Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty

środa, 27 maja 2015

Jak być z Rosją - sputnik news

Ciekawy tekst ze strony SPUTNIK NEWS pokazujący trafność min. moich spostrzeżeń na kwestię niemiec w Europie.


Jakub Korejba

Kilka porad dla nowego Prezydenta. Nie wiadomo co Andrzej Duda sądzi o Rosji i w gruncie rzeczy jest to nieistotne. Jeżeli bowiem, jak twierdzi, ma on wyczucie polskiego interesu narodowego, to będzie musiał otworzyć się na Wschód niezależnie od osobistych uprzedzeń i niechęci.

Wiadomo natomiast, iż Duda obiecał Polakom bezpieczeństwo i dobrobyt, a geopolityczne położenie kraju i ukształtowana w ostatnim dziesięcioleciu sytuacja geoekonomiczna (sięgające wymiaru półkolonii podporządkowanie interesom Niemiec) czynią spełnienie tych obietnic nierealnym bez aktywizacji wschodniego wektora polityki zagranicznej, co jest z kolei niemożliwe bez „resetu" w stosunkach z Rosją.

Poprzeczkę Duda stawia wysoko, obnażając smutną prawdę o tym, iż europejskie instytucje są zasłoną dymną realizacji interesów Berlina: zapowiada postawienie się Brukseli w kwestii zarzynających polski przemysł norm klimatycznych i nie wyklucza weta wobec podporządkowujących Frankfurtowi polski eksport zobowiązań na drodze do przyjęcia Euro. Deklaruje także ambicje wstąpienia do G20 i walkę o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. A tak się w rezultacie prowadzenia polityki podczepienia (po angielsku: bandwagoning) pod Niemcy złożyło, iż w obecnym układzie europejskim Polska nie będzie w stanie zrealizować tych celów bez możliwości balansowania wpływów rządzącego za Odrą Bismarcka w spódnicy (bez ironii — Merkel to największy niemiecki polityk od czasu Żelaznego Kanclerza), i to zarówno na arenie europejskiej, jak i wewnątrz kraju. Przykład nowego „prezydenta Europy" pokazał bowiem, iż nawet najważniejszych polskich polityków da się kupić za garść brukselskich świecidełek, kilka selfików z możnymi tego świata i dające zadość próżności poklepywania po plecach, o czym przekonali się nie tylko polscy stoczniowcy i górnicy, kiedy wyrzucano ich z pracy, ale także wszyscy obywatele podczas comiesięcznego płacenia za prąd i gaz.

Kwestia zmuszenia transnarodowych (w przypadku Polski chodzi głównie o niemieckie) koncernów do płacenia w Polsce podatków a międzynarodowych banków do zaprzestania drenowania Polski z kapitału jest bowiem częścią przebudowy europejskiego porządku, o którą rozpaczliwie wołają politycy tacy jak premier Węgier Orban czy przywódca Grecji Tsipras.

Także Andrzej Duda wie, jeżeli uważnie słuchał wyborców podczas objazdów po kraju, iż Polska wpadła w „pułapkę średniego dochodu" (czyli sytuację, w której jesteśmy wystarczająco bogaci, aby przeżyć, ale nie mamy szansy rozwijać się, tak, aby na przykład stworzyć i sprzedać coś swojego i zagrozić niemieckiemu eksportowi) w której nasi obywatele skazani są na zbieranie szparagów w Rzeszy i mycie klozetów w Londynie a przyczyną tego stanu nie jest wcale „naturalna" działalność niewidzialnej ręki rynku, ale całkiem namacalne decyzje najważniejszych stolic Europy w kwestii tego jak powinien wyglądać podział pracy na kontynencie.

A ponieważ zachodnie mocarstwa trzymają ze sobą nawzajem sztamę w kwestii utrzymywania Polski w quasi-kolonialnej zależności, jedyną szansą na przełamanie szklanego sufitu i polityczny oraz gospodarczy awans jest odblokowanie Wschodu i włączenie go do europejskiej gry o pozycję Polski. Śp. Lech Kaczyński powiedziałby pewnie, iż chodzi o dostosowany do współczesności wariant „polityki jagiellońskiej".

Ponieważ jest oczywiste, iż nie jest to możliwe przy utrzymaniu linii na konfrontację z Rosją, przed Dudą stoi zadanie ocieplenia stosunków z naszym największym sąsiadem, co biorąc pod uwagę polityczną dynamikę ostatnich dwu lat i stopień rozkręcenia antyrosyjskiej histerii, nie jest sprawa łatwą. Ale w końcu, po to my, jako podatnicy fundujemy mu kwaterę w Belwederze, limuzynę z biało — czerwoną chorągiewką i sztab doradców, aby to on załatwiał za nas takie sprawy. A biorąc pod uwagę, iż Duda wygrał głosami mieszkańców wsi na Ścianie Wschodniej, należy oczekiwać, iż jak najszybciej odblokuje on ich dochody, regulując kwestię eksportu produkcji rolnej do Rosji.

Sprawa jest o tyle prosta, iż aby „zresetować" stosunki z Rosją wystarczy popatrzeć na nie z punktu widzenia interesu narodowego, co, jeżeli zaufać życiorysowi Dudy i jego przedwyborczym deklaracjom nie powinno być sprawą trudną. Na porządku dziennym stoją dziś trzy kwestie, które zakażają stosunki z Rosją doprowadzając do ciągłego jątrzenia.


Po pierwsze sankcje. W przeciwieństwie do przepełnionych frazesami o „łamaniu międzynarodowych umów" i „destrukcji europejskiego porządku" obłudnych wypowiedzi naszych rzekomych liberałów, Duda jako patriota i konserwatysta doskonale wie, iż w kwestii Krymu, każde normalne państwo postąpiłoby dokładnie tak samo jak Rosja, a wedle standardów międzynarodowego postępowania, w swej polityce wobec Donbasu Putin zachowuje wyjątkową wstrzemięźliwość i spokój. Z drugiej strony, jako demokrata i prawnik wie także, iż jakakolwiek demokratyczna procedura wykazałaby wolę znaczącej części mieszkańców Półwyspu do powrotu do Rosji. I dlatego właśnie, powinien wyjść z inicjatywą przeprowadzenia na Krymie ponownego referendum, z normalną kampanią wyborczą, według najostrzejszych europejskich standardów i z międzynarodowymi obserwatorami. A ponieważ Rosjanie wiedzą, iż nastroje są takie, że zwycięstwo mają w kieszeni, to nie powinni mieć problemów ze zgodą na taki wariant, tym bardziej, jeżeli będzie on związany z wyjściem ze szkodliwego dla wszystkich korkociągu sankcji i kontrsankcji. Jest oczywiste, iż stosunki Zachodu z Rosją nie mogą w dłuższej perspektywie opierać się na reżimie wzajemnych oskarżeń i ograniczeń, tym bardziej, iż wiele z nich coraz częściej staje się szkodliwą fikcją, wprowadzając do międzynarodowego obiegu paserskie zwyczaje rodem z przestępczego półświatka. Prędzej czy później, formalnie lub nieformalnie, sankcje te zostaną zniesione i jeżeli Polska nie będzie uczestniczyć w tym procesie, to okaże się podwójnie przegrana: politycznie — jako europejski awanturnik, i gospodarczo — oddawszy rosyjski rynek bardziej wyrobionym w sztuce negocjacji konkurentom. Z drugiej strony, aktywne uczestnictwo w procesie wyjścia ze ślepej uliczki sankcji niesie ogromny potencjał: ewentualny Plan Dudy mógłby dać nikomu dziś nieznanemu polskiemu prezydentowi tak bardzo potrzebny mu wizerunek męża stanu i polityka światowego kalibru.

Po drugie przyszłość Ukrainy i szerzej, perspektywa geopolitycznej tożsamości krajów „wspólnego sąsiedztwa" między UE i Rosją. Jest oczywiste, iż w obecnym kształcie terytorialnym, społecznym i gospodarczym Ukraina w dającej się prognozować perspektywie (czyli mówić wprost: nigdy) nie zostanie członkiem UE, a ze względu na opór części społeczeństwa i zwłaszcza elit (czy raczej „wierchuszki", bo w odniesieniu do współczesnej Ukrainy słowo „elita" wydaje się mało adekwatne) członkiem Unii Eurazjatyckiej być nie chce. A w związku z tym, iż wariant podziału Ukrainy na dwa lub więcej państw nie odpowiada ani Europie ani Rosji, pozostanie ona częścią tego, co Zbigniew Brzeziński nazwał „czarną dziurą Europy" czyli buforem między dwoma integrującymi wokół siebie mniejsze i słabsze jednostki centrami siły. W tym kontekście, w interesie zarówno Berlina, Moskwy, jak i Warszawy jest równoważenie zewnętrznych wpływów na jego wewnętrzną sytuację, tak, aby unikać konfliktów i wspólnie wykorzystywać jego tranzytowe położenie. Dlatego właśnie Duda powinien zaproponować zwołanie międzynarodowego szczytu i podpisanie traktatu pokojowego między Kijowem i przedstawicielami Donbasu, w którym Rosja i UE wystąpią jako gwaranci. W chwili obecnej jest bowiem oczywiste, iż podpisane w Mińsku zawieszenie broni nie zostanie wypełnione przez żadną ze stron bez silnego i konsekwentnego nacisku z zewnątrz. A wiedząc, iż nikt w Brukseli, Waszyngtonie i Moskwie nie ma pomysłu, co dalej robić z ukraińskim konfliktem, obie strony starają się prowadzić politykę faktów dokonanych, tak, aby w momencie ostatecznego uregulowania siadać do stołu z jak najsilniejsza pozycją negocjacyjną. Jeżeli Dudzie uda się doprowadzić do trwałego zakończenia konfliktu na Ukrainie, to w kieszeni będzie miał nie tylko wdzięczność zmęczonych nim mocarstw na Wschodzie i Zachodzie, ale zapewne także i Pokojową Nagrodę Nobla a podpisany na Wawelu Pokój Krakowski wejdzie do historii europejskiej dyplomacji.


Po trzecie, wypracowanie stabilnego i konstruktywnego modelu współistnienia z Rosją i skupionymi wokół niej krajami Wspólnoty Eurazjatyckiej. Nie ma wątpliwości, iż dla utrzymania pozycji Europy w świecie i poziomu życia jej mieszkańców nie ma możliwości oparcia się na zasoby wewnętrzne: jedyną szansą uniknięcia politycznej marginalizacji i ekonomicznej degradacji jest intensywne i proaktywne uczestnictwo w globalnych procesach, co w sposób oczywisty wymaga konstruktywnych stosunków z sąsiadami: bez dobrych relacji z najbliższym otoczeniem, nie ma co myśleć o uczynieniu z Europy jednego ze światowych centrów wymiany ludzi, towarów, kapitału i usług. Jeżeli Europa chce przetrwać, to eurazjatycka oś od Atlantyku do Uralu (i szerzej: od Ameryki Północnej do Pacyfiku i Chin) nie może być przestrzenią konfliktów i podziałów, ale współpracy i wzajemnej otwartości. I tutaj także otwierają się perspektywy dla Polski, która w hipotetycznej Deklaracji Warszawskiej mogłaby powtórzyć sukces Procesu Helsińskiego i stać się siłą sprawczą procesu uregulowania w tym obszarze istniejących konfliktów oraz wypracowania nowych, innowacyjnych formatów współpracy. Globalne procesy dzieją się bowiem obiektywnie, bez naszej woli, i jeżeli nie podejmiemy wysiłku budowy prawnej i organizacyjnej struktury funkcjonowania we współczesnym świecie to prędzej czy później zrobi to za nas ktoś inny. W tym kontekście, pilnując polskiego interesu w stosunkach z Rosją i jej partnerami, prezydent Duda mógłby przy okazji wyświadczyć ogromną przysługę poszukującym z nią modus vivendi Europie i Ameryce.

Pomimo dramatycznych deklaracji części polityków i katastroficznych wizji snutych przez niektórych ekspertów, stosunki Polski z Rosja kryją w sobie stosunkowo niewiele realnych konfliktów, mają za to ogromny potencjał korzystnej dla obu stron współpracy. Jeżeli prezydent Duda zdobędzie się na nowe otwarcie na Wschodzie, zdejmie z porządku dziennego najbardziej toksyczne kwestie, to może nie tylko zapewnić Polsce bezpieczeństwo, ale także na długie lata otworzyć dla niej perspektywy bogacenia się na swoim geopolitycznym położeniu.

Złe stosunki z Rosją są dla Polski niebezpieczne i kosztowne. Nie mieć stosunków z Rosją Polska nie może. Wychodzi na to, iż najbardziej logicznym i optymalnym wariantem jest posiadanie z Rosją stosunków dobrych. Mecenas Andrzej Duda, przyuczony do żelaznej prawniczej logiki powinien wziąć ten rachunek pod uwagę.




Czego chce Putin?



Zamieszczam ważną politycznie analizę Rościsława Iszczenki, rosyjskiego analityka strategicznego, przewodniczącego Centrum Analizy Systemowej i Prognoz, opublikowaną przez Klub Wałdajski 11 lutego 2015. (B. Jeznach)


Jakie to miłe, że „patrioci” nie potępili z miejsca Putina za to, że w styczniu i lutym w Donbasie nie doszło do całkowitego wycięcia wojsk ukraińskich, i że w Moskwie odbyły się jego konsultacje z Merkel i Hollande’m. Niemniej, nie zmienia to ich pragnienia, aby ostateczne rozstrzygnięcie nastąpiło szybko, możliwie wczoraj, a najbardziej radykalni są przekonani, że Putin i tak „podda Noworosję”. Bardziej umiarkowani obawiają się, że zrobi to jak tylko zostanie podpisany kolejny rozejm (o ile to nastąpi) wynikający z potrzeby przegrupowania i uzupełnienia w armii Noworosji (co jednak można zrobić i bez przerywania działań) po to, aby dostosować się do nowych okoliczności na płaszczyźnie międzynarodowej i przygotować do kolejnych walk dyplomatycznych.

W rzeczywistości, mimo całej uwagi jaką polityczni i/lub wojskowi dyletanci – te wszystkie Talleyrandy i Napoleony internetu – skupiają na sytuacji w Donbasie i w ogóle na Ukrainie, jest to tylko jeden punkt w globalnym froncie. Wynik wojny nie rozstrzyga się na donieckim lotnisku, ani nie na wzgórzach pod Debalcewem, tylko na Starym Placu i Placu Smoleńskim w Moskwie, oraz w biurach Paryża, Brukseli i Berlina. Dlaczego? Bo działania wojskowe to tylko jeden z wielu składników politycznego sporu.

Jest to oczywiście składnik najtwardszy i ostateczny, który niesie w sobie wielkie ryzyko, ale problem nie zaczyna się od wojny, ani na wojnie się nie kończy. Wojna to tylko pośredni etap, który oznacza niemożność osiągnięcia kompromisu. Jej celem jest stworzenie nowych warunków, w których kompromis będzie już możliwy, albo pokazanie, że nie jest on już potrzebny, bo jedna ze stron konfliktu przestanie istnieć. Kiedy przyjdzie czas na kompromis, kiedy skończą się walki i wojsko wróci do koszar, a generałowie zaczną pisać pamiętniki i gotowić się do kolejnej wojny, wtedy dopiero  politycy i dyplomaci przy stole negocjacyjnym określają prawdziwy wynik konfrontacji.

Takie decyzje polityczne są potem bardzo często niezrozumiałe, ani dla wojska, ani dla ludności. Np. w czasie wojny austro-pruskiej 1866 roku, kanclerz Prus Otto von Bismarck (późniejszy kanclerz Rzeszy Niemieckiej), zlekceważył wciąż ponawiane prośby króla Wilhelma I (przyszłego kajzera) i żądania pruskich generałów, aby zająć Wiedeń, i absolutnie miał w tym rację. W ten sposób bowiem przyspieszył on zawarcie pokoju na pruskich warunkach a także zapewnił Austro-Węgry odtąd na zawsze (no, może tylko do ich rozpadu w 1918) zostały młodszym partnerem Prus, a potem Rzeszy.

Aby zrozumieć jak, kiedy, i na jakich warunkach mogą się zakończyć działania zbrojne, musimy wiedzieć czego chcą politycy i jak postrzegają oni warunki powojennego kompromisu. Stanie się wtedy jasne, dlaczego działania wojskowe przerodziły się w wojnę domową o niskiej intensywności, przerywaną od czasu do czasu rozejmami, tak jak to ma miejsce nie tylko na Ukrainie, ale również w Syrii.

Nie interesują nas, rzecz oczywista, poglądy polityków z Kijowa, bo oni o niczym nie decydują. Faktu, że Ukraina jest zarządzana z zewnątrz już się nawet nie ukrywa. I nie jest ważne, czy ministrami są tam Estończycy, czy Gruzini, bo i tak są to Amerykanie. Byłoby także błędem interesować się tym jak widząprzyszłość przywódcy Donieckiej czy Ługańskiej Republiki Ludowej (DRL i ŁRL). Republiki te istnieją tylko przy rosyjskim poparciu i tylko dopóty, dopóki Rosja je popiera. Interes Rosji musi być tam chroniony nawet przed ich własnymi niezależnymi decyzjami i inicjatywami. Stawka jest tam za duża, aby pozwolić np. Zacharczence lub Płotnickiemu, lub komukolwiek innemu na samowolne i niezależne decyzje.

Nie interesuje nas również stanowisko Unii Europejskiej. Od UE dużo zależało do lata ubiegłego roku, kiedy można było jeszcze zapobiec wojnie lub powstrzymać ją na samym początku. Potrzebne było wtedy twarde pryncypialne stanowisko przeciwko wojnie ze strony Unii. Mogłoby ono wtedy zablokować amerykańskie inicjatywy na rzecz wszczęcia działań wojennych i mogłoby zmienić Unię w ważnego, niezależnego gracza geopolitycznego. UE pominęła tę możliwość i zachowała się jak wierny wasal Stanów Zjednoczonych.

W rezultacie Europa stoi teraz na krawędzi wewnętrznej rewolty. W najbliższych latach ma ona wszelkie szanse doświadczyć tego samego losu, co Ukraina, tyle ze dużo głośniej, bardziej krwawo i z mniejszą szansą, że się szybko uspokoi – tj. że pojawi się ktoś ,kto to uspokoi i zaprowadzi porządek.

W rzeczywistości Europa może dziś wybrać, czy chce pozostać narzędziem polityki USA, czy raczej przesunie się bliżej ku Rosji. Zależnie od tego, co wybierze, Europa może jeszcze wyjść z tego z niewielką szkodą, taką jak rozłam części swych peryferii i możliwa fragmentacja niektórych państw, albo może pogrążyć się zupełnie. Wnosząc po ociąganiu się europejskich elit przed otwartym zerwaniem z USA, upadek Europy jest niemal nie do uniknięcia.

To, co powinno nas jednak interesować, to opinie dwóch głównych graczy, którzy determinują front geopolityczny i którzy w rzeczywistości walczą o zwycięstwo w wojnie nowej generacji, czyli w sieciowej Trzeciej Wojnie Światowej. Tymi graczami są Stany Zjednoczone i Rosja.
Stanowisko USA jest jasne i przejrzyste.  W drugiej połowie lat ‘90-ych Waszyngton przegapił swą jedyną okazję do bezkolizyjnego zreformowania gospodarki zimnowojennej, a przez to i do uniknięcia wzbierającego kryzysu w systemie, którego rozwój ma granice w postaci skończonej natury naszej planety i jej zasobów, w tym zasobów ludzkich, co stoi w sprzeczności z potrzebą nieustannego drukowania dolarów.

W następstwie tego Stany Zjednoczone mogły przedłużyć śmiertelne drgawki systemu  tylko przez plądrowanie reszty świata. Na początku sięgnęły do krajów Trzeciego Świata. W drugiej kolejności dobrały się do swych potencjalnych rywali. W trzeciej kolejności doszły do sojuszników, a nawet najbliższych przyjaciół. Ten rabunek może trwać tylko tak długo, jak długo USA pozostają na świecie bezdyskusyjnym hegemonem. Stąd, kiedy Rosja upomniała się o swoje prawo podejmowania niezależnych decyzji politycznych – decyzji wagi regionalnej, nie globalnej – jej starcie z USA stało się nieuniknione. To starcie nie może zakończyć się kompromisowym pokojem.
Dla Stanów Zjednoczonych bowiem, kompromis z Rosją oznaczałby dobrowolne odrzucenie ich hegemonii co prowadziłoby do szybkiej katastrofy systemu – nie tylko kryzysu gospodarczego i politycznego, ale także do paraliżu instytucji państwowych i niezdolności rządu federalnego do dalszego funkcjonowania. Innymi słowy – do nieuniknionej dezintegracji państwa.
Jeśli jednak zwyciężą Stany Zjednoczone, wtedy systemowa katastrofa ogarnie Rosję. Wybuchnie „rebelia”, po której rosyjska klasa rządząca zostanie ukarana więzieniem i utratą majątku. Państwo zostanie rozkawałkowane, dużą część terytorium zagarną obcy, zniszczeniu może ulec armia.
A zatem wojna będzie trwać, dopóki jedna ze stron nie zwycięży. Każde porozumienie będzie traktowane jako czasowe zawieszenie broni, konieczne dla przegrupowania sił, zmobilizowania nowych rezerw i  pozyskania nowych sojuszników.

Aby obraz sytuacji był pełny potrzebne jest nam tylko stanowisko Rosji. Ważne jest, aby zrozumieć co chce osiągnąć rosyjskie kierownictwo, a w szczególności prezydent Władimir Putin. Mówimy tu o kluczowej roli, jaką Putin odgrywa w organizacji rosyjskiej struktury władzy. Nie jest to system autorytarny, jak twierdzi wielu, tylko oparty na autorytecie, tzn. oparty nie na prawnej konsolidacji autokracji, tylko na władzy osoby, która system stworzyła i stojąc na jego czele zapewnia jego skuteczne działanie.

Przez 15 lat, jakie Putin jest u władzy, mimo trudnej sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej, próbował on zmaksymalizować rolę rządu, zgromadzenia ustawodawczego a nawet władz lokalnych. Są to całkowicie logiczne kroki, które nadały systemowi kompletność, stabilność i kontynuację. Ponieważ żaden polityk nie może rządzić w nieskończoność, owa polityczna kontynuacja, bez względu na to, kto dojdzie potem do władzy, jest kluczem do stabilnego systemu.

Niestety, w pełni autonomiczna kontrola tj. zdolność do funkcjonowania bez nadzoru prezydenta nie została jeszcze osiągnięta. Putin pozostaje kluczowym składnikiem systemu ponieważ ludzie swoje zaufanie pokładają w nim osobiście. Znacznie mniej ufają systemowi, reprezentowanemu przez władze publiczne i poszczególne instytucje.

W ten sposób opinie i plany polityczne prezydenta Putina stały się czynnikiem decydującym w takich dziedzinach, jak rosyjska polityka zagraniczna. Jeżeli zdanie „bez Putina nie ma Rosji” jest przesadą, to zdanie „to, czego chce Putin, tego chce także Rosja” moim zdaniem całkiem prawidłowo odzwierciedla rzeczywistą sytuację.

Po pierwsze zauważmy, że człowiek, który przez 15 lat ostrożnie doprowadził Rosję do odrodzenia, zrobił to w warunkach hegemonii USA w światowej polityce wraz z dużymi możliwościami Waszyngtonu, aby wpływać na rosyjską politykę wewnętrzną. Musiał więc rozumieć naturę tej walki i przeniknąć przeciwnika. Inaczej nie utrzymałby się tak długo.

Poziom konfrontacji, na jaką Rosja pozwoliła sobie względem USA wzrastał bardzo powoli i do pewnego momentu doszedł całkiem niezauważony. Np. Rosja w ogóle nie zareagowała na pierwszą próbę kolorowej rewolucji na Ukrainie w latach 2000-2002 (sprawa Gongadze, skandal kasetowy i protesty pod hasłem „Ukraina bez Kuczmy”).

Rosja zajęła stanowisko przeciwne, ale nie interweniowała w zamachy, które miały miejsce od listopada 2003 do stycznia 2004 w Gruzji, oraz od listopada 2004 do stycznia 2005 na Ukrainie. Ale w roku 2008 w Osetii i Abchazji Rosja już posłała swoje wojska przeciw Gruzji, sojusznikowi USA. A w 2012, w Syrii, rosyjska flota zademonstrowała gotowość do konfrontacji z USA i ich sojusznikami z NATO. 

W roku 2013 Rosja zaczęła podejmować kroki gospodarcze przeciw  reżimowi Janukowycza, co przyczyniło się do  podpisania przez niego nieszczęsnego porozumienia o stowarzyszeniu z UE.
Moskwa nie mogła była uratować Ukrainy przed zamachem stanu z uwagi na brak zasad, tchórzostwo i głupotę ukraińskich przywódców, i to nie tylko Janukowycza, ale ich wszystkich bez wyjątku. Po zbrojnym przewrocie w Kijowie w lutym 2014 roku Moskwa weszła w otwartą konfrontację z Waszyngtonem. Przedtem ich konflikty przeplatały się z okresami poprawy stosunków, ale na początku roku 2014 relacje między Rosją a Stanami Zjednoczonymi pogorszyły się raptownie i niemal od razu osiągnęły punkt, w którym wojna - gdyby chodziło o epokę przednuklearną - mogła być wypowiedziana automatycznie.

Za każdym razem Putin angażował się precyzyjnie tylko w taki poziom konfrontacji z USA, z którym Rosja mogła sobie poradzić. To, że teraz Rosja już nie ogranicza poziomu konfrontacji oznacza, że Putin uważa, iż  w wojnie na sankcje, w wojnie nerwów, w wojnie informacyjnej, w wojnie domowej na Ukrainie i w wojnie ekonomicznej Rosja może zwyciężyć.

I to jest pierwszy ważny wniosek co do tego, czego chce prezydent Putin. On oczekuje, że wygra. A biorąc pod uwagę to, że postępuje bardzo metodycznie i stara się uprzedzić wszelkie niespodzianki, można być pewnym, że kiedy podjęto decyzję, aby nie ustąpić pod naciskiem USA, lecz zareagować, to kierownictwo rosyjskie miało w ręku podwójną, jeśli nie potrójną gwarancję wygranej.

Chciałbym wskazać, że decyzja o wejściu w konflikt z Waszyngtonem nie została podjęta w roku 2014, ani też w 2013. Wojna (z Gruzją) z 8 sierpnia 2008 roku była wyzwaniem, którego USA nie mogły pozostawić bez kary. Potem już tylko każdy następny etap konfrontacji podnosił stawkę. W latach 2008-2010 możliwości Stanów Zjednoczonych – nie tylko wojskowe czy gospodarcze, ale możliwości w ogóle – obniżyły się, podczas gdy potencjał Rosji wzrósł znacząco. Dlatego celem głównym stało się powolne podkręcanie stawki, a nie jej gwałtowne zwiększanie. Innymi słowy, otwartą konfrontację, w której odrzuca się wszelkie pozory i wszyscy wiedzą, że idzie na wojnę, trzeba odsuwać  tak długo jak się da. A jeszcze lepiej, gdyby udało się jej w ogóle uniknąć.
Z każdym upływającym rokiem Ameryka słabła, a Rosja stawała się silniejsza. Był to proces naturalny i trudny do zatrzymania, i można było przewidzieć z dużą dozą pewności, że do lat 2020-2025 bez żadnej konfrontacji, okres hegemonii USA dobiegłby końca, a Stanom Zjednoczonym należałoby wtedy doradzić, aby zamiast myśleć jak rządzić światem, pomyślały raczej o tym, jak ustrzec się swej własnej wewnętrznej zapaści.

A zatem jasne jest i drugie pragnienie Putina: utrzymać pokój, lub choćby tylko pozory pokoju tak długo, jak to możliwe. Pokój jest dla Rosji korzystny, ponieważ w warunkach pokoju, bez ogromnych wydatków osiąga ona ten sam wynik polityczny, ale w dużo lepszej sytuacji geopolitycznej. Dlatego Rosja stale wyciąga gałązkę oliwną. Tak samo jak junta kijowska upadnie w Donbasie w warunkach pokoju, w warunkach światowego pokoju, tak i kompleks wojskowo-przemysłowy i globalny system finansowy stworzone przez USA są skazane na samozniszczenie. W ten sposób działania Rosji zgrabnie opisuje maksyma mędrca Sun Tzu: „Największym zwycięstwem jest to, które nie wymaga bitwy”.

Jest oczywiste, że w Waszyngtonie nie siedzą idioci, niezależnie od tego, co się wygaduje w rosyjskich programach TV typu talk show, albo wypisuje na blogach. Stany Zjednoczone dokładnie zdają sobie sprawę z tego, w jakiej są sytuacji. Co więcej, rozumieją także, iż Rosja nie ma planów aby je zniszczyć, i ze jest naprawdę gotowa współpracować jak równy z równym. Mimo to jednak, z uwagi na sytuację polityczną i społeczno-gospodarczą USA, taka współpraca jest dla nich nie do przyjęcia. Zapaść gospodarcza i wybuch społeczny nastąpią zanim Waszyngton – nawet z pomocą Moskwy i Pekinu – zdąży wprowadzić niezbędne reformy, zwłaszcza jeśli zważymy, że w tym samym czasie reformy takie musiałaby przeprowadzić także Unia Europejska. Ponadto, elita polityczna, jaka ukształtowała się w USA przez ostatnie 25 lat, przywykła do swego statusu właścicieli świata. Oni naprawdę nie pojmują, jak ktoś może im rzucić wyzwanie.

Dla elity rządzącej w Stanach Zjednoczonych (ale nie tyle dla klasy biznesu, ile dla biurokracji rządowej), przejście ze statusu państwa, które decyduje o losie ludów niższych na status takiego, które rozmawia z nimi na równym poziomie, jest nie do zniesienia.  To prawdopodobnie tak, jakby w swoim czasie zaoferować Gladstone’owi lub Disraeliemu stanowisko premiera w królestwie Zulu za panowania Ceteshwayo kaMpande. Dlatego też, w odróżnieniu od Rosji, która potrzebuje pokoju, aby się rozwijać, USA uznają wojnę za niezbędną.

W zasadzie każda wojna jest walką o zasoby. Zwykle zwycięża ten, kto ma większe zasoby i ostatecznie może zmobilizować więcej żołnierzy, zbudować więcej czołgów, okrętów i samolotów. Nawet wtedy jednak, ci którzy są strategicznie w gorszej sytuacji mogą odwrócić swą sytuację poprzez taktyczne zwycięstwo na polu bitwy.  Wśród takich przykładów są Aleksander Wielki i Fryderyk Wielki a także Hitler w kampanii lat 1939-40.

Mocarstwa atomowe nie mogą wejść w bezpośrednią konfrontację ze sobą. Baza ich zasobów ma więc podstawowe znaczenie. To właśnie dlatego Rosja i USA tak desperacko rywalizują o sojuszników przez ostatni rok. Rosja już wygrała tę rywalizację. USA mogą liczyć na sojuszników z EU, Kanadę, Australię i Japonię (nie zawsze bezwarunkowo), ale Rosja zjednała sobie poparcie BRICS, aby zdobyć silny przyczółek w Ameryce Łacińskiej i zaczęła wypierać USA w Azji i Afryce Północnej.

Nie jest to bynajmniej oczywiste, ale jeśli uwzględnimy głosy w ONZ, zakładając że brak oficjalnego poparcia dla USA oznacza jednak niezgodę i poparcie dla Rosji, to okaże się, że kraje idące wespół z Rosją kontrolują blisko 60% światowego PKB, mają ponad 2/3 ludności Ziemi i obejmują ponad ¾ jej powierzchni.

Pod tym względem USA miały dwie opcje taktyczne. Pierwsza wydawała się mieć w sobie większy potencjał i została przez nie zastosowana w pierwszych dniach kryzysu ukraińskiego.
Była to próba zmuszenia Rosji do wyboru pomiędzy sytuacją złą i jeszcze gorszą. Rosja miała być zmuszona do zaakceptowania faszystowskiego państwa u swoich granic a tym samym i do dramatycznego spadku swego międzynarodowego autorytetu oraz zaufania i poparcia ze strony swych sojuszników, a wkrótce potem byłaby narażona na wewnętrzne i zewnętrzne siły proamerykańskie bez żadnej szansy przeżycia. Lub też posłałaby swą armię na Ukrainę, zmiotła juntę zanim ta by się jeszcze na dobre tam zainstalowała i przywróciła konstytucyjny rząd Janukowycza. To jednak pociągnęłoby za sobą oskarżenie o zbrojną napaść na niepodległe państwo i stłumienie ludowej rewolucji. Ta sytuacja wywołałaby wielki opór części Ukraińców i potrzebę ciągłego zużywania znacznych zasobów wojskowych, politycznych, ekonomicznych i dyplomatycznych dla podtrzymania marionetkowego reżymu w Kijowie, ponieważ w takich warunkach żaden inny rząd niż marionetki nie byłby tam możliwy.

Tego dylematu Rosja uniknęła. Nie doszło do bezpośredniej inwazji. To Donbas walczy z Kijowem. To Amerykanie muszą przeznaczać skąpe zasoby na przegrany z góry marionetkowy reżym w Kijowie, podczas gdy Rosja pozostaje z boku wysuwając propozycje pokojowe.
Obecnie zatem Stany Zjednoczone wdrażają drugą opcję. Starą jak świat. To, czego nie da się utrzymać i co zagarnie wróg musi być maksymalnie zniszczone, tak aby zwycięstwo kosztowało wroga więcej niż porażka, ponieważ wszystkie jego zasoby będą musiały być zużyte, aby odbudować zniszczony teren. USA przestały więc pomagać Ukrainie czymkolwiek więcej iż retoryką, zachęcając zarazem Kijów, aby upowszechnił wojnę domową na cały kraj.

Ukraina musi płonąć nie tylko w Doniecku i Ługańsku, ale również w Kijowie i we Lwowie. Zadanie jest proste: zniszczyć na ile się da infrastrukturę społeczną i zostawić ludność na krawędzi biologicznego przetrwania. Wówczas ludność Ukrainy stanowić będą miliony głodujących, zdesperowanych i uzbrojonych ludzi, którzy będą się nawzajem zabijać o pożywienie. Jedynym sposobem na powstrzymanie tak masowego rozlewu krwi będzie zmasowana międzynarodowa interwencja wojskowa na Ukrainie (sama milicja nie wystarczy) i masowe zastrzyki pieniędzy na wyżywienie ludności i rekonstrukcję gospodarki zanim Ukraina zacznie żywic się sama.
Jest jasne, że wszystkie te koszty spadną na Rosję. Putin słusznie uważa, że w takim przypadku nie tylko budżet, ale i ogólnie zasoby publiczne, w tym wojskowe, zostaną nadmiernie wyeksploatowane i mogą okazać się niewystarczające. Dlatego celem jest nie pozwolić Ukrainie wybuchnąć zanim milicja nie opanuje sytuacji. Jest niezmiernie ważne, aby zminimalizować ofiary i zniszczenia a także uratować ile się da z gospodarki i infrastruktury wielkich miast, tak żeby ludność mogła jakoś przeżyć, a potem już Ukraińcy sami pozbędą się o faszystowskich zbirów.    
I w tym momencie pojawia się Putinowi sojusznik w postaci UE. Ponieważ Stany Zjednoczone zawsze starały się w swojej walce z Rosją używać zasobów europejskich, UE, która już została osłabiona dochodzi do punktu wyczerpania i musi się zająć swoimi od dawna jątrzącymi się problemami.

Jeżeli teraz Europa ma na swej wschodniej granicy kompletnie zniszczoną Ukrainę, skąd miliony uzbrojonych ludzi będzie uciekać nie tylko do Rosji, ale także do UE, wnosząc ze sobą takie rozkoszne rozrywki jak przemyt narkotyków, szmuglowanie broni i amunicji oraz terroryzm, Unia nie przeżyje. Rosję natomiast ochroni bufor z ludowych republik Noworosji.
Ameryce Europa nie poskoczy, ale śmiertelnie boi się ona rozwalonej Ukrainy. Stąd, po raz pierwszy w tym konflikcie Hollande i Merkel próbują nie tyle sabotować żądania USA (nakładając sankcje ale nie posuwając się z nimi za daleko), ale także podejmując ograniczenie niezależną akcję w celu osiągniecia kompromisu – może nie pokoju, ale przynajmniej rozejmu na Ukrainie. 
Jeśli Ukraina chwyci płomień, płonąć będzie szybko, a skoro UE stała się niepewnym partnerem, gotowym jeśli nie przejść zgoła do obozu rosyjskiego to przynajmniej trzymać się z boku, Waszyngton, wierny swej strategii, będzie zmuszony podpalić także Europę.  
Jest jasne, że seria wojen domowych i między państwami na kontynencie tak pełnym różnego rodzaju broni i zamieszkałym przez pół miliarda ludzi będzie dużo gorsza niż wojna domowa na Ukrainie. Europę od Stanów oddziela Atlantyk. Może najwyżej tylko Wielka Brytania mogłaby mieć nadzieję, że uda się jej odczekać burzę za kanałem La Manche. Ale Rosja i UE mają bardzo długą granicę.

Na pewno nie jest w interesie Rosji mieć taki pożar od Atlantyku do Karpat w sytuacji, gdy tereny od Karpat do Dniepru wciąż jeszcze będą dymić. Stąd inny cel Putina: na ile się da uniknąć najgorszych skutków pożaru na Ukrainie i pożaru w Europie. Ponieważ jest niemożliwe, aby zupełnie zapobiec takim skutkom – bo jeśli USA chcą podłożyć ogień, to zrobią to – konieczne jest, aby móc go szybko ugasić i uratować zeń to, co najcenniejsze.  
Aby zatem ochronić uprawnione interesy Rosji Putin uważa pokój za niezwykle ważny, bo to pokój umożliwi osiągnięcie tego celu z największym skutkiem przy minimum kosztu. Ponieważ jednak utrzymanie pokoju nie jest już możliwe, a rozejmy stają się coraz bardziej papierowe i kruche, Putin potrzebuje takiej wojny, która skończy się jak najszybciej.

Chcę jednak podkreślić, że o ile rok temu kompromis był do osiągnięcia na warunkach najbardziej dogodnych dla Zachodu (Rosja też by osiągnęła swój cel, ale później – niewielkie ustępstwo), teraz już nie jest on możliwy a warunki pogarszają się coraz bardziej. Niby wszystko pozostaje tak samo: pokój, niemal na każdych warunkach, jest wciąż dla Rosji korzystny. Tylko jedna rzecz się zmieniła, ale za to najważniejsza: opinia publiczna. Rosyjskie społeczeństwo łaknie zwycięstwa i odwetu. Jak już wskazałem wyżej władza w Rosji nie jest autorytarna, ale polega na autorytecie wodza. Dlatego opinia publiczna ma w Rosji znaczenie, w odróżnieniu od „tradycyjnych demokracji.
Putin może zachować swoją rolę jako filar systemu tylko tak długo jak długo ma poparcie większości ludności. Jeśli to poparcie straci, to i system straci stabilność, ponieważ w rosyjskiej elicie politycznej nie pojawiła się inna postać tego kalibru. Władza utrzymuje swój autorytet dopóty, dopóki ucieleśnia życzenia mas. Dlatego pokonanie faszyzmu na Ukrainie, nawet jeśli dyplomatyczne, musi być wyraźne i bezdyskusyjne, i tylko pod tym warunkiem możliwy jest kompromis z Rosją.

Bez względu zatem na to, czego sobie życzy prezydent Putin i jakie są interesy Rosji, biorąc pod uwagę ogólną równowagę sił, a także priorytety i możliwości głównych aktorów, wojna, która powinna była zakończyć się w zeszłym roku na Ukrainie, teraz niemal z pewnością rozleje się na Europe. Można tylko zgadywać, kto będzie bardziej skuteczny – czy Amerykanie ze swym kanistrem benzyny, czy Rosjanie ze swoją gaśnicą?   Ale jedna rzecz jest absolutnie  jasna: pokojowe inicjatywy rosyjskiego kierownictwa będą ograniczone nie ich życzeniami tylko ich rzeczywistymi możliwościami. Daremna jest walka czy to z życzeniami ludzi czy to z biegiem historii; ale kiedy jedne i drugie się schodzą, wtedy jedyna rzeczą, jaką może zrobić mądry polityk to zrozumieć pragnienia ludzi i kierunek procesu historycznego i postarać się je wesprzeć za wszelką cenę.

Opisane powyżej okoliczności sprawiają, że jest niezwykle mało prawdopodobne, aby projektanci niepodległego państwa Noworosja mogli doczekać spełnienia swoich marzeń. Biorąc pod uwagę skalę nadchodzącego pożaru określenie losu Ukrainy jako całości nie jest zbyt trudne, ale jednocześnie, nie spełni się on łatwo.
Jest zupełnie logiczne, że Rosjanie winni zapytać: skoro Rosjanie, których uratowaliśmy przed faszyzmem mieszkają w Noworosji, to dlaczego muszą żyć w  odrębnym państwie? A jeśli chcą życ w odrębnym państwie, to dlaczego Rosja ma im odbudowywać miasta i fabryki? Na te pytania jest tylko jedna rozsądna odpowiedź: Noworosja powinna stać się częścią Rosji (zwłaszcza że ma dość bojowników, chociaż jej klasa rządząca jest wątpliwa). No, ale skoro część Ukrainy może przyłączyć się do Rosji, to dlaczego nie całość? Zwłaszcza że, według wszelkiego prawdopodobieństwa, do czasu gdy to pytanie pojawi się na stole, Unia Europejska nie będzie już dla Ukrainy alternatywą Unii Eurazjatyckiej.

W konsekwencji, decyzja o powrocie do Rosji będzie decyzją zjednoczonej i sfederalizowanej Ukrainy, a nie jakiegoś tworu o niejasnym statusie. Moim zdaniem jest za wcześnie, aby na nowo rysować mapy. Najprawdopodobniej konflikt na Ukrainie zakończy się jeszcze w tym roku. Ale jeśli Stany Zjednoczone zdołają rozciągnąć ten konflikt na UE (a spróbują), ostateczne rozstrzygnięcie kwestii terytorialnych zajmie przynajmniej kilka lat, a może i więcej.
W każdym scenariuszu na pokoju zawsze korzystamy. W warunkach pokoju, w miarę jak rosną zasoby Rosji, a nowi sojusznicy (dawni partnerzy USA) przechodzą na jej stronę, i w miarę jak Waszyngton ulega ciągłej marginalizacji, restrukturyzacja terytorialna staje się znacznie łatwiejsza i tymczasowo mniej istotna, zwłaszcza dla tych, którzy będą jej podlegać.  

(tłum. BJ)






niedziela, 3 maja 2015

A nie mówiłem?

A nie mówiłem?

ZACHOWAJ ARTYKUŁPOLEĆ ZNAJOMYMEDYTUJ WPIS
Niemcy i zamach w Smoleńsku.

Werwolf kalamburem publicznie oświadczył, że to niemcy stoją za zamachem smoleńskim.
Pisałem o tym rok po zamachu w artykule "Prorok jaki, czy co??
Dzisiaj dostajemy od niemców "dowody", że zamach przeprowadzili jakoby Rosjanie.

No, cóż, pewnie jacyś Rosjanie brali w tym udział - mamy w pamięci „wypadek” na lotnisku Wnukowo w Moskwie, gdzie zginął szef koncernu naftowego Total, Christophe de Margerie.
Jak skomentowały to rosyjskie media:
Moskwa straciła przyjaciela i obrońcę swoich interesów na Zachodzie

To raczej niezwykłe, żeby pług śnieżny wjechał w startujący samolot.
Podobnie, jak upadek samolotu z urzędującym prezydentem na pokładzie - to się po prostu nie zdarza.

Tak więc są w Rosji ludzie, którzy współpracują z obcym wywiadem przeciwko Rosji.
I to całkiem sobie oficjalnie hasają. I nie boją się straszliwego FSB??
To zmienia postać rzeczy – jeśli dotychczas myśleliśmy, że za zamachem stoją też władze Rosji – to teraz jest to absolutnie niepewna koncepcja.

Ale idąc dookoła tematu....
Przeciętny Polak jest opodatkowany – jak twierdzą już od lat ekonomiści z Instytutu im. Adama Smitha – w 83%.
Oznacza to, że – bardzo upraszczając – statystyczny Kowalski, na to co mu zostaje w portfelu po otrzymaniu pensji i przeżyciu miesiąca, pracuje przez jeden tydzień.
A przez pozostałe 3 tygodnie pracuje na pieniądze, które odbiera mu państwo.
Podobno średnia krajowa to ok. 2800 zł na rękę.
Drogi przeciętny Kowalski - co miesiąc za swoją pracę otrzymujesz 2800 zł.
W sumie, gdyby nie opodatkowanie, vaty sraty, ubezpieczenia zdrowotne, chorobowe i emerytalne (emerytury i tak nie zobaczysz, to już wiadomo) to powinieneś przez tydzień chodzić do pracy, a przez trzy tygodnie zajmować się swoimi sprawami. I miałbyś 2800 zł miesięcznie.
Albo inaczej.
Gdyby nie ten niemiecki złodziejski system, chodziłbyś do pracy 4 tygodnie w miesiącu i zarabiałbyś 2800 zł x 4 = 11200 zł.
Tak, jedenaście tysięcy dwieście złotych.
I jak ci się to podoba?
- I przestaniesz opowiadać ludziom, że płacą osiemdziesięcio procentowe podatki – prawie wysyczała

W szkole podstawowej uczono mnie, że chłop pańszczyźniany był uciskany – bo płacił panu dziesięcinę.
Oddawał 10% swoich zysków.
Jak zebrał z pola 10 worków zboża – to jeden worek oddawał panu.
A ty oddajesz 8 worków...
To kim ty właściwie jesteś, skoro z dziesięciu worków zostały ci tylko dwa?
Niewolnikiem??
Ciekawe, że jest to zgodne z zasadą Pareto.
  •  20% klientów przynosi 80% zysków,
  •  20% kierowców powoduje 80% wypadków,
  •  20% powierzchni dywanu przypada na 80% zużycia,
  •  20% materiału zajmuje 80% egzaminu,
  •  20% ubrań nosimy przez 80% czasu,
  •  20% pracowników generuje 80% produktów,
  •  20% tekstu pozwala zrozumiec 80% treści.

A my jesteśmy drenowani na granicy... egzystencji?
Taki stan rzeczy kończy się wyłącznie katastrofą finansową.

Gdybyś pracował w kraju urządzonym i rządzonym przez Polaków, to byś zarabiał 10 000. Czyli tak jak w niemczech – i to jest całkowicie logiczne i normalne, no bo dlaczego miałbyś zarabiać mniej?
Jeśli zarabiasz mniej, to znaczy, że cię okradają....
Ceny w Polsce masz takie same jak ceny w niemczech, a czasami nawet wyższe, a pensja twoja jest 4-5 razy niższa. Dlaczego?

WYDAJNOŚĆ ??

Podobno telewizja Polsat jest warta 2 mld złotych.
Nie każdego stać na to, aby mieć własną telewizję.
Ale to w sumie nie ma znaczenia, ważne jest tylko to, ile płacisz redaktorom, no i tym z cienia.
Przeciętny prezenter dostaje... ile?
Podobno 35 tysięcy na rękę miesięcznie.
Ilu jest prezenterów w całej Polsce?

W przeliczeniu na 10 tys. mieszkańców w Polsce jest zaledwie trzech dziennikarzy - najmniej wśród 12 europejskich krajów, które wzięły udział w badaniu MediaAcT/ 
Z badania wynika, że w Polsce jest ok. 10 tys. dziennikarzy (2012 r.) - o blisko 2 tys. mniej niż rok wcześniej. 2542 pracuje w czasopismach, 1651 - w dziennikach regionalnych, 1157 - w publicznej radiofonii, 926 - w prywatnych telewizjach, 808 - w prywatnych rozgłośniach radiowych, 758 - w publicznej telewizji, 659 - w ogólnopolskich dziennikach, 350 - w mediach internetowych i 249 - w agencji prasowej.
Wśród biorących udział w badaniu 12 krajów europejskich najwięcej dziennikarzy jest w Wielkiej Brytanii (blisko 70 tys.) i w Niemczech (prawie 50 tys.). Polska uplasowała się na ósmej pozycji, wyprzedzając Szwajcarię, Finlandię, Austrię i Estonię, ale w naszym kraju jest najmniej dziennikarzy w przeliczeniu na 10 tys. mieszkańców - zaledwie trzech. Najwyższy wskaźnik odnotowano w Rumunii (18), Finlandii (15) i Szwajcarii (13).

Jak oceniła prezentująca wyniki prof. Bogusława Dobek-Ostrowska z Uniwersytetów Wrocławskiego i Warszawskiego, wyniki te oznaczają, że w Polsce zawód dziennikarza jest "niezwykle elitarny, zawężony do bardzo niewielkiej grupy".
Ilu z nich zarabia te 35 tysięcy?

Teoretycznie – 1157 + 926 + 808 +758 + 659 + 350 + 249 = 4907 osób.

To zawyżona ilość, bo nie każdy tyle zarabia.
A więc ile rocznie kosztuje 5000 ludzi?
5000 x 35 000 x 12 = 2,1 mld złotych
Jestem krezusem i wydaję w Polsce na swoje potrzeby 2,1 mld.
No dobra, nie jestem sam – jest nas 5 bogaczy – jeden z niemiec, jeden z rozległej brytani, jeden z usa, jeden z francji i jeden ze szwajcarii.
Każdy z nas wydaje rocznie ok. 0,5 mld złotych.
Zyskami różnie się dzielimy, ale wszystkie duże sklepy są zapchane naszymi towarami.
Generalnie – pieniądze i nasze zyski to temat rzeka.

W ciągu ostatnich 10 lat wytransferowano z Polski około 520 mld zł. (2013 r.)
2003: -4,1 mld euro (1 euro = 4,70 zł, czyli ok. 19,27 mld zł)
2004: 
-10,8 mld euro (1 euro = 4,40 zł, czyli ok. 47,52 mld zł)
2005: 
-5,9 mld euro (1 euro = 3,80 zł, czyli ok. 22,42 mld zł)
2006: 
-10,4 mld euro (1 euro = 3,85 zł, czyli ok. 40,04 mld zł)
2007: 
-19,3 mld euro (1 euro = 3,70 zł, czyli ok. 71,41 mld zł)
2008: 
-23,8 mld euro (1 euro = 3,60 zł, czyli ok. 85,68 mld zł)
2009: 
-12,1 mld euro (1 euro = 4,05 zł, czyli ok. 49,0 mld zł)
2010: 
-16,5 mld euro (1 euro = 4,00 zł, czyli ok. 66,0 mld zł)
2011: 
-16,0 mld euro (1 euro = 4,20 zł, czyli ok. 67,2 mld zł)
2012: 
-13,3 mld euro (1 euro = 4,10 zł, czyli ok. 54,53 mld zł)

Jak wynika z powyższego - w ciągu ostatnich 10 lat wytransferowano z Polski za granicę 132,2 mld euro, czyli ok. 520 mld zł (przeliczając po uśrednionym kursie EUR/PLN z danego roku). O taką właśnie kwotę nasz kraj zasilił inne gospodarki na świecie. By żyło się lepiej - innym.


Tak więc, co wy mi tu pieprzycie o jakiejś wydajności, skoro to ja decyduję, co się mówi tu i tam?
Polacy zostali wydrenowani z kasy i podobno już nic nie może zatrzymać nadchodzącej katastrofy.
Ocenia się, że stanie to się w ciągu 4-5 lat.



Co niemieckie bandy mogą zrobić, aby Polacy nie połapali się, że tak naprawdę są bankrutami, że okradano ich w biały dzień?
Wywołać wojnę Polski z Rosją.
Jak ruscy nas zbombardują to nikt nie będzie się dziwił, że jest nędzarzem.
To przecież logiczne – bomba = zniszczone fabryki = nędza.
Dlatego szkopy usilnie napędzają wojenną retorykę. Straszą Rosją, a decydenci na stołkach przygotowują wojenne – straceńcze – plany.
Dwudziestoletni drenaż finansowy zakończony wojną jest w pełni zgodny z zasadą służb o maksymalizacji zysków, bo przecież głównym celem jest dekapitacja Polaków i zajęcie naszej ziemi.

No i teraz, jak czarodziej z kapelusza, jakiś szkop wyciąga „dowody” na to, że w Smoleńsku doszło do zamachu.
Jakoby ktoś z FSB do spółki z wysoko postawionym polskim politykiem dokonał mordu na polskiej delegacji lecącej do Smoleńska.
Co za ciekawostka. Akurat rychło w czas. I temat od razu podjęły wszystkie media.
Jak w scenariuszu.
BO TAKI SCENARIUSZ ISTNIEJE.
Wszystko jest drobiazgowo zaplanowane, opisane, a teksty w gazetach i internecie są napisane przez wąską grupę osób – jeśli nie przez jedną ! – i rozesłane do wszystkich mediów.
Takie głupie naiwne chwyty to nawet dziecko rozwiąże. Naprawdę, to są same przygłupy w tych służbach.
Przez 5 lat media trąbiły, że jak ktoś twierdzi, że zamach – to oszołom, a tu popatrz...
Okazuje się, że to jednak może być zamach....

Dlatego ja tutaj publicznie ogłaszam – to nie był zamach !
A kto twierdzi inaczej - ten oszołom.

Przypominam swój tekst z 2011 roku.

Prorok jaki, czy co??

Taaakk.....

Otworzyłem rano komputer i co widzę?

"Tarot o tragedii smoleńskiej"
[http://horoskop.wp.pl/kat,1015981,title,Tarot-o-tragedii-smolenskiej,wid,13284738,wiadomosc.html]

No i zaglądam....

"Odwrócona MOC symbolizuje zaplanowanie opisywanej tragedii, w której nie było możliwości odwrotu. Nie było takiej siły, która mogłaby uchronić samolot od upadku. Tarot mówi także, że za tym tragicznym incydentem stoi silna kobieta o wysokiej pozycji społecznej. Być może władająca potężnym mocarstwem."


To oczywiście obersztumbarfirer-frau Merkel....
Kobieta o wysokiej pozycji społecznej władająca potężnym mocarstwem...
Czy ona taka silna to ja nie wiem - czasami widać jak trzęsie się ze strachu...
[dygresja: kto by napisał, że Niemcy to potężne mocarstwo?


No właśnie...]



"Odwrócona IX BUŁAW oznacza, że genezą tragedii było zagrożenie konkurencjiwalka o prymat. Aby uniknąć głośnego konfliktu posunięto się do tajemniczego rozwiązania trudnej sprawy."


Dotychczas panował układ - my nie ruszamy waszych, a wy nie ruszacie naszych.
Kto będzie lepszym .............. ten będzie rządził w kraju nad Wisłą...
Amerykański wasal uległ sile teutońskiej...
A na ropopochodne konfitury przyczaił się niedźwiedź ze wschodu...

O wilku mowa.....
"Odwrócona karta GŁUPCA oznacza osobę lub potęgę, która miała związek z realizowaniem planu owej tragedii.
Karta ta oznacza sprytnego i przebiegłego lekkoducha, któremu z łatwością przychodzi wydawanie rozkazów.
Głupiec w tym rozkładzie oznacza także kogoś, kto nie dba o konsekwencje i przebieg swoich dokonań wedle makiawelistycznego motta„po trupach do celu”."


Ten akapit z kolei oznacza oczywiście Putinkę - który nie dba o konsekwencje, bo i kto co zrobi atomowej Rosji???


Całość powyżej jest zgodna z moimi wcześniejszymi dywagacjami.

Wszystko to przecież już opisywałem na stronach pomorskiego UPR:


http://www.pomorski.upr.org.pl/main/artykul.php?strid=12&katid=814&aid=9141
i tu
http://www.pomorski.upr.org.pl/main/artykul.php?strid=12&katid=816&aid=9142


Nie sądzę, aby tekst "wróżbiarski" ukazał się przypadkiem.
Motorem działania gestapo z Antypolskiego Biura Wywiadu jest poczucie niższości względem Polaków - nie ma więc takiej możliwości, aby nie pochwalili się swoimi "osiągnięciami"...
Ale na to też już zwracałem uwagę...
[sztuczna mgła w Badenii Witembergii, MEN na gestapostreet itd...]


Niemcy przodują w wielu dziedzinach gospodarki, polityce. Na pierwszy rzut oka nie widać tego - ale faktycznie mogą ubiegać się o status mocarstwa.


Niewesoła przyszłość przed nami...

P.S.

Przypominam o czterech etapach podbijania państwa:


1. Demoralizacja – 15-20 lat

2. Destabilizacja – 2-5 lat

3. Kryzys – ok. 2 miesięcy

4. „Normalizacja” (przez obce wojska, „lidera-zbawcę”)


http://www.pomorski.upr.org.pl/main/artykul.php?strid=12&katid=817&aid=8838


„W dzisiejszym świecie, jeśli jesteś neutralny, już jesteś wrogiem swojego kraju.
Musisz aktywnie stanąć po stronie swojego kraju, czyli po właściwej stronie.”

 


 
 

KOMENTARZE

  • 5*
    dawno nie pisałeś
  • @partyzant 22:20:36
    Wojna na całego, propaganda jest tak intensywna, że nie nadążam.
  • @Maciej Piotr Synak 22:40:42
    ja propagandę czytać przestałem bo po chwili furia ile kłamstw można i tak w nieskończoność, ale tu na neonie mamy trolli nawet gorszych jak na GW mało tego na jedynkę ich usilnie ładują.
  • @partyzant 23:14:16
    Świat jest usłany żydowskimi prowokacjami w których dla osiagnięcia celu syjoniści poświęcali swoich. Ale żeby mówić o Smoleńsku czekam na zdjęcia jak wsiadają do samolotu w Warszawie. Póki co nie widzę.
    Ciag zadarzeń politycznych po 2005 roku jest doskonale zgrany z zapotrzebowaniem Waszyngtonu i Izraela na wojnę na terenie Europy a ich solidarnościowa agentura w Polsce robi co ma nakazane.
    „Silna kobieta o wysokiej pozycji społecznej „ to Hilary Clinton winna m.in. wywołania trzęsienia ziemi na Haiti a prawdopodobnie umoczonaw awarię w Fukiszimie.
    „Po trupach do celu” to zaś motto bliźniaka Kalksteina tego co razem z przybocznym Maciarewiczem, Korwinem i przy pomocy Wojtyły wpakował Polaków w zabójczy traktat stowarzyszeniowy z Unią z 1991 roku, wcześniej szantażując cały parlament. Przez całkowity przypadek klika - Kaczyński, jego młodociane wykidajły z PO i Korwin z powrotem opanowali scenę polityczną, wykonali rozkaz Waszyngtonu.
    Kandydaci na prezydenta icek na icku icka pogania widać mają określone zdanie na temat inteligencji Polaków, jadą po całości. Nie chrzań tu Nimrod o bohaterach sierpniowych, chyba że to zasłużeni dla Izraela.
  • @Autor
    "Przeciętny Polak jest opodatkowany – jak twierdzą już od lat ekonomiści z Instytutu im. Adama Smitha – w 83%.
    Oznacza to, że – bardzo upraszczając – statystyczny Kowalski, na to co mu zostaje w portfelu po otrzymaniu pensji i przeżyciu miesiąca, pracuje przez jeden tydzień.
    A przez pozostałe 3 tygodnie pracuje na pieniądze, które odbiera mu państwo."

    Szanowny Autorze!
    Wysokość opodatkowania 83% jest obliczana w stosunku do wysokości zarobków pozostałych po opodatkowaniu, a nie w stosunku do całej kwoty przychodów.
    Natomiast jeżeli szanowny Autor chce uzyskać wielkość podatku w stosunku do przychodu to należy wykonać operację 83/(100+83)=45,35

    Taka pomyłka prowadzi do pozbawienia wiarygodności wszelkich kolejnych wniosków i analiz.
  • @programista 11:32:34
    Muszę poszukać źródła, jutro Panu odpowiem.
  • Ciekawe, że jest to zgodne z zasadą Pareto.
    //To quote Pareto's biographer:

    In the first years of his rule Mussolini literally executed the policy prescribed by Pareto, destroying political liberalism, but at the same time largely replacing state management of private enterprise, diminishing taxes on property, favoring industrial development, imposing a religious education in dogmas.[13]//
  • @Maciej Piotr Synak 16:03:07
    Witam, nie trzeba szukać daleko, wystarczy skorzystać z kalkulatora płac.
    Rozważmy tzw. średnią krajową, czyli kwotę jaką wg GUS powinien zarabiać każdy przeciętny Polak - 3900 złotych brutto.
    Z miejsca można zauważyć, że system jest tak skonstruowany, aby ukryć przed ludźmi prawdziwe obciążenia, rozdzielając daniny płacone przez pracodawcę i pracownika na dwie osobne części.
    Z miejsca widzimy, że płaca 3900 zł brutto, wynosi de facto 4708.86, z czego na tzw rękę otrzymujemy 2783 zł 43 gr. Stanowi to
    zaledwie 59% kwoty brutto.
    Rozdzielenie części płaconej przez pracownika i pracodawcę jest typowo polskim wynalazkiem.
    W takim Zjednoczonym Królestwie nikt nie ściemnia, że moja płaca brutto jest niższa niż jej koszt dla pracodawcy, dostaję na kwitku dokładnie tyle, ile pracodawca wpisał sobie w rubrykę "koszty".
    Zarabiając identycznie, w UK do domu mógłbym przynieść dokładnie 4560 zł.
    Taka wypłata byłaby bowiem obciążona jedynie składką na ubezpieczenie, a podatek mieściłby się w całości w sumie zwolnionej.
    W UK drożej, ktoś powie. Policzmy zatem średnią w UK, czyli 2200 funtów brutto miesięcznie. "Salary calculator UK" i widzimy, że z tej kwoty przynosimy małżonce do domu dokładnie 1760 funtów, czyli 80% zarobków brutto.
    Liczmy dalej. Przynosimy swoje 59% do domu i robimy opłaty, kupujemy żywność, itd. Niemal wszystko jest obciążone 23% VAT, zatem zostaje nam z tego 2142 złotych, czyli 45% zarobków brutto. To jeszcze nie wszystko. Załóżmy, że tankujemy tylko jeden bak paliwa, 50 litrów na miesiąc, a zapłacimy 80 zł akcyzy (1.56zł/l). Wypijamy 4 półlitrówki wódki, a 11.40 zł akcyzy za butelkę - 46 zł, do tego 20 butelek piwa jasnego 12 blg a 50 gr/but -10 zł. Prąd - 2gr za kWh, czyli przy przeciętnym zużyciu 200 kWh/mies, 4 złote, gaz, 3 GJ/mies, następne 4 zł akcyzy. Doliczmy jednego palacza w rodzinie, płacącego 8 złotych akcyzy za każdą paczkę i wypalającego skromne 15 paczek/ miesiąc -120 złotych. Razem, bardzo skromnie licząc, około 300 złotych. Zostało nam 1840 złotych - 39% naszych zarobków. Zatem realna skala danin w naszym kraju to około 60% dochodu brutto.
    Zmieniając temat, mnie również wydaje się dziwne, że Niemcy tak się nagle obudzili.
    Z początku dziwiłem się nieco, że chcą aż tak bardzo zaszkodzić swoim lokajom w Polsce, dostarczając amunicji ich głównemu lokalnemu rywalowi.
    Ale po głosach dochodzących na temat tej publikacji jasno widać, że oskarżycielski palec jest skierowany na FSB, czyli w domyśle - Putina.
    Konkluzja jest jedna - gra ma na celu ustawienie Polaków przeciw Rosji, bez specjalnego oglądania się na tzw. Collateral Damages.
    BND nie śpi i widzi jak na dłoni, jak entuzjazm Polaków wobec "obywatelskiego zrywu" na Ukrainie wyczerpuje się do zera. Zatem trzeba czymś podgrzać antyrosyjskie nastroje. Rola Niemiec w wydarzeniach na Ukrainie jest sprytnie zamaskowana i wielu komentatorów, również z tego portalu, upatruje w nich wyłącznie wpływów duumwiratu amerykańsko-izraelskiego. Przepełnieni świętym oburzeniem nie widzą, że niemiecka gra musi być tutaj znacznie subtelniejsza, z uwagi na zależność Niemiec od wielu rzeczy z Rosji, a przede wszystkim, rosyjskiego gazu.
    Autor jest jak widać od dawna wspierany jest przez środowiska niechętne powiązaniom gospodarczym z Rosją, a zwłaszcza uzależnieniu od rosyjskiego gazu, więc ta publikacja w oczywisty sposób wpisuje się w tą linię programową.
    Pozdrawiam, panie Macieju.
    Tym razem
  • @programista 11:32:34
    Tu jest link

    http://www.mikke.fora.pl/ideologia-religia-swiatopoglad,8/80-podatki-wyliczenie,8279.html

    ale mówiąc szczerze, nigdy w ten temat się nie zagłębiałem, informacja zakonserwowana .....

    Czy różnica, dajmy na to 5%, jest istotna ?

    69%, 70% czy 80%, 83%, 86%

    I tak w głowie cały czas mam świadomość, że skala drenażu finansów jest większa, bo do drenażu należy też doliczyć pieniądze specjalnie zmarnowane np. na orliki. Nie ma na służbę zdrowia, ale na orliki są.

    Dlatego nie wnikam w szczegóły, bo zdaję sobie sprawę, że i tak nie wiem wszystkiego.

    Są pieniądze, które legalnie się wyprowadza, pisał o tym też Tomasz Urbaś.


    Opisanie dziesiątek sposobów na wyprowadzanie kasy z budżetu, np. kupowanie niepotrzebnego nam towaru od amerykanów, tylko po to, by nie przeznaczyć tych pieniędzy na służbę zdrowia, jest niezmiernie trudne, łatwiej i prościej pokazać skalę kradzieży tak jak zrobiłem to wyżej.

    Przeciętny obywatel kompletnie nie ma pojęcia ze skali procederu, a o to chodzi, żeby wiedział.
  • @programista 11:32:34
    Szanowny programisto:

    "Taka pomyłka prowadzi do pozbawienia wiarygodności wszelkich kolejnych wniosków i analiz."

    A co powiedzieć o rządzie, który pobiera ode mnie podatek drogowy i opłaca z niego emerytury, pobiera ode mnie składkę emerytalną, ale już niektórzy dowodzą, że tej emerytury na oczy nie zobaczę.

    Co o takim rządzie powiedzieć?

    Gdzie do jakich słów twierdzeń i wyliczeń przyłożone twoje słowa?
  • @alek.san 20:47:33
    "Autor jest jak widać od dawna wspierany jest przez środowiska niechętne powiązaniom gospodarczym z Rosją, a zwłaszcza uzależnieniu od rosyjskiego gazu, więc ta publikacja w oczywisty sposób wpisuje się w tą linię programową."


    Chodzi oczywiście o niemieckiego autora rewelacji o zamachu w Smoleńsku, a nie o mnie.
  • Bardzo dobry artykuł.
    Pozwolę sobie jednak na korekty.

    1. Po pierwsze.

    Średnio 83% podatków przy 2800zł na rękę, daje 2800 / (1-0,83) = 16.470zł miesięcznie, a nie 11.200 zł.

    Rozumiem, że autor sam nie może uwierzyć w te 83% podatku.
    Co innego wiedzieć, a co innego uwierzyć.

    2. Po drugie.

    Średnio 83% oznacza, że część ludzi płaci wyższe podatki.
    Z moich szacunków (też nie mogę uwierzyć) wynika, że średnie opodatkowanie w Polsce waha się od 80% dla ludzi bogatych do 95% dla ludzi biednych, gdyż bogaci w jakiś sposób potrafią się częściowo uratować.
    Tak, są ludzie, większość nawet, którzy płacą podatki w Polsce w skali 90-95%.
    To znaczy, że 3 dni w miesiącu pracują na siebie.

    3. Po tracie.

    Część podatków wraca do ludzi w formie "spożycia zbiorowego", ale
    to nie jest żadnym usprawiedliwieniem, bo tylko mała część i najczęściej w dobrach bardzo niskiej jakości otrzymywanych razem z upokorzeniem.
  • @programista 11:32:34
    Nie wiem jak liczono te 83%, wiem natomiast, choć trudno uwierzyć, że Polak opodatkowany jest w 80-95%, to jest zabiera mu się 80-95% tego dobra, które wygeneruje pracą i majątkiem.
    Proste podliczenie - VAT 23%, Dochodowy 20%, ZUS ok. 45%, akcyzy, podatki, opłaty w paliwach i energii, podatki od nieruchomości, podatki od deszczu, psów, samochodów ciężarowych, i jeszcze z 70 innych.
    Do tego dochodzi koszt płacenia tychże, koszt świadczeń niepieniężnych jak np. opłata za prawo jazdy czy rejestrację samochodu, opłaty za złomowanie, za korzystanie ze środowiska.
    Ja to kiedyś liczyłem, to jest szacowałem.
    Wychodzi 88-95%.
  • @AlexSailor 08:34:12
    Korekta:
    Nie 88-95%, ale 80-95%.

    Żeby było dokładnie.
  • @Maciej Piotr Synak 00:17:04
    Chodzi o przedstawienie możliwie jak najbardziej rzetelnej informacji i zachowanie spójności pomiędzy podawanym procentem i sposobem jego interpretacji.
    Jeżeli szanowny Autor opiera się na informacjach Centrum im.Adama Smitha w kwestii wysokości procentu, to przecież ta sama instytucja jest autorem takiej daty jak dzień wolności podatkowej, czyli dnia od którego to co zapracujemy przestaje być pochłaniane przez podatki.
    Gdyby podatki były w wysokości około 83% całkowitych przychodów, to ten dzień musiałby przypadać gdzieś w październiku - a tak nie jest. Instytucja ta wyznacza go jednak zawsze w pierwszej połowie roku, co by świadczyło o tym, że stanowi on mniej niż 50% całkowitych przychodów.
  • @Maciej Piotr Synak 00:39:36
    A co powiedzieć o krytyce, która jest nierzetelna?
    Czy nie stanowi ona właściwie pomocy dla takiego równie nierzetelnego rządu? Czy nie daje mu ona pretekstu do wskazania, że krytycy są równie nierzetelni jak sam rząd? Czy nie prowadzi jedynie do licytacji która strona jest bardziej nierzetelna?
  • @AlexSailor 08:34:12
    Autor artykułu opiera się na Centrum im. Adama Smitha. Ta instytucja wylicza średnią wysokość podatku i wyznacza także dzień wolności podatkowej.
    Gdyby było to w granicach 80%-90% od całkowitych przychodów to dzień wolności podatkowej wypadał by w październiku-listopadzie, a wypada w pierwszej połowie roku.
    Sądzę że ta instytucja na pewno zachowuje spójność tych dwóch wyliczanych danych, by być wiarygodną.
  • @programista 09:03:28
    I właśnie wtedy powinniśmy "obchodzić" ten dzień "wolności podatkowej".
    CAS pp. liczy tylko część podatków, i mimo pewnie dobrej woli, podaje zafałszowany obraz rzeczywistości na korzyść naszych pasożytów.
  • @AlexSailor 09:35:00
    W takim razie Centrum im. Adama Smitha jest niewiarygodne i nie ma się co na nie powoływać.
  • @Maciej Piotr Synak 00:40:41
    Tak, oczywiście, że chodzi o pana Rotha, a nie pana Synaka.
    Po spędzeniu dłuższej chwili nad kwestiami podatkowymi, nie miałem już czasu na dokładną korektę napisanej treści i wkradła się ta niejasność, za którą przepraszam.
    Wracając do dyskusji o daninach, ich skala w Polsce, wyliczona przeze mnie na około 60 %, nie jest jeszcze końcem wyliczanki.
    W pozostałej kwocie są jeszcze inne obowiązkowe opłaty - abonament RTV, obowiązkowe świadczenia na rzecz gminy, np. z tytułu podatku gruntowego, różnego rodzaju opłaty skarbowe, wznowienia dokumentów, przerejestrowania samochodów i opłaty za przeglądy, i tak dalej. Spokojnie uzbiera się tego kolejne 5-10%.
    Do tego wyliczenia można spokojnie doliczyć odsetki od kredytów konsumenckich, których wysokość w skali całego kraju wynosi obecnie ponad 607 miliardów złotych.http://www.tradingeconomics.com/poland/consumer-credit
    Dzieląc tą sumę przez liczbę zatrudnionych, czyli 17 milionów, otrzymujemy astronomiczną kwotę ponad 35 tys złotych na osobę.
    Odsetki od takiej kwoty to ponad 200 złotych miesięcznie.
    Ktoś powie - nikt nikomu nie każe brać kredytów. Ale przy tak niewielkiej części dochodu pozostawionej do dyspozycji, wzięcie kredytu na pralkę, lodówkę, meble, telewizor, czy wreszcie - własne lokum, to najczęściej jedyna możliwość wejścia w ich posiadanie.
    Zatem można uznać, że wysoka skala kredytów i odsetek to część tego systemu. Skala zadłużenia społeczeństwa z tego tytułu to oficjalnie 31% PKB. Dla porównania, w Czechach jest to 25% PKB.
    Po odliczeniu, przypadającej na statystycznego Polaka, kwoty odsetek od dochodu wolnego od danin, pozostaje nam 34% początkowej sumy brutto naszych zarobków, do tego, opisane powyżej, "drobne datki". To już zbliża się do owych 80%..
    Zadłużenie Polski tylko z tytułu długu publicznego, kredytu zagranicznego firm, oraz konsumenckiego obywateli, to łącznie ok 160% PKB.
    Do tego dochodzą długi jednostek samorządowych - tylko Kraków ma 2 mld zł długów, czyli 60% swoich rocznych wpływów.
    Rozwinięte gospodarki mogą obsługiwać wysokie zadłużenie, gdyż po pierwsze - są chętni na obligacje skarbowe oprocentowane na ułamek procenta rocznie (niemieckie 10 letnie O.S.=0.15%, polskie=2.31%), po drugie - nie muszą dużo inwestować, wystarczy im zwykła amortyzacja.
    A do tego wszystkiego, dzisiaj gromko zakrzyknęli Bracia Starsi, żądający zwrotu kamienic na kilkadziesiąt miliardów $.
    Wypłata z budżetu choćby części tej sumy pozbawia nas resztek i tak już nikłych szans na uniknięcie bankructwa.
    Jak widać, rozłożony na ćwierć wieku plan, zmierza już do finiszu jego realizacji..
  • @programista 08:59:52
    Nawet jeżeli zdarzy się, że krytyka jest nierzetelna, nie upoważnia to rządzących do posługiwania się erystyką, aby wymigać się od zarzutów, nie zwalnia to rządzących od odpowiedzialności za swe czyny - tak by można powiedzieć w jakimś normalnym kraju, w kraju okupowanym przez obce służby i administrowanym przez 5 kolumnę.
  • @
    Zauważyłem, że po przeniesieniu artykułu na SG, dopisano nowe tagi, min. hasło kłamstwo polskie.

    Otóż wypraszam sobie, to ja wynalazłem pojęcie KŁAMSTWO NIEMIECKIE i proszę nie dotabiać jakiś nowych pojęć na nim opartym, tym bardziej, że co niby ma oznaczać to hasło?

    To, że do dzisiaj nie opublikowałem (w zasadzie tłumaczę to pojęcie w opracowaniu werwolf w punkcie 13) pełnego opracowania na ten temat, nikogo nie upoważnia do tworzenia jego klonów.

    Tym bardziej, że niby co oznacza hasło kłamstwo polskie?


    Jak się domyślam jest to element zniekształcania mojej informacji, zacznie się naprzemienne stosowanie tego terminu, albo kłamstwa niemieckie zaczną być nazywane polskimi - chwyt zgodnie zresztą z zasadami kłamstwa niemieckiego....

    Jeszcze o tym jak taguje swoje teksty tutaj.

    Ostatnimi miesiącami stosuję podobną technikę, jaką stosują od wieków niemcy wobec Polaków - czyli jak coś piszą lub mówią o Polsce, to zawsze z jakimś dodatkiem o negatywnym wydźwięku - i o to tu chodzi .

    Tak więc moje tagowanie - niemcy impakt - to odpowiedź na ustawiczną antypolską retorykę w mediach.


    Mógłbym się jeszcze mocno rozpisać, ale może innym razem omówię ten temat.


    Tymczasem polecam wszystkim - niemcy impakt.
  • @Maciej Piotr Synak 22:44:44
    Nawet jeżeli zdarzy się, że krytyka jest nierzetelna, nie upoważnia to rządzących do posługiwania się erystyką, aby wymigać się od zarzutów, nie zwalnia to rządzących od odpowiedzialności za swe czyny - tak by można powiedzieć w jakimś normalnym kraju


    dlaczego obcięło końcówkę tekstu?

    w kraju okupowanym przez obce służby i administrowanym przez 5 kolumnę nie ma co oczekiwać, że rząd będzie postępował zgodnie z interesami narodu




http://argo.neon24.pl/post/121121,a-nie-mowilem