Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Śląsk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Śląsk. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 14 stycznia 2024

Fakty, ale takie inne




10 listopad 2023



Nie    >>nagle "zniknęło"<<   tylko musieli opuścić te tereny w ramach kary za napaść, wojnę i bestialskie zbrodnie na narodzie Polskim!



przedruk i analiza

Tekst dzielę na mniejsze kawałki - są to odpowiedzi na pytania, a więc stanowią jakby samodzielne wypowiedzi i tak jest rozpatruję

całość poniżej analizy

Polecam uważnej lekturze...



Uwaga:

mój komentarz do tego artykułu nie jest jeszcze zakończony
brakuje mi tu dwóch wątków i ostatecznego podsumowania


przedruk


I.

Za ciasno ci się zrobiło na Górnym Śląsku?


Powędrowałem za intuicją, która podpowiadała, że mój Górny Śląsk łączy wiele z Ziemiami Odzyskanymi. Łączą nas dylematy tożsamościowe, potrzeba znalezienia ciągłości czy układanie się z kłopotliwą przeszłością. Żyjemy w podobnym uniwersum. Ludzie z poniemieckich miast i wsi to moi kuzyni – dalecy, ale kuzyni, bo ja sam jestem kundlem Ziem Odzyskanych, ulepionym z autochtonów i osadników.

czyli to nie geografia i historia umiejscawiajaą Górny Śląsk na Ziemiach Odzyskanych, tylko intuicja "podpowiada"
dlaczego ci wszyscy "autorzy" zawsze akcentują, że są na bakier ze szkolną wiedzą i mają mgliste pojęcie o tym, o czym piszą?



dylematy tożsamościowe - rozumiem, że autor ma problem z określeniem SWOJEJ tożsamości

potrzeba znalezienia ciągłości - on chce ("potrzeba") mieć ciągłość z czym? z niemcami??

układanie się z kłopotliwą przeszłością - jaka kłopotliwa przeszłość?? nie wyjaśnia

przeszłość może być co najwyżej kłopotliwa dla Niemców ze względu na skalę zbrodni jakich dopuścili sie w czasie wojny


zwracam uwagę - są tu same ogólniki, autor nie wyjaśnia o co mu chodzi w tych trzech zwrotach


skoro autor uważa siebie za kundla to czy w taki sposób wyraża się również o innych mieszkańcach zachodniej Polski?


kluczem do tych 4 pierwszych zdań wywiadu jest słowo "łączą" 

"Łączą nas" - kogo z kim tego autor do końca nie wyjaśnia, trzeba patrzeć na cały kontekst wywiadu, ale w wypowiedzi - odpowiedzi na pierwsze pytanie są na pewno nieprzypadkowe słowa 

chodzi prawdpodobnie o 

Ludzie z poniemieckich miast i wsi 
autochtonów


czyli - o połączenie z niemieckimi obywatelami?
pamiętamy termin "wspólna tożsamość narodowa" ? mi zaraz się to przypomina...





Termin "wspólna świadomość narodowa" związany jest z techniką łączenia podbijanej społeczności z własną społecznością.

Ten termin dotyczy więc co najmniej dwóch różnych "świadomości narodowych" - własnej i obcej.

W Polsce stosuje się to poprzez uporczywe powtarzanie w przestrzeni medialnej, głównie w internecie (przede wszystkim fora) pozytywów o niemcach lub Niemczech.

I to najczęściej w sposób zawoalowany z całkowitym pominięciem negatywów i kontekstu historycznego - kulturowego, społecznego i politycznego.

Na przykład prezentuje się różne widokówki z okresu zaborów i cmoka w zachwycie nad tym, jak wtedy było ładnie, jak porządnie, elegancko i w ogóle komu to przeszkadzało, ach, żeby znowu tak było...



całość (nieskończony tekst!) w tekście "Bachus"


II.

Twoja poprzednia książka "Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku" została przyjęta bardzo ciepło, zgarnęła nawet nie jedną, ale dwie nagrody Nike - od jury i od czytelników. To wpłynęło na twoje myślenie o dalszym pisaniu?

Jako dziennikarz stałem się pewniejszy siebie i poczułem, że mogę sobie teraz pozwolić na więcej. "Odrzanię" pisałem tak, jak chcę pisać: dzieląc się wątpliwościami, nie zawsze rozstrzygając dylematy, żartując, częściej szarżując,

Zależało mi, żeby pozostając przy warsztacie reportera i pisząc prawdę, a nie fikcję, wykorzystać jednak w literaturze faktu wiele instrumentów literatury pięknej.

 Chciałem też zamiast na sprawozdawaniu skupić się na rysowaniu nieoczywistych perspektyw, stworzyć "Odrzanię" raczej w nurcie literatury rozkminy niż literatury wiedzy.



pozostając przy warsztacie reportera i 

pisząc prawdę, a nie fikcję - ja już gdzieś to niedawno widziałem, takie podobne zdanie... tylko gdzie?



przekonuje więc Czytelnika, że to co napisał to jest prawda, to są fakty, a nie zmyślenia jak w beletrystyce

ale  rysowanie nieoczywistych perspektyw to nie są fakty, tylko proroctwa

nieoczywistych brzmi złowieszczo...

tak więc na wstępie przekonuje się nas, że w książce opisywane są fakty - jest to teza artykułu, która ustawia stosunek czytelnika do dalszych treści, które przeczyta w tekście

taką tezę podaje się na początku, aby ustawić oczekiwania czytających co do dalszych informacji w tekście


jednak już w następnej linijce twierdzi, że w nurcie literatury rozkminy niż literatury wiedzy

rozkmina, czyli dociekanie - a to nie FAKTY i nie wiedza - jak sam określa

także w kolejnej wypowiedzi poniżej widzimy coś zupełnie innego 

 To nie jest biografia tych ziem, to nie jest klasyczny reportaż.



groch z kapustą - zresztą niczego innego sie nie spodziewałem
trochę prawdy, trochę - lub więcej - zmyślenia, mędrkowania, rozkminiania, fantazjowania...








III.

Czytałem "Odrzanię" jako swego rodzaju kontynuację tego, co rozpocząłeś w "Kajś". Słusznie?


Pozostajemy w podobnym świecie, ale zmienia się temat. Ziemie Odzyskane, które nazwałem w książce Odrzanią, były dla mnie tylko pretekstem. To nie jest biografia tych ziem, to nie jest klasyczny reportaż. Tak jak w "Kajś" Śląsk był pretekstem do opowiedzenia o tym, jak tworzą się tożsamości, tak w "Odrzanii" ziemie poniemieckie są pretekstem do przyjrzenia się temu, jak konstruuje i dekonstruuje się pamięć. W obu książkach próbowałem przetłumaczyć doświadczenie lokalne na język uniwersalności.

W kwestii formy zaś zależało mi na tym, żeby samego siebie z "Kajś" zakwestionować, podważać. Nie chciałem wjechać w utarte koleiny i napisać taką samą książkę o innym miejscu. Zwłaszcza że pisząc o Ziemiach Odzyskanych, tak jak ja o nich piszę - nie tylko o pierwszych powojennych latach, ale ciągnąc opowieść o nich do teraźniejszości - trzeba znaleźć formę dla tej opowieści.

Różnica między poprzednią i tą książką jest też taka, że w "Kajś" interesowali mnie głównie autochtoni, Ślązacy, a w "Odrzanii" skupiam się nie na tych, którzy tam zostali, ale na tych, którzy tam przybyli. Naprawdę nigdzie indziej nie było tak, żeby kilka milionów ludzi nagle "zniknęło", a na ich miejscu pojawiły się miliony nowych osadników. To największy eksperyment demograficzny w dziejach Europy.



ziemie poniemieckie są pretekstem do przyjrzenia się temu, jak konstruuje i dekonstruuje się pamięć

próbowałem przetłumaczyć doświadczenie lokalne na język uniwersalności.


o co mu chodzi? 
nie tłumaczy, taki pseudointelektualny bełkot

i nadal nie wiem, jaki jest cel książki

są pretekstem - do czego

 język uniwersalności - nie ma czegoś takiego, to jest w ogóle niestylistyczne, bełkot po prostu - a więc jest jakiś zamiar ukryty?


jednak

uniwersalność można zrównać z terminem "wspólna tożsamość narodowa"



IV.

To powiedzmy w końcu, co to jest ta Odrzania?

Brakuje nam słowa na polskie ziemie poniemieckie – na popolskie mamy: Kresy. Najbardziej przyjął się termin Ziemie Odzyskane, ale jest on, jak wiemy, propagandowy. I ja sam z braku lepszego słowa używam go w tytule książki, żeby zakomunikować czytelnikom, dokąd w tej książce się wybierzemy, ale zaraz na pierwszej stronie zamieszczam jedyny w książce przypis, w którym rozprawiam się z wiarygodnością tego hasła. Wymyśliłem więc Odrzanię, bo po pierwsze, brzmi ona bajkowo, a po drugie, chciałem w ten sposób podkreślić różnice między Polską wiślańską - Polską-Polską, ziemiami przedwojennymi – a Polską odrzańską, czyli właśnie Odzyskanymi. Jasne, nie wszystkie poniemieckie ziemie leżą nad Odrą, ale to termin kulturowy, nie geograficzny. Żeby nie szukać daleko, Czechy też składają się z kilku krain historycznych: Moraw, Śląska i Czech, a nazywamy je Czechami.


Brakuje nam słowa na polskie ziemie poniemieckie - to nieprawda

mamy słowa: Pomorze, Śląsk, Ziemia Lubuska, Ziemie Odzyskane - mamy takie słowa i takie nazwy, odpowiednika Kresów nie potrzebujemy, bo i po co?

Nawet jeśli termin Ziemie Odzyskane było używane w propagandzie  - co z tego? Ja tego za propagandę nie uważam i to żadna propaganda nie jest, bo

obecność Polaków na tych ziemiach to są fakty, a nie propaganda.



 rozprawiam się z wiarygodnością tego hasła - niestety nie tłumaczy tutaj jak



Wymyśliłem więc Odrzanię - pamiętamy Geograficzno-polityczny atlas Polski ?


Wymyśliłem więc Odrzanię, bo po pierwsze, brzmi ona bajkowo - raczej chodzi o nowomowę i zastępowanie oficjalnych nazw dla tych terenów, tj. jak podważanie obecności państwowości polskiej na tym terenie poprzez "bajkowy" zabieg stylistyczny?

---

Dlaczego komuś przeszkadzają polskie nazwy, a obce już nie?

jak się komuś tu nie podoba nasza kultura niech wyjedzie zamiast sprowadzac obcą kulturę do nas

budowanie "wspólnej tożsamości narodowej" polega na rozmymłaniu polskiej kultury, a potem akceptowaniu przez społeczeństwo obcej kultury, potem akceptowaniu powoływaniu na urzędy obcych, a potem...

jak w średniowiecznej "Pieśni o wójcie Albercie".


"Utwór odnosi się do wydarzeń z lat 1311–1312, znanych jako bunt wójta Alberta, kiedy to mieszczanie krakowscy, głównie pochodzenia niemieckiego, zbuntowali się pod przywództwem Alberta przeciw Władysławowi Łokietkowi. 


Następnie utwór przechodzi w ogólne oskarżenie Niemców, którzy wszędzie usiłują sięgać po władzę.

Po przybyciu do obcego kraju początkowo zabiegają o względy mieszkańców, zawierają małżeństwa, potem utwierdzają swoją pozycję, nabywają dobra, urzędy, aż w końcu pozbawiają miejscowych znaczenia i wpływów.

a potem... 

bunt przeciwko władzy "warszawskiej" ("my tu mamy własny Urząd Marszałkowski!") i wypędzenie Polaków, 

albo - wymordowanie -

jak podczas średniowiecznej rzezi Gdańska kilkuset (?) Słowian

[termin "rzeź" zapewne określa to, że wymordowano nie jakąś nieokreśloną liczbę Polaków, ale WSZYSTKICH Polaków- Wendów mieszkających w  Gdańsku] 

czy jak podczas ostatniej wojny w sposób systemowy wszystkich jak leci...





----


Wymyśliłem więc Odrzanię, bo chciałem w ten sposób podkreślić różnice między Polską wiślańską - Polską-Polską, ziemiami przedwojennymi – a Polską odrzańską, czyli właśnie Odzyskanymi. 

nie ma różnicy między tymi ziemiami, bo wszędzie tam mieszkają Polacy o jednolitej kulturze -

jeżeli występują różnice widoczne np. na mapach powyborczych, tzw. efekt "widać zabory" to trzeba się zastanowić, kto i jak wpływa na wybory ludzi zamieszkujących Ziemie Odzyskane - moim zdaniem to Werwolf aktywnie kopie doły pod polską kulturą na tych ziemiach i sam dokonuje wyborów innych niż w centralnej i wschodniej Polsce.

po co podkreślać różnice między Polakami?
trzeba łączyć, do zgody dążyć, a nie dzielić


Żeby nie szukać daleko, Czechy też składają się z kilku krain historycznych: Moraw, Śląska i Czech, a nazywamy je Czechami.

no i widzisz! - na czeski Śląsk nie ma potrzeby wymyślać nowej nazwy, ale na polski Śląsk już tak - niech lepiej jasno napisze o co mu chodzi, czemu nie pasują mu Polacy i polska kultura!


Ej, panie, w 1945 r. na mocy tzw. Dekretów Beneša ponad 3 miliony Niemców sudeckich zostało wysiedlonych z Czechosłowacji do Austrii i Niemiec. Tam też są tereny "poniemieckie".

Dlaczego pan mówi o Śląsku w Czechach, o krainie historycznej Czechy, a nie na przykład o bajkowej Nibylandii w Czechach, hę??!!


Oto zagadka i  N I E K O N S E K W E N C J A ,  o której już zresztą wielokrotnie pisałem...



Żeby nie szukać daleko, panie pisażu - Niemcy też składają się z kilku krain historycznych, na przykład: Połabie, Pomorze, Śląsk, Łużyce, a nazywamy je Niemcami, a nie Odrzanią Zachodnią.

Pan się lepiej cofnie do szkoły podstawowej, tam się pan dowie wielu z całą pewnością niesłychanych i zaskakujących dla siebie rzeczy! Polecam!!



Dlaczego ta gazeta drukuje coś takiego??




V.

Ta twoja umowność zakłada Odrzanię i Wiślanię. To dwa oddzielne światy?

Nie oddzielne, ale rzeczywiście pod wieloma względami różne. Historię tych dwóch krain najpiękniej opowiadają same cieki. Spójrz na mapę, tam znajdziesz linie papilarne Polski - to bieg dwóch naszych największych rzek. Obie w Polsce płyną ze Śląska. Początkowo równolegle i to jest metafora czasów mieszkowo-bolesławowych. Potem jednak Wisła gwałtownie skręca na Wschód - w stronę Litwy i Rusi, natomiast Odra od początku wie, o co jej chodzi, i delikatnie wychyla się na Zachód, w stronę kultury niemieckiej, czeskiej. Dopiero hen, hen daleko Wisła zawraca, zwraca się na Zachód, aby końcówkę trasy pokonać już wraz z Odrą, raz jeszcze, po metaforycznym tysiącu lat, równolegle. Obie wpadają do Bałtyku, ale oddzielnie, na swoich zasadach i pewnie nawet się tam nie spotkają.



to bieg dwóch naszych największych rzek - Odra licząc w granicach Polski ("naszych") jest trzecią rzeką pod względem długości, po Wiśle i Warcie


natomiast Odra od początku wie, o co jej chodzi, i delikatnie wychyla się na Zachód, w stronę kultury niemieckiej, czeskiej

phe, dyrdymały.... 

Wisła wie, czego chce, dlatego biegnie na wschód, a potem wraca na zachód - bo od początku wie, o co jej chodzi - bo chce i tego i tego.

I co? Pasuje?


A dokładnie, to źródła Odry znajdują się w Czechach na Morawach. Czyli Odra nie chce kultury czeskiej, chce polskiej... Pasuje?



Coś panu nie wyszła ta mniemniecka onomatopeja....

Zdecydowanie ma pan braki w wykształceniu na poziomie szkoły podstawowej, szczególnie z geografii, histori i języka polskiego. Polecam porzucić pisażenie i zająć się kopaniem rowów,
ale na budowach...


Poetyckie dyrdymały, które zakrywaja jakiś cel... jaki cel?


Wisła zawraca, zwraca się na Zachód, aby końcówkę trasy pokonać już wraz z Odrą, raz jeszcze, po metaforycznym tysiącu lat, równolegle.

dlaczego akurat 1000 lat?
no bo chodzi oczywiście o niemieckie panowanie na Śląsku itd.

i dlaczego w stronę kultury niemieckiej ?

bardzo wyraźna deklaracja, o co biega temu panu



równolegle
czyli obok siebie - "wspólnie"??



od początku wie, o co jej chodzi, i delikatnie wychyla się w stronę kultury niemieckiej


zawsze to samo - międlenie, międlenie, a na końcu zawsze wyłazi to samo - NIEMCY



ZAWSZE



Dlaczego?

Dlaczego nie Czesi na przykład??





VI.


Mnie się słowo "Odrzania" szalenie podoba, może wyprze kiedyś Ziemie odzyskane, choć trzeba powiedzieć, że ten komunistyczny wynalazek trzyma się w Polsce zaskakująco mocno. Czy twoja podróż po tych ziemiach była zaplanowana, czy spontaniczna?


Temu pytaniu już trzeba poświęcić wpis, bo "Odzyskane" jest tu z małej litery.

Czy Odrzania ma coś wspólnego z odrzynaniem??? 

"odrzynanie może wyprze kiedyś Ziemie odzyskane"  ???

z polskich granic?


czy termin "Odrzania" oznacza czynność "odrzynania"?


komunistyczny wynalazek trzyma się w Polsce zaskakująco mocno - po pierwsze, nie komunistyczny, tylko polski, po drugie, niby dlaczego miałby się nie trzymać? to jest nie wprost podważanie polskiego nazewnictwa, a zapewne podważanie istoty tej nazwy, tj podważanie przynależności ziemi

 szalenie podoba - inaczej - "bardzo popieram"


VII.


[...] Ale też spontaniczność tej wędrówki wynikała z tego, że do tych ziem nie ma żadnej instrukcji obsługi, nie ma - jak w przypadku Górnego Śląska - katalogu obowiązkowych tematów. Musiałem rozpoznać temat bojem. Błąkałem się więc, pisząc książkę, i tak jak w "Kajś" nie zbierałem materiałów, żeby u finiszu wszystko spisać, ale pisałem na żywo, zapraszając czytelników do dowiadywania się wszystkiego razem ze mną. Zacząłem pisać w momencie, w którym najbardziej zaczynać lubię - gdy temat już mnie kręci, ale gdy jeszcze bardzo wielu rzeczy nie wiem.


spontaniczność tej wędrówki wynikała z tego, że do tych ziem nie ma żadnej instrukcji obsługi, nie ma - jak w przypadku Górnego Śląska - katalogu obowiązkowych tematów - nieprawda, każdy rejon Polski ma opracowane podręczniki "obowiązkowych tematów", Ziemie odzyskane także, ja na przykład korzystałem z wydawnictwa Demart - pełno tego w każdej księgarni

skoro tak, to po co on tak mówi? może po to, by powiedzieć...:

Musiałem rozpoznać temat bojem. - oj! tylko co to znaczy??!

pisałem na żywo, zapraszając czytelników do dowiadywania się wszystkiego razem ze mną - o, to podobnie jak u mnie, ale tylko podobnie, bo tematy, które ja rozgryzam nie są opisane w żadnym przewodniku, więc ja mogę tak powiedzieć, ale nie ten pan

jak wiemy, istnieje nie jeden przewodnik na temat tych ziem

czyli - jak przypuszczam - ten pan opisuje nie fakty, jak nas zapewnia w tezie wstępnej tego wywiadu, tylko swoje przypuszczenia  - i niepełne informacje - a to po prostu pole do pisania bajek, dyrdymałów polityczno- geograficznych o ciekach wodnych i tym podobne banialuki



będzie więc to książka...


 pisząc prawdę, 

wykorzystać jednak wiele instrumentów literatury pięknej.

To nie jest biografia tych ziem



z opowieścią w typie bajki - tylko dlaczego autor ciągle o tych niemcach coś pisze?


zapraszając czytelników do dowiadywania się wszystkiego razem ze mną
Musiałem rozpoznać temat
jeszcze bardzo wielu rzeczy nie wiem

facet napisał książkę o tym, czego nie wie

jest to książka o tym, co nie wie, tylko mu się wydaje - a co mu się "wydaje", to już wiemy - że 

wychyla się w stronę kultury niemieckiej


ale jakby co, to on nic nie wie, jest dyletantem w tych sprawach, więc jak zaufałeś jego dyrdymałom - to twoja "wina"



VIII.

Mnie uczono w szkole, że bitwa pod Cedynią była jedną z najważniejszych w naszej historii, tymczasem z twojej książki wynika, że takiej bitwy najpewniej w ogóle nie było. Historia Ziem Odzyskanych rozchodzi się chętniej z oficjalną historiografią od innych ziem?


No proszę! Panu się wydaje, że bitwy pod Cedynią nie było i to napisał - pamiętajmy:

To nie jest biografia tych ziem

wikipedia:

Informacja o bitwie zachowała się dzięki Kronice Thietmara (1012–1018). Brak jest pewności co do lokalizacji bitwy. Kronika podaje w łacińskiej transkrypcji nazwę miejscowości Cidini. W XVIII wieku ksiądz Adam Tadeusz Naruszewicz w swojej Historii narodu polskiego identyfikował Cidini z obecnym Szczecinem. Wielu historyków lokalizowało miejsce bitwy na lewym brzegu Odry, utożsamiając Cidini z Zehdenick albo z Zeuthen. Jednak stanowcza większość obecnych badaczy wskazuje na jej miejsce Cedynię.


Powojenna komunistyczna propaganda (często zbieżna z kościelną) w odniesieniu do tych ziem wciąż trzyma się mocno. W książce staram się rozprawiać z mitami o krainie mlekiem i miodem płynącej, o odwiecznie polskich ziemiach poniemieckich, o Piastach. Co rusz natykałem się na pozostałości tych plomb pamięci. 


Nie wiadomo, co on nazywa propagandą, ale  "o krainie mlekiem i miodem płynącej " to ja nigdy nie słyszałem. Na Pomorzu na ten przykład, ziemie są raczej słabe i tu zawsze były problemy gospodarcze, Niemcy uciekali stąd do np. Zagłębia Ruhry i władza niemiecka kolonizowała te tereny wręcz na siłę - a wszystko to jak wiemy, ze względu na skarby pod tą ziemią schowane... ale nie ze względu na jakieś kopaliny, złoto, diamenty, zboże na 2 metry i ziemniaki wielkie jak dynie.


Byłem w szoku, gdy dowiadywałem się, że ostatni Piastowie na Dolnym Śląsku byli już niemieckojęzycznymi protestantami i mówili na siebie Die Piasten czy że rzeczywiście nie ma żadnych dowodów, że bitwa pod Cedynią kiedykolwiek się odbyła. Od lat trwają próby zasypywania dziury między światem i antyświatem, między powojenną historią "odzyskanych" miast, a tym, co działo się tam kiedyś. 

Pan nie wiedział, że Słowianie byli germanizowani??
Jak on ukończył szkołę podstawową??

Około 1989 roku rozpoczęło się coś, co nazwałem rewolucją odrzańską, czyli wielkie odpamiętywanie, ćwiczenie z pamięci. Odrzanie co rusz muszą dogadywać się sami ze sobą, jak chcą pamiętać swoje małe ojczyzny, w których są często już czwartym czy piątym pokoleniem. Klasyczny przykład to Uniwersytet Wrocławski, który w 2011 musiał zdecydować, czy obchodzić dwustulecie, czy uznać, że istnieje od 1945 roku. Podejście ludzi na tych ziemiach do przeszłości zaś zmienia się nieustannie. Najtrudniej bowiem, jak mawiano w ZSRR, przewidzieć przeszłość.

Oooooo... czyli jednak coś w rodzaju rewolucji się dzieje... i rozumiem, cały czas o niemcach.

Pan robi słowne wycieczki do komunizmu i ZSRR, ale przecież on neguje nasze polskie nazewnictwo tych ziem, a nie jakieś "komunistyczne".


To są nasze polskie nazwy, a nie komunistyczne.

Czy to nie przypomina metodę niemiecką, by unikać nazwy "Niemcy", a w zamian używać słowa: "naziści"?

albo komuniści, esbecy, zamiast Werwolf, Gestapo...




Piszesz, że w polskiej kulturze, jak się mówi o wyjeździe w góry, to ma się zawsze na myśli Tatry, a nie Sudety, wyjazd nad morze oznacza zwykle Pomorze Gdańskie, a nie Pomorze Zachodnie. Dlaczego tak jest?

Bo ludzie mówią skrótowo, ale wg pana Pisaża...

Polska jest zwiślanizowana, nasze imaginarium - dobór rocznic, lektur, ikonografii - jest kształtowane przez Wiślanię i składa się na nie głównie doświadczenie Polski w granicach przedwojennych, wraz ze Lwowem i Wilnem. Lwów i Wilno 78 lat po zakończeniu wojny wciąż organizują polską wyobraźnię bardziej niż Wrocław czy Szczecin. 


imaginarium - wg definicji - to nierzeczywisty, wyimaginowany świat – czyjejś wyobraźni lub pewnego ogólnego zbioru poglądów


czyli pan twierdzi, że nasz polski  dobór rocznic, lektur, ikonografii - to świat nierzeczywisty 



zapytam się tak - o co tu chodzi??


Może o oczernianie narodu polskiego, o plucie nań?



Kto i dlaczego wydaje wypociny drukiem, kto i dlaczego promuje wypociny w ogólnopolskiej gazecie?? 

Przecież to nie jest żadna wiedza, tylko to - co mu się wydaje.
Istnieją przewodniki i opracowania historyczne w tym temacie, wydawać się nie może zbyt wiele, nie ma tu nieścisłości, nauka ma ugruntowane pojęcie na temat Ziem Odzyskanych.



Dalej:

zwiślanizowana znaczy po prostu spolonizowana?

to normalna rzecz, że w Polsce mówi i myśli się po polsku, 


czy to też ma być obraźliwy epitet?

Może o to chodzić, bo...

... przecież słowo Wisła to nic innego jak spolszczenie niemieckiej nazwy Weischel.

Z kolei niemiecka nazwa Weischel to po prostu kalka z polskiej nazwy Biała. 

To niestety dość często się zdarza w Polsce, tym problemem trzeba też się zająć, tylko akurat nie teraz tu, przy tym artykule...

I może właśnie o to chodzi autorowi, ale tego nam nie wyjaśnia - to ciekawe, że on to wie, jeżeli wie, ale o innych niuansach już "nie wie"... czyli nie mówi, 

a więc słowo zwiślanizowana znaczy, że jesteśmy podwójnie zgermanizowani, i to tak, że nawet nie jesteśmy tego świadomi (to taki przykład na "wspólną tożsamość narodową" - używamy tak naprawdę nazwy Weischel, zamiast Biała)

On to wie, ale nam tego nie mówi - i w tym wypadku termin ten jest jednoznacznie pogardliwy.



podobnie ten drugi termin - Wiślanię - to takie znowu nie wprost negowanie polskiej kultury, odmawianie Polakom prawa do myślenia i mówienia po polsku (no i pogardy cd.)

składa się na nie głównie doświadczenie Polski w granicach przedwojennych - nieprawda, ludzie wojny wymierają, a rzeczywistość tworzą ludzie powojenni, którym często świadomość, że Lwów Wilno były polskie, po prostu wymazano na lekcjach historii, kiedy mówiono, że Chełm był pierwszym wyzwolonym polskim miastem.

ten pan cały czas neguje polskość i mocno wychyla się w stronę kultury niemieckiej


Nie twierdzę, że to źle bądź dobrze, ale wiem, że potrzebujemy na liście lektur choć jednej książki, która opowiedziałaby o doświadczeniu Odrzanii – choćby "Domu dziennego, domu nocnego" Olgi Tokarczuk. Dzieje Odrzanii są zbyt słabo znane, również w samej Odrzanii. Przekłada się to później też na konkrety, np. na ogromne dysproporcje między finansowaniem ochrony zabytków na Dolnym Śląsku, gdzie jest dużo więcej zarejestrowanych zabytków niż w centralnych i wschodnich regionach.


Nie twierdzę, że to źle bądź dobrze - asekuracja, bo przecież cały czas neguje polskość, promuje niepolskość albo bajkowowść - byle nie po polsku - znamy to choćby z wikipedii, gdzie np. podaje się kaszubską nazwę miasta Gniew, który z Kaszubami nie ma nic wspólnego, albo przy haśle Gdańsk podaje nazwę niderlandzką... po co? Bo podobne do Danzig, więc "może to dziwne >>Gdańsk<< to nie jest oryginalne, co??"








Widać to również w rozmaitych sporach, o których piszesz. Czy to o Güntera Grassa w Gdańsku, czy głośnego sporu o patrona szkoły w Wałbrzychu.

W szkole w Wałbrzychu chciano wybrać nowego patrona, a dyrekcja zrobiła coś, co robi się rzadko - spytała o zdanie uczniów, rodziców i pracowników. Można było wybrać między Janem Pawłem II z Galicji, św. Faustyną Kowalską z Kongresówki i księżną Daisy - angielską arystokratką wżenioną w niemiecką rodzinę Hochbergów, panią na Zamku Książ, zasłużoną dla miasta. Przytłaczającą większością głosów wygrała Daisy, co wielu w mieście się nie spodobało. 


Rzecz w tym, że młodzi ludzie nie są rozsądni, ani przewidujący, ani odpowiedzialni - dlatego nikt ich nie zatrudnia po szkole podstawowej i nie powierza im odpowiedzialnych stanowisk. Nie dlatego, że młodzież jest zła, tylko dlatego, że takie są przyrodzone cechy młodych ludzi i to na całym świecie i niestety, nie można tego "przeskoczyć".

Pytanie się młodzieży szkolnej o cokolwiek co leży w gestii dorosłych, to oddawanie w nieodpowiedzialne ręce swojego życia. To niebezpieczne i złe.

Zwracam uwagę, że autor książki jest nadal młodym człowiekiem, podobnie jak dzienikarz prowadzący rozmowę 

Mike Urbaniak
- Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, Wysokich Obcasów i polskiej edycji Vogue, gdzie prowadzi także swój queerowy podcast Open Mike.

queerowy znaczy o LGTB

osoby młode, a szczególnie mężczyźni,  nie lubią gdy wspomina sie o braku doświadczenia u młodzieży, ponieważ to może podważać ich wiarygodność jako osób jeszcze niedawno (lub nadal) do młodzieży zaliczanych 



co wielu w mieście się nie spodobało. - i słusznie


Był to ciekawy kazus, bo zarysowało się napięcie między pamięcią ogólnonarodową, "wiślańską", a miejscową, "odrzańską". 


to jest kwestia jak opisałem powyżej, braku świadomości u młodzierzy, wybór mógł być też podyktowany przekorą, bo tak młodzież właśnie postępuje, przekornie, albo - 

że ich świadomość jest nasycona mocno proniemieckimi względnie antypolskimi treściami z internetu - i to jest też bardzo prawdopodobne

i bardzo niebezpieczne


I jak widać, ludzie nie uznali Daisy za Angielkę lub Niemkę, ale za wałbrzyszankę, przebili symboliczny mur 1945 roku. To też dobry przykład tego, że spory w Odrzanii są uniwersalne, powtarzają się w wielu innych regionach. Opowieść o Odrzanii jest opowieścią o problemach z pamięcią.

pana to cieszy



Inny problem z tą pamięcią to nieraz jej powierzchowność.

Oczywiście są tacy, którzy wiedzę o Odrzanii pogłębili, i tacy, którzy się zatrzymali na przedwojennych pocztówkach, które po 1989 roku zrobiły zawrotną karierę. Większość ludzi zobaczyła wtedy po raz pierwszy, jak przed przybyciem ich dziadków i pradziadków wyglądały miejscowe ulice, parki i place. Z pocztówkami jest jedynie taki problem, że pokazują tamte światy z lepszego profilu, nie widać na nich pogromów Żydów czy nierówności społecznych.

Ha! 

Nie widać także, że Polacy w tamtych czasach byli szykanowani, wyzyskiwani gospodarczo, jawnie okradani i niszczeni za swą polskość, ale o tym już nie napisał. Dlaczego?


Piękne obrazki zakłamywały ten "utracony świat" i sprawiały, że do dziś często przeceniamy przedwojenne niemieckie miasteczka. Po dekadach odreagowywania przez dopolszczanie później często odreagowywano, doniemczając.

Jedno się za to nie zmienia - jak Odrzanie głosują. Różnica między Odrzanią i Wiślanią jest widoczna gołym okiem.

a jaki jest wpływ Werwolfa i niemieckiej 5 kolumny ?


Paru znajomych napisało mi nawet podczas ostatniego wieczoru wyborczego, że Odrzania pokonała Wiślanię, ale specjaliści, którzy badają preferencje wyborcze na poziomie niższym - gmin i powiatów - zwracają uwagę, że obraz się nieco bardziej komplikuje. Ja partyjną polityką się nie zajmuję, ale piszę w książce trochę żartobliwie, że największy spór polityczny w Polsce jest między dwoma politykami uosabiającymi Odrzanię i Wiślanię. Z jednej strony mamy Donalda Tuska, gdańskiego autochtona i Kaszubę, a z drugiej Jarosława Kaczyńskiego, warszawiaka, w którego rodzinnej biografii zapisały się powstanie warszawskie czy Armia Krajowa.



Czy poczucie tymczasowości miało fundamentalny wpływ na kształtowanie się Odrzanii?

Początkowo tak, utrudniało zakorzenienie się. Ale na podstawie rozmów i wspomnień widzę, że poczucie tymczasowości na masową skalę skończyło się szybciej, niż chcemy to pamiętać – gdzieś w połowie lat 70. XX wieku. Oczywiście jeszcze po 1989 roku byli tacy, którzy bali się powrotu Niemców, ale byli i polscy Ślązacy czy Niemcy, którzy wręcz na to czekali. Nawiasem mówiąc, ten strach przed niemieckim rewizjonizmem inaczej był odczuwany wśród Kresowian, którzy nie mieli dokąd wracać, a którzy stanowili na "odzyskanych" zdecydowaną mniejszość, a inaczej wśród osadników z innych regionów, których była większość – z Wielkopolski, Podkarpacia czy Lubelszczyzny.


Inna dominująca narracja jest taka, że Wrocław został zasiedlony przez lwowiaków. Ten mit do dzisiaj trzyma się bardzo mocno.


Lwowiacy stanowili zaledwie kilka procent nowych mieszkańców Wrocławia, a ogromna część z nich była i tak mieszkańcami lwowskich przedmieść, a nie mieszczaństwem czy inteligencją. Wrocław był ludnym miastem przed wojną, potrzeba było wielu osadników - Lwów i Wilno łącznie miały mniej mieszkańców niż sam Wrocław. Mit o lwowskim Wrocławiu wziął się stąd, że lwowska inteligencja i specjaliści mieli znaczący udział w rozruchu Wrocławia, byli nadreprezentowani wśród studentów, inżynierów czy tramwajarzy.



Nazywasz miasta Odrzanii najpiękniejszymi w Polsce. Zachwycasz się "polskimi blokowiskami lokowanymi na prawie niemieckim" i "dopolszczaniem architektury". Skąd to zauroczenie?

Wiem, że Odrzania nie jest Monicą Bellucci wśród przestrzeni świata, nie jest to piękno oczywiste, ale nieustannie mnie zachwyca. Odrzańska przestrzeń jest intrygująca, drażniąca, bodźcująca. Jak mogą nie robić wrażenia blokowiska w sąsiedztwie renesansowych zamków, XIX-wieczne kamienice barwy wściekłej krwi zderzone z pawilonami i placami, które powstały w wyniku bombardowań czy podpaleń, a chcą podszywać się pod plany urbanistów. Nie znam innego miejsca, w którego przestrzeni tak wyraźnie zapisałaby się jego historia.

lekceważenie innych
lekceważenie  zdania i uwag innych ludzi


mój komentarz do tego artykułu nie jest jeszcze zakończony
brakuje mi tu dwóch wątków i ostatecznego podsumowania




Zbigniew Rokita. Reporter, redaktor, specjalizuje się w problematyce Europy Wschodniej i Górnego Śląska. Autor książek reporterskich "Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku" (wyróżnionej podwójną Nagrodą Literacką Nike: jury oraz czytelników) i "Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium". Autor sztuk teatralnych "Nikaj" (Teatr Zagłębia w Sosnowcu) i "Weltmajstry" (Teatr Korez w Katowicach). Stały współpracownik "Tygodnika Powszechnego". Pochodzi z Gliwic, mieszka w Katowicach.

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, Wysokich Obcasów i polskiej edycji Vogue, gdzie prowadzi także swój queerowy podcast Open Mike. Mieszka w Poznaniu.


--------------------


14 stycznia 2024



poniżej jeszcze opinia z czasopisma "Sudety"

bardzo zresztą podobna do wynurzeń autora, momentami wręcz bardzo wtórna do jego opinii

znam to czasopismo z.... powiedzmy - "dawnych" lat, czyli gdzieś czytywałem je w latach ok. 2012 roku, nie kojarzę, żebym tam widział takie rzeczy jak np. w czasopiśmie "Odkrywca", tak więc w sumie chyba nie mam negatywnych uwag co do zawartości czasopisma "Sudety".




polecam uwadze:


zaczynam odkrywać Dolny Śląsk, próbując go zlepić z moim kąskiem Górnego Śląska. Dotąd nie potrafiłem.
Niektóre wątki śląskości łączyły mi się szybko, inne mimo usilnego naciągania rzeczywistości za chiny nie dało się zlepić.
Aż trafiłem do „Odrzanii” i choć nie wszystko, to wiele spraw stało się zrozumiałych. Wiele potwierdziło to, co czułem gdzieś podskórnie



tu zaś bardzo ciekawe spostrzeżenia:


Bo wiecie, ten świat – Wrocław, Sudety, Dolny Śląsk – przez większość mojego życia był dla mnie niedostępny, bo nieobecny w mojej komunikacyjnej, edukacyjnej, czy medialnej bańce. Nie było go w podręcznikach, nie było go w ofercie szkolnych wycieczek, nie było go w piosenkach, które wyliśmy w górach (nie Sudetach) do świtu, nie było go w pierwszych reklamach, ani nawet w dzienniku telewizyjnym. Nie istniał. Jakby ktoś nałożył barierę informacyjną i bardzo rygorystycznie jej przestrzegał.
Na przykład pełno było wokół mnie informacji o inwestycjach turystycznych w Beskidach, Tatrach, nawet Bieszczady chciały mieć wielki kurort narciarski, a o Sudetach cisza.



















cały tekst nie pocięty komentarzem:


Za ciasno ci się zrobiło na Górnym Śląsku?

Powędrowałem za intuicją, która podpowiadała, że mój Górny Śląsk łączy wiele z Ziemiami Odzyskanymi. Łączą nas dylematy tożsamościowe, potrzeba znalezienia ciągłości czy układanie się z kłopotliwą przeszłością. Żyjemy w podobnym uniwersum. Ludzie z poniemieckich miast i wsi to moi kuzyni – dalecy, ale kuzyni, bo ja sam jestem kundlem Ziem Odzyskanych, ulepionym z autochtonów i osadników.

Twoja poprzednia książka "Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku" została przyjęta bardzo ciepło, zgarnęła nawet nie jedną, ale dwie nagrody Nike - od jury i od czytelników. To wpłynęło na twoje myślenie o dalszym pisaniu?

Jako dziennikarz stałem się pewniejszy siebie i poczułem, że mogę sobie teraz pozwolić na więcej. "Odrzanię" pisałem tak, jak chcę pisać: dzieląc się wątpliwościami, nie zawsze rozstrzygając dylematy, żartując, częściej szarżując, chociaż mój redaktor Artur Wiśniewski lubił mi przypominać, że nie każda szarża musi być zwycięska. Zależało mi, żeby pozostając przy warsztacie reportera i pisząc prawdę, a nie fikcję, wykorzystać jednak w literaturze faktu wiele instrumentów literatury pięknej. Chciałem też zamiast na sprawozdawaniu skupić się na rysowaniu nieoczywistych perspektyw, stworzyć "Odrzanię" raczej w nurcie literatury rozkminy niż literatury wiedzy.









Czytałem "Odrzanię" jako swego rodzaju kontynuację tego, co rozpocząłeś w "Kajś". Słusznie?

Pozostajemy w podobnym świecie, ale zmienia się temat. Ziemie Odzyskane, które nazwałem w książce Odrzanią, były dla mnie tylko pretekstem. To nie jest biografia tych ziem, to nie jest klasyczny reportaż. Tak jak w "Kajś" Śląsk był pretekstem do opowiedzenia o tym, jak tworzą się tożsamości, tak w "Odrzanii" ziemie poniemieckie są pretekstem do przyjrzenia się temu, jak konstruuje i dekonstruuje się pamięć. W obu książkach próbowałem przetłumaczyć doświadczenie lokalne na język uniwersalności.

W kwestii formy zaś zależało mi na tym, żeby samego siebie z "Kajś" zakwestionować, podważać. Nie chciałem wjechać w utarte koleiny i napisać taką samą książkę o innym miejscu. Zwłaszcza że pisząc o Ziemiach Odzyskanych, tak jak ja o nich piszę - nie tylko o pierwszych powojennych latach, ale ciągnąc opowieść o nich do teraźniejszości - trzeba znaleźć formę dla tej opowieści.

Różnica między poprzednią i tą książką jest też taka, że w "Kajś" interesowali mnie głównie autochtoni, Ślązacy, a w "Odrzanii" skupiam się nie na tych, którzy tam zostali, ale na tych, którzy tam przybyli. Naprawdę nigdzie indziej nie było tak, żeby kilka milionów ludzi nagle "zniknęło", a na ich miejscu pojawiły się miliony nowych osadników. To największy eksperyment demograficzny w dziejach Europy.



To powiedzmy w końcu, co to jest ta Odrzania?

Brakuje nam słowa na polskie ziemie poniemieckie – na popolskie mamy: Kresy. Najbardziej przyjął się termin Ziemie Odzyskane, ale jest on, jak wiemy, propagandowy. I ja sam z braku lepszego słowa używam go w tytule książki, żeby zakomunikować czytelnikom, dokąd w tej książce się wybierzemy, ale zaraz na pierwszej stronie zamieszczam jedyny w książce przypis, w którym rozprawiam się z wiarygodnością tego hasła. Wymyśliłem więc Odrzanię, bo po pierwsze, brzmi ona bajkowo, a po drugie, chciałem w ten sposób podkreślić różnice między Polską wiślańską - Polską-Polską, ziemiami przedwojennymi – a Polską odrzańską, czyli właśnie Odzyskanymi. Jasne, nie wszystkie poniemieckie ziemie leżą nad Odrą, ale to termin kulturowy, nie geograficzny. Żeby nie szukać daleko, Czechy też składają się z kilku krain historycznych: Moraw, Śląska i Czech, a nazywamy je Czechami.
Ta twoja umowność zakłada Odrzanię i Wiślanię. To dwa oddzielne światy?

Nie oddzielne, ale rzeczywiście pod wieloma względami różne. Historię tych dwóch krain najpiękniej opowiadają same cieki. Spójrz na mapę, tam znajdziesz linie papilarne Polski - to bieg dwóch naszych największych rzek. Obie w Polsce płyną ze Śląska. Początkowo równolegle i to jest metafora czasów mieszkowo-bolesławowych. Potem jednak Wisła gwałtownie skręca na Wschód - w stronę Litwy i Rusi, natomiast Odra od początku wie, o co jej chodzi, i delikatnie wychyla się na Zachód, w stronę kultury niemieckiej, czeskiej. Dopiero hen, hen daleko Wisła zawraca, zwraca się na Zachód, aby końcówkę trasy pokonać już wraz z Odrą, raz jeszcze, po metaforycznym tysiącu lat, równolegle. Obie wpadają do Bałtyku, ale oddzielnie, na swoich zasadach i pewnie nawet się tam nie spotkają.
Mnie się słowo "Odrzania" szalenie podoba, może wyprze kiedyś Ziemie odzyskane, choć trzeba powiedzieć, że ten komunistyczny wynalazek trzyma się w Polsce zaskakująco mocno. Czy twoja podróż po tych ziemiach była zaplanowana, czy spontaniczna?

Wiedziałem, dokąd i do kogo muszę trafić, ale dużo było też w moich wędrówkach spontaniczności. Dzięki sukcesowi "Kajś" mogłem poświęcić tej książce dużo czasu. Odwiedziłem kilkadziesiąt miejscowości, pomieszkałem parę tygodni tu, parę tam. Często wsiadałem na jakiejś stacji w pociąg i jechałem, po drodze decydując, gdzie wysiądę. Ale też spontaniczność tej wędrówki wynikała z tego, że do tych ziem nie ma żadnej instrukcji obsługi, nie ma - jak w przypadku Górnego Śląska - katalogu obowiązkowych tematów. Musiałem rozpoznać temat bojem. Błąkałem się więc, pisząc książkę, i tak jak w "Kajś" nie zbierałem materiałów, żeby u finiszu wszystko spisać, ale pisałem na żywo, zapraszając czytelników do dowiadywania się wszystkiego razem ze mną. Zacząłem pisać w momencie, w którym najbardziej zaczynać lubię - gdy temat już mnie kręci, ale gdy jeszcze bardzo wielu rzeczy nie wiem.
Mnie uczono w szkole, że bitwa pod Cedynią była jedną z najważniejszych w naszej historii, tymczasem z twojej książki wynika, że takiej bitwy najpewniej w ogóle nie było. Historia Ziem Odzyskanych rozchodzi się chętniej z oficjalną historiografią od innych ziem?

Powojenna komunistyczna propaganda (często zbieżna z kościelną) w odniesieniu do tych ziem wciąż trzyma się mocno. W książce staram się rozprawiać z mitami o krainie mlekiem i miodem płynącej, o odwiecznie polskich ziemiach poniemieckich, o Piastach. Co rusz natykałem się na pozostałości tych plomb pamięci. Byłem w szoku, gdy dowiadywałem się, że ostatni Piastowie na Dolnym Śląsku byli już niemieckojęzycznymi protestantami i mówili na siebie Die Piasten czy że rzeczywiście nie ma żadnych dowodów, że bitwa pod Cedynią kiedykolwiek się odbyła. Od lat trwają próby zasypywania dziury między światem i antyświatem, między powojenną historią "odzyskanych" miast, a tym, co działo się tam kiedyś. Około 1989 roku rozpoczęło się coś, co nazwałem rewolucją odrzańską, czyli wielkie odpamiętywanie, ćwiczenie z pamięci. Odrzanie co rusz muszą dogadywać się sami ze sobą, jak chcą pamiętać swoje małe ojczyzny, w których są często już czwartym czy piątym pokoleniem. Klasyczny przykład to Uniwersytet Wrocławski, który w 2011 musiał zdecydować, czy obchodzić dwustulecie, czy uznać, że istnieje od 1945 roku. Podejście ludzi na tych ziemiach do przeszłości zaś zmienia się nieustannie. Najtrudniej bowiem, jak mawiano w ZSRR, przewidzieć przeszłość.
Piszesz, że w polskiej kulturze, jak się mówi o wyjeździe w góry, to ma się zawsze na myśli Tatry, a nie Sudety, wyjazd nad morze oznacza zwykle Pomorze Gdańskie, a nie Pomorze Zachodnie. Dlaczego tak jest?

Polska jest zwiślanizowana, nasze imaginarium - dobór rocznic, lektur, ikonografii - jest kształtowane przez Wiślanię i składa się na nie głównie doświadczenie Polski w granicach przedwojennych, wraz ze Lwowem i Wilnem. Lwów i Wilno 78 lat po zakończeniu wojny wciąż organizują polską wyobraźnię bardziej niż Wrocław czy Szczecin. Nie twierdzę, że to źle bądź dobrze, ale wiem, że potrzebujemy na liście lektur choć jednej książki, która opowiedziałaby o doświadczeniu Odrzanii – choćby "Domu dziennego, domu nocnego" Olgi Tokarczuk. Dzieje Odrzanii są zbyt słabo znane, również w samej Odrzanii. Przekłada się to później też na konkrety, np. na ogromne dysproporcje między finansowaniem ochrony zabytków na Dolnym Śląsku, gdzie jest dużo więcej zarejestrowanych zabytków niż w centralnych i wschodnich regionach.


Widać to również w rozmaitych sporach, o których piszesz. Czy to o Güntera Grassa w Gdańsku, czy głośnego sporu o patrona szkoły w Wałbrzychu.

W szkole w Wałbrzychu chciano wybrać nowego patrona, a dyrekcja zrobiła coś, co robi się rzadko - spytała o zdanie uczniów, rodziców i pracowników. Można było wybrać między Janem Pawłem II z Galicji, św. Faustyną Kowalską z Kongresówki i księżną Daisy - angielską arystokratką wżenioną w niemiecką rodzinę Hochbergów, panią na Zamku Książ, zasłużoną dla miasta. Przytłaczającą większością głosów wygrała Daisy, co wielu w mieście się nie spodobało. Był to ciekawy kazus, bo zarysowało się napięcie między pamięcią ogólnonarodową, "wiślańską", a miejscową, "odrzańską". I jak widać, ludzie nie uznali Daisy za Angielkę lub Niemkę, ale za wałbrzyszankę, przebili symboliczny mur 1945 roku. To też dobry przykład tego, że spory w Odrzanii są uniwersalne, powtarzają się w wielu innych regionach. Opowieść o Odrzanii jest opowieścią o problemach z pamięcią.
Inny problem z tą pamięcią to nieraz jej powierzchowność.

Oczywiście są tacy, którzy wiedzę o Odrzanii pogłębili, i tacy, którzy się zatrzymali na przedwojennych pocztówkach, które po 1989 roku zrobiły zawrotną karierę. Większość ludzi zobaczyła wtedy po raz pierwszy, jak przed przybyciem ich dziadków i pradziadków wyglądały miejscowe ulice, parki i place. Z pocztówkami jest jedynie taki problem, że pokazują tamte światy z lepszego profilu, nie widać na nich pogromów Żydów czy nierówności społecznych. Piękne obrazki zakłamywały ten "utracony świat" i sprawiały, że do dziś często przeceniamy przedwojenne niemieckie miasteczka. Po dekadach odreagowywania przez dopolszczanie później często odreagowywano, doniemczając.
Jedno się za to nie zmienia - jak Odrzanie głosują. Różnica między Odrzanią i Wiślanią jest widoczna gołym okiem.

Paru znajomych napisało mi nawet podczas ostatniego wieczoru wyborczego, że Odrzania pokonała Wiślanię, ale specjaliści, którzy badają preferencje wyborcze na poziomie niższym - gmin i powiatów - zwracają uwagę, że obraz się nieco bardziej komplikuje. Ja partyjną polityką się nie zajmuję, ale piszę w książce trochę żartobliwie, że największy spór polityczny w Polsce jest między dwoma politykami uosabiającymi Odrzanię i Wiślanię. Z jednej strony mamy Donalda Tuska, gdańskiego autochtona i Kaszubę, a z drugiej Jarosława Kaczyńskiego, warszawiaka, w którego rodzinnej biografii zapisały się powstanie warszawskie czy Armia Krajowa.
Czy poczucie tymczasowości miało fundamentalny wpływ na kształtowanie się Odrzanii?

Początkowo tak, utrudniało zakorzenienie się. Ale na podstawie rozmów i wspomnień widzę, że poczucie tymczasowości na masową skalę skończyło się szybciej, niż chcemy to pamiętać – gdzieś w połowie lat 70. XX wieku. Oczywiście jeszcze po 1989 roku byli tacy, którzy bali się powrotu Niemców, ale byli i polscy Ślązacy czy Niemcy, którzy wręcz na to czekali. Nawiasem mówiąc, ten strach przed niemieckim rewizjonizmem inaczej był odczuwany wśród Kresowian, którzy nie mieli dokąd wracać, a którzy stanowili na "odzyskanych" zdecydowaną mniejszość, a inaczej wśród osadników z innych regionów, których była większość – z Wielkopolski, Podkarpacia czy Lubelszczyzny.
Inna dominująca narracja jest taka, że Wrocław został zasiedlony przez lwowiaków. Ten mit do dzisiaj trzyma się bardzo mocno.


Lwowiacy stanowili zaledwie kilka procent nowych mieszkańców Wrocławia, a ogromna część z nich była i tak mieszkańcami lwowskich przedmieść, a nie mieszczaństwem czy inteligencją. Wrocław był ludnym miastem przed wojną, potrzeba było wielu osadników - Lwów i Wilno łącznie miały mniej mieszkańców niż sam Wrocław. Mit o lwowskim Wrocławiu wziął się stąd, że lwowska inteligencja i specjaliści mieli znaczący udział w rozruchu Wrocławia, byli nadreprezentowani wśród studentów, inżynierów czy tramwajarzy.


Nazywasz miasta Odrzanii najpiękniejszymi w Polsce. Zachwycasz się "polskimi blokowiskami lokowanymi na prawie niemieckim" i "dopolszczaniem architektury". Skąd to zauroczenie?

Wiem, że Odrzania nie jest Monicą Bellucci wśród przestrzeni świata, nie jest to piękno oczywiste, ale nieustannie mnie zachwyca. Odrzańska przestrzeń jest intrygująca, drażniąca, bodźcująca. Jak mogą nie robić wrażenia blokowiska w sąsiedztwie renesansowych zamków, XIX-wieczne kamienice barwy wściekłej krwi zderzone z pawilonami i placami, które powstały w wyniku bombardowań czy podpaleń, a chcą podszywać się pod plany urbanistów. Nie znam innego miejsca, w którego przestrzeni tak wyraźnie zapisałaby się jego historia.












weekend.gazeta.pl/weekend/7,150723,30332965,miejsca-waznych-swiadectw-w-historii-i-kulturze-europy-tak.html

/weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,30363922,mowili-na-siebie-die-piasten-rzeczywiscie-nie-ma-zadnych-dowodow.html

Prawym Okiem: Bachus (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Metoda Werwolfu w Szwecji (maciejsynak.blogspot.com)










wtorek, 25 kwietnia 2023

Ślązacy czują się przede wszystkim Polakami






przedruk




 23.04.2023


Prof. Budzyńska: Ruch Autonomii Śląska nie posiada naturalnego podłoża wśród wyborców



 rozmawiamy z prof. dr hab. Ewą Budzyńską, socjologiem i socjologiem rodziny z Katowic.
Agnieszka Kołodziejczyk  Niezalezna.PL




Agnieszka Kołodziejczyk: GUS podał wstępne wyniki Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2021. I tu niespodzianka, jeśli chodzi o Śląsk. W 2011 roku w spisie powszechnym narodowość śląską - "najliczniejszą identyfikację narodowo-etniczną w Polsce" deklarowało prawie milion osób, teraz o połowę mniej, czyli Ślązacy czują się przede wszystkim Polakami. Jak to się ma do tzw. "ruchów ślązakowskich", czyli głoszonej choćby przez RAŚ idei autonomii Śląska?

Prof. Ewa Budzyńska: Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by znać motywy zarówno wcześniejszych deklaracji narodowości śląskiej, jak i obecnych. Przecież w okresie między spisami wiele się zmieniło w sytuacji politycznej, gospodarczej, demograficznej i migracyjnej całego kraju, jak i w poszczególnych regionach. Trzeba choćby wymienić głęboki niż demograficzny, bądź emigrację ludzi młodych z miejsc urodzenia do innych, bardziej atrakcyjnych dla nich ośrodków: studiów, pracy itp.

Ponadto, aby zrozumieć narodowościowe wybory Górnoślązaków, trzeba zapoznać się ze skomplikowaną historią regionu. Np. w postaci zmian przynależności państwowej, polityki kulturalnej państw wobec ludności autochtonicznej, wojen, powstań, zmian granic, wielkich migracji ludnościowych itp. Z badań socjologicznych i historycznych wynika, że Śląsk jest regionem specyficznym, zawieszonym pomiędzy Niemcami a Polską, rozdartym pomiędzy dwa kraje, dwa narody, dwie kultury, czyli stanowi tzw. region pogranicza. To rozdarcie znajduje odzwierciedlenie w poczuciu tożsamości narodowej, regionalnej Górnoślązaków i – mimo upływu czasu - istnieje nadal, niejednokrotnie przebiegając w poprzek rodzin.

To znaczy?

Badania socjologiczne nad identyfikacjami tożsamościowymi mieszkańców Górnego Śląska pozwoliły na wyodrębnienie trzech kategorii identyfikacji: „jestem Polakiem”, „jestem Niemcem”, „jestem Ślązakiem”. Badania prowadzone w latach 90. XX w. nad mieszkańcami ówczesnego woj. katowickiego ujawniły dominację identyfikacji polskiej - 67 proc., rzadziej śląskiej 26 proc.; rzadko występowała identyfikacja niemiecka, tylko 6 proc. Podobne wyniki uzyskano w innych badaniach nad samoidentyfikacją etniczno-regionalną: w większości badani czuli się Polakami – 63,8 proc., Polakami i Ślązakami – 18,1 proc., Ślązakami – 12,4 proc., rzadko - Niemcami i Ślązakami – 2,4 proc., bądź Niemcami – 1,1 proc. Z późniejszych badań osób, które podczas Narodowego Spisu Powszechnego w 2002 r. zadeklarowały narodowość śląską, wynika, że źródłem takich deklaracji było wielopokoleniowe zakorzenienie na Śląsku w odróżnieniu od napływowych mieszkańców, ale też poczucie rozczarowania przebiegiem procesów restrukturyzacji przemysłu, prowadzonych przez państwo polskie, np. zamykanie kopalń; i powiązanego z nimi zubożenia regionu.


No właśnie.

Późniejsze badania z początku XXI w. nad młodzieżą ze szkół ponadpodstawowych woj. śląskiego pokazały, że 45,1 proc. badanej młodzieży uważała się za Polaków, 42 proc. za Polaków i Ślązaków, 6,5 proc. za Ślązaków, 1,4 proc. za Niemców i Ślązaków. Podsumowując: liczne socjologiczne badania nad poczuciem narodowej i etnicznej tożsamości mieszkańców Górnego Śląska dowodzą dominacji polskiej tożsamości narodowej, połączonej dość często z tożsamością śląską. Rzadko pojawia się zjawisko autonomicznej tożsamości śląskiej i – tym bardziej – niemieckiej. Jak się zatem wydaje, Ruch Autonomii Śląska nie posiada naturalnego podłoża w postaci potencjalnych wyborców - zadeklarowanych śląskich autonomistów...

Zmieńmy temat rozmowy. Donald Tusk, lider PO - będąc na Śląsku powiedział, że obiecuje, iż język śląski stanie się językiem regionalnym...

Trzeba by się tu odwołać do badań lingwistów i opisać strukturę gwary śląskiej, jej charakterystyczne cechy. O ile mi wiadomo, nie ma na Śląsku jednej gwary – jest wiele odmian, znacznie się między sobą różniących. Może zatem zostawmy rozstrzygnięcie tych kwestii naukowcom.

Po 10-dniowym tournée Donalda Tuska po Śląsku i festiwalu obietnic, gdy przeprowadzono badanie opinii publicznej okazało się, że wyborcy wcale nie darzą lidera PO zaufaniem i w tej funkcji widzieliby Rafała Trzaskowskiego. A przypomnę - Donald Tusk w woj. śląskim obiecywał też możliwość dokonania przez kobiety aborcji do 12 tygodnia ciąży...

Takie propozycje składają partie opozycyjne chcąc pozyskać przed wyborami elektorat liberalny wobec fundamentalnych wartości, jak życie ludzkie, naturalna rodzina. Taka obietnica przywracałaby komunistyczne prawo do uśmiercenia prenatalnego dziecka do końca 3 miesiąca jego życia. W przeszłości, w czasach PRL-u, prowadziłam praktykę psychologiczną i przeprowadzałam wiele wywiadów z kobietami, które przychodziły do mnie ze swoimi dziećmi na badania psychologiczne. Nader często słyszałam o dokonanych wcześniej aborcjach i to wielokrotnych. W tamtym okresie aborcje formalnie były dopuszczalne do końca trzeciego miesiąca, czyli do 12 tygodnia ciąży. Wtedy przychodziła mi do głowy jedna myśl. Gdy słyszałam zwierzenia kobiet, myślałam za każdym razem ile bólu musiało znieść to abortowane dziecko, zanim skonało... Ponadto miałam możliwość stwierdzania wielu zaburzeń rozwoju psychicznego dzieci rodzących się po uprzednich aborcjach, co zresztą miało potwierdzenie w badaniach medycznych nad częstszym występowaniem patologii ciąż i noworodków po wykonanych wcześniej zabiegach aborcji. Spotykałam też kobiety dotknięte żałobą po utraconym w wyniku aborcji dziecku. Warto wziąć pod uwagę, że zadana bezbronnemu człowiekowi śmierć nikomu nie przysporzyła ani szczęścia ani wewnętrznego pokoju...


Chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię: w deklaracjach proaborcyjnych odmienia się przez wszystkie przypadki słowo „ciąża”, a przecież to nie dla „ciąży” kupujemy śpioszki, wózek. Nie „ciąża” kopie matkę w środku, nie „ciąża” się rodzi i nie „ciąża” płacze po nocach, bo akurat ząbkuje lub ma kolkę. Uporczywe mówienie tylko o „ciąży”, to zakłamywanie rzeczywistości. Ta myśl, ile cierpienia rozciągniętego w czasie - minuty, czasem godziny - doświadcza dziecko konające w wyniku aborcji, jest aktualna do dzisiaj.







całość:

Prof. Budzyńska: Ruch Autonomii Śląska nie posiada naturalnego podłoża wśród wyborców | Niezalezna.pl


poniedziałek, 24 kwietnia 2023

Stara Polska

 

Gazeta Grudziądzka z czasów zaboru niemieckiego - rok 1902...


Całość - i w dowolnym wygodnym zumie - można obejrzeć po ściągnięciu na dysk z biblioteki cyfrowej - link na końcu. 


Warto poczytać, z jakimi problemami zmagali się Polacy tamtych czasów, jak wzywano do współpracy miedzy rodakami, jak nawoływano do dbałości o siebie nawzajem, no i jak niemiecki zaborca poczynał sobie bezprawnie....


Baczność na szpiegów!!








R. 8 [i. e.9], nr 144 (2 grudnia 1902) G..., , | Polona




piątek, 14 października 2022

Polska jednojęzyczna?





przedruk



W GMINIE STĘŻYCA 

PRZEPROWADZONO KOMPLEKSOWE BADANIA NAD ŻYWOTNOŚCIĄ JĘZYKA KASZUBSKIEGO


Klëka Radia Kaszëbë 12.10.2022,14:55

– Kiedy i w jakich okolicznościach mówimy po kaszubsku – pyta Instytut Slawistyki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie.


Prowadzi badania związane z różnorodnością językową w Polsce.

Objęto nim pięć regionów, w tym Kaszuby. Ankietę rozprowadzają rozmaite instytucje i zaangażowane osoby.
 – Jest prowadzona szeroko, ale w Borucinie w gminie Stężyca przepytano prawie wszystkich – mówi prof. Nicole Dołowy-Rybińska.

Badacze pytają respondentów gdzie nauczyli się języka kaszubskiego oraz między innymi o to, czy posługują się nim na przykład w sklepie, u lekarza albo na sesji rady miasta czy gminy.

Oprócz Kaszub badania prowadzone są także na Śląsku, Podkarpaciu, Mazurach i Podlasiu. Mają dać obraz żywotności używanych tam języków. A co za tym idzie – pokazać, na ile adekwatny jest oficjalny przekaz, że Polska jest krajem jednojęzycznym.





http://radiokaszebe.pl/w-borucinie-w-gminie-stezyca-przeprowadzono-kompleksowe-badania-nad-zywotnoscia-jezyka-kaszubskiego/?fbclid=IwAR3LA-IJiWXS5D9sBgG1nwl4VlCZJA8aUlbiz-Y-BAaQKraDKLEEU3fkusc

 

piątek, 18 grudnia 2020

"rewitalizacja mowy luksemburskiej"...

 

...sponsorowana oczywiście przez Niemcy - czyli - "luksemburgując odfrancuzić"


Jak widać metoda stosowana jest nie tylko w Polsce.

U nas zakładają blogi o "języku" mazurskim, o gwarze poznańskiej albo bydgoskiej i zasypują czytelnika germanizmami twierdząc, że to gwara właśnie...

Separatyzm i odnarodawianie - osłabianie patriotyzmu prowadzi do osłabiania państwa i w konsekwencji do uległości wobec interesów niemieckich - w tle zawsze chodzi o pieniądze, tylko pośrednim celem jest władza.

Zawsze chodzi o pieniądze i pasożytowanie na innych. 


 Ok. 6 minuty.





https://www.youtube.com/watch?fbclid=IwAR0kztpBLM5W_enOpgGgS1SIapo8zarpmil5omLhF0tN52CXLhwtXitaiBQ&v=jzR4-dydiiw&feature=youtu.be





poniedziałek, 22 maja 2017

Pierwsze próby przyłączenia Śląska do Niemiec?


Pierwsze próby przyłączenia Śląska do Niemiec? Mniejszość niemiecka zakłada partię!




Mniejszość niemiecka jest gotowa do założenia partii politycznej – powiedział w Naczęsławicach na sobotnim zjeździe Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim jego przewodniczący Rafał Bartek. 

Liderzy Towarzystwa namawiali też uczestników spotkania do udziału w jesiennych wyborach do Bundestagu. – Jeżeli pojawi się taka konieczność (…) uczestniczenia w życiu społecznym wyłącznie za pośrednictwem partii politycznych, to jesteśmy na taką możliwość przygotowani – zapowiedział.
Zdaniem Bartka struktury TSKN nie mają problemu z przygotowaniami do wyborów samorządowych. – Jesteśmy jedyną siłą polityczną w regionie, która centralę ma na miejscu i kilkuset już działających samorządowców wszystkich szczebli – od radnego gminy do wicemarszałka. Nie znamy jeszcze oficjalnych zasad, na których zostaną przeprowadzone najbliższe wybory, ale niezależnie od tego, co wymyślą rządzący, zdążymy się dostosować – zapewnił.
Udział w wyborach to obowiązek i prawo każdego obywatela. Sam obserwuję politykę niemiecką. I być może będę miał kiedyś okazję, że zapytam się posła z okręgu, w którym głosuję, o to, co jako poseł do Bundestagu zrobił dla mnie jako obywatela – powiedział reprezentujący mniejszość niemiecką poseł Ryszard Galla.

„O co chodzi?! Czy Śląsk to część Niemiec?” – skomentował zjazd jeden z czytelników „Faktów Interii”. Inny napisał, że „to próba przyłączenia Śląska z powrotem do Niemiec”. 

Czy to możliwe? Oczywiście, że tak. Niemcy do dziś oficjalnie nie zaakceptowali powojennych granic, ani nie podpisali z Polską traktatu pokojowego, stąd też od 1939 r. jesteśmy z nimi – formalnie rzecz jasna – w stanie wojny. 

Dodając do tego wszystkiego fakt, że mamy w Polsce co najmniej dwie proniemieckie i prounijne partie (PO i Nowoczesna), a Ruch Autonomii Śląska i rzeczone TSKN na Śląsku stworzą realną siłę polityczną, Angela Merkel może zawalczyć o prawa swojej mniejszości, jak Władimir Putin na Krymie.


 http://newsweb.pl/2017/05/20/pierwsze-proby-przylaczenia-slaska-do-niemiec-mniejszosc-niemiecka-zaklada-partie/#

sobota, 15 kwietnia 2017

Ruch Autonomii Śląska z zagranicznym wsparciem.


Ruch Autonomii Śląska z zagranicznym wsparciem. Będzie interwencja na forum UE?

Data publikacji: 2017-04-04 12:00
Data aktualizacji: 2017-04-04 10:14:00


Postulaty głoszone przez Ruch Autonomii Śląska znalazły odbiorcą poza granicami Polski. Działalność organizacji wpierać będzie Wolny Sojusz Europejski, skupiający podobne – separatystyczne ruchu w Europie. Niewykluczone, że głos Ruchu trafi na szczebel unijny.

„Ruch Autonomii Śląska otrzymał wsparcie z zagranicy dla swoich niebezpiecznych postulatów. Wolny Sojusz Europejski (EFA), skupiający 46 organizacji separatystycznych z całej Europy, zapowiada interwencję na forum Unii Europejskiej w obronie praw Ślązaków – pisze „Nasz Dziennik”.

W ostatnich dniach w Katowicach odbył się zjazd EFA, będący wsparcie dla działań RAŚ. Hasłem obrad było zawołanie „Serce europejskiego samostanowienia zabije na Śląsku”. W spotkaniu uczestniczył Henryk Mercik, wiceszef Ruchu i członek zarządu Sejmiku Województwa Śląskiego. Samorządowiec miał powiedzieć, że „nasze samorządzenie może w końcu przerodzić się w autonomię”.

W spotkaniu uczestniczyli także przedstawiciele Stowarzyszenia Narodowości Kaszubskiej Kaszëbskô Jednota. Jak przypomniał dzienni, choć organizacja ta chce powołania Sejmu Kaszubskiego, to otrzymała w grudniu 2016 roku dotację MSWiA na działalność statutową.

Wsparcie dla RAŚ zaoferowane przez Wolny Sojusz Europejski może przynieść efekty, bowiem organizacja ta ma swoich reprezentantów w Parlamencie Europejskim. Zatem postulaty autonomistów mogą być słyszalne na tym forum. Deputowani EFA należą do tej samej frakcji, co lewicowa niemiecka partia Zielonych, która zasłynęła w przeszłości z organizacji konkursu „Walka ze zmianami klimatu a równość płci”. Zarówno EFA jak i Zieloni popierają dekarbonizację sektora energetycznego.

Źródło: „Nasz Dziennik”

http://www.pch24.pl/ruch-autonomii-slaska-z-zagranicznym-wsparciem--bedzie-interwencja-na-forum-ue-,50665,i.html




Zniekształcanie polskich nazwisk








Zniekształcanie polskich nazwisk

W książce: Kronika miasta i powiatu Tarnowskie Góry. Najstarsze dzieje Śląska ziemi Bytomsko - Tarnogórskiej. Dzieje pierwszego górnictwa w Polsce, którą napisał Jan Nowak, księgarz tarnogórski w roku 1927 i którą zadedykował: Jaśnie Wielmożnemu Panu Prezydentowi Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej Ignacemu Mościckiemu poświęca Jan Nowak obywatel Tarnowskich Gór, Wolnego Miasta Górniczego, na stronie 94 znajduje się podrozdział pt.: Zniekształcanie polskich nazwisk, gdzie autor napisał — oddaję mu głos:
"W naszem mieście (tj. Na Śląsku w Tarnowskich Górach/Tarnowitz/ — przyp. Ślązaczka), odbyła się dnia 10 listopada 1743 roku rejestracja mieszkańców przez pruskich komisarzy i od tego czasu zaczyna się głównie przekręcanie i zniekształcenie pisowni polskich nazwisk.
Przytaczam n.p. nazwisko Stefański; widziałem czarno na białem własnoręczny podpis w bezbłędnej pisowni, lecz na tej samej karcie zapis pruskiego urzędnika w sposób najordynarniejszy "Stephainsky", więc jednym zamachem w pięknem polskiem nazwisku aż pięć błędów. Nie koniec na tem: w dalszym ciągu protokółu już zmienił całe nazwisko i pisze już całkiem krótko "Stephan".
Tak z Polaka powstał Niemiec. Niektóre polskie nazwiska przekręcano do niezapoznania n.p. zamiast Szedoń napisał urzędnik Schädler, zamiast Rajczyk zaś Reitzig i samowolnie przechrzcił Polaków na „rodowitych Niemców". Nazwiskom kończącym się na „a" lub "ek", chętnie dodawano końcowkę „e" lub "ke", przez co powstały nazwiska o brzmieniu niemieckiem, n.p. Hanke, Kloske, Koske, Benke, Wanke, Kolitschke, Gurike i.t.d. Wypadków takich można na setki wyliczyć".
Tyle tarnogórski księgarz pan Jan Nowak...
Tak… Przykłady rzeczywiście można by mnożyć...
Opowiadał mi kiedyś pewien staruszek, że w czasach „hitlerowskich" było podobnie. Ludzie na Śląsku byli zmuszani do zmiany nazwiska, jeśli w nazwisku był chociaż cień, iskierka, zalążek polskości. Tak było w jego przypadku. Jako rodowity Ślązak posiadał śląskie nazwisko, które brzmiało: Furgoł. Nieślązaków informuję, że po śląsku „furgać" znaczy fruwać, latać. Kazano mu to nazwisko zmienić na niemieckie, gdyż Niemcy uważali je za polskie. Nie chciał, bo to rodowe, po ojcu, ale zmusili go i zmienili na Fliegler (niem. Flieger- samolot, fliegen — latać). Kiedy go poznałam, nazywał się znowu Furgoł — po wojnie natychmiast zmienił nazwisko na prawdziwe, rodowe, jego zdaniem — na polskie, choć ja sądzę, że Polacy nie wiedzą, że Furgoł, to polskie nazwisko, a hitlerowcy wiedzieli...
Zdaję sobie sprawę, że przeciwnicy polskości Śląska i zniemczonych nazwisk na Śląsku będą próbowali mnie zakrzyczeć swoimi racjami, że tak samo działo się po II wojnie światowej tylko w drugą stronę... Ślązaków zmuszano do zmiany imion, z niemieckich na polskie oraz nazwisk. To wszystko prawda. Ale nie do końca...
Władza w Polsce po II wojnie światowej nie była polską władzą, a sowiecką, przyniesioną na ruskich bagnetach, zdalnie z Moskwy sterowaną i wykonywaną przez ruskie matrioszki i komunistycznych, prymitywnych zdrajców. A Polska i Polacy do dzisiaj niesłuszne noszą piętno i odpowiedzialność za tamte czasy i zmusza się ich by posypali głowy popiołem między innymi za:
  • powojenne obozy na Śląsku dla Ślązaków
  •  za powojenną wywózkę Ślązaków na Sybir
  •  za „nieludzkie warunki" powojennego przesiedlania Niemców za Odrę
  •  za „Akcję Wisła"
  •  za „pogrom kielecki"
  • za powojenną zmianę imion i nazwisk na Śląsku
  •  i za wiele innych...
A moim zdaniem, Polacy są narodem bardzo tolerancyjnym, szczególnie w stosunku do mniejszości narodowych. Może są to echa dawnej wielokulturowej i tolerancyjnej I Rzeczypospolitej? Chyba tak… W żadnym kraju aż tak bardzo nie pielęgnuje się i nie dogadza swoim mniejszościom jak w Polsce (vide odwrotności — na Litwie, Ukrainie — w stosunku do Polaków, czy Niemców — do Serbołużyczan).
Z czego to wynika? Moim zdaniem z nadmiernej tolerancji i niedoceniania, niedoszacowania własnego państwa i lekceważenia zagrożeń z tego płynących.
Ale wracając do tematu głównego:
10 listopada 1945 roku Krajowa Rada Narodowa wydała dekret o zmianie i ustalaniu imion i nazwisk. Dekret zezwalał na zmianę imienia i nazwiska m.in. w wypadku posługiwania się w okresie od 1 września 1939 do 9 maja 1945 roku innym nazwiskiem niż rodowe (...) gdy wnioskodawca używał innego nazwiska celem uchronienia się przed aktami gwałtu najeźdźcy niemieckiego lub jego popleczników.
Osoby pragnące pozostać przy nazwisku przybranym w czasie okupacji, musiały złożyć odpowiedni wniosek do 31 grudnia 1947 roku. Dekret stwarzał również możliwość zmiany imienia i nazwiska, jeżeli miały one brzmienie niepolskie. Dekret został zastąpiony ustawą z dnia 15 listopada 1956 roku, w której pozostawiono zapis o zmianie niepolsko brzmiących nazwisk.



W tym okresie faktycznie dochodziło na Śląsku do wielu nieprawidłowości. Miejscowa władza powołując się na powyższy zapis prawny, zmuszała Ślązaków do zmiany niemieckich imion i nazwisk na polskie. Ale jak wspomniałam, choć były to władze polskojęzyczne, nie były to władze polskie, gdyż państwo polskie nie było wtedy krajem niepodległym i suwerennym, tylko okupowanym przez sowietów.
Nie rozumiem więc na przykład niejakiego pana Kuca/Kutza, który nie tylko zmienił swoje polsko brzmiące nazwisko Kuc, na Kutz, choć nie musiał, ale chciał, tłumacząc, że to z sentymentu, bo rodowe...
Trzeba by dojść od nitki do kłębka, co było najpierw, jajko czy kura, czyli czy był najpierw Kuc, czy Kutz?
Być może jego pradziad został „przechrzczony" z Kuca na Kutza w tamtym pamiętnym roku 1743, gdy władze pruskie zniemczyły wszystkie polskobrzmiące nazwiska, o czym pisał księgarz Jan Nowak?
Tego nie jestem pewna, ale podejrzewam, że tak mogło być. A nie chcę podejrzewać, że zniemczenie nazwiska nastąpiło w okresie niemieckiej okupacji...
Nie rozumiem też pana Kuca/Kutza, gdy oskarża Polaków o zakładanie po wojnie obozów dla Ślązaków na Śląsku. Powtarzam więc jeszcze raz. To nie niepodlegli, suwerenni i niezależni Polacy w niepodległym kraju zakładali te obozy ale polskojęzyczni sowieci w okupowanej przez sowietów Polsce!




https://www.racjonalista.pl/kk.php?s=10107&k=3&PHPSESSID=khckutji2ra49hi8lq43t7tj82