Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

sobota, 19 listopada 2016

Czemu zarabiamy 4 x mniej niż Niemcy


Do sprawdzenia


Skala niewolnictwa w Polsce. Czemu zarabiamy 4 x mniej niż Niemcy przy identycznych cenach?!

polska-skolonizowana

Polecamy inspirujące do wielopłaszczyznowych przemyśleń artykuły, z kilkoma istotnymi zastrzeżeniami. Najważniejsze zastrzeżenie, że jak  będziemy mieli silną walutę to będziemy więcej zarabiać, tak jak w Niemczech i na Zachodzie. To jest nie prawda, ponieważ siła gospodarki i poziom życia ludzi nie zależy od silnej waluty, lecz siła waluty zależy od siły gospodarki. Przykładem jest Słowacja, która przyjęła Euro i poziom życia drastycznie się pogorszył.

Waluta to jest instrument, którego wartość może być regulowana razem z wieloma innymi instrumentami takimi jak: prawo dewizowe, którego w naszym kraju praktycznie nie ma; ochrona własnego kapitału i wytwórczości – także nie ma, a uprzywilejowane są zachodnie koncerny; brak własnego przemysłu, brak jest polityki gospodarczej i przemysłowej, i wiele innych . Ponadto jak coś mówi globalna korporacja pod nazwą Deutsche Banku, to należy to interpretować na odwrót, a nie przyjmować na wprost, bo to jest przygotowanie świadomości do wprowadzenia Euro.

W artykułach pisanych co prawda kilka lat temu diagnoza występujących patologii jest dosyć poprawna, natomiast identyfikacja przyczyn sprawczych pozostawia już wiele do życzenia. Autorzy w przyczynach sprawczych postrzegają WSI i Moskwę, jako w dalszym ciągu „dyżurnych chłopców do bicia”, natomiast nie dostrzegają obcych wywiadów, a przede wszystkim Mossadu, CIA, BND, MI16, rozlokowanych we wszystkich strukturach, także w Kościele Katolickim, które całą zmianę ustroju i grabieżczą  transformację przygotowały i realizują z wyjątkowym natężeniem.

Razem to składa się na kolonizację i to brutalną Polski, gorszą, w porównaniu do innych także skolonizowanych krajów. Ta niszcząca, destrukcyjna presja globalizacji na Polskę, Polaków i Słowian jest jedynie realizacją, co najmniej wielowiekowej strategii tajnych judeosatanistycznych organizacji Zachodu, który został przez nie także skolonizowany. Coś jest w genotypie Polaków/PoLachów i szerzej – Słowian, czego my nie wiemy, a co wiedzą te organizacje i się bardzo obawiają nacji z tym genotypem.
Redakcja KIP
Czemu zarabiamy 4 x mniej niż Niemcy przy identycznych cenach?! Odpowiedź jest zaskakująca!
Mnóstwo ludzi w Polsce zastanawia się, dlaczego zarabiamy kilka razy mniej niż Niemcy czy mieszkańcy krajów cywilizowanych, przy identycznych cenach. Fraza „identyczne ceny” jest jednak fałszywa, dlaczego? Gdyż ceny mnóstwa dóbr w Polsce są wręcz wyższe, i to nieraz znacznie, niż na Zachodzie. Wiem to, bo u mnie gros ludzi ze Szczecina jeździ te kilkanaście kilometrów do Niemiec by tam zaopatrywać się w produkty.

Nie chodzi tylko o lepszej jakości niż w Polsce kawę i herbatę, którą kupisz czasami taniej, niż świństwo sprzedawane w Polsce. Ale ceny samochodów, alkoholi, elektroniki czy mieszkań często są wyższe niż ceny tych samych rzeczy na Zachodzie. Szczególnie jeśli chodzi o mieszkania – związana z nimi jest quasi-gangsterska bańka spekulacyjna. Została ona stworzona przez bankierów, kartel deweloperów (czyli mafię i ludzi WSI) jak i przez neoliberalnych polityków którzy celowo i z premedytacją zaniechali budownictwa społecznego. Zaniechali po to, by mafia deweloperów i bankierzy się obłowili.

Cytuję: „W Niemczech początkująca kasjerka w jednej z największych sieci handlowych (Lidl) zarobi równowartość ok. 8 tys. zł brutto. Początkująca kasjerka w największej sieci handlowej w Polsce (Biedronka) może liczyć na 2 250 zł brutto.
Skąd bierze się aż taka przepaść płacowa, skoro życie u naszych zachodnich sąsiadów z pewnością nie jest 3-4 razy droższe niż w naszym kraju? Odpowiedź jest prosta: To efekt trwającego w Polsce od wielu lat drenażu kapitału na masową skalę.”


Polecam też komentarz mojej znajomej na temat sytuacji ekonomiczno-gospodarczej w Polsce:

Cytuję: „Zasada jest prosta. Masz kupić mieszkanie / dom. Spłacać przez 30 lat, przepłacić dwa i pół raza. Potem na starość wprowadzono instytucję odwróconej hipoteki, czyli jak już skończy się spłacać, to oddaje się mieszkanie / dom bankowi za to, że ten przez kilka latek dołoży do emerytury parę groszy. Szwindel perfekcyjny, jak na nieruchomości zarobić 3 razy i dostać je z powrotem. Do tego moja ulubiona bzdura powtarzana przez ludzi.. średnia wieku życia się wydłuża!

No większej bzdury nie słyszałam – średnia i owszem, bo kiedyś dziecko umierała w wieku np. 2 lat, a stary dożywał do 80, to średnia była 40, a teraz dzieci rzadko umierają, starzy dożywają do 65 latek, to średnia jest np. 50 lat. No pięknie, średnia się wydłuża ale my żyjemy krócej. Proste! I skąd ta euforia niektórych? Tak więc harujemy na 2 etaty, żeby spłacać raty przez 30 lat, 3 razy przepłacając za nieruchomość i tak 2 razy za drogą w stosunku do zarobków, żeby potem ją oddać za jałmużnę, bo emerytury starczą na waciki.”

Od siebie tylko dodam, że znając tajniki wiedzy (ezoteryka, prawa wszechświata) można nastroić się na takie linie czasowe, w których pieniędzy jest więcej lub zdobywane one są łatwiej. Nawet jeśli z przyczyn obiektywnych nie zarobisz zbyt wiele, to praca którą znajdziesz okaże się bardzo lekka a szef będzie w porządku. Tu wygrasz na loterii, tu zdobędziesz jakieś zlecenie, i pieniądze jakimiś tam drogami będą wpadać. Wszechświat zawsze znajdzie sposób nawet jeśli Ty do końca nie wiesz jak to miałoby się stać.

Dobrze, ale większość ludzi tych praw nie zna i nigdy nie pozna. Rolą rządu i elit jest rządzić mądrze i z fundamentem etycznym. Rządzić może nie idealnie, bo to absolutnie niemożliwe nigdy i nigdzie. Ale rządzić tak, by nie rzucać ludziom kłód pod nogi i to celowo. Rządzić tak by nie sabotować z premedytacją losu obywateli i losu państwa. A właśnie to robiono, szczególnie przez ostatnie osiem lat polskiej wielkiej smuty (2007 – 2015, PO-PSL). Rządzili nami już nie tyle zwykłe skurwysyny, co wręcz międzynarodowa mafia, bezlitośnie drenująca nasz kraj.

Jakie manipulacje i celowe sabotaże miały tu miejsce? Nie chodzi tylko o gigantyczny rozmiar korupcji, zadłużanie kraju, służenie obcym interesom. To wszystko opisały media. Czego jednak media nie opisały? Czego nie przeczytasz nawet na portalach które chcą uchodzić za niezależne? Nie przeczytasz o manipulacji dokonywanej przez NBP (narodowy bank polski – de facto prywatny, korporacyjny bank). Manipulacja ta została zapoczątkowana przez nie kogo innego, jak przez Leszka Balcerowicza. Który odpowiada za zagładę gospodarczą naszego państwa, za nędzę milionów, za masową emigrację, za około 200.000 samobójstw z przyczyn ekonomicznych.

NBP poprzez „kreatywne” mechanizmy pseudo-ekonomiczne czterokrotnie zaniża wartość złotówki względem euro. Im słabszy pieniądz tym lepiej dla kapitalistów i eksporterów, a tym gorzej dla zwykłych ludzi, którzy za swoje pensje mogą kupić mało. Pomyśl – gdyby nie zaniżano sztucznie wartości polskiej złotówki, to pensja 2000 złotych starczyłaby na dość dużo. Nie mówiąc już o średniej krajowej. Jedno euro powinno kosztować 1,0 lub ostatecznie 1,5 złotego!

Cytuję: „Dzisiaj każdy „myślący” człowiek powie, że kurs naszej waluty jest przecież płynny i ustala się w wyniku wolnej gry rynkowej, a NBP nie musi nawet interweniować w obronie wyznaczonego parytetu ( swoją drogą wyznaczonego metodą decyzji Prezesa, a nie rynku). To bezsprzecznie prawda, ale kurs nie został wyznaczony wczoraj, ani przedwczoraj, ale kształtował się od początku lat dziewięćdziesiątych – tyle że przez pierwszą dekadę nie miało to nic wspólnego z wolną grą rynkową. Początkowo bowiem, kurs wyznaczony był arbitralnie przez Leszka Balcerowicza na poziomie 9500 starych złotych za dolara (dzisiejsze 95 groszy), jako kurs sztywny, który później stopniowo uelastyczniano (przy jednoczesnej błyskawicznej deprecjacji spowodowanej inflacją, której przyczyną był nadmierny dodruk pieniądza).

Owa elastyczność nie miała jednak nic wspólnego wolnym rynkiem walutowym. Było to nadal ręczne sterowanie mające zapewnić finansową wydolność budżetu, atrakcyjność obligacji, spłatę zadłużenia zagranicznego i płynną wyprzedaż firm państwowych. Mimo, że wiele z tych celów miało swoje realne uzasadnienie – taka nierynkowa polityka kursowa prowadzona w niby rynkowej gospodarce spowodowała, że w ciągu dekady powstała sieć powiązań ekonomicznych, które utrwaliły psychologiczny kurs złotówki na dzisiejszym poziomie (osiągnęliśmy go już w roku 1995) i jego stopniowe uwalnianie od roku 1998 nie mogło już niczego zmienić, bez naruszenia interesów międzynarodowych instytucji walutowych.”
Autor powyższego cytatu: prof. Andrzej Fidelis
Źródło: prawica.com

Dlaczego Polska jest pariasem Europy? Skala niewolnictwa w Polsce

Jak już mówiłem, obcy nie odpowiadają za los Polski. Oni odpowiadają za swoje państwa i narody. Za los Polski jesteśmy odpowiedzialni my sami. To w Polakach tkwi źródło obecnego stanu rzeczy. Popatrzcie na Greków. Jeden z kabareciarzy powiedział, że Grecy dopiero kilka dni mieli takie szambo, z jakim my mamy do czynienia całe życie. I od razu zaprotestowali. Nie bali się wyjść na ulicę i zawalczyć.
W Polsce także są protesty, z tym, że u nas protestują przede wszystkim młodzi ludzie. Ludzie starsi siedzą pozamykani w swoich domach, bojąc się wziąć udziału w demonstracjach, w Polskim Przedwiośniu. Ci starsi ludzie przeważnie czekają emerytury wynoszącej maksimum 1200 złotych, albo patrzą, jakby tu uszczknąć z koryta coś dla siebie.
Skąd się bierze takie rozwarstwienie? Przede wszystkim, starsi ludzie są po praniu mózgu. Byli oni wychowywani w uległości wobec wszystkiego, czołobitności wszystkiemu i pokorze wobec wszystkiego.
Czy jednak to jest usprawiedliwieniem dla tchórzostwa?Moje pokolenie także miało robione to specyficzne pranie mózgu. Jednak w moim pokoleniu obserwujemy zmierzch średniowiecznego katolicyzmu i katolickiego modelu wychowania. Co pozostaje w zamian? Przecież życie nie znosi próżni.
I tak: rolę księdza przejął ekspert z TV, lekarz, itp
Rolę spowiedzi przejęła psychoanaliza, której podstawy wymyślił psychopata i sekciarz, Freud.
Zaś jeśli chodzi o katolickie wychowanie, i katolicki model ciemnoty, przejęło ją przeświadczenie, że na nic nie mamy wpływu. Ludzie tacy, wychowani w ciemnocie i zabobonie, trącą tym przez całe życie. Mówią, że wolą się zająć sprawami, na które mają rzeczywisty wpływ, że nie obchodzi ich to, że ideami rachunków nie opłacą. Jak słusznie zauważył mój znajomy na jednym z portali: są to na ogół kobiety, i zrzędzą o różne rzeczy – o bezrobocie, o wredne koleżanki z pracy, o zwalnianie pracowników i zamykanie przedsiębiorstw.
I na takich bezproduktywnych rozważaniach upływa bardzo dużo czasu wolnego, którego oni podobno nie mają. Do tego doliczmy czas na oglądanie seriali, telenowel, dzienników, teleturniejów, kryminałów, i innych tego typu odmóżdżających gniotów z TV.
Podsumowując: ciemnota jaka była, taka została. Jednak trzeba przyznać, że za czasów komunizmu, za czasów nieociosanego bogoojczyźnianego katolicyzmu, społeczeństwo polskie było społeczeństwem idei, społeczeństwem walki. Wiele razy wychodziliśmy na ulicę, z otwartą przyłbicą. Nie było takiej demoralizacji i powszechnego zezwierzęcenia jaka jest teraz. To już nie jest zwykły marazm spowodowany jakimś tam „kryzysem”, który jest tylko wymysłem bankierów i rządzących. Można i trzeba mówić już o totalnym zezwierzęceniu naszego narodu, gdzie zaczyna być to niebezpieczne dla tegoż narodu. Dzięki filozofii ciemnoty typu: „pokorne cielę dwie matki ssie” czy: „jak sobie pościelesz tak się wyśpisz” – tłumiony w zarodku jest nasz opór.
Zawsze podejmowany jest krzyk, że państwo ingeruje w wychowanie dzieci i że jest to karygodne. Zgadzam się z tym. Jednak prawie nikt nie drze szat, że kościół katolicki i ogólnie dulszczyzna także mają niemały wpływ na wychowanie młodego pokolenia.

Zauważcie jedno: nikt nie uczy dzieci następujących rzeczy:

-„jesteś wartościowym człowiekiem, znaj swoją wartość”;
-„nie bój się walczyć, nie bój się żyć, nie bój się sięgać gwiazd”;
-„sam wytaczaj sobie szlaki, nie bądź poddanym żadnego człowieka”;

Zamiast tego wciska się nam bogoojczyźnianą ciemnotę o pokornym cielęciu, o potrzebie posłuszeństwa i nie wychylania się przed szereg. No normalnie filozofia wprost do powstania nowych obozów koncentracyjnych, dla tego typu odmóżdżonych owieczek.

Wstęp: Jarek Kefir, rok 2012
Cytuję: „Według badań opublikowanych ostatnio przez różne instytucje międzynarodowe Polska jest krajem o wysokim stopniu ubóstwa i wielkich ograniczeniach wolności gospodarczej. Wbrew jednak lansowanej przez elity tezie o tym, że zawdzięczamy to wyłącznie mizerii intelektualnej obywateli, okazuje się że nasza produktywność jest na najwyższym światowym poziomie. Oto kilka niezaprzeczalnych faktów:

Według OECD co piąte polskie dziecko jest ubogie! W porównaniu do innych krajów OECD Polska wypada najgorzej pod względem sytuacji materialnej i mieszkaniowej. Jak wynika z raportu, przeciętny dochód rodziny w Polsce należy do najniższych wśród krajów OECD, a ponad 21 proc. polskich dzieci żyje poniżej granicy ubóstwa (przy średniej wynoszącej ok. 12 proc.). Polska wydaje też mało na dzieci – średnio 43,7 tys. dolarów w ciągu całego dzieciństwa, podczas gdy Norwegia, która najwyżej uplasowała się w tym rankingu, wydaje 204,2 tys. dolarów. Gorzej jest tylko w Meksyku.
OECD podkreśla, że poziom dzietności w Polsce jest dość niski i nie podnosi się w ostatnich latach – całkowity wskaźnik dzietności w 2008 r. wyniósł 1,39 (liczba dzieci przypadająca na jedną kobietę) – przy średniej 1,71, podczas gdy wskaźnik zapewniający zastępowalność pokoleń wynosi 2,1.
Polska jest sklasyfikowana na 71 miejscu na świecie pod względem wolności gospodarczej – odnotowuje „Puls Biznesu”, powołując się na najnowszy ranking Heritage Foundation na 2010 r. Gazeta zauważa, że kraj rządzony przez liberalną Platformę Obywatelską jest daleko w tyle nawet za takimi „potęgami” gospodarczymi, jak Gruzja, Botswana, Urugwaj, Peru czy Kostaryka. Obiecywano nam drugą Irlandię, a ledwo wyprzedzamy Ugandę, Namibię, Kirgizję czy Paragwaj.
Dlaczego zatem jest tak, że mimo ogromnej społecznej aktywności, mimo operatywności i chęci do pracy, mimo 20 lat kapitalistycznej transformacji pozostajemy ekonomicznymi rozbitkami europy, dryfującymi w zalewie nędzy wraz z krajami, które sami uważamy za siedlisko lenistwa i indolencji. Odpowiedź jest prosta i zna ją każdy emigrant. Normalni ludzie starają się zarabiać tam gdzie płace są wysokie, a wydawać tam gdzie ceny są niskie (lub przynajmniej adekwatne do zarobków). Taki komfort mogą zapewnić swoim rodzinom właśnie emigranci, ale jest to okupione wieloma wyrzeczeniami. Tymczasem większa część naszego społeczeństwa zmuszona jest pracować tam, czy raczej tu gdzie płacą mało (średnio pięciokrotnie mniej), a wydawać tam gdzie jest potwornie drogo, bo ceny w Polsce nie odbiegają od cen Zachodnich (a nawet je przewyższają). Trzeba mieć zaiste ułańską fantazję, żeby kupować produkty na Zachodzie, zarabiając jak na Wschodzie.
Wyobraźmy sobie na przykład, że oferujemy jakiemuś Niemcowi benzynę po 4 Euro, a podrzędnej marki samochód za 50 tys. Euro (tak, Euro, nie złotówek) – pewnie ze zdumienia nie byłby w stanie popukać się w głowę. Dla odmiany, żeby uzmysłowić sobie poziom cen, jakie Niemiec widzi w swoim sklepie, wyobraźmy sobie, że przy naszych obecnych zarobkach (liczonych w złotych) wchodzimy do sklepu i widzimy, że masło kosztuje 50 groszy, kilogram szynki 6 złotych, a telewizor LCD 42” jest w cenie 700 zł. Do tego możemy zaplanować kupno nowego Opla za 10 tys. zł, a benzyna do niego będzie kosztowała zaledwie 1,2 zł. Miło? Dlaczego zatem tak nie jest? Dlaczego zmusza się nas do niewolniczej pracy za miskę zupy? Bo jak inaczej ocenić fakt, że 70% naszych dochodów wydajemy na żywność?

Odpowiedź na te pytania jest złożona, ale na poziomie państwa i polityki daje się streścić w jednym zdaniu: Przyczyną jest to, że rządzące nami przez 20 lat elity, mniej lub bardziej świadomie dopuściły do tego, żeby dzisiejszy kurs wymiany walut oscylował w okolicy 4 zł za 1 Euro.
Dzisiaj każdy „myślący” człowiek powie, że kurs naszej waluty jest przecież płynny i ustala się w wyniku wolnej gry rynkowej, a NBP nie musi nawet interweniować w obronie wyznaczonego parytetu (swoją drogą wyznaczonego metodą decyzji Prezesa, a nie rynku). To bezsprzecznie prawda, ale kurs nie został wyznaczony wczoraj, ani przedwczoraj, ale kształtował się od początku lat dziewięćdziesiątych – tyle że przez pierwszą dekadę nie miało to nic wspólnego z wolną grą rynkową. Początkowo bowiem, kurs wyznaczony był arbitralnie przez Leszka Balcerowicza na poziomie 9.500 starych złotych za dolara (dzisiejsze 95 groszy), jako kurs sztywny, który później stopniowo uelastyczniano (przy jednoczesnej błyskawicznej deprecjacji spowodowanej inflacją, której przyczyną był nadmierny dodruk pieniądza). Owa elastyczność nie miała jednak nic wspólnego wolnym rynkiem walutowym. Było to nadal ręczne sterowanie mające zapewnić finansową wydolność budżetu, atrakcyjność obligacji, spłatę zadłużenia zagranicznego i płynną wyprzedaż firm państwowych. Mimo, że wiele z tych celów miało swoje realne uzasadnienie – taka nierynkowa polityka kursowa prowadzona w niby rynkowej gospodarce spowodowała, że w ciągu dekady powstała sieć powiązań ekonomicznych, które utrwaliły psychologiczny kurs złotówki na dzisiejszym poziomie (osiągnęliśmy go już w roku 1995) i jego stopniowe uwalnianie od roku 1998 nie mogło już niczego zmienić, bez naruszenia interesów międzynarodowych instytucji walutowych – dla nich bowiem zachowanie status quo było najlepsze.

I tu dotykamy najistotniejszej kwestii – dla kogo obecny kurs jest dobry? Można zapewne wskazać wielu beneficjentów (pierwsi to eksporterzy), z cała pewnością nie jest nim jednak polski pracownik, który za przepracowane tak samo jak Niemiec, czy Francuz 8 godzin, otrzymuje nie 20% mniej, nie połowę, ale zaledwie 1/5 ich wynagrodzenia. To właśnie jest realny obraz stwierdzenia, że za transformację najwięcej zapłacili pracownicy. A będą płacić jeszcze ich dzieci i wnuki.”
cyt. „Niedawno minęła któraśtam rocznica czegoś, co w powszechnej świadomości funkcjonuje pod nazwą „Planu Balcerowicza”.
Mieliśmy pominąć to litościwym milczeniem, ale kwik oficjalnych mediów sprawia, że uznaliśmy iż warto zabrać głos, mając nadzieję na pobudzenie do myślenia niektórych przynajmniej czcicieli tzw. transformacji ustrojowej. Tak się bowiem dziwnie składa, że wszyscy niemal dziennikarze i ekonomiści (dopuszczeni do głosu) pieją z zachwytu nad tytaniczną pracą wyprofesorowanego Leszka Balcerowicza, nie wykraczając jednak poza utarte slogany o konieczności terapii szokowej i sukcesu jakim było przejście z gospodarki socjalistycznej do gospodarki rynkowej. Dopuszcza się oczywiście głosy przeciwne, ale artykułowane jedynie przez okrzykniętych uprzednio oszołomami ludźmi pokroju Andrzeja Leppera („Balcerowicz musi odejść”), albo przez przedstawicieli ortodoksyjnej lewicy („nie zadbano o najuboższych”). Prawica może wypowiadać się negatywnie o Planie Balcerowicza tylko gdy jest skrajna, albo gdy ma inny dyskredytujący ją atrybut  (np. jest pisowska). Rzeczowa dyskusja, a szczególnie rzeczowe argumenty są niedopuszczalne. Balcerowicz powinien przecież dostać Nobla… co patrząc na ostatnie wybryki Komitetu, nie jest wykluczone.
Całościowe ujęcie tematu wymagałoby oczywiście wielostronicowego opracowania, skupimy się zatem na kilku przemilczanych, lub zafałszowanych kwestiach. Postawimy też kilka niewygodnych pytań, na które czytelnik może spróbować znaleźć samodzielną odpowiedź. Aby to było możliwe nie należy zapominać o najprostszym fakcie, a mianowicie że wolny rynek jest naturalną emanacją działalności człowieka i w niemal każdej sytuacji tworzy się samoistnie. Zacznijmy więc od początku.
Co to jest inflacja?
Podobno wie to każde dziecko, mamy jednak wątpliwość czy jest to wiedza dostępna profesorom. Początkowo bowiem Leszek Balcerowicz (fakt, był wtedy tylko adiunktem)  tłumaczył społeczeństwu, że inflacja powstaje gdy na rynku są niedobory produktów i producenci mogą podnosić ich ceny. Niby prawda, ale już po dziesięciu latach ten sam Leszek Balcerowicz (fakt, już jako profesor) tłumaczył, że inflacja powstaje gdy na rynku jest za dużo pieniędzy i konsumenci mogą płacić więcej za produkty, których wprawdzie nie brakuje, ale producenci znowu mogą podnosić ich ceny (zwłaszcza gdy nie mają konkurencji). Niby też prawda, bo obie definicje są jakby dwiema stronami tego samego problemu i nie mogą działać w odosobnieniu.
Pojawia się jednak drobne pytanie: skąd u licha na rynku brały się nieprzebrane ilości pieniędzy w początkach transformacji (rosły bowiem nie tylko ceny, ale i wynagrodzenia), gdy napływ kapitału zagranicznego był praktycznie zerowy? Czyżby jednak działała tylko druga część definicji? Czyżby nadmiar pieniądza był generowany celowo przez NBP i rząd?  Powie ktoś, że Balcerowicz właśnie zaczął dusić inflację. Trudno jednak uznać za sukces obniżenie jej do kilkudziesięciu procent rocznie. Wygląda raczej na to, że uznano ją za zjawisko pożyteczne dla wielu, o ile pozostaje w przewidywalnych ryzach, a Plan Balcerowicza dawał takie gwarancje. Czemu to miało służyć? No cóż, przy wysokiej inflacji wysokie jest też oprocentowanie depozytów i kredytów, a to daje szerokie pole do kręcenia lodów..
Bony, dolary, kupię!
Każda wolnorynkowa gospodarka ma wymienialną walutę. Za komuny mieliśmy kurs oficjalny (nie mający nic wspólnego z wartością złotówki) i kurs czarnorynkowy (substytut wolnorynkowego).  W czerwcu 1989 roku kurs czarnorynkowy dolara oscylował w okolicy 1800 starych złotych (miesięczne wynagrodzenie wynosiło w przeliczeniu ok. 25 dolarów). Potem zaczęło się istne szaleństwo. Dość powiedzieć, że sięgnęliśmy kursu w okolicach 4-7 tys. starych złotych, który został przez Leszka Balcerowicza dodatkowo zdewaluowany do 9500 zł i uznany za sztywny (!) kurs oficjalny. Jeśli ktoś myśli, że osiągnęliśmy w ten sposób wymienialność złotówki, to się niestety myli. Wielu odczuło to bardzo dotkliwie.
Złotówka nie mogła być wymieniona za granicą, a jedynie w NBP. Kurs był ustalany arbitralnie w odniesieniu do jakiegoś koszyka walut i taka sytuacja trwała do roku 2001, a w pewnym sensie trwa do dziś (wymienialność złotówki jest raczej kwestią umowy między NBP i EBC). I tu ocieramy się o odpowiedź na postawione wcześniej pytanie, skąd u licha te nieprzebrane ilości pieniędzy generujących inflację w gospodarce niedoboru? Jeśli bowiem NBP w początkowej fazie płaciło zagranicznym spekulantom walutowym niebotyczne ceny za jednego dolara, to wystarczyło niewiele owych dolarów żeby zalać rynek coraz mniej wartymi złotówkami.  Skupmy się jednak na naszym bohaterze. Mocą swojego nazwiska udaje mu się utrzymać niemal stały kurs dolara i marki niemieckiej przez całą dekadę (po okresie krótkotrwałej hiperinflacji za jedną markę niemiecką płaciło się z drobnymi wahaniami ok. 2 nowych złotych, a zarobki oscylują w okolicy 200 DM miesięcznie). Jego liberalizm nie sięga jednak tak daleko aby uwolnić rynek walut, pytanie drugie narzuca się zatem samo: Jak nasz niedoszły jeszcze profesor obliczył wyżej wymieniony kurs wymiany i czy się przy tych wyliczeniach nie kopnął?
Ponieważ pomysłowość polaków nie zna granic, do końca lat dziewięćdziesiątych obywatele polscy mają zakaz zakładania rachunków bankowych za granicą, zakaz przywożenia do kraju większej ilości dewiz i zakaz brania kredytów walutowych! Mogą brać kredyty w złotówkach… oprocentowane na ok. 45% w skali roku (stopę ustala podobnie jak dziś NBP, wówczas pod wodzą naszego dzielnego profesora i znanej skądinąd wybitnej ekonomistki Hanny Gronkiewicz-Waltz).
Oczywiście depozyty i obligacje rządowe też są sowicie oprocentowane, na ok. 30-40%, co jest zrozumiałe przy szalejącej inflacji (walka trwa, krew się leje, ale hydra nie ustępuje)… a jeszcze bardziej zrozumiałe, gdy zestawimy to z niemal stałym kursem niemieckiej marki i prostym faktem, że za naszą zachodnią granicą hiperinflacja jest zjawiskiem nieznanym, a kredyty dostaje się od ręki na 3-6% w skali roku..
Mechanizm nr 1 – złoty depozyt.
Kto może (i jest nie tylko pomysłowy, ale nie boi się być gospodarczym przestępcą lub jest znajomym królika) przywozi do Polski dewizy pożyczone nielegalnie na zachodzie (na 6%), zamienia na złotówki, zakłada lokatę (na 40%) i po roku inkasuje czysty zysk na poziomie 30% (po zaokrągleniu z powodu niewielkich wahań kursowych i kosztów manipulacyjnych). Oczywiście nikt nie może mieć pewności, że kurs waluty będzie stabilny.
No może prawie nikt, a jak wiadomo „prawie” czyni wielką różnicę. Jak grzyby po deszczu wyrastają w Polsce przedstawicielstwa zagranicznych banków, które są, a jakoby ich wcale nie było. Niby mają siedziby, szyldy i kadrę zarządzającą (nie trzeba dodawać skąd biorą się ci „fachowcy”), tylko jakoś „ludności” nie obsługują. Zajmują się tylko zamianą swoich dewiz (pożyczonych na pewnie mniej niż 6%) na złotówki i pożyczaniem tych złotówek polskiemu rządowi na 40%. Leszek Balcerowicz gwarantuje, że nasza gospodarka jest stabilna… czyli kurs walut prawie stały i inflacja też… tyle że wysoka. I o to w tym biznesie chodzi!
Mechanizm nr 2 – prywatyzacja za złotówkę.
Jeśli nie jesteś Polakiem i już założyłeś w Polsce bank, to pożyczone na zachodzie dewizy, możesz bez ryzyka wymienić na złotówki i pożyczyć je jakiejś fajnej fabryce (np. chemii gospodarczej, typu „Pollena”) na 45% rocznie. Takie fabryki mają w latach 90-tych ciągłe problemy z powodu przerostów zatrudnienia i gigantycznych zobowiązań podatkowych (m.in. z powodu wprowadzonego przez naszego bohatera „popiwku”), mają też wielki potencjał z uwagi na zwykle monopolistyczną pozycję na rynku. Tu warianty są dwa.
Jeśli zakład spłaca swój kredyt, zarabiamy tylko tyle co w mechaniźmie nr 1. Możemy jednak zarobić znacznie więcej, jeżeli nasz kredytobiorca (choć zabrzmi to absurdalnie) jest nierzetelny i z powodu problemów nie oddaje nam pieniędzy. Teraz bowiem, jako dobry wujek możemy kupić całą tę fabrykę za 1 zł razem z jego (naszymi) długami, a potem dogadać się sami ze sobą co do sposobu spłaty.
Oczywiście przed przejęciem majątek fabryki wyceni się na jakieś marne grosze (w końcu jest nierentowna), a potem dziwnym trafem okaże się, że sama działka, albo biurowiec są warte fortunę. Może być też tak (jeśli mamy dobry biznesplan), że zakład produkuje chodliwy towar, a wywalenie połowy załogi na zbitą mordę zagwarantuje rentowność przedsięwzięcia, w które nie włożyliśmy ani grosza (dlaczego ani grosza – bo np. przez pierwsze trzy lata kredytowania zakład wywiązywał się z płacenia odsetek, czyli oddał nam 120% włożonego kapitału).
Mechanizm nr 3 – zwolnienie z myślenia.
Jeśli nadal nie jesteś Polakiem, ale stosując poprzednie mechanizmy sprywatyzowałeś sobie jakiś przyjemny zakładzik, to dostajesz dodatkowy bonus – trzyletnie wakacje podatkowe. Masz pewność, że żaden polski przedsiębiorca, a tym bardziej zakład państwowy, którego jeszcze nie przechwyciłeś, nie da rady konkurować z tobą cenami, bo będzie musiał płacić podatek dochodowy (od osób prawnych ponad 32%), a ty nie! W ten sposób możesz przejąć kolejne państwowe zakłady, zaskarbiając sobie wdzięczność kolejnych polskich rządów, którym tak zależy na prywatyzacji. Oczywiście po trzech latach nadal nie musisz wcale płacić podatków. Wystarczy, że zmienisz nazwę firmy, albo zamienisz się z kolegą, który ten sam numer zrobił w innej branży. Możliwości jest wiele, bo w Polsce pieniądze leżą na ulicy.
Prywatyzacyjne sukcesy.
Trzeba przyznać, że dekada Leszka Balcerowicza obfitowała w prywatyzacyjne sukcesy. Na przykład wielkim sukcesem prywatyzacji było na pewno sprzedanie telekomunikacyjnego monopolisty TP SA państwowemu monopoliście francuskiemu France Telecom. Zaiste prywatyzacja przez upaństwowienie, w której wielki biznesowy talent objawił niejaki Kulczyk Jan, bowiem posiadając zaledwie 5% udziałów obsadzał najważniejsze stanowiska w zarządzie firmy. Wielki ten biznesmen jakoś nie jest doceniany na Zachodzie, widocznie z powodu żarliwego patriotyzmu interesy wychodzą mu tylko w Polsce.  Następnym sukcesem była sprzedaż legendarnej firmy „E. Wedel” za 30 mln dolarów łaskawcom z Pepsi.
Po trzech latach zwolnienia podatkowego (wartego znacznie więcej niż 30 mln. dolarów) okazało się, że firma jest warta dla Cadbury prawie dziesięciokrotnie więcej. No cóż, państwowy właściciel to nawet porządnie sprzedać nie umie (a może raczej nie umi, bo jest ze WSI). Sprzedano jednak jeszcze wiele zakładów (takich jak Huta Warszawa, Walcownia Norblin, WZT Polkolor), które przechodząc kilkakrotnie z rąk do rąk, wdeptały w ziemię kilkadziesiąt tysięcy pracowników, by w końcu udowodnić, że największą wartość stanowiła ziemia, na której stały – sprzedaż firmy tzw. inwestorowi strategicznemu okazywała się bowiem prawie zawsze wrogim przejęciem przez konkurencję.
Terapia szokowa.
Niektórzy są w szoku do dziś. I nie chodzi tu o porównywanie czasów obecnych z PRL-em. Żaden element komunistycznej gospodarki nie był w stanie przeżyć swoich czasów. Junta „generała” Jaruzelskiego staczała się bezpowrotnie do rynsztoka, ale to nie Leszek profesor Balcerowicz dokonał transformacji ustrojowej. On tylko próbował ręcznie sterować nieodwracalnym samoistnym procesem, co przyniosło jedynie niesprawiedliwy podział majątku narodowego, który zapewne został uzgodniony w Magdalence.
Transformacji dokonaliśmy sami, stając z łóżkami polowymi na bazarach, przewożąc przez granice magnetowidy i komputery, zakładając tysiące małych rodzinnych firm i cicho klnąc, uciekając w szarą strefę przed totalnie niemoralnym fiskusem. Gdybyśmy, zamiast ulegać namowom naszego bohatera do transformacji ustrojowej, zaczęli wszystko budować od zera, w zupełnie wolnorynkowym żywiole (jak np. RFN po II Wojnie Światowej) – bylibyśmy dziś dużo dalej. Tego procesu nie możliwe było zatrzymać, bo nie da się zatrzymać lawiny, a to nie Balcerowicz ją wywołał. Niestety jego sprytny plan zapewnił „biznesmenom” z WSI, Żemkom i innym Gawronikom nieproporcjonalny udział w prywatyzacyjnych konfiturach i za to powinni oni ufundować mu co najmniej kilka nagród Nobla.
Transformacja Leszka Balcerowicza
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych stało się jasne, że dalsze dojenie polskiej gospodarki opisanymi mechanizmami przestaje mieć sens i staje się nazbyt widoczne. Wówczas nasz bohater przypomina sobie, że jest liberałem. Z wtorku na piątek (gdzieś tak w roku 2001) pozwala narodowi zaciągać kredyty walutowe, siłą rzeczy oprocentowane, jak wszędzie na świecie, na ok. 6% rocznie. Pociąga to za sobą konieczność obniżenia stopy refinansowej na narodowej walucie do ok. 13%. I nagle okazuje się, że również inflacja przestaje dokuczać polskiemu rynkowi. Jest prawie normalnie… ale prawie czyni wielką różnicę.
Nie zmieniono bowiem jednego – nadal nie mamy wolnego rynku walutowego. Możemy wprawdzie wymienić złotówki w zagranicznych bankach, ale nie oznacza to, że zmieniono mechanizm ustalania kursu. Nadal jest on sztuczny i nie mający odniesienia do rynku (zachodnie banki zwracają polskie złotówki do NBP). Dowody na to są aż nadto widoczne. Po pierwsze, kurs Euro od prawie dziesięciu lat nie zmienił się (ok. 4,20 zł), a podobno nasza gospodarka rozwija się szybciej niż inne gospodarki europejskie. Powie ktoś, że jednak były wahania, zwłaszcza w roku 2007 i 2008. Tylko, że te wahania dowodzą właśnie braku rynku.
Wystarczył bowiem napływ kilku miliardów Euro, aby złotówka umocniła się o 20% (do 3,3 zł) na przestrzeni kilku zaledwie miesięcy. Aby tego uniknąć należałoby dodrukować trochę banknotów… jednak lata dziewięćdziesiąte minęły i obowiązują nas normalne unijne standardy. O ile jednak co do kursu można dogadać się z EBC, o tyle fundusze spekulacyjne mają w nosie takie ustalenia i kierują się jedynie zyskiem… ale to już zupełnie inna historia.
prof. dr Andrzej Fidelis”
Źródło: prawica.com
Coś podobnego, choć nie do końca, mówili przedstawiciele.. Deutsche Banku (!) cytowani przez telewizję TVN BiŚ:
Cytuję: „Polski złoty jest „ekstremalnie tani” – uważają ekonomiści Deutsche Banku i określają polską walutę mianem „najtańszej na świecie”. Podkreślają, że złoty jest bardzo niedowartościowany, biorąc pod uwagę solidne fundamenty gospodarcze Polski. Polskiego złotego pod lupę wziął zespół strategów rynkowych Global FX Research z Deutsche Banku pod przewodnictwem Alana Ruskina oraz George’a Saravelosa. Ich raport cytuje amerykański „Business Insider”.
W ocenie analityków, złoty jest „ekstremalnie tani” i niedowartościowany o ok. 10 proc. Za tym, że będzie w przyszłości zyskiwał ma – zdaniem analityków DB – przemawiać fakt, że gospodarcze perspektywa dla Polski są „solidne”.”
To tylko 1/3 artykułu, aby przeczytać całość kliknij na link poniżej:

http://tvn24bis.pl/wiadomosci-walutowe,77/polski-zloty-niedowartosciowany-o-10-proc,645921.html
Poniżej artykuł z portalu giełdowo-finansowego AmerBroker. Znamienne jest to, że to co jeszcze kiedyś było tylko teorią spiskową, jest dziś opisywane na fachowych portalach. Innym ciekawym portalem opisującym kulisy światowej ekonomii, jest Independent Trader.
Kto jest realnym właścicielem NBP? Wokół tego tematu narosło mnóstwo niejasności i kontrowersji. Według autora z AmerBroker, dużą część akcji NBP posiada koncern międzynarodowych finansistów i spekulantów – Rotschildów. Według wielu teorii spiskowych, rodzina Rotschildów wraz z innymi klanami ma rządzić Ziemią.
Czytaj cały artykuł: https://kefir2010.wordpress.com/2016/05/15/ten-kto-rzadzi-nbp-rzadzi-polska-zobacz-kto-to-a-zdziwisz-sie-bardzo/
I na koniec jeszcze jedna bardzo ważna rzecz.. Pamiętacie piramidę potrzeb Maslowa? Na pierwszych miejscach są potrzeby najbardziej „fizyczne” czy też „przyziemne„. W tym jest to potrzeba bezpieczeństwa finansowego i stabilizacji finansowej. Czyli zarobki, dach nad głową, by mieć co do gara włożyć, by w weekend pozwolić sobie w weekend pójść do kina, teatru, na koncert, wypić sobie piwo czy zajarać zioło.
I teraz: my, Polacy zostaliśmy praktycznie pozbawieni finansowego bezpieczeństwa. Kapitalizm w naszym kraju został tak skonfigurowany, by był drapieżny, nie liczący się z ludźmi, bez zasad. By zarobki były niskie, a ceny tak wysokie jak na Zachodzie. By nie było budownictwa socjalnego i pomocy socjalnej. By zasiłki, emerytury i renty były niskie. Jak myślicie, po co to zrobiono?
Za tym kryje się dużo głębsza konspiracja, niż wielu z Was się wydaje. Gdy człowiek nie ma zaspokojonych potrzeb fizycznych, materialnych, to nie będą go interesować potrzeby wyższe. Logiczne: gdy nie ma gdzie mieszkać i co do gara włożyć, to człowieka nie interesuje kultura, sztuka, duchowość. Także z tego powodu, że nie ma na to pieniędzy. Do tego dochodzi lęk, mniej lub bardziej podświadomy. Sypie się zdrowie, z powodu śmieciarskiego żarcia pojawiają się niedobory a potem choroby.
Powinniśmy sobie uświadomić, że mamy do czynienia z celowym sabotażem naszej Słowiańskiej Rasy. Mamy do czynienia z ludobójstwem ekonomicznym. Ale także medycznym. Zauważcie że to w krajach Słowiańskich (plus USA) szczepienia są obowiązkowe i jest ich najwięcej. To w naszych krajach jest też najsłabsza diagnostyka medyczna, i najwięcej testów nowych farmaceutyków, także przeprowadzanych nielegalnie i ze złamaniem wszelkich zasad – bez wiedzy i zgody pacjenta.
To w naszych krajach najsilniejsze jest lobby farmaceutyczne i najbardziej fałszuje się żywność. To coś dużo, dużo więcej niż „tylko” gospodarcza eksploatacja przez Moskwę, Berlin i Waszyngton. Są najróżniejsze teorie na temat, dlaczego tak bardzo nienawidzą nas, Słowian. Nie będę ich przytaczał, bo sam nie wiem, która odpowiada najbardziej prawdzie. Poszukajcie jeśli chcecie. Co do jednego są one zgodne: mamy do czynienia z zaszłościami, których geneza niknie w odległych mrokach ludzkich pradziejów.
Co możesz zrobić Ty, jako jednostka? Nie zbawimy ani świata ani naszego kraju. Według teorii ezoterycznych, nasza wspólna świadomość zbiorowa, wspólny globalny umysł, uczy się i ewoluuje, ale w tempie tysiącleci. Ty masz aktualne życie tu i teraz, trwające ledwie mgnienie oka. I Ty możesz uczyć się praw wszechświata, zdobywać wiedzę, oczyszczać swój umysł..
O tym jak wykorzystywać prawa wszechświata na korzyść swoją i innych, pisałem w linku poniżej. Jest tam zbiór kilkunastu już artykułów – POLECAM:
https://kefir2010.wordpress.com/strony-linki/swiadomosc-nowe/
Autor: Jarek Kefir
Opublikowano za:




Comments

Panie autor, ile miał pan lat w roku 1980? z tego, co pan pisze, to walił pan w pieluchy w ramach protestu przeciw socjalizmowi.
Czyli nie ma pan pojęcia, jak było do 1980 roku. Więc powinien pan zapytać ludzi, których dorosłe życie przypadło na te lata a nie wymyślać farmazony.
„Skąd się bierze takie rozwarstwienie? Przede wszystkim, starsi ludzie są po praniu mózgu. Byli oni wychowywani w uległości wobec wszystkiego, czołobitności wszystkiemu i pokorze wobec wszystkiego.”
– a to ci siurpryza!! to kto robił różne strajki, solidarności i inne kory? oseski, czyli pana znajomi?
Ja wiem, jak wyglądało życie w Polsce Ludowej. Ludzie politykowali, słuchali pirackich rozgłośni radio wolna europa i głos ameryki i się wymądrzali. Nikt nic im za to nie robił. Na wszystkich imprezach – a tych było mnóstwo, od imienin i urodzin na zwykłych „prywatkach” kończąc – wszyscy opowiadali „kawały polityczne” czyli wyśmiewali się z rządu, przywar Rosjan – głównie tych domniemanych i jechali po kim kto chciał. Nie znałam ani jednej osoby, która miałaby z tego powodu jakieś przykrości prywatnie czy w pracy.
Ludzie czuli się pewnie, byli pewni swoich praw i byli pewni służalczości władz wobec nich i sobie pozwalali więcej, niż by nakazywał rozum. Ale mimo to nie działo się nic złego. W autobusie czy tramwaju, ale głównie w pociągu ludzie masowo nawiązywali kontakty wymieniając także adresy i się potem odwiedzali przy okazji. Nikt nikogo się nie bał. Każdy cieszył się z wizyty znajomych i w mig nakryty był stół z jedzeniem, i niestety, często wódą. Czegoś takiego to teraz nikt sobie już nie może wyobrazić.
Poznawało się w ten sposób znajomych znajomych i krąg tych znajomości był pokaźny. Do tego dochodziły powiązania rodzinne, czyli niemal wszyscy w zasięgu to byli niejako „swoi”. Sama pamiętam, że bywały dni iż jedni znajomi wychodzili a drudzy akurat wchodzili i człowiek choć nie mógł w domu nic zrobić cieszył się z gości. Takich zażyłości dziś już nie ma, ponieważ ludzie są niepewni jutra. Za czasów Polski Ludowej każdy miał pracę i gdy brakowało parę złotych to łatwo było od kogoś pożyczyć „do wypłaty”, bo każdy tą wypłatę miał i to punktualnie.
Polacy byli butni i dumni, a nie czołobitni! O pokorze to mało kto słyszał wtedy, bo władza ludowa raczej była ludziom podległa niż ludzie jej. I stąd możliwa kariera „solidarności”. Przy byle protestach – na przykład górnicy narzekali, że kiełbasa na Śląsku jest niedobra! to natychmiast była kontrola i potem po dobrą „krakowską podsuszaną” to trzeba było jechać do Katowic.
Dworce był pełne ludzi, kawiarnie i restauracje dworcowe też i to niemal całą dobę. Dworzec czynny był – w każdej miejscowości – całą dobę z małą przerwą na sprzątanie poczekalni. O czymś takim to Kefir nawet nie słyszał, co? A ja jechałam sobie dwie godzinki pociągiem do Lublina na kawę, bo chciałam się przejechać i połazić po Lublinie – na przykład, bo przecież nie był to jedyny kierunek, w jakim jeździły pociągi. Bilety były tanie, ludzi wszędzie pełno, człowiek czuł się wśród swoich.
Jak więc w takich warunkach możliwa miała by być ta pokorna czołobitność, to ja nie wiem. Gdyby ktoś napadł jakiegoś człowieka na ulicy to przechodnie by go rozszarpali na sztuki. Nie było obojętności wobec cudzego nieszczęścia, czyli ludzie mieli odwagę cywilną.
W ogóle w Polsce było tak, że tłum zbierał się wszędzie i natychmiast, obojętne gdzie i z jakiego powodu. Jak więc miała by być możliwa taka kontrola i zniewalanie, jeśli człowiek w tłumie czuje się silniejszy niż jest samotnie?
Tego teraz w naszych ludziach już nie ma, bo są zastraszeni, boją się o swoją przyszłość i nic już im się nie należy jako obywatelom naszego państwa. Kiedyś to było może nie dosłownie, ale jednak „czy się stoi, czy się leży dwa tysiące się należy”. Częściowo było to demoralizujące, ale przeważająco słusznie. Słabsi i mniej rozgarnięci mogli stopniowo dołączać do całości bez konieczności czucia się gorszymi. „Jakoś to zawsze było”. I to „jakoś” to było od wypłaty do wypłaty, a ta była pewna, bo praca też pewna była i co najważniejsze, można było sobie wybrać miejsce w Polsce, gdzie chciało się pracować, gdzie ludzi potrzebowali. A potrzebowali wszędzie, bo nasz kraj cały czas się rozwijał i były pieniądze na inwestycje.
Więc panie autor, mózg wyprał pan sobie sam, bo nam, pokoleniu powojennemu, nikt mózgów nie prał i my sobie sami też nie.
Po wojnie nie było żadnego „katolickiego modelu wychowania” a wręcz przeciwnie – młodzi ludzie niechętnie chodzili do kościoła i raczej mieli „świeckie poglądy” na życie. Możliwości spędzenia wolnego czasu było wiele, choć głównie ludzie młodzi chodzili do klubu w Domu Kultury albo do kawiarni. Paręset godzin w młodości spędziłam przy kremie cytrynowym i wuzetce oraz kawce w kawiarni popularnej w naszym mieście. Brak pieniędzy nie stał na przeszkodzie, bo można było poprosić znajomą/znajomego, żeby „postawił kawkę”, a zresztą ludzie chętnie się wzajemnie zapraszali do kawiarni i tam zapraszający płacił za zaproszonego, a nie każdy za siebie, jak to jest obecnie. Między ludźmi była wymiana na każdym poziomie. I tym sposobem biedniejszy nie czuł się biedny a bogaty nie był „nieużyty”.
Dewocyjne podejście do spraw wiary mamy teraz. Za czasów Polski Ludowej przy katedrze w naszym mieście były jarmarki. Ileś tam razy w roku. Więc szło się na ten jarmark. Może ktoś tam ze znajomych wchodził do kościoła, ale wiara to była sprawa prywatna i nikogo nie obchodziło, kto i ile razy idzie do kościoła.
Natomiast teraz młodzi ludzie to dewoty. Moja bratanica nie tylko brała huczny ślub kościelny z lejącą się wódą, ale przykładnie ma ochrzczone wszystkie swoje dzieci i do kościoła jeżdżą co niedzielę i w każde święta. Ale też widać jej ciasnotę umysłową, nietolerancję i bezkrytyczny stosunek do kościoła katolickiego.
„I tak: rolę księdza przejął ekspert z TV, lekarz, itp
Rolę spowiedzi przejęła psychoanaliza, której podstawy wymyślił psychopata i sekciarz, Freud.”
– Freud był zbokiem i bardzo zaszkodził ludziom. To, co on robił to nie była żadna psychoanaliza, lecz hipnoza i dewiacja.
Co do tego, że teraz jakoby ksiądz ma mniejsze znaczenie niż kiedyś, w czasach mojego pokolenia, to bzdury! Takiej ciemnoty i takiego zacofania jak teraz to u nas nie było od czasów wybuchu II. wojny światowej.
„I na takich bezproduktywnych rozważaniach upływa bardzo dużo czasu wolnego, którego oni podobno nie mają. Do tego doliczmy czas na oglądanie seriali, telenowel, dzienników, teleturniejów, kryminałów, i innych tego typu odmóżdżających gniotów z TV.”
– ludzie mają prawo spędzać tak czas, jak uważają za właściwe i nie muszą się z tego tłumaczyć. Mają też ludzie prawo marnować swoje życie na oglądanie seriali i tu też pan autor nie powinien się do nich wtrącać.
Jak to mówił Mały Książę: „za wszystko, co oswoisz jesteś odpowiedzialny” czyli tłumacząc na język ludzki, pan autor narzucając ludziom swoje pomysły na życie bierze na siebie jednocześnie odpowiedzialność za skutki realizacji tych pomysłów. Więc najlepiej zajmować się własnym życiem.
„Podsumowując: ciemnota jaka była, taka została. Jednak trzeba przyznać, że za czasów komunizmu, za czasów nieociosanego bogoojczyźnianego katolicyzmu, społeczeństwo polskie było społeczeństwem idei, społeczeństwem walki.”
– ciemny to jest pan autor i to osobiście. Natomiast u nas nigdy nie było nigdzie żadnego komunizmu, ponieważ sektor państwowy obejmował tylko kluczowe gałęzie przemysłu, natomiast reszta była albo spółdzielcza (dokładnie tak, jak jest w Szwajcarii) albo była w rękach prywatnych – tzw. drobna wytwórczość i usługi (krawcy, szewcy, kaletnicy, lodziarze, cukiernicy, piekarze, badylarze itd.). Czyli ludzie zarabiali pieniądze w sektorze państwowym a wydawali je w sektorze prywatnym, stąd wille i zachodnie samochody u prywaciarzy i ich płacze, że „łupieni są podatkami”. Gdyby ich nie „łupiono podatkami” i „domiarami” to pieniądze by u nich utknęły i zahamowany byłby ich przepływ co skutkowało by stagnacją albo inflacją.
– Władza ludowa wiedziała, co robi i wykształceni wówczas ekonomiści są i dziś wzorem dla amatorszczaków chcących zbawiać świat na zasadzie „dajcie mi pieniądze a ja będę wiedział, jak je wydać”. Przy czym cała sztuka polega na tym, by pieniądz krążył, to bo taka jest jego właściwa rola.
Obecnie mamy kryzysy, ponieważ przepływ pieniądza jest sztucznie hamowany i część pieniędzy jest wyłączana z obiegu przez nakładanie bzdurnego oprocentowania na kredyty. Tym samym banki nie spełniają swojej roli jako dystrybutorzy pieniądza, ale są czarną dziurą pieniądz pochłaniającą i dlatego nie ma na świecie finansowej równowagi.
„Dzięki filozofii ciemnoty typu: „pokorne cielę dwie matki ssie” czy: „jak sobie pościelesz tak się wyśpisz” – tłumiony w zarodku jest nasz opór.”
– to nie są żadne ciemnoty, lecz sprawdzone metody postępowania ułatwiające w pewnych warunkach życie. Pierwsza, o tym cielęciu poucza nas, że niekoniecznie należy stawiać na swoim, ponieważ często sytuacja niejako reguluje się samoistnie, co jest 100% prawdą. Natomiast druga mówi o tym, że nie należy folgować lenistwu i letargowi, ponieważ tylko poprzez działanie mamy wpływ na własne życie. A więc pan autor odczytał to niejako – jak to się kiedyś mówiło w sposób bezpośredni – od dupy strony.
„Zawsze podejmowany jest krzyk, że państwo ingeruje w wychowanie dzieci i że jest to karygodne. Zgadzam się z tym. Jednak prawie nikt nie drze szat, że kościół katolicki i ogólnie dulszczyzna także mają niemały wpływ na wychowanie młodego pokolenia.”
– państwo tak czy siak musi ingerować w wychowanie dzieci, ponieważ państwo musi mieć jakąś linię postępowania i nie można puścić tego na żywioł. Jakieś granice muszą być wyznaczone i tylko chodzi o to, by zakres wolności nie był mniejszy niż zakres „zniewolenia” prawem.
Co do tego, że kościół wtrąca się do wszystkiego, to należy sobie przyswoić, że tak właśnie ludzie wybrali i należy to respektować. Ludzie mają prawo zrobić ze swoim życiem to, co uważają za stosowne, nawet jeśli jest to coniedzielne chodzenie do kościoła i dawanie ostatnich groszaków na tacę.
„Zauważcie jedno: nikt nie uczy dzieci następujących rzeczy:
-„jesteś wartościowym człowiekiem, znaj swoją wartość”;
-„nie bój się walczyć, nie bój się żyć, nie bój się sięgać gwiazd”;
-„sam wytaczaj sobie szlaki, nie bądź poddanym żadnego człowieka”;”
– obecnie w pierwszym rzędzie konieczne jest uczenie dzieci jak przeżyć. To nie są już czasy beztroski, jak w Polsce Ludowej. To jest walka na życie i śmierć i nie ma tu miejsca na zbędne sentymenty. Rozumny człowiek załatwia najpierw sprawy najważniejsze, kardynalne, a potem może sobie sięgać owych gwiazd. Bezrobotni i bezdomni gwiazd mają aż nadto nad głową i chętnie by sobie pomieszkali w normalnym domu i popracowali w normalnej pracy.
Co do tych szlaków, które można sobie rzekomo samemu wytyczyć, to mrzonki. Nawet samochodem nie pojedziesz tu, gdzie chcesz w sposób dowolny. Musisz jechać tak, jak nakazują znaki drogowe i to jest bardzo mądre. Zapewnia bowiem ludziom podstawowe bezpieczeństwo. Nie mając na czynsz czy chleb człowiek musi stać się poddanym innego człowieka, tego, który mu da ten chleb i da pieniądze na czynsz. W Polsce Ludowej pieniądze na czynsz i chleb zapewniało państwo i ludzie mogli praktykować swoją godność ludzką, choć teraz twierdzi się akurat inaczej.
„Zamiast tego wciska się nam bogoojczyźnianą ciemnotę o pokornym cielęciu, o potrzebie posłuszeństwa i nie wychylania się przed szereg.”
– wychylanie się przed szereg musi mieć jakiś swój sens. Samo wychylanie dla wychylania to głupota i zbędny wysiłek. Albo chory egocentryzm, czy chęć zaistnienia w jakiś sposób kosztem innych, tych co w szeregu. Jak bowiem bez tego szeregu można byłoby się przed ten szereg wychylić? Gdyby wszyscy się jednocześnie wychylili, to jaki miałoby to sens? Nie byłoby potrzeby tego wychylania się, nieprawdaż?
„No normalnie filozofia wprost do powstania nowych obozów koncentracyjnych, dla tego typu odmóżdżonych owieczek.”
– nie będzie żadnych „obozów koncentracyjnych” dla „odmóżdżonych owieczek” z tego prostego powodu, iż Stwórca wie, co robi i nie musi się z tego nikomu tłumaczyć. Pan autor może własnym sumptem popracować nad stanem własnego umysłu, jeżeli chce to zrozumieć.
Ewolucja trwa, a więc i transformacja ludzkich mózgów, a co za tym idzie i sytuacji na świecie. Pewnych rzeczy nie można zrobić na raz, a innych wcale nie ma potrzeby robić. Kształtowanie świadomości to proces złożony i dla wielu rozłożony na długie lata. Taką mają oni rolę i nikomu nic do tego.
„„Według badań opublikowanych ostatnio przez różne instytucje międzynarodowe Polska jest krajem o wysokim stopniu ubóstwa i wielkich ograniczeniach wolności gospodarczej.”
– to żart czy co? średnio rozwinięty człowiek wie, że jeśli w danym państwie zlikwiduje się przemysł stanowiący źródło dochodów ludności to będzie bieda. Czy potrzeba do tego aż badań instytucji zagranicznych? A „ograniczenia gospodarcze” to właśnie te zagraniczne instytucje własnoręcznie na nas narzuciły. Po co więc mydlić nam oczy „badaniami”?
„nasza produktywność jest na najwyższym światowym poziomie.”
– oznacza to ni mniej ni więcej, że tyramy nie mając z tego sami żadnej korzyści. Z czego być tu dumnym, nie wiem.
„Według OECD co piąte polskie dziecko jest ubogie!”
– co to znaczy? czy każde dziecko musi mieć swój oddzielny pokój, w nim swój komputer i inne śmieci elektroniczne a wokół porozrzucane „markowe ubrania” żeby nie być uznanym za „ubogie”?
Dzieci na świecie głodują, pracują przywiązane sznurkiem za nogę do krosien by tkać dywany dla spaślaków w zachodnich „krajach rozwiniętych” i jakoś to nikogo nie wzrusza. Organizacje zachodnie, charytatywne, „od siedemdziesięciu lat pomagają dzieciom w Afryce” i mimo to jest tam głód, prostytucja dzieci i seks turystyka. A u nas, w dziesięć lat po wojnie, kraj był w większości odbudowany, analfabetyzm i bezrobocie zlikwidowane i wszyscy mieli pracę a osoby fizycznie i psychicznie poszkodowane przez wojnę miały fachową opiekę zdrowotną i zapewniony byt. No to ja pytam, jakim cudem tej zachodniej organizacji udaje się przez siedemdziesiąt lat utrzymać w Afryce głód mimo milionowych składek ludzi dobrego serca?
„OECD podkreśla, że poziom dzietności w Polsce jest dość niski i nie podnosi się w ostatnich latach”
– dziecka nie można sobie zrobić jak skarpety na drutach czy budę dla psa. Dziecko musi się chcieć urodzić, musi być odpowiednia konstelacja energii w Kosmosie, żeby dusza ludzka chciała przyjść na Ziemię. Polacy nie mają w sobie już tej miłości do życia, a więc dzieci nie chcą się poprzez Polaków rodzić. One wolą rodzić się w biednej Afryce czy Indiach, bo tam są kochający rodzice a nie producenci podstawy do 500+. Wszędzie, gdzie dominuje materializm, dzieci rodzi się coraz mniej albo nie rodzą się wcale.
Ale tak to jest, gdy wszystko przeliczane jest na pieniądze.
„Dlaczego zatem jest tak, że mimo ogromnej społecznej aktywności, mimo operatywności i chęci do pracy, mimo 20 lat kapitalistycznej transformacji pozostajemy ekonomicznymi rozbitkami europy, dryfującymi w zalewie nędzy wraz z krajami, które sami uważamy za siedlisko lenistwa i indolencji.”
– nie ma u nas żadnej społecznej aktywności. Jest indywidualna pogoń za pieniądzem i to dosłownie po trupach. Co do tej „kapitalistycznej transformacji” to chyba jakiś żarcik pana autora? Nas nikt nie transformował, natomiast zachód nas obrabował i skolonizował dokładnie tak, jak robił to w Afryce czy Azji. I jeżeli na zachodzie jest jakiś dobrobyt, to właśnie Polacy na to pracują. Pracowaliśmy na ich tanie telefony komórkowe, pracowaliśmy na ich przemysł samochodowy, pracowaliśmy na ich przemysł spożywczy i na wszystko to, co się u nich waliło, a u nas kwitło. Więc oni nasze zniszczyli by nas zmusić do pracy na ich korzyść.
Jest to jednakże korzyść pozorna, ponieważ w czasie, gdy Polacy doskonalą się manualnie i intelektualnie – a się doskonalą, bo muszą, inaczej by nie przetrwali – to u nich mnożą się idioci i debilne rozleniwione osobowości. Więc na dłuższą metę my, Polacy, jesteśmy górą.
Nic nie trwa wiecznie oprócz wieczności, a więc i każdy system polityczny, każdy system gospodarczy tak czy siak musi ewoluować. I kto będzie wówczas wygranym? czy na niczym nie znający się leń, obywatel państw zachodnich? czy może pracowity Polak, którego mózg doskonali się i rozwija nieustannie zmuszany do tego trudnymi realiami życiowymi?
Z punktu widzenia Ewolucji lepiej być ofiarą niż sprawcą. Tak się składa, że zachód jest tym sprawcą a my jego ofiarą. Nie musi więc nas boleć głowa, bo oni sami się przechytrzą i zutylizują.
„Za komuny mieliśmy kurs oficjalny (nie mający nic wspólnego z wartością złotówki) i kurs czarnorynkowy (substytut wolnorynkowego).”
– kurs oficjalny nie był dla ludzi, ponieważ w Polsce Ludowej pieniądzem obiegowym był polski złoty i dolar oraz jego kurs nie powinien był nikogo interesować. Oprócz fachowców z handlu zagranicznego. Natomiast używanie dolara w handlu wewnętrznym było inicjowane przez wrogi Polakom zachód w celu zdestabilizowania polskiej gospodarki. Żadne państwo nie może sobie pozwolić na istnienie czarnego rynku w obcej walucie, bo to grozi katastrofą gospodarczą. Czy pan autor tego nie wie?
„Złotówka nie mogła być wymieniona za granicą, a jedynie w NBP.”
– ale to przecież nie Polacy tak zdecydowali, do kogo więc i o co pretensje? zachód robił nam wszędzie wstręty i nie opuścił żadnej okazji, by nam zaszkodzić.
„Ponieważ pomysłowość polaków nie zna granic, do końca lat dziewięćdziesiątych obywatele polscy mają zakaz zakładania rachunków bankowych za granicą, zakaz przywożenia do kraju większej ilości dewiz i zakaz brania kredytów walutowych!”
– była to forma ratowania tonącej Polski a nie szykany dla czyjegoś widzi mi się.
„Niektórzy są w szoku do dziś. I nie chodzi tu o porównywanie czasów obecnych z PRL-em. Żaden element komunistycznej gospodarki nie był w stanie przeżyć swoich czasów.”
– no tu już pan autor przesadził i to mocno ukłonem w stronę zachodnich okupantów. Wszystkie polskie firmy z czasów Polski Ludowej były prowadzone fachowo na wysokim poziomie i wszystkie przynosiły zyski! Dlatego zachód chciał je likwidować, a nie dlatego, że nierentowne. Wszystkie polskie firmy państwowe w Polsce Ludowej były na bieżąco aktualizowane na poziom najwyższy z dostępnych i były na to pieniądze z budżetu, na co prywatne firmy zachodnie nie mogły sobie pozwolić i tym samym nasze firmy byłyby dla zachodu konkurencją nie do pokonania. Dodatkowo kadry do polskich firm były na bieżąco kształcone, a więc nie było u nas jakichś amatorów, lecz wykształceni na wysokim poziomie fachowcy, czy to w handlu w sklepach czy w fabrykach jakiejkolwiek branży. Po prostu szkolnictwo było skorelowane z potrzebami naszego przemysłu, a ten z populacją na danym terenie. Polska Ludowa funkcjonowała znakomicie, ale w momencie, gdy obywatele zdradzili własny kraj za garstkę srebrników musiało wszystko się zawalić. Nie ma bowiem takiej twierdzy, której by nie zdobył osioł obładowany złotem – jak to mówi mądre przysłowie.
„Junta „generała” Jaruzelskiego staczała się bezpowrotnie do rynsztoka,”
– „junta” Generała Jaruzelskiego ratowała kraj przed katastrofą, w jaką wepchnęli Ojczyznę naiwni obywatele na skutek podszeptów V kolumny, zainstalowanej u nas przez zachód. I Generał wiedział, że kraju nie uratuje, ale może się udać uratować Naród. Dlatego była Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Ocalenia Narodowego. A nie „ocalenia kraju”, bo to była sytuacja przesądzona. I Naród uratować się udało.
===
„[ Transformacji dokonaliśmy sami, stając z łóżkami polowymi na bazarach, przewożąc przez granice magnetowidy i komputery, zakładając tysiące małych rodzinnych firm i cicho klnąc, uciekając w szarą strefę przed totalnie niemoralnym fiskusem. ]
Gdybyśmy, zamiast ulegać namowom naszego bohatera do transformacji ustrojowej, zaczęli wszystko budować od zera, w zupełnie wolnorynkowym żywiole (jak np. RFN po II Wojnie Światowej) ”
– to nieprawda, że Niemcy zbudowali cokolwiek po wojnie od zera. Sami o tym mówią w filmach dokumentalnych na przykład „Operation Wunderland”, w którym mowa jest o tym, że amerykanie użyli po wojnie pieniędzy zrabowanych przez Niemców w czasie wojny i zdeponowanych także w Argentynie i że nie był to żaden plan odbudowy Niemiec lecz plan budowy amerykańskiego przyczółka w Europie Zachodniej w celu jego użycia w wyznaczonym czasie dla kontynuacji planu Drang nach Osten.
https://www.youtube.com/watch?v=3vmgiQvDVWU
Wiedza Polaków na ten temat jest znikoma, u Niemców też mało kogo to interesuje, ale właśnie po wyborach w ussa mamy okazję zobaczyć, jak Niemcy chcą się uwolnić spod amerykańskich wpływów, pod jakie się dostali po II. wojnie. Steinmeyer do czegoś potrzebuje silnej, europejskiej armii. Pewnie gdy będzie dostatecznie silna, ta europejska armia, znajdą się tam fachowcy, by skierować ją na Rosję. Dlatego Rosja może Niemcom wierzyć tylko warunkowo. Może rozwiązanie „od Władywostoku to Lizbony” jest faktycznie rozwiązaniem korzystnym dla wszystkich?
– t



http://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2016/11/skala-niewolnictwa-w-polsce-czemu-zarabiamy-4-x-mniej-niz-niemcy-przy-identycznych-cenach/




Widzenie peryferyjne




Widzenie peryferyjne stanowi część naszego pola widzenia, które w całości rozciąga się na 190 stopni. Jest jednak dalekie od doskonałości i czasami sprawia, że widzimy rzeczy, które w rzeczywistości nie istnieją.


Znaleźliśmy dla Was świetny sposób, żeby to udowodnić.
Skup wzrok na środku tego obrazka i nie zerkaj na boki. Zobaczysz, jak Twoje widzenie peryferyjne zamienia zwykłe twarze w oblicza „potworów”.



cross





Twarze zaczynają się dziwnie zmieniać, prawda? A im dłużej wpatrujemy się w środek, tym większe jest ich zniekształcenie.

Dlaczego tak się dzieje? Wyjaśnimy to krok po kroku.

W naszej siatkówce jest obszar zwany plamką żółtą. Zawiera on największą ilość receptorów w całym oku, dzięki czemu tą częścią siatkówki widzimy najdokładniej. Nazwijmy ten obszar głównym polem widzenia. Obejmuje on około 10% naszego całego pola widzenia i to on decyduje, na czym koncentrują się nasze oczy.
W tym przypadku nasze główne pole widzenia jest puste, znajduje się na nim tylko ciemne tło i biały krzyżyk. Mózg stara się więc zgromadzić informacje z pozostałych części pola widzenia – czyli ze zdjęć pojawiających się po lewej i prawej stronie. Te źródła informacji nie są jednak zbyt „godne zaufania”, a mózg próbuje połączyć uzyskany przez nie obraz w jedno. Stara się również przetwarzać obrazy twarzy w bardzo krótkim czasie, ponieważ zdjęcia bardzo szybko się zmieniają. W rezultacie nasza zdolność rozpoznawania twarzy ulega pogorszeniu, a mózg po prostu łączy razem cechy z różnych zdjęć w jedną całość.
W ten sposób widzimy w nich „potwory”!


http://www.lolmania.pl/lol/30918/oto-dowod-ze-nigdy-nie-powinienes-wierzyc-wlasnym-oczom.html


Zabawy ze Ślepą Plamką ! 

 

 

 

 


https://www.youtube.com/watch?v=yzeE8VtzCJI



Wirus, który ogłupia

 

USA: naukowcy odkryli wirus, który ogłupia

Wirus atakujący ludzki mózg i obniżający jego sprawność został odkryty przez amerykańskich naukowców – czytamy w "The Independent". 
  
Wirusa ATCV-1 odkryli naukowcy z Johns Hopkins Medical School i University of Nebraska podczas przeprowadzania badania drobnoustrojów w gardłach. Namnażający się w glonach wirus nigdy wcześniej nie został wykryty u ludzi. Jak się okazało, wpływa on na funkcje poznawcze i wyobraźnię przestrzenną.
Wirus został wykryty u 40 spośród 90 przebadanych osób. Jak wykazały przeprowadzone testy, zarażone nim osoby, niezależnie od wykształcenia i wieku, wolniej przetwarzały informacje wizualne i osiągały niższe wyniki w zadaniach mierzących koncentrację.
- To uderzający przykład pokazujący, że "niewinne" mikroorganizmy, których jesteśmy nosicielami, mogą wpływać na zachowanie i poznawanie – powiedział dr Robert Yolken.
 
http://wiadomosci.onet.pl/nauka/usa-naukowcy-odkryli-wirus-ktory-oglupia/jbyez
 
 

Kik zmienił zdanie



Lista hańby dodał(a) nowe zdjęcia (2).
Zginął a odnalazł się...
- Zacząłem podsumowywać efekty rządów PO i wyszło mi, że albo jestem głupi, albo ślepy, po popierałem władzę, która doprowadziła do wyemigrowania prawie 3 mln Polaków, do opanowania polskiej gospodarki przez obcy kapitał, do pojawienia się umów śmieciowych, do zablokowania młodzieży perspektywy rozwoju - mówi prof. Kazimierz Kik.
Zdjęcie użytkownika Lista hańby.
Zdjęcie użytkownika Lista hańby.


Komentarze
Maciej Synak
Maciej Synak Dobrze zrozumiałem, że nie był bezstronny? Tacy właśnie są wszyscy medialni "eksperci". Każdy ma przekonania polityczne, albo chęć zarobku i nic tego nie zmieni.








Skala przemocy wobec kobiet





Unia Europejska: W Polsce najmniejsza skala przemocy wobec kobiet (31-01-2015)



Antydyskryminacyjna agencja Unii Europejskiej - Agencja Praw Podstawowych UE - obaliła medialne mity o skali przemocy wobec kobiet w Polsce - jesteśmy krajem o najmniejszej skali przemocy wobec kobiet spośród krajów UE. Przy czym nie dotyczy to jedynie oficjalnej skali przemocy, czyli tej zgłaszanej, lecz realnej. Badanie zostało przeprowadzone na licznej grupie 42000 kobiet ze wszystkich 28 krajów członkowskich Unii Europejskiej, przy zapewnieniu im komfortu psychicznego poprzez izolację od partnerów. Co więcej Polska nie tylko ma najmniejszą skalę przemocy, ale i jest w czołówce krajów, gdzie najczęściej zgłasza się przypadki przemocy wobec kobiet. To największa jak dotychczas próba zdiagnozowania sytuacji kobiet w krajach unijnych. 




Przedstawiona analiza zasługuje na uwagę również z tego względu, że traktuje badany obszar odpowiednio szeroko (skupiając się nie tylko na przemocy fizycznej, ale także psychicznej i seksualnej) oraz ze względu na wysoki stopień jej poprawności metodologicznej. Dane zbierane były bezpośrednio od osób należących do grupy badawczej, nie zaś na przykład na podstawie statystyk policyjnych, co pozwala wnioskować o ich dużej wiarygodności. Co więcej, rezultaty te pozwalają odnieść skalę i specyfikę badanego zjawiska w Polsce do realiów pozostałych krajów UE, jako że we wszystkich państwach badano wspomnianą problematykę w oparciu o tę samą metodologię. 



Według Raportu, Polska na tle całej Unii Europejskiej odznacza się najniższym wskaźnikiem przemocy doświadczanej przez kobiety od obecnego lub byłego partnera. Najgorzej pod tym względem jest w Danii, Francji i Finlandii. Wszystkie wykorzystane w tym badaniu parametry rozkładają się w podobny sposób: wyniki Francji i krajów skandynawskich są niepokojące. W przeciwieństwie do nich, Polska wypada bardzo dobrze. 




Polska charakteryzuje się najwyższym w Unii Europejskiej wskaźnikiem raportowalności przypadków przemocy policji. Dane te stoją w sprzeczności z forsowaną często w mediach tezą, że na wyniki Raportu decydujący wpływ miały czynniki kulturowe, rozumiane przede wszystkim jako brak społecznego przyzwolenia na mówienie o sprawach intymnych. Gdyby istotnie tak było, liczba zgłoszeń aktów przemocy na policji byłaby wprost proporcjonalna do liczby samych aktów. Tymczasem sytuacja kształtuje się dokładnie odwrotnie: w krajach skandynawskich wyjątkowo wysoki odsetek deklaracji o doświadczeniu przemocy przez kobiety powyżej 15 r. życia łączy się z bardzo niską liczbą interwencji policji (nie przekracza poziomu kilkunastu procent), zaś w Polsce przy najniższej wśród krajów UE deklarowanej liczbie aktów przemocy, prawie 30% badanych kobiet poświadcza taką interwencję, co w przypadku nie-partnerów stanowi najwyższy wskaźnik wśród krajów Unii Europejskiej. Warto także zauważyć, że wśród państw o zbliżonej do Polski liczbie aktów przemocy, żadne nie przewyższa jej deklarowaną liczbą interwencji policji. Bardziej szczegółowe dane jedynie potwierdzają tę tendencję. W badaniu częstości prześladowania kobiet powyżej 15 r. życia i w ciągu ostatnich 12 miesięcy poprzedzających wywiad lepiej od Polski wypadły jedynie Rumunia, Czechy i Litwa, przy czym w dwóch ostatnich państwach zebrano zbyt małą liczbę odpowiedzi, by móc tym danym nadać znaczenie statystyczne. 




Polska charakteryzuje się także niewielką liczbą przypadków molestowania seksualnego kobiet powyżej 15. roku życia (jest ich prawie 3 razy mniej niż w Szwecji i Danii) oraz w ciągu ostatnich 12 miesięcy poprzedzających wywiad (prawie 2 razy mniej niż średnia europejska, co stanowi trzeci wynik w Unii, na równi ze Słowenią). 


Polska bardzo dobrze wypada również w świetle statystyk dotyczących przemocy wobec dziewczynek. Można powiedzieć, że na tle innych państw UE, w Polsce bicie dziewczynek jest rzadkością. Tylko 14% badanych kobiet stwierdziło, że doświadczyły w dzieciństwie przemocy fizycznej. Dla porównania, w Danii do podobnych przeżyć przyznała się co trzecia respondentka, a w Finlandii prawie połowa z nich. Lepszy wynik od Polski uzyskały jedynie Słowenia (8%) i Cypr (10%). 


Z przeprowadzonego badania wynika, że Polki czują się bezpiecznie. Tylko 3% odczuwało często lęk przed staniem się ofiarą przemocy fizycznej lub seksualnej, a aż 86% nigdy się tego nie bało. Większość z nich (ponad 60%) nie unika określonych miejsc i sytuacji z powodu strachu przed staniem się ofiarą takich czynów. Najmniej bezpiecznie znów czują się mieszkanki Skandynawii: Finlandii, Szwecji i Danii - strach odczuwa mniej więcej co trzecia kobieta w tym kraju. 


Niewielka liczba deklarowanych przez kobiety aktów przemocy domowej znajduje swoje potwierdzenie w danych na temat ich wiedzy o podobnych zajściach. Estonia, Cypr i Czechy to razem z Polską kraje, w których najmniejszy odsetek badanych kobiet spotkał się z przypadkami przemocy domowej w środowisku pracy lub studiów. O podobnych zdarzeniach w kręgu znajomych/rodziny słyszała niespełna jedna trzecia Polek, podczas gdy w Finlandii i Francji przyznała się do tego ponad połowa respondentek. 


Wyniki te mogą zaskakiwać jedynie w świetle narracji medialnej, lecz w świetle historii kultury polskiej są całkowicie zrozumiałe. Jest to bowiem kwestia kulturowa. Już od czasów średniowiecza datuje się szczególna na tle Europy pozycja kobiet w społeczeństwie polskim. Znalazło to swój wyraz także w późniejszej kulturze sarmackiej. W okresie dwudziestolecia międzywojennego historyk kultury Polskiej, Stanisław Wasylewski, tak to ujmował: "Czech postanowił sobie, że jego sleczna, gdy zostanie panią, będzie cicho myła garnki w kuchni i smażyła knedle i - osiągnął to w całej pełni. Niemiec nauczył kobietę kornego wyszywania wodnym ściegiem Guten Morgen na ręcznikach. Moskal umiał doskonale okiełznać ogromny, czarnomorski temperament rosyjskiej kobiety i trzymał ją tak długo, jak dało się, w tiurmie. Zaś Polak, już od czasów przedhistorycznych to najgrzeczniejszy z rycerzy. Pani jego była zazwyczaj taką - jaką sama być chciała... Rycerz zaś wcale tego nie żałował. W każdym razie zyskał w niej ruchliwą współpracownicę i cudotwórczą inspiratorkę". Nie jesteśmy krajem damskich bokserów - to nasza tradycja.


Z danych wynika także, że skala mniejszości muzułmańskiej w poszczególnych krajach nie jest czynnikiem kluczowym dla skali przemocy wobec kobiet. Najwięcej procentowo muzułmanów spośród krajów unijnych mieszka w Bułgarii (9%), tymczasem kraj ten ma mniejszą skalę przemocy wobec kobiet aniżeli średnia unijna. Czwartym krajem pod względem odsetka muzułmanów jest Austria (5,7%), tymczasem pod względem przemocy wobec kobiet Austria znajduje się tuż za Polską.


Czytaj raport:
European Union Agency for Fundamental Rights, "Violence against women: an EU-wide survey. Main results", Luxembourg 2014 fra.europa.eu/sites/default/files/fra-2014-vaw-survey-main-results_en.pdf
Przemoc wobec kobiet. Badanie na poziomie Unii Europejskiej. Wyniki badania w skrócie fra.europa.eu/sites/default/files/fra-2014-vaw-survey-at-a-glance-oct14_pl.pdf


http://www.racjonalista.pl/index.php/s,38/t,40075




piątek, 18 listopada 2016

Łotwa i Amerykanie

http://www.kresy.pl/wydarzenia,bezpieczenstwo-i-obrona?zobacz%2Fbyly-doradca-prezydentow-usa-iii-wojna-swiatowa-moze-zaczac-sie-na-lotwie




A nie prościej było przez 20 lat zbudować na Łotwie Estonii własną siłę polityczną, przejąć władzę w sposób demokratyczny, albo drogą agenturalną i sprawić, że te kraje stałyby się prorosyjskie? W końcu 25% populacji tych krajów to Rosjanie. Co chwila w mediach alarmują, że ruska agentura to, ruska agentura tamto, teraz niemcy się obawiają wojny hybrydowej i że ruscy będą sugerować niemcom jakich wyborów mają dokonywać - a tymczasem wojna hybrydowa trwa do dawna w Polsce i nazywa się WERWOLF, a przez niemców - Samoobrona. 

A czy przypadkiem Bambus Obama to nie jest ruski agent? Przyjechał wczoraj do niemiec i w telewizji sugeruje niemcom jak mają wybierać w przyszłych wyborach, no ruski agent jak nic, wojna hybrydowa!

Prawda jest taka, że ruscy są zdominowani przez niemców i w interesie niemiec jest, aby USA i Rosja zbombardowały się nawzajem, bo w ten sposób zniknie kaganiec amerykański nad niemcami, a i niemcy będą wtedy mogli demograficznie zdominować zdziesiątkowane resztówki po Rosjanach...będą robić w Europie co im się podoba.

czwartek, 17 listopada 2016

Chorwaci





Chorwaci

Za pierwsze źródło informacji o Chorwatach niektórzy uważają dwa fragmenty kamiennych tablic z greckimi inskrypcjami z II wieku, które zostały wydobyte z dna Morza Czarnego na Krymie i znajdują się obecnie w muzeum w St. Petersburgu, a na których odnaleziono ich etnonim (zob. np. tutaj). Inne źródła również wspominają nazwę Chorwaci (Χοροατος, Χορουατος, Χορόαθος) przed rokiem 500 n.e., np. inskrypcje w mieście Tanais nad Donem, por. wyżej. Jeden z dopływów Donu w regionie Morza Azowskiego do dziś nazywa się Horvatos, co także świadczy o dawnej obecności Chorwatów w tamtym rejonie.
Podobnie jak w Serbach i Antach, często widzi się w Chorwatach plemię alańskie (sarmackie), które sprawowało rodzaj opieki nad Słowianami, aż w końcu doszło do asymilacji obu etnosów. Nazwa Chorwatów powtarza się w kilku miejscach obszaru słowiańskiego. Są to:
  1. dzisiejsi Chorwaci mieszkający w swoim własnym państwie, w przeszłości w jednej z republik jugosłowiańskich,
  2. domniemani Chorwaci w Attyce i Argolidzie (por. greckie nazwy miejscowe w rodzaju Χαρβάτι),
  3. Biali Chorwaci w okolicach Przemyśla i w zachodniej Ukrainie, gdzie lokuje ich Nestor,
  4. Chorwaci na północ od Moraw, po obu stronach Sudetów, gdzie lokują ich Orozjusz, Kronika Dalimila i inne źródła,
  5. Chruvati, jedno z plemion serbołużyckich,
  6. Chorwaci na Kaszubach, czego ma dowodzić nazwa miejscowa Charwatynia.
Konstantyn Porfirogeneta (905–959) wspomina o Białych Chorwatach nad górną Wisłą i w północnych Czechach (zob. np. tutaj) i opisuje ich państwo ze stolicą w Krakowie. Podobno cesarz bizantyjski Herakliusz (610–641) poprosił ich o pomoc w obronie swego imperium przed najazdami Awarów. Część plemion chorwackich wyruszyło wówczas na południe i osiedliło się na obszarze dzisiejszej Chorwacji, przyjmując chrzest jako pierwsi wśród Słowian. Nie wiadomo, co w tej opowieści jest zmyśleniem, a co oddaje rzeczywiste fakty historyczne. Być może Konstantyn pomieszał znane mu relacje o kilku różnych plemionach używających tej samej nazwy, i dorobił do tego wiarygodną historię mającą tłumaczyć ich rozmieszczenie w różnych częściach Słowiańszczyzny.
Dalsze losy wschodniej gałęzi Białych Chorwatów nie są znane. Pozostały po nich prawdopodobnie nazwy topograficzne na zachodzie Ukrainy – Żydaczów, Tłumacz, Dołpatów, Berłohy. Chorwackiego pochodzenia mają być także nazwy Chocim, Hotin, Chotyn, Chocen, spotykane także na Mazowszu (Chociw, Chociwel, Chociszew i Chodonów k. Rawy Mazowieckiej, Chociszew k. Łęczycy, Chociszewo k. Wyszogrodu, Choczeń k. Sierpca, Chodkowo k. Makowa Mazowieckiego, Chotum k. Ciechanowa, Chotynia k. Garwolina, Kotuń k. Siedlec), a wywodzące się od sarmackiego słowa o znaczeniu ‘miejsce walki, obwarowanie, szaniec’. Niektórzy z grupą tą łączą współczesnych Rusinów zamieszkujących ukraińskie i słowackie Zakarpacie i posługujących się mową, którą jedni uważają za dialekt ukraiński, inni za osobny język. Wskazuje się także na elementy kultury Hucułów i innych etnosów zachodniej Ukrainy, jak zamiłowanie do konnej jazdy, palenie tytoniu, silna pozycja kobiety i pozostałości matriarchatu, mające sięgać do czasów alańskiej przeszłości.

Zdaniem Czupkiewicza Białą Chorwację zamieszkiwać miała także ludność pochodzenia celtyckiego podległa Chorwatom. Niektórzy chcieliby widzieć w Białych Chorwatach protoplastów Małopolan, co w świetle analizy dzieł Nestora i Orozjusza nie wydaje się prawdopodobne, z drugiej jednak strony okolice Krakowa wciąż ponoć są określane jako Biała Chrobacja (może to być termin wymyślony przez twórców starożytności słowiańskich ze śr.-gr. Χρωβατία u Konstantyna). Pozostały również nazwiska Karwat, Chrobot, Chrobak, oraz nazwy topograficzne: Karwaty, Harwaty, Chorwatówka, Hrwaty, Klwatka, Klwaty (dawniej Charwaty). Podobne nazwy, np. Charvatce, występują także w płn. Czechach i płn. Morawach, gdzie istnienie Chorwatów jest udokumentowane. Wreszcie arabscy podróżnicy z X w. określają kraj Wiślan terminem aldajr mającym oddawać wyraz odpowiadający osetyńskiemu ældar < aldair ‘książę’.
Nazwa Chorwatów przysparza szczególnie dużo problemów etymologom. Według różnych autorów, pochodzi:
  • od słow. *xrьbь, *xrьbьtъ ‘grzbiet górski’ (dziś hipotezę tę odrzuca się);
  • od słow. *xъrviti sę ‘bronić się’ (w słowackim: charviti se), skąd Chorwaci = plemię odznaczające się bitnością;
  • od słow. *xorvъ, *xъrvъ ‘zbroja, broń’, które z kolei jest pożyczką z germańskiego *harwa, *hurwa;
  • od słow. *xъrv-, *kъrv- ‘róg, rogaty’ (od rodzaju hełmów noszonych jakoby przez Chorwatów);
  • od wyrazu bałtosłowiańskiego, który widoczny jest dziś w litew. šarvúotas ‘odziany w pancerz’, šárvas ‘zbroja, pancerz’;
  • od tego samego *serw-, co nazwa Serbów, jednak zmienionego w ustach Scytów (scyt. *xarv-) lub Celtów;
  • od germań. *hruvat- ‘rogaty’ (por. st.isl. hrútr ‘baran’);
  • od germań. Harfada ‘Karpaty’ (bądź wprost od słowiańskiej nazwy Karpat);
  • od gockiej nazwy plemiennej Hraeda;
  • od irańskiego *(fšu-)haurvatar ‘dozorca bydła’ < pasu-haurva-, zaświadczonego w Aweście (wg Vasmera);
  • od irańskiej nazwy osobowej Xoroatos (x = pol. ch, Vasmer);
  • od irań. hu- ‘dobry’, ravah ‘wolność’;
  • od irańskiej wersji nazwy Sarmatów, *xar-vant- < *sar-mant- ‘rządzony przez kobiety’ (por. wyżej o Serbach).
Podobnie jak w poprzednich przypadkach, etymologie słowiańskie czy germańskie wydają się mało prawdopodobne z uwagi na argumenty przemawiające za pierwotną przynależnością Chorwatów do ludów irańskich.

Rusini

W przeciwieństwie do omówionych wyżej etnonimów, termin ten odnosi się wyłącznie do Słowian wschodnich. Zwraca uwagę dawność formacji Rusь ‘Rusini’, potem ‘kraj, gdzie żyją Rusini’, Rusъ ‘Rusin’ (por. Lech, Czech i Rus), później rozszerzone o -inъ (jednak lm Rusini, a nie *Rusie). Na niesłowiańskie pochodzenie wskazują pośrednio wahania *rus- ~ *ros-, jak w ruskim i rosyjskim Rusь, Rusija, Rossija ‘kraj, gdzie żyją Rusini’ (ostatnia forma trafia się dopiero od XVI wieku i prawdopodobnie jest wtórnie utworzona pod wpływem greckim). W starych dokumentach łacińskich i greckich odnajdujemy formy Russia, Ruscia, Ruzzia ‘Ruś’, Ruzeni, Ruteni, Ῥουθήνοι ‘Rusini’. Pisownia z -t-, a potem i z -th- (Rutheni), jest najprawdopodobniej wtórna.
Przedstawiono cały szereg propozycji etymologii tego etnonimu:
  • od szwedzkiej nazwy etnicznej, za pośrednictwem fińskiego Ruotsi ‘Szwedzi’ (i podobne wyrazy estońskie, liwskie itd.);
  • od ugrofińskiego *ruotsi o nieznanym znaczeniu pierwotnym (Kovalev);
  • od hydronimów Rosь, Rъsь, Rosa, lub wręcz od słowa o znaczeniu ‘woda, rzeka’ (por. wyżej o terminach wodnych);
  • od dawnej nazwy Wołgi Ῥᾶ (Rha), związanej z aw. Raŋhā i dalej z rosa;
  • od słow. *rus- ‘jasnowłosy; rudy’ < *rud-s- (por. staropol. rusy i cz. rusý);
  • od słowiańskiego rdzenia *ru-, *ry-, widocznego w runo, rwać, ruch itd.,
  • od adriatyckiej Raguzy (dziś Dubrownik, fantastyczna hipoteza wysunięta niedawno przez Kunstmanna),
  • od imienia Rusa (etymologia uznawana powszechnie za ludową i legendarną, por. wyżej o nazwie Rusin).
Niewątpliwym faktem historycznym jest związek wczesnośredniowiecznych władców ruskich z Wikingami – Waregami. Pośrednio świadczą o tym choćby ich skandynawskie imiona. Pewne jest chyba także, że przynajmniej część Wikingów – Normanów używała wobec siebie podobnej nazwy, np. gr. οἱ Ῥῶς ‘Normanowie’, ῥωσιστί ‘po skandynawsku’ (u Konstantyna Porfirogenety), arab. Rûs ‘Normanowie w Hiszpanii i Francji’, łac. Rusios, quos alio nos nomine Nordmannos apellamus (Liudprand z Cremony, Antapodosis, ok. 950).
Próbowano też dociec dalszej etymologii tego terminu. Przytacza się tu szwedzkie Roslagen – nazwa wybrzeża Upplandu, islandzkie Róþskarlar ‘żeglarze, wioślarze’, ang. rudder ‘ster, wiosło sterowe’, śr.ang. rother. Mało prawdopodobny jest natomiast związek ze stisl. Hreiðgotar, hróðr ‘sława’ czy drótt ‘oddział’.

Czesi

Nazwa ta zawsze oznaczała jedynie etnos zachodniosłowiański, pierwotnie odrębny od Morawian. Istnieje szereg hipotez tyczących się pierwotnego znaczenia ich etnonimu:
  • od *čexъ, będącego zdrobnieniem od *četьnikъ, związanego z terminem *četa ‘oddział ludzi’, ‘tłum’,
  • od *čexъ, będącego zdrobnieniem od *čeljadinъ ‘sługa’ (por. czeladź ‘służba’),
  • od *čęšča ‘las’ (zgodnie z tą hipotezą, Czesi to ‘leśni ludzie’),
  • od *čepati, por. pol. czepiać się,
  • od *čędo ‘dziecko, potomek’ (od stpol. czędo wywodzi się jakoby do szczętu < do szczędu ‘do ostatniego potomka’, por. tutaj),
  • od germańskiego wyrazu, odpowiadającemu niemieckiemu Kebse < kebisa ‘nałożnica, konkubina’, stisl. kéfsir ‘posługacz’.
Znana jest także etymologia etnonimu Czechy (dziś Czesi) jako ‘ludzie Czecha’, a więc wywodząca się od rzekomo istniejącego władcy o tym imieniu, będącym jakoby zdrobnieniem od Czesław lub Czestmir, właściwie Czcisław, Czcimiar (Čьstislavъ, Čьstiměrъ). Istnieje nawet dość niedorzeczny pomysł, że podstawą było imię Václav, w wersji ruskiej znane jako Wiaczesław. Podobne hipotezy wysunięto wobec etnonimów jak Lęchy – Lachy (od Lecha – Lęcha, zob. niżej o Lędzianach), Radymicze (od Radyma), Krywicze (od mitycznego Krywa – Kriva), Dudlebowie (Dulebowie, od Dudleba), Dregowicze (od Draga, zob. niżej), a nawet Rusini (od Rusa) i Słowianie (od Sława). Jednak wszystkie tego etymologie wydają się przesiąknięte schematami średniowiecznych kronik i legend i dlatego dziś nie są popularne w świecie nauki (wyjątek stanowi może etymologia Dudlebów). Prawdopodobne i potwierdzone w źródłach pisanych jest, że wcześni Słowianie nie uznawali władzy plemiennej i że panowała wśród nich demokracja, a wodzów wybierano tylko na okres wojny (stąd termin wojewoda oznaczający tego, kto prowadzi wojów). Jakim więc sposobem imiona jednostek mogły dać początek nazwom słowiańskich plemion?
Nawiasem mówiąc, nazwa Bohemia, w pewnych źródłach także Boichemia, oznaczająca Czechy, wywodzi się od celtyckiego plemienia Bojów, którzy zamieszkiwali dzisiejsze Czechy nie tylko przed Słowianami, ale jeszcze przed germańskimi Markomanami, Hermundurami – Kermundurami i Kwadami, i zachowała się wyłącznie na mocy tradycji piśmienniczej.

Morawianie

Była to zawsze grupa etniczna odrębna od Czechów, a nazwę swoją zawdzięcza rzece Morawie. Słowianie zetknęli się z wieloma germańskim nazwami rzek z zakończeniem -ahva, -aha (od germ. ahva ‘rzeka’, por. łac. aqua ‘woda’) i przyjęli -ava jako przyrostek tworzący nazwy rzeczne, niekoniecznie świadczący o germańskim rodowodzie tych nazw. Również Morava nie musi być nazwą germańską, mogła być utworzona bezpośrednio przez Słowian od starej nazwy Marus, znanej już Tacytowi. Dalsza etymologia tej iliryjskiej zapewne nazwy związana jest zapewne z indoeuropejskim wyrazem morze, choć wysuwano także domniemania o pokrewieństwie z terminem murawa < *mour- ‘trawa na łące’ (stąd Marus = rzeka płynąca wśród łąk), pokrewnej z kolei wyrazowi mech. Nie wiadomo, czy etymologię tę może potwierdzać odmiana Murawa, zaświadczona w kronikach staroruskich (w postaci przymiotnika murawski = morawski).
Oprócz północnej Morawy istnieje też Wielka Morawa w Serbii, powstająca z połączenia Morawy Zachodniej i Morawy Południowej. Z rzekami tymi związane są plemiona Morawian Bałkańskich: Duklanie, Gadczanie, Zahumljanie, Raszanie, Bośniacy, Trawunianie, Timoczanie.

Lędzianie i Lęchowie

Lędzianie lub Lędzanie byli plemieniem zamieszkującym tereny między Wieprzem a Pilicą. Etymologia ich nazwy wydaje się dość przejrzysta, z tym że wywodzi się ona nie tyle od lądu, ile od słow. *lędo oznaczającego ‘ludzie osiedleni na terenie dotąd niezaludnionym’, albo ‘ziemia niezaorana’, albo wreszcie ‘niskie łąki zalewane przez rzekę’. Węgierska nazwa Polaków, lengyelek (liczba pojedyncza lengyel), pochodzi właśnie od tej nazwy plemiennej. Mniej prawdopodobna jest teoria wiążąca nazwę Lędzian z Lugiami, trzeba jednak odnotować, że Lędzianie rzeczywiście mieszkali na terenach Wandali, którzy używali też starej celtyckiej nazwy Lugiów.
Do Lędzian prawdopodobnie odnosił się także termin Lęchowie, przekazywany w dokumentach ruskich jako Lachy. Od formy tej wywodzi się także turecka nazwa Polaków, Lehler (liczba pojedyncza Leh, Lehli). Lęch było prawie na pewno skrótem od *Lęděninъ, utworzonym tak samo jak Stach, brach, swach od Stanisław, brat, swat. Kroniki ruskie potwierdzają wymienność obu form: obok ляхы ‘Polacy’ pojawia się w nich лядьская земля ‘Polska’, полядитися ‘ulec polonizacji’, do dziś ukraiński zna лядувати ‘mieć polską mentalność, trzymać się polskiego sposobu myślenia’.
Niektórzy (np. Czupkiewicz) nie widzą jednak podstaw do łączenia Lędzian z Lęchami i twierdzą, że pierwotniejsza forma wyrazu Lęchy brzmiała Lenki, Lęki (por. litew. lénkas ‘Polak’) i była pochodzenia sarmackiego. Było to jakoby następstwem faktu, że Mazowsze zajęte w początkach VI wieku przez Słowian było wcześniej siedzibą Sarmatów, a ich nazwę własną przeniesiono następnie na przybyłych na te tereny Słowian. Oni sami być może nazywali się Mazowszanami, a dopiero później z tej nazwy powstała nazwa Mazowsza. Być może także, że pamięć o sarmackich pochodzeniu Lenków – Lęchów, których nazwa rozszerzyła się na wszystkich Polaków, dała początek legendzie o sarmackim pochodzeniu całego narodu.

Zdaniem Czupkiewicza, Mazowszanie – Lęchowie toczyli walki z ich zachodnimi sąsiadami – Białymi Serbami (zob. wyżej). Aby pozbyć się problemu, jeden z przywódców Lęchów (znany później po prostu jako Lęch – Lech) poprosił o pomoc naddnieprzańskich Polan i poprowadził ich na wrogich jego plemieniu Serbów. Chętni do pomocy i do emigracji na zachód znaleźli się łatwo, a motywacją był strach przed nadciągającymi Awarami. Biała Serbia została rozbita, władzę w Wielkopolsce przejęli Polanie, a Serbowie uciekli na zachód na Łużyce i na południe do dzisiejszej Serbii. Być może pamięć o tych wydarzeniach przetrwała w serbskiej twórczości ludowej, znającej opowieści o mieście zwanym Leđan Grad ‘gród Lędzan’.
Etymologia nazwy Mazowszan jest o wiele mniej jasna. Już związek Mazowsza z Mazurami jest trudny do objaśnienia. Rdzeń maz- wiąże się najczęściej albo z litewskim mãžas ‘mały’, albo tłumaczy jako rezultat dialektalnej wymowy dawnego maž- związanego ze słoweńskim mažur ‘tłuścioch’. Wysnuwano też przypuszczenie o związku z imieniem własnym Maz lub Mazoch (skąd Mazow, Mazosze, później Mazowsze) lub z rdzeniem oznaczającym miejsce błotniste (por. maź, mazać ‘smolić, brudzić’, od występujących tu błot, lub ‘barwić’, od hodowli czerwca polskiego).

Siewierzanie

Plemię Siewierzan zamieszkiwało tereny na wschód od środkowego Dniepru, nad Sejmem i Desną. Podobne terminy powtarzają się jednak nad Dunajem w Rumunii i Bułgarii (Siewiercy, Σέβερεις), a także w Polsce, w nazwie miasta Siewierza położonego w dolinie Czarnej Przemszy (pierwotnie Siewior), a także w nazwie Siewierska koło Włocławka. Najbardziej oczywistą wydaje się hipoteza o związku tego etnonimu ze słowiańskim słowem, zachowanym w staropolskim jako siewior ‘północ’, ale i ‘wiatr północny’ (por. czeskie sever ‘śnieżyca’). Pierwotnie zresztą wyraz *sěver odnosił się właśnie do wiatru, a nie do strony świata, por. litew. šiaurỹs ‘wiatr północny’, łac. caurus ‘wiatr północno-wschodni’, gockie skūra windis ‘huragan’ < IE *(s)ḱēu(e)r-. Być może nazwa ta jest analogiczna nazwie Kujawa ‘wichura’ od *kujь ‘wiatr’ – por. Kijów, dawna Kujawa (tak w źródłach arabskich i łacińskich, wyciąganie tej nazwy od imienia rzekomego Kija jest etymologią ludową), i Kujawy w Polsce. Trudno bowiem zgodzić się z tezą, że nazwa Siewierzan odnosiła się do najbardziej północnego plemienia Słowian, skoro mieszkali oni na wschód, a nie na północ od centrum wschodniej słowiańszczyzny. Tym bardziej tłumaczenie to nie pasuje do polskich miejscowości o nazwach opartych na tym samym rdzeniu.
Ciekawą hipotezę przedstawił Z. Gołąb. Otóż jego zdaniem trzy etnonimy słowiańskie: *Sěv-er-, *Slov-ěn- (*Svob-ěn-) i *Sьrb- ~ *Sъrb-, wywodzą się od indoeuropejskich rdzeni o znaczeniu ‘krewny, członek rodu’: *ḱoiwo- ~ *ḱeiwo-, *swobho-, *ḱerbho-, a zbieżność nazwy Siewierzan z określeniem północy czy północnego wiatru jest przypadkowa. Wysunięto także domniemanie o związku nazwy Siewierzan z etnonimem Serbów (zob. wyżej) i późniejszemu zbliżeniu tej nazwy do wyrazu pospolitego.

Inne nazwy

Herodot (V wiek p.n.e.) lokalizuje na obszarze Podola i Wołynia plemię Neurów. Neurów niektórzy uważają za Słowian znajdując w ich nazwie słowiański rdzeń *neur- (por. nurzać, nurek itd.). Jednak słowiańskie wyrazy nie wykazują śladów *eu, a jedynie *ou, i dlatego inni (moim zdaniem słusznie) wykazują bezzasadność wiązania tych wyrazów i znajdują dla nazwy Neurów etymologie bałtyjskie lub fińskie. Decydują tu także względy semantyczne (plemię nurków? – zob. wyżej uwagę o fałszywych założeniach w etymologizowaniu nazwy Wenetów). Nowa słowiańska etymologia przedstawiona przez Gołąba: neur- < *nerw- ‘siła życiowa; dojrzały mężczyzna’ wydaje się również nieprawdopodobna.
Podobnie nie ma podstaw do proponowania słowiańskiej etymologii dla Silingów wspomnianych przez Ptolemeusza, a potem określoną dopiero w V wieku przez Hydatiusa jako odłam Wandalów. Rdzeń *sil- powtarza się w indoeuropejskich nazwach wodnych i nie ma żadnych podstaw dla etymologii słowiańskiej (jakoby od *slęg- ‘mokry, wilgotny’). Pozostałością po Silingach są dziś toponimy Ślęża i Śląsk. Wtórnie od nazwy góry powstała też nazwa plemienna Ślężanie.
Za Słowian uważano także plemię Budinoi umieszczanych przez Herodota między Dnieprem a Wołgą i wzmiankowanych też przez Ptolemeusza. Etnonim ten ma etymologię udmurcką (wotiacką, a więc ugrofińską) i niezasadnie wiązano go z *buditi ‘budzić’, *bъděti ‘czuwać’, a także z domniemanym *bydь jakoby utworzonym od *by- < *bhū- na podobnej zasadzie jak *ljudъ ‘lud’ utworzono od *leuH- (oba rdzenie miały pierwotnie podobne znaczenie, por. gockie liudan ‘rosnąć’, por. też ród – rosnąć). Stworzono też (najczęściej mocno naciągane) etymologie słowiańskie dla innych nazw ludów / plemion znanych w starożytności (Lugii, Mugilones, Galindoi, Bulanie).
Śladem dawnych wędrówek Słowian zdaje się rozmieszczenie słowiańskich nazw plemiennych. Wyżej wspomniano już o Serbach i Chorwatach. Jednym z plemion serbskich byli Duklanie; Dukla jest też nazwą miasta w powiecie krośnieńskim. Nazwa innego plemienia związanego z Serbami, Bośniaków (dziś mieszkających w państwie o nazwie Bośnia i Hercegowina) może mieć swój odpowiednik w okolicach dzisiejszego Zgorzelca, gdzie w przeszłości zamieszkiwali Bieśniczanie (także opisywani jako Bieżuńczanie, Biełżuczanie). Nazwa Kijowa wywodzi się prawdopodobnie od dawnego Kujawa; ta sama nazwa powtarza się w Polsce (Kujawy, Kujawianie). Na szczególną uwagę zasługują nazwy plemion słowiańskich z Wołynia i Podola, które powtarzają się nad Łabą, w Czechach, w Polsce, na Bałkanach. Do grupy tej należą wyżej omówionych etnonimy Serbowie, Chorwaci, Siewierzanie, ale i szereg innych. Jednym z takich plemion są również zamieszkujący obszar Wołynia nad górnym Bugiem i górną Prypecią Dulebowie, którzy według źródeł ruskich zostali w VI wieku ujarzmieni przez Awarów, a w 885 zostali przyłączeni do Rusi Kijowskiej. Inni Dulebowie lub Dudlebowie zamieszkiwali dorzecze Wełtawy i są zaliczani do plemion czeskich (cz. Dudlebi i nazwa miejscowości Doudleby). Jeszcze inna gałąź Dulebów była jedną z głównych grup plemiennych uczestniczących w wędrówkach Słowian na południe, obok Serbów i Chorwatów. Etymologia ich etnonimu jest niejasna, najczęściej przyjmuje się hipotezę, że staroruskie Dulěbъ ma związek z germańskim imieniem Deudoleifs, Dietleip, Detlef. Wskazuje się też na możliwy związek z wyrazem dudy, por. zwłaszcza ros. волынка ‘dudy’, które dowodzi, że instrument ten był znany na Wołyniu, być może i tamtejszym Dulebom.
Sama nazwa Wołyń także wydaje się powtarzać w kilku miejscach Słowiańszczyzny. Dzisiejsza forma tego wyrazu jest zniekształcona, w staroruskim znajdujemy postać Velynь. Oprócz Wołynian z Wołynia istniały i inne grupy używające podobnej nazwy, o czym świadczy czeska nazwa miejscowości Volyně, a także nazwy polskiej wyspy Wolin i plemienia Wolinian, w których odnotowujemy -li- zamiast -ły- wskutek wpływu niemieckiego, w rezultacie rozwoju fonetycznego w języku pomorskim lub w rezultacie zbliżenia do czasownika woleć (on woli) lub przymiotnika woli (od wół). Oprócz jedynie pozornie poprawnej etymologii ‘kraj wołów’ (analogicznej do etymologii nazwy Italia ‘kraj cieląt’, jednak niezgodnej z brzmieniem formy staroruskiej) proponowano także związek z rzeką o nazwie Wilia (dopływ rzeki Horyń), z litew. uolà ‘skała’, z imieniem rzekomego Wiełyna, jakoby wodza Wołynian, z wyrazem *volь ‘pagórek’ (dziś w polskim wole ‘wybrzuszenie na szyi’), wreszcie z nazwą etniczną Wołochów (trudne do przyjęcia z uwagi na niezrozumiały zanik -ch-).
Nazwy Drewlanie, Drzewianie powtarzają się również na zachodzie (należący do Związku Obodrzyckiego Drzewianie na zachodnim brzegu dolnej Łaby) i na wschodzie (Drewlanie mieszkający nad południowymi dopływami Prypeci). Pozornie oczywista etymologia związana z wyrazem drzewo może nie być poprawna. Istnieje bowiem hipoteza, że pierwotną postacią było *Dregъvl′ane < *Dręgъvjane i że termin ten ma związek z etnonimem Dregowicze. W takim wypadku obserwowalibyśmy tu nieregularny rozwój fonetyczny *ę > e (zamiast oczekiwanego ′a), por. Lech zamiast oczekiwanego Lęch. Wyraz ten ma być dalej oparty na słowiańskim terminie *dręgy, *dręgъve ‘trzęsawisko’ (gdyby wyraz ten zachował się był w polskim, byłby brzmiał *drzągiew).
W różnych miejscach Słowiańszczyzny powtarzają się również nazwy Polanie, o etymologii związanej bądź z polem, polaną, bądź z polanem (kawałkiem drewna przeznaczonym na opał). Znani są nie tylko wielkopolscy Polanie znad Obry, Warty i Gopła, ale także naddnieprzańscy Polanie zamieszkujący okolice dzisiejszego Kijowa. Badania archeologiczne, a w szczególności pomiary antropometryczne (kraniometryczne) na wczesnośredniowiecznych cmentarzyskach nad Dnieprem i nad Wartą, pozwalają zakładać wspólny rodowód obu tych plemion. Stwierdzono także, że nadwarciańscy Polanie używali hełmów bojowych typu wschodniego, takich samych jak na Kijowszczyźnie i na Wołyniu.
Istnieje na koniec grupa nazw etnicznych plemion słowiańskich na *-itji, które L. Moszyński zinterpretował jako pochodzące od nazw odtopograficznych na *-jane. Nazwy z takim przyrostkiem miałyby świadczyć również o migracjach Słowian: odłamem Obodrzan, który opuścił nadodrzańskie ziemie rodzinne i zamieszkał w nowym miejscu, byliby zgodnie z tą koncepcją Obodrzycy znad Łaby. Podobna nazwa Obodryci pojawia się nad Dunajem wśród Słowian Południowych, obok Narentan i Morawian Bałkańskich; południowi Obodryci weszli później w skład Chorwatów lub Serbów. Podobnie od Drewlan (zob. wyżej) z południowego Polesia wywodziliby się Dregowicze, których nazwa występuje nie tylko między Prypecią i Berezyną oraz bardziej na północ, w dorzeczu Dźwiny (ci Dregowicze uważani są obok Krywiczów i Radymiczów za przodków Białorusinów), ale i na Bałkanach (stąd i częste nazwisko Dragović < *dręg-). Inne przykłady to wzmiankowani wyżej Lędzanie z obszaru między Wieprzem a Pilicą i wielkopolscy Lędzicy, Łężanie (Łużanie) lokowani między Wisłą, Wartą i Odrą i Łużycy (*Lǫžitji) znad Sprewy, Łaby i Nysy Łużyckiej, wreszcie Leszanie mieszkający w okolicach wyspy Uznam i Lesicy lokowani na zachód od nich (nazwy z końcówką -e, tj. Obodrzyce, Lędzice, Łużyce, Lesice są późniejszego pochodzenia). Etnonimy Dziadoszanie i Dziadoszyce z okolic Szprotawy i Głogowa są natomiast używane zamiennie i możliwe, że odnosiły się do tego samego plemienia.
Poprzednia część Spis treści


Dane bibliograficzne pozycji literatury wzmiankowanych na tej witrynie podano w zestawieniu na tej stronie.

Dalsza lektura

Oto lista innych artykułów autora, opublikowanych na tej witrynie i wiążących się z omawianymi tu zagadnieniami:
Uwaga: Żaden z artykułów przedstawionych na tej witrynie nie ma formy ostatecznej. Wprowadzane są do nich zmiany i uzupełnienia, czasem drobne, czasem bardzo istotne.


Pasjonaci historii wykopywali z lasu ...




Serce myśliwca wydarte z ziemi

RADOMYŚL WIELKI. W minioną sobotę przez ponad osiem godzin pasjonaci historii wykopywali z lasu w okolicach Radomyśla Wielkiego szczątki niemieckiego samolotu myśliwskiego z czasów drugiej wojny światowej. To co znaleźli przerosło wszelkie oczekiwania.

W tym, że głęboko w ziemi w niewielkim lasku tuż obok Radomyśla Wielkiego może znajdować się zakopany niemiecki myśliwiec, członków sekcji historycznej Aeroklubu Mieleckiego powiadomił pan Józef, mieszkaniec miasteczka. Jesienią 1944 roku był on świadkiem, jak niemiecki samolot, ostrzelany przez Rosjan, z ogromnym impetem runął na pobliską podmokłą łąkę. – Samolot zapalił się w powietrzu i spadł, z ogromną prędkością wbijając się w ziemię. Pamiętam wybuch, ogień i czarny dym. Na miejscu zaraz pojawili się żołnierze rosyjscy, którzy zabezpieczyli teren, wyzbierali fragmenty maszyny i szybko odjechali – opowiada świadek. Resztę, z tego, co pozostało, oczyścili sami mieszkańcy Radomyśla. Największe fragmenty niemieckiego myśliwca miały jednak pozostać wbite głęboko w ziemię, na głębokości około 4 metrów. W zawierusze wojennej o katastrofie zapomniano, zaś sam teren przez ponad 70 lat od przejścia frontu zdążył zarosnąć lasem.

Coś jest w ziemi
Sekcja Historyczna Aeroklubu Mieleckiego sprawdza wszelkie podobne historie, gdy więc jej przewodniczący Mariusz Mazur dowiedział się o katastrofie niemieckiego myśliwca, wraz z Andrzejem Helowiczem i podobnymi sobie pasjonatami, czym prędzej wybrał się do Radomyśla. – Pierwszy raz zjawiliśmy się na miejscu w maju i za zgodą właściciela działki przeprowadziliśmy badania terenu magnetometrem. Na polanie w niewielkim lasku znajdowało się zagłębienie, a tam, według wskazań przyrządów, na głębokości ok. 4 metrów spoczywał duży metalowy przedmiot, długości do 6 metrów i szerokości około 1,5 metra oraz wiele mniejszych elementów. Wszystko wskazywało na to, że jest to faktycznie miejsce katastrofy samolotu – opowiada Mariusz Mazur.
Kolejne badania potwierdziły tę hipotezę. Wykrywacze metalu oszalały, wskazując pod ziemią ogromne przedmioty ze stali i aluminium. Nie można było jednak od razu przystąpić do odkopywania znaleziska. – Przede wszystkim nie było wiadomo, co stało się z pilotem samolotu, gdyż brak było świadków, którzy widzieliby, czy pilot zdążył się ewakuować, czy też zginął za sterami. Przypuszczaliśmy więc, że szczątki niemieckiego lotnika mogą wciąż spoczywać w maszynie. To zupełnie zmienia profil poszukiwań, gdyż miejsce katastrofy maszyny należy wówczas traktować jako miejsce nieoznaczonego pochówku i jego rozkopanie wymaga zgody m.in. Instytutu Pamięci Narodowej, o którą wystąpiliśmy. Poza tym samolot był uzbrojony, w ziemi mogą więc znajdować się karabiny, pociski i inne materiały wybuchowe, konieczna była więc obecność saperów. Po trzecie, jest to obiekt ceny historycznie, nad wykopaliskami muszą więc czuwać specjaliści – archeolodzy. Nasza grupa jest jedyną na Podkarpaciu, która odkrywa takie znaleziska całkowicie legalnie, musieliśmy więc powiadomić wszelkie odpowiednie instytucje i czekać na niezbędne pozwolenia – wyjaśnia Mariusz Mazur.

Długa droga do odkrycia
Oczekiwanie trwało niemal pół roku. Pierwszy zakładany termin wykopalisk, planowany na wrzesień, wciąż oddalał się w czasie. Mielecka ekipa detektywów historii nie próżnowała jednak. Za wszelką cenę starali się zdobyć jak najwięcej informacji o katastrofie i o pilocie, który mógł spoczywać w radomyskim lesie. Nawiązali ścisłą współpracę z niemiecką Fundacją „Pamięć”, przejrzeli wiele stron dokumentów i opracowań historycznych. Nie byli zdziwieni faktem, że historia powiatu mieleckiego milczy na temat katastrofy. – Podobnie było ze szczątkami samolotów, które wcześniej odnaleźliśmy na terenie powiatu; z odnalezioną przez nas rakietą V-2 we wrześniu ubiegłego roku, czy ze szczątkami bombowca B-17. Mieszkańcy wskazywali nam miejsce upadku maszyn, ale wszelkie opracowania historyczne milczały. Można powiedzieć, że swoim działaniem odkrywamy historię naszego powiatu na nowo. Wiemy już, że ziemia mielecka może skrywać w sobie znacznie więcej tajemnic – mówi Mazur.
I wreszcie udało się. Po uzyskaniu wszelkich pozwoleń, zgody IPN-u, archeologów, saperów, wreszcie z pomocą Józefa Rybińskiego – burmistrza Radomyśla Wielkiego, który osobiście nadzorował wykopaliska i zorganizował koparkę, kilkudziesięcioosobowa ekipa poszukiwaczy weszła w teren. W padającym deszczu, który stopniowo przechodził w śnieg, już o 7-ej rano rozpoczęto pierwsze wykopy.

To jest Messerschmitt!
Dokopać się do szczątków nie było łatwo. Wykrywacze metalu co chwilę wskazywały na obecność w ziemi elementów maszyny. Każda z części trafiała w ręce archeologów, była płukana w wodzie i omawiana. To trochę jak układanie puzzli, każdy element mówi coraz więcej o znalezisku. Operator koparki sporo się napocił, by pomóc pracującym w dole łopatami poszukiwaczom, jednocześnie nie uszkadzając tego, co tkwi zaryte w glinie. Około 10-tej odkryto elementy kokpitu myśliwca i jego podwozie. W chwilę później łopaty śmigła. Długie na niemal 1,5 metra, wraz z mechanizmem nastawiania kątów natarcia. Każdy znaleziony element podgrzewał atmosferę i w końcu nikt już nie zwracał uwagi na chłód i śnieg. Niektóre części posiadały świetnie zachowane tabliczki znamionowe, co pozwalało archeologom prześledzić ich historię i pochodzenie. O 13-tej wśród przedmiotów były już elementy fotela pilota, kokpitu, poszycia maszyny, wiązki kabli elektrycznych… Wreszcie łyżka koparki wydziera z dołu na światło dzienne ogromny blok metalu. Wokół roznosi się zapach nafty lotniczej, z przeżartych korozją zbiorników myśliwca wylewa się paliwo. Serce maszyny zostaje złożone na skraju lasu – to ogromny silnik rzędowy należący do Messerschmitta BF-109. – Przez długi czas myśleliśmy, że to będzie myśliwiec typu Focke-Wulf 190, gdyż takie maszyny w większości tutaj latały. Jest to jednak messerschmitt – samoloty te różniły się bowiem silnikami: w FW190 był to silnik w układzie gwiazdy, w BF-109 rzędowy V12 o mocy około 1500 KM. Co ciekawe, nad silnikami obu tych samolotów znajdowały się po 2 karabiny maszynowe. Tutaj też były, ale już ich nie ma – mówił Grzegorz Jączek, saper, podczas oględzin znaleziska. – Mogły zostać zabrane przez radzieckich żołnierzy, albo później przez mieszkańców Radomyśla i do dziś spoczywają w czyimś domu na strychu, lub w szopie – dodał.

Karabinów nie było, były za to taśmy z nabojami do nich i kilkadziesiąt sztuk ostrej amunicji kal. 30 mm w dość dobrym stanie. Niektóre z nabojów były wygięte w łuk od uderzenia samolotu w ziemię. – To specjalna amunicja do strzelania zza winkla – śmiali się obecni na miejscu i ubezpieczający akcję strażacy z OSP Radomyśl Wielki. Cała amunicja ostatecznie została zabezpieczona przez saperów.

Znalezisko do Muzeum
Po wydarciu ziemi wszystkich jej tajemnic, wielki dół można było zakopać. Przez kolejne kilka dni teren będzie porządkowany, by przywrócić mu pierwotny wygląd. A co z fragmentami samolotu, jego śmigłem i wielkim silnikiem lotniczym? – Wszystkie fragmenty zawozimy do siedziby Aeroklubu Mieleckiego, tam pewnie kilka tygodni lub nawet miesięcy potrwa ich oczyszczanie z ziemi i w miarę możliwości z korozji, później postaramy się nazwać każdą część i ją udokumentować. Mamy nadzieję, że silnik messerschmitta i inne dzisiejsze znaleziska wzbogacą kolekcję naszego planowanego Muzeum Historii Mieleckiego Lotnictwa – mówi obecny na miejscu Paweł Świerczyński, prezes Aeroklubu Mieleckiego.

A co ze szczątkami niemieckiego lotnika? Przez moment wśród poszukiwaczy zawrzało, natrafiono bowiem na fragment kości. Szybko jednak wyjaśniono, że nie ma ona związku z poszukiwaniami. – Ostatecznie nie znaleźliśmy żadnych ludzkich szczątek. Być może pilot zdążył uratować się przed katastrofą, może jego ciało zostało zabrane przez Rosjan? Losy tego człowieka są nam nieznane, choć, jeśli uda się odtworzyć, co to był konkretnie za samolot, jaki był jego numer seryjny, poznamy też nazwisko tego, kto siedział za sterami – mówi Mariusz Mazur. I zapowiada inne akcje poszukiwawcze. Ziemie powiatu mieleckiego mogą strzec jeszcze niejednej tajemnicy.
Piotr Durak


15000103_1128746313827703_2480511090243757985_o
Fot. 1. Każdy z elementów samolotu wyciągnięty z ziemi był starannie oglądany i omawiany.
15000133_1128747323827602_2773756413413201574_o
Fot. 2. Największym znaleziskiem tego dnia był wielki silnik lotniczy myśliwca Messerschmitt BF-109.
15000207_1128746543827680_872187404130040610_o
Fot. 3. Wiele emocji wzbudziło znalezienie niemal kompletnego śmigła samolotu.
15025473_1128746530494348_1773568715155859322_o
15025317_1128748727160795_8778551576937470718_o
Fot. 4. Tak wyglądał silnik już po umyciu z błota przez strażaków-ochotników z OSP Radomyśl Wielki.
15039737_1128748070494194_6949395543987944631_o
Fot. 5. Amunicja z samolotu została zabezpieczona przez saperów.



 http://aeroklub.mielec.pl/serce-mysliwca-wydarte-z-ziemi/


Wolny rynek jest dobry




Wolny rynek jest dobry, gdy to my przejmujemy strategiczne spółki słabszej Polski, otumanionej miazmatami balcerowiczowymi. Gdy to jednak nas przejmują, to trzeba się chronić, bo przecież nie mamy równych szans. 


Niemcy dążą do wprowadzenia na poziomie Unii protekcjonistycznego zabezpieczenia własnych firm, gdy się okazało, że na wolnym rynku pojawił się silny gracz chiński, który zaczyna wykupować Niemcy (w tym roku już przejęli spółki o wartości 11 mld dol, w ubiegłym 0,5 mld dol).

Przejęcia chińskie mają pomóc w zrealizowaniu rządowego celu, jakim jest rozwój innowacyjności, co obrazowo określa się jako zastąpienie metki „wyprodukowane w Chinach” metką „zaprojektowane w Chinach”, oraz planu, który mówi, że do 2020 roku 40 proc. istotnych komponentów wykorzystywanych przez chiński przemysł ma być rodzimej produkcji. Do 2025 roku wskaźnik ten ma wzrosnąć do 70 proc. 


Niemiecki minister gospodarki Sigmar Gabriel oznajmił: "Myślę, że nie możemy poświęcać niemieckich firm, miejsca pracy w Niemczech na ołtarzu wolnego rynku, gdy nie mamy równych szans i równych reguł działania."



Wolny rynek jest dobry, gdy to my przejmujemy strategiczne spółki słabszej Polski, otumanionej miazmatami balcerowiczowymi. Gdy to jednak nas przejmują, to trzeba się chronić, bo przecież nie mamy równych szans.
Celem polskich reformatorów powinno być odwrócenie porażki transformacji, bo to była porażka. Bardzo kosztowna ekonomicznie, społecznie i kulturowo. Polska powinna wszelkimi możliwymi sposobami odzyskać swoje stery gospodarcze. 



Niemcy są dziś jedynym krajem Unii, który ma dodatni bilans budżetowy. Bez sojuszu słabszych Unia całkowicie zostanie podporządkowana niemieckim interesom i w efekcie cała integracja zostanie zrujnowana. 



https://www.obserwatorfinansowy.pl/…/chinskie-przejecia-nie…



Monety z Krakowa na statkach Wenedów




Monety z Krakowa na statkach Wenedów przed naszą erą
Listopad 15, 2016RudaWeb 8 Comments

 


 
Pierwsza mennica odkryta w Polsce była znacznie starsza niż obecna nazwa naszego kraju. Jednak znajdowała się na terenie dzisiejszego Krakowa, czyli w historycznej stolicy Polaków. Wybijane przez nią pieniądze służyły władcom, kupcom, rzemieślnikom i rolnikom na ponad tysiąc lat przed Mieszkiem I. Pierwszy tego typu pieniądz zidentyfikowano jednak w zbiorach Bibliothèque Nationale w Paryżu. Francuscy naukowcy przypisali tę monetę celtyckiemu plemieniu Menapiów. Stąd została nazwana staterem celtyckim. Po dokładnych badaniach okazało się, że jest… krakowskim.



Stulecie musiało minąć od znalezienia tej pierwszej monety, by czeski naukowiec Karel Castelin zauważył, że przypomina inne z tego samego czasu, ale odnajdywane w jego kraju. Nadal jednak wiązał ten typ pieniądza z Celtami. Jak podaje Marcin Rudnicki w pracy „Nummi lugiorum – statery typu krakowskiego”, Castelin wskazał okolice Krakowa jako miejsce pochodzenia kilku monet z grupy odnajdowanych w innych częściach Europy. Równocześnie Czech wskazał na zachodnią Małopolskę, jako miejsce działania mennicy w I w. p.n.e.. Tezę tę potwierdziły badania archeologiczne. Dowody znaleziono w wykopaliskach w Krakowie-Mogile. Odkopano tam dwa fragmenty glinianej formy do odlewania monet. Stwierdzono, że miejscowi wytwarzali je z elektronu, czyli ze stopu złota i srebra. Inny znawca starych monet, Zenon Woźniak zaproponował, by powiązać znaleziska foremek z Krakowa-Mogiły z działalnością warsztatu, w którym produkowano omawiane statery i osadzić jego funkcjonowanie na drugą połowę I w. p.n.e.. Stater to nazwa starogreckiej monety, która rzekomo była wzorem dla innych tego typu pieniędzy w starożytności.
Statery krakowskie posiadają na rewersie przedstawienia przypominające statek. Biorąc pod uwagę zróżnicowanie stempli użytych do ich wybicia, naukowcy oszacowali wydajność krakowskiej mennicy na kilka tysięcy staterów. Do naszych czasów odnaleziono jednak zaledwie siedemnaście z potwierdzoną niewątpliwie autentycznością. Na przyczynę tak nikłych znalezisk numizmatycznych w naszym kraju zwrócili uwagę Małgorzata i Mirosław Andrałojciowie w swojej pracy o mennictwie na Kujawach. Zauważyli: “Kujawskie stanowiska archeologiczne są od lat na niewyobrażalną skalę, systematycznie ograbiane przez poszukiwaczy skarbów. Ci, jak lubią siebie nazywać, pasjonaci, zabierają nam nie tylko zabytki – element wspólnego dziedzictwa, ale i nieświadomie – i tego nie można im wybaczyć – kradną nam historię. Według wiarygodnych ustaleń liczba monet celtyckich znalezionych dotąd na Kujawach, łącznie z tymi, które zostały zrabowane, znacznie przekracza 100 egzemplarzy.”


Jednak również wykwalifikowanym historykom i archeologom zdarza się okradać Polaków z ojczystych dziejów. Zwróćmy uwagę, z jak żelazną konsekwencją oficjalni naukowcy nazywają celtyckimi starożytne monety wybite w Polsce, a nie dające powiązać się z Grecją lub Rzymem. Lekceważą przy tym ustalenia innych naukowców, którzy kierują się metodami nauk ścisłych.


Przywoływani Andrałojciowie wspominają m.in. statery związane ze stanowiskami archeologicznymi w kujawskich Gąskach. Oczywiście jednoznacznie wiążą je z Celtami. Warto więc sprawdzić, czy lud ten występował w I w. p.n.e. w tym rejonie. Wyniki badań, które odpowiadają na to pytanie, opublikowano 4 lata przed wydaniem przytaczanej pracy Andrałojciów. W pracy z 2008 r. “Antropologia o pochodzeniu Słowian” – Janusz Piontek, Beata Iwanek i Sergey Segeda opisali m.in. wyniki badań szczątków ludzkich (przede wszystkim zębów) znalezionych na stanowisku 18. w Gąskach, datowanym na okres od II w. p.n.e. do I w. n.e. Ich ustalenia są jednoznaczne. Populacje średniowiecznych Słowian zachodnich oraz populacje ludności kultury wielbarskiej (traktowane wbrew prawdzie przez archeologów jako populacje Gotów – grupy nie mającej związków genetycznych ze Słowianami), stworzyły jeden zbiór i są pod względem cech odontologicznych nierozróżnialne.




Antropolodzy wyraźnie podkreślili: Wykazaliśmy bardzo wysokie podobieństwo biologiczne populacji ludzkich, zamieszkujących dorzecze Odry i Wisły, od epoki brązu do średniowiecza. Inaczej mówiąc – mieszkańcy naszych ziem z czasów wybijania monet tzw. celtyckich byli najbardziej podobni do średniowiecznych Słowian, a nie współczesnych im innych ludów, w tym Celtów. Nie stwierdzono też podobieństwa społeczności antycznych kujawskich mincerzy do np. średniowiecznych Niemców. Byli najbardziej podobni do odwiecznego typu Polaków. Ciągłość tego typu od tysiącleci na ziemiach polskich udowodniły też bezsprzecznie liczne badania genetyków. Jednak wielu historyków i archeologów nadal na naszych ziemiach rozmieszcza półmitycznych (w tej części Europy) Celtów i Gotów. Jest to tym bardziej dziwne, że wspomniani Andrałojciowie zdołali zauważyć przy opisie kujawskich monet: “Chcemy zwrócić uwagę na pewne podobieństwa opisywanego, niezwykle schematycznego wyobrażenia, do stylistyki awersów innego jeszcze, bardzo charakterystycznego typu monet, wybijanego w dolinie rzeki Maruszy w Transylwanii. Monety te, naśladujące tetradrachmę Filipa II Macedońskiego, K. Pink zaliczył do wschodnioceltyckiego typu Bratkranzavers, badacze rumuńscy zaś za C. Predą do geto-dackiego typu Toc-Cherelus.


Mamy więc trop, który wyraźnie zaburza wyłączność celtycką na wytwarzanie monet w starożytnej Europie środkowej. Rumuni postanowili zrzucić zachodni dogmat celtycki i odwołali się do swojej historii ojczystej, czyli powszechnie uznanego dziś za słowiański ludu Getów, zwanych też Dakami. Co ciekawe, nasi archeolodzy przyznają nawet, że wpływy Getów dochodziły do Polski za króla Burebisty (Birruisl/Primizl – według odczytu Bielowskiego z Jordanesa), pisząc: “Badacze map Ptolemeusza sądzą że owa “Setidava” (…) Konin jest echem ekspansji państwa Burebisty na ziemiach obecnej Polski”. Według naszych kronikarzy w czasach Juliusza Cezara nad Lechią panował Lestek/Leszek III. Wincenty Kadłubek napisał o tym królu: “On Juliusza Cezara pokonał w trzech bitwach, on w kraju Partów Krassusa zniósł z wszystkimi wojskami (…). Rozkazywał i Getom, i Partom, a także krainom położonym poza Partami”. Tenże Leszek jest też identyfikowany jako Ariowit, szwagier Cezara. Ponadto książęta lechiccy używali naprzemiennie imion Przemysł (Primizl – w pisowni łacińskiej) i Lestek/Leszek, a oba imiona oznaczają tę samą cechę charakteru – przebiegłość, spryt.













NA ZDJĘCIU: popiersie Burebisty w Rumunii, warto zwrócić uwagę na charakterystyczne nakrycie głowy z miejscem na kok słewski, FOT: public domain/wikimedia.org



Mocarstwo Wenedów
Warsztaty kujawskie i mennica krakowska nie biły więc pieniądza na potrzeby niezidentyfikowanych Celtów, ani dalekiego króla Burebisty, lecz dla rodzimego władcy, ktory zbudował potężne państwo w I w. p.n.e.. Na zachodzie sięgające Morza Północnego, a na wschodzie – południowych wybrzeży Morza Czarnego. Jego mieszkańcy od królowej Wandy/Wędy ogólnie zwali się Wędami/Wenedami. Dzielili się jednak na liczne plemiona, ponadto przez ościenne ludy byli różnie nazywani. Przez Rzymian – np. Suevami od Słewów i Lugiami od Lęhów. Przez Greków – Illirami, Getami czy Dakami. W czasach, kiedy na ich ziemiach wybijano i używano staterów krakowskich, celtyccy Bojowie i Tauryskowie na terenie dzisiejszych Czech, Austrii i Słowenii byli już – jak napisał Strabon – “przez Daków w pień wybici”. Natomiast na obszarach dzisiejszej Belgii, Holandii, północnej Francji i południowej Anglii królowali żeglarze i kupcy Wenedów, których tak opisał Juliusz Cezar w “Commentarii de Bello Gallico”: “(…) mają bardzo wiele okrętów, na których zwykli żeglować do Brytanii, a wiedzą i doświadczeniem żeglarskim przewyższają pozostałe plemiona; dzięki wielkiej burzliwości bezmiernego i otwartego morza i z rzadka rozsianym portom stanowiącym własność Wenetów, niemal wszyscy zwykle z tego morza korzystający płacili im daniny”. Dalej Cezar pisze z uznaniem o ich okrętach: “(…) dna bardziej płaskie niż w naszych okrętach, aby mogły się łatwiej wyzwalać z mielizn i odpływów; dzioby równie wysoko podniesione jak rufy były przystosowane do wysokiej fali i burz; okręty były w całości zbudowane z dębiny, aby mogły wytrzymywać wszelkiego rodzaju napór fal oraz urażenia; żebra z belek grubych na jedną stopę były razem zbijane przy pomocy żelaznych gwoździ grubości palca; kotwice były uwiązane nie na powrozach, ale na żelaznych łańcuchach; zamiast płótna żaglowego korzystano ze skór o grubej, a także i o delikatnej wyprawie (…). A gdy dochodziło do spotkań naszej floty z tymi okrętami, to przewyższała je ona tylko szybkością i napędem wiosłowym, pod wszystkimi innymi względami były one lepiej i bardziej odpowiednio dostosowane do właściwości tutejszego morza i gwałtowności burz”.
Wizerunki tych potężnych statków znalazły się, jak napisaliśmy wcześniej, na rewersach staterów krakowskich. Okręty Wenedów były jednym z symboli potęgi, aż do rozbicia ich floty przez armadę wspomnianego Cezara, której w zwycięstwie pomogła niespodziewana cisza morska, unieruchamiająca wielkie żaglowce. Do dziś po potędze Wenedów pozostały ukryte pod ziemią monety, wybite m.in. w krakowskiej mennicy.
NA ZDJĘCIU GŁÓWNYM: Stater typu krakowskiego ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie
rudaweb.pl@gmail.com
    RudaWeb
    Dyskusja bardzo rozwijająca temat wpisu jest na stronie Pana Czesława Białczyńskiego. Zwłaszcza komentarze podpisane Orlicki. http://bialczynski.pl/2016/11/16/rudaweb-monety-z-krakowa-na-statkach-wenedow-przed-nasza-era/#comment-29973
      RudaWeb
      Tradycyjna polska nauka twierdzi, że to monety celtyckie, bo wcześniej jako takie opisali je Francuzi i Niemcy. Jednak w miejscach i czasach, w których je wybijano, współczesne nauki ścisłe – genetyka, antropologia – stwierdzają występowanie ludności słowiańskiej, a nie germańskiej czy celtyckiej. Logiczne więc, że ludzie, których tu nie było nie mogli wykonać tych monet.
    Robert
    Ja tam widzę grzyba/parasol
    mk
    Ja tu nie widzę żadnego statku, tylko głowę Księżycowego Księcia Upiorów, wygląda bardzo podobnie do tej (trzeba trochę przewinąć):
    https://vranovie.wordpress.com/oko-apoliona/
    tylko trzeba sobie przekręcić o 90 stopni. Ten kształt na dole to wyraźnie księżyc, a nie łódź. Chyba jedyna różnica jest taka że w jednej oczy są wypukłe a w drugiej wklęsłe, dlatego się minimalnie różnią.
      RudaWeb
      Są trzy interpretacje tego wizerunku – statek, księżyc, a niektórzy zobaczyli nawet głowę ptaka. Sugestia vranów jest interesująca, bo dotychczas dla tych monet nie funkcjonowała. Jeśli potwierdzi się, to tylko tym bardziej uwiarygodni słowiańskość krakowskich monet – chociaż i bez tego nie mam wątpliwości.
    Tom
    „Lugiami od Lęhów”(???)
    Lugii – tak rzymianie zapisywali … Ludzi , zamieszkujących dzisiejszy Dolny Śląsk nie żadnych „Lęchów”. Do dziś zresztą ,włosi i anglicy wymawiają G jako dż/dź .
      RudaWeb
      Interpretacja „Ludzi” jest jedną z trzech występujących, ale mainstreamowe wywodzenie od Luga boga Celtów odrzucam ze względów oczywistych. Pozostają dwa – Ludzie lub Ludi(e) oraz L(Ł)ęh(g)i(y) od topografii terenów, które głównie zasiedlali. Jednak nie z powodów „geograficznych” uważam tę drugą za bardziej właściwą. Jest ona bliższa kontynuacji formy Le(c)h na terenach Łużyc, Wielkopolski i Dolnego Śląska. Myślę, że w zakresie paleolingwistyki czeka nas jeszcze sporo zagadek do rozwiązania, ale zdecydowanie w zakresie slawistyki.



http://rudaweb.pl/index.php/2016/11/15/monety-z-krakowa-na-statkach-wenedow-przed-nasza-era/

Groźba?


"Musicie popierać plan Niemców bo nie będziecie bezpieczni". Bezczelne słowa niemieckiego polityka do Polaków! Groźba?




Karl-Georg Wellmann udzielił wywiadu w Deutsche Welle i powiedział, że "zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich powinno być dla Europy i Polski sygnałem do przebudzenia". Następnie "wydał instrukcje" Polsce jak mamy postępować i o myśleć o nowym prezydencie Stanów Zjednoczonych. Czyżby zaczęły być szeroko słyszalne "krzyki przed spaleniem"?
 
 


- Wybory w USA są dla nas wszystkich, ale szczególnie też dla Polski sygnałem alarmowym (...) Na razie nikt nie wie, czego można się naprawdę spodziewać po przyszłym prezydencie, ale wypowiedzi Trumpa o polityce zagranicznej w czasie jego kampanii są alarmujące - powiedział Karl-Georg Wellmann.


Aby uwiarygodnić swoje słowa, stwierdził, że Trump ma Putina za męża stanu. 
Polityk niemiecki mówił, że decydujące dla relacji transatlantyckich i bezpieczeństwa w Europie będzie, czy Trump potraktuje kwestie polityki zagranicznej i obronnej poważnie, czy też będzie kontynuował dotychczasową retorykę. - Z tych wyborów dla Europy wynika przede wszystkim jedno: trzymać się razem jako wspólnota państw i bezpieczeństwa. Zwłaszcza zapowiedzi o wycofywaniu się USA z międzynarodowych konfliktów nie wróżą nic dobrego". I dodał, że należy się liczyć, z tym, że Stany Zjednoczone będą się również wycofywały z dotychczasowego zaangażowania w Europie. 


Najciekawsze są słowa Wellmana skierowane bezpośrednio do Polaków

 - Historia pokazała, że w ciągu ostatnich 100 lat Polska pozostawała osamotniona (...) Polacy byli sami w walce z Rosją i z hitlerowskimi Niemcami, a potem pozostawiono ich samych sobie w Jałcie i Poczdamie (...) Historyczna nauczka z tej przeszłości dla Polski jest tylko jedna: nigdy więcej w pojedynkę! Polska musi popierać niemiecki plan porządku w Europie, bo wtedy będzie bezpieczna.- powiedzial.


Odniósł sie też do słów Jarosława Kaczyńskiego o priorytetowym partnerstwie z USA, Wellmann ocenił to jako "fatalną lekkomyślność".

Czyżby był to pierwszy krzyk przerażenia magnatów unijnych? Boją się, że Polska może więcej zyskać na współpracy z USA niż wspólnota? Czas pokaże.


- Polsko, Europa jest Twoim przeznaczeniem! - dodał na zakończenie rozmowy z DW.


http://wrealu24.pl/polityka/2602-musicie-popierac-plan-niemcow-bo-nie-bedziecie-bezpieczni-bezczelne-slowa-niemieckiego-polityka-do-polakow-grozba