Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą metody werwolfu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą metody werwolfu. Pokaż wszystkie posty

środa, 21 lutego 2024

Propaganda

 

31 stycznia 2024 r. Gdańsk Matarnia - centrum handlowe




pranie mózgu negatywami - przekaz podprogowy









ułożenie słów w pionie utrudnia natychmiastowe odczytanie informacji, pozostają czytelne słowa:


nie  dbaj o świat...

i te słowa jesteśmy w stanie zidentyfikować natychmiast


potem próbujemy odczytać resztę (całość) i wychodzi albo bez sensu, albo negatywnie, ponieważ informację nadal czytamy od początku tj. 


nie dbaj o świat jak ci wygodnie


może to brzmieć jak konstatacja:

skoro nic nie robisz i jest ci tak wygodnie, to dalej nic nie rób








spodziewając się informacji podprogowej,  plakat można odczytać jako coś negatywnego o Polsce, ponieważ 


"zegar" na plakacie swoim kształtem kojarzy się z wizerunkiem Polski na mapie

tu pokazana jako artystyczna - schematyczna wizja tego, co każdy zna na pamięć 


porównanie graficzne:


przestrzeń ograniczona wskazówkami nawiązuje do Zatoki Gdańskiej, ponadto - wskazówki są dwuznaczne, pokazują co należy np. zrobić...

ale też - może nawiązywać do tego wycięcia z prawej strony mapy, pomiędzy Brześciem, a Białowieżą

dwie nogi pod zegarem mogą nawiązywać do charakterystycznych i odznaczających się na mapie południowych fragmentów granicy, gdzie umiejscawiamy Kotlinę Kłodzką i Ustrzyki Dolne, noga z prawej strony jest dłuższa niż z lewej i nawiązuje do wydłużonego fragmentu Polski w tym miejscu

całości dopełnia głowa, która odchyla się w lewo i przypomina umiejscowienie wyspy Bornholm






do tego dochodzi kolorystyka biało-czerwona, ale też czarno-biało-czerwona, jak kolory flagi cesarstwa niemieckiego...


widzimy wykrawanie kawałka - wydzieranie serca Polski

ponad tym wszystkim tytuł:


dziel się

dzielisz się


mamy tu umocowanie czasowe - najpierw pada polecenie

dziel się, a w konsekwencji - dzielisz się


czyli rzecz, na którą patrzymy, rozgrywa się w czasie - ona się dzieje

zaczyna się i toczy


Co ciekawe, plakaty spotkamy wychodząc z niemieckiego sklepu kierując się do miejsca, gdzie zlokalizowano wiele sklepów.


Najpierw widzimy plakat nr 1 z napisami


nie dbaj o świat jak ci wygodnie

skoro nic nie robisz i jest ci tak wygodnie, to dalej nic nie rób

(śpij dalej)



parę kroków dalej spotykamy kolejny plakat nr 2 z "zegarem"


który uzupełnia pierwszy plakat







a więc zachowana jest chronologia

najpierw nic nie rób

a potem dziel się

















Nie śpij.


Mamy do wygrania II Wojnę Światową.

Mamy do wygrania wojnę z Niemcami.


Wygrajmy wojnę z Niemcami.







Prawym Okiem: Jesteśmy w stanie wojny (z Niemcami) (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Czarne - białe - czerwone (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Zygzaki - czerwone z białym (maciejsynak.blogspot.com)


środa, 7 lutego 2024

Stare dokumenty






przedruk



Dr Rafał Brzeski: 

Na tym kłamstwie zbudowano współczesne Niemcy



07.02.2024 21:18


W maju 1949 roku trzy zachodnie mocarstwa, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja nadały pokonanym Niemcom Ustawę Zasadniczą (Grundgesetz), która miała pełnić obowiązki konstytucji zachodnich sektorów okupowanych zwanych Trizonią. Trzy miesiące później, 29 sierpnia, Związek Sowiecki przeprowadził pierwszą próbną eksplozję bomby atomowej. Nie minęły dwa tygodnie a Trizonia została przekształcona w Republikę Federalną Niemiec.

Po kolejnych trzech tygodniach, 1 października, Mao Tse-tung (Mao Zedong) proklamował w Pekinie Chińską Republikę Ludową. Równocześnie na półwyspie koreańskim komuniści z północy szykowali się do podboju południa i wydawało się, że Stany Zjednoczone, pogromca III Rzeszy w Europie oraz cesarskiej Japonii w Azji, są w odwrocie pod naporem komunizmu.



W pachnącej prochem atmosferze Niemcy poczuli się pewniej i 5 stycznia 1950 roku spotkali się trzej byli generałowie Wehrmachtu Hans Speidel, Adolf Heusinger i Hermann Foertsch. Pierwszy był w czasie wojny szefem sztabu feldmarszałka Erwina Rommla, z którym miał bronić Francji przed alianckim lądowaniem. Drugi pracował w sztabie generalnym wojsk lądowych OKH i do jego obowiązków należało referowanie Fuehrerowi położenia wojsk niemieckich na frontach. Trzeci był oficerem w sztabach wojsk okupujących Grecję i Jugosławię. Wszyscy otarli się ździebko o zamach na Hitlera 20 lipca 1944 roku (Heusinger nawet został w nim lekko ranny), co po wojnie umożliwiało im prezentować się w glorii przeciwników nazizmu.


Wedle zachowanych stenogramów generałowie doszli do wniosku, że sytuacja sprzyja Niemcom, gdyż Francja jest słaba a Imperium Brytyjskie trzeszczy. Tak więc liczą się tylko Amerykanie zaś amerykańska kadra oficerska jest mierna i nie ma doświadczenia walk z Armią Czerwoną. Niemcy zostały wprawdzie pokonane, ale przyczyną porażki była przewaga materiałowa stworzona przez potęgę przemysłową USA. Ewentualna integracja niemieckiego żołnierza z projektowaną “Europaarmee” jest możliwa i dałaby Niemcom mocną kartę przetargową do ręki, ale przyszli partnerzy muszą zremilitaryzować Trizonię i spełnić warunki wstępne, w tym muszą:

“zwrócić honor niemieckim żołnierzom” i to nie tylko tym co służyli wWehrmachcie, ale także tym z Waffen SS,

zwolnić z więzień tak zwanych “przestępców wojennych”,

zaprzestać oskarżeń niemieckiej “elity” wojskowej o “militaryzm”,

wstrzymać się od uznania “linii Odra-Nysa” za granicę międzypaństwową.




Konkluzje spotkania generałów zapoczątkowały dyskretną, ale ożywioną dyskusję w niemieckich kołach wojskowych. Jej podsumowaniem było Memorandum z Himmerod, 40 stronicowy bilans tajnego spotkania w opactwie Himmerod, na które kanclerz Konrad Adenauer zaprosił byłych wysokich oficerów Wehrmachtu, by omówić kwestię remilitaryzacji Niemiec. 

Memorandum potwierdziło ustalenia i warunki postawione przez trzech generałów i znalazło się w nim stwierdzenie: “narody zachodnie muszą podjąć publicznie kroki przeciwko krzywdzącemu określaniu byłych żołnierzy niemieckich i muszą dystansować byłe regularne siły zbrojne od zagadnienia zbrodni wojennych”. Pod terminem “byłe regularne siły zbrojne” kryły się Wehrmacht i formacje SS.



Kanclerz Adenauer zaakceptował memorandum i podjął rokowania z mocarstwami zachodnimi. W ich wyniku Naczelny Dowódca Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych generał Dwight Eisenhower w styczniu 1951 roku przyjął byłych generałów Wehrmachtu Adolfa Heusingera i Hansa Speidla, po czym wydał deklarację zawierającą słowa: “Dowiedziałem się, że istnieje realna różnica pomiędzy niemieckim żołnierzem a Hitlerem i jego grupą przestępczą.... Ze swojej strony nie sądzę, aby niemiecki żołnierz jako taki utracił honor.”


Starania niemieckiego kanclerza i deklaracja przyszłego prezydenta USA zapoczątkowały tworzony dyskretnie, ale konsekwentnie, mit walczącego honorowo “czystego Wehrmachtu”. Protestowali Polacy, zwłaszcza eksperci z Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Podawali konkretne przykłady zbrodni wojennych Wehrmachtu popełnionych w czasie kampanii wrześniowej 1939 roku na bezbronnej ludności cywilnej, na jeńcach wojennych, na rannych. Cytowali instrukcje Hitlera jakie wydał 10 dni przed atakiem na Polskę podczas odprawy generałów Wehrmachtu w swej alpejskiej rezydencji Berghof. Rozkazy były jasne: Celem kampanii jest „zniszczenie Polski, czyli likwidacja jej siły żywej… Nie poddawać się żadnym uczuciom litości czy współczucia!…Nie chodzi o to, abyśmy mieli prawo po naszej stronie, lecz wyłącznie o zwycięstwo” - grzmiał Fuehrer.


Nikt nie słuchał Polaków

Protestujących Polaków nie słuchano. Polska była w latach 1950-tych pod sowiecką okupacją, a więc, jak pisali autorzy Memorandum z Himmerod wchodziła w skład “azjatyckich hord” zagrażających “chrześcijańskiemu Zachodowi”. Lektura memorandum wyjaśnia wrześniowe ostrzeżenie aktualnego kanclerza Niemiec Olafa Scholza: “nie chciałbym, żeby jacyś ludzie szperali w książkach historycznych”. Można się bowiem z nich dowiedzieć, że Wehrmacht nie był rycerski, ale zbrodniczy.

Tłumaczą dlaczego kat warszawskiej Woli, generał porucznik Waffen SS, Heinz Reinefarth był po wojnie szanowanym burmistrzem i posłem do Landtagu Szlezwika-Holsztynu. Wyjaśniają dlaczego kiedyś Bonn a teraz Berlin tak konsekwentnie wspiera w Polsce każdy krąg polityczny lub społeczny, kulturowy albo naukowy, który podtrzymuje mity misternie skonstruowane w ramach “odzyskiwania honoru”. 

Stare książki i dokumenty potwierdzają też, że polskie żądania reparacji są uzasadnione. I nie chodzi tu tylko o pieniądze, ale również o rozdrapywanie skorupy kłamstwa, która narosła i trwa wskutek spełnienia przez Dwighta Eisenhowera żądań generałów Wehrmachtu. 

Pożółkłe memorandum obnaża przeniewierstwo amerykańskiego prezydenta, który potwierdzając niemiecką nieprawdę przefrymarczył swój żołnierski honor. Stało się to dawno, ale dzisiaj deklaracja Eisenhowera uświadamia dlaczego ambasada USA w Warszawie nie wsparła polskich starań o uzyskanie reparacji i znacznie cieplej niż wymaga tego dyplomacja afirmuje jawnie pro-niemiecką politykę aktualnej ekipy sprawującej władzę w Polsce. Stare książki i dokumenty mają moc. Inaczej by ich nie palono.



Autor: dr Rafał Brzeski







Dr Rafał Brzeski: Na tym kłamstwie zbudowano współczesne Niemcy (tysol.pl)

Himmerod memorandum - Wikipedia

Memorandum Himmerodera – Wikipedia, wolna encyklopedia


czwartek, 18 stycznia 2024

Wojna kognitywna (czyli Werwolf)




...czyli jak działa Werwolf





przedruk



Wojna kognitywna. Współczesne bitwy o ludzkie umysły




NATO od lat alarmuje, że kraje Sojuszu stoją w obliczu nowej domeny konfliktu. Wojna kognitywna, czyli wojna o ludzkie umysły, związana jest m.in. z dynamicznym rozwojem mediów społecznościowych i sieci komunikacyjnych.


Sojusz Północnoatlantycki stara się na bieżąco identyfikować nowe domeny konfliktu. Pojawienie się kolejnych niestandardowych rozwiązań towarzyszy zwykle przełomom technologicznym. Wykorzystywanie odkryć naukowych przez "czarne charaktery" to nie tylko pomysł na scenariusz filmu sensacyjnego. W końcu twórcy skądś czerpią inspiracje.


Coraz powszechniejsze korzystanie z mediów społecznościowych, sieci i komunikatorów oraz urządzeń mobilnych umożliwiło powstanie nowej dziedziny zagrożenia - wojny kognitywnej, czyli wojny o umysły.

Jak ocenili naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa i Imperial College London, ludzki umysł już dawno stał się polem bitwy.

Nie chodzi w niej tylko o kontrolowanie tego, co ludzie myślą, ale również kształtowanie sposobu ich rozumowania oraz działania.

Wskazano, że odpowiednio formułowane komunikaty mają kształtować i wpływać na indywidualne lub grupowe przekonania, a co za tym idzie również zachowania. Jak przekonują eksperci, w "skrajnej formie można doprowadzić do rozłamu i rozpadu całego społeczeństwa, aby nie miało ono już zbiorowej woli przeciwstawienia się zamiarom przeciwnika". 

Dodano, że dzięki skutecznym działaniom przeciwnik może całkiem realnie podporządkować sobie społeczeństwo bez uciekania się do jawnej siły lub przymusu.



Działania mogą być krótko- lub długoterminowe. 

Amerykańscy i brytyjscy naukowcy wskazują, że może to być kilka kolejno po sobie następujących kampanii przeprowadzonych w celu zakłócenia funkcjonowania całych społeczeństw lub sojuszy, poprzez zasianie wątpliwości co do sposobu sprawowania władzy, rozchwianie procesów demokratycznych, wywołanie niepokojów społecznych lub podsycanie ruchów separatystycznych.

Samozaciskająca się pętla

Dla osiągnięcia określonego celu w wojnie kognitywnej wykorzystywane są jednocześnie narzędzia cybernetyczne, informacyjne, psychologiczne oraz socjotechniczne. Wykorzystuje się do tego internet i media społecznościowe.

Potrzebna jest także wiedza o nas samych. Skąd ją wziąć? Nosimy ją w kieszeni. Naszym największym wrogiem staje się wygoda. Posiadanie wszystkiego w jednym małym urządzeniu, np. telefonie czy tablecie. "Nasze aplikacje mediów społecznościowych śledzą to, co lubimy i w co wierzymy. Nasze smartfony śledzą, dokąd chodzimy i z kim spędzamy czas. Nasze sieci społecznościowe śledzą, z kim się kolegujemy, a kogo wykluczamy. A nasze wyszukiwarki i aplikacje zakupowe wykorzystują te dane śledzące, aby przekształcić nasze preferencje i przekonania w działania - oferując bodźce zachęcające nas do kupowania rzeczy, których w przeciwnym razie moglibyśmy nie kupić" - czytamy na stronie Przeglądu NATO. Nie ma w tym nic złego. O ile wiąże się to z naszą zgodą i świadomością, że w pewnym momencie otrzymujemy tylko te informacje, których oczekujemy i zamykamy się w swego rodzaju ograniczonej "bańce".



Problem pojawia się w momencie, gdy nasze dane udostępnimy mniej zweryfikowanym przez nas odbiorcom. Z połączeniu z osłabionymi zdolnościami poznawczymi sprofilowane media społecznościowe i inteligentne urządzenia intuicyjne mogą stać się groźną bronią w obcych rękach.

Mechanizmy te opisał w swojej książce "Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym" ('Thinking, Fast and Slow') noblista Daniel Kahneman. Wskazuje on w publikacji m.in., że szybkie tempo przekazywania komunikatów i wiadomości oraz potrzeba szybkiej reakcji na nie zachęcają do odruchowego i emocjonalnego "szybkiego myślenia", w przeciwieństwie do racjonalnego "wolnego myślenia".


 
Najważniejsza jest odporność

Jako przykład wrogich działań NATO wskazuje operacje prowadzone przez Rosję. Tamtejsze media społecznościowe i publiczne operacje informacyjne były ukierunkowane na znaczną część społeczności międzynarodowej. W rosyjskich przekazach starano się wskazać Ukrainę jako winną wojny. Poprzez jednoczesne działanie technologii komunikacyjnych, fake newsów i manipulacji percepcją Rosja dążyła do wywarcia wpływu na opinię publiczną, a także podważenia zaufania publicznego do oficjalnych źródeł informacji. Ponadto zauważono, że narracje tego typu mają zwykle szeroki zasięg.


NATO-wskie Sojusznicze Dowództwo ds. Transformacji (ACT) z siedzibą w Norfolk (USA) prowadzi nieustanne badania nad wojną kognitywną w ramach szerokiego programu rozwoju działań wojennych. Wskazują oni, że efekty działań tej niekonwencjonalnej wojny mogą dotyczyć nie tylko masowych odbiorców, ale mogą mieć też wpływ na bezpieczeństwo całego Sojuszu poprzez podejmowane decyzje o charakterze politycznym.

Badacze tematu wskazują, że aby skutecznie opierać się wrogim wpływom, musimy mieć przede wszystkim ich świadomość. 

Co więcej, ACT stawia m.in. na nieustanną edukację

Jest ona kluczowa w obliczu umiejętności rozpoznawania mechanizmów manipulacji czy dezinformacji. Przydatna jest także refleksja nad zagrożeniami związanymi z narzuceniem narracji, która może oddziaływać zarówno świadomie, jak i podświadomie, kształtując pożądane wzorce i postawy społeczeństwa.



Sabina Treffler






Jesteśmy w stanie wojny (z Niemcami)



A nie mówiłem??? (20)





przedruk





„Czy Rzesza w granicach z 1937 r. należy do Unii Europejskiej?”



29.11.2023
19:44



„Czy jest jakiś ostateczny moment i ostateczne zakończenie, które prowadzi od wojny do pokoju?” – pyta profesor Gabriella Blum z Harvard Law School i nie znajduje odpowiedzi.


Przez tysiąclecia takim „momentem” był traktat pokojowy. Najstarszy znany traktat pochodzi z 1269 roku przed Chrystusem i zakończył wieloletnią wojnę Hetytów z Egipcjanami. Jego kopia wystawiona jest w nowojorskiej siedzibie ONZ. Oryginał wersji hetyckiej (na wypalonej tabliczce glinianej) jest w muzeum w Istambule, a wersję egipską można obejrzeć wykutą hieroglifami na murach dwóch świątyń w Karnaku. Od tego czasu, przez blisko 3300 lat, normą stosunków międzypaństwowych było spotkanie reprezentantów walczących stron i negocjacje uwieńczone kończącym wojnę solennym traktatem pokojowym.


„Jesteśmy w stanie wojny”

Komu to przeszkadzało, trudno powiedzieć. Jeszcze pierwsza wojna światowa zakończyła się konferencją pokojową i traktatem wersalskim, ale druga już nie. Odbyte po kapitulacji sił zbrojnych III Rzeszy spotkanie liderów wielkich mocarstw zwane konferencją poczdamską podjęło wiele decyzji, opierając się na niezbywalnych prawach zwycięzców, ale ich ostateczne zatwierdzenie w większości odesłano do konferencji pokojowej, która miała się odbyć, ale się nie odbyła. Wspomniany na wstępie „ostateczny moment” zakończenia wojny jeszcze nie nastąpił, co pozwala niemieckiemu Trybunałowi Konstytucyjnemu orzekać, że Trzecia Rzesza istnieje w granicach z 1937 roku. Sytuację tę profesor Witold Modzelewski skomentował ze swadą:

 „My wciąż jesteśmy w stanie wojny z tym potworkiem prawnym (nie podpisano pokoju), więc możemy wznowić działania wojenne, aby przepędzić owe «władze Rzeszy» na cztery wiatry. Działania możemy podjąć na całym terytorium owej Rzeszy, a organy istniejącego tam państwa (RFN) niech się w to nie wtrącają, bo nie z nimi jesteśmy w stanie wojny…”.


Tanisha Fazal, profesor nauk politycznych z uniwersytetu stanu Minnesota, ocenia, że w drugiej połowie XX wieku liczba międzypaństwowych konfliktów zbrojnych nie zmniejszyła się znacząco, ale liczba formalnych traktatów pokojowych kończących wojny „dramatycznie spadła”. Jej zdaniem przyczyną jest strach przed odpowiedzialnością. 

Postępowania i wyroki Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze po II wojnie światowej oraz Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii w Hadze sprawiły, że przywódcy państw oraz sił zbrojnych unikają formalnego wypowiedzenia wojny z obawy, że zarówno politycy, jak wojskowi mogą być po zakończeniu walk oskarżeni przed kolejnym Trybunałem Międzynarodowym o naruszenia prawa i zbrodnie wojenne. 

Dobitnym przykładem jest zarządzona przez Putina „specjalna operacja wojskowa” na Ukrainie.

Według Kremla to, co się dzieje na Ukrainie, to operacja o charakterze policyjnym niewymagająca formalnego wypowiedzenia, a więc nie ma żadnej wojny ani drastycznych zbrodni wojennych karanych zgodnie z międzynarodowym prawem. A jak nie ma wojny to i traktat pokojowy niepotrzebny, a jak nie ma traktatu, to nie ma gdzie zapisać ustaleń dotyczących reparacji wojennych.

Takie zawieszenie w próżni traktatowego zakończenia działań wojennych może się opłacić. Ot, konflikt sam się zaczął, sam przycichł i wygasł. Nie ma o czym mówić. Celują w tym Niemcy. Jeśli w grę wchodzą granice z Polską, to z ostatecznym ustaleniem należy poczekać do konferencji pokojowej i stosownego traktatu. Jeśli chodzi o reparacje wojenne dla Polski, to „sprawa została już dawno załatwiona”.











„Czy Rzesza w granicach z 1937 r. należy do UE?”

Profesor Modzelewski zwrócił uwagę jeszcze na inny paradoks, pytając:
Czy istniejąca do dziś Rzesza w granicach z 1937 r. należy do Unii Europejskiej?

Traktat Ustanawiający Wspólnotę Europejską z 25 marca 1957 roku podpisali imieniem Republiki Federalnej Niemiec kanclerz Konrad Adenauer oraz sekretarz stanu do spraw zagranicznych Walter Hallstein. Niby sprawa jest jasna, ale dwa lata wcześniej niemiecki „sąd ostatniego słowa”, czyli Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe orzekł (sygnatura akt 1 BvF 1/55), że

 „Republika Federalna Niemiec jest tożsama z Rzeszą Niemiecką w granicach z 31 grudnia 1937 roku”.

Rząd i Trybunał zgodnie uznają, że Republika Federalna jest jedynym następcą prawnym Rzeszy Niemieckiej i na tej podstawie posiada wyłączny mandat do jej ziem w granicach z 1937 roku. 

Wygląda więc na to, że Trzecia Rzesza jest jednak członkiem Unii Europejskiej. Niezły chaos prawny zostawiła nam Konferencja Poczdamska. „Czy kupując mieszkanie w Szczecinie, stajemy się jego właścicielem, skoro tam jest wciąż owa «Trzecia Rzesza»”? – pyta profesor Modzelewski i dodaje: „prawo własności ziemi jest zaś najważniejszym prawem obywatelskim”. Święte słowa, ale nie ma się z czego cieszyć. 

Wspomniana profesor prawa z Harvardu Gabriella Blum uważa, że w przypadku wojny „ziemia, ropa naftowa lub dostęp do szlaków handlowych należą do ludzi zamieszkujących terytorium objęte konfliktem”. 

Sterowani z Berlina eurokraci pośpiesznie forsują w Brukseli unijne superpaństwo, w którym każde państwo narodowe zostanie zredukowane do okręgu administracyjnego, ot takiego Generalnego Gubernatorstwa. Prawo weta zostanie skasowane. O własności ziemi pewnie będzie rozsądzał Europejski Trybunał Praw Człowieka. 

W prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD) od dwóch lat działa Erika Steinbach, była szefowa Związku Wypędzonych. Tych co w 1945 roku na rozkaz Reichsfuehrera Himmlera uciekali za Odrę przed armią sowiecką lub decyzją Konferencji Poczdamskiej zostali przesiedleni z naszych Ziem Odzyskanych. Niemcy nie uznają postanowień Konferencji Poczdamskiej, ponieważ nie byli na niej stroną. AfD pnie się ostro w sondażach i urasta na drugą siłę polityczną w Niemczech. Erika Steinbach czeka już w dołkach startowych, by poprowadzić prawnuków „wypędzonych”.

Strach się bać.





Autor: dr Rafał Brzeski
Data: 29.11.2023 19:44






Dr Rafał Brzeski: Według niemieckiego stanu prawnego Rzesza Niemiecka istnieje w granicach z 1937 roku


15.11.2023
21:11


Przed kilkoma dniami śledziłem na platformie X (dawniej Twitter) ciekawą dyskusję nad relacjami polsko-niemieckimi oraz o polityczno-prawnym bezpieczeństwie zachodniej granicy RP. Była to dyskusja merytoryczna, a jeden z uczestników zamieścił tegoroczne stanowisko Ministerstwa Spraw Zagranicznych w tej materii.


Zgodnie z historyczną rzeczywistością, a nie obiegowym poglądem, MSZ stwierdził, że

 „z uwagi na bezwarunkową kapitulację niemieckich sił zbrojnych w maju 1945 roku i następującą w ślad za nią likwidacją niemieckiej państwowości z Rzeszą Niemiecką nie zawarto ani rozejmu… ani traktatu pokojowego”. Przypomnę, że 8 maja 1945 roku w Reims i dobę później w Berlinie kapitulowały Wehrmacht, Luftwaffe i Kriegsmarine. W imieniu państwa, czyli Rzeszy Niemieckiej, nie kapitulował nikt.

W obu wersjach (Reims i Berlin) instrument o tytule „Wojskowy Akt Poddania” w punkcie 4 stwierdza, że zostanie on zastąpiony – w niczym go nie naruszając – przez „ogólny instrument poddania narzucony przez Narody Zjednoczone, lub w ich imieniu, który znajdzie zastosowanie do całości NIEMIEC wraz z niemieckimi siłami zbrojnymi”. 

Niestety ani Narody Zjednoczone, ani nikt w ich imieniu nie „narzucił” Rzeszy Niemieckiej „ogólnego instrumentu poddania”.




Fb - zrzut ekranu z 8 lutego 2024 r. ok. 22:00
Niemcy najwyraźniej nie uznają, żeby Królewiec należał do Rosji...



Brak formalnej kapitulacji „całości Niemiec”, to znaczy państwa i jego sił zbrojnych, skutkował i skutkuje prawnymi manewrami obliczonymi z jednej strony na wykręcenie się Niemiec od odpowiedzialności za wojnę, zbrodnie wojenne, zniszczenia i grabieże, a z drugiej do kwestionowania granicy między Polską a Niemcami i jej rewizji na korzyść Niemiec.


Dokumentacja potwierdzająca jest bogata, a najbardziej znaczące są w niej orzeczenia Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe. Oto wybór:


„Rzesza Niemiecka istnieje”


Orzeczenie z 25 września 1952 roku stwierdza, że Rzesza Niemiecka istnieje nadal jako „jedność państwowoprawna”.

Orzeczenia z dnia 4 maja 1955 roku (sygnatura akt 1 BvF 1/55) w rozdziale III, punkt 1 wyjaśnia: „Ustawa Zasadnicza traktuje Niemcy jako państwo, które obejmuje cały naród niemiecki w granicach z 31 grudnia 1937 roku i które istnieje również obecnie”. Natomiast w punkcie 2 Trybunał dodaje: „Rząd Federalny uważa… że Republika Federalna Niemiec jest tożsama z Rzeszą Niemiecką w granicach z 31 grudnia 1937 roku. Republika Federalna nie tworzy jednak całości, a jedynie tę całość reprezentuje”. Tym razem pojęcie „całość” obejmowało całe tereny Rzeszy Niemieckiej z 1937 roku, czyli również obszar NRD oraz nasze Ziemie Odzyskane.


Orzeczenie z 22 września 1955 roku stwierdza: „Miasto Breslau… (chodzi o Wrocław) należy po dziś dzień do terytorium Rzeszy Niemieckiej, dla którego zasięgu miarodajne są granice z 31 grudnia 1937 roku… Co prawda w okręgu tym ciągle jeszcze niemożliwe jest działanie niemieckiej suwerenności prawnej, ale nie oznacza to, że przestała ona istnieć”.


Orzeczenie z 17 sierpnia 1956 roku potwierdza, iż Rzesza Niemiecka „pomimo załamania w 1945 roku nie uległa likwidacji”.









„Traktat Poczdamski nie obowiązuje Niemiec”

Obok orzeczeń istotne są również dokumenty stanowiące tak zwaną pozycję prawną. 

Doskonały znawca prawa międzynarodowego profesor Alfons Klafkowski przedstawił pozycję prawną Ziem Odzyskanych i polsko-niemieckiej granicy „na świeżo” w 1946 roku. 

I tak w Jałcie Roosevelt, Churchill i Stalin uznali, że „z ostatecznym wyznaczeniem swej granicy zachodniej Polska powinna zaczekać do układu pokojowego”. Granicę na Odrze i Nysie ustalono i wyznaczono jej przebieg podczas Konferencji Poczdamskiej. Ostateczne zatwierdzenie odesłano jednak do planowanej konferencji pokojowej i traktatu pokojowego kończącego II wojnę światową. W okresie przedtraktatowym ziemie na wschód od linii Odra–Nysa Łużycka oddano w Poczdamie w zarząd państwa polskiego. 

Znamienne, ale niemiecki tekst umowy poczdamskiej wspomina w kontekście tych terenów o „przejściu pod administrację państwa polskiego”, natomiast francuski tekst stwierdza jasno, że chodzi o „byłe terytoria niemieckie”, którymi „administruje państwo polskie”. W tekście angielskim użyto terminu „administration”, co w anglosaskim znaczeniu obejmuje władzę prawodawczą, wykonawczą i sądową. Przykładem może być termin administracja amerykańska lub waszyngtońska, czyli cały aparat władzy państwowej, a nie zarządcę dozorców z szuflami do odgarniania śniegu, jak się rozumie administratora w Europie kontynentalnej.

IX rozdział umowy poczdamskiej stwierdza też dobitnie, że Ziemie Odzyskane nie mogą być uważane za część sowieckiej strefy okupacyjnej, ani też nie podlegają kompetencjom sojuszniczej Komisji Kontroli nad Niemcami (German Control Commission), która do 1949 roku suwerennie rządziła okupowaną Rzeszą Niemiecką. Wynikający z umowy stan prawny świadczy, że ziemie leżące na wschód od polsko-niemieckiej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej są bezdyskusyjnie polskie i zdaniem głównego oskarżyciela brytyjskiego w Procesie Norymberskim Sir Hartley’a Shawcrossa granice Polski „nie mogą być kwestionowane nawet na ostatecznej konferencji pokojowej”.

Niemiecka wersja pozycji prawnej ziem na wschód od granicy Odra–Nysa jest konsekwencją przyjętej opinii, że umowa poczdamska z 1945 roku w niczym nie wiąże prawnie Niemiec, gdyż Rzesza Niemiecka nie była jej stroną i nie uczestniczyła w Konferencji w Poczdamie. Stąd orzeczenia Federalnego Trybunału Konstytucyjnego o istnieniu Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937 roku i podtrzymywanie tezy, że kwestia niemiecka pozostaje otwarta aż do konferencji pokojowej i traktatu pokojowego. A jeśli pozostaje otwarta, to Polska nie posiada suwerennego władztwa nad Ziemiami Odzyskanymi, a tylko nimi tymczasowo zarządza. Podobnie aż do zawarcia regulacji pokojowej z Niemcami na konferencji pokojowej, tymczasowy jest charakter polskiej granicy na Odrze i Nysie.
  





„Obowiązek przywrócenia jedności państwa”

Powyższa pozycja prawna stanowi fundament polityki Berlina wobec Warszawy, co podkreśla orzeczenie Trybunału w Karlsruhe z dnia 31 lipca 1973 roku (sygnatura akt 2 BvF 1/73), gdzie w punkcie (d) Trybunał stwierdza:


Żaden organ konstytucyjny Republiki Federalnej Niemiec nie może zrezygnować z politycznego celu, jakim jest przywrócenie jedności państwa; wszystkie organy konstytucyjne są zobowiązane do działania na rzecz osiągnięcia tego celu.

Nieco dalej orzeczenie zobowiązuje instytucje państwa do dbałości, aby „roszczenie do zjednoczenia” nie zostało zapomniane w Niemczech oraz do jego „wytrwałej obrony” na zewnątrz kraju. W kontekście tym Trybunał w punkcie (g), powołując się na art. 23 Ustawy Zasadniczej (Grundgesetz), „zabrania rządowi federalnemu przyjmowania w traktatach pozycji zależnej, która uniemożliwi legalne, samodzielne włączenie innych części Niemiec, uzależniając ten akt od zgody drugiej strony traktatu”.

Skoro Trybunał zabrania niemieckiemu aparatowi władzy rezygnować z obowiązku „przywrócenia jedności państwa”, to jak ocenić wartość układów polsko-niemieckich dotyczących granicy na Odrze i Nysie? 

We wspomnianym na wstępie stanowisku polski MSZ stwierdza:

 „Z sukcesyjnymi państwami Rzeszy Niemieckiej, czyli RFN i NRD, zawierane były traktaty nie noszące charakteru traktatu pokojowego, ale regulujące niektóre sprawy tradycyjnie rozstrzygane w takich traktatach”. Dyskutanci na platformie X przywoływali układ z 7 grudnia 1970 roku. Niemieckie stanowisko wobec tego układu (oraz układu ze Związkiem Sowieckim) określiła rezolucja wszystkich partii Bundestagu z 17 maja 1972 roku, która stwierdza krótko:

Układy nie wykluczają uregulowania problemu Niemiec w traktacie pokojowym i nie stwarzają żadnej podstawy prawnej dla istniejących dziś granic.

Kropkę nad „i” postawił Trybunał Konstytucyjny, który 7 lipca 1975 roku orzekł, że postanowienia terytorialne układu z grudnia 1970 roku należy rozumieć jako konkretyzację wyrzeczenia się siły w stosunku do granic, a nie jako ich uznanie. Mówiąc prościej, w układzie z 7 grudnia 1970 roku Niemcy nie uznały granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, a jedynie wyrzekły się użycia siły lub groźby jej użycia w celu jej zmiany.

Wszystko może być nam odebrane

Podpisany 14 listopada 1990 roku traktat o potwierdzeniu granicy istniejącej między Polską a Niemcami nie wnosi nowych elementów w stosunku do układu z 1970 roku. To, co było w 1970 roku w treści Artykułu I, znalazło się 20 lat później w treści Artykułów 1, 2 i 3. 

Wiele wskazuje, że w niemieckiej pragmatyce również nie zaszły większe zmiany w stosunku do opinii Federalnego Trybunału Konstytucyjnego, że postanowienia terytorialne układu należy rozumieć jako konkretyzację wyrzeczenia się siły w stosunku do granic, a nie jako ich uznanie. 

Świadczy o tym choćby prowadzona różnymi drogami ekonomicznymi, demograficznymi, kulturowymi i agenturalnymi pełzająca germanizacja polskich Ziem Odzyskanych. Jak najbardziej pokojowa i bez użycia siły. Jeszcze nie jest do końca skuteczna, ale już jest niesłychanie niebezpieczna. Zwłaszcza obecnie. Trzeba uważać. Wszystko, co zostało nam w Poczdamie dane, może być odebrane.




PS: Chętnym głębszych studiów dokumentów polecam pracę: Witolda M. Góralskiego (oprac.) „Prawno-polityczne aspekty zachodnioniemieckiego rewizjonizmu”, Warszawa, 1980. tom 1 i 2. Jest dostępna w co lepszych bibliotekach, w tym w Bibliotece Sejmowej.



Autor: dr Rafał Brzeski
Data: 15.11.2023 21:11










Witold Modzelewski

Czy istniejąca do dziś „Rzesza w granicach 1937 r.” należy do Unii Europejskiej?



Ponoć niemiecki Trybunał Konstytucyjny (mimo że jego członków „powołują politycy”, dla Antypisu to oczywiście nie jest to jakiś „neotrybunał”) kilkukrotnie orzekł, że wciąż istnieje Rzesza Niemiecka w granicach 1937 r., czyli istotna część terytorium Rzeczypospolitej Polskiej należy do kogoś innego.

Niedawno byłem we Wrocławiu i nikt nie poinformował, że odwiedzałem inne państwo, w dodatku ponoć istniejące nieprzerwanie od czasów gdy rządził tam znany z kart historii polityk narodów socjalistycznych z charakterystycznym wąsem oraz zaczesaną grzywką; kształconej (?) metodą online dziatwie przypomnę, że nazywał się Adolf Hitler, był kanclerzem owej Rzeszy a jego partia (NSDAP) wygrała wybory w 1933 r. i cieszyła się do 1945 r. (może dłużej?) masowym poparciem prawdziwych Niemców. Chyba owa „Tysiącletnia Rzesza” istnieje niezależnie od znanego nam państwa pod nazwą Republika Federalna Niemiec, która się „zjednoczyła” z samą sobą poprzez anschluss byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej w 1991 r.

Czy warto przejmować się urojeniami jakichś ubranych w togi sędziowskie polityków, którym wciąż marzy się istnienie jakiejś „Rzeszy”? W końcu niezbyt przejmujemy się wymuszeniami Parlamentu Europejskiego, który uznaje za „nielegalne” niektóre organy państwa polskiego. W końcu ów parlament ma przecież jakąś władzę dotyczącą nas Polaków, a panom i paniom z owego Trybunału możemy tylko życzyć jak najszybszego zakończenia pandemii.

Może jednak dla porządku jakiś organ naszego kraju wypowiedziałby się na temat? Czy moi znajomi, którzy niedawno kupili sobie działkę w Sudetach mieszkają jeszcze w Polsce czy w (Trzeciej) „Rzeszy w granicach z 1937 r.”? Mamy przecież tyle ważnych organów broniących praw obywateli. Prawo własności ziemi jest zaś najważniejszym prawem obywatelskim. 







Poprzedni Rzecznik Praw Obywatelskich chyba się nie zająknął na ten temat, ale nie mamy już nowego, w dodatku zaproponowanego przez PiS i Antypis: może coś nam o tym powie? Czy kupując mieszkanie w Szczecinie stajemy się jego właścicielem skoro tam jest wciąż owa „Trzecia Rzesza”? Oczywiście wiem, że moje gadanie nie ma żadnego znaczenia, bo przecież nasi liberałowie są aż tak zaangażowani w walkę w obronie demokracji przed „pisowskim rządem”, że nie mają czasu na takie tam duperele.

Jeżeli istnieje wciąż „Trzecia Rzesza”, to nie jest ona członkiem Unii Europejskiej, bo o ile mi wiadomo ten facet z wąsem i grzywką (czyli jej ostatni kanclerz) popełnia samobójstwo przez powstaniem Unii Europejskiej (ze strachu?). Kto jest więc organem reprezentującym to państwo? Może ma jakiś rząd na uchodźstwie lub „tajny rząd niemiecki”, podobny do tego, któremu podporządkował się Piłsudski w 1914 r.? My wciąż jesteśmy w stanie wojny z tym potworkiem prawnym (nie podpisano pokoju), więc możemy wznowić działania wojenne aby przepędzić owe „władze Rzeszy” na cztery wiatry. Działania możemy podjąć na całym terytorium owej Rzeszy a organy istniejącego tam państwa (RFN) niech się w to nie wtrącają, bo nie z nimi jesteśmy w stanie wojny, bo łączą nas silne więzy przyjaźni jako członka nie tylko Unii Europejskiej ale przede wszystkim Mitteleuropy.

Czy w przypadku, gdy wspomniany na stępie Trybunał będzie się upierać, że istnieje wciąż owa „Rzesza”, to czy Republika Federalna Niemiec jest z nią również w stanie wojny, podobnie jak jej dwa główni sojusznicy militarni, czyli USA i Zjednoczone Królestwo? Jest wiele pytań, na które powinniśmy uzyskać odpowiedź znanych nam autorytetów. W stanie wojny ową „Rzeszą” był Związek Radziecki, którego już nie ma od końca 1991 r. Oznacza to, że współczesna Rosja na pewno powinna stanąć w obronie RFN przed anschlussem ze strony owej „Rzeszy”.




Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych







Sędzia SN: Obserwujemy bezprawne „wygaszenie” państwa prawa


18.01.2024
17:30



Obserwujemy bezprawne „wygaszenie” państwa prawa. Jest oczywiste, że trzeba będzie od nowa odbudować struktury Państwa Polskiego, niezwłocznie odwracając jawnie niekonstytucyjne skutki faktyczne antykonstytucyjnego zamachu stanu – twierdzi dr hab. Kamil Zaradkiewicz, sędzia Sądu Najwyższego.

W czwartek Trybunał Konstytucyjny orzekł, że zmiany w mediach publicznych, dokonywane przez ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza oraz jego nominatów, są niezgodne z konstytucją.

„Przepisy Kodeksu spółek handlowych o rozwiązaniu i likwidacji spółki rozumiane w ten sposób, że z mocy samej ustawy obejmują także publiczne rtv - niekonstytucyjne” – podkreślono i dodano, że „wszelkie decyzje wydane ws. publicznej rtv na podstawie przepisu Kodeksu spółek handlowych o odwołaniu członka zarządu przez walne zgromadzenie - nie wywołują żadnych skutków prawnych”.

Niedługo po wyroku Trybunału Konstytucyjnego resort kultury wydał odpowiedź, w której stwierdził, że czwartkowy wyrok TK „nie ma jakiejkolwiek doniosłości prawnej”.

Oświadczono, że „orzeczenia i uchwała wydane w ostatnich latach przez Europejski Trybunał Praw Człowieka oraz Sąd Najwyższy, odnoszące się do obecnej konstrukcji Trybunału Konstytucyjnego, w tym całokształtu okoliczności obsadzenia i funkcjonowania tej instytucji, potwierdzają, że nie jest to niezależny i bezstronny sąd konstytucyjny, a jego wyroki wydane z udziałem tzw. sędziów dublerów nie mają mocy powszechnie obowiązującej i nie są ostateczne” i „należy je pomijać w obrocie prawnym jako nieistniejące”.



Sędzia SN komentuje

Sędzia Sądu Najwyższego dr hab. Kamil Zaradkiewicz uważa, że „obserwujemy bezprawne «wygaszenie» państwa prawa”.

„Jest oczywiste, że trzeba będzie od nowa odbudować struktury Państwa Polskiego, niezwłocznie odwracając jawnie niekonstytucyjne skutki faktyczne antykonstytucyjnego zamachu stanu (bo skutków prawnych akty zamachowców nie wywołują)” – podkreślił sędzia.

Zdaniem Zaradkiewicza w sprawie tego, co dzieje się obecnie w Polsce, należy „zacząć tworzyć nowe podstawy prawne w postaci odpowiednich ustrojowych aktów prawnych”.


Autor: Kacper Pawowicz
Data: 18.01.2024 17:30








Czy jak już wygramy wojnę z Niemcami to to wszystko też będzie nasze?








Obszary Niemiec, gdzie Polacy stanowią największą mniejszość 





Wygrajmy w końcu tę wojnę, wygrajmy wojnę z Niemcami.











7 luty 2024





Jeszcze o nieistniejącym traktacie pokojowym Polska - Niemcy...

Czy ZSRR i Niemcy podpisały traktat pokojowy??




przedruk z ostanich stron dokumentu pdf:



Studia zachodnie 18

Zielona Góra 2016



Wanda Jarząbek 
Instytut Studiów Politycznych, Polska Akademia Nauk 

Sprawa podpisania traktatu pokojowego z Niemcami w polityce państwa polskiego w latach 1945-1990



[...]

Podsumowanie 



 W okresie powojennym stosunek Polski do podpisania traktatu pokojowego ewoluował. Prace nad traktatem są odbiciem kilku zmiennych: sytuacji międzynarodowej, statusu Polski oraz sposobu postrzegania interesu państwowego przez jej władze. W początkowym stadium prac zakładano, że decyzje poczdamskie mają charakter ostateczny i przebieg granicy zostanie jedynie formalnie zaakceptowany w traktacie pokojowym. Wraz z pojawianiem się głosów kwestionujących definitywność decyzji poczdamskich, rozpoczęto też akcję dyplomatyczną, której celem było przekonanie przedstawicieli państw zachodnich do zasadności przebiegu granicy. Także w okresie powrotu do prac nad traktatem po 1958 roku tematyka ta zajmowała kluczowe miejsce. 


 Ważny element prac przygotowawczych stanowiły kwestie związane ze zrekompensowaniem przez Niemcy strat, które poniosło państwo polskie i jego obywatele w czasie II wojny światowej. Terminologia stosowana na określenie roszczeń od Niemiec nie była jednorodna i często posługiwano się wymiennie pojęciami reparacje i odszkodowania, dookreślając, czy chodzi o indywidualne, czy o charakterze państwowym. W niejasnych okolicznościach 23 sierpnia 1953 roku, w ślad za porozumieniem podpisanym między ZSRR i NRD, rząd PRL przyjął oświadczenie o „zrzeczeniu się z dniem 1 stycznia 1954 roku spłaty odszkodowań na rzecz Polski”. Były one wypłacane na mocy decyzji poczdamskich z puli ZSRR, pobieranej głównie z jego strefy okupacyjnej, ale nie obejmowały odszkodowań indywidualnych. Powrót do żądań o charakterze reparacyjnym był ze względu na stosunki panujące w bloku niemożliwy, starano się więc znaleźć możliwości uzyskania świadczeń dla obywateli i wyrównania spraw natury ekonomicznej, nie będących reparacjami. Po zakończeniu drugiego kryzysu berlińskiego nie prowadzono już właściwie szeroko zakrojonych prac nad traktatem pokojowym. Uznano, że możliwość powrotu do rozmów mocarstw na ten temat jest znikoma. 


Kwestie graniczne starano się rozwiązać poprzez uzyskanie poparcia mocarstw dla ostatecznego przebiegu granicy, dwustronne rozmowy polsko-niemieckie, a także wprowadzenie zapisów o przestrzeganiu status quo do zobowiązań międzynarodowych, na przykład Aktu Końcowego KBWE. Inne sporne sprawy, jak choćby odszkodowawcze, próbowano rozwiązać w formule dwustronnej, choć należy tu nadmienić, że sposób, w jaki to czyniono, nie zawsze odpowiadał interesowi ofiar. W momencie, gdy doszło do sytuacji, w której po otwarciu muru berlińskiego bliskie było zjednoczenie Niemiec, państwo polskie rozpoczęło starania o zabezpieczenie polskich interesów zgodne z nową sytuacją międzynarodową. Za paradoks można by uznać, że RFN, która od momentu powstania odkładała ostateczne decyzje graniczne do czasu podpisywania traktatu pokojowego z rządem zjednoczonych Niemiec, nie 288 Wanda Jarząbek chciała, aby w momencie przezwyciężania podziału Niemiec w dokumentach znalazły się odniesienia do traktatu pokojowego czy uregulowania pokojowego. Prace nad traktatem pokojowym odzwierciedlają też stan stosunków z Moskwą. 


W 1947 roku Warszawa odstąpiła od dotychczasowego kierunku prac i przyjęła optykę Moskwy. W czasie drugiego kryzysu berlińskiego, PRL starała się w pracach nad traktatem uwzględniać własne interesy, choć niekoniecznie informowano o tym Moskwę. Niemniej wynikało to nie tyle z przyjęcia, iż to Kreml decyduje o stanowisku państw należących do jego strefy wpływów, co raczej z trafnego rozpoznania sytuacji międzynarodowej i uznania, że do poważnych rozmów na temat traktatu pokojowego nie dojdzie. Po 1989 roku i rozpadzie bloku wschodniego Warszawa starała się zabezpieczyć polskie interesy w obliczu faktu jednoczenia się Niemiec. Stosunki z Moskwą były poprawne, ZSRR popierało Warszawę w jej staraniach o wzięcie udziału w konferencji 2 + 4. Ówczesny rząd, wyłoniony w częściowo wolnych wyborach z 4 czerwca 1989 roku, na skutek biegu wydarzeń został zmuszony do szukania form traktatowych, które jeśli nie byłyby formalnie traktatem pokojowym, to przynajmniej mogłyby zostać uznane za wzmiankowaną w porozumieniach poczdamskich regulacje pokojową. W tym okresie nie było już właściwie poza Polską państw, które miałyby interes prawny w dążeniu do wypracowania i podpisania traktatu pokojowego z Niemcami. Mocarstwa odpowiedzialne za wykonanie postanowień poczdamskich nie miały także interesu politycznego w forsowaniu takiego rozwiązania. W związku z tym po II wojnie światowej nie doszło do podpisania traktatu pokojowego ze zjednoczonymi Niemcami





zbc.uz.zgora.pl/Content/45824/PDF/14_jarzabek_sprawa.pdf


14_jarzabek_sprawa.pdf (uz.zgora.pl)




P.S. 8 luty 2024 r.



7 lutego 2024 r. w rosyjskiej prasie - komentarz Dmitryja Łyskowa - rzecznika gubernatora Obw. Królewieckiego:


"Na początek radzimy polskiemu dowódcy wojskowemu, aby otworzył podręcznik do historii i przeczytał go uważnie. Obwód kaliningradzki nie jest terytorium okupowanym, to terytorium, które w wyniku traktatu pokojowego przeszło do Związku Radzieckiego i jego następcy, Federacji Rosyjskiej. Po drugie, nasz region jest bardzo niezawodnie chroniony przez siły Floty Bałtyckiej, więc jestem pewien, że mieszkańcy naszego regionu nie mają się czego obawiać"



No właśnie nie widzę (w internecie nic nie znalazłem), żeby ZSRR podpisało z Niemcami traktat pokojowy.

I widzę - na tej niemieckiej mapie z 1965 roku, dzisiaj znalezionej na fb "Historical maps", że Niemcy nie uznają, żeby Królewiec należał do Rosji.




Wygrajmy w końcu tę wojnę, wygrajmy wojnę z Niemcami.







Traktaty pokojowe [po II wojnie światowej], 10 lutego 1947 r. | Dokumenty XX wieku (doc20vek.ru)


„Czy Rzesza w granicach z 1937 r. należy do Unii Europejskiej?” (tysol.pl)

Dr Rafał Brzeski: Według niemieckiego stanu prawnego Rzesza Niemiecka istnieje w granicach z 1937 roku (tysol.pl)

Czy istniejąca do dziś „Rzesza w granicach 1937 r.” należy do Unii Europejskiej? - ISP Modzelewski (isp-modzelewski.pl)

teraz rozumiecie, skąd to wszystko...

Prawym Okiem: Fakty, ale takie inne (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Wojna z Niemcami (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Plaga cmentarna (maciejsynak.blogspot.com)

Najbardziej polska gmina w byłym NRD. "Za kilkanaście lat nie będzie tu żadnego Niemca" - WP Finanse


Sędzia SN: Obserwujemy bezprawne „wygaszenie” państwa prawa (tysol.pl)




mapy w powiększeniu:


OnlMaps: "1965 German map of Europe, bef…" - Mastodon

mapa rok 1960 świata – Szukaj w Google

OnlMaps: " Niemiecka mapa Europy z 1965 roku, przed uznaniem... " - Mastodont





czwartek, 11 stycznia 2024

Moderacja, nie dziennikarstwo

 

Film z wypowiedzią profesora Piotra Jaroszyńskiego - i to z 2011 roku!


Bardzo dobra analiza!


mówiąc oględnie:

WSZYSTKIEMU JEST WINNA TELEWIZJA i tzw. radio, które udają polskie media.


Jest to robione tak subtelnie, tak delikatnie, że większość ludzi nie wychwytuje tego i nie zdaje sobie z tego sprawę, że są codziennie warunkowani.

Część pracowników mediów nie jest wprowadzona w spisek, z nimi jednak postąpiono na zasadzie "kiedy wejdziesz między wrony, kraczesz jak i  ony" zdając się na ich nawykowe odruchy, słusznie sądząc, że oni sami nie będą chcieli wychodzić poza znane im "standardy" ustanowiene u zarania "dziennikarstwa".

Oni sami nie zdają sobie sprawy, że naśladując kolegów, udają swoją polskość.

Ta polskość jest rozwodniona. I ta rozwodniona polskość rozwadnia polskość widzów - stąd - coraz mnie Polski w Polsce... Polska bez Polski... Polska bez Polaków!

To jest ich cel!


Zauważcie - o czym baja pan L w poprzednim poście - on traktuje 3 miliony Polaków na Śląsku jakby byli bez tożsamości. To całkowicie koresponduje z tym, co "oferują" wam media od 30 lat.


"To może dowodzić braku jakiejkolwiek tożsamości regionalnej."

zemsta już się dokonujeChoć nieoczywista, to odczuwalna."




Choć nieoczywista, to odczuwalna."

Choć nieoczywista, to odczuwalna."


Choć nieoczywista, to odczuwalna."


Choć nieoczywista, to odczuwalna."


Choć nieoczywista, to odczuwalna."



W większości przypadków nie ma redaktorów ani dziennikarzy - są moderatorzy.




Oni moderują wasze myślenie, wasz zasób informacji, waszą przyszłość, całe wasze życie...

Robią to całkowicie świadomie.



I kryją się z tym, bo to jest wojna.


I prawdopodobnie właśnie dlatego zlikwidowano niby "pisowskie" media - po to, by zatrzeć ślady.
Bo ja coś o "tym" pisałem, chyba na fb gdzieś....









12 236 wyświetleń 12 lut 2011



Źródło - ju tube




www.youtube.com/watch?v=clF5z2_CTO4&ab_channel=prof.PiotrJaroszyński

Prawym Okiem: Separatyzm ? (maciejsynak.blogspot.com)






piątek, 5 stycznia 2024

" zamachem stanu w Polsce, którego inicjatorem są Niemcy"



A nie mówiłem? (19)




przedruk







Szokująca lista ambasadorów. Grochmalski o niemieckich nadzorcach Polski

"Mamy do czynienia z pełzającym zamachem stanu w Polsce, którego inicjatorem są Niemcy, a w Warszawie nadzoruje ten proces Viktor Elbling."


pisze Piotr Grochmalski w "Gazecie Polskiej".



04.01.2024
23:55


We wtorek 19 grudnia, gdy faktycznie rozpoczynał się zamach stanu ekipy Donalda Tuska, nie tylko na media publiczne, lecz także na fundamenty demokratycznego państwa, ambasador Niemiec Viktor Elbling ze spokojem informował na platformie X, dawnym Twitterze, że „W polsko-niemieckiej Szkole Spotkań i Dialogu im. Willy’ego Brandta w Warszawie spotkania są praktykowane codziennie, i to od 1978. Kształci się tam młode Europejki i Europejczyków, o czym mogłem się dziś przekonać”. Nadzorca z Berlina mógł czuć satysfakcję, że – tak jak za czasów pruskiego posła w 1772 roku, Gedeona de Benoîta, polskie państwo zmierza do anarchizacji i utraty swej państwowości.


Stan totalnej anarchii

Elbling przybył do nas we wrześniu 2023 roku, aby na ostatniej prostej wesprzeć operację „wybory”. A teraz Berlin osiągnął spektakularny sukces. Tusk w ciągu zaledwie kilku dni zredukował Polskę do bantustanu. Tak jak za czasów reżimu Jaruzelskiego, został wyłączony sygnał telewizji publicznej, a do jej budynku wtargnęła grupa osiłków. Ekipa Tuska, w stylu Nazarbajewa w Kazachstanie czy Łukaszenki na Białorusi, w oparciu o uchwałę Sejmu, a więc opinię parlamentu, rozpoczęła pacyfikację ogromnej instytucji medialnej. Z pełną świadomością tym samym zniszczono fundamenty konstytucyjne i z użyciem siły zaczęto przejmować media publiczne. A to oznacza, iż odtąd można, na zasadzie woli uzurpatora Tuska, przejąć dowolną instytucję w Polsce. Na przykład podjąć uchwałę o odwołaniu prezydenta Dudy i wysłać potem grupę osiłków, którzy go wyrzucą z gmachu. Weszliśmy w stan totalnej anarchii. Wszystko odbywa się zgodnie z głośnym dziełem Edwarda Luttwaka „Zamach stanu. Podręcznik”. Jan Rokita ostrzega: „Po raz pierwszy od odzyskania wolności konflikt polityczny wysadził ustrojowe bezpieczniki, więc walka o władzę rozlewa się teraz chaotycznie i bez hamulców”. Mamy do czynienia z pełzającym zamachem stanu w Polsce, którego inicjatorem są Niemcy, a w Warszawie nadzoruje ten proces Viktor Elbling. Gdy zostaniemy zredukowani do poziomu Białorusi, wówczas rzekomo zasmucony Berlin ogłosi, że Polacy nie są w stanie rządzić się sami i potrzebują nad sobą mądrej i twardej ręki niemieckiego pana. To czarny dzień nie tylko dla Polski, lecz także dla przyszłości UE. Berlin, rękoma Tuska, otwiera drogę do radykalnej barbarii. Wszystko w imię przyspieszonej budowy IV Rzeszy. To ujawnia starą, brutalną twarz Niemiec. Bo ekipa Tuska realizuje jedynie operację wymyśloną i zatwierdzoną przez Berlin. Ale dzisiejsze wydarzenia mają długą historię. Intensyfikacja aktywności niemieckiej agentury w Polsce nastąpiła za Angeli Merkel, która w listopadzie 2005 roku stanęła na czele niemieckiego rządu. W Warszawie wówczas do władzy doszła prawicowa koalicja z PiS-em na czele.


Prusaczka Merkel wkracza do akcji

Po katastrofie Konstytucji dla Europy podpisanej w październiku 2004 roku, a odrzuconej w referendach przez Francję i Holandię w maju i czerwcu 2005 roku, Niemcy wpadli w amok. Merkel, po dojściu do władzy, dokonała spektakularnego oszustwa. Powyciągała istotne elementy z Konstytucji i brutalnie dążyła do ich przeforsowania w formie nowego traktatu. Wiedziała, że będzie miała problem z Warszawą. Reinharda Schweppe, który od marca 2003 roku był ambasadorem Niemiec w Polsce, zastąpił w sierpniu 2007 roku Michael H. Gerdits. Był on prawą ręką ministrów spraw zagranicznych – Hansa-Dietricha Genschera (w młodości członka Hitlerjugend i NSDAP) oraz Klausa Kinkela. Obaj byli też szefami liberalno-lewackiej FDP. To również fanatyczni zwolennicy centralizacji UE, ale i budowania strategicznej osi Berlin–Moskwa. W listopadzie 2014 roku, a więc już po inwazji Rosji na Ukrainę, obaj ci byli ministrowie spraw zagranicznych uważali, że bez współpracy z Moskwą nie da się rozwiązać większości problemów międzynarodowych. Obaj opowiadali się wówczas za „nowym początkiem” w relacjach Zachodu z Rosją. A Klaus Kinkel otwarcie zaapelował o okazanie Rosji większej empatii. Ich poglądy były bliskie Michaelowi H. Gerditsowi (zmarł we wrześniu 2023 roku). Gdy przybył do Warszawy, najpierw intensywnie pracował nad osłabieniem oporu dla traktatu lizbońskiego i wsparciem dla budowy Nord Stream, a po dojściu do władzy ekipy Tuska intensywnie naciskał na Radosława Sikorskiego, aby maksymalnie przyspieszyć reset Warszawy w relacjach z Moskwą. Był w Polsce podczas zamachu smoleńskiego, po czym nagle został przeniesiony do Włoch. Wtedy Merkel w lipcu 2010 roku wysłała do Polski sprawdzonego speca od niemieckich służb, barona Rüdigera Wernera Hansa-Erdmanna Freiherr von Fritsch-Seerhausena, z kurlandzkiego rodu Hahn (od strony matki, którego udokumentowane źródła sięgają 1230 roku). Był on przedstawicielem wpływowej grupy starych rodów, którzy odgrywają istotną, zakulisową rolę w Niemczech, szczególnie w polityce wschodniej. Od 2004 do 2007 roku był wiceszefem Federalnej Służby Wywiadowczej (BND).
Agentura na pierwszym miejscu

To za obecności Fritsch-Seerhausena w Polsce BND – w oparciu o swoją agenturę w naszym państwie – przygotowało raport o Smoleńsku ujawniony w 2015 roku przez Jürgena Rotha, niemieckiego dziennikarza śledczego. Według tego dokumentu w Smoleńsku dokonano zamachu na prezydenta Kaczyńskiego i elitę państwa polskiego, a w działaniach tych odegrał bardzo ważną rolę wpływowy polityk polski, T. (w opublikowanym dokumencie jest tylko inicjał, a reszta krótkiego nazwiska została zamazana). To za von Fritsch-Seerhausena nastąpiła radykalizacja w agresywności działań niemieckich służb wspierających D. Tuska. Nieprzypadkowo też Merkel skierowała wprost z Polski tego rasowego agenta do Rosji, gdzie od marca 2014 do czerwca 2019 roku wspierał politykę Berlina w budowaniu strategicznej osi z Moskwą. Był też jednym z kluczowych graczy przy rozmowach z Putinem o budowie Nord Stream 2, które zostały podjęte tuż po inwazji Rosji na Ukrainę w 2014 roku. Agresywnie też działał przeciwko PiS. Jednym z jego potomków był Jakob Friedrich Freiherr von Fritsch, założyciel w 1762 roku weimarskiej loży masońskiej „Anna Amalia zu den drei Rosen”.


Miejsce von Fritsch-Seerhausena w Warszawie w 2014 roku zajął Rolf Nikel, były komisarz rządu federalnego ds. rozbrojenia i kontroli zbrojeń. Jego głównym zadaniem było wsparcie PO, aby wygrała wybory w 2015 roku. Gdy to nie nastąpiło, był jednym z głównych koordynatorów koncepcji totalnej opozycji. Sama idea powstała jednak w Berlinie w środowisku BND. W 2020 roku, po kolejnych spektakularnych porażkach Rolfa Nikela, Merkel wróciła do koncepcji, że trzeba wysyłać do Warszawy speców od służb (ale nie skreślono w pełni Nikela; w 2022 roku sięgnięto do jego doświadczenia i został on wiceprezydentem Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich).
Szpiedzy Merkel w Polsce

Ale za Nikela niemieckie służby specjalne nie zmniejszyły swojej aktywności w Polsce. Przede wszystkim dotyczy to Federalnej Służby Wywiadu (BND), a w radykalnie mniejszym stopniu Służby Ochrony Sił Zbrojnych (MAD), instytucji dysponującej potencjałem 1200 pracowników. W samym kodzie założycielskim BND jest mocny kompleks wobec Polski. Jak przypomina Jacek Gawryszewski we wnikliwym artykule naukowym „Służby specjalne w Republice Federalnej Niemiec”:„Przed powołaniem BND funkcję cywilnego i wojskowego wywiadu RFN pełniła tzw. Organizacja Gehlena, utworzona przez amerykańskie władze okupacyjne. Reinhard Gehlen, były wysokiej rangi oficer Sztabu Generalnego Wehrmachtu, stworzył służbę rozpoznania i wywiadu opartą na modelu funkcjonującym w okresie hitlerowskich Niemiec i bazującą w znacznym stopniu na byłych członkach SS oraz funkcjonariuszach SD i Gestapo, a także oficerach Abwehry. Szacuje się, że około 30 proc. pracowników i współpracowników Organizacji Gehlea, który w latach 1956–1968 był Prezydentem BND, wywodziło się z NSDAP”.

Generał Gehlen, który odgrywał istotną rolę w walce z polskim państwem podziemnym w trakcie II wojny światowej, pozostawił po sobie tajny raport opisujący rzetelnie i z nieukrywanym uznaniem skuteczność organizacyjną Armii Krajowej, z którą – jak podkreśla – przegrał tę wojnę. Ale to jego ludzie z Organizacji Gehlena wymyślili potem pojęcie „polskich obozów koncentracyjnych” i rozpowszechnili je na świat w ramach wojny informacyjnej z Polską. Szokujące jest, że dopiero w lutym 2011 roku kierownictwo BND utworzyło specjalną grupę ekspertów, która miała ocenić skalę wpływów na tę organizację ludzi z aparatu III Rzeszy. Nie ulega jednak wątpliwości, że to w ogromnej większości wychowankowie Gehlena odpowiadają nadal za tę służbę i jej aktywność na kierunku polskim. Niemal wszyscy, którzy należeli do elity BND, mają specyficzny, groźny dla nas, stosunek do państwa polskiego. Oni też decydowali o przejęciu byłej agentury Stasi działającej jeszcze w PRL-u, a także tworzeniu nowej sieci współpracowników.



W tym drugim przypadku sięgnięto po dobrze udokumentowane zasoby związane z procederem korupcyjnym realizowanym przez biznesmenów niemieckich w Polsce od 1989 roku do wejścia naszego państwa do UE. Łapówki bowiem traktowane były przez niemiecki rząd jako koszty uzasadnione i mogły być legalizowane wobec urzędów skarbowych. Na przyszłość stanowiły więc doskonały materiał operacyjny. Niemała grupa aktywnych współpracowników BND była pozyskiwana w ramach stypendiów przyznawanych szczodrze przez szereg niemieckich fundacji ulokowanych w Polsce: Heinricha Bölla, Konrada Adenauera, Roberta Boscha, Friedricha Eberta Aleksandra von Humboldta, Friedricha Naumanna i dziesiątków innych, które tworzyły gęstą sieć współzależności. Jej uzupełnieniem byli agenci BND pracujący w Polsce w mediach z kapitałem niemieckim, które zdominowały wiele czułych obszarów. Korporacje te przejęły też kontrolę nad kluczowymi drukarniami. W rękach niemieckich ambasadorów w Polsce zasoby te były potężnymi narzędziami wpływu.
Bolesne porażki Merkel

A jednak Rolf Nikel, mimo ogromnych zasobów, jakimi dysponował, okazał się bezradny wobec Zjednoczonej Prawicy. Merkel dotkliwie odczuwała kolejne spektakularne porażki. Gdy koncepcja „ulica i zagranica” nie wypaliła, zdecydowała się na szokującą prowokację. Skierowała do Polski Arndta Freytaga von Loringhovena (on sam twierdził potem, że nic o tym nie wiedziała!). Ten gest miał być pokazem niemieckiej buty. Ten były wiceszef BND, spec od służb, głęboko przeniknięty ową mentalnością Gehlena, miał wesprzeć PO w kampanii prezydenckiej. Jego kandydatura została zaakceptowana przez Polskę po wielu miesiącach, dopiero 31 sierpnia 2020 roku, a 15 września 2020 roku Arndt Freytag von Loringhovena złożył listy uwierzytelniające na ręce prezydenta Dudy. W Niemczech trwały też wówczas przygotowania do wysłania Tuska do Warszawy. W grudniowym numerze „polskiego” Newsweeka (nr 50/2020), wydawanym przez kapitał szwajcarsko-niemiecki, ukazał się obszerny wywiad z tym przyjacielem Merkel. Nowy ambasador Niemiec konsekwentnie udawał, że nie rozumie, dlaczego jego nominacja wywołała tak silne emocje i uznana została jako swoiste wypowiedzenie wojny. Nie tylko po raz kolejny Berlin wysłał wysokiego funkcjonariusza BND do Warszawy, lecz także człowieka, którego ojciec niemal do ostatniej chwili przebywał w najbliższym otoczeniu Hitlera. Jest bowiem synem gen. Bernda Freytaga von Loringhovena, niemieckiego arystokraty z Kurlandii (jego przodek był mistrzem Zakonu Inflanckiego, najbardziej patologicznego zakonu rycerskiego w Europie), adiutanta Guderiana, jednego z najbardziej radykalnych nazistów w armii III Rzeszy. A od 1944 roku Bernd Freytag von Loringhoven był stale obecny w bunkrze Hitlera. Za osobistą zgodą tego zbrodniarza opuścił go 29 kwietnia 1945 roku, a więc dzień przed samobójstwem wodza III Rzeszy. Zrobił potem wielką karierę w Bundeswehrze, gdzie dosłużył się stopnia generała porucznika. Zmarł w Monachium w wieku 93 lat, w 2007 roku. Mianowanie jego syna na ambasadora w Polsce, w momencie gdy Niemcy prowadziły radykalnie agresywną politykę wobec Warszawy, było przerażającym eksperymentem, wiele mówiącym o pewnym deficycie emocjonalnym Merkel. Zdumiewające jest, że Berndt Freitag von Loringhofen, który niemal do końca przebywał w najbliższym otoczeniu zbrodniarza, który odpowiada za śmierć 6 mln obywateli II RP, twierdził, iż przez całą wojnę pozostał anständing (porządny, przyzwoity). Jego syn uważa podobnie. Jak stwierdził: „Wierzę mojemu ojcu, kiedy mówi, że osobiście nigdy nie popełnił zbrodni wojennych”. Jego syn zauważa: „Gdy rozmawiałem z ojcem o wojnie, przeważnie wspominał o niej z punktu widzenia Niemców. W szczególności kiedy opisywał cierpienie żołnierzy niemieckich pod Stalingradem. Albo gdy opisywał przyjaciół i towarzyszy, których stracił”. Bez trudu można sobie wyobrazić, co tkwi głęboko w sercu Arndta Freytaga von Loringhovena i jaki obraz Hitlera przekazał mu ojciec. 30 czerwca 2022 roku nowy kanclerz Niemiec, Olaf Scholz, wycofał go z Polski.



Podbić Warszawę, obalić PiS

Ale nic się nie zmienia. Kolejny syn generała idzie na wojnę z Polską. Po von Loringhofenie nadal ta sama metoda. Tym razem Thomas Bagger, w szczególnie ważnym momencie dla europejskiego bezpieczeństwa, trafia do Warszawy. Przez pięć lat był ważnym doradcą prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera w sprawie budowy autonomii strategicznej Europy wobec USA (Steimeier przez lata był zaufanym człowiekiem skorumpowanego przez Putina kanclerza Schroedera). Nowy ambasador Niemiec jest synem gen. Hatmuta Baggera, byłego dowódcy Bundeswehry, który urodził się w 1938 roku w Braniewie. W Warszawie szuka zaczepki, prowokuje. Zasłynął z głośnego wywiadu dla niemiecko-szwajcarskiego „Nesweeka”, w którym zagroził w sprawie reparacji: „Można mieć jednak wspólną europejską przyszłość albo reparacje w stylu wersalskim. Nie da się mieć obu tych rzeczy naraz”. Jego ojciec był w latach 1996–1999 Generalnym Inspektorem Bundeswehry, po czym przeszedł na emeryturę. W 2000 roku funkcję tę objął do 2022 roku gen. Harald Kujat, który urodził się w 1942 roku w Obornikach (ówczesny tzw. Kraj Warty, wcielony do Rzeszy). Dobrze się znali z gen. Baggerem. Mieli podobne podejście do Polski. Kujat ujawnił swoje zaskakujące poglądy, gdy ujął się za inspektorem Marynarki Wojennej Kay-Achimem Schönbachem, który wywołał prawdziwy skandal międzynarodowy. Otóż 22 stycznia 2022 roku, a więc tuż przed najazdem Putina na Ukrainę, ten niemiecki wiceadmirał stwierdził: „Myślę, że Putin (…) tak naprawdę chce szacunku. Chce być traktowany jak równy z równym, pragnie szacunku. I – mój Boże – okazywanie komuś szacunku niewiele kosztuje, nic nie kosztuje”. Ostatecznie kanclerz Scholz zmuszony był pozbyć się go z armii. Ale Schönbach uzyskał wsparcie wielu emerytowanych generałów, w tym ze strony Haralda Kujata, który od 2002 do 2005 roku był przewodniczącym Komitetu Wojskowego NATO. Ale wiele mówi to o niemieckiej generalicji i pozwala zrozumieć, jakie ich synowie, Loringhofen i Bagger, mają spojrzenie na Polskę. Nie mamy w nich ludzi przyjaznych. Przy czym Kujat na emeryturze zasiadał w radzie zarządu Instytutu Dialogu Cywilizacji, którym kierował Władimir Jakunin, sowiecko-rosyjski agent i przyjaciel Putina, współtwórca Forum Niemiecko-Rosyjskiego. O młodości gen. Hatmuta Baggera, ojca ambasadora Niemiec, wiadomo niewiele. W jednej z lakonicznych notatek pojawia się informacja: „Jako sześciolatek musiał 28 stycznia 1945 roku opuścić Prusy Wschodnie na wędrówkę z matką i młodym bratem”. Zdumiewa brak jakichkolwiek informacji o jego ojcu, a to znaczy, że generał nie chce ujawniać pewnych faktów dotyczących aktywności jego rodziny w III Rzeszy. Bagger, po katastrofie wizerunkowej, wrócił do Berlina w lipcu 2023 roku i został wiceministrem spraw zagranicznych Niemiec.


Pełna mobilizacja na wybory

Szokująca jest ta lista ambasadorów, z których tak wielu miało mocne powiązania z niemieckimi służbami. Gdy po tej czarnej serii pojawił się 29 września 2023 roku w Warszawie Viktor Elbling, który urodził się w 1959 roku w Karaczi w Pakistanie, wydawało się, że jest to oznaka odrobiny rozsądku w Berlinie. Ale swoisty kosmopolityzm Elblinga, fakt, iż jego matka jest Włoszką, nie zmienia jego niemieckiego kodu kulturowego. A także jego powiązań z BND. Od 1993 do 1998 roku był osobistym sekretarzem Klausa Kinkela, który w kluczowym momencie dla Polski, w latach 1978–1982, był szefem BND, gdy Niemcy intensywnie tworzyli swoją agenturę w Polsce. Elbling był też najbardziej zaufanym człowiekiem Kinkela, nieukrywającego swych sympatii do Rosji. Potem przez dwa lata był zastępcą szefa gabinetu Joschki Fischera (Fischer zasłynął skandalicznym wystąpieniem w 2000 roku, podczas którego zaprezentował koncepcję silnej Europy pod niemieckim sztandarem w stylu, który dziś Scholz realizuje).

Elbing to dobry i skuteczny nadzorca Tuska.






Szokująca lista ambasadorów. Grochmalski o niemieckich nadzorcach Polski | Niezalezna.pl




26 października 2011:





środa, 20 grudnia 2023

Zdruzgotana historia Rumunii

 


Rumunia:



"Uczniowie dwunastej klasy mają podręcznik, w którym jest napisane "Historia", a wewnątrz, podobnie jak w rzeźni, historia Rumunów jest cięta na wielkie tematy, zrozumiałe dla człowieka, który zna historię Rumunów, ale nie takiego, który musi się jej uczyć, ponieważ zasada chronologii została zniesiona."



dokładnie tak dokonuje się fałszerstw w wikipedii !!

wbrew chronologii

to jest systemowe działanie obcych służb!



patrzcie na to, bo to jest coś, co i u nas będzie wprowadzane - jeśli już nie jest....





przedruk
tłumaczenie automatyczne




Historia, śmieszna dyscyplina i brak zainteresowania kulturą i rozwojem przyszłych pokoleń



Prosta informacja: Trackowie-Geto-Dakowie zniknęli z podręcznika historii! O Burebiście, Decebalu itd. – ani słowa!




I wszyscy władcy połączyli się w jedną lekcję!

Zdruzgotana historia Rumunii, sygnał alarmowy!



Historia jest pierwszą księgą narodu. Ale widzi swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. "Naród bez historii jest nadal ludem barbarzyńskim i biada temu ludowi, który utracił swoją religię pamiątek" – powiedział pierwszy przedstawiciel współczesnego historyka, Nicolae Bălcescu.

Dziś, kiedy historia powinna była stać się dyscypliną przyczyniającą się do rozwoju kultury ogólnej młodzieży i do poznania wartości narodowych, stała się raczej dyscypliną szyderczą i pozbawioną zainteresowania kulturą i rozwojem przyszłych pokoleń.

Nie znać swojej historii oznacza, jak już powiedziano, nie znać swoich rodziców i przodków, swoich i całego narodu, nie korzystać lub nie być godnym korzystać z dziedzictwa, które ci pozostawili, z duszą rodzica.

Czyja historia?

Aby zniszczyć naród i podporządkować go sobie, wystarczy się go wyprzeć, zniszczyć jego mity, tradycje, historię i wierzenia. W ten sposób naród bez tożsamości staje się plewami uniwersytetu. Historia narodowa, niestety, stała się głównym celem oczerniania lub eliminowania ze świadomości Rumunów. Pierwsze kroki zostały podjęte w 2007 roku, kiedy historia jest akceptowana jako przedmiot "matury narodowej" tylko na lekcjach humanistycznych, a podręcznik do dwunastej klasy nie nazywa się już "Historia Rumunów", ale po prostu "Historia".

Kto wstydzi się historii Rumunów? Uczniowie dwunastej klasy mają podręcznik, w którym jest napisane "Historia", a wewnątrz, podobnie jak w rzeźni, historia Rumunów jest cięta na wielkie tematy, zrozumiałe dla człowieka, który zna historię Rumunów, ale nie takiego, który musi się jej uczyć, ponieważ zasada chronologii została zniesiona.

Dlaczego wycięli słowo "Rumuni" z tytułu podręcznika? Na to pytanie historyk i akademik Dinu C. Giurescu dokonuje dość uczciwej i jasnej analizy: "Stracić tożsamość narodową Rumunów. Mówię to z całą powagą, z pełną odpowiedzialnością: kilka podobnych czynów zmierza do tego celu. Niech młodzież nie ma już świadomości przynależności do narodu. Niech to będzie taka młodzież, euroatlantycka, skupiona na wartościach takich jak centra handlowe, wakacje, podróże, najświeższe wiadomości, wibracje radiowe itp."

Dr hab. Ioan Scurtu, prof. historii w rozdziale "Wnioski" książki "Rewolucja rumuńska 1989 roku w kontekście międzynarodowym" stwierdza następujący fakt: "W podręcznikach do historii brakuje ważnych tematów, takich jak etnogeneza Rumunów, a istotne momenty, takie jak walka w obronie bytu narodowego lub ruchy społeczne, są zminimalizowane".

Panowie "specjaliści" z komisji edukacji parlamentu i ministerstwa, wydaje się, że dla was opinia dwóch "świętych potworów", które pisały naszą historię, zarówno w podręcznikach szkolnych, jak i w specjalistycznych książkach, i które wydobyły na światło dzienne historię narodu rumuńskiego, ta opinia nie ma znaczenia.

Nasz nieżyjący już historyk Florin Constantiniu, w wywiadzie udzielonym dziennikarzowi Victorowi Roncei, stwierdza to samo: "Patrzyłem na podręcznik historii, przedwojenne wydanie Giurescu z 1939 roku, i patrzyłem na to, jak poważnie uczy się historii. Powiedz mi, jak to się stało, że od tamtej pory nie uważano, że jest za dużo tematu, że uczeń nie może przełknąć tyle materiału. Teraz, kiedy spojrzysz na te podręczniki, mają 140 stron ze schematami i dużymi zdjęciami. Pracowałem też nad podręcznikiem i, może tak nie sądzisz, żadna lekcja nie powinna przekraczać 2 stron, nie powinna przekraczać 2 stron.

Podręczniki do historii?

W 2007 roku, na mocy zarządzenia Ministra Edukacji, podręczniki do historii alternatywnej dla dwunastej klasy zostały powiększone o siedem. Szkoły wybierają te, które wydają im się bardziej dostępne, w zależności od różnych kontekstów. Podręczniki dla dwunastej klasy zawierają obecnie 5 ogólnych tematów uważanych za definiujące dla 17-18 latka w zrozumieniu przeszłości kraju, a mianowicie: I Narody i przestrzenie historyczne, II Ludzie, społeczeństwo i świat idei, III Państwo i polityka, IV Stosunki międzynarodowe, V Religia i życie religijne.

5 rozdziałów podzielonych jest na podpunkty, każdy z dokładnym tytułem, któremu towarzyszą studia przypadków. Pozbawione zasady chronologicznej, a jednocześnie nadmiernie jej brakuje, podręczniki przedstawiają historię jako ciąg faktów i zdarzeń, bardzo często nie respektując zasady przyczynowości zdarzeń. W ten sposób uczniowie w najlepszym razie zapamiętują i często dość szybko zapominają. Na egzaminie, na którym historia jest przedmiotem fakultatywnym, kandydat przechodzi na przedmioty alternatywne (biologia, geografia itp.).

Czy przedstawienie 5 głównych rozdziałów pomaga, czy nie w przyjmowaniu i zrozumieniu informacji? Na przykład rozdział III zaczyna się od "Lokalnych autonomii i instytucji centralnych w przestrzeni rumuńskiej (IX-XVIII wiek)", a kończy na "Powojennej Rumunii. Stalinizm, narodowy komunizm. Budowa demokracji grudniowej». Rozdział IV rozpoczyna się od "Stosunków międzynarodowych w przestrzeni rumuńskiej w średniowieczu" i przechodzi do "Traktatu warszawskiego a Unii Europejskiej", a ostatni rozdział zaczyna się ponownie w średniowieczu ("Kościół i szkoła") i kończy się na "Rumunii i tolerancji religijnej w XX wieku".

Warto zastanowić się, czy odbiór i zrozumienie są łatwiejsze i bardziej wszechstronne, gdy uczniowie przechodzą przez każdy rozdział od średniowiecza do roku 2000, czy też temat byłby przedstawiany na dużych etapach chronologicznych, z których każdy ma swoją własną charakterystykę i powiązania z epoką. Cóż, sytuacja jest zupełnie inna. Nauczyciele są zmuszeni przez tę mieszaninę połączonych rozdziałów do uciekania się do chronologicznych i naturalnych ram i nagle sytuacja chronologiczna rozdziałów zmienia się radykalnie.

Rozdział I rozpoczyna się od "Rzymskości Rumunów w oczach historyków", rozdział II "Autonomie lokalne i instytucje centralne w przestrzeni rumuńskiej (IX-XVIII wiek)", rozdział III "Rumuńska przestrzeń między dyplomacją a konfliktem w średniowieczu i u zarania nowożytności", rozdział IV "Nowoczesne państwo rumuńskie: od projektu politycznego do osiągnięcia Wielkiej Rumunii (XVIII-XX wiek)", Rozdział V "Konstytucje Rumunii", Rozdział VI "Rumunia i koncert europejski: od "kryzysu wschodniego" do wielkich sojuszy XX wieku", rozdział VII "Wiek XX – między demokracją a totalitaryzmem. Ideologie i praktyki polityczne w Rumunii i Europie», Rozdział VIII «Powojenna Rumunia. Stalinizm, komunizm narodowy i dysydenci antykomunistyczni. Budowa demokracji grudniowej».

Co stanie się z uczniami, których nauczyciele nie zwracają już uwagi na nauczanie, wyjaśnianie i którzy opuszczają lekcje historii? Odpowiedź jest jasna. Uczniowie muszą wybrać inny przedmiot do egzaminu lub, jeśli jest to obowiązkowe na egzaminie, muszą uciekać się do zajęć medytacyjnych z innymi nauczycielami, którzy szanują ich dyscyplinę i zawód i którzy zdają sobie sprawę z ogromnej odpowiedzialności, jaką ma nauczyciel w przeznaczeniu i istotnych momentach życia uczniów.

Inną opcją byłoby przejrzenie podręcznika, co utrudnia i zamazuje uczniowi wizję tła historycznego. To sprawia, że treść jest monotonna i nieciekawa, a w najlepszym razie uczniowie często zapamiętują i dość szybko zapominają. W takich sytuacjach, ilu studentów nadal wybiera Wydział Historyczny? W dużej mierze tylko ci, którzy mają niską średnią lub ci, którzy nie weszli w pożądane opcje. Na wydziałach historii w Rumunii jest też powiedzenie na pytanie: ,,- Dlaczego wybrałeś historię?" – mieć wydział.

Geto-Dacy, usunięci z podręczników

Jeśli trudność w dokonaniu analizy pojęć zawartych w książce i ich zrozumieniu jest wielka, na poparcie tej trudności dodaje się nadmiernie brakujące informacje. Tak więc w głównym podręczniku historii naszej edukacji przeduniwersyteckiej brakuje rozdziałów starożytności i starożytności o Dakach. Po prostu dla nich, dla autorów, dla rządu, który za pośrednictwem odpowiedniego ministerstwa całkowicie usunął wszelkie informacje o naszych prawdziwych przodkach, Trakach-Geto-Dakach.

Historyk i profesor nadzwyczajny dr Gheorghe Iscru wielokrotnie sygnalizował, zarówno poprzez publikowane artykuły, książki, konferencje naukowe, ale także poprzez listy adresowane do prezydenta i ministerstwa o antynarodowej polityce w podręcznikach szkolnych. Pan Iscru wyraża swój smutek i oburzenie wraz z innymi wyżej wymienionymi historykami: "Samo odpowiednie ministerstwo, zgodnie z «wyższymi sugestiami» z »alternatyw« najważniejszego podręcznika edukacji przeduniwersyteckiej (dwunasta klasa), «koordynowane» przez tytuły uniwersyteckie, «podręczniki alternatywne» wydane w «referencyjnym» roku 2007 – roku, w którym «dygnitarze» narodu oddali nam suwerenność narodową swoją władzą! Ministerstwo po prostu usunęło historię naszych prawdziwych przodków.

Tak, aby uczniowie, ale także ich wychowawcy – nauczyciele, rodzice, dziadkowie, starsi bracia i siostry, przyjaciele i znajomi – a także każda osoba, która chce poznać "coś" historii, dowiedzieli się odtąd, że urodziliśmy się po 106 roku, jako młody i szlachetny naród rzymski. Bezpośrednio lub pośrednio zmniejszyła się liczba godzin dydaktycznych z historii w szkołach przeduniwersyteckich, przyznając zamiast tego w gimnazjum zajęcia z fakultatywnych przedmiotów historycznych, z inspiracji nauczyciela, tak jak na uniwersytecie.

Osobowości i wydarzenia zostały zredukowane na stronie podręcznika do kilku "zrekompensowanych" linijek, z 1-2 i nawet większą liczbą obrazów. Stalinowska wizja narodu i państwa narodowego została utrzymana, a bluźnierstwo oskarżania o nacjonalizm było jeszcze bardziej podsycane". Wygląda na to, że pan Iscru w dość podeszłym wieku, kiedy mógł spokojnie spędzić starość, walczy z wiatrakami, ponieważ na niezliczone listy i oficjalne pytania nikt nie był na tyle uprzejmy, aby udzielić mu odpowiedzi.

Polityka rządu poprzez odpowiednie ministerstwo poszła już za daleko, po prostu odcięła korzenie prawdziwej historii narodu rumuńskiego. Jeśli w podręcznikach z 2000 roku mamy rozdział zatytułowany «Cywilizacja Geto-Daków» z cytatami ze źródeł starożytnych historyków (Herodot, Strabon, Kasjusz Dion, Jordanes), z którego dowiadujemy się elementarnych rzeczy: Dakowie i Getowie są z tego samego rodu i mówią tym samym językiem, ale dowiadujemy się też o ich bajecznej wiedzy z zakresu astronomii, medycyny, filozofii, logiki.

Na przykład o Decebale Kasjusz Dion pisał, że "był zręczny w planach wojennych i zręczny w ich realizacji, umiał wybrać okazję do zaatakowania wroga i wycofać się w porę, zręczny w zastawianiu sideł, dzielny w bitwie, wiedząc, jak umiejętnie wykorzystać zwycięstwo i dobrze uniknąć porażki".

Jordanes w «Getica» pisze o wiedzy naukowej Geto-Daków: "[...] Decenajos kształcił ich w prawie wszystkich gałęziach filozofii. Uczył ich etyki, oduczając ich barbarzyńskich obyczajów, uczył ich nauk fizycznych, zmuszał do życia zgodnie z prawami natury; [...] nauczył ich logiki, czyniąc ich lepszymi umysłami od innych narodów; Dając im praktyczny przykład, zachęcał ich, by spędzali życie na dobrych uczynkach; Przedstawiając im teorię dwunastu znaków zodiaku, pokazał im bieg planet i wszystkie tajemnice astronomiczne, jak orbita księżyca wzrasta i maleje, jak ognisty glob słoneczny przekracza miarę kuli ziemskiej, i ujawnił im, pod jaką nazwą i pod jakimi znakami trzysta czterdzieści sześć gwiazd przechodzi w swej szybkiej drodze ze wschodu na zachód, aby zbliżyć się lub odlecieć od bieguna niebieskiego. Zobaczcie, jak wielka to przyjemność, że ludzie zbyt dzielni, by oddawać się doktrynom filozoficznym, kiedy po bitwach mają mało wolnego czasu".

W 4 podręcznikach (2 wydawnictwa Korynt, Dydaktyka i Pedagogika, Korwin) nie znajdujemy absolutnie nic o tym, kim był Trajan, Decebal, Deceneusz, bóg Zalmoxis, jakie były wojny dacko-rzymskie z lat 101-102 i 105-106, jakie były przyczyny wojen, jakie części zajmował i administrował Trajan z Dacji, ogromne bogactwa zabrane przez Rzymian z Dacji (165 000 kg złota i 331 000 kg srebra).

Cucuteni, Hamangia, Gumelnita, Turdas-Vinca

Jeśli chodzi o prehistoryczne kultury z neolitu i epoki brązu, które są unikalne w Europie z imponującą ceramiką i wiekiem (Cucuteni, Hamangia, Gumelnita, Turdas-Vinca), to w oczach nowych pokoleń młodych ludzi praktycznie nie istnieją.

The New York Times, najbardziej prestiżowa gazeta w Stanach Zjednoczonych Ameryki, opublikował 30 listopada 2009 roku w dziale "Science" artykuł o wystawie zorganizowanej przez Institute for the Study of the Ancient World na Uniwersytecie Nowojorskim. Na wystawie znalazły się eksponaty o nieocenionej wartości, należące do kultury Cucuteni. Amerykanie są dumni z tego, że taka kultura istnieje w Europie i Rumunii.

Paradoksalnie usuwamy ją z podręczników szkolnych, aby nasi uczniowie nie wiedzieli, że na tym terenie istniały unikalne starożytne kultury i ciągłość zamieszkiwania przez tysiące lat. "Mówimy o narodzie, który poprzez swoich przodków ma swoje korzenie czterokrotnie tysiącletnie, to jest duma i to jest nasza siła" – mówił Nicolae Iorga w ubiegłym wieku.

Potęga i duma, które teraz leżą w ignorancji naszych uczniów i studentów, którzy dowiadują się, że są "Rzymianami", potomkami Rzymu, zgodnie z "etykietowaniem" przez niektórych bizantyjskich historyków i cesarzy na przestrzeni wieków w pierwszym rozdziale zatytułowanym "Rzymskość Rumunów w wizji historyków".

Autor: G-ral Cristian Marian Gomoi