A nie lepiej rozwiązać problem?
Maciej Piotr Synak
Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.
Cenny rzymski szklany kubek, wykonany około 1.600 lat temu przez nieznanego artystę, ujawnia niesamowitą rzeczywistość: Rzymscy rzemieślnicy byli pionierami tego, co teraz nazywamy nanotechnologią.
Starożytny kielich, nazywany #Lycurge Cup, został nabyty przez Muzeum Brytyjskie w latach 50. Naukowcy zajęli około 40 lat, aby rozwiązać ukrytą tajemnicę w szkle artefaktu, który wydaje się zielony, gdy świeci się przodem, a czerwony w kolorze, jeśli się cofnie.
To charakterystyczna cecha szkła dikroicznego, którego wynalazek często przypisuje się NASA, ale która była używana wiele wieków wcześniej przez rzemiejskich rzemieślców
Aby uzyskać efekt, należy skazić szkło złotym lub srebrnym nanocząsteczkiem, rozproszone w szklanej objętości. Nie wiadomo, jak starożytni Rzymianie uzyskiwali szkło dikroiczne, nawet jeśli jest prawdopodobne, że efekt został losowo uzyskany, nie chciał, ale uzyskano przypadkowo.
Tego typu szklanka, zwana kubkiem diatreta, posiada gładką wewnętrzną kubek oraz ozdobną klatkę na zewnątrz, ozdobną, wykonane przez rzeźbienie szyb. Wciąż nie wiadomo, czy to były dwa różne garnki, które połączyły się w upalną pogodę, czy też tego typu puchar był efektem ciężkiej pracy.
Dekoracja Pucharu Lycurge reprezentuje legendarnego Króla Lycurga, winnego śmierci Ambrozji, nimfy, która wzbudziła boga Dionizusa. Zamienił się w winnicę, Ambrozja kopertuje króla swoimi winoroślami, aż go zabije, podczas gdy Dionizus i dwóch jego zwolenników pomagają w miejscu zdarzenia.
Dziś przybyło około pięćdziesiąt kubków diatreta, ale tylko kilka pozostaje nietkniętych. Puchar Likurgii to jedyny rzymski artefakt w całkowicie nienaruszonym szkle dikroicznym, '' najbardziej spektakularny puchar tego okresu, odpowiednio zdobiony, jaki kiedykolwiek mieliśmy ". (D.B. Harden)
Jak już wcześniej stwierdzono, kubki diatre były wyraźnie bardzo trudne do zrobienia, a niewątpliwie niezwykle drogie, ale Puchar Licurgo wyróżnia się zjawiskiem optycznym, które narażało ekspertów, którzy przez wiele lat badali go w tarapatach. W końcu wyjaśnienie było zaskakujące: szkło zawiera ślady cząsteczek złota i srebra, o nieskończonym wymiarze 50 nanometrów, mniej niż tysiąc ziarna soli. Ilość metalu znalezionego w szkle jest tak mała, że badacze odgadli przypadkowe zanieczyszczenie szkła złotym i srebrnym proszkiem, prawdopodobnie niewiadomo jak szkło.
Jednak odkrycie innych tego rodzaju artefaktów, nawet gdyby tylko we fragmentach, pokazuje, że rzemieślnicy rozumieli mechanizm rozróżniający szkło dichroiczne: światło przechodzące przez szybę, w której cząsteczki złota i srebra zmieniają kolor samego szkła. Jednak dodatek tych metali nie wystarczy, aby wywołać ten szczególny efekt optyczny, jeśli nie tworzyły pod mikroskopowych kryształków, zwanych koloidami, odpowiedzialnych za zjawisko rozprzestrzeniania światła.
Dodanie metalu, czy tlenku metalu, nie było praktyką nieznaną szkła rzymskiemu, który przy użyciu miedzi wykonał szkło czerwone i brązowe. Koloryzacja szkła ze złotem i srebrem nie miała być zwyczaj, a może magia koloru Pucharu Likurgii wynika z fuksa. Aby celowo osiągnąć ten rezultat, trzeba było kontrolować dużą liczbę czynników, takich jak stężenie metalu i wielkość cząsteczek, status utleniania niektórych elementów, czas i temperatura grzewcza.
Rzymscy rzemieślnicy raczej nie będą w stanie kontrolować cały ten szereg prób ponad 1.600 lat temu, a w rzeczywistości Puchar Lycurgonu jest wybitnym przykładem, jednym z najbardziej wyszukanych technicznie obiektów szklanych produkowanych przed czasów współczesnych. Ian Freestone, jeden z ekspertów, którzy studiowali puchar, uważa, że rzymscy rzemieślnicy '' byli wysoko wykwalifikowani, ale nie w nanotechnologii. Nie wiedzieli, że działają na skalę nanometryczną ".
tekst oryginalny:
Una preziosa coppa romana in vetro colorato, realizzata all’incirca 1.600 anni fa da un artista sconosciuto, rivela una realtà sorprendente: gli artigiani romani furono i pionieri di quella che oggi chiamiamo nanotecnologia.
L’antico calice, chiamato #Coppa di #Licurgo, fu acquisito dal British Museum negli anni ’50. Gli scienziati hanno impiegato circa 40 anni per risolvere il mistero nascosto nel vetro del manufatto, che appare di colore verde se illuminato frontalmente, e di colore rosso se illuminato posteriormente.
Questa è la caratteristica del vetro dicroico, la cui invenzione è spesso attribuita alla NASA, ma che in realtà era usato molti secoli prima dagli artigiani romani
Per ottenere l’effetto è necessario contaminare il vetro con nanoparticelle di oro o argento, disperse nel volume vetroso. Non è chiaro come gli antichi Romani ottenessero il vetro dicroico, anche se è verosimile che l’effetto fosse ottenuto casualmente, non ricercato ma ottenuto per pure caso.
Questo tipo di calice, chiamato coppa diatreta, presenta una coppa interna liscia e una gabbia esterna decorativa, realizzata intagliando il vetro. Ancora non è chiaro se si trattasse di due distinti vasi poi uniti insieme a caldo, o se questo tipo di coppa fosse il frutto di un laborioso lavoro di incisione.
La decorazione della Coppa di Licurgo rappresenta il mitico Re Licurgo, colpevole della morte di Ambrosia, la ninfa che aveva allevato il dio Dioniso. Trasformata in un vitigno, Ambrosia avviluppa il re con i suoi viticci, fino ad ucciderlo, mentre Dioniso e due suoi seguaci assistono divertiti alla scena.
Sono circa cinquanta le coppe diatreta arrivate ai giorni nostri, ma solo pochissime ancora intatte. La Coppa di Licurgo è l’unico manufatto romano in vetro dicroico completamente integro, “la coppa più spettacolare di quel periodo, opportunamente decorata, che sappiamo essere mai esistita”. (D.B. Harden)
Come prima specificato, le coppe diatreta erano oggetti chiaramente molto difficili da realizzare, e indubbiamente estremamente costosi, ma la Coppa di Licurgo si distingue per il fenomeno ottico che ha messo in difficoltà per molti anni gli esperti che l’hanno studiata. Alla fine la spiegazione è risultata sorprendente: il vetro contiene tracce di particelle di oro e d’argento, dalla infinitesimale dimensione di 50 nanometri, meno di un millesimo di un granello di sale. La quantità di metallo presente nel vetro è talmente piccola che i ricercatori hanno ipotizzato una contaminazione accidentale del vetro con polvere d’oro e d’argento, avvenuta probabilmente all’insaputa dei vetrai.
Tuttavia, la scoperta di altri manufatti di questo tipo, anche se ritrovati solo in frammenti, dimostrano che gli artigiani romani avevano compreso il meccanismo che contraddistingue il vetro dicroico: la luce che passa attraverso un vetro dove sono presenti particelle di oro e argento altera il colore del vetro stesso. Non è però sufficiente l’aggiunta di questi metalli per produrre quel particolare effetto ottico, se essi non formassero dei sub-microscopici cristalli, chiamati colloidi, responsabili del fenomeno di dispersione della luce.
L’aggiunta di metalli, o ossidi di metallo, non era una pratica sconosciuta ai vetrai romani, che realizzavano vetri rossi e marroni utilizzando il rame. Tuttavia, colorare il vetro con oro e argento non doveva essere una consuetudine, e forse la magia del colore della Coppa di Licurgo si deve a un colpo di fortuna. Per ottenere volutamente quel risultato occorreva controllare un gran numero di fattori, come la concentrazione dei metalli e la dimensione delle particelle, lo stato di ossidazione di alcuni elementi, il tempo e la temperatura di riscaldamento.
E’ improbabile che gli artigiani romani fossero in grado di controllare tutta questa serie di processi oltre 1.600 anni fa, e difatti la Coppa di Licurgo è un esempio eccezionale, uno degli oggetti in vetro tecnicamente più sofisticati prodotti prima dell’era moderna. Ian Freestone, uno degli esperti che ha studiato la coppa, pensa che gli artigiani romani “erano altamente qualificati, ma non in nanotecnologie. Loro non sapevano che stavano lavorando su scala nanometrica”.
https://www.vanillamagazine.it/la-coppa-di-licurgo-la-straordinaria-testimonianza-della-nanotecnologia-di-epoca-romana/?fbclid=IwAR1VrV9-dE8ECRsIqKClhFUXRxwuSXUDyJ-LtZ9Qq38tzkM4OnsHwN-buJY
Przypominam tekst z sierpnia 2015 roku:
dotyczy antypolskich wypowiedzi na fb - szczególnie zwracam uwagę na ilustrację - oto czym zajmują się niemieccy dywersanci - ilustrowaniem swoich marzeń i "pasji" w postaci komiksu
Oto niemiecki troll - "fascynat cesarstwa niemieckiego" - odpoczywa "przy pracy" - w tle widzimy komputer - jego "narzędzie pracy" i flagę cesarstwa niemieckiego. Przez okno zagląda do niego posłaniec z niemieckim krzyżem na piersi - zakuty w zbroję i gotowy do fizycznej walki cicho nawołuje go " kamracie, już czas".
Na twarzy trolla maluje się radość.
https://pl.wikipedia.org/wiki/God%C5%82o_%C5%9Awi%C4%99tego_Cesarstwa_Rzymskiego
Strona Upadek Okcydentu nadal funkcjonuje.
15
lipca odbędzie się się festiwal dwóch ciekawych odmian
polactwa.
Pierwsza odsłona będzie miała charakter
przede wszystkim wizualny. Z internetów niczym deszcz z gotyckich
maszkaronów zaczną spływać rzygowiny wszelkiej maści memów
i 'demotów' okraszonych zdaniami, lub nawet równoważnikami zdania,
w stylu "Grunwald nasza chluba" "Grunwald
dziękujemy przed zalewem germańskim " "Od urodzenia to w
pamięci Biały Orzeł przeciw Niemcom dzień się święci"
"Red is bad white and red is good" "Polska vs Niemcy
1410:0 " i podobnego typu łajno. Polecą też oczywiście
linki do youtuba aby można było usłyszeć słowa piosenki "Och
kiedy znowu polski rycerz podniesie i zakurwi swoją rekawicą"
wykonaną typowym r.a.c-owskim wokalem przypominającym głos
człowieka który właśnie jęczy w wychodku z bólu oddając
naturze to czego jego organizm nie mógł strawić, paradoksalnie to
ostatnie oddaje jakość rzeczonego wokalu ale to po prostu zabawny
muzyczny zbieg okoliczności.
Odsłona druga będzie już
najczystszą formą typowego polactwa, czyli mentalnym nawiązaniem
do sekty biczowników, dziennikarze i eksperci telewizyjni będą
zachodzić w głowę "ale jak to tak Zbysiu niewykorzystane
zwycięstwo rozumisz bo trzeba było Malbork zająć" albo
"Jagiełło to był litewski agent" oczywiście oprócz
tego znajdą się też głosy w stylu "bo oni nas za pogan
uważali szwagier kler krucjate przeciw Polsce zrobił szwagier tak
było za pogan nas uważali 450 lat po chrzcie katabasy!"
Generalnie
tak można pokrótce opisać tę paradę pseudo-historycznej
patologii, mające miejsce w polskich mediach co roku 15 lipca.
Ciężko w sumie odpowiedzieć z której to strony ugryźć aby
rozgryźć.
No bo z jednej strony mamy XIX wieczne patrzenie,
typowe nacjololo podlane panslawistycznym sosem które zmieniąją
sie w bombę anachronizmu, no bo ciężko patrzeć normalnie na osoby
które XV wieczne konflikty rozpatrują przez pryzmat etnosów,
narodów, post-hobbsowskich lewiatanów nazywanych państwem itp.
Głównym winowajcą jest tutaj oczywiście PRL ze swoją
historiografią jak i Sienkiewicz który wszystko podpinał pod
kwestie patrzenia narodowego i dlatego mamy takie fantasmagorie a nie
inne.
Jak wiadomo Zakon Teutoński jako byt o strukturze
korporacyjnej miał swoje interesy kompletnie rozbieżne z innymi
niemieckojęzycznymi bytami politycznymi, inne niż nie mający nad
tymi bytami realnej władzy święty cesarz rzymski Ruprecht
Witelsbach czy też król Niemiec i Węgier Zygmunt Luksemburski. No
ale na tłumaczenie zawiłości ówczesnej polityki nie ma specjalnie
czasu, skupmy się na tym co jest ostatnim przywoływanym argumentem
bo w koncu to był zakon NIEMIECKI, nie ma przecież znaczenia że w
onym czasie niczego nie postrzegano w kategoriach narodowych wazne że
tak sie nazywał, więc młody człowiek może machać
biało-czerwonym sztandarem i krzyczeć o niemieckiej ekspansji i o
tym jak to ci źli Niemcy nawracali mieczem i wyniszczyli Prusów. No
i znowu problem.
Ciężko jest zrozumieć czemu statystyczny
Polak ma taki problem z kojarzeniem faktów aby zobaczyć że Zakon
został zawezwany w celu ochrony Mazowsza i mazowieckich
kolonizatorów przed najazdami Prusów i Litwinów. Ze nie nawracał
mieczem Prusów tylko w większości wodzów plemiennych zasymilował,
że potomkowie tych wodzów stanowili praktycznie całościową
liczbę niewielkiego lokalnego rycerstwa ziemskiego, że ich pruski
język trwał praktycznie aż do XVIII wieku i do Fryderyka
Wielkiego, zachowały się nawet XVI i XVII wieczne drukowane w
języku pruskim modlitewniki, ciekawe wyniszczenie, prawdopodobnie
jedyne wyniszczenie na świecie gdzie cały wschodni obszar wybrzeża
dużego morza zamienił sie z bagien i lasów w krainy pełne miast,
portów, wsi a także młynów, szpitali, bibliotek,szkół,
klasztorów gdzie panował ład i bojaźń boża. Fakt faktem z
biegiem czasu ucisk fiskalny korporacyjnego bytu politycznego zaczął
poddanym Panów Pruskich ciążyć dzięki czemu zaczęli oni dążyć
do zjednoczenia politycznego z coraz potężniejszym południowym
sąsiadem, ale to już kompletnie inna historia.
Nie da sie
oczywiście zapomnieć o 1308 roku i rzezi Gdańska ani o rejzach na
Żmudź pod koniec XIV wieku. Jednak w przypadku tego pierwszego
musimy pamiętać że mamy do czynienia z de facto pacyfikacją buntu
i gorączkowego działania niż planowej rzezi dlatego tak na prawdę
liczbę ofiar należy szacować w setkach a nie w tysiącach trzeba
jednak pamiętać że jak na realia epoki gdzie na ogół karę
ponosili tylko przywódcy buntów i rebelii jest to ogromna liczba,
rejzy natomiast były próbą zwalczenia ognia ogniem, mianowicie
Żmudzini (którzy stanowili problem dla samych wielkich książąt)
będąc na wpół dzikimi sami porywali do niewoli ludność cywilna
i nie przestrzegali przecież zasad chrześcijańskich ani nie
prowadzili wojny na łacińską modłę, rejzy i porywanie miejscowej
ludności były więc kartą przetargową w zamian za zwrot porwanych
mieszkańców pogranicznych wiosek, to tak w skrócie.
W
każdym więc razie przez większość XIV wieku i cały wiek XIII
między Polską a Zakonem panowały relacje albo sojusznicze albo
przynajmniej przyjazne. Do konfliktu koniec końców dojść musiało
bo struktura która straciła swoją rację bytu w tej części
Europy nie mogła oprzeć się ambicji rosnącej jagiellońskiej
potęgi oraz jej częściowo słusznym roszczeniom.
Co do
samobiczowania, należy już nawet pominąć fakt tego iż konflikt
miał miejsce 600 lat temu a stolice Zakonu czyli Ex luto Marienburg
zajęto bez straty ani jednego człowieka 40 lat później,
narzekanie więc na to ze go nie zdobyto jest z perspektywy czasowej
tak dalece posuniętym absurdem zahaczającym o kuriozum iż mam
przekonanie graniczące z pewnością że tego typu malkontenckie
frazesy występują tylko w Polsce która jest zagłębiem fatalizmu
w skali globalnej. Przypomnieć też należy że to mówiąc
delikatnie nie był wiek XX i nie istniała wojna totalna , nie można
było od tak wjechać do jakiejś domeny wygrać bitwę i
inkorporować całą domenę do swojej, no nie to nie tak działa
nawet po mimo tego że bitwa grunwaldzka przybrała charakter
swoistych ordaliów to nie działało to tak tym bardziej, kompletnie
inne zasady prowadzenia wojny..
W Rozkwicie i w Późnym
Średniowieczu wojny na ogół toczono przez kilka miesięcy w roku
mianowicie od maja do sierpnia, na okres zimy oraz późniejszych
prac polowych panował stan zawieszenia broni, zasada wzięta jeszcze
z czasów wędrówki ludów kiedy miało to znaczenie pragmatyczne
potem już bardziej zwyczajowe, jednakże rycerstwo które
administrowało swoje dobra zawsze starało się być w nich w
okresie żniw, co jest oczywistym wywiązywaniem się z obowiązków
wobec ludności, w takim samym stopniu jak wyruszenie na wojnę
obowiązkiem wobec suzerena, wrzesień był czasem dożynek i również
pozostawał czasem zawieszenia broni do działań zbrojnych wracano
wiec w październiku na kilka tygodni i zawieszano je w listopadzie.
Do tego należy dodać oczywiście święta w których to starano sie
nie toczyć działań wojennych, a także pokój ludzki i pokój
boży, pokój ludzki trwał od wtorkowego zachodu do piątkowego
wschodu słońca a pokój boży od zmierzchu w piątek do
poniedziałku rano, jak wiec widzimy zostają 3 dni w tygodniu na
prowadzenie wojny, oczywiście tych zasad nie zawsze się trzymano,
jednakże 15 lipca 1410 wypadł we wtorek, tutaj domorośli znawcy
zaczną wyć iż "No to Jagiełło mógł ruszyć w pogoń od
razu przecież ruchy wojsk to nie bitwa nawet mógł sie trzymać
zasad!" owszem, tyle że ówczesny obyczaj nakazał pozostanie
na polu bitwy minimum 24 godziny po jej zakończeniu, czasem nawet 48
godzin, Nowy Konstantyn został tam nawet krócej niż nakazywał
ówczesny zwyczaj.
Mamy wiec kolejny argument złego Litwina
no bo pomijając zasady prowadzenia wojny to mógł zając Malbork i
tam negocjować czemu tego nie zrobił? Król Władysław nie ma
wiele szczęścia, nie dość że jego dzisiejsi ziomkowie, będący
częściowymi sukcesorami Wielkiego Księstwa, w swoim
nacjonalistycznym pędzie dalej czasem plują na swojego
najwybitniejszego rodaka, to jeszcze w naszym kraju znajdą się
gdzie nie gdzie niewdzięcznicy mówiący "bardziej to był
litewski książę no bo z Litwy był a nie nasz narodowy !"
kwestie etniczne należy oczywiście z wiadomych względów pominąć
bo nie ma sensu powtarzać tego samego kwestie sugerujące ze
Jagielle nie zależało na kompletnym zwycięstwie są tak absurdalne
że mógł je wymyślić tylko gawędziarz a nie historyk, jak na
przykład Paweł Jasienica, o ile starszego człowieka powtarzającego
tak głupie tezy można jeszcze zrozumieć, to gdy chodzi o człowieka
młodego który powołuje się na Jasienice pozostaje nazwanie go
kretynem, jeśli dalej będzie chciał się upierać i uchodzić za
znawce powołujac na gawędziarza to nie ma wyjścia tylko lać w
pysk i skończyć dyskusje. Czemu więc Jagiełło nie zdobył
Malborka? Wspomniałem wyżej o czasie prowadzenia działań
wojennych prawda? Pomijając fakt ze kończył się czas i zapasy to
rycerstwo miało wówczas obowiązek walki dla suwerena poza
granicami kraju równy 60 dniom, termin ten i tak został
przekroczony. Jeśli ktoś grał tutaj na stronę litewską to Witold
który chciał zawrzeć z Zakonem osobny pokój i układał się po
swojemu, tak samo z resztą Witold czynił zarówno później jak i
wcześniej, jak widzimy więc stosunki na linii Zakon-Litwa nie były
drang nach Osten prowadzonym na wyniszczenie, można się w publiku
po bitwie przechwalać że napoiłbyś konia w Renie a jednocześnie
prowadzić grę dyplomatyczną, to jest cecha wielkich polityków, a
nie przy drugiej flaszce z ziomeczkami przechwalać się że jestes
skrzyżowaniem Wiedźmina z Underwoodem a potem przegrać ordalia z
patrolem militaes
No ale Zakon, to przecie księża nie Seba?
Księża okradają Polskę i krucjate na nią sprowadziły !
Prawda
taka ze Jagiełłę o fałszywe przyjecie chrztu posłowie zakonni
posądzili dopiero na soborze w Konstancji aby mieć jakąś deskę
ratunku, nikt w to oczywiście nie uwierzył, wojnę dyplomatyczną,
która toczyła się przed wybuchem konfliktu na różnych dworach i
instytucjach europejskich strona polska też wygrała, to wtedy
dyplomaci zakonni starali się przekonać ze Król Polski i Najwyższy
Książę Litwy będzie miał po swej stronie liczne zastępy
muzułmanów (w rzeczywistości jedna chorągiew) co na nikim nie
zrobiło wrażenia, i wbrew temu co myślą niektórzy wcześniej też
nie zrobiło, w o wiele bardziej krytycznym momencie wystąpienia
Katarów po ich stronie stanął król Aragonii Piotr II Katolicki i
nikogo nie zdziwiło że próbował politycznie rozegrać konflikt
natury raz że eklezjalnej i religijnej, dwa cywilizacyjnej, a był
to kaliber o wiele 'grubszy' niż to że ktoś ma w armii trochę
muzułmanów. Akcja dyplomatyczna była prowadzona z innego powodu.
Jak już wspomniałem wiele razy Prusy Zakonne miały charakter
korporacyjny kilkuset braci rycerzy mnichów pełniło najważniejsze
funkcje a trzonem militarnym struktury byli rycerze półbracia nie
posiadający ani pełnych święceń ani pełnej ziemi (w ogóle jej
nie mieli) oraz wspomniane wcześniej rycerstwo pruskie, małe w
liczbie. Zakonowi Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu
Niemieckiego w Jerozolimie zależało więc na prowadzeniu zaciągu,
zaciąg to coś trochę innego niż bycie najemnikiem, czasy
najemników dopiero w pełni nadejdą i mimo iż zdarzali się w owym
czasie tacy rycerze (jak angielscy rycerze w Italii którzy dali
początek kondotierom) to nie było ich zbyt wiele, zaciężny to
natomiast nie taki który jeździ za robotą ale któremu można
zaoferować wzięcie udziału w kampanii wojennej w zamian za
wynagrodzenie, niby nie wielka różnica ale jednak fundamentalna,
Zakon przegrał wojnę dyplomatyczną używając różnorakich
argumentów i nie znalazł też wielu zaciężnych, nie było więc
kwiatu rycerstwa całej Europy, mimo że przybyli z różnorakich
ziem, ale jak wiemy w armii polskiej znaleźli się też rycerze
francuskojęzyczni czy niemieckojęzyczni, byli też rycerze czescy a
także śląscy po obu stronach, mimo iż władający Śląskiem
piastowscy książęta byli ekonomicznie związani z Koroną Polska
to w samej wojnie nie wzięli udziału a Zakon starał się nad Odrą
prowadzić zaciąg jak najszybciej by ubiec stronę polską,
oczywiście po stronie Rycerzy Szpitala bili się też szlachcice
polskojęzyczni, z ziemi dobrzyńskiej i michałowskiej i z Pomorza
Gdańskiego, książęta pomorscy byli w owym czasie oczywiście
polskiej mowy, ale cenili swoją niezależność więc ich afiliacje
możemy znaleźć po obu stronach. Jak chociażby Bogusław VIII
Słupski który finalnie niemal w przededniu bitwy wybrał stronę
polską zostając lennikiem i zyskując kolejne ziemie, tak to czasem
bywa, rzutem na stół postawić wszystkie dukaty i wygrać wszystko
dla siebie i swojej domeny. XIX wieczni pewnie rwali włosy z głowy
że czemu takie pobudki nim kierowały a nie przywiązanie
narodowe..
I to chyba w sumie tyle, pewnie po Worskli i
Nikopolis byli już w Europie tacy którzy przewidywali nową burzę
idącą ze wschodu, która już niedługo podejmie próbę połknięcia
całego świata, lecz prawdą jest iż jasne dla Europy stanie się
to dopiero w 1444 roku póki co bal i karnawał Okcydentu trwał.
Może
gdyby wtedy Panowie Pruscy byli bardziej dalekowzroczni i zrozumieli
iż mogliby zostać tam gdzie są, aby w niedalekiej przyszłości
gotować stamtąd siły przeciw Osmanom jako jagiellońscy lennicy,
to nie wpadliby w nurt samospełniającej się przepowiedni Brygidy
Szwedzkiej, może gdyby spojrzeli ku swym korzeniom, a nie skupili na
teraźniejszości, lepiej zrozumieliby swoją role i odnaleźli się
w nadchodzącej przyszłości. Może, i na słowie może należy
skończyć aby nie popadać w nienaukową gdybologię tak chętnie
zakąszaną przez Polaków do wódki.
Pamiętajcie jednak że
mniej groźna najgorsza nawet gdybologia dziejowa niż najpiękniejsze
historyczne mity. Wspomnijmy więc w tym dniu bohaterów Okcydentu i
ten jeden raz napiszmy:
Ulrich von Jungingen, Wielki Mistrz Zakonu
Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie,
Pan w Prusach, wzór cnót rycerskich i mąż wielkiej pobożności
requiescat in pace [']
[S]
**** Zainteresowanym polecamy
poczytac publikacje pana Svena Ekhdala jednego z najwybitniejszych
znawców tematyki grunwaldzkiej już teraz w promocyjnej cenie na
Księgarnia
https://www.facebook.com/UpadekOkcydentu/posts/419376918244247:0
https://www.facebook.com/UpadekOkcydentu?fref=photo
No proszę, jak oni to dobrze wiedzą, co było.... a co jest.
https://maciejsynak.blogspot.com/2015/08/skrot-informacjiarmia-biaorusi-bekot.html
https://pl.wikipedia.org/wiki/Orze%C5%82_(symbol)