Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą "gdańszczanie" czyli niemcy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą "gdańszczanie" czyli niemcy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 stycznia 2024

Separatyzm ?





zwracam uwagę na zwroty typu: 
dobiega końca... w swej treści podobny do:

Dziś nadszedł czas na...


z mojego tekstu Geograficzno-polityczny atlas Polski  - link poniżej



w treści - to samo co zwykle

wytłuszczenia
kolory




proszę uważnie czytać!









Dobiega końca XV rok przynależności Górnych Łużyc do województwa dolnośląskiego

Ilu mieszkańców Zgorzelca, Lubania czy Bogatyni zdaje sobie sprawę, że nie żyją na Dolnym Śląsku a w Górnych Łużycach? Strzelam – niewielu. Może nieco więcej kombinuje, że mieszkają na Dolnym Śląsku w Górnych Łużycach. Nie mają racji. Chociaż...?

Górne Łużyce wyrosły na mapie Europy w średniowieczu. W drugiej połowie epoki. Bardzo chciałbym datować ten fakt dokładniej, lecz nie sposób. Górnołużycka tożsamość wyrodziła się z wcześniejszego Milska, a proces ten trwał co najmniej kilka dekad. Zarys górnołużyckich granic można wykreślić o wiele pewniej. Osadnictwo na terenie dzisiejszego dorzecza Nysy Łużyckiej, stanowiącego wschodnią rubież kraju, prowadzili możni z trzech stron: biskupi miśnieńscy od zachodu, królowie czescy od południa i książęta śląscy od wschodu. Trzebiąc nieprzebytą dotychczas puszczę spotkali się w dolinie Kwisy, płynącej z Gór Izerskich, wpadającej do Bobru na styku Łużyc (Dolnych) i Śląska. Pierwszym dokumentem opisującym, momentami enigmatycznie, tę granicę jest tzw. Górnołużycki Dokument Graniczny z 1241 r.

Nie mam ambicji w tym tekście opowiadać o przebiegu, zmianach i meandrach historyczno-geograficznych granic Górnych Łużyc w całości. To temat obszerny, wart odrębnego omówienia. Zresztą poruszany już w literaturze i publicystyce polskojęzycznej kilkukrotnie. Dla zrozumienia mych rozważań wystarczy skupić się na wschodniej granicy, oddzielającej Górne Łużyce od Śląska. Dość prędko utrwaliła się na wspomnianej Kwisie i z jej biegiem (przy niewielkich odchyłkach) honorowana była aż do 18 maja 1815 r. Dopiero oderwanie północnej, większej części kraju przez Prusy, zmieniło nie tylko tradycyjną granicę ze Śląskiem ale wręcz zmieniło przynależność krajową odebranej dzielnicy. Południowa, choć straciła autonomię, nigdy nie przestała być Górnymi Łużycami. Tyle, że jako mały fragment sporej Saksonii. Pruska część północna została włączona do Śląska i wraz z jego ziemiami utworzyła Provinz Schlesien. W późniejszych podziałach administracyjnych tego kraju w Królestwie Prus, „śląskie Górne Łużyce” włączane były do rejencji dolnośląskiej (Regierungsbezirk Liegnitz, w latach 1919-1938 i 1941-45 odrębna Provinz Niederschlesien). Stąd właśnie śląska przeszłość Görlitz-Zgorzelca, Lauban (Lubania) i północno-wschodniej części dzisiejszych Polskich Górnych Łużyc, leżących pomiędzy Kwisą a Witką (Smědą). Jedynie południowy saski skrawek, na obszarze pokrywającym się z grubsza z dzisiejszą miejsko-wiejską gminą Bogatynia, nieprzerwanie do maja 1945 r. zachował górnołużycką tożsamość.
Przy czym warto pamiętać, że państwa i narody koalicji napoleońskiej, a więc tak jak Saksonia, także Polska, nigdy nie pogodziły się z pruską aneksją Górnych Łużyc i włączeniem ich terytorium do Śląska.

Wschodni pas Górnych Łużyc, między Nysą Łużycką a Kwisą podarował Polsce Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili (Józef Stalin). Jałtański podział Europy Środkowej budował nową Polskę jako zwarte terytorium, o granicach opartych o naturalne przeszkody. Komunistyczny car nie przejmował się takimi niuansami jak kraje, narody czy różnice kulturowe. Nie miały żadnego znaczenia, skoro i tak cała ludność odebranych Niemcom ziem miała zostać wysiedlona, a ład społeczny i architektoniczny miał być NOWY.
Nawet gdyby ktoś z nowych osadników miał świadomość odrębności kulturowej górnołużyckiego skrawka Europy – mógł co najwyżej parsknąć nań śmiechem. Nie było ani jednego powodu by zaprzątać sobie głowę takimi drobiazgami. Zanyskie Górne Łużyce po prostu wcielono do utworzonego na „Ziemiach Odzyskanych” regionu administracyjnego Śląsk Dolny, wkrótce przemianowany na województwo wrocławskie... i już.

Tak jak we wszystkich obszarach współczesnej Polski przejętych od upadłej Rzeszy Wielkoniemieckiej (Großdeutsches Reich), tak i na Górnych Łużycach nastąpiła całkowita wymiana ludności. Mieszkający na prawym brzegu Nysy Łużyckiej Górnołużyczanie byli przeważnie Niemcami. Ludność słowiańska– Serbowie Łużyccy – skupiała się wokół głównego ośrodka kraju - Budziszyna. We Wschodnich Górnych Łużycach mieszkały co najwyżej pojedyncze rodziny. Nawet gdyby stanowili zwarte grupy, wątpliwe czy komunistyczne władze zgodziłyby się na ich pozostanie w nowym państwie. Przez analogię z Górnoślązakami, niechcącymi opowiedzieć się po żadnej stronie dwóch wrogich narodowości – Polaków i Niemców – można sądzić, że Serbołużyczanie traktowani byliby jak V kolumna. Górnoślązacy niejednokrotnie kończyli swą powojenną niedolę w obozach przejściowych i za zachodnią granicą.

W dzisiejszej gminie bogatyńskiej, jedynym polskim okrawku o nigdy nieprzerwanej formalnie przynależności do Górnych Łużyc, nie mieszka żadna rodzina o serbskim rodowodzie. Tak jak we wszystkich poniemieckich regionach Polski, tak też na dawnym Milsku tożsamość kulturową przecięto. Przez pierwsze dziesięciolecia, osiadła w powiecie zgorzeleckim ludność, nie miała pojęcia na jakich terenach przyszło im żyć. Czy jest to Dolny Śląsk czy Górne Łużyce – było zupełnie obojętne. Zazwyczaj mawiano, że to Dziki Zachód, z którego wszędzie daleko. Blisko było tylko do Czech i Niemiec, ale tam нельзя. O Górnych Łużycach niekiedy wspominano po okrzepnięciu państwowości polskiej, a zwłaszcza po 1970 r. i zaakceptowaniu granicy na Nysie i Odrze przez RFN.
Nic zatem dziwnego, że Górne Łużyce w Polsce są obecne we współczesnym dyskursie ledwie symbolicznie.

Zawiłości historyczno-regionalistyczne przez minione półwiecze mało kogo obchodziły. Polakom tożsamość lokalną wyrugowali okupanci podczas ostatniej wojny i Władza Ludowa. Skutecznie budowali jednolitą narodowość polską zacierając wszelkie etniczne, językowe, religijne i obrzędowe różnice. Na ogół skutecznie. Jednak po 60. latach polskości na dawnych terytoriach niemieckich i czeskich, zwłaszcza na Śląsku, Górnych i Dolnych Łużycach oraz w Hrabstwie Kłodzkim, mieszkańcy poszukują dla siebie wspólnej, rodzimej tożsamości. Bo przez ile pokoleń można się karmić „rajem utraconym” za Bugiem, nad Niemnem czy nawet nad Pilicą i Bzurą? Jak długo można wspominać bajania o niezwykłych kresowych zimach, złotych łanach, słodkich jabłkach i pięknych dziewczynach z warkoczami pozostawionych daleko na stepach?
Mimo globalnej wioski telekomunikacyjnej, nowi Górnołużyczanie i Ślązacy łakną wspólnoty z ziemią, na której żyją już od 4 pokoleń. Wchodzące w wiek dojrzały drugie pokolenie urodzone na zachodnim Śląsku, na wschodnich Górnych Łużycach, wychowane w śląskich kamienicach, albo w przysłupowo-szachulcowych chałupach, chce wiedzieć gdzie żyje. Jakie były losy ich mniejszej, acz bliższej ojczyzny, dlaczego różni się ona od innych części państwa, kto mieszkał w ich domach przed nimi? Sięgają po historię.
Wystarczy przeczesać Internet, by przekonać się jaką wielką popularnością cieszą się zbiory starych pocztówek, galerie wiekowych fotografii, fora poświęcone historii miast, gmin i okręgów. Głód tożsamości lokalnej przybiera na sile i karmi się przeszłością na niespotykaną do tej pory skalę.
Tymczasem rzeczywistość ustrojowo-polityczna, jako formalna, z natury rzeczy wtórna i zazwyczaj opieszała, nie nadąża za tymi potrzebami.

Dzisiejsze województwa nie są reprezentacją historycznych zależności, podziałów i tożsamości regionalnej. Zwłaszcza w przypadku województw utworzonych na terytoriach nienależących do nowożytnej Polski przed 1945 r. Postulaty domagające się ortodoksyjnego odtwarzania granic pruskiej Prowincji Śląsk albo Autonomicznego Województwa Śląskiego są utopijne. Trudno także oczekiwać, że ludność żyjąca na terenie województw południowo-zachodnich, zachodnich i północno-zachodnich – całkowicie napływowa, będzie restytuowała stosunki regionalne poprzednich gospodarzy.

Kiedy w 1998 r. wprowadzano II etap reformy samorządowej (utworzenie powiatów i nowych województw) - sami jej twórcy przyznawali, że jest spóźniona o kilka lat i wysoce niedoskonała. Część sceptyków nie kwestionowała idei samorządności, lecz krytykowali powrót do trójstopniowego podziału w czasach, kiedy pojawiały się narzędzia docierania do obywatela bezpośrednio z centrali. Postulowano nawet całkowitą likwidację województw i pozostawienie wyłącznie gmin, z możliwością łączenia się w związki, dla realizacji lokalnych i regionalnych strategii. Patrząc z perspektywy 15 lat, które upłynęły od momentu wprowadzenia reformy, nawet dziś to wizja chyba zbyt futurystyczna dla większości polityków i urzędników. Aczkolwiek takie rozwiązanie dowiodłoby bezsprzecznie jakie rzeczywiście związki społeczno-ekonomiczno-kulturalne łączą polskie społeczności lokalne. Niewykluczone, że wykształciłyby się w państwie zupełnie inne dzielnice niż narysowane granicami 16 województw. Pewne jest, że współczesny podział na regionalne jednostki administracyjne, praktycznie w żadnym przypadku nie odzwierciedla tradycyjnych regionów. Ustanawiając 15 lat temu nowe województwa z każdego regionu wyłamano, bądź też do niego doklejono, jakiś subregion, który wcześniej związany był z innym regionem. Powołano też województwa zupełnie sztuczne, jakby nie mając co począć z ich terytorium.
Najlepszym przykładem jest województwo lubuskie, które zlepiono z dwóch sztucznie spiętych części. Po to by zaspokoić ambicje elit Gorzowa i Zielonej Góry, a ponadto nie utuczyć za mocno dolnośląskiego i wielkopolskiego. Tak też powstało śląskie, którego 51 % terytorium stanowi Małopolska. Skutek jest taki, że częstochowian ogłupiałe mass-media nazywają Ślązakami! Zadekretowano wspólnotę między małopolskimi Częstochową i Zagłębiem Dąbrowskim a Konurbacją Górnośląską. Tymczasem opolski łańcuch serc, oderwał połowę Górnego Śląska i wykroił dla siebie bękarcie województwo, z którego ludzie wciąż uciekają. Tych przykładów jest więcej.
Źle się stało z dawnym Śląskiem. Kraj o blisko 1000-letniej historii rozdarto na województwa: lubuskie, dolnośląskie, opolskie i śląskie (rąbek uszczknęło nawet wielkopolskie).

Dolnośląskie zostało wykreślone na mapie sztucznie.
Granice nie uwzględniły wielu różnorodności sięgających głębokiej historii. Gorzej, że także współczesnych, ukształtowanych przez 54 lata powojennej symbiozy miast, subregionów i dzielnic państwa. Chroniąc interesy wyrosłych na bazie 49 „stolic” wojewódzkich, lokalnych grup urzędniczych, konserwując pseudotożsamość lokalną, dokonano podziału współżyjących ze sobą ośrodków jak np. Zielona Góra – Głogów – Legnica bądź Wrocław – Brzeg – Opole.



Regionalne ośrodki samorządowe, kulturotwórcze, medialne z różnym natężeniem, trochę skokowo starają się budować dolnośląską tożsamość. Jedna z wrocławskich mutacji ogólnopolskiego dziennika lata temu rozdawała naklejkę samochodową „Jestem Dolnoślązakiem”. Rozmaite kampanie medialne podkreślają „dolnośląskość”, namawiają do społecznej konsolidacji w ramach województwa. Efektów tych zabiegów nie widać zbyt wyraźnie. Być może dlatego, że województwo to twór rządowy, a być może pokutuje jeszcze 24-letnie rozdrobnienie na 49 województw (lata 1975-1999).

Polskie Wschodnie Łużyce – Dolne i Górne – przypadły lubuskiemu i dolnośląskiemu. Nie odnotowano tego faktu w nazwach, choć w obu jednostkach administracyjnych ziemie łużyckie stanowią istotny udział. A przecież dwuczłonowe nazwy, honorujące dwoistość regionalną funkcjonują w kilku przypadkach, np. województwa warmińsko-mazurskie i kujawsko-pomorskie oraz powiaty: czarnkowsko-trzcianecki, bieruńsko-lędziński, ropczycko-sędziszowski, strzelecko-drezdenecki. Gdyby tak w swej mądrości twórcy nazw województw zechcieli nadać południowo-zachodniemu miano „śląsko-górnołużyckie”, a śląskiemu – „śląsko-małopolskie”, to opolskiemu wystarczyłoby „górnośląskie”. Nazwy oddawałyby hołd różnorodności regionalnej południowej Polski, która jest starsza niż Państwo Polskie.


Tymczasem mamy „dolnośląskie” z pozorną monokulturą.

Górne Łużyce zatem pojawiają się życiu społeczności subregionalnej rzadko, właściwie tylko w warstwie symbolicznej. A to Łużycki Oddział Straży Granicznej, a to Łużyckie Centrum Medyczne, to znów zespół „Łużyczanki”, bądź tytuł prasowy „Łużyce” (o takiej samej nazwie huta szkła), tudzież Łużycka Giełda Nieruchomości itp.

Choć to niewiele – cieszy. W świadomości mieszkańców próżno szukać identyfikacji z górnołużyckim krajem. Co prawda nie dysponuję wynikami badań, więc nie mogę być tego pewien, lecz nie spotkałem się z deklaracją „jestem (Górno)Łużyczaninem”. Aczkolwiek nie spotkałem też na Górnych Łużycach przypadku analogicznej deklaracji dolnośląskiej. To może dowodzić braku jakiejkolwiek tożsamości regionalnej. Ale bycie „bezdomnym kundlem” w tradycjonalistycznej kulturze polskiej nie udaje się na długą metę.

Pewnie niejednemu czytelnikowi trudno się powstrzymać od pytania „jakie do cholery ma znaczenie, że to co dawniej górnołużyckie teraz jest dolnośląskie, nawet jeśli ledwie 15. lat?” Przecież tyle razy granice regionów, krajów i państw w Europie się zmieniały. Na naszym kontynencie niemal nie było dekady, by jakiś fragment państwa, a tym bardziej regionu nie zmieniał przynależności. Choćby najnowsze zmiany polityczne: kiedy piszę te słowa faktem staje się oderwanie od Ukrainy Donbasu, a kilka miesięcy temu Rosja oderwała Półwysep Krymski. Do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej przyłączony został równo 60 lat temu...

Skoro Górne Łużyce w granicach Polski są zbyt małe i słabe (i pozbawione rdzennej ludności), by stanowić jakąkolwiek odrębność, to może lepiej, że stały się częścią większego i silniejszego Dolnego Śląska?

Tak. To optyka trudna do polemiki. Jeszcze trudniej przewidzieć jakie procesy kulturowe czekają nas za kilka dekad, w którą stronę podąży tożsamość dolnośląska. Czy będzie się umacniać, czy zginie w unitarnej kulturze europejskiej? Tym bardziej niemal pewne się staje, że w Polsce zupełnie się zatrze świadomość odrębności Górnych Łużyc. Więc po co się przy niej upierać?

Jest przynajmniej jeden powód. Niebagatelny. Zniknięcie z mapy kulturowej w Polsce Górnych Łużyc to wielkie zagrożenie dla górnołużyckich zabytków. Doskonale to widać na przykładzie najbardziej rozpoznawalnym - symbolu (Górnych) Łużyc – budownictwie przysłupowo-szachulcowym.
Owszem, środowiska intelektualne, bądź węższe: historycy sztuki i architekci oraz regionaliści i pasjonaci górnołużyccy – widzą w tych „pruskich murach” (nazwa błędna i deprecjonująca) wielkie bogactwo kulturowe. Jednakże na szczeblu regionalnym, z wysokości wrocławskich foteli samorządowych, ale też z okien górnołużyckich domów – nie widać niczego wyjątkowego w tej unikatowej architekturze. Górnołużyckie zabytki są traktowane jako problem. Wielu samych mieszkańców Górnych Łużyc uważa, że są za mało wartościowe, by je za wielkie pieniądze restaurować. Nie dostrzegają w nich potencjału turystycznego i kulturotwórczego. Tym bardziej decydenci w regionalnej metropolii nie widzą takiego „interesu”.
Górne Łużyce wiele tracą przez prowincjonalizm i brak silnego ośrodka cywilizacyjnego. Czasy kiedy państwa malowały fasadę rubieży, by zza miedzy ładnie wyglądały – minęły.

Po to właśnie potrzebna jest górnołużycka samodzielność! Choćby formalne istnienie. Gdyby Górne Łużyce w Polsce cieszyły się taką subregionalną tożsamością jak istniejący przez kilkanaście lat Okręg Dolnośląsko-Górnołużycki (Landkreis Niederschlesische Oberlausitz) w Niemczech ze „stolicą” w Görlitz być może miałyby większe szanse na pozyskanie zainteresowania i środków finansowych do ochrony kultury materialnej. Od lat przy kawiarnianych stolikach i na korytarzach niektórych urzędów, dyskutowane jest utworzenie Powiatu Górnołużyckiego (na wzór powiatu tatrzańskiego i powiatu bieszczadzkiego). Jak to często w Polsce bywa, automatycznie pojawia się konflikt: który z istniejących powiatów miałby się nim stać? Lubański czy zgorzelecki? Oba miasta od lat ze sobą rywalizują o miano bardziej łużyckiego. Nawet gdyby połączyły siły i powstałby jeden większy powiat – pewnie trudno byłoby o zgodę, w którym mieście – Zgorzelcu czy Lubaniu – będzie siedziba nowego powiatu. Aczkolwiek w Polsce są wzorce: „podwójnych stolic” – lubuskie i kujawsko-pomorskie oraz nawet powiatów – olecko-gołdapski w latach 1999-2002.

Na Górnych Łużycach, podobnie zresztą jak w całym państwie, dynamicznie rozwija się działalność społeczna. Oczywiście, że pobudzona głównie przez system rozdawnictwa unijnych funduszy, który preferuje dotacje dla NGO. Wiele organizacji jest malowanych tylko na potrzeby konkretnego projektu. Niemniej pośród tego bogactwa (nawet w najmniejszych miejscowościach działa kilka-kilkanaście stowarzyszeń i fundacji) duża liczba organizacji rzeczywiście podejmuje cenne inicjatywy. Buduje w ten sposób to, czego od zawsze w Polsce brakowało, a co jest słabością Polaków – społeczeństwo obywatelskie. Wiele z tych organizacji szuka dla siebie tożsamości poprzez małą ojczyznę.
Jak głęboko ten ferment społeczny żywi się regionalizmem górnołużyckim? Ile Górnołużyczan wyrośnie z tego zaczynu? Górnołużycka tożsamość za Nysą Łużycką wśród potomków Serbów (Górno)Łużyckich, po wyzwoleniu z karnego obozu DDR, przeżywała renesans. Dziś nieco przygasł, choć znalazł dla siebie trwałe miejsce w kolorycie kulturowym. Choć bez narodowych ambicji politycznych Serbowie Łużyccy dali nawet Saksonii premiera (Stanisława Tilicha). Czy możliwe jest by polscy nowi Górnołużyczanie zdobyli się kiedyś na odrębność i zmienili nazwę powiatu zgorzeleckiego na Powiat Górnołużycki? Czy będą kiedykolwiek mówić o sobie z dumą „Jestem Górnołużyczaninem”? Przyszłość pokaże.

Są jednak proste kroki, które już teraz nie tylko warto, ale wręcz NALEŻY postawić. Jak dotąd Dolnośląska Służba Dróg i Kolei nie wpadła na pomysł ustawienia przy drogach wojewódzkich tablic informujących o wjeździe w obszar Górnych Łużyc. Za pośrednictwem Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego stosowna prośba o ustawienie znaków drogowych E-22b i E-22c, powinna także trafić do Generalnej Dyrekcji Dróg i Autostrad, by tzw. brązowe tablice turystyczne stanęły także przy „krajówkach” i A4.

Gminne i powiatowe jednostki odpowiedzialne za promocję i turystykę z terenu Górnych Łużyc, powinny bezwzględnie zaprzestać używania w opisach swych miejscowości i mikroregionów sformułowania „położona/-y na Dolnym Śląsku”. Zastępując je wcale nie gorszym, a zgodnym z prawdą sformułowaniem „położona/-y w województwie dolnośląskim na Górnych Łużycach”. Zupełnie na miejscu byłoby używanie w materiałach promocyjnych herbu Górnych Łużyc.
W górnołużyckich szkołach na stałe powinna zostać wprowadzona, choćby jedna w semestrze, lekcja opowiadająca o Górnych Łużycach. Doprawdy jest o czym mówić, a młodzież chętnie słucha (sprawdziłem przeprowadzając taką lekcję w gimnazjum).

Ostatnim z pierwszych kroków na ożywienie górnołużyckiej tożsamości niech będzie wymiana kulturalna z Serbami Łużyckimi. Zamieszkujący w okręgu Budziszyna Słowianie są naturalnym sprzymierzeńcem Polaków. Od czasów Bolesława Chrobrego podtrzymywana jest pamięć o dobrym królu, który ich bronił przed niemieckimi zakusami. Serbołużyczan z Polakami łączą dwie silne więzi: religia katolicka i zbliżone do siebie języki (jeszcze bardziej podobny do polskiego jest język dolnołużycki). Do Serbołużyczan zbliża Polaków także przeszłość – w wielu aspektach podobna, wszak oba narody doskonale rozumieją co to znaczy stawiać opór germanizacji i być pozbawionym własnego państwa. Wreszcie mamy podobne upodobania kulinarne. Niektóre potrawy różni tylko nazwa.
Wymiana w tej chwili jest niezwykle wątlutka i podtrzymywana głównie przez kilka stowarzyszeń (np. Stowarzyszenie Polsko-Serbołużyckie Pro Lusatia, Związek Serbów Łużyckich Domowina). Choć są organizowane rozmaite wydarzenia kulturalne czy edukacyjne (np. Łużycka szkoła letnia) to po polskiej stronie raczej o nich cicho. M. in. dlatego, że dzieją się często z dala od Polskich Górnych Łużyc, w Namysłowie, Opolu (siedziba Pro Lusatii) czy Wrocławiu.

Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że ścisła współpraca na lokalnym gruncie, zwłaszcza na polu kultury, przyniosłaby same korzyści.
Górnołużyccy Serbowie zyskaliby szansę wsparcia dużego i coraz silniejszego (zwłaszcza w UE) sąsiada. Mogłoby im niejednokrotnie pomóc np. w uzyskaniu finansowania serbskiej kultury ludowej, podtrzymania języka, wspólnych badań naukowych (historycznych, archeologicznych itp.). To podstawowe działania, które mogą ocalić ten najmniejszy słowiański naród świata. Kto jak nie Polacy powinien Serbołużyczanom pomóc? Skoro Polska ma aspiracje do kreowania polityki regionalnej w Środkowej Europie i wspiera Ukraińców czy Białorusinów, to tym bardziej powinna wspierać Serbołużyczan. Temu narodowi grozi przecież całkowity zanik.
Przyjaźń polsko-serbołużycka dla Polaków stanowić mogłaby most z Niemcami. Przyspieszałaby oswajanie wschodnich Niemiec – terenu naturalnej ekspansji ekonomicznej i społecznej dla ludności z województw zachodnich. Mieć sojusznika w państwie, z którym Polacy intensywnie współpracują, a które niejednokrotnie wywiera na Polskę presję bezcenne.

Niestety na razie nie widzę w górnołużyckich powiatach zainteresowania współpracą z Serbami Łużyckimi, ani tym bardziej budowaniem górnołużyckiej tożsamości. Zazwyczaj takie zaniechania się mszczą. Niewykluczone, że zemsta już się dokonuje. Choć nieoczywista, to odczuwalna. Podobnie jak wschodnie Landkreisy niemieckie, tak i polskie powiaty zachodnie są opuszczane przez młodych ludzi w kierunku zachodnim, bądź do dużych polskich miast. Jeśli na Górnych Łużycach nie zatrzymują ich możliwości dobrego bytu, ciekawej pracy, samorozwoju i spełniania przyjemności, to ostatnią kotwicą mogłaby być sympatia do rodzinnego, pięknego kraju – Górnych Łużyc.




Arkadiusz Lipin






Odsłony: 21881 na dzień 4 stycznia 2024





A oto garść statystyk.



Związek Łużyczan w Polsce-Alians Łużycki


Po raz pierwszy możemy dowiedzieć się ilu Łużyczan mieszka w Polsce. 

Ostateczne dane GUS z Narodowego Spisu Powszechnego 2021 r pokazują, że w woj. dolnośląskim mieszka 50 Łużyczan, najwięcej w powiecie zgorzeleckim 14 osób i we Wrocławiu 11. Następnie w woj lubuskim 18 osób w tym w Żarach 12, w woj mazowieckim 14 osób i w woj. wielkopolskim 13. 

W pozostałych województwach 62 osoby, w całej Polsce w sumie 130 osób

woj. dolnośląskie-50, powiaty: Zgorzelec-14, Miasto Wrocław-11, Lubań-9
woj. lubuskie -18, powiaty: Żary-12
woj. mazowieckie -14
woj. wielkopolskie -13
woj. pomorskie -7
woj. śląskie -6
woj. małopolskie -6
woj. łódzkie -5
pozostałe - 11










w woj. dolnośląskim mieszka 50 Łużyczan, razem na całej ścianie zachodniej - 68 osób



Oto 50 osób w woj. dolnośląskim deklaruje się jako Łużyczanie, a pan Lipin pisze epopeję na temat łużyckiej.... nie, wróć! 


On nie pisze o łużyckiej tożsamości, tylko o domniemanym przez niego samego braku jakiejkolwiek tożsamości na łużyckim Śląsku.

Zamiast namawiać (ale i po co?) 50-ciu Łużyczan by stali się Polakami, pan Lipin namawia Polaków - jak nas usiłuje przekonać - beztożsamych, by stali się górnołużyczanami - ale może jednak.... chodzi o to samo co zwykle?


W województwie Dolnośląskim mieszka prawie 3 miliony ludzi.

Trzy miliony!

3000 000 ludzi.

I te 3 miliony mają sie dostosować do 68 osób???

3 miliony ludzi mają się zastosować do konfabulacji jakiegoś nowego Anonima i jego bajań o Górnych Łużycach???


Na pewno nie - to po co on to pisze???



"Górnołużycka tożsamość wyrodziła się z wcześniejszego Milska, a proces ten trwał co najmniej kilka dekad. "


Polacy mieszkają na Śląsku od 1945 roku, to już prawie 80 lat, można by powiedzieć, niemal 100 lat! Wg tego pana tożsamość górnołużycka powstawała dekady, a (abstrachując, że mieszkają tam ludzie o tożsamości polskiej z dziada pradziada) polsko-śląsko tożsamość nie powstała przez te 80 lat?? Kim ten pan jest, by to ocenić?


Przypominam - w spisie powszechnym z 2021 roku ludzie określili swoją tożsamość.

To nie są beztożsamościowcy jak uważa pan Lipin!



Wszystko jest jasne, poza jednym - po co napisana jest ta książka?



nie mieszka żadna rodzina o serbskim rodowodzie. 

nowi Górnołużyczanie i Ślązacy łakną wspólnoty z ziemią, na której żyją już od 4 pokoleń


" łakną wspólnoty z ziemią " - proszę podać dane statystyczne jakie pan zebrał na ten temat oraz proszę opisać metody badawcze jakie pan zastosował by ogłaszać takie wnioski



Tekst jest pełen nieścisłości historycznych i konfabulacji, przypuszczeń, sugestii, nachalnych skojarzeń, dwuznaczności, zaś autor ewidentnie zapatrzony jest w niemieckość.

Arsę Lipę (ten słynny złodziej) lepiej by tego nie wymyślił!

Czemu ten pan nie zainteresuje się losem Łużyczan w Niemczech? Jest ich tam znacznie więcej, stanowią sporą grupę - trzeba zauważyć, że po wojnie ich tożsamość została mocno nadszarpnięta tj. zaczęli oni więcej ulegać zniemczeniu na skutek powojennych przesiedleń niemców z Pomorza czy Śląska.


Skoro teraz Czytelnik "uzbrojony" jest w wiedzę na temat faktycznej ilości Łużyczan na Dolnym Śląsku, proponuję jeszcze raz przeczytać sobie ten tekst i zastanowić się nad jego zasadnością, nad niemieckimi kalamburami powtykanymi w niego, nad słownymi wygibasami no i obraźliwymi wobec nas określeniami i antypolskimi tezami.


Ten tekst warto też porównać z tym co opisałem tutaj: 

Geograficzno-polityczny atlas Polski  - link poniżej


porównaj np.:


Pewne jest, że współczesny podział na regionalne jednostki administracyjne, praktycznie w żadnym przypadku nie odzwierciedla tradycyjnych regionów. Ustanawiając 15 lat temu nowe województwa z każdego regionu wyłamano, bądź też do niego doklejono, jakiś subregion, który wcześniej związany był z innym regionem. Powołano też województwa zupełnie sztuczne, jakby nie mając co począć z ich terytorium.

Dzisiejsze województwa nie są reprezentacją historycznych zależności, podziałów i tożsamości regionalnej. 


z:

Pojawiają się kryteria zdecydowanie historyczne rysujące granice z epoki nowożytnej lub nawet ze średniowiecza (z jednym raczej niewiele zmieniającym wyjątkiem), niegdyś doniosłe, dziś jednak o mniejszym, a czasem już żadnym znaczeniu. 



oraz:

Autor reformę z 1999 roku nazywa "przypadkową hybrydą" i mówi, że wskutek zakulisowych targów politycznych niektóre ośrodki zachowały regionalną samodzielność, a inne ją utraciły.

zachowanie spójności historyczno-kulturowej i odpowiednia korekta nazewnictwa.


12 województw zamiast 16? Jest pomysł na nowy podział Polski (portalsamorzadowy.pl)


na końcu artykułu jest link do raportu z postaci pliku pdf








także tu:




Podział administracyjny Polski nie przystaje do historii

"Wracając do władzy wojewódzkich konserwatorów, nasz podział administracyjny w ogóle nie przystaje do historii. Historyczny Dolny Śląsk znajduje się na terenie czterech województw. Jak możemy traktować ten region jako całość, kiedy każdy fragment bada i chroni inne województwo?" - powiedział w wywiadzie.


Podział administracyjny Polski nie przystaje do historii. Cierpią zabytki (portalsamorzadowy.pl)



------




/prolusatia.pl/ksiaznica/artykuly/430-gorne-luzyce-czy-dolny-slask.html?fbclid=IwAR36JeLThA3y6KUYUaOXEMcTs573wUPLPQyecjJvMu8StyAL4_MyGYUIzd0


Prawym Okiem: Geograficzno-polityczny atlas Polski (maciejsynak.blogspot.com)



--------------------


Niewykluczone, że zemsta już się dokonujeChoć nieoczywista, to odczuwalna.


Werwolf:

strona 23 i bardzo dziwne zwroty...


„Wrocław […] stoję w jego centrum […] Ten bezruch, jakby oczekiwanie na coś powoduje, że boję się poruszyć żeby nie zburzyć, nie zbezcześcić tej martwoty, jakiejś nieistniejącej, ale odczuwalnej równowagi tego miejsca.
[…] Czuje się też bliską, przyczajoną jak ten gołąb obecność grafomanii, która lada numer Odkrywcy wybuchnie jak supernowa.
A gdy przymknąć oczy, gdy się uważnie wsłuchać w ciszę nieczynnych peronów, usłyszeć można wśród porywów wiatru gardłowe „Bahnhof Breslau, aussteigen” wykrzyczane przez konduktora Deutsche Reichsbahn. A duch niemieckiego bahnschulza z przyganą spogląda na polskiego sokistę, który dopuścił zagraficenia urzędowych napisów.”


„A przecież wyłączyłem już wyobraźnię, jestem, jak dziś się mówi, w realu a ciągle widzę niemiecki napis. Więc on jest! Istnieje!






środa, 3 maja 2023

Oliwa zawsze wypływa...

 









----














Fb ustawia wypowiedzi niechronologicznie, co widać po czasówkach pod postami.

Kiedy pisałem odpowiedź na "ordynatora" pokazała się informacja, że post na który odpowiadam już nie istnieje.

Dostałem bana i nie widzę komentarzy.


Ja "wszędzie widzę" niemców??


To nieprawda, ja ich widzę tylko w określonych  miejscach i sytuacjach...










piątek, 27 maja 2022

Jeszcze "mała ojczyzna"

 


To zasługuje na osobne podkreślenie.


Pojęcie "mała ojczyzna" jest bardzo niebezpieczne


chodzi oczywiście o skupienie uwagi ludzi na najbliższym otoczeniu, regionie, nie na sprawach całego państwa, a więc także podział społeczny ("ten Polak" - a potem - "ten Kaszub", "ten gdańszczanin", "ten krakowianin")


Wdrożenie tego pojęcia do obiegu medialnego - społecznego świadczy o planach na przyszłość, czyli rozbicia państwa.


To jest zgodne z metodą nawyków, czyli bardzo powolnego wprowadzania zmian do świadomości ludzi.


Metoda nawyków polega na nieustannym powtarzaniu celów - i wszechstronnym otoczeniu nimi  człowieka.  

Powolne małe kroki sprawiają, że podświadomość może łatwo zaakceptować wprowadzane zmiany.


Tak naprawdę oni co roku "wychowują" poprzez media nowe pokolenie Polaków, jako coraz bardziej obce wobec spraw i ducha Polskiego ("wspólna świadomość narodowa").


Pamiętamy - władza wojewody jest zdublowana w sejmikach wojewódzkich - władzach samorządowych poszczególnych województw.

Gdyby ktoś chciał dokonać secesji np. Gdańska czy Śląska - ma gotowe rozwiązanie administracyjne. Nic się podczas rozbioru nie rozleci, bo wystarczy wcześniej objąć własną kontrolą takie władze.


W obecnej sytuacji należy spodziewać się dalszej eskalacji podziałów i dążeń do rozluźniania więzów z Polską, szczególnie władstwa gdańskiego - pamiętamy epitety "rządy warszawskie" i "gdańszczanie" oraz dwuznaczne oświadczenia władz Gdańska.


Zapewne w planie są kolejne pomysły na rozbijanie Polski.


Skutki używania pojęcia "mała ojczyzna" zaplanowane są za 30-50 lat.


Obyśmy tego nie zobaczyli.


------------



Takim neologizmem może być stwierdzenie "wspólna świadomość narodowa".

Nie, to nie to samo co "świadomość narodowa".


Termin "świadomość narodowa" sam w sobie jakby się definiuje jako coś wspólnego, bo odnosi się do jakiejś społeczności, zbiorowości ludzkiej, w związku z czym nie ma potrzeby precyzowania, że jest to "wspólna" świadomość jakiejś grupy ludzi. To się rozumie samo przez się.

Ale już w podręczniku dla zbójów - o, to co innego!

Termin "wspólna świadomość narodowa" związany jest z techniką łączenia podbijanej społeczności z własną społecznością.

Ten termin dotyczy więc co najmniej dwóch różnych "świadomości narodowych" - własnej i obcej.

W Polsce stosuje się to poprzez uporczywe powtarzanie w przestrzeni medialnej, głównie w internecie (przede wszystkim fora) pozytywów o niemcach lub Niemczech.

I to najczęściej w sposób zawoalowany z całkowitym pominięciem negatywów i kontekstu historycznego - kulturowego, społecznego i politycznego.

Na przykład prezentuje się różne widokówki z okresu zaborów i cmoka w zachwycie nad tym, jak wtedy było ładnie, jak porządnie, elegancko i w ogóle komu to przeszkadzało, ach, żeby znowu tak było...

Społeczeństwo jest w ten sposób atakowane - i to głównie młodzież, która jest uważana za najbardziej podatną na manipulacje -  i z czasem ludzie otoczeni zewsząd takim przekazem zaczynają bronić prusaczyzny czy niemczyzny.

Zaczynają prezentować stanowisko przyjazne np. hitlerowcom (ale nazywanych Niemcami), a czasem wręcz wrogo odnoszą się do polskiej kultury czy norm.

Piętnują np. powojenne decyzje odnośnie burzenia rozbierania poniemieckich cmentarzy.

Tu można podać wiele innych przykładów - albo po prostu polecić lekturę mojego bloga...

Powstaje dziwaczna hybryda często nawzajem wykluczających się przekonań, które są tylko  i wyłącznie efektem masowego prania mózgu (metoda nawyków) poprzez drastyczne wyeliminowanie z obiegu treści patriotycznych krytycznych itd., a zastąpienie ich własną wizją historii.


To się właśnie nazywa posiadać "wspólną świadomość narodową".


Jest wspólna Polakom i Niemcom. 

Trochę tego i trochę tamtego, a w efekcie - mamy kosmopolitę, który nie broni własnych interesów i jest mu to obojętne, że ktoś pasożytuje na jego pracy, a nawet broni pasożyta przed "ksenofobią" czy inną "nietolerancją".

Ludzie z czymś takim nawet stosują te same zwroty, jakie niemieccy trolle przepisują z podręcznika i namiętnie stosują w sieci, wycyzelowane pod każdym kątem, jak ten słynny zwrot, który ma zamaskować reklamę, o którym też pisałem:

"A dlaczego nie spróbujesz [tego niemieckiego pióra]? Jest takie śmakie owakie i ma zielony kolor."


czy też zwrot typu "Historia nie jest zero-jedynkowa, i nie upolityczniajmy jej." itd itd...





https://maciejsynak.blogspot.com/2015/07/skarb-hitlera-skarb-forstera.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2022/04/geograficzno-polityczny-atlas-polski.html




poniedziałek, 6 września 2021

Niemiecki Werwolf w Turcji?

 

„...niezależnie od wywiadu wojskowego co najmniej 7 formacji partyjnych wykorzystywało Niemców zagranicznych dla propagandy i dostarczania informacji.

Żadna nie była bezinteresowna, żadnej nie leżało na sercu pielęgnowanie i utrzymywanie niemczyzny zagranicznej, 

wszystkie natomiast zmierzały do stworzenia aparatu Secret Service, obejmującego całą kulę ziemską*


*H. Rauschning, Gesprache mit Hitler, cyt. wyd., s.134



Za:

Seweryn Osiński - „V kolumna na Pomorzu Gdańskim”

Warszawa : "Książka i Wiedza", 1965.




przedruk z duvarenglish.com

tłumaczenie przeglądarki


W sumie 119 obywateli niemieckich nie może wrócić do Niemiec z Turcji, powiedział Berlin w odpowiedzi na zapytanie parlamentarne złożone przez deputowanego Partii Lewicy Gökay Akbulut, turecki serwis Deutsche Welle, poinformował 31 sierpnia.

Spośród tych 119 obywateli niemieckich 61 jest obecnie uwięzionych w Turcji, podczas gdy tureckie sądownictwo nałożyło na pozostałych 58 międzynarodowy zakaz podróżowania. 

Niemieckie MSZ stwierdziło w swojej odpowiedzi, że nie ma informacji, ile osób posiadających pozwolenie na pobyt w Niemczech jest osadzonych w Turcji lub zagrożonych międzynarodowymi zakazami podróżowania.

Ministerstwo nie podało informacji, jakie zarzuty spotykają w Turcji uwięzieni obywatele Niemiec. Dlatego nie jest jasne, ilu z nich trafia do więzienia z powodów politycznych lub innych dochodzeń kryminalnych.

W odpowiedzi resort poinformował też, że Turcja nie wpuściła w tym roku na turecką ziemię czterech obywateli niemieckich.

W następstwie nieudanej próby zamachu stanu w 2016 r. liczba niemieckich obywateli aresztowanych w Turcji gwałtownie wzrosła, co nadwerężyło więzi między oboma krajami.

Aresztowanie dziennikarza Deniz Yücel, dziennikarza i tłumacza Meşale Tulu, pracownika socjalnego Adila Demirciego, który jest również tłumaczem agencji informacyjnej Etkin, spotkało się z dużym zainteresowaniem w niemieckich mediach.

Po zwolnieniu wszyscy wrócili do Niemiec.



----------


styczeń 2015 roku:


Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan oskarżył Radę ds. badań naukowo-technicznych Turcji (TUBITAK) o organizowanie podsłuchów rozmów tureckiego rządu.

W grudniu 2013 roku w Turcji miała miejsce głośna operacja antykorupcyjna, po której w kraju odbywają się aresztowania pracowników policji i kierowników mediów. Wielu z nich zostało oskarżonych o uczestnictwo w nieoficjalnej organizacji „równoległa struktura”, którą rzekomo inspiruje i finansuje mieszkający w USA islamski teolog Fethullah Gülen.

Zdaniem prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana, Gülen dąży do obalenia tureckiego rządu. To właśnie działalnością zwolenników teologa wśród tureckich urzędników państwowych Erdogan objaśnia protesty, do których doszło w 2013 roku, a także publikację materiałów kompromitujących członków rządu. W ubiegłym tygodniu stambulski sąd wydał nakaz aresztowania Gülena. Według prezydenta, Turcja zwycieżyła w walce z „równoległym państwem".



---------------------




Hermann Rauschning (ur. 7 sierpnia 1887 w Toruniu, zm. 8 lutego 1982 w Portland, USA) – muzykolog, polityk niemiecki, prezydent Senatu Wolnego Miasta Gdańska.

Po I wojnie światowej był aktywnym działaczem mniejszości niemieckiej w Wielkopolsce. W 1926 roku przeprowadził się na Żuławy oraz przyjął obywatelstwo gdańskie. Należał do Niemieckiej Partii Ludowej. W 1932 roku wstąpił do Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP) i po wygraniu przez tę partię wyborów w 1933 roku został wybrany do Senatu Wolnego Miasta. Od 1933 roku do listopada 1934 roku piastował funkcję prezydenta Senatu, trzeciego w historii tego urzędu.

Był zwolennikiem porozumienia z Polską oraz uregulowania problemu traktowania ludności polskiej w Wolnym Mieście. Doprowadził do zawarcia wielu umów gdańsko-polskich, w tym do umowy z Polską w sprawie wykorzystywania portu gdańskiego. Zaproponował też ujednolicenie systemów gospodarczych, założył też Gdańskie Towarzystwo Studiów nad Polską.

Takie poglądy i obrany kurs na poprawę stosunków z Polską przyczyniły się do konfliktu z partią nazistowską, a nawet z opozycyjnymi niemieckimi partiami socjalistycznymi. Konfrontacja z gauleiterem gdańskiego NSDAP Albertem Forsterem bezpośrednio przyczyniła się do jego dymisji w 1934 roku[1].

W 1936 roku wyjechał z Wolnego Miasta do Polski, potem przez Francję i Wielką Brytanię dostał się do Stanów Zjednoczonych (1940 r.).

Jest autorem (1939 r.) książki Rewolucja nihilizmu. Kulisy i rzeczywistość w Trzeciej Rzeszy, w której krytycznie odnosi się do nazizmu. Rozgłos przyniosły mu także wydane w 1940 roku Rozmowy z Hitlerem.






Rauschning był realistą politycznym. W momencie, w którym uświadomił sobie katastrofalne położenie Niemiec po przejęciu władzy przez Hitlera, zaczął radykalnie krytykować ustrój polityczny państwa. Jego zdaniem, naziści prowadzili politykę na sposób rewolucyjny i nihilistyczny, nie licząc się ze środkami, jakie stosują oraz aktualną sytuacją wewnętrzną oraz międzynarodową. 

W Rewolucji nihilizmu stwierdził ponadto, iż samo tempo zmian całkowicie odbiera polityce niemieckiej znamiona stałości, która jest fundamentem budowania sprawnego państwa. Postulował odejście od ustroju nazistowskiego poprzez jego konfrontację z grupami politycznymi, kategorycznie sprzeciwiał się podporządkowywaniu kolejnych grup konserwatywnych zwierzchnictwu NSDAP twierdząc, że rewolucyjne siły zawsze zdominują wszelkie środowiska polityczne.




Polecam jednak lekturę angielskiej wiki w tym temacie:

https://en.wikipedia.org/wiki/Hermann_Rauschning





Wg niemieckiej wikipedii - brak innych wersji językowych

(pamiętamy, że wiki zawiera często nieprawdę)


Gespräche mit Hitler


"Rozmowy z Hitlerem" to książka napisana przez Hermanna Rauschninga , która miała dokumentować rozmowy autora z Adolfem Hitlerem w latach 1932–1934. Po raz pierwszy pojawił się we Francji w 1939 roku pod tytułem Hitler m'a dit ( coś w stylu : Co Hitler mi powiedział , dosłownie: „Hitler mi powiedział”). Po tym, jak niektórzy historycy zakwestionowali autentyczność rozmów, brak autentyczności stał się znany szerokiej publiczności od 1984 roku. Cytaty Hitlera w książce są zatem uważane za niepodlegające cytowaniu lub nawet za fałszerstwa .

W tomie Rauschning dokumentuje rzekome rozmowy z Hitlerem, które, jak twierdzi , prowadził podczas swojej działalności jako polityka w Gdańsku , najpierw jako przewodniczący Gdańskiego Landbundu, a później jako przewodniczący gdańskiego Senatu. We wstępie do tekstu stwierdza, że ​​po prywatnych dyskusjach robił odręczne notatki i „wiele można uznać za niemal dosłowną reprodukcję”. 

Rewelacje że Rauschning dokumentów w książce troską, z jednej strony, rzeczy, które zostały już obrocie jako plotki, jak udziałem narodowych socjalistów pod przywództwem Hermanna Göringa w tym pożarze Reichstagu  lub ewentualnego ataku na Francję , co było do przewidzenia już w 1939 roku.  

Z drugiej strony Rauschning odniósł się do czynów Hitlera, które miały miejsce dawno temu w momencie pisania. 



Geneza

Po tym, jak Rauschning popadł w niełaskę u Adolfa Hitlera w 1934 r. i po wotum nieufności musiał zrezygnować ze stanowiska przewodniczącego Senatu Gdańska , wyemigrował najpierw do Szwajcarii, a następnie do Francji. 

W Paryżu spotkał dziennikarza Emery'ego Revesa i opowiedział mu o wielu rozmowach z Adolfem Hitlerem. Reves namawiał go do opublikowania swoich doświadczeń. Sam Rauschning spotkał Hitlera zaledwie cztery razy i nigdy w rozmowie jeden na jednego. Tak więc Rauschning wymyślił kilka konkretnych czasów i miejsc i wielokrotnie podzielił swoje nieliczne osobiste doświadczenia. 

Dalsze sugestie czerpał z raportów od znajomych, z brązowych ksiągprasę codzienną, a także niektóre spotkania, w których uczestniczył jako przewodniczący Senatu. Rauschning, który był wówczas bez grosza, otrzymał zaliczkę w wysokości około 125 000 franków .

W grudniu 1939 roku Rauschning wydał we Francji książkę pod tytułem Hitler m'a dit („Hitler mi powiedział”). Dzieło napisane jest znacznie ostrzej niż późniejsze wydanie niemieckojęzyczne, co prawdopodobnie wynika z wpływu tłumacza. 

W tym samym miesiącu pojawiła się angielska wersja zatytułowana Hitler mówi („Hitler mówi”). W styczniu 1940 roku wydano amerykańskie wydanie The Voice of Destruction . Mniej więcej w tym czasie ukazało się pierwsze wydanie niemieckojęzyczne, zatytułowane Rozmowy z Hitlerem który po raz pierwszy pojawił się w Szwajcarii. W 1940 roku dzieło we Francji osiągnęło już nakład 220 000 egzemplarzy. Następnie pojawiły się liczne inne wydania i tłumaczenia na inne kraje i języki. 


Efekt

Po wydaniu książka stała się bestsellerem . Pojawienie się wywarło również presję na przywódców III Rzeszy . Ponieważ jednak edycje powstawały za granicą, nie było sposobu, aby księga nie ukazywała się. Presję można było wywierać tylko na kilka neutralnych krajów, takich jak Szwajcaria, Szwecja czy Dania, aby uniemożliwić dalszą publikację. Jednak np. w Szwajcarii importowano znacznie ostrzejszą wersję francuską . Prawdopodobnie planowana kontrakcja Ministerstwa Oświecenia Publicznego i Propagandy Rzeszy zakończyła się fiaskiem z powodu wojny. 

Zebrane materiały do zdyskredytowania Rauschningów zaginęło po zakończeniu wojny. 

Opinia publiczna zwróciła szczególną uwagę na opisane przez Rauschninga plany Hitlera dotyczące podboju świata, które Rauschning rozszerzył na Stany Zjednoczone i Związek Radziecki, przypuszczalnie w celu wzbudzenia podejrzeń także tam wobec Hitlera. 

Hitler mówił także o „wojnie bakteryjnej”. 



Po wojnie Związek Radziecki wykorzystał fragmenty książki w procesie norymberskim głównych zbrodniarzy wojennych jako dowód „ZSRR-378”.  Również historia badań , m.in. Joachima C. harda i Gerharda L. Weinberga , roślina wykorzystywana jako standardowe źródło .

Historyk Golo Mann napisał wstęp do przedruku w 1964 roku, w którym chwalił wizjonerskie osiągnięcie Rauschninga, ale nie bez krytyki jego konserwatywnego i gorzkie nastawienie w latach powojennych. Niemniej jednak we wstępie stwierdził, odwołując się do cytatu szwajcarskiego dyplomaty Carla Jacoba Burckhardta o Rauschningu, że „może zostać mężem stanu w korzystniejszym świetle [...]”. 



Ocena badań 

Już wkrótce po publikacji pierwsze głosy wyrażały wątpliwości co do prawdziwości książki. Między innymi Friedrich Stampfer (były redaktor naczelny organów centralnych SPD Vorwärts ) nazwał Rauschninga „rewelacyjnym pisarzem niższego rodzaju [...], który mocno mieszał prawdę z poezją”. 

W 1977 roku, w swojej pracy Trzecia Rzesza i Meksyk, Klaus Vollhand obalił rzekome plany Hitlera podboju Meksyku i zidentyfikował je jako fałszerstwa.  Fritz Tobias skonfrontował Rauschninga ze swoimi argumentami przeciwko hipotezie pożaru Reichstagu, ale ten zerwał korespondencję. Kurtka Eberharda w 1969 wypowiedział się przeciwko wykorzystywaniu utworu jako źródła.

W 1972 roku Theodor Schieder opublikował jako źródło historyczne wykład pt . „Rozmowy z Hitlerem” Hermanna Rauschninga , który określił dzieło jako „dokument o niewątpliwej wartości źródłowej”, ale jednocześnie przyznał, że „nie jest to dokument źródłowy z które można znaleźć dosłowne lub ustne raporty Hitlera Może spodziewać się wyroków i wyroków ”. Sam Rauschning poinformował go w liście z 22 lutego 1971, że rozmowy miały na celu dać „ogólny obraz Hitlera”, który został „utkany z notatek, z pamięci, a nawet z wiadomości od innych”. Schieder zawęził już spotkania Rauschninga z Hitlerem do około 13, z których tylko dla dwóch udało mu się znaleźć konkretne zapisy. 



W 1984 roku szwajcarski nauczyciel historii Wolfgang Hänel przedstawił kolejne dowody w wykładzie ośrodka badań nad historią współczesną w Ingolstadt, że rozmowy były sfałszowane. W tym samym roku opublikował w książce wyniki swoich badań. Kilka miesięcy przed śmiercią w październiku 1981 roku Hänel zdołał przekonać osobę, która zainicjowała rozmowę, Emery Reves, aby opowiedziała historię powstania tekstu i nagrał ten raport na taśmie. W ten sposób dowodzi fałszerstwa dzieła. 

Hänel wskazuje również, że Rauschning po prostu skopiował niektóre ustalenia, częściowo z własnej książki Rauschninga The Revolution of Nihilism, częściowo z Mein Kampf . Wykorzystuje także Ernsta Jüngera , Ericha Ludendorffa , Karla Haushofera, a nawet opowiadanie Guya de Maupassanta Der Horla . 

Badania Hänela spotkały się z dużym zainteresowaniem dziennikarskim.  Ale była też sprzeczność z tezą Hänela: np. Martin Broszat wierzył w „wewnętrzną autentyczność” rozmów i wskazywał, że teza o fałszerstwie Hänela opierała się tylko na zapisie z taśmy, tj. ustne oświadczenie obejmujące dziesięciolecia zostało złożone po opisanych wydarzeniach. 

Bernd Lemke z Wojskowego Biura Badań Historycznych wezwał do zróżnicowanego spojrzenia na pracę i odniósł się do nowego wydania książki Rauschninga 2005 ze szczegółowym wstępem historyka Marcusa Pyka. Lemke wymienia kilka dopasowań między cytatami Hitlera w Rauschningu a scenariuszem, jest uważany za autentyczny „Hitler's table talks in the Führer Headquarters 1941-1942” , Henry Picker , i podsumowuje to:

„Książka nie zasługuje na zniesławienie. Częściowo, zwłaszcza w dwóch końcowych rozdziałach, reprezentuje formę hybrydyczną między literaturą a źródłami historycznymi.”

Większość dzisiejszych historyków jest zdania, że rozmowy mogą w niewielkim stopniu lub wcale nie rościć sobie praw do autentyczności. 

Według Iana Kershawa , prezentacja Rauschninga jest „dziełem, które jest dziś tak mało uwierzytelnione, że lepiej go zignorować”  podczas gdy Encyklopedia Narodowego Socjalizmu mówi o „ dobrze zrobiony materiał propagandowy przeciwko narodowemu socjalizmowi”.





https://www.duvarenglish.com/119-german-citizens-unable-to-return-back-to-germany-from-turkey-news-58667


https://bazhum.muzhp.pl/media/files/Dzieje_Najnowsze_kwartalnik_poswiecony_historii_XX_wieku_/Dzieje_Najnowsze_kwartalnik_poswiecony_historii_XX_wieku_-r2003-t35-n2/Dzieje_Najnowsze_kwartalnik_poswiecony_historii_XX_wieku_-r2003-t35-n2-s165-176/Dzieje_Najnowsze_kwartalnik_poswiecony_historii_XX_wieku_-r2003-t35-n2-s165-176.pdf


https://www.ukw.edu.pl/download/55483/siip1603.pdf

https://maciejsynak.blogspot.com/search?q=osi%C5%84ski

https://de.wikipedia.org/wiki/Gespr%C3%A4che_mit_Hitler

https://maciejsynak.blogspot.com/2015/01/ukaszenka-holokaust-bez-niemcow-cos.html







poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Skrót informacji: Armia Białorusi; WERWOLF czeka na sygnał

Z facebooka Szeremietiewa:


Prezydent zdecydował – tworzymy Obronę Terytorialną

Wyjaśniam - prezydent Białorusi podjął taką decyzję.

W dniu 2 lipca 2015 r. w czasie obchodów Dnia Niepodległości Łukaszenka powiedział, że powojenny system bezpieczeństwa międzynarodowego zaczyna być coraz mniej skuteczny, sytuacja międzynarodowa znów się zaostrza, a u granic Białorusi następuje koncentracja potencjału militarnego.

Podkreślił: „Bezceremonialną ingerencję w wewnętrzne sprawy suwerennych państw, próby wzniecenia w nich waśni narodowej i zdestabilizowania sytuacji widzimy nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale niestety także na przykładzie naszej bratniej Ukrainy. Rozłam w społeczeństwie, wojna domowa i chaos w kraju, liczne ofiary, degradacja gospodarki, to bynajmniej nie pełny wachlarz problemów, z jakimi borykają się nasi najbliżsi sąsiedzi.”

Według prezydenta Białorusi tragiczne wydarzenia na Ukrainie potwierdzają, że cała Europa i świat znajdują się na przełomie epok historycznych i każde państwo powinno być zdolne dać odpowiedź na te wyzwanie.

Podkreślał: „Pojawiają się nowe zagrożenia. Jest dokonywana rewizja i zmiana powojennych granic. Występuje tendencja do globalnej niestabilności”.

Łukaszenko zapewnił, że na Białorusi powstanie system obrony zdolny ochronić suwerenność oraz integralność terytorialną państwa. Łukaszenko ogłosił, że „na Białorusi tworzy się nowa ogólnonarodowa armia”. Ta nowa armia ma być oparta w dużej części na terytorialnych oddziałach obronnych. Według Łukaszenki w nowej armii szczególnie powinni udzielać się biznesmeni, bo oni, jak argumentuje, mają najwięcej do stracenia.


Dowodzenie jednostkami obrony terytorialnej będzie spoczywać w rękach gubernatorów obwodów oraz mera Mińska.

W związku z nowymi funkcjami gubernatorzy otrzymali stopnie generałów i, jak określił to prezydent Białorusi, "faktycznie stali się generał-gubernatorami".

Od tej pory gubernatorzy odpowiadać będą za bezpieczeństwo wojskowe zarządzanych przez nich terytoriów. Według Łukaszenki, każdy gubernator będzie odtąd miał własną armię, choć regiony mają jednocześnie ściśle współpracować ze sobą.

Według Łukaszenki nowo mianowani gubernatorzy obwodów nie dostali stopni generalskich dla ozdoby.

Będą musieli zając się organizacją terytorialnych oddziałów wojskowych. Mają prowadzić ćwiczenia na swoim terytorium i powinni pracować ze sztabem nad stworzeniem "bazy normatywno-prawnej' działań OT.

Łukaszenka oświadczył, że oddziały terytorialne mają współpracować „gładko” z armią regularną. Oznajmił, że "każdy pistolet i granatnik" musi być zagospodarowany, choć zastrzegł że sytuacja wokół Białorusi nie jest obecnie „skomplikowana”. Ale przy innej okazji mówił: „Wiele razy zdarzało się, że nie rozumieliśmy się z władzami Rosji.”


Aleksander Łukaszenka potępił tych, którzy skarżą się, że plan budowy nowej armii oznacza kolejne wydatki z budżetu. – To nie ich interes, to ja podjąłem decyzję – oświadczył. W ocenie Łukaszenki koszty tego przedsięwzięcia nie będą duże, ale w razie potrzeby nie będzie żałował pieniędzy.

Siły OT na Białorusi będą liczyć 120 tys. żołnierzy, obok 50 tys. wojsk operacyjnych – łącznie armia białoruska czasu „P” ma liczyć 170 tys. żołnierzy. Gdyby w Polsce postanowiono budować podobną proporcjonalnie armie, to wojska terytorialne liczyłyby 490 tys. żołnierzy, a wojska operacyjne ponad 200 tys. żołnierzy. Razem około 700 tys. wojska. Polska widocznie nie jest tak bogata jak Białoruś i nie musi obawiać się Rosji - nie musi więc tworzyć podobnej armii w tym także sił obrony terytorialnej; wystarczy 100 tys. żołnierzy zawodowych w wojskach operacyjnych. Polski minister obrony zdecydował, że w ciągu najbliższych ośmiu lat siły zbrojne RP zwiększą się do 110 tys. etatów i w tym zostaną stworzone wojska OT liczące w okresie pokojowym aż… 2500 etatów.


https://www.facebook.com/romuald.szeremietiew.7/posts/10203483350683948:0






Upadek Okcydentu - kolejna odsłona werwolfu.


Czy pamiętacie fragment Werwolfu o germanii?

"oczekiwanie na nieistniejącej, ale odczuwalnej
bliską, przyczajoną obecność germanii, która lada wybuchnie jak nowa.
jestem dziś w realu widzę niemiecki napis. Więc jest! Istnieje!"
 
To był maj 2011.
http://werwolfcompl.blogspot.com/p/blog-page_3398.html
 
 
I co? Nie miałem racji? MIAŁEM I MAM JĄ NADAL.
 
Popatrzcie na ten rysunek poniżej.
Tak właśnie niemieckie gnojki, zapracowane przy swoich komputerach internetowe antypolskie trole czekają na sygnał, aby nas znowu okraść - ale już bez masek.


 Oto jak szkopy czekają na sygnał.








Próbka:








15 lipca odbędzie się się festiwal dwóch ciekawych odmian polactwa. 

Pierwsza odsłona będzie miała charakter przede wszystkim wizualny. Z internetów niczym deszcz z gotyckich maszkaronów zaczną spływać rzygowiny wszelkiej maści memów i 'demotów' okraszonych zdaniami, lub nawet równoważnikami zdania, w stylu "Grunwald nasza chluba" "Grunwald dziękujemy przed zalewem germańskim " "Od urodzenia to w pamięci Biały Orzeł przeciw Niemcom dzień się święci" "Red is bad white and red is good" "Polska vs Niemcy 1410:0 " i podobnego typu łajno. Polecą też oczywiście linki do youtuba aby można było usłyszeć słowa piosenki "Och kiedy znowu polski rycerz podniesie i zakurwi swoją rekawicą" wykonaną typowym r.a.c-owskim wokalem przypominającym głos człowieka który właśnie jęczy w wychodku z bólu oddając naturze to czego jego organizm nie mógł strawić, paradoksalnie to ostatnie oddaje jakość rzeczonego wokalu ale to po prostu zabawny muzyczny zbieg okoliczności.

Odsłona druga będzie już najczystszą formą typowego polactwa, czyli mentalnym nawiązaniem do sekty biczowników, dziennikarze i eksperci telewizyjni będą zachodzić w głowę "ale jak to tak Zbysiu niewykorzystane zwycięstwo rozumisz bo trzeba było Malbork zająć" albo "Jagiełło to był litewski agent" oczywiście oprócz tego znajdą się też głosy w stylu "bo oni nas za pogan uważali szwagier kler krucjate przeciw Polsce zrobił szwagier tak było za pogan nas uważali 450 lat po chrzcie katabasy!"

Generalnie tak można pokrótce opisać tę paradę pseudo-historycznej patologii, mające miejsce w polskich mediach co roku 15 lipca. Ciężko w sumie odpowiedzieć z której to strony ugryźć aby rozgryźć.
No bo z jednej strony mamy XIX wieczne patrzenie, typowe nacjololo podlane panslawistycznym sosem które zmieniąją sie w bombę anachronizmu, no bo ciężko patrzeć normalnie na osoby które XV wieczne konflikty rozpatrują przez pryzmat etnosów, narodów, post-hobbsowskich lewiatanów nazywanych państwem itp. Głównym winowajcą jest tutaj oczywiście PRL ze swoją historiografią jak i Sienkiewicz który wszystko podpinał pod kwestie patrzenia narodowego i dlatego mamy takie fantasmagorie a nie inne.
Jak wiadomo Zakon Teutoński jako byt o strukturze korporacyjnej miał swoje interesy kompletnie rozbieżne z innymi niemieckojęzycznymi bytami politycznymi, inne niż nie mający nad tymi bytami realnej władzy święty cesarz rzymski Ruprecht Witelsbach czy też król Niemiec i Węgier Zygmunt Luksemburski. No ale na tłumaczenie zawiłości ówczesnej polityki nie ma specjalnie czasu, skupmy się na tym co jest ostatnim przywoływanym argumentem bo w koncu to był zakon NIEMIECKI, nie ma przecież znaczenia że w onym czasie niczego nie postrzegano w kategoriach narodowych wazne że tak sie nazywał, więc młody człowiek może machać biało-czerwonym sztandarem i krzyczeć o niemieckiej ekspansji i o tym jak to ci źli Niemcy nawracali mieczem i wyniszczyli Prusów. No i znowu problem.

Ciężko jest zrozumieć czemu statystyczny Polak ma taki problem z kojarzeniem faktów aby zobaczyć że Zakon został zawezwany w celu ochrony Mazowsza i mazowieckich kolonizatorów przed najazdami Prusów i Litwinów. Ze nie nawracał mieczem Prusów tylko w większości wodzów plemiennych zasymilował, że potomkowie tych wodzów stanowili praktycznie całościową liczbę niewielkiego lokalnego rycerstwa ziemskiego, że ich pruski język trwał praktycznie aż do XVIII wieku i do Fryderyka Wielkiego, zachowały się nawet XVI i XVII wieczne drukowane w języku pruskim modlitewniki, ciekawe wyniszczenie, prawdopodobnie jedyne wyniszczenie na świecie gdzie cały wschodni obszar wybrzeża dużego morza zamienił sie z bagien i lasów w krainy pełne miast, portów, wsi a także młynów, szpitali, bibliotek,szkół, klasztorów gdzie panował ład i bojaźń boża. Fakt faktem z biegiem czasu ucisk fiskalny korporacyjnego bytu politycznego zaczął poddanym Panów Pruskich ciążyć dzięki czemu zaczęli oni dążyć do zjednoczenia politycznego z coraz potężniejszym południowym sąsiadem, ale to już kompletnie inna historia.

Nie da sie oczywiście zapomnieć o 1308 roku i rzezi Gdańska ani o rejzach na Żmudź pod koniec XIV wieku. Jednak w przypadku tego pierwszego musimy pamiętać że mamy do czynienia z de facto pacyfikacją buntu i gorączkowego działania niż planowej rzezi dlatego tak na prawdę liczbę ofiar należy szacować w setkach a nie w tysiącach trzeba jednak pamiętać że jak na realia epoki gdzie na ogół karę ponosili tylko przywódcy buntów i rebelii jest to ogromna liczba, rejzy natomiast były próbą zwalczenia ognia ogniem, mianowicie Żmudzini (którzy stanowili problem dla samych wielkich książąt) będąc na wpół dzikimi sami porywali do niewoli ludność cywilna i nie przestrzegali przecież zasad chrześcijańskich ani nie prowadzili wojny na łacińską modłę, rejzy i porywanie miejscowej ludności były więc kartą przetargową w zamian za zwrot porwanych mieszkańców pogranicznych wiosek, to tak w skrócie.

W każdym więc razie przez większość XIV wieku i cały wiek XIII między Polską a Zakonem panowały relacje albo sojusznicze albo przynajmniej przyjazne. Do konfliktu koniec końców dojść musiało bo struktura która straciła swoją rację bytu w tej części Europy nie mogła oprzeć się ambicji rosnącej jagiellońskiej potęgi oraz jej częściowo słusznym roszczeniom.

Co do samobiczowania, należy już nawet pominąć fakt tego iż konflikt miał miejsce 600 lat temu a stolice Zakonu czyli Ex luto Marienburg zajęto bez straty ani jednego człowieka 40 lat później, narzekanie więc na to ze go nie zdobyto jest z perspektywy czasowej tak dalece posuniętym absurdem zahaczającym o kuriozum iż mam przekonanie graniczące z pewnością że tego typu malkontenckie frazesy występują tylko w Polsce która jest zagłębiem fatalizmu w skali globalnej. Przypomnieć też należy że to mówiąc delikatnie nie był wiek XX i nie istniała wojna totalna , nie można było od tak wjechać do jakiejś domeny wygrać bitwę i inkorporować całą domenę do swojej, no nie to nie tak działa nawet po mimo tego że bitwa grunwaldzka przybrała charakter swoistych ordaliów to nie działało to tak tym bardziej, kompletnie inne zasady prowadzenia wojny..

W Rozkwicie i w Późnym Średniowieczu wojny na ogół toczono przez kilka miesięcy w roku mianowicie od maja do sierpnia, na okres zimy oraz późniejszych prac polowych panował stan zawieszenia broni, zasada wzięta jeszcze z czasów wędrówki ludów kiedy miało to znaczenie pragmatyczne potem już bardziej zwyczajowe, jednakże rycerstwo które administrowało swoje dobra zawsze starało się być w nich w okresie żniw, co jest oczywistym wywiązywaniem się z obowiązków wobec ludności, w takim samym stopniu jak wyruszenie na wojnę obowiązkiem wobec suzerena, wrzesień był czasem dożynek i również pozostawał czasem zawieszenia broni do działań zbrojnych wracano wiec w październiku na kilka tygodni i zawieszano je w listopadzie. Do tego należy dodać oczywiście święta w których to starano sie nie toczyć działań wojennych, a także pokój ludzki i pokój boży, pokój ludzki trwał od wtorkowego zachodu do piątkowego wschodu słońca a pokój boży od zmierzchu w piątek do poniedziałku rano, jak wiec widzimy zostają 3 dni w tygodniu na prowadzenie wojny, oczywiście tych zasad nie zawsze się trzymano, jednakże 15 lipca 1410 wypadł we wtorek, tutaj domorośli znawcy zaczną wyć iż "No to Jagiełło mógł ruszyć w pogoń od razu przecież ruchy wojsk to nie bitwa nawet mógł sie trzymać zasad!" owszem, tyle że ówczesny obyczaj nakazał pozostanie na polu bitwy minimum 24 godziny po jej zakończeniu, czasem nawet 48 godzin, Nowy Konstantyn został tam nawet krócej niż nakazywał ówczesny zwyczaj.

Mamy wiec kolejny argument złego Litwina no bo pomijając zasady prowadzenia wojny to mógł zając Malbork i tam negocjować czemu tego nie zrobił? Król Władysław nie ma wiele szczęścia, nie dość że jego dzisiejsi ziomkowie, będący częściowymi sukcesorami Wielkiego Księstwa, w swoim nacjonalistycznym pędzie dalej czasem plują na swojego najwybitniejszego rodaka, to jeszcze w naszym kraju znajdą się gdzie nie gdzie niewdzięcznicy mówiący "bardziej to był litewski książę no bo z Litwy był a nie nasz narodowy !" kwestie etniczne należy oczywiście z wiadomych względów pominąć bo nie ma sensu powtarzać tego samego kwestie sugerujące ze Jagielle nie zależało na kompletnym zwycięstwie są tak absurdalne że mógł je wymyślić tylko gawędziarz a nie historyk, jak na przykład Paweł Jasienica, o ile starszego człowieka powtarzającego tak głupie tezy można jeszcze zrozumieć, to gdy chodzi o człowieka młodego który powołuje się na Jasienice pozostaje nazwanie go kretynem, jeśli dalej będzie chciał się upierać i uchodzić za znawce powołujac na gawędziarza to nie ma wyjścia tylko lać w pysk i skończyć dyskusje. Czemu więc Jagiełło nie zdobył Malborka? Wspomniałem wyżej o czasie prowadzenia działań wojennych prawda? Pomijając fakt ze kończył się czas i zapasy to rycerstwo miało wówczas obowiązek walki dla suwerena poza granicami kraju równy 60 dniom, termin ten i tak został przekroczony. Jeśli ktoś grał tutaj na stronę litewską to Witold który chciał zawrzeć z Zakonem osobny pokój i układał się po swojemu, tak samo z resztą Witold czynił zarówno później jak i wcześniej, jak widzimy więc stosunki na linii Zakon-Litwa nie były drang nach Osten prowadzonym na wyniszczenie, można się w publiku po bitwie przechwalać że napoiłbyś konia w Renie a jednocześnie prowadzić grę dyplomatyczną, to jest cecha wielkich polityków, a nie przy drugiej flaszce z ziomeczkami przechwalać się że jestes skrzyżowaniem Wiedźmina z Underwoodem a potem przegrać ordalia z patrolem militaes

No ale Zakon, to przecie księża nie Seba? Księża okradają Polskę i krucjate na nią sprowadziły !
Prawda taka ze Jagiełłę o fałszywe przyjecie chrztu posłowie zakonni posądzili dopiero na soborze w Konstancji aby mieć jakąś deskę ratunku, nikt w to oczywiście nie uwierzył, wojnę dyplomatyczną, która toczyła się przed wybuchem konfliktu na różnych dworach i instytucjach europejskich strona polska też wygrała, to wtedy dyplomaci zakonni starali się przekonać ze Król Polski i Najwyższy Książę Litwy będzie miał po swej stronie liczne zastępy muzułmanów (w rzeczywistości jedna chorągiew) co na nikim nie zrobiło wrażenia, i wbrew temu co myślą niektórzy wcześniej też nie zrobiło, w o wiele bardziej krytycznym momencie wystąpienia Katarów po ich stronie stanął król Aragonii Piotr II Katolicki i nikogo nie zdziwiło że próbował politycznie rozegrać konflikt natury raz że eklezjalnej i religijnej, dwa cywilizacyjnej, a był to kaliber o wiele 'grubszy' niż to że ktoś ma w armii trochę muzułmanów. Akcja dyplomatyczna była prowadzona z innego powodu. Jak już wspomniałem wiele razy Prusy Zakonne miały charakter korporacyjny kilkuset braci rycerzy mnichów pełniło najważniejsze funkcje a trzonem militarnym struktury byli rycerze półbracia nie posiadający ani pełnych święceń ani pełnej ziemi (w ogóle jej nie mieli) oraz wspomniane wcześniej rycerstwo pruskie, małe w liczbie. Zakonowi Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie zależało więc na prowadzeniu zaciągu, zaciąg to coś trochę innego niż bycie najemnikiem, czasy najemników dopiero w pełni nadejdą i mimo iż zdarzali się w owym czasie tacy rycerze (jak angielscy rycerze w Italii którzy dali początek kondotierom) to nie było ich zbyt wiele, zaciężny to natomiast nie taki który jeździ za robotą ale któremu można zaoferować wzięcie udziału w kampanii wojennej w zamian za wynagrodzenie, niby nie wielka różnica ale jednak fundamentalna, Zakon przegrał wojnę dyplomatyczną używając różnorakich argumentów i nie znalazł też wielu zaciężnych, nie było więc kwiatu rycerstwa całej Europy, mimo że przybyli z różnorakich ziem, ale jak wiemy w armii polskiej znaleźli się też rycerze francuskojęzyczni czy niemieckojęzyczni, byli też rycerze czescy a także śląscy po obu stronach, mimo iż władający Śląskiem piastowscy książęta byli ekonomicznie związani z Koroną Polska to w samej wojnie nie wzięli udziału a Zakon starał się nad Odrą prowadzić zaciąg jak najszybciej by ubiec stronę polską, oczywiście po stronie Rycerzy Szpitala bili się też szlachcice polskojęzyczni, z ziemi dobrzyńskiej i michałowskiej i z Pomorza Gdańskiego, książęta pomorscy byli w owym czasie oczywiście polskiej mowy, ale cenili swoją niezależność więc ich afiliacje możemy znaleźć po obu stronach. Jak chociażby Bogusław VIII Słupski który finalnie niemal w przededniu bitwy wybrał stronę polską zostając lennikiem i zyskując kolejne ziemie, tak to czasem bywa, rzutem na stół postawić wszystkie dukaty i wygrać wszystko dla siebie i swojej domeny. XIX wieczni pewnie rwali włosy z głowy że czemu takie pobudki nim kierowały a nie przywiązanie narodowe..

I to chyba w sumie tyle, pewnie po Worskli i Nikopolis byli już w Europie tacy którzy przewidywali nową burzę idącą ze wschodu, która już niedługo podejmie próbę połknięcia całego świata, lecz prawdą jest iż jasne dla Europy stanie się to dopiero w 1444 roku póki co bal i karnawał Okcydentu trwał.
Może gdyby wtedy Panowie Pruscy byli bardziej dalekowzroczni i zrozumieli iż mogliby zostać tam gdzie są, aby w niedalekiej przyszłości gotować stamtąd siły przeciw Osmanom jako jagiellońscy lennicy, to nie wpadliby w nurt samospełniającej się przepowiedni Brygidy Szwedzkiej, może gdyby spojrzeli ku swym korzeniom, a nie skupili na teraźniejszości, lepiej zrozumieliby swoją role i odnaleźli się w nadchodzącej przyszłości. Może, i na słowie może należy skończyć aby nie popadać w nienaukową gdybologię tak chętnie zakąszaną przez Polaków do wódki.

Pamiętajcie jednak że mniej groźna najgorsza nawet gdybologia dziejowa niż najpiękniejsze historyczne mity. Wspomnijmy więc w tym dniu bohaterów Okcydentu i ten jeden raz napiszmy:
Ulrich von Jungingen, Wielki Mistrz Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, Pan w Prusach, wzór cnót rycerskich i mąż wielkiej pobożności requiescat in pace [']
[S]
**** Zainteresowanym polecamy poczytac publikacje pana Svena Ekhdala jednego z najwybitniejszych znawców tematyki grunwaldzkiej już teraz w promocyjnej cenie na Księgarnia



https://www.facebook.com/UpadekOkcydentu/posts/419376918244247:0

https://www.facebook.com/UpadekOkcydentu?fref=photo