Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

czwartek, 2 lutego 2017

Z Polski do tej pory mogło wyemigrować nawet 7 mln młodych


Hmmmmm...... prawda?


TV IE.ORG.PL

niedziela, 7 lutego 2016

Z Polski do tej pory mogło wyemigrować nawet 7 mln młodych


Sądząc z analizy sieci społecznościowych, z Polski do tej pory mogło wyemigrować nawet 7 milionów mieszkańców. Emigracja tylko przybiera na sile, ponieważ w Polsce prowincjonalnej z powodu masowej emigracji młodych upadło życie kulturalne, społeczne, sportowe młodych.

Pozostali 40-to i 50-ciolatkowie. To dla nich odbywa się większość imprez kulturalnych, sportowych etc. Młodzi stali się grupą zmarginalizowaną i zupełnie pomijaną politycznie. Nie są już dla nich organizowane imprezy, koncerty, nie powstaje infrastruktura sportowa dla młodych, wobec czego emigracja tylko przyspiesza. Doszło do rozpadu stosunków społecznych- młodych pozostało już niewielu w niektórych miastach polskiej prowincji, a ich sieć kontaktów społecznych rozpadła się w wyniku masowej emigracji.

Proces ten jest przyspieszany przez brak demokracji na poziomie lokalnym. Kontrola demokratyczna nad samorządami lokalnymi jest zupełną iluzją. To odchodzący polityk sam organizuje wybory samorządowe i organizuje zliczanie głosów. Konieczne jest- zabranie politykom samorządowym procesu organizacji wyborów samorządowych. Inaczej zmiany polityczne nie nastąpią.

Okupowane przez przyklejonych do stołków "samorządowców" miasta obfitują w "prezydenckie" media: gazety wydawane z pieniędzy samorządowców, nierzadko uzupełnione przez prezydenckie radiostacje i prezydenckie telewizje. Młodzi w tym świecie nie mają szansy przebicie się czy nawet bycia słyszalnym. Ich potrzeby, takie jak infrastruktura sportowa - nie są nawet słyszalne.

Masowa emigracja młodych z Polski przypomina proces emigracyjny w dawnym NRD tuż po zjednoczeniu Niemiec. Tam także młodzi wyemigrowali. Popatrzmy na miasta nadgraniczne sąsiadujące z Polską. Populacja Frankfurtu nad Odrą spadła z 88 do 63 tys. mieszkańców, Guben z 36 tys. na 19 tys. mieszkańców, Eisenhuettenstadt z 53 tys. na 31 tys. mieszkańców. Dla ulegających jeszcze większym procesom depopulacji miast polskich odległych o 30 czy 50 km od opisanych, dodatkowo znajdujących się w niebywale trudniejszej sytuacji gospodarczej, GUS podaje nawet dane wskazujące na utrzymywanie się, stagnację liczby ludności.

Trzeba sobie powiedzieć wprost: GUS kłamie. Zmiany demograficzne w Polsce wcale nie są tak drastycznie inne niż we wschodnich Niemczech czy na Litwie. Polska wg oficjalnych danych jest zieloną wyspą na morzu emigracji z Europy Środkowo- Wschodniej. Tymczasem te dane są sfałszowane, są wykwitem tak zwanej patriotycznej statystyki, nakierowanej na sprzątnięcie rzeczywistych problemów demograficznych pod przysłowiowy dywan.

Temat masowej emigracji jest w Polsce tematem tabu. Jak mantra w massmediach powtarzane są fałszywe statystyki GUS, około 3-krotnie zaniżające wielkość rzeczywistej migracji młodych. Nawet Kościół Rzymskokatolicki podał inne dane na temat emigracji, szacując że spośród polskich katolików wyemigrowało ok. 2,6 miliona osób. Tymczasem, co obserwuję w swoim środowisku, migracja spośród niekatolików była, można powiedzieć, niemalże całościowa. Młodzi niekatolicy generalnie, w większości, z Polski wyemigrowali.

Wywołało to zmiany polityczne. Odpływ młodych niekatolików z Polski można szacować na 2-3 miliony osób. Niekatolicy to osoby w większości ochrzczone, które porzuciły w młodym wieku Kościół Rzymskokatolicki i nie praktykowały tej religii, zmieniając wyznanie bez wypisywania się z rejestrów Kościoła Rzymskokatolickiego. Z moich badań w sieciach społecznościowych wynika że masowa emigracja w tej grupie sięga ponad 80-90 %.

Masowa emigracja dotknęła przede wszystkim prowincję. Już lata temu takie miasta jak Lubsko w woj. lubuskim czy Wałbrzych w woj. dolnośląskim były pozbawione młodszych kohort demograficznych, mimo że dane GUS operaujące na rejestrze PESEL, twierdziły zupełnie co innego. Młodzi emigrują, dostając na starcie pensję na przykład w wysokości ok. 6,5 tys. PLN w Niemczech. W Polsce nigdy nie miliby szansy na takie zarobki już na starcie kariery zawodowej.

Emigrują przede wszystkim osoby młode. Średnia wieku Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii to 31 lat. Osoby te już nie wrócą. Ich sieć kontaktów społecznych w Polsce się rozpadła, ich znajomi i przyjaciele także wyemigrowali. Prowincjonalne miasta stały się dla młodych społecznymi, sportowymi, kulturalnymi i gospodarczymi pustyniami. Z powodu masowej emigracji nie mają już nawet znajomych z którymi migliby się spotkać. Często ten proces następuje już po skończeniu liceum. Wraz z masową emigracją młodych z prowincji rozpada się siatka kontaktów społecznych, co dodatkowo napędza emigrację niedobitków którzy jeszcze nie zdecydowali się wyjechać.

Młodym jest coraz ciężej. To oni ponoszą koszt utrzymania potężnej rzeszy emerytów, rencistów i urzędników. Ten koszt jest rozkładany na coraz mniej osób. Efektem emigracji jest podwyższenie podatków i fiskalnej kontroli nad resztkami tych, którzy jeszcze nie zdążyli wyjechać z Polski.

Poprzednie badania:

Moim zdaniem, zdaniem ekonomisty Adama Fularza z Instytutu Ekonomicznego, Rzeczpospolita Polska liczy już tylko pomiędzy 29 a 33 mln mieszkańców, zaś dane GUS są zdyskredytowane. Liczbę mieszkańców Polski oszacowałem używając danych na temat depopulacji z terenów nadgranicznych RFN, przy założeniu że po polskiej stronie granicy polsko- niemieckiej procesy depopulacyjne nastąpiły w podobnym nasileniu. Badania prowadzono na pograniczu polsko- niemieckim w latach 2010- 2015.
Tymczasem  Rząd Rzeczyspospolitej Polskiej, za pomocą rządowego biura informacji statystycznych GUS, o niezależności takiej jak rzecznik prasowy rządu, od lat przesyła do Eurostatu dane pełne optymizmu. O ile sąsiednie kraje- graniczące z Polską, takie jak Saksonia, Brandenburgia, Pomorze Przednie czy Litwa, ulegają depopulacji w zastraszającym tempie, o tyle polski rząd przesyła do Brukseli od lat te same, kojące dane- wg nich w Polsce występuje stagnacja liczby mieszkańców. Depupulacja Polski nie ma wg tych danych miejsca. Czy polski rząd ma jeszcze kontakt z rzeczywistością, czy też tylko ze swoimi zdezaktualizowanymi bazami danych w rodzaju rejestru PESEL, skąd pobiera od lat owe "krzepiące" dane? I co więcej- czy polska statystyka publiczna nie jest aby tylko formą public relations, nakierowaną na produkcję "patriotycznych", "krzepiących" danych statystycznych?
dane wg http://blog.tagesanzeiger.ch/datenblog/index.php/9150/wo-die-bevoelkerung-in-europa-waechst-und-schrumpft

Jeśli mielibyśmy powiedzieć- sprawdzam- i zweryfikowac polską radosną twórczość made in GUS (i Eurostat, który te bzdury publikuje tak samo jak publikował bzdury wysysane z palca przez greckich statystyków), to co można zrobić? Można oczywiście- jeśli jest taka potrzeba- gromadzić własne dane i przygotowywać własne analizy. Ale jak np. ekonomista ma sobie poradzić z kalkulacją danych demograficznych? 
Słabo opłacani rządowi statystycy mogą mieć problemy ze zbiórką prawdziwych danych, zresztą np. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej zbiera dane na temat liczby mieszkańców Polski podejmujących pracę za granicą, a dane na temat liczby mieszkańców zbiera się ze "zbioru PESEL" mającego co prawda istotną wartość wspomnieniowo- historyczną, ale nie statystyczną, zwłaszcza na obszarach przy granicy zachodniej lub południowej. Danych zebranych "w terenie" podczas spisu ludności NSP 2011 nigdzie i nigdy nie znalazłem.


"Wyniki spisu ludności wykazały, że zgodnie z definicją ludności faktycznej (stosowanej dotychczas w spisach ludności i badaniach demograficznych) w Polsce w dniu 31 marca 2011 roku mieszkało 38,5 mln osób, tj. o 0,8 % więcej w stosunku do wyników bieżącego bilansu ludności za 2010 rok(bilans ten został opracowany na podstawie danych pochodzących z poprzedniego spisu ludności 2002 oraz ruchu naturalnego i migracji, jakie miały miejsce w latach 2003-2010)." (...) "Wstępnie szacuje się, że co najmniej 2/3 emigrantów przebywało za granicą 12 miesięcy i dłużej" 
"Jak wykazały wyniki spisu przeprowadzonego w 2011 roku ludność Polski zwiększyła
się nieznacznie (o 0,7%) w porównaniu do roku 2002."
Analiza metodologii rzuca nieco światła na mechanizmy metodologiczne. Te są nadzwyczaj pokrętne i pokazują, jak próbuje nas oszukać GUS. Otóż ludność ":faktycznie zamieszkała" wcale w Polsce nie musi mieszkać! Emigranci także "faktycznie zamieszkują" Polskę. Nic dodać, nic ująć. Oszukańcza "metodologia" GUS w całej krasie. 
" Kategoria ludności faktycznie zamieszkałej obejmuje: stałych mieszkańców, z wyjątkiem osób przebywających poza miejscem zamieszkania przez okres powyżej 3 miesięcy w kraju oraz obejmuje wszystkie osoby przebywające za granicą (bez względu na okres ich nieobecności)"
A więc w okresie publikacji raportu GUS (przypomnę: lipiec 2012 r.) znana była definicja tzw. "ludności rezydującej", mieszkającej na stałe poza Polską. Mimo to na próżno szukać w raporcie z Narodowego Spisu Powszechnego wyliczeń tej najistotniejszej dla ekonomistów wielkości, nie podano też danych źródłowych ze spisu. Dla ekonomisty jedyną wartość merytoryczną mają wyniki "badania reprezentacyjnego", do którego wylosowano próbę ok. 20 % lokali. (ponad 2,7 mln mieszań). Niestety, dane źródłowe nigdy nie zostały opublikowane, nie podano też wag i współczynników na podstawie których uogólniono te dane na resztę populacji, mieszając je z danymi z rejestrów administracyjnych w rodzaju zbioru "PESEL".
Zapytanie "Manipulacja demograficzna (Manipulation of demography) podaje ok. 9,5 miliona wyników w wyszukiwarce Google [19]. Pozostały nam plotki od pracowników tej instytucji, donoszących o zupełnie innych wynikach ze spisu "w terenie":
"Dzieci urodzone za granicą w ostatnich latach zostały wliczone do ludności Polski jeśli zostały zameldowane w Polsce, należy jednak zaznaczyć, że większość z nich wraz z rodzicami w dalszym ciągu przebywa za granicą.  (...) "Aktualnie osoby przebywające czasowo za granicą (nawet przez klika lat) są włączone do stanu ludności faktycznie zamieszkałej w Polsce. Ludność rezydująca wyklucza emigrantów długookresowych – przebywających za granicą 12 miesięcy lub dłużej. Według danych szacunkowych, wyprowadzonych na bazie wyników spisu, w końcu marca 2011 r. za granicą przebywało powyżej 3 miesięcy ok. 2 milionów osób, w tym ok. 1,5 miliona przez co najmniej rok. Wystąpił więc znaczący wzrost liczby emigrantów w stosunku do 2002 r., kiedy to poza granicami Polski przebywało 786,1 tys. mieszkańców Polski, z tego co najmniej 12 miesięcy – 626,2 tys. " 
Czyli: dzieci urodzone za granicą zostały wliczone do polskich statystyk dzietności, mimo że już tu de facto nie mieszkają. Część ekonomistów niestety powiela te dane:
"The World Factbook: Polska zajmuje 211 miejsca na świecie, na 224 kraje, pod względem wskaźnika dzietności. GUS: wskaźnik ten spadł w 2012 r. poniżej 1,3."
Jak pisze w dniu 19 lutego 2013 "Dziennik Gazeta Prawna": "Za rok GUS przekaże Eurostatowi dane z Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2011. " Wówczas dopiero, a więc 3 lata po dokonaniu spisu, wykazany zostanie ubytek ludności w wysokości ok. 1,5 miliona mieszkańców, którego nie ujęto w raporcie o wynikach spisu z lipca 2012 roku, mimo wiedzy o obowiązujących metodologiach. Trudno pozbyć się wrażenia że GUS wypuszcza różne kłopotliwe dane dopiero po podniesieniu problemów w mediach. Niestety, metodologii jakiej użył GUS do wyliczenia owych 1,5 miliona emigrantów z Polski, nie sposób zweryfikować. Ongiś zwracałem uwagę na brak jawnej metodologii Narodowego Spisu Powszechnego sprzed 3 lat. To się nie zmieniło. Trudno dociec, dlaczego metodologię spisu miano ujawnić dopiero po 2 latach, w 2013 roku. Do dziś nie jest jawna, mimo zapytań ze środowiska nadsyłanych do GUS:
"Prof. Szczepański zadał też publiczne pytanie o metodologię badań spisowych, lecz na tę kwestię nie uzyskał odpowiedzi." 
Rozbieżności są niebagatelne np. na pograniczu. Populacja nadgranicznych miast: Frankfurtu nad Odrą spadła z 88 do 63 tys. mieszkańców,Guben z 36 tys. na 19 tys. mieszkańców, Eisenhuettenstadt z 53 tys. na 31 tys. mieszkańców. Dla ulegających jeszcze większym procesom depopulacji miast polskich odległych o 20 czy 50 km od opisanych, dodatkowo znajdujących się w niebywale trudniejszej sytuacji gospodarczej, podaje się dane wskazujące na utrzymywanie się, stagnację liczby ludności. Wydaje się to co najmniej odrealnione.
 GUS jest tak niezależny od rządu jak od rzadu niezależny jest rzecznik premiera. Już nawet w Grecji zmieniono ten stan rzeczy, po "kryzysie greckich statystyk". W tym kraju problemem była wiarygodność danych statystycznych. "Zielona wyspa" prysła, gdy zaczęto sprawdzać i weryfikować dane statystyczne. Problematyczne w polskiej sytuacji wydaje się kilka istotnych szczegółów, przy czym wiele mediów popełnia kilka błędów analizując te problemy. Uważa się np. że:
1) zależność urzędu statystycznego od premiera i rządu to coś normalnego
2) statystyki nie potrzebują przypisów, wyjaśnień źródeł danych i wyjaśnień metodologii - co jest często wadą statystyk GUS, nie podającego źródeł swoich danych jak i metodologii ich przygotowania.
3) statystyki są wykonywane wg metodologii nie budzącej zastrzeżeń
4) Próbowałem nawet z GUS wydostać dane nt. spisu powszechnego ludności - wiedziałem o co poprosić - bo tych danych ze spisu w ogóle nie udostępniono wg stanu na 3. marca 2014 r. - i nie otrzymałem ich.
Czy metodologia stosowana przez GUS jest aby poprawna? Spójrzmy na najkosztowniejszą chyba ich analizę w ostatnich latach- Narodowy Spis Powszechny z 2011 roku. Aby przeprowadzić badanie przekrojowe ludności, należałoby, aby uzyskać przekrojowe dane, poprawne metodologicznie, wylosować pulę mieszkańców Polski, a następnie- sprawdzić czy jeszcze żyją, gdzie mieszkają etc. Tymczasem- wylosowano.... pulę mieszkań do badania. Wielki spis był w części ludnościowej po prostu niepoprawny metodologicznie, i nie wiadomo czy tak "zepsute" dane można w jakiś sposób użyć, nie są one bowiem reprezentatywne. Niestety- GUS pracuje na podstawie wytycznych przygotowywanych przez polityków- którzy- nie wiedzieć czy nie są zbyt bardzo przekonani o swoich zdolnościach w temacie metodologii statystycznych. 
Jak to zrobić samodzielnie?
W tej sytuacji proponuję dziennikarzom własnoręcznie zająć się zbieraniem danych do analiz ekonomicznych. Sam to robiłem przez lata, w roku 2014 ustaliłem jedynie spadek przeciętnego wynagrodzenia brutto. Istnieje oczywiście spora rozbieżność - w danych GUS może brakować "wiele zmieniających" przypisów i stopek.
Jak można zbierać dane makroekonomiczne? Gromadząc np. takie informacje:
Zielonogórzanin, Robert Górski, pisze: "Młodzi wyjeżdżają na studia i nie wracają (dane oficjalne z III LO mówią o 80% absolwentów, podobnie jest z moją klasą z I LO)". W Lubsku zaobserwowano zanik całych kohort demograficznych, które Państwa dane- w niewyjaśniony sposób- ujmują. - (z mojej korespondencji z GUS)
A co było w Grecji? Urząd Statystyczny podlegał pod premiera, niczym urząd rzecznika rządu. Jakby czytelnik miał sam siebie oceniać, to kogo wynająłby do zadania oceniania swojej pracy? Przecież w tych danych często nie ma źródeł ich pochodzenia, nie opisano metodologii ich opracowania i pozyskania. To są w żaden sposób nadające się do zweryfikowania informacje, można na przykład do "średniej krajowej" wybrać firmy zatrudniające powyżej określonej liczby pracowników, ale w ogóle pominąć opis metodologii i wszelkie stopki, a następnie informować o tym ludzi, podczas gdy rzeczywista średnia krajowa otrzymana z analiz składek wpłacanych do ZUS to 1309 PLN netto albo podobna kwota.
Co pisałem o danych GUS nt. wynagrodzeń: bezowocnie na przykład próbuję zwrócić uwagę na błędne metodologie stosowane przez GUS. Dla przykładu, wnioskując z danych ZUS, średnie wynagrodzenie w polskiej gospodarce jest około dwukrotnie niższe. Średnia podstawa składek (brutto) za 2012 to 1966,97 PLN (i 1851,31 PLN za 2013 r., bez wliczania danych o 1,5 mln ubezpieczonych w KRUS, co jeszcze bardziej obniżyłoby te dane). Jest to suma dramatycznie inna niż podawana przez GUS (4111,69 PLN i inne kwoty przekraczajace 3,6 tys. PLN). 
Dokumenty GUS takie jak "Zatrudnienie i wynagrodzenia w gospodarce narodowej w I-III kwartale 2012 r." mogą zawierać proste błędy, nie wiadomo czy np. w polu "Przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej w zł" aby nie zapomniano dopisać w superskrypcie cyfry odnośnika do wyjaśnień metodologicznych. Dane o średnich zarobkach w gospodarce narodowej (3510 PLN w III kwartale 2012 r.) po prostu były podane bez odnośnika że dotyczą podmiotów bez firm do 9 zatrudnionych osób. Brak "zmieniającego wiele" przypisu to przykry błąd, stawiający działalność statystyczną GUS w dość przykrym świetle. Dziwne że mimo działalności całych witryn internetowych krytykujących działania GUS w sferze określania przeciętnych zarobków (jak np.http://www.sredniaplaca.pl/ ) nikt w owym urzędzie nie zadbał choćby o brak błędów formalnych w tak krytykowanym dokumencie. 
Jedna z  czytelniczek zadała następujące pytanie:
"Nie pojmuję również, dlaczego wszelkie, oficjalne statystyki są podważane ? Dlaczego ludzie twierdzą, że statystyki GUS, Eurostatu i innych oficjalnych instytucji są błędne albo fałszywe, na jakiej podstawie ? Skąd się to bierze ?"
Na przykład- z braku "zmieniających wiele" przypisów. Urzędnicy je opuszczają, a metodologię - często pomijają. W Narodowym Spisie Powszechnym z 2011 roku, na pytanie o badanie przekrojowe zrobione przez ankieterów dostałem taką odpowiedź:
"Dla wylosowanej próby 2 684,2 tys. mieszkań udało się zebrać wypełnione formularze 
od 2 317,7 tys. mieszkań. Przypadki zaliczone jako będące poza badaną populacją, tzn. 
stwierdzono brak mieszkania lub mieszkanie niezamieszkane (pustostan), w trakcie postępowania 
spadkowego, przeznaczone do remontu, jeszcze nie zasiedlone itp. – stanowiły 140,4 tys., czyli 
około 5,2% wylosowanej próby."- korespondencja z GUS
Ta metodologia w ogóle nijak się ma do badań statystycznych. To tak, jakbyśmy próbowali spisać ludność, nie sprawdzając, ile jej pozostało na miejscu, i w celu doboru próby reprezentatywnej- zamiast losować mieszkańców, losować np. budynki. Całość można uzupełnić życzeniową wyszywanką na podstawie zbiorów historycznych danych- np. rejestru PESEL. Aby mieć aktualne dane, trzeba badać demografię metodą prób przekrojowych. Kilkanaście procent porzuconych domostw to mimo wszystko sporo. 
"Państwa opis metodologii jak i zakres ujawnionych danych w żadnym wypadku nie pozwala określić poprawności zastosowanej metodologii- po prostu najnormalniej nie podano jej, przynajmniej nie mogę stwierdzić w rozdziale II ("Metodologia spisu ludności i mieszkań") jakichkolwiek zapisów wyjaśniających, jak wykorzystano dane z badań reprezentacyjnych oraz badania pełnego. Dane z tych dwóch typów badań, mogących mieć wartość merytoryczną dla ekonomistów, nie są udostępnione w raporcie. Nie chcę popadać w rozsiewanie rozmaitych teorii, niemniej brak metodologii wg jakiej przeprowadzono spis powszechny jest co najmniej zatrważający, jeśli nie alarmujący. "(z mojej korespondencji z GUS)
Nie rozumiem idei części osób analizujących te niezbyt pewne dane. Zamiast docierać do małej liczby danych, ale- w miarę pewnych, część analityków- amatorów opiera się  o źródła operujące niepewnymi danymi o niewiadomym pochodzeniu, w rodzaju GUS. Wyniki spisu ludności- wielkiego i narodowego- są wszak nadal nieznane, mimo upływu blisko 3 lat. Z wylosowanej próby 2,8 lub 2,6 mln mieszkań (podano rozbieżne dane) udało się tej instytucji zebrać dane z 2,3 mln mieszkań. Przecież nie tak się robi demograficzne badania przekrojowe- z otrzymanego w piątek opisu wnioskuję że nie przeprowadzono spisu powszechnego ludności, bo tych danych instytucja ta nie potrafi podać od ostatnich 3 lat. Ów urząd w dodatku nie losował mieszkańców, ale mieszkania, zupełnie jakby spis demograficzny nie był celem spisu powszechnego (a jest nim od ok. 3340 roku p.n.e.).
Brak wiarygodnych danych
Obecnie nie ma aktualnych i wiarygodnych danych demograficznych. Przy granicy zach. w Lubsku, brak jest młodych osób, podobno dość całkowicie. W Wałbrzychu- podobnie. W Ziel. Górze wg roczników liceów- z III LO do 80 % absolwentów wyemigrowało wg danych przedstawionych przez p. Roberta Górskiego. Proszę sobie porównać to z badaniami GUS i metodologią:
Wg GUS (http://www.stat.gov.pl/.../LUD_ludnosc_stan_str_dem_spo...) ludność zamieszkująca stale to osoby które przebywają powyżej 3 miesięcy za granicą. Przecież to jest nielogiczne, a mimo to jakaś częśc analityków-amatorów w tak przygotowywane dane wierzy....Czy sądzą Państwo że w innych krajach za stałych mieszkańców uważa się mieszkańców którzy trwale wyemigrowali z nich? Przecież to absurd. Obawiam się że żyjemy w świecie danych niepewnych, korzyści z ich manipulowania są zbyt duże.
W reformie tej instytucji idzie raczej o to aby GUS czy inne służby statystyczne nie były zależne od aktualnego rządu. Nie rozumiem czy to aż tak trudne do zrozumienia- urząd statystyczny nie powinien podlegać premierowi tylko np. całemu parlamentowi. Ponadto mam wrażenie że pracują tam urzędnicy którzy wypełniają jakieś rozporządzenia pisane przez polityków- i to ma niewiele wspólnego z badaniami statystycznymi. 
Niniejszym ostrzegam o niespełnianiu unijnych wymogów przez metodologię GUS odnośnie danych demograficznych z nar. spisu powszechnego. Nie polegałbym na ich pochodnych- np. agregatach w rodzaju PKB/ capita, ogólnych danych w rodzaju zadłużenie/mieszkańca sporządzanych na podst. tych danych.
Pewną regułą krajów rozwijającyh się jest ucieczka mózgów (brain drain). Kraje ubogie w kapitał ludzi w ogóle go nie potrzebują, zgodnei z zasadami wolnego rynku osoby bogate w cechy które zbiorczo określamy- kapitał ludzki muszą wyjechać tam gdzie popyt na kapitał ludzki jest wyższy.
Zmiany społeczno- polityczne w Polsce wymuszają niejako masową emigrację. Procesy te nie są w Polsce w ogóle badane. GUS czerpie dane z rejestrów PESEL, zaś spis powszechny z roku 2011 miał błędną metodologię, wobec czego nie jest reprezentatywny.
Brain drain powoduje zmiany społeczno- polityczne. Nieobecnośc części targetu kampanii wyborczych powoduje że zmienia się mainstreamowa polityka, która np. już nie musi troszczyć się o młodsze pokolenia- te zatroszczyły się same o siebie, głosując nogami. Na rynku politycznym nie pojawia się wymiana pokoleniowa albo jest ona utrudniona- zdolniejsze jednostki po prostu wyemigrowały.
Gospodarka się zmienia w kierunku zorientowanej na wykorzystanie dostępnych zasobów niskoopłacanej kadry o przeciętnym wykształceniu. Brak wysokowykształconych powoduje niemożność tworzenia bardziej zaawansowanych i innowacyjnych, bardziej złożonych produktów i usług.
Pogłębia się peryferyjność gospodarcza kraju, spadają wskaźniki gęstości zaludnienia. Mimo że publiczne statystyki nadal wykazują tzw. martwe dusze w statystykach, w coraz większej liczbie miast nie znajdziemy juz całych pokoleń populacji: młodsi ludzie po prostu wyemigrowali, częśto zmuszeni do tego sytuacją gospodarczą i polityczną.
Przykładem opodatkowania młodych ludzi może być "podatek na imprezy" nałożony w wielu miejscowościach. Chcąc rozplakatowac imprezę muzyczną, jej organizator musi zapłacić np. monopoliście posiadającemu słupy plakatowe czasem 1,5- 2 tys. PLN nawet w małym mieście.  Oznacza to że do kilkutysięcznego budżetu zwykłej imprezy muzycznej jej organizator musi doliczyć dalsze 30 lub 50 % na pokrycie tych kosztów. W wielu małych nawet miastach rządzącym udało się skutecznie pozbyć młodszych mieszkańców. Często- jak w Zielonej Górze- była to celowa polityka ultrakonserwatywnych władz miasta, którym młodzi zagrażali.
Podobnych przykładów możnaby mnożyć. Polska się wyludnia, nawet jeśli oficjalne statystyki rządu pokazują wzrost "oficjalnie zameldowanych na pobyt stały". Za kilka lat całe połacie Polski mogą przypominać hiszpańską czy francuską peryferię.
Opr. Adam Fularz, Instytut Ekonomiczny, 2016
 
 
http://instytutekonomiczny-statystyka.blogspot.com/2016/02/kolejna-polska-zielona-wyspa.html
 

Zamiast Wolnego Miasta Gdańska żądamy używania rozumu




Zamiast Wolnego Miasta Gdańska żądamy używania rozumu 

 

 

Tytuł w  pewnym sensie, przynajmniej werbalnym, nawiązuje do artykułu na Niepoprawnych.pl zatytułowanego:  Żądamy Wolnego Miasta Gdańsk. Spodziewać się można, że któryś z kolei głos demokratyczny odezwie się w sprawie przywrócenia Generalnego Gubernatorstwa – jak demokracja, to demokracja – wszystkie chwyty dozwolone.    Z autorem  podpisującym się: jazgdyni zgadzam się w stu procentach i zamiast komentować poruszony przezeń problem po prostu odsyłam do jego tekstu, który warto przeczytać, by nie lekceważyć takich idiotycznych pomysłów, jakie niektórym rodzimym gangsterom chodzą po głowie. Czy aby tylko rodzimym, to pytanie? A następne pytanie, czy pozostawiono by im zagarnięte łupy, gdyby znowu na tablicy przed miastem widniał napis: Freie Stadt Danzig. A gdyby udało się urwać jeszcze kawał Polski, to mogliby nawet napisać Freistaat Danzig.  Pamiętać trzeba, że złodziej, jak już raz zacznie kraść, to zamiast resztek zdrowego rozsądku pozostaje mu już tylko pazerność, nawet gdyby miał się tym co pochłania udławić. Wiadomo o kim mowa. Ale wiadomo też, jaką Gdańsk – ów Freie Stadt Danzig – rolę spełnił w naszej historii, dlatego łapy precz od tego tematu. Nie wątpię, że władze nasze zareagują na każdą głupotę w tym względzie.
            Jeśli już jesteśmy przy, nazwijmy to mniej precyzyjnie, nazewnictwie, choć to coś znacznie więcej, to zwróćmy uwagę inny nonsens, niegdyś zaplanowany, bo w czasie PRL o Niemcach, jako zbrodniarzach wojennych nie mówiło się. Zbrodniarzami byli naziści, a Niemcy byli wszakże też w NRD, czyż można było ich nazywać zbrodniarzami wojennymi? A więc, kiedy chciałem w czasie PRL dać tytuł książce: Życie religijne w Polsce  w czasie okupacji niemieckiej,  cenzura zażyczyła sobie, żeby było: w hitlerowskiej. Cóż było robić? Obecnie, kiedy pewne lobbies, jakie nie wspomnę, bo zaraz przykleją mi wizytówką anty…, współpracują nad ukuciem takich pojęć w odniesieniu do holocaustu i wojny, jak bystanders and perpetrators (gapie i sprawcy) w odniesieniu do Polaków, których w czasie wojny zginęło też ponad 3 miliony, w tym ileś tam tysięcy za ratowanie Ż
ydów, niektórzy nasi idioci (jak inaczej ich nazwać?) publicznie domagają się, żeby nie mówić o zbrodniach Niemców, bo rzekomo popełniali je naziści. I taki facet był rzecznikiem jakieś partii, ale w końcu, jaka partia taki rzecznik. Można by te idiotyzmu tylko wykpić, bo prowadzenie w tej materii rzeczowej dyskusji jest zbyt wielkim upokorzeniem dla każdego jako tako rozgarniętego człowieka. Ale ludzie, w dodatku dopuszczani z takimi bredniami do mediów, ba, nawet do sejmu, to w końcu coś bardzo szkodliwego dla wizerunku Polski i Polaków. Nawet Niemcy, ci którzy celowo pracują nad zepchnięciem na Polskę odpowiedzialność za wojnę, w duchu śmieją się  z tych „bornierte Polen – ograniczonych, głupich Polaków, którzy sami dostarczają im na siebie amunicji. Nie wiem na ile takie usługi są wynagradzane, czy w ogóle, ale niezależnie od tego, z tymi ludźmi nie prowadzi się dyskusji, ale po prostu robi się, jak kiedyś robiono z durnym uczniakiem, którego sadzano do oślej ławki. To jedno. A więc nie: hitlerowski, nie nazizm, w doniesieniu do zbrodni wojennych. Były po prostu niemieckie.  Do 1945 r. w NSDAP było oko. 8.5 miliona członków, to było około 10 % ludności Niemiec. A więc to zwykli Niemcy popierali Hitlera i robili wszystko, co im rozkazał, narodowi socjaliści byli wśród nich.
            Jest jeszcze trzeci problem, który coraz bardziej „staje na głowie”, tzn. przedstawiany jest w krzywym zwierciadle. Dlaczego? Trudno dociec, choć można mieć różne przypuszczenia. To coś takiego, jak z tym nazizmem. Chodzi o udział Polaków w siłach zbrojnych III Rzeszy. Było ich chyba coś około 400 tys. Pytanie, jak tam trafili? W rozmaity sposób. Ale ryczałtem sądzić, że jako Polacy zostali zmuszeni do służby wojskowej jest fałszem od początku do końca. Mogło tak być na Śląsku, choć i tu trzeba sprawę traktować indywidualnie.  Takich „stockpolen”, albo,  jak ich nazywano „nationalpolen” raczej  nie brano, gdyż był to element niepewny. Nie chcę wchodzić w szczegóły, gdy chodzi o praktyki tam stosowane. Gdy chodzi o Freie Stadt Danzig, sprawa była jasna. Obywateli Wolnego Miasta bez względu na narodowość, traktowano jako obywateli Rzeszy. Zupełnie inaczej miała się rzecz w przypadku obywateli tzw. Reichsgau Danzig-Westpreussen. Tutaj od 1942 r. na mocy dekretu gauleitera Alberta Forstera zaprowadzono tzw. volkslistę. Ludność polska została wezwana do składania podań o przyjęcie niemieckiej volkslisty, w kategoriach III lub IV w zależności od stwierdzonego stopnia zniemczenia jednostki. Każdy składający podanie musiał stawić się przed landratem i poddać się egzaminowi (Prüfung), gdzie musiał wyprzeć się polskości i prosić o dobrodziejstwo przynależenia do narodu niemieckiego. Niech nikt mi nie wmawia n. p., że był tu stosowany przymus, przeciwnie, dużą część wniosków odrzucono, a przyjmowano zwłaszcza te, gdzie w rodzinach byli dorośli mężczyźni wcielani następnie do wojska. Tzw. eingedeutschte, czyli mający III lub IV grupę stawali się obywatela III Rzeszy. Cala reszta Polaków na tym terenie, należałem też do nich, nie miała żadnego obywatelstwa, ale byli to tzw. Reichsschutzangehörige – podopieczni Rzeszy, czyli ludność przeznaczona do wywózki.
            Ostatnio czytałem czyjeś wywody, jak to ci siłą zmuszeni do służenia w armii niemieckiej cierpieli, jak dezerterowali jako polscy patrioci. Nie można temu zaprzeczyć w wielu przypadkach, choć nie we wszystkich. Sam byłem świadkiem, jak żołnierze, właśnie ci eingedeutscht, słabo mówiący po niemiecku, będąc na urlopie z frontu wschodniego chwalili się niekiedy nawet kilkoma panzerzerstörerabzeichen – medalem za zniszczenie czołgu, jak opowiadali o swoich wyczynach frontowych. Jeśli kto nie chce wierzyć, jak bardzo zależało wielu Polakom na zdobyciu obywatelstwa niemieckiego, niech poczyta sobie ich odwołania do landratur przechowywane w archiwum wojewódzkim w Bydgoszczy.
            Dajmy więc spokój legendom i nie wypowiadajmy się  o czymś, o czym nie mamy pojęcia. Ja tam żyłem. Jako dzieciak widziałem i starałem się już rozumieć zarówno tragedię jak i podłość. Tragedię tych, którzy ze strachu podpisywali wniosek o volkslistę i tych, którzy cieszyli się, że na niemieckie kartki  żywnościowe dostaną masło, którego dla Polaków nie przewidziano.  Natomiast nie znam żadnego przypadku, żeby z tego terenu kogoś przymusowo zabrano do niemieckiej armii.


Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/zygmunt-zielinski/zamiast-wolnego-miasta-gdanska-zadamy-uzywania-rozumu

©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :). <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.

Tytuł w  pewnym sensie, przynajmniej werbalnym, nawiązuje do artykułu na Niepoprawnych.pl zatytułowanego:  Żądamy Wolnego Miasta Gdańsk. Spodziewać się można, że któryś z kolei głos demokratyczny odezwie się w sprawie przywrócenia Generalnego Gubernatorstwa – jak demokracja, to demokracja – wszystkie chwyty dozwolone.    Z autorem  podpisującym się: jazgdyni zgadzam się w stu procentach i zamiast komentować poruszony przezeń problem po prostu odsyłam do jego tekstu, który warto przeczytać, by nie lekceważyć takich idiotycznych pomysłów, jakie niektórym rodzimym gangsterom chodzą po głowie. Czy aby tylko rodzimym, to pytanie? A następne pytanie, czy pozostawiono by im zagarnięte łupy, gdyby znowu na tablicy przed miastem widniał napis: Freie Stadt Danzig. A gdyby udało się urwać jeszcze kawał Polski, to mogliby nawet napisać Freistaat Danzig.  Pamiętać trzeba, że złodziej, jak już raz zacznie kraść, to zamiast resztek zdrowego rozsądku pozostaje mu już tylko pazerność, nawet gdyby miał się tym co pochłania udławić. Wiadomo o kim mowa. Ale wiadomo też, jaką Gdańsk – ów Freie Stadt Danzig – rolę spełnił w naszej historii, dlatego łapy precz od tego tematu. Nie wątpię, że władze nasze zareagują na każdą głupotę w tym względzie.

            Jeśli już jesteśmy przy, nazwijmy to mniej precyzyjnie, nazewnictwie, choć to coś znacznie więcej, to zwróćmy uwagę inny nonsens, niegdyś zaplanowany, bo w czasie PRL o Niemcach, jako zbrodniarzach wojennych nie mówiło się. Zbrodniarzami byli naziści, a Niemcy byli wszakże też w NRD, czyż można było ich nazywać zbrodniarzami wojennymi? A więc, kiedy chciałem w czasie PRL dać tytuł książce: Życie religijne w Polsce  w czasie okupacji niemieckiej,  cenzura zażyczyła sobie, żeby było: w hitlerowskiej. [werwolf znaczy - MPS] Cóż było robić? Obecnie, kiedy pewne lobbies, jakie nie wspomnę, bo zaraz przykleją mi wizytówką anty…, współpracują nad ukuciem takich pojęć w odniesieniu do holocaustu i wojny, jak bystanders and perpetrators (gapie i sprawcy) w odniesieniu do Polaków, których w czasie wojny zginęło też ponad 3 miliony, w tym ileś tam tysięcy za ratowanie Żydów, niektórzy nasi idioci (jak inaczej ich nazwać?) publicznie domagają się, żeby nie mówić o zbrodniach Niemców, bo rzekomo popełniali je naziści. I taki facet był rzecznikiem jakieś partii, ale w końcu, jaka partia taki rzecznik. Można by te idiotyzmu tylko wykpić, bo prowadzenie w tej materii rzeczowej dyskusji jest zbyt wielkim upokorzeniem dla każdego jako tako rozgarniętego człowieka. 

Ale ludzie, w dodatku dopuszczani z takimi bredniami do mediów, ba, nawet do sejmu, to w końcu coś bardzo szkodliwego dla wizerunku Polski i Polaków. Nawet Niemcy, ci którzy celowo pracują nad zepchnięciem na Polskę odpowiedzialność za wojnę, w duchu śmieją się  z tych „bornierte Polen – ograniczonych, głupich Polaków, którzy sami dostarczają im na siebie amunicji. Nie wiem na ile takie usługi są wynagradzane, czy w ogóle, ale niezależnie od tego, z tymi ludźmi nie prowadzi się dyskusji, ale po prostu robi się, jak kiedyś robiono z durnym uczniakiem, którego sadzano do oślej ławki. To jedno. A więc nie: hitlerowski, nie nazizm, w doniesieniu do zbrodni wojennych. Były po prostu niemieckie.  Do 1945 r. w NSDAP było oko. 8.5 miliona członków, to było około 10 % ludności Niemiec. A więc to zwykli Niemcy popierali Hitlera i robili wszystko, co im rozkazał, narodowi socjaliści byli wśród nich.

            Jest jeszcze trzeci problem, który coraz bardziej „staje na głowie”, tzn. przedstawiany jest w krzywym zwierciadle. Dlaczego? Trudno dociec, choć można mieć różne przypuszczenia. To coś takiego, jak z tym nazizmem. Chodzi o udział Polaków w siłach zbrojnych III Rzeszy. Było ich chyba coś około 400 tys. Pytanie, jak tam trafili? W rozmaity sposób. Ale ryczałtem sądzić, że jako Polacy zostali zmuszeni do służby wojskowej jest fałszem od początku do końca. Mogło tak być na Śląsku, choć i tu trzeba sprawę traktować indywidualnie.  Takich „stockpolen”, albo,  jak ich nazywano „nationalpolen” raczej  nie brano, gdyż był to element niepewny. Nie chcę wchodzić w szczegóły, gdy chodzi o praktyki tam stosowane. Gdy chodzi o Freie Stadt Danzig, sprawa była jasna. Obywateli Wolnego Miasta bez względu na narodowość, traktowano jako obywateli Rzeszy. Zupełnie inaczej miała się rzecz w przypadku obywateli tzw. Reichsgau Danzig-Westpreussen. Tutaj od 1942 r. na mocy dekretu gauleitera Alberta Forstera zaprowadzono tzw. volkslistę. Ludność polska została wezwana do składania podań o przyjęcie niemieckiej volkslisty, w kategoriach III lub IV w zależności od stwierdzonego stopnia zniemczenia jednostki. Każdy składający podanie musiał stawić się przed landratem i poddać się egzaminowi (Prüfung), gdzie musiał wyprzeć się polskości i prosić o dobrodziejstwo przynależenia do narodu niemieckiego. Niech nikt mi nie wmawia n. p., że był tu stosowany przymus, przeciwnie, dużą część wniosków odrzucono, a przyjmowano zwłaszcza te, gdzie w rodzinach byli dorośli mężczyźni wcielani następnie do wojska. Tzw. eingedeutschte, czyli mający III lub IV grupę stawali się obywatela III Rzeszy. Cala reszta Polaków na tym terenie, należałem też do nich, nie miała żadnego obywatelstwa, ale byli to tzw. Reichsschutzangehörige – podopieczni Rzeszy, czyli ludność przeznaczona do wywózki.

            Ostatnio czytałem czyjeś wywody, jak to ci siłą zmuszeni do służenia w armii niemieckiej cierpieli, jak dezerterowali jako polscy patrioci. Nie można temu zaprzeczyć w wielu przypadkach, choć nie we wszystkich. Sam byłem świadkiem, jak żołnierze, właśnie ci eingedeutscht, słabo mówiący po niemiecku, będąc na urlopie z frontu wschodniego chwalili się niekiedy nawet kilkoma panzerzerstörerabzeichen – medalem za zniszczenie czołgu, jak opowiadali o swoich wyczynach frontowych. Jeśli kto nie chce wierzyć, jak bardzo zależało wielu Polakom na zdobyciu obywatelstwa niemieckiego, niech poczyta sobie ich odwołania do landratur przechowywane w archiwum wojewódzkim w Bydgoszczy.

            Dajmy więc spokój legendom i nie wypowiadajmy się  o czymś, o czym nie mamy pojęcia. Ja tam żyłem. Jako dzieciak widziałem i starałem się już rozumieć zarówno tragedię jak i podłość. Tragedię tych, którzy ze strachu podpisywali wniosek o volkslistę i tych, którzy cieszyli się, że na niemieckie kartki  żywnościowe dostaną masło, którego dla Polaków nie przewidziano.  Natomiast nie znam żadnego przypadku, żeby z tego terenu kogoś przymusowo zabrano do niemieckiej armii.


Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/zygmunt-zielinski/zamiast-wolnego-miasta-gdanska-zadamy-uzywania-rozumu

©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :). <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.






http://niepoprawni.pl/blog/zygmunt-zielinski/zamiast-wolnego-miasta-gdanska-zadamy-uzywania-rozumu




Muzeum II Wojny Światowej. Zapowiedź prezydenta Gdańska




Możliwe wystąpienie o zwrot działki pod Muzeum II Wojny Światowej.
Zapowiedź prezydenta Gdańska

29 stycznia 2017, 16:55

Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz nie wykluczył, że miasto wystąpi o zwrot działki podarowanej pod budowę Muzeum II Wojny Światowej. Pomorscy politycy PO apelują, aby w proteście przeciwko połączeniu Muzeum II WŚ z Muzeum Westerplatte słać specjalne kartki na adres ministerstwa kultury. - 1 lutego może dojść do formalnego połączenia istniejącego Muzeum II Wojny Światowej z nieistniejącym muzeum Westerplatte. Ten zabieg czysto formalno-prawny łączenia czegoś co istnieje, co jest żywe - co zdobyło sympatię i uznanie - jest jakąś straszną, niezrozumiałą i trudną do pogodzenia się przez nas decyzją - mówił prezydent Paweł Adamowicz na briefingu prasowym przed siedzibą Muzeum II WŚ.

Wyjątkowe muzeum w skali Europy Jego zdaniem, Muzeum II Wojny Światowej jest "wyjątkowym w skali kraju i Europy, przykładem, jak Polacy skutecznie, efektywnie mogą opowiedzieć sobie i światu o swojej ofierze, o swojej walce, heroizmie w szerokim, uniwersalnym kontekście". - Zwracam się do gdańszczanek i gdańszczan, Polek i Polaków – powinniśmy otoczyć Muzeum II Wojny Światowej dużą troską, bo to nie jest muzeum jednego czy drugiego ministra. To jest muzeum, które powstało za środki finansowe wypracowane przez polskie społeczeństwo - zaapelował. Miasto Gdańsk jako darczyńca gruntu pod Muzeum II Wojny Światowej o wartości ponad 50 milionów złotych zastrzega sobie prawo skorzystania z drogi sądowej, jeżeli będzie taka potrzeba – mówiłem o tym rok temu, powtarzam i dzisiaj - podkreślił Adamowicz. - Będziemy każdego dnia od 1 lutego obserwowali, co się dzieje z Muzeum II Wojny Światowej, co się dzieje z wystawą stałą, która została obfotografowana klatka po klatce. I będziemy patrzyli, czy ktoś skusi się na jej dezintegrację, na łamanie praw autorskich. Ale też na to, co we współczesnym świecie dzieje się tylko w krajach dotkniętych skrajnym barbarzyństwem – myślę tu o niszczeniu pomników kultury w Afganistanie czy Iraku. Mam nadzieję, że tego typu przykłady barbarzyństwa nie będą miały miejsca w Gdańsku - dodał Zwrot gruntu Zapytany, w jakich konkretnie okolicznościach miasto może wystąpić na drogę prawną o zwrot gruntu, odpowiedział: - To byłoby odkrywanie kart przed ministrem i ułatwianie mu działań destrukcyjnych. Połączenie muzeów jest już na pewno pierwszym aktem niezgodnym. To jest już kwestia oceny prawnej, być może jest to pierwsza ważna przesłanka, ale być może nie jedyna.


- Relacja darczyńca-obdarowany jest prosta: polega na tym, że darczyńca w ściśle określonym celu przekazuje swój dar i oczekuje, że obdarowany zachowa się właściwie i ten dar spożytkuje zgodnie z określonym celem. W związku z tym istnieje możliwość odwołania darowizny, jeżeli obdarowany zachowuje się niezgodnie z celem obdarowania - wyjaśnił Adamowicz. Posłanka Platformy Obywatelskiej Agnieszka Pomaska poinformowała, że PO wraz z "młodzieżówką" tej partii Młodymi Demokratami przygotowała specjalne kartki adresowane do ministra kultury Piotra Glińskiego. Kartki do ministra kultury "Jako obywatelka/obywatel Rzeczpospolitej Polskie w trosce o utrzymanie wysokich standardów polskiej kultury, apeluję do Pana Ministra o powstrzymanie procesu łączenia Muzeum II Wojny Światowej z nowo utworzonym Muzeum Westerplatte, do czasu wyjaśnienia wątpliwości prawnych i rozstrzygnięcia sprawy skargi złożonej przez Rzecznika Praw Obywatelskich oraz samo MIIWŚ. Oczekuję, że polskie muzea pozostaną niezależne od wpływów politycznych, a decyzje ministerialne będą podejmowane w sposób, który nie budzi wątpliwości prawnych" - napisano na odwrocie kartki. Pomaska jest przekonana, że jeśli "ktoś może uratować Muzeum II Wojny Światowej, to na pewno są obywatele, nie tylko obywatele Gdańska, ale Polski, którzy dołożyli się do wybudowania tego muzeum". - Dzisiaj obywatele powinni wyrazić protest, jeśli czują taką potrzebę, a widzimy, że jest taka potrzeba - wywrzeć na ministra Glińskiego i na obecny rząd tę presję. Bo widać, że w wielu sprawach ta presja ma sens, że jednak ten rząd potrafi się cofnąć, wtedy kiedy czuje siłę i presję społeczną – tak było w przypadku Czarnego Protestu, czy ostatnio w sprawie mediów w Sejmie - dodała Pomaska, zachęcając do wysyłania kartek na adres ministerstwa kultury.


Poseł PO do Parlamentu Europejskiego Janusz Lewandowski powiedział, że w pomyśle łączenia obu muzeów "chodzi o pisanie historii na nowo wedle własnej wygody i zawłaszczenie historii". - Muzeum, które tu widzimy jest owocem ogromnej pasji i ambicji by nie być jednym z wielu jakie istnieją w świecie. Tak jak dobra powieść, która jest godna Nagrody Nobla lub dobry film, który może kandydować do Oscara, muzeum ma mówić o Polsce, ale językiem zrozumiałym dla całego świata. I mówić również o bezsensie, tragedii, okrucieństwie wojny pod każdą szerokością geograficzną. Nie zmarnujmy tego dorobku - zaapelował europarlamentarzysta. Utworzenie Muzeum II Wojny Światowej Decyzję o utworzeniu Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku ogłosił we wrześniu 2008 r. rząd Donalda Tuska. Budowa obiektu trwała od 2012 do 2016 r. W grudniu 2015 r. resort kultury powołał w Gdańsku Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. W połowie kwietnia 2016 r. ministerstwo zapowiedziało połączenie obu muzeów. Ta decyzja spotkała się ze sprzeciwem dyrekcji MIIWŚ. Z apelem o powstrzymanie się od połączenia muzeów wystąpiły też do ministra kultury m.in. gdańska Rada Miasta, Kolegium Programowe MIIWŚ, Polski Komitet Narodowy Międzynarodowej Rady Muzeów oraz liczni historycy, przedstawiciele środowisk kombatanckich, a także osoby, które przekazały MIIWŚ rodzinne pamiątki. Zgodnie z decyzjami resortu połączenie placówek miało nastąpić 1 grudnia ub.r., termin został jednak przesunięty na 1 lutego br.


Dyrekcja MIIWŚ oraz Rzecznik Praw Obywatelskich złożyli do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego zażalenie na decyzję łączącą placówki. WSA skargi dotąd nie rozpatrzył, ale w listopadzie 2016 r. wstrzymał wykonanie decyzji o połączeniu placówek do czasu, aż zajmie się sprawą. Na tą decyzję skargę złożył resort kultury i we wtorek NSA uwzględnił zażalenie ministra kultury. Resort zapowiedział, że - w związku z powyższym, będzie kontynuować działania na rzecz połączenia Muzeum II Wojny Światowej i Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. W poniedziałek po raz pierwszy Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku zaprezentowało niemal gotową wystawę główną. W pokazie uczestniczyli dziennikarze oraz osoby, biorące udział w tworzeniu ekspozycji - architekci, designerzy, muzealnicy, historycy, darczyńcy i przedstawiciele środowisk kombatanckich. W weekend 28-29 stycznia wystawę mogą zwiedzać mieszkańcy, którzy wcześniej zarezerwowali wejściówki.








 
 
 

Polski gramofon Daniel G-1100 fs Fonica



AudioQuest Type 4

niebieskie kable do Yamahy 810

Polski gramofon Daniel G-1100 fs Fonic:

http://www.audiostereo.pl/polski-gramofon-daniel-g-1100-fs-fonica_102367.html



Cała prawda o polskich wkładkach serii MF-100:

http://www.audiostereo.pl/cala-prawda-o-polskich-wkladkach-serii-mf-100_79605.html

Kłodnica. Zapomniana osada




Tajemnice Kotlicy Chodelskiej i położonych na jej terenie czterech grodzisk wczesnośredniowiecznych od lat wzbudzają ciekawość zarówno wykwalifikowanych badaczy, jak i miłośników tego regionu. W ubiegłym roku ciekawych odkryć dokonano na grodzisku w Kłodnicy, najmniej znanym, a przez to niezwykle interesującym miejscu. Jakich?
Kotlina Chodelska leżąca na południe od Kazimierza Dolnego to region znany głównie z reliktów bogatego osadnictwa słowiańskiego sprzed ponad tysiąca lat. Na brzegach malowniczej rzeki Chodelki zlokalizowane są cztery wczesnośredniowieczne grodziska, liczne ślady osad oraz cmentarzyska kurhanowe, które stanowią dziś interesującą atrakcję turystyczną.

Do najczęściej odwiedzanych przez turystów należą grodziska w Chodliku, Żmijowiskach oraz Podgórzu. Pierwszy – o nietypowej potrójnej linii wałów – należy do największych i najstarszych założeń grodowych w Małopolsce. Z wynikami prowadzonych tam badań archeologicznych można zaznajomić się na stronie wirtualnego muzeum Chodlika. Grodzisko w Żmijowiskach stanowi z kolei centrum skansenu archeologicznego oraz siedzibę Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym Oddziału Żmijowiska. Licznych turystów przyciągają m.in. warsztaty archeologiczne organizowane na terenie dawnego grodu. Trzecie wspomniane grodzisko – w Podgórzu – położone jest na wysokiej nadwiślańskiej skarpie, tzw. Kosmalowej Górze i stanowi ono wspaniały punkt widokowy, z którego można podziwiać rozległą dolinę, zaś w dobrą pogodę ujrzeć nawet odległe szczyty Gór Świętokrzyskich. Znajduje się tu również rezerwat przyrody „Skarpa Dobrska”. Jest to punkt często odwiedzany przez wędrujących z Kazimierza oraz Mięćmierza niebieskim szlakiem turystycznym, wspaniały na plener malarski oraz fotograficzny.

Mało kto za to słyszał o ostatnim, czwartym grodzisku nad Chodelską, położonym na granicy gruntów wsi Kłodnica. Tymczasem to właśnie w tym miejscu w ostatnim roku doszło do jednego z najciekawszych odkryć archeologicznych na Lubelszczyźnie.

- Grodzisko zachowane jest w formie niewielkiego kopca o średnicy około 70 metrów, tuż przy drodze biegnącej ze Żmijowisk do Zagłoby – mówi dr Łukasz Miechowicz z Polskiej Akademii Nauk. – Do niedawna zabytek porośnięty był całkowicie przez sad jabłoni, w ostatnim czasie został całkowicie oczyszczony z drzew. Obiekt ten był w niewielkim zakresie badany ponad 40 lat temu. Wówczas stwierdzono, że jest on wczesnośredniowiecznym grodem datowanym na ok. X w.

Latem ubiegłego roku grodzisko w Kłodnicy stało się przedmiotem badań podjętych przez archeologów z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie. Najpierw cały jego obszar przebadano za pomocą metod geofizycznych, dzięki czemu zlokalizowano niewidoczne dziś na powierzchni zarysy wałów oraz fos, a także – co interesujące – zarysy wczesnośredniowiecznej zabudowy mieszkalnej. W wytypowanym punkcie założono wykopy badawcze – to, co w nich znaleziono, zaskoczyło naukowców.

- W trakcie badań odkryliśmy fragment wczesnośredniowiecznego budynku oraz szalowanej drewnem piwnicy – mówi dr Łukasz Miechowicz. – W wypełnisku obiektu znajdowało się ponad tysiąc fragmentów naczyń glinianych, liczne zabytki metalowe, w tym aplikacja z brązu, groty strzał, noże, krzesiwo dwukabłąkowe, zawieszka, fragment obucha topora, poza tym szklane paciorki i gliniany przęślik. Najbardziej interesująca okazała się zawartość naczyń – ponad 30 kilogramów spalonych ziaren bobiku i innych roślin strączkowych, zbóż, skorupy orzechów, pestki, itp. W części naczyń zachowały się pozostałości być może wczesnośredniowiecznych potraw. W tej chwili cała zawartość piwniczki trafiła do analiz archeobotanicznych. To jedno z największych odkryć tego typu. Pozyskana wiedza z pewnością przyniesie mnóstwo informacji na temat diety wczesnośredniowiecznych mieszkańców Kotliny Chodelskiej.

Warto również dodać, że gród w Kłodnicy położony jest bardzo blisko grodziska w Żmijowiskach – dzieli je odległość 1 km. Można więc przypuszczać, że ze względu na dogodne położenie przy drodze oraz bliskość dobrze znanego nam grodziska w Żmijowiskach nieznana dotąd osada w Kłodnicy ma szansę stać się kolejną, niezwykle ciekawą atrakcją turystyczną w okolicach Kazimierza Dolnego. Z pewnością warto odwiedzić je w trakcie dalszych badań wykopaliskowych, które planowane są na lipiec tego roku.

Choć pytań dotyczących funkcjonowania tych czterech osad i przyczyn ich kresu jest nadal mnóstwo, z każdym kolejnym rokiem, archeolodzy odkrywają nowe tajemnice, dzięki którym życie naszych przodków staje się nam coraz bliższe. Może więc kiedy już zwiedzimy liczne zabytki Kazimierza Dolnego oraz otaczające Miasteczko wąwozy, warto wybrać się na wycieczkę po grodziskach Kotliny Chodelskiej? Zarówno dla walorów edukacyjnych jak i niezapomnianych widoków. Bez względu na porę roku.

Zbrodnie Milicji Żydowskiej we wrześniu 1939r. w Zamościu




Żydzi wyłapywali i mordowali Polaków podczas kampanii wrześniowej 1939

Stosując tą samą broń,  jaką obecnie stosują syjoniści przeciwko Polsce i Polakom,   —  zacznijmy   głośno   na  cały świat pisać i mówić o zbrodni  Milicji Żydowskiej, która we wrześniu 1939r. w Zamościu 

— po bitwie pod Tomaszowem   Lubelskim   — wyłapywała   ukrywających się w tym mieście lub okolicach żołnierzy polskich   — rozstrzeliwując ich na miejscu albo przekazując NKWD.
We wrześniu 1939 roku,  gdy bolszewicy prowadzili na rozstrzelanie kolumnę około 2000 polskich jeńców w okolicach Kostopola,   — jeden z cudem ocalonych tak opisywał ich zachowanie
“Gdy   kolumna   szła   przez   miasteczko – miejscowi Żydzi pluli na nas, wyzywali najbardziej plugawymi słowami, rzucali w nas kamieniami…”


screenhunter_1767-jan-31-16-37 1


Żydzi stawiali bramy powitalne we wrześniu 1939r. wkraczającym wojskom niemieckim w Pabianicach, Łodzi, Białymstoku,Krakowie.


screenhunter_1768-feb-01-12-12 2screenhunter_1768-feb-01-12-06 3————————————————————————————————————————————————-
W Zarębach Kościelnych na czele witających stał rabin w odświętnym stroju – cyt prof. Krzysztof Jasiewicz.
Albo, że   — całowali wjeżdżające czołgi sowieckie do Wilna lub z radością —nosili trumnę z napisem Polska   — we w Lwowie.
Albo mówmy o powstaniach antypolskich we wrześniu 1939r. w licznych miejscowościach na wschodzie, o masowej kolaboracji żydów z gestapo lub NKWD czy udziale w Holocauście
— o czym pisali nawet żydowscy pisarze   — świadkowie tamtych dni   —
  • Emanuel Ringelblum,
  • Chaim Aron Kapłan
  • czy nawet sam Marek Edelman
  • jak również tysiące polskich świadków
I tak żydzi powiedzą,  — że to wyrwane z kontekstu, lub, że Polacy to antysemici więc nie są wiarygodni.
I tak   — jak w wypadku tego dzieciaka   — zrobią wszystko, aby pokazać, że to nie oni a swoi sami go zabili.



screenhunter_1772-feb-01-12-42 4 

++++++++++
screenhunter_1769-feb-01-12-14 5 



Żydowski capo kolaborujący z oficerem SS.
http://detektywprawdy.blogspot.com.au/2013/06/zydzi-wyapywali-i-mordowali-polakow.html
http://ruch-obywatelski.com/polska/zydzi-wylapywali-i-mordowali-polakow-podczas-kampanii-wrzesniowej-1939/
+++++++++++++++++++++++



Jak   Żydzi   witali   Niemców – równie entuzjastycznie jak Sowietów.
Później zaczęła się tragedia…
Wkroczenie Niemców w czerwcu 1941 r. do Międzyrzeca Koreckiego pan Julian zapamiętał równie dobrze jak Sowietów w 1939 r.
— W jakiejś mierze było ono podobne do ich wejścia do miasta. — Nowych okupantów witał ten sam kahał żydowski.





– Byłem znowu na rynku   — i widziałem, z jakim entuzjazmem Żydzi witali Niemców 
– wspomina Julian Jamróz.
– Ci zbaranieli, byli zdziwieni i wściekli.   — Oficerowie zaczęli bić po twarzach i kopać starszyznę żydowską, a żołnierze wywracać przygotowane stoły.
— Zrobił się wielki lament – aj waj, szatan przyszedł
– można było usłyszeć z tłumu uciekających Żydów.
Polacy też byli przestraszeni.   — Okazało się jednak, że nie było tak źle.
Niemcy wprowadzili porządek i unormowali wszystkie sprawy. W sklepach ponownie pojawiły się towary. Ludzie odetchnęli, bo za Sowietów po najprostsze artykuły takie jak nafta, czy mydło trzeba było stać w kolejce.   — Jak ktoś nie piekł sam chleba, to też miał kłopot z jego kupnem.
— Niemcy zamknęli tylko szkołę i zamienili ją w koszary miejscowego garnizonu, składającego się z kompanii Wehrmachtu. 
Ukraińcy tolerowani przez Niemców od początku zaczęli się szarogęsić.
Dokonali pogromu Żydów, w trakcie którego splądrowali ich domy. W 1942 r. w Międzyrzecu zostało utworzone getto żydowskie, szybko zresztą zlikwidowane przez (nadzorowaną przez Niemców) policję ukraińską.
— W tym samym czasie tu i ówdzie słyszało się już o napadach na Polaków, które w 1943 r. zaczęły przybierać masowy charakter. 
Byłem wtedy ministrantem w parafii św. Antoniego, której proboszczował ks. Jan Pająk i uczestniczyłem w pogrzebach ofiar z okolicznych miejscowości, których było po kilka dziennie.
— Naoglądałem się tylu strasznych rzeczy, które wciąż śnią mi się po nocach.
Barbarossa_001_049.indd 

Ludność ukraińska wita oddziały niemieckie
——————————————————–

Za; http://justice4poland.com/2016/02/01/zydzi-wylapywali-i-mordowali-polakow-podczas-kampanii-wrzesniowej-1939/

 

 

https://forumemjot.wordpress.com/2016/02/07/zydzi-wylapywali-i-mordowali-polakow-podczas-kampanii-wrzesniowej-1939/

 

Muzeum Nowoczesności umacnia niemieckość tych ziem?


Olsztyn: Muzeum Nowoczesności umacnia niemieckość tych ziem?



Niektórzy z mieszkańców Olsztyna mieli wyrazić zaniepokojenie umacnianiem się w mieście tożsamości niemieckiej. Zwróciła na to uwagę ich przedstawicielka w miejscowej radzie. Jednym z przejawów promowania niemieckości mają być działania pracowników olsztyńskiego Muzeum Nowoczesności.


Z pytaniami "największego kalibru" wystąpiła do prezydenta Olsztyna radna Elżbieta Wirska. Dopytywała o politykę władz miasta w zakresie utrwalania tożsamości historycznej i kulturowej. Mieszkańcy Olsztyna mieli bowiem stwierdzić, że bardzo umocniły się stowarzyszenia, które promują niemieckość tych terenów. - A my wiemy, że Warmia nie była polska tylko pod zaborami – zaznaczyła przedstawicielka tychże mieszkańców.

Wirska wyjaśniła, że jej wypowiedź nawiązuje do zapytania "obywatela Kowalskiego". Radna przyznała, że w jakimś sensie podziela jego wątpliwości. Chodzi m.in. o nazwę Muzeum Nowoczesności. Według Wirskiej nazwa jest prowokacyjna.
Nie tylko nazwa prowokuje pytania. - Dlaczego na zarządcę Muzeum Nowoczesności mianowano pana Rafała Bętkowskiego, który nie ma kwalifikacji, nie jest historykiem, jest tylko pasjonatem? Jeżeli zajmuje się historią, to tylko w bardzo wąskim zakresie, zakresie utrwalania historii z epoki Bismarcka i tendencyjnie promuje tutaj niemieckość - stwierdziła radna.
Pytania te trafiły do prezydenta Olsztyna Piotra Grzymowicza. Zapewnił, że radna otrzyma odpowiedź na piśmie.

MOK nie kryje zdumienia

Sam Rafał Bętkowski nie chciał komentować opinii radnej wyrażonej na temat swej osoby. Jako pracownik Miejskiego Ośrodka kultury w Olsztynie odesłał nas do swego pracodawcy. Na prośbę Onetu MOK wystosował komentarz w sprawie. "Możemy jedynie wyrazić głębokie zdumienie wypowiedzią Pani Radnej dotyczącej Centrum Techniki i Rozwoju Regionu Muzeum Nowoczesności w Olsztynie " – napisali na wstępie przedstawiciele placówki.
Następnie zaznaczają, że tezę o "umacnianiu się środowisk promujących tożsamość niemiecką w Olsztynie" uważają za kuriozalną i nie znajdującą żadnego potwierdzenia w rzeczywistości.
MOK odniósł się również do kompetencji Rafała Bętkowskiego zatrudnionego w Muzeum Nowoczesności. "Stoimy na stanowisku, że przeświadczenie o konieczności wykształcenia kierunkowego nie jest w żaden sposób uzasadnione. Pan Bętkowski wielokrotnie potwierdził - zarówno w swej pracy muzealnika, jak i dzięki rozlicznym publikacjom, prelekcjom i spotkaniom - swą olbrzymią wiedzę na temat historii miasta i regionu, a także niezrównaną pasję autentycznego miłośnika dziejów minionych" - czytamy w oświadczeniu.

Przypomniano również o kluczowej roli, jaką Bętkowski odegrał w projekcie rewitalizacji Tartaku Raphaelsohnów, w którym znajduje się muzeum. "To nie kto inny, ale właśnie Pan Bętkowski jest głównym pomysłodawcą tej placówki, autorem bądź współautorem tematów wystaw i ekspozycji Muzeum oraz osobą, która nieodpłatnie użyczyła Muzeum większej części ikonografii ze swych gromadzonych przez lata zbiorów prywatnych (...)" – napisano.

Natomiast jeśli chodzi o merytoryczny zakres działalności Muzeum Nowoczesności, to według MOK-u siłą rzeczy jest on ściśle i jednoznacznie powiązany z historią naszego miasta. "Posiadającym luki w elementarnej wiedzy historycznej przypominamy, że w wyniku I rozbioru Polski w 1772 r. Warmia została wcielona w obszar Królestwa Prus i m.in. z jej ziem utworzona została prowincja Prusy Wschodnie. Natomiast niezwykle dynamiczny okres rozwoju Olsztyna przypada na drugą połowę XIX wieku i to właśnie głównie na tym okresie koncentruje się działalność Muzeum. Do Polski Olsztyn został formalnie włączony po zakończeniu II wojny światowej" – przypominają w odpowiedzi udzielonej Onetowi przedstawiciele Miejskiego Ośrodka Kultury.
Zaznaczają tym samym, iż nie ma wątpliwości, że złożona historia miasta pozostaje w nierozerwalnym związku również z obecnymi zachodnimi sąsiadami Polski. "Wypowiedź Pani Radnej umacnia nas w przekonaniu, że nasza działalność na rzecz przypominania historii Olsztyna w dalszym ciągu jest ze wszech miar wskazana" – oświadczają władze MOK-u.

"Zaskakująca forma prezentacji dziejów techniki dawnego Olsztyna"

Co prawda Rafał Bętkowski nie chce się wypowiadać na temat wątpliwości radnej, za to prezentuje Księgę Pamiątkową muzeum oraz zawarte w nich wpisy, jak ten:
"Zaskakująca pozytywnie forma prezentacji dziejów techniki w dawnym Olsztynie. Szkoda, że trudno dowiedzieć się o istnieniu muzeum, jeśli się nie jest mieszkańcem Olsztyna. - napisał Andrzej Pawlak, profesor PAN z Łodzi".
I zaprasza do placówki, by osobiście zapoznać się z przekazywanymi przez Muzeum Nowoczesności treściami.


http://olsztyn.onet.pl/olsztyn-muzeum-nowoczesnosci-umacnia-niemieckosc-tych-ziem/1ww7k3g

 

W Kwiatkowie odkryli 101 prehistorycznych studni



W Kwiatkowie odkryli 101 prehistorycznych studni

31 stycznia 2016

Na prawdziwy wysyp studni sprzed około 1800 lat natrafili archeolodzy w Kwiatkowie niedaleko Koła w Wielkopolsce. Ne terenie pradziejowej osady naliczyli ich dokładnie 101. Takie ich nagromadzenie to unikat w skali Europy Środkowej.


– To dla nas prawdziwa zagadka – opowiada PAP dr Magdalena Piotrowska z Instytutu Prahistorii UAM w Poznaniu, która na jej wyjaśnienie otrzymała grant od Narodowego Centrum Nauki. – Osada była przecież położona bardzo dogodnie obok źródeł wody, w tym przepływającej nieopodal Warty – dodaje. Jej zdaniem w ostatnich latach liczba odkrywanych studni na stanowiskach archeologicznych bardzo wzrosła, co ma związek z prowadzonymi na szeroką skalę badaniami ratowniczymi. Mimo to nie ukazała się praca porządkująca i uaktualniająca wiedzę na ich temat. W ramach grantu od NCN badaczka przyjrzy się problemowi w sposób kompleksowy, jednak skupiając się głównie na przykładzie Kwiatkowa.

Kwiatków położony jest w dolinie Warty, w Kotlinie Kolskiej, którędy, zdaniem części badaczy, mógł prowadzić jeden z wariantów „szlaku bursztynowego”. Była to domniemana trasa kupiecka łącząca Cesarstwo Rzymskie z Barbaricum – tym mianem Rzymianie określali ziemie poza swoimi granicami. Archeologom udało się zidentyfikować mieszkańców osady – w kategoriach taksonomicznych (czyli w oparciu o określone wyroby i przejawy zwyczajów pogrzebowych) społeczność ta określana jest jako kultura przeworska. Zdaniem części badaczy ich przedstawicieli należy identyfikować z Germanami.

– Niespotykana liczba zabytków wydzielonych, czyli takiej kategorii odkryć, które są wyjątkowe – oprócz masowo znajdowanych fragmentów naczyń ceramicznych – wśród których były monety, żetony do gry, fragmenty ekskluzywnych naczyń terra sigillata oraz bardzo liczne ozdoby w postaci zapinek, dowodzą, iż w Kwiatkowie zlokalizowana była rozległa i bogata osada funkcjonująca przez kilka stuleci – opowiada dr Piotrowska.

Archeolodzy uważają studnie za bardzo cenne źródła wiedzy o dawnych ludziach. Dzięki zachowanym cembrowinom możliwe będzie uzyskanie dat ścięcia drzewa, co pozwali na uściślenie okresu funkcjonowania całej osady. Te analizy są jeszcze przed badaczami. – Ze względu na brak podobnych stanowisk z terenu ziem Polski konieczna będzie konfrontacja ze źródłami ze środkowoeuropejskiego Barbaricum – dodaje dr Piotrowska. Badaczka nie skupi się tylko na analizie studni i ich wnętrza – aby w pełni zrozumieć ich funkcje będzie starała się zrekonstruować sposób funkcjonowania osady i jej charakter.

Nie wiadomo, jak długo użytkowano każdą ze studni. Ale uwagę naukowców zwraca fakt, że wykonywano je na różne sposoby – czy wynika to z tego, że powstały w innym czasie, czy też może nieco inna była ich funkcja? Podobnych pytań jest więcej. Często w ich wnętrzu odkrywane są żarna oraz szczątki zwierząt.

– Przypuszczamy, że takie praktyki mogły mieć związek z symbolicznym „zamykaniem” tych obiektów po zaprzestaniu ich funkcjonowania. Dalsza analiza zabytków odkrywanych w studniach może choć trochę przybliży nam sferę wierzeń mieszkańców osady – dodaje badaczka.
Jej zdaniem niewykluczone, że część z obiektów określonych mianem studni w istocie nimi w Kwiatkowie nie była. – Wydaje się, iż analizy geochemiczne pozwolą odpowiedzieć na pytanie, czy w przypadku obiektów ze stanowiska w Kwiatkowie, woda studzienna była zdatna do picia, czy używana jedynie do celów „przemysłowych” – dodaje. Bo to kolejny trop naukowców. Wstępne wyniki badań wskazują, iż studnie były niezbędne do prowadzenia szeroko zakrojonej działalności wytwórczej. W obrębie osady archeolodzy znaleźli mnóstwo zabytków związanych z tkactwem – aż 160 przęślików, wiele ciężarków oraz drewniane narzędzia przypominające wyglądem kijanki do lnu – ta ostatnia kategoria zabytków nie jest często spotykana w polskiej archeologii.

– Gospodarcze przeznaczenie studni mogło, ale nie musiało być związane z tkactwem – stwierdza z ostrożnością dr Piotrowska. Zwraca też uwagę na to, że woda mogła mieć szczególne właściwości ze względu na obecność pod osadą lasu kopalnego. Również pod tym kątem trwają analizy specjalistyczne.
Wiadomo już, iż niektóre z odkrytych studni zlokalizowane były w sąsiedztwie niewielkich, nieznacznie zagłębionych budynków słupowych, uważanych za warsztaty, co może wskazywać na ich związek z wyspecjalizowaną produkcją.

Dr Piotrowska zwraca uwagę na doskonały stan zachowania cembrowin, który umożliwi prześledzenie umiejętności ciesielskich ówczesnych mieszkańców osady, analizę sposobów ich konstrukcji oraz preferencji w doborze surowca. – Do tej pory na żadnym stanowisku nie odnotowano tylu różnych rozwiązań konstrukcyjnych jednocześnie, co w Kwiatkowie – zaznacza.
Naukowcy planują szczegółowo zrekonstruować środowisko naturalne w jakim znajdowała się osada – wykonają również analizy palinologiczne (pyłków roślin), węgli drzewnych (w ten sposób poznają gatunki drzew). Przyjrzą się też szczątkom nasion odkrytych w studniach. Natomiast wiek studni określą dzięki metodzie izotopu węgla c14 i dendrochronologicznej. Archeozoolodzy z kolei na podstawie kości zwierząt określą ich gatunek.


Starożytną osadę w Kwiatkowie odkryto w 1996 roku. W 2012 roku rozpoczęły się kilkuletnie prace wykopaliskowe, które należało rozpocząć, gdyż miejscu zagrażała planowana rozbudowa pobliskiej odkrywkowej kopalni węgla.


Tekst pochodzi z serwisu Nauka w Polsce.


http://archeowiesci.pl/2016/01/31/w-kwiatkowie-odkryli-101-prehistorycznych-studni/
 

środa, 1 lutego 2017

Berlin nadal wyzyskuje inne kraje UE, jak również USA



Peter Navarro, szef powołanej przez Biały Dom Narodowej Rady Handlu i doradca Trumpa: Niemcy wyzyskują państwa UE i USA!

"Euro jest tak naprawdę ukrytą niemiecką marką, której niska wartość pomogła w przeszłości zdobyć Niemcom przewagę nad ich partnerami handlowymi. (...) Berlin nadal wyzyskuje inne kraje UE, jak również USA, korzystając teraz z mocno niedowartościowanego euro. Niemiecki strukturalny brak równowagi handlowej z resztą Unii Europejskiej i USA podkreśla gospodarcze różnice w Unii (...) Niemcy są jedną z głównych przeszkód na drodze do wypracowania nowej umowy handlowej pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, a Unią Europejską"


https://www.ft.com/content/57f104d2-e742-11e6-893c-082c54a7f539