Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trauma. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trauma. Pokaż wszystkie posty

sobota, 20 lipca 2019

Lęk dziedziczony po przodkach


przedruk

Lęk dziedziczony po przodkach


 

Kilkudniowym owcom niekiedy obcina się ogony. Wspomnienie tego przykrego wydarzenia odciska piętno na całym życiu zwierząt, ale co gorsza, wpływa również na zachowanie ich potomstwa. Dzieci samic brutalnie potraktowanych przez weterynarzy są mniej wrażliwe na ból niż pozostałe owce – ustalili uczeni z brytyjskiego University of Bristol. Ich praca ukazała się przed kilkoma dniami w cenionym czasopiśmie naukowym „Biology Letters”.

Z badań wynika, że pamięć przykrych doświadczeń może być przekazywana z pokolenia na pokolenie. Brzmi nieprawdopodobnie. Od lat przecież wiadomo, że po przodkach można dziedziczyć wygląd, podatność na choroby, a nawet talenty czy zdolności, ale jak to możliwe, by rodzice przekazywali dzieciom także wspomnienia o traumatycznych przeżyciach.

A jednak coś jest na rzeczy.
Opublikowane właśnie badanie nie jest jedynym, które pokazuje, że również niektóre emocje mogą być dziedziczone. Tyle tylko, że nie da się tego wytłumaczyć za pomocą praw genetyki, bo geny nie biorą w tym udziału. Naukowcy są już jednak na tropie rozszyfrowania mechanizmu.

Drugi kod informacji

Nadzieje na rozwiązanie zagadki pojawiły się na początku naszego wieku, kiedy naukowcy rozszyfrowali ludzki genom. Wtedy też zaczęli dokładnie badać to, co znajduje się w jądrze komórki.
Odkryli, że nić DNA wcale nie jest splątana w przypadkowy sposób – jak przypuszczano – lecz starannie upakowana i podtrzymywana przez białka, pomiędzy którymi znajdują się różne związki chemiczne. Uznali, że to otoczenie nici DNA musi również wpływać na rozwój, dziedziczenie i powstawanie chorób. Dlaczego jednak natura zapisała ważne dla organizmu informacje na dwa sposoby – w DNA i wokół niego?
Zapewne po to, by organizm mógł się szybko dostosować do zmian środowiska, a nie musiał korzystać z niezwykle powolnej metody, jaką są mutacje w genach. Tyle teoria.
Pierwsze duże badanie, które wskazywało, że możliwe jest istnienie takiego mechanizmu dziedziczenia, rozpoczął jeszcze w latach 80. XX wieku, a zakończył w roku 2002 dr Lars Bygren z Instytutu Karolinska w Sztokholmie. Uczony próbował wyjaśnić, dlaczego jedni ludzie tyją, choć stosunkowo niewiele jedzą, a inni mogą bezkarnie opychać się łakociami i pozostają szczupli. W tym celu przeanalizował zwyczaje żywieniowe mieszkańców jednej z gmin w północnej Szwecji. Przyjrzał się też zapisom archiwalnym, które zawierały informacje o plonach i cenach żywności w tej części Szwecji w ciągu ostatnich stu lat. Na tej podstawie ustalił, jak się odżywiali, zwłaszcza w czasach dzieciństwa i dojrzewania, dawni mieszkańcy tego rejonu. Zajrzał też do historycznych rejestrów zmarłych, które zawierały informacje nie tylko o przyczynach śmierci, ale także o przebytych chorobach. W ten sposób prześledził losy poszczególnych rodzin. Otrzymał wyniki, które zaskoczyły świat naukowy.
Okazało się, że jeśli dziadkowie ze strony ojca w dzieciństwie się przejadali, ich wnuki częściej niż rówieśnicy zapadały na choroby serca i cukrzycę, a także miewały udary mózgu. Z tego powodu średnio umierały 32 lata wcześniej niż potomkowie rodzin, w których jadało się bardzo skromnie lub wręcz nie dojadało. Natomiast ci ostatni, którzy liczyli każdą kromkę chleba, nie tylko żyli dłużej, ale też długo cieszyli się zdrowiem i dobrą kondycją.
Podobną zależność odkryto także po linii żeńskiej – najdłużej żyły te wnuki, których babcie przyszły na świat w czasie nieurodzaju, kiedy jedzenia brakowało.
Jednocześnie dr Bygren ustalił, że skłonni do tycia mieszkańcy szwedzkiej prowincji nie mają żadnych mutacji w genach, które mogłyby odpowiadać za tę przypadłość czy choroby związane z otyłością, takie jak cukrzyca i schorzenia układu krążenia. Wniosek mógł być tylko jeden: istnieje inny sposób przekazywania informacji następnym pokoleniom niż za pomocą genów.

Z matki na dziecko

Skoro zatem po dziadkach możemy odziedziczyć lepszą lub gorszą kondycję zdrowotną, to może również przekazują nam oni swoje emocje. By to wyjaśnić, naukowcy zaczęli się przyglądać temu, co dzieje się z ludźmi w czasie życia płodowego. Okazało się, że jeśli przyszłe mamy przeżywają niezwykle intensywne chwile grozy, pozostawia to ślad w umysłach ich dzieci.
Taką zależność wykazali kanadyjscy naukowcy. Badane przez nich kobiety w ciąży doświadczyły katastrofalnej nawałnicy śnieżnej, jaka w 1998 roku nawiedziła północną Kanadę. Przyszłe mamy nie miały wtedy w domach prądu przez ponad miesiąc i były całkowicie odcięte od świata. Przeżycia tych dni tak silnie odbiły się na zdrowiu ich dzieci, że rozwijały się one gorzej – zarówno fizycznie, jak i umysłowo – niż potomstwo pozostałych mam.
Zdrowie psychiczne dziecka zależy jednak także od tego, w jakim nastroju jest matka podczas stosunku – przekonywał dr Alberto Halabe Bucay ze szpitala w San Luis Potosí w Meksyku. W roku 2009 przedstawił hipotezę, która zakłada, że za odczuwanie zadowolenia lub skłonność do depresji odpowiadają hormony wytwarzane przez matkę już w chwili zapłodnienia. Szczególnie istotną rolę odgrywają endorfiny, zwane hormonami szczęścia, które mogą wpływać na plemniki i komórkę jajową, modyfikując zawarte w nich informacje genetyczne. Jeśli zatem w chwili zapłodnienia matka jest szczęśliwa i jej organizm wydziela dużo endorfin, to urodzone dziecko będzie optymistą. Gdy zaś rodzicielka produkuje niewiele hormonów szczęścia, potomek może mieć skłonności depresyjne. Nie wiadomo jednak, czy dr Bucay ma rację. Żadnych badań ani on, ani nikt z jego kolegów do dziś nie przeprowadził. 


Za to udało się wykazać, że traumatyczne wydarzenia, które dotykają rodziców w dzieciństwie i młodości, czyli zanim doczekają się potomstwa, wpływają na zdrowie ich dzieci. Ogromnym zwolennikiem tej teorii już przed laty był neurolog Michael Meaney z McGill University w Montrealu.
Jego zdaniem to nie przypadek, że są rodziny, w których członkowie z kolejnych pokoleń podejmują próby samobójcze. Uczony badał mózgi samobójców, którzy targnęli się na życie pod wpływem traumatycznych przeżyć, i porównywał je z mózgami ofiar wypadków, które do chwili śmierci wiodły szczęśliwe życie. Różnice były ewidentne. U samobójców w komórkach ośrodków mózgu zawiadujących emocjami uczony znalazł związki, które – jak założył – uaktywniają geny, odpowiedzialne za wytwarzanie hormonów stresu lub tłumią te decydujące o odporności psychicznej.
Jego tezę potwierdziły kolejne doniesienia. W grudniu 2008 roku psychiatra prof. Armen Goenjian z University of California w Los Angeles odkrył, że również podatność na zespół stresu pourazowego może być przekazywana z pokolenia na pokolenie. Uczony przebadał 200 osób, które przeżyły katastrofalne trzęsienie ziemi w 1988 roku w Armenii. Zginęło wówczas ponad 25 tysięcy osób, a pół miliona straciło domy. Profesor Goenjian zauważył, że wiele lat po katastrofie niepokój i stany lękowe odczuwają nie tylko ludzie, którzy byli świadkami kataklizmu, co było zrozumiałe, lecz także ich dzieci, mimo że przyszły na świat wiele lat po trzęsieniu ziemi.
Część naukowców ma jednak wątpliwości, czy wnioski z obserwacji poczynionych między innymi przez prof. Goenjiana nie są zbyt daleko idące i czy w spadku po rodzicach możemy otrzymać także skłonność do ulegania różnym nastrojom. Wątpliwości mają także specjaliści prowadzący terapie osób dotkniętych fobiami. – Dzieci wyczuwają niepokoje rodziców. Nie można więc wykluczyć, że po prostu udziela im się atmosfera panująca w domu. Dzieci smutnych i zalęknionych rodziców zazwyczaj są bardziej smutne i zalęknione niż dzieci żyjące wśród osób pozytywnie nastawionych do życia – mówi Katarzyna Stefańska, psycholog z warszawskiego Centrum Medycznego ENEL-MED. 

Innego zdania jest prof. Kerry Ressler, neurobiolog i psychiatra z Emory University School of Medicine w Atlancie, który przez wiele lat obserwował mieszkańców amerykańskich przedmieść, uzależnionych od narkotyków i cierpiących na różne choroby neuropsychiatryczne. Szybko się zorientował, że problemami tymi dotknięte były całe pokolenia. „Wielu specjalistów sugerowało, że musi istnieć jakiś międzypokoleniowy transfer ryzykownych zachowań i że niezwykle trudno jest go przerwać. Nie pozostawało więc nic innego, jak przyjrzeć mu się bliżej” – komentował w „Nature” prof. Ressler.
Przystąpił do eksperymentów na myszach. Szybko udało mu się potwierdzić, że emocje – przynajmniej te negatywne – mogą odbijać się na życiu następnych pokoleń. Jak do tego doszedł? Najpierw rozpylał gryzoniom zapach kwiatu wiśni, który im się podoba, a potem potraktował je lekkimi elektrowstrząsami. Po kilku takich seansach zwierzęta kojarzyły zapach kwiatu wiśni z przykrym odczuciem i gdy tylko znów go poczuły, stawały się zalęknione. Zachowywały się nerwowo, choć potem już nikt nie drażnił ich prądem.
Tak odmienione myszy zaczęły się rozmnażać. Wkrótce na świat przyszły młode i ku zdziwieniu uczonych – podobnie jak ich rodzice – bały się zapachu wiśni. Wystarczyło, że go wyczuły, by stawały się zalęknione i wyraźnie szukały drogi ucieczki. Skąd to nietypowe dla myszy zachowanie? Przecież nikt nie poddał ich elektrowstrząsom, nie miały też żadnego kontaktu z rodzicami. Co więcej, myszy z następnego pokolenia również były zalęknione, gdy tylko wyczuły w powietrzu zapach wiśni. Odpowiedź mogła być tylko jedna: wiadomość o tym, że należy unikać tego aromatu, otrzymały w spadku po rodzicach i dziadkach. Ale jak?
Prof. Ressler zaczął szukać dalej. Ustalił, że w korze mózgowej u dzieci i wnuków zwierząt drażnionych prądem zaszły istotne zmiany. Miały one więcej niż zazwyczaj receptorów (czyli wypustek na powierzchni komórek) oznaczanych symbolem M71, o których wiadomo od dawna, że umożliwiają odbieranie zapachów. Dzięki temu myszy były bardziej wyczulone na wykrywanie różnych aromatów – w tym wiśni, który zwiastował niebezpieczeństwo.
Najciekawsze wnioski przyniosła jednak analiza DNA wydobytego z plemników. Okazało się, że żadne mutacje w genach badanych myszy co prawda nie zaszły, ale odkryto, że do jednego genu przyłączyła się tzw. grupa metylowa, czyli cząsteczka złożona z atomu węgla i trzech atomów wodoru. I to zapewne ona doprowadziła do zmian w pracy genu. Być może zmiana ta została przekazana następnym pokoleniom.
Oczywiście myszy to nie ludzie. Ale prof. Ressler jest przekonany, że podobny mechanizm dziedziczenia może zachodzić także u nas. Oznacza to, że skłonność do ulegania przynajmniej niektórym emocjom możemy dostać w spadku po dziadkach czy rodzicach i że przeżycia naszych bliskich przodków mogą zmienić budowę i działanie układu nerwowego. Na dobre i na złe. 



https://www.newsweek.pl/wiedza/nauka/czy-leki-i-traumy-tez-dziedziczymy-po-przodkach-na-newsweekpl/078ftzd?fbclid=IwAR0aOxiQ8uQGwT7c2zfLSMMChdYrO4IIEo7L5A7TNCrt6vcsAbNAc4_h2rQ


poniedziałek, 6 marca 2017

Traumę dziedziczymy przez wiele pokoleń. Co wie epigenetyka?


Traumę dziedziczymy przez wiele pokoleń. Co wie epigenetyka?


Po przodkach dziedziczymy nie tylko geny, ale też - "pozagenowo" - pamięć o lęku, skłonność do zaburzeń psychicznych i chorób somatycznych; trauma rodziców wpływa na dzieci i kolejne pokolenia - mówili w piątek naukowcy na odbywającej się w Katowicach konferencji.

Stres powoduje zmiany epigenetyczne w komórkach jajowych i plemnikach, w środowisku w macicy ciężarnej, komórkach macierzystych i ośrodkowym układzie nerwowym - dyskutowali o tym lekarze podczas rozpoczętej w piątek dwudniowej międzynarodowej konferencji „Medyczne i społeczne aspekty traumy”.

Jak podkreśliła prof. Jadwiga Jośko-Ochojska ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, współczesna nauka przy zastosowaniu nowoczesnych narzędzi coraz wyraźniej wskazuje, że przeżycia naszych rodziców, dziadków, a być może też pradziadków mają na nas znaczący wpływ.

„Nie rodzimy się jako niezapisana tablica. Jak stwierdziła w 2012 r. wybitna badaczka Nessa Carey, nasze DNA jest jak scenariusz, ale w zależności od reżysera, aktorów i ich zmysłów, nawet identyczny scenariusz może być różnie zrealizowany” – powiedziała.

Dowiedziono już ponad wszelką wątpliwość, że traumatyczne przeżycia matki w czasie ciąży mogą spowodować uszkodzenia czynnościowe i anatomiczne mózgu dziecka jeszcze w życiu płodowym, wpływając na patologiczne funkcjonowanie jego organizmu nawet w dorosłym życiu. Jednak nawet jeśli matka nie doznaje w ciąży żadnych negatywnych przeżyć, dziecko może odziedziczyć lęki, podatność na zaburzenia nastroju po swoich dalszych przodkach. Dziedziczenie odbywa się bowiem nie tylko poprzez geny, ale też „pozagenowo”.

Nowoczesne badania takiego dziedziczenia opierają się głównie na badaniach epigenetycznych, w których mowa o wpływie czynników środowiskowych na zmianę ekspresji, czyli funkcjonowania genów, mimo braku zmian w budowie całego zestawu genów. Chodzi o tzw. pamięć komórkową czy pamięć metaboliczną.

Prof. Jośko-Ochojska przytoczyła m.in. wyniki badań myszy – samice jeszcze przed zapłodnieniem wąchały miętę, a następnie aplikowano im bodziec bólowy. Po kilkukrotnym powtórzeniu tych działań samica reagowała lękiem na zapach mięty, podobnie jej urodzone później dzieci. Aby wykluczyć ewentualność, że dzieci naśladują jej zachowanie, oddzielono młode od matki. Okazało się, że w porównaniu z grupą kontrolną wyłącznie te myszy, których matki były drażnione, bały się, czując zapach mięty, były agresywne, stwierdzono u nich też wysoki poziom hormonu stresu.

O tym, że podobne doświadczenia są udziałem ludzi, świadczą obszerne badania osób, które przeżyły traumę – żołnierzy, więźniów obozów koncentracyjnych, ofiar przemocy – oraz ich potomków. Notowano nawet relacje o tych samych koszmarach sennych dręczących rodziców i dzieci, choć rodzice nigdy dzieciom o nich nie opowiadali.

Naukowcy wiedzą już, że w stresie niektóre regiony mózgu ulegają zmniejszeniu – jak hipokamp i kora przedczołowa, a inne powiększeniu – jak jądra migdałowate. „Zmniejszają się więc struktury odpowiedzialne za pamięć, za jej konsolidację, zwiększają się odpowiedzialne za lęk i agresję, które idą zawsze w parze. To niesie dalekosiężne skutki społeczne – im większy poziom lęku w społeczeństwie, tym większy poziom agresji” – mówiła prof. Jośko-Ochojska.

Dodała, że są też korzystne aspekty traumy, prowadząc do zjawiska określanego przez specjalistów jako wzrost potraumatyczny, prowadzący do lepszego funkcjonowania niż przed traumą. „To są lepsze umiejętności radzenia sobie ze stresem i traumą, człowiek widzi nowe możliwości, wytycza nowe cele, zaczyna być bardziej dojrzały emocjonalnie, staje się lepszym człowiekiem. Całe życie piszemy epigenetyczny list do przyszłych pokoleń. Musimy być świadomi, że wszystko, co przeżywamy, przekazujemy dalej. Albo się z tym uporamy, albo nie, mamy na to wpływ” – podsumowała.

Ciekawy artykuł na temat epigenetyki:
Epigentyka: jak oszukać genetyczne przeznaczenie

Źródło: Serwis Nauka w Polsce


http://www.psychologiawygladu.pl/2016/06/traume-dziedziczymy-przez-wiele-pokolen.html

piątek, 17 października 2014

Cesarskie cięcie - co oznacza dla dziecka?



Wojna psychologiczna


Za onetem przytaczam wywiad z psychologiem klinicznym Sarą Zięborak.


Zwracam uwagę, na nienormalną ilość negatywnych i AGRESYWNYCH komentarzy pod artykułem (mowa o stanie z dnia 16 września), większość wyraźnie napisana JEDNYM STYLEM typowym dla konfabulacji agentury.

Negatywne komentarze zajmują 3 podstrony, dopiero starsze zaczynają być wymieszane z pozytywnymi. Widać wyraźnie, że taka masa negatywnych opinii powstała jako reakcja na dość pozytywne przyjęcie Czytelników.
Przedruk ze "Zwierciadła"ukazał się w sieci, być może właśnie po to, aby podsunąć odpowiednią negatywną opinię szerokiemu gronu odbiorców - czytelnikom popularnego Onetu.

Takie zainteresowanie agentury tym tematem potwierdza, że tezy pani Zięborak mają odniesienie w rzeczywistości, że jednak coś w tym jest.

W pełni pokrywa się to z moimi obserwacjami dotyczącymi metod postępowania werwolfu - czy szerzej - światowej agentury sterowanej z jednego miejsca, które można nazwać OJCEM KŁAMSTWA.

Wojna jaką prowadzi z nami agentura ma charakter psychologiczny - chodzi o ciągłe niezmienne podsuwanie nam negatywnego myślenia, a także obniżanie poziomu naszego życia nawet tylko w minimalny sposób, ale stopniowy i permanentny.

Ktoś niedawno zaproponował mi zapoznanie się z książkę pt.: "Szaman miejski" na temat zjawiska zwanego huną.

Rzeczywiście, można ją nazwać encyklopedią agentury.

Wszystkie sposoby komunikacji wewnętrznej człowieka z samym sobą - i z innymi ludźmi, są wykorzystywane przez ośrodek władzy nazwany przeze mnie OJCEM KŁAMSTWA do powolnego niszczenia ludzi.

Huna - wiedza, system filozoficzny, sposób życia? Wiedza i sposób postępowania z nią?


"W ramach Huny istnieje rodzaj systemu opisowej psychologii człowieka, który przypomina psychoanalizę. Zgodnie z jego założeniami człowiek składa się z ku (serce, ciało, podświadomość), lono (umysł lub świadomość) i kane (duch lub Nadświadomość), a Huna uczy człowieka jak zachować harmonię między nimi."


Agentura wykorzystuje metody opisane przez kahunów.
Agresję kieruje głównie do podświadomości i nadświadomości.

Huna sprowadza się do stwierdzenia - "jesteś tym, co jesz", czyli jaki pokarm duchowy przyjmujesz, takim się stajesz.


""Huna" w języku hawajskim znaczy "tajemnica". Zgodnie z opinią niektórych antropologów, specjalistów od kultury hawajskiej słowo to nie było przez samych etnicznych Hawajczyków używane jako nazwa ich religii. Wywodzi się ono prawdopodobnie od słowa "kahuna", którym Hawajczycy określali osoby posiadające znajomość jakiejś ważnej "tajemnicy". Słowo kahuna oznaczało strażnika tajemnicy ("ka" – strażnik, "huna" – tajemnica)"

Tajemnica, ponieważ można hunę wykorzystać do niszczenia ludzi, całych społeczeństw, państw.



Siedem zasad Huny

1. Świat jest taki, jaki myślisz, że jest.
2. Nie ma żadnych ograniczeń
3. Energia podąża za uwagą
4. Moment mocy jest teraz
5. Miłość jest po to, by przynosiła szczęście
6. Cała moc pochodzi z naszego wnętrza
7. Skuteczność jest miarą prawdy.


Poniżej artykuł ze Zwierciadła i jedna strona komentarzy - pierwsza na jaką trafia Czytelnik.

Ponad jedna trzecia dzieci w Polsce przychodzi na świat przez cesarskie cięcie. Co to oznacza dla dziecka?

Trud­no uwie­rzyć, jak duży wpływ na styl bycia, sa­mo­po­czu­cie i ży­cio­wy suk­ces na­szych dzie­ci mają oko­licz­no­ści ich przyj­ścia na świat. Two­rzą­ca się wtedy neu­ro­lo­gicz­na ma­try­ca de­ter­mi­nu­je tak wiele, że warto się jej przyj­rzeć, zro­zu­mieć ją, a w razie po­trze­by –pró­bo­wać ją mo­dy­fi­ko­wać – mówi psy­cho­log kli­nicz­ny dziec­ka Sara Zię­bo­rak.
Wychodzisz z brzucha mamy na świat i co zastajesz? Jarzeniowe lampy i zimno, bo najwyżej 23 st. C. A przed chwilą dryfowałeś w 36-stopniowym piekarniczku, dokąd odgłosy otoczenia dochodziły leniwie zza wód płodowych. Światło tylko delikatnie tam przebijało. Teraz mrużysz oczy. Słyszysz hałas szpitala, czujesz pośpiech postaci w białych kitlach. Nie masz czasu się z tym oswoić, bo odcinają ci pępowinę z łożyskiem, w którym pozostaje dwie trzecie twojej krwi. Krztusisz się, bo przecież dotąd przez pępowinę oddychałeś. Musisz użyć płuc natychmiast, nie możesz przestawiać się na nie powoli, więc ten pierwszy oddech piecze i boli. Płaczesz! Zimne ręce zabierają cię od mamy. Rozciągają ci nóżki, mierzą, jakby twoje przeżycie zależało od tego, czy właśnie teraz to zrobią. A na koniec dostajesz szczepionkę z trzech zjadliwych wirusów, z którymi musisz zacząć natychmiast walczyć. Witaj. Wylądowałeś na planecie Ziemia.
A mogłoby być zupełnie inaczej…
Mogłoby. Jednak w takich okolicznościach przychodziła na świat większość obecnych 50-, 40- czy nawet dwudziestokilkulatków. To dlatego dla wielu z nas życie okazuje się zagrożeniem, walką. Nastawiamy się czasem do świata, jakby działał przeciw nam, chciał nas skrzywdzić. Brak nam w życiu ciepła, bezpieczeństwa, powolności, smaku. A byłoby go więcej, gdyby pozwolono nam urodzić się spokojnie i dano czas, by oswoić się z rzeczywistością poza brzuchem mamy.
Lawinowo rośnie liczba cesarskich cięć. Ponad jedna trzecia Polaków przychodzi w ten sposób na świat…
Poważny zabieg. Blizny i cięcia. Myślenie, że to prosta, szybka i cywilizowana alternatywa dla normalnego porodu, jest pułapką. Dziecko nie staje przed wyzwaniem współpracy z mamą i nie przechodzi przez kanał porodowy. Nie zdąża tego zrobić. Dryfuje spokojnie w wodach płodowych i nagle gwałtownie jest z nich wyciągnięte, nie wiedząc, dlaczego tak się dzieje. Tymczasem poród naturalny poprzedzony jest długotrwałymi, subtelnymi przygotowaniami. Do dziś toczy się debata, czy to organizm mamy zaczyna poród, czy dziecka…
Nie wiadomo?
Medycyna nie wie. Psychologowie podejrzewają, że pierwszy impuls pochodzi z ustroju matki i jest przekazywany dziecku poprzez hormony. Ono też odpowiada mamie hormonalnie. Spokojnie krok po kroku zaczyna się akcja porodowa. Cesarskie cięcie zaburza naturalny rytm, zabiera dziecku istotne doświadczenie i odbija się na jego rozwoju. Może mieć trudność z rozpoczynaniem różnych rzeczy. Kłopot, by odebrać sygnał, że coś trzeba zrobić i na niego zareagować. Takie dziecko będzie czekać do ostatniej chwili z odrobieniem lekcji, spodziewając się, że ktoś zrobi to za nie. W dorosłym życiu to samo może być np. z projektami w pracy. Będzie myśleć: "Ktoś silny niech zacznie, przecież nie ja". Może panikować z powodu nawet niewielkich przeszkód i źle znosić skomplikowane sytuacje. Może łatwo dekoncentrować się i odchodzić od zaplanowanych zadań w dygresje. Warto więc zastanowić się, zanim zapiszemy się na planowaną cesarkę. Chyba że jest konieczna.
Czy matrycę porodową takiego dziecka można modyfikować?
Ustępować mu, jeśli to możliwe, i uznawać to, że miało rację. Po to, by wzmocnić w nim poczucie, że ma prawo do prawomocnych decyzji. Nie wchodzić z nim w rywalizację. Akcentować jego siłę w relacji. Pozwalać mu działać na skróty i znajdywać własne, choć czasem dziwaczne rozwiązania. Być elastycznym i po rozproszeniu uwagi pomagać mu wrócić na starą ścieżkę myślenia.
Czasem cesarskie jest konieczne, a dzidziuś musi trafić do inkubatora…
Kontakt z mamą jest przerwany, co niesie w przyszłości dodatkowe trudności. Nasila lęki separacyjne dziecka. Boi się ono rozstań i opuszczenia, broni się przed nimi wszelkimi sposobami. Będąc kilkulatkiem, trzyma się kurczowo twojej nogawki, a gdy dorasta, panicznie boi się opuszczenia przez partnera. Od najmłodszych lat trzeba bardzo delikatnie z nim postępować. Przygotowywać je do przerw w kontakcie i zapewniać je, że się wróci, że się kocha. Dlatego im spokojniejszy poród i w im większym kontakcie z mamą, tym lepiej.
Rodzącej często trudno zachować spokój…
Dużo pracy wkładałam w emocjonalne przygotowanie matek do porodu. Dotyczy to m.in. odreagowania okoliczności ich własnego przyjścia na świat. To ważne. Bo kiedy rodzimy dziecko, uruchamiają się automatycznie wspomnienia naszych własnych doświadczeń okołoporodowych i związane z nimi uczucia. Jeżeli nie przetworzymy własnych traum, powrócą, gdy nasze dziecko wysunie na świat czubek główki. Maluch wyczuje nasze przykre emocje.

Wspomnienia uruchomią się automatycznie?
Tak, za sprawą kodowania i pamięci. Tzw. bodźce spustowe powodują uruchomienie zakodowanej matrycy. Widzisz poród, białe kitle, czujesz zapach szpitala, w mózgu uruchamia się dawno zarejestrowany i nieotwierany np. przez 30 lat plik. A w pliku? Czasem coś fajnego, czasem nie. Twój stan wpływa na atmosferę porodu, jego przebieg i na dziecko. Nawet wtedy, gdy nie rodzisz, a jesteś mężem, ciotką, położną. Dlatego warto uważnie dobierać osoby obecne przy narodzinach naszego malca. Pamiętam, że byłam przy porodzie rodzinnym, w takcie którego tatuś w odpowiedzi na długie, przeplatane przerwami parcie partnerki, wpadł w histerię wykrzykując: "Ona przeze mnie umiera!". Gdy pracowałam z nim potem, okazało się, że jego własny poród był powikłany, a życie jego matki – zagrożone.
Dlaczego zajęłaś się psychoterapią doświadczeń okołoporodowych?
Mam troje dzieci. Pierwsze wydałam na świat jako 17-latka w głębokiej komunie w 1984 roku. Brak wiedzy sprawił, że nie zadbałam o wiele rzeczy i rodziłam fatalnie. Dostałam oksytocynę na przyspieszenie porodu, bo lekarz chciał zejść z dyżuru. Córka przyszła na świat w pośpiechu, zimnie, ostrym świetle i hałasie. Wtedy nabrałam przekonania, że musi być inaczej. Zagłębiłam się w literaturze na temat porodów i zaczęłam współpracę z Fundacją "Rodzić po Ludzku". Wkrótce potem pracowałam z doświadczeniami okołoporodowymi pacjentów, pomagając im pozytywnie je przetworzyć, odreagować emocje z nimi związane.
Ja rodzić szczęśliwe dzieci?
Najlepiej w domu. Poród jest czymś naturalnym. Jeśli nie jest zagrożony, nie wymaga szpitala. W domu mama jest we własnym środowisku. A na porodówce nie dość, że przechodzi intensywny proces fizyczny i emocjonalny, to między obcymi ludźmi. Stres przechodzi z matki na dziecko. Poród to jedno z ważniejszych wydarzeń w życiu kobiety, doświadczenie na pograniczu życia i śmierci. Inicjacja na poziomie fizycznym, emocjonalnym i głęboko duchowym. W naszym świecie kobietom nie daje się na nią przestrzeni. Poród stał się fizjologiczno-medycznym wydarzeniem. Nie da się też ukryć, że w sensie biologicznym szpital nie jest najbezpieczniejszym miejscem. Pełno tu zarazków i wirusów. Tymczasem bakterie domowe są dziecku znane, bo przenikają jego mamę i łożysko przez dziewięć miesięcy.
Nie zawsze można przewidzieć, czy poród przebiegnie bez komplikacji.
Na­tu­ral­ny poród trwa nie kró­cej niż 12 go­dzin, więc jeśli w trak­cie coś nie­do­bre­go się dzie­je, za­wsze jest czas, żeby po­je­chać do szpi­ta­la. Po­ro­dy do­mo­we wy­ma­ga­ją planu B. Jest pod­sta­wio­ne auto, wia­do­mo, do któ­re­go szpi­ta­la je­chać. A po­łoż­na, która rodzi z tobą, jest na tyle wy­kształ­co­na, by po­wie­dzieć, gdy sy­tu­acja staje się trud­na.
Gra warta świecz­ki?
Warta. Gdy mama uro­dzi w domu, może po­ło­żyć się do wła­sne­go łóżka, umyć się we wła­snej ła­zien­ce. Dzi­dziuś nie jest za­bie­ra­ny do in­ne­go po­ko­ju, szar­pa­ny, mie­rzo­ny, wa­żo­ny… W domu można przy­ciem­nić świa­tło i za­pew­nić ciszę, za­miast krzy­czeć: "O! Jest! Tak! Wy­ła­zi! Przyj!". Można od­two­rzyć ma­lu­cho­wi śro­do­wi­sko, w jakim prze­by­wa­ło przez dzie­więć mie­się­cy. Po­zwo­lić mu wyjść spo­koj­nie i np. do wody. Ła­god­nie się je potem do­ty­ka, po­wo­li kła­dzie na brzu­chu mamy w na­tu­ral­nej cie­plut­kiej mazi. W szpi­ta­lu od razu łapie się je za nóżki, ob­ra­ca do góry no­ga­mi i wy­cie­ra z niej. A ona oprócz tego, że uła­twia przej­ście przez kanał rodny, jest ochron­nym płasz­czem dziec­ka.
Czym wy­róż­nia­ją się dzie­ci uro­dzo­ne w domu?
To przy­kład mo­je­go trze­cie­go dziec­ka. Syn ma sześć lat i we­wnętrz­ny spo­kój, jest pewny sie­bie, śmia­ły, chęt­ny, by do­świad­czać. Wcho­dzi w re­la­cję z za­ufa­niem i nie prze­ży­wa roz­stań tak, jak np. moja star­sza córka. Do dziś zmaga się z do­świad­cze­niem z 1984 roku. Wtedy dziec­ko za­bie­ra­no od matki na wiele go­dzin. Strasz­ne dla oboj­ga. Bo dzię­ki pierw­sze­mu wza­jem­ne­mu spoj­rze­niu do­peł­nia się poród. Wy­twa­rza się do­dat­ko­wy hor­mon w dziec­ku i mamie za­pew­nia­ją­cy im głę­bo­ką więź. Jej brak to czyn­nik ry­zy­ka de­pre­sji po­po­ro­do­wej u mamy i sil­ne­go lęku przed opusz­cze­niem u dziec­ka.
Jak pra­co­wać z ma­lu­cha­mi, któ­rych poród sztucz­nie przy­spie­szo­no?
Wy­obraź­my sobie, że idzie po­wo­li i gład­ko, dziec­ko i mama przy­go­to­wu­ją się i nagle jakaś siła z ze­wnątrz – np. po­da­na w za­strzy­ku oksy­to­cy­na – de­cy­du­je, że malec ma się uro­dzić szyb­ciej i wy­mu­sza to na nim oraz matce. Jeśli ktoś pró­bu­je coś potem od ta­kie­go dziec­ka wy­eg­ze­kwo­wać, opie­ra się. To siła ma­try­cy po­ro­do­wej. Można ją za­ob­ser­wo­wać np. przy bu­dze­niu do szko­ły. Ze­wnętrz­na siła pró­bu­je wyjąć malca z cie­płe­go łó­żecz­ka. Nie chce wsta­wać. Pro­te­stu­je. Ma w sobie złość, że nie po­zwa­la mu się robić rze­czy na wła­sną rękę. I nie­świa­do­mie roz­gry­wa to uczu­cie w re­la­cjach z in­ny­mi. Nie po­dej­mu­je ini­cja­ty­wy, nie po­tra­fi samo za­cząć, bo mu tego nie dano, w związ­ku z czym czeka, prze­cią­ga. A jak pró­bu­jesz je do cze­goś na­kło­nić, włą­cza opór.
Klincz…
We­wnętrz­ny pa­ra­graf 22. Na "oksy­to­cy­no­we dziec­ko" nie można na­ci­skać. Przy tym trze­ba tak umie­jęt­nie je wes­przeć, by na­uczyć je roz­po­czy­na­nia. Prze­kła­da­jąc to na sy­tu­ację po­ran­ną, można kilka razy spo­koj­nie uprze­dzić, że "już za pół go­dzin­ki bę­dzie­my wsta­wać", "już za dzie­sięć minut". Trze­ba de­li­kat­nie od­twa­rzać to "coś", co się nie­gdyś pod­czas po­ro­du na­tu­ral­nie nie wy­da­rzy­ło. Wie­lo­krot­ne wspie­ra­nie dziec­ka i da­wa­nie mu po­czu­cia, że de­cy­du­je, stop­nio­wo mo­dy­fi­ku­je jego neu­ro­lo­gię. Takie ma­lu­chy mają nie­zwy­kłą sa­tys­fak­cję, gdy coś wresz­cie uda im się za­cząć sa­mo­dziel­nie.
Przypomina mi się poród z filmu "I kto to mówi". Zaczął się zdecydowanie, więc bohaterka starała się go ze wszystkich sił powstrzymać w taksówce.
Tak się zda­rza. Ko­bie­ty, jadąc do szpi­ta­la, za­ci­ska­ją nogi, za­trzy­mu­ją od­dech. Cza­sem dla­te­go, że cze­ka­ją na wolne łóżko w szpi­ta­lu. To tzw. poród wstrzy­my­wa­ny. Tak ro­dzo­ne dzie­ci by­wa­ją szyb­ciej niż inne go­to­we na różne rze­czy i mogą czuć, że świat je po­wstrzy­mu­je. By­wa­ją wście­kłe. W końcu, gdy już nie mają siły na­ci­skać, od­pusz­cza­ją. A gdy oto­cze­nie sy­gna­li­zu­je im, że mogą wresz­cie zro­bić, co chcia­ły, czują się smut­ne i zde­mo­ty­wo­wa­ne. Z ta­ki­mi ma­lu­cha­mi od naj­młod­szych lat trze­ba ade­kwat­nie po­stę­po­wać. Być to­le­ran­cyj­nym, uczyć ła­god­nie od­ra­cza­nia dzia­łań w cza­sie i po­ka­zy­wać, że po­wrót do roz­po­czę­tej nie­gdyś czyn­no­ści nie musi być wcale bo­le­sny. Roz­bu­do­wa­ne i do­kład­ne in­struk­cje tego, jak po­stę­po­wać z dzieć­mi z roz­ma­itych po­ro­dów, daje książ­ka "Na­ro­dzić się…"Robyn Fer­nan­ce.
Czy można zro­bić coś od razu po po­ro­dzie, żeby potem nie prze­cho­dzić tru­dów wy­cho­wa­nia?
Można. Tzw. po­zy­tyw­ne prze­ra­mo­wa­nie ma­try­cy nie­mow­la­ka wy­ma­ga świa­do­mo­ści ro­dzi­ców, ob­ser­wa­cji i in­tu­icji. Po­ka­zu­ję chęt­nym film z pew­ne­go po­ro­du do­mo­we­go w Au­stra­lii. Ko­bie­ta po czter­dzie­st­ce rodzi tam bliź­nię­ta, w tym jedno uło­żo­ne po­ślad­ko­wo. Każdy le­karz biłby na alarm, ale ona de­cy­du­je się ro­dzić lo­to­so­wo, czyli wraz z ło­ży­skiem. Także po ter­mi­nie, wy­cho­dząc z za­ło­że­nia, że skoro dzie­ci wolą do­grzać się w pie­kar­nicz­ku, zna­czy, że tego po­trze­bu­ją. Synek rodzi się głów­ką, potem dziew­czyn­ka – po­ślad­ko­wo. Pły­wa­ją w wo­dzie, gdy nagle dziew­czyn­ka za­czy­na lekko po­ję­ki­wać, widać na­pię­cie w jej ciele, pró­bu­je się od­wra­cać. Matka za­uwa­ża to i mówi: "O! zo­bacz­cie, ma­lut­ka prze­ra­bia swój po­ślad­ko­wy poród”. De­li­kat­nie bie­rze ją za rącz­kę, dając jej prze­strzeń, by uło­ży­ła się tak, jak chce. Wspie­ra ją de­li­kat­nie: "Tak do­brze, moja ko­cha­na, super to ro­bisz, tak, tędy droga". Po pię­ciu mi­nu­tach ma­leń­stwo koń­czy okrę­ca­nie się i… od­dy­cha z ulgą. Ma­try­ca od­wró­co­na.
A gdyby mała nie od­wró­ci­ła się wtedy w wo­dzie?
Być może chcia­ła­by robić różne rze­czy ina­czej. Na od­wrót. Inni wcho­dzi­li­by drzwia­mi, a ona tyłem albo od za­ple­cza. Mo­gła­by być prze­kor­na, ze­złosz­czo­na. Sporo pracy z takim dziec­kiem.
Poród w domu w wielu ko­bie­tach budzi lęk.
Wtedy le­piej, by ro­dzi­ły w szpi­ta­lu i były spo­koj­ne. Jeśli zda­rzy się poród nie­ty­po­wy, warto sku­pić się na tym, jaka pły­nie z tego do­świad­cze­nia lek­cja i jak pra­co­wać z ma­leń­stwem, by uła­twić mu roz­wój, za­miast po­grą­żać się w po­czu­ciu winy. Jest tyle moż­li­wo­ści pracy z dziec­kiem, a zdro­wa rów­no­wa­ga kre­atyw­no­ści i in­te­lek­tu matki po­zwa­la sub­tel­nie, ale sku­tecz­nie wpły­wać na jego cha­rak­ter.



Komentarze(1 651)

 
~matka : W moim przypadku 2 cesarskie cięcia zaburzyły znacząco rytm i pomysł natury, Dzieci nigdy by się nie urodziły, pierwsze było zrośnięte z macicą, a ja bym nie przeżyła porodu, wiec drugiego tez by nie było. Fakt silna ingerencja w siły natury Ale bez niej nie byłoby na tym świecie 3 osób. To ... rozwiń całość
15 wrz 22:29 | ocena: 98% | odpowiedzi: 4
odpowiedz oceń: -1 +1
 
~zadr : Jesteś w 36oC jest fajnie nagle coś zaczyna ci miażdżyć głowę i pcha cię w ciasny korytarz. Próbujesz się opierać, ale coś od tyłu miarowo popycha cię dalej.
Miażdży ci głowę. Coś miarowym ruchem wpycha cię dalej. Głowa boli. Dwie części czaszki nie mieszczą się w "korytarzu" nachodzą na siebie. ... rozwiń całość
16 wrz 02:53 | ocena: 91% | odpowiedzi: 10
odpowiedz oceń: -1 +1
 
~lemik : totalna bzdura pani psycholog - jestem ojcem czwórki dzieci 30, 25 i bliżniaki 12 letnie dziewczyna i chłopak,
wszyscy rodzeni przez cc, Pierwszy poród przez cc, bo po 24 godzinach skurczy płód zaczął obumierać, więc decyzja lekarza, następne świadome decyzje mojej żony mimo namów środowiska i ... rozwiń całość
16 wrz 09:25 | ocena: 93% | odpowiedzi: 8
odpowiedz oceń: -1 +1
 
~Cesarskie cięcie : "Może mieć trudność z rozpoczynaniem różnych rzeczy. Takie dziecko będzie czekać do ostatniej chwili z odrobieniem lekcji, spodziewając się, że ktoś zrobi to za nie. W dorosłym życiu to samo może być np. z projektami w pracy. Będzie myśleć: "Ktoś silny niech zacznie, przecież nie ja"." Ha. ha..... rozwiń całość
16 wrz 08:14 | ocena: 96% | odpowiedzi: 2
odpowiedz oceń: -1 +1
 
~Lech : Od kiedy pani psycholog kliniczny dziecka Sara Zięborak jest ekspertem w dziedzinie neurologii i neurobiologii. Studia psychologicznie nie dają żadnej wiedzy w tej dziedzinie .Nie ma też zielonego pojęcia o fizjologii i patologii pamięci .To co pisze o tworzeniu się pamięci porodu w ś... rozwiń całość
15 wrz 22:30 | ocena: 95% | odpowiedzi: 3
odpowiedz oceń: -1 +1
 
~bibi : ...a jeszcze sobie tak wspominam wrażenia ze szpitala i powiem szczerze, że czułam się tam po porodzie jak zwierzę. Na polu były pierwsze przymrozki w salach było zimno tak, że przykrywałam się czym się dało. Najgorszy był prysznic. W tym całym bólu szło się do łazienki gdzie były otwarte okna ... rozwiń całość
15 wrz 23:15 | ocena: 97% | odpowiedzi: 1
odpowiedz oceń: -1 +1
 
~Laura : Bełkot!!! No cóż, gdyby poród mojego dziecka odbył się po cesarsku to przez już ponad cztery lata nie musielibyśmy dziecka rehabilitować. Dziecko było za duże, ja za mała i cóż...nikt nie wziął odpowiedzialności. Rehabilitacja kosztuje nas około 500-600 złotych tygodniowo...Jeśli zdecydujemy ... rozwiń całość
15 wrz 23:18 | ocena: 96% | odpowiedzi: 1
odpowiedz oceń: -1 +1
 
~kobieta po dwóch cc : bardziej bzdurnego art dawno nie czytałam... może napiszecie o naturalnych porodach zakończonych kalectwem dzieci - fizycznym i psychicznym, o traumie rodzących, o licznych komplikacjach okołoporodowych spowodowanych tzw. porodem naturalnym.
Jaki odsetek matek może rodzic w domu? 5% ?
Moja ... rozwiń całość
16 wrz 10:26 | ocena: 97%
odpowiedz oceń: -1 +1
 
~gosik#####a : bzdura, mój syn urodził się naturalnie i jest nieśmiały, ostrożny nawet czasem niepewny, córki urodzone już poprzez cesarskie cięcie są pewne siebie, zwariowane, bardzo zaradne...nie znajduję w tym artykule nic co by się tyczyło mojej rzeczywistości. To proces wychowania i socjalizacji zapeł... rozwiń całość
16 wrz 10:48 | ocena: 97%
odpowiedz oceń: -1 +1
 
~pracujesz w służbie zdrowia czy tylko jesteś zadufana w sobie pacjentką? do ~ada: A ty co, lekarz, czy może w rodzinie masz lekarza, ze tak w zaparte idziesz i nie rozumiesz co czytasz i o czym sie pisze, tu nikt na lekarzy nie nadaje tylko stwierdza fakty, że każda kobieta może mieć inaczej, trafić inaczej, być w zupełnie innej sytuacji, i inaczej przechodzić ciąże i poród.... rozwiń całość
15 wrz 22:20 | ocena: 81% | odpowiedzi: 20

Szaman miejski - Serge Kahili King
http://pl.wikipedia.org/wiki/Huna

http://kobieta.onet.pl/dziecko/ciaza-i-porod/rosnie-liczba-cesarskich-ciec-co-to-oznacza-dla-dziecka/lp0l3




  • Polityka ludobójstwa na Narodzie Polskim .
  • Bardzo ważny artykuł
    Możnaby debatować na temat efektów psychologicznych na dzieciach, bo trudno byłoby je zbadać naukowo.
    Najwyższy czas jednak skończyć z procedurami, gdzie ciąża jest traktowana jak choroba, ciężarna kobieta i kobieta w połogu jak chora psychicznie, a poród jest przepotwarzany w operację chirurgiczną.
    Co więcej, zasłona okrywająca ponad 30-letni spisek szczepionkowy została odkryta i teraz już wiadomo z oficjalnych dokumentów rządu brytyjskiego, że szczepiionki zaburzają rozwój układu odpornościowego, na dodatek zatruwania środkami konserwującymi zawierającymi rtęć, które często powodują zaburzenia neurologiczne. Stąd zwielokrotniona częstotliwość występowania chorób autoimmunologicznych (np. cukrzyca dziecięca, alergie) i układu nerwowego (np. autyzm).