005
Dlaczego Polacy to biedacy?
Przedsiębiorca z Nowego Sącza pokazuje, jak firmy z Unii niszczą
konkurencję
Dlaczego, choć jesteśmy
w jednej Unii Europejskiej od 12 lat, to wciąż zarabiamy
czterokrotnie mniej niż w bogatszych krajach? Ryszard Florek,
biznesmen z Nowego Sącza, założyciel firmy Fakro dokładnie
zdiagnozował jedną z przyczyn. Europejskie koncerny robią
wszystko, aby stłamsić rodzącą się w nowych krajach UE
konkurencję.
Wojna
wśród producentów okien dachowych, między duńskim Veluksem i
nowosądeckim Fakro, rozgorzała na nowo. Sprawa już dawno wyszła
poza prosty spór o to kto ma niższe ceny, dłuższe gwarancje i
lepsze patenty poprawiające życie klientów. Ryszard Florek i jego
współpracownicy opracowali listę bardzo poważnych zarzutów,
odkrywając kulisy funkcjonowania wspólnego i rzekomo wolnego rynku
Unii Europejskiej.
Ryszard Florek, Fakro
Jeśli w Unii lub w Polsce nie zmienimy dotychczas
obowiązujących zasad, to nie mamy szans na zmianę sposobu podziału
zysków, ani na rozwój polskich firm. Polskie firmy nie mając
takiego kapitału, ani efektu skali nie są w stanie rozwijać się,
konkurować, a tym samym wpływać na zmianę tych proporcji.
Zachodnie koncerny oprócz posiadania wysokich korzyści skali oraz
kapitału, posiadają również zdolności do manipulacji kosztami i
cenami produktów oraz wykorzystywania swojej siły rynkowej tak,
żeby bez żadnych ograniczeń mogli, w zgodzie z obecnym unijnym
prawem zniszczyć rodzącą się w krajach Europy Środkowo-Wschodniej
konkurencję
Według przedsiebiorcy, Velux, dysponujący 75-85 procentowym
udziałem w rynku okien dachowych na świecie robi wszystko, aby nie
dopuścić do rozwoju konkurencji. To "wszystko" przyjęło
formę agresywnej walki rynkowej wymierzonej w zawodnika numer 2 na
świecie czyli firmę z Nowego Sącza. Oto przykłady: Stosowanie
drapieżnych cen. Na rynkach gdzie polska firma rozwija
sprzedaż i stanowi zagrożenie dla potentata: w Czechach, Rosji, na
Słowacji i Łotwie, ten sprzedaje swoje okna poniżej kosztów
produkcji, twierdzi Fakro. Utracone zyski rekompensuje sobie na
rynkach, gdzie ma ugruntowaną pozycję, m.in. w krajach Europy
Zachodniej.
Fakro
Tania marka do walki z konkurencją. Fakro
twierdzi, że elementem strategii Veluxa było wprowadzenie na rynek
siostrzanej marki tanich okien dachowych RoofLITE. Celem nie było i
nie jest normalne konkurowanie i zdobywanie rynku, a jedynie
zamykanie Fakro kolejnych możliwości i opcji rozwoju poprzez
oferowanie niezwykle tanich produktów. Super-rabat dla
swoich. Velux wynagradza lub karze dystrybutorów okien
dachowych za pomocą przyznawania lub odbierania dodatkowych
świadczeń, premii i rabatów, w zależności od tego, jaką dany
dystrybutor ma relację z polską firmą. Wyobraźcie sobie, że
przychodzicie do salonu budowlanego i dystrybutor przy każdej okazji
wciska wam "lepszy duński produkt", bo za te okna ma
najwyższą marżę. A im więcej ich sprzeda, tym lepsze warunki
uzyska u producenta. W takich firmach
żaden sprzedawca nie poleci polskich okien klientowi.
Umowy
na wyłączność. Velux zawiera je z innymi podmiotami,
producentami komponentów niezbędnych do produkcji okien dachowych.
Umowy nie pozwalają Fakro uzyskać produktów lub usług od tego
samego podmiotu. W niektórych przypadkach chodzi o jedynego dostawcę
danego produktu na rynku. Florek podawał przykład zakontraktowania
przez konkurenta całej rocznej produkcji szyb hartowanych, czy
okuć.
Jeśli dodać, do tego że Velux dysponuje 20 krotnie
większym kapitałem od Fakro, to na tak poustawianym rynku Polacy
zawsze będą zbierać cięgi. Wystarczy przypomnieć inną wojnę
Lego z producentem kloców Cobi - gdzie w sporze prawnym Duńczycy
zażądali nawet zniszczenia maszyn polskiej firmy.
Ryszard Florek, Fakro
Kiedy zaczynaliśmy, w Europie było ponad 30 firm
produkujących okna dachowe - polskich, czeskich, słowackich,
rosyjskich, rumuńskich. Dziś albo już ich nie ma, albo odnotowują
straty. Rynek globalny jest bardzo brutalny. Nasz konkurent, walcząc
z nami, przy okazji wyciął ich prawie wszystkich.
Oczywiście wszystkim tym zarzutom Velux stanowczo zaprzecza.
Jorgen Tang-Jensen, szef firmy Velux, w rozmowie z naTemat
przekonywał, że wszystkie działania jego firmy są zgodne z prawem
i nie są wymierzone w polskiego producenta. Duńczycy punktują, że
we wszystkich spółkach w Polsce zatrudniają ponad 3300 osób. W
Polsce produkują okna warte ponad 1,4 mld zł. Przez ostatnie 3 lata
zainwestowali u nas przeszło 350 mln zł, głównie w modernizację
i rozbudowę linii produkcyjnych. Jednak sama zapowiedź konferencji
prasowej Fakro sprowokowała ripostę Veluksa i komunikat o
naruszeniu dóbr osobistych spółki. Pracownicy duńskiej firmy
stali przed wejściem na konferencję Florka i rozdawali ulotki, że
wszystko o czym mówi się w środku to nieprawda.
Duńczycy nas
kolonizują? Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że
kilkanaście lat temu, kiedy polska firma zaczynała się dynamicznie
rozwijać, Duńczycy złożyli polskiemu przedsiębiorcy propozycję
odkupienia udziałów w biznesie. Podczas spotkania emisariusze
koncerny narysowali Polakowi dokładny schemat włączenia polskiej
firmy do grupy. Florek uniósł się honorem, nie chciał się
sprzedać i od tej chwili rozpoczęła się wojna na wyniszczenie.
Kto pierwszy rozpocznie produkcję w Chinach, kto kupi lepszy prezent
na urodziny szefowi związku niemieckich dekarzy, kto pierwszy
opatentuje nowy system klamek, zaczepów montażowych i przy okazji
oprotestuje patenty przeciwnika. Przyczynkiem jednego z absurdalnych
procesów była rzekomo źle napisana instrukcja montażu okna – co
mogło zagrażać bezpieczeństwu użytkowników.
Pierwszy raz
Fakro poskarżyło się na działalność konkurenta w 2009 roku.
Skarga złożona w polskim UOKiK trafiła wówczas do Komisji
Europejskiej. Postępowanie zakończono bez rozstrzygnięcia. Od
tamtej pory Florek i jego zespół cały czas zbierali dowody
nadużywania pozycji przez potentata (kilka tysięcy stron relacji
zagranicznych handlowców, faktur, raportów z wywiadowni
gospodarczych
itd.) i teraz jeszcze uderza w jego czuły punkt.
Przedstawia
dane jak zagraniczny konkurent, organizując produkcję w Polsce,
przy okazji kolonizuje nasz rynek. Jeśli produkowane w Polsce
kompletne okno trafia na rynek niemiecki,
to podział zysków wygląda następująco: ze sprzedaży
zagranicznej jeden procent zysku trafia do Polski, 5 procent zasila
spółkę dystrybucyjną na rynku niemieckim, ale dzięki wymianie
faktur z duńską centralą 15 procent trafia do kasy firmy matki w
Danii. W ten sposób mimo, że 40 proc. globalnej produkcji w okien
dachowych odbywa się w Polsce. To w naszym kraju pozostaje zaledwie
2,7 proc. globalnych zysków tej branży. Skutek? To w Danii, a nie w
Polsce powstają dobrze
płatne miejsca pracy.
Ryszard Florek, Fakro
Największym dobrem państw tworzących Unię
Europejską jest dostęp do wspólnego rynku wewnętrznego. Unia
Europejska ma obowiązek stania na straży ładu, sprawiedliwości i
równego konkurowania na rynku wewnętrznym. Obecnie jednak z tego
dobra korzystają bogate kraje Europy Zachodniej, tym samym dostęp
do równej konkurencji biedniejszych krajów europejskich jest
znacznie ograniczony
Unia to lobby Skargi polskiej firmy i żądania
o poskromienie giganta trafiają w próżnię. W pierwszym
postępowaniu KE członkiem 3-osobowego zespołu do zbadania
biznesowego case'u był duński ekonomista Svend Albaek. Po
zakończeniu postępowania przygotował on artykuł do unijnego
biuletynu. Artykuł sprowadzał się do opisu, dlaczego Fakro nie ma
racji w sporze z Veluksem. Tekst opatrzył dopiskiem, że to jego
prywatna opinia, a nie oficjalne stanowisko, ale Velux do dziś
wykorzystuje materiał jako główny dowód własnej
niewinności.
Również teraz oskarżenia polskiej firmy
(opracowane przez zawodowych prawników) odbijają się jak piłka od
unijnego urzędu do spraw konkurencji. Florek twierdzi, iż dlatego,
że jego szefową jest Dunka Margrethe Vestager. I jeszcze podkreśla,
że od czasu rozszerzenia Unii Europejskiej w 2004 roku, stanowiska
Komisarza ds. Konkurencji oraz Dyrektora Generalnego ds. Konkurencji
nigdy nie przypadły urzędnikom pochodzącym z nowoprzyjętych
krajów. Ma to dowodzić, że duże firmy ze "starej unii"
bronią się przed rodzącą się konkurencją w nowych krajach
wspólnoty.
Tropów nie trzeba szukać daleko. Vestager w
wypowiedzi dla agencji Bloomberga (ale skierowanej do duńskich firm)
zapowiadała walkę o obronę duńskich interesów w Brukseli.
Dlatego trudno się dziwić oświadczeniu urzędu. "Rozpoczęcie
analizy skargi Fakro wymagałoby znacznych zasobów i najpewniej
byłoby nieproporcjonalne ze względu na ograniczone
prawdopodobieństwo stwierdzenia występowania naruszenia".
Kapitalizm
nas wyzwolił? Pracujemy dziś dłużej niż w średniowieczu
12 listopada 2016, 12:45 |
Aktualizacja: 14.11.2016, 12:57
Panuje dość powszechne przekonanie, że dawniej losem człowieka
była praca ponad siły. I dopiero kapitalizm ludzkość z tej
pułapki wyzwolił. Fakty pokazują jednak, że było dokładnie
odwrotnie.
Oczywiście wszyscy przypomną zaraz, że zanim doszło do
ustawowego ograniczenia dniówki do ośmiu godzin (40 godzin
tygodniowo), robotnicy tyrali nawet dwa razy tyle. Faktycznie. Praca
po kilkanaście godzin na dobę była chlebem powszednim
XIX-wiecznego robotnika. Istnieją statystyki dowodzące, że w roku
1840 w Wielkiej Brytanii pracowało się 70 godzin tygodniowo. Co
daje grubo ponad 3 tys. przepracowanych godzin rocznie. Na tym tle
dzisiejsze 1,8–1,9 tys. godzin rocznie (a w Polsce to nawet 1963
godziny, według nowych danych OECD) wydaje się rajem na ziemi.
Tylko że jest jeden problem. Takie porównanie nie uwzględnia
tego, ile właściwie pracowało się wcześniej. A więc zanim
kapitalizm wprowadził ludzkość na ścieżkę szybkiego wzrostu. A
może raczej należałoby powiedzieć, zagnał większą część
populacji
w kierat. Próbował to pokazać już wiktoriański ekonomista
Thorold Rogers (1823–1890). Szacował on, że w średniowieczu
robotnik rolny był „w pracy” nie dłużej niż 8 godzin. Rogers
komentował w ten sposób postulaty skrócenia czasu pracy wysuwane
przez rodzące się ruchy robotnicze. „To nie jest żadna
fanaberia. Oni postulują powrót do tego, co było normą jakieś
400 czy 500 lat temu”.
Rogers oraz wszyscy następni ekonomiści zajmujący się
problemem czasu pracy nie bazowali oczywiście na gotowych
statystykach. Bo takie nie istniały. Opierali się jednak na mocnych
dowodach. Czyli na dokumentach z epoki. Na przykład na opisach
takich jak ten elżbietańskiego kronikarza (XVI wiek) Jamesa
Pilkingtona, biskupa Durham. Który delikatnie nawet pomstował na
współczesnych mu robotników rolnych, którzy „nie przychodzą
wcześnie, bo muszą się wyspać”. A jak już przyjdą, to nie
zaczynają dniówki bez śniadania. W południe oddalą się na
drzemkę. Po południu mają zaś jeszcze jedną przerwę na posiłek.
Innym źródłem dla takich szacunków są dokumenty określające
warunki zatrudniania służby. Pisał o tym jeszcze przed drugą
wojną historyk H.S. Bennett w książce „Life on the English
Manor. A Study On Peasants Condition 1150–1400” (Życie w
angielskim dworze 1150–1400). Z jego odkryć wynika, że gdy
służący musiał być na nogach przez cały dzień od rana do
świtu, to liczyło mu się to jako dwie dniówki. Znów więc
normalnością było owe osiem godzin lub mniej.
>>> Czytaj też: Pracujemy
najdłużej od 6 lat. Opublikowano najnowszy raport OECD
Do tego dodać należy całą masę świąt kościelnych (nie
tylko niedziele), gdy praca była jeśli nie zabroniona, to na pewno
mocno ograniczona. I tu literatura jest obfita. Szacuje się (choćby
Edith Rodgers w książce „Discussion of Holidays in the Later
Middle Ages”), że w Anglii czas świąteczny zabierał około
jedną trzecią roku. We Francji na wolne składały się 52
niedziele, 38 świąt oraz 90 dni odpoczynku. W Hiszpanii zagraniczni
podróżnicy ze zdziwieniem notowali, że wakacje trwały tam w sumie
ok. pięciu miesięcy.
Nie zapominajmy też o sile przetargowej pracownika najemnego.
Która bywało, że znacząco rosła. Zwłaszcza gdy w wyniku
epidemii (dżuma w XIV wieku) albo wojen zaczynało brakować rąk do
pracy. Wygląda jednak na to, że mieszkańcy średniowiecznego
Zachodu zachowywali się wówczas zupełnie inaczej niż dzisiejszy
pracownik wychowany do życia w kapitalizmie. Dziś jest bowiem tak,
że gdy popyt na pracę rośnie, to teoretycznie zaczyna się „rynek
pracownika”. Czyli (znów teoretycznie, bo w praktyce to różnie
bywa) w górę powinny iść płace.
W średniowieczu też szły. Co sprawiało, że ówczesny robotnik
szybciej zarabiał sobie wystarczającą (z jego punktu widzenia)
sumę. I wtedy odmawiał dalszej pracy. Jeszcze bardziej czas
odpoczynku przedłużając. Z dzisiejszego punktu widzenia jest to
posunięcie raczej nietypowe. Co tylko pokazuje, że kierat, o którym
pisałem na początku tego tekstu, jest zjawiskiem jak najbardziej
realnym.
Spróbujmy spojrzeć na niemieckie obozy śmierci, tortur, cierpienia i
nieszczęścia wyłącznie jako na szereg cyfr, rysowanych zakrwawioną,
brudną kredą na wielkiej tablicy, na której się dodaje i odejmuje dane
potrzebne Hitlerowi do wygrania wojny. I tutaj chciałbym zawołać jak
najgłośniej: Hitler przegrał tę wojnę, bo nie umiał się pozbyć
psychologii zbuntowanego niewolnika. Czym był Hitler? – wykolejeńcem,
pętakiem po wiedeńskich domach noclegowych, pariasem społeczeństwa.
Hitler w młodości jest wciąż upokarzany, pochodzi z bękartów, nie zdaje
egzaminów do szkół, ludzie śmieją się z jego aspiracji malarskich, które
kocha, głoduje, jest szturchany, poniewierany. Czym był hitleryzm w
swoich początkach? Był to ruch ludzi głodnych i bezrobotnych; ruch ludzi
upokarzanych społecznie i narodowo; bo hitleryzm powstał po klęsce
Niemiec i w czasie okupacji ziemi niemieckiej przez wojska obce. I oto
ten zbuntowany niewolnik wyżywa się w feeriach czerwonych chorągwi z
czarnym krzyżem, oblewanych światłem reflektorów, w milionach ludzi
podnoszących jednocześnie ręce, w parteitagach, a wreszcie zwycięża
Europę, zaczyna walczyć ze światem.
Kiedyś w 1866 roku Prusy zwyciężyły Austrię i pyszne wojsko pruskie
przygotowywało się do wejścia do Wiednia. I oto ów prawdziwie wielki mąż
stanu, Bismarck, powiedział: „Do Wiednia wkraczać nie będziemy, bo to
upokorzy Austriaków, którzy mogą być nam potrzebni, mogą być naszymi
sojusznikami”. Generalicja, wojsko, król ryczeli z oburzenia. Bismarck
postawił na swoim. Był w tym wspaniały umiar władcy, który umie panować.
Po klęsce Francji w 1940 roku cała Europa jest zależna od Niemiec,
które od czasu do czasu zdobywają się na jakieś gesty, frazesy,
deklamacje na temat wspólnoty interesów Europy walczącej z siłami
pozaeuropejskimi. Cóż z tego, kiedy gesty te są dźwiękiem pustym,
symbolem nie tego, co jest, lecz tego, czego nie ma. Zbuntowany
niewolnik nie umie zaprzestać swej zemsty, nie umie powstrzymać swej
nienawiści, chęci ucisku, gwałtów, zniszczenia. Jego próby poskromienia
swej natury są śmiesznie bezradne: Hitler odsyła trumnę Orlątka z
Austrii do Paryża, ale jednocześnie zatrzymuje jeńców francuskich w
Niemczech, rozstrzeliwuje okrutnie i głupio zakładników, pompuje w naród
francuski nienawiść do okupanta, jak tylko może, wyciska Francję
gospodarczo jak cytrynę. Gdybyśmy wchodzili w szczegóły polityki
niemieckiej w czasie tej wojny, to stwierdzilibyśmy, że nie tylko pobite
Francja, Belgia, Holandia, Norwegia były uciskane i masakrowane przez
Niemców, ale Hitler był także złym sojusznikiem dla Włoch, dla Węgier,
dla Rumunii i wszystkie te państwa marzyły, aby sojuszu tego się pozbyć.
Hasło „Niemcy na czele Europy” ani przez chwilę nie było poważane,
skoro cała Europa za największe niebezpieczeństwo uważała przedłużanie
panowania Hitlera. Jeśli politykę narodu polskiego podczas tej wojny
można uznać za politykę Donkiszota, lub nawet smarkacza, na którego
działa każda prowokacja, to polityka Hitlera była polityką wściekłego
psa – rzucał się i kąsał wszystkich naokoło i zarażał świat swoją
wścieklizną.
Niemcy podczas tej wojny sprawiają wrażenie, że w ogóle zapomnieli o
wyrazie „polityka”. Ich polityką było tylko użycie siły. Niemcy z natury
nie są rasistami. O nie! Prawdziwymi rasistami na świecie są Anglicy.
Zupełnie inaczej potępiany jest w ludowej świadomości moralnej stosunek
płciowy z Murzynem w Anglii a w Niemczech. Wściekła propaganda rasizmu
rasy niemieckiej, germanizmu, przez Hitlera, była dlatego właśnie taka
wściekła, że naród ten był daleki od tych pojęć. W Anglii do rasizmu
nikt nikogo nie zachęca, przeciwnie, wszyscy go potępiają, wyklinają,
lecz tkwi on we krwi tego narodu; ten, kto będzie się ze mną pod tym
względem spierał, niech pojedzie do angielskich kolonii i niech zobaczy.
W Niemczech, zbuntowany niewolnik, Adolf Hitler, chciał ten rasizm
dopiero narzucić swemu narodowi. I dlatego postawił nie na politykę,
lecz na siłę, aby jakimś rekordowym wyczynem siły wszczepić swemu
narodowi poczucie jego wyższości. I dlatego zamiast stworzyć dokoła
Niemiec konfederację państw niepodległych, równoprawnych z Niemcami,
Hitler postawił na V1, V2, na projekty bomby atomowej. Gdyby zwyciężył,
wszyscy bylibyśmy niewolnikami.
Co tam mamy mówić o stosunku Niemiec do Polski podczas okupacji. Polska najzajadlej z Niemcami walczyła, zresztą: nemo iudex in causa sua.
Zamiast powoływać się na stosunek Niemiec do narodu, który chciał z
nimi walczyć, powołajmy się raczej na stosunek Niemiec do narodu, a
raczej do kierownictwa politycznego ukraińskiego, które chciało z nimi
współpracować. Pewni politycy ukraińscy czekali na przyjście Niemiec jak
na Mesjasza. Niemcy nie dali im nic, literalnie nic, prócz mętnych
pogadanek przez radio, wreszcie wsadzili ich do obozów koncentracyjnych.
W Rosji Hitler miał możliwości olbrzymie. Wielka armia Własowa,
która, stworzona na terytorium rosyjskim, walczyła po stronie Niemiec,
jest tego małym dowodem. Gdyby Hitler po wkroczeniu do Rosji nie tylko
oświadczył, że walczy wyłącznie z bolszewizmem, a nie z narodem
rosyjskim, ale złożył po temu jakieś dowody, to bieg tej wojny byłby
zupełnie inny. Ale Niemcy po wkroczeniu do Rosji rozstrzeliwali,
rozstrzeliwali i jeszcze raz rozstrzeliwali. Nie potrafili nawet
zapowiedzieć rozwiązania kołchozów. Nieśli pożar i krew, ogień i miecz.
Poza tym nic. Kto mieczem wojuje – powiada św. Paweł – od miecza ginie.
Ale hitlerowska polityka siły nie tylko była przyczyną jego klęski w
Europie, lecz – jak upiorna zjawa w Hiroszimie – ciążyć nadal będzie nad
losami nieszczęsnego naszego kontynentu. Austro-Węgry zostały rozbite
po tamtej wojnie na szereg małych państw. I oto nazajutrz prawie po tym
rozbiciu zjawia się zrozumienie potrzeby sklejenia z powrotem „federacji
naddunajskiej”, a nawet jej rozszerzenia ze względów wpierw
gospodarczych, a potem jeszcze bardziej ze względów politycznych. Nic z
tego nie wychodzi i terytoria poaustriackie ujarzmione są wpierw przez
Niemcy, potem przez Rosję, zanim zdążyły się zsolidaryzować. Dlaczego?
Bo wojna rozbiła narody środkowej Europy na dwa bloki dwóch stron z
czasów wojny, i to uniemożliwiło jakiekolwiek porozumienie. Z jednej
strony były: Austria, Węgry, Bułgaria, ze strony drugiej:
Czechosłowacja, Jugosławia, Rumunia. Psychika czasów wojny była
silniejsza od aktualnych potrzeb gospodarczych i politycznych.
Rozbicie Europy jest dziś nierównie większe. Hitler nie politykował,
jego panowanie było panowaniem zemsty, która z kolei narodziła chęć
odwetu.
A tragedią Polski jest, że odzyskanie niepodległości naszej możliwe
jest tylko w razie uprzedniego osiągnięcia jedności wielkich i średnich
państw europejskich.
Wojna jest instrumentem polityki narodowej mającej zwycięstwo na
celu. Rozumny rząd używa wojny tylko wtedy, gdy ma warunki odpowiednie.
Prowadzenie działań wojennych, w czasie których za jednego zabitego
nieprzyjaciela płacimy życiem stu własnych ludzi, jest nie wojną, lecz
samobójstwem. Toteż Anglicy zakazali swym obywatelom na wysepkach na
kanale La Manche prowadzenia działań zaczepnych przeciw Niemcom.
W swej broszurze List Filozoficzny z września 1945 roku pisałem ironicznie:
Anglicy dawali nam broń i pieniądze,
ułatwiali przesyłanie broni i pieniędzy do kraju dla walki z Niemcami.
Ale nie tylko Polska była okupowana przez Niemców. Nieprzyjaciel zajął
także wysepki na Kanale. Ale na te wysepki, jak to wynika z obecnie
ogłaszanych sprawozdań, nie wysłano stąd ani jednego naboju, ani jednego
wezwania do oporu czynnego. Biedne wysepki angielskie! Czemuż to o nie
mniej dbano niż o Polskę, czemuż zapominano o nich przy podziale broni?
Dowiedziałem się później, że burmistrz jednego z miasteczek na tych
wysepkach, który podpisał list gończy, wyznaczający nagrodę za pojmanie
człowieka umieszczającego antyniemieckie napisy na płotach (był to
jedyny odruch walki z okupantem na tych wysepkach), został później przez
króla uszlachcony.
U nas taki burmistrz dostałby kulą w łeb od Armii Krajowej, zaopatrywanej w broń przez Anglię.
Pan Litauer pisze naiwnie w swej broszurze, o której już powyżej wspominałem:
Przez blisko trzy lata ze źródeł
brytyjskich płynęły pieniądze, sprzęt wojenny i broń, środki lecznicze,
aparaty łączności etc. W tym okresie władzom brytyjskim nie szło
bynajmniej o jakąś na szerszą skalę zakrojoną akcję powstańczą, lecz
jedynie o zmobilizowanie i przygotowanie jednostek i o nękanie Niemców
indywidualnymi aktami terroru, których celem było trzymanie ich w
napięciu.
Mądra polityka angielska sprawiła, że narody europejskie biły się za
interesy angielskie. Wśród tych narodów najofiarniej, najmniej szczędząc
siebie, samobójczo, bił się naród polski. Polityka człowieka, który nie
umiał przestać być zbuntowanym niewolnikiem, polityka wściekłego psa
sprawiła, że narody europejskie biły się z Niemcami z nienawiścią i
egzaltacją.
Stanisław Cat-Mackiewicz
Fragment książki „Lata nadziei”, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2012.
Maciej
Synak "Wiecie, pewien bardzo ważny człowiek powiedział,
że takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie..."
powiedziała (cytat z pamięci) na wiecu jakaś nauczycielka.
Podejrzewam, że nie wiedziała, że te słowa powiedział Staszic.
:( Z kolei inny nauczyciel powiedział, że tak źle w polskim
szkolnictwie nie było od czasów zaborów (cytat z pamięci) -
biedak, najwyraźniej dopiero co przyjechał do Polski i nie
zorientował się, że tu 75 lat temu była okupacja hitlerowska... A
może woli o tym nie mówić, bo się czegoś wypiera?. Trzeciej
wypowiedzi nie pamiętam, ale była równie głupia.
Wojciech
Parobi GÓWNO nie ludzie. Wprowadzali gimnazja ŹLE! , likwidują
gimnazja znów ŹLE ! BANDA oszołomów!. Jest niż demograficzny,
jest mniej pracy to chyba proste CIEMNA MASO !
Irena
Tkacz Wspolczuje prawdziwym,porzadnym nauczycielom,za cien jaki
polozyli na nich ich ?"kolezanki i koledzy po fachu" swoim
antywychowawczym i prostackim zachowaniem