Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

czwartek, 28 grudnia 2017

Oświeceni.



Chyba już o tym gdzieś pisałem, ale warto przypomnieć...



Poszczególne osoby z mojego otoczenia, pomimo moich publikacji, nadal zachowują się tak, jakby "coś wiedziały" i postępują w stosunku do mnie wg jakiś wytycznych.

No i czynią to z całym przekonaniem. Są absolutnie przekonane, że one wiedzą lepiej ode mnie, jak należy postąpić. Takie sprawiają wrażenie.

Tylko czasami dostrzegam u nich zaskoczenie, kiedy coś mówię w temacie "coś wiedziały".

W tej sytuacji one same mają wgląd w to, że jednak nie do końca znają prawdę - jeszcze raz więc....

jesteście okłamywani.


Powiedziano wam jakąś część prawdy, ale generalnie okłamano was.

Okłamano was, żebyście wpływali na mnie i żeby tą drogą dokonała się zmiana mojego postępowania.


Powtarzam po raz kolejny - okłamano was.


To, że was "oświecono" w jakimś temacie, nie znaczy, że powiedziano wam prawdę.


Okłamano was.


Jeśli nadal uważasz, że was nie okłamano, to wytłumacz, dlaczego nikt nigdy do mnie nie przyszedł z tymi kłamstwami, z jakimi przyszli do was? Skoro to co mówią jest takie oczywiste, to dlaczego nigdy nie próbowali mi tego wytłumaczyć?


No? Dlaczego?



Czyż nie byłoby mi łatwiej poddać się, tak jak wy to zrobiliście?


A mimo to ja się nie poddaję i znoszę cierpienie ("cierp....liwość"?).



Bo ja znam prawdę, a wy tylko jej połowę.













piątek, 22 grudnia 2017

Mark Hamill hurts








Młodzi ludzie nie uprawiają sztuki, ani nawet zabawy, a przynajmniej nie w głównym nurcie. Realizują chaos ze swojej głowy, czy tylko rozkazy z centrali? Każda dziedzina życia jest stopniowo zawłaszczana i niszczona.

Jednorożec pożera świat - kłamstwa w telewizji nas nie okłamują, one okłamują nowe pokolenia, które stają się wyjałowione, stają się takie, jaki program im zapuszczono. A potem te pokolenia produkują szmirę i nawet tego nie dostrzegają. No, chyba, że tylko wykonują polecenia centrali. 











Wydaje mi się, że ci młodzi ludzie w tych filmach żyją w świecie swojej wyobraźni - przeżywają na nowo kanon SW i zamiast robić film, zamiast robić robotę aktorską, reżyserską - oni jak w dzieciństwie, udają, że są Lukiem, albo Vaderem, albo Hanem Solo... tylko mają inne imiona nazwy... 

Dlatego te filmy, to takie udawanie udawania.

Film jest iluzją, aktorzy udają kogoś, a oni udają postaci wygenerowane przez tych aktorów w przeszłosci - których znają z dzieciństwa.

Oni udają, że są bohaterami tego filmu, zamiast robić własną nową jakość, bawią się w bohaterów swojego dzieciństwa - w oryginalnym otoczeniu SW wygenerowanym za grube miliony -

 a wystarczyłoby im dać jakiś kij i szlafrok zwędzony mamie + ogrom wyobraźni, by udawać na przykład (tę świnię) Bena Kenobiego. 

Do tego nie trzeba dekoracji za miliony. 

Filtrują świat SW przez filtr swoich dziecięcych doznań.



Inna sprawa, że SW - szczególnie widać to w serialu rysunkowym WK i w częściach I-III, które są bardzo polityczne, tj. pokazują mechanizmy polityki - to pozwalają nam zobaczyć własny świat takim, jaki on jest. 

Tylko, że trzeba to zobaczyć. 

To nie Sithowie są "źli", tylko Jedi. 

Zakon Jedi to zakała wszechświata, zorganizowany międzynarodowy bandytyzm na wielką skalę, wszyscy (poboczne postacie w filmie) to wiedzą, boją się ich i nienawidzą - tylko nie pelikany przed ekranem, które chłoną jak gąbka te frazesy o demokracji i inne pierdoły o mocy, Bondach 007 i innych Makowskich. 


A najbardziej cyniczny i dwulicowy z nich wszystkich, jest ta świnia Kenobi. 


Dokładnie nasz świat, kropka w kropkę -  co innego jest w telewizji, OFICJALNIE, a co innego w rzeczywistości. 

Wiedzieliście o tym? 


Nawet JJB ma znaczenie, jeszcze się przekonacie.



blog i fb służy mi prawie wyłącznie do komentowania polityki i zamieszczania swoich przemyśleń, analiz, ale czasami robię wyjątek i odnoszę się do takich rzeczy jak wyżej, no ale czasami trzeba...














piątek, 15 grudnia 2017

Nie słuchajcie służb specjalnych...




...w mojej sprawie, bo was oszukują.


Nie róbcie nawet drobnych ustępstw, nie używajcie słów, które oni chcą, żebyście użyli, do mnie dociera ta zakamuflowana treść, ja wiem co ona oznacza, ale wy nie.


Wierzcie mi - możecie nas wszystkich zabić.

Nie wykonujcie poleceń służb, bo wszyscy zginiemy.



Nie róbcie tego, czego od was chcą, nawet jeśli wam grożą.

Nie bierzcie żadnych pieniędzy za wypowiedzenie kilku drobnych słów.

Nie róbcie tego.

Lepiej zrezygnujcie z mojego towarzystwa, jeśli na was naciskają.


Lepiej będzie dla was wyjechać, niż im pomagać.



Nie róbcie niczego po ich dyktando.

Nawet jeśli myślisz, że się nigdy nie domyślę, że to zrobiłaś/zrobiłeś - wierz mi, ja dojdę do tego, jeśli nie od razu, to za godzinę, za dwie, albo za dwa dni. Ale przypomnę sobie, zanalizuję i  dostrzegę to, co zrobiłaś/ zrobiłeś.


Nie róbcie tego.



czwartek, 14 grudnia 2017

Błędne koło



Przykład błędnej analizy i interpretacji zjawiska przy ograniczonej wiedzy.




„Błędne koło” Jacka Malczewskiego to kolejny przykład symbolizmu w młodopolskim malarstwie polskim. Artysta tworzył swe dzieło w latach 1895-1897. Obraz przedstawia scenę z pogranicza bajki i fantastyki.


Centrum płótna stanowi drabina, na szczycie której siedzi mały chłopiec. Dookoła drabiny przedstawione są tańczące , skłębione postacie. Pośród tłumu rozróżnić można ludność ze wsi, która skupiona jest na drugim planie, na pierwszym natomiast widać nagie kobiety i mężczyzn. Malczewski namalował również postać samego diabła, który jest tu półnagim mężczyzną z kopytami zamiast stóp.


Ważnym symbolem jest rozświetlenie lewej części obrazu, w której znajdują postacie ze wsi. Artysta wskazuje tym samym na nadzieje, które pokłada we wsi, która jest skarbnicą tradycji i polskości. Pozostała część obrazu utrzymana jest w ciemnej kolorystyce.


Ciemna i jasna strona obrazu może również oznaczać lęki, niepokoje i nadzieje artysty. Postać małego chłopca interpretowana jest jako symbol artysty zdystansowanego do rzeczywistości, który potrafi z dziecięcą świeżością spojrzeć na sytuację kraju. Drabina kojarzona jest z Opatrznością Boską. Mały chłopiec-artysta jest znakiem...

znakiem nowego początku, figurą przewodnika, który wyrwie naród ze ślepego, bezmyślnego tańca. Postaci wirujące na obrazie przypominają ludzi opętanych dionizyjskim szałem, zajętych własną fizycznością, której żądze podsyca diabeł. Powszechnie taniec postaci z płótna „Błędnego koła” porównywany jest z chocholim tańcem zaślepionego, egoistycznego narodu w „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego.


Obraz Malczewskiego stanowi pytanie o rolę artysty w polskim społeczeństwie. Malarz przypisuje mu doniosłą rolę przewodnika i odnowiciela narodu polskiego. W obrazie „Błędne koło” pojawia się również głęboka refleksja historiozoficzna. Przeszłość i przyszłość narodu polskiego, jego historiozofia to tematy, które wciąż powracały w twórczości Malczewskiego w różnych odsłonach. Wyobraźnia artysty wciąż nadawała im nowy kształt, przekształcała je. Dla przykładu podobną tematykę Malczewski zamknął w formie obrazu „Melancholia”, w którym również zgłębiał różne aspekty polskości i charakteru Polaków. Symbolizm obecny w płótnach artysty pozwalał nadawać im wciąż nowe formy. Współcześnie obraz „Błędne koło” znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego w Poznaniu.



 http://wypracowania24.pl/jezyk-polski/5454/jacek-malczewski-bledne-kolo


niedziela, 10 grudnia 2017

Kto płaci za dziennikarstwo? cz.2








"...nie istnieje darmowe dziennikarstwo. Zawsze ktoś za nie płaci. Jeśli Czytelnicy nie wezmą na swoje barki finansowej odpowiedzialności za istnienie niezależnych, oddolnych inicjatyw dziennikarskich, takich jak Kresy.pl, wówczas na rynku pozostaną wyłącznie niskiej jakości tabloidy oraz media finasowane przez wielkie korporacje, partie polityczne i różnego rodzaju lobbies.

Miesięczny koszt funkcjonowania portalu Kresy.pl to 20000 zł. 7-osobowa redakcja pracuje w pełnym wymiarze i praca ta jest naszym podstawowym, najczęściej jedynym, źródłem dochodu. Kresy.pl nie powstają po godzinach, tworzone przez amatorów. Portal jest tworzony przez wykwalifikowanych dziennikarzy oraz specjalistów z zakresu polityki międzynarodowej, którzy codziennie starają się dotrzeć do informacji istotnych z punktu widzenia interesu naszej politycznej wspólnoty." 

Wracając do mojego poprzedniego wpisu.... kto płaci za dziennikarstwo?


Co prawda Gajowy Marucha nie ma takiego obrotu na stronie jak Kresy, ale.... jakieś porównanie jest. Inna sprawa, że od jakiegoś czasu są to głównie przedruki z polskich portali. 

Po za tym, Kresy wcale nie funkcjonują jak pełnoprawna strona informacyjna. Jest w sumie niewiele informacji, GDYBYM MI PŁACILI ZA TAKĄ ROBOTĘ, TO TAKĄ ILOŚĆ MATERIAŁU przez 8 godzin dziennie SPOKOJNIE SAM - SAM!!! - BYM OBROBIŁ. 

Ostatnio wertuję angielskojęzyczne portale - irański, kazachski, białoruski, pakistański, z indyjskiego zrezygnowałem, bo jest tam masa celebryckiej sieczki wymieszana z wiadomościami politycznymi, ciężko mi się z tym kopać, Indie to wielki kraj, masa ludzi, raczej nie ma cenzury, media przypominają zachodnie i co za tym idzie - ciężko się to czyta... - codziennie mógłbym min. 2-3 artykuły przetłumaczyć, zredagować, wszystko zależy od tego, czy jest coś ciekawego na tych stronach...., 5-6 artykułów to spokojnie bym obrobił - Kresy.pl nie publikują tyle materiału na jeden dzień. Może powinni mnie zatrudnić?

20000 kosztuje utrzymanie portalu, co oznacza jakieś 2000 – 2500 max na głowę, reszta niechby była na jakieś zaplecze, serwery itd...

Ale nie ważne pieniądze – ważne, że to pokazuje ile pracy trzeba włożyć w istnienie takiej strony.
Ci społecznicy od Maruchy nic innego nie robią, tylko cały dzień piszą teksty, robią przekłady z angielskiego, cały czas przeczesują sieć w poszukiwaniu ciekawych informacji itd. itd...
Miejmy nadzieję, że znajdują czas dla swojej rodziny, dziatek, psa i kota….

I kto opłaca życie tym społecznikom od Maruchy i innym „blogerom”?

Ostatnio to chociaż zapisali, że nie moderują bloga, bo to by było po prostu niemożliwe – to pewnie po moich poprzednich wpisach, gdzie wspominałem właśnie o moderowaniu, ile czasu to zabiera, czytanie wszystkich komentarzy, dopuszczanie ich, odpowiadanie itd. itd...







--------------------------------------------

Zauważyliście, że napisali „finasowane”?

Naprawdę nie pojmuję tego.

W dzisiejszych czasach w Europie, w naszym kraju, zdolność pisania jest dana w zasadzie każdemu.
Od pewnego wieku oczywiście. Pisanie jest jak oddychanie – niemal. Obok mówienia jest to podstawowa czynność za pomocą której komunikujemy się. A mimo to, polscy publicyści („polscy”?) nagminnie kaleczą język pisany – jak nie stosują zasad ortografii, to robią literówki.

Pisałem już kilka razy O CO W TYM CHODZI, do czego to zmierza.

I tutaj mamy kolejny przykład „wykwalifikowanych dziennikarzy”, którzy robią literówki, mają pełną świadomość, że literówki się zdarzają, a mimo to – nie sprawdzają zamieszczonych tekstów.

Zawodowi dziennikarze.

Mają problem w dowolnym programie edytorskim sprawdzić tekst, upewnić się, przed jego publikacją, czy nie ma tam błędów ortograficznych, albo literówek. To jest co najmniej brak szacunku dla czytelnika.

To zajmuje kilka sekund.

I oni tego nie robią.

No, chyba, że specjalnie publikują tekst z błędami, a nachalne zasłaniające banery i żebranie (tonem wymuszającym) o datki na istnienie redakcji, to zwykła zasłona dymna.

Może ten błąd właśnie jest takim mruganiem okiem do kamratów?

Zastanówmy się... to że w Rosji istnieje fałszywa partia opozycyjna wobec Putina, sterowane przez zaplecze Putina, fałszywie opozycyjne media (też są?), to wie każdy Polak.

Ciekawe, ile w Polsce jest takich fałszywie opozycyjnych partii i które spośród tzw. opozycyjnych mediów, są naprawdę opozycyjne.

W pamięci mam portal Nowy EKRAN, który bardzo gwałtownie został przejęty przez agenturę i w tej chwili publikują oni tam masowo swoje nienawistne popłuczyny imitując „typowego” Polaka, zaprzańca, ciemnogrodzianina, kłótnika, antysemitę i co im tam jeszcze przejdzie na myśl...

Skoro NE nie wolno istnieć, to dlaczego innym wolno istnieć?

Może ktoś da mi jakąś rozsądną logiczną odpowiedź na to pytanie...


https://kresy.pl/wydarzenia/rosyjskie-media-rozczarowana-zachodem-polska-to-szansa-dla-rosji/

sobota, 9 grudnia 2017

Kto płaci za dziennikarstwo?


Gdzieś na fb przewinęła mi się reklama   slovanie.com

Taka refleksja...



Swego czasu niejaki gajowy marucha, podejrzana platforma, a nie blog, bo taki przerób treści tam był, prawdopodobnie prowadzona przez ABW, robił spis swoich zwolenników - to mogą być bardzo niebezpieczne rzeczy, które mają zebrać bazę danych słowianofilów.

Po co? A po co Werwolf kilka lat temu założył Polakom 2 miliony podsłuchów?


Taki UPR, kanapowa partia, a agentury tam było więcej niż pasjonatów. Wszelkie blogi, fora, portale, które są nieprzeciętnie obłożone, mają wysoką klikalność, publikują obszerne teksty i mają dużą rotację tekstu, często publikują przekłady z angielskiego rosyjskiego, to są w użytkowaniu drogie rzeczy, nad którymi pracuje sztab ludzi, a nie jedna, czy dwie. 

Ludzie oprócz prowadzenia portalu mają jeszcze pracę przez pół dnia i prywatne życie, a taki portal to jest praca dla 2-3-4 osób po 8 godzin dziennie 7 dni w tygodniu. To jest praca - kto za to płaci, kto utrzymuje tych ludzi, daje im perspektywy i sprawia, że oni to robią latami?

Tylko służby.



https://slovanie.com/







środa, 6 grudnia 2017

Rozprzestrzenianie się cywilizacji







KOLIBA cz. 2 - fragmenty





Ze 3 lata już zbiera mi się na opublikowanie pewnych przemyśleń.


Chciałem coś poczytać na wieczór.... padło na Zaborskiego z 1927 roku „O kształtach wsi w Polsce...”.

Już na wstępie znany mi temat, jak wyżej wspomniałem..

Cytuję:

„Rozmieszczenie osiedli na powierzchni ziemi.

Najbardziej charakterystyczną cechą ekumeny jest nierównomierne rozmieszczenie punktów zamieszkanych pod względem zasięgu poziomego i pionowego.

Zaludnienie ziemi nie rozszerzało się bowiem – pisze Vidal de la Blache (215)1), podobnie, jak rozszerza się plama z oliwy, współśrodkowo, równomiernie rozchodząc się z jednego punktu, lecz wybierało i dawało pierwszeństwo pewnym punktom, przyjaznym warunkom, omijając starannie inne.”


I na tej kanwie taki problem.

Dlaczego rozwój – rozprzestrzenianie się - tego, co nazywamy cywilizacją przebiegało liniowo (w okresie kilku tysięcy lat) w przestrzeni, a nie skokowo?

Mówiąc to mam na myśli to, że za najstarszą cywilizację uznaje się starożytny Egipt, niektórzy wymieniają też Sumer, po czym cywilizacja ta traci na rzecz nowej cywilizacji, która pokazuje się na terenie Grecji, potem Rzym, Francja, Niemcy – i tu następuje rozejście się na minimum dwie gałęzie – Anglia i potem USA. Zaś ostatnie ośrodki cywilizacji: Anglia i niemcy w różnej konfiguracji walczą obecnie o prymat na świecie z USA.

Dlaczego w ogóle upadają cywilizacje?

Dlaczego kiedy upada cywilizacja, to jej poprzednia wersja nie wraca na arenę, tylko powstaje nowa, jeszcze bardziej oddalona geograficznie od tej pierwszej cywilizacji?

Zupełnie jakby cywilizacja była jakimś żywym organizmem, który kroczy poprzez tysiąclecia i pożera krainy na swej drodze, wypluwa je i idzie dalej...


Dlaczego oliwa płynie tylko w jednym kierunku, zaś kierunek wschodni jest zaniedbany?

Oczywiście, na wschodzie mamy też inne cywilizacje, lecz nie tak intensywne, nie tak silne, nie tak agresywne jak TA cywilizacja. Gdy TA cywilizacja osiągnęła szczyt możliwości w Europie – natychmiast podbiła cywilizacje wschodu. Wschód nie stanowił żadnej konkurencji dla niej.





Przy czym – obserwujemy symptomy, które świadczą o tym, że ta „cywilizacja” przenosi się do Polski, zaś niemcy zostaną porzucone jak niegdyś Grecja czy Włochy. Potrwa to ze dwa pokolenia.

Nie ma tak, że w jakiejś epoce Grecy byli najlepsi pod każdym względem, w innej Rzymianie itd., a potem „się wypalili” i wszystko zgasło...

Nie.

Grecy, Rzymianie służyli jedynie jako mięso armatnie, pojazd transportowy, zaś siłą sprawczą, która ten pojazd napędzała i dawała mu kierunek to była zupełnie inna obca struktura.

Struktura zarządzająca, kontrolująca, kreująca.



Moje rozważania dotyczą dużych cywilizacji, gdzie w zasadzie pod pojęciem cywilizacja rozumiem system wyzysku, jako ten, który prowadzi do intensywnego bogacenia się i w efekcie przyśpiesza podbój.


Tak, po pierwsze stawiam tezę, że ta cywilizacja, o różnych językach i kulturach tak naprawdę ma jednego twórcę i właściciela.

Po drugie, sam fakt liniowego przemieszczania się „cywilizacji” od do.

Dlaczego po Egipcie, cywilizacja nie wybuchła najpierw u wybrzeży Francji, a dopiero potem przeniosła się na przykład w rejon Rzymu, albo Turcji, Grecji?

Wiemy, że w okresie greckim istniały faktorie w tym rejonie, miasta fenickie – kupieckie.

Dlaczego?


Dlaczego po Egipcie nastąpiła Grecja, a nie od razu Rzym?

Ponieważ w całej Europie istniała już pewna cywilizacja, głęboko zakorzenione w tradycji struktury społeczne, miasta i wsie z wielosetletnią (ale raczej - kilkutysięczną) historią posługujące się jednym językiem - z lokalnymi odmianami.


To była cywilizacja nazywana przez niektórych Imperium Lechickim, przy czym termin Imperium raczej należy odnosić do powierzchni obszaru jaki zajmowali Słowianie – czyli całą Europę (patrz: KOLIBA cz. I).


Wygląda to tak, że cywilizacja śmierci, która pierwotnie opanowała Egipt, wyszła z niego i stopniowo infiltrowała i przejmowała kolejne słowiańskie tereny. Podbój postępował metodą 5 kolumny, niepostrzeżenie i trwał setki lat, niezauważenie zmieniał mentalność, język, pamięć historyczną i strukturę demograficzną poszczególnych fragmentów państwa, dopiero po całkowitym zmieleniu, zniszczeniu dawnych struktur i obyczajów społecznych, infiltrowała dalej i szła dalej.

Zmiany językowe, obyczajowe wprowadzane były planowo poprzez 5 kolumnę – wszystko zaplanowane koordynowane od górnie – dzisiaj kiedy patrzymy na polski internet mamy tego przykłady – prawie każda – w sumie to nie znam innych – parahistoryczna strona internetowa, fanpejdż, blog, portal, forum zajmują się podkreślaniem niemieckości w Polsce.
Wszystko co niemieckie to było „cacy”.

Nawet strony, które wyglądają na prawicowe, patriotyczne – w stosownych momentach pokazują swoją prawdziwą twarz.

W mediach i internecie niszczona jest prawidłowa wymowa oraz zapis języka polskiego, „dziennikarze” kaleczą mowę, w dodatku fałszuje się historię Polski, w nowych przewodnikach turystycznych (głównie dotyczy to Pomorza - takie znam) agresję niemiecką przedstawia się w sposób emocjonalnie obojętny z tendencją do pozytywnego

Służby specjalne zostały przejęte przez przedwojenne polskojęzyczne gestapo, które przez ostatnie 70 parę lat krok po kroku usuwały niewygodnych ludzi, czy to drogą administracyjną, czy skrytobójstwem, do struktur siłowych i administracji państwowej wstawiały swoich, w ostatnich latach – po 2010 roku mamy prawdziwy wysyp młodych polskojęzycznych niemców z polskimi nazwiskami, którzy niszczą polską kulturę i polską młodzież od środka. Ja to widzę najlepiej, bo jestem odbiorcą agresji ze strony 5 kolumny.

Pisałem o tym wielokrotnie na swoim blogu i w opracowaniu Werwolf.


Słowianie w Grecji po kilkuset latach odkryli, że kłócą się między sobą, że mówią różnymi językami, że obok nich mieszkają jacyś inni ludzie. I ludzie ci stopniowo narzucają im swoja wolę, swoje widzenie porządku społecznego.

Historia Słowian zaczęła być oddolnie ubarwiana, zniekształcana, by w efekcie zamienić się w bajki (mity), zaś jej pierwszoplanowe postaci stały się bohami....


Ktoś przejął monopol na przekaz historyczny, na władzę wojskowość itd.

I kraj się zmienił.

Po zdobyciu przyczółków na Półwyspie Apenińskim zaczęła się stopniowa degradacja Grecji,


Wszystko to oczywiście opisuję w dużym uproszczeniu.

Nie mam wiedzy historycznej, by napisać tu esej na ten temat, ale znam się na polityce, bo to ona jest tu głównym bohaterem i te wszystkie procesy opisuje właśnie polityka.

Historia to tylko uzgodniona wersja rzeczywistości, nic więcej.

Uzgodniona, czyli zakłamana.

Gdy struktury władzy przeniosły się do Rzymu – będę zgadywał - na zmieloną Grecję napłynęły gromady imigrantów....

Zupełnie jak dzisiaj w zachodniej Europie.

Ani Arabia Saudyjska, ani Katar, ani żaden kraj arabski nie jest celem migracji tzw. „uchodźców”, którzy składają się głównie z młodych agresywnych mężczyzn. Celem są bogate kraje zachodu leżące za morzem, to niebezpieczna droga, wielu imigrantów utonęło...

Do tego dodajmy toporną propagandę jaką serwuje się młodym ludziom w filmach, na plakatach, w internecie, w reklamach i w końcu – teledyskach.... W większości z nich występuje para – biała kobieta i czarny mężczyzna, których łączy zażyłość o charakterze intymnym. Występuje to również w polskich teledyskach.

Warto zwrócić uwagę na video do piosenki „Error”, gdzie ciemnoskóry człowiek jak gdyby zaznaczony jest kapeluszem, i gdzie występuje kilka par, ale tylko pomiędzy parą biało-czarną występuje intymna zażyłość.

To są wszystko odgórne decyzje, dzisiaj owa struktura władzy niejawnej ma pod sobą (będę strzelał) ok. 80% wszystkich światowych rządów. Na inne naciska i niszczy je za pomocą swoich struktur siłowych (głównie USA). Jednocześnie hoduje sobie zawczasu zastępstwo w Europie w postaci niemiec, na przestrzeni dziesięcioleci balansuje pomiędzy jednym, a drugim trzecim mocarstwem, a teraz stopniowo przeprowadza się do Polski i wmawia Polakom, że będą imperium....

Decyzja o przeprowadzce do danego kraju podyktowana jest odpowiednim stopniem nasycenia 5 kolumną. Po przejęciu kraj już nie jest niszczony eksploatowany ekonomicznie i zaczyna się okopywanie na pozycjach, hodowanie mięsa armatniego i CAŁKOWITE zmienianie społeczeństwa.

Tak było z Germanami, którzy wg niektórych zapisów posługiwali się językiem słowiańskim, tak było z Prusami, którzy zostali podmienieni/ przerobieni na Prusaków, z Lechią, która przez Piastów (5 kolumna) została zmieniona w Polskę (Polacy to Po-Lachy, ci, co nastali po Lachach), z Ukrainą, gdzie kiedyś po prostu mieszkali Lachowie i która została odcięta po zakończeniu rozbiorów.

Tak prawdopodobnie było ze Słowacją, z Czechami i innymi.





Piast Kołodziej..."twórca" Polski.



Przy czym zmiana polega na wymazaniu historii, lub zamienieniu jej w bajki, mity, usunięciu dowodów tej historii, zmianie języka mówionego i pisanego, zmianie obyczajów i wprowadzeniu nowych tradycji, nowej mentalności...

Z pamięci - „Żeby przyszło nowe, stare trzeba zburzyć” - tak mi właśnie odpowiedział werwolf (z ABW) na pytanie dlaczego niszczą Polskę.

Świat jest nieustannie stwarzany i burzony.

Będąc w Kaliningradzie, szedłem ulicą – wokół sowieckie bloki, obok przejeżdża masa starych śmierdzących spalinami autobusów, a pod moimi nogami wielkie granitowe krawężniki i kamienny bruk angielski... Kiedy tak się gapiłem w chodnik nagle coś do mnie dotarło – ta ulica wygląda dokładnie jak ulice na starym mieście w Gdańsku. W tamtej chwili uświadomiłem sobie, że idę starówką Królewca...

Starożytny Babilon, Palmira, ruiny opactwa w Belgii, ruiny kościoła w Armenii, Królewiec... to wszystko etapy. Ta skryta siła tworzy cywilizacje, a potem je niszczy, równa z ziemią – i one znikają, nic – NIC o nich nie wiemy. Człowiek jest docięty od swych korzeni, nic nie wie o przeszłości – to wiedzą tylko wybrani...

15 warstw kłamstw.

Historia zakryta, przemielona i okraszona bajkami. A potem kolejne kłamstwa zakrywają stare kłamstwa.

Nieustanny młyn.

Kiedy wyszła z Grecji, z Włoch – kraje te wróciły do swego „normalnego” trybu, korzystając z doświadczeń, gdy były sterowane przez tą siłę, radzą sobie lepiej lub gorzej, ale raczej nie są w stanie stanąć przeciwko sile dominującej – obecnie w Europie – niemcy.

Gdy ta siła odeszła od nich, przeciętni ludzie wrócili do swych przeciętnych zajęć, przekonań, radości życia, skończyło się zdobywanie świata– dla kogoś – i podbijanie innych krain. Nie dla Greków to było, ale dla siły za nimi ukrytej. Siły, która im wmówiła, że jest bogiem. Najpierw była Izydą, potem Artemidą, na wschodzie Kali, w Rzymie Dianą, a potem... dla każdego coś miłego...





Piast Kołodziej  ... "twórca" Polski?


Dzisiaj każdy archeolog powie ci, że człowiek potrzebuje wymyśleć sobie bogów, bo chce mieć opiekuna, albo usiłuje wytłumaczyć wszystko to, co go otacza, że buduje „wielkie” obiekty ziemne, w których PRAWDOPODOBNIE oddaje się nieznanym rytuałom religijnym, czci bóstwa, zajmuje się kultem... bzdury, wystarczy sięgnąć do I części KOLIBY, by w 15 minut zrozumieć, że to są bzdury wyssane z brudnego palca. To kłamstwo ma tysiące lat.

Przed nastaniem tej siły ludzie zajmowali się swoim życiem, siedzieli razem przed domem, bawili dzieci, łowili ryby, hodowali zwierzęta, zioła, uprawiali ziemię, budowali domy – szczęśliwie żyli – bez agresji..?

Tak jak Etruskowie, którzy po prostu biernie patrzyli jak zmienia się świat wokół nich.

I kiedy siła odeszła – oni wrócili do tych zajęć. Bo nikt nimi już tak zdecydowanie nie sterował, nie wymagał.

Niemcy jawnie kpią sobie z Greków i niemal otwarcie żądają greckich wysp - gdzie jest potęga, która dała Grecji mocarstwowość? Ano w niemczech....

Używa ludzi przeciwko nim samym..







Najwięcej o wspólnym pochodzeniu WSZYSTKICH ludów słowiańskich – a nawet więcej – świadczy wspólny bardzo podobny język.

Szczątki lechickiego (prasłowiańskiego, polskiego?) zachowały się w każdym języku.
Nawet we włoskim mamy takie wyrażenia i słowa jak qualche (kłualke) – kilka po polsku, несколько nies/kolko po rosyjsku, cilka po kaszubsku, albo włoskie „tuoi occhi” (tuoj okki) - twoje oczy, po polsku...

Ewidentnie sztuczną ingerencję w języki widać po tzw. „słowach przyjacielach”, gdzie to samo słowo znaczy w różnych językach (np. polski – rosyjski, albo czeski) coś dokładnie odwrotnego, albo coś z podobnego asortymentu (w sensie galanterii ) np. stół to stoł po rosyjsku, a krzesło – brzmi właśnie jak polskie „stół” itd..



To robota 5 kolumny, która tworzyła własne skonsolidowane pozornie rozrzucone środowisko, które narzucało innym nowe normy językowe.

Rebus w tym temacie macie w Biblii – o wieży Babel.


5 kolumna jest zorganizowana i otrzymuje na bieżąco rozkazy z centrum.

My nie jesteśmy zorganizowani, ani świadomi zagrożenia (ponieważ jest niezauważalne), dlatego pozostajemy bezbronni wobec tej struktury.






 Krampus - przyjaciel Św. Mikołaja?



Wg tego co mówi Werwolf – niemcy również mają pod kontrolą Rosję. Jednak tam struktury jej władzy są dość szczupłe, zaś naród rosyjski o niczym nie ma pojęcia i dopóki nie nastąpi odpowiednie nasycenie 5 kolumną, nie ma sensu porywać się na ostentacyjne gesty wobec Rosjan.

Polska będzie służyć jako baza do podboju Rosji.

Dzisiaj robi to pod pretekstem obalanie tyranii i wprowadzania demokracji – kiedyś to samo struktury te robiły wprowadzając chrześcijaństwo, tudzież islam....


I to jest przyczynek do pytania skąd biorą się wszystkie pomysły na filmy, gry komputerowe – które tak naprawdę powielają ciągle te same schematy – szeroki temat, który wyjaśniam w I części Koliby. Takie filmy jak: Prometeusz, Star Wars, Indiana Jones, Tomb Rider, Pora na przygodę, Harry Potter, MiB, Niepamięć.... i pewnie wiele innych – co one mają ze sobą wspólnego, zauważyłeś?

Jaka jest geneza tej swoistej standaryzacji.

Skąd się wzięła np. szeroko pojęta moda?

Archetypy?

Dlaczego diabeł (z greckiego – oszczerca) ma kopyta i rogi? Dlaczego jest podobny do kozła, albo wołu, albo psa, albo osła, konia, jelenia - a nie do ptaka?
Czy jego wcześniejsza wersja to były postaci z kilkoma twarzami (dwulicowi)?
Dlaczego nie mówimy oszczerca, tylko diabeł?
Czy zające atakujące ludzi na kartach średniowiecznych foliałów to wcześniejsza wersja diabła?
Czy to jeden z zarzuconych elementów 12-ej warstwy kłamstwa ?

A może diabeł to taka maska, która ma ukryć istnienie zdegenerowanej ludzkiej postaci lubującej się w przemocy, niszczeniu, zabijaniu?


Maska.






Polecam tu szczególnie film Niepamięć (Oblivion) z Tomem Crusem, popatrz uważnie, 


CO WIDZISZ... ?

 
Co jest czym?

Co jest dobre, a kto jest zły?


W tych filmach często zło jest pokazywane jako dobro, np. w Nieśmiertelnym Słowianin był złem wcielonym, a dobrem był Hiszpan... to znaczy chciałem oczywiście powiedzieć Egipcjanin.

Tak, to był Egipcjanin, który udawał Hiszpana ("nie udawaj Greka..")

Dlaczego akurat Egipcjanin? No właśnie...



Będziecie patrzeć, a nie będziecie widzieć...
Ojciec stanie przeciwko synowi, brat przeciwko bratu.


To nie są „przepowiednie”. To opis metody.




Fińska nazwa Mikołaja, joulupukki, to dosłownie bożonarodzeniowy kozioł.



Wróg jest w twoim domu.
Jest?

„jednak faktycznie stanowią oskarżenie Alberta o zdradę polskiego władcy. Obrót koła Fortuny stanowi akt sprawiedliwości, wymierzony buntownikowi, kierującemu się obcym pochodzeniem. Następnie utwór przechodzi w ogólne oskarżenie Niemców, którzy wszędzie usiłują sięgać po władzę. Po przybyciu do obcego kraju początkowo zabiegają o względy mieszkańców, zawierają małżeństwa, potem utwierdzają swoją pozycję, nabywają dobra, urzędy, aż w końcu pozbawiają miejscowych znaczenia i wpływów. Druga część utworu dotyczy nie tyle samej sprawy wójta Alberta, ile jest obroną interesów ludności polskiej wobec niemieckiej kolonizacji.”





Dlaczego jest 12 apostołów, 12 krzeseł, 12 bogów, 12 gwiazd na fladze fałszywego królestwa niebieskiego?

Archetypy.

Skąd one się wzięły?







Traditionally on December 5th and 6th, St. Nicholas walks from house to house in the cities and villages of the Alps to admonish and laud young and old. He is mostly accompanied by a Krampus (an evil creature, a devil of sorts), who is going to punish the bad children and adults on St. Nicholas′ command. For the honest children he normally has little presents.




To wszystko jest dziełem jednej struktury, która zagarnęła monopol na kreację faktów poprzez manipulację całymi masami ludzkimi za pomocą starożytnych i teraz już współcześnie bardzo rozbudowanych służb specjalnych, ale głównie poprzez sieć 5 kolumny.



Ta struktura ma swoje ograniczenia – to nie jest ktoś wybitnie bystry.

Dlatego ciągle powiela te same schematy – w każdym przypadku.

Dlatego w mediach powtarzają się te same historie, opowiedziane tylko w innej kolejności, w innej konfiguracji.



Ta struktura ma swoje ograniczenia – to nie jest ktoś wybitnie bystry.

To jest ktoś, kto ma doświadczenie. Nic więcej. Wiele lat doświadczenia. Więcej niż inni ludzie.




Naukowcy ostatnio podali, że ludzki mózg dojrzewa w wieku ok. 50 lat.

Człowiek nie był zaprojektowany na 100 lat życia, ale raczej na znacznie dłużej.

Znacznie.





















http://www.stephenmorrisauthor.com/krampus-friend-of-st-nicholas/

https://blogvigdis.wordpress.com/2017/04/25/912/





Powiązane notki z ostatnich dwóch miesięcy.




















.


wtorek, 5 grudnia 2017

Sztuczny świat


Informacje zawarte w tym tekście najlepiej świadczą o tym, jak współczesna publicystyka i najróżniejsze organizacje - są sztucznie wytworzone, aby kreować sztuczny świat..., by mieć nad nim pełną kontrolę.





Konfidencjonalnie pochylił się w stronę Stulteya:
 
            – Panie Seek, muszę panu powiedzieć, że właściwie nie jestem zwolennikiem TRAKTOWANIA STUDENTÓW JAK DZIECI. Prawdę trzeba znać, a o przeszłości mówić otwarcie. Mieliśmy niełatwą i miejscami trudną historię, no i cóż.


Wracając do pańskiego pytania – podjął profesor, którego teraz  Stultey ledwie dostrzegał spoza oparów marihuany – to tak, ISTOTNIE NIE ZAWSZE NAZYWAŁ SIĘ TAK, JAK OBECNIE.


Zawsze powtarzam, że nie należy abstrahować od kontekstu historycznego. TO, CO JEST OCZYWISTE DZIŚ, NIE ZAWSZE TAKIE BYŁO.
Inaczej mówiąc, FAKTU, ŻE PRZED WYNALAZKIEM PENICYLINY NIE ZNANO DZIAŁANIA ANTYBIOTYKÓW, NIE MOŻNA NAZWAĆ MORALNIE ZŁYM, jakkolwiek ta niewiedza niosła ze sobą złe skutki, takie jak śmierć osób, KTÓRE MOGŁYBY ZOSTAĆ URATOWANE za pomocą antybiotyku, gdyby potrafiono taki wytworzyć.

Proszę mnie źle nie zrozumieć. Oczywiście, jak każdy człowiek żyjący w obrębie naszej zaawansowanej cywilizacji, otoczony kulturą, która wymaga od nas poziomu właściwego homo sapiens, życzyłbym sobie gorąco, żeby żadne NIESZCZĘŚCIA WYNIKAJĄCE Z ZACOFANIA TECHNOLOGICZNEGO nigdy nie wydarzyły się żadnym konkretnym ludziom w szczególności ani ludzkości w ogólności. Ale – i tu Dolosus zawiesił głos, zaciągnął się głęboko papierosem, wydmuchał potężną smugę dymu, po czym kontynuował: – ale NIE JESTEM DOBRĄ WRÓŻKĄ. Gdybym nią był, przywróciłbym zdrowie każdemu chorującemu w przeszłości, którego nie były w stanie uleczyć nieistniejące jeszcze wynalazki medycyny; obsypałbym złotem głodujących na skutek nieurodzajów, których skutków nie dało się zniwelować nieistniejącą jeszcze podówczas zaawansowaną produkcją rolną i tak dalej, i tak dalej. Ale jak pan oczywiście wie, dobre wróżki nie istnieją. W tym sensie nieszczęścia historii są nieodwracalne, i jako takie NIE PODLEGAJĄ OCENIE MORALNEJ, a przynajmniej jest to rzeczą co najmniej, no cóż, bardzo dyskusyjną
------------------------------------------

Osobiście prowadzę badania na temat ustroju i warunków życia ludności zamieszkującej górny bieg rzeki Got. INFORMACJE MAM Z DRUGIEJ RĘKI, bo oczywiście nie znam nikogo, kto by się tam zapuszczał, ale w Internecie sporo jest publikacji na ten temat. Jest to tym bardziej interesujące, że w kuluarach – ale już nie pod tajemnicą – MÓWI SIĘ O PROJEKCIE PRZEPROWADZENIA PEWNEJ MISJI NA TYCH ZIEMIACH. Słyszał pan może?

Jak już powiedziałem, nie jestem zwolennikiem TRAKTOWANIA MŁODZIEŻY JAK NICZEGO NIEŚWIADOMYCH DZIECI, naszym obowiązkiem jest nauczyć ludzi mierzyć się z faktami, CHOĆBY I NAJGORSZYMI …






Istotnie nie zawsze nazywał się tak, jak obecnie. (wyczyszczono pamięć historyczną)

To, co jest oczywiste dziś, nie zawsze takie było. (15 warstw kłamstw)

Faktu, że przed wynalazkiem penicyliny nie znano działania antybiotyków, nie można nazwać
moralnie złym... (trzymanie ludzi w ciemnocie technologicznej)


Nieszczęścia wynikające z zacofania technologicznego.. (wyczyszczono pamięć historyczną)

Nie jestem dobrą wróżką.


CZYLI JEST ZŁĄ „WRÓŻKĄ”....

"TĄ" (konkretną) złą wróżką....







Sztajer: Demolandia atakuje

| 4 grudnia 2017 | 0 Komentarzy
Piętnaście minut. Tyle przeciętnie trwał egzamin u profesora Dolosusa. Od kiedy ostatnia dwójka zamknęła za sobą drzwi do sali egzaminacyjnej, minęło dokładnie pięć. Oznaczało to, że zostało jeszcze około dziesięciu minut, aż ta para zostanie przepytana i następny egzaminowany zostanie wzięty w obroty. Stultey nieustannie spoglądał na zegarek, nerwowo przechadzając się wzdłuż korytarza. Co prawda jedyną konsekwencją ewentualnego oblania egzaminu było powtórzenie go raz jeszcze, a potem – w razie kolejnego niepowodzenia – znów i znów, ale Stultey odczuwał irracjonalny dyskomfort przez stanięciem oko w oko z egzaminatorem, nawet tak liberalnym jak Dolosus.

            Trudno zresztą było o profesorów surowych. Wszelkie zachowania noszące znamiona dyskryminacji niestandardowo uposażonych umysłowo studentów eliminowały z zawodu wykładowcy akademickiego. Przesadne epatowanie informacjami, stawianie pytań i wymaganie odpowiedzi na nie, czynienie uwag mogących obrazić studenta – wszystko to w oczywisty sposób godziło w podstawowe prawa osoby zdobywającej wiedzę. Stultey pluł sobie w brodę, że poszedł na studia od razu po szkole średniej – był ostatnim rocznikiem, na którym praktykowano archaiczny zwyczaj egzaminowania. Gdyby poczekał jeszcze rok, ten horror by go nie dotyczył.

            Zganił siebie w duchu za uleganie tak silnym emocjom. Czuł się słaby psychicznie, nieprzystosowany do życia. Był nerwowy, łatwo się poddawał. Dlatego właśnie – przynajmniej z jego perspektywy – innym zawsze wiodło się lepiej. Nie brakowało im siły, która pozwalała im inicjować rozmowę z dziewczynami, które im się podobały, przebojem zdobywać stanowisko pracy w zawodach technologicznych i być królem zabawy na weekendowych imprezach. Stultey był pasywny, skryty i robił wszystko dwa razy za wolno. Poszedł na studia, i to studia humanistyczne, które poza niszowymi zawodami w kulturze, przeznaczonymi dla najlepszych, zapewniały jedynie dochód gwarantowany i łatkę nieudacznika. Nie był przecież nawet specjalnie wybitny czy skory do nauki. Właściwie to – i myśląc o tym, coraz bardziej siebie nienawidził –  nie umiał i nie lubił się uczyć, a jedyną racją, dla której się tu znajdował był strach przed życiem. No, była jeszcze ta mała iskierka ciekawości, która kazała mu czasem zastanawiać się nad rzeczami oczywistymi. Ale, skonstatował z goryczą, co z tego, skoro był z reguły zbyt leniwy, żeby szukać odpowiedzi na rodzące się w głowie pytania; jeśli zaś jakimś cudem ktoś podał mu je na tacy, gnuśność nie pozwalała wgłębić się w przedmiot studiów.

            Żeby oderwać się od tych ponurych myśli, które tylko napędzały strach przed egzaminem, wlepił wzrok w poczet rektorów, rozciągający się na ścianie korytarza. Siedmiu rektorów temu stanowisko to piastował profesor Mutans, a jego zdjęcie było obiektem drwin. Tajemnica poliszynela, podawana z ust do ust głosiła, że zdjęcie dlatego jest takie nieudane, że zostało zretuszowane – początkowo Mutans, ulegając modzie na anachroniczną dziś i śmieszną w gruncie rzeczy aplikację Instagram (która chyba już za jego czasów trąciła myszką, ale tak to właśnie jest z oderwanymi od życia naukowcami) założył sobie filtr jednorożca i kazał wywiesić tak przerobione zdjęcie. Było to tym bardziej prawdopodobne, że panowała wtedy moda na zaprzeczanie sztywnym formom prezentacji w życiu publicznym i zaczęto dozwalać na śmieszne zdjęcia na paszportach, legitymacjach i dowodach osobistych. Jak każda moda, i ta przeminęła, a zdjęcie rektora Mutansa zostało niezdarnie zretuszowane.

            Skrzypnięcie drzwi, szuranie, i jednoczesny niemal głos profesora Dolosusa wytrąciły Stulteya z rozważań.
            – Stlutey Seek, to pan?                                                   
Skinął głową, nerwowo poprawiając mankiety koszuli.
            – Zabrakło dla pana pary?
„Jak zawsze” – pomyślał Stultey.
            – Tak – odpowiedział.
            –  Zapraszam.

Stultey wszedł na dużą aulę z kilkudziesięcioma rzędami krzeseł, wznoszących się nad punktem centralnym, który stanowił podest z biurkiem. Dolosus wskazał mu miejsce na jednym z krzeseł stojących przy tym biurku.

            – Przepraszam, że naszą rozmowę musimy odbywać w takich warunkach, na dużej auli nie zapewniającej komfortu psychicznego i sugerującej asymetrię między nami – powiedział głośno i teatralnie. Zawiesił głos, po czym dodał już normalnym tonem:
            – W moim gabinecie jest remont, zresztą … Dobra, siadajmy, raz – dwa i będziemy mieli to z głowy.
Stultey usiadł i w głowie zaszumiała mu pustka. Niech to szlag, pomyślał rozpaczliwie, czemu muszę się tak denerwować przy byle okazji?

Tymczasem Dolosus odkaszlnął i powiedział:
            – Proszę zadać jakieś pytanie na temat, który zainspirował pana podczas moich zajęć. Porozmawiamy.
Stultey jęknął w duchu. Koniec! Chyba jednak Dolosus nie był taki liberalny; teraz na przykład pogrywał na granicy dopuszczalnych zachowań. Zamiast zadać proste pytanie z Listy Pytań i Odpowiedzi, którą rozdawano przed egzaminem i przy odrobinie wysiłku i wolnego czasu można ją było zaimplementować sobie wprost do kory mózgowej, wymagał tego!
            Stultey gorączkowo dokonał przeglądu zagadnień, z którymi wiązał Dolosusa i starał się sformułować sensowne pytanie. Egzaminujący spostrzegł widocznie, że Stultey szarzeje na twarzy, bo obronnym gestem wzniósł rękę i powiedział głośno:
            – Oczywiście ma pan tyle czasu, ile pan potrzebuje! Jeśli ten model egzaminu panu nie odpowiada, wymyślimy coś innego.
Powiedziawszy to, odetchnął i osunął się lekko na krześle. Wbił wzrok w przeciwległą ścianę, i starając się nie demonstrować żadnych oznak zniecierpliwienia, czekał. Stultey wiedział jednak, że jest ostatnim studentem do przeegzaminowania, i tylko jego odpowiedź dzieli Dolosusa od obiadu, sjesty, udania się do domu. Ta świadomość nie pomagała.
            W stresie robi się głupie rzeczy. Czy można jednak zrobić aż tak głupią rzecz?
Istotnie bowiem, była jedna sprawa, nad którą Stultey się czasem zastanawiał.
            – Czy to prawda, że nasz Wydział Nauk o Demokracji nazywał się kiedyś Wydziałem Nauk Politycznych? – wypalił.
Dolosus postawił oczy w słup, chwycił się otwartymi dłońmi kantów katedry i rozejrzał się nerwowo po sali. Po chwili, jakby coś go tknęło, machnął ręką, a jego oczy znów zasnuły się mgiełką znużenia. Konfidencjonalnie pochylił się w stronę Stulteya:
            – Panie Seek, muszę panu powiedzieć, że właściwie nie jestem zwolennikiem traktowania studentów jak dzieci. Prawdę trzeba znać, a o przeszłości mówić otwarcie. Mieliśmy niełatwą i miejscami trudną historię, no i cóż.
            Rozluźnił się jakby, założył nogę na nogę, i, patrząc w jakiś punkt na suficie, zabębnił palcami w stół.
            – Jest pan, odważny, panie Seek, i choćby za to otrzyma pan promocję. Daję słowo, gdyby obowiązywał system ocen sprzed pięćdziesięciu lat, postawiłbym panu za tę odwagę najwyższą ocenę A – kąciki ust Dolosusa uniosły się w sentymentalnym uśmiechu. Pogmerawszy w kieszeni marynarki, wyciągnął elegancką lufkę, bibułkę, złoconą zapalniczkę i woreczek ze sproszkowaną substancją. Niespiesznie zwinął skręta i już po chwili po sali rozszedł się kojący zapach marihuany. „Niech to szlag, on chyba już zrobił sobie sjestę. Poczuł się dobrze i będzie teraz trzymać mnie tutaj   Bóg wie ile” – pomyślał zniechęcony Stultey. Załaskotało go w nosie i z trudem powstrzymał się od kichnięcia. Po chwili automatycznie włączyła się wentylacja, identyfikując opary.
            – Zechce pan zapalić? – Dolosus podsunął Stulteyowi akcesoria.
            – Dziękuję, lekarz zabronił.
Dolosus przymknął oczy i przeciągnął się nieznacznie.
            – Problemy z gardłem – dorzucił Stultey tonem usprawiedliwienia.
            – Niezmiernie mi przykro – odparł Dolosus – ach, właśnie, proszę mi dać Kartę Studenta.
Stultey przeraził się, że nawet tego zapomniał wziąć ze sobą, ale po chwili namacał w teczce tekturowy arkusz. Dolosus z grymasem żenady postawił na karcie pieczątkę z uśmiechniętym ludzikiem w birecie i todze, po czym przeskanował kartę  infogramem. Pyk! – przynajmniej semestr został zaliczony. Stultey odetchnął z ulgą.
            Dolosus jednakże go nie wypraszał. Pewnie faktycznie chce odpowiedzieć na pytanie. Boże.
            – Wracając do pańskiego pytania – podjął profesor, którego teraz  Stultey ledwie dostrzegał spoza oparów marihuany – to tak, istotnie nie zawsze nazywał się tak, jak obecnie.
Przerwa.
– Zawsze powtarzam, że nie należy abstrahować od kontekstu historycznego. To, co jest oczywiste dziś, nie zawsze takie było. I nie ma w tym … jakby … nic niewłaściwego, z perspektywy historycznej. Inaczej mówiąc, faktu, że przed Alexandrem Flemingiem i wynalazkiem penicyliny nie znano działania antybiotyków, nie można nazwać moralnie złym, jakkolwiek ta niewiedza niosła ze sobą złe skutki, takie jak śmierć osób, które mogłyby zostać uratowane za pomocą antybiotyku, gdyby potrafiono taki wytworzyć.
Stultey nie rozumiał, po co Dolosus mu to mówi. Uwierał go kołnierzyk, dym powodował nieprzyjemne podrażnienie śluzówki, a za progiem sali czekały wakacje na studenckim dochodzie gwarantowanym. Dużo dobrych gier symulacyjnych. Na nowym sprzęcie, który spokojnie jest dostępny za kwotę z dochodu studenckiego. Może jakiś wyjazd. Tymczasem ten tu profesor, nie mogąc się chyba spełnić w zwykłej praktyce dydaktycznej, postanowił pomęczyć Stulteya w ostatni dzień egzaminacyjny. I za co?
– Proszę mnie źle nie zrozumieć. Oczywiście, jak każdy człowiek żyjący w obrębie naszej zaawansowanej cywilizacji, otoczony kulturą, która wymaga od nas poziomu właściwego homo sapiens, życzyłbym sobie gorąco, żeby żadne nieszczęścia wynikające z zacofania technologicznego nigdy nie wydarzyły się żadnym konkretnym ludziom w szczególności ani ludzkości w ogólności. Ale – i tu Dolosus zawiesił głos, zaciągnął się głęboko papierosem, wydmuchał potężną smugę dymu, po czym kontynuował: – ale nie jestem dobrą wróżką. Gdybym nią był, przywróciłbym zdrowie każdemu chorującemu w przeszłości, którego nie były w stanie uleczyć nieistniejące jeszcze wynalazki medycyny; obsypałbym złotem głodujących na skutek nieurodzajów, których skutków nie dało się zniwelować nieistniejącą jeszcze podówczas zaawansowaną produkcją rolną i tak dalej, i tak dalej. Ale jak pan oczywiście wie, dobre wróżki nie istnieją. W tym sensie nieszczęścia historii są nieodwracalne, i jako takie nie podlegają ocenie moralnej, a przynajmniej jest to rzeczą co najmniej, no cóż, bardzo dyskusyjną. Rozumie pan?
– Rozumiem.
Dolosus spojrzał na niego.
– Od początku wyglądał mi pan na bystrego studenta. Nie wiedziałem, że jest pan też odważny.
– Wręcz przeciwnie, wcale nie jestem odważny. I nie jestem …
Lecz Dolosus nie słuchał go, przerwał mu niecierpliwym ruchem ręki i kontynuował monolog. W gruncie rzeczy Stultey był mu potrzebny jak dziura w moście; mówił do siebie, a student był tylko martwą figurą w audytorium, mającą zapewnić złudzenie bycia słuchanym. Cholerni intelektualiści, pomyślał Stultey, czując w dodatku ssanie w brzuchu. Zaczynał być głodny.
– Zupełnie tak samo jest z nauką o demokracji. To, że kiedyś uważano, że istnieją alternatywy – a ostatnie słowa Dolosus wypowiedział podniesionym tonem, niemal prowokacyjnie – jest oczywiście faktem godnym ubolewania, faktem, który został przezwyciężony wysiłkiem pokoleń, a zwycięstwo to było i pozostaje największym osiągnięciem ludzkiej myśli społecznej. Ale przecież wszystko ma wartość poznawczą. Nawet dawne błędy. Jakkolwiek, jak pan sam dobrze wie, współczesna metodologia historii odradza epatowanie wiedzą o wojnach i totalitaryzmach – tu Dolosus ściszył głos, jakby wypowiadał wulgarne słowo –  niektórzy historycy uważają za cenne mimo wszystko nie zarzucać zupełnie badań na ten temat. Wartość poznawcza, jak już powiedziałem.
Przerwa.
Stultey miał wrażenie, że nie wytrzyma i zaraz się rozpłacze.
– Nie możemy abstrahować od faktu istnienia alternatyw, fałszywych oczywiście, do demokracji, tym bardziej, że w czasach nam współczesnych istnieją przecież w Czwartym Świecie regiony, w których wciąż się wierzy w istnienie owych! – Dolosus zapalał się coraz bardziej, odłożył wypalonego papierosa na popielniczkę, gestykulował.
– Osobiście prowadzę badania na temat ustroju i warunków życia ludności zamieszkującej górny bieg rzeki Got. Informacje mam z drugiej ręki, bo oczywiście nie znam nikogo, kto by się tam zapuszczał, ale w Internecie sporo jest publikacji na ten temat. Jest to tym bardziej interesujące, że w kuluarach – ale już nie pod tajemnicą – mówi się o projekcie przeprowadzenia pewnej misji na tych ziemiach. Słyszał pan może?
– Nie miałem okazji – odparł Stultey słabym głosem.
– Pan mi pomoże – zobaczył wycelowany w siebie palec Dolosusa – stworzymy prezentację na temat ziem nad Gotem. Tą prezentacją otworzę cykl wykładów w przyszłym roku akademickim. Jak już powiedziałem, nie jestem zwolennikiem traktowania młodzieży jak niczego nieświadomych dzieci, naszym obowiązkiem jest nauczyć ludzi mierzyć się z faktami, choćby i najgorszymi …
Kwadrans później Stultey opuszczał salę z dokładnymi wytycznymi co do zbierania i opracowania informacji na temat ustroju dzikich terenów Czwartego Świata w rejonie rzeki Got (typowa monografia nawiedzonego profesorka, aspekt blablabla w twórczości blablabla w stuleciu blablabla w wypizdowie blablabla, ale tylko w pełnię księżyca, myślał wściekły Stultey). A wiec będzie jednak musiał coś zrobić. To już podchodziło pod konieczność zapracowywania sobie na studencki dochód gwarantowany, podczas, gdy inni mieli go za darmo. Jawna niesprawiedliwość. Tak zepsuć wakacje! Poirytowany, kopnął w drzwi windy.
 
***
Najpierw Paradise.net, tego Stultey nie potrafił sobie odmówić. Postanowił co prawda zabrać się do pracy od razu, żeby jak najszybciej mieć zadanie za sobą, ale po ciężkim egzaminie potrzebował chwili zapomnienia.
Wyjął z lodówki butelkę z napojem stylizowanym na archaiczną Coca – Colę, dobrze nią potrząsnął i podważył korek. Częściowo zalał i tak już brudną podłogę. W nozdrza uderzył go słodkawy zapach kapsetaminy, która najlepiej chyba ze znanych na rynku substancji imitowała dowolne smaki i zapachy. Wpakował sobie szyjkę butelki do ust i pił łapczywie, a po obu stronach ust ściekły małe strużki napoju. Otarł brodę wierzchem dłoni, upuścił butelkę na podłogę, wyjął z lodówki drugą i udał się do pokoju.
Mimo, że panował tam półmrok, Stultey perfekcyjnie ominął sterty ubrań i opakowań po posiłkach i usiadł przed wyświetlaczem. Zalogował się do sieci, po czym postanowił udać się prosto do internetowego przybytku rozkoszy. Jak przed każdym wejściem na dowolną stronę internetową, i tym razem wyświetlił mu się obowiązkowy pakiet referendalny. Niecierpliwie klikał losowo „Tak” i „Nie”; było mu gorąco i był zmęczony, ponadto Dolosus swoją głupią propozycja współpracy zepsuł mu dzień, nie czytał wiec nawet pytań referendalnych. Spełniwszy obywatelski obowiązek, mógł wreszcie zalogować się na Paradise.net. Zerknął w stronę okna – roleta była zasunięta szczelnie. Wybrał swoje ulubione dziewczyny, założył nogi na biurko, ręce zaś za głowę i pomrukując z zadowolenia, oddał się przyjemności oglądania śmiałych animacji.
 
Stultey nie zawsze do końca ignorował treść obowiązkowych pytań referendalnych, będących przepustką do zalogowania się na wybraną witrynę internetową. Choć to niewiarygodne, czytywał czasem pytania referendalne. Przy piwie koledzy żartowali z niego, że mogą poszczycić znajomością z gościem, który czyta obowiązkowe ankiety przed kliknięciem „Tak” lub „Nie”. Pamiętał nawet czasy, kiedy zastanawiał się nad odpowiedziami.
Ba! – na zajęciach z Historii Demokracji wykładowca opowiadał nawet, że w początkach istnienia obowiązkowych ankiet, kiedy nie wszyscy jeszcze rozumieli, z jakiej skali postępem, jeśli chodzi o wolności obywatelskie, mają właściwie do czynienia, budziły one prawdziwą sensację. „Dziś” – mówił  profesor Marcus –  „kiedy jest dla nas oczywiste, fundamentalnym prawem obywatela jest współdecydować o wszystkim, cokolwiek tylko nas dotyczy, traktujemy Ankiety Referendalne, podawane nam w najwygodniejszej możliwej – niemal inwazyjnej, jeśli można się tak, choć ma to swoje niewątpliwe uzasadnienie –  formie, rutynowo. Może zbyt rutynowo. Z drugiej strony, to dobrze, że traktujemy naszą wolność i możliwość decyzji tak, jak należy je traktować – jako elementarne prawo, którym oddychamy; które jest dla nas na tyle naturalne, że nie zastanawiamy się nad jego postacią. Nie zawsze jednak tak było. Gdy tylko wprowadzono Ankiety, w społeczeństwie nie do końca dorosłym jeszcze do dojrzałych form demokracji pojawiali się tacy, którzy kontestowali je jako utrudnienie korzystania z Internetu. Proszę państwa – nie zawaham się tutaj porównać tych malkontentów do dzieci, które w konieczności picia syropu na kaszel widzą coś przykrego, w dodatku nie dostrzegając jego związku ze swoim zdrowiem. Byli i tacy, którzy kontestowali kompetencje obywateli w rozstrzyganiu pewnych kwestii – nie będę jednak zagłębiać się w ich argumentacje, bo są to, na szczęście, zajęcia z Historii Demokracji, a nie z Historii Faszyzmu”.
Ojciec Stulteya opowiadał mu, że istnieli eksperymentatorzy, którzy próbowali konfrontować wyniki swoich chałupniczych ankietek na temat głosowań z decyzjami podjętymi przez rząd. Polegało to na tym, że badali – bądź próbowali badać – wyniki głosowań własną metodą, i sprawdzali, czy rząd istotnie stosuje się do wyników tych ankiet. Pomyśleć, że komuś się chciało. Stultey wzruszył ramionami. Nie dość, że śledzili poczynania rządu, co samo w sobie było nudne jak flaki z olejem i nosiło znamiona manii prześladowczej, to jeszcze wydawało im się, że potrafią w wiarygodny sposób, niezależnie od obliczeń Serwera Wyborczego, ustalić wyniki ankiet. Świry.
Stultey, dysząc ciężko, rozpieczętował pudełko z najlepszym zamorskim żarciem z knajpy za rogiem. Przez chwilę był rozdarty pomiędzy animacją (była zbyt dobra!) a tackami z jedzeniem (był niesamowicie głodny). Postanowił jednak połączyć obie palące potrzeby. Już wkrótce wił się niespokojnie na krześle, po brodzie spływała mu strużka tłuszczu, palce lepiły się od sosu majonezowego, a oczy zasnuły się mgiełką  lenistwa. Osiągnął stan sytości pod wieloma względami. Był spocony i zgrzany, ociężały i nieco oszołomiony. Czknął. Poklepał się po brzuchu, ale czkawka nie ustąpiła. Nie miał energii ani wstać, żeby odsłonić okna, ani nawet żeby poprawić się na krześle. Obejrzał jeszcze kilka animacji i uznał, że dziś nic już z tego nie będzie. Ściągając koszulkę i spodnie w drodze do łóżka, postanowił, że nazajutrz wstanie wczesnym rankiem i zmarnuje dzień na odkrywanie tajemnic mrocznego świata w górnym biegu rzeki Got.
            – Nie przejmuj się tym, Stult. Powiesz mu, że nic nie zrobiłeś, i tyle. Co ci może zrobić? Przecież nie zaryzykuje złamania praw studenta.
            Stultey wykrzywił twarz w grymasie wyrażającym sceptycyzm, niechęć do życia,  stagnację decyzyjną i dezaprobatę w jednym. Leniwym ruchem uniósł ciężkie ramię i sięgnął do wezgłowia łóżka po paczkę papierosów. Wiedział, że zasmarka się i zakaszle po napoczęciu choćby jednego, ale wolał zrobić cokolwiek niż wstać i zabrać się do tego, do czego nakazywały mu zabrać się resztki sumienia studenckiego – zbierania materiałów dla Dolosusa.
            – Zostaw to. Ciesz się ostatnimi dniami wolnego – kontynuował Iners – zaciągnąłem właśnie pożyczkę w Studenckim Funduszu Gwarantowanym, możemy pójść na automaty.
            – Znów pożyczkę? – zdziwił się Stultey. Po tych słowach wstrząsnęła nim fala kaszlu. Oczywiście. Krztusząc się, zgasił papierosa.
            – Jesteś chory, Stult. W takim stanie nie ma sensu za nic się zabierać. Nie pozwól, żeby nauka rujnowała ci życie – z emfazą zwrócił się do niego Iners. – Co do pożyczki … robiłem to dziesiątki razy. Nic się nie dzieje. Po prostu znowu mam kasę.
            – Wydaje mi się, że pożyczone przez ciebie pieniądze kumulują się w formie długu – zgryźliwie zauważył Stultey, poklepując się po obolałym, rozepchanym żołądku, napełnionym właśnie nuggetsami, które zamówili z Inersem. Całą górą. Z promocji. Nie można było przepuścić takiej okazji.
            – Mówię ci, że robię to od lat i nic się nie dzieje. Straszysz. Mam w tym doświadczenie. Fundusz pożyczkowy jest przecież po to, żeby pożyczać pieniądze, a nie po to, żeby robić sobie jakieś długi i biednieć – Iners wzruszył ramionami.
Stultey zerknął na niego, ale twarz Inersa pozostawała nieskalana. Musiał wierzyć w to, co mówi. Właściwie, Stultey sam nie był pewien, czy nie ulega przesądom, czarnym wizjom rzeczywistości. Przymknął powieki. Zasnąłby, gdyby mógł, ale pełen żołądek, wyrzuty sumienia i dziwna markotność, wynikająca z długiego wypoczywania, odpędzały sen.
            – Idziesz czy nie? – zapytał Iners ponaglająco – Umówiłem się z chłopakami.
            – Następnym razem – Stultey dokonał wysiłku podniesienia się z kanapy. Wyciągnął z szuflady biurka papiery od Dolosusa i uruchomił komputer. Nazajutrz zaczynały się zajęcia akademickie.
Iners prychnął.
            – Powodzenia, profesorku. Miłej zabawy przy tych papierach.
Stultey nie odpowiedział. Znów się zawiesił, nie mogąc przełamać się, by zacząć nadążać myślą za zaplanowanymi czynnościami. Machinalnie przerzucał kartki. Jęknął.
            Po dwudziestu minutach prób rozpoczęcia pracy podjął decyzję, że najpierw poogląda Dziewczyny. Co prawda, wszystkie swoje ulubione widział poprzedniego dnia, i jeszcze wcześniej. Ostatnio, oprócz jedzenia i grania w symulacje wojny, zamachów terrorystycznych i włamań właściwie cały czas oglądał Dziewczyny. Można nawet powiedzieć, że kompletnie mu się znudziły, a myśl o nich budziła mieszankę wstrętu, nudy i słabiutkich impulsów podniecenia. „Siła przyzwyczajenia” – pomyślał. Machinalnie wpisał adres portalu. Ankieta. „Czy popierasz zaangażowanie w krajach Czwartego Świata?”
            Westchnął ciężko. Cholerne studia. Cholerny Dolosus. Tym powinien się teraz zajmować. Zaangażowaniem w sprawy Czwartego Świata. Kliknął opcję  „tak” i doznał uczucia niejakiej satysfakcji. Co prawda każdy użytkownik Internetu musiał dziś tak czy inaczej odpowiedzieć na to pytanie w obowiązkowej ankiecie referendalnej, ale w jakiś sposób połechtała go myśl, że jako jeden z nielicznych nie zrobił tego machinalnie. Co więcej, ma coś wspólnego z tą sprawą. Może być tym, który faktycznie zaangażuje się w sprawy Czwartego Świata. Ten rodzaj satysfakcji, choć odczuwalny słabo jak muśnięcie lekkiej bryzy, był na tyle odmienny od ospałych, wyżętych z nowości form zaspokojenia, jakie Stultey fundował sobie na co dzień, że postanowił zrezygnować ze spotkania z Lolo i Isander ściagających kabaretki i gorsety i czym prędzej zająć się ustrojem panującym na terenach górnego biegu rzeki Got. Kiedy wstukiwał frazę „rzeka Got” w wyszukiwarkę, uczucie ekscytacji wzmogło się. Zrobił to; zaczął pracować nad prezentacją i, co najdziwniejsze, nie czuł się z tym źle. Może o to chodziło w nauce? Gdyby Stultey znał wyrażenie „bodźce intelektualne”, z pewnością właśnie by je zidentyfikował.
            O Boże. Zamarł nad klawiaturą, wpatrując się w depresyjne obrazki z Czwartego Świata. Ten rodzaj ubóstwa i brzydoty, jaki epatował z materiałów na temat ludności zamieszkującej nad rzeką Got, ustroju i historii tych nieszczęśliwych terenów, był w odbiorze nawet trochę przyjemny, jak dobry horror. Stultey poprawił się na krześle. Czekała go długa noc. Noc spędzona w koszmarnej atmosferze rzeki Got.
***
            – Codziennie dokonują państwo tysięcy wyborów, od istotnych i ważkich po bardzo prozaiczne, jak na przykład – w co się ubrać bądź jaką pastę do zębów wybrać. – Dolosus zawiesił głos.
Stultey niespokojnie kręcił się na krześle. Trochę stresował się przed publicznym wystąpieniem. Nie zwykł tego robić, to znaczy, nie w świecie rzeczywistym. Kiedy posługiwał się swoim awatarem w Internecie, brał udział w karaoke, tańczył na stole i podrywał dziewczyny. Ponieważ obserwowali go wtedy głównie znajomi, dostawał najwyższe noty – za wygląd, autentyczność i oryginalność. Wiedział, że to bullshit, i że ludzie machinalnie klikają wysokie oceny, oceniając swoich znajomych, ale przyzwyczaił się do komunikatu w roku ekranu: „90 % ludzi, którzy cię widzą, uważa Cię za zabawnego, przystępnego i interesującego. Gratulacje!”. Nie był pewien, czy publiczność in real life wystawi mu taką samą ocenę.
            – Wspominam o tym – kontynuował Dolosus, nieznośnie przeciągając cały ten proces – żeby uświadomić państwo, jak wielkie znaczenie ma wolność wyboru. Fun – da – men – tal – ne. I właśnie myśląc o tych drobnych sprawach, gdzie wybór wydaje nam się czynnością tak naturalną, jak oddychanie i tak niezbędną, jak sen czy jedzenie – możemy uświadomić sobie, jak wielką tragedią byłoby, gdyby nam go odebrano.
            Szmery, jak zwykle niosące się po auli, sugerowały, że wykład był jeszcze nie dość interesujący.
            – Proszę sobie wyobrazić, że ktoś narzuca państwu, w co mają się ubierać, co jeść, na jaki kolor farbować włosy, jaką wybrać karierę, jakich zasad przestrzegać. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś, w tym momencie na przykład, szantażuje państwa kodeksem zasad, dajmy na to, dobrego wychowania, i zabiera państwu wszystkie mobilne urządzenia. Jedyne, co możecie robić, to siedzieć sztywno na swoich miejscach i wlepiać oczy we mnie i w pana Stulteya Seeka.
            Gwar ucichł. Na auli zaczynało być cicho jak nigdy dotąd. Stultey uśmiechnął się mimo woli. Ta wizja, odmalowana tak plastycznie, sprawiła, że umilkli, zastanawiając się, co jeszcze dziś usłyszą.
            – Proszę sobie więc wyobrazić, że ktoś steruje państwa życiem z całą precyzyjnością, minuta po minucie, państwo zaś dusicie się i kumulujecie w sobie wszystkie naturalne odruchy. Jak zwierzę złapane do klatki. Żeby pomóc państwu to sobie wyobrazić, zdecydowaliśmy się z panem Seekiem przeprowadzić pewien eksperyment. Będzie to oczywiście eksperyment dobrowolny, na który musicie państwo wyrazić zgodę. Jeśli ktoś nie życzy sobie brać w nim udziału, może spokojnie opuścić aulę.  – Teraz panowała absolutna cisza, nadając chwili posmak czegoś tyle uroczystego, co i nieco przerażającego. – Eksperyment polega na tym, że oddadzą państwo swoje urządzenia mobilne i gogle interaktywne, będą musieli państwo przez najbliższe pół godziny wysłuchać wykładu, koncentrując się tylko na nim, i stosować do moich poleceń. Zabronione jest rozmawianie i wychodzenie, o ile ktoś nie uczyni tego wcześniej, przed rozpoczęciem eksperymentu. Daję państwu chwilę na podjecie decyzji. Potem proszę chętnych o pozostanie, a pan Stultey zbierze państwa urządzenia mobilne do pudełka, które przez owo eksperymentalne pół godziny będzie znajdować się pod moim biurkiem.
            Po auli przeszedł szmer. Dyskutowano, naradzano się. Rozległo się szuranie krzeseł, wiele osób opuściło salę. Po chwili Dolosus zwrócił się do pozostałych:
            – Rozumiem, że wyrażają państwo zgodę na wzięcie udziału w eksperymencie?
Studenci pokiwali głowami. Stultey zszedł w przerzedzoną grupę, niosąc przed sobą przepastne pudełko. Komputery, telefony, infogramy, gogle wydawały głuchy dźwięk, zapadając się do środka. Gdzieniegdzie rozlegały się pojedyncze śmiechy, czuło się jednak atmosferę napięcia. Stultey uśmiechał się, widząc niepewne spojrzenia bladych studentek i ponure miny  studentów. Asystując przy eksperymencie, czuł ekscytację i pewną dozę wyższości, za które w głębi ducha się obwiniał. Kojarzyły mu się ze wszystkim, o czym uczono go, że jest złe – totalitaryzmem, nierównością, brakiem demokracji. I mieli rację – to sprawiało przyjemność. Ruda dziewczyna niepewnie wyciągnęła dłoń z telefonem. Wyglądała na jedną z tych wystraszonych mimoz, które nigdy nie wiedzą, czego chcą. Stultey lubił kreować tego rodzaju postacie na portalach erotycznych. Brał te dziewczyny w obroty i z zadowoleniem słuchał, jak krzyczały z bólu.
            – Proszę oddać telefon albo wyjść, mamy ograniczony czas – wymamrotał.
Dziewczyna zerknęła na niego spłoszona, jej kąciki ust drgnęły. Wypuściła telefon z dwóch palców, między którymi go ściskała.
To było coś innego. To było jeszcze coś innego niż te krzyczące animowane dziewczyny. Przyjemny dreszcz przebiegł Stulteyowi po plecach. Patrzył na rudą dłużej, niż to konieczne. Miała nieregularne rysy twarzy, zajęczą wargę i duże, zielone oczy, rozszerzone teraz wahaniem. Na tle bladych policzków wyraźnie odznaczały się rude piegi; z chwili na chwilę były coraz ciemniejsze.
            – Dziękuję – wycedził Stultey i odwrócił się na pięcie, bo czuł, że zaraz wybuchnie z podniecenia. Czy to właśnie odczuwali watażkowie górnego brzegi rzeki Got, rządząc twardą ręką i wymuszając niezliczone ustępstwa na swoich podwładnych? „Jesteśmy zwierzętami” – pomyślał Stultey – „jesteśmy zwierzętami i jeśli tylko pozwolimy sobie przez chwilę na zwierzęcość, jak ci znad rzeki Got, stajemy się bestiami”. 
            Zgodnie z poleceniem Dolosusa wyłączył światła. Szuranie krzeseł wzmogło się. Ludzie zaczynali być niespokojni. Eksperyment rokował dobrze, atmosfera gęstniała. „A przecież to tylko zabawa” – przemknęło Stulteyowi przez głowę – „pomyśleć tylko, jak to jest, kiedy żyje się w takim świecie naprawdę” – ta myśl sprawiła, że ciarki czuł już nie tylko na plecach. Impulsy przebiegały po szyi, po nogach, rozchodziły się promieniście od klatki piersiowej wzdłuż łokci. Całe ciało było jakby naelektryzowane. W ciemności auli zobaczył wspomnienie wyrazu twarzy rudej dziewczyny. Boże.
            – Proszę o zachowanie ciszy – powiedział Dolosus zimnym, stanowczym tonem, jakiego chyba od stul lat nie użył nikt w tych murach – w przeciwnym razie będziemy musieli przerwać eksperyment. Zobowiązuję państwa do tego pod rygorem kodeksu moralnego, musimy się wzajemnie szanować – ostatnie zdanie było zimne jak stal. Sprawiło, że Stultey ściskał w myślach kark rudej dziewczyny, będąc o krok od zmiażdżenia jej rdzenia kręgowego. Ruda, podobna do myszy, z wielkimi oczyma i nieco zbyt dużymi zębami z przodu, popiskiwała, zupełnie bezbronna.
            Dolosus dał znak Stulteyowi. Ten przełknął ślinę, wysiłkiem woli uwolnił się od sadystycznej projekcji i włączył pierwszy slajd. Przedstawiał on zasięg geograficzny krainy, o której miała być mowa.
            – Rzeka Got, w swoim górnym biegu silnie meandrująca, przemierza krainy Czwartego Świata. Got jest rzeką nieuregulowaną. Nie wiem, jak to dobrze państwu wytłumaczyć, ponieważ jest to trochę nie do pomyślenia współcześnie. Chodzi mniej więcej o to, że rzeka ta posiada potencjał podporządkowywania sobie działań ludzi mieszkających w bliskim sąsiedztwie, na przykład – wylewa na wiosnę, zalewając tereny uprawne.
Chwila ciszy.
            – Pewnie nie rozumieją państwo tego, co mówię. I nic dziwnego. Musimy cofnąć się jeszcze krok wcześniej – otóż na interesujących nas terenach nigdy nie zaistniała Regulacja Klimatyczna. Żadne ze znajdujących się tam państw, o ile możemy tak nazywać te organizmy ustrojowe, nigdy nie podpisało żadnego Pakietu Regulacji Klimatycznej. Panie Stultey, jaka jest tego przyczyna? – z wyreżyserowaną ciekawością zwrócił się doń Dolosus.
            – Mity, wierzenia, legendy. Obawy. Przyzwyczajenie. Wszystko to pod zbiorczą nazwą tradycji sprawia, że mieszkańcy górnego brzegu rzeki Got żyją pod dyktatem nie wybieranych przez siebie warunków klimatycznych, doznają piekła klęsk żywiołowych, okresowo cierpią głód i są ofiarami licznych kryzysów ekonomicznych – wyrecytował chłodno Stultey, świdrując oczami ciemność tam, gdzie spodziewał się obecności rudej dziewczyny.  
            O dziwo, zgodnie z apelem Dolosusa w sali panowała cisza, ale wyraźnie dało się wyczuć, że atmosfera groteski i niezrozumienia coraz mocniej wypełnia przestrzeń. I strach. Nieco sztuczny, ale ostatecznie dawno nie odczuwany w tym miejscu strach otulał Stulteya przyjemnym poczuciem siły.
            – Tu dochodzimy do sedna problemów trapiących mieszkańców zlewiska rzeki Got – podjął zatroskanym tonem Dolosus – wbrew pozorom, nie są to deszcze, susze, pomór krów, częste niepokoje społeczne, a nawet ubóstwo, nierówności i szeroko pojęta ignorancja. To wszystko zaledwie pochodne podstawowej bolączki, jeśli mogę ująć rzecz tak eufemistycznie: braku demokracji.
            Ruda dziewczyna krzyczała, przyciskana kolanem Stulteya do ściany. Chociaż nie, może niech nie krzyczy; jeśli będzie tylko cicho popiskiwać, zbyt przestraszona, żeby wyrazić głośno swój lęk, to będzie jeszcze bardziej … och, Stultey sam nie wiedział, jak to określić. Podniecające? Nie, to nawet nie to. Ścisnął brzegi biurka. Starał się być skoncentrowany, Dolosus w każdej chwili mógł go o coś zapytać. Brak demokracji. Zacisnął zęby. Krew pulsowała mu w skroniach, żyły nabrzmiały. Czuł niemal medyczne przeciwwskazanie do tego, by choć chwilę dłużej o tym myśleć. Czy to się nazywa pasja naukowa? A może to już perwersja?
            – Formalnie rzecz biorąc, panuje tam ustrój demokratyczny. Proszę jednak nie dać się zwieść nazwie. Przez demokrację rozumiemy bowiem, i jest to dla nas zupełnie oczywiste i niepodważalne, stan, kiedy każdy z obywateli jest współdecydującym w sprawach dotyczących funkcjonowania całego państwa, jak również jest wyłącznym decydentem, jeśli chodzi o własne życie, wyłączając przypadki, kiedy zagraża innym. Wszystko to zawiera się w zbiorze najoczywistszych praw, których pogwałcenie zepchnęłoby nas – i nie bójmy się tego powiedzieć – do epoki gorszej niż epoka kamienia łupanego. Gorszej, bo w historycznej epoce kamienia demokrację świat miał przed sobą, tutaj zaś mielibyśmy ją za sobą, przed sobą zaś wyłącznie troski i cierpienie.
            Efektowna chwila ciszy nie była właściwie potrzebna; słowa Dolosusa dogłębnie wstrząsnęły słuchaczami. Prezentacja trwała już nieco więcej niż pół godziny, nikt jednak nawet się nie poruszył.
            – Jedyną rzeczą, którą wybierają mieszkańcy państw górnego brzegu rzeki Got jest ciało ustawodawcze i prezydent. Czasami. Są takie organizmy państwowe, gdzie dyskutuje się nawet powrót monarchii.
            Dał znak Stulteyowi. Ten sięgnął ręką klawiatury, słuchacze ujrzeli na ścianie ogromnych rozmiarów slajd, ukazujący szerokie pole wypełnione rachityczną kukurydzą, wypłukaną przez wodę, która stała w brunatnych kałużach na powierzchni niemal całego pola. Chude krowy, starzy ludzie o długich, smutnych twarzach w dziwnych, archaicznych wnętrzach, ujęcia ciemnych chmur, ludzi okutanych w ciepłe ubrania, jak sprzed dwóch wieków, na tle zwałów śniegu. Skuta lodem rzeka Got; pędzące po rzece kry. Spękany lód, przez większość widziany pewnie pierwszy raz na autentycznych zdjęciach, miał w sobie coś przerażającego, jak stara skorupa albo twarz kogoś bliskiego śmierci, z siatką zmarszczek zdeformowaną spazmem strachu. I jeszcze więcej: zniszczone drogi, kulawe psy, zdeformowane dzieci. Rozbujałe, nieprzycinane krzewy. Martwe ryby na brzegu rzeki. Ostatni slajd, czarno – biały jak większość – lokomotywa żelaznego pociągu, sunąca po torach, ociężały potwór sprzed trzech wieków, a w jego oknach twarze ludzi, bielejące na tle ciemnych, zwalistych kształtów pociągu, ponuro przecinającego perspektywę zdjęcia. Było w tym obrazie coś majestatycznie przerażającego, dogłębnie nieludzkiego. Ta maszyna z wielkimi, kwadratowymi oknami, o żelaznych kołach i żelaznych okuciach, a w niej niepiękni, jakby nieco nierealistyczni ludzie o bladych twarzach – wszystko to razem było jak Frankenstein, zbudowany z żelaza, plastiku, ludzkich ścięgien, mięśni, smutku i przerażenia.
            – Warto rozważyć, czy wobec braku obowiązkowych ankiet referendalnych, braku dowolności w wyborze płci, a – jak mówią niektórzy – nawet wyznania i narodowości, przy braku podstawowych swobód obywatelskich, czy te godne prawdziwego współczucia, poddane przerażającej opresji istoty ludzkie, nie są na tyle upośledzone w swoim korzystaniu ze świata, że zaczynają przypominać kogoś, kto utracił podstawowe  funkcje życiowe?
            Na skutek wypadków niektórzy zostają pozbawieni władzy w członkach, wzroku, słuchu i czucia. Gdyby podłączyć ich do maszynerii podtrzymującej życie, mogliby egzystować latami jak rośliny. Jest jednak rzeczą oczywistą, że sama litość nakazuje przerwać cierpienie takich osób. Proszę pomyśleć teraz o mieszkańcach krajów położonych nad rzeką Got. Czy nie znajdują się oni w sytuacji analogicznej? Pozostawiam to państwu do przemyślenia. – Dolosus znów skinął na Stulteya.
            Ten siedział jednak nieruchomo, jak zahipnotyzowany wpatrując się w ogromny wizerunek pociągu. Pociągu, który nadjeżdżał ze wszystkich stron naraz. Który wiózł blade twarze bez korpusów, i unosił blada, rudą dziewczynę do czarno – białej krainy, gdzie czekało ją tylko cierpienie i lęk, dlatego krzyczała, jej źrenice rozszerzały się, a usta czerwieniły na tle blednącej twarzy, i były jedyną barwną rzeczą w tym upiornym krajobrazie.
            – Stultey? Włącz światło!
Zerwał się i zaczął badać palcami blat biurka w poszukiwaniu pilota.
            – Proszę się rozluźnić, właśnie skończyliśmy nasz eksperyment. Dziękuję państwu za wytrwałość; proszę zgłaszać się do pana Seeka po zdeponowany w pudełku sprzęt.
Po auli przetoczył się głośny pomruk, kiedy jasne światło znienacka oślepiło zebranych. Unoszący się wir rozmów, śmiechów i – czyżby? – urywane szlochy czyniły upiorny pociąg, ledwo widoczny teraz na białej ścianie, czymś nierzeczywistym, nieważnym i niebyłym.
***
 
Szary pociąg towarzyszył Stulteyowi podczas zasypiania, witał go po przebudzeniu, był na wysokości jego wzroku podczas jedzenia, siedzenia przy komputerze i ubierania się; podczas tych długich, monotonnych godzin, kiedy Stultey sam nie wiedział, co ze sobą zrobić, siedział tylko wpatrzony w ścianę, z podkulonymi nogami, kontemplując zdjęcie żelaznej lokomotywy.
            Obraz pociągu zmieniał się w jego głowie, ulegał przeobrażeniom. Po godzinach wpatrywania się, zapadłszy w pamięć, oswojony, przestał być straszny i ponury. Stultey pomyślał, że gdyby abstrahować od jego monochromatyczności, pociąg mógłby wyglądać całkiem neutralnie, jeśli nie – pięknie. Rzędy iglastych drzew w tle, twarze ludzi, którzy wcale przecież nie byli gatunkowo innymi ludźmi niż mieszkańcy Demolandii, uroczyście wkomponowane w ramy okien, tak bardzo zharmonizowane z pędem podróży przez bezkresy dorzecza rzeki Got.
Rzeka Got. Kiedy Stultey zabrał się do wyszukiwania grafik, teraz już sam dla siebie i na własną rękę, nie mógł się uwolnić od jej turpistycznego uroku. Szorstkie, nieuregulowane brzegi, gęste krzewy okalające podmokłe wybrzeże, zwierzęta, ptaki i owady o niewiadomych zamiarach, czające się na łąkach i polach – wszystko to było po trosze przerażające,  ale z biegiem czasu nabierało też w oczach badacza swoistego piękna. Z dnia na dzień cenzura sumienia stawała się lżejsza i z biegiem czasu Stultey studiował opisy warunków życia Czwartego Świata nie ganiąc się w myślach za perwersję. "Wartość poznawcza" – powtarzał za Dolosusem, kiedy znajomi dziwili się jego brudnym upodobaniom. Uczciwie rzecz biorąc, nie był w stanie powiedzieć na pewno, czy miał do czynienia z realną pasją naukową, czy raczej z pewnym prywatnym upodobaniem, które miało swój początek w słodkim ukłuciu nieznanego, sączącego się z pejzaży z rzeką Got w tle. Im więcej spędzał czasu, patrząc na posępne fotografie, tym silniejsze miał wrażenie, że to, co wydaje się być brzydkie, wcale takie być nie musi. Ciężkie spojrzenia krów, spode łba obserwujących fotografa, były zarazem głębokie i melancholijne. Zalewowe łąki, nawet, jeśli były symbolem porażającego zacofania, miały nieodparty urok tego, co ulega przemożnej sile natury, stawia zapory ludzkiej inicjatywie i każe, podporządkowując się – obserwować. Wyobrażał sobie huk rwącej się kry i nawoływania chudych wędkarzy. W jakich mówili językach?
Te nawoływania często mu się śniły. Były strumieniem dźwięków, których nie potrafił nazwać, po przebudzeniu, mimo, że zapamiętywał sny, nie byłby w stanie powtórzyć tych słodkich dźwięków, za którymi tęsknił w ciągu dnia. Nocni rybacy sunęli na wiklinowych łodziach, a nad drżącą taflą rzeki Got unosiły się mgły, roztrącając zwarty las zieleni, który z obydwu stron wdzierał się w koryto rzeki. Znad jednego brzegu wstawał ranek – dorodne kobiety w białych koszulach i spódnicach wypuszczały słońce z zapaski, i czerwona pręga świtu barwiła niebo, odbijając się w falującej wodzie, kipiącej od ruchliwych ryb.
Rzeka Got ze snu, w kolorze, pachnąca i przemawiająca nieznaną wcześniej Stulteyowi muzyką, była przecież nabudowana na tym, co znalazł o niej w sieci, co przeczytał w publikacjach podsuniętych mu przez Dolosusa. Była zarazem tak odległa od treści zawartej w tych materiałach, że aż trudno było uwierzyć, że wizja rzeki miała w niej początek.
***
Tym razem, w przeciwieństwie do poprzedniego, kiedy to urzędniczka długo wpatrywała się w Stulteya podejrzliwym wzrokiem, zanim udzieliła mu instrukcji, wydano mu pozwolenie bez zbędnych obstrukcji.
Trzymając w ręku papier urzędowy oraz – co najważniejsze – kod dostępu do deep netu, Stultey czuł, że triumfuje. Niełatwo było mu przekonać Dolosusa, by ten napisał podanie o możliwość skorzystania z połączeń internetowych Czwartego Świata w celach naukowych. Musiał wysłuchać rytualnego kazania o tym, że co prawda "cieszy, że studenci interesują się zagadnieniami niełatwymi" (w rzeczywistości nie mógł wyjść z podziwu, że interesują się jakimikolwiek zagadnieniami), ale należy pamiętać, że "bez właściwego przygotowania łatwo wejść na śliskie ścieżki poznawcze". Z mętnej gadaniny Dolosusa wynikało mniej więcej to samo, co było obecne w powszechnym przeświadczeniu – że przesadne zainteresowanie sprawami Czwartego Świata jest perwersyjne, podejrzane i niepotrzebne, I że wiedza na jego temat powinna być pod ścisłą ochroną i kontrolą. Wówczas to Stultey, drżąc z emocji, uciekł się do kłamstwa doskonałego – zeznał, że chciałby napisać pracę dyplomową na temat problemów politycznych Czwartego Świata, koncentrując się na zlewisku rzeki Got. Dolosus prawie przysiadł z wrażenia; szybko skalkulował, że pierwszy od lat student, który deklaruje chęć pisania nieobowiązkowej przecież pracy dyplomowej to okazja, której nie można przepuścić, i bez mrugnięcia okiem napisał podanie.
Trzymając w ręku kod dostępu, Stultey udał się linea recta do domu, nie zatrzymując się ani na chwilę, po czym nie wychodził z niego przez około trzy doby, robiąc sobie tylko krótkie przerwy na prysznic i kawę. Iners znalazł go przysypiającego przed monitorem, z oczami czerwonymi jak u królika, potarganymi włosami i w przepoconej koszulce. Co prawda, przeciętny młody człowiek nie raz wyglądał tak po całonocnej sesji z animowanymi dziewczynami bądź po dwóch dniach grania bez przerwy, ale to było co innego. Stultey zwariował; poprosił swojego profesorka o kody do deep netu po to, by móc podłączyć się do sieci internetowej mieszkańców Czwartego Świata. To było coś, co dalece wykraczało poza horyzonty wyobrażeniowe zarówno Inersa, jak i rówieśników Stulteya w ogóle. Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy Stult zrezygnował z gry na automatach, żeby zrobić zadanie domowe. Od tamtego czasu upłynęły trzy miesiące, a kolega zmienił się nie do poznania: zakopany po uszy w pracy, zaczął unikać ludzi; chronicznie niedospany i ciągle niespokojny, niebezpiecznie schudł.
– Rzuć to, stary – wykrztusił Iners, widząc, że zmiany zaszły tak daleko. Chwycił Stulteya za rękaw – Chodź teraz coś zjeść.
– Najpierw coś ci pokażę.
Iners sapnął z niezadowoleniem, ale Stultey już pukał palcem w monitor:
– Zobacz.
Iners pogapił się przez chwilę na wprost, zatrzymując wzrok na tym, co wskazywał Stultey. Wzruszył ramionami.
            – Co w tym widzisz dziwnego? Zwykła laska. Takie ci się teraz podobają? Po to siedzisz cały dzień w tym deep necie, żeby oglądać dziewczyny? Dzikie baby z Czwartego Świata?
Stultey obrócił się do niego gwałtownie.
            – Powiedziałeś: zwykła. I właśnie o to chodzi. To zwykła laska. Zobacz, śmieje się, ma znajomych i w ogóle. Czy to ci się nie kłóci z tym wizerunkiem ludzi – roślin, o jakich mówi się w Demolandii? A może oni są zwyczajni? Może wcale nie są upośledzeni? Może chcą tak żyć?
            Iners przez chwilę wpatrywał się w kolegę szeroko otwartymi oczyma, a potem wybuchnął śmiechem.
            – Stary, co ty brałeś? Myślałem, że jesteś socjologiem, a zrobił się z ciebie filozof. Chodź, Stult, zjedzmy coś, przecież gacie ledwo się na tobie trzymają, tak schudłeś.
Stultey potrząsnął gniewnie głową.
            – Nie rozumiesz …
Istotnie, pomyślał, Iners nie ma prawa rozumieć. Po pierwsze, o sprawach Czwartego Świata ma pojęcie bardzo mgliste, wiedząc tylko tyle, ile mówi o tym opinia publiczna i – teraz Stultey to wiedział – propaganda. Jeszcze gorszy od wpływów propagandy był zaś mur obojętności nie do przebycia, który otaczał Czwarty Świat i jego mieszkańców. Owszem; mówiło się o tym często, w kluczu empatii dla terenów skażonych klęska braku demokracji; mówiło się o mieszkańcach Czwartego Świata tak, jak to czynił Dolosus, porównując ich do ludzi – roślin, których cierpienia każdy człowiek posiadający serce chciałby przerwać jak najprędzej. Stultey miał wrażenie, że jest to jednak empatia dla siebie samej; pomnik dobrego samopoczucia mieszkańców Demolandii, naiwna pozytywka, grająca fałszywą nutę, obrzydliwie nabrzmiałą egoizmem i samozadowoleniem.
            Po drugie, Iners nie znał podłych fantazji Stulteya z czasów, kiedy sam ulegał on jeszcze tym wyobrażeniom; nie było go w ciemnej auli, kiedy zalękniona, blada dziewczyna podsuwała pokusę wyrafinowanego sadyzmu. Ta pokusa, której został wówczas poddany Stultey, została starta w proch w konfrontacji z prawdziwym obliczem Czwartego Świata. Na fotografii, którą pokazywał Inersowi, pochodzącej z jakiegoś archaicznego portalu społecznościowego, którego mieszkańcy zlewiska rzeki Got wciąż używali, była podparta pod boki, roześmiana dziewczyna o płomiennie rudych włosach. Okrągła na twarzy, z przyrumienionymi policzkami i zielonymi oczyma, wyglądała jak lepiej odżywiona i radośniejsza siostra bliźniaczka tamtej z auli, którą tak wyraźnie zapamiętał Stultey. Patrząc na nią i przypominając sobie swoje sadystyczne fantazje, doznawał nieuchronnego wrażenia, że to nie mieszkańcy Czwartego Świata są ludźmi – roślinami. To nie oni są chorym miejscem świata. Stultey czuł, że sam tkwi pośrodku wielkiej izby pełnej chorych, rzężących podczas swoich niezdrowych marzeń, toczących ropę z głębokich cięć zadawanych zakłamaniem. "To Demolandia choruje; jest chorym człowiekiem świata" – przeszło mu przez myśl.
            – Mam coś jeszcze. – głos Inersa wyrwał go z głębokiego zamyślenia – przyszło to do mnie wczoraj, ale trochę nie rozumiem. Co właściwie mi tu napisali, panie mądry?
Stultey wziął od niego papiery z pieczęcią Studenckiego Funduszu Gwarantowanego. Przestudiował dokument i spojrzał na Inersa.
            – To przesądowe wezwanie do spłaty długów, jaki u nich zaciągnąłeś. Czy wcześniej przychodziły do ciebie jakieś dokumenty?
            Iners zamrugał oczami.
            – Ale jak … – urwal, rozłożył szeroko ręce i opadł na krzesło.
            – Dostawałeś wcześniej takie listy? – nalegał Stultey.
            – Myślisz, że sprawdzam wszystko, co przychodzi mi do skrzynki? – Iners wzruszył ramionami ze złością.
Stultey spojrzał na niego współczująco.
            – Pożyczę ci trochę pieniędzy, ale pokrycie długu będziesz musiał rozłożyć na raty. Załatw to z nimi jak najszybciej. Nie wydawaj na razie większych sum.
Wcisnął zwitek papieru z powrotem w ręce Inersa, odwrócił się z powrotem do monitora. Powoli wstukał w wyszukiwarkę hasło "kryzys finansowy".
 
***
            – Panie profesorze!
Dogonił Dolosusa na korytarzu. Ten nawet nie zwolnił kroku, więc zdyszany Stultey musiał iść bardzo szybko, jednocześnie cały czas mówiąc. Nie było to wygodne.
            – Panie profesorze, mam dobrą prezentację. Bardzo dobrą. Seria kolorowych fotografii miejscowości nad rzeką Got. Opracowałem te zdjęcia, opatrzyłem komentarzami, tak, żeby tworzyły spójny obraz … – urwał, ponieważ profesor milczał zniechęcająco.
Nie patrząc na niego, Dolosus zatrzymał się przed drzwiami do swojej katedry i wystukał kod umożliwiający dostęp. Stanął w drzwiach, opierając się o framugę.
            – To będzie bomba – dodał Stultey głosem, w którym niepewność zaprzeczyła treści.
Dolosus zmierzył Stulteya ciężkim wzrokiem.
            – Bomba, mówi pan.
Stultey chciał coś powiedzieć, otworzył usta, Dolosus powstrzymał go ruchem ręki. Na tle pomieszczenia z dużym oknem, przez które wpadały promienie zniżającego się słońca, złamany blask, wyglądał jak świetlista postać z zaświatów.
            – Radzę panu zaprzestać oglądania obrazków znad rzeki Got. Proszę się do tego nie przywiązywać. To może wkrótce przestać istnieć. Nie jest przecież tajemnicą, że prawdopodobnie zostanie przegłosowana misja naprawy Czwartego Świata. Jak pan zapewne wie, najłatwiej jest zaczynać od zera.
Stultey wpatrywał się intensywnie w twarz Dolosusa, ale oślepiało go słońce, i widział tylko lewą stronę jego twarzy, prawa zaś była czarną dziurą ze słonecznymi odpryskami; głębokim oczodołem z żółtą plamką powidoku słonecznego pośrodku.
– Subwencja od Rządu Światowego za zneutralizowanie ostatnich ładunków nuklearnych pomoże nam wydobyć się z pełzającego kryzysu, który – i to też nie jest tajemnicą – może zamienić się w coś przerażającego. A tak – za jednym zamachem uratujemy i siebie, i ich. Siebie – od nędzy, ich – od istnienia w niedemokratycznym, nieludzkim świecie, który trudno opisać, bo język dawno przestał do niego przystawać.
Ogromna kula rosła w gardle Stulteya. Znów chciał coś powiedzieć, ale kolejny raz Dolosus powstrzymał go ruchem ręki.
– Żadna z informacji, którą panu właśnie przekazałem, nie jest niejawna. Co więcej, wola spełnienia misji na terenach Czwartego Świata zostanie wyrażona przez nas, jeśli rozumie pan, co mam na myśli, przez ogół, w ankietach referendalnych. Oczywiście, drastyczne i bezpośrednie sformułowanie problemu pewnie zszokowałoby jakąś część nas – ale, jak powiedziałem, wszystkie informacje są jawne. Trzeba byłoby je tylko powiązać. Ale nie każdy ma tytuł profesorski, żeby to zrobić.
Słońce zniżyło się i twarz Dolosusa się odsłoniła; zmęczona, pokryta zmarszczkami twarz intelektualisty.
– Nie będzie się już pan zajmował zlewiskiem rzeki Got. Ale jest pan zdolny. Potrafi pan myśleć. Proszę mimo wszystko zostać z nami, Stultey. Od lat czekaliśmy na kogoś takiego jak pan. Proszę zmienić tylko temat pracy dyplomowej.
Stultey powoli pokręcił głową.
– Nie.
– Stultey … – zaczął perswazyjnie Dolosus, ale tym razem to student mu przerwał.
– Proszę od dziś mówić mi po nazwisku.
Stultey Seek obrócił się na pięcie i odszedł. Szedł szybko, coraz szybciej, i nie wiedział, czemu i dokąd tak biegnie. Nie był przyzwyczajony do ruchu. Szybko krew zaczęła pulsować mu w żyłach, na czoło wystąpił pot i zalał oczy. Szybciej, byle szybciej.
***
            – Iners?
Nie chciał się połączyć. Stultey zirytowany wybrał opcję "Pilne". Iners i tak mógłby zignorować uciążliwe buczenie infogramu, blokując połączenie od Stulteya, ale tym razem zdecydował się odebrać.
            – Iners, wyjeżdżam.
            – Co ty gadasz, dokąd?
            – Nie mogę ci powiedzieć – odparł Stultey, wrzucając do plecaka rzeczy, które – jak sądził – będą mu potrzebne w podróży. Nie miał w tym zbyt wielkiego doświadczenia. Dwie koszulki, dezodorant. Aparat fotograficzny? Zawahał się. Po co właściwie? Odłożył go z powrotem.
            – Ty naprawdę zwariowałeś – stwierdził Iners, ale słychać było wyraźnie, że Stultey przerwał mu coś ważnego; sen, jedzenie albo igraszki z animowanymi dziewczynami, i marzył właściwie tylko o przerwaniu połączenia.
            – Musisz mi obiecać jedną rzecz.
            Cisza.
            – Obiecaj, że kiedy zobaczysz ankietę referendalną na temat misji w Czwartym Świecie albo anihilacji arsenału jądrowego, naciśnij sprzeciw. Kliknij "Nie".
            – Stary, czy ty myślisz, że ja będę to wszystko czytał? – udało mu się wyprowadzić Inersa z równowagi. – A w ogóle, to co ty wyprawiasz? O co chodzi? Spotkajmy się! Przyjdź do mnie, mam fajne nowe …
Stultey rozłączył się.
***
Siódmy dzień podróżował na tym archaicznym, kupionym na pchlim targu skuterze. Nie mógł się przyzwyczaić do tego, że w czasie jazdy żadna powierzchnia nie odgranicza go od prawdziwego powietrza. Od dwóch dni był w Czwartym Świecie – czasem padał tu deszcz, w nocy było zimno. Według mapy, żeby dotrzeć do rzeki Got, potrzebował jeszcze dwóch dni.
Nie istniała żadna formalna granica pomiędzy Demolandią a Czwartym Światem. Wielkie, jałowe powierzchnie wypalone do szczętu przez orbitujące suszarki, zapewniające Demolandii równowagę klimatyczną, wypaliły tu wszystko do szczętu, ale nikt nie strzegł tych ziem, można tu było spokojnie i bezpiecznie podróżować. Potem marne drogi przez bagna i lasy powitały Stulteya niesprzyjającymi warunkami, ale i tam podróż nie była fizyczną niemożliwością. Pierwsze miasta Czwartego Świata zrobiły na nim dobre wrażenie – wszystko było jak sprzed stu, może dwustu lat; ludzie, choć nie znali języka, byli pomocni. Za każdym razem, kiedy ktoś sprzedawał mu kawę i chleb, pozwalał rozbić namiot w swoim ogrodzie albo wskazywał drogę, Stultey miał wrażenie, że za chwilę zwariuje z rozpaczy. Patrzył na tych ludzi i widział ich martwych, spalonych, niczym dym unoszących się nad ruinami miast.
Na szczęście nie myślał wiele. Nie myślał, bo się spieszył.
Musiał zobaczyć rzekę Got. Żelazną lokomotywę ze zdjęcia, które go urzekło. Usłyszeć śpiewny język rybaków, którzy nawoływali się w jego snach. Zobaczyć na drugim brzegu rzeki tę białą ziemię, która wyrzucała o świcie słońce, jak piłkę, ponad taflą meandrującej, szeroko rozlanej rzeki.
Wiedział, jak to się dla niego skończy. Z konieczności został nihilistą, który swoim ostatnim niezarażonym członkiem ciała chciał doświadczyć wszystkich sensów świata. Wiedział, że nie wróci do domu i nie żałował Demolandii z jej spaniem, jedzeniem, seksem i bezpieczeństwem. Chciał spotkać roześmiane dziewczyny znad rzeki, rozmawiać z nimi i tańczyć.
 
***
Wielki dzień misji zastał go w drodze, na szerokiej ścieżce pomiędzy pastwiskami. Przyzwyczaił się już do widoku krów, tych melancholijnych, pięknych stworzeń, nieustannie rozdzierająco tnących powietrze swoim żałosnym rykiem. Chłopi byli niespokojni, bo krowy zwykle tak się nie zachowywały. Stultey, ogłuszony nieustającą kakofonią dźwięków, gnał wciąż przed siebie.
Nie zobaczył rzeki Got. Wyparowała, zanim miał szansę do niej dotrzeć. Jej koryto wygięło się i zapadło w sobie. Nawet Got nie był bowiem wieczny.
Zobaczył za to sznur niewidzących ludzi, idących przed siebie po omacku.
I falę ognia, zbliżająco się szybko, coraz szybciej, pochłaniającą oszalałe ze strachu krowy, aż dosięgła go, i Stultey Seek spłonął nieopodal brzegów rzeki Got, w dniu, w którym Demolandia uratowała świat.
 
Agnieszka Sztajer 



Ciekawe, czy czytający zauważyli i zrozumieli fragmenty mówiące o tym, że leki i komfortowy świat mogły-by istnieć wcześniej - gdyby nie...no , gdyby nie co?



Stultey Seek - spróbuję rozszyfrować to nazwisko.

Stul te y...apę   SeNek.

Chyba Synak?

Nic z tego. 


http://myslkonserwatywna.pl/demolandia-atakuje/