Mapy pokazują jak wyglądałoby polskie wybrzeże i szerzej Pomorze, gdyby podnieść poziom wody o 13m.
(dopisać komentarz)
Tczew
Szerszy widok na ujście Wisły i Żuławy
https://www.floodmap.net/
Maciej Piotr Synak
Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.
Mapy pokazują jak wyglądałoby polskie wybrzeże i szerzej Pomorze, gdyby podnieść poziom wody o 13m.
(dopisać komentarz)
https://www.floodmap.net/
Stowarzyszenia kulturalne we współpracy z Centrum Kultury rozpoczęły już przygotowania, dbając o drewno, piasek i wino.
Duże pnie drzew i kłody są umieszczane w centrum każdego sąsiedztwa w kręgu drobnego piasku i średnicy co najmniej 6 metrów.
Ogniska rozpalane są zaraz po zachodzie słońca, po wieczorze karnawałowej niedzieli.
Zabawa zaczyna się od klarnetu, tańca, ale także gorącej zupy fasolowej. Tsipouro płynie obficie dla wszystkich, a firmom nie brakuje dokuczliwych i pomysłowych sztuczek.
Zwyczaj pochodzi z odległej przeszłości o szczególnej symbolice. Jest to rytuał oczyszczenia, oparty na przekonaniu, że ogień ma moc odpędzania zła.
Z biegiem czasu i w zależności od warunków i wymagań każdego sezonu ma swoją własną symbolikę.
W czasie okupacji tureckiej mieszkańcy Giannio otrzymywali specjalne pozwolenie od władz miejskich na wykonanie obyczaju, a taniec wokół ognia wzbudzał w niewolnikach pragnienie wolności.
W Arta od 38 lat ton zabawy na Karnawale nadaje Karnawał Kobiet.
W piątek 8 marca o godzinie 19:00 wskrzesi zwyczaj „Bandidów”, który pochodzi z odległego 1449 roku, kiedy Arta wpadła w ręce Osmanów, a przedstawiciel sułtana w Salonikach przyjął prośbę Artynie przebierają się w Halloween.
Według źródeł ludowych „Bandydzi” byli facetami tamtych czasów, którzy wyszli na ulice w Halloween w nieładzie, w spodniach przepasanych chustką i dokuczali każdemu, kogo spotkali.
Zwyczaj ten wskrzesi Stowarzyszenie Muzykologiczne „O Skoufas” na deptaku o tej samej nazwie.
W sobotę 9 marca i niedzielę Karnawału w Arta odbędą się zajęcia twórcze dla dzieci, takie jak Malowanie Twarzy i budowle karnawałowe na Narodowym Placu Oporu, pokazy tańca, ale także poszukiwanie zaginionych skarbów.
W sobotę rano na deptaku Skoufa ożywią się także „Karuzele Stowarzyszeń Kulturalnych”.
Wreszcie w Prewezie stowarzyszenie kulturalne Komitet Karnawałowy obiecuje karnawałowy szał dla mieszkańców i gości.
(Źródło informacji: ΑΠΕ - ΜΠΕ)
Στις γειτονιές της πόλης των Ιωαννίνων θα ανάψουν εβδομήντα μεγάλες φωτιές, γιατί η νύχτα της Αποκριάς, παραδοσιακά, έχει τη δύναμη της φωτιάς. Με το έθιμο της Τζαμάλας στήνεται ένα ολονύχτιο πανηγύρι στις γειτονιές της πόλης, μέχρι το ξημέρωμα της Καθαράς Δευτέρας.
Οι πολιτιστικοί σύλλογοι, σε συνεργασία με το Πνευματικό Κέντρο, έχουν ήδη αρχίσει τις ετοιμασίες, φροντίζουν για τα ξύλα, την άμμο και το κρασί.
Μεγάλοι κορμοί δέντρων και κούτσουρα τοποθετούνται στο κέντρο της κάθε γειτονιάς μέσα σε κύκλο από ψιλή άμμο και διάμετρο τουλάχιστον 6 μέτρων.
Οι φωτιές ανάβουν μόλις δύσει ο ήλιος, μετά τον εσπερινό της Κυριακής της Αποκριάς.
Το γλέντι αρχίζει με κλαρίνα, χορούς, αλλά και ζεστή φασολάδα. Το τσίπουρο ρέει άφθονο και για όλους, ενώ από τις παρέες δεν λείπουν τα πειράγματα και οι ευρηματικές ατάκες.
Το έθιμο έρχεται από το μακρινό παρελθόν με ιδιαίτερους συμβολισμούς. Αποτελεί μια ιεροτελεστία εξαγνισμού, στηρίζεται στην πίστη ότι η φωτιά έχει την δύναμη να διώχνει το κακό.
Μέσα στο χρόνο, και ανάλογα με τις συνθήκες και τα ζητούμενα της κάθε εποχής, έχει το δικό της συμβολισμό.
Επί Τουρκοκρατίας οι Γιαννιώτες έπαιρναν ειδική άδεια από τη διοίκηση της πόλης για την τέλεση του εθίμου, και ο χορός γύρω από τη φωτιά έβγαζε τον πόθο των σκλαβωμένων για τη λευτεριά.
Στην Άρτα, επί 38 χρόνια, τον τόνο της διασκέδασης την Αποκριά δίνει το Καρναβάλι Γυναικών.
Την Παρασκευή 8 Μαρτίου, στις 7 το απόγευμα, θα αναβιώσει των έθιμο των «Μπαντίδων», που έρχεται από το μακρινό 1449, τότε που ή Άρτα έπεσε στα χέρια των Οθωμανών και ο αντιπρόσωπος του σουλτάνου στη Θεσσαλονίκη έκανε δεκτό το αίτημα των Αρτινών να μασκαρεύονται στις Απόκριες.
Σύμφωνα με λαογραφικές πηγές, οι «Μπαντίδες» ήταν οι μάγκες της εποχής, που την Αποκριά έβγαιναν στους δρόμους ατημέλητοι, με παντελόνια ζωσμένα με ένα μαντίλι, και έκαναν πειράγματα σε όποιον συναντούσαν.
Το έθιμο θα αναβιώσει ο Μουσικοφιλολογικός Σύλλογος «Ο Σκουφάς», στον ομώνυμο πεζόδρομο.
Το Σάββατο 9 Μαρτίου και την Κυριακή της Αποκριάς στην Άρτα θα γίνουν δημιουργικές δραστηριότητες για παιδιά, όπως Face Painting και αποκριάτικες κατασκευές στην πλατεία Εθνικής Αντίστασης, χορευτικές επιδείξεις, αλλά και το κυνήγι χαμένου θησαυρού.
Το πρωί του Σαββάτου, επίσης, θα αναβιώσουν τα «Γαϊτανάκια Πολιτιστικών Συλλόγων» στον πεζόδρομο της Σκουφά.
Τέλος, στην Πρέβεζα ο πολιτιστικός σύλλογος Καρναβαλικό Κομιτάτο υπόσχεται αποκριάτικο ξεφάντωμα για ντόπιους και επισκέπτες.
30 października 2020
Małopolski Wojewódzki Konserwator Zabytków
bardzo dziękuję za wszelkie zdjęcia i uzupełnienia dotyczące tego typu słupowych kapliczek. To jest temat fascynujący, posiadający liczne opracowania omawiający zjawisko w różnych aspektach: czysto kulturowych, historycznych, formalno-stylistycznych... Tak czy owak jedno wiemy z pewnością: miejsce lokalizacji NIGDY nie było przypadkowe. ZAWSZE było szczególne związane czy to z działem własnościowym (jak wiele kapliczek na np. Żywiecczyźnie), ważnym wydarzeniem, pochówkiem, miejscem zbrodni. Są też kapliczki, wyglądające niepozornie, współcześnie, ale pradawna, ustna opowieść cofa nas do czasów praktyk... przedchrześcijańskich (!) jak w przypadku niepozornej kapliczki na górze w Kryspinowie, gdzie jeszcze w latach 1950-tych na Wielkanoc utrwaliła się tradycja rzucania obok kapliczki obwarzanków. Inna z kolei z Matką Boską nieustającej pomocy kapliczka w tejże miejscowości stoi.. w prywatnym ogrodzie, choć pół wieku temu była usytuowana pośrodku cmentarza cholerycznego. Jednym z fascynujących wątków, poruszonych onegdaj na tej stronie są ZNAKI wykonywane na słupach, których znaczenia już nie rozumiemy, nie wiemy dlaczego je wykonywano, ale musiały być niezwykle istotne. Wiele z nich zinwentaryzował Antoni Łapajerski. A tu ślady wykonane, zresztą w różnym czasie na słupie kapliczki cmentarza cholerycznego w Kryspinowie..
Sprawdziłem pobieżnie swoje notatki nieopublikowane.
2021 rok do dzisiaj:
- dotyczące ubeków na ulicy - 45 notatek
- dotyczące opętanych - 24
- dot. śnienia - 8
2020 rok:
- dotyczące ubeków na ulicy - 25
- dotyczące opętanych - 25
- dot. śnienia - 16
Nie zawsze robię notatkę jak coś się dzieje, czasami jest tego za dużo w krótkim okresie czasu, czasami rzeczy są mało konkretne i wtedy też nie zapisuję. Czasami zapomnę. Więc generalnie jest tego więcej.
Ubecy najczęściej nachodzą mnie w pobliżu dużego sklepu - w strefie przed wejściem, czasami w strefie za drzwiami i za wyjściem. Potem najczęściej: na ostatniej prostej do domu, narożniki budynków, główny plac miasta, przejścia dla pieszych, u lekarza, mniejszy duży sklep, utarte szlaki.
Spotkanie samych ubeków na ulicy - statystycznie wypada raz w tygodniu, a praktycznie - każde wyjście z domu obarczone jest ryzykiem.
2019 rok - jeszcze nie miałem zwyczaju wszystkiego notować.
przedruk
Widywano starego wynalazcę o świcie w Central Parku i w Parku Bryanta, jak rozmawiał z gołębiami. Wieczorami ptaki przylatywały na wysokie piętro hotelu New Yorker, bo Tesla zawsze wynajmował pokoje z widokiem na niebo, by widzieć burze nad Manhattanem.
„Był wśród nich jeden, piękny. Samica. Kochałem ją jak mężczyzna kocha kobietę, a ona kochała mnie – opowiadał. – Pewnej nocy gołębica wleciała przez okno i usiadła na biurku. Zrozumiałem, że chce mi powiedzieć – że umiera. I wtedy z jej oczu dobiegło mnie światło. Było oślepiające, bardziej intensywne niż blask najpotężniejszych lamp z mojego laboratorium”.
John O’Neill słuchał swego przyjaciela w milczeniu (co zapamiętał, spisał w „Prodigal Genius: The Life of Nikola Tesla”), a ten kontynuował: „Kiedy umarła, coś odeszło z mojego życia. Aż do tamtej chwili miałem pewność, że ukończę każdy, nawet najambitniejszy projekt, ale kiedy to coś odeszło, wiedziałem, że praca mojego życia już jest zakończona”.
Największy obok Thomasa Edisona wynalazca ubiegłego wieku, Amerykanin serbskiego pochodzenia, planował, że przeżyje sto pięćdziesiąt lat. Gdyby tak się stało, umarłby nie w 1943 r., ale w 2006 r. Pogrążyłby nasz świat w żałobie, ale byłaby to – w jego mniemaniu – kraina wspaniała, zamieszkana przez podobne do społeczności pszczół narody, które ponad rywalizację przedkładają harmonijną współpracę. Tesla wierzył bowiem, że dzięki jego urządzeniom ludzie okiełznają Naturę, zapewniając sobie powszechny i bezpłatny dostęp do wiedzy i energii. Że nie będzie wojen.
Iluminacja
Tesla już od wczesnego dzieciństwa podróżował w czasie i przestrzeni. Za sprawą niezwykłej przypadłości śnił na jawie – odwiedzając fantastyczne miasta oraz kraje. W wydanym przez czasopismo „Electrical Experimenter” autobiograficznym cyklu wspomnień „My Inventions” (1919 r.) pisał: „Żyłem tam, spotykałem ludzi, nawiązywałem przyjaźnie oraz znajomości i, co wydać się może niewiarygodne, były mi one równie drogie jak te z normalnego życia”. Z podróży przywoził niezliczone projekty, które opracowywał w najdrobniejszych wręcz detalach we własnej wyobraźni i których zwykle nie przenosił na papier, ponieważ nie było już takiej potrzeby (poza tym nie znosił rysować, a jeśli już musiał, kreślił schematy małe jak znaczki pocztowe). „Nadawanie realnego kształtu surowej idei, jak to się zwykle czyni, nie jest, jak utrzymuję, niczym więcej niż stratą energii, pieniędzy i czasu” – twierdził. Za tę rzadko spotykaną umiejętność Tesla – swoją drogą cierpiący na liczne nerwice natręctw – płacił wysoką cenę. Wyostrzone do możliwości granic zmysły były źródłem udręki: dźwięk dorożki wprawiał jego ciało w drżenie, gwizdek przejeżdżającej w oddali lokomotywy sprawiał fizyczny ból, a mrugające światło miażdżyło czaszkę.
Najważniejszego odkrycia dokonał Tesla w 1882 r., kiedy to doznał, jak to opisał O’Neill, iluminacji. Cały kosmos, w swych niezliczonych wariacjach, formach i manifestacjach objawił mu się jako symfonia prądów przemiennych (najważniejszą ich nutą był prąd o częstości 60 Hz, dziś obecny w każdym z gniazdek). Oświecony w ten sposób wynalazca „zapragnął skonstruować elektryczne harmonium, wytwarzając wibracje o różnych częstościach, i miał nadzieję, że badając potem ich własności będzie w stanie zrozumieć główny motyw kosmicznej symfonii”.
Produktem ubocznym badań nad teorią elektrycznej muzyki sfer był silnik na prąd zmienny. I już ten jeden wynalazek dowodzi, że Nikola Tesla wielkim wynalazcą był, bo gdyby takie urządzenie (które służyło również jako prądnica) wymyślił ktoś inny kilkadziesiąt lat później, cywilizacja z dużo większym trudem osiągnęłaby obecny poziom rozwoju technologicznego. To Tesla w 1895 r. skierował moce wodospadów Niagary w turbiny hydroelektrowni, by następnie, dzięki generatorom prądu wielofazowego i transformatorom własnego pomysłu przesyłać energię elektryczną do odległego o 40 km miasta Buffalo. System okazał się na tyle wydajny, że z jego zasad korzystamy do dziś. Lecz Teslę należy pamiętać nie tylko z powodu mierzalnych dokonań, ale także z uwagi na plany, których nie zdołał wprowadzić w czyn – a te miał iście demiurgiczne.
Władca piorunów
Był sobą najbardziej wtedy, kiedy budził uśpione żywioły elektryczności. Na przykład pewnej lipcowej nocy 1899 r. w Colorado Springs, kiedy to zamknął obwód olbrzymiego oscylatora, który miał wprawiać Ziemię w rezonans elektryczny. Dziwna niebieskawa poświata spowiła cały obiekt. O’Neill pisał: „We wnętrzu laboratorium wszystko strzelało igłami ognia, przestrzeń wypełniła siarkowa woń ozonu i swąd trzaskających iskier, co sprawiało nieodparte wrażenie, że piekło wyrwało się spod kontroli i wdarło do budynku”. A szatańsko wręcz przystojny Nikola, ponaddwumetrowy mężczyzna (kobiety modliły się o chwilę jego uwagi), któremu izolowane gumą buty dodawały jeszcze kilka centymetrów wzrostu, stał zachwycony i patrzył, jak długie na 40 m iskry strzelają w niebo z masztu laboratorium.
Wyniki tego i innych eksperymentów utwierdziły go w przekonaniu, że „pompując” energię elektryczną do wnętrza Ziemi, wprawi ją w taki stan, iż każdy jej mieszkaniec za pomocą podręcznego aparatu będzie mógł ową energię odzyskać – w dowolnym miejscu i ilości; za darmo i bez kabla. Wielki ziemski oscylator miał także sprawić, że człowiek uzyska kontrolę nad atmosferą, a następnie przekształci pustynie w żyzne tereny rolnicze. Ponadto linie telegrafów i telefonów zostaną połączone w jedną sieć, przepowiadał Tesla. W 1905 r. pisał na łamach „Electrical World and Engineer”: „Tanie i proste urządzenie, które każdy zmieści w kieszeni, będzie odbierać wiadomości ze świata albo dowolne inne. Cała Ziemia zostanie przekształcona w jeden gigantyczny mózg”.
Tesla wymyślił globalną telekomunikacyjną wioskę w chwili, gdy jeszcze nie istniało radio (nawiasem mówiąc, jego zasady opracował przed Guglielmo Marconim). Ale jego wizja była szersza. Wynalazca dążył do „uzyskania pełnego panowania nad światem materialnym i ujarzmienia sił natury dla ludzkich potrzeb”. Jeśli tylko człowiek zdoła wykorzystać całą energię pochodzącą ze Słońca, pisał w eseju „Man’s Greatest Achievement”, „na jego życzenie stare światy znikną i pojawią się nowe, zgodne z jego planem (…) Człowiek mógłby zmieniać rozmiar planety i skierować ją na dowolną ścieżkę wiodącą przez otchłań Wszechświata. Zderzałby planety i wytwarzał gwiazdy. Mógłby inicjować i rozwijać życie w nieskończonych formach”. Paradoksalnie, niemal nadprzyrodzone moce przypisywał Tesla istocie, którą określał mianem „mięsnej maszyny”, automatycznie reagującej na zewnętrzne bodźce; „spławikowi na wzburzonych wodach Kosmosu”, który wynik banalnych procesów fizycznych zachodzących w mózgu śmie nazywać wolną wolą.
Poza czasem
Niestety, Tesla pisał niewiele, a szczegóły jego teorii i spektakularnych (lecz zwykle niepowtarzanych) eksperymentów pozostają niejasne. Nie dość tego – większość nielicznych notatek i niezliczonych wynalazków, z których zaledwie cząstkę opatentował, przepadła na zawsze podczas pożaru, który w marcu 1895 r. strawił jego nowojorskie laboratorium. Dziś nie wiadomo nawet, które istniały naprawdę, które Tesla miał dopiero w głowie i które spośród tych ostatnich były wyrazem łagodnej mitomanii konstruktora. Mgła tajemnicy otacza na przykład kieszonkowy oscylator telegeodynamiczny, „urządzenie tak potężne, że można za jego pomocą obrócić Empire State Building w stertę gruzu” (wypowiedź Tesli cytowana przez „American Mercury” w 1959 r.). Nie wszystkie wynalazki mogły spełnić pokładane w nich nadzieje, nie wchodząc w konflikt z obowiązującymi prawami fizyki.
Nie ma natomiast wątpliwości, że obdarzony zadziwiającym instynktem Tesla przewidział m.in. istnienie promieniowania kosmicznego (przypuszczenie potwierdził potem Teodor Wulf), sztucznej promieniotwórczości (przed Marią Curie-Skłodowską), mikroskopu elektronowego (zanim Ernst Ruska i Maks Knoll skonstruowali pierwszy egzemplarz) oraz – jak przystało na geniusza – jeszcze przed Wilhelmem Roentgenem wykonywał zdjęcia zwane potem rentgenowskimi. Wynalazł też świetlówkę i zbudował pierwsze urządzenia kierowane zdalnie za pośrednictwem fal radiowych. Ale naukowcem nie był. Był dzieckiem XIX w., natchnionym romantykiem, który ponad szczegóły teorii stawiał nieraz piękną metaforę. „Wszystko wskazuje na to – zwykł mawiać – że zawsze wyprzedzałem swój czas”. Ale wiek XX miał być czasem Alberta Einsteina i nieintuicyjnej fizyki kwantowej, której sens Tesla często kwestionował.
Żył samotnie, uważał bowiem, że „wynalazca ma tak intensywną naturę, tak wiele w niej dzikości, pasji, że oddając się kobiecie, musiałby zrezygnować ze wszystkiego poza nią”. Miał się wręcz za nowego Prometeusza. Nie dziwi więc, że po pożarze, który pochłonął znaczną część dorobku jego życia, postanowił skupić uwagę na jednym tylko projekcie, prowadzącym, w jego mniemaniu, do zbawienia ludzkości – czyli na bezprzewodowej transmisji informacji i energii. Projekt ten był z natury rzeczy tak czasochłonny i kosztowny (w istocie niewykonalny, ale o tym Tesla nie mógł wiedzieć), że inwestorzy, którzy jeszcze kilka lat wcześniej zabiegali o względy ekscentrycznego wynalazcy, tracili do niego cierpliwość. Ludzi małej wiary wynalazca opisał tak: „Nie zamierzam dać satysfakcji owym ograniczonym, zazdrosnym indywiduom, które próbują udaremnić me wysiłki. Nie są oni dla mnie niczym więcej, niż zarazkami jakiejś obrzydliwej choroby. Świat nie jest gotowy na mój projekt”.
Ponieważ świat nie był gotowy, Tesla odwrócił się od świata. Od czasu do czasu dostarczał pożywki mediom – a to nerwową reakcją na wieść, że miałby dzielić Nagrodę Nobla z Edisonem (konkurent miał na ten temat analogiczne zdanie i w końcu żaden z tych wielkich wynalazców jej nie dostał), a to ogłaszając rozpoczęcie prac nad straszliwą bronią o niewyjaśnionej zasadzie działania, zwaną „promieniem śmierci”, która miała zapobiec wojnom (gdyby dysponowało nią każde państwo, atak nie miałby sensu). Zaledwie procent zysków ze sprzedaży prądu z elektrowni Niagara uczyniłby go milionerem, ale on nie zadbał o swe interesy. A bez pieniędzy, i to dużych, nie był w stanie prowadzić badań na skalę współmierną do ambicji. Przez ostatnich dwadzieścia lat Tesla gasł więc, przeprowadzając się z hoteli złych do jeszcze gorszych, wciąż jednak rozmyślając o kolejnych wynalazkach. Aż pewnego dnia przyleciał gołąb i powiedział staremu człowiekowi, że praca już skończona, że może już odpocząć.
Epilog
„Do chwili osiągnięcia wieku męskiego nie zdawałem sobie sprawy, że jestem wynalazcą – wspominał Tesla. – Przede wszystkim dlatego, że miałem brata utalentowanego ponad zwykłą miarę; był to jeden z tych rzadkich fenomenów umysłowości, której istoty biologiczne badania nie są w stanie dociec. Jego przedwczesna śmierć pozostawiła moich rodziców w rozpaczy. Byłem świadkiem tej tragicznej sceny i chociaż upłynęło wiele lat, jej obraz nie stracił swej mocy”. Biografowie podają co najmniej dwie (pustelnicza natura wynalazcy determinowała enigmatyczny charakter jego auto- i biografii) wersje owego wydarzenia: w pierwszej, znanej powszechnie, dwunastoletni Dane, starszy i zdolniejszy z dwóch braci, umiera po upadku z konia; w drugiej na łożu śmierci brat wyznaje, że spadł nie z konia, ale ze schodów, z których zrzucił go Nikola – czemu ten ostatni zawsze stanowczo zaprzeczał.
Obraz Dane’a prześladował młodszego Teslę z jeszcze jednego powodu. „Jego osiągnięcia przyćmiewały wszelkie moje sukcesy – wspominał mając 63 lata. – Wszystko, co robiłem, sprawiało, że rodzice tym bardziej odczuwali stratę syna. To dlatego brak mi było wiary w siebie”.
Karol Jałochowski
Tekst opublikowany w tygodniku „Polityka” (51-52/2006)
https://technopolis.polityka.pl/2006/sylwetka-nikola-tesli
Jak widać, renowacja była w 2010 roku.
Abstrahując od sposobu wykończenia dworca, które zasługuje na osobny komentarz - sama treść i osobiste uwagi autora tekstu uważam co najmniej złe - w żaden sposób nie wolno negować własnej państwowości, nawet jeśli opisujemy estetykę wnętrza, uwagi typu, że polskie godło nie pasuje do wystroju - są niedopuszczalne.
https://www.krajoznawcy.info.pl/malbork-dworzec-kolejowy-70207
przedruk
tłumaczenie automatyczne
Facebook „rozumie, że jeśli zmienią algorytm na bezpieczniejszy, ludzie będą spędzać mniej czasu na stronie, klikać mniej reklam i zarabiać mniej” – Facebook postawił „zyski ponad bezpieczeństwo” społeczeństwa. Słowa kreta Frances Haugen , byłej pracowniczki, która pogrążyła firmę Zuckerberga w jej najgłębszym kryzysie od czasu Cambridge Analytics, są potencjalnie druzgocące . W wywiadzie dla „ 60 Minutes ” dla CBS opowiada o tym, że złożyła również skargi do Sec, amerykańskiego Consob, w którym oskarża sieć społecznościową o ukrywanie jej badań i badań przed inwestorami i opinią publiczną. 37-latka, odważna i bardzo kompetentna dziennika Wall Street . Pracowała dla kilku portali społecznościowych, ale na Facebooku sytuacja była „najgorsza”.
Ale co Haugen powiedziała tak wybuchowego?
„Wielokrotnie widziałam konflikty interesów między tym, co jest dobre dla opinii publicznej, a tym, co jest dobre dla Facebooka. I za każdym razem Facebook wybierał to, co było najlepsze dla własnych zysków”, wyjaśnia Frances Haugen, która wyjaśnia, dlaczego zdecydowała się zostać „kretem” i wypowiedzieć firmę. Haugen jest tym, która dostarczyła Wall Street Journal w ostatnich miesiącach wewnętrzne dokumenty, które wykazały nieznany dotąd wgląd w Facebooka.
„Istniał plan bezpieczeństwa” i kontrola wiadomości szerzących nienawiść i dezinformacji, które pojawiały się na Facebooku, ale „po wyborach prezydenckich w 2020 r. coś się zmieniło”, ujawniła Haugen, absolwent Harvardu, zatrudniony w 2019 r. jako inżynier danych. Zmieniłyby się algorytmy, a system stałby się „mniej bezpieczny”. Od tego momentu – znowu według wersji Haugena – platforma społecznościowa rzekomo rozluźniła cenzurę wiadomości szerzących nienawiść i treści błędnie informujących o wyniku wyborczym, w efekcie faworyzując rozpowszechnianie wiadomości o rzekomych oszustwach.
Haugen wyszła, pokazując twarz i rysując niepokojący obraz. Dziś będzie w Kongresie, aby złożyć zeznanie: „Myśleli, że jeśli zmienią algorytmy, aby system był bezpieczniejszy, ludzie spędzaliby mniej czasu w mediach społecznościowych, mniej klikaliby w reklamy”, a Facebook „zarobiłby mniej pieniędzy, - powiedział były pracownik. "Zawsze przedkładali - dodał - zysk od bezpieczeństwa".
Haugen powiedziała, że postanowiła stoczyć tę bitwę, ponieważ straciła ukochaną osobę przez teorie spiskowe krążące w mediach społecznościowych. Była bardzo jasna w ocenie swojego byłego pracodawcy. „Istniały konflikty interesów między tym, co było dobre dla publiczności, a tym, co było dobre dla Facebooka” – powiedział. „Facebook wielokrotnie wybierał optymalizację dla własnych interesów, jak zarobić więcej pieniędzy”.
Na Instagramie inżynier przekonywał, że ma to dramatyczny wpływ na życie nastolatków : „Badania przeprowadzone przez Facebooka – powiedziała – mówi, że młode kobiety, które śledzą treści związane z zaburzeniami odżywiania, im częściej śledzą te kwestie, tym bardziej popadają w depresję… A to prowadzi do większego korzystania z Instagrama”.
W pisemnej notatce Facebook bronił się, argumentując, że firma „nadal wprowadza znaczące ulepszenia, aby przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się dezinformacji i treści, które mogą zaszkodzić ludziom. Twierdzenie, że zachęcamy do złych treści i nie robimy nic, aby je powstrzymać, nie jest prawdą”.
https://www.today.it/attualita/frances-haugen-facebook-instagram.html
przedruk
tłumaczenie automatyczne
Bruno Guigue
Gdybyśmy żyli w demokracji, dziś moglibyśmy powiedzieć: tutaj za kilka miesięcy odbędą się wybory prezydenckie. Kandydat lewicowy z prawdziwie postępowym programem ma szansę zostać wybranym i jeśli zostanie wybrany, zastosuje zasadniczą część swojego programu. Teraz wiemy, że to niemożliwe.
Ponieważ? Po pierwsze dlatego, że w ustroju burżuazyjnym kontekst walki jest zawsze niekorzystny dla tych, którzy reprezentują nieposiadających. Konkurencja wyborcza nigdy nie odbywa się w warunkach obiektywności gwarantowanej np. przez uczciwe reprezentowanie nurtów myślowych w sferze medialnej.
Wbrew temu, co głoszą tak zwane reżimy demokratyczne, polityka nigdzie nie jest przejrzystą sceną, w której opinie są równoważne.
Debata polityczna powinna sprzyjać swobodnemu wyrażaniu się w wyborach powszechnych, ale jest ściśle ukierunkowana przez materialne warunki jej wykonywania.
Różnorodność opinii jest chwalona przez dominującą ideologię, ale w rzeczywistości do młyna mediów trafia kontrola burżuazji. Środki komunikacji są środkami produkcji i rozpowszechniania informacji, a klasa, która je posiada, ukierunkowuje te informacje zgodnie ze swoimi interesami.
Jak wiecie, 95% prasy francuskiej należy do około dwudziestu osób, których wybory polityczne pozwolę wam zgadywać. Ale to nie wszystko. Jeśli przypadkiem temu kandydatowi uda się zostać wybranym, eksplodowałby w ucieczce, od pierwszych tygodni swojej kadencji, w obliczu ofensywy rynków finansowych i masowej ucieczki kapitału.
W rzeczywistości byłby ofiarą ekspiacyjną tej samej oligarchii, która pod każdym względem dokonała niemożliwego, aby uniemożliwić mu wybór.
Obiektywne warunki rywalizacji o władzę są takie, jakie są, uważam nasz ustrój polityczny za liberalną oligarchię, w której właściciele kapitału sprawują władzę ekonomiczną, posiadają władzę medialną i kontrolują władzę polityczną. Jeśli chodzi o demokrację, to zbiorowa halucynacja.
przedruk
Artur Hryniewicz
Czy gotyckie i barokowe ołtarze mogły mieć coś wspólnego ze średniowieczną praktyką kancelaryjną?
Otóż tak, łączyły je bowiem pewne struktury skalne, które w obu przypadkach spełniały bardzo ważną rolę technologiczną. W procesie wykonywania ołtarzy pozwalały na nakładanie niezwykle trwałych powłok pozłotniczych, natomiast w średniowiecznej praktyce kancelaryjnej bywały czasami nieodzowne przy sporządzaniu pieczęci uwierzytelniających dokumenty pergaminowe.
Substancją taką była pewna formacja ilasta złożona m.in. z montmorillonitu, beidellitu i illitu. W nazewnictwie potocznym funkcjonowała jako terra sigillata, czyli glinka pieczętna lub pieczęciowa, albo krócej bolus. W zależności od miejsca występowania cechowała się zabarwieniem żółtym, pomarańczowym, czerwonym oraz ciemnobrązowym.
W przypadku ołtarzy i w malarstwie tablicowym glinka bolusowa wykorzystywana była w procesie tzw. złocenia na pulment. Technologia takiego złocenia polegała na odpowiednim przygotowaniu drewnianego podłoża poprzez nałożenie podkładu klejowo-kredowego, a następnie pokrycie go warstwą pulmentu, którym był tłusty bolus utarty ze słabym roztworem klejowym lub białkiem jaja kurzego. Tak przygotowanym i rozcieńczonym wodą pulmentem malowało się kilkakrotnie drewnianą powierzchnię pokrytą zaprawą klejową i pozostawiało do wyschnięcia.
Następnie po zwilżeniu 40% spirytusem nakładano złoto płatkowe, polerowane później agatowym gładzikiem. Jak więc widać glinka bolusowa pełniła tu bardzo ważną rolę niezwykle trwałego spoiwa, dzięki któremu wykonane złocenia zachowywały swoją trwałość przez setki lat. Podobnie było z trwałością średniowiecznych pieczęci odciskanych w tym medium, o czym świadczą zachowane do dzisiaj egzemplarze.
Wyciski i złocone tło ołtarza z kościoła św. Bartłomieja Apostoła w Łapanowie XVII w.
Jak wspomniano powyżej glinka bolusowa nazywana też była glinką pieczętną lub pieczęciową. A co za tym idzie używana była jako medium służące do odciskania w nim pieczęci, które w charakterze podpisów wystawców różnorakich dokumentów przywieszane były do nich na konopnych lub jedwabnych sznurach. Powszechnie wiadomo, że głównym materiałem służącym do tego celu był w wiekach średnich wosk, przede wszystkim pszczeli, ale także i mineralny. Glinka pieczętna występowała zdecydowanie rzadziej. W zbiorach sfragistycznych MNWr znajduje się kilkanaście pieczęci odciśniętych właśnie w tym medium.
Rycerska pieczęć konna Konrada II von Schleidena, 1213 - 1220
Cechą wspólną wszystkich tych pieczęci jest charakterystyczna ziarnista struktura, która zdecydowanie różni się od klasycznej utartej glinki bolusowej stosowanej w pozłotnictwie. Najprawdopodobniej jej kolor i spoistość były w tym wypadku ważniejsze niż ta niewielka chropowatość. Tym bardziej, że glinka ta w mniejszym lub większym stopniu mieszana była z woskiem i innymi mediami zwiększającymi jej elastyczność. W przypadku przedstawionych tutaj przykładów mamy jeszcze do czynienia ze zróżnicowaniem kolorystycznym przechodzącym od ochry pieczęci najstarszej do barwy ciemno ceglastej pieczęci najmłodszych.
Pieczęć Johannesa von Vechtena, arcybiskupa ryskiego w latach 1285 - 1294
Wykorzystywanie czerwonej glinki bolusowej w kościelnej praktyce kancelaryjnej mogło być związane z próbą zastąpienia nią prawa do przywileju używania czerwonego wosku, który w znacznym stopniu podnosił rangę wystawcy dokumentu uwierzytelnianego tymi sigillami. Dlatego też w przypadku pieczęci rycerskiej Konrada II von Schleidena mamy do czynienia tylko z glinką zbliżoną swoją kolorystyką do naturalnego wosku pszczelego. Stan zachowania zaprezentowanych tutaj trzynastowiecznych pieczęci dowodzi niezwykłej trwałości tego medium, co w pełni potwierdza zasadność używania go w średniowiecznej praktyce kancelaryjnej, tak samo jak w średniowiecznym i nowożytnym pozłotnictwie.
Artur Hryniewicz, kustosz w Dziale
Numizmatyczno-Sfragistycznym MNWr
6 października 2021
całość tutaj:
https://mnwr.pl/intrygujace-co-laczylo-gotyckie-i-barokowe-oltarze-ze-sredniowieczna-praktyka-kancelaryjna/?fbclid=IwAR1Jgpls7DPbYZtL-VAO3OV5hV4HnotAXb5dshYapz3J_kd9EHpLHbRzZKc
ze wstępu
Ostatnie lata przyniosły mnóstwo nowych informacji na temat ludności mieszkającej na terenie kształtującego się państwa polskiego około 1000 lat temu. To nie tylko spektakularne wyniki wykopalisk, na przykład elitarnego cmentarzyska w Bodzi (Kujawsko-Pomorskie) z bardzo bogatym wyposażeniem w postaci m.in. mieczy, ozdób czy srebrnej kaptorgi, ale również analizy specjalistyczne szczątków ludzkich - genetyczne czy izotopów.
W skokowym tempie przyrosły więc dane archeologiczne i antropologiczne. To, co wiemy z nich o początkach polskiej państwowości - pozostaje niezmienne, chociaż poddawane jest różnym interpretacjom. Teraz zadaniem naukowców jest zebranie tego, co udało się pozyskać w czasie wykopalisk, przeanalizować i spróbować pogodzić z tym, co zapisano w średniowiecznych kronikach. Bo nie zawsze historycy są skorzy wierzyć we wszystko, co w nich się znajduje.
Prof. Andrzej Buko z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN podjął się zebrania dotychczasowej wiedzy na temat archeologii początków państwa polskiego. Wielkim atutem jego nowej książki jest właśnie jej aktualność - naukowiec przytacza wiele wyników badań z ostatnich lat. Przygląda się też tematom nieco pomijanym, a niemniej ważnym jeśli chodzi o ten moment dziejów kraju, jak na przykład znaczeniu regionów pogranicznych, m.in. wschodniego Mazowsza. Jest to zresztą jeden z koników autora i przedmiot jego bezpośredniego zainteresowania naukowego. Dużą część książki stanowią też rozważania dotyczące matecznika rodu Piastów. Prof. Buko próbuje odnosić wynik badań wykopaliskowych do wydarzeń opisanych w kronikach, dzięki temu książka nie jest tylko prezentacją mniej lub bardziej spektakularnych zabytków pozyskanych z ziemi.
https://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C89554%2Co-poczatkach-panstwa-polskiego-z-perspektywy-archeologii.html?fbclid=IwAR3V5vkE2xxj920J7hxpTHJfd0FKpX7lHPF8vSSxTqJ3DVS8OQTqqJIpvYQ
przedruk
tłumaczenie automatyczne
Podobnie jak neandertalczycy, pierwsi ludzie przetrwali lodowatą Europę
Według nowych badań Europa była znacznie zimniejsza 44 000 lat temu, niż wcześniej sądzono. Odkrycie zmusza do przemyślenia wczesnych wzorców migracji ludzi i tego, gdzie nasi przodkowie woleli osiedlać się.
„Ekspansja Homo sapiens w całej Eurazji było kamieniem milowym w ewolucji człowieka, które w końcu doprowadzić do naszego gatunku jest znaleźć we wszystkich kontynentach”, piszą autorzy nowego resear ch opublikowanych dzisiaj w Advances nauki.
Ale naukowcy nadal nie są pewni, jak wczesno-współczesnym ludziom udało się wykonać tę niezwykłą sztuczkę migracyjną, biorąc pod uwagę znaczne różnice środowiskowe na całym świecie. Nowe badanie, którego współautorem jest Sarah Pederzani z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka, miało na celu zbadanie warunków klimatycznych doświadczanych przez Homo sapiens podczas podróży z południowo-zachodniej Azji do Europy.
„Ten proces jest dla nas bardzo interesujący, ponieważ wierzymy, że zawiera kluczowe odpowiedzi na temat tego, jak nasz gatunek był w stanie rozprzestrzenić się na całym świecie i przystosować się do wielu różnych środowisk i klimatów, podczas gdy inne gatunki ludzkie, takie jak neandertalczycy, ostatecznie zniknął” – wyjaśnił Pederzani w e-mailu.
Dowody pochodzące z bułgarskiej jaskini wykazały, że klimat w południowo-wschodniej Europie w okresie górnego paleolitu – około 44 000 lat temu – był znacznie chłodniejszy niż wcześniej sądzono. Obecnie średnia roczna temperatura w Bułgarii wynosi około 50 stopni Fahrenheita (10 stopni Celsjusza), ale w tamtych czasach według badań wynosiła od 0 do -5 stopni Celsjusza od 32 do 23 stopni F. Warunki te są zbliżone do tych, jakich doświadcza się obecnie w subarktycznym klimacie północnej Skandynawii i Syberii. Naukowcy badali Europę epoki lodowcowej, więc naturalnie spodziewali się chłodniejszego klimatu, ale nie w takim stopniu.
„Naprawdę byłem bardzo zaskoczony, widząc, że temperatury, które zrekonstruowaliśmy dla tego miejsca i okresu, były tak niskie”, powiedział Pederzani. „Najpierw dwukrotnie sprawdziłem wszystkie moje pomiary, aby upewnić się, że to nie pomyłka, ale w końcu byłem pewien, że rzeczywiście tak jest”.
Zaktualizowany lokalny model klimatyczny został wyprowadzony z analizy izotopowej szczątków rzeźnych zwierząt znalezionych w bułgarskiej jaskini Bacho Kiro. Ta jaskinia była domem zarówno dla neandertalczyków, jak i Homo sapiens , i przez lata dostarczyła skarbnicy archeologicznych i genetycznych dowodów.
Zespół przeanalizował izotopy strontu i tlenu pobrane z zębów współczesnych przodków koni i żubrów znalezionych w jaskini. Analizując kolejno zęby warstwa po warstwie, zespół był w stanie zrekonstruować temperatury sezonowe w całym życiu zwierzęcia. Analiza 179 próbek pozwoliła im zrekonstruować lokalne temperatury, podczas gdy jaskinia była zamieszkiwana przez ludzi na przestrzeni 7000 lat, wliczając w to lata i zimy.
Wcześni współcześni ludzie dotarli do Europy przez południowo-zachodnią Azję, ale antropolodzy doszli do wniosku, że ich wczesna okupacja Europy zbiegła się z krótkimi ciepłymi fazami, podczas których temperatury były podobne do tych, jakich doświadczają dzisiaj w tym regionie. Kiedy naukowcy po raz pierwszy rozpoczęli swoje badania, „większość dostępnych dowodów wykazała, że wiek wczesnych współczesnych stanowisk ludzkich w Europie i północnej Azji wydaje się pokrywać z fazami ciepłego klimatu, które są wskazane w długoterminowych zapisach klimatycznych z rdzeni lodowych w Grenlandia lub szczątki roślin, takie jak pyłki w rdzeniach wywierconych w Morzu Śródziemnym lub w Grecji” – powiedział Pederzani.
Ponadto ludzie migrujący z Afryki nie rozprzestrzenili się od razu, wybierając zamiast tego spędzanie czasu w południowo-zachodniej Azji przez dłuższy czas, zanim rozeszli się do Eurazji. To była pewna wskazówka, powiedział Pederzani, że ludzie dopiero później rozwinęli zdolność do życia w chłodniejszym klimacie. Grupy ludzkie w tamtym czasie „może jeszcze nie używały szytych na miarę, jak w całkowicie uszytych ubraniach, więc istnieje kilka powodów, by sugerować, że chłodniejsze klimaty stanowiły w pewnym momencie barierę dla naszego gatunku” – powiedziała.
W tym czasie neandertalczycy żyli w Europie i Azji w epoce lodowcowej, tak jak robili to przez setki tysięcy lat. Jest na to wiele dowodów archeologicznych. Co do wczesnych współczesnych ludzi robiących to samo, nie tak bardzo. Ale jak sugeruje nowe badanie, zimno i tak nigdy nie niepokoiło Homo sapiens .
„Nowe badanie sugeruje, że wspólne założenie, że ludzie migrują i zajmują miejsce tylko podczas ciepłych i wilgotnych czasach potrzebuje zmiany”, jak Jessica Tierney, a paleoclimatologist na University of Arizona, który nie brał udziału w badaniu, napisał w e-mailu .
Rzeczywiście, wydaje się, że ludzie z jaskini Bacho Kiro znosili subarktyczne warunki przez kilka tysięcy lat. W komunikacie prasowym Jean-Jacques Hublin, dyrektor Departamentu Ewolucji Człowieka w Instytucie Maxa Plancka i współautor badania, powiedział, że wcześni ludzie wykazywali „wyższy stopień elastyczności klimatycznej” niż wcześniej sądzono.
Od 2015 roku Hublin i jego koledzy zbierają dowody archeologiczne w jaskini, znajdują kości zwierząt, kamienne narzędzia, wisiorki i ludzkie skamieniałości. Ten bogaty zapis archeologiczny pomógł ustalić obecność człowieka w jaskini w badanym okresie.
„Odkrycie, że klimat był chłodny, nie jest dla mnie zbyt zaskakujące, ponieważ 45 000 lat temu Ziemia znajdowała się w stanie epoki lodowcowej” – powiedział Tierney. „Chociaż rdzeń lodowy Grenlandii wykazuje w tym czasie pewne gwałtowne oscylacje klimatyczne, w tym krótkie ocieplenie, nie jest jasne, czy wydarzenia te wpłynęły na cały świat”.
W 2017 roku Tierney opublikowała badanie, w którym wraz z kolegami zrekonstruowała temperatury w Afryce Wschodniej podczas głównych migracji poza Afrykę, które rozpoczęły się około 65 000 lat temu. Od około 70 000 do 40 000 lat temu „temperatury powierzchni morza u wschodnich wybrzeży Afryki były naprawdę niskie, najzimniejsze od 200 000 lat” – powiedziała. „ Homo sapiens wyemigrował z Afryki w tym zimnym – a także suchym – czasie”.
To powiedziawszy, Tierney powiedział, że ważne jest, aby móc wykrywać oznaki zmiany klimatu, gdy jest ona zmieszana z dowodami archeologicznymi. To właśnie to „sprawia, że ten konkretny papier jest wyjątkowy” – powiedziała.
Patrząc w przyszłość, Pederzani ma nadzieję, że antropolodzy przeprowadzą badania, które wygenerują dane klimatyczne z materiałów archeologicznych, takich jak zęby zwierząt, kości i muszle.
„Badania nad tym, jak współcześni ludzie mogli przystosować się do chłodniejszego środowiska, są również bardzo ważne, jeśli chcemy uzyskać lepsze zrozumienie w przyszłości” – powiedziała. „Jak daleko i jak często grupy ludzkie przemieszczały się po krajobrazie? Na jakie zwierzęta polowali i kiedy? Jaka była ich struktura społeczności? To wszystko są ważne pytania, które musimy ponownie przeanalizować, mając na uwadze korzystanie z chłodniejszych środowisk”.
https://gizmodo.com/like-neanderthals-early-humans-endured-a-frigid-europe-1847730562