Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gospodarka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gospodarka. Pokaż wszystkie posty

sobota, 18 maja 2024

PGR-y






przedruk



Bartosz Panek:

wciąż żywa jest żałoba po pegeerach



16.05.2024




Polska Agencja Prasowa: Dlaczego postanowiłeś się zająć reportażami literackimi? Czy są one uzupełnieniem twoich reportaży dźwiękowych?

Bartosz Panek: Kilka lat temu rozważałem odejście z radia. Pomyślałem wtedy, że może warto by było spróbować opowiadać historie inaczej, niż robiłem to dotychczas, czyli nie dźwiękiem, ale również za pomocą tekstu. A że miałem mniej więcej 35 lat, to uznałem, że jest to najwyższy czas, aby pomyśleć o pierwszej poważnej, reporterskiej książce.

Postanowiłem w niej opisać historię mieszkających w Polsce Tatarów. Ukazała się w lipcu 2020 r., w środku pandemii. Ta książka była przełomem w moim myśleniu o tym, co potrafię i czym mógłbym się zajmować.

PAP: Swoją najnowszą książkę poświęciłeś Państwowym Gospodarstwom Rolnym…

B.P.: Historia pegeerów w dużej mierze jest wciąż nieopowiedziana. Po 35 latach od rozmów przy Okrągłym Stole i przemianach politycznych w Polsce warto się przyjrzeć temu, co wydarzyło się w wyniku transformacji w tych miejscach – a były one specyficzne, były wręcz światem osobnym i równoległym do tego, który funkcjonował w latach 1945-1989, a nawet później. Ludzie, którzy żyli i pracowali w pegeerach, zasługują na to, żeby ich historie zostały usłyszane oraz zrozumiane.


Ta książka powstała z czystej ciekawości. Wracając z okolic Białegostoku, z dokumentacji do książki tatarskiej, ustawiłem tak nawigację, aby poprowadziła mnie bocznymi drogami. Nie chciałem już jechać drogą S8, którą znałem prawie na pamięć. Jadąc drogami wojewódzkimi, powiatowymi i gminnymi, trafiłem do wsi Grądy-Woniecko.

Moją uwagę zwróciło osiedle bloków – po jednej stronie drogi znajdowało się ich około dziesięciu, po drugiej nieco mniej. Do tego wyrastał obok czteropiętrowy budynek otoczony drutem kolczastym, przy którym znajdowało się boisko do koszykówki. W czasie kiedy tamtędy przejeżdżałem, wytatuowani mężczyźni z gołymi torsami rozgrywali mecz. Pomyślałem, że jest to jakiś surrealizm, w ogóle nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi.

Zapamiętałem ten obrazek i po powrocie do domu zacząłem sprawdzać. Okazało się, że Grądy-Woniecko były siedzibą dawnego wielkiego, popisowego Kombinatu Łąkarskiego Wizna. Z kolei w dawnym hotelu robotniczym od końca lat 90. mieści się półotwarty zakład karny.

PAP: Z jakim obrazem rozpocząłeś pracę nad książką? Jak zmieniał się on w trakcie pracy?

B.P.: Pierwszy obraz był pochodną tego, co kiedyś usłyszałem lub przeczytałem o Państwowych Gospodarstwach Rolnych - że ludzie, którzy pracowali niegdyś w pegeerach, cechują się wyuczoną bezradnością, że bezrobocie jest strukturalne, dziedziczne. Analizy dotyczące dawnego państwowego rolnictwa były naukowe, ale pomiędzy wierszami można wyczuć stereotypizowanie, a nawet miękki hejt. Chciano pokazać tamten świat jako upośledzony, gorszy, a ludzi, którzy stracili pracę, jako tych, którzy żyją w rezerwatach i sięgają po pierwotne mechanizmy przetrwania. Swoją pracę nad książką rozpocząłem z obrazem sporego chaosu i dużego nacechowania.

Natomiast książkę kończę z zupełnie innym obrazem. Dla mnie jest to obraz gorzkiego wymiaru transformacji, której koszty były nierówno rozłożone. Były przecież grupy społeczne, w tym byli pracownicy pegeerów i ich rodziny, którzy na transformacji stracili. I nie mówię tylko o utracie pracy. Do tego dochodzi również wykluczenie transportowe, ekonomiczne oraz społeczne. Kiedy rozmawiałem z bohaterami i bohaterkami mojego reportażu, w ich wypowiedziach wciąż wyczuwalna jest gorycz. Większość z nich wskazywała na to, że za tamte krzywdy nikt im do dzisiaj nie zadośćuczynił.

PAP: Jak zatem o pegeerach opowiadali twoi rozmówcy?

B.P.: PGR był mocno zhierarchizowaną strukturą, mam jednak wrażenie, że udało mi się porozmawiać ze wszystkimi grupami. W książce wybrzmiewa zatem głos zarówno tych osób, które pracowały przy krowach, trzodzie chlewnej czy na polu, jak i przedstawicieli średniej kadry zarządzającej oraz dyrektorów. Taka układanka daje dobry wgląd w krajobraz tego, czym był PGR, oraz pozwoli odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ludzie decydowali się pracować tam przez całe życie, a wielu mieszka w tym miejscu do dzisiaj.

Wszyscy są świadomi, jak ciężka i niewdzięczna była to praca. Kiedy w połowie lat 60. socjolog Marek Ignar zrobił badania dotyczące prestiżu różnych zawodów, robotnik w pegeerze był na 27. miejscu na 30 możliwych pozycji. Niżej był tylko m.in. kontroler biletów w tramwaju i sprzątaczka. Uważano także, że pracownicy pegeerów nie mają nic swojego, tylko pracują na rzecz wyobrażonego dziedzica. Nie był to już co prawda ziemianin czy potomek magnaterii, tylko państwo.

Pracownicy z pegeerów nie cieszyli się też szacunkiem rolników indywidualnych. Niejednokrotnie mogłem usłyszeć historię, że jeśli dwoje młodych zaczynało się ze sobą spotykać, a jedno z nich było z pegeeru, to pojawiał się opór ze strony rodziców-gospodarzy. Uważano, że ktoś, kto pochodzi z pegeeru, nie jest dobrym kandydatem na żonę czy męża.

Z kimkolwiek bym jednak rozmawiał, wraca wątek żałoby po pegeerach. Chociaż były one nieidealne, zhierarchizowane, wręcz patriarchalne, a czasami nawet przemocowe, to w odczuciu moich bohaterów i bohaterek dawały poczucie względnie spokojnego, poukładanego i przewidywalnego życia. To była ich największa wartość. Początek lat 90. przyniósł radykalną zmianę. Nawet jeśli likwidacja wielu pegeerów była rozłożona na lata, ten mechanizm zburzył dotychczasową strukturę i poukładany świat.

PAP: Jak wyglądała praca nad książką?

B.P.: Początkowo zamierzałem opisać transformację w wybranych gospodarstwach i wiążące się z tą zmianą problemy. Największa kumulacja pegeerów wystąpiła na ziemiach przyłączonych do Polski po 1945 r. Ale to nie znaczy, że państwowe rolnictwo nie rozwijało się również na ziemiach starych, czyli tych, które należały do Polski przed II wojną światową. Duże kombinaty rolne powstały także na terenach, które zostały wysiedlone w czasie akcji „Wisła”. Generalnie można powiedzieć, że gospodarstwa państwowe powstawały tam, gdzie zabrakło wcześniejszych właścicieli majątków folwarcznych.

Szybko jednak doszedłem do wniosku, że pegeery były do siebie na tyle podobne, że ich przeszłość i życie po życiu można opisać na kilku lub kilkunastu przykładach. Szukałem zatem historii, które pokażą z jak najszerszej perspektywy złożone funkcjonowanie pegeerów, a także skomplikowaną historię powojenną i transformację. Moją metodą było szukanie historii, które emocjonalnie i wiarygodnie złożą się na moją opowieść.

PAP: Czy udało ci się także zedrzeć warstwę stereotypu, kliszy w myśleniu o pegeerach?

B.P. Pierwsze skojarzenie, jakie pojawia się, gdy myślimy o Państwowych Gospodarstwach Rolnych, jest takie, że pracujący tam niegdyś ludzie są roszczeniowi, ciągle czegoś chcą od państwa, wyciągają rękę i mówią „dajcie, dajcie”, a sami niewiele proponują. A tak wcale nie jest. Jest to tylko nasze wyobrażenie.

Jeśli zechcemy poznać tych ludzi, to zobaczymy, jak wielu z nich działa na rzecz lokalnych społeczności, są świetnymi sołtysami i sołtyskami, kandydują do rad gmin i powiatów. Chcą po prostu mieć wpływ na swoją najbliższą okolicę.

Mam wrażenie, że powszechnie uważa się, że jak ktoś urodził się PGR, to co najwyżej może skończyć technikum. Tymczasem wielu ludzi, którzy zajmują dzisiaj wysokie stanowiska – są naukowcami, dziennikarzami, prezesami firm – wychowywało się w pegeerach. Nie jest więc tak, że PGR na zawsze stygmatyzuje i sprawia, że wszystkie kolejne pokolenia są wciągane w czarną dziurę bezradności.

Co prawda większość osób pracujących w pegeerach była robotnikami niewykwalifikowanymi, ludźmi bez dyplomów, jednak nie wszyscy przekazywali ten model swoim dzieciom. Wielu bohaterów i bohaterek, które spotkałem, jeżdżąc dość intensywnie przez całą Polskę przez ostanie trzy i pół roku, mówiło mi, że ich rodzice skończyli tylko sześć klas szkoły podstawowej, ale bardzo chcieli, aby oni uczyli się dalej. Ci rodzice robili więc wszystko, aby na to zarobić - brali nadgodziny, pracowali przez wszystkie możliwe weekendy, brali lepiej płatne dyżury w święta po to, aby ich dzieci miały pieniądze na opłacenie internatu w mieście powiatowym, gdzie była lepsza szkoła. Z kolei latach 90. służyła temu emigracja zarobkowa – wyjeżdżano, nawet jeśli praca była na miejscu, ale nie na tyle atrakcyjna, aby wykształcić dzieci, wysłać na studia do dużego miasta. Świadomość, że od edukacji zależy przyszłość, była zatem silnie obecna. Nie było więc tak, że wszyscy gremialnie odrzucali możliwość awansu, poprawy losu kolejnego pokolenia.

PAP: A jak dzisiaj wygląda infrastruktura popegeerowska? Czy jadąc przez Polskę, zorientujemy się, że to tereny dawnych pegeerów?

B.P.: Zdecydowanie tak. Bardzo charakterystyczne są osiedla, które były budowane jak z kilku szablonów. Stałym elementem są bloki - ustawione równolegle, prostopadle, a czasem ukośnie względem siebie. Do tego w środku osiedla znajduje się centrum usługowe, które albo jest dostosowane do współczesnych wymogów i zrewitalizowane, albo po prostu niszczeje i nie funkcjonuje. Stałym elementem są oczywiście same zabudowania gospodarcze. W niektórych miejscach będą one niszczeć, a w niektórych będą funkcjonować na rynkowych zasadach, ponieważ zostały sprywatyzowane.

Ta infrastruktura jest zatem dziś w różnym stanie, ponieważ dużo zależy od tego, jak kształtuje się lokalna polityka. Inaczej będą wyglądały wioski takie jak Wierzbica w powiecie tomaszowskim, tuż przy granicy z Ukrainą, a inaczej będzie wyglądało osiedle przy dawnym kombinacie w Garbnie pod Kętrzynem albo w Manieczkach pod Śremem. Myślę jednak, że ta infrastruktura popegeerowska zostanie z nami na długie lata.

PAP: Jak zatem powinniśmy patrzeć dziś na pegeery?

B.P.: Bardzo bym chciał, aby PGR było określeniem neutralnym, nienacechowanym w żaden sposób, choć oczywiście mającym swoją historię, skojarzenia, a pewnie także przywołującym traumy. Państwowe Gospodarstwa Rolne są po prostu elementem skomplikowanej historii Polski, która przydarzyła się po 1945 r. Tymczasem osoby pochodzące z pegeerów mają poczucie wstydu czy gorszości. Panuje przekonanie, że pegeerowskie pochodzenie przekreśla kogoś jako pełnoprawnego obywatela wspólnoty społecznej.

Ponadto tam, gdzie było najwięcej państwowych gospodarstw, mieliśmy do czynienia z przekształceniem całej lokalnej gospodarki. Zatem tam, gdzie pegeery zdominowały rynek pracy, w wyniku transformacji pojawiła się czarna dziura. Bez poważnych inwestycji tamtejszy rynek nie dałby rady, a niektóre samorządy do dzisiaj borykają się z problemami. Jeśli również w niektórych powiatach w pegeerach pracowała znaczna większość osób w wieku produkcyjnym, to po zmianach ustrojowych bezrobocie sięgało tam 40 procent.

Państwo ma do odegrania w takich miejscach dużą rolę. „Kroplówki", które w ostatnich latach były pokazywane gminom popegeerowskim, nie rozwiązują sprawy, trochę tylko poprawiają sytuację. We wsiach i osadach popegeerowskich mieszkają jednak ludzie, którzy od wielu lat czekają na gest ze strony państwa – zadośćuczynienie czy chociażby dodatki do emerytur. Pracowali ciężko latami na rzecz państwa, poświęcili swoje zdrowie tej pracy – cierpią na zwyrodnienie stawów, przepuklinę albo pylicę płuc.

Wielokrotnie słyszałem głosy, że górnicy i hutnicy dostali odprawy, a pracownicy pegeerów otrzymali tylko mieszkania, które mogli wykupić za niedużą kwotę – która notabene dla niektórych nie była wcale taka nieduża. Te rany zostały jedynie zaklejone plastrami z zasiłków dla bezrobotnych czy prac interwencyjnych. Rozwiązanie systemowe zaproponowane przez państwo byłoby zatem zamknięciem tej gorzkiej historii, końcem, który można by było potraktować w kategoriach gry fair.



Rozmawiała Anna Kruszyńska





Książka Bartosza Panka „Zboże rosło jak las. Pamięć o pegeerach” ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.



Bartosz Panek – dziennikarz radiowy, reporter, producent i animator środowiska twórców audio. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego; studiował również na uniwersytecie w Trieście. Autor setek audycji oraz kilkudziesięciu reportaży i dokumentów radiowych, z których wiele było prezentowanych także we Włoszech, Francji, Holandii, Chorwacji, Wielkiej Brytanii i na Litwie. W 2014 r. za reportaż „Chcę więcej” otrzymał prestiżową międzynarodową nagrodę radiową Prix Italia. Autor książki "U nas każdy jest prorokiem. O Tatarach w Polsce". (PAP)




dzieje.pl/artykuly-historyczne/bartosz-panek-wciaz-zywa-jest-zaloba-po-pegeerach






piątek, 17 maja 2024

2 gramy


mocny tekst







przedruk




2 gramy warte więcej niż jakiekolwiek dopłaty


Martin Ziaja

02-05-2024




"Tak naprawdę niewiele, bo zaledwie 2 gramy sera dziennie więcej. Tyle wystarczyłoby skonsumować dziennie więcej przez każdego Polaka, by dodatkowo wyprodukowane mleko w stosunku do ubiegłego roku mogło znaleźć swojego odbiorcę" - prezentujemy Państwu felieton Martina Ziaji Przewodniczącego Rady Ekonomicznej ds. Produkcji i Rynku Mleka w PFHBiPM.

Branża mleczarska w Polsce pomimo licznych kryzysów na przestrzeni 20 lat członkostwa w UE ciągle się rozwija i tak od początku członkostwa. Praktycznie każdego roku mamy średnio dwu procentowy wzrost produkcji mleka.

Na chwilę obecną musimy się niestety spodziewać kolejnych spadków cen mleka skupowego, silny złoty nie ułatwia eksportu nabiału, którego posiadamy w olbrzymiej, bo 26-cio proc. nadwyżce, a rodzimy konsument, tak jakby tracił apetyt na większe ilości nabiału, a przecież tak niewiele potrzeba.
Zaledwie 2 gramy więcej

Tak naprawdę niewiele, bo zaledwie 2 gramy sera dziennie więcej. Tyle wystarczyłoby skonsumować dziennie więcej przez każdego Polaka, by dodatkowo wyprodukowane mleko w stosunku do ubiegłego roku mogło znaleźć swojego odbiorcę.

I zamiast spadku ceny o 10gr, nasze mleko być może zyskało by plus 10 gr.
Niepotrzebne nam dopłaty do litra mleka, programy typu krowa plus, ceny minimalne itp.

Wystarczyłoby aby każdy Polak dziennie skonsumował zaledwie 2 gramy sera więcej, a z rynku zniknie dodatkowo wyprodukowane w stosunku do roku poprzedniego 270 mln. litrów mleka.


Tylko 2 gramy - ma taką moc.







przypomina się:

metoda małych kroków
metoda nawyków








farmer.pl/produkcja-zwierzeca/bydlo-i-mleko/2-gramy-warte-wiecej-niz-jakiekolwiek-doplaty,145635.html



czwartek, 16 maja 2024

Złoto Rumunii

 


No wiecie co!!!


"Od czasu zamachu stanu w grudniu 1989 roku Rumunia straciła znacznie więcej niż straciła w dwóch wojnach światowych, katastrofalnych powodziach w 1970 i 1975 roku oraz trzęsieniu ziemi w 1977 roku razem wziętych. 


W tym czasie nie zbudowano i nie osiągnięto tak wiele rozwoju jak w latach dyktatury, tych, które zostaną splądrowane po 1989 roku. A potem pytam retorycznie: co jeszcze reprezentuje wartość rumuńskiego skarbu w Moskwie? Prawie nic."



przedruk

nieco słabe tłumaczenie automatyczne




Prof. dr Corvin Lupu:
Co dziś symbolizuje skarb Rumunii w Moskwie?



W marcu 2024 r. sześć odrębnych grup w Parlamencie Europejskim złożyło rezolucje w sprawie konieczności zwrotu przez Federację Rosyjską rumuńskiego skarbu zdeponowanego w Moskwie w grudniu 1916 r. i czerwcu 1917 r. 

W efekcie 14 marca 2024 r. wydano ostateczną rezolucję potwierdzającą prawo Rumunii do tego ważnego skarbu wartości oraz konieczność wprowadzenia tej kwestii do agendy rumuńsko-rosyjskich rozmów dwustronnych, gdy tylko kontekst międzynarodowy będzie sprzyjał takim dialogom dyplomatycznym. Rezolucja nie odnosi się do części skarbu zwróconego Rumunii przez Związek Radziecki w 1936 i 1956 roku.

Z drugiej strony, rezolucja Parlamentu Europejskiego jest również doceniana jako włączenie Rumunii do stołu powierniczego, na wypadek, gdyby sumy pieniędzy Federacji Rosyjskiej zablokowane w różnych bankach świata zachodniego zostały wykorzystane do wypłaty odszkodowań różnym stronom, które zgłaszają roszczenia w wyniku naruszenia ich interesów przez Federację Rosyjską. Trudno przewidzieć, że państwa zachodnie podejmą taką decyzję, co w dłuższej perspektywie oznaczałoby całkowite zerwanie z Rosją, co wiąże się również z poważnymi zagrożeniami dla bezpieczeństwa i blokadami dyplomatycznymi, które z czasem dotkną je w znacznie większym stopniu niż wartość kwot, które mogłyby przywłaszczyć sobie od Rosji. A za co mają brać pieniądze Rosjan? Dać ją nam, Ukraińcom, Polakom, innym sługom Zachodu?

W 2022 r., po wybuchu konfliktu między Rosją a Zachodem, Rumunia zwróciła się do Federacji Rosyjskiej o wypłacenie jej czterech mld euro, na rachunek równowartości Skarbu Państwa. W marcu 2024 r. w Rumunii wartość Skarbu Państwa wyceniono na trzy mld euro. Czy liderzy w Bukareszcie nie wzięli udziału w cenie?

W styczniu 1918 r., po zerwaniu przez Rosję Sowiecką stosunków dyplomatycznych z Rumunią i kiedy Włodzimierz Lenin ogłosił, że przejmuje skarb Rumunii, aby w przyszłości zwrócić go tylko w rękach narodu rumuńskiego, jego wartość była wówczas dla Rumunii ogromna.

Rumunia była krajem zacofanym, w którym ponad 85% ludności pracowało w rolnictwie przy użyciu narzędzi i metod sięgających średniowiecza, czyli 400-500 lat. Kraj walczył o wyjście ze średniowiecza i powstanie na nowo. Wtedy rzeczywiście rumuńska klasa polityczna miałaby powody do wyrzutów sumienia, że odrzuciła ofertę złożoną w listopadzie 1917 r. przez Lenina, że w zamian za uznanie przez Rumunię nowego reżimu sowieckiego w Rosji i zawarcie traktatu o nieagresji uzyska uznanie członkostwa Besarabii w Rumunii i Skarbu Państwa. 

Rumuńska klasa polityczna i historycy unikają pisania o tych sprawach. Po poważnym pogorszeniu stosunków Rumunii z ZSRR Sowieci nie chcieli wspominać o ofercie Lenina, zmieniając strategię i twierdząc, że Besarabia należy się im słusznie. W takim razie tak, skarb Rumunii reprezentował wiele.

Zastanówmy się jednak, jaka jest wartość rumuńskiego skarbu zdeponowanego w Moskwie podczas I wojny światowej? Przede wszystkim jego wartość sentymentalna jest bardzo wysoka, której nie można zaprzeczyć, co wpływa na wrażliwość narodową Rumunów, którzy jeszcze się nie wynarodowili.

Ale pod względem finansowym, czym innym jest Skarb Państwa Moskwy?

W marcu 2024 r. dług Rumunii wobec żydowskiego międzynarodowego systemu bankowego wynosił ponad 170 mld euro, plus gwarancje państwa rumuńskiego na duże sumy pieniędzy pożyczone przez niektóre duże firmy zagraniczne na terytorium Rumunii, za które to pożyczki odpowiada państwo rumuńskie, które je poręczyło. W styczniu 2024 roku Rumunia zapłaciła odsetki o wartości 10 mld euro! Narodowy Instytut Statystyczny poinformował, że w styczniu 2024 r. zadłużenie zagraniczne Rumunii wzrosło o kolejne 4,1 mld euro.

Pod koniec ubiegłego roku Rumunię odwiedzili i kontrolowali jej szefowie finansowi, czyli MFW. Delegacja Międzynarodowego Funduszu Walutowego zaleciła rządowi rumuńskiemu ostrożniejsze opodatkowanie podstaw systemu, czyli małych i średnich przedsiębiorstw, oraz złagodzenie opodatkowania dużych przedsiębiorstw, oczywiście w większości (prawie wszystkie), zagranicznych. 

Argumentem delegatów MFW było to, że duże zagraniczne firmy zatrudniają wielu pracowników i jeśli zostaną opodatkowane, istnieje niebezpieczeństwo likwidacji wielu miejsc pracy. Żydzi z MFW nie mogli już dłużej litować się nad Rumunami i obawiali się, że Rumuni zostaną bez pracy. Niech więc ANAF uderzy w małe rumuńskie firmy, wyciśnie je z rynku, a wielkich właścicieli zagranicznych firm zostawi w spokoju! To tylko firmy naszych mistrzów! Mam na myśli ich! Firmy te, wraz z zagranicznymi bankami i towarzystwami ubezpieczeniowymi (98% wszystkich firm ubezpieczeniowych to firmy zagraniczne) nielegalnie eksportują szacowany zysk na poziomie ok. 150 mld EUR rocznie. 

Cóż, jak mogą nie dać nam 10-15 miliardów euro z funduszy europejskich, pieniędzy, które sprawiają, że nieuważni Rumuni myślą, że Unia Europejska nas przetrzymuje! Że bez Unii Europejskiej Rumunia zginie na miejscu. Ale Unia Europejska przyszła do Rumunii po to, żeby brać, a nie dawać!

W ten sposób opodatkowania ANAF pobiera mniej niż 30% całkowitych wpływów należnych państwu rumuńskiemu. No właśnie, gdzie w kraju powinny być pieniądze? To dlatego państwo rumuńskie pożycza w jednym, ku radości żydowskich bankierów, którzy starannie pobierają odsetki, że stali się lichwiarzami! Nie zapominamy, że Rumunia zaciągała pożyczki na najwyższe stopy procentowe stosowane w zachodnim systemie bankowym.

Na początku 2000 roku rumuński bank centralny, kierowany przez 34 lata przez oficera bezpieczeństwa Mugura Isarescu, niewłaściwie nazwał Narodowym Bankiem Rumunii, ponieważ nie należy on do Rumunii, ale do żydowskich bankierów z MFW, Banku Światowego, systemu Rezerwy Federalnej, ogłosił, że nie kupuje już złota. 

Rumunia nie potrzebuje już złota! 

Wszystkie kopalnie złota wysyłały rudę do fabryki w Copsa Mică, gdzie złoto doprowadzano do czystości ok. 65%, a stamtąd został wysłany do fabryki w Baia Mare, która podniosła go do bardzo wysokiej czystości, a stamtąd trafił do Banku Narodowego, pomnażając bogactwo kraju.

Ale nasi żydowscy panowie nie chcą już bogatej Rumunii, ale taką, która została przez nich splądrowana, a Mugur Isarescu, prawdziwy Iser (!), gra na rękę szabrownikom.


W rezultacie, jedna po drugiej, wszystkie kopalnie i obie razem wzięte zostały zamknięte.

Beneficjent zniknął, fundusze zniknęły i po 2000 lat świetności nadeszła katastrofa w wydobyciu złota. Ile złota zebrano by w ciągu ostatnich 23 lat, gdyby nadal je wydobywano. Ale zdrajcy stojący na czele Rumunii chcieli oddać wydobycie złota zagranicznym i chciwym Żydom, za symboliczne tantiemy i te wypłacane państwu rumuńskiemu, zgodnie z własnymi deklaracjami zagranicznych firm żydowskich co do ilości wydobytej rudy.

Następnie, tylnymi drzwiami, Isarescu wysłał za granicę, głównie do Londynu, ok. 65 ton rumuńskiego złota (są też wypowiedzi, które mówią, że jest to około 80 ton!), odziedziczonego po byłym państwowym reżimie socjalistycznym, tym, który zarządzał pracą Rumunów. 

W 2019 r. ówczesny szef partii rządzącej, Liviu Dragnea, uciekinier z nikczemnego systemu i przechodzący do obozu suwerenistów, zażądał zwrotu rumuńskiego złota, ale BNR się temu sprzeciwiła! Dragnea zażądał również, aby opłaty licencyjne płacone przez obcokrajowców za eksploatację złota i wszystkich innych zasobów naturalnych zostały uchwalone na poziomie 50%. Nic więcej nie zrobiono, gdyż Liviu Dragnea został uwięziony i przetrzymywany w więzieniu przez trzy lata. Na Zachodzie nikt nie mówi o tym rumuńskim skarbie. Czy ktokolwiek jeszcze myśli, że kiedykolwiek wróci do Rumunii?

Więc nie potrzebujemy już złota! Dlaczego więc wciąż prosimy Moskwę o złoto?

W 2004 r. rumuński premier Calin Popescu Tariceanu i minister spraw zagranicznych Mihai Razvan Ungureanu przekazali Węgrom całe dziedzictwo Fundacji "Emanoil Gojdu", na które składają się sumy pieniędzy, złoża złota, imponujące budynki, obrazy o wysokiej wartości zdeponowane w bankach itp. 

W 2008 r., kiedy powołano komisję śledczą do zbadania legalności tej alienacji, śledztwo, które nigdy nie zostało zakończone, ustalono, że wartość majątku Fundacji "Emanoil Gojdu" wynosi 3 mld euro. Nikt już nie rości sobie pretensji do tego wielkiego dziedzictwa, ci, którzy je sobie wyalienowali, są wolni i zamożni, ale mamy do czynienia tylko z niezwróconą częścią moskiewskiego skarbca.

W tych okolicznościach wracam do tematu tych słów i ponownie zadaję pytanie: co dziś oznacza skarb Rumunii w Moskwie?

23 grudnia 1991 roku były Związek Radziecki rozpadł się, a telewizja na całym świecie nadawała na żywo moment, w którym Michaił Gorbaczow podpisał akt rozwiązania ZSRR. Powstało 15 nowych państw, z których wyzwolona spod sowieckiej dominacji Federacja Rosyjska była i jest najważniejsza, największa i najpotężniejsza. 

W styczniu 1992 roku, zgodnie ze zwyczajem, prezydent Rumunii Ion Ilici Iliescu udał się na Kreml, aby powitać nowego cara Borysa Jelcyna, a Federacja Rosyjska stała się spadkobiercą prawa międzynarodowego byłego ZSRR. Ion Iliescu wciąż liczył na dobre relacje z Rosją. Spotkanie rozpoczęło się jednak chłodno, a w trakcie rozmów stało się jeszcze bardziej napięte. Borys Jelcyn miał pretensje do Iona Iliescu, który podczas puczu moskiewskiego w sierpniu 1991 r. stanął po stronie bolszewickich konserwatystów stalinowsko-breżniowskich, przeciwników Borysa Jelcyna. Borys Jelcyn powiedział Ionowi Iliescu, że dla niego drzwi Kremla będą w przyszłości zamknięte. Ion Iliescu próbował przeciwdziałać i dyskutować o problemach rumuńskich terytoriów okupowanych przez były ZSRR oraz o problemie rumuńskiego skarbu w Moskwie. Borys Jelcyn się zdenerwował. Dziś wiemy, że Borys Jelcyn był alkoholikiem, który zaczynał dzień pracy od alkoholu. Mógł też być pijany. Ion Iliescu nie powiedział o tym swoim bliskim współpracownikom po powrocie. Ale in vino veritas, aber in Votka ist auch etwas: po powrocie do Bukaresztu Ion Iliescu relacjonował, że Borys Jelcyn zapytał go, jaki skarb chce, bo nie chciał mu żadnego skarbu. Jelcyn powiedział mu, że skarb jest zapłatą Rumunii za ochronę, jaką Rosja zapewniła Rumunii przez dziesięciolecia swobodnego rozwoju, chroniona przed chciwością Zachodu, bez niczyjej deklaracji. 

Jelcyn powiedział: "Zachód przyjdzie i zabierze wam wszystko!"

[w Polsce ostrzegał Rakowski - MS]

Jakże dobrze wiedział o tym Borys Jelcyn! Cóż za wielka prawda, którą powiedział Iliescu! A Ion Ilici Iliescu, ostrzeżony przez Borysa Jelcyna, nie podjął żadnych działań ochronnych, a służby bezpieczeństwa, które powinny być bezpieczeństwem narodowym Rumunii, czyli służby specjalne, w tym wojskowe, nie zrobiły nic, aby chronić Rumunię przed grabieżą Zachodu! Wręcz przeciwnie, oni również należeli do szabrowników, razem z cudzoziemcami!


Od czasu zamachu stanu w grudniu 1989 roku Rumunia straciła znacznie więcej niż straciła w dwóch wojnach światowych, katastrofalnych powodziach w 1970 i 1975 roku oraz trzęsieniu ziemi w 1977 roku razem wziętych. W tym czasie nie zbudowano i nie osiągnięto tak wiele, jak w latach dyktatury rozwoju, tych, które zostaną splądrowane po 1989 roku. A potem pytam retorycznie: co jeszcze reprezentuje wartość rumuńskiego skarbu w Moskwie? Prawie nic.


Rumuński skarb w Moskwie może natomiast stanowić czynnik pogarszający i tak już napięte stosunki rumuńsko-rosyjskie. Mam na myśli fakt, że przed przystąpieniem Rumunii do NATO Federacja Rosyjska złożyła Rumunii szereg ofert. Rosja poprosiła Rumunię, by nie wstępowała do NATO, bo Moskwie nie podoba się bliskość wrogich armii do czoła Rosji. 

Rosja zaoferowała Rumunii gwarancje bezpieczeństwa i bardzo nowoczesne uzbrojenie (systemy SS 400 i inne), które postawiłyby sąsiadów Rumunii, naszych historycznych przeciwników, w całkowitej niższości militarnej. Oprócz gwarancji bezpieczeństwa Rosja obiecała pełny zwrot rumuńskiego skarbu z Moskwy! 

Następnie, pomimo wstąpienia Rumunii do NATO, ambasador Rumunii w Moskwie, generał kosmonauta Dumitru Prunariu, przebywający na misji w latach 2004-2005, został wezwany do rosyjskiego MSZ i polecono mu wysłać do Bukaresztu komisję do współpracy w identyfikacji niezwróconych jeszcze skarbów. Kiedy ambasador Dumitru Prunariu przekazał to prezydentowi Traianowi Băsescu, odwołał go ze stanowiska! Nie wysłano żadnej prowizji po Skarb Państwa. Powód był tylko jeden: aby nie wzrosła popularność Federacji Rosyjskiej i prezydenta Władimira Putina wśród Rumunów. Ambasador wie więcej o ofertach Federacji Rosyjskiej, ale rozporządzenie nie pozwala mu mówić, a z drugiej strony jego syn jest dyrektorem Instytutu Lotnictwa.

Kolejny ważny moment nastąpił w 2008 roku, kiedy to z okazji szczytu NATO na szczeblu głów państw w Bukareszcie przyjechał prezydent Władimir Putin, wówczas jeszcze funkcjonujące porozumienie NATO-Rosja. Przy zorganizowanym z tej okazji stole protokolarnym prezydent Władimir Putin zaproponował Traianowi Băsescu, że Rosja sprzeda Rumunii po najlepszej cenie cały gaz, który eksportuje na Ukrainę, a Rumunia odsprzeda go Ukrainie z marżą handlową, której chce. 

Ukraina była dużym krajem, jeszcze nie wyludnionym, z 40 milionami mieszkańców w tym czasie i dużą i energochłonną gospodarką, zbudowaną w czasach Związku Radzieckiego, kiedy nie było oszczędności energii, zwłaszcza gazu, kraj miał ogromne zasoby. Rosja, która stała się prawosławnym krajem nacjonalistycznym, wyciągnęła rękę do Rumunii, próbując ustanowić inny sposób promowania stosunków z Rumunią niż sowiecki okres proletariackiego internacjonalizmu. Tylko dzięki tej transakcji Rumunia mogła odzyskać wartość wielu skarbów. Pod naciskiem Amerykanów Rumunia odrzuciła ofertę.

Tak więc, po tym, jak zaoferowano nam Skarb Państwa i inne możliwości o wartości historycznej, a my odrzuciliśmy je wszystkie, przywódcy judeo-euroatlantyckiej Rumunii przybyli teraz i z wielką pompą proszą o Skarb Państwa za pośrednictwem Parlamentu Europejskiego. Czym to jest w oczach wielkich Kremla? Czy nie jest to jakaś bezczelność kraju, który stał się bardzo mały, zubożały, okupowany militarnie przez cudzoziemców i zawdzięczany supermocarstwu światowemu? Czy bezczelność nie opłaca się w historii? A kiedy tej bezczelności towarzyszą liczne prowokacyjne działania nieodpowiedzialnych przywódców w Bukareszcie przeciwko Federacji Rosyjskiej, to czy nie są to czynniki ryzyka dla bezpieczeństwa narodowego Rumunii?

Jako historyk wiem jedno: Rosja jest światowym mocarstwem, które w ciągu ostatnich dwóch stuleci wywarło największy wpływ na losy Rumunii. Wiem też, że Kreml operuje licznikami, które z wielką precyzją rejestrują wszystkie relacje Rosji z sąsiadami. Z sąsiadami trzeba mieć lepiej niż z braćmi, mówi stare i mądre rumuńskie przysłowie. 

Władcy Rumunii po 1989 r., będący owocem zdrady, która doprowadziła do zamachu stanu i utraty suwerenności narodowej, nie respektowali wspomnianej siły aksjomatu. Wiem też, że Rosja zawsze płaciła rachunki, które rejestrowały te liczniki. Rosja nie zostaje oczywiście pozostawiona z niesankcjonowanymi przestępstwami, we właściwym czasie. Wiem też dokładnie, że w ramach przyszłych umów międzynarodowych, które będą dotyczyły również Rumunii, Rosja zasiądzie przy stole decydentów, a Rumunia będzie na zewnątrz, na korytarzu, stojąc, drżąc w oczekiwaniu na decyzje.

Mój wniosek jest taki, że w tym historycznym momencie i w tym kontekście politycznym, w którym Rumunia doprowadziła do zerwania stosunków z Federacją Rosyjską, skarb Rumunii w Moskwie nie zostanie odzyskany. Z drugiej strony, w porównaniu z ogromnymi stratami zadanymi Rumunii przez "nikczemny" (Traian Basescu) judeo-euroatlantycki reżim polityczny promowany przez "upadłe" państwo (Klaus Johannis), wartość rumuńskiego skarbu w Moskwie jest prawie zerowa.

Skarb Rumunii w Moskwie pozostaje tylko chwilą, sekwencją w burzliwej historii współczesnej Rumunii.







Źródło:


środa, 15 maja 2024

Bogactwo


przedruk
słabe tłumaczenie automatyczne




Status, pieniądze, bogactwo





Wracam do omawianego zagadnienia, ale myślę, że temat jest tego wart. Czy dziecko jakichś przyjaciół zapytało mnie, co zrobić, aby być bogatym? Ma 18 lat i uważam, że to wspaniałe, że o tym myśli. Tyle, że po wymianie z nim 2-3 opinii powiedziałem mu, że nie ma szans na to, by kiedykolwiek stać się bogatym, jeśli nie zmieni swojego sposobu myślenia. "Co więcej", powiedziałem, "masz wszelkie szanse, że w wieku 35 lub 40 lat staniesz się sfrustrowanym,, a na pewno biednym człowiekiem!" Ziewnął w zakłopotanych oczach, pytając mnie, co jest złego w tym, że chcę być bogaty i pytając o to. Właściwie to nie był problem.



Pokazałem mu zegarek, który miałem na ręku i poprosiłem, aby szczerze podzielił się ze mną swoją opinią na jego temat. Prawdopodobnie podobny egzemplarz kosztuje 20-30 dolarów. Zgadza się. Miałem w ręku zegarek, który zawsze noszę, dla niektórych Orient tak zwyczajny, jak to tylko możliwe. Tyle, że to zegarek bogatego człowieka. On też ziewnął oczami w chwili, gdy mu to powiedziałem. Wziął go, by go zbadać, obrócił na wszystkie strony, a potem poddał się. Powiedział mi, że nie rozumie, o co chodzi i że dla niego został jeszcze zegarek za 20-30 dolarów. Aby skomplikować jego osąd, odpowiedziałem, że nawet ja, gdybym zobaczył go leżącego na ziemi, nie zadałbym sobie trudu, by się schylić, aby go podnieść. O co więc chodziło? Dowiesz się od razu.

Błąd, który popełnił młody człowiek, jest wspólny dla wielu, a mianowicie mylenie bogactwa z pieniędzmi. I, aby go dopełnić, przytoczył również statut. Mówiąc dokładniej, jego odpowiedź na pytanie "dlaczego chcesz być bogaty?" była standardowa: "Chcę mieć pieniądze i status". Straszliwy błąd, który niewątpliwie przygnębił wszystkich tych, którzy upierają się przy takim myśleniu. Dlatego chcę nalegać na problem, aby pomóc tym, którzy nadal mają takie dylematy.

Po pierwsze i najważniejsze, co to znaczy być bogatym? Oznacza to wiele rzeczy, z których posiadanie pieniędzy jest jednym z ostatnich miejsc. Wiem, że brzmi to wątpliwie, ale uwierz mi, dokładnie tak jest. Od razu powiem wam, że mam okropną definicję bogactwa: być bogatym to dobrze spać. Jeśli śpisz spokojnie, jeśli budzisz się pełen energii, jeśli się uśmiechasz i nie czujesz smutku z żadnego powodu, to ogólnie rzecz biorąc, oznacza to, że jesteś bogaty. Nie lekceważ podanej przeze mnie definicji, nawet jeśli czujesz się rozczarowany. W rzeczywistości zawiera znacznie więcej mądrości, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. A teraz weźmy elementy po kolei, ponieważ mam wrażenie, że wszyscy teraz nadstawiają uszu, próbując przejść do rozdziału o pieniądzach.

Pieniądze w zasadzie nie mają żadnej wartości. Ludzkie pragnienie posiadania pieniędzy jest w rzeczywistości prymitywnym instynktem, który próbuje wszystko uprościć, zrobić drogę na skróty do szczęścia. Ci, którzy chcą zrozumieć wszystkie aspekty pieniądza, powinni zadać sobie proste pytanie: dlaczego wszyscy ci, którzy są dotknięci pieniędzmi, w najlepszym razie wracają do biedy, a w najgorszym kończą swoje życie? Uwierzcie mi, tak właśnie jest, co powinno sugerować wam, że droga do pseudo-wzbogacenia jest fałszywa. Wiem, nie wierzcie mi, ale jeśli będziecie mieli cierpliwość, by czytać w głowie, zrozumiecie to zjawisko.

Wracając do pieniędzy, istnieje szablon, że "tylko złodzieje mają pieniądze", co oczywiście jest nieprawdą. Co więcej, są tacy, którzy mówią, że "złodzieje to ci w polityce, ponieważ udaje im się przysiąść na różnych stanowiskach, na których się bogacą". I tak doszliśmy do pojęcia statusu. Niektórzy mylą stanowisko lub zawód z określonym statusem, co znowu jest nieprawdą. Rzeczywiście, możemy postrzegać status jako pozycję jednostki w społeczeństwie. Tak to wygląda, gdy robimy zdjęcie. To, czego wszyscy nie rozumieją, to to, co dzieje się z jednostką, gdy traci swój status. Co staje się z premierem, gdy nie jest już premierem, lub z prezydentem, gdy nie jest już prezydentem? Masz kilku żyjących byłych prezydentów lub premierów: Iliescu, Constantinescu, Basescu, Cîțu, Orban, Adrian Nastase, Ponta itp. Czy uważasz, że któryś z nich jest nadal postrzegany jako posiadający określony status? Oczywiście, że nie. Co dzieje się z sędzią lub prokuratorem po przejściu w stan spoczynku? Zazwyczaj nikt już nie wita go na ulicy. I znowu, przez większość czasu ci ludzie popadają w depresję i aby uciec, nieustannie karmią się własną przeszłością. "Kiedy byłem generałem w rumuńskiej armii" – mówił do mnie stary generał, który w pewnym momencie odegrał przytłaczającą rolę w historii. Ten człowiek karmił się przeszłością. Nawet dla starszego mężczyzny, który "przeżył swoje życie", taka sztywność w przeszłości nie jest korzystna. Po prostu doświadczał tej samej frustracji związanej z utratą statusu.

Oto jesteśmy w momencie pierwszego wniosku. Nieprzypadkowo tak umieściłem te terminy w tytule. Ludzie wierzą, że sprawy mają się tak: w jakiś sposób zdobywasz status, ten status przynosi ci pieniądze, a pieniądze przynoszą ci bogactwo. Cóż, pierwsze dwa kroki są podejmowane przez każdego, kogo masz jako wzór sukcesu w życiu. Ale 99% z nich nie dociera do trzeciego stopnia. Toną, gdy mają pieniądze. A jeśli prześledzisz ich ewolucję po tym, jak wyszli z "pomyślnego okresu" swojego życia, przekonasz się, że w najlepszym przypadku pozostał po nich tylko ogromny dom, z którego korzystają z 1-2 pokoi, reszta niszczeje jak nawiedzone domy. Ludzie, którzy wykorzystują status, aby się wzbogacić, są w rzeczywistości bardzo podobni do tych, którzy spotykają się ze szczęściem na loterii: w pewnym momencie mają pieniądze, ale potem pieniądze przepływają im przez palce. Bogaci ludzie nigdy się nie bogacą! Bo nie wiem, co to jest bogactwo. A z 1%, którym udaje się stać się bogatymi (w sensie, który wyjaśnię poniżej), większość nie jest bogata zgodnie z definicją, którą podałem na początku, ponieważ najprawdopodobniej pieniądze zarobione na oszustwie nie pozwalają im spać spokojnie.

Musicie więc zrozumieć, że bogactwo nie przychodzi poprzez status, a co więcej, że jest to przyczyną uogólnionej koncepcji, że "bogaci są tylko złodziejami". Prawda? Rzeczywiście, złodzieje mogą mieć pieniądze, ale nigdy nie będą bogaci! Tylko opinia publiczna, spragniona potwierdzenia tego przypuszczenia, skupi swój wzrok na innym przestępcy, który chwilowo ma się dobrze, po tym, jak dawny "modny" przestępca poniósł porażkę. Ale musicie wiedzieć, że istnieje inna metoda, tak etyczna, jak to tylko możliwe i która nie wiąże się ze straszliwymi kompromisami, które wbijają w ziemię tych, którzy zagubili się na złej drodze.

W rzeczywistości proces jest absolutnie odwrotny. Najpierw musisz być bogaty, potem będziesz miał pieniądze, a dopiero potem osiągniesz status. Wiem, że brzmi to dziwnie i nieco rozczarowująco, ale taka jest właśnie sekwencja. Zacznijmy od początku. Co to znaczy być bogatym i dlaczego ci, którzy mają pieniądze, tak naprawdę nie są bogaci? Z ludzkiego punktu widzenia, jak powiedziałem wcześniej, bycie bogatym oznacza dobry sen. Dzieje się tak od dzieciństwa, dopóki rodzice nie przestaną dawać ci kieszonkowego lub, jak mówimy, od momentu, gdy zostaniesz finansowo odstawiony od piersi. Kiedy rodzice pokazali ci drzwi (lub nie mogą cię już wspierać), zaczynają się frustracje. Łatwo zrozumieć, dlaczego: ponieważ nie byłeś przygotowany do życia. 


Oczywiście, aby zacząć, musisz zarobić trochę pieniędzy. To, czego nie rozumiesz jako młody człowiek, to to, że nie masz powodu, aby nie spać w nocy. Możesz zrobić wszystko, możesz też wejść z głową w parapecie, bo kiedy jesteś na dole, zawsze możesz zacząć od zera. A poza tym masz przewagę wieku: masz czas, podczas gdy inni, starsi, nie mają czasu. Musisz więc zacząć gromadzić. A przy okazji inwestować. Co to znaczy inwestować? Oznacza to, że zainwestowana kwota jest warta więcej niż w momencie inwestycji i regularnie przynosi trochę pieniędzy. Powierzchnia komercyjna, którą kupujesz na wynajem, to inwestycja, udział w firmie i tak dalej. Celem jest utrzymanie się z tego, co produkuje Twoja inwestycja. Czy stworzyłeś firmę, która działa? Doskonały! Nie poprzestawaj na tym, kolejnym krokiem musi być przekształcenie się w inwestora, czyli sprawienie, by działało bez Twojego zaangażowania. Nie mów mi, że nie możesz! Dopiero po DOBRYM wykonaniu tego kroku możesz powiedzieć, że jesteś inwestorem, ponieważ pieniądze pochodzą z tej firmy bez angażowania się, a Ty możesz zaangażować się w inne projekty. Oczywiście firmy nie są jedynymi inwestycjami. Jeśli masz dobrą pensję, możesz ją utrzymać i inwestować w spółki notowane na giełdzie, nieruchomości lub w innych kierunkach. Wymaga to doświadczenia. Jak to zdobyć? Czytanie. Ogólnie rzecz biorąc, musisz czytać, stale się kształcić. Jeśli chodzi o giełdę, musisz robić dokładnie to, co zalecam robić ze WSZYSTKIMI swoimi inwestycjami: myśleć długoterminowo. Cóż, prawdopodobnie w przyszłości porozmawiamy o różnych strategiach inwestycyjnych, nie taki jest cel tego artykułu.

W momencie, gdy możesz zarabiać na życie ze swoich inwestycji, możesz uważać się za bogatego finansowo. Na pewno przekonasz się, że wtedy możesz spać spokojnie, bez żadnych stresorów, które sprawiają, że nie śpisz w nocy. Cóż, jest jeszcze wiele elementów twojego życia osobistego, które musisz wykorzystać, aby być naprawdę bogatym. Ale dobrze to rozumiesz.

Stopniowo, po zdobyciu pieniędzy, status przychodzi naturalnie. Tu też jest problem. Tak naprawdę nie musisz myśleć o statusie, ponieważ jest on absolutnie nic nie wart. Ci, którzy mają głowę na karku, rozumieją to i mają to gdzieś. Ale umieściłem to w równaniu, ponieważ jest kilka osób, które mają obsesję na punkcie statusu. I dlatego zaczynają forsować swoje bogactwo, dążyć do pomnażania go za wszelką cenę, myśląc, że w ten sposób coś zdobędą. Musisz wiedzieć, że jeśli osiągnąłeś 5 milionów dolarów (właściwie kilka dolarów, ale zaokrągliłem to w górę), możesz żyć, nic nie robiąc. Powinno to dać ci pewien komfort psychiczny, abyś mógł zająć się tym, czego chcesz, co cię pasjonuje. Absolutnie nic nie jest warte więcej – w kategoriach ziemskich – niż Twoja pasja. I byłoby coś jeszcze, o ogromnym znaczeniu, ale co odkryjesz, gdy staniesz się bogaty.

Kładę temu kres, bo bardzo to rozciągnąłem! Podsumowując, jest to proste: "Chcesz być bogaty? Jeśli twoja odpowiedź brzmi "tak" i dobrze śpisz w nocy, widzisz, że jesteś już bogaty!" Wierz mi!

Autor: Dan Diaconu






Dan Diaconu: Status, pieniądze, bogactwo - gandeste.org






środa, 8 maja 2024

Skrócenie czasu pracy



11 lat temu, w 2013 roku w tekście pt. 
"8x4" pisałem:



"Pracujemy i płacimy podatki, a dziura budżetowa się powiększa. Pracujemy coraz więcej, pracujemy chyba najwięcej na świecie, a tzw. dziura budżetowa jest jeszcze większa - na oko widać, że coś tu jest nie tak.


Ponadto – praca jest opodatkowana dwa razy. Składka emerytalna pochodzi z naszej pensji, z tej składki w przyszłości wypłacana jest emerytura – po potrąceniu podatku... a więc dwa razy.


Jeśli traktować ten system jako poprawny i normalny, to oznacza, że wkrótce, co da się wyliczyć kiedy, będziemy pracować za darmo, aby zaspokoić roszczenia finansowe państwa – a właściwie złodziei stojących za państwem, co pokazuje nam np. ostatnie śledztwo CBA.


Żyjemy, jak widać, w systemie kolonialnym, powinniśmy zarabiać 3-4 razy tyle ile obecnie.


Wydaje się, że ludzie tego nie rozpoznają. Nie widzą tego - bo żyją w ściśle kontrolowanym świecie wirtualnym, specjalnie spreparowanym systemie, w którym główną rolę odgrywają media i szkoła.

Czyli system informacji.





Widzimy więc, że podatki to sprawa ustalana ad hoc - nie chodzi o zaspokojenie, zapewnienie niezbędnych działań państwa - chodzi o zarabianie kasy na pracy niewolników.


A więc może tak samo jest z systemem 8x5?? "






Dzisiaj ten temat dość często powtarza się w mediach, na pewno w najbliższych latach dojdzie do skrócenia czasu pracy o 1 dzień.








przedruk





Remigiusz Okraska
Pracuj mniej. Żyj więcej

07.05.2024 21:13




Ośmiogodzinny dzień pracy to w kilku krajach decyzje sprzed I wojny światowej. W Polsce – z 23 listopada 1918 roku. W innych – sprzed II wojny, a gdzie indziej zaraz po niej uznano, że należy się 8 godzin snu i 8 odpoczynku.

Od tamtej pory pojawiły się wolne soboty. We Francji do 35 godzin skrócono tygodniowy czas pracy. W Niemczech zrobiono tak w branży stalowej. W Portugalii to rozwiązanie dotyczy administracji publicznej. Ale regułą jest wciąż ośmiogodzinny dzień pracy oraz czterdziestogodzinny jej tydzień.

Mimo że ogromnie wzrosły wydajność i produktywność. Przeciętny pracownik wytwarza znacznie więcej niż sto lat temu.
 

Ostatnie dekady to wręcz presja, abyśmy pracowali więcej i dłużej. Nadgodziny, „elastyczność” i „dyspozycyjność”. Bycie wciąż pod telefonem i online. Albo zatrudnienie na śmieciówkach czy kontraktach, gdzie nie obowiązują ustawowe limity.

Polak pracuje średnio ponad 1800 godzin rocznie. W Europie więcej od nas tylko Maltańczycy, Grecy, Rumuni i Chorwaci. Przeciętny Niemiec spędza w pracy o 600 godzin rocznie mniej niż Polak. Hiszpan o 250 godzin. Wedle Eurostatu jesteśmy na czwartym miejscu w UE, ze średnim wynikiem 41,3 godzin pracy tygodniowo.


Barometr Polskiego Rynku Pracy wykazał, że 23 proc. chciałoby skrócenia dniówki o godzinę. Co trzeci pracownik chciałby czterodniowego tygodnia pracy. Analiza ManpowerGroup mówi, że aż 73 proc. pracowników chciałoby pracować 4 dni w tygodniu bez obniżki płacy.


Argumenty

Coraz częściej mówi się o skróceniu czasu pracy. Co ważne: bez obniżania płacy. Stronnicy biznesu pytają: A co z kosztami?

Japoński oddział Microsoft dał pracownikom pięć wolnych piątków z rzędu. Efektem był 40-procentowy wzrost produktywności. W szwedzkim oddziale Toyoty wprowadzono sześciogodzinny dzień pracy. Produktywność wzrosła o 14 proc., a przychody zwiększyły się aż o 25 proc.

W 2022 roku 33 firmy z sześciu państw wprowadziły czterodniowy tydzień pracy na pół roku – bez obniżki płacy. Każda zwiększyła przychody. Całościowa produktywność nie zmalała. Poprawie uległo zdrowie i samopoczucie zatrudnionych.

Podobny eksperyment w Wielkiej Brytanii objął 61 firm i 3000 osób. Nieco wzrosła całościowa efektywność, a przychody były takie same. 92 proc. przedsiębiorstw uczestniczących w projekcie zadeklarowało utrzymanie rozwiązania. 71 proc. ich pracowników stwierdziło, że odczuwa mniejsze wypalenie zawodowe, a 39 proc. mniejszy stres. Aż o 65 proc. zmalała absencji z powodu chorób.

Eksperymenty wykazują, że kto pracuje krócej – ten pracuje lepiej i bardziej wydajnie. Zyskiem zatrudnionych są: lepsze zdrowie, mniejsze wypalenie zawodowe i mniej stresu. 

Więcej czasu na życie rodzinne, odpoczynek, samorealizację. I na zaangażowanie społeczne, bo aby być aktywnym, angażować się – a mamy w Polsce niskie wskaźniki takich postaw – potrzeba czasu i siły. 


To wszystko można mieć dzięki krótszej pracy. I nawet biznes na tym raczej nie straci. A może nawet zyska.
 

My zyskamy na pewno.




--

"zaangażowanie społeczne, bo aby być aktywnym, angażować się – a mamy w Polsce niskie wskaźniki takich postaw – potrzeba czasu i siły"




Pewnie.

Po 1990 roku wielu wyjechało do pracy za granicę, inni w robocie do późna, a dzieciaki wych... tresowała telewizja.

Potem one poszły do pracy, a ich dzieci....  i tak dalej.



To są wszystko elementy jednej strategii.



P.S. 

12 maja 2024


Jest decyzja, będzie zmiana w kodeksie pracy: 

każda dniówka krótsza o godzinę lub czterodniowy tydzień i weekend zaczynający się już w czwartek




Wszystko teraz zależy od tempa analiz i prac nad nowymi zapisami w kodeksie pracy dotyczącymi czasu pracy. Resort potwierdził, że rewolucyjne zmiany dotyczące czasu pracy nastąpią jeszcze w trakcie trwania tej kadencji rządu, zaś rozważane są dwie opcje, z których jedna stanie się prawem - dni pracy od poniedziałku do piątku krótsze o godzinę w porównaniu z obecnymi lub po prostu czterodniowy tydzień pracy.



Z najnowszego badania ClicMeeting wynika, że aż 70 proc. pracowników w Polsce woli skrócenie tygodnia pracy o jeden dzień niż krótsze dniówki.



W przypadku drugiej opcji - czterodniowego tygodnia pracy - możliwe jest zastosowanie wariantu 35-godzinnego czyli tego, który jest treścią dniówek skróconych o godzinę. Takie rozwiązania zastosowano np. w Belgii czy we Francji gdzie podejmując decyzję o czterodniowym tygodniu pracy zdecydowano się wydłużyć czas pracy w cztery dni robocze tygodnia.


Trend jest oczywisty, dla seniorów, którzy już zbliżają się do finału aktywności zawodowej, klarowny. Z pewnością mogą przeżywać deja vu - podobnie było pół wieku temu gdy trwał bój o weekendy dwudniowe: najpierw wolną jedną sobotę w miesiącu, a potem wszystkie wolne soboty. 

Dziś wolne soboty to przecież oczywista oczywistość.

To samo będzie z wolnymi piątkami - to nieuchronne.

Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że nie trzeba będzie na to czekać pół wieku.


Zapewne na zmiany w kodeksie pracy poczekamy. Jedyne co wiadomo prawie na pewno, to że nastąpią one za tej kadencji rządu, a więc w najpóźniej od 2027 roku. Taka jest ostrożna deklaracja ze strony ministerstwa pracy, które rozpoczęło analizy mające zweryfikować opinię czy skrócenie czasu pracy poprawi wydajność – w szczególności sprowadzenie tygodnia pracy do czterech dni.

Alternatywą jest 35-godzinny tydzień pracy z założeniem skrócenie każdej z pięciu dniówek o jedną godzinę.


Przed wolnymi wszystkimi sobotami opór pracodawców był równie wielki. A przecież to był inny poziom rozwiązań technologicznych. O autonomicznych sklepach i autobusach pisał tylko Lem w kategoriach czystej science fiction.


A dziś?

Nie trzeba pracować tyle stacjonarnie, a jeśli komuś brakuje wyobraźni, niech sobie przypomni ewolucję jaką przeszły banki. Kiedyś trzeba było oddział odwiedzać kilka-kilkanaście razy w miesiącu, teraz wystarczy raz na kilkanaście, ale lat.

To samo dzieje się z urzędami publicznymi, nawet z sądami.
Do fabryk wkroczą roboty.

Wystarczy odrobina dobrej woli i wyobraźnia.

Oczywiście nie wszędzie da się zastąpić człowieka, ale większa „dostępność” ludzi w branżach, w których ich obecność w firmie można zminimalizować pozwoli na zwiększenie zatrudnienia z zachowaniem prawa do skróconego czasu pracy dla wszystkich.
Dziś takie rozwiązania są w zasięgu ręki i szefostwa firm muszą rozważyć czy nie warto przyspieszyć tego rodzaju inwestycje.



Krótszy czas pracy stał się światowm trendem:

jakie są tego powody

Za koniecznością skracania czasu pracy przemawiają wszelkie argumenty ekonomiczne i socjologiczne, a możliwości zrealizowania tego postulatu dają nowe technologie – ze Sztuczną Inteligencją włącznie.

Reszta to kwestia dobrej woli, wyobraźni i woli legislatora.

Polska i Polacy są dobrym przykładem na pokazanie w całej rozciągłości problemu. Z jednej strony jedna z najbardziej zapracowanych społeczności, a z drugiej mocno oporna na zmiany – nawet te wymuszane przez okoliczności jak pandemia i jej skutki.

Nic dziwnego, że i czterodniowy tydzień pracy zarówno pracodawcy, pracownicy jak i eksperci rynku pracy lokują w tej chwili co najwyżej w kategoriach benefitu.


Choć odważnych też nie brakuje – Herbapol, jedna z ikon polskiej gospodarki już zakomunikował, że od 1 stycznia 2025 r. wprowadzi czterodniowy tydzień pracy, widząc w tym rozwiązaniu swoją konkurencyjność na rynku pracy mającą na celu przyciągnięcie najlepszych fachowców.
Ta sama płaca za krótszy czas pracy: czy to realne

Tak wynika z komentarza Paulina Król, Chief People and Operations Officer z No Fluff Jobs, opartego na wynikach badań przeprowadzonych przez tę firmę.

Wstępem do nich były wcześniejsze badania dotyczące czasu pracy w Polsce.


Według różnych badań Polacy i Polki średnio spędzają w pracy od blisko 40 do ponad 43 godzin w tygodniu, co czyni nas jednym z najbardziej zapracowanych narodów Europy.

Jak wskazuje ekspertka, przed wybuchem pandemii zarówno powszechna praca zdalna, jak i skrócenie tygodnia pracy, wydawały się nowatorskimi pomysłami, na które mogły sobie pozwolić nieliczne przedsiębiorstwa.

Tymczasem nowe warunki wymusiły na firmach oraz pracownikach i pracowniczkach konieczność poszukiwania nowych dróg organizacji pracy, a zmiany, których tak się obawiano, przyniosły wiele korzyści.

Nie dziwi więc fakt, że, szczególnie gdy troska o zdrowie psychiczne pracowników i pracowniczek w wielu organizacjach stała się ważnym tematem, w ramach kolejnego kroku wiele osób chciałoby skrócenia czasu pracy przy zachowaniu obecnego wynagrodzenia. 

Na przykład w badaniu na potrzeby ostatniej edycji raportu No Fluff Jobs „Kobiety w IT” 38,9 proc. ankietowanych wskazało, że 4-dniowy tydzień pracy to dla nich ważny benefit, ważniejszy niż m.in. służbowy sprzęt do pracy, karta sportowa, możliwość wyjazdu na workation czy branie udziału w międzynarodowych projektach.


Praca cztery dni w tygodniu, ale możliwe, że dłuższa niż teraz w dni robocze

Kilka krajów i firm wprowadziło pilotażowe programy polegające na skróceniu tygodnia pracy – np. Wielka Brytania czy Islandia oraz japoński oddział Microsoftu.

Jak podkreśla Paulina Król, stwierdzono, że eksperymenty te pozytywnie wpłynęły na produktywność i zadowolenie pracowników oraz pracowniczek. W minionym tygodniu w Niemczech uruchomiono tego typu program, w którym bierze udział 45 firm, a w Polsce etapowe przechodzenie na 4-dniowy tydzień pracy rozpoczęła firma Herbapol.

Wiele firm, w których pracownicy są zainteresowani takim rozwiązaniem, jeszcze czeka na kolejne wyniki badań, również takich, które są prowadzone w dłuższych okresach i na większych próbach. Niewykluczone, że decyzje dotyczące wprowadzenia tego benefitu lub jego braku będą zależne od branży, stopnia automatyzacji, istniejącej konkurencji oraz celów poszczególnych organizacji.
Polski rynek pracy mysi się rządzić takimi samymi prawami jak inne, pracodawcu muszą się dostosować

Ekspertka zauważa, że punktu widzenia pracodawców i państwa perspektywa 4-dniowego tygodnia pracy, mimo wspomnianych pozytywnych wyników programów pilotażowych, budzi obawy o produktywność. Czy pracownicy i pracowniczki będą w stanie w czterech dniach pomieścić wszystkie obowiązki, które dotychczas wykonywali w pięć?

Dla części osób będzie to zapewne problematyczne, może oznaczać zwiększenie presji i, w konsekwencji, wypalenie zawodowe. Dodatkowo polska gospodarka latami rozwijała się i nadal się rozwija dzięki temu, że produktywność pracy rosła szybciej niż jej koszty. A mimo to nadal musimy gonić zachodnią Europę, która sama na globalnym rynku staje się coraz mniej konkurencyjna.

Nie jest to też rozwiązanie dla wszystkich branż, m.in. dla tych, w których istotna jest po prostu obecność na stanowisku pracy, jak w obsłudze klienta. W tych wypadkach konieczne byłoby zwiększenie zatrudnienia, co podniosłoby koszty prowadzenia działalności o 20 proc. Warto również zadać pytanie, czy tego typu rozwiązania powinny być rozpatrywane w sytuacji, gdy bezrobocie w Polsce jest na rekordowo niskim poziomie, a więc „uzupełnianie etatów” w niektórych branżach może stanowić trudność, podkreśla Paulina Król.

Zwraca jednocześnie uwagę na fakt, iż kednym z pokrewnych dla 4-dniowego systemu pracy rozwiązań jest podejście ROWE – Results-Only Work Environment.

To elastyczna organizacja pracy nakierowana na wynik i osiągnięcie założonych celów, a nie godziny spędzone za biurkiem. Oprócz tego ważnym aspektem ROWE jest autonomia pracowników i pracowniczek, którzy sami decydują, skąd i w jaki sposób chcą pracować oraz w których spotkaniach powinni wziąć udział.

Szybsze wykonywanie zadań skutkuje większą ilością wolnego czasu.

Takie rozwiązanie może zdać egzamin w środowiskach o wysokim poziomie wzajemnego zaufania między pracodawcą i pracownikami.

Paulina Król wskazuje ponadto, iż dobrą alternatywą byłoby również zwiększenie otwartości pracodawców na zatrudnianie w niepełnym wymiarze godzin. Wysoka ocena tego benefitu u kobiet jest sygnałem, że praca w mniejszym wymiarze jest pożądana, a stosunkowo niewielu pracodawców oferuje taką możliwość.

Patrząc na aktualne rozwiązania – formalnie wciąż pięciodniowego tygodnia pracy, nie sposób nie zauważyć, że służą one wdrażaniu, na wszelkie możliwe sposoby elastyczności czasu pracy. Dają możliwość dostosowania normy 40. godzin tygodnia pracy do specyfiki branż i potrzeb konkretnych firm oraz pracodawców.

W tej sytuacji postulowane choćby przez ekspertkę No Fluff Jobs „alternatywne” rozwiązania: ROWE czy zatrudnianie w niepełnym wymiarze czasu pracy w 32-godzinnym tygodniu nie zaginą i będą mogły znaleźć swoje zastosowanie.

Naprawdę to nieuchronne, choć dla starszych analityków aktualny spór o czterodniowy tydzień pracy ma w sobie dużo z déjà vu. O ile jednak o wolne wszystkie soboty w Polsce trzeba było stoczyć bój polityczny, to wolne piątki i wszystkie długie weekendy zaczynające się w czwartkowe popołudnia staną się rzeczywistością z mocy reform prawa pracy.




--------------


2024


2013

2015

2016

2017

2020

2021

sobota, 13 kwietnia 2024

Siła państwa





przedruk
tłumaczenie automatyczne
(trochę słabe)



Mirel Palada


Każde autonomiczne państwo ma do dyspozycji następujące rodzaje instrumentów, za pomocą których może projektować swoją siłę. 


Broń.

Przede wszystkim sama broń, broń wojskowa. 
Taka, która może powodować śmierć, obrażenia i inne systemowe formy przemocy.
Czołgi, pociski, karabiny.
Kto ma, ma. Kto tego nie robi, kopie, mówi Clint Eastwood w "Dobrym, złym i brzydkim".


Po drugie, prawie równie ważne, pieniądze, kapitał. 

Świetne narzędzie do zarządzania siłą, pieniądze. Prawie tak samo ważne jak czołgi. Pieniądze,, wielka dźwignia siły w całej historii. Kto ma, ma. Ten, kto tego nie zrobił, jest jego sługą, jak powiedziałby Moromete w swojej wielkiej, urażonej mądrości.


Po trzecie, technologia.

Idzie to w parze z zasobami wiedzy. Jeśli masz pieniądze i nie masz technologii, jest to dość skomplikowane. Spójrzmy na przykład na przypadek Arabii Saudyjskiej. Nie ma sensu zarabiać na ropie naftowej, jeśli nie ma się technologii, która pozwoliłaby wydobyć ją z ziemi, ani armii, która by jej broniła. Wtedy stajesz się wasalem innych. Pech.


Po czwarte, ideologia. 

Wielka i potężna broń, ideologia. Na przestrzeni dziejów najbardziej rozpowszechnioną ideologią była religia. Od pewnego czasu świecka ideologia zaczyna działać z niemal taką samą geostrategiczną skutecznością. Od wielkich, jawnych świeckich ideologii XX wieku, nazizmu, komunizmu, socjalizmu, liberalizmu, po podstępną, ultra-efektywną, rozproszoną ideologię konsumpcjonizmu – rodzaj świeckiej religii, którą czci coraz więcej ludzi. Do tej kategorii zalicza się również wartości, a także ich instrumentalizację, "wojny kulturowe".




Po piąte, populacja/demografia. 

Kraj o małej populacji nie może projektować siły, bez względu na to, jak bardzo jest technologiczny i bogaty. Duży kraj, nawet jeśli jest niepewny pod względem innych rodzajów zasobów, odciska swoje geostrategiczne piętno na świecie. Zobacz Indie, a ostatnio Nigerię i Indonezję.

Spójrzmy na przykład na wojnę. Sprzęt wojskowy jest bezużyteczny, jeśli nie ma się ludzi, którzy mogliby założyć mundur i wysłać ich do walki. Zwłaszcza mężczyźni. Zwłaszcza mężczyźni w odpowiednim wieku.





Wreszcie, co nie mniej ważne, zasoby naturalne. 

Najważniejsze są minerały, ale także woda, jakość gleby itp. Ropa naftowa i ogólnie węglowodory kopalne, ta przyprawa ostatnich dwóch stuleci. Ostatnio metale ziem rzadkich. W niektórych częściach świata woda. Kto ma, ma. Ten, kto nie ma, lituje się nad innymi, albo zwycięża ich i zabiera z anasiną. Po putyrdom, matka. Po putyrdom.



Podsumujmy.

Broń. Pieniądze. Technologia. Ideologia. Ludność. Zasoby naturalne. Niekoniecznie jest w tym wyliczeniu jakiś porządek, hierarchia. Każdy jest ważny na swój sposób.

Konflikt geostrategiczny między światem rozwiniętym ("Pierwszym Światem") a innymi częściami globu, zwłaszcza "Drugim Światem", jest silnie zdefiniowany przez asymetryczną własność tych zasobów.

Broń, technologia, a zwłaszcza pieniądze, w Pierwszym Świecie. Pieniądze, zdecydowanie najważniejsza broń w ostatnich konfliktach geostrategicznych, dzięki którym Pierwszy Świat nadal utrzymuje hegemonię nad innymi. Ludność, zasoby naturalne i ideologia w Drugim Świecie.

Zdecydowanie populacja i zasoby naturalne do Drugiego Świata.

Wojnę w Ukrainie należy również interpretować w kategoriach asymetrii w utrzymywaniu tych zasobów. Zdecydowanie największą asymetrią między Zachodem a Rosją była asymetria kapitału. 

Pokojowo Zachód kupował Rosję po kawałku, tanio. Podobnie jak w pozostałych krajach postkomunistycznych, gdzie proces ten dobiega końca.

W tym "miękkim", "zimnym" konflikcie, w którym broń była schowana, ale pieniądze były używane w każdej sekundzie jako dźwignia podboju, ostatecznie nieuniknione było, że pokojowa asymetria zostanie zastąpiona gwałtowną. Wojna, jeden z niewielu obszarów, w których Rosja nie była tak daleko w tyle jak Zachód. I wojna została odpowiedzieć. Na banknot dolarowy odpowiedziano mieczem. Modlę się czołgiem i pociskiem.



Pamiętaj.


Broń. Pieniądze. Technologia / Wiedza. Ideologia. Ludność. Zasoby naturalne.




III wojna światowa dopiero się zaczęła. 


Al Treilea Război Mondial de-abia a început. Să-l admirăm în toată splendoarea sa nemernică și destructivă.


wtorek, 9 kwietnia 2024

Dzieci jako zaczyn przyszłego dobrostanu.





31 października 2023




Zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży rzutuje na życie przyszłych pokoleń.


Kiedy one wejdą w życie dorosłe staną się urzędnikami, politykami, kierownikami, dyrektorami, policjantami, żołnierzami, ale też - ochroniarzami - i od wszystkich tych ludzi będzie zależeć bezpieczeństwo państwa, bezpieczeństwo twojej rodziny i każdego innego - sąsiadów, znajomych, kolegów i koleżanek z pracy.


Dlatego niezmierne ważne jest nie pozostawianie ich pod wpływem massmediów, które "wychowują" zamiast rodziców, ale też przejmowanie kontroli nad tymi mediami, by one służyły dobru ogólnemu, a nie po prostu bogaceniu sie "dziennikarzy" celebrytów, a i często po prostu wygodnickich.

Ilu jest takich stałych dziennikarzy, którzy na codzień przygotowują "serwisy informacyjne" i pokazują się w telewizji? Będzie setka w czterech głównych stacjach?

100 ludzi wpływa na kształt i jakość informacji jaką codziennie otrzymują widzowie.
100 ludzi decyduje o losach 40 milionów ludzi w całej Polsce.

100!

Nie licząc oczywiście całego aparatu schowanego za tymi ludźmi, którego nigdy nie widać...

  
Skoro w obecnych czasach sabotażyści z werwolfa, żądni sławy i łatwych pieniędzy celebrytów (i  patocelebrytów) trzeba stworzyć własny przekaz

Jeżeli nie będziemy produkować odpowiednich dobrych komunikatów oraz informacji i zapełniać nimi przestrzeń informacyjną, to przestrzeń ta będzie nieustannie zbrukana bylejakością, która otaczając od najmłodszych lat człowieka, będzie psuć jego gust, zachwieje jego zdolnością oceny sytuacji, zdolością do dokonywania dobrych dla społeczeństwa wyborów.

Państwem trzeba kierować, gospodarzyć.

Demokracja to pułapka, bo jak ktoś już zacznie gospodarzyć, to może się to po 8 latach skończyć, przychodzi ktoś inny, kto najpierw burzy, co poprzednik pobudował i zaczyna stawiać od nowa coś innego, dodatkowo wymieniając ludzi na nowych, niekoniecznie z doświadczeniem,
Burzy porządek i w następnych wyborach polegnie, przyjdzie stary i zacznie odbudowę - stracił, my straciliśmy 4 lata, 8 lat, 20 lat - i tak w kółko... nieustanny chaos, ale chaos to jest kontrolowany - tylko nie widzać kontrolerów....


Demokracja we współczesnym świecie oznacza stan permanentnie niestabilny 

to w normalnej demokracji, a jeszcze dochodzą obce służby, które budują wpływy w kraju i dążą do osłabienia społeczeństwa i państwa









Państwem trzeba kierować, gospodarzyć

i dziećmi i młodzieżą też, aby zapewnić sobie przyszłość w jasnych barwach...


Wychowanie dzieci i młodzieży to nic innego jak projektowanie przyszłości społeczeństwa, przyszłości państwa.


I bytu każdego z obywateli tego państwa.

W tym twojego.









Lekarze w Polsce po raz pierwszy wezmą udział w punktowanych szkoleniach poświęconych rekomendowaniu czytania na głos dzieciom


12 października 2023



W listopadzie po raz pierwszy w Polsce odbędą się szkolenia dla lekarzy o wpływie głośnego czytania na rozwój dzieci. Pediatrzy oraz lekarze pierwszego kontaktu będą mogli zdobyć teoretyczną i praktyczną wiedzę w zakresie rekomendowania i upowszechniania czytania wśród małych pacjentów i ich opiekunów. Uczestnicy szkolenia otrzymają certyfikat, premiowany punktami edukacyjnymi Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.

Szkolenie organizowane jest w ramach programu „Książka Na Receptę. Recepta na Sukces” przez Fundację Powszechnego Czytania. Celem projektu jest wspieranie prawidłowego rozwoju najmłodszych obywateli. Namawianie do codziennego czytania na głos dzieciom od urodzenia ma dać wymierne długofalowe efekty, by za dziesięć lat poziom zdrowia psychicznego i społecznych kompetencji Polaków był lepszy.

Organizatorzy szkolenia dla lekarzy podkreślają, że rekomendacja czytania i rozmowy z małym dzieckiem jest oparta na danych naukowych dobrej jakości: 

kiedyś była to intuicja, ale aktualnie dysponujemy badaniami, pokazującymi korzystny wpływ głośnego czytania książek dzieciom i oddziaływanie bogactwa słownego na rozwój ich mózgu.


„Dane naukowe wskazują, że czytanie i rozmowy z dziećmi od niemowlęctwa mają ważny wpływ na ich rozwój – emocjonalny, intelektualny i społeczny. Zaproszenie do kampanii lekarzy, po zapoznaniu się z opublikowanymi wynikami licznych badań naukowych, stało się oczywistością – lekarze to wspaniałe autorytety, ludzie, których powołaniem jest dbanie o nasze zdrowie i rozwój” – przekonuje Maria Deskur, prezeska Fundacji Powszechnego Czytania.

Autorytetem, z którym podjęła współpracę Fundacja Powszechnego Czytania, jest prof. Barry Zuckerman, amerykański pediatra, który jako pierwszy lekarz na świecie zapoczątkował zalecanie wczesnego czytania dzieciom jako interwencję medyczną.

„Rodzice czytający małym dzieciom stymulują ich język i kompetencje poznawcze, rozwój społeczny i emocjonalny, ponieważ tworzą najdogodniejszą sytuację do stymulacji mózgu. Dziecko, które czuje się bezpiecznie na kolanach rodzica, jest otwarte na stymulację, którą rodzic dostarcza poprzez bogactwo czytanego tekstu i rozmowy towarzyszącej. Z zachwytem obserwuję jak Fundacja Powszechnego Czytania i jej projekt 'Książka na receptę’ rozwija realizowanie tego działania dla dzieci w Polsce” – powiedział prof. Zuckerman, którego wykład będzie częścią zapowiadanych szkoleń.



„Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że to jest program i idea, w którą chcemy się włączyć. Badania są jednoznaczne: mózgi dzieci, które rosną w środowisku relacyjnie i semantycznie bogatym i przychylnym, wytwarzają więcej połączeń synaptycznych. To jest podstawowy fundament, dzięki któremu całe ich późniejsze życie, w wielu jego aspektach, nie tylko zdrowotnym, będzie lepsze. Jako pediatrzy dbamy o zdrowie mięśni czy kości naszych pacjentów, ale dbamy też o rozwój ich mózgów!” – mówi profesor Teresa Jackowska, prezes zarządu Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego, które jest partnerem programu.

„Od lat zajmuję się komunikacją jako niezbywalnym elementem skutecznej medycyny. W programie 'Książka na receptę’ zachwyca mnie właśnie ten element – że pokazujemy mechanizmy wpływu na zdrowie psychofizyczne jako całość, że traktujemy pacjenta holistycznie, czyli bierzemy pod uwagę badania mózgu, badania środowiskowe, badania z zakresu psychologii i psychiatrii rozwojowej. Cieszę się, że mogę w programie uczestniczyć i zapraszam na szkolenia!” – dodał dr hab. Wojciech Feleszko, wykładowca Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, autor licznych książek, członek zarządu Sekcji Pediatrii European Academy of Allergy and Clinical Immunology.

Założeniem programu „Książka na receptę” jest odpowiednie przygotowanie personelu medycznego do „przepisywania na receptę” głośnego czytania dzieciom. Pismo „Medycyna Praktyczna Pediatria” już w 2019 roku rozdawało lekarzom recepty na czytanie jako partner projektu.

„Jako pierwsi w Polsce opublikowaliśmy (…) artykuł przeglądowy adresowany do lekarzy dotyczących efektów głośnego czytania książek dzieciom z krytycznym przeglądem danych naukowych i płynących z nich wniosków, które leżą u podstaw programu 'Książka na receptę. Recepta na sukces’. Zdając sobie sprawę, jak trudno w praktyce dodać do wizyty lekarskiej jeszcze jeden temat, widzimy jednak głęboką zasadność włączenia zalecenia czytania dialogowego w rodzinach do codziennej praktyki lekarzy rodzinnych i pediatrów” – przyznaje dr n. med. Jacek Mrukowicz, redaktor naczelny „Medycyny Praktycznej Pediatrii”.

Zapisy na bezpłatne wydarzenie przyjmowane są do 15 listopada na stronie programu „Książka na receptę”.







Stres w dzieciństwie zmienia system nagród w mózgu



To, że dziecko czuje się zestresowane w danym momencie, jest częścią codziennego życia. Jeśli możemy zaoferować mu strategie radzenia sobie w trudnych chwilach, strachu lub frustracji, maluch będzie w stanie skuteczniej radzić sobie z podobnymi sytuacjami w przyszłości. Problemy pojawiają się, gdy dzieci są narażone na zdarzenia chronicznego stresu.

Uporczywy stres w dzieciństwie ma poważny wpływ na zdrowie fizyczne i psychiczne każdego dziecka. Scenariusze życiowe, takie jak dorastanie w atmosferze porzucenia, deprywacji emocjonalnej lub bycia ofiarą przemocy, wpływają na rozwój mózgu. W związku z tym Rockefeller University w Nowym Jorku (USA) przeprowadził badania, które podkreśliły wpływ stresu na ciało migdałowate, korę przedczołową i hipokamp.

Regiony te ułatwiają procesy, takie jak regulacja emocji, i zdolności poznawcze, takie jak uwaga, refleksja i rozwiązywanie problemów. Niedawne badanie dostarczyło bardziej aktualnych i istotnych informacji. Stwierdzono, że stres w dzieciństwie zmienia system nagród w mózgu. Ta funkcja ma poważny wpływ na wiele obszarów.



Częstym ryzykiem u dzieci, które doświadczyły sytuacji o wysokim stresie, jest rozwój zachowań uzależniających.



Zmiany motywacji

Kluczowym wymiarem rozwoju potencjału jest motywacja. Wyznaczamy sobie cele, do których dążymy, marzymy o planach, które nas ekscytują i opracowujemy strategie pokonywania trudności. Jednak wspomniane badania, które zostały przeprowadzone we współpracy z różnymi uniwersytetami, takimi jak Princeton i Pittsburgh (USA), podkreślają, w jaki sposób stres w dzieciństwie zmniejsza motywację w zachowaniu.

Te niekorzystne doświadczenia zmieniają neurochemię mózgu, a wraz z nią optymalny rozwój niektórych regionów.

Jądro półleżące i brzuszny obszar nakrywkowy, połączone z mózgowymi systemami nagrody, również koordynują nasze ukierunkowane na cel zachowanie. Dorastanie w dysfunkcyjnej rodzinie może spowodować zmianę tej cechy.


Zwiększone ryzyko zaburzeń nastroju

Obwody nagrody dojrzewają przez całe dzieciństwo i okres dojrzewania. Dojrzewanie to kończy się dopiero w wieku 20 lub 21 lat. Dzieje się to w tym samym czasie, gdy dojrzewają obszary przedczołowe. Jednak stres zakłóca ich optymalny rozwój. Ma znaczący wpływ na poziom psycho-emocjonalny.

W takich przypadkach nie tylko zmniejsza się motywacja dziecka, ale także zmienia się jego poczucie przyjemności. W związku z tym przychodzi czas, kiedy trudno jest mu cieszyć się doświadczeniami, które zwykle są satysfakcjonujące dla wszystkich innych. Nowe hobby nie trwa długo, maluchowi trudno jest utrzymać zainteresowanie jakąkolwiek dziedziną lub tematem, a jego cele czy projekty przestają być ekscytujące już po kilku dniach.

Ponadto jego relacje społeczne pojawiają się i kończą zgodnie z potrzebami, a nie uczuciami. Dzieciom nie jest łatwo rozwinąć satysfakcjonujące więzi emocjonalne, ponieważ stale czują strach i niepewność. Czują także brak zainteresowania. Te zmiany w systemach nagrody w mózgu oraz trudności w czerpaniu radości lub odczuwaniu motywacji często występują wraz z zaburzeniami lękowymi i depresyjnymi.


Zwiększone ryzyko uzależnień

System nagród ma ułatwić nam powtarzanie zachowań lub strategii, za które otrzymujemy wzmocnienie. Wykonujemy je, ponieważ dzięki dopaminie te działania dają nam korzyść, dobre samopoczucie lub uczucie przyjemności. Na szczęście teraz lepiej rozumiemy, w jaki sposób i dlaczego stres w dzieciństwie zwiększa ryzyko, że dzieci wykażą jakąś formę uzależnienia w przyszłości.

Osoby, które w dzieciństwie doświadczyły przeciwności losu, wykazują mniejszą regulację impulsów i zdolność do refleksji. Do tego dochodzi potrzeba doświadczania nowych i intensywnych doznań. Co więcej, zdolność tych osób do odczuwania przyjemności jest poniżej przeciętnego progu.

To powoduje, że szukają intensywnych sytuacji, które oferują im wyższy poziom wzmocnienia dopaminy. Na przykład nadużywanie substancji oferuje doświadczenie „poczucia czegoś” poprzez intensywny, ale krótkotrwały zastrzyk dobrego samopoczucia. Łagodzi także ich stres i niepokój. Brak rozwiniętych funkcjonalnych umiejętności radzenia sobie w celu złagodzenia dyskomfortu zwiększa ryzyko uciekania się do uzależnień.



Co można zrobić?

Jest wielu młodych ludzi, którzy wykazują tego typu wzorce zachowań. Stresujące dzieciństwo często powoduje niską motywację, zaburzenia lękowe, depresję oraz uzależnienia behawioralne lub od substancji psychoaktywnych. Co można zrobić?

Ochrona dzieci powinna być podstawowym filarem każdej społeczności i rozwiniętego społeczeństwa. Dostrzeganie dysfunkcyjnej rodziny lub dziecka zaniedbanego lub maltretowanego jest czymś, co musi zostać ustalone w szkołach jako obowiązujący protokół. Jeśli jednak takie sytuacje już się wydarzyły, a nastolatek lub młody dorosły doświadcza problemów behawioralnych i psychicznych, musimy działać.

Im szybciej zainterweniujemy, tym szybciej będziemy mogli zapobiec wystąpieniu innych, poważniejszych schorzeń. W takich przypadkach pomocne może być wsparcie psychologiczne i społeczne, uzupełnione poradnictwem rodzinnym. 

Warto też przypomnieć słowa francuskiego neurologa i etologa Borysa Cyrulnika. Twierdził, że żadne dziecko nie jest skazane przez swoją przeszłość. Powiedział kiedyś, że: „Osoba nigdy nie powinna być zdeterminowana przez swoją traumę”.

Zmiana jest zawsze możliwa, a szczęście jest rzeczywistością, na którą zasługuje każdy człowiek.




Zdrowie psychiczne młodych ludzi pogarsza się. Dlaczego?

Obecnie coraz więcej specjalistów zauważa, że zdrowie psychiczne młodych ludzi pogarsza się w zastraszającym tempie. Depresja, lęki, problemy behawioralne i uzależnienia stale wzrastają u młodzieży, która jest przecież przyszłością naszego społeczeństwa.

Cierpienie młodzieży wpływa również na ich rodziny i ludzi wokół nich. Nic dziwnego, że pogarszające się zdrowie psychiczne młodych ludzi alarmuje pracowników służby zdrowia. W dzisiejszym artykule omówimy niektóre z możliwych przyczyn stojących za tym niepokojącym wzrostem.



„Pomimo wzrostu częstości występowania i rozpowszechnienia zaburzeń psychicznych w dzieciństwie i w okresie dojrzewania, do tej pory przeprowadzono tak naprawdę niewiele badań”.

-Esperanza Navarro Pardo-
Zdrowie psychiczne młodych ludzi jest przedmiotem badań

Udowodniono, że zdrowie psychiczne młodych ludzi stopniowo się pogarsza. Dowodzą tego wskaźniki rozpowszechnienia (Pardo, 2012).

„Rozpowszechnienie” to termin służący do ilościowego określenia liczby przypadków w określonym odcinku czasu. WHO ostrzega, że obecnie nawet 30 procent młodych ludzi cierpi na zaburzenia psychiczne.

Zaburzeniami najczęściej występującymi u młodzieży są zaburzenia zachowania (zwłaszcza u chłopców) oraz emocjonalne (u dziewcząt). Badania przeprowadzone przez Esperanzę Navarro z Uniwersytetu w Walencji (Hiszpania) z udziałem 470 młodych ludzi wykazały, że:

21% młodych osób cierpiało na zaburzenia zachowania.
17% cierpiało na zaburzenia lękowe.
11% miało ADHD.
4% cierpiało na zaburzenia odżywiania.

Ponadto Vallejo Pareja (2022) twierdzi, że nastąpił również wzrost liczby przypadków zachowań nadpobudliwych, a także destrukcyjnych. Powyższe dane skłaniają do postawienia pytania o przyczyny pogarszania się stanu psychicznego wśród młodych ludzi.



„Kilka prac badawczych przeprowadzonych w różnych krajach zbiega się z wartością globalnego wskaźnika zaburzeń u młodych ludzi, który wynosi mniej więcej 20”.


-María del Carmen Bragado Álvarez-

Czy życie jest obecnie trudniejsze niż dawniej?

Jeśli spojrzymy na niedawną przeszłość, być może uda nam się zrozumieć przyczyny wpływające na zdrowie psychiczne młodych ludzi. Musimy zatrzymać się i zastanowić nad ostatnimi wydarzeniami, które wpłynęły na nasze społeczeństwo, takimi jak:

Wielki kryzys. 

Uderzył w cały świat, a jego najintensywniejszy okres datuje się na lata 2008-2013. W rzeczywistości społeczeństwo nigdy tak naprawdę nie podniosło się z jego skutków. Jednym z takich następstw było bezrobocie młodzieży.

Pandemia w 2020 r. Niestety, kiedy wszystko wskazywało na to, że wielki kryzys już za nami, a społeczeństwo zdawało się wkraczać w nowy „złoty okres”, wirus SARS-CoV-2 zatrzymał wszystko w miejscu.

Okres dojrzewania jest głęboko społecznym etapem życia. Poprzez interakcje z innymi ludźmi młode osoby budują swoją tożsamość. Jednak w czasie pandemii młodzież musiała zrezygnować z kontaktów towarzyskich. Miało to istotny wpływ na ich „normalny” rozwój.

Nauka potwierdziła ten fakt. Badania wykazały, że w okresie odosobnienia nastolatki czuły się bardziej samotne. W związku z tym częściej zwracały się do cyfrowych alternatyw w celu nawiązywania kontaktów towarzyskich. Fakt ten został powiązany ze wzrostem przypadków depresji i samobójstw.


Zdrowie psychiczne młodych ludzi – większa świadomość

Należy również zaznaczyć, że eksperci prowadzą obecnie badania o wyższej jakości. Na przykład badania dotyczące rozpowszechnienia były wcześniej przeprowadzano rzadko, obecnie jednak to się zmieniło. Może to oznaczać, że dane dotyczące częstotliwości występowania, wcześniej niepełne (a zatem zaniżone), teraz wzrosły w wyniku większej liczby badań. Oto postępy, jakich dokonano na przestrzeni ostatnich lat (Vallejo, 2022):Większa liczba badań klinicznych o wysokim rygorze metodologicznym dotyczących częstości występowania różnych jednostek klinicznych w dzieciństwie i okresie dojrzewania.

Większa kontrola, rygor i spójność uzyskanych wyników.
Lepsza identyfikacja elementów mających wpływ na etiologię zaburzeń u dzieci i młodzieży. W efekcie poprawa diagnozy.

Wzrost liczby etykiet diagnostycznych. W rzeczywistości w 1950 roku eksperci zidentyfikowali łącznie 106 zaburzeń. Obecnie jest ich aż 216 (Echeburúa, 2014).

Zdrowie psychiczne młodych ludzi i związane z nim problemy są głęboko zakorzenione w sytuacji kontekstowej. Zależą one od środowiska danej osoby. Liczą się czynniki takie jak praca, relacje rodzinne (oraz dobrobyt lub dyskomfort ich rodziców), a także szkoła czy też uniwersytet.

Z drugiej strony należy wziąć pod uwagę, że postęp w zakresie lepszej jakości badań i diagnozy również mógł przyczynić się do zauważenia pogorszenia stanu zdrowia psychicznego współczesnej młodzieży.



„Nie poddawaj się, nie trać nadziei, nie sprzedawaj się”.

-Christopher Reeve-








Lekarze w Polsce po raz pierwszy wezmą udział w punktowanych szkoleniach poświęconych rekomendowaniu czytania na głos dzieciom - Booklips.pl


Stres w dzieciństwie zmienia systemy nagród w mózgu (pieknoumyslu.com)

Zdrowie psychiczne młodych ludzi pogarsza się. Dlaczego? (pieknoumyslu.com)


Prawym Okiem: Pierwszy sługa (maciejsynak.blogspot.com)





środa, 3 kwietnia 2024

Wywłaszczenie czyli ZielonyŁad




To jest po prostu wymierzone przez Niemców  - w Polaków.

Cel zawsze ten sam - osłabić, odebrać podmiotowość - okraść, zniewolić...









EKSPERT:

PRZEZ ZIELONY ŁAD POLACY STRACĄ NAWET POŁOWĘ DOCHODU

3 kwietnia 2024




Europejski Zielony Ład będzie wywoływał zmiany społeczne i własnościowe. Wielu ludzi nie będzie stać na to, aby dostosować się do rygorystycznych norm. I zostaną oni wywłaszczeni” – uważa prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki. Ironicznie zauważył, że gdyby chcieć osiągnąć zakładane cele tej polityki, to „trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów”.

Portal Bankier.pl zwraca uwagę na wysokie koszty, związane z wdrażaniem Europejskiego Zielonego Ładu i dążeniem Unii Europejskiej do osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. Serwis ocenia, że „w praktyce działania samej UE świata nie zbawią, a dodatkowo pozbawią konkurencyjności gospodarkę europejską i doprowadzą do zubożenia społeczeństwa”. Zaznacza, że jak wynika z europejskiej bazy danych emisji dla globalnych badań atmosfery – EDGAR, w 2022 roku UE odpowiadała za 6,67 proc. globalnej emisji gazów cieplarnianych. Dla porównania, w przypadku Chin to aż 29,16 proc., USA – 11,19 proc., a Indii – 7,33 proc.


Ponadto, według artykułu „coraz więcej firm z sektora energetycznego uważa, że osiągnięcie neutralności klimatycznej na świecie opóźni się o co najmniej dekadę, do 2060 roku”. Wynika to z niskiej rentowności projektów dekarbonizacyjnych. Ponadto, klienci są niechętni względem ponoszenia wyższych kosztów z tego tytułu.

Sprawę tę skomentował dla portalu WNP.pl prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki. Uważa on, że polityka Europejskiego Zielonego Ładu jest nie tylko bardzo kosztowna, ale „przede wszystkim (…) niemożliwa do zrealizowania”, z powodu nierealnych celów.

„Gdyby chcieć to osiągnąć, trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów. Ironizuję, ale tak to właśnie wygląda” – komentuje prof. Mielczarski. Zwrócił uwagę, że „Europejski Zielony Ład będzie szczególnie kosztowny dla biedniejszych krajów europejskich, w tym dla Polski”.

„Przykładowo Niemcy przez Europejski Zielony Ład nieco zbiednieją, ale Polacy stracą przez niego nawet połowę dochodu liczonego na osobę. Oznaczać to będzie pauperyzację społeczeństw w UE. Ponadto będzie szybko postępować utrata konkurencyjności europejskiego przemysłu” – ocenia profesor. Dodaje, że Zielony Ładem to są pomysł unijny, którym reszta świata się nie przejmuje i zamiast tego stawia na rozwój, inaczej niż Unia.

„Europejski Zielony Ład będzie wywoływał zmiany społeczne i własnościowe. Wielu ludzi nie będzie stać na to, aby dostosować się do rygorystycznych norm. I zostaną oni wywłaszczeni” – powiedział prof. Mielczarski. „Może będą musieli przenieść się do jakichś klitek w blokach z wielkiej płyty. A ich własność przejmą wielkie koncerny. Spójrzmy na Ukrainę, gdzie są olbrzymie gospodarstwa rolne. Tyle że one nie należą do Ukraińców, tylko do międzynarodowych koncernów. Trudno rozdzielać kwestie dalszego rozwoju gospodarczego od polityki”.

Według szacunków zawartych w raporcie „Rozpakowujemy RePowerEU. Kierunek na zdrowe i przyjazne energetycznie domy” PORT PC i think-tanku Instytut Reform, w Polsce na 6,3 mln budynków jednorodzinnych 1,7 mln budynków nie posiada żadnej izolacji cieplnej ścian, a kolejnych 347 tys. ma bardzo niski standard ocieplenia.

Dodajmy, że zgodnie z najnowszą unijną dyrektywą, zatwierdzoną już przez Parlament Europejski, za cztery lata właściciele domów nie będą mogli montować kotłów gazowych, a od 2040 r. w ogóle nie będzie można ich używać.

Politycy Konfederacji ostrzegają przed zapisami tzw. dyrektywy budynkowej, dążącej do wprowadzenia zeroemisyjności budynków. “Jestem w stanie sobie wyobrazić, że traci się prawo do użytkowania budynku” – podkreśla Anna Bryłka.





Ciekawe, że przed Zielonym Ładem, był Polski Ład...