Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą geneza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą geneza. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 kwietnia 2020

Apple Windows Linux



robota
wrota
granica




"Żeby zrozumieć w jaki sposób doszło do powstania jednego z najbardziej rozpoznawalnych logotypów na świecie, trzeba w pierwszej kolejności  zapoznać się z momentem powstania firmy.  Osób, które są ojcami tego sukcesu nie trzeba za bardzo przedstawiać. To właśnie w latach 70 Steve Jobs i Steve Wozniak założyli firmę Apple Computers. Teorii, które opisują powstanie firmy i jej nazwy jest kilka, jednak trzeba pamiętać, że najważniejsza i najbardziej wiarygodna jest zawsze opowieść z pierwszej ręki. Steve Wozniak opisał ten moment w swojej książce noszącej tytuł „Apple Confidential 2.0: The Definitive History of the World’s Most Colorful Company”. Mowa dokładnie o momencie, kiedy ojcowie sukcesu firmy Apple   jadą autostradą 85 między Palo Alto i Los Altos. Sytuacja wygląda tak, że nasi bohaterowie rozmawiają w trakcie tej podróży i Steve Jobs  oznajmia, że wymyślił świetną nazwę, którą jest Apple Computer. Autor książki – Steve Wozniak – sam przyznaje w tym fragmencie, że nie do końca wiedział skąd wzięła się nazwa. Domniemywał, że  pomysł zrodził się ze skojarzenia z Apple Records, ponieważ Jobs lubił muzykę i był fanem „The Beatles”. Steve Wozniak pisze w swojej książce, że obydwoje trudzili się jeszcze przez dziesięć minut nad inną nazwą, która będzie brzmiała bardziej technicznie, ale  Executek oraz Matrix Electronics nie brzmiały tak dobrze jak Apple Computer. Tak naprawdę autor przyznaje, że nie miał bladego pojęcia, skąd wziął się pomysł  na taką nazwę ich firmy.
Co tak naprawdę skłoniło Jobs’a  do nazwy Apple Computer?
Dzięki książce Waltera Isaacson’a, twórcy biografii Steva’a Jobsa, możemy dowiedzieć się więcej odnośnie tego, co  sprawiło, że powstała nazwa Apple Computer. Okazuje się, że Steve Jobs był w tamtym okresie na diecie owocowej i bardzo dużo czasu spędzał na farmach jabłoni. Według niego brzmiało to zabawnie. Było inspirujące i przystępne. Jak twierdził Jobs, słowo apple  łagodzi brzmienie słowa computer. Ponadto, myślał on też o konkurowaniu ze znanym wszystkim Atari, dzięki słowu apple firma miała być w książce telefonicznej przed konkurentem. Ponadto Steve Jobs cały czas chciał, by jego  produkt był kojarzony z czymś przyjemnym. Chodziło mu, po prostu, o prostotę.
Jak to się stało, że logo Apple jest nadgryzione?  
Sama firma nigdy nie zasugerowała żadnej historii, która opisywała by powstanie jej znaku. Trzeba przyznać, że jest to bardzo przemyślany wybór z punktu marketingowego, ponieważ to zmusza do działania, do myślenia i poznania  marki w znaczniejszym stopniu. Teorii było mnóstwo, od biblijnych  nawiązań, przez zdefiniowanie nadgryzionego jabłka jako symbol wiedzy, aż po przypuszczenie, że jest to oddanie hołdu Alanowi Turingow, który zaprojektował jeden z pierwszych komputerów elektronicznych i popełnił samobójstwo jedząc jabłko nasączone cyjankiem.  Tak naprawdę był to zbieg okoliczności w bardzo podobnie brzmiących słowach  byte i bite. Gdzie pierwsze oznacza kęs a drugie jednostkę pamięci komputerowej. Jako ciekawostkę można dodać, że pierwsze logo było zupełnie inne, zaprojektował je Ronald Wayna, trzeci założyciel Apple i przedstawiało ono Isaaca Newtona. Początkowo nadgryzione jabłko było kolorowe, ale w 1997 Jobs podjął decyzję o zmianie na jednokolorowe logo. "


środa, 13 listopada 2019

Zakazana planeta


Pierwsza superprodukcja z gatunku S-F, wyprodukowana w wytwórni MGM. Na odległą planetę Altair zostaje wysłana z Ziemi ekspedycja, która ma wyjaśnić brak jakichkolwiek sygnałów życia oraz odnaleźć zaginiony statek "Bellerofont" wraz z załogą. Po przybyciu na planetę załoga ustala, że wszyscy członkowie "Bellerofonta" nie żyją - z wyjątkiem dwojga ludzi, doktora Morbiusa i jego córki. Przez lata doktor stworzył sobie na tej planecie prywatny raj, którego strzegł wysoce zaawansowany technologicznie robot Robby. Doktor oznajmia komandorowi Adamsowi, że nie chce być ratowany ani zabierany na Ziemię. Odkrył on, że na tej planecie dawniej żyła wysoko rozwinięta rasa Krelli.


Wykorzystał on pozostałości po ich technologii, aby podwoić możliwości swojego umysłu i posiadł możliwość stworzenia nowego świata według własnych wyobrażeń.


Do niego więc należał Raj.








Bellerofont (także Bellerofon, Bellerofontes, gr. Βελλεροφόντης Bellerophóntēs, łac. Bellerophon)[1] – w mitologii greckiej heros, królewicz koryncki; bohater Iliady Homera.

Uchodził za syna Posejdona i Eurynome (Eurymeda)[2]. Jego „ludzkim” ojcem był król Glaukos[2], syn Syzyfa. Bawiąc się łukiem ojca zabił przypadkowo brata, za co został wygnany z dworu. Schronienie znalazł u króla Projtosa. Jego żona, Steneboja (Anateja), zakochała się w Bellerofoncie, ale ten nie odwzajemnił uczucia, za co oskarżyła go o zaloty do niej (motyw żony Putyfara). Król Projtos, nie chcąc naruszyć praw gościnności, wysłał Bellerofonta z listem do swego teścia, Jobatesa, króla Licji, by ten kazał zabić młodzieńca (stąd powiedzenie „list Bellerofonta”, łac. Bellerophontis litterae). Jobates wysłał Bellerofonta, aby zabił Chimerę, co ostatecznie mu się udało dzięki pomocy Pegaza[3], cudownego skrzydlatego rumaka, który wyskoczył z brzucha gorgony Meduzy, gdy Perseusz uciął jej głowę. Bellerofont zdołał okiełznać Pegaza. Wysłany na wojnę z Amazonkami powrócił z niej w triumfie, zabijając też po drodze atakujących z zasadzki zabójców. W nagrodę Jobates dał Bellerofontowi za żonę swoją córkę Filonoe, z którą miał troje dzieci: Isandrosa, Hippolochosa (ojca Glaukosa, który pod Troją zamienił zbroje z Diomedesem) i Laodamię (matkę Sarpendona). Z czasem utracił łaskę bogów z powodu pychy i został przez Zeusa strącony na ziemię, gdy próbował dostać się na Olimp na Pegazie; ślepy i chromy błąkał się później samotnie aż do śmierci.



Źródłem problemów bohatera, na co wskazuje jego imię, było popełnione przez niego zabójstwo (Bellerofont – „Zabójca Bellerosa”).




Hurysa (arab. حورية ḥūriyya – wolna, ta co ma czarne oczy) – według religii muzułmańskich to wiecznie młode i piękne dziewice w raju stanowiące jedną z nagród dla zbawionych wiernych. Atrakcyjność hurys opisuje Koran[1]:
A tych, którzy uwierzyli i czynili dobro, wprowadzimy do Ogrodów; gdzie w dole płyną strumyki. Będą oni tam przebywać na wieki, nieśmiertelni. Będą tam mieli małżonki bez skazy. I wprowadzimy ich do cienia cienistego. (4:57)
Według hadisów hurysy, kobiety idealne, mają po 33 lata[potrzebny przypis], są duchowo i cieleśnie nieskazitelne (czyste jak perły ukryte), są personifikacją dobrych uczynków z wypisanym na piersi imieniem Allaha. Są wiecznie piękne i młode, mogą odnawiać swoje dziewictwo. Każdy muzułmanin w ogrodzie Dżannah może mieć do 72 hurys i zależnie od jego woli będą one (lub nie będą) rodzić dzieci, osiągające pełną dojrzałość w ciągu godziny. Często uważane w literaturze islamu za alegorię mistycznych uniesień, rozumu i przymiotów Boga.


Christoph Luxemburg, badacz Koranu, wysunął tezę, że legenda o hurysach wzięła się z błędnego zrozumienia słowa hur, które przetłumaczono z arabskiego jako hurysy, podczas gdy po syriacku oznacza to białe rodzynki[2].




Dżanna (arab. جنة, dosł. "ogród") – w islamie termin odnoszący się do raju. Według Koranu dostanie się tam po śmierci jest nagrodą za dobre czyny i wiarę. Koran szczegółowo opisuje warunki zbawienia. Są nimi wiara w Boga (5:69), modlitwa (5:12) i dobre czyny (4:124).

Koran definiuje raj jako "wieczny dom" (29:64), "dom pokoju" (10:25), "ogród rozkoszy" (5:65) i "zgromadzenie prawych" (54:55). Szczegóły życia wiecznego opisują hadisy. Opiekunem Dżanny jest anioł Ridwan. Odległość między dwiema bramami raju jest równa odległości z Mekki do Basry. W raju są domy z pereł i drzewa o pniach ze złota. Mieszkańcy raju nigdy nie śpią – Mahomet powiedział, że sen jest siostrą śmierci. Na mężczyzn czekają w raju doskonałe małżonki – hurysy. Kobiety zostaną z mężami, których miały na Ziemi. Kobietom niezamężnym Allah da męża, z którego będą zadowolone [1].


Wyjątkowo atrakcyjne kobiety mające rzekomo czekać w islamskim „raju” nie są przewidziane dla każdego muzułmanina. „Hurysę dostanie dopiero, gdy zabije chrześcijanina, żyda, czy apostatę” - napisała na Facebooku, znana z antyislamskich przekonań, szefowa fundacji Estera sprowadzającej do Polski chrześcijan z Bliskiego Wschodu, Miriam Shaded.


„Hurysy gwarantowane tylko za dżihad. Ponad 169 wersów w Koranie nawołujących do mordu na niewiernych. (...) Każda osoba, która określa siebie, jako wyznawcę danej religii, jest - lub chce być - reprezentantem wartości z nią związanych. Jeżeli ktoś mówi, że jest muzułmaninem, tzn. że wierzy w słuszność tego, co jest zapisane w Koranie, a więc jest naśladowcą Mahometa” - zaczęła swoją facebookową wypowiedź Miriam Shaded.





Raczej chodziło o to, że one są w Raju, więc zdobywając - obalając Raj.... taka nagroda.

Cukierek albo psikus.






Mabus
Morbius
Mabuse







https://www.filmweb.pl/film/Zakazana+planeta-1956-33323
https://pl.wikipedia.org/wiki/Hurysa
https://pl.wikipedia.org/wiki/D%C5%BCanna
https://www.pch24.pl/islamska-obietnica-dziewic-w-raju-skierowana-jest-do-mordercow-niewiernych---zauwaza-miriam-shaded,40492,i.html









niedziela, 26 marca 2017

Jak Maryja z Nazaretu dała flagę Unii Europejskiej


Marcin Dobrowolski 

wczoraj, 25-03-2017, 00:00



"Potem wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu." Fragment Apokalipsy św. Jana z Nowego Testamentu stał się inspiracją dla projektanta flagi europejskiej. Źródło natchnienia wyjawił jednak dopiero na łożu śmierci.
Już w latach 20. XX wieku pojawiły się pierwsze koncepcje sztandaru symbolizującego ruch paneuropejski. Przedstawiał on na błękitnym tle kulę słoneczną z czerwonym krzyżem. Projekt ten został uznany na oficjalną flagę Międzynarodowej Unii Paneuropejskiej. Drugim projektem była zielona litera "E" na białym tle wprowadzona Kongresem europejskim w Hadze w 1948 r. Żadna z nich nie została zaakceptowana przez przedstawicieli Rady Europy, organizacji powstałej w 1949 r. Powołany w 1950 r. specjalny komitet Rady Europy miał przyjąć flagę organizacji. Zgłoszono ponad 100...
 
 
 ciąg dalszy sprwwdzić
https://www.pb.pl/skad-sie-wziela-europejska-flaga-813572?utm_source=facebook.com&utm_medium=sm&utm_campaign=socialfb

piątek, 21 października 2016

Germania i Germanie - pojęcia dawne i współczesne



Adrian Leszczyński 27 sierpnia 2014

Germania i Germanie - pojęcia dawne i współczesne

"Sclavania igitur, amplissima Germaniae provintia, a Winulis incolitur, qui olim dicti sum Wandali; decies maior esse fertur nostra Saxonia, presertim si Boemiam et eos, qui trans Oddaram sunt, Polanos, quaia nec habitu nec lingua discrepant, in partem adiecreris Sclavaniae". [1]
Powyższy cytat to oryginalne słowa Adama z Bremy, niemieckiego kronikarza i geografa, żyjącego i piszącego w XI w., opisujące kraj Słowian. Oto polskie tłumaczenie tego tekstu:
"Słowiańszczyzna, największa z krain Germanii, zamieszkana jest przez Winuli, których wcześniej nazywano Wandalami. Podobno jest ona większa niż nasza Saksonia, zwłaszcza jeśli zaliczyć do niej Czechów i Polan po drugiej stronie Odry, którzy nie różnią się ani językiem ani obyczajem".
Pierwsze, co nasuwa się po przeczytaniu tych słów, to zaliczanie „Słowiańszczyzny” do „Germanii”. Zatem Słowiańszczyzna to według kronikarza część Germanii. Dla ludzi żyjących współcześnie jest to rzecz kompletnie niezrozumiała i nielogiczna. Logiczna stać się ona może wówczas, gdy uzmysłowi się, że ówczesne znaczenie „Germanii” mocno różniło się od znaczenia współczesnego. Dziś Germania w węższym tego słowa znaczeniu to synonim Niemiec. Na przykład angielska nazwa Niemiec to „Germany”. Szersze znaczenie w zasadzie nie jest używane, choć można by je utożsamiać z państwami germańskojęzycznymi, takimi jak: Dania, Holandia, Islandia, Niemcy, Norwegia, Szwecja, Wielka Brytania (a ściślej sama Anglia). Tym samym „Germanie” to ludność mówiąca którymś ze współczesnych języków germańskich. [2] Dlatego dziś wyraz „Germanie” kojarzony jest etnicznie, a ściślej mówiąc językowo i definiuje on ludzi „mówiących językiem uznanym współcześnie za któryś z języków germańskich” (podkreślam tu słowo „współcześnie”). [3] Dawniej jednak Germania traktowana była jako pojęcie geograficzne. Starożytni Rzymianie „Germanią” nazywali obszar między Renem, Dunajem, a Wisłą, a w zasadzie również ziemie leżące za Wisłą. 

Rzymski historyk Publiusz Korneliusz Tacyt pisał około roku 98, na początku swojego wielkiego dzieła pt. „Germania”, takie oto słowa:



1. Germania jako całość oddzielona jest od Galów, Retów i Pannonów rzekami Renem i Dunajem, od Sarmatów i Daków - wzajemnym strachem bądź górami. Resztę otacza Ocean, obejmujący szerokie półwyspy i niezmierzone przestrzenie wysp: poznano tam niedawno pewne ludy i królów, ujawnionych dzięki wojnie. Ren, biorąc początek wśród niedostępnych i stromych szczytów Alp Retyckich, po nieznacznym skręcie na zachód miesza się z północnym Oceanem. Dunaj, wypływając z łagodnie i miękko wznoszącego się pasma gór Abnoby, dociera do wielu ludów, aż wreszcie sześcioma odnogami wpada do Morza Pontyjskiego; siódme ujście pochłaniają bagna.” [4]




Zatem ziemie Germanii sięgały do „Sarmatów i Daków”. Jak wiadomo z innych źródeł, Sarmaci zamieszkiwali stepy nad Morzem Czarnym, a więc obszar obecnej Ukrainy, zaś Dakowie obszar obecnej Rumunii – stąd nazwa rzymskiej prowincji „Dacja” (łac. Dacia). Wynika z tego, iż cały obszar współczesnej Polski zaliczany był przez starożytnych Rzymian do „Germanii”. Mylą się jednak ci, którzy wbrew jasnym opisom kronikarzy, uważają ówczesne ludy żyjące w „Germanii” za ludność wyłącznie „germańskojęzyczną” we współczesnym znaczeniu tego słowa. Już wspomniany Tacyt pisał, że plemiona zamieszkujące Germanię dzielą się między sobą na mniejsze grupy, różnią od siebie wzajemnie, a nawet mówią różnymi językami. Tacyt dzielił Germanów na trzy główne grupy, lecz wspominał też o innych:

„2. ...najbliżsi Oceanu mają zwać się Ingewonami, mieszkający w środku - Herminonami, pozostali - Istewonami. Niektórzy - opowieść o zamierzchłych czasach dopuszcza wszak swobodę - zapewniają, że więcej było boskich potomków i liczniejsze nazwy plemion: Marsowie, Gambrywiowie, Swebowie, Wandyliowie, oraz że są to imiona prawdziwe i starożytne...”
Inny rzymski historyk, Pliniusz Starszy, dzielił Germanów na pięć „ras”:
„Istnieje pięć ras Germanów: Wandalowie, w skład których wchodzą Burgundowie, Warinowie, Karynowie i Gutonowie. Ingewoni tworzą drugą rasę, w ich skład wchodzą Cymbrowie, Teutonowie i plemiona Chauków. Trzecia rasa to Istewonowie znad Renu [...]. Natomiast czwartą rasę tworzą Hermionowie mieszkający wewnątrz lądu i obejmują oni Swebów, Hermundurów, Chattów i Cherusków. Piątą rasą są Peucynowie, zwani także Bastarnami, sąsiadujący z Dakami.” [5]
Tacyt opisuje różnorodność Swebów:
„38. Teraz wypada powiedzieć o Swebach, a nie jeden to lud, jak Chattowie czy Tenkterowie. Zajmują bowiem większą część Germanii, podzieleni na plemiona i związki, chociaż w całości zwą się Swebami...”
Tacyt wspomina także o plemionach, które choć zamieszkują Germanię, Germanami nie są, gdyż mówią językiem celtyckim (galijskim) lub panońskim:
„43. Na tyłach Markomanów i Kwadów mieszkają Marsygnowie, Kotynowie, Osowie i Burowie. Spośród nich Marsygnowie i Burowie językiem i kulturą przypominają Swebów. Język celtycki u Kotynów, panoński u Osów, a również to, że godzą się na składanie trybutów, dowodzi, że nie są oni Germanami...”
Według autora również „składanie trybutu” wyklucza dane plemię z kręgu Germanów. Zatem nie tylko język decydował o przynależności danego plemienia do Germanów, lecz nawet tak kuriozalne sprawy, jak składanie lub nieskładanie trybutu. Tym samym w innym miejscu Tacyt zalicza do Germanów Estiów, którzy choć mówią językiem bliskim „brytańskiemu” (celtyckiemu z Brytanii?), zwyczaje i strój mają „swebskie”. Zatem w tym przypadku powodem zaliczenia tego ludu do Germanów nie jest język, lecz „zwyczaje i obiór”:
„45. ...Zatem na prawym brzegu Morze Swebskie obmywa siedziby ludów Estiów, którzy mają zwyczaje i strój jak u Swebów, język zbliżony do brytańskiego. Czczą Matkę Bogów. Jako oznakę tych wierzeń noszą na sobie coś w kształcie dzika, co niczym broń czyni czciciela bogini bezpiecznym nawet pośród wrogów, chroniąc go przed wszelkim niebezpieczeństwem. Rzadko czynią użytek z żelaza, częściej z kijów. Zboża i inne płody uprawiają - jak na niedbałych zazwyczaj Germanów - cierpliwie...”
Co do innych plemion autor ma wątpliwości, czy zaliczyć ich do Germanów, czy do Sarmatów. W końcu decyduje się na zaliczenia ich do Germanów ze względu na „osiadły tryb życia” i na to, że „wojują pieszo”. Te kwalifikacje również nie mają nic wspólnego z etnicznością ani z językiem używanym przez te plemiona. Oznacza to, iż przynależność do Germanów wcale nie musiała się wiązać z używaniem języka, zaliczanego dziś do grupy języków germańskich. Oto cytat:
„46. Tu koniec Swebii. Waham się, czy do Germanów, czy do Sarmatów zaliczyć ludy Peucynów, Wenetów i Fennów, chociaż Peucynowie - niektórzy zwą ich Bastarnami - przypominają Germanów językiem, kulturą oraz typem siedzib i domostw. Wszyscy są u nich niechlujni, a starszyzna gnuśna. Przez mieszane małżeństwa oszpecili się trochę, upodabniając się do Sarmatów. Wenetowie przejęli od nich wiele zwyczajów: gdzie tylko bowiem między Peucynami i Fennami rozciągają się lasy i góry, wszędzie tam włóczą się za rabunkiem. Trzeba ich jednak zaliczyć raczej do Germanów, jako że i domy budują, i tarcze noszą, i szybko przemieszczają się pieszo. Wszystko to jest odmienne od zwyczajów Sarmatów, żyjących na wozie i koniu...”
Po zanalizowaniu powyższych cytatów dawnych pisarzy jasne staje się, że w starożytności i w średniowieczu przynależność do „Germanów” niekoniecznie wiązała się z używaniem języka germańskiego w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Zatem teoretycznie starożytnymi Germanami mogli być np. ówcześni Słowianie, czy jak kto woli – Prasłowianie. Germanii bowiem nie zamieszkiwały tylko ludy germańskojęzyczne, ale i inne. Tym samym jaśniejsze stają się słowa Adama z Bremy zacytowane na początku tego artykułu. Słowiańszczyzna mogła być również częścią Germanii, a średniowieczni Słowianie mogli być uznani za Germanów.
Wszak dawna „Germania” to kraina geograficzna, a nie jednolita kraina etniczno-językowa. Ta geograficzna kraina położona była na wschód od Renu i na północ od Dunaju; od północy ograniczona Morzem Północnym i Bałtyckim, a od wschodu „górami, koczownikami (Sarmatami) oraz Dakami”. Granica wschodnia zdaje się nieco płynna i nieprecyzyjna, ale można ją mniej więcej określić jako granicę współczesnej lub przedwojennej Polski. Dziś termin „Germanie” ma nieco odmienne znaczenie od znaczenia starożytnego. Dziś nieodzownie łączy się on z narodami mówiącymi językami dziś uważanymi za germańskie. Świadomość tej różnicy ma fundamentalne znaczenie dla zrozumienia sensu dawnych opisów Europy Środkowej. Ma ona również znaczenie dla zrozumienia tego, kto żył na ziemiach polskich w tamtych czasach. Wniosek z tego wynikający jest taki, że starożytne oraz średniowieczne plemiona żyjące na ziemiach polskich, opisywane w kronikach, choć często nazywane „Germanami”, wcale nie musiały mówić po germańsku. Mogły one mówić na przykład po słowiańsku. I jak twierdzi Adam z Bremy, mówiły. Wiele wskazuje na to, że plemiona uznane niegdyś za „germańskie” mówiły po słowiańsku nie tylko w średniowieczu, ale i w starożytności. Przemawiają za tym liczne przesłanki, wśród których są także nazwy niektórych plemion z terenu na wschód od Łaby, które zachowały swe nazwy od starożytności po X wiek.



Warto też wspomnieć, że anglojęzyczna Wikipedia również wspomina o różnicach między pojęciem starożytnym a współczesnym w odniesieniu do Germanów. [6] Stwierdza się tam, że niektóre plemiona znad Renu nie mogły pierwotnie mówić językami germańskimi (nie wspomina się jakimi językami mówiły, ale zapewne chodzi o języki celtyckie), a mimo to zalicza się je do Germanów. Natomiast Swebów, którzy mieli mówić językami germańskimi, starożytni często odróżniali lub co najmniej wskazywali na ich wyraźną odmienność od innych Germanów – zapewne tych żyjących między Renem a Łabą. [7] To samo tyczy się dawnych, głównie greckich uczonych, którzy w ogóle nie zauważali Germanów w Europie i dzielili północne ludy barbarzyńskie na Celtów i Scytów, zaliczając np. germańskojęzycznych Gotów do tych drugich, głównie ze względu na ich miejsce zamieszkania we wschodniej, „scytyjskiej” Europie. [8] Natomiast Germanie znad Renu zaliczani byli przez nich do Celtów.



Podsumowując: współczesnych znaczeń nazw „Germania”, „Germanie” i „germański” nie należy utożsamiać ze znaczeniami starożytnymi i średniowiecznymi. Po uświadomieniu sobie tego istotnego faktu łatwiej będzie zrozumieć, że pradawni Wandalowie, Wenedowie czy Swebowie, choć uznani za „Germanów”, w istocie rzeczy niekoniecznie musieli posługiwać się językiem pokrewnym współczesnym językom germańskim.



Adrian Leszczyński
aleszczynski@interia.pl



[1] Adam z Bremy, „Gesta Hammaburgensis ecclesiae pontificum” ( pol. Historia archidiecezji hamburskiej). hbar.phys.msu.ru/gorm/chrons/bremen.htm (łac.)
History of the Archbishops of Hamburg-Bremen (tłum. ang.)

[2] Współczesne języki germańskie to te, które dziś są w użyciu i co do których nie ma wątpliwości, że są „germańskie” w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Języki germańskie wymarłe, zwłaszcza tzw. „wschodniogermańskie”, niekoniecznie były językami germańskimi (poza j. gockim, który niewątpliwie nim był). Istnieją coraz większe wątpliwości czy np. j. wandalski był istotnie językiem germańskim. pl.wikipedia.org/wiki/J%C4%99zyki_germa%C5%84skie
[3] Określenia „współcześnie” oraz „we współczesnym tego słowa znaczeniu” używam w niniejszym artykule przy każdej okazji i z uporem, aby Czytelnik miał świadomość konieczności rozróżnienia znaczenia dawnego od współczesnego.
[4] Publiusz Korneliusz Tacyt, Germania [w:] P. Cornelius Tacitus, Germania, tłum. T. Płóciennik, wstęp, komentarz J. Kolendo, Poznań 2008, s. 62-97.
www.traditio-europae.org/Przeklady/P._Korneliusz_Tacyt_Ksiega_o_pochodzeniu_i_siedzibach_Germanow.html

[5] Tłumaczenie własne na podstawie: en.wikipedia.org/wiki/Germanic_peoples#Classification
[6] en.wikipedia.org/wiki/Germanic_peoples#Linguistics
[7] Osobiście mam wątpliwości jakim językiem mówili Swebowie. Nie zachowały się żadne materiały źródłowe języka tego ludu. Według najnowszych badań genetycznych w odniesieniu do miejsca zamieszkania między Łabą a Odrą, musieli mówić raczej po słowiańsku niż po germańsku. Również wyraźne ich odróżnianie od reszty Germanów, tych żyjących między Renem a Łabą, przez niektórych starożytnych kronikarzy wskazuje na to, że mogli mówić innym niż germańskim językiem.
[8] Starożytni greccy historycy ziemie polskie zaliczali zazwyczaj do Scytii, a potem do Sarmacji. Morze Bałtyckie nazywali Morzem lub Oceanem Scytyjskim lub Sarmackim, zaś Karpaty – Górami Sarmackimi. Najnowsze badania genetyczne wskazują, że nie mylili się oni w ocenie pokrewieństwa etnicznego ludów Europy Środkowo-Wschodniej, gdyż Scytowie i Sarmaci byli blisko spokrewnieni ze współczesnymi Słowianami; są wręcz ich biologicznymi przodkami. Również językowo mieli być sobie bliscy, na co wskazują podobieństwa słów scytyjskich i sarmackich do słowiańskich.



Korekta przez: Radek Ziemic (2014-09-04)

komentarze




1. Naharvales • autor: Wojciech Jóźwiak2014-08-27 09:33:36





Wg tamtej mapy Harper 1849 u mnie mieszkali "Naharvales":



Ponieważ mapę zrobiono na długo zanim zaistniały jakiekolwiek badania archeologiczne, to rozmieszczenie "germańskich" plemion autorzy musieli wy-interpretować z pism starożytnych.
Rzuca się w oczy niemal identyczność tej "Germanii" z późniejszą o pół wieku "Mitteleuropą" niemieckich wyobrażeń geopolityczno-imperialnych. No ale na mapy patrzono te same.

W Wikipedii pod ang. hasłem "Germania" są i inne mapy rozmieszczenia starozytnych Germanów i podobnie robią wrażenie z palca wyssanych. (Btw. ssanie kciuka było starożytna celtycką praktyką wieszczą.) Mapy w ogóle to do siebie mają, że narzucają się jako fakt, a przeważnie więcej niż faktów zawierają zmyśleń i interpolacji.

Wracając na Mazowsze. Mój kawałek, tzn. dorzecze Bzury i Jeziorki, zamieszkiwali jakoby Naharvales. Na pn-zach. od nich na Kujawach -- Helvecones. Pa południe od moich Nahrwalów, na Wysoczyźnie Rawskiej i wokół Łodzi: Omanni. Pa południe od nich za Pilicą wokół Radomia: Elysii. Na zachód za Wartą: Silingae ze stolicą w Calisia.

Autor mapy musiał orientować się w geo- i topografii Polski, ponieważ "germańskie plemiona" poumieszczał w regionach faktycznie różniących się terenem i (wiele późniejszą) historią.

Ciekaw też jestem, co te nazwy znaczą w jakimkolwiek języku.

2. Cytat z końcówki artykułu: • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-08-27 23:34:14
"Przemawiają za tym liczne przesłanki, wśród których są także nazwy niektórych plemion z terenu na wschód od Łaby, które zachowały się od starożytności po X wiek."

Nazwy plemion "germańskich", które wspominają kronikarze starożytni i o których wspominają także kronikarze średniowieczni twierdząc, że chodzi o plemiona "słowiańskie" to m.in.:

- Wandalowie / Wenedowie
- Rugiowie (Rugii)
- Warinowie (Varini)
- Glomici (Glommas)

- Morawianie (Harii, później Marharii)
- Mugilones (Mogilanie) - prof. Jerzy Nalepa twierdził, że starożytni Mugilones to słowiańskie plemię Mogilan żyjące nad Łabą. Popieram tezę profesora z tą różnicą, że uważam iż mieszkali oni wokół starodawnego (jak potwierdzają badania archeologiczne) grodu Mogilno (dziś miasta w woj. kujawsko-pom).
- Naharwanowie (Naharvales/Naharvali lub Nahanarvales/Nahanarvali) to być może Chorwaci: Harvales - Harvates. Skąd przedrostek "na", nie wiadomo. Teorii może być wiele. Np. taka, że to przerobiona nazwa słowiańska "Naha Harvales" - "Nasi Harwali" - "Nasi Harwati" - "Nasi /nasze Horwaty". Lub np., że to "na harvatach" - "na hrvetach" - "na hrbetach" - pol. "na grzbietach" - plemię mieszkające na grzbietach, czyli na wzgórzach/górach (np. w Karpatach).
- Helvekones to być może Helfredi? Pierwsze cztery litery zbieżne, pozostałe mało pasują. Średniowieczni Helfredi to słowiańscy Hawelanie wspominani przez Geografa Bawarskiego. Proszę zwrócić uwagę jak nie-słowiańskojęzyczni pisarze przekręcali słowiańskie nazwy i jakie dziwolągi nazewnicze tworzyli. Kiedyś podałem więcej takich przykładów. Np. Pyrzyczanie to np. Prissani, a Goplanie to Glopeani.

Tym, którzy uważają, że w/w nazwy plemion germańskich przeniesiono potem na Słowian, pragnę powiedzieć, że to zbyt naiwne i nieprawdopodobne twierdzenia, że tak wiele nazw przeniesiono na zupełnie nowe ludy. W dodatku te nowe ludy musiały być bardzo głupiutkie, skoro nie miały własnych nazw plemiennych, rodowych czy innych. To teorie mało prawdopodobne i naiwne. Zresztą skąd słowiańska (nie dacka, jak niektórzy próbują wmawiać) nazwa "Mugilones" u plemienia "germańskojęzycznego"??? 




3. - Lupiones Sarmatae... • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-08-27 23:39:39
- Lupiones Sarmatae to być może Wilcy (Wieleci). W średniowieczu zapisano po łacinie tę nazwę Vuilci - Vvilci - czytane wręcz jako "Wilki"). "Lupiones" może pochodzić od łacińskiego "lupus" (pol. wilk).
Przy tej okazji należy wspomnieć, że autor starożytnej mapy "Tabula Peutingeriana" nie tylko plemię "Lupiones" zaliczył do Sarmatów, ale też np. Wenedów (Venadi Sarmatae). Zatem jedni zaliczali Wenedów do Germanów, inni do Sarmatów. Zatem ten autor widział jakieś podobieństwa Wenedów do Sarmatów. Być może były to podobieństwa językowe? A tym samym i etniczne? Tak jak napisałem w artykule w przypisie nr 8:
"Najnowsze badania genetyczne wskazują, że nie mylili się oni w ocenie pokrewieństwa etnicznego ludów Europy Środkowo-Wschodniej, gdyż Scytowie i Sarmaci byli blisko spokrewnieni ze współczesnymi Słowianami; są wręcz ich biologicznymi przodkami. Również językowo mieli być sobie bliscy, na co wskazują podobieństwa słów scytyjskich i sarmackich do słowiańskich."





4. Bojowie • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-08-27 23:50:08
Należy wspomnieć też o Bojach (Boii, Boheimare), którzy wzbudzają pewne zakłopotanie, gdyż nawet Tacyt wspominał, że Bojowie nie mówią po germańsku, lecz po celtycku. Zatem odróżniał ich od innych Germanów. Średniowieczni mieszkańcy Bohemii to słowiańscy Czesi, dość długo nazywani "Bohemami".
Na temat nazw plemion można by napisać długi artykuł, a wręcz kilka artykułów, opisując każde z plemion osobno.

Na koniec zostawiam najbardziej zaskakujący, a pewnie i najbardziej kontrowersyjny wątek, ale o tym następnym razem, bo pisania jest sporo. A rzecz będzie dotyczyć Silingów - uznawanych powszechnie (i wg mnie, słusznie) jako odłam Wandalów. Mam nawet na ten temat napisany artykuł, ale bałem się, że Wojtek go nie przepuści ze względu na jego kontrowersyjność. Zatem napiszę o tym za jakiś czas w komentarzu. Sam artykuł o Silingach napisałem jeszcze zanim pojawiłem się na Tarace.

5. Czesi i kocioł • autor: Michał Mazur2014-08-28 11:24:37
Dokładnie już nie pamiętam, ale to chyba Kosmas z Pragi pisał że pierwotnie symbolem ich ziem był ... kocioł. Dopiero potem orzeł. Rzecz bardzo ważna w celtyckiej mitologii, no i  w sztuce (por. Kocioł z Gundestrup).
No i znaleziska celtyckie. Kiedyś wszedłem na jakąś stronę płatnerza z Czech - a tam.. "keltska prilba" - replika znaleziska z Czech. Które to znalezisko notabene przypominało hełmy rzymskie z tym że było od nich WCZEŚNIEJSZE (Rzymianie sporo zapożyczyli od innych ludów)

Natomiast źródła arabskie wspominały ze Czesi od pozostałych Słowian nieco odróżniali się wyglądem - znaczna liczba szatynów (Kosmas chyba też o tym wspominał)

Z tymi Sarmatami i Słowianami i rzekomą ich genetyczną ciągłością to bym jednak uważał. To już zresztą Ci wskazywałem - chodziło o relację nt Bastarnów.
Zależy też o jakie "oszpecenie" chodzi (może niekoniecznie w sensie oddziedziczonej po Sarmackich przodkach urody lecz ubiór albo inne dziwne tradycje jak np. skarcyfikacja czy deformowanie czaszek) - trzeba tu jednak zajrzeć do źródła i zidentyfikować właściwe słowa.

6. Witaj Michale, • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-08-28 18:37:45
Miło Cię widzieć/czytać. Dziękuję za komplement na końcu Twojego postu.
Co do Czechów, to istotnie masz rację. Mają w sobie coś celtyckiego. Prawdą jest, że jest wśród nich większy odsetek szatynów jak i brunetów w porównaniu do innych Słowian północnych (dotyczy to tez Słowaków). Oto link:

http://www.eupedia.com/europe/genetic_maps_of_europe.shtml

W kwestii genetycznej, to posiadają największy odsetek genu "celtyckiego" R1b spośród wszystkich narodów słowiańskich. Znaczy to, że są zmieszani z Zachodnimi Europejczykami, prawdopodobnie Celtami. Odsetek wynosi 22%, podczas gdy gen "słowiański" R1a to 34%, a więc najmniejszy spośród Słowian północnych (zachodnich i wschodnich).
7. Czyta się to lekko.. • autor: nierozpoznany2014-08-30 22:21:15
Silingowie to mieszkańcy Silesii, czyli Ślązacy. Ciekawe na czym polegają te kontrowersje?

A co z Fennami? Gdy tylko autor starozytny spojrzy w kierunku pólnocno-wschodnim tam od razu zauważa jakiś Fennów, a tak się składa, że fińskość jest bardzo mocno powiązana z haplogrupą N1c, u nas jest jej 4%, ale w całości pochodzi z Polski pólnocno-wschodniej, trzy kraje nadbałycki to już skok do poziomu 34-42%, zas Finlandia to aż 61%.
No i proszę, starozytny kronikarz nie pomylił się ani trochę.
A tutaj wprost  nieprawdopodobna zbieżność pomiędzy wzrostem mężczyzn a haplogrupą I, a dokladniej  ci z I1 oraz ci z I2, są najwyżsi w Europie:
http://polishgenes.blogspot.com.au/2014/08/male-height-in-europe.html




8. Witaj Robert, • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-08-31 11:27:15
To prawda, że miałem napisać komentarz nt. Silingów. Pamiętam o tym. Ale ostatnio stwierdziłem, że może opublikuję artykuł nt. temat. W zasadzie jest on już od dawna napisany, lecz wymaga przeróbek. Niestety nie znalazłem nawet czasu, aby go nieco poprawić i przesłać Wojtkowi do akceptacji. Nie wiem też czy będzie zgoda Wojtka na jego publikację, bo sprawa trochę obija się o analizę językową, a pod tym względem Wojtek jest krytyczny wobec mnie. Zatem proszę jeszcze o cierpliwość. Jeśli będzie artykuł, to nie będę musiał pisać komentarza. A jeśli artykułu nie będzie, to napiszę komentarz. Trochę mi czasu na wszystko brakuje. Prędzej czy później go jednak znajdę. Pozdrawiam.

9. Wiesz.. • autor: Michał Mazur2014-09-01 21:33:10
Wiesz, językoznawstwo ogólnie jest trudne. Czasami tez zdarzają się sytuacje takie, że ile językoznawców tyle teorii - jak np. z tymi imionami władców Chorwatów. Przydał by ci się dostęp nielimitowany dostęp do biblioteki która posiada jednocześnie status biblioteki narodowej i ma także liczne publikacje w językach obcych.

A z tych ostatnich to Polsce wiele materiałów jest niedostępnych niestety. Sam muszę jeszcze koledze ze studiów jedną knigę zeskanować i przesłać jakoś. I zastanawiam się jak mam to zrobić - o ile mogę jeszcze skorzystać z biblioteki uniwersyteckiej w Reading.

10. Polecam o pochodzeniu Finów • autor: Wojciech Jóźwiak2014-09-04 10:43:47
http://dienekes.blogspot.com/2014/08/indo-europeans-preceded-finno-ugrians.html
"Indo-Europeans preceded Finno-Ugrians in Finland and Estonia", autor Mikko Heikkilä.
Autor twierdzi, że językowi przodkowie Finów (a także Samów!) przybyli do obecnej Finlandii późno, bo w epoce brązu, a nie w mezolicie, jak powszechnie sądzono dotychczas. Na nowym miejscu zamieszkania ich język podlegał silnym wpływom ludności wcześniejszej, mówiącej dialektem IE, ale starszym niz jęz. germańskie - bo sprzed podziału na germ., ital., celt. Pod adresem jest streszczenie, sama praca jest niestety po szwedzku.
(Tylko dlaczego w takim razie Wisła nosi ugrofińską nazwę? Viz = "woda" po węg., vesi = "woda" pod fińsku.)



11. re: o pochodzeniu Finów • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-09-04 12:50:48
Ciekawe, ciekawe... Być może gość ma rację. Aby to stwierdzić, potrzeba badań. Jedno, co mogę osobiście stwierdzić to to, że część słów IE zbieżnych jest ze słowami w j. fińskim. Pytanie: skąd się tam wzięły? Niektórzy uważają, że są to ugrofińskie zapożyczenia w j. słowiańskich i innych. Jednak być może prawda jest zupełnie odwrotna?... Myślę, że w najbliższych latach czekają nas ciekawe odkrycia.

12. Wisła • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-09-04 13:04:43
To samo może tyczyć się nazwy "Wisła". Nazwa jest prawdopodobnie IE. Najbardziej przypomina języki celtyckie. Np. nazwa popularnej whisky (z gaelickiego uisge beatha - woda życia) ewidentnie ma ten sam człon (woda po irlandzku to uisce). Być może wyraz ugrofiński jest zapożyczeniem z tego starego IE, o którym pisze Mikko Heikkilä? Najstarsze zapisy nazwy "Wisła" to "Viscla". Prawda, że podobnie? Co ciekawe: scla to częste łacińskie określenie słowiańskiego "sła". Zatem już w czasach rzymskich rzeka ta brzmiała w języku miejscowych ludów tak jak dziś. Vi = Wi, scla = sła, zatem mamy Wisła. Człon "sła" wydaje się być słowiański. Człon "wi" celtycki, ugrofiński, staroeropejski, pra-indoeuropejski? Tu można spekulować...
13. Czy językoznawcy w... • autor: nierozpoznany2014-09-05 00:00:16
Czy językoznawcy w przypadku słowa sła-wa, również spekulują czy człon 'wa' jest ugrofiński, celtycki, germański, wenedzki?
Człon 'sła' występuje również w naszej gwarze jako po-sła, przy-sła, do-sła, wy-sła, na-sła i czy również językoznawcy wywodzą człony 'po', 'przy', 'wy', 'do', 'na' z języka np.iliryjskiego?
Własciwie nie rozumiem czemu członu 'wi' powinniśmy szukać w celtyckim, ugrofińskim a może germańskim, skoro w naszym języku mamy 'wić' się?
Mamy zwrot "wijąca sie rzeka', stąd też:
 wi -wić się, wici
sła -iść na przód, jak mamy w gwarze 'sła, po-sła, przy-sła, na-sła, do-sła', albo też 'sła-wa' czyli uznanie, rozgłos, w pierwszym przemieszczenie sie fizyczne osoby, wykonanie pracy, w drugim to samo, ale w innym wymiarze, z dodatkiem członu 'wa'.



14. "Najstarsze zapisy nazwy... • autor: nierozpoznany2014-09-05 00:12:00
"Najstarsze zapisy nazwy "Wisła" to "Viscla". Prawda, że podobnie?" - zaraz, zaraz, podobne, ale 'vi-scla', drugi jego człon to 'scla-veni', czyli słowianie, zaś 'veni' to nie tylko 'przybyłem', ale brzmi podobnie do 'veneti', czyli wenetowie.
15. A może 'veni' nie... • autor: nierozpoznany2014-09-05 00:37:24
A może 'veni' nie oznacza tylko 'przybyłem, ale również przebywać w danym miejscu? Wówczas 'scla-veni' oznacza ludzi mieszkająch nad 'vi-scla', czyli po naszemu Wiślan. 

16. Wisła c.d. • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-09-05 07:59:41
Witaj Robert! Odnośnie Wisły i członu "wi" podoba mi się Twoja interpretacja i argumentacja. Wiele przemawia za tym, że możesz mieć rację. Ciekawe to.

Natomiast w wyrazie "scla-veni", czy "veni" to "veneti" to już mniej do mnie przemawia. Jakoś nie łączyłbym w tym przypadku "-veni" z Wenetami. I zapewne również nie z cezarowym "veni, vidi, vici" :-)

17. Kiedyś już tu... • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-09-05 08:08:27
Kiedyś już tu na forum pisałem, że jeśli potwierdzi się autochtonizm Słowian na ziemiach polskich, to etymologii nazw rzek będzie trzeba szukać w j. słowiańskim. Ewentualnie w poprzedzającym go j. indoeuropejskim. Podejrzewam, że niektóre z nazw są tak stare, że powstały zanim j. słowiański zdążył się rozwinąć. Dlatego podobieństwo niektórych hydronimów może być bliższe innym językom IE, w których zachowały się większe archaizmy niż w j. słowiańskim. Słowiański mógł tak wyewoluować, że stara nazwa rzeki straciła znaczenie w tym języku. Natomiast stara postać tej nazwy mogła zachować się np. w celtyckim lub bałtyjskim. I stąd potem błędne interpretacje i "odnajdywanie" na terenie dawnej Polski wszystkich możliwych ludów europejskich (iliryjskich, italskich, germańskich, celtyckich, bałtyjskich, ugrofińskich, irańskich i Bóg wie, jakich jeszcze).
18. Ale z łacińskiego... • autor: nierozpoznany2014-09-05 10:18:57
Z łacińskiego punktu widzenia 'veni' musi coś oznaczać?!
"Natomiast w wyrazie "scla-veni", czy "veni" to "veneti" to już mniej do mnie przemawia." - ale chyba 'scla', jako 'scla-veni' nie budzi wątpliwosci?

Na wikipedii tak piszą:
 " wg T. Milewskiego: PIE *wen "kochać", celt. veni- "ród", gal. Veni-carus, sirl. fin "rodzina", fine (< *venia) "pokrewieństwo, ród, rodzina", bret. gwenn "rasa"; forma Veneti to mianownik liczby mnogiej od italoceltyckiego tematu *ven-e-to- "

Z tego wynika, że Sclaveni to podgrupa Wenetów, czyli Wenetowie żyjący na Wisłą, natomiast w zacytowanym zdaniu padają takie okreslenia jak: ród, pokrewieństwo, rodzina, rasa. Wyniki badań genetycznych w calości to potwierdzają. Tak ich widziano z zewnątrz i tak jest genetycznie oraz językowo.
19. Naprawdę wierzysz w... • autor: bieszczadnik2014-09-26 15:53:11
Naprawdę wierzysz w to, że badania genetyczne wykażą, że na całych 312 679 km kwadratowych mieszkali protosłowanie i przenigdy nie wszedł na te ziemi żaden Celt czy German? Czy przewaga r1a na obecnych ziemiach polskich wyklucza np celtycka etymologie na Dolnym Śląsku?
20. Scytowie, Wisła i inne • autor: Tomasz Rysz2014-09-26 16:04:36
Smutne jest to, że pomimo badań genetycznych, ciągle trzeba wdrukowywać niektórym ludziom (zwłaszcza tym na zachodzie Europy i w USA) to, że Scytowie byli Słowianami. Wskazywałem już gdzie indziej na to że nazwa Scytów (Skytów) może pochodzić od połączenia liter sk, często występujących w końcówkach wyrazów słowiańskich i być może będących przedmiotem szyderstw (?) starożytnych intelektualistów greckich.
Do Pana Jóźwiaka: czy przedrostek wiz- lub podobny na pewno występuje w wielu językach uralskich, czy tylko w ich grupie ugrofińskiej ? Bo trzeba powiedzieć, że np.  u Finów oprócz uralskiej haplogrupy N1c wśród mężczyzn silna jest również praeuropejska haplogrupa I w postaci I1 i I2b, która to haplografia występuje na większości terytorium Europy (10-20%, a w krajach germańskich więcej). Tak więc być może przedrostek viz- lub wis- jest pochodzenia praeuropejskiego przed przebyciem Indoeuropejczyków i Ugrofinów. W innym swoim komentarzu wskazywałem, że część Indoeuropejczyków (R1a) i Ugrofinowie mogli zresztą przebyć razem drogę z Indii lub Azji Środkowej, kiedy oddzielali się od pozostałych euroazjatyckich haplogrup męskich. 

21. re: Scytowie, Wisła i inne • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-09-28 10:32:40
To prawda. Smutne to. Dla mnie smutniejsze jest jednak to, że polscy naukowcy nie wykazują się (poza pewnymi wyjątkami, o których wspominałem) twórczością, otwartością umysłu i z uporem maniaka powtarzają przestarzałe teorie zachodnioeuropejskich historyków (głównie niemieckich, którzy w pierwszej połowie XX w. byli skrajnie nieobiektywni i trudno nazwać ich naukowcami) i nie uwzględniając najnowszych badań, nadal tkwią w latach 30-tych XX wieku szerząc archaiczną "naukę" nie mającą nic wspólnego z nauką XXI w. Potrzeba czasu, aby zmienić tę mentalność. Jestem jednak przekonany, że doczekamy czasów, gdy tzw. oficjalna nauka uzna nowe tezy za fakty, a autochtonizm Słowian, słowiańskość Scytów, Sarmatów, a także Wandalów / Wenedów staną się "oczywistą oczywistością". Trochę jednak musimy uzbroić się w cierpliwość...

22. Pragnę rzetelnie i... • autor: Grzegorz Jagodziński2014-10-09 10:57:59
Pragnę rzetelnie i uczciwie poinformować wszystkich czytelników Taraki, że każdy z artykułów Adriana Leszczyńskiego prezentuje stek nonsensów, niezgodnych nie tylko z jakąkolwiek wiedzą naukową (co sam przyznaje), ale nawet ze zdrowym rozsądkiem. We szczególności jego prywatnych poglądów nie można utożsamiać ze stanowiskiem autochtonistów ani ze stanowiskiem genetyków (których badania nb. popierają pogląd allochtoniczny). Do najbardziej skrajnych bredni wypisywanych przez Leszczyńskiego należą pogląd o słowiańskiej genezie imion germańskich (o oczywistej germańskiej etymologii) oraz teza o przynależności Scytów, Wandalów i Gotów do Słowian. Do takich absurdów nie posuwają się nawet najbardziej zażarci obrońcy autochtonizmu - poglądu naukowo słabo uzasadnionego (o ile w ogóle), wytworzonego w Polsce na zamówienie polityków jako reakcja na tezę o zamieszkiwaniu w przeszłości plemion germańskich na ziemiach polskich.

Redakcja "Taraki" najpierw pozwala na publikacje takich nonsensów, narażając własną opinię na szwank, a potem jeszcze staje w obronie autora tych bzdur, który swoimi zjadliwymi komentarzami każdego jest w stanie doprowadzić do szewskiej pasji. Przykładem niech będzie ktoś podpisujący się xyz, który najpierw zarzucił mi, że wdałem się z Leszczyńskim w pyskówkę, a potem sam nie wytrzymał i też mu słusznie nawtykał. W rezultacie słuszne komentarze wykazujące nieprawdopodobny charakter tez autora artykułu są USUWANE, natomiast zjadliwe komentarze Leszczyńskiego pozostają. Redakcja stosuje więc cenzurę, i to w sposób bardzo wybiórczy. Chroni autora, który sam przyznaje się do swojej ignorancji, za to usuwa komentarze tych, co tę ignorancję wykazują - zamiast zablokować Leszczyńskiemu możliwość pisania komentarzy, co od razu uspokoiłoby dyskusję. Jest godne uwagi, że normalnie na "Tarace" nie zdarza się, by blokowano możliwość komentowania albo by całkiem usuwano komentarze. Dzieje się tak z wyłącznej winy Leszczyńskiego. Oto skutki karmienia trolla...



23. Ów wystawia sam... • autor: Grzegorz Jagodziński2014-10-09 10:58:17
Ów wystawia sam sobie ocenę, gdy stwierdza, że próbował zostawić komentarz na mojej witrynie, tymczasem nigdy takiej możliwości tam nie było. Dowodem jego problemów wewnętrznych są także przedstawione mi publicznie groźby pobicia, które są obecnie przedmiotem postępowania prokuratorskiego. Pod własnymi artykułami wypisuje nie wiadomo po co setki komentarzy, choć przecież jako autor już się w temacie wypowiedział - wygląda to śmiesznie i wystawia na szwank reputację "Taraki", która publikuje autora, prowadzącego w komentarzach monolog wewnętrzny. Mało to, Leszczyński drwi sobie z redakcji "Taraki", cynicznie przyznając, że skoro pewnych treści redakcja nie chce puścić w artykułach (bo nawet dla broniącego go kolegium przekraczają wszelkie możliwe wyobrażenia o granicach absurdu), to on i tak te treści opublikuje, tyle że w komentarzach. Jest rzeczą niebywałą, że w przestrzeni publicznej toleruje się komentarze jednostki, która obraża nie tylko swoich oponentów, ale całą polską naukę, którą nb. gardzi (zdarza mu się to cały czas mimo uprzednio wielokrotnych uwag, np. powyżej: "nadal tkwią w latach 30-tych XX wieku szerząc archaiczną «naukę» nie mającą nic wspólnego z nauką XXI w"). Osobnik ten, przyznający się do własnego nieuctwa, ubliża swoim oponentom (stanowiącym obecnie zdecydowanie dominującą grupę w nauce), określając ich mianem prypeciarzy i kossinowców, a do tego sugeruje, że przedstawiany przez nich obraz ma coś wspólnego z obozami koncentracyjnymi. Ten bezczelny ignorant posunął się nawet do tego, że napisał Czytelnikom przeprosiny za mnie, ża to że słusznie wskazałem na, delikatnie mówiąc, luki w jego rozumowaniu. Jedyną formą reakcji redakcji na takie niegodne zachowanie jest... usuwanie komentarzy atakujących Leszczyńskiego! Nie wiem, czy to forma żartu, czy osobliwej formy cynizmu...

24. Nie mogę zgodzić... • autor: Grzegorz Jagodziński2014-10-09 10:58:32
Nie mogę zgodzić się z taką polityką redakcji "Taraki". Zażądałem usunięcia stąd konta i wszystkich tekstów Leszczyńskiego, a zwłaszcza jego komentarzy - są to bowiem nie tylko teksty zupełnie bezwartościowe, ale do tego ziejące nienawiścią wobec osób o innych poglądach, co ma znamiona działalności przestępczej. Jeśli redakcja nie zgodzi się podzielić mojej opinii w tej sprawie i będzie nadal tolerować obecność trolla, który obraża wszystkich wokół siebie, w tym całą polską naukę, to ja nie widzę tu miejsca dla siebie. Dopóki prawo wstępu tutaj będzie mieć ten niewychowany impertynent, ja na pewno niczego więcej tu nie opublikuje. Jest mi bardzo przykro, że "Taraka" nie chce podjąć zdecydowanych działań względem osoby tak bardzo psującej jej wizerunek. Zażądałem już na znak protestu, by usunięto stąd wszystkie moje teksty. W artykułach publikowanych na mojej witrynie odniosę się wówczas już nie tylko do ignorancji Leszczyńskiego, ale także do braku adekwatnej reakcji redakcji "Taraki" na przekraczanie przez niego wszelkich zasad obowiązujących w dyskusji.

25. Sprawa XYX-a -- wyjaśnienie wydawcy Taraki • autor: Wojciech Jóźwiak2014-10-09 11:20:55
Komentator podpisujący się "XYZ" wykasował swoje konto Taraki: użył "czarnego przycisku" i skutkiem tego jego wpisy przestały być widoczne. Ponieważ w tym momencie zarówno odpowiedzi dawane XYZ-owi przez innych dyskutantów, jak i złośliwości pisane pod jego adresem "zawisły w powietrzu" i stawały się niezrozumiałe, usunąłem te wpisy, które odnosiły się do XYZ-a. Tak samo było z drugim (mniej aktywnym) uczestnikiem, który sam się wykasował, pseudo "No i proszę".

Nie będę wprowadzać zmian w Tarace "na żądanie", prócz przypadków, kiedy żądający byłby obrażony przez innego autora lub komentatora.

Co do słuszności lub niesłuszności tekstów i komentarzy prezentowanych w "Tarace", to powinna je wykazać rzeczowa dyskusja, a nie wymysły i żądania. Dixi.

26. Artykuły Grzegorza Jagodzińskiego w Tarace • autor: Wojciech Jóźwiak2014-10-09 11:29:39
"Nasz Autor nasz pan" i z wielkim żalem usuwam dwa teksty Grzegorza Jagodzińskiego, które kilkanaście lat temu były opublikowane w Tarace:
Są one (lub ich rozszerzone wersje) nadal dostępne w sieci:
http://grzegorj.w.interia.pl/lingwpl/pismaslo.html
http://grzegorj.w.interia.pl/lingwpl/pochoslo.html

I zachęcam do czytania, bo warto :)
27. staroeuropejski człon w językach germańskich • autor: Tomasz Rysz2014-10-14 13:47:41
Interesujące mogłoby być porównanie słów lub rdzeni nie występujących na ogół w językach indoeuropejskich, zwłaszcza italo-celtyckich i bałto-słowiańskich, a występujących w językach germańskich oraz w językach południowych Słowian. Dlaczego te dwie grupy ? Dlatego, ponieważ wśród ludów germańskich i południowo-słowiańskich (czy też ogólnie bałkańskich) istnieje duża koncentracja męskiej haplogrupy I. Czy słyszał może ktoś o jakichś próbach rekonstrukcji języka "staroeuropejskiego" ?







28. :-) • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-11-01 13:01:59
Poniżej wiadomość sprzed chwili z portalu wp.pl. Z pozdrowieniami dla wszelkich "wielkich naukowców" allochtonistów od amatora-nieuka :-)

http://historia.wp.pl/title,Wyniki-badan-DNA-wskazuja-ciaglosc-genetyczna-mieszkancow-Polski-od-czasow-starozytnego-Rzymu,wid,17000714,wiadomosc.html?ticaid=113b9d
Dodam, że takich artykułów będzie coraz więcej. Nic i nikt tego nie zatrzyma :-) Pozostanie tylko wycie na pustyni xyz´ów i im podobnych frustratów. Allochtonistyczne prypecko-kossinowskie brednie umierają na naszych oczach :-)

29. Podejrzewam, że jak... • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-11-01 13:33:11
Podejrzewam, że jak na naszych oczach umierają bajki o "pustce osadniczej", o "masowym napływie Słowian", o "boomie demograficznym", o "masowej ucieczce Germanów i Kasjopejan" to kossinowsko-prypecko-adolfowe towarzystwo wzajemnej adoracji wymyśli sobie nowe bajeczki. Np. o tym, że owszem jest ciągłość osadnicza, ale ci nasi przodkowie j. słowiańskimi zaczęli mówić nagle dopiero w VI w. Nauczyli ich tego języka reptilianie przybyli z Galaktyki XYZ. Przed VI wiekiem nasi przodkowie mówili jak powszechnie wiadomo po wenecko-italsku, iliryjsko-buszmeńsku, germańsko-marsjańsku, ugrofińsko-papuasku i bałtyjsko-bangladesku.
Z pozdrowieniami dla pięknego miasta Libiąża :-)
30. Ad. Leszczyński • autor: Tomasz Rysz2014-11-10 12:02:01
Podany link jest nieczynny. Jednak administrator w znaleziskach wstawił hiperłącze do strony: http://www.plosone.org/article/info%3Adoi%2F10.1371%2Fjournal.pone.0110839 
Autorzy wskazują na ciągłość osadniczą w relacji z matki na dzieci począwszy od epoki brązu, wskazując przy tym na potwierdzenie teorii autochtonistycznych i niemiarodajnośc teorii allochtonistycznych, które nie mają za sobą argumentów genetycznych.

31. do T. Rysz: • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-11-10 12:13:17
To są tylko badania mtDNA (linia żeńska), poczekamy jeszcze na bardziej miarodajne badania Y-DNA (linia męska). Mimo to wielu allochtonistów lekceważy te badania mówiąc, że jakaś część autochtonów (Germanów?) pozostała na ziemiach polskich i uległa potem slawizacji - stąd niby podobieństwo dawnych genów z ziem polskich do współczesnych Polaków. Nie wierzę w taki scenariusz. Dlatego potrzeba większego zakresu badań, zwłaszcza Y-DNA. Cierpliwie czekajmy.

32. Racja, trzeba też... • autor: Michał Mazur2014-11-10 16:40:39
Racja, trzeba też Y-DNA. Czekamy. Bo inaczej to będzie tak jak w tym niemieckim filmie "nasze matki wasi ojcowie" czy jakośik tak

33. Już to kiedyś... • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2014-11-10 19:41:54
Już to kiedyś pisałem, ale powtórzę: osobiście obstawiam, że w czasach wczesnego średniowiecza jak i w czasach starożytnych wyniki Y-DNA będą takie, że na terenie Polski więcej będzie R1a oraz I2. Więcej niż obecnie. Mniej będzie R1b. Ciężko mi wyrokować ile będzie I1. Chyba jednak mniej niż dziś, choć pewności nie mam. Dlaczego tak obstawiam? Bo zakładam, że w tamtych dawnych czasach Słowianie stanowili większość mieszkańców naszych ziem. Nie było jeszcze wtedy osadnictwa niemieckiego (i zachodnioeuropejskiego) na naszych ziemiach, które zaczęło się w średniowieczu, więc odsetek genów "słowiańskich" (R1a, I2) musiał być wyższy niż współcześnie. Czekajmy zatem, choć niecierpliwość daje się we znaki.
34. na kontynuację wskazuje masę faktów, znaków • autor: Ariolovist2014-11-13 15:48:51
Organizacja militarna okręgi tysiąca zbrojnych dla Suevów (używam tej nazwy) i tysięcznik-wojewoda (dziwnie się pisze więc się nie rozpisuję)
http://vranovie.wordpress.com/2014/02/17/tysiecznik-czyli-wojewoda/
od takich dużych po drobiazgi, do dużych to też kontynuacja prawa małżeńskiego:
"Rozpusty u nich nie ma, jeśli kobieta pokocha mężczyznę idzie do niego. Jeśli ją dotknie a jest dziewicą, bierze ją za żonę, a jeśli nie to ją sprzedaje i mówi: gdybyś była wartościowa, sama byś się pilnowała. A jeżeli mężatka dopuści się zdrady, zabijają ją, nie uwzględniając żadnych tłumaczeń." GARDIZI(XI W.)


"Lepiej jeszcze postępują te plemiona, u których za mąż wychodzą jedynie dziewice: ich nadzieje i modlitwy spełniają się tylko raz. Tak jak jedno im dane ciało i jedno życie, tak jednego biorą sobie męża, aby nie sięgać myślą ani pożądaniem poza związek z nim i kochać w nim nie tyle męża, ile małżeństwo." Tacyt I/IIwiek




35. Ad. Leszczyński • autor: Tomasz Rysz2014-11-13 18:44:28
No ja mogę mieć R1b albo I1 albo I2b,no ale R1a też jest bardzo prawdopodobne, z racji tego, że moje nazwisko (Rysz) wywodzi się z niemieckiego Reiss, a Niemcy jak to Germanie to genetyczna mieszanka,przede wszystkim R1a i R1b oraz I1 i I2b oraz w mniejszym stopniu innych linii męskich.  Z drugiej strony dodać warto, że żaden inny naród germański nie jest tak zeslawizowany genetycznie jak Niemcy. Oprócz prawdopodobnych słowiańskich częściowo prapoczątków Germanów (R1a silne również np. w Norwegii) Niemcy wchłonęli wielu Połabian, Łużyczan, Pomorzan (w tym Kaszubów i Słowińców), słowiańskich mieszkańców Sląska i Czech czy Polaków (2 mln osób ma w Niemczech polskie korzenie).
36. O Ugrofinach • autor: Bolesław2015-07-15 22:27:02
Tylko dlaczego w takim razie Wisła nosi ugrofińską nazwę? Viz = "woda" po węg., vesi = "woda" pod fińsku.
Ja tylko w tej kwestii. Czy mógłby Pan podać źródło tej hipotezy? Bo jeśli ktoś tak wywnioskował tylko na podstawie pozornych podobieństw, to nie tędy droga. Zarówno Viz jak i vesi  pochodzą od praugrofińskiego rdzenia *vet-, a zmiany w głoski syczące dokonały się później. Zresztą w fińskim "s" w liczbie pojedynczej występuje tylko w mianowniku, w pozostałych, bardziej konserwatywnych przypadkach mamy tu -t- względnie -d- (zmiana -t- w -d-, a także np. -p- w -v- w odmianie to taka specyfika fińskiego). Oczywiście zmiany te dokonały się w trakcie niezależnego rozwoju obydwu języków, ale podejrzewam że kiedy w źródłach pojawiła się juz Vistula, to plemiona fińskie  wciąż w tym miejscu używały formy z -t- a nie z -s-. Nawiasem mówiąc "woda" to jedno z kilkunastu słów, dla których istnieją wspólną bądź bardzo podobne rdzenie zarówno  w praugrofińskim jak i w pie. (należy tu m.in. miód oraz - chyba - kamień). Jeśli jednak przebywanie indoeuropejskich ludów w okolicach Wisły na początku naszej ery jest niemal pewne, a na temat Ugrofinów trudno o jakieś konkretne poszlaki, to znacznie sensowniejsze wydaje się szukanie źródłosłowu tej rzeki w językach tych pierwszych.

37. ad. o Ugrofinach • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2015-07-15 22:40:47
Wniosek z Pańskiego wpisu jest taki: nazwa "Wisła" ma najprawdopodobniej indoeuropejski źródłosłów. Zatem nadali ją rzece najprawdopodobniej nasi indoeuropejscy bezpośredni przodkowie, którzy wg najnowszych nowoczesnych badań mieszkali tu nieprzerwanie od co najmniej neolitu. Sama nazwa ma dość mocno słowiańskie brzmienie, wbrew tendencyjnym etymologiom tzw. "oficjalnej nauki". Jak widać Pańskie słowa tego nie wykluczają.

38. viz vesi Wisła • autor: Wojciech Jóźwiak2015-07-15 22:42:16
Bolesławie, hipoteza jest moja, że tak powiem, z głowy. Jeśli zostanie wykazane, że nie jest uzasadniona, bez żalu z niej zrezygnuję. Chociaż i wtedy nuta zdziwienia pozostanie.

"...na początku naszej ery..."

Indoeuropejskie ludy w okolicach Wisły przebywają, szacując, raczej od 6 tys. lat pne. Były tu, prawdopodobnie, neolitycznymi tubylcami.

39. ad. viz vesi Wisła • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2015-07-15 22:48:10
"Indoeuropejskie ludy w okolicach Wisły przebywają, szacując, raczej od 6 tys. lat pne. Były tu, prawdopodobnie, neolitycznymi tubylcami."

Zatem Wojtku koncepcja indoeuropejskiego pochodzenia nazwy rzeki Wisły jest tym bardziej prawdopodobna. Z najnowszych wstępnych badań wynika, że tzw. ludność kultury ceramiki sznurowej posiadała haplogrupę Y-DNA R1a. Zatem tę samą haplogrupę, którą posiada znaczna większość Polaków i która utożsamiana jest z ludnością słowiańską. Pewnie to oni lub ich przodkowie nadali tę nazwę rzece. O czym to świadczy? O ciągłości zamieszkania polskich i wschodnioniemieckich ziem przez tę samą biologiczną (a zapewne i językową) populację.


40. Ale przed IE • autor: Wojciech Jóźwiak2015-07-15 23:03:12
Ale przez IE-ami były jakieś ludy myśliwskie, mezolityczne. I to one MOGŁY nazwać Wisłę. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby nazwy największych rzek Europy były tak stare, jak obecność ludzi H. sapiens w Europie, czyli od 30 tys. lat. Ekspansja rodziny IE datuje się na początek neolitu, ale IE należy do hipotetycznej nad-rodziny językowej nostratycznej, która jest wcześniejsza niż neolit, więc jeszcze mezolityczno-łowiecka. Nie zdziwiłbym się, gdyby Wisła miała nazwę nostratyczną.

41. ad. Ale przed IE • autor: Rex Vandalorum (Adrian Leszczyński)2015-07-15 23:56:07
"Nie zdziwiłbym się, gdyby Wisła miała nazwę nostratyczną"
Jest to możliwe, ale uważam, że koncepcja IE / PIE jest bardziej prawdopodobna.
A przy okazji etymologii rzeki "Wisły" chciałbym zwrócić uwagę na rzekę "Odrę". Spotkałem się bowiem z dwiema koncepcjami. Obie twierdzą, że nazwa tej rzeki ma źródłosłów prasłowiański. Pierwsza koncepcja to pierwotne brzmienie rzeki jako "Modra", czyli "niebieska / modra (rzeka)". Druga koncepcja to pierwotne brzmienie: "Wodra" - od "wody". Tak jak np. od "wody" pochodzi też nazwa wodnego ssaka - "wydry". Jak wiadomo w niektórych wyrazach i w niektórych j. słowiańskich przed "o" występowało (występuje) głoska "w" - np. pol. ogień, ukr. вогонь (vohoń); pol. oko, białorus. вока (voka). Może podobnie było z "Wodrą" zmienioną potem na "Odrę"?

A co z Wartą? Czy naprawdę dla tego czysto słowiańskiego brzmienia trzeba na siłę szukać obcych etymologii? Dlaczego? Bo wg wykopalisk niejakiego Kossiny garnki z dawnych ziem polskich bez wątpienia mówiły po praniemiecku? Więc dlatego słowiańska etymologia jest niemożliwa? Zatem pytanie do lingwistów: dopasowywujecie językoznawstwo do XIX-wiecznych mitów czy uczciwie rozwiązujecie zagadki językowe nie ulegając pozajęzykowym wpływom?



http://www.taraka.pl/germania_i_germanie










wtorek, 6 stycznia 2015

Rok 1914: Niemcy strząsają winę



Dwa interesujące artykuły o niemcach

Rok 1914: Niemcy strząsają winę

Email Drukuj PDF
Wielkie jubileusze polityczne trafiają na bardzo zróżnicowany odbiór społeczny, czasami stanowią wydarzenia incydentalne i nie pozostawiają po sobie głębszych śladów w zbiorowej świadomości, kiedy indziej przeciwnie – dostarczają materiału do przemyśleń, wywołują ostre spory, polaryzują opinię publiczną i prowokują do zastanowienia się nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Wiele wskazuje na to, że w przypadku setnej rocznicy pierwszej wojny światowej (1914-1918) można oczekiwać dość gruntownej rozprawy z przeszłością mocno zabarwionej odniesieniami do teraźniejszości. Zakrojone na wielką skalę obchody rocznicowe planowane są w krajach położonych na odległych kontynentach i rozciągną się na kilka lat przypominających każdy rok wojny, od jej wybuchu do konferencji pokojowych. A to gwarantuje ciągłość zainteresowania, której sprzyja również niezwykle intensywne aktualizowanie problematyki sprzed stu lat. Nieustannie przypomina się o ówczesnym chwiejnym układzie sił, o polityce stref wpływów, o fałszywych ambicjach mocarstwowych, o niebezpieczeństwie konfliktu sprowokowanego przypadkowo i o tym jak zawiodła dyplomacja europejska lub europejska kultura polityczna. Analogie są często bardzo powierzchowne, ale obawy przed efektem Serbii, dziś może to być Ukraina, są autentyczne. I wreszcie, pierwsza wojna stymuluje refleksję nad biegiem czy sensem dziejów europejskich, w tym także poszczególnych krajów i narodów. Czy „prakatastrofa” 1914-1918 musiała bezpośrednio prowadzić do „załamania cywilizacyjnego” 1939-1945? Jedni ubolewają nad upadkiem wielkich imperiów europejskich, inni wskazują na wyrwanie się licznych narodów spod obcego panowania. Co stanowiło większą wartość: stabilizacja gwarantowana przez mocarstwa czy samostanowienie często niewielkich i kłopotliwych narodów?

Niemcy stanowią przypadek szczególnie interesujący z dwóch powodów. Po pierwsze są obecne w pamięci zbiorowej na wszystkich poziomach: ogólnoeuropejskim, większości regionów i większości narodów. Nie jest to obecność pozytywna, lecz najczęściej zdecydowanie i jednoznacznie negatywna, tym bardziej wyrazista, że główni sojusznicy niemieccy albo znikli z mapy, jak Austro-Węgry, albo znajdują się na peryferiach Europy, jak Turcja, albo nie odgrywają współcześnie większej roli. Po drugie, Niemcy musieli i muszą się zmagać z odium winy za podwójny kataklizm wojenny, za pierwszą i drugą wojnę światową, a pamięć o jednej może przesłaniać, ale może i wzmacniać pamięć o drugiej. Oczywiście pojęcie winy nie ma sensu w dociekaniach ściśle naukowych, jednakże słusznie czy niesłusznie stanowi centralną kategorię w opisie pamięci zbiorowej. Kluczowa sprawa odpowiedzialności/winy pojawiła się już w momencie wybuchu wojny, a na dobrą sprawę nawet wcześniej w niemieckich kalkulacjach na sprowokowanie Rosji, żeby w końcu znaleźć finał w zapisach traktatu wersalskiego (28 czerwca 1919 r.). W preambule stwierdzono, że konflikt wziął początek w wypowiedzeniu wojny przez Austro-Węgry – Serbii, Niemcy – Rosji i Francji oraz w niemieckiej inwazji Belgii; w art. 227 mocarstwa zwycięskie postawiły „w stan publicznego oskarżenia Wilhelma II Hohenzollerna, byłego cesarza Niemiec, o najwyższą obrazę moralności międzynarodowej i świętej powagi traktatów”; w art. 231 powiedziano: „Rządy sprzymierzone i stowarzyszone oświadczają, zaś Niemcy przyznają, że Niemcy i ich sprzymierzeńcy, jako sprawcy, są odpowiedzialni za wszystkie szkody i straty, poniesione przez Rządy sprzymierzone i stowarzyszone oraz przez ich obywateli na skutek wojny, która została im narzucona przez napaść ze strony Niemiec i ich sprzymierzeńców”.


Zamach w Sarajewie

Opis działań prowadzących do wojny był adekwatny, oskarżenie Wilhelma II mogło budzić pewne wątpliwości, natomiast złożenie "odpowiedzialności" (słowo "wina" się nie pojawia) na "Niemcy i ich sprzymierzeńców" (a więc nie tylko na Niemcy) wywołało gwałtowne protesty strony niemieckiej i zapoczątkowało ciągnące się latami spory o genezę pierwszej wojny światowej. Nie wnikając w historię tych kontrowersji, starczy powiedzieć, że w latach trzydziestych utrwalił się pogląd, że właściwie wiele państw ponosiło odpowiedzialność za wojnę. I pogląd ten dominował do lat sześćdziesiątych, kiedy ukazały się dwa potężne, znakomicie udokumentowane dzieła Fritza Fishera, dowodzące, że Niemcy ponosiły "główną odpowiedzialność" i że ich cele wojenne były skrajnie imperialistyczne. Pogląd ten przebił się do świadomości zachodnioniemieckiej i z pewnymi modyfikacjami zaczął funkcjonować w powszechnym obiegu. Trafił na sprzyjający moment, kiedy Niemcy przestawali się widzieć w roli "ofiary" i zaczęli oswajać się również z rolą "sprawcy". Odżyły pytania o odpowiedzialność za pierwszą wojnę i niemieckie cele wojenne, o to czy Niemcy prowadziły wojnę obronną, prewencyjną czy skrajnie ekspansjonistyczną, zmierzającą do zapanowania nad Europą i zdobycia statusu mocarstwa światowego. W świetle drugiej wojny światowej nasuwało się łatwe rozstrzygnięcie problemu, czy istniała kontynuacja imperialistycznych mrzonek w historii Niemiec i czy Trzecia Rzesza stanowiła jedynie "wypadek przy pracy". Dla niemieckiego samopoczucia miało niebagatelne znaczenie, czy należy wziąć na siebie odpowiedzialność za jedną, czy za obydwie katastrofy europejskie.


Współcześnie klimat polityczny w Niemczech ulega daleko idącym przeobrażeniom, wyraźnie zwyżkuje tendencja do relatywizowania przeszłości, czyli dowodzenia, że Niemcy byli w tym samym stopniu "sprawcą" co "ofiarą", podobnie jak wszystkie inne narody europejskie. W tym nurcie mieści się pomniejszanie niemieckiej odpowiedzialności za pierwszą wojnę i przerzucanie jej na Serbię, Rosję, Francję, a nawet na Wielką Brytanię, co już zupełnie zakrawa na absurd

Wszystko to są poglądy bardzo dobrze znane z międzywojnia, modyfikacje mają znaczenie drugorzędne, chciałoby się rzec niemal stylistyczne. Niezwykłą karierę zrobiła książka australijskiego historyka Christophera Clarka (The Sleepwalkers) wydana w 2012 r. i natychmiast przetłumaczona na język niemiecki. Autor ten w gruncie rzeczy odświeżył tezę o ześlizgnięciu się w wojnę przez mocarstwa, które wszystkie prowadziły politykę imperialistyczną i wszystkie ponosiły odpowiedzialność za wielki konflikt zbrojny. Wszyscy byli imperialistami i nacjonalistami, Niemcy wcale nie byli jedynym, a tym bardziej głównym "sprawcą". Kryzys lipcowy, poprzedzający wybuch wojny, był skutkiem "wspólnej kultury politycznej" nacechowanej niezdolnością europejskich "lunatyków" do prawidłowego ocenienia sytuacji. Wojna nie była pochodną strukturalnych konfliktów, lecz fatalnego zbiegu okoliczności i nieudolności dyplomatów i polityków, kierujących się zgubnym machismem i eliminujących kobiety z polityki itp. itd. Książka jest skierowana do szerokiego odbiorcy, można ją wziąć na wakacje, inaczej niż opasłe dzieła Fischera wymagające uważnej lektury. Narracja jest wartka, atrakcyjnych szczegółów nie brakuje, portrety bohaterów kreślone grubą kreską, a więc wszystko co lubi masowy czytelnik. W Niemczech książka utrzymuje się na listach bestsellerów, autor święci triumfy w audycjach telewizyjnych.

W pierwszej połowie 2014 r. ukazały się na łamach dzienników i tygodników wcale liczne artykuły utrzymane w duchu historycznego rewizjonizmu. Herfried Münkler ogłosił, że do wojny parły Serbia, Rosja, Francja i Wielka Brytania, jakby mimochodem dodając: "Naturalnie Niemcy nie były niewinne, w żadnym razie. Ale droga do wojny była wysoce złożona i metodyka Fritza Fischera byłaby nie do zaakceptowania na żadnym proseminarium". Publicystka Cora Stephen ubolewała nad niemieckim masochizmem, podkreślając, że: "Tylko Niemcy wciąż wierzą, że ponoszą wyłączną winę za piekło między 1914 i 1918". Dominik Geppert, Sönke Neitzel, Cora Stephan i Thomas Weber w manifeście ogłoszonym na łamach "Die Welt" stwierdzili, że w ogóle nie można mówić o "winie" Niemiec, ponieważ nie złamano wówczas żadnego obowiązującego kodeksu moralnego lub prawnego. Przywódcy Niemiec kierowali się wyłącznie obawą przed "okrążeniem" - "defensywnym celem przywrócenia znowu chwiejnej sytuacji ograniczonej hegemonii na kontynencie europejskim, którą Rzesza posiadała za Bismarcka, byli oni jak najdalej od tego, żeby arogancko i opętani wielkością dążyć do mocarstwa światowego". W manifeście obciążono Francję, Austro-Węgry, Rosję i Wielką Brytanię, zwłaszcza tę ostatnią, że przekształciła konflikt w wojnę światową. Dominik Geppert miał Anglii za złe, że przystąpiła do wojny nie kierując się własnym interesem lub jasnymi zobowiązaniami sojuszniczymi. Sönke Neitzel twierdził, że źródeł wojny należy szukać nie tyle w polityce poszczególnych mocarstw, ile w enigmatycznym "ogólnoeuropejskim kryzysie".


Przyznać jednak trzeba, że dość krzykliwy rewizjonizm historyczny prezentowany zwłaszcza w "Die Welt" spotkał się także z bardziej wyważonymi sądami w stylu: nikt nie był bez winy, ale wina Austro-Węgier i Niemiec była największa. Wolfram Wette wręcz trzyma się podstawowych ustaleń Fischera, a Michael Epkenhans podkreśla, że jednak "najważniejsze decyzje zapadły w Berlinie". Gerd Krumeich pisał: "Kto był winny? Bez wątpienia nieodpowiedzialna polityka presji i blefu rządu niemieckiego miała największy udział w rozpętaniu wojny. Ale nie tylko wyłącznie Niemcy ponoszą odpowiedzialność za narastanie nieznośnych napięć przed wojną". Bardzo wyważony tekst ogłosił Heinrich August Winkler w tygodniku "Die Zeit", przypominając o wewnętrznych uwarunkowaniach polityki niemieckiej, zwłaszcza o naciskach ze strony kół wojskowych na rozpoczęcie wojny, i przeciwstawiając się historii pisanej w duchu pozytywistycznym lub polityki realnej, w każdym razie bez obciążeń moralnych. Niektórzy autorzy wyraźnie piszą również o podtekstach politycznych historycznego rewizjonizmu: jeśli Niemcy mają spełniać ważną rolę na scenie europejskiej, to nie można im wciąż wytykać winy za rozpętanie konfliktów zbrojnych (Münkler). Volker Ullrich odnotował zmiany w polityce kształtowania pamięci zbiorowej: "To co nie powiodło się konserwatystom podczas ‘sporu historyków’ w latach osiemdziesiątych, a mianowicie odzyskanie władzy interpretowania historii, ma się udać teraz. Zwraca uwagę z jak słabym oporem się to dotąd spotykało”. I to wydaje się najbardziej niepokojące w obecnej niemieckiej debacie o odpowiedzialności za wybuch pierwszej wojny światowej.
Zbigniew Mazur


Źródło przedruku: Biuletyn Instytutu Zachodniego, Nr 168/2014, 12 sierpnia 2014. Instytut Zachodni im. Zygmunta Wojciechowskiego - Instytut Naukowo-Badawczy, Poznań. Tezy zawarte w tekście wyrażają jedynie opinie autora. Wytłuszczenia pochodzą od redakcji portalu koszalin7.pl

Zbigniew MAZUR (ur. 1943) - historyk, profesor w Instytucie Zachodnim. Zainteresowania badawcze: niemieckie dziedzictwo kulturowe na Ziemiach Zachodnich i Północnych, dzieje myśli zachodniej. Stopnie naukowe: praca doktorska "Pakt czterech 1933"; doktor (1975); doktor habilitowany, docent (2004); profesor Instytutu Zachodniego (2010). Najważniejsze publikacje: "Antenaci. O politycznym rodowodzie Instytutu Zachodniego", Instytut Zachodni, Poznań 2002; "Obraz Niemiec w polskich podręcznikach do nauczania historii (1945-1989)", Instytut Zachodni, Poznań 1996; "Centrum przeciwko Wypędzeniom", Poznań 2006; "'Ojczyzna' 1939-1945. Wspomnienia. Publicystyka", (współred.), Poznań 2004; "Wspólne dziedzictwo? Ze studiów nad stosunkiem do spuścizny kulturowej na Ziemiach Zachodnich i Północnych" (red.), Poznań 2000.

INSTYTUT ZACHODNI im. Zygmunta Wojciechowskiego w Poznaniu (ang. Institute for Western Affairs , niem. West-Institut, fr. Institute Occidentale) - jednostka badawczo-rozwojowa, której organem założycielskim jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Założony w 1944 r. w Warszawie przez profesora Zygmunta Wojciechowskiego, od 1945 r. mieści się w Poznaniu. Instytut zajmuje się w sposób interdyscyplinarny szeroko pojętymi stosunkami międzynarodowymi, głównie stosunkami polsko-niemieckimi, ale także polskimi ziemiami zachodnimi (m.in. Wielkopolska, Pomorze, Śląsk), historią, ekonomią i polityką Niemiec oraz procesami integracji europejskiej i kwestiami bezpieczeństwa w strefie euroatlantyckiej.
 

Biogram na podstawie notki autorskiej zamieszczonej w Biuletynie Instytutu Zachodniego, strony internetowej Instytutu Zachodniego oraz Wikipedii.



Marcin Palade
Wiejska bez Niemców?
23 maja 2013
Niemieckość Górnoślązaków nie jest już „trendy”.

W ławach sejmowych, po pierwszych wolnych wyborach do parlamentu w 1991 zasiadło aż siedmiu reprezentantów tzw. mniejszości niemieckiej. W obecnej kadencji na Wiejskiej jest tylko jeden jej przedstawiciel. Być może za kilka lat zabraknie miejsca także dla niego, bowiem niemieckość Górnoślązaków nie jest już „trendy”.

W wyniku porozumienia zwycięskiej koalicji, według różnych szacunków, Polskę opuściło do końca lat 40-tych około 3,5 miliona Niemców. Między Odrą a Bugiem pozostało ponad milion obywateli III Rzeszy, którzy uznani zostali za Polaków. Dominującą grupą byli Ślązacy, a w mniejszym stopniu dotyczyło to Warmiaków i Mazurów. Ich administracyjna polonizacja, przeprowadzona została w PRL bez wgłębienia się i zrozumienia problematyki tzw. pogranicza. Czyli ludności nieidentyfikującej się w sposób jednoznaczny narodowościowo. Potwierdziła to tzw. ankietyzacja z 1952 roku, w której aż 120 tysięcy obywateli polskich, z czego połowę stanowili mieszkańcy Opolszczyzny, wskazało narodowość niemiecką. W skutek emigracji do RFN i NRD ludność ta, głównie z zachodniej części Górnego Śląska oraz z Warmii i Mazur, opuściła Polskę. Pozostali zaś nieliczni „uznani Niemcy’ oraz autochtoni, stopniowo wchłaniający się w polski organizm państwowy.

Ci pierwsi zamieszkiwali głównie Dolny Śląsk oraz dawne województwo koszalińskie. Po 1950 roku znaczącej poprawie uległ status liczącej kilkadziesiąt tysięcy niemieckiej grupy narodowościowej. Mogli oni aktywizować się na polu społecznym, oświatowym, kulturalnym i religijnym. Ale kolejna fala wyjazdów, między innymi w ramach akcji „łącznia rodzin” spowodowała, że na Dolnym Śląsku i Środkowym Pomorzu liczba etnicznych Niemców stopniała do 2-3 tysięcy. Inaczej sytuacja wyglądała z autochtonami. Ci z Górnego Śląska, a w mniejszym stopniu z Warmii i Mazur, pozostawali pod szczególną opieką od końca lat 40-tych, wpływowych środowisk ziomkowskich, a także czynników oficjalnych w Bonn. Żadna z sił politycznych w RFN nie pozwoliła sobie na ostateczne zamknięcie problemu tzw. wschodnich Niemiec. Miało na nich żyć, co strona niemiecka utrzymywała do początku lat 90-tych, około 1,1 miliona mieszkańców uznawanych prawnie za obywateli Niemiec.

To spośród tej ludności werbowano od połowy lat 50-tych współpracowników dla współdziałającego ściśle z ziomkostwem zachodnioniemieckiego wywiadu (BND). Byli w tej grupie lokalni korespondenci prasy, czy śląscy emigranci przyjeżdżający w odwiedziny w rodzinne strony. Szczególnie ożywiona niemiecka penetracja przypadła jednak na przełom lat 70-tych i 80-tych. Zwłaszcza po dojściu do władzy chadeków, bardziej wyczulonych na „krzywdę” wypędzonych i los rzekomej milionowej mniejszości niemieckiej w Polsce. Liczebność tej ostatniej dalej opierała się na statystycznej żonglerce organizacji ziomkowskich i nie miała żadnego potwierdzenia w faktach. Uświadomiły to sobie władze w Bonn w 1983 roku, kiedy to radca prasowy ambasady niemieckiej w Polsce Klaus Reiff, zakończył trzyletni, intensywny objazd po naszym kraju. Liczbę Niemców określił maksymalnie na 106 -120 tysięcy. Przy czym sam Reiff miał stwierdzić, że duża część ubiegających się o wyjazd za Men nie określa się, jako Niemcy.

Dlatego świadoma ewidentnego zaniku mniejszości niemieckiej w Polsce ekipa Kohla, podjęła zabiegi służące jej wykreowaniu. I tak jak w poprzednich trzech dekadach, szczególna rola koordynacji działań przypadła BND. Zaś jednym z głównych wykonawców stała się Robocza Wspólnota do Spraw Łamania Praw Człowieka w Niemczech Wschodnich (AGMO). Jej działalności wydawniczej towarzyszyło „docieranie” do niemieckich grup na Śląsku i praca nad podtrzymywaniem „niemieckiego ducha”. Jedną z form służących nawiązywaniu kontaktów była pomoc materialna (paczki żywnościowe, książki, środki techniczne i finansowe na działalność). 

Na przełomie 1983 i 1984 roku podjęto budowę struktur Związku Niemców w Polsce, a także Niemieckiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Równolegle na Opolszczyźnie, za sprawą AGMO, sieć 200 pracowników organizowała kolportaż prasy zachodnioniemieckiej, czy angażowała się w pomoc charytatywną. Ta ostatnia, w połączeniu z tłumionym przez lata rozczarowaniem polską administracją, czy spychaniem ludności miejscowej do drugiej kategorii, stały się podstawowymi elementami wpływającymi na zwiększającą się chwiejność w określaniu przynależności narodowej autochtonów na Górnym Śląsku. Coraz wyraźniej przybierało na sile ciążenie ku niemieckości.

Proces ten przypadł na okres dogorywania Polski w końcówce dekady Jaruzelskiego. Ułatwieniem dla kreatorów mniejszości był zwiększający się dystans cywilizacyjny między PRL a bogatymi zachodnimi Niemcami. Opcja za „deutsche marką”, dającą względny dobrobyt dzięki wyjazdom do pracy nad Ren, sprawiła, że krótkim czasie na listę mniejszości niemieckiej wpisało się ponad 200 tysięcy osób. W tej masie była znaczna większość z województwa opolskiego.

Pierwszą możliwą weryfikacją liczby Niemców na Śląski Opolskim, stały się wybory uzupełniające do Senatu w lutym 1990 roku. Reprezentujący opolskich Niemców Henryk Kroll w drugiej turze głosowania, na skutek mobilizacji przesiedleńców i repatriantów zebrał, co prawda 125 tysięcy poparcie, ale przegrał z polską Ślązaczką prof. Dorotą Simonides. Wynik Krolla daleki był od szacunków opolskich liderów mniejszości mówiących o 350 tysięcznej grupie opolskich Niemców. Mit o milionie Niemców w Polsce prysł tym bardziej w pierwszych wolnych wyborach w 1991 roku. Ogólnokrajowa lista Mniejszości Niemieckiej dostała prawie 140 tysięcy głosów. Dało to 7 mandatów poselskich. W przedterminowych wyborach w 1993 roku poparcie dla listy niemieckiej stopniało do 110 tysięcy w skali całego kraju. Reprezentacja poselska Niemców zmniejszyła się znacząco do czterech przedstawicieli w Sejmie.

W wyborach z 1997 roku na Opolszczyźnie poparcie skurczyło się do 51 tysięcy głosów. Bardzo znaczący ubytek dotyczył części katowickiej i częstochowskiej. To sprawiło, że reprezentacja niemiecka na Wiejskiej ograniczyła się do dwóch posłów z okręgu opolskiego. Tę liczbę udało się utrzymać po wyborach z 2001 roku. Jedyna od 2005 roku wystawiana wyłącznie na Opolszczyźnie lista niemiecka, dała tylko jeden mandat poselski. W ostatnich wyborach z 2011 roku głosy oddane na mniejszość zamknęły się raptem na poziomie 28 tysięcy.




Sejmowa lista Mniejszości Niemieckiej w woj. opolskim (rysunek)

(źródło: Państwowa Komisja Wyborcza)

Co sprawiło, że „niemieckość” Ślązaków, tych z pod Krapkowic, Olesna, czy Raciborza, w ciągu niespełna ćwierćwiecza tak mocno wyparowała? Czynnik napędzający koniunkturę dla mniejszości, mający swój wymiar materialny, w sytuacji rozwoju Polski w ostatnich dwóch dekadach, nie jest już silnym bodźcem dla ludności autochtonicznej. Sytuacja uległa zmianie zwłaszcza po zrównaniu praw na niemieckim rynku pracy, co spowodowało, że paszport z BRD nie jest już przepustką do raju dla wybranych. Ślązacy, w tym ich liczne skupiska na Opolszczyźnie, zaczynają wyraźnie ciążyć ku „czystej” śląskości. W lokalnych organizacjach widzą możliwość pielęgnowania swojego regionalizmu. Berlin, po znacznym ograniczeniu wsparcia finansowego dla TSKMN, nie jest już tak jak w latach 80-tych, czy 90-tych „dobrym, bogatym wujkiem Helmutem”.

Etos śląski, którego głównymi elementami składowymi pozostają: rodzina, wiary i praca, można wspierać i konserwować bez oglądania się na liderów mniejszości niemieckiej. Pokolenia najbardziej „niemieckich” Ślązaków, tych urodzonych przed 1939 rokiem i tych pamiętających powojenną „PRL-owską krzywdę” ustępują miejsca w biologicznej sztafecie młodym Ślązakom. To im, nowe państwo polskie po 1989 roku, nie przeszkadza w kultywowaniu swojskości.

W kolejnych spisach powszechnych Niemców w Polsce ubywa (w 2011 roku, jako jedyną narodowość niemiecką wskazało raptem 26 tysięcy polskich obywateli), a na Górnym Śląsku przybywa tych, którzy określają się, jako Ślązacy. Niemieckość wśród ludności miejscowej na Górnym Śląsku nie jest już „trendy”. Widzimy to my z perspektywy Warszawy, ale z całą pewnością dostrzegają to także wyjątkowo aktywne na obszarze Niemiec z 31 grudnia 1937 roku – władze w Berlinie.


Marcin Palade


Tekst ukazał się w "Naszej Polsce"





http://koszalin7.pl/obywatel/polska-niemcy/840-rok-1914-niemcy-strzsaj-win.html