Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą werwolf. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą werwolf. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 stycznia 2024

Nie boją się łamać prawo, bo... tu mają być Niemcy?



Wygląda na to, że nielegalnie odcinając TVP itd.
 łamiąc prawo, wcale nie boją się konsekwencji, nie boją się prokuratora, sądów i kary więzienia -  bo prawdpodobnie wcześniej - czyli za kilka tygodni? - władzę w Polsce  ma przejąć Superpaństwo UE z Niemcami w roli głównej. 

I nie będzie komu ich łapać.



zemsta już się dokonuje

Choć nieoczywista, to odczuwalna."





13.01.2024

16:53


"Jesteśmy przedmiotem realizacji pomysłów a'la Spinelli". 

Kloc dla Niezalezna.pl: To uprowadzenie Europy



- Jesteśmy świadkami i, niestety, przedmiotem realizacji pomysłów a'la Spinelli. Przystąpiono do etapu likwidacji państw narodowych jako suwerennych podmiotów politycznych - mówi w rozmowie z portalem Niezalezna.pl europoseł PiS Izabela Kloc. - To koniec podstawowej zasady pomocniczości w relacjach wspólnoty. Koniec współpracy, koniec wolności, koniec solidarności. To realne uprowadzenie Europy przez nurt antychrześcijański, antyludzki, antydemokratyczny. Europa potrzebuje wielkiego społecznego oporu, by przerwać ten marsz ku kulturze i cywilizacji śmierci, marsz ku autodestrukcji - dodaje.

Klub Parlamentarny Prawo i Sprawiedliwość zorganizowało w sobotę konferencję pt. "Czyja wspólnota? Niebezpieczeństwa związane z tendencjami zmian w Unii Europejskiej".

Jak ocenia w rozmowie z portalem Niezalezna.pl europoseł PiS Izabela Kloc, wydarzenie miało charakter ściśle merytoryczny.

- Przedstawiono zagrożenia wynikające z propozycji zmian traktatów UE. Jesteśmy świadkami i, niestety, przedmiotem realizacji pomysłów a'la Spinelli. Przystąpiono do etapu likwidacji państw narodowych jako suwerennych podmiotów politycznych

- mówi nam europoseł PiS.

Jak zaznacza, "centralizacja, którą proponują, pozbawi obywateli demokratycznego wpływu na Europę", a "państwa narodowe staną się niepotrzebne".

- Superpaństwo ma przejąć najważniejsze kompetencje, które dotykają bezpośrednio ładu społecznego, gospodarczego, finansowego, podatkowego, obrony, edukacji, sfery wartości. 

To koniec podstawowej zasady pomocniczości w relacjach wspólnoty. Koniec współpracy, koniec wolności, koniec solidarności. To realne uprowadzenie Europy przez nurt antychrześcijański, antyludzki, antydemokratyczny. Europa potrzebuje wielkiego społecznego oporu, by przerwać ten marsz ku kulturze i cywilizacji śmierci, marsz ku autodestrukcji

- dodaje Izabela Kloc.

Na początku konferencji głos zabrał prezes PiS Jarosław Kaczyński, który odniósł się do sytuacji przebywających w areszcie Macieja Wąsika oraz Mariusz Kamińskiego.

- Chciałbym, żeby opinia publiczna wiedziała o tym, że dzieją się rzeczy absolutnie straszne. Prokurator Bodnar nie podejmuje działań, a jeden z osadzonych w więzieniu posłów prowadzących strajk głodowy jest w sytuacji zagrożenia życia

- mówił.Prezes PiS zapowiedział rozliczenie nielegalnych działań rządu Donalda Tuska po zmianie władzy w Polsce. "Ale na razie bronimy życia naszych kolegów" - dodał.









13.01.2024 


Niebywały plan na relacje polsko-niemieckie. 

Chcą rozliczenia za to, co zostawili w Polsce naziści




Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy'ego Brandta i stowarzyszenie Konferencja Ambasadorów RP wzywają do rozliczeń za domaganie się od Niemiec zadośćuczynienia za zbrodnie II wojny światowej - informuje w mediach społecznościowych poseł PiS Radosław Fogiel. Chodzi o plan, który ma rzekomo poprawić relacje polsko-niemieckie. Tyle że, jeśli zajrzymy w jego szczegóły, to wychodzi na to, że autorzy chcą wyrzucić uzasadnione roszczenia względem Polski do kosza.




Autorzy pomysłu krytykują raport o stratach wojennych, twierdzą, że jest pełen manipulacji i zarzucają Prawu i Sprawiedliwości "nakręcanie spirali emocji". Według nich, domaganie się odszkodowań za zniszczenie Polski przez Niemcy było działaniem czysto partyjnym.

Przypomnijmy, że według wyliczeń przedstawionych w raporcie o stratach wojennych, Niemcy powinni zapłacić Polsce - za straty materialne i niematerialne - odszkodowanie w wysokości 6 bilionów 220 miliardów 609 milionów złotych.

W "Filarze pierwszym" dokumentu czytamy o tym, że "lepiej zadbać o żyjących". To z pewnością korzystniejsza opcja dla Berlina niż wypłacanie odszkodowania rodzinom ofiar.

W drugim z "filarów" autorzy planu piszą, że raport o stratach wojennych "nie może pozostać źródłem wiedzy o tym tragicznym rozdziale historii polsko-niemieckiej. Co zaproponowano w zamian? Grant naukowy. I uwaga... ma być on finansowany ze środków Instytutu Strat Wojennych a w jego zakres ma wejść m.in. "zakres i wysokość świadczeń ze strony niemieckiej, jakie otrzymała Polska w zakresie tzw. reparacji poczdamskich" - w tym także mienia nazistów, które pozostawili w zniszczonym przez siebie kraju!


"Mentalność zdrajców"


"Treść tego dokumentu jest szokująca nawet jak na standardy tych zaprzańców (...) Polscy podatnicy mają sfinansować raport na temat „prywatnego niemieckiego mienia przejętego przez Polskę"

– komentuje w mediach społecznościowych poseł PiS Paweł Jabłoński.

Polityk apeluje, aby dobrze zapamiętać nazwy organizacji odpowiedzialnych za przygotowanie planu.

Jak wskazuje, dążą one "nie tylko do tego, aby nasz kraj nie dostał zadośćuczynienia należnego nam za wymordowanie 6 mln ludzi, zniszczenie tysięcy miast i wsi, zrabowanie majątku państwowego i prywatnego – ale BY POLSKA ZAPŁACIŁA ZA ROZLICZENIE SIĘ Z NIEMCAMI z tego, co okupanci pozostawili w Polsce".




"Mentalność zdrajców"

– podkreślił Jabłoński.



całość: link na końcu posta



----------------------------------------



przykład niemieckiej działalności tj. kopania dołów

jakaś strona o niczym




Polska pokazana jako twór wielkości Księstwa Warszawskiego.

piątek, 5 stycznia 2024

" zamachem stanu w Polsce, którego inicjatorem są Niemcy"



A nie mówiłem? (19)




przedruk







Szokująca lista ambasadorów. Grochmalski o niemieckich nadzorcach Polski

"Mamy do czynienia z pełzającym zamachem stanu w Polsce, którego inicjatorem są Niemcy, a w Warszawie nadzoruje ten proces Viktor Elbling."


pisze Piotr Grochmalski w "Gazecie Polskiej".



04.01.2024
23:55


We wtorek 19 grudnia, gdy faktycznie rozpoczynał się zamach stanu ekipy Donalda Tuska, nie tylko na media publiczne, lecz także na fundamenty demokratycznego państwa, ambasador Niemiec Viktor Elbling ze spokojem informował na platformie X, dawnym Twitterze, że „W polsko-niemieckiej Szkole Spotkań i Dialogu im. Willy’ego Brandta w Warszawie spotkania są praktykowane codziennie, i to od 1978. Kształci się tam młode Europejki i Europejczyków, o czym mogłem się dziś przekonać”. Nadzorca z Berlina mógł czuć satysfakcję, że – tak jak za czasów pruskiego posła w 1772 roku, Gedeona de Benoîta, polskie państwo zmierza do anarchizacji i utraty swej państwowości.


Stan totalnej anarchii

Elbling przybył do nas we wrześniu 2023 roku, aby na ostatniej prostej wesprzeć operację „wybory”. A teraz Berlin osiągnął spektakularny sukces. Tusk w ciągu zaledwie kilku dni zredukował Polskę do bantustanu. Tak jak za czasów reżimu Jaruzelskiego, został wyłączony sygnał telewizji publicznej, a do jej budynku wtargnęła grupa osiłków. Ekipa Tuska, w stylu Nazarbajewa w Kazachstanie czy Łukaszenki na Białorusi, w oparciu o uchwałę Sejmu, a więc opinię parlamentu, rozpoczęła pacyfikację ogromnej instytucji medialnej. Z pełną świadomością tym samym zniszczono fundamenty konstytucyjne i z użyciem siły zaczęto przejmować media publiczne. A to oznacza, iż odtąd można, na zasadzie woli uzurpatora Tuska, przejąć dowolną instytucję w Polsce. Na przykład podjąć uchwałę o odwołaniu prezydenta Dudy i wysłać potem grupę osiłków, którzy go wyrzucą z gmachu. Weszliśmy w stan totalnej anarchii. Wszystko odbywa się zgodnie z głośnym dziełem Edwarda Luttwaka „Zamach stanu. Podręcznik”. Jan Rokita ostrzega: „Po raz pierwszy od odzyskania wolności konflikt polityczny wysadził ustrojowe bezpieczniki, więc walka o władzę rozlewa się teraz chaotycznie i bez hamulców”. Mamy do czynienia z pełzającym zamachem stanu w Polsce, którego inicjatorem są Niemcy, a w Warszawie nadzoruje ten proces Viktor Elbling. Gdy zostaniemy zredukowani do poziomu Białorusi, wówczas rzekomo zasmucony Berlin ogłosi, że Polacy nie są w stanie rządzić się sami i potrzebują nad sobą mądrej i twardej ręki niemieckiego pana. To czarny dzień nie tylko dla Polski, lecz także dla przyszłości UE. Berlin, rękoma Tuska, otwiera drogę do radykalnej barbarii. Wszystko w imię przyspieszonej budowy IV Rzeszy. To ujawnia starą, brutalną twarz Niemiec. Bo ekipa Tuska realizuje jedynie operację wymyśloną i zatwierdzoną przez Berlin. Ale dzisiejsze wydarzenia mają długą historię. Intensyfikacja aktywności niemieckiej agentury w Polsce nastąpiła za Angeli Merkel, która w listopadzie 2005 roku stanęła na czele niemieckiego rządu. W Warszawie wówczas do władzy doszła prawicowa koalicja z PiS-em na czele.


Prusaczka Merkel wkracza do akcji

Po katastrofie Konstytucji dla Europy podpisanej w październiku 2004 roku, a odrzuconej w referendach przez Francję i Holandię w maju i czerwcu 2005 roku, Niemcy wpadli w amok. Merkel, po dojściu do władzy, dokonała spektakularnego oszustwa. Powyciągała istotne elementy z Konstytucji i brutalnie dążyła do ich przeforsowania w formie nowego traktatu. Wiedziała, że będzie miała problem z Warszawą. Reinharda Schweppe, który od marca 2003 roku był ambasadorem Niemiec w Polsce, zastąpił w sierpniu 2007 roku Michael H. Gerdits. Był on prawą ręką ministrów spraw zagranicznych – Hansa-Dietricha Genschera (w młodości członka Hitlerjugend i NSDAP) oraz Klausa Kinkela. Obaj byli też szefami liberalno-lewackiej FDP. To również fanatyczni zwolennicy centralizacji UE, ale i budowania strategicznej osi Berlin–Moskwa. W listopadzie 2014 roku, a więc już po inwazji Rosji na Ukrainę, obaj ci byli ministrowie spraw zagranicznych uważali, że bez współpracy z Moskwą nie da się rozwiązać większości problemów międzynarodowych. Obaj opowiadali się wówczas za „nowym początkiem” w relacjach Zachodu z Rosją. A Klaus Kinkel otwarcie zaapelował o okazanie Rosji większej empatii. Ich poglądy były bliskie Michaelowi H. Gerditsowi (zmarł we wrześniu 2023 roku). Gdy przybył do Warszawy, najpierw intensywnie pracował nad osłabieniem oporu dla traktatu lizbońskiego i wsparciem dla budowy Nord Stream, a po dojściu do władzy ekipy Tuska intensywnie naciskał na Radosława Sikorskiego, aby maksymalnie przyspieszyć reset Warszawy w relacjach z Moskwą. Był w Polsce podczas zamachu smoleńskiego, po czym nagle został przeniesiony do Włoch. Wtedy Merkel w lipcu 2010 roku wysłała do Polski sprawdzonego speca od niemieckich służb, barona Rüdigera Wernera Hansa-Erdmanna Freiherr von Fritsch-Seerhausena, z kurlandzkiego rodu Hahn (od strony matki, którego udokumentowane źródła sięgają 1230 roku). Był on przedstawicielem wpływowej grupy starych rodów, którzy odgrywają istotną, zakulisową rolę w Niemczech, szczególnie w polityce wschodniej. Od 2004 do 2007 roku był wiceszefem Federalnej Służby Wywiadowczej (BND).
Agentura na pierwszym miejscu

To za obecności Fritsch-Seerhausena w Polsce BND – w oparciu o swoją agenturę w naszym państwie – przygotowało raport o Smoleńsku ujawniony w 2015 roku przez Jürgena Rotha, niemieckiego dziennikarza śledczego. Według tego dokumentu w Smoleńsku dokonano zamachu na prezydenta Kaczyńskiego i elitę państwa polskiego, a w działaniach tych odegrał bardzo ważną rolę wpływowy polityk polski, T. (w opublikowanym dokumencie jest tylko inicjał, a reszta krótkiego nazwiska została zamazana). To za von Fritsch-Seerhausena nastąpiła radykalizacja w agresywności działań niemieckich służb wspierających D. Tuska. Nieprzypadkowo też Merkel skierowała wprost z Polski tego rasowego agenta do Rosji, gdzie od marca 2014 do czerwca 2019 roku wspierał politykę Berlina w budowaniu strategicznej osi z Moskwą. Był też jednym z kluczowych graczy przy rozmowach z Putinem o budowie Nord Stream 2, które zostały podjęte tuż po inwazji Rosji na Ukrainę w 2014 roku. Agresywnie też działał przeciwko PiS. Jednym z jego potomków był Jakob Friedrich Freiherr von Fritsch, założyciel w 1762 roku weimarskiej loży masońskiej „Anna Amalia zu den drei Rosen”.


Miejsce von Fritsch-Seerhausena w Warszawie w 2014 roku zajął Rolf Nikel, były komisarz rządu federalnego ds. rozbrojenia i kontroli zbrojeń. Jego głównym zadaniem było wsparcie PO, aby wygrała wybory w 2015 roku. Gdy to nie nastąpiło, był jednym z głównych koordynatorów koncepcji totalnej opozycji. Sama idea powstała jednak w Berlinie w środowisku BND. W 2020 roku, po kolejnych spektakularnych porażkach Rolfa Nikela, Merkel wróciła do koncepcji, że trzeba wysyłać do Warszawy speców od służb (ale nie skreślono w pełni Nikela; w 2022 roku sięgnięto do jego doświadczenia i został on wiceprezydentem Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich).
Szpiedzy Merkel w Polsce

Ale za Nikela niemieckie służby specjalne nie zmniejszyły swojej aktywności w Polsce. Przede wszystkim dotyczy to Federalnej Służby Wywiadu (BND), a w radykalnie mniejszym stopniu Służby Ochrony Sił Zbrojnych (MAD), instytucji dysponującej potencjałem 1200 pracowników. W samym kodzie założycielskim BND jest mocny kompleks wobec Polski. Jak przypomina Jacek Gawryszewski we wnikliwym artykule naukowym „Służby specjalne w Republice Federalnej Niemiec”:„Przed powołaniem BND funkcję cywilnego i wojskowego wywiadu RFN pełniła tzw. Organizacja Gehlena, utworzona przez amerykańskie władze okupacyjne. Reinhard Gehlen, były wysokiej rangi oficer Sztabu Generalnego Wehrmachtu, stworzył służbę rozpoznania i wywiadu opartą na modelu funkcjonującym w okresie hitlerowskich Niemiec i bazującą w znacznym stopniu na byłych członkach SS oraz funkcjonariuszach SD i Gestapo, a także oficerach Abwehry. Szacuje się, że około 30 proc. pracowników i współpracowników Organizacji Gehlea, który w latach 1956–1968 był Prezydentem BND, wywodziło się z NSDAP”.

Generał Gehlen, który odgrywał istotną rolę w walce z polskim państwem podziemnym w trakcie II wojny światowej, pozostawił po sobie tajny raport opisujący rzetelnie i z nieukrywanym uznaniem skuteczność organizacyjną Armii Krajowej, z którą – jak podkreśla – przegrał tę wojnę. Ale to jego ludzie z Organizacji Gehlena wymyślili potem pojęcie „polskich obozów koncentracyjnych” i rozpowszechnili je na świat w ramach wojny informacyjnej z Polską. Szokujące jest, że dopiero w lutym 2011 roku kierownictwo BND utworzyło specjalną grupę ekspertów, która miała ocenić skalę wpływów na tę organizację ludzi z aparatu III Rzeszy. Nie ulega jednak wątpliwości, że to w ogromnej większości wychowankowie Gehlena odpowiadają nadal za tę służbę i jej aktywność na kierunku polskim. Niemal wszyscy, którzy należeli do elity BND, mają specyficzny, groźny dla nas, stosunek do państwa polskiego. Oni też decydowali o przejęciu byłej agentury Stasi działającej jeszcze w PRL-u, a także tworzeniu nowej sieci współpracowników.



W tym drugim przypadku sięgnięto po dobrze udokumentowane zasoby związane z procederem korupcyjnym realizowanym przez biznesmenów niemieckich w Polsce od 1989 roku do wejścia naszego państwa do UE. Łapówki bowiem traktowane były przez niemiecki rząd jako koszty uzasadnione i mogły być legalizowane wobec urzędów skarbowych. Na przyszłość stanowiły więc doskonały materiał operacyjny. Niemała grupa aktywnych współpracowników BND była pozyskiwana w ramach stypendiów przyznawanych szczodrze przez szereg niemieckich fundacji ulokowanych w Polsce: Heinricha Bölla, Konrada Adenauera, Roberta Boscha, Friedricha Eberta Aleksandra von Humboldta, Friedricha Naumanna i dziesiątków innych, które tworzyły gęstą sieć współzależności. Jej uzupełnieniem byli agenci BND pracujący w Polsce w mediach z kapitałem niemieckim, które zdominowały wiele czułych obszarów. Korporacje te przejęły też kontrolę nad kluczowymi drukarniami. W rękach niemieckich ambasadorów w Polsce zasoby te były potężnymi narzędziami wpływu.
Bolesne porażki Merkel

A jednak Rolf Nikel, mimo ogromnych zasobów, jakimi dysponował, okazał się bezradny wobec Zjednoczonej Prawicy. Merkel dotkliwie odczuwała kolejne spektakularne porażki. Gdy koncepcja „ulica i zagranica” nie wypaliła, zdecydowała się na szokującą prowokację. Skierowała do Polski Arndta Freytaga von Loringhovena (on sam twierdził potem, że nic o tym nie wiedziała!). Ten gest miał być pokazem niemieckiej buty. Ten były wiceszef BND, spec od służb, głęboko przeniknięty ową mentalnością Gehlena, miał wesprzeć PO w kampanii prezydenckiej. Jego kandydatura została zaakceptowana przez Polskę po wielu miesiącach, dopiero 31 sierpnia 2020 roku, a 15 września 2020 roku Arndt Freytag von Loringhovena złożył listy uwierzytelniające na ręce prezydenta Dudy. W Niemczech trwały też wówczas przygotowania do wysłania Tuska do Warszawy. W grudniowym numerze „polskiego” Newsweeka (nr 50/2020), wydawanym przez kapitał szwajcarsko-niemiecki, ukazał się obszerny wywiad z tym przyjacielem Merkel. Nowy ambasador Niemiec konsekwentnie udawał, że nie rozumie, dlaczego jego nominacja wywołała tak silne emocje i uznana została jako swoiste wypowiedzenie wojny. Nie tylko po raz kolejny Berlin wysłał wysokiego funkcjonariusza BND do Warszawy, lecz także człowieka, którego ojciec niemal do ostatniej chwili przebywał w najbliższym otoczeniu Hitlera. Jest bowiem synem gen. Bernda Freytaga von Loringhovena, niemieckiego arystokraty z Kurlandii (jego przodek był mistrzem Zakonu Inflanckiego, najbardziej patologicznego zakonu rycerskiego w Europie), adiutanta Guderiana, jednego z najbardziej radykalnych nazistów w armii III Rzeszy. A od 1944 roku Bernd Freytag von Loringhoven był stale obecny w bunkrze Hitlera. Za osobistą zgodą tego zbrodniarza opuścił go 29 kwietnia 1945 roku, a więc dzień przed samobójstwem wodza III Rzeszy. Zrobił potem wielką karierę w Bundeswehrze, gdzie dosłużył się stopnia generała porucznika. Zmarł w Monachium w wieku 93 lat, w 2007 roku. Mianowanie jego syna na ambasadora w Polsce, w momencie gdy Niemcy prowadziły radykalnie agresywną politykę wobec Warszawy, było przerażającym eksperymentem, wiele mówiącym o pewnym deficycie emocjonalnym Merkel. Zdumiewające jest, że Berndt Freitag von Loringhofen, który niemal do końca przebywał w najbliższym otoczeniu zbrodniarza, który odpowiada za śmierć 6 mln obywateli II RP, twierdził, iż przez całą wojnę pozostał anständing (porządny, przyzwoity). Jego syn uważa podobnie. Jak stwierdził: „Wierzę mojemu ojcu, kiedy mówi, że osobiście nigdy nie popełnił zbrodni wojennych”. Jego syn zauważa: „Gdy rozmawiałem z ojcem o wojnie, przeważnie wspominał o niej z punktu widzenia Niemców. W szczególności kiedy opisywał cierpienie żołnierzy niemieckich pod Stalingradem. Albo gdy opisywał przyjaciół i towarzyszy, których stracił”. Bez trudu można sobie wyobrazić, co tkwi głęboko w sercu Arndta Freytaga von Loringhovena i jaki obraz Hitlera przekazał mu ojciec. 30 czerwca 2022 roku nowy kanclerz Niemiec, Olaf Scholz, wycofał go z Polski.



Podbić Warszawę, obalić PiS

Ale nic się nie zmienia. Kolejny syn generała idzie na wojnę z Polską. Po von Loringhofenie nadal ta sama metoda. Tym razem Thomas Bagger, w szczególnie ważnym momencie dla europejskiego bezpieczeństwa, trafia do Warszawy. Przez pięć lat był ważnym doradcą prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera w sprawie budowy autonomii strategicznej Europy wobec USA (Steimeier przez lata był zaufanym człowiekiem skorumpowanego przez Putina kanclerza Schroedera). Nowy ambasador Niemiec jest synem gen. Hatmuta Baggera, byłego dowódcy Bundeswehry, który urodził się w 1938 roku w Braniewie. W Warszawie szuka zaczepki, prowokuje. Zasłynął z głośnego wywiadu dla niemiecko-szwajcarskiego „Nesweeka”, w którym zagroził w sprawie reparacji: „Można mieć jednak wspólną europejską przyszłość albo reparacje w stylu wersalskim. Nie da się mieć obu tych rzeczy naraz”. Jego ojciec był w latach 1996–1999 Generalnym Inspektorem Bundeswehry, po czym przeszedł na emeryturę. W 2000 roku funkcję tę objął do 2022 roku gen. Harald Kujat, który urodził się w 1942 roku w Obornikach (ówczesny tzw. Kraj Warty, wcielony do Rzeszy). Dobrze się znali z gen. Baggerem. Mieli podobne podejście do Polski. Kujat ujawnił swoje zaskakujące poglądy, gdy ujął się za inspektorem Marynarki Wojennej Kay-Achimem Schönbachem, który wywołał prawdziwy skandal międzynarodowy. Otóż 22 stycznia 2022 roku, a więc tuż przed najazdem Putina na Ukrainę, ten niemiecki wiceadmirał stwierdził: „Myślę, że Putin (…) tak naprawdę chce szacunku. Chce być traktowany jak równy z równym, pragnie szacunku. I – mój Boże – okazywanie komuś szacunku niewiele kosztuje, nic nie kosztuje”. Ostatecznie kanclerz Scholz zmuszony był pozbyć się go z armii. Ale Schönbach uzyskał wsparcie wielu emerytowanych generałów, w tym ze strony Haralda Kujata, który od 2002 do 2005 roku był przewodniczącym Komitetu Wojskowego NATO. Ale wiele mówi to o niemieckiej generalicji i pozwala zrozumieć, jakie ich synowie, Loringhofen i Bagger, mają spojrzenie na Polskę. Nie mamy w nich ludzi przyjaznych. Przy czym Kujat na emeryturze zasiadał w radzie zarządu Instytutu Dialogu Cywilizacji, którym kierował Władimir Jakunin, sowiecko-rosyjski agent i przyjaciel Putina, współtwórca Forum Niemiecko-Rosyjskiego. O młodości gen. Hatmuta Baggera, ojca ambasadora Niemiec, wiadomo niewiele. W jednej z lakonicznych notatek pojawia się informacja: „Jako sześciolatek musiał 28 stycznia 1945 roku opuścić Prusy Wschodnie na wędrówkę z matką i młodym bratem”. Zdumiewa brak jakichkolwiek informacji o jego ojcu, a to znaczy, że generał nie chce ujawniać pewnych faktów dotyczących aktywności jego rodziny w III Rzeszy. Bagger, po katastrofie wizerunkowej, wrócił do Berlina w lipcu 2023 roku i został wiceministrem spraw zagranicznych Niemiec.


Pełna mobilizacja na wybory

Szokująca jest ta lista ambasadorów, z których tak wielu miało mocne powiązania z niemieckimi służbami. Gdy po tej czarnej serii pojawił się 29 września 2023 roku w Warszawie Viktor Elbling, który urodził się w 1959 roku w Karaczi w Pakistanie, wydawało się, że jest to oznaka odrobiny rozsądku w Berlinie. Ale swoisty kosmopolityzm Elblinga, fakt, iż jego matka jest Włoszką, nie zmienia jego niemieckiego kodu kulturowego. A także jego powiązań z BND. Od 1993 do 1998 roku był osobistym sekretarzem Klausa Kinkela, który w kluczowym momencie dla Polski, w latach 1978–1982, był szefem BND, gdy Niemcy intensywnie tworzyli swoją agenturę w Polsce. Elbling był też najbardziej zaufanym człowiekiem Kinkela, nieukrywającego swych sympatii do Rosji. Potem przez dwa lata był zastępcą szefa gabinetu Joschki Fischera (Fischer zasłynął skandalicznym wystąpieniem w 2000 roku, podczas którego zaprezentował koncepcję silnej Europy pod niemieckim sztandarem w stylu, który dziś Scholz realizuje).

Elbing to dobry i skuteczny nadzorca Tuska.






Szokująca lista ambasadorów. Grochmalski o niemieckich nadzorcach Polski | Niezalezna.pl




26 października 2011:





poniedziałek, 4 grudnia 2023

Metoda powolnego przyzwyczajania

 



Błędne przekonania tej pani mogą brać się stąd, że zawsze widziała tylko fasadę "polskiej" telewizji - i to ją zadowala... fasadę traktuje jak prawdę - metoda Werwolfu (metoda powolnego przyzwyczajania) działa jak widać - ludzie od dziecka karmieni iluzją, przyzwyczajeni do kłamstwa mają wielki problem, by je rozpoznać...


przedruk




Telewizja publiczna jest przeznaczona do likwidacji m.in. dlatego, że bez ogródek mówi, kto jest kim, bez ogródek prowadzi debatę publiczną. Jeśli nie ma bata w postaci mediów, które grożą palcem, władza się patologizuje, dochodzi do najgorszych możliwych sytuacji – mówiła w poniedziałkowych „Aktualnościach dnia” na antenie Radia Maryja red. Anita Gargas, dziennikarka śledcza.

Red. Anita Gargas, prowadząc dziennikarskie śledztwo ws. zamordowania Czcigodnego Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, dotarła do wielu nowych źródeł i świadków. Informacje te przedstawione zostały w filmie „Operacja Baxis”, wyemitowanym w TVP w miniony piątek. Tymczasem dojście obecnej opozycji do władzy może zablokować takie wartościowe inicjatywy.


– Telewizja publiczna jest przeznaczona do likwidacji m.in. dlatego, że bez ogródek mówi, kto jest kim, bez ogródek prowadzi debatę publiczną z otwartą przyłbicą, a nie jak to się robi w mediach prywatnych – TVN-ie czy Polsacie – gdzie wszystko jest po myśli Donalda Tuska – podkreśliła rozmówczyni Radia Maryja.

Zaznaczyła przy tym, że walka o TVP toczy się od samych początków III RP.


– Kolejne ekipy rządzące, które były związane z poprzednim systemem – systemem komunistycznym – próbowały się tam zagnieździć na tyle mocno, żeby sterować opinią publiczną nawet po zmianach władz, np. za premiera Jana Olszewskiego czy za pierwszego rządu PiS-u – zwróciła uwagę dziennikarka.

Dodała przy tym, że wcześniej walka o TVP odbywała się mimo wszystko w ramach obowiązującego prawa, nie było m.in. siłowego usuwania ze stanowiska prezesów telewizji.


– Teraz słyszymy o tym, że koalicja zemsty nie będzie przebierać w środkach i nie będzie zastanawiać się nad tym, że to jest psucie państwa, bo telewizja publiczna jest bardzo ważnym elementem funkcjonowania całego państwa. Telewizja publiczna nie kieruje się tylko zyskiem, telewizja publiczna kieruje do widzów taką ofertę, której nie zobaczymy na antenach innych stacji – mówiła red. Anita Gargas.

Na antenach innych stacji (może z wyjątkiem TV Trwam, na co zwróciła uwagę dziennikarka) nie miałyby szansy znaleźć się chociażby takie filmy, jak „Operacja Baxis”.


– Ten film mówi o funkcjonariuszach SB, funkcjonariuszach MSW PRL, których przecież odchodząca ekipa rządząca pozbawiła apanaży za wszystko, co robili w czasach PRL-u – a robili bardzo złe rzeczy i nigdy nie zostali za te haniebne, zbrodnicze działania rozliczeni. Jedyne, co ich spotkało to to, że zostali pozbawieni superwysokich emerytur w porównaniu z emeryturami ich ofiar. To oni stanowią bardzo potężną grupę wyborców koalicji zemsty – wskazała rozmówczyni Radia Maryja.

Co prawda możliwe byłoby wprowadzenie rozwiązań, które pozwoliłyby zachować w telewizji publicznej pewną równowagę światopoglądową, ale obecnej większości sejmowej na tym nie zależy, bo taki pluralizm nie jest jej na rękę.


– Koalicja zemsty nie dopuści do takiej sytuacji, nie dopuści do takiego rozwiązania, które pozwoli docierać konserwatywnym środowiskom, antyliberalnym czy aliberalnym partiom do szerszej publiczności. Oni będą chcieli ich pozbawić możliwości kontaktu ze społeczeństwem. To jest najgorsze, co tu się dzieje. To jest psucie państwa, to jest psucie tego, na czym polega demokracja – zwróciła uwagę red. Anita Gargas.

Bez dostępu konserwatystów do społeczeństwa, władza liberalno-lewicowa będzie się patologizować, bowiem zaniknie kontrolna funkcja demokracji.


– Jeśli nie ma bata w postaci mediów, które grożą palcem (…), władza się patologizuje, dochodzi do najgorszych możliwych sytuacji – podkreśliła dziennikarka.

Wolne media stanowią również zabezpieczenie przed uzależnieniem rządzących od władz innych państw, co z kolei przekłada się na bezpieczeństwo państwa.


– Trzeba się opierać na myśleniu propaństwowym, długofalowym. Musi być miejsce, gdzie znajdzie się informacja na temat propaństwowych – a gdzie, jeżeli nie w mediach publicznych? – zaznaczyła gość Radia Maryja.

Wskazała również, że większość wyborców tzw. koalicji zemsty wiedzę o TVP czerpie wyłącznie z mediów liberalno-lewicowych, stąd też mają mocno zafałszowany obraz tych mediów.











Red. A. Gargas: Jeśli nie ma bata w postaci mediów, władza się patologizuje – RadioMaryja.pl







poniedziałek, 27 listopada 2023

Niemcy i brak rozliczenia zbrodniarzy



przedruk






25.11.2023 17:58



„Zbrodnie trzeba nazwać i podać nazwiska zbrodniarzy”. 

A jak to wygląda w rzeczywistości?



- W czasie wojny co piąty dorosły Niemiec należał do NSDAP, w Wehrmachcie służyło 15,6 mln młodych Niemców i Austriaków, a Hitlera popierały wielkie koncerny przemysłowe. Niechęć do rozliczeń w RFN po wojnie była więc naturalną niechęcią do przyznania się do winy swojej lub swoich bliskich – ocenia historyczka dr Joanna Lubecka z IPN. Według szacunków historyków około 30 tys. zbrodniarzy zdołało po wojnie uciec z kraju tzw. „szczurzymi szlakami” (niem. „Rattenlinien”), głównie do Ameryki Łacińskiej.


Obecnie Niemcy generalnie uznają swoją odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej, ale jednocześnie zwolenników zyskują skrajnie prawicowe partie AfD czy NPD, których członkom „zdarzają się niefortunne wypowiedzi, na przykład nazwanie pomnika Holokaustu pomnikiem hańby lub relatywizowanie zbrodni i roli Hitlera” – zaznacza badaczka.

- Niemiecki kryminolog Dieter Schenk nazwał politykę rządu, administracji i wymiaru sprawiedliwości w latach 50. i 60. "strukturalnym nieściganiem morderców". Odsetek byłych członków NSDAP w organach decyzyjnych i wymiaru sprawiedliwości był stosunkowo duży. Schenk podaje, iż w 1950 roku 66-75 procent sędziów i prokuratorów było dawnymi członkami NSDAP



Wielu nazistów zrobiło po wojnie kariery polityczne.

- Jak podaje w swoim tajnym raporcie dla CIA szef niemieckiego wywiadu BND Reinhard Gehlen, w 1950 roku 129 deputowanych Bundestagu należało w okresie III Rzeszy do NSDAP, co stanowiło 26,5 procent


W 1952 r. 33,9 proc. pracowników MSZ RFN – łącznie 184 osoby - było dawnymi członkami NSDAP.

- Głośnych było też kilka pojedynczych przypadków karier osób podejrzewanych o udział bądź współudział w zbrodniach. Była to m.in. historia Hansa Globke, współtwórcy ustaw norymberskich dyskryminujących Żydów, który w latach 1953 do 1963 był szefem Urzędu Kanclerskiego i doradcą kanclerza Konrada Adenauera


- Z polskiej perspektywy najbardziej oburzający jest przypadek gen. Heinza Reinefartha, dowódcy odpowiedzialnego za zbrodnie popełnione w trakcie Powstania Warszawskiego, który po wojnie robił karierę polityczną jako deputowany do Landtagu Szlezwik-Holsztyn oraz burmistrz Westerlandu na wyspie Sylt


Według szacunków historyków około 30 tys. zbrodniarzy zdołało po wojnie uciec z kraju tzw. „szczurzymi szlakami” (niem. „Rattenlinien”), głównie do Ameryki Łacińskiej. Byli wśród nich „Anioł Śmierci” z KL Auschwitz Josef Mengele, „architekt Holokaustu” Adolf Eichmann (złapany później przez Mosad, osądzony i stracony), a także twórca ruchomych komór gazowych Walter Rauff.


Niektórzy funkcjonariusze III Rzeszy byli chronieni przez aliantów, a ich wiedzę i umiejętności wykorzystywano w konflikcie Wschód-Zachód. W tej grupie był m.in. generał Wehrmachtu Gehlen, którego Amerykanie zaangażowali do stworzenia służby wywiadowczej BND, a także naukowiec Wernher von Braun, twórca niemieckich rakiet V-2, a później współautor programu kosmicznego USA.

- Procesy, które odbywały się w RFN, m.in. proces frankfurcki w latach 60., czy proces w Düsseldorfie w drugiej połowie lat 70., wpłynęły na wzrost wiedzy Niemców o zbrodniach, ale nie zmieniły procedur karnych, które nadal pozwalały sprawcom żyć w spokoju i cieszyć się społecznym szacunkiem




- Dobrym przykładem byłby tu przedsiębiorca Josef Neckermann – nazista, który dorobił się na przejmowaniu żydowskich majątków, prawnik Paul Reimers, który w latach 1941–1943 pracował w sądzie specjalnym w Berlinie, a później w Trybunale Ludowym i dopiero w 1984 roku oskarżono go o 62 morderstwa i 35 usiłowań morderstwa, czy stojący na czele akcji T-4 lekarz Werner Heyde, którego w 1962 roku oskarżono o "podstępne, okrutne i celowe zabicie co najmniej 100 tys. osób"




Jej zdaniem okres alianckiej okupacji Niemiec był intensywny, jeśli chodzi o sądzenie zbrodniarzy i denazyfikację. Sytuacja zmieniła się po powstaniu dwóch państw niemieckich w 1949 roku. W NRD kontrolę nad sądownictwem utrzymali Sowieci, a władze budowały tajne służby STASI na dawnych funkcjonariuszach SS. W RFN liczba procesów znacznie spadła, co wynikało z nieprzystosowania zachodnioniemieckiego prawa do tzw. zasad norymberskich, ale też z szeregu obiektywnych czynników.


- Po pierwsze, wraz z narastaniem zimnej wojny, zabrakło nacisku i determinacji ze strony aliantów, aby mobilizować Niemców do przeprowadzenia rozliczeń. Coraz bardziej oczywisty stawał się fakt, że RFN jest niezbędnym sojusznikiem w walce z Sowietami. Rozdrażnianie i zniechęcanie niemieckiej opinii publicznej poprzez przypominanie niedawnej, niechlubnej przeszłości wydawało się nierozsądne z politycznej perspektywy



Jednak również społeczeństwo RFN było niechętne rozliczeniom. „Żeby zrozumieć stosunek Niemców do narodowego socjalizmu, należy przyjrzeć się w jaki sposób naród niemiecki współuczestniczył w tworzeniu systemu III Rzeszy. Liczba wydanych legitymacji partyjnych NSDAP osiągnęła 10,7 mln, co oznacza, że co piąty dorosły Niemiec należał do partii nazistowskiej. W Wehrmachcie służyło od 1939 do 1945 r. 15,6 mln Niemców i Austriaków. Najbardziej ostrożne szacunki niemieckich historyków dotyczące udziału Wehrmachtu w zbrodniach, szczególnie na froncie wschodnim, – wynoszą 5 procent. Oznaczałoby to, że zbrodnie mogło popełnić ponad 700 tys. żołnierzy” - wylicza ekspertka.

- Jeśli dodamy do tych liczb członków formacji SS, urzędników Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS, a także przedstawicieli wielkich koncernów przemysłowych wspierających Hitlera, otrzymamy obraz "uwikłania" i skalę poparcia, jakiej udzielił Hitlerowi naród niemiecki. Niechęć do rozliczeń była więc naturalną niechęcią do przyznania się do winy swojej lub swoich bliskich




Kolejnym powodem był fakt, że dla władz nowo powstałej RFN, na czele których stał kanclerz Konrad Adenauer, ważniejsza była integracja społeczeństwa i odbudowa gospodarki.

- Sprawę rozliczenia zbrodni niemieckich uznawał za "załatwioną" w procesach norymberskich, a wracanie do niej za działanie szkodliwe i antypaństwowe. Niechęć wobec rozliczeń zbrodni III Rzeszy demonstrowały również oba kościoły niemieckie, katolicki i protestancki




Według niej w historii państw nie istnieje „gruba kreska”, a do budowy nowego państwa trzeba było wykorzystać ludzi byłego reżimu, często podejrzanych o zbrodnie.

- Jeśli już ktoś stawał przed sądem, obrońcy i sędziowie stosowali kilka prostych procedur, przede wszystkim oskarżano o zabójstwo, które ulegało przedawnieniu, a nie o morderstwo. Uznawano, że oskarżeni działali w systemie totalitarnym, a więc nie mogą odpowiadać jako sprawcy, gdyż działali "w stanie wyższej konieczności wywołanej rozkazem". Krótko mówiąc, RFN świetnie wykorzystała sytuację międzynarodową, aby zająć się ważniejszymi z perspektywy młodego państwa sprawami, niż sądzenie własnych obywateli


Ekspertka zwraca uwagę, że stosunki międzynarodowe rządzą się swoimi prawami, a każde państwo realizuje i chroni własne interesy. „Przyznanie się i rozliczenie zbrodni, szczególnie w świetle reflektorów i na arenie międzynarodowej nie sprzyja budowaniu własnej silnej pozycji. Dlatego robią to jedynie państwa przegrane” – zaznacza.

- Jeśli miałabym więc odpowiedzieć na pytanie, czy Niemcy właściwie i w pełnym stopniu rozliczyli się z nazizmem i sprawcami zbrodni, to odpowiem: nie. Ale być może rozliczyli się lepiej niż inne państwa. Zbrodnie komunizmu zarówno na terenie byłych republik sowieckich, jak i w strefie wpływów sowieckich w przeważającej części w ogóle nie zostały rozliczone, co więcej w zasadzie zostały całkowicie wyparte



Obecnie Niemcy generalnie uważają, że rozliczyli się ze swoją nazistowską przeszłością, a w kraju wykonano ogromną pracę na rzecz poszerzania wiedzy o zbrodniach wobec Żydów, Romów i Sinti. Naukowcy niemieccy, którzy badają te zagadnienia, twierdzą jednak, że wiedza dotycząca Holokaustu, szczególnie wśród młodych Niemców jest dość powierzchowna, natomiast wiedza dotycząca zbrodni wobec innych narodów w zasadzie nie istnieje.

Zdaniem dr. Lubeckiej mimo starszego wieku oskarżonych należy im wytaczać procesy, ponieważ wymaga tego poczucie sprawiedliwości wobec ofiar. „Zbrodnie trzeba nazwać i podać nazwiska zbrodniarzy. Obecnie w Niemczech toczy się kilkanaście takich procesów, a w ostatnich latach udało się postawić przed sądami m.in. Iwana vel Johna Demianiuka, strażnika z Sobiboru (2011 r.), Oskara Gröninga, strażnika i księgowego z Auschwitz (2015 r.), w grudniu 2022 r. skazano sekretarkę komendanta KL Stutthof Irmgard Furchner na karę dwóch lat więzienia” – wymienia historyczka z IPN.




„Zbrodnie trzeba nazwać i podać nazwiska zbrodniarzy”. A jak to wygląda w rzeczywistości? | Niezalezna.pl






piątek, 24 listopada 2023

Lepszość





"Jedynym sposobem, w jaki społeczeństwo może żyć przez dowolny czas bez przemocy, jest ustanowienie sprawiedliwości społecznej, a sprawiedliwość społeczna wydaje się każdemu człowiekowi niesprawiedliwością, jeśli jest przekonany, że jest lepszy od swoich sąsiadów."


Bertrand Russell




młoda kobieta:

"jeśli prawdą jest to, co napisałeś w Werwolfie - to znaczy, że my wszyscy jesteśmy głupi!!"


Czyż to nie wspaniała wiadomość ??!!

już nie musisz się bać, że ktoś pewnego dnia przyłapie cię na byciu głupim - bo to już się stało!


JUŻ NIE MUSISZ SIĘ BAĆ!!

Czy świat się skończył?
Czy ziemia zadrżała w posadach?
Tsunami zmiotło całe życie na planecie?

Każdy okazał się być głupim....


[tu potrzeba rozszerzyć opis - ale ciągle nie mam na to weny...]


ale każdy jest inny, co nie znaczy gorszy

inny to inny



tak więc

nikt z was nie jest lepszy jeden od drugiego

i to jest podstawa do zbudowania zdrowych relacji w społeczeństwach

i między społecznościami - sąsiednimi narodami,  a potem - na całym świecie








Pełna cytacja

tłumaczenie automatyczne

━━


„Jeśli chcesz zostać filozofem, musisz starać się, jak najdalej, pozbyć się przekonań, które zależą wyłącznie od miejsca i czasu Twojej edukacji oraz od tego, co powiedzieli Ci rodzice i mistrzowie szkoły. Nikt nie może tego zrobić całkowicie i nikt nie może być doskonałym filozofem, ale do pewnego momentu wszyscy możemy to osiągnąć, jeśli tego chcemy. „Ale dlaczego mielibyśmy tego chcieć? ” możesz zapytać.

Jest kilka powodów.

Jedną z nich jest to, że irracjonalne opinie mają wiele wspólnego z wojną i innymi formami przemocy.

Jedynym sposobem, w jaki społeczeństwo może żyć przez dowolny czas bez przemocy, jest ustanowienie sprawiedliwości społecznej, a sprawiedliwość społeczna wydaje się każdemu człowiekowi niesprawiedliwość, jeśli jest przekonany, że jest lepszy od swoich sąsiadów.

Sprawiedliwość między klasami jest trudna tam, gdzie jest klasa, która uważa, że ma prawo do czegoś więcej niż proporcjonalnego udziału władzy czy bogactwa. Sprawiedliwość między narodami jest możliwa tylko dzięki mocy neutrali, ponieważ każdy naród wierzy w swoją wyższą doskonałość.

Sprawiedliwość między wyznaniami jest jeszcze trudniejsza, ponieważ każde wyznanie jest przekonane, że ma monopol na prawdę najważniejszych ze wszystkich tematów. Coraz łatwiej byłoby układać spory po przyjacielsku i sprawiedliwie, gdyby filozoficzne poglądy były szeroko rozłożone. „



— Bertrand Russell The Art of Philosophising: And Other Essays (1968), Essay I: The Art of Rational Conjecture (1942), s. 9
━━
Eseje znalezione w tej książce zostały napisane przez Bertranda Russella podczas II wojny światowej. W tamtych latach autor wykładał filozofię na uniwersytetach amerykańskich, wywierając coraz większy wpływ na amerykańską populację studentów.



tekst oryginalny



“The only way in which a society can live for any length of time without violent strife is by establishing social justice, and social justice appears to each man to be injustice if he is persuaded that he is superior to his neighbors.“


Bertrand Russell


Full citation
━━
“If you wish to become a philosopher, you must try, as far as you can, to get rid of beliefs which depend solely upon the place and time of your education, and upon what your parents and school- masters told you. No one can do this completely, and no one can be a perfect philosopher, but up to a point we can all achieve it if we wish to. “But why should we wish to?” you may ask. There are several reasons.
One of them is that irrational opinions have a great deal to do with war and other forms of violent strife. The only way in which a society can live for any length of time without violent strife is by establishing social justice, and social justice appears to each man to be injustice if he is persuaded that he is superior to his neighbors.
Justice between classes is difficult where there is a class that believes itself to have a right to more than a proportionate share of power or wealth. Justice between nations is only possible through the power of neutrals, because each nation believes in its own superior excellence. Justice between creeds is even more difficult, since each creed is convinced that it has a monopoly of the truth of the most important of all subjects. It would be increasingly easier than it is to arrange disputes amicably and justly if the philosophic outlook were more wide-spread.“
Bertrand Russell, The Art of Philosophizing: And Other Essays (1968), Essay I: The Art of Rational Conjecture (1942), p. 9
━━
The essays found in this book were written by Bertrand Russell during the Second World War. In those years the author was teaching philosophy at US universities, exercising a growing influence on America’s student population.








czwartek, 23 listopada 2023

Po wyborach...




przedruk






22.11.2023


Co stało za wyborczymi decyzjami części Polaków?

Lubach: „Uciekali od elementarnej logiki”



Wyniki ostatnich wyborów ujawniły kilka interesujących zjawisk, z których najważniejszy wedle mnie objaw jest zaiste zadziwiający – chęć zjedzenia ciasteczka i posiadania go nadal. Oto wedle powyborczych sondaży większość Polaków chciałaby kontynuacji działań Zjednoczonej Prawicy praktycznie we wszystkich sferach – politycznej, społecznej, gospodarczej, militarnej – a zarazem, co świadczy o elementarnym braku logiki, odsunęła ją od władzy na rzecz tych, którzy otwarcie zapowiadali odwrócenie tu wektorów o 180 stopni - pisze w najnowszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie Jerzy „Bayraktar” Lubach



Niezalezna.PL


Powoduje to poważny kłopot przy planowaniu oporu społecznego i politycznego wobec zamierzeń partii rwących się do władzy nad państwem, którego demontaż zapowiadają, gdyż opracowanie jakiejkolwiek strategii zakładać musi wykryty i zdefiniowany przez starożytnych myślicieli związek przyczynowo-skutkowy, tymczasem wygląda na to, że nie tylko w Polsce u sporej części wyborców to podstawowe dla świadomego życia zjawisko po prostu nie istnieje.


Ucieczka od logiki

W tej sytuacji zarzucanie dotychczas rządzącym, że nie dotarli ze swym przekazem a to do „młodych”, a to „przedsiębiorców”, a to mitycznych „ludzi środka”, jest bez sensu, skoro duża część tych grup w nadziei na ciasteczko jeszcze lepsze wybrała klikę zapowiadającą, iż ciasteczka zostaną odebrane i skonsumowane przez „swoich”, a zamiast nowych frykasów czeka wyborców nowej władzy zaciskanie pasa. Pisałem niedawno, że myślenie boli, ale unikanie go zaboli uprawiających ucieczkę od logiki jeszcze bardziej.

Żerowanie na emocjach elektoratu słabo ogarniającego całokształt nie jest li tylko polską specyfiką, a stało się o wiele łatwiejsze, odkąd od ponad stu lat fundamenty kultury zachodniej są z zajadłością podważane przez wszelakich samozwańczych „inżynierów dusz”, od bolszewików i narodowych socjalistów zwanych dla niepoznaki nazistami, przez neomarksizm wyrażany we wciskanych nam dziś na siłę antyludzkich ideologiach, a właściwie quasi-religiach: klimatyzmu, genderyzmu, przebudzeń, wykreśleń kulturowych etc. Właśnie „cancel culture” najlepiej i to dość otwarcie definiuje ich cel – wykreślenie ze świadomości dzisiejszej ludzkości całego bagażu jej doświadczeń, z religią, filozofią, tradycją na czele.

Efekty są: już od czasów tzw. oświecenia XVIII w. poniewierana i spychana na coraz większy margines wiara chrześcijańska przestała w istocie wpływać na wybory większości ludów europejskich, a wbrew oczerniaczom religia dawała spójny system logiczny, porządkujący życie społeczeństw, co było nader korzystne zwłaszcza w przypadku mniej rozgarniętych ich członków, bo nie musząc natężać umysłów, żyli sobie w świecie logicznie urządzonym. Skoro z tego świata wyrwano trzymające cały gmach filary, to co prawda runie on na głowy nam wszystkim, ale do czasu korzystają na tym manipulanci.


Zniewoleni i samozniewoleni

A manipulowanym można wcisnąć to, co wygodne – np. pedagogikę wstydu, gdy dumne dzieje narodu przedstawia się jako haniebne, więc po co nam duża dobra armia, czyżby do podboju mniejszości niegdyś uciśnionych w rozpasanej szlacheckiej Rzeczypospolitej? Na obchodach Narodowego Święta Niepodległości 11 listopada prezydent Andrzej Duda podkreślił w swoim przemówieniu:
„Straciliśmy ją przez warcholstwo, zdradę, głupotę, zacietrzewienie, przez tyle naszych narodowych przywar, które spowodowały, że Polska z jednego z największych i najsilniejszych państw w Europie, tej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a w istocie wielu narodów, stała się państwem upadłym, które zostało rozdarte przez sąsiednie mocarstwa”

To prawda, ale warto też przypomnieć, jak po odrodzeniu tej niepodległości nasi dziadowie radzili sobie ze spadkiem po obcej i wrogiej narodowi władzy, wspieranej też masowo przez wewnętrznych kolaborantów, dla których poczucie narodowe nie istniało, bo wszak „polskość to nienormalność”. Niemal zaraz po objęciu sterów nawy państwowej Józef Piłsudski zapowiedział:
„Sobór na placu Saskim zniesiemy z oblicza ziemi, ażeby śladu po nim nie pozostało. Jakże można tolerować zabytek, który by przyszłym pokoleniom przypominał, żeśmy dźwigali na swoich barkach jarzmo ucisku; niech wszelki ślad niewoli zginie w Warszawie, niech przyszłe pokolenia nie ujrzą w Warszawie śladu niewoli i klęski narodu”

I ten symbol zniewolenia carskiego – sobór – pracowicie rozebrano w ciągu trzech lat do roku 1926, a Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina też w sercu polskiej stolicy stoi, stoi, stoi...

„A mury rosną, rosną, rosną...” – by posłuchać barda, czyli wieszcza na naszą miarę – z gitarą, w świetle reflektorów, otoczonego grupą fanów. Bywałem na koncertach Jacka Kaczmarskiego, gdzie podobnie jak w przypadku wielkich bardów rosyjskich – Wertyńskiego, Okudżawy, Wysockiego – magnetyzm wykonania często o dziwo zasłaniał główną myśl. Gdy się czyta same teksty ich pieśni, widać wpływ magii osobowości pieśniarza na odbiór słuchacza – to oczywiście całkiem dobra poezja, ale jednak nie najwyższego lotu, to ich natchnione wykonanie dodawało jej skrzydeł. Kaczmarski jest zupełnie innym przypadkiem – ma podobną magię sceniczną, śpiewa własne teksty, ale gdy się je czyta oddzielnie od wykonania, okazują się one wielką i wyrafinowaną poezją. Która wieszczy tak samo jak Mickiewicz, Słowacki, Norwid czy bliżej nam: Lechoń i Wierzyński.


Dlaczego mury, które runęły, rosną?

Tym pytaniem nie zaprzątaliśmy sobie głowy za karnawału Solidarności, nie trzeźwego sceptycyzmu było nam wtedy trzeba, ale napędu do dalszej walki. I nie było to niesłuszne, bo zdławienie tego bojowego ducha przez teatrzyk kukiełkowy okrągłego stołu pokazało, jak to strasznie będzie się odbijać przez całe dekady niby niepodległej i suwerennej. Pozbawienie narodu ambicji i wielkich perspektyw nieuchronnie prowadzi do jego skarlenia, co wygodne jest dla potężnych sąsiadów i kolaborantów w ich imieniu zarządzających taką w istocie prowincjonalną gubernią, a nie żadną wbrew nazwie Rzecząpospolitą.


W 1919 r. naczelnik państwa Józef Piłsudski w trakcie walki o kształt Rzeczypospolitej odradzanej wyrzekł znamienne słowa, które mogą nam tu wiele wyjaśnić:

„Tak polityki prowadzić nie można. Jak to, mamy takie nieocenione chwile, taką wspaniałą okazję dokonania na wschodzie wielkich rzeczy, zajęcia miejsca Rosji, tylko z odmiennymi hasłami, i wahamy się? Boimy się dokonać czynów śmiałych, choćby wbrew koalicji, podczas gdy tą drogą możemy sobie dać radę wobec takich wrogów, jakim jest Republika Sowiecka. Potrzeba nam więcej wiary w nasze siły i więcej odwagi, inaczej zginiemy i nie zdołamy spełnić naszego zadania, i tak odgraniczyć Polskę od wrogów, żeby mogła wielkość swą wypisać nie drogą rewolucji i strasznych eksperymentów wschodu, lecz drogą ewolucji.



Piętno niewoli kołacze nam w duszach. Mimo tysiącznych dowodów, jak potężna jest siła kultury polskiej i ile zdziałała ona w ostatnich latach – podczas których Polska jako państwo już nie istniała – boimy się dać jej zadania zbyt wielkie teraz, gdy siła kultury poparta została przez państwowość. I cóż z tego, że nasze pokolenie jest zgniłe, spodlałe w kolebce niewoli, za nim przyjdą nowe pokolenia i upomną się o warunki egzystencji lepsze niźli te, jakie niektórym z naszych obecnych tchórzów zdają się wystarczać”.

I te pokolenia przyszły, Kolumbowie rocznik 20, ludzie Solidarności, ale zawsze były zaciekle zwalczane, prześladowane i niszczone przez wrogów zewnętrznych i wewnętrznych. Cytowałem już gorzką refleksję anonimowego internauty:

„Kiedyś nie mogłem zrozumieć, jak te mendy doprowadziły do rozbiorów Polski, a teraz widzę w telewizorze te mordy i już wiem”.

Bo jak niegdyś w „Kantyczce z lotu ptaka” śpiewał Kaczmarski z Gintrowskim i Łapińskim:

„Co nam hańba, gdy talary
Mają lepszy kurs od wiary!
Wymienimy na walutę
Honor i pokutę…”.

Trzeba z bólem przypomnieć, że kolejne rozbiory Rzeczypospolitej niestety zatwierdzał sprzedajny polski Sejm. Czy zezwolimy i teraz lege artis na kolejny rozbiór?



------



Dewolucja jest procesem, a nie stanem. 

Jest procesem decentralizacji i dekoncentracji władzy.

Jest procesem dynamicznym, nie zaś stanem niezmiennym i nieelastycznym. 












DEWOLUCJA – swoiste przekazanie władzy przez władzę centralną podległym jej instytucjom regionalnym. 

Organy powstałe w wyniku d. tworzą więc pośredni szczebel pomiędzy władzą centralną a lokalną. D. różni się od federalizmu tym, że mimo iż terytorialna jurysdykcja może być podobna, organy powstałe na skutek d. nie są suwerenne – ich obowiązki i kompetencje pochodzą od władzy centralnej i są przez nią określane. 

W państwie federalnym istnieje jasny podział kompetencji między federację a części składowe, powiązany z oddaniem na niższy szczebel suwerennej władzy w wyraźnie wyznaczonych zakresach. W przypadku d. nie następuje przekazanie ani podział suwerennej władzy. D. administracyjna, która stanowi najbardziej ograniczoną formę, oznacza tylko, że instytucje regionalne realizują programy polityczne przygotowywane i zatwierdzane gdzie indziej. 

D. legislacyjna – czasem zwana autonomią – obejmuje utworzenie pochodzących z wyborów zgromadzeń regionalnych, mających kompetencje w zakresie kształtowania polityki oraz elementy fiskalnej niezależności. 

Małgorzata Kaczorowska podkreśla, iż pojęciem dewolucji (devolution) określa się szczególny proces decentralizacji w Zjednoczonym Królestwie polegający na przekazaniu podporządkowanemu organowi pochodzącemu z wyborów, przeprowadzanych według kryteriów geograficznych, funkcji wykonywanych dotychczas przez ministrów i Parlament Zjednoczonego Królestwa. W wyniku reformy dewolucyjnej wprowadzono wybierane w wyborach powszechnych regionalne zgromadzenia przedstawicielskie w Szkocji, Walii i Irlandii Północnej. 

D. jest procesem, a nie stanem. Jest procesem decentralizacji i dekoncentracji władzy. Jest procesem dynamicznym, nie zaś stanem niezmiennym i nieelastycznym. 

Istota d. polega na tym, iż władza zostaje w tym procesie przekazana, nie zaś oddana, gdyż suwerenny parlament Zjednoczonego Królestwa nie wyrzeka się ostatecznie swojej władzy.

(jak teraz w UE? - MS)

 David Simpson definiuje d. jako delegację władzy rządu centralnego bez rezygnowania z jego suwerenności. Pozwala to na zachowanie prawa do cofnięcia w każdej chwili uprawnień przekazanych w drodze dewolucji regionalnemu parlamentowi czy zgromadzeniu. Dotąd w języku polskim mianem d. zwykło się określać przeniesienie – na żądanie strony – kompetencji do rozstrzygnięcia sprawy z jednego organu administracyjnego na inny, zwykle nadrzędny [ J.G .Otto ].



Literatura: 

A. Heywood, Politologia, Warszawa 2006

J. Szymanek, M. Kaczorowska, A. Rothert, Ewolucja, dewolucja, emergencja w systemach politycznych, Warszawa 2007 

piątek, 17 listopada 2023

Nauka jazdy

 

Jak to czytam, zaraz przypominają mi się różne inne "dobre" rady pozbawione racjonalnego myślenia, jak np. 

"dziurawe drogi są dobre, bo wymuszają spowolnienie ruchu", albo

"odblaski ratują życie", zamiast -  "rozwaga ratuje życie"... 



czy w przypadku tej książki, aby nie....  













przedruk



Książka Sobiesława Zasady zepsuła kierowców w Polsce. 
Dziś powinni się jej wystrzegać




Jadący za wolno powodują zagrożenie; trzeba uczyć się wchodzić w poślizgi; im lepszy kierowca, tym szybciej może pojechać i na więcej pozwolić sobie na drodze – te zdania jak mantrę do dziś powtarza wielu polskich kierowców. Nie wymyślili sobie tego sami. Za część tych groźnych przekonań odpowiada książka „Prędkość bezpieczna”, którą – jako poradnik – jeszcze w PRL zaserwował rodakom kierowca rajdowy Sobiesław Zasada. Książka była wówczas bestsellerem, wznawiano ją wiele razy. A jeszcze w 2009 r. „Auto Świat” reklamował stanowiący jej kontynuację i rozszerzenie tytuł: „Szerokiej drogi – doskonalenie techniki jazdy” (w niej Zasada dodał już wiele zastrzeżeń uczulając bardziej kierowców na to, że nie są sami na drodze, ale nadal nie zrezygnował np. z proponowania uczenia wychodzenia z poślizgów).

Zaznaczę od razu – nie przypisuję żadnej winy Zasadzie, który pół wieku temu z najlepszymi intencjami przekazał w popularny sposób rodakom swoją wiedzę na temat prowadzenia pojazdów. Innych porad wówczas w ogóle nie mieli. W tamtych czasach publikacja była więc dla ludzi siadających za kierownicę czymś bardzo cennym. Część przekazanej w niej wiedzy broni się zresztą do dziś – rajdowiec uczył bowiem m.in. jak i dlaczego należy zajmować poprawną pozycję za kierownicą, jak hamować, by nie wpadać w poślizgi (i to w zależności np. od poruszania się samochodem z silnikiem dwusuwowym czy czterosuwowym); uczył, jak poprawnie trzymać ręce na kierownicy; czy chwalił zapinanie pasów jako redukcję obrażeń przy wypadku a także jako pomoc w dopasowaniu się do fotela i zabezpieczeniu przed utratą kontroli nad kierownicą w nagłych przypadkach.

Niestety – dziś wiemy to bardzo dobrze – Zasada jako kierowca sportowy podpowiadał cywilom elementy rajdowej jazdy. I to był potężny błąd.

W wydanej po raz pierwszy w 1970 r. książce napisał we wstępnie profetyczne zdanie: „Zmieniają się czasy, zmieniają się pojęcia. To, co przed laty było pewnikiem, ba! dogmatem — dziś jest nic do przyjęcia”. Po 50 latach ono komentuje samą książkę Zasady, w której przedstawione przez niego porady są dziś nie do przyjęcia – bo na drodze mogą tylko zaszkodzić.

Warto więc zdementować część mitów z tej publikacji, które – na nieszczęście – są w Polsce powtarzane do dziś jako dobre podejście do kierowania samochodem.

Skąd się biorą wypadki

Jedną z największych słabości „Szybkości bezpiecznej” już nawet pół wieku temu, było przekonanie jej autora o tym, że wypadki biorą się w ogromnej części z tego, że ktoś był za słabym technicznie kierowcą. Sobiesław Zasada błędnie uważał – i zdecydowanie miała na to wpływ jego kariera w motosporcie – że zamiast unikać zagrożenia i zbliżać się do krawędzi umiejętności, trzeba po prostu podnosić umiejętności za kółkiem, by móc wydostawać się z tarapatów. W dzisiejszych czasach takie podejście do jeżdżenia po drogach na co dzień trudno uznać za inne niż szalone.

„Gdyby nawet wszystkie warunki bezpośrednio poprzedzające wypadek, jak: zbyt szybka jazda, złe warunki atmosferyczne, słaba widoczność, niespodziewana przeszkoda itp. — były zachowane i przeanalizowalibyśmy co w danym momencie kierowca czy kierowcy mogli zrobić, aby zapobiec tragedii, to wniosek nasunie się sam — po prostu zabrakło umiejętności. Nie uważam, że każdy kierowca musi i bezwzględnie powinien być wirtuozem kierownicy. Nie każdy ma dosyć talentu. Niekoniecznie trzeba być w każdej dziedzinie doskonałym. Ale na pewno każdy z nas może podnieść swoje kwalifikacje prowadzenia wozu. I o to w mojej książce chodzi” – pisał Zasada we wstępie.

Sam w książce był w tym podejściu zresztą niespójny. Z jednej strony wyśmiewał męskie zacięcie, by na drodze udowadniać sobie, kto jest większym kozakiem i pobije rekord trasy, z drugiej – namawiał do wręcz sportowego podejścia do jazdy i nie widział nic złego w tym, że nawet dla niego samego na zwykłych drogach kończyło się ono wylądowaniem poza jezdnią.

Pisał więc tak: „Analizowałem setki przeróżnych wypadków drogowych. Wiele z nich skończyło się tragicznie. Ponad 50 proc. przyczyn wypadków określa się powszechnie >>samochód wpadł w poślizg<<. Ale w większości tych wozów siedzieli za kierownicą kierowcy dobrzy, tylko… nie przyzwyczajeni do poślizgów. Strach sparaliżował im ruchy”.

A w innym miejscu przyznawał, że nawet on sam przekroczył swoje umiejętności, bo pokonała go własna ambicja pojechania szybciej, co skończyło się wypadnięciem z drogi na pole czy uderzeniem w pryzmę żwiru przykrytym na poboczu śniegiem.

Jeśli więc diagnoza była zła (że wypadki to efekt słabego wytrenowania kierowców), to i rozwiązania serwowane przez Zasadę nie mogły być trafne.

MIT 1. Jazda cywilna czy rajdowa – bez różnicy

Jednymi z najbardziej wstrząsających dziś słów są w książce te, w których kierowca rajdowy utożsamiał prowadzenie pojazdu z jazdą sportową.

„Właściwie nie różnicuję jazdy na >>rajdową<< (poza pewną, ma się rozumieć, jej specyfiką) i >>codzienną<<. Rozróżniam raczej jazdę dobrą i złą. Z różnymi punktami docelowymi: dojazdem do miejsca pracy czy dojazdem na metę etapu. Oczywiście z różnicy w tych punktach docelowych wynikają różnice czysto formalne — ale sposób jazdy, jej styl i umiejętności kierowcy są zawsze tylko dobre lub złe. A powinny być na swój sposób doskonałe”.

Pół wieku temu Zasada mówił o podobnej jeździe pod względem techniki prowadzenia pojazdów, bo w autach nie było żadnych systemów, które dziś mamy. Natomiast dziś oczywistym jest to, iż jazda codzienna różni się od jazdy rajdowej. Bo ich cel jest inny. W jeździ codziennej celem jest bezpieczne dojechanie do miejsca, do którego zmierzamy. W jeździe sportowej celem jest jak najszybsze dojechanie do mety.

MIT 2: Najważniejsze to trenować manewry i jazdę sportową

Sobiesław Zasada wpajał polskim kierowcom, że to, jak dobrymi będą, zależy od tego, jak mocno będą ćwiczyć manewry samochodem i jak będą w nich stawać się coraz lepsi.

Pisał więc: „Zgodnie z moim najgłębszym przekonaniem twierdzę, iż każdy kierowca obdarzony odrobiną odpowiedzialności powinien uczyć się stale. Uczyć się, to znaczy trenować. A trenować, to znaczy wielokrotnie powtarzać dany manewr lub jeden jego elementów. Powtarzać świadomie: z analizą popełnionych błędów i z troską o ich eliminację przy następnym powtórzeniu”

Współczesne samochody są wyposażone w systemy bezpieczeństwa, które pewne rzeczy robią już za nas. Zawodnik motosportu musi trenować, natomiast zwykły kierowca przede wszystkim musi budować świadomość, że jest tylko częścią ruchu drogowego, jednym z jego elementów. Zatem dobry kierowca musi wiedzieć, że to, co dzieje się na trasie nie zależy tylko od tego, jak on coraz lepiej potrafi wjechać w zakręt, tylko od przewidywania i rozumienia, że wokół są tylko ludzie, którzy mogą też popełniać błędy. Oczywiście, ciągły rozwój techniki kierowania też jest istotny. Wystarczy zapytać polskich instruktorów doskonalenia techniki jazdy o to, jak często ludzie, którzy uzyskali uprawnienia do kierowania przed istnieniem systemu ABS do dziś w autach z ABS hamują… pulsacyjnie.

Autor książki „Prędkość bezpieczna” szedł jednak dużo dalej. I proponował kierowcom opanowywanie elementów jazdy sportowej. Oto kilka cytatów poświęconych właśnie temu:

„Dobra jazda nie polega na nerwowym rzucaniu wozem, gwałtownym hamowaniu, raptownym przyspieszaniu. Polega ona na maksymalnie wytresowanej koordynacji ruchów i na uzyskanej w ten sposób płynności jazdy. Aby osiągnąć wysoki poziom techniki prowadzenia pojazdu, warto opanować wiele elementów jazdy sportowej. Pozwoli nam to posiąść pełną kontrolę samochodu i doskonale z nim się zespolić”.

„Uważam, że nawet ten, kto nic ma zamiaru startować w zawodach samochodowych, nie powinien pozostawać obojętny na zdobycze i doświadczenia tej dyscypliny. Naśladownictwo i przejmowanie techniki zawodniczej podniesie kwalifikacje i pozwoli na coraz bardziej bezpieczną jazdę”.

„Słyszy się często zastrzeżenia, iż pisanie o jeździe sportowej nie prowadzi do niczego dobrego, bo kierowcy doszlifują technikę i zaczną jeździć szybko. Najważniejsze jest, aby jeździli dobrze, świadomie i, jeśli szybko, to z szybkością bezpieczną.”

I nie ma nic złego w tym, by umieć pojazd prowadzić dobrze. Jednak na drodze przede wszystkim trzeba umieć jechać spokojnie. Najważniejszym jest zachować odpowiedni odstęp. Trzeba jechać wolniej, bo to pozwala „kupić sobie czas” na sytuacje trudne. Gdy dochodzi do utraty panowania nad pojazdem, ludzie zwykle mówią, że zabrakło im już czasu na reakcję. I przeciętny kierowca powinien sobie taki zapas zrobić. Zatem nie doskonała jazda sportowa – docieranie do krawędzi umiejętności – liczy się w codziennej jeździe, tylko prowadzenie poniżej swoich możliwości.

Skandynawowie sprawdzili też już lata temu, że szkolenie cywilnych kierowców do jak najlepszego wykonywania manewrów, prowadzi jedynie do coraz większego zaufania we własne możliwości i podejmowania coraz większego ryzyka na drodze. Efekt był opłakany. Dlatego w obowiązkowych praktycznych szkoleniach młodych kierowców np. w Szwecji wprowadza się auto z kursantem w poślizg nie dlatego, by uczyć go wychodzenia z tej sytuacji, ale po to, by pokazać mu, iż nie powinien przeceniać własnych możliwości i nie wpadać w poślizg, bo w większości sytuacji sobie nie poradzi.

Kierowca bezpieczny to taki, którego prawie w ogóle nie ekscytuje to, że jedzie samochodem, po prostu przemieszcza się tak, jakby jechał autobusem. Ten, kto ma „benzynę we krwi” – co często używane jest w Polsce jako określenie cechy, z której należy być dumnym – będzie miał skłonność do ryzykowania, gdy prowadzi auto. Mówi o tym wiele badań.

MIT 3: Szybkość nie jest zła

Jeden ze szkodliwych mitów Zasady został zawarty już w tytule książki. Rajdowiec uważał, że istnieje „szybkość bezpieczna”. Tę rozumiał nie jak dziś – jako dostosowanie prędkości do warunków na drodze oraz jako obniżanie limitów prędkości (na całym świecie dziś zmniejsza się prędkości w miastach do docelowych 30 km/h, a nawet na drogach pozamiejskich – we Francji czy Hiszpanii jest to już maksymalnie 80 km/h).

Zasada uznawał, że bezpieczna prędkość to taka, która zależy od warunków na drodze, sprawności auta i umiejętności kierowcy. I tu miał rację. Jednak szedł za daleko i twierdził, że ten, kto prowadzi lepiej niż inni, może pozwolić sobie na jazdę szybszą – taką, na granicy przyczepności kół.

„Nie jestem przeciwnikiem szybkiej jazdy. Jestem — i muszę być — zdecydowanym przeciwnikiem jazdy niebezpiecznej. Proponuję więc odtąd wprowadzenie do stałego użytku terminu „szybkość bezpieczna”. Termin ten oznacza szybkość względną, szybkość zależną od umiejętności kierowcy, sprawności jego wozu i sytuacji na drodze. Jest to wyliczenie generalne, zawierające w sobie wszystkie, wynikające z tych trzech elementów, konsekwencje. Czyli szybkość bezpieczna to taka, na jaką może sobie w danych okolicznościach pozwolić konkretny kierowca na określonym samochodzie”.

„Szybkość bezpieczna, jak każde pojęcie, ma granice. Tylko bardzo dobry kierowca może sobie pozwolić na prowadzenie wozu na górnej granicy teoretycznej szybkości bezpiecznej — jak mówimy o samochodzie — na granicy przyczepności kół”.

„Nieważna jest więc szybkość bezwzględna, ważna jest szybkość bezpieczna w stosunku do umiejętności kierowcy”.

„Musimy rozróżnić trzy sposoby jazdy samochodem, sam jeżdżę tymi trzema sposobami: 1 – jazda normalna, 2 – jazda szybka, 3 – jazda wyścigowa”.

Po 50 latach dowodów i badań założenia bezpiecznej jazdy mówią zupełnie odwrotnie: wolniej to znaczy bezpieczniej. Wolniejsza oznacza większe bezpieczeństwo. Dobrze obrazuje to puszczany teraz w telewizjach spot Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu drogowego, w którym ktoś ma pierwszeństwo ale jedzie trochę za szybko i po błędzie innego kierowcy, nie jest już w stanie ocalić ich obu przed wypadkiem.

W innym miejscu książki Zasada pisze wprost, że im lepsze umiejętności kierowcy, tym szybciej pokonuje od daną trasę. I znów – to może być prawdą w motorsporcie. W cywilnej jeździe nie należy dojechać do celu szybciej, niż regulują to ograniczenia prędkości na całej trasie.

Do tego wszystkiego polski rajdowiec dorzucał inny mit, który też pokutuje do dziś i pojawia się w wielu internetowych dyskusjach. Bo skoro dla Zasady dobry kierowca jeździł szybciej, to z drugiej strony – ten, który jeździł wolno, był kierowcą złym.

„Bywa nawet, że jazda stale zbyt wolna jest jazdą w dalszych skutkach również niebezpieczną. Kierowca jeżdżący zbyt wolno jest ze swojej przesadnej ostrożności zadowolony, a nawet dumny. W ten sposób popada w samouspokojenie. Ale kiedy znajdzie się w sytuacji trudnej, wokół jadących z normalną szybkością samochodów, przemykających się przechodniów, sunących z boku tramwajów, a jeszcze zobaczy milicjanta na skrzyżowaniu, to wtedy, przy słabych umiejętnościach, traci głowę, a do akcji włącza się panika: uciec, za wszelką cenę wyplątać się z tłoku. I ten wolno jeżdżący nagle dodaje ostro gazu..” – fantazjował Sobiesław Zasada w 1970 r.

Na koniec garść wstrząsających cytatów, które przekonywały – i to też jest niebezpieczne przekonanie trwające wśród polskich kierowców do dziś – że kto umie lepiej kręcić kierownicą i operować pedałami, ten na drodze może sobie pozwolić nawet na łamanie pewnych reguł:

„Można sobie pozwolić na łamanie pewnych obowiązujących prawideł, ale 75 wyłącznie wówczas, gdy dokładnie wiadomo co z tego wyniknie, i wiadomo, że konsekwencje będą takie, jakie kierowca sobie zamierzył”.

„Jedno jest pewne: w miarę zdobywania umiejętności wolno coraz więcej”.

„Kto zna swój wóz, wie, że w danych warunkach może sobie pozwolić na to, w innych na tamto — a w ogóle we wszystkich przypadkach, w miarę zaawansowania w solidnym treningu, może sobie bezpiecznie pozwalać na coraz więcej”.

„W wyjątkowych okolicznościach, przy znakomitej widoczności, do pewnego stopnia dopuszczalne jest ścinanie zakrętów tam, gdzie nie ma na drodze namalowanej linii ciągłej — i to zakrętów idących w prawo, bo ścinając zakręt w prawą stronę, nikomu nie zagrażam”.

MIT 4. Trzeba się nauczyć jazdy w poślizgu

Kolejny mit z książki sprzed pół wieku odżywa z każdym pierwszym opadem śniegu. To wówczas parkingi czy małe uliczki są miejscem dla młokosów, którzy próbują na nich „latania bokiem”. Wielu kierowców jest gotowych bronić tych zachowań i udowadniać, że tak się młodzi „uczą” poślizgów, dzięki czemu będą mogli zapanować nad autem w trudnej sytuacji. To mit prosto z książki Zasady, który dziś rugowany jest z dróg mandatami sięgającymi 5 tys. zł.

W jego czasach tacy kierowcy byli nieliczni i nad tym ubolewał: „Unikatem jest kierowca, który po spadnięciu pierwszego śniegu wyjeżdża, przez nikogo nie przymuszany, na placyk wyodrębniony z ruchu. i tam przez szereg dni po pół godziny na różnych szybkościach skręca, hamuje, cofa, jednym słowem jeździ trochę >>jak dziki<<, bawi się, a w rezultacie ogromnie poważnie >>wchodzi w uderzenie<< na śniegu. A jest to jazda zupełnie inna niż na nawierzchni suchej i szorstkiej. Gdy taki unikalny kierowca wyjeżdża polem na miasto, jeździ już dość swobodnie, podczas kiedy inni ślizgają się nieporadnie i powodują dziesiątki mniejszych i większych kraks”.

Sobiesław Zasada przekonany był bowiem, że nauka jazdy w poślizgu jest niezbędnym elementem do opanowania. „Jeśli chce się jeździć szybko, a przy tym bezpiecznie, trzeba się nauczyć jazdy poślizgami” – twierdził. Widział w tym tylko zalety: „Nawet przy prędkościach rzędu osiąganych w jeździe codziennej, niesportowej, ale na trasie śliskiej, technika ta gwarantuje, jeśli nie całkowite przegnanie zmory wpadnięcia w niezamierzony poślizg, to w każdym razie zmniejszenie się jej do rozmiarów godziwych do przyjęcia; pomaga przy tym na pewno w jako tako spokojnym wyprowadzeniu tańczącego po drodze samochodu na właściwy tor jazdy”.

Pisał też:

„Poślizgi zmorą kierowców? Nie! Kierowcy niech tak nauczą się ślizgać, by ten manewr stał się ich przyjacielem”.

„Należy jednak umieć tak jeździć. Wtedy normalna jazda bezpoślizgowa stanie się parokrotnie bezpieczniejsza, gdyż wszelkie niespodziewane poślizgi z reguły nie będą kończyć się tragicznie”.

„Chciałbym, aby dla każdego z nas poślizg przestał być postrachem. Należy i trzeba pokonać barierę lęku przed poślizgami. Powinniśmy uświadomić sobie i przekonać się praktycznie, że poślizg nie prowadzi od razu do kraksy, a wyuczony może należeć do sposobu jazdy”.

„Chociaż jeżdżę dużo w lecie, to jednak co roku z nadejściem zimy muszę się przyzwyczaić do poślizgów w warunkach zimowych. Są one inne niż w lecie. Radzę więc wykorzystać każdą nadarzającą się okazję. Gdzie się da (nie w ruchu ulicznym!) starać się samochód zarzucić czy wprowadzić w poślizg i wyprowadzić go”.

„Zakręty w jeździe normalnej przejeżdżamy normalnie, stosując poślizg kontrolowany wyłącznie wówczas, gdy jest to niezbędnie konieczne. Bo przecież jazda takim poślizgiem jest jazdą rajdowo-wyścigową. Ja sam, jadąc z Warszawy do Krakowa, na trasie 300 kilometrów przejeżdżam poślizgiem zaledwie kilka zakrętów w lecie, w zimie pozwalam sobie na kilkanaście — nigdy nic przejeżdżam poślizgiem wszystkich, a nawet większości zakrętów”

„Pierwszy lód na drodze, jadę z Warszawy do Łodzi. Jadę po lodzie i na razie moja szybkość bezpieczna to 60 km/godz. Od tej szybkości w górę wóz zaczyna być nieposłuszny. Już po pół godzinie jazdy szybkość bezpieczna podnosi się do 70 km/godz. Po tygodniu „ślizgawki” nie mam problemów i jeżdżę po lodzie jak po zwykłej nawierzchni”.

Dlaczego dziś to herezja? Bo współczesne samochody uniemożliwiają wprowadzanie ich w poślizg, jest m.in. system stabilizacji toru jazdy, który odcina możliwość dodania gazu. To, o czym pisał Zasada, to technika stricte sportowa. A dziś nawet zawodnik motorsportu we współczesnym aucie wyścigowym nie ma już też możliwości wyłączenia wszystkich systemów.

Owszem, warto zimą sprawdzić pewne rzeczy na śniegu. Jednak nie chodzi o wyuczenie się jazdy kontrolowanym poślizgiem. Gdy spadnie śnieg, to warto, żeby kierowca np. na takim prywatnym parkingu zahamował i zobaczył, jak wydłuża się droga hamowania. Warto wejść w zakręt, zobaczyć jak zmieniły się warunki, jak zachowują się systemy. Jednak jazdę sporotową należy pozostawić sportowcom. Trudno to w Polsce może zrozumieć, bo jeszcze do połowy lat 90. kładło się nacisk na umiejętności i kompetencje tego rodzaju u kierowców. A obecnie jazda sportowa i ta zwykła, codzienna to dwa totalnie odmienne światy. Nie mają wiele wspólnego poza kilkoma rzeczami np. przyjmowaniem dobrej pozycji za kierownicą, czy patrzeniem dalej przed siebie na drogę.

MIT 5. Poślizg zimą? To uciekaj na pobocze

Każdy kierowca obecnie wie, że jedynym poprawnym zachowaniem przy wyczuciu, że auto zaczyna wpadać w poślizg, jest odjęcie nogi z pedału przyspieszenia. A gdy auto już w poślizg wpadło – trzeba awaryjnie hamować i kierować tam, gdzie chciałoby się podążać.

Tymczasem ponad 50 lat temu Zasada uczył kierowców, by… zjeżdżali na pobocze. „Rada generalna: cokolwiek złego dzieje się w czasie jazdy zimowej z samochodem — nie możemy sobie poradzić z jego tańcem, uślizgami, wóz wymyka nam się spod kontroli — z wyczuciem uciekamy na pobocze. Pobocze bowiem jest zawsze trochę zmarznięte, zawsze są tam jakieś grudki, okruchy ziemi, kamyki, a spowodowana nimi przyczepność, lepsza niż na środku drogi, pomoże nam samochód wyprowadzić. Przeważnie będzie to lepsze od ślizgawki na środku drogi”.

To, co opisał wówczas Zasada, to technika sportowa, nie dla zwykłego zjadacza chleba. Nikt nie powinien proponować tego przeciętnemu kierowcy. Dla przeciętnych kierowców instruktorzy doskonalenia techniki jazdy mają dziś inną receptę, gdy auto zaczyna wpadać w poślizg: hamuj, próbuj utrzymać auto na pasie ruchu. Dlaczego to wystarcza? Bo 99 proc. zwykłych kierowców i tak nie jest w stanie pojechać techniką sportową (a o współczesnych systemach w samochodach wspominałem już wcześniej).

Książka „Szybkość bezpieczna” dostępna jest już dziś prawie wyłącznie jako używana na internetowych aukcjach lub w antykwariatach. I tam rzeczywiście jest jej miejsce – jako ciekawostki dotyczącej pewnego etapu rozwoju motoryzacyjnego Polski. W żadnym wypadku nie powinna być już brana do ręki jako podręcznik pomagający stawać się lepszym kierowcom. A jeśli ktoś chce czytać Sobiesława Zasadę, ma do dyspozycji kilka jego książek dotyczących sukcesów sportowych. Te akurat nigdy się nie zestarzeją.

Łukasz Zboralski










sobota, 30 września 2023

Degradacja intelektualna




Poniżej precyzyjna wypowiedź Prof. Zybertowicza ws. degradacji intelektualnej na świecie.

Szukając jego oryginalnej wypowiedzi dla PAP natrafiłem na inne, równie ciekawe, tu fragmenty wypowiedzi:



11.12.2022







oraz:





"Doradca prezydenta RP Andrzeja Dudy uważa, że sztuczna inteligencja jest i będzie wykorzystywana przez zorganizowaną mniejszość, chcącą zapanować nad zdezorganizowaną większością. Za zorganizowaną mniejszością, zdaniem socjologa, stoją wysoko postawieni ludzie związani z Wielką Piątką bądź Big-Techem.

Zybertowicz kilkukrotnie w trakcie dyskusji zaznaczył, że grupie GAFAM [
Google, Amazon, Facebook, Apple, Microsoft] zależy przede wszystkim na kumulowaniu wszelkich danych, związanych z naszą obecnością w sieci. W opinii profesora, ten kto ma wiedzę o specyficznych cechach psychiki każdego człowieka z osobna, ten może władać ludzkimi zachowaniami do woli.


Zdaniem Zybertowicza, to właśnie wyspecjalizowane systemy tzw. słabej sztucznej inteligencji (m.in. algorytm rekomendacji Netflixa), odpowiadają za przechwytywanie i zarządzanie uwagą użytkowników. Systemy te mają także generować dezinformację, powodującą degradowanie kompetencji poznawczych i zawężenie spektrum ludzkich wyborów.


Socjolog przekonuje, że ostatecznym celem „gości z Big-Techu” jest podłączenie zdezorganizowanej większości do systemu cyfrowego całkowicie kontrolowanego przez zorganizowaną mniejszość. „Każdy będzie miał implant, który będzie zarządzał jego potulną wyobraźnią” – wyjaśniał Zybertowicz."





Właśnie o czymś takim pisałem w swoim ostatnim tekście pt. "Wielki eksperyment":


Kiedy za kilka lat, albo kilkadziesiąt, SI stanie się powszechne i zagości w każdym domu, to będzie mogło uczyć się od każdego człowieka na ziemi. Codziennie i za darmo będzie rejestrować każde twoje zachowanie. 


Jeśli SI jest w istocie siecią pochodzącą od jednego SI, to codziennie będzie poznawać - notować - zapamiętywać każde ludzkie zachowanie i reakcję - hurtowo - w ilościach miliardowych.


A jak już opanuje WSZYSTKIE ludzkie zachowania, łącznie z ich poszczególnymi "odmianami" charakterystycznymi dla danego człowieka, i będzie w stanie natychmiast na każdą ludzką reakcję odpowiedzieć - to wtedy nam pokaże, kto tu jest kim.






Na blogu wspominałem nie raz też o tym, że my nie jesteśmy zorganizowani, a przeciwnik - tak.
Na tym min. polega ich przewaga nad nami.

Poniżej dwa ze wspomnianych na wstępie tekstów.





Prof. Zybertowicz dla PAP:

30-09-2023 06:58




Coraz więcej naukowców zgadza się, że media społecznościowe zdegradowały zdolności intelektualne całego pokolenia. Bez podjęcia radykalnych działań, w systemie edukacyjnym, na poziomie kulturotwórczym oraz – zwłaszcza - regulacyjnym, nie sposób będzie tego procesu powstrzymać – uważa profesor Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta RP.


Media społecznościowe destrukcyjnie wpływają na potencjał kognitywny ludzkości, ponieważ są zarządzane przez algorytmy sztucznej inteligencji, które preferują sprymitywizowane narracje, ciągłe informacyjne przeciążanie ludzi, przebodźcowywanie ich - w sumie uzależnianie od ciągłego strumienia informacji, które łącznie nie układają się w żadną sensowną wiedzę o świecie - podkreśla w rozmowie z PAP prof. Zybertowicz.


W jego opinii powoduje to tracenie zdolności do tzw. pracy głębokiej, będącej "kluczową dla całego dorobku intelektualnego i moralnego ludzkości". Jedną z jej cech jest umiejętność trwałego skupienia się na jakimś zagadnieniu, mimo że przez dłuższy czas nie otrzymuje się z tego powodu gratyfikacji.


"Praca głęboka polega na przejściu przez fazę mozołu, czasami długiego, czasami metodą prób i błędów, zanim odniesie się sukces. A media społecznościowe, poprzez lajki, dźwięki, światełka, filmiki, tik-toki, oferują bodźce, dają poczucie sukcesu mózgowi, radość, ekscytację, by podtrzymać zaciekawienie z sekundy na sekundę" - powiedział profesor.

Jak dodał, w wyniku rewolucji cyfrowej, a następnie gwałtownego rozwoju AI "bardzo niebezpiecznie zbliżyły się do siebie dwie krzywe: jedna to wzrost możliwości intelektualnych i zdolności do rozwiązywania zadań przez AI, a druga to spadek zdolności rozwiązywania bardziej złożonych zadań przez człowieka".

Profesor Zybertowicz przytoczył wyniki badań opublikowanych na łamach prestiżowego czasopisma naukowego "Nature", które pokazują, że w ciągu ostatnich 50 lat, tj. w okresie rewolucji cyfrowej, z dekady na dekadę spada liczba ważnych, przełomowych odkryć naukowych.

"Wydaje się, że to właśnie rewolucja cyfrowa, już nie tylko w odniesieniu do umysłów nastolatków, ale na poziomie potencjału badawczego najwybitniejszych uczonych (…) spowolniła proces dokonywania kluczowych odkryć" - stwierdził rozmówca PAP.

"Ufundowana na tradycji oświeceniowej rewolucja naukowo-techniczna, prowadzona pod hasłami coraz głębszego rozumienia świata, doprowadziła obecnie ludzkość na skraj krawędzi, w okolicach której przestajemy mieć zdolność do rozumienia świata. Co więcej, tworzymy byty, które są dla nas coraz bardziej niezrozumiałe" - dodał.

Profesor wyjaśnił, że niektóre systemy sztucznej inteligencji już teraz rozwiązują zadania i osiągają cele w sposób niezrozumiały dla człowieka. "Przez tysiąclecia ludzkość eksplorowała nieznane (…), przesuwała granice wiedzy i niewiedzy, (…), ale od momentu zbudowania AI, która ma charakter czarnoskrzynkowy, tzn. działa według zasad, których nie rozumiemy, uczeni i inżynierowie zaczęli mnożyć nieznane, zapraszać do ludzkiej kultury byt, który, jak mówią eksperci, czym sprawniejszy, tym trudniejszy do kontroli" - powiedział profesor.

"Jesteśmy o krok od tego, żeby stworzyć siłę o piorunującym potencjale, której działania zupełnie nie pojmiemy. A obecnie procesu idącego w tę stronę nic i nikt chyba nie kontroluje" - podkreślił.


Zapytany o to, czy istnieją rozwiązania, które mogłyby powstrzymać degradację intelektualną ludzkości, np. wprowadzone na poziomie edukacji, prof. Zybertowicz stwierdził, że prawdopodobnie nadal jest możliwe ich wypracowanie. Wpierw jednak potrzeba do tego analizy tradycyjnych metod nauczania, aby stwierdzić, które z nich skutecznie wzmacniają u dzieci zdolność do pogłębionego myślenia. Jednak na poziomie osobistym - stwierdził profesor - każdy z nas musi stosować higienę cyfrową i co dzień walczyć w "nierównym starciu ze smartfonami".

[...]

"O co naprawdę się pytamy, gdy pytamy o AI, o jej potencjał, o zagrożenia i korzyści? Tak naprawdę zadajemy to samo pytanie od tysięcy już lat: kim jesteśmy, na czym polega dobre życie i co powinniśmy robić, żeby czas, z którego się to życie składa, był mądrze wykorzystany?" - uważa prof. Zybertowicz. "Gdy udzielimy sobie gruntownej odpowiedzi na to pytanie, to będziemy wiedzieli, jak postępować z AI".




Sztuczna inteligencja – groźne narzędzie w rękach Big-Techu

27 września 2022 r.



[...]


Czym jest sztuczna inteligencja?

Profesorowie przekonywali, że chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o rzeczywistej sztucznej inteligencji,

w pierwszej kolejności powinniśmy zredefiniować samo jej pojęcie. Odrzucić fantastyczne teorie o stworzeniu superinteligentnej samoświadomości (strong A.I.), a pochylić się nad dziedziną programowania, zajmującą się tworzeniem algorytmów do ściśle określonych czynności.

Słaba sztuczna inteligencja (weak A.I.) w założeniu koncentruje się na jednym zadaniu, które ma wykonywać lepiej i szybciej od człowieka. Uczestnicy panelu za przykład podali m.in. aplikację służącą do przeszukiwania sieci społecznościowych pod kątem fotografii ludzkich twarzy oraz program zajmujący się odczytywaniem zdjęć medycznych w celu diagnozowania chorób. Czy to oznacza, że ludzkość może odetchnąć z ulgą? Czy słaba sztuczna inteligencja może stanowić jakiekolwiek zagrożenie? Przecież algorytmowi rekomendacji Netflixa bądź aplikacji Siri bardzo daleko do złowrogiego „Matriksa”, prawda? Tylko pozornie.



Sztuczna inteligencja narzędziem w rękach ludzi pragnących władzy

Według profesora Zybertowicza, przeciwnika technoentuzjazmu, programy i algorytmy określane mianem sztucznej inteligencji choć najprawdopodobniej nigdy nie przeistoczą się w samoświadome podmioty, będą funkcjonować jako niezwykle użyteczne narzędzia.

Doradca prezydenta RP Andrzeja Dudy uważa, że sztuczna inteligencja jest i będzie wykorzystywana przez zorganizowaną mniejszość, chcącą zapanować nad zdezorganizowaną większością. Za zorganizowaną mniejszością, zdaniem socjologa, stoją wysoko postawieni ludzie związani z Wielką Piątką bądź Big-Techem.

Zybertowicz kilkukrotnie w trakcie dyskusji zaznaczył, że grupie GAFAM [1] zależy przede wszystkim na kumulowaniu wszelkich danych, związanych z naszą obecnością w sieci. W opinii profesora, ten kto ma wiedzę o specyficznych cechach psychiki każdego człowieka z osobna, ten może władać ludzkimi zachowaniami do woli.


Zdaniem Zybertowicza, to właśnie wyspecjalizowane systemy tzw. słabej sztucznej inteligencji (m.in. algorytm rekomendacji Netflixa), odpowiadają za przechwytywanie i zarządzanie uwagą użytkowników. Systemy te mają także generować dezinformację, powodującą degradowanie kompetencji poznawczych i zawężenie spektrum ludzkich wyborów.

Socjolog przekonuje, że ostatecznym celem „gości z Big-Techu” jest podłączenie zdezorganizowanej większości do systemu cyfrowego całkowicie kontrolowanego przez zorganizowaną mniejszość. „Każdy będzie miał implant, który będzie zarządzał jego potulną wyobraźnią” – wyjaśniał Zybertowicz.


Big-Tech beneficjentem pandemii i wojny na Ukrainie

W trakcie debaty prof. Zybertowicz zaprezentował, moim zdaniem, szokującą hipotezę, jakoby dynamika świata cyfrowego zarządzanego przez Wielką Piątkę, miała w znaczącym stopniu, przyczynić się do wybuchu pandemii oraz wojny na Ukrainie.

 „Wartość giełdowa tych wszystkich firm [przedsiębiorstw z grupy GAFAM – przyp. autora] wzrosła w czasie pandemii i w momencie, gdy wybuchła ta wojna, firmy te zapisały się do obozu walki z dezinformacją, na której żerowały przez ostatnie dekady. [I wtedy inne systemy służące do badań statystycznych*, wyciągania informacji z ludzi i manipulowania przestaną być potrzebne i będzie je można obalić, może nawet spektakularnie, by wykreować nowych dobroczyńców ludzkości.


I to już się dzieje. - "Wielki Eksperyment" - MS]

 (…) Rewolucja cyfrowa zwiększyła mobilność i między innymi przyczyniła się do optymalizacji ruchu kontenerowego, tanich linii lotniczych itp. Bez tego ta mobilność byłaby znacznie mniejsza i prawdopodobnie dałoby się tę epidemię lokalnie zamykać i kontrolować. (…) Przeciążenie dezinformacją powodowało, że rządy, także nasz, reagowały nadmiarowo. (…) I Zachód, gdyby nie był ogłupiony przez strukturalnie zatrutą infosferę, był w stanie na czas powstrzymać Putina. To Big-Tech jest beneficjentem pandemii i tej wojny” – przekonywał socjolog.



Big-Tech kontra zdezorganizowana większość

W opinii profesora Zybertowicza realną szansą na powtrzymanie planów „ludzi z GAFAM” jest wprowadzenie szeregu regulacji prawnych, które m.in. narzuciłyby powszechny podatek na molochy technologiczne oraz uniemożliwiły cyfrowym korporacjom wymianę danych o użytkownikach. Zdaniem prezydenckiego doradcy, wpływy Big-Techu w amerykańskim kongresie są na tyle duże, że finalizowaniem aktów o rynkach cyfrowych powinni zająć się politycy z Unii Europejskiej.

Czy obywatel niezwiązany ze światem wielkiej polityki i biznesu jest w stanie przeszkodzić poczynaniom liderów Wielkiej Piątki? 
W ostatnich minutach debaty profesor Zybertowicz zwrócił się do współpanelistów oraz publiczności, zadając pytanie: „Przypomnijcie sobie modlitwy Waszych przodków i za każdym razem, gdy ręka wyciągnie się Wam do smarfona czy tableta, pomyślcie, jakby zachowali się nasi przodkowie, którzy dali nam wolną Polskę?”.

W jaki sposób interpretować słowa socjologa? Dlaczego powinniśmy naśladować ludzi z czasów przed pojawieniem się sztucznej inteligencji? Być może dlatego, że wówczas człowiek nie dostrzegał ekranu smartfona, lecz twarze otaczających go rodaków. Chcąc odeprzeć ekspansję algorytmów, wystarczy po prostu częściej wybierać real zamiast cyber?





[1] Akronim używany do wskazania pięciu firm, które od ok. roku 2010, dominują w cyberprzestrzeni: Google, Amazon, Facebook, Apple, Microsoft.





Fragment mojego tekstu Werwolf:


W gruncie rzeczy struktury, które określają siebie jako wrogie Polakom – w naszej terminologii funkcjonują jako rozmyte. Mamy wątpliwości. Nie wiemy dokładnie kto to jest, ani dlaczego nam to robi. Po prostu po naszym pięknym kraju szaleją jakieś sitwy i tylko tyle wiemy. I niestety, nic lub niewiele z tym robimy.

Tekst poniższy ma na celu ukierunkować naszą uwagę na działalność pewnych struktur, aż do pełnego rozpoznania sytuacji.


Dopiero po zdefiniowaniu:
  • kto za tym stoi
  • dlaczego to robi
  • i jak to robi

będziemy mogli dać im skuteczny odpór.



Dopiero wtedy, kiedy sprecyzujemy struktury, określające siebie jako Wrogowie Polaków, będziemy mogli zaplanować działania blokujące.
Dopiero wtedy, kiedy będziemy wiedzieli o co chodzi – będziemy mogli przystąpić do działania z zapałem.



Albowiem, kiedy nie wiemy po co mamy się angażować – nie będziemy się angażować.

Kiedy nie wiemy przeciwko komu mamy się angażować – nie będziemy się angażować.

Kiedy nie wiemy, jak ten Wróg Polski działa – też nie będziemy się angażować.




I dlatego Polska od 20 lat się rozpada.
Ponieważ Wróg nie jest określony.