Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

sobota, 15 kwietnia 2017

Chińskie zakupy na zachodzie



Chiny mówią stop. Koniec podboju zachodniego świata za pomocą góry pieniędzy

 Agata Kołodziej

10.04.2017,

Chiny w ostatnich latach były jak bogaty kapryśny szejk, który kupuje wszystko to, co znajdzie się akurat na linii jego wzroku: wytwórnie filmowe w Hollywood, legendy europejskiego futbolu, gigantów przemysłu. Ale koniec z tym. Komunistyczne władze powiedziały właśnie dość. Chcą zahamować zagraniczne inwestycje, żeby pieniądze przestały wypływać z kraju.
Wiosna 2016 r. Angela Merkel chwalił się przed Barackiem Obamą firmą Kuka na targach w Hannoverze. Kuka to producent robotów przemysłowych, duma niemieckiego przemysłu. Jesienią Kuka należy już do Chińczyków, którzy zapłacili za nią 4,6 mld euro.
Było sporo zamieszania. Niemcy nie chcieli oddać swojej perły w ręce chińskiego kapitału, szczególnie, że to nie pierwsza firma, która wpadła w ręce Chińczyków - nie pierwsza niemiecka, a tym bardziej nie pierwsza europejska. Chiny w ten sposób narażają się całemu światu już od jakiegoś czasu.

Ale właśnie komunistyczne władze powiedziały dość - przyszedł czas na ograniczenie ekspansji chińskiego kapitału na świecie. Wydano rozporządzenie, dzięki któremu juany wydawane za granicą mają być solidnie prześwietlane, żeby nie wypływały z kraju tak szerokim strumieniem. Pierwsze efekty już widać.

Nawet Batman ma już skośne oczy

Początek 2012 r. Wang Jianlin, były żołnierz chińskiej armii, a dziś najbogatszy Chińczyk za 2,6 mld dol. przejmuje AMC Entertainment – drugą największą sieć kin w Stanach Zjednoczonych. Stać go. Należący do niego koncern – Dalian Wanda Group – jest najpotężniejszym graczem na chińskim rynku nieruchomości, należy do niego m.in. 28 pięciogwiazdkowych hoteli i 40 galerii handlowych.
Styczeń 2016. Ten sam koncern – Wanda Group za 3,5 mld dol. kupuje Legendary Entertainment. To właśnie z tej wytwórni wyszły takie filmy jak trylogia o Batmanie, "Jurassic World", nowa wersja "Godzilli" czy "Incepcja". Nic dziwnego, że na imprezy do pana Wanga przyjeżdżają John Travolta czy Nicole Kidman.
Sierpień 2016. Chińczycy kupują legendę europejskiej piłki nożnej – klub AC Milan należący do Silvio Berlusconiego. To najbardziej utytułowany klub w Europie i na świecie. Ale to też klub z długami – nawet 220 mln euro. Wliczając spłatę tych długów nowy właściciel zapłacił za AC Milan 740 mln euro. Kupujący to konsorcjum chińskich inwestorów działających w ramach Sino-Europe Sports Investment Management Changxing Co Ltd.
To zresztą nie pierwszy europejski klub w chińskich kieszeniach. Zaledwie w czerwcu 2016 r. chiński Suning Commerce Group kupił 70 proc. udziałów w klubie Inter Mediolan.
Potem przyszedł czas na spektakularne transfery. Spośród dziesięciu klubów, które w czasie ostatniego zimowego okna transferowego wydały najwięcej, połowa była właśnie z Azji. Sumy, jakie Chińczycy oferują piłkarzom z Zachodu, żeby ściągnąć ich do siebie, zwalają z nóg. Najdroższym transferem był zakup przez Shanghai SIPG za 60 mln euro brazylijskiego pomocnika – Oscara z Chelsea Londyn.
Dość rozrywki.
Marzec 2015 r. China National Chemical Corp za 7,1 mld euro kupuje włoski koncern Pirelli. Tak - piątego co do wielkości na świecie producenta opon.
Ale to dopiero początek. W styczniu 2016 r. kupili też za 925 mln euro niemieckiego producenta pojazdów wojskowych KraussMaffei Group, a w lutym szwajcarskiego giganta chemicznego - koncern Syngenta. Ta ostatnia transakcja to najprawdopodobniej największa transakcja Chińczyków w historii, bo jej wartość sięgnęła 43 mld. dol.
Podobnych przykładów jest dużo więcej, choć nie wszystkie tak wstydliwe dla Zachodu jak oddanie Kuka Chińczykom. Ale to koniec. Chińskie władze właśnie zaciągnęły hamulec ręczny. Czas zatrzymać to zakupowe szaleństwo.

Powstrzymać uciekające pieniądze

Do tej pory te zakupy były dla chińskich władz powodem do dumy – pokazywały całemu światu, że Chiny nie są już tylko fabryką świata, a inwestorem, z którym należy się liczyć. Więcej – inwestorem, z którym czasem nie da się wygrać i któremu się nie odmawia. Dlaczego? Bo ma tyle pieniędzy, że stać go niemal na wszystko. Obecnie Chiny są eksporterem kapitału netto i w dodatku drugim na świecie państwem pod względem inwestowanych poza swoimi granicami pieniędzy.
Od kilku lat mówiło się wprost – Chiny kupują sobie świat. Nie bez powodu. Wartość chińskich inwestycji wychodzących w 2012 roku wyniosła 77,22 mld dol. i w kolejnych latach rosła o kolejne 14-16 proc. r/r.
Ale to, co wydarzyło się w 2016 roku to już prawdziwy boom. Na inwestycje za granicą chińskie firmy wydały 170 mld. dol. – o 44 proc. więcej niż rok wcześniej.



Chińscy oficjele zorientowali się w końcu, że to już jakieś szaleństwo i zmienili ton. W poniedziałek w oficjalnych wypowiedziach najczęściej z ich ust pada słowo „irracjonalne” w odniesieniu do zagranicznych zakupów. A władza nie pozostawia wątpliwości – będzie patrzeć na każdego wypływającego z kraju juana, czy aby na pewno jest dobrze wydany. Jeśli nie, inwestycje będą blokowane.
Dlaczego? Bo gigantyczne rezerwy walutowe zaczęły się kurczyć w szybkim tempie i spadły już poniżej 3 bln dol.
Po drugie odpływ kapitału następował w takim tempie, że zaczął być poza kontrolą.
Po trzecie zaś często nie chodziło o to, żeby inwestycje miały ekonomiczny sens, a jedynie o to, żeby wytransferować kapitał za granicę.
To ostatnie dotyczy głównie rosnącej z roku na rok rzeszy chińskich miliarderów, którzy w ten sposób zabezpieczają swój majątek, z drugiej zaś zabezpieczają sobie przyszłość, otrzymując zagraniczne obywatelstwo w zamian za zainwestowane miliony.
Dowodem na to, że zagraniczne inwestycje to zazwyczaj ucieczka kapitału, są zeszłoroczne badania Chińskiej Akademii Nauk Społecznych. Pokazały one, że jedynie połowa z nich przyniosła zyski, jedna czwarta ledwo znalazła się na progu rentowności, a pozostała jedna czwarta przyniosła straty.
To dużo, ale zdaniem Komisji Arbitrażowej Handlu Zagranicznego to szacunki znacznie zaniżone i aż 90 proc. inwestycji zagranicznych przynosi tylko straty. Ale koniec z tym.

Sport, rozrywka i nieruchomości na cenzurowanym

Narzędziem, które ma powstrzymać odpływ kapitału z Chin jest dokument wydany niedawno przez Ministerstwo Handlu i Narodową Komisję ds. Rozwoju i Reform. Rozporządzenie określa m.in. obszary do inwestycji, na których rządowi szczególnie zależy oraz te, które są zabronione. Nowe przepisy dotyczą wszystkich transakcji powyżej 10 mld dol., a w przypadku nieruchomości – powyżej 1 mld dol.
Więcej, jeśli chińska firma zainwestuje za granicą więcej niż 1 mld dol. w podmiot, który nie ma związku z jej główną działalnością, musi liczyć się z karą.
Jakie branże przede wszystkim zostały wzięte na smycz? Po pierwsze nieruchomości – te komercyjne jak hotele czy biurowce, ograniczenia nie będą dotyczyły chińskich obywateli, którzy nadal mogą kupować za granicą mieszkania.
To dlatego, że właśnie nieruchomości stały się ostatnio jednym z głównych kanałów, przez który wypływały chińskie juany. W 2016 roku Państwo Środka stało się największym inwestorem na tym rynku, wyprzedzając USA. Chińczycy szli na zakupy głównie do Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Australii i Hongkongu i wkrótce zapewne te rynki solidnie odczują restrykcje wprowadzone przez Pekin.
Na drugim miejscu na czarnej liście „irracjonalnych inwestycji” jest rozrywka, co odbije się na Hollywood, a na trzecim sport, co może oznaczać koniec eldorado dla piłkarzy.
Pierwsze efekty już widać. W ciągu dwóch pierwszych miesięcy 2017 roku z Chin wyszło o 53 proc. kapitału mniej niż w tym samym okresie rok wcześniej. Rynek nieruchomości został wręcz niemal całkowicie zablokowany – tam spadek sięgnął 80 proc.
Co stanie się z niewydanymi w ten sposób pieniędzmi? Część zostanie w kraju, część będzie przekierowana na tzw. słuszne inwestycje, czyli te służące rozwojowi projektu Nowego Jedwabnego Szlaku i na zakup technologii.
Na to ostatnie na pewno nie zabraknie pieniędzy, bo Państwo Środka właśnie po cichu przeprowadza u siebie rewolucję. Po jej zakończeniu Chiny mają stać się technologiczną potęgą, żeby nikt na hasło „made in China” nie pomyślał już o tanich t-shirtach szytych przez dzieci ani o podróbkach markowego sprzętu. To może się udać.

http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/chiny-wykupuja-swiat-zagraniczne-inwestycje,71,0,2297671.html


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz