Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

środa, 14 grudnia 2016

2 miliony podsłuchów w 2014 roku




Pytają o dane abonenckie, billingi, geolokalizację i numery IP.

Nasze służby podsłuchują kogo popadnie: 2 miliony podsłuchów w 2014 roku

W 2014 r. służby, sądy i prokuratury złożyły łącznie 2 177 916 zapytań o dane telekomunikacyjne – czytamy w informacji przygotowanej przez Urząd Komunikacji Elektronicznej dla Fundacji Panoptykon. Liczby nie mają jednak większego znaczenia, bo przy braku spójnej metodologii liczenia nie pozwalają na wyciąganie jakichkolwiek wniosków na temat skali i celów wykorzystywania danych telekomunikacyjnych przez służby i organy ścigania.

Liczby, które od kilku lat zbiera od operatorów Urząd Komunikacji Elektronicznej, a niezależnie udostępniają nam służby i organy ścigania, nie oddają rzeczywistej skali zapytań o dane telekomunikacyjne. Stało się to tym bardziej oczywiste po tym, jak rok temu służby przyznały się do daleko większej liczby zapytań niż operatorzy. Złe, łamiące europejskie gwarancje ochrony praw człowieka przepisy, brak niezależnej kontroli nad działaniami służb, w praktyce nieograniczony dostęp do danych – to daleko ważniejsze problemy.

Statystyki dotyczące liczby zapytań służb o dane telekomunikacyjne co roku sprawiają niespodziankę. Od 2009 r. rosły od miliona do ponad dwóch, gdy nagle w 2012 r. Urząd Komunikacji Elektronicznej odnotował 5-procentowy spadek. Tej informacji nie potwierdziły jednak dane pozyskane przez Fundację Panoptykon bezpośrednio od służb, według których liczba zapytań wzrosła aż o 10%. W 2014 r. nastąpił powrót do poprzedniego trendu i – zarówno według UKE, jak i według służb – liczba zapytań wzrosła.

Na tym jednak kończy się zgodność. Dane UKE uzyskane od operatorów telekomunikacyjnych mówią o łącznie 2,18 mln zapytań. Same służby i organy ścigania – z wyłączeniem sądów i prokuratur, a także Służby Kontrwywiadu Wojskowego, która konsekwentnie unika odpowiedzi na pytania w tym zakresie, i Służby Celnej, która nie dosłała danych za 2014 r. – przyznają się do wysłania łącznie ponad 2,35 mln zapytań. Z samych liczb można więc wnioskować jedynie, że zapytań jest dużo, a sposób ich liczenia i raportowania jest daleki od doskonałości. Z uzyskanych danych wyłania się jednak ciekawy obraz proporcji rodzajów zapytań, które policja i inne służby kierowały do operatorów. Konkretnie chodzi o dane abonenckie, billingi i geolokalizację. W kategorii "inne" kryją się przede wszystkim zapytania o numer IP.

W kwietniu 2014 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał za niezgodną z unijnym prawem obowiązującą od 2006 r. tzw. dyrektywę retencyjną, na mocy której w Polsce nałożono na operatorów telekomunikacyjnych obowiązek gromadzenia danych i udostępniania ich na żądanie policji i innych służb. Ten wyrok nie wpływa na obowiązywanie polskich przepisów, ale wskazuje kierunki, w jakich należy je zmienić. W szczególności, potrzebny jest niezależny mechanizm nadzoru nad działaniami służb.

Szerokie uprawnienia przy jednoczesnym braku kontroli nad działaniami służb powodują, że dochodzi do wielu nadużyć. Dane telekomunikacyjne są wykorzystywane nie tylko do zwalczania poważnej przestępczości, ale także w celach prewencyjnych. To się może zmienić dzięki wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego z lipca 2014 r., który dał ustawodawcy 18 miesięcy na zmianę przepisów.

Propozycji nowych przepisów jeszcze nie ma. Czy ustawodawca zdąży wyciągnąć wnioski z dotychczasowych doświadczeń z udostępnianiem danych telekomunikacyjnych? Nie zostało mu zbyt wiele czasu.

 
 
 



poniedziałek, 12 grudnia 2016

Szkoła óczy ortografii Wsp. Rzeczpospolita




Szkoła óczy ortografii

Z tego artykułu dowiesz się o:
  • błędach w słownikach ortograficznych “języka polskiego”
  • jak my byliśmy, a nasze dzieci są ogłupiane w szkole

Szkoła ÓCZY ortografii!

Dlaczego szkoła jest siedliskiem głupoty? Bo zamiast stawiać prawdę za autorytet, stawia się tam autorytet za prawdę. Nie jest ważne, co jest dobre i prawdziwe, ale co debil w garniturze wymyślił… Słownik ortograficzny języka polskiego ma kupę błędów, ale w szkole nie wolno go podważać. Polacy mają być debilami i nie znać własnego języka – oto szkolna niepodważalna doktryna.
 
Powiedzcie mi, jak nasze dzieci mają pisać poprawnie, skoro specjaliści od języka polskiego nie potrafią?!? Mało tego, jak ktoś pisze dobrze, to będą go poprawiać i wmawiać mu, że to on jest analfabetą!

Błędy ortograficzne w słowniku ortograficznym:

Błędy ortograficzne w słownikach języka polskiego, których do tej pory nikt nie poprawił i nie wiadomo kiedy (i czy) zostaną poprawione:
UWAGA! Polskie błędy ortograficzne mają niestety zgubny wpływ na świat. Ze względu na to, że język polski jest pierwszym słowiańskim językiem zapisywanym po łacinie, to zdarza się, że niektóre języki przepisywały nasze błędy do siebie (bo u nas już istniała forma pisana słowa, a u nich nie, więc po prostu przepisali). Problem dotyczy głównie naszych sąsiadów: Czech i Ukrainy, ale pojedyncze błędy trafiały też i do słowackiego (z czeskiego, polskiego i ukraińskiego), i białoruskiego, rosyjskiego (z ukraińskiego i polskiego) i do południowosłowiańskich (z czeskiego)…

1. Deżdż (Deszcz)

Żeby zrozumieć gdzie jest błąd porównaj:
Mimo, że poprawnie jest “Nie ma dżdżu” i “Nie ma deżdżu” to błędna podstawa wymusiła stworzenie błędnej formy wtórnej, którą znacie jako “Nie ma deszczu”.
Jednak w czasie przeszłym możecie już tylko powiedzieć “dżdżyło” lub “deżdżyło”, a nie “dszczyło” czy “deszczyło”.
Trzeba też pamiętać o jednej bardzo ważnej rzeczy. Pierwsze DŻ, to nie jest DŻ, a D i Ż oddzielnie (między nimi jest ruchome E jak w Pies→Psa/Psu). Czyli czyta się to jak Drz, a nie jak Dż.
W pozostałych słowiańskich jest Deżd lub Dażd. Wyjątkiem jest czeskie Deszt i Desztnik (Parasol).
Jeśli uważasz, że dzieci powinno się uczyć formy “deszcz” to równie dobrze można uczyć “kretka” i “samochót”… ta sama zasada ubezdźwięczniania końcówek…
Jest jeszcze jeden ciekawy dowód… Zanim zaczęliśmy pisać źle, od słowa Deżdż powstało dżdżowe/deżdżowe żyjątko, które podczas deżdżu wychodzi na powierzchnię i nazywamy je dżdżownica, a nie deszczownica!!! Nota bene czytaj: Drzdżownica (celowo piszę z błędem, bo pierwsze D z Ż się nie łączy jak w słowach Deżdż i Dżdżu).

2. Szwedzja (Szwecja)

A język to przepraszam bardzo jest Szwedzki czy Szwecki, a Szwedzję zamieszkują Szwedzi czy Szweci?
Oczywiście prawidłowa jest Szwedzja, Szwed i Szwedzki… Choć w sumie powinno być Sławia, Sław i Słowiański… ale żeby to rozwiązać, to trzeba zrozumieć źródłosłów…
Otóż nazwa Szwedzja jest słowem wtórnym od słowa Szwed (najpierw był Szwed, a potem była Szwedzja). Słowo Szwed przywędrowało do nas z Niemiec (Swede, współcześnie Schwede), a liczba mnoga od Swede (Szwed) to Sweden (Szwedzi) i stąd macie nazwę angielską. Ale skąd w ogóle nazwa Swede?!?! Przecież po szwedzku Szwedzja to Sverige (Szwedzka Rzesza / Szwedzka Rzecz) i nie ma tam żadnego D!!! Otóż dawna nazwa Szwedów to po po prostu Swoi. Tym samym rdzeniem po dziś dzień jest określana u nas Szwagier i Szwagierka (po szwedzku: svåger i svägerska). Co ciekawe, językoznawcy łączą te słowa również ze słowami Szwab, Sueb, Szwajcar i Słowianin, co w konsekwencji łączy słowo “swój” i słowo “słowo” i ma to sens… bo “swój”, to ten którego znamy, o kim słyszymy, o kim używa się słów (porównaj sławny).


Więcej info:

https://en.wiktionary.org/wiki/Swede#Middle_Dutch
https://www.wikiwand.com/en/Swedes_(Germanic_tribe)
Aaa i jeszcze jedno… zanim się zbuntujecie, że Niemcy nazywają swój Deutsche Reich (Ludzka Rzesza/Rzecz), choć akurat Deutsch jest tym samym rdzeniem, co nasze Dziecię/Dziecko, ale u nich znaczy po prostu Człowiek, a Szwedzi swój kraj nazywają Sverige czyli Swoja Rzesza/Rzecz, ewentualnie Słowiańska Rzesza/Rzecz. I dla Was ta nazwa jest spalona przez trzecią rzeszę/rzecz niemiecką (Dritte Reich). To zwróćcie uwagę jak my nazwaliśmy swój kraj… RZECZ POSPOLITA! Czy po prostu Rzesza/Rzecz wszystkich ludzi. I to my tak nazwaliśmy swój kraj jako pierwsi. Reszta skopiowała naszą nazwę do siebie!
Dlaczego używam słowa Rzecz i Rzesza zamiennie, bo etymologicznie to jest to samo słowo… Rzecz, to jest to, co się posiada, a Rzesza to wspólnota (porównaj Zrzeszać się). Co ciekawe, miasto zawierające ten rdzeń w nazwie jest po dziś dzień w Polsce i nazywa się Rzeszów. Rzeszów po niemiecku to Reichshof czyli Dwór Rzeszy.

3. Dreżdż (Dreszcz)

Trochę podobne do pozycji nr 1 (Deżdż). Dlaczego dreżdż? A dlatego, że przecież on “drży”, a nie “dreszczy”.
Jeśli uważasz, że przecież mówi się “mieć dreszcze”, a nie  “mieć dreżdże” to nic nie zmienia… język polski ubezdźwięcznia końcówki, dlatego jest “gołąb pocztowy”, a nie “gołąp pocztowy”, ale nomen omen “kot pocztowy” jest czym innym, niż “kod pocztowy” :).
Porównaj też Drgać. G nigdy nie wymienia się na SZ (jak np. CH: duch → dusza), a zawsze na Ż!!!! Dlatego jedyną poprawną formą są: Dreżdż i Dreżdże!

4. Bót/But

Dzieci karze się za pisanie Bót, a przecież Bót i But to formy równoprawne. Dlaczego? Chodzi o źródłosłów! Bóty pochodzą od Bić (jak idziesz boso to nic nie słychać, a jak słychać bicie, to jest to dźwięk buta/bóta, który bije o podłoże).
Nie ma też żadnej zasady, że z I musi powstać U, a nie O. Porównaj en:Boot, es:Bota. Powiedziałbym nawet, że I częściej przechodzi w O/Ó. Kluczem jest tu język ukraiński: Sim/Sidim/Siedem → Siódmy, Wisim/Osiem → Ósmy, Lwiw/Lwow/Lwów, Krakiw/Krakow/Kraków, Kyjiw/Kijew/Kijów.
Idealnym przykładem będzie: Bij→Bój→Boisko (miejsce staczania boju).
Znów za formą But przemawiają formy słowa Być. Obecnie piszemy to przez Y (twarde I), ale historycznie było to U. Porównaj odmianę “być” w czasie przyszłym w innych słowiańskich: Budu/Budem, Budesz, Bude/Budet, Budemo/Budeme/Budemy/Budem, Budete, Budu/Budou/Budit/Budiat itd. W czasie przeszłym Polak Był, Chorwat Bio, Czech Byl/Bil, a Ukrainiec Buł/Buw (zależy od dialektu)… Nasze Budu przeszło też do łaciny jako Futu (B→F, D→T, Futurus, Future – przyszłość), ale i u nas mamy kilka słów z U, czyli powstały zanim zmieniliśmy wymowę np. Budować (robić coś, co będzie), Buda (efekt budowy).
Co ciekawe to słowo istnieje chyba z każdą samogłoską w środku poza właśnie O/Ó:
Bądź, Będzie, Bieda/Biada (coś nieznanego co będzie, porównaj ru:Pobieda – zwycięstwo), Budowa, Byt…

5. Wój (Wuj)

Skąd wiemy, że Wój, a nie Wuj? Bo Wuj nie ma ŻADNYCH słów pokrewnych… po prostu słowo widmo… A teraz porównaj Woj, Wojsko, Wojna, Wójt, Wojciech itd. Nazwa Wója pochodzi stąd, że najstarszy syn dziedziczył ziemię po ojcu i miał najszybciej dzieci, a młodszy syn musiał iść na wojnę i ziemię sobie zdobyć, stąd dla dzieci najstarszego syna rodzinny Woj stawał się Wójem (choć prawidłowo to nawet stryjem, ale to inna bajka). Wyjaśnienie Wójta jest tożsame z Wojewody… otóż Wójt to ktoś od wojska… a Wojewoda to po prostu Wodzący Wojami czyli Dowódca.

6. Rzebro (Żebro)

To jest jaskrawy przykład ekspansji słowa z błędem za granicę. Tylko Polacy i Czeci piszą Żebro, ale porównaj: ru:Riebro, hsb/dsb: Rebro, a nawet germańskie en:Rib, de:Ribbe. A skąd wiemy, że u nas też najpierw było Rzebro tylko jakiś osioł napisał źle, a potem nauczono tak wszystkich? Dowodem znów jest żyjątko… Jakie zwierzę jest tak skontruowane, że jak widzicie jego martwe szczątki to wygląda jakby składało się z samych Rzeber? Jest to oczywiście Ryba! Ryba ma żebra od głowy do ogona i temu zawdzięcza swoją nazwę… gdyby językoznawcy byli konsekwentni to powinna to być teraz Zyba, albo Żyba… prawda? Jednak u wszystkich Słowian jest to Ryba/Riba.

7. Rzebrak (Żebrak)

Dlaczego poprzedni przykład był jaskrawy? Bo poza ekspansją za granicę, robi też spustoszenie we współczesnej polszczyźnie… otóż człowiek, któremu widać Rzebra to powinien być Rzebrak, ale że widać mu Żebra zamiast Rzeber, to dziś nazywamy go Żebrakiem…

8. Sąd rejonowy we Włoszczowej…

Tak, tam jest naprawdę tak napisane… Proponuję teraz otworzyć takie same sądy w Warszawej i Częstochowej…
Ma być: we Włoszczowie!

9. Tę, Tą, Tamtę, Tamtą

Naprawdę. Słowniki tego często nie rozróżniają. Formę “Tamtę” w ogóle ignorują jakby nie istniała, a “tę” i “tą” używają zamiennie. Zdanie “Daj mi tą książkę i tamtą książkę” jest całkowicie prawidłowe według naszych wielmożnych jezykoznawców!!! Więc może wyjaśnię czym się różnią: kobietę i kobietą, tandetę i tandetą, gazetę i gazetą, bo to NIE JEST WSZYSTKO JEDNO!
Prawidłowo według zasad języka polskiego, a nie słowników: “Daj mi TĘ książkę i tamTĘ książkę.” a “TĄ i tamTĄ książką można po głowie dostać” jak się wmawia innym, że poprawnie jest inaczej… dla oficjalnych polonistów nie ma znaczenia czy biernik czy narzędnik… a tym się właśnie te słowa różnią… przypadkiem… Ę to biernik, a Ą to narzędnik… Przeczytam tĘ/tamtĘ książkĘ, spłuczę tĘ/tamtĘ toaletĘ i kupię tĘ/tamtĘ gazetę, ALE jadę z tĄ/tamtĄ książkĄ, nie zwlekam z tĄ/tamtĄ toaletĄ i wbijam zasady do głowy tĄ/tamtĄ gazetĄ!

10. Pasorzyt (Pasożyt)

Czy może mi ktoś wyjaśnić, co to jest Pasożyt?!?! Co to niby ma być? Coś co pasie życie? Bo nie rozumiem… Prawidłowa forma to PASORZYT, bo to jest ktoś, kto pasie swoją RZYĆ! Rzyć pochodzi od Ryć i jak ktoś jeszcze nie wie co to, to niech skojarzy z tym, że ryje się rowy… Po prostu jakiś mądrala w międzywojniu uznał słowo Rzyć za wulgarne i zmienił pisownię na Ż… w ten sposób powstało nie wiadomo co i nie wiadomo co znaczy…
Na przyszłość do takich “językoznawców”: Chłopie… jak się nie podoba, to Twój problem… wara od nas, naszych dzieci i naszych mózgów… takich ludzi powinno się zamykać, a w więzieniu poniższe powiedzenie zmienia trochę znaczenie:

Żyj i daj Rzyć innym!

 
 
 
http://wspanialarzeczpospolita.pl/2016/09/10/szkola-oczy-ortografii/
 

Najbardziej przemilczana z niemieckich zbrodni

Najbardziej przemilczana z niemieckich zbrodni
 
Niemieckie obozy zagłady kojarzą się nierozerwalnie z II wojną światową. Tymczasem kilkadziesiąt lat wcześniej, z dala od Europy, Niemcy realizowali przeprowadzali eksterminację dwóch afrykańskich ludów. Nie znali litości. Zabijali kobiety i dzieci, a naukowcy eksperymentowali na więźniach. Oto historia zapomnianego ludobójstwa, o którym nasi sąsiedzi najchętniej by zapomnieli.

 - Potraktowali nas haniebnie - Seyoum Habtematian kipiał ze złości. - To zły dzień dla Afryki - dodał.

Namibijczycy przylecieli do Berlina na zaproszenie Uniwersytetu Charite. W delegacji wzięli udział aktywiści, tradycyjni wodzowie i kościelni hierarchowie. Przyłączył się nawet minister ds. młodzieży. Okazja była wszak wyjątkowa.

Ponad sto lat temu Niemcy niemal całkowicie wymordowali namibijskie plemiona Hererów i Nama. W obozach koncentracyjnych przeprowadzali na nich eksperymenty, a ich kości wysyłali do Europy na badania. Setki czaszek trafiły do niemieckich uczelni jako rekwizyty naukowe. 30 września dwadzieścia z nich miało zostać publicznie przekazanych potomkom ofiar.

Nadzieje były duże. Namibijczycy liczyli, że niemiecki rząd oficjalnie przeprosi za tamte czyny. Do tej pory nigdy tego nie zrobił. Siedem lat temu stwierdził jedynie, że "żałuje i akceptuje historyczną odpowiedzialność wobec Namibii". - Żałować można drobnych przestępstw, a nie ludobójstwa, najgorszej ze zbrodni - wściekali się wtedy aktywiści z obu państw.


Przybyli delegaci prędko przekonali się, że i tym razem będzie podobnie. Z Reichstagu na spotkanie z Namibijczykami pofatygowała się jedynie Cornelia Pieper, wiceminister ds. kontaktów kulturowych z zagranicą. Nie zabawiła długo. Powtórzyła słowa o żalu i wyszła w połowie konferencji. 

- To było zachowanie bez godności i honoru - skomentował zdarzenie niemiecki politolog Yonas Endrias. - Wyciągnęliśmy dłonie, ale zostały odtrącone - dorzucił ze smutkiem jeden z hererskich delegatów.

Po kilku dniach Namibijczycy wrócili do domu. Cieszyli się z powodu symbolicznej repatriacji czaszek. Wiedzieli jednak, że w bitwie o pamięć o pierwszym ludobójstwie XX wieku, znowu polegli pod ścianą milczenia.

Wyrzucić gospodarza

W drugiej połowie XIX wieku wokół niemieckich miast zaczęły wyrastać slumsy. Cesarstwo było przeludnione. - Jeśli tego nie rozwiążemy, państwo zatrzyma się w rozwoju - ostrzegali naukowcy. Potrzeba było nowej przestrzeni życiowej, Lebensraum, jak określił to etnograf Friedrich Ratzel.

Niemcy uznali, że najlepszym wyborem będzie Afryka Południowo-Zachodnia, dzisiejsza Namibia, którą od 1884 roku uważali za swoją kolonię. Jedynym problemem było to, że miała już swoich mieszkańców.


Mimo suchego klimatu, w Namibii znajdowało się wiele terenów idealnych do hodowli bydła. Zasiedlało je kilkanaście plemion liczących łącznie 200 tys. ludzi. Nie wszystkie żyły ze sobą w pokoju. Niemieccy osadnicy postanowili to wykorzystać. Do wioskowych wodzów, zwłaszcza tych z największego ludu Hererów, ruszyli cesarscy dyplomaci. Proponując im towary i pomoc w walce z rywalami, krok po kroku wykupowali od nich coraz większe obszary. Afrykanie, postrzegając własność prywatną zupełnie inaczej Europejczycy, nie przypuszczali, że sprzedają właśnie swoją ojczyznę.

Pokojowa metoda przejmowania kraju nie podobała się jednak wielu Europejczykom. Była zbyt powolna. W ciągu piętnastu lat do Namibii przybyły zaledwie cztery tysiące białych osadników. Niemcy nie mogli się nadziwić: jak to, płacimy tubylcom za ziemię we własnej kolonii?

Najbardziej drażniło to żołnierzy Schutztruppe. Wielu z nich planowało zostać w Afryce po skończeniu służby i założyć wielkie gospodarstwa. A do tego potrzebowali dużo wolnej przestrzeni.


Sytuacja Hererów z roku na rok się pogarszała. Gdy epidemia księgosuszu zdziesiątkowała ich bydło, Niemcy zaoferowali wysokooprocentowane pożyczki. Wkrótce w ramach należności zaczęli zabierać im pola i bydło, a ich samych zmuszali do poddańczej pracy. Przy okazji często dopuszczali się morderstw, a jeszcze częściej gwałtów. Jednak tubylcy rzadko szli do sądu ze skargą. Przed trybunałem świadectwo jednego białego równało się zeznaniom siedmiu Afrykanów. Prasa w Niemczech ironizowała, że żołnierze po powrocie do domu przemalowują swoje żony na czarno, by nadal robić to, w czym tak zasmakowali - bezkarnie chłostać i gwałcić murzyńskie niewolnice.


Starcie

Wojskowi coraz mocniej naciskali, by pozbyć się Hererów. W ryzach utrzymywał ich już tylko gubernator Theodor Leutwein, zwolennik "bezkrwawego kolonializmu". W 1903 roku musiał jednak udać się na południe kolonii. Ekstremiści w armii czuli, że lepsza okazja się nie nadarzy. Szybko nakreślili plan: tubylców trzeba pojmać i zamknąć w rezerwatach, a ich ziemie przeciąć linią kolejową. Afrykanie domyślili się, co nadchodzi. Uznali, że trzeba działać.

12 stycznia 1904 hererscy wojownicy zaatakowali farmy w okolicach miasta Okahandja. Tego Niemcy się nie spodziewali. Hererowie zamordowali ponad stu żołnierzy i rolników, wielu bardzo brutalnie. Samuel Maharero, przywódca buntowników, nie chciał jednak wywoływać wojny. Zakazał swoim ludziom krzywdzenia kobiet oraz dzieci i czekał na reakcję gubernatora.

Gdy wieść o masakrze dotarła do Europy, w Berlinie zawrzało. Prawicowi politycy zażądali, by cesarz natychmiast wysłał do Afryki posiłki. Rebelię trzeba zmiażdżyć - krzyczeli. Atmosferę podgrzewała prasa. Gazety drukowały karykatury czarnych diabłów gwałcących białe kobiety. Dziennikarze pisali o "wojnie ras". Luetwein próbował uspokoić sytuację, lecz nikt go już nie słuchał. Do kolonii płynął właśnie jego następca, generał Lothar von Trotha. Wcześniej zwalczał powstańców w Niemieckiej Afryce Wschodniej i Chinach. Teraz w pamiętniku wyjaśniał, jak stłumi nową insurekcję: "Utopię ją w potoku krwi i pieniędzy".

Tymczasem około 50 tysięcy Hererów zgromadziło się na płaskowyżu Waterberg, ostatnim przystanku przed Omaheke - pustynią Kalahari. Liczyli, że tam doczekają pokoju. Nie wiedzieli jeszcze, że Niemcy nie mają zamiaru z nimi rozmawiać.


Byle do wody

W czerwcu do Afryki Południowo-Zachodniej dotarły ostatnie oddziały z Europy. Von Trotha miał do dyspozycji 14 tysięcy żołnierzy i kilkadziesiąt armat. W sierpniu przeszedł do ataku. Pod Waterbergiem Niemcy otoczyli wroga z trzech stron. W dwa dni zabili niemal pięć tysięcy Hererów. Afrykanie rzucili się do ucieczki. Jedyna droga odwrotu, tak jak zaplanował von Trotha, wiodła prosto w paszczę Kalahari. Żołnierze przez parę dni ścigali Hererów, ale w końcu zrezygnowali.

W październiku Niemcy całkowicie odcięli pustynię od reszty kolonii. - Lud Herero musi opuścić ten kraj. Jeśli tego nie zrobi, przekonam go armatami.
Każdy Herero, który znajdzie się w obrębie niemieckiego terytorium, uzbrojony czy nie, z bydłem lub bez, zginie. Nie oszczędzę kobiet ani dzieci gen. Lothar von Trotha
Każdy Herero, który znajdzie się w obrębie niemieckiego terytorium, uzbrojony czy nie, z bydłem lub bez, zginie. Nie oszczędzę kobiet ani dzieci - ogłosił niemiecki dowódca. Osadnicy przyjęli te słowa jako Vernichtungsbefehl - rozkaz eksterminacji. Tubylców schwytanych przy próbie powrotu do rodzinnych wiosek rozstrzeliwano lub wieszano na drzewach. Żołnierze regularnie gwałcili pojmane kobiety. Potem mordowali je lub zostawiali na pustyni.

Ocaleli spod Waterbergu przeżywali katusze. Temperatury na Kalahari przekraczały w dzień 40 stopni Celsjusza. Niebo uparcie odmawiało deszczu. Co gorsza, Niemcy celowo zatruli część studni. Jedynym ratunkiem dla uchodźców było przejście Omaheke i dotarcie do brytyjskiego protektoratu Beczuany (dziś - Botswana). Tam mogli dostać azyl i pomoc. Udało się to tylko 1500 z nich. Kilkanaście tysięcy zmarło po drodze z głodu, pragnienia i chorób. Wielu desperacko próbowało dokopać się do wody. Ludzkie szkielety znajdywano później na dnie ponad 10-metrowych rowów.

Zabójczy wyzysk

Z czasem zwykli Niemcy poczuli niesmak. Owszem, chcieli stłumienia rebelii. Ale nie w taki sposób. Okrucieństwo von Trothy ośmieszało ich w oczach świata i zrównywało z Belgami, którym ciągle wypominano niedawne zbrodnie w Kongu. Niemieckie ulice zapełniły się protestującymi. Również z kolonii docierały słowa niezadowolenia. Krótko po bitwie pod Waterbergiem za broń chwycił lud Nama. W rezultacie w Afryce Południowo-Zachodniej brakowało rąk do pracy. Politycy postanowili upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Oficjalnie odwołano rozkaz eksterminacji, co uspokoiło opinię publiczną. Jednocześnie rozpoczęto masowe aresztowania wszystkich pozostałych przy życiu Hererów i Nama. Pojmanych wsadzano do bydlęcych wagonów i wywożono do obozów koncentracyjnych w Luderitz, Swakopmund, Okahandja i Windhuk. Tam ludobójstwo miało dalszy ciąg.

Czytaj również: Strażniczki z obozów zagłady - "piękne bestie"

Warunki w obozach były fatalne. Wycieńczeni Afrykanie żyli stłoczeni namiotach z podartych szmat i szałasach z drewna i tektury. Do jedzenia dostawali zazwyczaj tylko suchy ryż, którego często nie mieli jak ugotować. Obozy leżały bardzo blisko oceanu. Podmuchy atlantyckiego wiatru torturowały przywykłych do ciepłego klimatu jeńców, którym do okrycia dawano co najwyżej koc. Choroby zbierały obfite żniwo.

Wszystkim więźniom - od trzech do pięciu tysięcy w każdym obozie - Niemcy przydzielili numer wykuty na blaszce zawieszonej na szyi. Zakutych w łańcuchy zmuszali do katorżniczej pracy przy budowie rezydencji, budynków administracyjnych, sklepów i linii kolejowych. Popędzani przez nadzorców ze sjambokami, skręcanymi biczami z hipopotamiej skóry, niewolnicy harowali od świtu do zmierzchu. Umierali tak często, że Niemcy - ciągle skrupulatnie prowadząc rejestr - wydrukowali na zapas tysiące certyfikatów stwierdzających zgon z wyczerpania. W dokumencie dopisywali potem tylko płeć, wiek, numer i "pracodawcę" denata.

Wielu jeńców "wypożyczano" niemieckim przedsiębiorstwom, które wyłożyły pieniądze na wojnę z rebeliantami. Lenz & Co, kolejowy potentat ze Stettina (dziś - Szczecin), w 1906 roku dostał dwa tysiące niewolników do pracy przy kładzeniu torów na południu kolonii. Były wśród nich kobiety i sześcioletnie dzieci. Po siedmiu miesiącach firma zgłosiła administracji, że potrzebuje nowych robotników. Ponad 1300 z dotychczasowych już nie żyło.

Obraz przyszłości

Jeden z obozów różnił się od pozostałych. Ukryty przed wzrokiem ciekawskich ośrodek na Rekiniej Wyspie w Luderitz nie służył przymusowej pracy. Zwożeni tam Nama byli zbyt wyczerpani, by unieść kilof czy łopatę. Znaleźli się w tym miejscu w zupełnie innym celu. Wszyscy mieli po prostu umrzeć. Rekinia Wyspa była pierwszym w historii niemieckim obozem zagłady.

"Nie ma żadnego powodu, by Nama istnieli", otwarcie twierdziły kolonialne gazety, gdy poddani króla Hendrika Witbooi rozpoczęli rebelię. Powstanie zagaszono w ciągu roku, a władca zginął w jednej z bitew. Za nieposłuszeństwo spotkała ich kara - ostrzeżenie dla pozostałych.

Żołnierze niemal codziennie wyładowywali na bocznej plaży wóz pełen wychudzonych ciał. Gdy nadchodził przypływ, zwłoki stawały się pokarmem dla rekinów. Ale nie był to jedyny sposób pozbywania się martwych.

Na przełomie wieków Europę opanowała obsesja studiów nad rasami. Szanowani naukowcy wykorzystywali każdą sposobność, by "udowodnić" wyższość białego człowieka. Rządy chętnie finansowały badania, które dostarczały wielu wymówek dla kolonializmu. Niemcy, do podboju świata przyłączyli się później od innych potęg i szybko nadrabiali zaległości w tej kwestii. Na początku XX wieku byli już światowymi liderami w rasowych teoriach. "Czaszka Murzyna" stała się pomocą naukową na każdym uniwersytecie, od wydziału biologii po katedrę historii. Profesorowie, domorośli antropolodzy i ekscentryczni kolekcjonerzy marzyli, by zdobyć chociaż jedną. Handel częściami ludzkiego ciała przekształcił się w dochodowy biznes. Zwłok nie brakowało, a władze kolonialne przymykały oko na wszystko. Strażnicy wysyłali więc do Europy całe szkielety, pojedyncze kończyny, głowy w formalinie i zakonserwowane organy. Do oczyszczania kości często zmuszali niewolników. Proceder był tak powszechny i akceptowalny, że wyprodukowano pocztówkę, na której widać mężczyzn pakujących przygotowane czaszki do skrzynki. Do Niemiec trafiły trzy tysiące takich "rekwizytów", głównie z Rekiniej Wyspy.

Czytaj również: Lubiła orgie i torebki z ludzkiej skóry

Wielu niemieckich naukowców osobiście pojawiało się w obozie śmierci, gdzie mogli robić co im się podoba. Lekarze, antropolodzy i eugenicy sterylizowali więc więźniów i celowo zarażali świnką, tyfusem i gruźlicą. Bez oporów przeprowadzali badania na uciętych głowach jeńców i sprawdzali, czy mózgi Nama wyglądają tak samo, jak mózgi białych. Swoje wnioski chętnie zamieszczali w książkach.

Jednym z najbardziej wpływowych badaczy, którzy przybyli na Rekinią Wyspę, był antropolog Eugen Fischer. Obserwując dzieci zrodzone z gwałtów białych mężczyzn na tubylczych kobietach uznał - bez żadnego przekonującego dowodu - że wszystkie były mentalnie i fizycznie słabsze od swoich ojców, a jednocześnie mocniejsze od matek. Refleksje na ten temat zawarł w "Zarysie ludzkiej dziedziczności i rasowej higieny".

Badania Fischera zrobiły na Niemcach tak duże wrażenie, że w 1912 roku we wszystkich niemieckich koloniach wprowadzono kategoryczny zakaz wiązania się z miejscowymi.

Dwanaście lat później uwięziony działacz nazistowski skończył pisać książkę, która w wielu miejscach czerpała garściami z teorii z "Zarysu". Zatytułował ją "Mein Kampf".

Numer na szyi

W 1908 roku ludobójstwo dobiegało końca. Socjaldemokraci w Reichstagu coraz głośniej dopytywali się, co tak naprawdę dzieje się w kolonii. Hererowi i Nama byli tak osłabieni, że nie stanowili żadnego zagrożenia. Trzymanie ich w zamknięciu mijało się z celem.

Według statystyk prowadzonych przez Niemców średnia umieralność w obozach sięgnęła 45%. Konzentrationslagern na Rekiniej Wyspie żywy opuścił jednak zaledwie co piąty więzień.

Czteroletni koszmar przetrwało tylko 15 z 80 tys. Hererów. Populacja ludu Nama zmniejszyła się o połowę - do dziesięciu tys. Ich ziemie rozdano Niemcom. Ocalałych przydzielono białym osadnikom jako służących i robotników. Każdy Herero i Nama powyżej siódmego roku życia musiał nosić na szyi tabliczkę ze swoim numerem. W 1933 roku Adolf Hitler mianował Eugena Fischera rektorem najstarszej berlińskiej uczelni, Uniwersytetu Fryderyka Willhelma. Jego podopiecznym został młody lekarz Josef Mengele, którego więźniowie obozu Auschwitz-Birkenau mieli wkrótce nazwać "Aniołem Śmierci".

Czytaj więcej: Wnuk więźnia Auschwitz kupił dziennik "Anioła Śmierci"

Zapomniana rzeź

Dziś w Namibii trudno znaleźć ślady wydarzeń sprzed wieku. W prawdopodobnym miejscu obozu w Swakopmund postawiono supermarket. Na Rekiniej Wyspie funkcjonuje pole kampingowe. Nieopodal stoi pomnik wzniesiony ku czci... niemieckich żołnierzy, którzy zginęli tłumiąc powstanie.

Jedynym subtelnym przypomnieniem dawnych zbrodni są numery widoczne na licznych budynkach, chociażby siedzibie dzisiejszego parlamentu: 1905, 1906, 1907, 1908. To daty powstania tych obiektów. Daty, które mówią, że wznosili je niewolnicy.

Co się stało z pamięcią o pierwszym ludobójstwie dwudziestego stulecia?

W 1915 roku Związek Południowej Afryki (dziś RPA) najechał na Afrykę Południowo-Zachodnią. Chociaż kolonia zmieniła właściciela, Niemcy zachowali swoje gospodarstwa i firmy. Dla czarnej ludności kolejne dekady były okresem dyskryminacji, apartheidu i wojny domowej. Nikt nie miał czasu i siły, by zajmować się przeszłością. Teraźniejszość bolała wystarczająco.

W 1990 roku, po ponad 30 latach wojny z RPA, Namibia uzyskała niepodległość. Herero i Nama nigdy nie podnieśli się po tym, jak przetrącono im kręgosłupy. W nowym państwie mieli niewiele do powiedzenia. Młody kraj zmagał się z setkami problemów, i to znacznie bardziej palących, niż wspomnienia ubogiej mniejszości.

Dziś doszła do tego polityka. Rząd w Berlinie przekazuje Namibii kilkanaście milionów euro pomocy rozwojowej rocznie. W kraju mieszka 30 tysięcy Niemców, część jest biznesową elitą. Niemal dwa razy tyle niemieckich turystów przyjeżdża tu każdego roku na wakacje. Pragmatyzm nakazuje, by nie przypominać im podczas urlopu, że Holocaust wcale nie był pierwszym ludobójstwem, którego dokonał ich kraj.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Czytaj również blog autora: Blizny Świata



http://wiadomosci.wp.pl/kat,1020223,title,Najbardziej-przemilczana-z-niemieckich-zbrodni,wid,13932750,wiadomosc.html?ticaid=1183ff
 

Mity II WŚ - Wspaniała Rzeczpospolita




Mit drugiej wojny światowej

Ten artykuł powstaje jako zemsta za zablokowanie mojego artykułu o holokauście (tutaj jego wznowienie: Holokaust – blokada).
Z tego artykułu dowiesz się, że:
  • W szkole Cię okłamano: To nie Stalin wymyślił, że Polska będzie komunistyczna, a USA.
  • USA planowało, by Polska była częścią ZSRR (jak np. Litwa czy Ukraina).
  • W szkole Cię okłamano: Na konferencjach w Teheranie, Jałcie i Poczdamie nic nie ustalano, a już na pewno nie ustalano, że Polska będzie w obozie wschodnim.
  • W szkole Cię okłamano: To nie Izrael powstał w konsekwencji Holokaustu, a Holokaust wymyślono po to, by powstało państwo Izrael.
  • W szkole Cię okłamano: To nie atak na Pearl Harbor spowodował przystąpienie USA do wojny, a USA planowało udział w wojnie wcześniej. Pearl Harbor to tylko pretekst sprowokowany przez USA.
  • USA zaplanowały światowy komunizm jeszcze przed wojną, dlatego teraz prawie cały świat jest komunistyczny.
  • USA zaplanowały rozbrojenie społeczeństw, by zapobiec buntom, dlatego w większości państw świata posiadanie broni jest nielegalne. Posiadać broń po wojnie mogły tylko USA, BCN/UK i ZSRR. W efekcie wynalezienia broni atomowej, układ ten zmodyfikowano. Po prostu uznano, że Ci co nie posiadają takiej broni w konsekwencji są zdemilitaryzowani.
Nie będę tu knuł różnych teorii spiskowych, bo po co. Dowody są jawne, tylko po prostu przemilczane. Nie dowiesz się o nich w szkole, gazecie czy telewizji. Po prostu tak, jak do polskich kronik, tak i do amerykańskich bibliotek nikt nie zagląda.
Komu zależy na prawdzie, może wybrać się do Biblioteki Kongresu USA i odszukać tam tzw. Mapę Maurycego Gomberga (Żyda z pochodzenia). Komu nie chce się chodzić, może tę mapę obejrzeć online na stronie Library of Congress (www.loc.gov). A link do samej mapy to: https://www.loc.gov/resource/g3200.ct001256/.
Mapa nazywa się: Outline of Post-war new world map (Schemat powojennej mapy nowego świata).

Aleosohozi?

Dlaczego ta mapa jest tak ważna? Otóż mapa powstała około października 1941, a opublikowano ją 25 lutego 1942. Na mapie widnieje data publikacji (25 lutego 1942) oraz pieczątka “COMPLETED OCTOBER 1941″.
No i co to ma do rzeczy?
Otóż to, że:
  1. Powstała PRZED atakiem na Pearl Harbor (7 grudnia 1941)!
  2. Powstała PRZED powstaniem tzw. Endloesung den Judenfrage (Ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej) (20 stycznia 1942). Z Wikipedii: “Wykonywanie tego zbrodniczego planu rozpoczęło się w tym obozie na wiosnę 1942 r.”
  3. Powstała kiedy Niemcy i Japończycy wygrywali wojnę. Zaczęli przegrywać dopiero w zimie 1942-1943.
Europa 1942

Co z tego wynika?

Pewnie pamiętacie szkolną propagandę, że biedne USA zostały wciągnięte do wojny przez złych Japończyków, którzy zaatakowali bazę biednych Amerykanów, więc Amerykanie musieli przystąpić do wojny przeciwko Japonii, a później Hitler wypowiedział wojnę USA. Otóż z mapy Gomberga wynika, że USA już w październiku 1941 planowały, że będą brać udział w wojnie. Mało tego wiedziały już, że będą walczyć przeciw Niemcom i Japonii. A do tego wiedziały już, że wygrają.
Mapa Gomberga
Na mapie wyraźnie widać, że zaplanowano istnienie tylko 16 powojennych państw. Wśród tych państw nie ma np. Polski, Niemiec czy Francji, ale jest… Izrael! Na mapie nazywa się on Hebrewland i zajmuje terytorium współczesnego Izraela, Jordanii/Palestyny i skrawków Arabii Saudyjskiej czy Syrii. Jak to się ma w takim razie do retoryki, że państwo Izrael powstaje dlatego, by Holokaust nigdy się nie powtórzył? Holokaust zaczął się na wiosnę 1942 (czyli już po powstaniu mapy) i dotyczył przede wszystkim Słowian (ponad 1/3 ofiar) i Chińczyków (prawie 1/3 ofiar), Żydów w holokauście zginęło stosunkowo niewielu (1-2mln z 73mln, w tym Słowian 30 mln – szczegóły w artykule o Holokauście).
To nie koniec państw żydowskich na mapie. Otóż Mandżuria (dziś Chiny) według mapy miała zostać wcielona do ZSRR, ale część tej Mandżurii miała zostać Birobidżańskim Dystryktem Żydowskim! (Zobacz też: Birobidżan)
Na mapie wyraźnie również widać Stany Zjednoczone Ameryki Południowej (obecnie Unia Narodów Południowoamerykańskich), Stany Zjednoczone Europy (obecnie Unia Europejska), Unię Republik Afrykańskich (obecnie Unia Afrykańska), Sfederowane Republiki Arabskie (obecnie Liga Arabska).
Z ciekawszych smaczków najbardziej zwracają uwagę: Kanada i Ameryka Środkowa w USA, Indonezja w BCN/UK (w tym czasie podlegała pod Holandię), Iran i Mongolia w ZSRR (rewolucja islamska nastąpiła tam dopiero w 1979 r.), Niemcy, Włochy i Japonia to strefy kwarantanny odpowiednio ZSRR, Unii Europejskiej i USA. Niepodległe: Turcja, Grecja czy Irlandia. Europejska część Turcji w ZSRR. Ciekawe są też Kuryle leżące w ZSRR!!! A to z ich powodu Rosja i Japonia są nadal w stanie wojny (Rosja zajęła je dopiero we wrześniu 1945).
Co ciekawe, nie przewidziano rozpadu Hindustanu (na Indie, Pakistan, Bangladesz itd.) czy powstania ASEAN (na mapie rozdzielone między Chiny i BCN/UK).
Na mapie widać wyraźnie, że USA planowały Polskę jako jedną z sowieckich republik z obwodem królewieckim po stronie polskiej, ale zachodnimi ziemiami po stronie niemieckiej. Nie planowano też rozdziału Niemiec i Austrii. Tak, więc pitolenie o złym Stalinie i dobrym wujku Samie (w tym kontekście) jest wyssaną z palca propagandą.

Wywołanie ataku na Pearl Harbor

Ach te biedne USA, prawda? Tyle okrętów, tyle samolotów i tyle żołnierzy zamordowanych bestialsko przez Japończyków… Hollywood jest bezwzględne… ale po kiego grzyba Japończyki miałyby ten Pearl Harbor atakować? Przecież to jasne jak słońce, że przegrają, prawda? Byli niespełna rozumu, czy jak?
Otóż odpowiedź jest i prosta i skomplikowana na raz… tą odpowiedzią jest geografia… generalnie jest to temat na zupełnie inny wykład/artykuł. W skrócie: Japońce dokonały samobójczego ataku na USA z dokładnie takiej samej przyczyny z jakiej Niemce zaatakowały ZSRR. Embargo i blokada morska.

W wielkim skrócie:
Świat dzieli się na jeden superkontynent (Eurazja i Afryka) i wyspy okalające (większe nazywane są dla prestiżu kontynentami). Dzieciom naszym nawet się wciska, że Europa to oddzielny kontynent, a przecież to półwysep. Gdyby to był kontynent to Hindustan i Turkoarabia też powinny być kontynentami, bo też są oddzielone od Azji tak samo jak Europa. Ale propaganda to propaganda i albo się pewnie rzeczy widzi, albo jest się lemingiem :).

Kontrolę nad światem ma ten, kto rządzi superkontynentem. Ten superkontynent dzieli się na tych co mają brzeg i tych, co nie mają brzegu. Ci co mają brzeg – kontrolują morza. Ci co nie mają brzegu – kontrolują lądy i powietrze (bo latać trzeba nad nimi). Transport morski jest najtańszy na świecie i to kilkukrotnie albo kilkudziesięciokrotnie od każdego innego – czyli ten kto kontroluje morze, ten ma kasę. Najbogatszym krajem świata zawsze będzie potęga morska i ona zawsze rozdaje karty:

Kolejno odkąd znamy historię:
  1. Sumerowie
  2. Egipt
  3. Grecja
  4. Rzym
  5. Arabia
  6. Francja
  7. Anglia
  8. USA
  9. ~Chiny
Wszystkie pozostałe państwa na brzegu muszą się dostosować do mocarstwa morskiego, bo jak nie, to się nakłada embargo (blokuje wybrzeże) i mają pozamiatane, aż się nie dostosują. Które z nich zostanie potęgą decyduje również geografia np. Klimat, Demografia itd.

Państwa bez brzegu lub odcięte cieśninami rządzą się innymi prawami. One zawsze są biedniejsze, ale mają podstawową zaletę – nie można im narzucić embargo – idealny przykład: Rosja. Możesz nałożyć im embargo na wszystko, ale ich to nie rusza, bo i tak są biedni i i tak sobie poradzą. Embargo na taki kraj jak Francja spowodowałby jego bankructwo praktycznie natychmiastowe. Rosja, Kazachstan czy Turkmenistan przeżyją nawet jak wstrzymasz z nimi handel całkowicie, bo one po prostu z handlu nie żyją. Z tego też wynika, że wszystkie centra finansowe świata położone są w zasadzie nad morzem: Londyn, Nowy Jork, Tokio, Pekin, Sydney, Rio de Janeiro itd.

W efekcie – w przypadku wojny między państwami morskimi nie ma znaczenia ilość czołgów. Tylko statki się liczą. Co z tego, że masz milion czołgów, jak żarcie/ropa/złoto nie przypłynie? A jak nimi się dostaniesz do wroga skoro on ma więcej statków? Sterowcem przewieziesz?
W drugiej wojnie światowej, co z tego, że Niemcy miały czołgi i armie jak na morzu królowała Wielka Brytania i mogli jej naskoczyć. Nie przewiozą czołgów na wyspę, bo zostaną zatopione, stąd cyrki z rakietami. Kiedy Wielka Brytania zrobiła embargo na Niemcy, te musiały zaatakować ZSRR, by mieć dostęp do surowców. Nie ma bata.

Amerykanie wiedzieli, że jeśli nałożą embargo na Japonię, to ma ona zasadniczo dwa wyjścia:
  1. Poddać się
  2. Zaatakować USA
W obu przypadkach USA wygrywa, więc postanowiło wprowadzić embargo. Z Wikipedii:
“The United States embargoed scrap metal shipments to Japan and closed the Panama Canal to Japanese shipping.[7]
“The U.S. froze Japanese assets on July 26, 1941, and on August 1 established an embargo on oil and gasoline exports to Japan.[11][12] The oil embargo was an especially strong response because oil was Japan’s most crucial import, and more than 80% of Japan’s oil at the time came from the United States.[13]
W skrócie: ponad 80% ropy w Japonii pochodziło z USA. 26 lipca 1941 USA zamroziło japońskie środki, a 1 sierpnia nałożyło embargo na ropę. Jakiś czas Japonia negocjowała, ale negocjacje nie przyniosły rezultatu, a Amerykanie celowo zostawili Pearl Harbor odsłonięte, by je zaatakować (by mieć pretekst do wojny). Nie trzeba było długo czekać: 7 grudnia 1941 doszło do zaplanowanego przez USA ataku. Amerykanie nawet odebrali informacje od szpiegów, że atak nastąpi, ale nic nie zrobili:
Wikipedia: “Only one message from the Hawaiian Japanese consulate (sent on 6 December), in a low level consular cipher, included mention of an attack at Pearl; it was not decrypted until 8 December.[54]
Atak na Pearl Harbor był już planowany wcześniej:
Wikipedia: “In 1924, General William L. Mitchell produced a 324-page report warning that future wars (including with Japan) would include a new role for aircraft against existing ships and facilities. He even discussed the possibility of an air attack on Pearl Harbor, but his warnings were ignored. Navy Secretary Knox had also appreciated the possibility of an attack at Pearl Harbor in a written analysis shortly after taking office. American commanders had been warned that tests had demonstrated shallow-water aerial torpedo attacks were possible, but no one in charge in Hawaii fully appreciated this.”
No to jak? Biedne Amerykany zostały zaatakowane i MUSIAŁY przystąpić do wojny, czy może Amerykany planowały przystąpić do wojny, ale potrzebna była wersja dla podręczników. No bo jak to tak, wojna bez obrony demokracji?

Globalny Socjalizm

Jak jeszcze nie macie dość, to pod mapą można znaleźć bardzo ciekawe dalekosiężne plany dla świata.
Przypis zaczyna się od standardowego pitolenia o miłosierdziu USA czyli: My USA, we współpracy z naszymi sojusznikami…
  1. W punkcie piątym jest napisane, że wszystkie państwa poza USA, BCN/UK i ZSRR zostaną po wojnie zdemilitaryzowane.
  2. W punkcie szóstym jest napisane, że po wojnie nastąpi ~Pax Americana.
  3. W punkcie siódmym jest napisane, że cała zachodnia półkula będzie pod całkowitą kontrolą USA.
  4. W punkcie dwunastym jest napisane, że wszystkie państwa mają się wyrzec kolonii i wysp strategicznych (oczywiście poza USA, BNC/UK i ZSRR)
  5. W punkcie piętnastym jest napisane, że powstanie Światowa Liga Narodów (obecnie ONZ).
  6. W punkcie szesnastym jest napisane, że powstanie Sąd Światowy (obecnie Rada Bezpieczeństwa ONZ oraz Trybunały w Hadze i Kuala Lumpur)
  7. W punkcie osiemnastym jest napisane, że powstaną Zdemilitaryzowane Stany Zjednoczone Europy (obecnie mamy zdemilitaryzowaną Unię Europejską)
  8. W punkcie dziewiętnastym jest napisane, że powstaną Zdemilitaryzowane Stany Zjednoczone Skandynawii (dziś są częścią UE/UZE)
  9. Punkt dwudziesty szósty wymiata i mówi wprost: Teren ziemi świętej antycznych Hebrajczyków znany dziś jako Palestyna i Transjordania (…) ze względów historycznych i BEZWGLĘDNEJ KONIECZNOŚCI ZŁAGODZENIA POWOJENNEGO PROBLEMU UCHODŹCÓW będzie zjednoczony jako zdemilitaryzowana niepodległa republika hebrajska. – Wyraźnie zakładano emigrację Żydów do Palestyny z powodu Holokaustu, który jeszcze się NIE ZACZĄŁ!
  10. W punkcie trzydziestym trzecim jest napisane, że imigracja z Niemiec, Japonii i Włoch na zachód zostanie wstrzymana.
  11. W punkcie trzydziestym czwartym jest napisane, że Nadrenia i Prusy Wschodnie (województwo Warmińsko Mazurskie i obwód królewiecki) zostaną opróżnione z Niemców i permanentnie zdegermanizowane. – Co faktycznie się stało!
  12. W punkcie trzydziestym piątym – dedykowanemu pani Eryce Steinbach – jest napisane, że wszystkie osoby narodowości niemieckiej, włoskiej i japońskiej zostaną permanentnie wypędzone z podbitych terenów, a ich majątki skonfiskowane na poczet reparacji wojennych.
  13. Punkt 39 jest absolutną gwiazdą i błyszczy nam po dziś dzień. To ten punkt zmienił wiek XX w wiek niekończącego się komunizmu światowego. Podpunkty idą tak:
    1. Nacjonalizacja wszystkich zasobów naturalnych
    2. Nacjonalizacja bankowości, inwestycji, kolei i elektrowni na całym świecie
    3. Nacjonalizacja fabryk broni
    4. Rządowa kontrola handlu i dostaw
    5. Ustanowienie globalnego systemu monetarnego
    6. Światowy limit odsetek do 2% rocznie (tu chyba chodzi o inflację, bo wszystkie państwa sztucznie kreują ją do 2,5% rocznie)
Teraz już wiesz, dlaczego prawie wszędzie na świecie jest socjalizm/komunizm. Nie daj się nabrać na telewizyjne bzdury o kapitalizmie w USA czy Europie. W kapitalizmie rządu praktycznie nie ma, bo każdy jest kowalem swojego losu. Tylko w socjalizmie możesz spotkać państwową edukację (najniższa jakość za najwyższą cenę – obecnie w Polsce płacisz 1000 PLN miesięcznie na ucznia), państwową służbę zdrowia (najniższa jakość za najwyższą cenę – obecnie w Polsce płacisz 340PLN miesięcznie – a w Malezji za kilkukrotnie wyższy standard ok. 120PLN – bo jest prywatna), państwowe emerytury (koszt ok. 700 PLN na miesiąc przez 40 lat, by dostawać z powrotem 700PLN przez 10 lat – przy czym socjalistyczni zbrodniarze dostają kilka razy więcej), nieskończoną ilość podatków (w Polsce obecnie podatki wynoszą sumarycznie 80-90% zarobków) itd. itd. to wszystko wymyślili nasi wujkowie zza oceanu, którzy tak dzielnie walczą z komunizmem i totalitaryzmem na wszystkich kontynentach wprowadzając swoją ich wersję za pomocą wojska i odmiany słowa “demokracja” przez przypadki.
To tyle jeśli chodzi o szkolne bzdury o Jałtach, Amerykach, Rosjach, Izraelach, kapitalizmach i innych w zderzeniu z faktami…



http://wspanialarzeczpospolita.pl/2016/04/11/mit-drugiej-wojny-swiatowej/
 

Polska z rekordowym spadkiem w badaniu PISA



Trzy lata temu opublikowałem entuzjastyczny tekst o świetnych wynikach międzynarodowego badania umiejętności uczniów PISA 2012. Po rekordowym skoku przyszedł jednak rekordowy spadek — największy w Europie (nie licząc Turcji). W efekcie w perspektywie wieloletniej okazuje się, że umiejętności polskich uczniów mają charakter stagnacyjny.


W okresie 2012-2015 polscy uczniowie spadli z pozycji 12 na pozycję 19. Co ważniejsze, jako że pierwszą dziesiątkę rankingu zajmują głównie kraje azjatyckie, więc spadek dotyczył głównie kręgu europejskiego. W 2012 Polska była na 3 miejscu w Europie, w 2015 spadła na miejsce 10. Wyprzedziły nas Niemcy, a Rosja już depcze po piętach. O ile bowiem polskie wyniki w perspektywie wieloletniej są stagnacyjne, o tyle Rosja w każdym kolejnym badaniu wyraźnie zwiększa swoje notowania. Jeśli obecny trend się utrzyma to już w kolejnym badaniu PISA rosyjscy uczniowie mogą przewyższyć polskich.


W najnowszym badaniu biali Amerykanie po raz pierwszy osiągnęli lepsze rezultaty aniżeli azjatyccy Amerykanie

Trudno powiedzieć na ile wyniki PISA związane są z panującym w danym kraju modelem edukacji a na ile z bardziej ogólnym klimatem kulturowym. Jeśli jednak chcemy wierzyć, że wyniki te są uzależnione od systemu edukacji to należy przede wszystkim zainteresować się tymi krajami, które w perspektywie wieloletniej wykazują stałą tendencję wzrostową. W ubiegłym roku wskazywałem, że ludzie zajmujący się edukacją w Polsce poszli w zupełnie zadziwiającym kierunku fascynacji modelem fińskiej edukacji. Było to o tyle kuriozalne, że moda na fiński system rozpleniła się w Polsce akurat wtedy, kiedy wyniki polskich szkół niemal zrównały się z fińskimi i kiedy zachód już zrozumiał, że dawna fińska gwiazda to już przeszłość. Economist o fińskim systemie pisał wówczas pod wymownym tytułem Finn-ished. Fiński model edukacji cechuje się tym m.in. że wykazuje stałą tendencję spadkową wyników. O fenomenie tej irracjonalnej mody pisałem w tekście Fiński cud edukacyjny i inne mity bezstresowego kształcenia.


Tendencja fińska

W badaniu PISA jest bardzo niewiele krajów, które wykazują stałą tendencję wzrostową. W Europie są to jedynie trzy kraje: Rosja, Hiszpania i Czarnogóra. Niemniej jednak jedynie Rosja wykazuje naprawdę duże postępy. Od ostatniego badania skoczyła z pozycji 38 na 28, osiągając wynik średniej krajów rozwiniętych OECD i wyprzedzając już Hiszpanię czy USA. Żaden kraj europejski nie zanotował takiego wzrostu jak Rosja, która, jak wspomniałem, w kolejnym badaniu może już co najmniej dogonić Polskę, jako że większość krajów pomiędzy nami wykazuje tendencję spadkową. Warto też dodać, że w przeciwieństwie do Rosji, żaden kraj azjatycki nie zdołał utrzymać stałej tendencji wzrostowej wyników.


Tendencja rosyjska

Nie chcę sugerować, by naśladować rosyjski system edukacji, lecz z pewnością warto zostawić na boku różne uprzedzenia, by choćby przyjrzeć się systemowi, który najdynamiczniej poprawia wyniki swoich uczniów.


Porównanie tendencji polskiej i rosyjskiej w poszczególnych dziedzinach badania PISA
 
 
 
 
 
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,10071
 
 

Były premier PRL Piotr Jaroszewicz




Były premier PRL Piotr Jaroszewicz mógł zginąć z powodu tajemnic, które poznał w czerwcu 1945 r. w Radomierzycach koło Zgorzelca.


Na początku czerwca 1945 r.  na dziedziniec pałacu w Radomierzycach wjechały trzy terenowe samochody. Z aut wysiadło kilku cywilów i uzbrojeni żołnierze w polskich mundurach. Weszli do pałacowych pomieszczeń. Zamierzali przeszukać zdeponowane w Radomierzycach pod koniec II wojny światowej ogromne niemieckie super tajne archiwum. Jadąc do pałacu, nie wiedzieli jeszcze, co ono zawiera. Kilkadziesiąt lat później trzy najbardziej wtajemniczone w te poszukiwania osoby zostały zamordowane - wszystkie w tajemniczych okolicznościach. Był wśród nich peerelowski premier Piotr Jaroszewicz.

Klucz do tajemnic II wojny światowej
Radomierzyce to wioska znajdująca się niedaleko  tzw. Europa-Miasta Zgorzelec/Görlitz.
W niej znajduje się wspomniany pałac. Zbudowano go w 1708 r. na wyspie otoczonej podwójną fosą. Latem 1944 r. hitlerowcy rozpoczęli w radomierzyckim pałacu toczone ścisłą tajemnicą prace budowlane. W jednym z pomieszczeń powstało coś na kształt opacerzonego bankowego skarbca. Zaraz potem do Radomierzyc zaczęły zjeżdżać ciężarówkami tajne, zebrane w całej Europie dokumenty. Raporty o przebiegu tej akcji trafiały bezpośrednio na biurko Waltera Schellenberga, szefa VI departamentu Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA). To może świadczyć o randze całego przedsięwzięcia, a także o znaczeniu archiwum dla hitlerowców. Wskazuje również na osobę, której najbardziej zależało na ukryciu dokumentów, będących już po wojnie znakomitym punktem przetargowym w różnych rozgrywkach nie tylko politycznych. Rozgrywkach o życie!

Steć ujawnia misję Jaroszwicza
Znany sudecki przewodnik Tadeusz Steć, współpracownik służb wywiadowczych, ujawnił, że w 1945 r. odwiedził Radomierzyce w poszukiwaniu zdeponowanych tam dokumentów. Pałac, nietknięty podczas wojny, został opuszczony. Pozostali natomiast okoliczni autochtoni, którzy wspominali, że przez ostatnie miesiące w majątku mieszkali również jacyś obcokrajowcy, prawdopodobnie Francuzi. Widzieli także polskich żołnierzy, którzy przyjechali do pałacu. Kierował nimi Piotr Jaroszewicz, wówczas pułkownik LWP. Do Jaroszewicza trafiła informacja o ukryciu przez Niemców ważnych dokumentów w pałacu koło Zgorzelca. Jaroszewicz chciał, by nie była to oficjalna akcja wojskowa, lecz prywatne przedsięwzięcie, które pozwoliłoby mu się zorientować, co kryło się w Radomierzycach. Zabrał tylko zaufanych ludzi. Z Jaroszewiczem byli m.in. Tadeusz Steć i ppłk Jerzy Fonkowicz, podczas wojny szef specjalnej grupy bojowej przy Sztabie Głównym AL i jednocześnie agent sowieckiego wywiadu oraz  mjr Władysław Boczoń. Uczestniczył w "podwójnych grach" wywiadu Armii Krajowej, skierowanych przeciwko zakonspirowanym strukturom Abwehry i Gestapo.

Akta wywiadu III Reszy
Po dotarciu do pałacu w Radomierzycach  ekipa Jaroszewicza odnalazła w jednym z pomieszczeń potężne sejfy wmurowane w ściany, w drugim zobaczyli tysiące teczek zawierających tajne dokumenty Głównego Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy. Były tam akta personalne, listy, plany;
głównie archiwa wywiadu francuskiego, a być może także belgijskiego i holenderskiego. Miało się tam także znajdować archiwum paryskiego gestapo, zawierające listy konfidentów. Były to dane o ludziach, ich ciemnych interesach i kolaboracji z Niemcami oraz wydarzeniach prowokowanych przez niemieckie tajne służby, w których uczestniczyły znane osobistości. Tadeusz Steć powiedział  prasie - “Z późniejszym Premierem PRL Piotrem Jaroszewiczem zostałem w Radomierzycach jeszcze dwa lub trzy dni. Cały czas tłumaczyłem. Jaroszewicz przebierał. Wybrał stosik dokumentów. Zrobił z nich dwie lub trzy niewielkie paczki. (...) Byłem akurat pod pałacem, razem z dwoma cywilami. Nagle na dziedziniec pałacu wpadła grupa czerwonoarmiejców z bronią gotową do strzału. Ani się obejrzeliśmy, jak ustawiono nas pod ścianą z rękami do góry. Na szczęście wyszedł Jaroszewicz, pogadał z dowódcą grupy, jakimś lejtnantem chyba. Czerwonoarmiści pognali nas w kierunku wioski, nie szczędzili kopniaków, doprowadzili do drogi Bogatynia - Zgorzelec i kazali iść, doradzając, abyśmy zapomnieli o pałacu i wszystkim, co widzieliśmy i słyszeliśmy". Paczki z wybranymi dokumentami pozostały w samochodzie Piotra Jaroszewicza. Innymi archiwaliami w pałacu zajął się sowiecki wywiad.

Rodzina Rothschildów i inni
W lipcu 1945 zakończyło się przejęcie przez Związek Radziecki archiwum z Radomierzyc. Zawierało ono około 300 tysięcy wstępów do akt, poza tym 20 tysięcy kompletnych akt niemieckich i francuskich tajnych służb wojskowych, 50 tysięcy akt niemieckiego sztabu generalnego i 150 akt archiwów dotyczących Leona Bluma i rodziny Rothschildów. Ponadto w sejfie w Radomierzycach znajdowały się kolejne wielkiej wagi materiały: prawie wszystkie dokumenty dotyczące współpracy francuzów z niemieckimi okupantami. Uli Suckert podkreślał w jednym z tekstów na temat archiwum w Radomierzycach, że siłę rażenia, która tkwiła w tym archiwum, można zrozumieć tylko wtedy, gdy zna się rolę Schellenberga wśród nazistów. Walter Friedrich Schellenberg prowadził SD – Sicherheitsdienst, czyli tajną służbę bezpieczeństwa oraz kontrwywiad. Był on uczestnikiem próby uprowadzeniu dawnego angielskiego króla Edwarda VIII z Portugalii. Razem z Reinhardem Heydrichem, protektorem Rzeszy na Czechy i Morawy, polował na agentów, którzy zaopatrywali wroga w ważne wojenne informacje, znanych później jako „Czerwona Orkiestra”.
Najpierw Schellenberg zorganizował tak zwany Incydent w Venlo, który miał dać Hitlerowi pretekst wkroczenia do Holandii. Schellenberg zajmował się także pikantnymi sprawami, takimi jak akcje podsłuchowe w Salonie Kitty (1939-1942), berlińskim domu publicznych dla wyższych sfer, znajdującym się na Giesebrechtstraße. Bywali w nim prominentni dyplomaci, generałowie, szefowie Rzeszy, ministrowie, gauleiterzy i artyści. Panie, które przebywały w tym SS-burdelu, sprowadzono z wszystkich części Rzeszy, a także z Austrii i Polski. Zatrudnione kobiety miały od 20 do 30 lat. Oprócz niemieckiego, mówiły także w językach francuskim, włoskim, hiszpańskim, angielskim, rosyjskim i polskim. Tylko w 1940 roku podsłuchano ponad 10 000 osób, które przewinęły się przez ten dom publiczny SS.

Likwidacja świadków?
Niewielką część archiwum pochodzącego z Radomierzyc, a także z zamków Czocha (także koło Zgorzelca  i Książ (niedaleko Wałbrzycha), Rosja prawdopodobnie sprzedała Zachodowi. W Polsce, w prywatnym archiwum Piotra Jaroszewicza, pozostała część dokumentacji, nie wiadomo jednak, jakiej rangi. Do lat 90. ubiegłego wieku dożyły trzy osoby przeglądające w czerwcu 1945 r. radomierzyckie archiwum: Piotr Jaroszewicz, Tadeusz Steć i Jerzy Fonkowicz. Wiadomo, że przez lata te trzy osoby utrzymywały z sobą kontakt. Wszystkie trzy zostały zamordowane przez nieznanych sprawców; ofiary torturowano przed śmiercią. Piotra Jaroszewicza i jego żonę zabito w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. W nocy z 11 na 12 stycznia 1993 r. zamordowano Tadeusza Stecia, a Jerzego Fonkowicza - w 1997 r. W żadnym z tych zabójstw śledztwo nie wykazało motywu rabunkowego.

Zacieranie śladów, znikanie dowodów zbrodni.
Policja od początku śledztwa założyła motyw rabunkowy każdej z  tych zbrodni. W przypadku zabójstwa Jaroszewiczów nie splądrowano mieszkania, nie została skradziona biżuteria, kolekcja znaczków pocztowych czy książeczki czekowe. W gabinecie Jaroszewicza był bałagan, co wskazuje raczej  na kradzież jakichś dokumentów. Jeden z jego synów stwierdził, że z domu zniknęły notatki ojca. Prawa ręka Jaroszewicza nie była związana, być może w celu wskazania albo podpisania czegoś co podsunięto mu w czasie przeprowadzeniu tortur. Śledztwo od początku (podobnie jak w następnych tajemniczych mordach Olewnika czy szefa polskiej Policji Gen. Papały) było pełne uchybień. Ignorowano świadków, szczególnie jednego, który stwierdził  że widział, jak ranem z domu Jaroszewiczów wychodziła kobieta i dwóch mężczyzn. Po latach okazało się, że w ramach komunistycznych służb specjalnych funkcjonowało tzw. „komando śmierci”, zabijające ludzi niewygodnych dla ówczesnej władzy.
W 1994 roku rozpoczął się proces rzekomych sprawców: Krzysztofa R. (ps. Faszysta), Wacława K. (ps. Niuniek), Jana K. (ps. Krzaczek) i Jana S. (ps. Sztywny). Proces zakończył się w roku 2000 prawomocnym wyrokiem uniewinniającym. Pod koniec 2005 roku analitycy Archiwum X (sekcji zajmującej się wyjaśnianiem skomplikowanych spraw kryminalnych) odkryli, że z akt sprawy zabójstwa Jaroszewiczów zaginęły kluczowe dowody, to znaczy trzy folie ze śladami niezidentyfikowanych odcisków palców. Odciski te zostały znalezione na miejscu zabójstwa – na ciupadze, okularach Jaroszewicza i drzwiach szafy znajdującej się w jego gabinecie – i nie należały do Jaroszewiczów, ich rodzin, znajomych ani policjantów. Nie udało się, mimo dwuletnich poszukiwań, odszukać tych folii.

Kilka wersji zabójstwa
Bohdan Roliński za życia Jaroszewicza opublikował wywiady “rzekę” z byłym premierem PRL. W jednym z nich Jaroszewicz opowiadał historię  „matrioszek”, tj. odpowiednio wyszkolonych radzieckich agentów, którzy pełnili funkcje sobowtórów ważnych polskich polityków po 1945 roku w Polsce. Faktu tego nie potwierdzono do dzisiaj i wydaje się być typową „spiskową teorią dziejów”. Druga wersja sprawdzana przez m.in. Jerzego Rostkowskiego wiąże śmierć Jaroszewicza właśnie z dokumentami wywiezionymi przez niego z Radomierzyc.
Wydaje się ona najbardziej prawdopodobna mając na uwadze wydarzenia ostatnich 20 lat. Nie mniej intrygującą i możliwą jest wersja L. Szymowskiego, który  stwierdził, że powodem morderstwa było tzw. archiwum Jaroszewicza, w którym znajdowały się kopie dokumentów obciążających m.in. Gen. Jaruzelskiego i Kiszczaka oraz innych polityków lat 80. Zdaniem autora Zbrodnia ta była częścią szerszego planu eliminacji wszystkich, którzy mogli zagrozić przebiegowi transformacji ustrojowej, wyreżyserowanej przez tych wojskowych polityków. Czy tak było? Każdy kolejny rok zaciera ślady także w pamięci ludzi i tylko od czasu do czasu takie wydarzenia jak tajemnicze samobójstwa w tzw. sprawie Olewnika lub ludzi związanych z organizacją lotu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Smoleńska czy niedawna śmierć największego polskiego populisty, szefa Samoobrony Andrzeja Leppera przypominają o czymś takim jak „spiskowa teoria dziejów”. Niestety może się ona okazać bardziej prawdziwa jak mroczne, krwawe i tajemnicze bajki Braci Grimm, co w jakiejś mierze pokazuje historia „Morderczego archiwum” z pałacu w Radomierzycach koło Zgorzelca.

Waldemar Gruna

Magazyn REGION Europa 4/2011


http://www.miastowroclaw.pl/index.php/his/item/5545-mordercze-archiwum-ss

 

czwartek, 8 grudnia 2016

Syn Wałęsy o nadprzyrodzonych zdolnościach ojca


Do zachwyconego własnym politycznym geniuszem Lecha Wałęsy dołączył jego syn, eurodeputowany PO Jarosław Wałęsa, który przekonuje, że ojciec jest wybitnym strategiem politycznym. Jarosław Wałęsa idzie nawet o krok dalej i twierdzi, że jego ojciec „dostrzega rzeczy, których nie widzą zwykli ludzie”.

Lech Wałęsa pojawiał się na marszach Komitetu Obrony Demokracji, a także brał udział w konwencji założycielskiej Platformy Obywatelskiej oraz spotkaniu założycielskim Unii Europejskich Demokratów. Pytany na antenie RMF FM o to, kogo w końcu popiera Lech Wałęsa, jego syn twierdzi, że wszystko jest elementem większego planu ojca. Z jego wypowiedzi wynika, że Lech Wałęsa musi mieć chyba jakieś nadprzyrodzone moce, bo „widzi pewne rzeczy, których zwykły człowiek nie jest w stanie dostrzec”.
- Ja prawdopodobnie znam mojego ojca lepiej niż każdy inny człowiek, który myśli, że zna dobrze mojego ojca. I ja będę ostatnim, który będzie starał się przewidzieć albo analizować to, co robi mój ojciec. Bo siłą mojego ojca było od zawsze to, że on był nieprzewidywalny, że on robił naprawdę tyle rzeczy, tyle ruchów do przodu, że zanim ludzie się połapali, co on chce osiągnąć, to już w zasadzie to się działo. I pod tym względem, proszę mnie zwolnić z odpowiedzi na to pytanie, bo ja po prostu nie chcę tego robić. Mój ojciec jest naprawdę niesamowitym politykiem i on też przewiduję, widzi pewne rzeczy, których zwykły człowiek nie jest w stanie dostrzec. - twierdzi Jarosław Wałęsa.
Odnosząc się do tego, że de facto Lech Wałęsa popiera obecnie dwie konkurujące ze sobą partie, Jarosław Wałęsa przekonuje, że jego ojciec ma plan zjednoczenia opozycji w Polsce.

- Tak naprawdę, jeżeli jest w dwóch konkurencyjnych partiach, no bo jednak Platforma Obywatelska i Unia Europejskich Demokratów - to są dwie konkurencyjne partie...  - zwraca uwagę Robert Mazurek.


 - Zgadza się panie redaktorze, ale czy to o czym wspomniałem wcześniej podczas naszej rozmowy, że jest potrzeba, żeby opozycja w Polsce jednak się jednoczyła. Bo jeżeli popatrzymy na to, co się dzieje np. na Węgrzech, że fragmentacja opozycji powoduję to, że Orban cały czas wygrywa. To samo może się wydarzyć w Polsce. Jeżeli nie znajdziemy kilku punktów programu, który będzie nas scalał w opozycji w Polsce, no to możliwe jest, że PiS będzie dalej kontynuował rujnowanie naszego kraju – przekonuje Jarosław Wałęsa.





http://m.niezalezna.pl/90101-syn-walesy-o-nadprzyrodzonych-zdolnosciach-ojca-widzi-rzeczy-ktorych-zwykly-czlowiek-nie-jest-#.WEE1_mik9Es.facebook


Gimnazja




09:50 Odsłon 1635 25 Komentarzy

O wyrównywaniu szans, czyli palimy gimnazja

             Jakimś niezbadanym cudem, dotarła do mnie wiadomość, że była minister edukacji, Joanna Kluzik-Rostkowska, plus jeszcze bardziej była minister tej samej edukacji, Krystyna Szumilas, plus na doczepkę jakiś wynajęty ekspert od wspomnianej edukacji o niezapamiętanym przeze mnie nazwisku, wystąpili na wspólnej konferencji prasowej, na której ogłosili co następuje:


      „Badania dowodzą, że gimnazja wyrównują szanse dzieci rodziców mniej wykształconych. W 2015 r. aż 34,6 proc. takich gimnazjalistów osiągnęło najlepsze wyniki. Polscy uczniowie dzięki wprowadzeniu gimnazjów zaczęli osiągać bardzo dobre wyniki. Dziś są w czołówce”.


      Powiem szczerze, że od samego początku, gdy nowy rząd ogłosił plan likwidacji gimnazjów, a zjednoczona opozycja natychmiast zaczęła go kontestować, postanowiłem sobie, że nie będę zabierał głosu na ten temat, z tego prostego powodu, że bardzo nie lubię sytuacji karykaturalnie wręcz oczywistych, a ta taką właśnie od samego początku była. To że gimnazja stanowią nieszczęście, jakiego polska edukacja w swojej dotychczasowej historii nie przeżyła, jest jasne dla każdego, poza może pewną, niestety dość dużą, grupą samych gimnazjalistów, dla których te trzy lata stanowią być może jedyną okazję w życiu, by zanurzyć się w chaosie bezkarności, jakiego oni dotychczas nie doświadczyli i nigdy więcej już nie doświadczą. Tak naprawdę to tylko oni będą płakać za gimnazjami; wszyscy pozostali, w tym jak najbardziej ci, którzy tak bardzo dziś protestują, wiedzą, że obecny stan jest nie do utrzymania i że jeszcze parę lat tego eksperymentu i polska edukacja zwyczajnie umrze.


       Wyszli jednak oto na scenę Kluzik z Szumilas i tym trzecim, przedstawili swoje wyliczenia, a ja dostałem takiej cholery, że postanowiłem złamać dane sobie słowo i to kuriozum choćby bardzo krótko skomentować. Rzecz mianowicie w tym, że jeśli w sytuacji w jakiej znajdują się dziś gimnazja, „bardzo dobre wyniki” osiąga zaledwie 34,6% dzieci, oznaczać to musi, że pozostałe 65,4% to albo młodociani bandyci, albo idioci, dla których już nie ma najmniejszych szans. Bezhołowie, jakie panuje w zdecydowanej większości gimnazjów doprowadziło do tego, że jeśli nauczyciele mają przed sobą dziecko w najbardziej podstawowym stopniu spokojne i grzeczne, dają mu piątki i szóstki niemal z automatu.

Wystarczy, że dziecko ma zeszyt, długopis i podręcznik, wie, jak każdego z nich używać, do nauczyciela zwraca się per „pani”, a jeszcze, nie daj Panie Boże, jego rodzice znajdują czas na to, by od czasu do czasu przyjść na zebranie i zapytać wychowawczynię o postępy, zostaje w jednej chwili prymusem. A jeśli w dodatku dziadkowie opłacili mu korepetycje, to właściwie wystarczy, że siedzi grzecznie, uśmiecha się i mówi „dzień dobry” i „do widzenia”. A to, że w śród nich większość stanowią dzieci rodziców „mniej wykształconych” jest skrajną oczywistością. Charakter dzisiejszych czasów jest taki, że dla przeciętnego dziecka nie ma nic gorszego, niż trafić na tak zwanych „rodziców wykształconych”, choćby z tego względu, że tam ojciec od dawna mieszka z druga żoną, a mama jest zarobiona po uszy.


      Jak czytelnicy tego bloga wiedzą, od wielu już lat pracuję jako nauczyciel i o szkole wiem niemal wszystko. Kilka lat temu pracowałem w gimnazjum, a dziś kontakt z gimnazjami mam przez lekcje prywatne. Proszę zatem sobie wyobrazić, że dziś, ile razy próbuje się dowiedzieć od któregokolwiek z moich uczniów, co było w szkole, na ich twarzach niezmiennie widzę znużenie, a odpowiedź jest wiecznie jedna i ta sama: „Nic”. Dzieci, które uczę, lub uczyłem, były naprawdę różne. Niektóre z nich były bardzo słabe i jedyne czego ode mnie chciały, to bym, w owych nielicznych sytuacjach, kiedy coś tam miały zadane, odrobił za nie lekcje, niekiedy coś im tam opowiadałem, a one starały się to zapamiętać, w niektórych wypadkach były to dzieci naprawdę dobre, często najlepsze w klasie. I one wszystkie, bez jednego wyjątku, ile razy ich pytałem, co tam w szkole, odpowiadały, że nic. Właśnie tak: „Nic”.


      Ale też, proszę sobie wyobrazić, każde z owych dzieci regularnie otrzymywało i otrzymuje na świadectwie same piątki i szóstki. Dziś jest tak, że wśród tych, które uczę, jest dwoje, które nie znają języka w stopniu choćby najbardziej podstawowym, w tym sensie, że nie pamiętają nawet, jak jest po angielsku „kiedy”, „wiosna”, czy „jutro”. I one też mają same piątki, lub, zgodnie z nomenklaturą stosowaną przez Kluzik i Szumilas, „osiągają bardzo dobre wyniki”. W jaki sposób? A to w taki mianowicie, że to przede wszystkim nie są durnie, dla których produkowane przez wypuszczonych przez wykształconych w ostatnich latach metodyków testy mogłyby stanowić jakąkolwiek językową zagadkę, a poza tym, one akurat, jeśli tylko trzeba, potrafią się zachować.


      I tak wędrują owe dzieci przez lata gimnazjum, licząc w głębi serca na to, że kiedy dostaną się do liceum, to wtedy może się czegoś nauczą. No a kiedy przyjdzie wreszcie ten moment, okazuje się, że przed nimi już tylko trzy lata nauki, z tym zastrzeżeniem, że pierwszy rok musi im minąć na przystosowanie się do nowych warunków, drugi na nadrabianie zaległości i myślenie o tym, że za rok matura, no a trzecia klasa, to tak naprawdę zaledwie kilka miesięcy z przeznaczeniem na rozwiązywanie maturalnych zadań. No a w końcu, kiedy już przyjdzie czas matur, to jednym pójdzie lepiej, innym gorzej, natomiast wszystkich połączy fakt, że nikt z nich nie potrafi pisać tak, by się to dało rozczytać. Siedzą więc te dzieci, bazgrzą po tych kartkach, które udają druki urzędowe, a biedni egzaminatorzy próbują się przedrzeć przez stosy owego strasznego chaosu i wszyscy oczywiście świetnie wiedzą, że to wszystko przez to, że kiedy te dzieci miały czas, by się nauczyć staranności, akurat gniły w gimnazjach.


      Wie to każdy z nich znakomicie, co jednak – i to jest wiadomość już naprawdę dobijająca – nie przeszkadza żadnemu z nich, by, jeśli minister Kluzik-Rostkowska dmuchnie w gwizdek, pędzić na demonstrację przeciwko likwidacji gimnazjów. Dlaczego? No jak to dlaczego? Bo PiS łamie Konstytucję, obraża sędziów, no i jeszcze ten prokurator Piotrowicz, cholera jasna!


http://osiejuk.mobile.salon24.pl/738912,o-wyrownywaniu-szans-czyli-palimy-gimnazja