Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjalizm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjalizm. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 19 grudnia 2023

od 10-ego do 10-ego...





przedruk



19.12.2023




Żadnych oszczędności nie posiada 21,8 procenta ankietowanych – wynika z badania Krajowego Rejestru Długów „Barometr oszczędności 2023”. Ponad 24 procent ma je w kwocie do 5 tysięcy złotych, a niemal taki sam odsetek zgromadził ponad 20 tysięcy złotych.

Z kolei oszczędności między 5 a 20 tysięcy złotych ma 17,4 procenta respondentów – wskazano w badaniu.

Ponad jedna trzecia ankietowanych zadeklarowała, że w ciągu ostatniego roku ich oszczędności wzrosły. Taka sama część respondentów stwierdziła, że ich oszczędności spadły. 43 procent Polaków z tej grupy wykorzystało je na pokrycie bieżących wydatków. Jedna trzecia musiała sfinansować nagłe potrzeby, jak leczenie czy naprawa samochodu. Natomiast 29 procent wydało pieniądze na remont mieszkania, a co dziewiąty badany przeznaczył je na przyjemności – np. podróże czy zakup drogich ubrań. Tyle samo zdecydowało się przeznaczyć oszczędności na spłatę zadłużenia.

W badaniu 35 procent respondentów oceniło, że ich oszczędności, w razie utraty pracy bądź innego źródła dochodu, wystarczyłyby im tylko na miesiąc. 40 procent badanych oceniło, że byłoby w stanie utrzymać się przez pół roku.

W ocenie prezesa Zarządu Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej, Adama Łąckiego, „obecne warunki gospodarcze z jednej strony nie sprzyjają gromadzeniu oszczędności z powodu wysokich kosztów życia, a z drugiej właśnie skłaniają do odkładania pieniędzy”.


„Zmaterializował się pesymistyczny scenariusz, który jeszcze rok, dwa lata temu wydawał się nierealny. Bieżące wydatki pochłaniają lwią część dochodów, siła nabywcza konsumentów znacznie zmalała, więc wiele osób zderzyło się z trudną rzeczywistością ekonomiczną” – ocenił Adam Łącki.

„Dążenie do redukcji zadłużenia świadczy o odpowiedzialnym podejściu do zarządzania domowym budżetem. Nie można realizować marzeń o posiadaniu nowego sprzętu elektronicznego czy kosztownych wycieczkach, jeśli ma się niezapłacone rachunki za telefon czy zaległe raty za telewizor. Przeznaczanie oszczędności na spłatę długów to dobry krok do wyjścia z finansowego dołka. Niestety taką postawę dłużnicy w rozmowach z naszymi negocjatorami prezentują rzadko” – stwierdził z kolei prezes firmy windykacyjnej Kaczmarski Inkssso, Jakub Kostecki.

Według danych KRD najbardziej zadłużeni są mieszkańcy województwa mazowieckiego, którzy mają do spłaty 6,5 miliardów złotych. Drugie miejsce zajmują mieszkańcy śląskiego, gdzie uzbierało się blisko 6 miliardów złotych nieuregulowanych zobowiązań. Trzecią pozycję zajmują dłużnicy z Dolnego Śląska z sumą 4,3 miliardów złotych. Gros zaległości obciąża mężczyzn, którzy muszą oddać 33 miliardów złotych; kobiety mają do spłaty 11,8 miliardów złotych.

Najmocniej obarczoną zaległościami finansowymi grupą są osoby w wieku 46-55 lat, które nie zapłaciły 14 miliardów złotych, a także te z przedziału 36-45 lat z długami w kwocie prawie 13 miliardów złotych – poinformował KRD.

Badanie „Barometr oszczędności 2023” zostało przeprowadzone przez IMAS International na zlecenie Krajowego Rejestru Długów w listopadzie 2023 r. metodą CAWI na reprezentatywnej próbie 1007 osób w wieku 18-74 lata.




KRD: prawie 22 proc. ankietowanych nie ma żadnych oszczędności – RadioMaryja.pl




czwartek, 20 października 2022

Gandeste

 


Kilka ciekawych przedruków 


słabe tłumaczenie automatyczne z rumuńskiego





Poniżej świetny artykuł Dughina, niedawno opublikowany Robię to z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że artykuł niezwykle dobrze oddaje ten aspekt dzisiejszego społeczeństwa, który mimo swojej oczywistości jest przez nas mało rozumiany. Następnie, ponieważ jest to niezwykle ważne w zrozumieniu sił zaangażowanych w konflikt na Ukrainie, technik walki i wreszcie wyzwania, przed którym stoi Rosja. Również z krytycznego tonu artykułu jasno wynika, jak błędny jest szablon, według którego Dughin jest „ideologiem Kremla”. Życzymy miłej lektury!

Dan Diaconu



W dzisiejszym świecie prędkość odgrywa kluczową rolę we wszystkich aspektach życia. Podczas OCS (Ukraine Special Operation) odkryliśmy, że w czasie wojny – we współczesnej wojnie – jest to jeden z kluczowych czynników. Bardzo, bardzo wiele zależy od tego, jak szybko zdobędziesz informację, jak szybko możesz zgłosić to dowódcy jednostki bojowej, a następnie podjąć decyzję o uderzeniu, a także szybko zmienić miejsce ułożenia broni. A więc chodzi prawie o wszystko, co wiąże się z walką.

Stąd kolosalna rola UAV (Unmanned Aerial Vehicle) i dronów, łączności satelitarnej, czasu przekazywania współrzędnych wroga, mobilności jednostek bojowych, a także szybkości przekazywania rozkazów wykonawcy. Oczywiście nie brano tego pod uwagę podczas przygotowań do OCS i teraz musimy to wszystko zrekompensować w krytycznych warunkach.

Podobnie nie doceniono zależności od Zachodu w zakresie technologii cyfrowych, chipów i precyzyjnej produkcji. Przygotowanie do frontalnej konfrontacji z NATO, a jednocześnie opieranie się na elementach technologicznych opracowanych i wyprodukowanych bądź w krajach NATO, bądź na terytorium państw zależnych od Zachodu, nie świadczy o wielkiej inteligencji.

Ale teraz nie chodzi o uzależnienie od Zachodu, ale o czynnik prędkości. Francuski filozof Paul Virillo, który badał znaczenie prędkości dla współczesnej cywilizacji technicznej, zaproponował specjalny termin – dromokracja . Od greckiego dromos (prędkość) i kratos (moc). Teoria Virillo opiera się na twierdzeniu, że w nowych warunkach cywilizacyjnych zwycięża nie silniejszy, mądrzejszy, lepiej wyposażony, ale szybszy. Szybkość jest wszystkim. Stąd chęć zwiększenia szybkości procesorów za pomocą dowolnych środków, a w konsekwencji wszystkich operacji cyfrowych. Właśnie na tym koncentruje się dziś innowacyjne myślenie techniczne. Wszyscy rywalizują na szybkości.

Współczesny świat to wyścig o przyspieszenie. A kto jest szybszy, otrzymuje główną nagrodę, władzę. We wszystkich jej znaczeniach i wymiarach – politycznym, militarnym, technologicznym, ekonomicznym, kulturowym.

Jednocześnie informacje są najcenniejsze w strukturze dromokracji. Szybkość przekazywania informacji jest konkretnym wyrazem władzy. Dotyczy to zarówno funkcjonowania giełd światowych, jak i prowadzenia działań wojennych. Ten, kto był w stanie zrobić coś szybciej, zyskuje pełną władzę nad tym, który się wahał.

Jednocześnie dromokracja jako świadomie wybrana strategia, czyli próba zdominowania czasu jako takiego, może prowadzić do dziwnych efektów. W grę wchodzi czynnik przyszłości. Stąd zjawisko transakcji terminowych i związanych z nimi funduszy hedgingowych, a także innych mechanizmów finansowych o podobnym charakterze, gdzie główne transakcje zawierane są z tym, czego jeszcze nie ma.

Ideałem medialnej dromokracji byłoby, aby jako pierwszy zgłosić zdarzenie, które jeszcze się nie wydarzyło, ale jest bardzo prawdopodobne. To nie tylko fałszerstwo, to rzecz z obszaru możliwych, prawdopodobnych, probabilistycznych metod. Jeśli prawdopodobne przyszłe wydarzenie potraktujemy jako wydarzenie, które już się wydarzyło, zyskamy czas, co oznacza, że ​​zyskamy władzę. Inną rzeczą jest to, że może się to nie wydarzyć. Tak i jest to możliwe, ale czasami niespełnienie oczekiwań nie jest krytyczne i odwrotnie, potwierdzona prognoza, przyjmowana jako przesądzona konkluzja, oferuje ogromne korzyści.

Na tym polega sedno Dromokracji: żywioł czasu jest bardzo trudny, a ten, komu uda się go ujarzmić, otrzymuje całkowitą globalną władzę. Wraz z rozwojem superprędkości sama rzeczywistość ulega załamaniu i zaczynają w niej działać prawa fizyki nieklasycznej – przewidywane w teorii względności Einsteina i, w jeszcze większym stopniu, w fizyce kwantowej. Ograniczanie prędkości zmienia prawa fizyki. I właśnie na tym obszarze, zdaniem Virillo, toczy się dzisiaj planetarna walka o władzę.

Z podobnymi teoriami spotykamy się na polu bardziej praktycznym, a mniej filozoficznym – w teorii wojen sieciocentrycznych. I właśnie taką walkę sieciocentryczną napotkaliśmy podczas OCS. Główną cechą takiej wojny jest szybkość przekazywania informacji między poszczególnymi jednostkami i centrami dowodzenia.

W tym celu jednostki bojowe i żołnierze są wyposażeni w wiele różnie zorientowanych kamer i innych czujników, które zbiegają się w jednym punkcie. Do tego dochodzą dane z samolotów, UAV i satelitów, które są bezpośrednio zintegrowane z jednostkami bojowymi. A ta pełna integracja z siecią zapewnia najważniejszą zaletę – przewagę szybkości. Tak układają się systemy pracy i HIMARS oraz taktyka grup mobilnych i DRG (Sabotage and Reconnaissance Groups, nt). Wykorzystano do tego również łączność satelitarną Starlink.

Teorie wojny sieciocentrycznej uznają, że szybkość podejmowania decyzji często odbywa się kosztem ich uzasadnienia. Istnieje wiele błędnych obliczeń. Ale jeśli działasz szybko, to nawet jeśli popełnisz błąd, zawsze jest czas, aby go naprawić. Wykorzystuje zasadę hack hack lub ataku DDoS - najważniejsze jest "uszczypnięcie" wszystkich lokalizacji oddziałów wroga, szukając słabych punktów lub tzw. tylnych drzwi. Straty mogą być dość wysokie, ale wyniki, jeśli się udają, są bardzo znaczące.

Ponadto wojny, w których sieć jest ich integralną częścią, obejmują otwarte kanały informacji – przede wszystkim portale społecznościowe. Nie tylko towarzyszą prowadzeniu działań wojennych, mówiąc oczywiście tylko to, co się opłaca, a co nie, ukrywając lub wypaczając dla innych, ale także operują probabilistyczną przyszłością. Znowu zasada dromokracji. To, co dziś postrzegamy jako podróbki, to nic innego jak sztuczna stymulacja możliwej przyszłości. Wiele podróbek okazuje się pustych, o ile próby złamania zabezpieczeń podczas włamań są udaremniane, ale od czasu do czasu docierają do celu i wtedy system może zostać przechwycony i ujarzmiony.

Dromokracja w sferze politycznej pozwala odejść od sztywnych zasad ideologicznych. Na Zachodzie, na przykład, rasizm i nazizm, delikatnie mówiąc, nie są otwarcie popierane. Ale w przypadku Ukrainy i innych społeczeństw zaostrzonych w obronie geopolitycznych interesów Zachodu robi się wyjątek. Kwitnie tam antyrosyjski nazizm, rusofobia, ale na samym Zachodzie tego nie zauważają, zręcznie to omijając. Faktem jest, że dla szybkiego zbudowania narodu, w którym nigdy nie istniał iw obecności dwóch narodów na tym samym terytorium, po prostu nie można tego zrobić bez nacjonalizmu. Aby to zrobić tak szybko, jak to możliwe, potrzebne są właśnie skrajne formy - aż do nazizmu i po prostu rasizmu. I znowu jest to kwestia dromokracji. Niezbędne jest szybkie stworzenie symulakrum narodu. W tym celu bierze się radykalną ideologię, wszelkie wyobrażenia i mity o własnej wyłączności, nawet te najbardziej śmieszne, a wszystko to szybko ożywa (przy pełnej kontroli nad sferą informacyjną społeczeństwa, a Zachód po prostu udaje, że tego nie zauważa ten).

Potem następuje równie przyspieszona propaganda tych idei, które nie mają nic wspólnego z zachodnią liberalną demokracją. Wojna w sequelu jest naturalna: agresorzy są przedstawiani jako ofiary, a kaci jako zbawcy. Najważniejsze jest kontrolowanie informacji. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem globalistów, to następuje szybkie rozwiązanie, a potem równie szybko usuwane są same struktury neonazistowskie. To samo widzieliśmy w Chorwacji podczas rozpadu Jugosławii. Najpierw Zachód pomaga chorwackim nazistom – Neo-Ustaszy – i uzbraja ich przeciwko Serbom, a następnie oczyszcza ich, aby nie pozostały żadne ślady. Najważniejsze, żeby wszystko zrobić bardzo, bardzo szybko. Neonazizm pojawił się szybko, szybko spełnił swoją rolę, szybko zniknął. Jakby nie było.

To jest sekret Zełenskiego. Komik rtęciowy na lidera nie został wybrany przypadkowo. Jego psychika jest niestabilna i podatna na gwałtowne zmiany. Idealny polityk dla płynnego społeczeństwa. Teraz mówi i robi jedno, w jednej chwili jest zupełnie inaczej. I nikt nie pamięta, co wydarzyło się przed chwilą, bo prędkość przepływu informacji stale rośnie.

A jak na tym tle wyglądamy sami? Gdy zaczęliśmy działać szybko, zdecydowanie i niemal spontanicznie (pierwsza faza OSU), nastąpiły ogromne sukcesy. Prawie połowa Ukrainy była pod naszą kontrolą.

Gdy tylko zaczęliśmy spowalniać przebieg operacji, inicjatywa zaczęła przechodzić w ręce wroga.


Okazało się następnie, że sieciocentryczny charakter współczesnej wojny i prawa dromokracji nie zostały odpowiednio uwzględnione. Gdy tylko przyjąłem postawę reaktywną, przeszedłem do defensywy i przegapiłem czynnik prędkości. Tak, ukraińskie zwycięstwa są w większości wirtualne, ale w świecie, w którym ogon daje psu, gdzie prawie wszystko jest wirtualne (w tym finanse, usługi, informacje itp.), to nie wystarczy. Anegdota o tym, jak dwóch rosyjskich spadochroniarzy narzeka na ruiny Waszyngtonu – „przegraliśmy wojnę informacyjną” jest zabawna, ale niejednoznaczna. To także coś wirtualnego, być może próba zakodowania przyszłości. Jeśli chodzi o sprawdzenie rzeczywistości, niestety nie wszystko jest takie proste. Tu trzeba albo zawalić całą dromokrację, wirtualność, całą ponowoczesność sieciocentryczną, czyli całą nowoczesność i cały wektor rozwoju nowoczesnego Zachodu (ale jak to zrobić od razu?), albo zaakceptować – choć częściowo - zasady wroga, czyli przyspieszamy. Pytanie, czy my, Rosjanie, możemy wejść w sferę dromokracji i nauczyć się wygrywać sieciocentryczne (w tym informacyjne!) wojny, nie jest abstrakcją. Od tego zależy bezpośrednio nasze zwycięstwo!

Aby to zrobić, musimy najpierw zrozumieć - po rosyjsku, w sposób patriotyczny - naturę czasu. Jak powoli wszystko rozumiemy, z jakim opóźnieniem i jak wolno wprowadzamy to w życie – wydaje się, że odrzuciliśmy nawet przysłowie „ Rosjanie marnują czas, ale jeżdżą szybko ”.Teraz jest właśnie ten czas, kiedy, jeśli nie poruszamy się bardzo szybko, sytuacja może stać się bardzo niebezpieczna. Zrobimy to szybciej, szybciej to naprawimy. Nie mówię o wyposażaniu naszych żołnierzy w atrybuty sieciowe i przyspieszeniu procesu dowodzenia oraz skutecznych środkach ochrony informacji. Ale to jest po prostu konieczne, aby być na poziomie z dobrze wyposażonym wrogiem.

I jeszcze raz: jeśli po spekulacjach Voentorga (rosyjskiego dostawcy broni i żywności, nt) na temat ceny minimalnego munduru dla zmobilizowanych, nie nastąpiła od razu gwałtowna fala bezpośrednich represji ze strony władz, to jest to bardzo znak zły. Ktoś u władzy wyobraża sobie, że wciąż zaprzęgamy, mimo że ścigamy się z maksymalną prędkością. Trzeba to pilnie przemyśleć. W przeciwnym razie może się okazać, że pędzimy zbyt wolno.

Dromokracja to nie żart. Nie chodzi o pokonanie Zachodu. Powinien zostać zmiażdżony w swojej upojnej dumie, ale w tym celu sami musimy działać błyskawicznie. I znaczące. Rosja nie ma już prawa ani czasu na senność i ospałość.

Źródło: https://trenduri.blogspot.com/



... Skakałem z radości, gdy zobaczyłem pierwsze reklamy przerywające film w telewizji. Wchodzimy, jak mówią, między świat. W międzyczasie film przerwał reklamy...
... gdybyśmy byli spragnieni, piliśmy wodę z fontanny za darmo, nie myśląc, że kiedyś będziemy musieli zapłacić za szklankę wody...
... Zmarszczyłem nos, kiedy mama sprzątała dom; chcieliśmy go z pudełka, pięknie wybarwionego i dobrze zhomogenizowanego...
... nosiliśmy spodnie z tkaniny prawie ręcznie, tanie i wysokiej jakości; ale chciałem garnitur dżinsowy. Dziś dobre sukno już prawie zanikło, a od czasu do czasu nosi się szorty...
... miałem bawełniane koszulki i skórzane trampki. Ale chciałem plastikowe koszulki i buty wykonane z pięknie kolorowych szmat.
... Kiedyś robiłam domowe lody z naturalnego mleka, ale marzyły mi się ciastka lodowe z chemii w woreczku.
...w Alimentarze zawijają nasze mięso w papier i wkładają do płóciennej torby, marząc o jednorazowych torebkach i pięknie zaprojektowanych torebkach. Dzisiaj z naszych nosów wypłynęło całe to plastikowe gówno...
...kiedy dostałam pudełko z czymś przywiezionym z zagranicy, to ładnie postawiłam je w oknie, wśród bibelotów, bez względu na to, czy była to kawa, krem ​​czekoladowy, czy olej. Dziś mamy specjalne półki, na których je chowamy...
... wszędzie były tylko napisy po rumuńsku, firmy, szyldy, plakaty i wydawało nam się to szalone. Dziś brakuje nam pisania na ścianach czegoś po rumuńsku...

Autor: Razvan Bibire



Zaledwie trzy dni po wybuchu wojny, 27 lutego 2022 r., szefowie Unii Europejskiej nie zastanawiali się zbytnio. Bezzwłocznie usunęli z budżetu pół miliarda euro przeznaczone dla Ukrainy, z naruszeniem prawa. Pieniądze miały być przeznaczone wyłącznie na zakup uzbrojenia.
I to pomimo tego, że w lutym 2022 r. Kijów nawet nie ubiegał się o członkostwo w UE. Tak więc Europejczycy nie mieli prawnego obowiązku przekazywania publicznych pieniędzy na konto reżimu Zełenskiego.

Należy podkreślić, że traktaty UE zabraniają blokowi UE wykorzystywania wieloletniego budżetu do finansowania operacji o skutkach wojskowych lub obronnych. Ale politycy z Brukseli nie poprzestali na prostym „szczególie”. Użyli małej sztuczki.

„W tych dniach spadło kolejne tabu – tabu, że UE nie może wykorzystać swoich zasobów do dostarczania broni krajowi atakowanemu przez inny kraj” – oświadczył 27 lutego 2022 r. szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. oczywiście, że Ukraina nie była (i nadal nie jest) częścią Unii Europejskiej.
Oczywiście mechanizm podejmowania decyzji nie obejmował obywateli Europy, a jedynie marionetki w Brukseli. W cyniczny sposób Ursula von der Leyen i jej współpracownicy przekazali do Kijowa pieniądze ze specjalnego, pozabudżetowego funduszu „wspierania pokoju”. Chodzi o tzw. „Europejski Mechanizm Wspierania Pokoju” (EPF), z pułapem 5 mld euro, utworzony (co za zbieg okoliczności!) zaledwie trzy miesiące przed wybuchem wojny.

W grudniu 2021 r. UE podjęła już decyzję o udzieleniu „pomocy bezpieczeństwa” Ukrainie, Gruzji i Republice Mołdawii z nowo utworzonego funduszu. Przywódcy w Brukseli mieli prawdziwe przeczucie wydarzeń na Ukrainie. Chyba że sam Joe Biden przekazał im, co ma się wydarzyć.
„Po raz pierwszy w historii UE sfinansuje zakup i dostawę broni i innego sprzętu do kraju, który jest atakowany. To decydujący moment”, oświadczyła triumfalnie Ursula von der Leyen 28 lutego 2022 roku.

Rzeczywiście decydujący moment. Moment, w którym Bruksela zobowiązała się zapłacić wszystkie rachunki Kijowa. W tym te wydane na dzierżawę broni amerykańskiej. Co zaskakujące, dzierżawa broni jest teraz możliwa po reaktywacji w Kongresie ustawy z 1941 r., Lend-Lease Act. Pierwotnie został zaproponowany przez prezydenta Franklina D. Roosevelta, aby pomóc uzbroić siły brytyjskie w walce z nazistowskimi Niemcami.

Pod fałszywą motywacją (napędzaną przez Pentagon), że Władimir Putin przyjedzie do Paryża z czołgami, Europa zobowiązała się wydać dziesiątki miliardów euro na uzbrojenie Ukrainy. I nie tylko. Wyraźnie i jednoznacznie określił się jako walczący wróg w wojnie z Rosją. Uwaga, żeby Moskwa ani na chwilę nie zagroziła bezpieczeństwu Unii Europejskiej.

Z perspektywy czasu gest Brukseli, by uzbroić Kijów zaledwie 3 dni po wystrzeleniu pierwszego pocisku (a zwłaszcza zatwierdzić „wojskowy” budżet w wysokości 5 mld euro na trzy miesiące przed inwazją) wyraźnie pokazuje, że przygotowani przez nich europejscy przywódcy . I nie zrobili tego sami, żeby było jasne. Jak pokazali w ciągu ostatnich 3 lat, politycy na szczycie UE są tylko wykonawcami wielkich amerykańskich projektów. Budżety hiperluksusowe, z wszelkiego rodzaju zachętami prawnymi i karnymi, niewrażliwe na problemy podatników i podatników.
Niestety zarówno w Waszyngtonie, jak iw Brukseli kolejne ważne wybory odbędą się dopiero w 2024 roku. Do tego czasu jedyne zmiany można wprowadzać tylko na ulicach.
Oczywiście, jeśli nie jest za późno.


Autor: Adrian Onciu


Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak daleko sięga domniemanie niewinności? Teoretycznie do Boga - bo wyżej się nie da.

Ale pozwól, że wystawię cię na próbę. Powiedzmy, że jestem świadkiem na ulicy, gdy postać X śmiertelnie dźga swoją ofiarę na ulicy, idę do sądu i oświadczam, co widziałem. Sędzia (bo o tej godzinie „sprawiedliwość” wymierzają kobiety) wywnioskuje z mojego zeznania, że ​​kura składa jaja i z braku dowodów uniewinnia przestępcę.

Do czasu wyroku oskarżony korzysta z domniemania niewinności. Ale wiem, że jest przestępcą. Po tym, jak ślepy sędzia (ślepota ma trzy przyczyny: pieniądze, otrzymane rozkazy lub głupota) uniewinnia go, oskarżony jest dla wszystkich niewinny - ale wiem, że jest przestępcą.

Z powodu braku „sędziów” do potępienia kraj ten jest pełen niewinnych, ale wiem, że Ion Iliescu jest zdrajcą i zbrodniarzem, że Emil Constantinescu jest zdrajcą (którego zdradę zatwierdziła większość sejmowa, na ich cześć , tylko czterech moich znajomych zrobiło wyjątek), że Traian Băsescu jest zdrajcą i autorem wielu innych zbrodni, jak Klaus Werner Johannis, że Laura Codruța Kovesi jest przestępcą, który uniknął odpowiedzialności karnej za wielu skorumpowanych urzędników itp. .

To był wstęp, więc teraz przejdę do tematu, czyli pandemii. Żyjemy w bardzo smutnych czasach, ale jeszcze smutniejsze są ich przyczyny. Moje "przebudzenie" ("My Awakening" - widzę, że dzisiaj nie możesz, jeśli nie wstawisz kilku słów po angielsku, więc "plagiatuję" Davida Duke'a) nastąpiło w momencie, gdy zdałem sobie sprawę, że wszystko było kłamstwem . Wszystko, począwszy od rewolucji, z której byliśmy tak dumni. Myślałem, że jestem bohaterem, ale okazało się, że jestem tylko możliwą ofiarą. Laleczników nie obchodziło, ilu zginęło, nie obchodziło ich, czy ja lub inni głupcy tacy jak ja zginą. Kiedy przechodzisz przez kule, zmieniasz się – to nie jest jak oglądanie telewizji. A kiedy chodzisz wśród kul, zyskujesz coś jeszcze – nie obchodzi cię już śmierć, już się z nią zmierzyłeś. Od tego czasu nie wierzę już ślepo w to, co mówi nam się oficjalnie.

My ze wschodu mieliśmy (paradoksalnie!) ogromną szansę w porównaniu z zachodem. Żyliśmy kłamstwem, ale czuliśmy je też na naszej skórze. Ludzie Zachodu przeżyli to, nie czując tego. Nie ludzie z Zachodu, ale mieliśmy swobodę myślenia! Ich głupota zaczęło się dawno temu, nie zdając sobie z tego sprawy – zaczęło się u nas po 1990 roku. Z tego powodu wierzę, że na przeklętym, obwinianym, przeklętym wschodzie wciąż jest więcej żywych sumień niż na Zachodzie, który tak uważał był wolny, chociaż został wrzucony do niewoli bez ucieczki.

Żyjemy w indukowanym koszmarze, w którym lalkarze stawiają na strach ludzi przed śmiercią, na ogromny procent głupoty, który został osiągnięty (jak procent szczepień!). A tutaj procentowo lepiej czują się mieszkańcy Wschodu - mniej imbecylów, więcej myślą i odmawiają samobójstwa.

Tak, jest nowy wirus. Ale nowy wirus nie jest nowy, z wyjątkiem nazwy.

Wydaje się, że nadszedł czas na instalację nowego porządku światowego. W końcu może nawet z bronią. Lalkarze mają pełną kontrolę: nad politykami, nad organami ścigania, nad mediami, nad wszystkim, co się liczy. My, którzy mówimy prawdę, gdzie tylko możemy, zostajemy uznani za szalonych (jeśli nie gorzej).

Pojawiały się i mnożyły „zgony Covidów”. Poza tym, że nikt nie został poddany autopsji (z polecenia byłego ministra Nelu Tătaru – nie), aby wiedzieć, dlaczego umarł. Tyle, że później dowiadujemy się, że zgony nosicielskie miały poważne choroby współistniejące. Tyle że ich liczba nie przekraczała liczby tych, którzy zmarli w wyniku zwykłej grypy i że czasami zdarzało się, że kogoś, kto zmarł na chrząstkę, faktycznie potrącał pociąg (jak w Anglii).

Powtarzam: gdyby to było coś naprawdę poważnego, ci, którzy przewieźli tysiące pracowników z Suczawy, jedynego wówczas „czerwonego” okręgu w Rumunii, do Niemiec po szparagi, zostaliby wysłani do sądu. Nie zostali osądzeni i skazani, ale nieszczęsny Matei Strugurel, który uratował mu życie, uciekając ze szpitala, w którym był hospitalizowany bez chrząszczy, został skazany na rok więzienia z egzekucją! Gdyby to było coś naprawdę poważnego, Iohannis nie poślizgnąłby się na zdjęciach bez maski w Brukseli, ani Ludovic Orban nie jadłby bez maski w swoim biurze, ani nie odbyłby się kongres wyborczy Cîțu.

Później znaleźliśmy się z wariantem „Omicron”. Mówi się, że rozprzestrzenia się znacznie łatwiej niż inne, ale uznaje się, że nie ma żadnych poważnych skutków. Z tego, co przeczytałem, znalazłem tylko jeden śmiertelny przypadek na całym świecie (jeśli rzeczywiście to była przyczyna!). Ale został wykorzystany do przeprowadzenia ostatecznego ataku. Łatwo zrozumieć, że prawa człowieka nie mają już znaczenia, kiedy trzeba zabić człowieka (w interesie niektórych osób!). Coraz więcej krajów narzuca chowicielski paszport, coraz więcej krajów wprowadza obowiązkowe szczepienia - nie zdziwiłbym się, gdybym niedługo dostała zakaz wychodzenia z domu po lekarstwa czy jedzenie. A może w końcu, ostatni z nas, który oprze się szczepionce, zostaniemy rozstrzelani jak bojownicy w górach.

Ze smutkiem patrzę na powody, dla których przedstawiciele odważnych Rumunów przyjęli szczepienie: niektórzy, na trzy małe i sok; inni, bo w „Bibliotece Narodowej” sławny skrzypek grał im w ucho bez przyklejania im do czoła studolarowego banknotu, jak w pubie; inni do udziału w loterii; inni, aby otrzymać premię za pracę; inni, aby mogli pojechać na Malediwy lub Seszele. Dobra robota, Rumuni, z nimi będziemy bronić naszego kraju, z nimi zachowamy nasze tradycje i godność!

Ludzie stają się coraz bardziej zniewoleni, coraz bardziej zniewoleni. Potężni stają się silniejsi, bogaci stają się bogatsi. Wygląda na to, że budżety krajowe pójdą w jednym kierunku: Big Pharma (i dotowanie wspierających ją mediów).

Policz: to oczywiste, że dwie szczepionki już nie wystarczą, nikt nie wie, ile można osiągnąć, może co 6 miesięcy, czyli dziesiątki lub setki miliardów! Zastanów się, ile testów jest wykonywanych, w tym w UE, gdy przenosisz się z jednego kraju do drugiego! Ale przede wszystkim pomyśl o maskach! Władze rumuńskie (które nic nie wiedzą, tak naprawdę nikt nie wie) uznały, że maski płócienne, za brak których nałożono liczne grzywny na 20 miesięcy) w rzeczywistości nie chronią (co oznaczałoby zwrot pobranych mandatów!). ), ale potrzebujemy innych, bezpieczniejszych i droższych; jednocześnie słyszę w „Radio Romania-Actualitàtî” lekarzy, którzy radzą nam zmieniać maskę co 4 godziny; oznaczałoby to dziesiątki milionów masek każdego dnia w samej Rumunii! Ale nie na plecach - nie kupiłem maski,

Ale zyski producentów przewyższają zyski pośredników i być może urzędników. Ponieważ defraudacja pieniędzy publicznych została przeprowadzona przez dwie instytucje państwowe, „Narodowe Biuro ds. Scentralizowanych Zamówień” (ONAC) i „Unifarm”. Wśród mafii chronionych przez państwo jest Cornelia Nagy, przewodnicząca ONAC, promowana i wspierana przez kilka mafii, w tym mafię UDMR (tak, nie zdając sobie z tego sprawy, obywatele rumuńscy pochodzenia węgierskiego wysyłają swoje mafie do parlamentu co 4 lata, podobnie jak wysyłamy nasze). Plastikowe izolety zostały kupione po 80 000 lei za sztukę, ale nikt nie prowadzi kryminalnego dochodzenia, co się z nimi stało i gdzie są teraz!

Prasa łapówkowa raduje się, gdy umiera jeden z przeciwników szczepionki, ale nie szepcze ani słowa o młodych sportowcach na całym świecie, którzy zginęli w wyniku szczepionki […]. Według najnowszego raportu opublikowanego przez Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego liczba zarażonych nieszczepionych zrównała się z liczbą zaszczepionych. Co więcej, śmiertelność Covid wzrosła do 20% wśród zaszczepionych…

Niektórzy mogą myśleć, że są nieśmiertelni. Wiem, że wszyscy umieramy, ale liczy się sposób, w jaki umierasz. Z tego powodu moje najdroższe wersy pochodzą z Coșbuc:  „Gdybyśmy tylko byli bogami, /  Wciąż jesteśmy dłużnikami śmierci! / Jeśli umarłeś,  jest tak samo /  Chłopak czy zrzędliwy staruszek; /  Ale to nie wszystko umrzeć /  Lub przykuty pies.

Starsi świata nazwali to ludobójstwem. Będę z nim walczył do ostatniego dnia.

Autor: Św. Dan Cristian Ionescu

Uwaga  - Artykuł opublikowany w "Certitudinea" nr. 119


https://gandeste.org/analize-si-opinii/dugin-dromocratia/126001/?fbclid=IwAR00BvZCuxow49p79bChIhJGotSIjoIigiHqPy7adp0VwKjFOU1Sjoi1-xU

https://gandeste.org/analize-si-opinii/razvan-bibire-acum-30-de-ani/125973/?fbclid=IwAR0F99OMSep6kBY8w0LjUyh-e0NC81wR2_saEVsntfWDH1FW9_JBNobcKOM

https://gandeste.org/analize/adrian-onciu-reactia-bruxelles-ului-in-raport-cu-razboiul-din-ucraina-a-fost-foarte-rapida-si-pe-langa-lege/125927/

https://gandeste.org/analize-si-opinii/imbecilizarea-vestului-a-inceput-demult-a-noastra-abia-dupa-1990/126016/





niedziela, 18 października 2020

Białoruś - o 7 godzinnym dniu pracy

 


18 października, Mińsk / Corr. BELTA /.



Ministerstwo Pracy i Ochrony Socjalnej proponuje wprowadzenie siedmiogodzinnego dnia pracy dla rodzin wielodzietnych za wynagrodzeniem - poinformowała BelTA minister pracy i ochrony socjalnej Irina Kostevich w wywiadzie dla programu Nedelya na kanale telewizyjnym STV .

„Dokładnie przyjrzeliśmy się możliwościom Kodeksu pracy i dziś zaproponowaliśmy matkom wielodzietnym przejście na elastyczny grafik, zredukowany z 8 do 7 godzin dnia pracy. Jednocześnie pełne wynagrodzenie, jak za ośmiogodzinny dzień pracy. po raz kolejny z pewnymi zmianami w Kodeksie pracy, więc zasugerujemy posłom, aby nas również poparli - powiedziała Irina Kostevich.

Mówiąc o środkach wsparcia państwa dla rodzin wielodzietnych, Irina Kostevich powiedziała, że ​​wprowadzenie kapitału rodzinnego dało super efekt. „Dziś mamy 110 tysięcy rodzin wielodzietnych i obserwujemy poważny znaczący wzrost w trakcie pracy rodzinnego kapitału” - powiedziała.

Według niej z rodzinnego kapitału skorzystało już 24 tysiące rodzin. Spośród nich 90% skierowało środki na mieszkanie, 6% - edukację dla starszych dzieci, 4% - na usługi medyczne.



https://www.belta.by/society/view/mintruda-predlagaet-vvesti-semichasovoj-rabochij-den-dlja-mnogodetnyh-s-sohraneniem-zarplaty-411560-2020/





czwartek, 8 grudnia 2016

Gospodarka a'la Piłsudski




Gospodarka a'la Piłsudski:
państwowe monopole, drożyzna i korupcja. 

A budżet opierał się na cukrze


"Jechałem czerwonym tramwajem socjalizmu aż do przystanku Niepodległość i tam wysiadłem" - odpowiedział Piłsudski dawnym towarzyszom na ich prośbę o polityczne poparcie. Jednak do przystanku Zamożność tramwaj Piłsudskiego w ogóle nie dojeżdżał. W przedwojennej Polsce kwitły monopole, ceny biły rekordy Europy, podatki były nawet dwukrotnie wyższe, a budżet opierał się na... cukrze. Tymczasem rząd w swoich reformach odwołuje się do czasów II RP, co widać choćby w planie wicepremiera Morawieckiego.


Za czasów PRL-u XX-lecie międzywojenne wspominane było jako oaza normalności. W sklepach było wszystko, system działał mniej więcej tak, jak na Zachodzie. Mimo korupcji i ery karierowiczów, opisywanych barwnie przez Dołęgę-Mostowicza w "Karierze Nikodema Dyzmy", żyło się znośnie.
Tyle wyobrażenia. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Władze stawiały na to, co państwowe, wspierały wielkie monopole i kartele, które zawyżały ceny - często do poziomów najwyższych w Europie. A obywatel musiał się mierzyć nie tylko z drożyzną, ale absurdalnymi przepisami - by kupić zapalniczkę, trzeba się było wybrać do urzędu. Rolnik, by kupić sól dla bydła, musiał dostarczyć świadectwa... moralności. Nic dziwnego, że wielu Polaków wybrało emigrację.


Dziś czasy Piłsudskiego też wspominane są z nostalgią, a rząd przywołuje je w swoich reformach - choćby w wielkim planie wicepremiera Morawieckiego. Warto jednak wiedzieć, że bardzo trudno nazwać ten okres gospodarką nakierowaną na dobry poziom życia obywateli. Po Bitwie Warszawskiej Polska rosła dynamicznie. Ale potem wpadła w marazm - rozwijaliśmy się wolniej od większości krajów Europy, zarabialiśmy mniej, mniej też korzystaliśmy z nowinek technicznych, a ceny były wyższe.

Pierwsze lata na plus

Decydującą rolę w problemach gospodarczych niepodległej Polski odgrywały czynniki zewnętrzne. Mieliśmy mniej czasu na rozwój niż kraje Zachodu - czas wojenny przedłużył nam się o dwa lata do momentu, aż wszystko wyjaśniła Bitwa Warszawska.

Po kilku latach znów zrobiło się nerwowo - wojna celna z Niemcami (1925-1931), przewrót majowy (1926 r.), światowy wielki kryzys końca 1929 roku i problemy z eksportem przez port gdański.
Mimo wielu przeciwności w pierwszej dekadzie niepodległości to właśnie wtedy polska gospodarka odbudowywała się najszybciej.

W latach 1920-1929 przeciętny dochód na głowę mieszkańca II RP wzrósł ponad trzykrotnie - z 678 dol. na 2117 dolarów rocznie (liczone jako PKB brutto per capita, kwota wg siły nabywczej dolara z 1990 roku). Do tego mieliśmy bardzo niskie bezrobocie - wynosiło zaledwie 4,9 proc.
Przyrost PKB o 1439 dolarów w latach 1920-1929 na mieszkańca był imponujący nawet w skali europejskiej, bo szybciej poprawiało się tylko Francuzom (+1483 dolary), Holendrom (+1469 dolarów) i Szwajcarom (+2018 dolarów). Tamci startowali jednak z o wiele wyższego poziomu, można więc powiedzieć, że zaległości nadrabialiśmy błyskawicznie.
Do 1929 roku przegoniliśmy poziomem gospodarczym Rumunię i Jugosławię. Potem było już dużo gorzej i to nas przeganiano. Wiele problemów zgotowaliśmy sobie sami.

Jedna trzecia budżetu z monopoli

Jeśli spojrzymy na dane o PKB, to w drugiej dekadzie niepodległości, czyli między 1929 a 1938 rokiem, w polskiej gospodarce właściwie nic się nie zmieniło. Poziom PKB na głowę - przez 9 lat - wzrósł o zaledwie 3 proc.! W tym czasie dużo szybciej od nas rosła większość państw Europy, w tym Węgry, Bułgaria i Rumunia. W Niemczech wzrost był nawet 23-procentowy.
Niewiele zmieniły w Polsce wielkie inwestycje państwowe, czyli budowa portu w Gdyni i Centralnego Okręgu Przemysłowego (COP), choć ta pierwsza inwestycja pomogła w zakończeniu wojny celnej z Niemcami. Jednak mała i średnia prywatna przedsiębiorczość była przez władze traktowana po macoszemu.
Państwo tworzyło za to wielkie monopole, uprzywilejowane firmy, które za wyłączność na rynku miały przynosić państwu nadzwyczajne dochody. Monopole ustalały ceny, które maksymalizowały ich zyski, a do obniżki były skłonne tylko wtedy, gdy klientów już nie było stać na ich wyroby.



Ich siła była ogromna - w 1927 r. monopole wpłacały do budżetu aż 31,4 proc. dochodów. Takich proporcji nie było nigdzie w Europie. Dla porównania wysokie znaczenie monopoli w budżecie było jeszcze we Włoszech i w Rumunii, ale tam ich udział nie przekraczał 16 proc.
Jak podaje Sławomir Suchodolski w swojej książce "Jak sanacja budowała socjalizm", monopol spirytusowy, który władza wydzierżawiła kilku prywatnym spółkom, dawał najwyższe ceny alkoholu w Europie. Polacy przerzucali się na wyroby nielegalne, kwitło bimbrownictwo, przemyt. To samo działo się w branży tytoniowej, odkąd w 1922 roku utworzono monopol tytoniowy.
Działał tez monopol solny. Państwowy dystrybutor - Biuro Sprzedaży Soli znany był z biurokracji i rzucania kłód pod nogi rolnikom. By kupić sól dla bydła, trzeba było dostarczyć wiele zaświadczeń, w tym... świadectwo moralności.

Od 1925 roku wprowadzono też monopol zapałczany, wydzierżawiony szwedzko-amerykańskiej spółce. Ceny zapałek od czasu zaborów wzrosły sześciokrotnie, a państwo zwalczało konkurencję ze strony zapalniczek, nakładając na nie opłaty stemplowe. Posiadacz musiał udać się do urzędu, zapłacić i ostemplować zapalniczkę.

Monopol telekomunikacyjny zaowocował tym, że w 1937 r. w Polsce na tysiąc mieszkańców swój aparat miało zaledwie 7 osób. Dla porównania - w Niemczech telefonów było ośmiokrotnie więcej (53 na tysiąc mieszkańców), a w targanej wojną domową Hiszpanii - 13 (drugi najgorszy wynik w Europie).

Cukier po 14 zł za kilo

Jak pisze Sławomir Suchodolski, polityka sanacji doprowadziła do powstania karteli: węglowego, naftowego, drożdżowego, cukierniczego, wieprzowego i bawełnianego. Wśród sanacji dominował bowiem pogląd, że ograniczenie konkurencji wewnątrz kraju zwiększy szanse na rynkach zagranicznych.
Te firmy, które nie chciały przystępować do karteli, były karane m.in. wyższymi cłami. We wspieranie karteli zaangażowany był minister skarbu Jan Piłsudski (brat Józefa).
Kartelizacja miała dać m.in. większe przychody budżetowi z podatków od wybranych produktów. Akcyzą były wówczas obciążone: cukier, piwo, napoje winne, oleje mineralne, drożdże, kwas octowy, energia elektryczna. Największym źródłem przychodów budżetu był... cukier.
Według danych z artykułu Rafała Kuzaka z portalu ciekawostkihistoryczne.pl, za każde 100 kg cukru państwo żądało podatku o wartości 37 zł. Na dzisiejsze pieniądze byłoby to około 370 zł, czyli 3,7 zł za kilo. W roku budżetowym 1935/1936 dało to 122 mln zł dochodu do budżetu państwa, czyli około 6 proc. całego budżetu!

W rezultacie ceny były wysokie. W 1928 r. za kilogram cukru trzeba było płacić 1,56 zł (15 zł na dzisiejsze pieniądze). Początkujący nauczyciel szkoły średniej mógł sobie za swoją pensję około 300 zł miesięcznie kupić 200 kg cukru, a przecież nauczyciele uważani byli za tych lepiej uposażonych w społeczeństwie.

W drugiej połowie lat 30. cena spadła do 1 zł za kilogram, jednak nadal traktowano cukier jako towar luksusowy i kupowali go tylko ci zamożniejsi. Produkcja w Polsce w rezultacie słabnącego popytu spadła z 920 tysięcy ton w latach 1929/1930 do zaledwie 309 tysięcy ton w 1933/1934.
Kuriozalny był fakt, że choć na krajowych konsumentów cukru nałożona była wysoka akcyza, to rządy sanacyjne wspierały eksport - za granicę sprzedawano ten produkt po cenach dumpingowych 17 groszy za kilogram.

Rozwinął się do tego przemyt sacharyny z Niemiec. Było nawet kilkanaście przypadków zastrzelenia przez straż graniczną przemytników. To pokazuje jak wielkie było przebicie, skoro ryzykowano nawet życiem.

Ludzie głosowali nogami

Bieda po Przewrocie Majowym i w wyniki wojny handlowej z Niemcami musiała być bardzo dotkliwa, bo zaczęła się masowa emigracja. W latach 1926-1930 opuszczało kraj rocznie średnio 193 tysiące osób, czyli łącznie prawie milion w pięć lat. To wszystko przy 32 milionach mieszkańców.
W 1939 r. wykwalifikowany robotnik zarabiał miesięcznie zaledwie 95 złotych. Za swoją pensję mógł kupić 317 kilogramowych bochenków chleba (średnia cena 30 groszy), 211 kilogramów mąki (średnia cena 45 gr), 95 kilogramów cukru i 365 litrów mleka (cena 26 groszy).
Statystyki pokazują, że należeliśmy przed wojną do najuboższych społeczeństw w Europie. Na przykład na 10 tys. mieszkańców przypadało w 1938 r. tylko 10 samochodów osobowych, podczas gdy w Wielkiej Brytanii 511. Lepiej pod tym względem było nawet w teoretycznie uboższej Rumunii (13 samochodów na 10 tys. mieszkańców). To m.in. efekt naszych podatków.
Za każde 100 kg wagi samochodu osobowego trzeba było płacić 15 zł podatku rocznie (na dzisiejsze około 150 zł), a w cenie benzyny podatków było 32 procent.
Na jednym z najgorszych poziomów było lecznictwo - zaledwie 22 łóżka szpitalne na 10 tysięcy mieszkańców w 1938 r. Gorzej było tylko w Bułgarii (20 łóżek). Dla porównania w Niemczech dostępność szpitali była aż pięciokrotnie wyższa. O prawie połowę mniejsza niż we Francji, czy Niemczech była w Polsce nawet dostępność lekarzy.
Nie najlepiej było też z powszechną edukacją (ta uniwersytecka stała na wysokim poziomie), skoro analfabetyzm w 1931 roku dotyczył aż 23 proc. społeczeństwa. Dla porównania w Czechosłowacji zaledwie 4,1 proc.

Przemysł w powijakach

Kulała ta część gospodarki, która wytwarzała wyżej przetworzone produkty i mogła tę zamożność pomnożyć. Utrudnienia ze strony rządu dla firm prywatnych i stawianie na państwowe spowodowało, że przemysł był w skali Europy niekonkurencyjny. Widać to m.in. po statystykach eksportu.
Zaraz przed II wojną światową sprzedawaliśmy za granicę głównie półprodukty - 39,9 proc. eksportu w 1938 roku. Wyroby wysoko przetworzone to zaledwie 15 proc. eksportu. Jednocześnie w imporcie przeważały właśnie wyroby wysoko przetworzone - 36,2 proc. importu w 1938 r.
Już samo to, że eksport na głowę mieszkańca był w 1938 r. najniższy w całej Europie - połowę rumuńskiego - świadczy o niskiej konkurencyjności polskich produktów i małej mobilności firm.
Sytuacja zresztą pogorszyła się w ciągu dziesięciu lat rządów sanacji, tj. w 1928 roku eksport wynosił 9,4 dolarów na mieszkańca, a w 1938 r. zaledwie 3,8 dolara.
Mieliśmy też słabo rozwinięty przemysł energetyczny w Europie - gorzej było tylko w Jugosławii i Rumunii - wytwarzający zaledwie 105 kWh rocznie na mieszkańca w 1938 roku. Dla porównania w Niemczech wytwarzano wtedy 794 kWh na osobę.
Dane o produkcji przemysłowej wskazują co prawda na wzrost o 3,6 proc. rocznie w latach 1924-1938, ale była to najwyraźniej produkcja na cele wewnętrzne, prawdopodobnie dla armii. Temu służyła właśnie m.in. budowa COP, tj. stworzeniu przemysłu, który miałby zasilać armię sprzętem.

Jedna trzecia podatków na armię - zestawienie, które daje do myślenia.


Skoro już jesteśmy w temacie armii, to szokująco wygląda zestawienie struktury wydatków budżetu w latach przedwojennych. Widać z danych wyraźnie jakby państwo szykowało się do wojny, bo na wojsko budżet polski przeznaczał aż 30 proc. wydatków już w latach 1928/1929, a kwota ta jeszcze wzrosła do 34,3 proc. w 1936/1937 i była dwukrotnie wyższa niż wydatki na edukację.
W momencie dojścia Hitlera do władzy w 1933 r. Niemcy wydawały na armię zaledwie 11 proc. budżetu, a "polski poziom" powyżej 30 proc. budżetu III Rzesza osiągnęła dopiero w 1936 roku (w 1939 roku były już na poziomie około 60 proc.).

Dla porównania do współczesności - na 2017 r. rząd Szydło zaplanował prawie 30 mld zł na obronę narodową, co stanowić ma prawie 8 proc. wydatków budżetu państwa.
Nic dziwnego, że potrzeby armii były w dwudziestoleciu międzywojennym szczególnie doceniane, skoro po Przewrocie Majowym władzę w kraju przejęli de facto wojskowi, zajmując szereg stanowisk państwowych, do starostw włącznie.
Podatki w II Rzeczpospolitej, jak pisze Sławomir Suchodolski, były o 70-100 proc. wyższe niż na Zachodzie. Jak musiała być wysoka korupcja i niekompetencja wojskowych, skoro aż jedną trzecią ogromnego wysiłku podatkowego obywateli zamieniono na porażkę w praktycznie trzy tygodnie po ataku Niemiec w 1939 r.? Przewaga sprzętowa wroga była przygniatająca, mimo że całe polskie społeczeństwo przez lata łożyło na armię gigantyczne środki, poświęcając na to dużo większy procent zarobków niż niemieckie.