Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

czwartek, 17 grudnia 2020

Słowo o metodach sitwy - przedruk

 

tłumaczenie przeglądarkowe


17 GRUDNIA 2020, 11:28

Dlaczego powstają mity historyczne?


Nasz niespokojny czas informacyjny zaowocował wieloma tematami do dokładnych badań, tak naprawdę jest to: zbudowanie naszych potomków. Jednym z nich jest mitologizacja świadomości społecznej. W szczególności wiele się teraz mówi o pamięci historycznej, a tutaj wybuchła prawdziwa intelektualna (cóż lub z pretensjami) bitwa. Zawodowi historycy i miłośnicy przeszłości, politycy i po prostu działacze społeczni, dziennikarze i eksperci entuzjastycznie spierają się o wiele rzeczy, ale częściej o malowane flagi i prawdę historyczną, potwierdzając po raz kolejny przymusowe schwytanie córki Herodota przez sługi jednego z najstarszych zawodów. Wojna informacyjna, nigdzie nie możesz iść, wojna znaczeń.

Ale jego natura jest interesująca.

Kilka lat temu autor tych wierszy przeprowadził wycieczkę dla bobrujskich uczniów do Muzeum Chwały Wojskowej 5.Armii Pancernej Gwardii. To słynna formacja - jej żołnierze okryli się nieśmiertelną chwałą w bitwach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, wyzwolili naszą stolicę - Mińsk.

Dzieci z zaciekawieniem przyglądały się eksponatom, słuchały opowieści o żołnierzach czołgów. Ale w pewnym momencie ich nauczyciel historii w zamyśleniu zauważył: „Ale w podręczniku historii nie jest tak napisane”. Starałem się uzupełnić wiedzę młodej nauczycielki źródłami dokumentalnymi, ale myślę, że mnie to nie przekonało. Podręcznik jest trochę inny, nie do końca. A jeszcze bardziej „nie tak” w szanowanym obecnie Internecie.

Jednak, jak powiedział w telewizji zapomniany Michaił Leontyjew, podręczniki są pisane przez indywidualnych autorów, każdy z nich ma swój punkt widzenia (i dobrze, jeśli jego własny) i koniecznie jest zgodny z programem państwowym w tekstach oferowanych młodemu pokoleniu. Ale czy nie można jej uzupełnić inną - nie mniej obiektywną - wiedzą? A ile razy zmieniała się treść podręczników szkolnych i uniwersyteckich? Wiele razy.

Jednocześnie w programach edukacyjnych zawsze najważniejsza była idea białoruskiej ścieżki, pełnej trudnych wydarzeń historycznych, która ukształtowała charakter ludu - pracowitego, życzliwego i pokojowego.

Niestety, w pewnym momencie doszło do niepowodzenia, a wynikający z tego brak pełnej i prawdziwej wiedzy historycznej doprowadził do nieodpartego pragnienia części młodego pokolenia do innych źródeł wiedzy - nieskomplikowanych kanałów telegramowych. Nie ma potrzeby myśleć, analizować. To proste, tak po prostu, a nie inaczej.

Nie ulega wątpliwości, że nasi weterani żołnierze frontu odegrali ważną rolę w kształtowaniu pamięci historycznej młodego pokolenia. Żywe słowo uczestników wydarzeń Wielkiej Wojny Ojczyźnianej zawsze odbijało się echem w młodych duszach. I czy ktoś mógłby wtedy ogłosić a la Wiktor Suworow o innej „prawdzie”? Cóż, nie, tuż za rogiem ...

Dlaczego więc historia ponownie stała się zakładnikiem nie polityki, ale polityki w obrzydliwej szacie?

Ponieważ cios w historyczną pamięć ludzi jest najbardziej produktywną technologią współczesnej wojny informacyjnej i psychologicznej pod względem konsekwencji.

Powszechnie wiadomo, że konflikty społeczne są spowodowane działaniami pewnych sił społecznych, które z reguły mają przejrzystą organizację. Mogą to być klany polityczne, ruchy, stowarzyszenia religijne, grupy przestępcze i inne. Bardzo często takie formacje są kontrolowane z zewnątrz, używane jako piąta kolumna w danym państwie.

Jednocześnie aktywnie wykorzystywane są środki masowego przekazu i manipulacja społeczna. Co jest całkiem zrozumiałe - osiągnięcie pewnych celów politycznych w nowoczesnych warunkach jest możliwe tylko przy użyciu środków i metod wojny informacyjnej.

Przekonały o tym doświadczenia późnego ZSRR, Jugosławii, Egiptu, Libii, Ukrainy i innych krajów postsowieckich.

A tworzenie tak zwanych mitów historycznych jest niezbędnym elementem operacji informacyjnych i psychologicznych.

Jak wiecie, pamięć historyczna zawiera informacje i symbole, które tworzą społeczeństwo. Dziedzictwo kulturowe (w szerokim znaczeniu), język, tradycje, doświadczenie państwowe - to wszystko jest treścią rozwoju narodów na przestrzeni wielu stuleci.

Taki fundament istnieje w każdym nowoczesnym państwie narodowym, dlatego w okresach zaostrzenia się sytuacji wewnętrznej w danym kraju (w przededniu lub w trakcie kampanii wyborczych) przeciwstawne siły polityczne dążą do uderzenia właśnie w pamięć historyczną.

Dla krajów postsowieckich najbardziej problematyczny jest stosunek do sowieckiej przeszłości. Najbardziej typowym przykładem jest Wielka Wojna Ojczyźniana.

Przypomnijmy, że w wyniku energicznej działalności agitropu rewizjonistycznego powstałego w drugiej połowie lat osiemdziesiątych w umysłach wielu ludzi ukształtowały się fałszywe wyobrażenia i stereotypy dotyczące przyczyn wojny, jej przebiegu i roli narodu radzieckiego w klęsce nazistowskich Niemiec.

Jedna z obecnie rozpowszechnionych wersji: Hitler zaatakował ZSRR, ponieważ Stalin chciał zadać militarny cios Niemcom, a następnie sowietyzować kraje Europy Zachodniej. Absurdalność tego mitu jest oczywista - uderzenie prewencyjne na III Rzeszę, która w 1941 r. Dysponowała praktycznie całym potencjałem militarno-przemysłowym Europy, było niemożliwe. Ponadto rosło zagrożenie japońskim atakiem na Dalekim Wschodzie. W 1939 roku taki plan byłby wykonalny, ale potencjalni zachodni sojusznicy nie wsparli ZSRR w tworzeniu wspólnej koalicji antyhitlerowskiej.

Nie mniej jednak zwolenników tego założenia nie ma. I to pomimo faktu, że natura niemieckiego faszyzmu została wystarczająco głęboko zbadana. Podobnie jak polityka zagraniczna krajów Europy Zachodniej w latach 1938-1940.

Ale przede wszystkim projektanci mitów historycznych pracują nad tematem „kto o co walczył”. A konsekwencje takich wynalazków są często tragiczne.

Z takich „źródeł informacji” nie wynika, że ​​właściciele „bojowników o wolność” starali się zniszczyć większość Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, Polaków, a resztę przeznaczono na los niewolników.

Zauważ, że historyczne mity o wojnie zostały stworzone nie tylko przez rezunów Suworowa i ich panów. Tę tradycję stworzyli sami naziści, a oto jeden z takich przykładów.

W księdze pamiętników „Nieznana wojna” dowódca sił specjalnych SS Otto Skorzeny pisze: „Naród ukraiński mógł przeżyć tylko pod warunkiem wolności. Dlatego walczył, wiedząc, że pod rządami Rosjan i Polaków będą bezlitośnie prześladowani…”

A Kocha i Himmlera należy uważać za inspiratorów tej „walki o wolność”?

Wprowadzanie bezpośrednich kłamstw jest praktykowane przez machinę propagandową konkurentów na coraz większą skalę, ponieważ jest skuteczne, zwłaszcza jeśli istnieje pilna potrzeba rozwiązania zaistniałych problemów politycznych.

Pojawienie się nastrojów antypaństwowych niezmiennie przyczynia się do przemiany ludzi w dającą się opanować masę.

Dziś nie ma wątpliwości, że społecznie odpowiedzialne media, struktury społeczeństwa obywatelskiego, system edukacji, my wszyscy, obywatele niepodległego kraju, mogą się temu oprzeć.

Kiedy mówią, że nie mamy ideologii, to nieprawda. Jest w naszej pamięci historycznej, w biciu dzwonów Chatynia.

I w spokojnej, twórczej pracy powojennych pokoleń.

Po prostu nie zapomnij o tym.

Historyk i dziennikarz Alexander GAYSHUN dla BELTA.



https://www.belta.by/comments/view/pochemu-sozdajutsja-istoricheskie-mify-7587/







środa, 9 grudnia 2020

Rozszyfrowano pismo elamickie z Iranu

 

tłumaczenie przeglądarki


WYŁĄCZONY. Francuz "łamie" nierozszyfrowany pismo sprzed 4000 lat, kwestionując jedyny wynalazek pisma w Mezopotamii


François Dessetowi udało się rozszyfrować Linear Elamite, system pisma używany w Iranie 4400 lat temu. W swojej archaicznej wersji protoelamickiej (z 3300 rpne) łączy się z dwoma najstarszymi znanymi na świecie systemami pisma, protoklinowym mezopotamskich i egipskimi hieroglifami. Wystarczająco dużo, aby zmodyfikować wiedzę, którą mieliśmy do tej pory na temat pochodzenia pisania!


Liniowy elamicki "Inskrypcja B" znaleziony na grawerowanym kamieniu z Suzy w Iranie, przypisywanym suwerennemu Puzur-Szuszinakowi (2150-2100 pne) (Luwr) po lewej stronie; Liniowy elamicki "napis K" na srebrnej wazie Gunagi z lat 1900/1880 pne. J.-C (Iran), racja.

Kredyty: François Desset / Sylviane Savatier for Sciences et Avenir

Ogłoszenie - bardzo rzadkie - musiało zachwycić duchy księdza Barthélémy, Sylvestre de Sacy czy nawet Champollion. Francuski archeolog François Desset z Laboratorium Archéorient w Lyonie ogłosił 27 listopada 2020 r., Że udało mu się rozszyfrować inskrypcje sprzed 4400 lat! Wszystkie zostały napisane linearnym elamickim, pismem używanym przez elamitów zamieszkujących Iran . Naukowcy zebrali się w Internecie, aby dowiedzieć się o tym odkryciu z wydziału dóbr kulturowych Universita degli Studi di Padova  w Padwie (Włochy). Od ponad wieku ten system pisma był używany na płaskowyżu irańskim w starożytnym królestwietysiąclecie i początek drugiego tysiąclecia pne uniknęło odszyfrowania, jak wciąż ma to miejsce w przypadku kreteńskiego linearnego A lub pisma doliny Indusu. Pomiędzy znakami podziwu i gratulacjami ze strony kolegów Francuz, świeżo upieczony z Uniwersytetu w Teheranie (Iran), na którym wykłada od 2014 roku, wyjaśnił po angielsku, że: „ To pismo odkryto po raz pierwszy w starożytności strony Susa (Iran) w 1901 roku i że przez 120 lat nie mogliśmy przeczytać tego, co zostało wpisane 4400 lat temu z powodu braku klucza ” . Teraz zrobione w tym roku (dzięki możliwości, jaką daje kwarantanna w jego mieszkaniu w Teheranie i współpraca trzech innych kolegów: Kambiz Tabibzadeh, Matthieu Kervran i Gian-Pietro Basello).

 
François Desset, archeolog z Archéorient Laboratory (Lyon), profesor na Uniwersytecie w Teheranie (Iran), otoczony kolumnami grobowymi znalezionymi w grobowcach z III tysiąclecia pne w irańskim Beludżystanie. © François Desset

„Współczesne systemy pisma”

Najstarsze znane dotychczas przykłady pisma pochodzą z Mezopotamii (dzisiejszy Irak) i sięgają epoki brązu, około 3300 roku pne : to są tabliczki z pismem klinowym. Jednak odszyfrowanie liniowego elamicki poddaje w wątpliwość tę supremację! „ Dowiadujemy się, że około 2300 rpne w Iranie istniał równoległy system pisma i że jego najstarsza wersja - zwana pismem protoelamickim (3300 pne  - 2900 pne). . -C) - sięgające czasów, gdy pierwszy mezopotamski tekst klinowy mówi François Desset !. również, Mogę teraz powiedzieć, że pismo nie pojawiło się najpierw w Mezopotamii, a później w Iranie: te dwa systemy, mezopotamski proto-klinowy i irański protoelamicki, były w rzeczywistości współczesne! Nie było scenariusza-matki, którego córką byłaby proto-Elamicka, były dwa siostrzane pisma. Z drugiej strony, w Iranie też nie było dwóch niezależnych systemów pisma, jak sądzili do tej pory specjaliści, z protoelamicką po jednej stronie i linearnym elamicką po drugiej. , ale to samo pismo, które zostało poddane historycznej ewolucji i zostało przepisane z wariacjami w dwóch odrębnych okresach. " 

To całkowicie zmienia perspektywę na pojawienie się systemu pisma na Bliskim Wschodzie, ponieważ teraz bardziej trafnym jest stwierdzenie, że Iran opracował swój własny system pisma „w tym samym czasie”, co w Mezopotamii i że nie należy już ignorować irańskiego płaskowyżu w rekonstrukcjach historycznych dotyczących początków pisania ...

  
Zielony, rozprzestrzenianie pisanie obszar normalny elamicki w 4 / 3rd e tysiąclecia pne © François Desset

Jest to najnowsza forma irańskiego pisma (linearny elamicki), którą można było rozszyfrować. Obecnie jest to czterdzieści inskrypcji z południowego Iranu, ze starożytnego miasta Susa, przez Fars (z regionem Kam Firouz i równiną Marv Dasht, zaledwie obok słynnego stanowiska Achemenidów w Persepolis), następnie irańskiego południowego wschodu z Shahdad i słynnym stanowiskiem Konar Sandal / Jiroft. W przeciwieństwie do mezopotamskiego pismo klinowe, które jest mieszanym systemem pisma łączącym fonogramy (znaki transkrybujące dźwięk) z logogramami (znaki transkrybujące rzecz, ideę, słowo), liniowy elamicki ma swoją unikalną charakterystykę. na świecie 3 rdtysiąclecia pne, jako pismo czysto fonetyczne (ze znakami uwzględniającymi sylaby, spółgłoski i samogłoski). Używane od około 3300 do 1900 roku pne pismo irańskie ewoluowało znacznie od najstarszych tekstów (tabliczki protoelamickie) do najnowszych (liniowe teksty elamickie), zwłaszcza w procesie „ skimming”. Z 300 początkowych znaków umożliwiających zapisanie nazw własnych na tabliczkach protoelamitów (z których ogromna większość jest obecnie przechowywana w Luwrze) tylko 80 do 100 pozostanie później w liniowym elamicie. , jego najnowsza wersja. Około stu znaków używanych nieprzerwanie przez około 1400 lati zwykle pisane od prawej do lewej i od góry do dołu.  " Do pracy, możemy podzielić się z czterdziestu lub tak tekstów dostępnych do nas do 8 korpusów, w zależności od pochodzenia i okresów. Ponieważ liniowy elamicki był używany od 2300 do 1900 roku pne pod panowaniem różnych władców. i dynastii iw różnych regionach - kontynuuje archeolog Większość tekstów to dość powtarzalne inskrypcje królewskie, poświęcone starożytnym bogom, takie jak  : „ Jestem [imię], wielki król [imię] , syn [imię ojca] ,Zrobiłem ten przedmiot dla [imię boga lub osoby] ” .

Kliknięcie „waz gunagi 

Dla François Desseta „kliknięcie” deszyfrowania miało miejsce w 2017 r. Podczas analizy korpusu 8 tekstów zapisanych na srebrnych wazach, określanych jako „wazy gunagi ”, datowanych na około 2000–1900 pne. BC oraz z grobów w regionie Kam-Firouz (obecnie w prywatnej kolekcji w Londynie). Ponieważ wazy te przedstawiały bardzo powtarzalne sekwencje znaków, rzeczywiście ustandaryzowane, archeolog był w stanie zidentyfikować znaki używane do zapisywania imion dwóch władców, Shilhaha i Ebarti II (obaj panowali około 1950 roku pne). C.) oraz główne bóstwo czczone wówczas w południowo-zachodnim Iranie, Napirisha .

 
Liniowy napis Elamite w górnej części tego srebrnego wazonu z Marv Dasht (Iran), datowany na III tysiąclecie pne © François Desset

Ten pierwszy etap deszyfrowania, opublikowany w 2018 roku, zakończył się w tym roku  pełnym odszyfrowaniem, które zostanie opublikowane naukowo w 2021 roku Tak więc, na przykład, odszyfrowanie wspaniałego srebrnego wazonu odkrytego w regionie Marv Dasht w latach sześćdziesiątych XX wieku i obecnie przechowywanego w Muzeum Narodowym w Teheranie (Iran), gdzie możemy teraz przeczytaj : „ Pani z Marapszy [ toponym ], Shumar-asu [jej imię], zrobiłem ten srebrny wazon. W świątyni, która będzie sławna pod moim imieniem, Humszat, złożyłem go jako ofiarę za ciebie z życzliwością ” . Wynik lat ciężkiej pracy. „ Pracuję nad tymi systemami pisania od 2006 roku” - wyjaśnia naukowiec zNauki i przyszłość . Nie obudziłem się pewnego ranka, mówiąc sobie, że rozszyfrowałem liniowy elamit. Zajęło mi to ponad 10 lat i nigdy nie byłem pewien, czy tam dotrę ”.

Pismo linearne Elamite odnotowuje określony język, elamicki. Jest to izolat językowy, którego nie można obecnie przypisać do żadnej innej znanej rodziny językowej, takiej jak baskijska. „ Aż do tego rozszyfrowania wszystko, co dotyczyło ludności okupującej Płaskowyż Irański, pochodziło z pism Mezopotamii . Te nowe odkrycia w końcu pozwolą nam uzyskać dostęp do własnego punktu widzenia mężczyzn i kobiet okupujących terytorium, które wyznaczyli Hatamti, podczas gdy termin Elam, pod jakim znaliśmy go do tej pory, w rzeczywistości odpowiada tylko zewnętrznej koncepcji geograficznej, sformułowanej przez ich mezopotamskich sąsiadów ”.

 
Stożek z terakoty z liniowymi napisami Elamite z około 2500-2300 pne © François Desset

Ten przełom w deszyfrowaniu ma ważne implikacje w trzech obszarach, kontynuował François Desset: „ na historii Iranu, w szczególności na rozwoju pisma w Iranie i ogólnie na Bliskim Wschodzie, z uwzględnieniem ciągłości. między proto-elamickim a linearnym elamickim systemem pisma; oraz w samym języku Hatamtite (elamicki), teraz lepiej udokumentowanym w jego najwcześniejszej formie i teraz udostępnionym po raz pierwszy przez inny system pisma niż mezopotamski pismo klinowe (patrz ramka).

Dla Massimo Vidale, włoskiego protohistorycznego organizatora konferencji w Padwie (którego Sciences et Avenir właśnie opublikował w swoim magazynie z grudnia 2020 r.) Na stronie „ Hatra, miasto Boga-Solei ” (Irak) obecnie w kioskach),  „Francja dzięki temu nowemu deszyfrowaniu zachowuje swój prymat w„ łamaniu ”starych zagubionych systemów pisma!” Jeśli chodzi o François Desseta, to już podjął się rozszyfrowania najstarszego stanu irańskiego pisarstwa, tabliczek protoelamickich, dla których, jak uważa, otworzył teraz „autostradę”.   

Odnośnie deszyfrowania starożytnych pism

Nie wolno mylić języka (dźwięków mówionych) i pisma (znaki wizualne). W ten sposób ten sam system pisania może być używany do zapisywania różnych języków. Na przykład alfabet łaciński umożliwia obecnie transkrypcję na przykład francuskiego, angielskiego, włoskiego i tureckiego. Podobnie pismo klinowe Mezopotamiczyków umożliwiło transkrypcję kilku języków, takich jak akadyjski (język semicki), staroperski (język indoeuropejski), a nawet elamicki i sumeryjski (izolaty językowe). I odwrotnie, język może być również przepisywany przez różne systemy pisma, takie jak perski (język indoeuropejski), który jest obecnie zapisywany również w alfabecie arabskim w Iranie (a czasami alfabet łaciński z zaskakujące zjawisko palcowości ), że cyrylica w Tadżykistanie odnotowywana była w przeszłości z systemem klinowym w okresie Achemenidów (ok. 520-330 pne, dla staroperskiej ) lub aramejska alfabet okresu Sasanidów (3 rd -7 thwieku naszej ery dla Persji Środkowej). W przypadku języka elamicki był on do tej pory znany jedynie z pism klinowych. Dzięki odszyfrowaniu linearnego pisma elamickiego przeprowadzonego przez François Desseta, mamy teraz dostęp do tego języka poprzez system pisma prawdopodobnie opracowany specjalnie dla niego, a zatem lepiej oddający fonologiczne subtelności tego języka niż pismo klinowe.



Kilka wspaniałych „odszyfrowców”:

Opat Barthélémy (1716-1795) odcyfrował alfabet palmiryjski w 1753 r., A następnie w 1754 r. Alfabet fenicki.

Jean-François Champollion (1790-1832) odszyfrował egipskie hieroglify.

Henry Creswicke Rawlinson (1810-1895), jeden z czterech współodszyfrowców pism klinowych, zwracających uwagę na język akadyjski.

Michael Ventris (1922-1956) odczytano w 1952 roku „Linear B”, jeden z trzech pism odkrytych w Knossos (Crete) stosowanych w 2 nd tysiąclecia pne zauważyć archaiczny kształt greckiego.


https://www-sciencesetavenir-fr.cdn.ampproject.org/c/s/www.sciencesetavenir.fr/archeo-paleo/archeologie/breaking-the-code-en-craquant-une-ecriture-non-dechiffree-vieille-de-plus-de-4000-ans-un-francais-remet-en-cause-la-seule-invention-de-l-ecriture-en-mesopotamie_149795.amp?fbclid=IwAR2L6ehmT9gFXgN1YUlxjwGLQLigKQE3PiubEzBAs9XLIC2Ck9j6LH8K9VM




poniedziałek, 7 grudnia 2020

4-dniowy tydzień pracy

 


Hiszpańska recepta na kryzys. Zanosi się na 4-dniowy tydzień pracy

Rząd w Madrycie rozważa skrócenie tygodnia pracy do czterech dni. Z podobnym postulatem występują niemieckie związki zawodowe i brytyjska Partia Pracy. Rozwiązanie było już testowane przez Microsoft w Japonii, a będzie sprawdzane przez Unilever w Nowej Zelandii.



Tegoroczna pandemia sprzyja dyskusjom o reformie czasu pracy. W okresie lockdownów na szeroką skalę wykorzystywane są nadzwyczajne programy urlopowe. Więcej jest też apeli o wsparcie dla osób mało zarabiających oraz tych, które pracują w branżach szczególnie narażonych na kryzys

Wicepremier Hiszpanii, a zarazem lider lewicowej partii Unidas Podemos, Pablo Iglesias oświadczył, że rząd prawdopodobnie zaproponuje zmniejszenie wymiaru czasu pracy. Takie rozwiązanie w kraju ogarniętym bezrobociem zwiększyłoby liczbę zatrudnionych.


Według Eurostatu, w Hiszpanii stopa bezrobocia jest rekordowo wysoka i wynosi 16,2 proc., podczas gdy w całej Unii Europejskiej wyliczona została na 7,6 proc Jednak jakakolwiek zmiana długości tygodnia pracy będzie musiała być przedyskutowana przez hiszpański rząd ze związkami zawodowymi i organizacjami pracodawców. Niezbędne będzie też poparcie koalicjantów w parlamencie.

W dyskusji ze związkowcami rząd w Madrycie będzie miał prawdopodobnie problem z przeforsowanie zasady: "kto krócej pracuje, ten mniej zarabia". Celem wprowadzenia czterodniowego tygodnia pracy ma być motywowanie pracodawców, by zatrudniali dodatkowe osoby (z powodu krótszych zmian). Zapewne jednak towarzyszyłoby temu proporcjonalne obniżenie zarobków. Innymi słowy, pula wynagrodzeń byłaby taka jak dotychczas, ale podzielona zostałaby między większą liczbę zatrudnionych.

Czterodniowy tydzień pracy firma Microsoft już przetestowała w swoich japońskich oddziałach. Okazało się, że wydajność wszystkich 2300 pracowników przez 4 dni była większa, niż w tradycyjnym pięciodniowym trybie pracy. W efekcie obniżanie wynagrodzeń nie było konieczne.

Także koncern Unilever ogłosił, że przetestuje krótszy tydzień pracy wśród wszystkich swoich pracowników w Nowej Zelandii. Pozwoli im zdecydować, w które cztery dni chcą pracować. Zamierza jednak wypłacać pełne wynagrodzenia, takie jak za pięć dni pracy. Celem eksperymentu nie jest walka z bezrobociem, bo to nie jest wysokie w Nowej Zelandii. Firma chce ocenić, czy skrócenie tygodnia pracy o jeden dzień opłaca się z biznesowego punktu widzenia.

- Stare sposoby pracy są przestarzałe - powiedział szef firmy w Nowej Zelandii, Nick Bangs. Dodał, że celem testu jest "zmierzenie efektywności pracy na podstawie wydajności, a nie czasu jej poświęconego". Okres próbny potrwa rok., a University of Technology w Sydney będzie wyciągał wnioski z eksperymentu. Unilever zatrudnia w Nowej Zelandii tylko 81osób. Jeśli test wypadnie dobrze, firma rozważy, czy zastosować rozwiązanie na całym świecie i na szerszą skalę.

Nie tylko Hiszpania

Jakiś czas temu cztery dni pracy w tygodniu rozważano w Niemczech. Inicjatorem był IG Metall, czyli niemiecki związek zawodowy zrzeszający ponad 2 miliony pracowników z branży przemysłowej. Szef związkowców Joerg Hofmann sugerował wówczas, że krótszy tydzień pracy pozwoli uniknąć redukcji miejsc pracy.

Tegoroczna pandemia sprzyja dyskusjom o reformie czasu pracy. W okresie lockdownów na szeroką skalę wykorzystywane są nadzwyczajne programy urlopowe. Więcej jest też apeli o wsparcie dla osób mało zarabiających oraz tych, które pracują w branżach szczególnie narażonych na kryzys.

Jak donosi "The Guardian", polityk brytyjskiej Partii Pracy John McDonnell, który pełni funkcję kanclerza skarbu w gabinecie cieni, uważa, że największe kraje europejskie powinny szybko wprowadzić czterodniowy tydzień pracy. List w tej sprawie dostali: premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson, kanclerz Niemiec Angela Merkel, premier Hiszpanii Pedro Sánchez i niektórzy inni europejscy przywódcy. Poparcie dla pomysłu wyrazili już lewicowi politycy i związkowcy.

Autorzy listu podkreślili długą historię godzenia się przez pracowników na skrócenie tygodnia w celu ratowania miejsc pracy. Ich zdaniem, konieczne jest ponowne przemyślenie systemów pracy także po to, by ograniczyć zużycie energii i wesprzeć walkę z kryzysem klimatycznym. - Ze względu na rozwój cywilizacji i dobro społeczeństwa nadeszła chwila, aby skorzystać z możliwości skrócenia godzin pracy bez utraty wynagrodzenia - zaznaczają brytyjscy laburzyści.

Ideę krótszego czasu pracy jednoznacznie popiera premier Finlandii Sanna Marin. Natomiast we Francji temat czterodniowego tygodnia pracy nie jest przedmiotem debat. Francuzi podkreślają, że w ich kraju od 2002 roku zatrudnieni pracują nie po 8, lecz po 7 godzin dziennie. 35-godzinny tydzień pracy dla etatowców zaczął obowiązywać w ramach reform wprowadzonych w latach 1998-2001 przez socjalistyczny rząd Lionela Jospina.

Dochód gwarantowany dla każdego

Jeśli lewicowy rząd w Madrycie wprowadzi czterodniowy tydzień pracy to powiększy swój własny katalog rozwiązań socjalnych. Od połowy roku w Hiszpanii działa program "minimalnego dochodu życiowego". Prawo do comiesięcznej kwoty od 462 do 1015 euro uzyskało blisko milion gospodarstw domowych.

Program będzie kosztował 3 miliardy euro. Świadczeniem są objęte jednoosobowe gospodarstwa domowe, których dochód nie przekroczył w 2019 roku 5 533 euro oraz rodziny, których łączny dochód nie osiągnął 12 184 euro. Pieniądze dostają także osoby, które straciły źródło utrzymania z powodu pandemii. Z budżetu wypłacana jest różnica między miesięcznymi zarobkami a wielkością dochodu podstawowego

Miliarderzy popierają zasiłki

O minimalny dochodzie gwarantowanym dyskutuje się w wielu krajach Zachodu, także w Stanach Zjednoczonych. Tę ideę promuje między innymi były kandydat na prezydenta USA Andrew Yang. Uzyskał on ostatnio finansowe wsparcie ze strony Jacka Dorsey'a, założyciela Twittera, w wysokości 5 milionów dolarów na Humanity Forward - organizację, której celem jest promocja uniwersalnego dochodu podstawowego.

Co może się wydać zaskakujące, zwolennikiem stałego dochodu jest miliarder i twórca Tesli I SpaceX Elon Musk. Z tym, że takie rozwiązanie rezerwuje nie dla bieżącej, a przyszłej rzeczywistości gospodarczej. - Pojawią się kiedyś na rynku pracy problemy, których przezwyciężenie będzie wymagało zagwarantowanie rzeszom ludzi stałych i pewnych wypłat. Powód? Po prostu nie będą oni potrzebni pracodawcom - mówi Musk.

- Myślę, że w końcu staniemy przed koniecznością wprowadzenia dochodu podstawowego. Będzie coraz więcej pracy, którą maszyna wykona lepiej niż człowiek. Podkreślam, że to nie jest coś, o czym marzę. Po prostu wydaje mi się, że w którymś momencie nie będziemy mieli wyboru. Automatyzacja zmieni wiele, niemal wszystko będzie bardzo tanie - prognozuje miliarder.



Jacek Brzeski


P.S.


Michał Michalak 

 Dzisiaj, 9 grudnia (05:00)


W czasie pandemii nieoczekiwanie odżył temat czterodniowego tygodnia pracy. Takie rozwiązanie popiera premier Finlandii i rozważa hiszpański rząd. Obecny kryzys może przynieść pracowniczą rewolucję.

Sąd Najwyższy przemówił. Jest wyrok! I to jaki - miażdżący! "Bezzasadna, niepotrzebna i niekonstytucyjna ingerencja w prawo i wolność jednostki do zawierania umowy".



Naruszona została zarówno "świętość umowy", jak i "wolność gospodarcza". I nie można tego uzasadniać argumentami zdrowotnymi.

Tym samym zakaz pracy powyżej 60 godzin tygodniowo w nowojorskich piekarniach uznaje się za niekonstytucyjny.

Był rok 1905. Sąd Najwyższy USA uznał skrócenie czasu pracy za nielegalne. A z wyroku można wywnioskować, że wręcz za oburzające. Prawo uchwalone przez stan Nowy Jork przestało obowiązywać.

Gdy ponad trzy dekady później prezydent Franklin Delano Roosevelt chciał pójść jeszcze dalej i ograniczyć pracę do 40 godzin tygodniowo, krajowy związek przedsiębiorców ocenił, że jest to "krok w stronę komunizmu, bolszewizmu, faszyzmu i nazizmu".

Dziś, gdy podnosi się temat czterodniowego tygodnia pracy, znów słyszymy zewsząd, że to niemożliwe, niebezpieczne i głupie. A jednak temat jest. I wskutek pandemii nieoczekiwanie odżył.

Dlaczego teraz?

Kryzys pandemiczny wywołał przekonanie, że pracę trzeba będzie wymyślić na nowo. Debata na temat właściwego balansu praca-dom już trwa, nie tylko w związku z pracą zdalną na masową skalę.

Tak to już jest, że wielkie kryzysy oznaczają wielkie zmiany: doprowadzają do przełomów pracowniczych i reformy systemów gospodarczych. Po kryzysie z 1929 roku ustanowiono w wielu państwach płacę minimalną i ośmiogodzinny dzień pracy, a po drugiej wojnie światowej nadeszła epoka tzw. państwa dobrobytu.

Z kolei po kryzysie z 2008 roku zwiększono regulację rynków finansowych (choć na mniejszą skalę, niż liczyli na to krytycy patologii w tej sferze) i zastosowano politykę cięć (m.in. w Wielkiej Brytanii czy Grecji), od której dziś się już odchodzi.

I teraz nadszedł kolejny moment, by wszystko zweryfikować i przedefiniować. Wszystko wskazuje na to, że centralne miejsce w tej debacie zajmie kwestia czasu pracy.

- 40-godzinny tydzień pracy jest coraz bardziej przestarzały i niepotrzebny - uważa Alex Soojung-Kim Pang ze Stanford University, propagator czterodniowego tygodnia pracy.

Ale nie chodzi tylko o samo gadanie. Zmiany w tej sferze już mają miejsce.

Biznes testuje temat

"Najwyższy czas pozbyć się przekonania, że wypoczynek jest dla pracowników straconym czasem albo przywilejem klasowym" - mówił Henry Ford, wprowadzając w swoich fabrykach 40-godzinny tydzień pracy w 1926 roku, na długo przed usankcjonowaniem tego wymiaru czasu przez władze państwowe.

Teraz jest podobnie - nie czekając na konsensus polityczny, firmy eksperymentują z krótszym czasem pracy i monitorują efekty.

Jak czytamy w "Time", TGW Studio, firma marketingowa z Rochester w stanie Nowy Jork, już w czasie pandemii wprowadziła czterodniowy tydzień pracy za tę samą pensję.

"Rozważaliśmy to już wcześniej, ale obawialiśmy się, jak zareagują nasi klienci. A potem wydarzył się covid i stwierdziliśmy: a czemu nie!" - mówi Lisa Kribs, współzałożycielka firmy.

Efekt? W ciągu kolejnych miesięcy wzrosła produktywność i kreatywność pracowników, są także bardziej zadowoleni i zdrowsi - rzadziej biorą zwolnienia lekarskie.

TGW Studio to stosunkowo mała firma, ale z czterodniowym tygodniem pracy (bądź nieco dalej idącym sześciogodzinnym dniem pracy) eksperymentują także "grube ryby".

Sieć brytyjskich supermarketów Morrison's ogłosiła w lutym, że 1,5 tys. pracowników korporacyjnych będzie otrzymywać tę samą pensję za cztery dni pracy w tygodniu.

Popularny komunikator Slack zachował się nieco bardziej konserwatywnie i dał swoim pracownikom jeden wolny piątek w tygodniu na odpoczynek i regenerację.

O tym, że krótsza praca może być opłacalna, świadczy przypadek japońskiego oddziału Microsoftu. Po przejściu w 2019 r. na czterodniowy tydzień pracy i ograniczeniu spotkań do maksymalnie 30 minut produktywność w firmie wzrosła aż o 40 proc., a koszty energii spadły o 23 proc.

Perpetual Guardian, nowozelandzka firma finansowa, po wzrostach produktywności i zadowolenia pracowników wprowadziła czterodniowy tydzień pracy na stałe.

Z kolei nowozelandzki oddział Unilever ogłosił właśnie, że jego pracownicy przez rok będą pracować cztery dni w tygodniu. Eksperyment będą monitorować naukowcy z University of Technology w Sydney, a jeśli się powiedzie, to korporacja zatrudniająca ponad 150 tys. pracowników skróci czas pracy w swoich oddziałach na całym świecie.

Ale nie miejmy złudzeń. Opór biznesu - w jego zasadniczej większości - jest jednocześnie głównym hamulcowym skracania czasu pracy. Dlatego do gry wchodzą politycy.

Sygnały z Finlandii i Hiszpanii

Polityczna presja na skrócenie czasu pracy zaczyna rosnąć na naszych oczach.

Premier Finlandii Sanna Marin od dawna jest zwolenniczką sześciogodzinnego dnia pracy, choć nie zdołała jeszcze przekonać ani całej swojej partii, ani całej koalicji. Ale ma sojuszniczkę w minister spraw społecznych Aino-Kaisie Pekonen, która popiera ten postulat. Marin zdaje się zdeterminowana, by czas pracy skrócić, nawet jeśli nie będzie to owe 30 godzin w tygodniu.



Finki nie są osamotnione. Pod listem do europejskich przywódców z tym właśnie postulatem podpisał się John McDonnell z brytyjskiej Partii Pracy. "Dla postępu naszej cywilizacji i dla dobra społeczeństwa teraz jest odpowiedni moment, by wykorzystać okazję i wprowadzić krótszy czas pracy bez straty zarobków" - czytamy.



Czterodniowy tydzień pracy, bez obniżki pensji, już oficjalnie rozważa hiszpański centrolewicowy rząd. Tyle że na początku byłby to program pilotażowy, nie powszechny. W budżecie na 2021 rok miałoby się znaleźć 50 milionów euro na wsparcie dla firm skracających czas pracy.

"Teraz, kiedy stajemy przed koniecznością odbudowania gospodarki, Hiszpania ma idealną okazję, by przejść na czterodniowy tydzień pracy. To polityka przyszłości, która pozwoli zwiększyć produktywność pracowników, poprawić ich zdrowie fizyczne i psychiczne, a także zredukować niekorzystny wpływ na środowisko. Musimy stanąć na czele Europy tak jak 100 lat temu, gdy przeszliśmy na ośmiogodzinny dzień pracy" - powiedział Íñigo Errejón, parlamentarzysta z lewicowej partii Más País.

Pilotaż czterodniowego tygodnia pracy to element rozgrywki koalicyjnej, jednak ministerstwo finansów potwierdziło, że takie rozwiązanie jest przygotowywane.

W Polsce podpisy pod projektem skracającym czas pracy do siedmiu godzin dziennie zbierała Partia Razem, a legislację w tej sprawie (okrojoną, bo dla rodziców) proponowało Polskie Stronnictwo Ludowe.

No dobrze, ale czy warto?

Tylko czy wspomniani politycy mają w ogóle rację? Czy skracając czas pracy, nie wylejemy dziecka z kąpielą?

O ile w zawodach kreatywnych można traktować czas pracy elastycznie, o tyle tam, gdzie mamy do czynienia z pracą w systemie zmianowym, mówimy już o potencjalnie wysokich kosztach takiego rozwiązania.


A co dostajemy w zamian? Sprawdziły to władze szwedzkiego Göteborgu w latach 2015-2016. W domu seniora Svartedalen wprowadzono sześciogodzinny dzień pracy dla pielęgniarek, bez obniżki płac. Spowodowało to konieczność zatrudnienia 17 dodatkowych pracowników, by zapewnić nieprzerwaną opiekę nad seniorami. Za punkt odniesienia przyjęto podobnej wielkości dom seniora Solängens, gdzie pielęgniarki pracowały osiem godzin.

Okazało się, że pielęgniarki pracujące krócej - tu wielkich zaskoczeń nie będzie - były mniej zestresowane, mniej zmęczone, bardziej zmotywowane do pracy, lepiej oceniały swoje zdrowie i rzadziej brały zwolnienia lekarskie (a więc potencjalna dodatkowa korzyść dla pracodawcy). Seniorzy znacznie wyżej oceniali jakość opieki w Svartedalen niż w Solängens.

Tu wcale nie chodzi o produktywność - w ten sposób o korzyściach z czterodniowego tygodnia pracy mówi brytyjska organizacja "The 4 Day Week". I stawia sprawę inaczej niż wymieniane wcześniej firmy, liczące uważnie wzrosty i spadki tego kluczowego dla gospodarki wskaźnika. Według organizacji najważniejsze atuty "czterech dni" to: poprawa zdrowia fizycznego i psychicznego, sprawiedliwszy podział pracy, wzmocnienie lokalnych społeczności, mniejsze bezrobocie, mniejszy ślad węglowy, wzrost aktywności społecznej.

Sprawa oczywiście rozbija się o pieniądze. W Göteborgu koszty zatrudnienia dodatkowych pielęgniarek wyniosły przez 18 miesięcy blisko 10 milionów koron (ponad cztery miliony złotych).

Jak przekonuje Interię ekonomista prof. Witold Orłowski, przejście na czterodniowy tydzień pracy "bez znieczulenia" przyniosłoby bankructwa prywatnych przedsiębiorstw, które już teraz, w czasie pandemii, ledwo wiążą koniec z końcem.

- W przypadku przemysłu kreatywnego, gdzie tak naprawdę ten czas jest od dawna nienormowany, to jest inna sprawa. Natomiast tam, gdzie rzeczywiście mówimy o fizycznie świadczonej pracy, to ograniczenie czasu pracy z zachowaniem wysokości pensji oznacza tak naprawdę podwyższenie kosztów pracy. Dla wielu przedsiębiorców oznaczałoby to po prostu bankructwo. Co innego, gdyby państwo dopłacało do płac - usłyszeliśmy.

Jego zdaniem czterodniowy tydzień pracy miałby sens w przypadku proporcjonalnie mniejszej pensji.

- To byłaby dość skuteczna metoda walki z bezrobociem - uważa prof. Orłowski.

Przepowiednia Keynesa, czyli co poszło nie tak

Słynny angielski ekonomista John Maynard Keynes przewidywał w 1930 r., że za 100 lat ludzie będą pracowali maksymalnie 15 godzin w tygodniu, a ich głównym "zmartwieniem" będzie to, jak sensownie zagospodarować czas wolny. Powodem miała być rosnąca produktywność m.in. za sprawą automatyzacji. Choć zakupy coraz częściej kasujemy za pomocą maszyn, to możemy jednak założyć, że ta przepowiednia - przynajmniej jeśli chodzi o czas pracy - się nie ziści.

Co poszło nie tak? Według holenderskiego historyka Rutgera Bergmana zamiast modelu "więcej czasu" zdecydowaliśmy się na opcję "więcej rzeczy". I to właśnie konsumpcjonizm sprawił, że wciąż tak dużo pracujemy, wytwarzając więcej i więcej towarów i usług. "Za dużo wszystkiego" - czytaj nasz raport o konsumpcji!

Inną teorię przedstawił zmarły niedawno amerykański antropolog David Graeber. On niespełnienie tej przepowiedni uzasadniał zjawiskiem "pracy bez sensu" - całym systemem prywatno-publicznym, który mnoży i utrzymuje bzdurne stanowiska i bezproduktywne, nic niewnoszące godziny pracy. Innymi słowy - nie pracujemy krócej tylko dlatego, że pracujemy bez sensu (jako społeczeństwo). Czyli stać byłoby nas na sześciogodzinną pracę pielęgniarek i listonoszy, gdyby nie utrzymywanie wysoko płatnych stanowisk, na których nic się nie robi.

Graeber podawał przykład Baracka Obamy, który w następujący sposób tłumaczył konieczność utrzymania dominacji prywatnych ubezpieczycieli w systemie ochrony zdrowia: a co ja zrobię z dwoma milionami tam zatrudnionych? Zatem istotniejsze okazało się utrzymanie odpowiedniej liczby miejsc pracy niż ich sensowność.

Zapytaliśmy prof. Orłowskiego, jak to jest, że produktywność rośnie, a my od 100 lat pracujemy po osiem godzin dziennie.

- To nie jest tak, że czas pracy się nie skraca. W końcu 100 lat temu nie istniały jeszcze wolne soboty. Efektywny czas pracy skrócił się więc o te soboty. Co więcej, doświadczenie było dobre, to znaczy uznano, że bardziej wypoczęci ludzie zwiększyli dzięki temu produktywność i że to ma sens. Nie uważam, żeby to był temat tabu. Problemem jest, jak to zrobić krótkookresowo, w jaki sposób gospodarka ma nie stracić na konkurencyjności, ale niewątpliwie jest to temat do dyskusji - uważa ekonomista.

Zapracowany jak Polak

Jeśli ktoś uważa, że cała ta dyskusja o czasie pracy, zwłaszcza w erze pandemii, jest pięknoduchowskim bajaniem, to proponujemy, by osadzić zagadnienie w rodzimym kontekście. Szybko uświadomimy sobie wówczas, że akurat w przypadku Polski skracanie czasu pracy to postulat pracowania choćby tyle, ile w innych europejskich krajach.

Jak podaje OECD, w 2019 roku każdy zatrudniony w naszym kraju przepracował średnio 1806 godzin.

wych, nieetatowych, nadgodziny (płatne i niepłatne), dni wolne, urlopy, zwolnienia lekarskie itd. I wyszło, że Polacy są jednym z najbardziej "zarobionych" narodów na świecie.

Mniej pracuje się m.in. na Węgrzech (1725 godzin rocznie), Słowacji (1711), Litwie (1635), w Japonii (1644), Wielkiej Brytanii (1538), Niemczech (1386), a najmniej w Norwegii (1384) i Danii (1380). Niemcy, Norwegowie czy Duńczycy pracują więc realnie o blisko jedną trzecią krócej niż Polacy.

Zdaje się więc, że argumentów za skróceniem czasu pracy w Polsce jest zdecydowanie więcej niż za odłożeniem dyskusji na później, "bo pandemia". I gdy spojrzymy na pełną listę państw pracujących krócej, coraz gorzej broni się twierdzenie, że jak tylko zwolnimy, to zaprzepaścimy rozwój gospodarczy kraju.

Co napisał sędzia Holmes

Wyrok Sądu Najwyższego USA z 1905 roku, uznający skrócenie czasu pracy nowojorskich piekarzy do maksymalnie 60 godzin tygodniowo za niezgodne z konstytucją, wywołał skrajne reakcje.

Przedsiębiorcy przyjęli decyzję SN z ulgą i uznaniem. Związki zawodowe zarzuciły sędziom, że są marionetkami kapitalistów i wrogami pracowników.

Do historii przeszło natomiast krótkie, bo trzyakapitowe zdanie odrębne sędziego Olivera Wendella Holmesa.



"Sprawa została zadecydowana na podstawie teorii ekonomicznej, która dla znacznej część kraju jest nieistotna. (...) Ustalonym jest poprzez różne decyzje tego sądu, że konstytucje stanowe i prawa stanowe mogą regulować życie w sposób, (...) który ingeruje w wolność zawierania umowy. Prawo do wolnej niedzieli czy regulacje dotyczące lichwy są tego przykładami" - czytamy.

"Myślę, że słowo 'wolność', zawarte w 14. poprawce, jest wypaczone, gdy stosuje się je, by zapobiec naturalnym skutkom dominującej opinii, chyba że racjonalna i sprawiedliwa osoba uzna za konieczne przyznanie, iż proponowane prawo narusza fundamentalne zasady z perspektywy tradycji i prawa. Takie potępienie nie może być zastosowane w odniesieniu do przedłożonej legislacji. Racjonalny człowiek uznałby je raczej za właściwy środek w odniesieniu do kwestii zdrowotnych. (...) Byłaby to również pierwsza generalna regulacja dotycząca czasu pracy" - napisał sędzia Holmes.


Wówczas ograniczenie pracy do "tylko" 10 godzin dziennie oburzało tak samo jak 30 lat później do ośmiu.


Ile godzin oburza dziś?


Ponadto:

https://wydarzenia.interia.pl/swiat/news-6-godzinny-dzien-pracy-latwo-nie-bedzie,nId,2347753


https://wydarzenia.interia.pl/autor/michal-michalak/news-6-godzinny-dzien-pracy-to-nie-mrzonka-to-przyszlosc,nId,2346010









https://wydarzenia.interia.pl/swiat/news-czy-oburza-czterodniowy-tydzien-pracy,nId,4902925#iwa_source=worthsee


https://biznes.interia.pl/praca/news-hiszpanska-recepta-na-kryzys-zanosi-sie-na-4-dniowy-tydzien-,nId,4901040








niedziela, 6 grudnia 2020

Technologia typu Fake

Technologia  Unreal Engine.

Trochę dziwią mnie zachwyty na tym filmem, ponieważ animacja w filmie Rango z 2011 roku jest moim zdaniem o wiele lepsza. Film Rango przeszedł bez echa, więc nie wiem, czy ONI nie dysponują lepszą technologią wirtualną...


Fakt, iż chwalą gorszą jakość niż w Rango - jest niepokojący. 






https://planetagracza.pl/unreal-engine-to-przyszlosc-gamingu-niesamowita-animacja/?fbclid=IwAR3k6I2wbo44_QISeZx_EJmoY4muHEHTf41e7OCiidgeiqLNUdIy60XvBho



sobota, 5 grudnia 2020

KGB obaliło ZSRR?

 

przedruk - tłumaczenie przeglądarki


 „właściwi ludzie” umarli „we właściwym czasie” - trampolina dla Gorbaczowa



Czy przybycie Gorbaczowa to łańcuch wypadków, czy główna operacja specjalna XX wieku?


Śmierć Leonida Iljicza Breżniewa, sekretarza generalnego Komitetu Centralnego KPZR, w nocy z 9 na 10 listopada 1982 r., Była prawdziwym „początkiem końca” Związku Radzieckiego. Czas, który nastąpił, jest dziś oceniany inaczej. Ktoś widzi w nim tylko najwyższy punkt gerontokracji, który zadziwiał ZSRR i raczy żartować z „epoki wyścigów powozowych”, nawiązując do uroczystego pogrzebu idącej za sobą „starszyzny kremlowskiej”. Ktoś dostrzega w zawiłościach zmian personalnych na Kremlu, które w ciągu zaledwie czterech lat doprowadziły tego, który go zniszczył, na szczyt władzy w najpotężniejszym państwie świata, ciąg zbiegów okoliczności i wypadków ... Ktoś mówi o „historycznej regularności” - mówią, że ZSRR i ideologia komunistyczna upadły, bo inaczej nie mogło być ...


To wszystko oczywiście nie jest prawdą. Warto przyjrzeć się bliżej kronikom tamtych lat, dokładnie przestudiować i spróbować ogarnąć wspomnienia bezpośrednich uczestników dramatycznych, a nawet tragicznych wydarzeń, które miały miejsce na sowieckiej władzy „Olimpu” w ostatnim okresie jego istnienia, by stało się jasne, że wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane, zagmatwane i tajemnicze. Stopniowo zaczyna się rozwijać uporczywe uczucie: za wszystkim, co działo się na Kremlu i wokół niego, od pewnego momentu stała czyjaś niewiarygodnie potężna wola, mająca na celu zaprzestanie istnienia Związku Radzieckiego. Nie było wypadków! Był jasny i podstępny plan, który niestety został w pełni zrealizowany. Poniżej postaram się, jeśli to możliwe, uzasadnić ten punkt widzenia tak rozsądnie, jak to możliwe.

„Czy idziecie w złą stronę, towarzysze”?


Jak już wielokrotnie mówiłem i nie będę się męczyć powtarzaniem raz po raz, półoficjalna sowiecka historiografia, bezbożnie okaleczona i skandalicznie zniekształcona, by zadowolić omszałe dogmaty polityczne, dała następnie liberałom możliwość wymyślenia nędznej i prymitywnej wersji tego, bez przesady, najważniejszego okresu naszej historii. Mówią, że na Kremlu byli starzy marazmatycy, którzy w końcu posunęli się rozsądnie cytatami z klasyków „marksizmu-leninizmu” iw ogóle nie widzieli ani nie rozumieli prawdziwego życia. Siedzieli, siedzieli, prawie bawili się pasochkami, aż umarli w naturalny sposób. I tu, nie wiadomo skąd - przybył Michaił, lekki Siergiejewicz, wziął stery w swoje silne, zrogowaciałe ręce operatora kombajnu i poprowadził kraj w „nową świetlaną przyszłość”. Właściwie - na śmierć i zniszczenie, ale nie o to chodzi.

Najbardziej obrzydliwe jest to, że ten, wybaczając chamstwo, delirium siwej klaczy, jest przez wielu naszych rodaków zabierany na zupełnie czystą chwilę i wierzą mu bezwarunkowo. Jednocześnie na przykład fakt, że w wielu „demokratycznych” krajach ówczesnego świata, o których mówimy, „u steru” byli liderzy, nieco młodsi od naszych „starców”, został całkowicie zignorowany. Na przykład ten sam Ronald Reagan został prezydentem Stanów Zjednoczonych w wieku 70 lat. Cóż, nie powiem w ogóle nic o tym, że Donald Trump ma 78 lat. Prawda jest taka, że ​​ani Breżniew, ani Andropow, ani Czernienko - wszyscy trzej ostatni sekretarz generalny Komitetu Centralnego KPZR - nie byli „warzywami”, które popadły w demencję starczą. Tak, nie mogli się pochwalić dobrym zdrowiem. Dlaczego dokładnie - na ten temat przeprowadzimy osobną rozmowę. Nie były to jednak szalone „lalki”, które nie miały własnej woli i rozumu.

Właściwie naszą rozmowę należy rozpocząć od tego, że prawdziwy socjalizm zakończył się w ZSRR w 1953 roku wraz ze śmiercią Stalina. Mrok i horror, które nastąpiły, zwane panowaniem Chruszczowa, były niczym innym jak pierwszą poważną i całkowicie istotną próbą zniszczenia Związku Radzieckiego w powojennej historii. I na pewno po raz pierwszy próbowali to zrobić nie z zewnątrz, nie wyzwalając agresję czy, powiedzmy, ekonomicznąblokada, ale z rąk przywódcy partii i państwa. Dogłębne badanie działań Kukuruznika na czele ZSRR jednoznacznie świadczy o tym, że niewiele mu zostało do odniesienia sukcesu. Jednak ci, którzy zachowali przynajmniej kroplę „stalinowskiego zakwasu”, dla których ideologia komunistyczna i władza radziecka nie były pustymi słowami, złapali się. Łysy szkodnik został zlikwidowany. Dzięki staraniom Breżniewa i jego zespołu udało się zapobiec eksplozji "bomby zegarowej" wystrzelonej przez Chruszczowa, która miała rozerwać ZSRR na kawałki.

Niemniej jednak najbardziej niebezpieczne procesy nie zostały zatrzymane ani odwrócone. Przede wszystkim narastała i pogłębiała się utrata wiary w partię i komunizm jako taki przez naród radziecki, spowodowana XX Zjazdem Partii i „ujawnieniem kultu jednostki”. A w gospodarce szkody były straszne - samo zniszczenie rolnictwa było tego warte. Niestety, w ówczesnym kierownictwie KPZR nie było liderów, którzy mieliby co najmniej dziesiątą część ogromnego intelektu i nieugiętej woli Josepha Vissarionovicha w ówczesnym kierownictwie KPZR ... towarzysze! " Niestety, nie podniósł się i nie krzyczał ... Nadal zachowując siłę i moc stworzoną i oddaną na przyszłość przez wielkiego Przywódcę, kraj nieubłaganie staczał się ku upadkowi.

Kto właściwie mianował sekretarza generalnego?


Fakt, że Breżniew wkrótce będzie potrzebował następcy, stał się całkowicie jasny już w 1976 roku, po tym, jak generał poniósł bardzo realną śmierć kliniczną. Zmiana władzy na Kremlu była tylko kwestią czasu i Zachód był tego doskonale świadomy. Nie będę nawet próbował budować jednoznacznych wersji o tym, które służby specjalne jakich krajów rozpoczęły operację specjalną o niespotykanej dotąd skali, śmiałości i przemyślności, której celem było doprowadzenie do władzy w naszym kraju tych, którzy wymażą ją z politycznej mapy świata. Najprawdopodobniej działała tu cała „społeczność” najpoważniejszych organizacji i struktur, które mogły zrobić, jeśli nie wszystko, to bardzo dużo. Ci, którzy wymyślili tę kolosalną grę, doskonale zdawali sobie sprawę, że wygranie takiej bitwy w jednej rundzie jest w zasadzie niemożliwe.

W konsekwencji konieczne było rozegranie osławionego „multi-ruchu”, zbudowanie całego łańcucha zmian personalnych na wyższych szczeblach KPZR i ZSRR, co w końcu pozwoli „królowej” tych bardzo potrzebnych ludzi. I czy nie tak to się ostatecznie skończyło? W rzeczywistości każda nowa zmiana twarzy na Kremlu zbliżała Gorbaczowa i jego zespół do nich. Jurij Andropow, który zastąpił Leonida Breżniewa na stanowisku sekretarza generalnego Komitetu Centralnego KPZR, w żadnym wypadku nie miał stać na czele partii i oświadczać! Jest więcej niż wystarczająco dowodów, że Leonid Iljicz uważał kogokolwiek za swojego następcę, ale nie tego mieszkańca Łubianki. O ile nam wiadomo, przeniósł go do Komitetu Centralnego i na dość symboliczne stanowisko drugiego sekretarza w celu usunięcia ze stanowiska szefa Komitetu Bezpieczeństwa Państwa,

Istnieje popularna wersja, że ​​Andropow, będąc jeszcze szefem KGB, rzekomo próbował zorganizować w latach 70. naturalny „zamach pałacowy”, aby obalić wciąż zdolnego Breżniewa. Miał zamiar zrobić to rękami niektórych „zaufanych marszałków i generałów Sił Zbrojnych”, którzy mieli się pojawić Leonidowi Iljiczowi i zażądać, aby „odszedł w sposób polubowny”. Raczej w to nie wierzę - przede wszystkim wygląda to na tani „remiks” puczu Chruszczowa, w wyniku którego zginął Ławrenty Beria. Tak czy inaczej, ale żadne oczywiste próby wyprzedzenia do określonego czasu ze strony Jurija Władimirowicza nie zostały zarejestrowane. Ale coś innego - po prostu się wydarzyło. Dziwnym „zbiegiem okoliczności” od pewnego momentu z tymi ludźmi który stanął mu na drodze do władzy, zaczęły się dziać wyjątkowo nieprzyjemne, nawet tragiczne incydenty. Z pewnością będziemy rozmawiać o przerażającym łańcuchu bardzo, bardzo dziwnych zgonów, które miały miejsce w latach 70. - 80. ubiegłego wieku na najwyższych szczeblach partii i rządu ZSRR w najbardziej szczegółowy sposób, ale dopiero następnym razem.

Teraz, bez wchodzenia w szczegóły, zauważę - „właściwi ludzie” umarli „we właściwym czasie”. Jednak nie tylko umarł. Pierwszy sekretarz komitetu regionalnego Leningradu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Grigorij Romanow, który równie dobrze mógł zastąpić Breżniewa na stanowisku sekretarza generalnego, został usunięty z gry przez falę brudnych plotek, z których najbardziej absurdalna była historia „ślubu jego córki”. Miało to miejsce w jednym z pałaców królewskich z zupełnie niewyobrażalną i szaloną biesiadą, której zwieńczeniem było bicie ukochanej służby Katarzyny II, wycofanej z Ermitażu na taką okazję. Co znamienne, to Andropow odmówił Romanowowi wykorzystania zdolności Komitetu do stłumienia fali fałszywie kompromitujących dowodów, które ktoś umiejętnie i celowo rozpowszechnił.

Trampolina dla Gorbaczowa


Po wspomnianych wydarzeniach (co jest typowe, podczas których zachodnie „głosy radiowe” szczególnie gorliwie powtarzały szczególnie nikczemne insynuacje pod adresem Romanowa, który najwyraźniej otrzymał stosowne instrukcje), „faworytem” wśród możliwych kandydatów na następcę Breżniewa był pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Ukrainy Władimir Szczerbitski. Możliwe, że także przed tymi wydarzeniami. Według niektórych doniesień, czując, że szybko się poddaje, Sekretarz Generalny już w połowie lat 70. dokonał wyboru na korzyść tej konkretnej kandydatury. I było dlaczego. Shcherbitsky z pewnością nigdy nie był starcem, miał niezwykłe zdrowie i popularność, przynajmniej w swojej własnej republice cieszył się znaczną popularnością. Jest wiele dowodów na to, że od pewnego momentu Leonid Iljicz widział go i tylko jego w roli własnego „spadkobiercy”. Nie wstydziłem się nawet mówić o tym głośno. Ponadto na krótko przed własną śmiercią Breżniew dopuścił się czynu, który stanowczo wyłamał się z „protokołu kremlowskiego” i zwyczajowej praktyki „najwyższych urzędników” ZSRR - na pilnie potrzebną osobistą rozmowę ze Szczerbickim nie wezwał go do Moskwy, ale poleciał do Kijowa ...

Jest bardzo prawdopodobne, że głowa państwa zamierzała rozmawiać nie tylko o sprawach super ważnych, ale o takich, które w żadnym wypadku nie powinny dotrzeć do uszu „plotek”, które krążyły po Kremlu. Osobiście skłaniam się ku wersji, w której Leonid Iljicz stanowczo zdecydował o rezygnacji ze stanowiska Sekretarza Generalnego na symboliczne stanowisko Przewodniczącego KPZR i powołanie Szczerbitskiego na Sekretarza Generalnego na plenum Komitetu Centralnego, które miało odbyć się 13 lub 15 listopada 1982 roku. Ale nie miał czasu, udając się w inny świat. W tym samym czasie, nawiasem mówiąc, tuż przed śmiercią Breżniew czuł się bardzo wesoły.

Shcherbitsky (znowu zbieg okoliczności?!) To właśnie w tym fatalnym momencie znalazł się w podróży służbowej do Stanów Zjednoczonych, w której zdaniem Andropowa „pomógł” mu. Dowiedziawszy się o śmierci Breżniewa, Władimir Wasiljewicz próbował natychmiast wrócić do ZSRR, ale po prostu nie pozwolono mu na to. A Jurij Andropow został sekretarzem generalnym… Ktoś dzisiaj próbuje zapewnić, że ten człowiek był „fanatycznym komunistą” i prawie zamierzał „przywrócić reżim stalinowski” ze wszystkimi jego surowościami. Jaka jest podstawa do takich wniosków? Z powodu absurdalnych nalotów „na wagary i pasożyty”, w wyniku których wystraszeni uczniowie uciekali z kin, a ciotki z lokówkami na głowie od fryzjerów? Nie bądź śmieszny ... O wiele ważniejszy od podobnego, wyraźnie populistycznego i nie mającego poważnych konsekwencji wydarzenia było to że to Andropow dołożył wszelkich starań, aby zarówno samego Michaiła Gorbaczowa, jak i kilku innych „wybitnych pierestrojki”, takich jak Ligaczow i Jakowlew, pchnąć do władzy tak daleko i wyżej, jak to tylko było możliwe. Wszyscy w tej niesławnej trójcy Judasza są po prostu bezpośrednimi protegowanymi Andropowa.

Czy możemy założyć, że osoba, która przez wiele lat kierowała najsilniejszym wywiadem świata i w istocie była zmuszona do oglądania ludzi „na wylot” bez prześwietlenia, mógł popełnić tak okrutny błąd i to nie raz? Osobiście jestem pewien, że w żaden sposób nie. Andropow, torując drogę przyszłym „brygadzistom pierestrojki”, doskonale rozumiał, co robi i dlaczego. W rzeczywistości szybki wzrost liczby właśnie tych spośród jego nominowanych był głównym skutkiem krótkich rządów Jurija Władimirowicza. A jednak siłom, które stały za wszystkim, co się wydarzyło, nie udało się od razu osiągnąć „programu maksymalnego”. Andropowa został zastąpiony na Kremlu nie przez Gorbaczowa, ale przez Konstantyna Czernienkę, który był jego całkowitym przeciwieństwem.

Dlaczego to się stało? Czy Związek Radziecki miał słynną „ostatnią szansę”? Ilu prominentnych członków partii i rządu radzieckiego zginęło w imię dojścia do władzy i ostatecznego zwycięstwa „pierestrojki”? Na pewno o tym wszystkim porozmawiamy następnym razem.

  • Autor: Alexander Necropny



https://topcor.ru/17659-prihod-gorbacheva-cep-sluchajnostej-ili-glavnaja-specoperacija-hh-veka.html