Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

środa, 29 sierpnia 2018

czwartek, 23 sierpnia 2018

Migracje..


Nawiązując do:

http://maciejsynak.blogspot.com/2017/12/rozprzestrzenianie-sie-cywilizacji.html



Czy taki silny kontakt z historią, z przeszłością rodzi dystans do teraźniejszości?

Z pewnością jako archeolodzy mamy spory dystans do tego, co dzieje się współcześnie. W swojej praktyce zajmowałam się różnymi okresami archeologicznymi, ale głównie rokiem 1200 p.n.e. Wtedy doszło do ogromnych migracji w basenie Morza Śródziemnego, wszyscy się przenosili i także bezskutecznie próbowano powstrzymać migrujących. Kiedy patrzę na próby powstrzymania fali emigracji z Syrii, chce mi się śmiać, bo takich okresów było już w historii wiele i wydarzą się jeszcze nieraz. Pewne zjawiska są nieuniknione, a my po prostu jesteśmy świadkami kolejnej fali, więc nie ma sensu się denerwować.



Odkrywanie przeszłości: Jak naprawdę wygląda praca archeologa?


Codzienność archeologa? Praca w błocie i wieczorne plotki. Z drugiej strony obcowanie z przeszłością uczy życia i uwalnia od lęku przed przyszłością. Marta Guzowska, archeolożka i autorka kryminałów z wykopaliskami w tle, mówi, ile ten zawód ma wspólnego z romantycznym wyobrażeniem rodem z filmów o Indianie Jonesie. I dlaczego tak wciąga




O swoim zawodzie opowiada pani jak o pracy marzeń. Zawsze tak było?
 
Większość osób ma wyobrażenie na temat archeologii, które nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Ze mną było podobnie, ale ta praca nigdy mnie nie rozczarowała, może dlatego, że przypomina mi dzieciństwo.

Jako dziecko sporo podróżowałam po basenie Morza Śródziemnego. Mój tata pracował wówczas w Libii jako geodeta, więc spędzaliśmy tam wakacje. Rodzicom zależało, żebyśmy poznali choć trochę kulturę i historię tego kraju, dlatego zamiast jedynie leżeć na plaży, zwiedzaliśmy stanowiska archeologiczne. A Libia pod tym względem jest bardzo bogata! I kiedy podczas pierwszych studenckich wykopalisk trafiłam na Cypr, czyli znowu w region basenu Morza Śródziemnego, poczułam, że wracam do własnej przeszłości. Zapachy, smaki, pogoda, to wszystko przypominało mi bardzo fajne dzieciństwo. A za chwilę okazało się, że ta praca to prawdziwa miłość, zupełnie pochłonęły mnie zagadki, odkopywanie, odszukiwanie. Archeologia jest jak nałóg, z tego nie można się wyzwolić.



Zawód archeologa wydaje się bardzo romantyczny, zwłaszcza jeśli mamy wyobrażenia pracy w stylu Indiany Jonesa albo profesora Schliemanna – odkrywcy Troi. Podejrzewam jednak, że często kończy się po kolana w błocie w jakiejś polskiej wiosce.


Zdarzyło mi się kopać w błocie, choć to była niemiecka wioska. A błoto było tak potworne, że buty w nim gubiliśmy. Cóż, to część naszej pracy, a jeśli ktoś już kończy studia, to chce pracować w zawodzie. Zawsze znajdzie się miejsce do pomocy przy wykopaliskach, natomiast znalezienie posady na uniwersytecie czy w instytucie badawczym jest znacznie trudniejsze. Często spotykam kolegów ze studiów w wydawnictwach, gdzie pracują jako redaktorzy czy dyrektorzy do spraw sprzedaży.


Czy w tym zawodzie człowieka potrafi dopaść rutyna albo frustracja?

Zdarza się, że kończą się pieniądze z grantu, a trzeba coś jeszcze przebadać albo skończyć. I to jest bardzo frustrujące. Rutyna też się zdarza, tak jak w zawodzie pisarza. Książkę, która ma się ukazać jesienią („Reguła nr 1”, Wydawnictwo Marginesy – przyp. red.), zaczęłam pisać zimą. W pewnym momencie utknęłam i dopiero pod koniec wiosny wymyśliłam coś, co pchnęło akcję do przodu. Z archeologią jest podobnie. Często jakiś projekt ciągnie się bardzo długo, bo coś nie wychodzi, a gratyfikacja w tym zawodzie jest bardzo ważna.


Pewnie nieczęsto dokonuje się ważnych odkryć, o których potem czytamy w mediach.

Wprost przeciwnie – wielkie odkrycia zdarzają się częściej niż piszą o tym media, ale rzadko są medialne. Archeolodzy wybierają stanowiska pod kątem problemów badawczych do rozwiązania. Na przykład wciąż niewiele wiemy o osadnictwie z końca epoki brązu na Krecie, więc archeolodzy szukają stanowisk z tego okresu, licząc, że wykopaliska uzupełnią ich wiedzę.
Miałam szczęście pracować na stanowisku sprzed około 1200 lat p.n.e. Odkopaliśmy osadę, w której znaleźliśmy masę ciekawej ceramiki, domy oraz wiejską świątynię. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że traf chciał, iż w czasie trzęsienia ziemi, które wówczas miało miejsce, mury świątyni zwaliły się, grzebiąc jej wnętrze. Na szczęście gdy podnieśliśmy ściany, ukazała się niemal nienaruszona świątynia z epoki brązu. Jasne, wszystko było potłuczone, ale w taki sposób, że dało się to w całości skleić.


Brzmi jak opis sceny z filmu przygodowego…

Z punktu widzenia badacza to było nieprawdopodobne odkrycie, ale też samo odkopywanie było niezwykłym przeżyciem. Czuliśmy się jak w kapsule czasu, bo oto leżał przed nami nie tylko znak historii, ale i najważniejsze miejsce – świątynia. Były tam posągi z gliny, wcześniej znano tylko trzy takie obiekty, a odkopaliśmy kilka razy tyle i znacząco zwiększyliśmy naszą wiedzę. To było naprawdę coś wielkiego! Na dodatek okazało się, że nigdzie nie można stanąć, wszystko leży na ziemi, więc we dwie z przyjaciółką, jako najmniejsze i najlżejsze z ekipy, zostałyśmy oddelegowane, by na bosaka, dzień w dzień, w szczerym polu, odkopywać świątynię. Gdy po południu wszyscy siedzieli już wykąpani w klimatyzowanych pomieszczeniach, my pracowałyśmy nadal w upale, brudzie i kurzu, a szefowa dowoziła nam pizzę. Przeżycie wspaniałe, ale to była potwornie ciężka praca fizyczna.


Wyobrażam sobie, że tak głębokie wchodzenie, czasem dosłownie, w historię, musi wpływać na samoświadomość samych archeologów.

Wpływa niesamowicie. Możliwość dotknięcia historii, a my przecież dosłownie dotykamy przeszłości, jest nieprawdopodobnym przeżyciem.
Jedno z moich ważniejszych przeżyć archeologicznych to urlop na wyspie Santorini, gdzie spędziłam kilka dni ze znajomą, która tam prowadziła wykopaliska. Podczas kolacji powiedziała, że ma klucze do muzeum i zapytała, czy chcę zajrzeć. Wybrałyśmy się tam późnym wieczorem. W jednej z zamkniętych dla zwiedzających sal, na podłodze leżały akurat freski przywiezione z Aten, które czekały na zamontowanie w gablotach. Liczyły sobie ok. 3,5 tysiąca lat, a znajoma pozwoliła mi ich dotknąć. Dotykanie, a właściwie dokładne wymacywanie czegoś tak starego i ważnego dla naszego dziedzictwa, było moim najsilniejszym archeologicznym przeżyciem. Do dziś, gdy to mówię, czuję dreszcze.


Czy taki silny kontakt z historią, z przeszłością rodzi dystans do teraźniejszości?


Z pewnością jako archeolodzy mamy spory dystans do tego, co dzieje się współcześnie. W swojej praktyce zajmowałam się różnymi okresami archeologicznymi, ale głównie rokiem 1200 p.n.e. Wtedy doszło do ogromnych migracji w basenie Morza Śródziemnego, wszyscy się przenosili i także bezskutecznie próbowano powstrzymać migrujących. Kiedy patrzę na próby powstrzymania fali emigracji z Syrii, chce mi się śmiać, bo takich okresów było już w historii wiele i wydarzą się jeszcze nieraz. Pewne zjawiska są nieuniknione, a my po prostu jesteśmy świadkami kolejnej fali, więc nie ma sensu się denerwować.


Czym dla pani jest praca archeologa teraz, gdy patrzy pani na nią już z perspektywy?

To trudne pytanie. Ta praca jest moją pasją. Brzmi jak banał, ale czy człowiek siedzi na wykopie, czy przygotowuje publikację i siedzi w bibliotece, by rozwikłać i zrozumieć to, co wykopał – niezwykle go to pochłania. Trudno wtedy myśleć o czymś innym. Archeolog zazwyczaj o niczym innym nie rozmawia, tylko o samej istocie tego, co właśnie robi.


Czy wy w ogóle myślicie o innych sprawach?

Archeolodzy na stanowiskach rozmawiają tylko na dwa tematy. Po pierwsze, plotkują, najchętniej o romansach, o tym, kto z kim i na jakim stanowisku… A po drugie, rozmawiają o swoich albo cudzych znaleziskach. Zdaję sobie sprawę, że dla osoby postronnej to może być strasznie nudne, ale nas po prostu pochłaniają opowieści o tym, kto, co i gdzie wykopał, do czego to może być podobne i kiedy to będzie można zobaczyć. Z archeologiem ciężko jest pogadać o czymkolwiek innym.



MARTA GUZOWSKA
doktor nauk humanistycznych, archeolożka, laureatka nagrody Wielkiego Kalibru za debiutancką „Ofiarę Polikseny”, autorka cyklu powieści kryminalnych o antropologu Mariu Yblu. Współprowadzi portal kryminalny „Zbrodnicze siostrzyczki”

 https://zwierciadlo.pl/lifestyle/odkrywanie-przeszlosci-jak-naprawde-wyglada-praca-archeologa

środa, 22 sierpnia 2018

Deepfake jako nowa broń w walce informacyjnej



Fałszywe wiadomości są obecnie nieodłącznym elementem środowiska informacyjnego. Miliardy danych udostępniane są w internecie poprzez serwisy społecznościowe, które w błyskawiczny sposób rozpowszechniają wszelkie informacje angażując przy tym odbiorców. Aby odróżnić to co fałszywe często polegamy na konkretnych dowodach, którymi są m.in. nagrania wideo. Uważamy, że to co widzimy i słyszymy musi być prawdziwe zwłaszcza jeżeli jest to przedstawiane przez innych uczestników środowiska informacyjnego.

Dzięki rewolucji technologicznej nawet filmy narażone są na przekłamanie. Wraz z zaawansowanymi metodami śledzenia twarzy i manipulacji wideo, nadchodzi nowa era dezinformacji.

Deep learning

Deep learning to najnowsza sztuczna inteligencja. Jest on jednym z procesów uczenia maszynowego. Polega na stworzeniu jak największej liczby połączeń procesorów wykorzystujących do tego dostępne zbiory danych. Umożliwia to opracowanie tzw. sieci neuronowej (z ang. neural network). Wizualizując, taka sieć w dużym stopniu przypomina połączenia neuronów w ludzkim mózgu. W kontekście deep learningu jej celem jest ulepszanie technik rozpoznawania głosu i mowy, przetwarzania naturalnego języka, wizji komputerowej i tworzenia prognoz. Deep learning staje się jedną z najbardziej obiecujących technik w rozwoju nauk komputerowych, a także może mieć ogromny wpływ na naszą przyszłość.

Myśląc o konkretnej osobie wyobrażamy sobie jej twarz, specyficzne dla niej rysy, gesty i reakcje. Ludzka percepcja umożliwia nam rozpoznanie człowieka, jej płci, wieku, a także cech charakterystycznych dla danej osoby. Mamy również zdolność oceny, analizowania i odzwierciedlania wyrażanych przez innego człowieka emocji za pomocą neuronów lustrzanych. Jak się okazuje to samo jest teraz możliwe dzięki współczesnym algorytmom sztucznej inteligencji w tym deep learningu. W tej technologii to komputer gromadzi dane i przygotowuje podstawowe parametry. Rozpoczyna proces samodzielnego uczenia poprzez rozpoznawanie wzorców. Ta technologia usprawniła działanie komputerów, a przede wszystkim zdolność rozumienia danych.

Rozpoznanie obrazu jest jednym z najistotniejszych elementów tej technologii. Tak samo jak człowiek potrafi zidentyfikować daną osobę. Zadaniem komputera jest wykrycie twarzy na obrazie, czy identyfikowanie jej z zestawem danych poprzez porównywanie i rozróżnianie.  Proces analizy twarzy w obrazie kryje się pod pojęciem face mappingu. Głównym zadaniem tego procesu jest odnajdywanie kluczowych punktów na twarzy, które po połączeniu tworzą sieć, umożliwiając modyfikowanie jej ruchu.


(Wykorzystanie technologii face mappingu w filmie Gwiezdne Wojny.
Źródło: https://hackernoon.com/exploring-deepfakes-20c9947c22d9)

Deepfake – nowa era walki informacyjnej

Deep learning wykorzystujący technologię face mappingu stał się szansą dla tych, których celem jest wpływanie na odbiorcę za pomocą fałszywej informacji.

W grudniu 2017 roku użytkownik o nazwie „DeepFake” opublikował na portalu Reddit filmy, na których pojawiły się sławne osoby. Przygotowany materiał jednak nie przedstawiał rzeczywistych filmów, lecz te wykonane za pomocą technologii deep learning, z którego wywodzi się deepfake. Polegają one na przygotowaniu z wykorzystaniem wszelkich dostępnych programów komputerowych bardzo realistycznych filmów, na których znajdują się osoby wypowiadające słowa, których nigdy nie użyły. Filmy są tworzone przez załadowanie złożonego zestawu instrukcji do komputera wraz z dużą ilością zdjęć i nagrań dźwiękowych. Następnie program komputerowy uczy się kopiować wyrazy twarzy, mimikę, ruchy, głos i wzorce mowy. Wystarczająca liczba filmów i zapisów dźwiękowych danej osoby umożliwia systemowi stworzenie nagrania z tą osobą mówiącą cokolwiek tylko chcemy. Wachlarz możliwości jest szeroki, dostateczna ilość danych osoby A i osoby B sprawia, że możemy również wykonać wysokiej jakości face swap korzystając jedynie z odpowiedniego algorytmu.
Deep learning to obecnie bardzo szybko rozwijająca się technika. Przeprowadzone badania, oprócz wyżej opisanej modyfikacji głosu i obrazu umożliwiają także zmianę pory dnia i roku na filmie. Zmiana lata w zimę czy dnia w noc, jest możliwa poprzez wykorzystanie sieć neuronowej w celu uzyskania nienadzorowanego tłumaczenia obrazu na obraz. Oprócz przekształcenia twarzy, wypowiedzi możemy zaprezentować daną osobę w miejscu i scenerii, w której nigdy nie była. Przedstawienie danej sytuacji w innym czasie niż rzeczywisty nie będzie także stanowiło problemu.



Niestety ludzka pomysłowość nie ogranicza się do zastosowania technologii do osiągnięcia uczciwych celów. Nowe metody umożliwiające adaptację na pewno znajdą swoje zastosowanie do wywoływania szerokiego spektrum szkód poprzez zdolność do produkowania podróbek.  Dzięki połączeniom sieciowym systemów informacyjnych proces ten będzie się pogłębiać, zaburzając efekty procesu poznawczego człowieka.
Zagrożenia, które niesie za sobą nowa era walki informacyjnej można podzielić ze względu na grupę odbiorców na dwie kategorie. Pierwsza grupa obejmuje osoby indywidualne i organizacje, a druga odnosi się do ogółu, czyli całego społeczeństwa.

Zagrożenia dla osób indywidualnych i organizacji

Wyzysk informacji jest stałym elementem walki informacyjnej. Nie zabraknie go również obecnie. Szczególnie, gdy pojawia się nowa możliwość uzyskania danych. Za pomocą głęboko sfałszowanej technologii kradzież tożsamości, czy wydobycie wartościowych informacji staje się łatwiejsza niż do tej pory. Obawiać się mogą wszyscy. Ofiary mogą być zmuszone do przekazania tajemnic handlowych, ważnych informacji o organizacji, dostarczenia pieniędzy, kompromitujących zdjęć czy filmów. Wszystko to, po to, aby zapobiec uwolnieniu się w sieci deepfake’a.
Technologia deepfake obecnie stosowana jest na masową skalę do tworzenia filmów pornograficznych. Coraz bardziej popularne staje się zamawianie takich filmów na forach. Przekazanie wystarczającej liczby nagrań i zdjęć, często skradzionych z Facebooka czy Instagrama umożliwiają wykonanie deepfake’ów. To wszystko podkreśla jak łatwo człowiek może stać się ofiarą technologii.
Oprócz zadawania bezpośredniej krzywdy psychicznej ofiarom, technologia deepfake znajdzie swoje zastosowanie w różnych innych wymiarach. Fałszywe filmy mogą być ukierunkowane na sabotaż. Wystarczy przygotować film, na którym ofiary niszczą własność bądź ją kradną, wypowiadają się w sposób godzący w instytucję. W rezultacie prowadzi to do utrudnienia prawidłowego działania instytucji firmy, jej dezorganizacji, a także może przynosić straty. Nawet jeśli ofierze uda się zdemaskować fałszywe nagranie to niemożliwe będzie cofnięcie wynikających z tego konsekwencji. 

Wpływanie na społeczeństwo

Technologia deepfake nie ogranicza się jedynie do ataku na osoby indywidualne i organizacje. Może być skierowana przeciwko całemu społeczeństwu na wiele sposobów. Systematyczne wykorzystanie głębokich podróbek może wyrządzić długofalowe szkody dla całego państwa. Intencje wielu aktorów skupiać się będą na wykorzystaniu zdolności do fałszowania filmów, aby manipulować przekonaniami opinii publicznej. Powody mogą być różne. Dla jednych korzystna będzie nieuczciwa walka o idee, inni zrobią to z powodów państwowych. Znajdą się również Ci którzy potraktują takie działania jako intelektualny wandalizm. Przytoczona strategia aktorów może doprowadzić do podważenia znaczenia demokratycznych rządów, instytucji państwowych, dyplomacji czy dziennikarstwa.
Ukazanie osób ze środowiska polityki, urzędników, sędziów, dziennikarzy czy pracowników organizacji wypowiadających się w sposób rasistowski,  niezgodny z ideą demokratycznych rządów, ponadto przedstawienie takiej osoby wykonujące czynności nieetyczne może zachwiać ich autorytetem, a także wywołać niepokój wśród społeczeństwa. Można sobie wyobrazić jak łatwe stanie się przygotowanie wideo, na którym znajdą się przedstawiciele policji, agenci służb specjalnych czy żołnierze nadużywający swoich kompetencji.  Zwłaszcza w środowisku gdzie już istnieje nieufność, prowokacyjne filmy znajdą swoją publiczność i będą trafiały do coraz szerszego grona odbiorców. Wiarygodność dziennikarstwa będzie stale poddawana ocenie.


(Deepfake z udziałem Baracka Obamy. Źródło: https://www.youtube.com/watch?v=cQ54GDm1eL0)

Deepfakes staną się idealną szansą dla tych, których celem jest manipulowanie wyborami. Ingerencja w proces decyzyjny człowieka w celu oddania głosu na danego kandydata w ostatnich latach staje się coraz bardziej intensywna. Nowa technologia sprawi, że proces decyzyjny może być sterowany poprzez fałszywe filmy przedstawiające kandydatów w taki sposób aby ofiara zmieniła swoje preferencje. Manipulacja za pomocą deepfake będzie wyjątkowo skuteczna biorąc pod uwagę walory filmowe, które poruszają wszystkie zmysły człowieka. Sprawia to, że nie możemy już dłużej ufać temu co widzimy i słyszymy w sieci Internet.

Obecnie generowanie takich filmików wykorzystywane jest głównie przeciwko osobom sławnym i do tworzenia humorystycznych nagrań. Wraz z upowszechnieniem się technologii, deepfake będą jednym z elementów kreowania środowiska informacyjnego. Już teraz opublikowane podróbki prezentujące Baracka Obame i Donalda Trumpa są wyświetlane przez miliony użytkowników i wzbudzają ich aktywną reakcje. Różnorodne zaprzeczanie prawdy i tworzenie własnych wersji stanie się idealna szansą dla innych narodów, organizacji terrorystycznych czy prywatnych firm konkurujących na rynku.
Artykuł pdf: FBC_Aleksandra_Kopciuch_Deepfake-jako-nowa-broń-w-walce-informacyjnej

Śledź nas na:
TT: @Cybsecurity_org
Facebook: @FundacjaBezpiecznaCyberprzestrzen


 https://www.cybsecurity.org/pl/deepfake-jako-nowa-bron-w-walce-informacyjnej/

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Tajemnica „malborskiego relikwiarza”



Najpierw obszerne fragmenty artykułu ze strony    eksplorator.com


Tajemnica „malborskiego relikwiarza”

 

>> W 1388 roku na zamówienie komtura elbląskiego Thiele von Loricha został wykonany złocony dyptyk przedstawiający scenę ukrzyżowania oraz adorację Matki Boskiej przez fundatora i świętych.

Przez kilka dziesięcioleci to gotyckie dzieło sztuki pełniło zarówno rolę relikwiarza jak i ołtarzyka polowego, towarzysząc Krzyżakom w wyprawach wojennych. Najprawdopodobniej w takim też charakterze elbląscy bracia zakonni zabrali go w 1410 roku na pole bitwy pod Grunwaldem.

Relikwiarz nie uchronił jednak przed klęską ani Wielkiego Mistrza, ani rycerzy z elbląskiej komandorii. Po przegranej bitwie ołtarzyk trafił zaś w ręce króla Władysława Jagiełły, a ten zdecydował się ofiarować relikwiarz gnieźnieńskim duchownym jako wotum za zwycięstwo nad Krzyżakami. Przez kilka wieków dyptyk był traktowany jako symbol chwały polskiego oręża i znak boskiego osądu nad znienawidzonym zakonem. Po rozbiorach Polski kapituła katedry gnieźnieńskiej została zmuszona by przekazać relikwiarz księciu Fryderykowi Wielkiemu. Ten zaś darował cenny zabytek muzeum w Malborku. Eksponat pozostawał pod opieką pruskich muzealników do 1945 roku. Przepadł bez śladu zanim miasto zdobyły oddziały Armii Czerwonej…


Przez kilka powojennych miesięcy losy relikwiarza Thiele von Loricha były zupełnie nieznane polskim władzom. Urzędnicy nie posiadali precyzyjnych informacji ani o wywozie dużej części eksponatów muzealnych, ani o zbiorach sztuki, które trafiły do Malborka z innych miast Prus Wschodnich. Nie byli też świadomi jaki los spotkał najcenniejsze zabytki z przedwojennej ekspozycji znajdującej się na zamku. Niektórzy przedwojenni muzealnicy sądzili więc, że relikwiarz został odnaleziony wśród zabytków zabezpieczonych po zajęciu Malborka przez wojska radzieckie i polską administrację.

Prawdopodobnie z tego powodu 24 kwietnia 1945 roku prof. Adolf Szyszko-Bohusz, Kierownik Odnowienia Zamku na Wawelu, napisał do Ministerstwa Kultury i Sztuki pismo z prośbą o wypożyczenie na wystawę z okazji 535 rocznicy bitwy pod Grunwaldem ołtarzyka /dyptyk/ z kości słoniowej z pola bitwy pod Grunwaldem, dar Kapituły Gnieźnieńskiej do zbiorów w Malborgu (pisownia oryginalna – przyp. autora).



 Adolf Szyszko-Bohusz starał się również o sprowadzenie z malborskiego zamku 18 kopii chorągwi zdobytych pod Grunwaldem, które w 1942 roku Hans Frank odesłał z Wawelu do muzeum mieszczącego się w dawnej stolicy państwa krzyżackiego. Oprócz chorągwi i relikwiarza profesor prosił także o przekazanie innych przedmiotów, które mogłyby wzbogacić planowaną wystawę.

Oczekiwania Szyszko-Bohusza nie mogły być jednak spełnione z powodu nieznanych losów relikwiarza Thiele von Loricha. Co prawda po wojnie w Malborku zabezpieczono rzeczywiście dużą ilość zabytków, ale najcenniejsze przedmioty z muzeum zamkowego zostały przez Niemców ewakuowane. W kwietniu 1945 roku dr Stanisław Lorentz, ówczesny Naczelny Dyrektor Muzeów i Ochrony Zabytków, poinformował przełożonych, że wśród odnalezionych dzieł sztuki zaledwie kilka nosiło znamiona polskiej proweniencji. Były to gęśle kieszonkowe, trzy szable, talerz drewniany z herbem Olsztyna, rękopis ze zbiorów pelplińskich, tom trzeci Epistolae A.C. Załuskiego.



Informacje zgromadzone przez Stanisława Lorentza nie zawierały danych na temat losów relikwiarza i nie wskazywały na prawdopodobieństwo sensacyjnego odkrycia jakiego dokonano rok później.



Wiosną 1946 roku, w trakcie niecodziennych wydarzeń, jakie miały miejsce w zamkowych korytarzach, funkcjonariuszom Milicji Obywatelskiej i żołnierzom z Rejonowej Komendy Uzupełnień udało się odzyskać ołtarzyk zdobyty pod Grunwaldem.


Kulisy tej sprawy znamy ze wspomnień byłego komendanta milicji, porucznika Marciniaka. Wiosną roku 1946 patrolujący miasto żołnierze zameldowali, że na terenie zamku Krzyżackiego nad Nogatem kręcą się dniem i nocą grupy podejrzanych osobników. W tym czasie kręcili się ludzie poszukujący łatwo wtedy osiągalnych skarbów… O tym, co w nim się znajduje (w zamku – przyp. autora) i jakie historyczne pamiątki znalazły tam schronienie, mógł powiedzieć jedynie poszukiwany przez nas wtedy pilnie kustosz zamkowy. Marciniakowi nie udało się jednak przesłuchać niemieckiego muzealnika.

Ktoś uprzedził funkcjonariuszy MO zamykając kustoszowi usta przed zdradzeniem tajemnic związanych ze skarbami malborskiego muzeum.


Pewnego dnia porucznik Marciniak dowiedział się, że znaleziono właśnie zwłoki tegoż kustosza zastrzelonego w nocy przez nieznanych ludzi. 

 Na początku maja 1946 roku komendant malborskiego posterunku MO otrzymał kolejny niepokojący meldunek, zgodnie z którym w zamku ponownie pojawiła się grupa podejrzanych osobników. Marciniak zarządził alarm i wydał rozkaz zatrzymania intruzów. Uzbrojeni funkcjonariusze milicji wraz z żołnierzami z Rejonowej Komendy Uzupełnień bardzo szybko dotarli do zamku.

 Postanowiliśmy urządzić w dużej wnęce tuż przy korytarzu prowadzącym do środkowej części zamku zasadzkę, a jeden z żołnierzy cichaczem podczołgał się do krętych schodków, prowadzących na trzecie piętro… Na komendę Stój bo strzelam tajemniczy goście rozpierzchli się po ciemnych kątach korytarza i przylegających doń komnat. Oddaliśmy serię z automatów. Odpowiedzią na to były strzały również z broni automatycznej. 


Podejrzanym osobnikom udało się wydostać z zasadzki, ale w trakcie przeszukiwania terenu grupa Marciniaka znalazła niemiecki płaszcz wojskowy, w którym znajdowały się dokumenty należące jednego z mieszkańców Malborka. Funkcjonariusze MO bardzo szybko odnaleźli wskazane mieszkanie, ale kiedy próbowali aresztować zasiedlającego je mężczyznę, ten uciekł przez okno.


W trakcie szczegółowej rewizji w skrytce pod kuchnią znaleziono szczerozłoty ołtarzyk polowy, owinięty w płaszcz, jaki nosili żołnierze niemieckiej żandarmerii polowej.


Odzyskanie relikwiarza nie wyjaśniło jednak wszystkich tajemnic związanych z ukryciem tego zabytku w malborskim zamku. Nie wiadomo dlaczego nie ewakuowano go wraz z innymi cennymi eksponatami. Jeden z pracowników Muzeum Wojska Polskiego, który osobiście zetknął się z tą sprawą, po latach uzupełnił wiedzę na temat losów ołtarzyka sugerując, że najprawdopodobniej szabrownicy otrzymali informację o niej (skrytce – przyp. autora) od któregoś z niemieckich pracowników zamku, pozostałego w Malborku po przejściu frontu. Domniemanie to wydaje się potwierdzać fakt, iż szabrownicy sprzedali relikwiarz niemieckiemu złotnikowi.


Mimo że od ponad półwiecza relikwiarz Thiele von Loricha stanowi jeden z najcenniejszych eksponatów średniowiecznej kolekcji Muzeum Wojska Polskiego, to historia jego odnalezienia nie jest zupełnie jasna. I prawdopodobnie przez jakiś czas taka pozostanie, bo bardzo trudno jest odnaleźć materiały archiwalne dotyczące tej sprawy.

Mimo przychylności i wsparcia ze strony pracowników Komendy Powiatowej Policji w Malborku, archiwistów z oddziałów IPN w Warszawie, Gdańsku i Olsztynie, nie udało mi się dotrzeć do dokumentów szczegółowo opisujących wydarzenia związane z odnalezieniem ołtarzyka.

Wydaje się to o tyle dziwne, że tak duży sukces organów ścigania, powinien znaleźć wyraz w raportach i sprawozdaniach służbowych. Mam jednak nadzieję, że za jakiś czas ktoś jednak wpadnie na trop tych materiałów i odpowie na pytanie dlaczego relikwiarz Thiele von Loricha został ukryty na zamku, mimo że najcenniejsze eksponaty zostały ewakuowane z Malborka zanim miasto zajęły oddziały radzieckie? A może oznacza to, że mury dawnej stolicy państwa krzyżackiego kryją jeszcze inne skarby pochodzące z niezwykle bogatych, przedwojennych zbiorów muzealnych? <<



Tyle artykuł.



Zwracam uwagę:

" Niektórzy przedwojenni muzealnicy sądzili więc, że relikwiarz został odnaleziony wśród zabytków zabezpieczonych po zajęciu Malborka przez wojska radzieckie i polską administrację." - a więc mógł dostać się w ręce werwolfu w tej "polskiej administracji".


"W kwietniu 1945 roku dr Stanisław Lorentz, ówczesny Naczelny Dyrektor Muzeów i Ochrony Zabytków, poinformował przełożonych, że wśród odnalezionych dzieł sztuki zaledwie kilka nosiło znamiona polskiej proweniencji" - niemiecki ołtarzyk nie mógł być polskiej proweniencji.

" O tym, co w nim się znajduje (w zamku – przyp. autora) i jakie historyczne pamiątki znalazły tam schronienie, mógł powiedzieć jedynie poszukiwany przez nas wtedy pilnie kustosz zamkowy." - który został zlikwidowany

" Na początku maja 1946 roku komendant malborskiego posterunku MO otrzymał kolejny niepokojący meldunek, zgodnie z którym w zamku ponownie pojawiła się grupa podejrzanych osobników." - ustawka?

"Podejrzanym osobnikom udało się wydostać z zasadzki, ale w trakcie przeszukiwania terenu grupa Marciniaka znalazła niemiecki płaszcz wojskowy, w którym znajdowały się dokumenty należące jednego z mieszkańców Malborka. Funkcjonariusze MO bardzo szybko odnaleźli wskazane mieszkanie, ale kiedy próbowali aresztować zasiedlającego je mężczyznę, ten uciekł przez okno.

W trakcie szczegółowej rewizji w skrytce pod kuchnią znaleziono szczerozłoty ołtarzyk polowy, owinięty w płaszcz, jaki nosili żołnierze niemieckiej żandarmerii polowej."


"...bardzo trudno jest odnaleźć materiały archiwalne dotyczące tej sprawy.

Mimo przychylności i wsparcia ze strony pracowników Komendy Powiatowej Policji w Malborku, archiwistów z oddziałów IPN w Warszawie, Gdańsku i Olsztynie, nie udało mi się dotrzeć do dokumentów szczegółowo opisujących wydarzenia związane z odnalezieniem ołtarzyka.

Wydaje się to o tyle dziwne, że tak duży sukces organów ścigania, powinien znaleźć wyraz w raportach i sprawozdaniach służbowych"



I najważniejszy fragment: "dlaczego relikwiarz Thiele von Loricha został ukryty na zamku,"


Brakuje mi tego w tym tekście - skąd Autor wiedział, że ołtarzyk został ukryty na zamku, wydobyty i schowany ww. mieszkaniu?

Na pewno pisze o tym Nienacki w swojej książce o przygodach Samochodzika  - wspomina on mianowicie, że ołtarzyk był ukryty w skrytce w murze zamku i że owi "podejrzani osobnicy" rozkuli mur, żeby go wydobyć.

Jeśli tak było, można tę sprawę wyjaśnić w bardzo prosty sposób.


Kiedy chowasz coś cennego w ziemi, to kopiesz głęboki na 2 m dół, chowasz tam skrzynię ze swoimi skarbami, zasypujesz ziemią do 1 metra, i wtedy wrzucasz tam coś jeszcze, jakiś mniej wartościowy skarb - po to, by ten co przeszuka twój ogród, kiedy już uciekniesz za granicę, i zobaczy poruszoną ziemię, zadowolił się tą małą skrzyneczką z kilkoma błyszczącymi złotymi monetami...



Jednak zamkowy mur to nie miękka ziemia, 


a więc, było to tak...



Na zamku ukryte było coś innego, coś bardzo cennego i jednocześnie bardzo tajnego.

Moim zdaniem zostało to komisyjnie ukryte na zamku, prawdopodobnie w okresie rekonstrukcji Steiberga,  w dość uczęszczanym miejscu, po to, aby każdy wtajemniczony poprzez swoich ludzi lub osobiście mógł swobodnie kontrolować stan skrytki. Gdyby ktoś chciał oszukać kompanów i zabrać skarb dla siebie, ci dość szybko - w ciągu kilku? godzin - odkryliby co się stało i szybko zareagowali.

Pytanie, dlaczego nie usunięto tego w czasie działań wojennych ?

Prawdopodobnie nie spodziewano się, że Prusy po wojnie zostaną na stałe odebrane niemcom. Dlatego dopiero w 1946 roku podjęto decyzję o wywiezieniu tego czegoś.


Jak wydobyć coś ze skrytki i sprawić by tajemnica pozostała tajemnicą?

Trzeba podmienić zawartość skrytki.



Padło na typowy krzyżacki zabytek, którego obecność w tym miejscu nikogo nie będzie dziwić, a wręcz będzie się bezpośrednio  kojarzyć  - czyli malborski relikwiarz.

Dane odnośnie odzyskanego po wojnie ołtarzyka zostały usunięte, ostał się jedynie list prof. Adolfa Szyszko-Bohusza, który najwyraźniej wie, że relikwiarz znajduje się w polskich zasobach.

Niemcy przygotowali operację Podmiana.

W danym mieszkaniu umieścili relikwiarz, przygotowali płaszcz z dokumentami zawierającymi adres mieszkania, który podrzucili w jakieś miejsce na drodze ucieczki, po czym udali się rozkuć skrytkę.

Po wydobyciu tajemnicy, wynieśli ją, zaś umówieni donosiciele powiadomili MO - zresztą niewykluczone, że jakaś część MO brała udział w całej mistyfikacji - celem w sumie było zatarcie śladów co naprawdę zostało wywiezione z Malborka, potrzebne więc były odpowiednie dokumenty uwiarygadniające scenariusz podmiany.



Przypominam, że już 7 lat temu opisywałem, że każdy aktywny działacz Werwolfu podaje otoczeniu definicję swojej osoby "na tacy".

Ktoś udaje np. ultrakatolika więc często obnosi się z zachowaniami tego typu i każdy szybko definiuje jego osobę jako właśnie ultrasa, i tym sposobem zaprzestaje wnikania w jego zachowania, bowiem ma już wyrobione zdanie...

Podobnie jest tutaj.

Podano na tacy rozwiązanie co było ukryte na zamku i jak widać, prawie nikt w to nie wnika...


Co było w skrytce?

No, cóż, domyślam się, ale nie mogę o tym napisać.






 http://www.eksplorator.com/tajemnica-malborskiego-relikwiarza/

A czy to coś złego?



  • A czy to coś złego? - powiedziała

Była tego wyuczona, żeby w niebezpiecznych sytuacjach sięgać po ten zwrot, który jest starannie przemyślany. Dodatkowo taki zabieg wymaga odpowiedniego zachowania, żeby nikt ich nie złapał na czymś o czym można powiedzieć, że jest złe. Dlatego tak ostrożnie postępują.

Oczywiście, bycie wesołym to nic złego.

Ale podszywanie się pod kogoś innego – to jest coś złego.

Oznacza, że właścicielowi odebrano prawo do funkcjonowania.
Oznacza, że osoba podszywająca się, może udając kogoś, dokonać wielu szkód lub szkód znacznych.


Kiedy zaliczają wpadkę, tak to może nazwijmy, kiedy uwidaczniają się ich złe intencje, kiedy ich udawanie nie przystoi do rzeczywistości jaką udają, wtedy sięgają po sprawdzony fortel – pytają, „czy to coś złego.”

'”.
Pytanie to definiuje uczynek przez nich poczyniony. Z reguły, jako „nic złego”, jako, że starannie ukrywają swoje intencje i to co ma wyniknąć z ich uczynków – pamiętajmy, że rozkładają wszystko bardzo w czasie i może to być trudno uchwytne – efekt ich działąń.
„ to nie ma powodu do niepokoju.


A więc skoro to „nic złego” to nie ma powodu do niepokoju.

Tu jednak ona zwyczajnie odwraca uwagę od sedna sprawy – sednem sprawy jest to, że ona podszywa się pod kogoś innego – a więc coś złego musiało się stać z tamtą osobą..

No i drugie zło – w jakim celu pod kogoś się ktoś podszywa – z reguły w negatywnym, no bo skoro ukrywa swoje cele działania, no bo czym jest udawanie innej osoby...


Skupiła uwagę, całkiem wprawnie - zauważ, na sprawie drugorzędnej – co jest złego w tym, że była wesoła...

„czy to coś złego.”?

Skoro odpowiadasz, że nie, to sam sobie wytrącasz oręż z ręki.

Wyuczonym tonem zagaduje cię, wtedy ty giniesz w gęstwinie znaczeń i definicji.

„czy to coś złego.”? - to zdanie powiedziane jest i z wyrzutem i zarazem jest w pełni otwarte, poddaje się ta osoba ocenie całkowicie bezwładnie.



środa, 15 sierpnia 2018

Gdańska


nie ma jak wejść do środka, żeby poprzeszkadzać, to trzeba wejść dźwiękiem





Pożyteczny idiota i jego koleżka z abw





sobota, 11 sierpnia 2018

Tzw. opętanie



Jaki pożytek ma zły z tego, że ktoś jest opętany?
Przecież każdy widzi, że jest ktoś opętany, bo :

- toczy pianę z pyska
- wydaje z siebie nieludzkie odgłosy
- jest agresywny
- posiada inne nietypowe cechy - nadludzka siła itd

to jaki "pożytek" z osoby opętanej?

Tak naprawdę pisałem o tym już w pierwszych tekstach na Werwolf - chodzi o


definicję podaną na tacy.



Opętanie polega na tym, że ktoś wchodzi na miejsce prawowitego właściciela i jako ta osoba zaczyna działać na rzecz sitwy, która dokonuje opętań.

Opętanie to nic innego jak zestaw technik psychologicznych prawdopodobnie wspomaganych farmakologicznie (np. narkotyki) - patrz film Matrix, gdzie osoby brały pigułkę, kładły się i przechodziły do Matrixa - czyli w ciało innej osoby i kontrolując organizm tamtej osoby dokonywały jakiś tam działań.

Jest to więc forma walki tajnej, ukrytej - skuteczniejsze to od przekupienia ważnej osoby na stanowisku - lepiej zagarnąć jej ciało i działać jako ona, tym bardziej, że trudno odróżnić podmieńca od oryginału - jedyny trop to odmienne nawyki, nieco inny sposób mówienia, chwile, kiedy podmieniec zapomina się i zaczyna zachowywać jak on sam, a nie udawana osoba.

Podmiana poprzedzona jest wielomiesięczną pracą przygotowawczą - podmieniec zaprzyjaźnia się z ofiarą, aby poznać go maksymalnie, by skutecznie go naśladować, ofiara dodatkowo jest poddawana obróbce psychologicznej, by była podatna na wpływ.

Prawdopodobnie kluczową sprawą jest przyzwolenie na wstąpienie kogoś innego w ciało - dlatego pamiętajcie, by uważać na dziwne pytania i ostrożnie szafować słowem typu: tak, zgoda itd.

Skrajnie niebezpieczne jest "otwarcie się na ducha świętego" - można się otworzyć na coś innego.

Dlatego osoby religijne są szczególnie zagrożone.


Spektakl pod nazwą "diabeł go opętał" ma za zadanie ukryć możliwość "normalnego" funkcjonowania ofiary po przejęciu przez inną osobę.

Jakie to otwiera możliwości przed agresorem operującym taką techniką, każdy potrafi sobie wyobrazić. Od zwykłego rabunku na majątku do przejęcia władzy.


Takie techniki znali min. tzw. farmazoni, o czym mówią przekazy ludu pomorskiego.

Przejęcia ciała innego człowieka dokonują "zwykli" ludzie przeszkoleni gruntownie w tej technice, wyuczenie tzw. śnienia również dokonują zwyczajni prości czasem ludzie, śnienie bywa bardzo skrupulatnie zaaranżowane w związku z tym należy wystrzegać się wiary w prorocze sny - to sugestie zorganizowane i podsuwane podczas snu przez określone grupy działające w cieniu, poza ogólnoświatowym strumieniem informacji.



Nasyłanie przez 2 lata na kogoś homoseksualistów lub osób naśladujących zachowania homoseksualne, może mieć na celu wywołanie w ofierze tak silnej frustracji, by ona sama zechciała uciec z własnego ciała, by ktoś inny mógł przejąć jej zasoby fizyczne lub - intelektualne.




http://argo.neon24.pl/post/141310,rozprzestrzenianie-sie-cywilizacji

http://maciejsynak.blogspot.com/search?q=zakon

http://argo.neon24.pl/post/118834,porzadek-musi-byc-cz-1














Chodzi o to, by nie podejrzewać o opętanie tych, których używa się we wrogich celach.







poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Tak nie było



Teraz łażą za mną i usilnie próbują mnie przekonać, że „tak było”.

Nic nie było, wszystko jest wyssane z brudnego palca jakiegoś pajaca z abw – chodzi o to, że ŻEBY NAMIESZAĆ KOMUŚ W GŁOWIE, to dotychczas sprawdzało się powtarzać określone zachowania jakąś ilość razy.

Nie chcą stracić trzech miesięcy „pracy” planowania i sterowania całą sytuacją.

Nie są w stanie mnie oszukać – nawet nie próbują udawać i przemawiać mi „do rozumu”, szukają jedynie metod nie-wprost - oni próbują oszukać moją podświadomość, to się tylko liczy – uderzanie w podświadomość skutkującą ilość razy. Bo podświadomość podobno nie umie odróżnić prawdy od kłamstwa i wszystko przyjmuje bezwiednie, bezrefleksyjnie.


„Zabiją mnie”.

Kto normalny zajmuje się chodzeniem za kimś i opowiadaniem mu że „tak było”? No nikt. Nie ma to sensu. Tym bardziej, że kiedy demaskuję sytuację aktorzyna zalewa się łzami. Z idioty nie zrobisz aktora nigdy.

To nie ważne, że zostały pod tym względem oszukane osoby trzecie – ja jestem odporny na takie sztuczki – pragnę zauważyć, że osoba z nad morza z zeszłego roku poinformowała mnie wcześniej, że dostała zadanie zwodzić mnie. Nie spodziewałem się wtedy rewelacji, nie spodziewałem się ich teraz.

To jest dokładnie ten sam numer, tylko aktorstwo gorsze.


Kiedy spotykam jakąś nową osobę, to wiem, czy ona coś o mnie wie, czy też jestem dla niej całkowicie obcą nowo poznaną osobą.

Głupoli pod wpływem abw rozpoznaję w 5 sekund.

5 SEKUND.

A potem tylko czekam na potwierdzenie.
I jak pokazuje kilkuletnia praktyka, jeszcze nigdy się nie pomyliłem...



Jeszcze raz zwracam wam uwagę - ŻEBY NAMIESZAĆ KOMUŚ W GŁOWIE.


Tu nie chodzi o to, żeby mnie złamać, bo nie chcę współpracować – tu chodzi o to, by mnie zablokować. Odciąć od innych, ograniczyć wszystkie możliwości współpracy – dlaczego właśnie w tym temacie są tak bardzo skrupulatni, hę?

Przemyślcie to sobie, tu w głowie.


Im tak naprawdę nie zależy, im zależy tylko na tym, żeby mieć wszystko, co oznacza – żeby ktoś inny nie miał do tego dostępu. Wtedy ZACHOWAJĄ PRZEWAGĘ nad nami i nad innymi.

I to jest dla nich najważniejsze.
Co prawda, metody opisałem na swoich stronach i poinformowałem kogo trzeba – wrzuciłem żagiew do suchego lasu – i ten las spłonie, ale nie od razu. Mają jeszcze trochę czasu, dlatego tak bardzo im się śpieszy.

Bo ludzie w innych krajach już nie będą się nabierać na metodę skuteczną setki lat, młyny historii mielą powoli i teoretycznie mają jeszcze kilka - kilkadziesiąt lat – śpieszno im i dlatego min. zginęła Ewa Tylman – żeby nikt nie pytał, czego poszukują w rzece...



Druga sprawa - za chwilę zaczną mnie bić z drugiej strony. 

Odstąpcie od emocji i od nakazów.





 

niedziela, 29 kwietnia 2018

Czy bull to ból?



Ciekawe...


bullying to angielskie słowo oznaczające "znęcanie się"

zawiera w sobie rdzeń "bull", czyli byk - albo inaczej - rogacizna...

a jednoczesnie bull czytamy bull....


albo po prostu: ból



czy także: Boł?


Jak pisze Feliks Gruszka: Boł to Diaboł - czarny bóg


ból po grecku to odyne - podobnie jak Odyn


Odyn to Weles, a Weles to diaboł.....

lub faun, co przyjął sobie imię Pan....



Byk porwał Europę....


Bóg bólu. Bóg nękający.

środa, 14 marca 2018

Zagadka



Izyda

Kali

Isztar

Artemis

Diana

Matka Booska

Lokator, czyli Ten, Który Sprzeciwił się Śmierci  (znaczy "ciągle żyjący" od 10 tysięcy lat) - u Castanedy

Pan (Jahve) - "bóg", który ma miejsca "ulubione" (czyli "bogiem" rządzi jakiś wyższy byt, sprawiający, że coś jest dla "boga" ulubione, a inne rzeczy już nie)


Pan (faun - diabeł)


Piotruś Pan


Czarny Piotruś z gry karcianej dla dzieci


Zwarte Piet (Czarny Piotruś) – pomocnik Sinterklaasa, którego łatwo można rozpoznać po twarzy i rękach pomalowanych koloryzującą pastą na czarno lub brązowo oraz po kostiumie w jaskrawych barwach, wzorowanym na modzie z początków XVII wieku.

Według niderlandzkiej tradycji w nocy, gdy wszyscy już śpią Zwarte Piet wspina się na dachy i wchodzi przez kominy do domów, aby przy kominku postawić prezenty dla dzieci od Sinterklaasa, natomiast w ciągu dnia rozdaje dzieciom i przechodniom na ulicy słodycze i ciasteczka. Zwarte Piet dźwiga także worek z prezentami oraz opiekuje się koniem Sinterklaasa.

Dawniej rodzice straszyli swoje pociechy mówiąc, że Zwarte Piet wkłada niegrzeczne dzieci do worka i zabiera ze sobą do Hiszpanii (do XVI w. tereny współczesnej Holandii należały do Hiszpanii, więc kraj ten kojarzył się Holendrom niezbyt przyjemnie), gdzie przez cały rok będą musiały ciężko pracować. Ze względów pedagogicznych stosowanie tej metody wychowawczej było mocno krytykowane i ma obecnie wartość jedynie historyczną, gdyż praktycznie wyszło z użycia.

Osoby odgrywające rolę Zwarte Pieta zachowują się w sposób żartobliwy, psocą i wykonują akrobatyczne sztuczki, a także rozdają wszystkim dookoła, jedyne w swoim rodzaju, malutkie ciasteczka z przyprawami korzennymi, które nazywają się: kruidnootjes i pepernoten.

Zbliżone pod względem etnograficznym postacie występowały w folklorze dawnego Gdańska, w którym dzieci straszono czarnym (złym) panem, mężczyzną w czarnym stroju lub o czarnej karnacji[1].


Postać Zwarte Pieta pojawiła się w folklorze dopiero na początku XIX wieku. Wcześniej Sinterklaas sam rozdawał dzieciom prezenty lub towarzyszył mu diabeł, np. do tej pory pomocnik św. Mikołaja w Austrii wykazuje wyraźne cechy diabelskie w wyglądzie zewnętrznym oraz zachowaniu. W ówczesnej świadomości mieszkańców Europy stawiano znak równości między diabłem a Mauretańczykiem, najprawdopodobniej ze względu na ciemniejszy kolor skóry.

Inni twierdzą, że Zwarte Piet był pomocnikiem włoskiego kominiarza, ze względu na posiadaną umiejętność chodzenia po dachach, strój przypominający kombinezon kominiarski oraz miotełkę, którą ma przy sobie.

Według innej legendy Zwarte Piet był etiopskim chłopcem o imieniu Petrus, którego Sinterklaas kupił na targu niewolników w Mirze, i któremu podarował wolność, zaś chłopiec z wdzięczności pozostał u boku swojego wybawcy. Z biegiem czasu jego imię zostało uproszczone do Piet.

W miarę jak upowszechniła się w Niderlandach wiara o pochodzeniu Sinterklaasa z Hiszpanii, coraz częściej utożsamiano Zwarte Pieta z mauretańskim, nieporadnym młodzieńcem mówiącym na migi. Taki wizerunek Zwarte Pieta był popularny aż do połowy XX wieku.

Zwarte - czarte?
  • Zwartepieten – nazwa gry w karty, która przypomina polską grę w Czarnego Piotrusia
  • Iemand de zwartepiet toespelen – wyrażenie w języku niderlandzkim, które oznacza obarczenie winą kogoś niewinnego, oczyszczenie się z zarzutów poprzez oczernienie innej osoby, znalezienie sobie kozła ofiarnego
We Flandrii pomocnik Sinterklaasa określany jest jako "Pieterknecht" (Pieter-pomocnik), więc nie nawiązuje do koloru skóry.

Może się wybielił? Jak Majkel Dżekson...
 

Krampus - przyjaciel Św. Mikołaja?
 
Czarny Pan - w Harrym Potterze

Czarny Pan

- Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać
 (bo jego istnienie ma pozostać tajemnicą - bo sposób w jaki nadal istnieje ma pozostać tajemnicą, bo to jest jak broń)
- Sam-Wiesz-Kto


"Gott mit uns" czyli  >>"bóg" z nami<<

"bóg" - tajemnica poliszynela w świecie zachodu


Jego pseudonim Lord Voldemort może pochodzić od francuskich słów:

   voile – uciekać
   de – od
   mort – śmierć albo martwy człowiek
 
 
Uciekający od Śmierci albo Ten, Który Sprzeciwił się Śmierci
 
 
 
lub
   vol (volonte) - chęć lub żądza
   de mort - śmierci lub mordu
 
 
Kombinacja „de mort” znaczy też „śmiertelny”  (dla ludzkości)


Śmierciożerca - czyli żywiący się śmiercią ludzi

Mord rytualny

Tom Marvolo Riddle




riddle - to po angielsku Zagadka, a więc

Tom Marvolo Zagadka



Tom Marvolo... Tomasz Marvolo.... Tomasz Mar.....

Dlaczego on tak durnowato szczerzy zęby?


Tom Sawyer - w książce Twaina

Czarnoksiężnik z Krainy Oz - uzurpator, fałszywy czarodziej, fałszywy prorok

mord smoleński

Dobra Czarownica całuje Dorotę na pożegnanie, zostawiając na jej czole błyszczący znak, który będzie ją chronił przed złem, i znika.

Czarny Pies Dorotki - TOto

Czarny Pies - bohater niejednej opowieści

Czarny Pies - u Hitlera

 
 Kto jest bohaterem zdjęcia i co oznacza ten rebus?


Dorocie i jej towarzyszom udaje się uzyskać audiencję u potężnego Oza, jednak przyjmuje on ich pojedynczo, każdemu ukazując się w innej postaci: Dorota rozmawia z samą Głową, Strach – z piękną Panią, Drwal – ze straszliwym Potworem, zaś Lew – z Ognistą Kulą. Każde z nich słyszy, że Oz spełni jego życzenie pod jednym warunkiem, którym jest śmierć Złej Czarownicy, rządzącej położonym na zachodzie żółtym krajem Winków.

Profesor Marvel
 
Niewierny Tomasz w historii o Jezusie, co chciał wkładać coś w to i owo...

"Biologia go wykończy" - Agnieszka Holland o Kaczyńskim



Ciągle mnie to zastanawia: czy to naprawdę jest takie proste?
































































             











 Can You see it?



PS.:

Ale żeby sobie samemu na łbie to napisać?? 


Szach - mat głupku.









https://pl.wikipedia.org/wiki/Zwarte_Piet






środa, 14 lutego 2018

Sieciech - bóg Egipcjan



Jak to wszystko wyłazi....
z każdej strony.




Analiza DNA prawie stu egipskich mumii zaszokowała naukowców


Niemieccy naukowcy z Instytutu Nauk o Ludzkości im. Maxa Plancka i Uniwersytetu w Tybindze częściowo przywrócili gen 90 mumii egipskich, licząc od 3500 do 1500 lat. Przeanalizowali go i doszli do wniosku: starożytni Egipcjanie nie byli Afrykanami. Niektórzy byli Turkami, inni pochodzili z południowej Europy i z miejsc, gdzie obecnie są Izrael, Jordania, Syria, Liban, Gruzja i Abchazja.
Niewiele wcześniej podobne badania zostały wydane przez biologów z ośrodka genealogicznego iGENEA, zlokalizowanego w Zurychu. Analizowali materiał genetyczny wyekstrahowany z tylko jednej mumii. Ale za to była to mumia faraona Tutanchamona. Jego DNA zostało pobrane z tkanki kostnej - konkretnie z lewego ramienia i lewej nogi.Specjaliści iGENEA porównali gen chłopca-faraona i współczesnych Europejczyków. I dowiedzieli się: wielu z nich to krewni Tutanchamona. Średnio połowa Europejczyków to "tutankhamunowie". A w niektórych krajach ich udział sięga 60-70 procent - jak na przykład w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Francji.



A nie mówiłem?? 
 Porównywano DNA za pomocą tak zwanych haplogrup - charakterystycznych zestawów fragmentów DNA, które są przenoszone z pokolenia, pozostając prawie niezmienione. Krewni faraon "wydali" wspólną haplogrupę o nazwie R1b1a2.

Naukowcy podkreślają: Tutankhamun R1b1a2, tak powszechny wśród Europejczyków, jest bardzo rzadki wśród współczesnych Egipcjan. Udział przewoźników nie przekracza jednego procenta.


- Czy to naprawdę nie jest ciekawe, że Tutanchamon jest genetycznym Europejczykiem? - zaskakuje Roman Scholz, dyrektor Centrum iGENEA.


Badania genetyczne Szwajcarów i Niemców po raz kolejny potwierdziły: współczesni Egipcjanie, w ich całkowitej masie, nie są zdegradowanymi potomkami faraonów. Po prostu nie mają z nimi - swoimi starożytnymi władcami - nic wspólnego. Który w jakiś sposób wyjaśnia cechy egipskiego społeczeństwa.Faraonowie sami nie są lokalni.
















"Wierzę, że wspólny przodek królów egipskich i Europejczyków mieszkał na Kaukazie około 9.500 lat temu" - powiedział Scholz. - Około 7 tysięcy lat temu jego bezpośredni potomkowie osiedlili się w całej Europie. Ktoś dostał się do Egiptu i dostał się do faraonów.Okazuje się jednak, że poczynając od pradziadków, przodków Tutanchamona, a on sam był osobą o narodowości kaukaskiej.BTW



Nadejdzie czas i ożyją. Jak chcesz


Johannes Krause, paleogeneista z Uniwersytetu w Tybindze, donosi w czasopiśmie Nature Communications, że genom trzech mumii z samych 151, z którymi pracowali niemieccy naukowcy, został całkowicie odnowiony. Ich DNA jest dobrze zachowane. Do czasów współczesnych, jak to ujął naukowiec. Zachowany, pomimo gorącego egipskiego klimatu, wysokiej wilgotności w miejscach pochówku i chemikaliów używanych do balsamowania.



Przywrócenie obiecuje genom - choć w odległej przyszłości - przywrócenie jego właściciela. Klonując. Co idealnie pasuje do starożytnych Egipcjan, którzy spodziewali się, że pewnego dnia powstaną z martwych. W tym celu stały się mumiami. Jak gdyby przewidywał, że przydadzą się resztki mięsa i kości.




tłumaczenie z gugla elizlekko poprawione 



Shared drift and mixture analysis of three ancient Egyptians with other modern and ancient populations:






(a) Outgroup f3-statistics measuring shared drift of the three ancient Egyptian samples and other modern and ancient populations, (b) The data shown in a, compared with the same estimates for modern Egyptians, ordered by shared drift with modern Egyptians, (c) Admixture f3-statistics, testing whether modern Egyptians are mixed from ancient Egyptians and some other source. The most negative Z-scores indicate the most likely source populations.



Przypominam, że Sieciech w tzw. kronice Polskiej Galla Oszusta Anonima to podwładny Bolesława - dość mętnej postaci....




http://maciejsynak.blogspot.com/2017/12/rozprzestrzenianie-sie-cywilizacji.html


https://www.kp.ru/daily/26686.4/3709261/

https://www.nature.com/articles/ncomms15694


http://maciejsynak.blogspot.com/2017/11/kronika-galla-anonima-ksiega-matactw.html



Dla Polaków: powycinane mapy:


http://zdrowie.radiozet.pl/Medycyna/Przelomowe-odkrycie-naukowe.-Udalo-sie-odczytac-DNA-egipskich-mumii











piątek, 9 lutego 2018

Notatka




później to uporządkuję

 metody werwolfu


Ci oszuści wiedzą, że ludzie wyczuwają kłamstwo, więc go unikają - już o tym pisałem


Wykorzystują tę właściwość jeszcze w inny sposób:


Wykorzystują to, że ludzie wyczuwają prawdę, by ludziom mówić prawdę i używać jej przeciwko nim (jako całej zbiorowości, jako przeciw całemu społeczeństwu).

  

To są źli ludzi, definiują siebie, jako sabotażystów narodu polskiego - jest to prawda, i tej prawdy używają, by wprowadzić w błąd otoczenie.



JEŚLI KTOS BRONI SIĘ PRZED NIMI, ALBO PRZECIWDZIAŁA IM - to im to przeszkadza,

nie podoba to się im - a więc są to ich PRAWDZIWE uczucia - niechęć do osoby, która im się przeciwstawia.



Walczą z taką osobą w następujący sposób:



Wkładają swe prawdziwe uczucia (czyli prawdę) w obmawianie takiej osoby, obmawianie to oparte jest o prawdę selektywną



Mówią wyłącznie prawdę, ale selektywnie - jak zawsze zresztą.



Nie mówią, że zachowanie osoby Z wynika z faktu, że broni ona siebie lub innych przez wrogiem, czyli osobą X, która jest skrytym wrogiem. Ale interpretują zachowanie osoby Z jako dziwne, schizofreniczne, niewiadomojakie - w ten sposób dodają element nierzeczywisty, który ma wytłumaczyć racjonalne zachowanie osoby Z, czyli ukryć racjonalne zachowanie osoby Z

Zachowanie każdej osoby skądś się bierze, nie ma czegoś takiego jak oszołomy - jeśli są oszołomy, to są to ludzie opłacani przez służby specjalnie do udawania oszołomów

opisać 4 przypadki - "wariat" u Skorynki, "pirat" z NE, brązowy świr dwa spotkania, różowe walkietalkie, 
inny rodzaj świra - przebieraniec żołnierz, który udziela się w mediach




 - mówią, że "to" czy "tamto" zachowanie danej osoby, że ta osoba źle zachowuje się  wobec nich - co jest prawdą, b min. Na tym polega przeciwdziałanie wrogom





Rozpatrujemy trzy osoby:



Osoba X - wróg

Osoba Y - wysłuchujący (także niebezpośrednia i nieświadoma ofiara osoby X)

Osoba Z - obmawiana przez X, ofiara napaści ze strony X, aktywnie przeciwstawiająca się wrogowi X



A więc osoba X skarży się osobie Y, że ktoś (osoba Z) źle ją traktuje - wykorzystują tu rozbieżność pomiędzy interpretacją mówiącego, a interpretacją wysłuchującego.



Mówiący X skarży się, że jest źle traktowany przez Z (bo nie może jej [lub ogólnie innym ludziom] swobodnie szkodzić  - ale o tym już nie wspominałem)



A więc wysłuchujący Y otrzymuje do wiadomości tylko informację, że osoba Z źle odnosi się do osoby X skarżącej się na zachowanie osoby Z.



Brak informacji, że osoba Z ma podstawy do takiego zachowania - jest to jednostronna interpretacja z wykorzystaniem PRAWDY, czyli prawdziwego zaangażowania osoby obmawiającej X.





sobota, 20 stycznia 2018

nie skończone







Dlaczego mu pomagacie?

Przecież to jest kłamca.
Przecież powiedziałem ze wycofuje się z tego, co powiedziałem latem. To jest kłamca, więc skąd wiecie, że was nie okłamuje?

Wszystkie historie zmyślił. Skoro to kłamca udowodniony, więc należy przypuszczać, ża nie należy wierzyć w żadną historię.

Nawet historie, których nie można udowodnić, ani też wydawało się - obalić, mają haczyk (podpis), który pozwala je obalić. Skoro wiemy, że nic nie jest pewne (koniec czasów) to dlaczego wierzyć w cokolwiek, co on mówi?

Bo potrafi gałęziami trząść? A skąd wiecie, że to na pewno on?

Może inne historie też mają taki haczyk, tylko go jeszcze nie widzimy.

Można założyć, że skoro masy oszukał jedną historią, inne masy drugą itd. to każda historia jest nie pewna. No, bo jak ustalić prawdę?

Nie ma więc sensu wierzyć w cokolwiek co powiedział. Jego własna broń uderza w niego.

Bo jest niewiarygodny pod każdym względem.

Tak wiem, wam powiedział prawdę, bo wy to jesteście elita itd. Bzdury, was oszukuje tak samo jak i innych. Nawet własnych ludzi oszukuje, bo inaczej nie wypełniali by dość gorliwie jego zadań.

Tak to funkcjonuje.

Przecież to on stworzył i kontroluje wasz sposób myślenia, myślicie w kategoriach JEGO archetypów i nawet o tym nie wiecie.

Ja jestem tylko człowiekiem, to że różne rzeczy odkryłem, nie znaczy, że wiem wszystko – mnie też oszukał latem.

A wy myślicie, że że co?

Nie można wierzyć komuś, kto oszukuje miliony, bo i was ma za głupców tylko udaje że nie, bo taka jest charakterystyka kłamcy.


Został pokonany własną bronią – jest niewiarygodny.


Że on niby osiągnął tylko pół celu co prawda ten najważniejszy, i nie ma sensu dalej walczyć, bo i tak najważniejsze zostało zmienione, że tam już nikogo nie ma.

A skąd wiecie, że to prawda, że to się odbyło taką drogą??

Od kłamcy?

Kłamca wam to powiedział?
On was nazywa mypingami – gardzi wami. Gardzi wszystkimi i wszystkich jednakowo nienawidzi.

On dopiero zrozumiał jak to może zrobić, ale tego nie zrobił – jeszcze.

Choć wiemy, że kiedyś zrobi - ale kiedyś, nie teraz – to nie wiemy jak zrobi.

Nie ustaje w wysiłkach i intensywnie o to zabiega, to najlepszy powód, żeby tego unikać jak najdłużej.

To tylko głupek, który ma bardzo wiele doświadczenia. Ale nadal głupek. No przecież to osioł jest.

To, co osiągnęliście jemu zawdzięczacie?

A może on tylko znał was z nazwiska i tylko nieustannie molestował, że za waszymi plecami robi dla was cuda na kiju, a tymczasem nie robił nic, a sukces osiągnęliście własną pracą? Hę?

?

A to, że gałęziami potrafi potrząsać – może tylko tak gada, a my wiemy o tym skąd jego mowa pochodzi.






poniedziałek, 8 stycznia 2018

Potęga "chodzącej" cywilizacji....


Co za snob z tego "właściciela" ziemi...

Same snoby...  inny wymyślił sobie dosłowne nazwisko "CzerwonaTarcza", a jeszcze inni - "BógStwórca"... jakoby byli do tego stopnia bezpośrednimi potomkami Stwórcy, że nawet nazwisko po nim mają....




Marszalik (712 punktów)

Wtrącę swoje trzy grosze nie za bardzo na temat głównego wątku, ale mam akurat ciekawostkę na poruszony przez Ciebie wątek. Akurat niedawno znajomy podesłał mi ciekawy tekst (zaznaczam, że nie wiem ile w nim prawy, bo specem nie jestem)

> Nie znam innej dziedziny, w której złe rozwiązania przyjmowałyby się tak dobrze i na tak długo.

1. Amerykański standard szerokości torów kolejowych (odstępu szyn) wynosi 4 stopy, 8.5 cala. Prawda, że to dziwaczna liczba? A czy wiesz dlaczego taki właśnie standard się stosuje?
2. Ponieważ w ten sposób buduje się linie kolejowe w Anglii, a właśnie angielscy przybysze budowali amerykańskie linie kolejowe. Dlaczego jednak Anglicy budowali je właśnie tak?
3. Ponieważ pierwsze linie kolejowe, budowali ci sami ludzie, którzy budowali wcześniej linie tramwajowe, a tam właśnie stosowano ten standard. Dlaczego jednak stosowano tam ten standard?
4. Ponieważ ludzie, którzy budowali linie tramwajowe, używali tych samych szablonów i narzędzi, jakich używali przy budowie wagonów tramwajowych, które miały taki odstęp kół. W porządku! Ale dlaczego wagony miały taki właśnie dziwaczny odstęp kół?
5. No cóż, gdyby próbowali zastosować jakiś inny rozstęp, łamali by pewną starą zasadę budowy dalekobieżnych dróg angielskich, ponieważ mają one taki właśnie odstęp kolein na koła. Któż to budował te starodawne drogi z koleinami?
6. Pierwsze dalekobieżne drogi w Europie (i Anglii) zbudowało Imperium Rzymskie dla swoich legionów. Drogi te są w użyciu dotychczas. Ale skąd te koleiny?
7. Pierwotne koleiny uformowały rzymskie rydwany wojenne; każdy inny użytkownik tych dróg musiał się dostosować do nich, gdyż inaczej uszkodziłby koła swoich pojazdów. Ponieważ rydwany były wykonywane dla Imperium Rzymskiego, były one wszystkie do siebie podobne jeśli idzie o rozstęp kół. Jak widać amerykański standard odstępu szyn kolejowych: 4 stopy i 8.5 cala, pochodzi od parametrów technicznych rzymskich rydwanów bojowych. A biurokracja jest wieczna.

A więc następnym razem, kiedy dostaniecie do ręki jakąś dokumentację techniczną i zaczniecie podejrzewać, że może ona mieć coś wspólnego z końską dupą, będziecie mieli całkowitą rację, ponieważ rzymskie rydwany wojenne były konstruowane tak, aby ich szerokość była dostosowana do sumarycznej szerokości zadów dwu koni bojowych.

A teraz małe rozwinięcie tematu...

Kiedy spoglądacie na kosmiczny wahadłowiec na stanowisku startowym, widzicie dwie duże rakiety startowe przymocowane po bokach głównego zbiornika paliwa. Są to rakiety na paliwo stałe, w skrócie: SRB, produkowane w firmie Thiokol, w Utah, w U.S.A. Inżynierowie, którzy projektowali SRB woleliby, aby były one nieco grubsze, ale... SRB transportuje się z wytwórni na stanowisko startowe koleją. Tak się złożyło, że linia kolejowa biegnie na pewnym odcinku przez tunel wydrążony w górze. Rakiety muszą się zmieścić w tym tunelu. Tunel jest tylko odrobinę szerszy niż linia kolejowa, a linia ta, jak już wiecie, ma szerokość dwu końskich tyłków. Tak więc jeden z głównych szczegółów konstrukcyjnych kosmicznego wahadłowca, być może najbardziej nowoczesnego systemu transportowego na świecie, został zdeterminowany ponad dwa tysiące lat temu przez szerokość końskiej d....


http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,546988