Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powstania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powstania. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 6 września 2021

Migalski o Powstaniu Warszawskim


z niebieskiego portalu...



Marek Migalski

1 sierpnia

 

 · 

1 SIERPNIA CZYLI PEDAGOGIKA GŁUPOTY I KŁAMSTWA

Uwierzcie mi, że nie chce mi się pisać tego tekstu. Ale muszę. Bo nie wolno oddawać tego dnia mistyfikatorom, kłamcom, mistrzom pedagogiki głupoty, sztukatorom i falsyfikatorom. Zatem do roboty.

Powstanie Warszawskie nie trwało 63 dni. Trwało trzy doby. Potem było już tylko systematyczne niszczenie miasta, rzeź jego mieszkańców, zamienianie w ruiny poszczególnych jego dzielnic. Zauważcie, że nie mówimy o „walce o Wolę” czy „bitwie o Wolę”, lecz o „rzezi Woli”. To nie przypadek. Powstanie załamało się po trzech dniach – nie osiągając swych celów militarnych i politycznych. Dokładnie wówczas trzeba było je poddać. Być może ( choć nie na pewno) uniknięto by wówczas tego, co ostatecznie Warszawę spotkało – czyli całkowitego zniszczenia miasta i wymordowania 200.000 jego mieszkańców. Ale dowództwo Powstania się na to nie zdecydowało – wolało patrzeć na powolne zabijanie ludzi. Od czwartej doby nie toczyły się już „walki” – Powstańcy już jedynie bronili się, uciekali, przemieszczali między dzielnicami. I czekali aż Niemcy skierują swoje działania akurat w ich stronę. To było 60 dni umierania.

Powstanie – wbrew bzdurom głoszonym dziś zewsząd – ani o jeden dzień nie przyspieszyło odzyskania niepodległości przez Polskę. Dokładnie w tym samym czasie co my, swoją niepodległość uzyskali Czesi, Słowacy, Węgrzy, Rumuni, Bułgarzy (zauważcie – to wszystko sojusznicy Hitlera i kolaboranci III Rzeszy), a nawet….wschodni Niemcy. Takie akurat były warunki geopolityczne i ofiara 200.000 warszawiaków nic w tej materii nie zmieniła. Jakkolwiek okrutnie by to brzmiało ich krew nie miała znaczenia dla odzyskania przez nasz kraj suwerenności. Była zatem niepotrzebna. Bajdurzenie, że bez śmierci tych dwóch setek tysięcy dzieci, kobiet i starców dzisiejszej Polski by nie było, jest idiotyczną tezą bez żadnych dowodów. Kłamstwem po prostu.

Co więcej, jeśli już ich ofiara w jakikolwiek sposób wpływała na proces odzyskiwania przez Polskę niepodległości, a potem na owej niepodległości kształt i jakość, to miała znaczenie…negatywne. Bo w czasie PW44 zginął kwiat polskiej inteligencji i mieszczaństwa – lekarze, inżynierowie, poeci, architekci, naukowcy, adwokaci (Niemcy i ich sojusznicy stracili w czasie tych dwóch miesięcy około półtora tysiąca żołnierzy – w większości zdegenerowanych przestępców, pijaków, zepsutych do szpiku kości psychopatów). Tej polskiej elity brakowało przez pół wieku panoszenia się u nas realnego socjalizmu. I brakuje dzisiaj. Trwanie w oporze przeciw komunizmowi byłoby łatwiejsze, gdyby tamci ludzie żyli. I współczesna Polska byłaby lepsza gdyby oni, ich dzieci i wnukowie (którzy się nigdy nie narodzili) byli z nami. Nasz kraj byłby dzięki ich obecności z życiu społecznym, politycznym czy kulturalnym mnie dziki, niż jest. No i Warszawa byłaby tak atrakcyjna, jak obecnie jest Praga – co może i mało w sumie istotne, ale wystarczy porównać liczbę turystów w obu miastach (i wynikające z tego faktu wpływy do budżetów miast), by zrozumieć, że ma to konkretny i wymierny wpływ na jakość życia mieszkańców (choć rozumiem, że Polacy taki szczegółami jak pieniądze czy jakość życia ludzi się nie przejmują).

Teraz sprawa delikatna – wspomnienia dziś jeszcze żyjących Powstańców. Oddając im należny szacunek, należy zauważyć, że w czasach, o których mówią, byli dziećmi. Ich perspektywa jest zatem perspektywą dziecięcą. Gdy mówią o tym, że cała Warszawa chciała iść w bój, to szczerze zapewniają o tym, w co wówczas wierzyli. Ale jest to dalekie od prawdy. Warszawa wówczas, tak jak podczas całej wojny, chciała przeżyć. Fakty i dane są bezwzględne – w czasie całej II wojny światowej w jakiekolwiek działania przeciwko okupantom było zaangażowanych (w najlepszym razie) około miliona Polaków ( i mówimy tu nawet tylko o jakiejś jednorazowej pomocy Podziemiu czy incydentalnym udziale w jakiejś akcji). Milion z 25 milionów żyjących wówczas pod okupacją Polaków (liczę nie wszystkich obywateli przedwojennej RP, lecz właśnie tylko tych, którzy deklarowali się jako Polacy) to…4%. CZTERY procent Polaków wzięło przez PIĘĆ LAT okupacji jakikolwiek udział w walce. Rozumiem, że w Warszawie było podobnie. Nawet jeśli tutaj nastroje były bardziej antyniemieckie, niż gdzie indziej, to może 10% warszawiaków było gotowych do walki. Więc opowieści o tym, że cała Warszawa najpierw parła do Powstania, a potem w nim ochoczo uczestniczyła, są bajkami dzieci dla dzieci. Uczestników PW44 należy szanować, ale niekoniecznie trzeba im wierzyć jeden do jednego.

Tu pojawia się jeszcze jeden problem: wydarzenia, o których tak szczegółowo opowiadają, miały miejsce 77 lat temu, gdy – podkreślmy to raz jeszcze – byli dziećmi. Zajmuję się naukowo neuropolityką i jednym z zagadnień w niej obecnych jest jakość zapamiętywania oraz trwałość wspomnień. Nie będę Was zanudzał szczegółami o hipokampie, pamięci operacyjnej, długotrwałej, wpływie na nie emocji, ale każdy z Was może przeprowadzić na sobie eksperyment – co pamiętacie z dwutygodniowych wczasów sprzed dwudziestu lat? Cztery obrazy, w sumie jakieś trzydzieści sekund, prawda? Chodzi zresztą nie tylko o ilość zapamiętanego materiału, ale także o jego jakość. Wspomnienia nie są czymś trwałym i niezmiennym – podlegają obróbce kognitywnej i wpływowi emocji. Słynne powiedzenie policjantów, że nie ma nic bardziej niewiarygodnego, niż relacja naocznego świadka, jest bardzo trafne. Szanuję tych Powstańców, którzy dziś mają ponad 90 lat, a wówczas byli dziećmi, ale ponad obecne ich wspomnienia przedkładam dokumenty historyczne oraz relacje ówczesnych dorosłych świadków. Jeśli chcecie się przekonać jakie naprawdę były nastroje wśród warszawiaków w przededniu wybuchu PW44, a zwłaszcza w czasie jego trwania, to sięgnijcie na przykład po pamiętnik Białoszewskiego. Zgoła inny to obraz, niż ten, który dziś prezentowany jest jako prawdziwy.

Nie mam zamiaru dekodować wszystkich mistyfikacji narosłych przez lata wokół tego wydarzenia historycznego – zrobili to już lepsi ode mnie. Dla mnie najważniejsze jest to, byśmy uczuli się na własnych błędach, bo jeśli tego nie zrobimy, będziemy skazani na ich powtarzanie. Dzisiejsi mitotwórcy zarażają umysły młodych ludzi kłamstwami, niczym nie uzasadnionymi tezami, historyczną głupotą i geopolitycznymi idiotyzmami. Wykorzystują PW44 do szerzenia dziecięcej wizji rzeczywistości, w której obryzganie wszystkich wokół własną krwią jest najlepszą metodą politycznej walki o interesy. Dlatego potrzebne jest im kłamstwo o znaczeniu tamtej masakry dla odzyskania przez Polskę niepodległości. W ten sposób formują kolejne pokolenia politycznych analfabetów, którzy za dobrą monetę przyjmą te mity. Dziś zresztą widać bardzo dokładnie, że przynosi to oczekiwane skutki – fanatyczni miłośnicy tamtej masakry chcą na nowo obsadzać Polki i Polaków w roli ofiar i zadziwiać świat swoim heroizmem, bo wpaja się im, że właśnie tak wygląda polityka i tak osiąga się zamierzone skutki. Gdyby ofiarą ich mitologii mieli się stać tylko oni, nie miałbym nic przeciwko temu. Ale wygląda na to, że oczadziali martyrologiczną mistyfikacją ornamentatorzy będą wciągać kolejne miliony innych obywateli RP do odegrania krwawego spektaklu auto-da-fe. Dlatego właśnie należy walczyć z tą pedagogiką głupoty i kłamstwa na każdym kroku i w każdej chwili. Także 1 sierpnia. Zwłaszcza 1 sierpnia.





niedziela, 3 lutego 2019

Bajeczki zamiast historii


 przedruk

poniedziałek, 17 grudzień 2018 Anna Leszkowska


Nasza oficjalna historia ostatniego stulecia jest w dużej części bajeczką, wyznaczającą granice dzisiejszej poprawności. Wciąż nie chcemy rzetelnie zbadać większości istotnych faktów tamtego czasu, mimo uzasadnionych podejrzeń co do wiarygodności ich oficjalnej wersji. 

Przypomnę tylko te najważniejsze, mało zbadane fakty o istotnym znaczeniu historycznym. Ktoś powinien kiedyś odpowiedzieć na pytania: 

• jaka była rola dwóch niemieckich cesarstw (niemieckiego i austriackiego) w animowaniu „ruchów niepodległościowych”, a także lewicowych w Polsce do ostatnich dni istnienia tych państw w listopadzie 1918 roku?
• kto podjął polityczną decyzję w Niemczech o „uwolnieniu” Piłsudskiego z magdeburskiego odosobnienia i jakie były rzeczywiste cele tej decyzji?
• jaka była skala jawnej i niejawnej współpracy między polskimi i bolszewickimi „socjalistami” w dziele zniszczenia Rosji? Wiemy o poufnych kontaktach trwających aż do śmierci Piłsudskiego (ludzie rządzący wówczas w Warszawie i Moskwie dobrze się znali), o czym w sposób mało zręczny dla obecnych „antykomunistów” wspominają pamiętniki piłsudczyków (i ich żon, np. Jadwigi Beck);
• czy animatorem zamachu stanu w maju 1926 roku był wywiad brytyjski, który chciał tym samym ograniczyć francuskie wpływy w Warszawie i wzmocnić stronnictwo proniemieckie?
• jakie były zobowiązania Piłsudskiego wobec niemieckich protektorów w kwestii zachodnich granic Polski i jak wytłumaczyć pasywną postawę władz w Warszawie wobec Powstania Śląskiego i Powstania Wielkopolskiego?
• dlaczego rząd Jędrzeja Moraczewskiego został uznany tylko przez Berlin?
• dlaczego niepodległościowi politycy tego okresu nie protestowali przeciw przydzieleniu przez Niemców części Polski „samostijnej” Ukrainie (np. Chełmszczyzny) w Pokoju Brzeskim?


A przede wszystkim, czy bolszewicki przewrót w listopadzie 1917 roku, który zmienił historię świata (i naszą!), był wykonaniem berlińskiego rozkazu obalenia tymczasowego rządu Republiki Rosyjskiej, z którym chciał zawrzeć pokój główny sojusznik, czyli austriacki Wiedeń?

 
Dziś już wiemy, że pomysł, aby dokonać tego przewrotu właśnie na początku listopada, powstał nagle, a większość bolszewickiego kierownictwa była nim… zaskoczona.


Możemy przyjąć jako pewnik, że prawdy o naszej historii sprzed stu lat należy szukać w archiwach berlińskich i austriackich, gdyż tam, podobnie jak w przypadku bolszewików, był ośrodek decyzyjny tworzący zręby ówczesnej (i współczesnej) Mitteleuropy. I był w swych działaniach bardzo skuteczny. 


Gdyby nasz polski wątek sprawdzić równie rzetelnie, co działalność Aleksandra Parvusa, to być może zacząłby (w przenośni i dosłownie) pękać spiż niektórych pomników. I nie bójmy się jednak prawdy. Nie przestaniemy być przez to Polakami. Może zmienimy tylko punkty odniesienia oraz wzorce. Jeżeli są fałszywe, to nie ma czego żałować.



 
Witold Modzelewski


 http://www.sprawynauki.edu.pl/archiwum/dzialy-wyd-elektron/344-felietony-witolda-modzelewskiego/4021-bajeczki-zamiast-historii?fbclid=IwAR35PecXkjcaD35BVLiUqXviExft0piiolYwyEgexQo8CnKyVA1xfPgM_VU