Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wybielanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wybielanie. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 25 lutego 2020

Przepisywania historii dokonują przede wszystkim Niemcy





Okno Overtona w akcji: Niemcy przepisują historię wyzwolenia Auschwitz?






Niektórzy zachodni politycy niedawno stwierdzili, że nazistowski obóz koncentracyjny Auschwitz nie został wyzwolony przez ZSRR, ale przez siły alianckie. Czeski analityk Martin Koller jest pewien, że tylko jeden kraj potrzebuje takiego przepisywania historii - Niemcy, które podobno chcą uniknąć odpowiedzialności za zbrodnie wojenne. „Okno Overtona w akcji” - komentarz w sieci.

Czeski analityk bezpieczeństwa Martin Koller przyjął raczej nieoczekiwane i dwuznaczne założenie, że przepisywania historii wyzwolenia Auschwitz dokonują przede wszystkim Niemcy - przecież najwyższą Unię Europejską, wyróżniającą się skandalicznymi uwagami, reprezentuje ten kraj (Ursula von der Lajen prowadziła Komisję Europejską w koniec zeszłego roku).
Koller na stronach publikacji  Parlamentní listy twierdzi, że w rzeczywistości obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau nie był nazistowski, ale niemiecki, dlatego przywódcy UE tak obsesyjnie próbują zmienić oficjalną wersję wydarzeń.
Zdaniem autora dowodzą tego ostatnie wypowiedzi Wysokiego Komisarza i dwóch innych przywódców tego instytutu, którzy w swoich wystąpieniach na temat Holokaustu twierdzili, że wyzwoliciele jeńców w Auschwitz nie byli żołnierzami rosyjskimi, ale siłami sprzymierzonymi.
Koller twierdzi, że państwo hitlerowskie było oficjalnie nazywane nie „nazizmem”, ale Trzecią Rzeszą narodu niemieckiego, to właśnie państwo to wynalazło i zorganizowało obozy śmierci, dlatego błędem jest nazywanie ich nazistami. Ponadto Auschwitz można również nazwać „Banderą”, pisze autor, ponieważ oprócz Niemców jako ochroniarzy pracowało około 200 Ukraińców.
Analityk przypomina również, że ówczesna niemiecka gospodarka osiągnęła znaczne zyski z niemieckich obozów koncentracyjnych: oprócz darmowej siły roboczej Niemcy otrzymali ogromne bogactwo w postaci osobistej własności Żydów, w tym nawet złotych zębów. Wszystko to pomogło Niemcom w walce, uważa autor.
Koller jest pewien, że niemieccy przywódcy Unii Europejskiej nie porzucą prób zmiany oficjalnej historii, aby stopniowo wymazać niemieckie zbrodnie II wojny światowej z pamięci świata.
Rosyjska społeczność internetowa spokojnie zareagowała na publikację:
„Zawsze zazdroszczą Rosjanom po prostu. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni - nie martw się”, pisze Viktor Volkov.
„Okno Overtona w akcji” - podsumowuje Oksana Belyaeva.






czwartek, 24 listopada 2016

Gowin: niemcy wymyślili "polskie obozy koncentracyjne"



Byli SS-mani mieli oczyścić dobre imię Niemiec. 

Gowin: Wymyślili "polskie obozy koncentracyjne"

 

Wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin na antenie TVP Info powiedział, że pojęcie „polskie obozy koncetracyjne” zostało stworzone przez tajną grupę wywiadu zachodnioniemieckiego w latach pięćdziesiątych, którą tworzyli byli naziści.

Jako zagrożenie w relacjach z Niemcami wicepremier ocenił, że nie jest nią kwestia ewentualnej restytucji. – Zagrożenie jest w kwestii prawdy o czasach Holocaustu. O tym, kto wymordował miliony Żydów. Jeżeli nie będziemy uprawiać skutecznej polityki historycznej to za 10-30 lat w światowej opinii publicznej może dojść do sytuacji, że odpowiedzialnymi będą Polacy, Litwini i Łotysze – powiedział Gowin. Polityk dodał, że pojęcie „polskie obozy koncentracyjne zostało wypracowane w ramach ściśle tajnej komórki wywiadu zachodnioniemieckiego, która została utworzona przez byłych wysokich funkcjonariuszy SS”. 
 
–Rząd niemiecki postawił (komórce – red.) zadanie – oczyścić dobre imię Niemiec. To właśnie oni wypracowali pojęcie „polskie obozy koncentracyjne”, które najpierw rozpowszechniali w wąskich kręgach, na konferencjach naukowych, a poźniej coraz szerzej – dodał Gowin. Wicepremier przypomniał, że informacje o działaniu tajnej komórki ujawniły służby wywiadowcze Izraela i Stanów Zjednoczonych Ameryki, choć w Niemczech doniesienia na ten temat, nawet w sieci, są ocenzurowane.
Holocaust to termin ukuty przez Elie Wiesela, byłego więźnia nazistowskich obozów oraz działacza na rzecz praw człowieka. Odnosi się do zorganizowanego przemysłu śmierci stworzonego przez Niemców podczas II wojny światowej. W systemie obozów koncentracyjnych, pracy, śmierci oraz w gettach zamordowano około 6 milionów Żydów pochodzących z różnych państw Europy. Za „architekta” zbrodni uznany został Adolf Eichman. Kolejne 5 milionów ofiar zaplanowanych i koordynowanych działań nazistów to m.in. Polacy, sowieccy żołnierze, którzy trafili do niewoli, duchowni, niepełnosprawni czy Romowie.


https://www.wprost.pl/kraj/10031675/Byli-SS-mani-mieli-oczyscic-dobre-imie-Niemiec-Gowin-Wymyslili-polskie-obozy-koncentracyjne.html

 

piątek, 9 września 2016

Orkiestra i chór na pogrzebie niemieckich morderców




6 wrz, 11:31 | Onet

Szczątki niemieckich żołnierzy leżały w gruzie. Będzie uroczysty pogrzeb

 

Poszukiwacze ze stowarzyszenia Pomost odkryli na początku miesiąca szczątki żołnierzy niemieckich w bunkrze w okolicy Sycowic i Przetocznicy w pow. zielonogórskim.

 To kolejne znalezisko historyków, którzy w Lubuskiem przeprowadzili już kilkanaście ekshumacji. 

Działania wokół bunkra oznaczonego symbolem Pz.W. 598, będącego częścią fortyfikacji Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, były już prowadzone od początku lat 90. Zajmowała się nimi polsko-holenderska grupa, która znalazła bardzo dużo ludzkich szczątków. Zostały one pochowane w okolicy obiektu, bo w owym czasie nikt się takimi sprawami zbytnio nie interesował. Po wielu latach poszukiwaczom z Pomostu udało się te kości odnaleźć. 


- Natknęliśmy się na szczątki co najmniej trzech żołnierzy. Niektóre leżały wokół bunkra, a niektóre jeszcze w środku. Zalegały tam w gruzie - mówi Onetowi Maksymilian Frąckowiak. Jak zwykle przy takich znaleziskach jest wiele teorii, jak mogło dojść do śmierci tych żołnierzy. [Że niby co? Że ktoś ich nie zabił w walce, tylko zamordował? A co to nas obchodzi? Oni mordowali kobiety i dzieci z zimną krwią - palili żywcem, strzelali w plecy i rozrywali granatami. Co nas obchodzą ich kości? Niech sobie je niemcy pozbierają i zabiorą na cmentarz]. Z pewnością stanowili załogę tego obiektu. 


Ilu ich było? - To trudno powiedzieć. Niektórzy mówią, że przez te lata znaleziono nawet 40 worków kości. Podejrzewam, że te liczby rosną każdego roku - komentuje ironicznie archeolog. [??] - Jedna z teorii mówi, że załoga nie chciała się poddać i czerwonoarmiści wzięli ich gazem. Według innych zostali rozstrzelani przed obiektem i wrzuceni do środka - wyjaśnia. 


Pz.W. 598 jest jednym z najlepiej zachowanych bunkrów na terenie Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Niemal wszystkie tego typu obiekty zostały wysadzone - ten nie. - Kolejna z hipotez głosi, że tych rozkładających się ciał było tak dużo, że żołnierze nie odważyli się do bunkra podejść. Dlatego ocalał - mówi Frąckowiak. 


Spora część działań stowarzyszenia odbywa się właśnie w Lubuskiem, bo tutaj też wiele się działo, kiedy przetaczał się front w kierunku na Berlina. - Jest tutaj rzeczywiście dużo miejsc, nieznanych grobów z czasów nie tylko wojny, ale i wcześniejszych, kiedy mieszkali tu Niemcy. 

- Udaje nam się dotrzeć do świadków i źródeł, archiwizujemy dane, szukamy ludzi, którzy coś wiedzą - tych najstarszych i kolejne pokolenia, które dowiedziały się czegoś od swoich rodziców, czy dziadków - informuje archeolog. 


Szczątki żołnierzy i cywilów niemieckich są gromadzone i raz do roku w październiku organizowany jest uroczysty pogrzeb na niemieckim cmentarzu wojennym w Starym Czarnowie w woj. zachodniopomorskim. Uczestniczy w nim kilkaset osób, gości z Polski i Niemiec. W tym roku mają być przedstawiciele niemieckich władz, chór, orkiestra, a także pastor oraz ksiądz katolicki. 


Stowarzyszenie Pomost zostało utworzone w Poznaniu 1997 r. z inicjatywy Polaków i Niemców. Przyświecał im jeden cel - spróbować w jakiś sposób naprawić zło, jakie wytworzyło się między narodami Polski i Niemiec. 


"Chcieliśmy dotrzeć do Polaków, by zmienić ich wypaczone przez pół wieku panowania komunizmu nastawienie do Niemców. Chcieliśmy dotrzeć do Niemców, by przekonać ich, iż Polak niekoniecznie musi się im kojarzyć negatywnie" - piszą o sobie. 


Przyświeca im motto biskupów polskich skierowane do biskupów niemieckich w 1965 r. "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Przez blisko 20 lat archeolodzy przeprowadzili dziesiątki ekshumacji na zachodzie Polski, w tym wiele w woj. lubuskim. 


Popatrz, to niemcom kojarzymy się negatywnie, ciekawe czemu tak nas niesprawiedliwie oceniają?

Ale pewnie chodzi o to, by pozostał zapis w głowie: niemcy byli dobrzy, a Polacy byli źli. Następuje powolna zmiana rzeczywistości - ofiarę zamienia się w kata, a kata w ofiarę - oto polityka werwolfu w  Polsce.


O jakie wypaczenie chodzi? Tego nie wyjaśniono, niestety obawiam się, że chodzi o niechęć do niemców za II Wojnę Światową.

No bo dlaczego pogrzeb ma się odbyć z pompą: chór i orkiestra??

Przecież ci żołnierze strzelali do Polaków!! Dlaczego ich się tak honoruje??

GDZIE SĄ SŁUŻBY, GDZIE POLICJA, GDZIE ARMIA??!!
 
Najpierw tworzy się precedensy takie jak motto biskupów, a potem na te precedensy można się powoływać.


 

 http://m.onet.pl/wiadomosci/lubuskie,h0s55x

 

 

 

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Czym są Prusy Zachodnie?




No, czym??

Otóż na stronie Muzeum prus Zachodnich w Munster, jest to miejsce, gdzie "Niemcy i Polacy w tym regionie żyli ze sobą długo w zgodzie. Dopiero od końca XIX wieku obszar ten stał się miejscem konfliktów etnicznych i nacjonalno – politycznych, które doprowadziły w konsekwencji – na skutek wywołanej przez nazistów wyniszczającej wojny – do ucieczki oraz do systematycznego wypędzenia ludności niemieckiej"

Tak oto naukowcy niemieccy piszą historię i politykę Europy.
Dlaczego nie napisali niemieccy naziści, a tylko naziści ?








Czy Mazowieckie pisane przez S to prztyczek w polski mazowiecki nos?








Najciekawsze jest jednak to, dlaczego Prusy Zachodnie piszą w cudzysłowiu (bo, w otoczeniu słowa >>obecnie<<)


Może chodzi o to, że na co dzień, albo w dokumentach funkcjonuje inna nazwa zgodna z obowiązującym niemieckim prawem, np. Wolne Miasto Gdańsk.

Jeśli prawdą jest, że WMG prawnie współcześnie istnieje, o czym większość Polaków nie ma pojęcia, to cudzysłów staje się bardziej zrozumiały.



Ja to zawsze coś muszę znaleźć...




http://westpreussisches-landesmuseum.de/pl/muzeum/czym-sa-prusy-zachodnie/




niedziela, 30 sierpnia 2015

Dzięki SS ?







Epokowe wydarzenie zaistniało nie dzięki Wernerowi Braun, ale "oficerowi SS".

SS jest więc tu pokazane w pozytywnym świetle, a nie negatywnym.


Do tego "cudowna broń" Hitlera.

Cud również jest czymś pozytywnym.
Następuje tu zestawienie postaci Hitlera z cudownością, czyli czymś pozytywnym i niezwykłym jednocześnie, a więc   n i e z r o z u m i a ł y m  , a więc towarzyszące nam podczas czytania uczucie niezrozumiałości takiego zestawienia (cudowna i Hitler) jest jak najbardziej uzasadnione, może dlatego biernie je przyjmujemy, nie protestujemy.

Jednak nie wiadomo co było "cudowną bronią", bo ostatecznie niemcy poniosły militarną klęskę, ale raczej nie były to rakiety, a więc użycie zwrotu  "cudowną broń" w tym kontekście (postaci Brauna) nie ma uzasadnienia. Może jedynie chodzić o kolejne uporczywe powtarzanie czytelnikom zbitki "cudowna" i Hitler.


A więc znowu - postać Hitlera pojawia się w kontekście pozytywnym.

Lub co najmniej obojętnym.

Następuje "obiektywizacja" postrzegania postaci Hitlera i SS.
I to w jednej zapowiedzi artykułu na pierwszej stronie witryny wp.pl.

Poniżej - inny termin wiążący Hitlera z czymś normalnym - "inżynier". A jednocześnie występuje zbitka po przecinku - "bohater" (element pozytywny).

Ale też zauważmy, że słowa Hitler i bohater funkcjonują obok siebie.















http://historia.wp.pl/title,Wernher-von-Braun-inzynier-Hitlera-bohater-Ameryki,wid,17806560,wiadomosc.html?ticaid=1157e9&_ticrsn=3




piątek, 24 lipca 2015

Skarb Hitlera, skarb Forstera . . .



Czy ludzie nie mają już za grosz wyobraźni?

To, że zachodnie polskojęzyczne media ogólnopolskie używają sformułowań typu: "skarb nazistów", albo "skarb Hitlera" - to jest jakby zrozumiałe - ich celem jest trywializacja zbrodni niemieckich  i legenderyzacja Hitlera.

Ale żeby to naprawdę przekładało się na ludzi??








"Niestety nagła śmierć..."

Czemu niestety? Jakaś może rodzina?



To nie jest żaden skarb Hitlera, ani Forstera, ani nazistów - to są ukradzione przez niemców dobra - pieniądze, złoto, antyki, dzieła sztuki i inne precjoza, które wcześniej były własnością innych ludzi.


To jest majątek ukradziony Polakom - często pomordowanym - a nie żadne skarby.


Albert Forster to nie był żaden gaulaiter, tylko: MORDERCA i ZŁODZIEJ.


Forster jest odpowiedzialny za dziesiątki tysięcy pomordowanych Polaków: w Stuthof, Piaśnicy, Szpęgawsku, Mniszku i wielu wielu innych miejscach na Pomorzu.


W listopadzie 1939 roku Forster powiedział: Kto należy do narodu polskiego, musi zniknąć. Najzaszczytniejszym dla nas zadaniem jest uczynienie wszystkiego, aby każdy przejaw polskości zginął bez reszty[2].

----------------------------------------------------------



Warto przyjrzeć się notatce na jego temat w niemieckiej polskojęzycznej wikipedii:

"Po II wojnie

W 1945 uciekł do Niemiec na pokładzie motorówki obawiając się zemsty Polaków oraz Armii Czerwonej. [...]

Autor wpisu pomija milczeniem fakt, że Forster uciekał przed sądem, a nie przed zemstą.



"uciekał przed zemstą"

 - zemsta - jest to odwet za doznaną krzywdę -  takie sformułowanie poniekąd wyklucza sąd, czyli osąd i skazanie za łamanie prawa - a w przypadku Forstera chodziło o SĄD. 

Odwet zawsze kojarzy się z chęcią odegrania się za krzywdy , niekoniecznie za pomocą sądu, a często właśnie kojarzymy go z brakiem sądu, czyli  odwet jest - s a m o s ą d e m.

Zemsta to często samosąd. 

Samosąd oznacza, że tego, który skrzywdził, nie koniecznie można postawić przed sądem.



A więc powyższy wpis o zemście może sugerować, że na Forstera nie było dowodów.

Jak wiadomo, dowody były, ale wikipedysta pisze, co mu zadano - a zadano mu: wybielaj niemców jak się da.





Jego nazwisko znalazło się na alianckiej liście zbrodniarzy wojennych.


Autor unika nazywania go zbrodniarzem - zdanie powyżej nie przesądza, czy był zbrodniarzem, czy nie - nawet nie on, ale tylko jego nazwisko znalazło się  na liście, zwanej: "listą zbrodniarzy".

Czyli - o niemieckich zbrodniach ani słowa, za wszelką cenę unikać negatywów na temat niemców - za to o Polakach pisać najwięcej negatywów - to najbardziej prawdopodobna recepta, jakiej trzymają się tzw. wikipedziści.


Zatrzymany przez Anglików w Niemczech, w sierpniu 1946 wydany został Polsce. Osądzony przez Najwyższy Trybunał Narodowy w Gdańsku od 5 do 29 kwietnia 1948, skazany został za popełnione zbrodnie wojenne na karę śmierci. Wyrok wykonano 28 lutego 1952 w więzieniu na Mokotowie w Warszawie[3].


Do dzisiaj istnieje w Gdańsku niewielki dom jednorodzinny, w którym mieszkał wraz z rodziną do 1939 roku (przy ulicy Generała Bora-Komorowskiego 95).

Po wybuchu wojny Forster przeniósł się do komfortowej willi z ogrodem przy ul. Dębinki 1, w której w latach 1936-1939 siedzibę miało prywatne gimnazjum żydowskie prowadzone przez Ruth Rosenbaum (tzw. Gimnazjum Rosenbaumów). Obecnie w budynku znajduje się siedziba Katedry Chirurgii Stomatologicznej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.[4]

Zachowała się także jego rezydencja na gdańskiej Wyspie Sobieszewskiej, tzw. "Forsterówka"[5].


W literaturze popularnej pojawia się wersja, bazująca na pracy Levine'a, że Forster nie został stracony, lecz żył w areszcie domowym do naturalnej śmierci. Teza ta nie została jednak potwierdzona w jakichkolwiek poważnych źródłach.


Honorowy obywatel miasta:

Jak widać - ta historia nie skończyła się źle. 
Autor notatki nie zachowuje  c h r o n o l o g i i   i na koniec opisuje nam same przyjemne rzeczy, tak, aby Forster nie kojarzył nam się źle, a może nawet zapamiętamy go dobrze - albowiem taka jest psychika człowieka, że to, co człowiek usłyszy lub przeczyta na końcu - to najbardziej utkwi mu w pamięci.

Temat o zbrodniach wojennych i sądach został zakończony, następują przyjemne wręcz sielankowe wpisy: do dzisiaj istnieje jego dom, niewielki jednorodzinny, z rodziną, komfortowa willa z ogrodem, rezydencja Forsterówka.

Na koniec uwaga o tym, że wg pewnych źródeł nie został stracony, ale żył sobie w  domu do naturalnej śmierci.

Na tym blogu już poruszałem ten temat - Forster był też odpowiedzialny za stworzenie werwolfu na Pomorzu, czyli w pierwszym etapie -  polskojęzycznego gestapo.


http://werwolfcompl.blogspot.com/p/blog-page_1.html


„Od lat badamy genezę tego paktu narodzonego w Wolnym Mieście Gdańsku w Oliwie w domu przy obecnej ulicy Piastowskiej nr 20. Dom należał wtedy do rodziny Modrowów (z Bolesławowa koło Skarszew – nazwa tej miejscowości powstała na cześć B. Bieruta – przyp. M.P.S.)
Pakt zawiązany konspiracyjnie na przełomie 1935 i 1936 r. (nazwę Ribbentrop-Mołotow otrzymał dopiero w 1939 r.) Doszło już do formalnego spotkania wysokiej rangi wysłanników Hitlera i Stalina. Hitlera reprezentował Waldemar Nicolai – płk SS, doradca Hessa (zastępcy Hitlera) oraz Albert Forster – gauleiter tzw. Prowincji Gdańsk Prusy Zachodnie; Stalina natomiast – najbliższy swego czasu współpracownik Lenina – Karol Radek (prawdziwe nazwisko: Sobelson, polski Żyd z Tarnowa) oraz płk NKWD, a zarazem agent Gestapo Bolesław Bierut. „



Jeśli Bierut był agentem Forstera, to oczywiście mógł uratować swego byłego szefa od śmierci - a nawet od więzienia.

Informacja na wikipedii o tym, że Forster resztę życia żył sobie gdzieś w jakimś domu jest bardzo prawdopodobna.



W dodatku Forster jest honorowym obywatelem miasta Gdańska i Sopotu.
 No bo przecież, nie jest napisane do kiedy....



No cóż, popatrzmy....

http://forum-gdansk.mojeosiedle.pl/viewtopic.php?t=16505
http://www.gdansk.pl/nasze-miasto,538.html

 Tu jeszcze jest.



http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Siedmiu-uniewaznionych-honorowych-obywateli-Gdanska-n30523.html

Tu zaraz będzie decyzja czy jest, czy ma go nie być - rok 2008.



http://www.gdansk.pl/bip/rada-miasta,721,12636.html





                                   Na zdjęciu powyżej - niemiecki bandyta Albert Forster





CIĄG DALSZY W NASTĘPNEJ NOTCE:

http://maciejsynak.blogspot.com/2015/07/skarb-hitlera-skarb-forstera.html

Czy Wolne Miasto Gdańsk istnieje?






Tekst na początku był o słowach, a skończył się czymś innym - ale tak bywa.



Dokańczając temat...
Inne przykłady "skarbów":














[2]. Piotr Bejrowski "Tajna Organizacja Wojskowa "Gryf Kaszubski"", Pomorskie. Magazyn samorządu województwa pomorskiego nr 1 (97) styczeń-luty 2013, str. 22-23



https://pl.wikipedia.org/wiki/Albert_Forster

http://isap.sejm.gov.pl/DetailsServlet?id=WDU19450110057















środa, 22 lipca 2015

Antypolak patronem szkoły?

Znowu gdańskie. Czy to przypadek?






Już w 2012 roku zwracałem uwagę na niemieckich „patronów” gdańskich tramwajów:

>> Gdańsk staje się powoli dwujęzyczny - a zaczyna się od zasłużonych ( w dawnych wiekach) niemieckich obywateli - od pewnego czasu ich nazwiska widnieją na gdańskich tramwajach.
Patroni....mają się opatrzeć i tyle....




(zdjęcie ma tytuł: bilde)
[niestety zdjęcie zostało zniknięte...]


http://www.zkm.pl/patroni
http://www.gs24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110407/SZCZECIN/916344066



A ja się po prostu czepiam. Przecież wiadomo, że Polską rządzi KGB....<<

Przeczucie mnie nie myliło, wystarczyło pogrzebać w życiorysach niektórych tych osób i oto okazuje się, że patronem gdańskiego tramwaju jest ANTYPOLAK - Georg Forster.

Co więcej, „ kilku sołtysów i radnych gminy” Pruszcz Gdański zapragnęło widzieć go patronem szkoły w Wiślinie pod Gdańskiem.

Jak donosi gazeta „Nasz Dziennik” 6 lutego br. dyrekcja szkoły w Wiślinie złożyła wniosek do Rady Gminy Pruszcz Gdański o nadanie ich placówce imienia Danuty Siedzikówny „Inki”. W ankiecie, którą wcześniej przeprowadzono w szkole, za sanitariuszką z oddziału mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, zakatowaną przez wojskową bezpiekę, zagłosowało ponad 70 proc. dzieci i ich rodziców.

Jednak sołtysi z okolicznych wiosek wraz z niektórymi radnymi rozpoczęli kampanię na rzecz przekonania mieszkańców do innej kandydatury, osiemnastowiecznego niemieckiego podróżnika i przyrodnika Georga Forstera. 

O jego antypolskim nastawieniu opowiedział „Naszemu Dziennikowi” Piotr Szubarczyk z gdańskiego IPN.
- Miał nastawienie wybitnie antypolskie. Z jego korespondencji, opublikowanej już po śmierci, wiemy, że uważał Polaków za „woły w ludzkiej formie”. Jego obelżywe opinie o Polakach chętnie cytowano w Niemczech w czasach hitlerowskich, zaś po wojnie nadano jego imię stacji badawczej w NRD - zauważa Szubarczyk.



Skąd pomysł, aby tramwajom nadać „patronów”?

„Od kilku miesięcy możemy zachwycać się w Szczecinie pojazdami z zupełnie innej epoki: wygodniejszymi, naszpikowanymi technologią oraz bardziej przyjaznymi pasażerom. Po rozmowach z mieszkańcami wpadliśmy na pomysł: dlaczego każdy z nich nie miałyby pełnić również funkcji edukacyjnej? Zrobili to gdańszczanie za namową miłośników tamtejszej komunikacji miejskiej. Skąd pomysł?

– To wspólna inicjatywa, nasza oraz miłośników transportu – mówi Izabela Kozicka-Prus z Zakładu Komunikacji Miejskiej w Gdańsku. – Jak się zrodziła? W Dortmundzie mamy zaprzyjaźnionych Niemców, którzy przyjechali do nas i powiedzieli, że takie coś wprowadzono w niektórych ich miejscowościach. Tam nazwano tramwaje od dzielnic. To u nas nie sprawdzi się, bo kursują lub będą kursowały na różnych trasach. Stwierdziliśmy, że warto odświeżyć ludziom pamięć i wykorzystać nazwiska osób, które znacząco wpłynęły na historię naszego miasta. „



Jak widać – edukacja, edukacja i jeszcze raz – edukacja – oto czym zajmują się w ZKM Gdańsk.

Skąd taka troska o poziom nauczania w Trójmieście?

A więc na niemieckich tramwajach znajdują się nazwy dzielnic miasta....
Brzmi logicznie. Szczególnie, jeśli tramwaj przemieszcza się od dzielnicy do dzielnicy...

U nas na przykład też są takie tradycje – poniżej rzeczony tramwaj nr 1026 z napisem dzielnicy – OLIWA.





Może ktoś z ZKM słabo rozumie po niemiecku i coś przekręcił?

Niestety nie mam zamiaru przeszukiwać internetu w poszukiwaniu zdjęć ilustrujących niemieckie tramwaje z nazwami dzielnic... W ZASADZIE KAŻDY TRAMWAJ NA ŚWIECIE OPISANY JEST JAKĄŚ NAZWĄ DZIELNICY. A „w niektórych miejscowościach” - nazwą ulicy.

A może przyjaciele z niemiec co innego mieli na myśli, doradzając naszym specom z ZKM?
Kto wie.







A może po prostu każdy pretekst, żeby uczcić antypolaka jest dobry?

Czy Pani Prus zajmuje się wietrzeniem pamięci, czy czczeniem antypolskich zachowań?

Sądzę, że ZKM odświeżył sobie pamięć, zanim zdecydował się antypolaka uczynić patronem gdańskiego tramwaju. Sądzę więc, że uczyniono go patronem rozmyślnie.

Podnoszenie tematu jakiejś osoby głoszącej antypolskie hasła i uczynienie z niej patrona – szkoły czy tramwaju – jest popieraniem tych haseł.

Kto odpowiada za to logo ZKM?






Kim był Jan Jerzy Forster?
Nie tylko był antypolakiem, ale też wielbicielem Rewolucji Francuskiej łącznie z jej morderczym obliczem.



Wg ZKM:



Jan Jerzy Forster - patron tramwaju nr 1026
Urodzony w 1754 r., zmarł w 1794 r. – syn pastora z Mokrego Dworu pod Gdańskiem, podróżnik i utalentowany pisarz. Zaliczany do klasyków niemieckiej prozy, profesor Uniwersytetu Wileńskiego, gdzie na wiele lat przed Darwinem głosił teorię ewolucji. Jako 18-letni chłopiec wraz z ojcem wziął udział w wyprawie Jamesa Cooka dookoła świata. Zostawił pasjonujący opis podróży w książce pt.: A Voyage Round The Word. Podczas Rewolucji Francuskiej udał się do Paryża, aby w niej uczestniczyć. Zmarł we Francji.



A wg wikipedii (mimo, że to źródło informacji wątpliwej rzetelności)



Georg Forster urodził się urodził się jako poddany króla Polski we wsi Mokry Dwór niedaleko Gdańska, w Prusach Królewskich, w Koronie Królestwa Polskiego. Był najstarszym dzieckiem Johanna Reinholda Forstera i jego żony Justiny Elisabeth z domu Nicolai; jego rodzina wywodziła się od Szkotów, którzy osiedli w Polsce w XVII wieku. Jego ojciec był naturalistą, naukowcem i kalwińskim pastorem.
Szybko nauczył się języków wysp Polinezji. Jego opisy ludzi z tamtego rejonu są cenione po dziś dzień, gdyż ukazują one wysiłki Forstera, aby opisać miejscowych z empatią, sympatią i w dużym stopniu bez zachodnich, chrześcijańskich uprzedzeń. Jednocześnie opisy te nie zawierają idealizacji stanu "szlachetnej dzikości"[11].

Jego utwór wyróżniał się wśród typowych dzieł literatury podróżniczej, gdyż stanowił nie tylko zestawienie danych, ale przedstawiał spójne, kolorowe i rzetelne etnograficzne fakty zebrane w wyniku wykonywania szczegółowych i nacechowanych sympatią do spotykanych ludzi obserwacji. Autor często przerywał opis, aby wzbogacić go o związane z treścią filozoficzne uwagi[5] i nie unikał też odniesień do literatury.



Forster z radością przyjął w roku 1784 propozycję polskiej Komisji Edukacji Narodowej i został szefem katedry historii naturalnej na Uniwersytecie Wileńskim[24]. Początkowo był on tam przyjmowany dobrze, jednak czuł się tam coraz bardziej wyizolowany. Stwierdził, że "panowie polscy dookoła są krańcowo obojętni w stosunku do nauki, a szczególnie w stosunku do historii naturalnej"[25]. Większość z jego kontaktów stanowili wciąż naukowcy z Niemiec; szczególnie godna wspomnienia jest tutaj jego dyskusja z Immanuelem Kantem nad definicją rasy w odniesieniu do człowieka[26].



Dodatkowo jego ambicje stworzenia prawdziwego centrum badawczego historii naturalnej nie uzyskały odpowiedniego wsparcia finansowego ze strony polskich władz. Co więcej jego słynny wykład o historii naturalnej z roku 1785 przeszedł raczej bez echa i nie był nawet wydrukowany (nastąpiło to dopiero w roku 1843). Te okoliczności doprowadziły do silnych napięć między nim a lokalną społecznością[29]. W wyniku tego zerwał na sześć lat przed zakończeniem swój kontrakt, gdy caryca Katarzyna zaoferowała mu możliwość wzięcia udziału w podróży dookoła świata za wysokie wynagrodzenie wraz z obietnicą posady profesora w Petersburgu[30]. Doprowadziło to do silnego konfliktu między nim i Jędrzejem Śniadeckim. Ostatecznie rosyjska propozycja nie doszła do skutku z powodu wybuchu wojny rosyjsko-szwedzkiej, a Forster musiał opuścić Wilno w końcu sierpnia 1787[25].






Warto też zwrócić uwagę na ten fragment:



Jego ciekawość przyciągały powstania narodowe we Flandrii i Brabancji oraz oczywiście rewolucja francuska. Podróż przez te kraje oraz przez Niderlandy i Anglię, gdzie wolności obywateli były równie dobrze rozwinięte, pozwoliły mu na ustalenie swoich własnych politycznych preferencji. Od czasu tej podróży zaczął on być zagorzałym przeciwnikiem ancien régime'u. Podobnie jak inni niemieccy uczeni tamtych czasów uznał on wybuch rewolucji za oczywistą konsekwencję ruchu oświecenia. Już 30 lipca 1789, niedługo po tym, jak dowiedział się o zburzeniu Bastylii, pisał do swojego teścia, filologa Christiana Gottloba Heyne:
"Schön ist es aber zu sehen, was die Philosophie in den Köpfen gereift und dann im Staate zustande gebracht hat. (...) Also ist es doch der sicherste Weg, die Menschen über ihre Rechte aufzuklären; dann gibt sich das übrige wie von selbst."[37]
(Można to odczytać po polsku tak: Pięknie jest widzieć, co filozofia rozwinęła w głowach i czego dokonała w tym państwie. (...) Zatem edukowanie ludzi o ich prawach jest przecież najlepszą drogą; reszta wyniknie jakby sama z siebie.).

Tryb przypuszczający to pole do manipulacji. A może chodzi o następny zwrot..



W tym czasie francuska rewolucja weszła w fazę rządu terroru wprowadzonego przez Komitet Ocalenia Publicznego pod kierownictwem Maksymiliana Robespierre'a. Forster mógł naocznie przekonać się o różnicy między obietnicami szczęśliwości dla wszystkich, jakie dawała rewolucja, a jej okrutną praktyką. Jednak inaczej niż inni niemieccy zwolennicy rewolucji, jak na przykład Friedrich Schiller, widząc skutki terroru, nie odwrócił się od ideałów rewolucyjnych. Zdarzenia we Francji były dla niego naturalnym zjawiskiem, którego nie dało się spowolnić i które musiało wyzwolić swoje własne energie, aby nie przekształcić się w coś jeszcze bardziej niszczącego[40]. Tuż przed śmiercią napisał:
"Die Revolution ist ein Orkan. Wer kann ihn hemmen? Ein Mensch, durch sie in Tätigkeit gesetzt, kann Dinge tun, die man in der Nachwelt nicht vor Entsetzlichkeit begreift"[41]
(Po polsku można to odczytać tak: "Rewolucja jest jak huragan. Kto ją może zatrzymać? Człowiek wysunięty przez nią do działania może dokonać czynów, które przyszłe pokolenia nie będą rozumiały przez ich okrucieństwo".).


Wybielanie postaci?

Dalej:

Według Forstera wszyscy ludzie mają takie same możliwości jeśli chodzi o rozum, uczucia i wyobraźnię, ale te podstawowe składniki są używane na różne sposoby oraz w różnych środowiskach, w wyniku czego powstają różne kultury i cywilizacje. Według niego oczywistym jest, że kultura Ziemi Ognistej jest na niższym poziomie rozwoju, niż kultura europejska, jednak przyznaje on również, że warunki życia na tej wyspie są o wiele trudniejsze i w związku z tym tamtejsi ludzie mają bardzo małe szanse na rozwinięcie wyższej kultury. Te opinie zadecydowały o tym, że Forster jest uważany za jednego z głównych reprezentantów niemieckiego kosmopolityzmu w XVIII wieku[45].


Z tym stosunkiem wyrażonym w jego pismach oraz jego oświeceniową postawą kontrastują jego obraźliwe wypowiedzi o Polakach, jakie zamieścił w swoich prywatnych listach wysyłanych w czasie pobytu w Wilnie oraz w dzienniku podróży przez Polskę (był m.in. autorem słów: Polacy to woły w ludzkiej formie)[46][47][48]. Za jego życia słowa te nie zostały opublikowane[49] i stały się publicznie znane dopiero po jego śmierci, gdy jego prywatna korespondencja oraz dzienniki wyszły w druku. W związku z tym, że informacje o innych narodach zamieszczone w oficjalnych publikacjach uczonego były uznawane za bezstronne naukowe obserwacje, te pochodzące z listów i dzienników słowa dotyczące Polaków były w Cesarstwie Niemieckim i Trzeciej Rzeszy uważane za wiarygodne i wykorzystywane jako swego rodzaju naukowe poparcie dla rzekomej wyższości Niemców[50]. Listy Forstera mogły też mieć znaczący wpływ na rozpowszechnienie się stereotypu "polnische Wirtschaft"[51] wśród wyższych sfer społeczeństwa niemieckiego w XVIII i XIX wieku[52][53].

Nasilenie się prądów nacjonalistycznych w końcu XVIII wieku i w wieku XIX spowodowało, że kosmopolityczne idee Forstera nie były nigdzie mile widziane. Dla Niemców był on zbyt związany z rewolucją i zbyt mało z narodem[54], w stosunku do Anglików był zbyt dumny i nieustępliwy[55], dla Polaków zbyt niedbały jeśli chodzi o polską naukę[56][53], dla Francuzów zbyt mało znaczący[57].


Tu też warto się zastanowić:


W Niemczech Wilhelma II, a także i to nawet bardziej w III Rzeszy[61], wspominanie Forstera było ograniczone do jego wyrażonego w prywatnej korespondencji stosunku do Polaków.

Zainteresowanie jego postacią pojawiło się w latach 60. XX wieku w NRD, gdzie uważano go za orędownika walki klas[62]. W wyniku tego zainteresowania na przykład NRD-owska stacja badawcza na Antarktydzie od 25 października 1987 nosiła imię właśnie Forstera[63].


Z kolei w Niemczech Zachodnich poszukiwania tradycji demokratycznych w historii kraju doprowadziły w latach 70. do bardziej zróżnicowanego przedstawiania tej postaci. Jego imię nosi program stypendiów fundacji Alexandra von Humboldt dla zagranicznych naukowców z krajów rozwijających się[64].


Niektórzy twierdzą, że nieużywanie terminów „niemcy, niemieccy” itd. na pomnikach ku czci pomordowanych podczas II Wojny Światowej, to wyraz przyjaźni względem bratniego NRD.
Jak widać NRD przyjaźń z PRL miała głęboko gdzieś, a może po prostu już w 1987 roku werwolf poczuł się już pewnie w Polsce.


-----
Jakoś nie odpowiada mi Inka jako patron szkoły.

Kiedy odbył się pogrzeb Inki, telewizja zrobiła małą sondę – między innymi zapytano małego chłopca o to, co wie na ten temat. Chłopiec odpowiedział, że należy umrzeć za Polskę.

Ja bym jednak wolał, żeby on żył - dla Polski.


Poniżej inna wersja informacji nt. Szkoły pod Pruszczem Gdańskim.
Warto się zastanowić nad sposobem przedstawienia sprawy przez autora tekstu. Niestety, ale mam wrażenie, że jakby bezwiednie stosuje jakby antypolską retorykę... Czy się mylę?




Samorządowcy nie chcą "Inki" na patrona podgdańskiej szkoły. Preferują Niemca, który całe życie nas nienawidził. "Odpolszczanie" Polski trwa...

Czy piękny życiorys Danuty Siedzikównej „Inki”, to dla urzędników samorządowych gminy Pruszcz Gdański to za mało, aby jej imieniem nazwać jedną ze szkół? Tak, jeśli „kontrkandydatem” Polki jest Niemiec. Ale czy tym Niemcem musi być ten, którego poglądy posłużyły nazistom do kreowania antypolskiej polityki rasowej?

Historia, o której napisał „Nasz Dziennik” wydaje się nieprawdopodobna. A jednak się dzieje.
W przeprowadzonej pięć miesięcy temu ankiecie na temat wyboru patrona szkoły w Wiślinie wśród dzieci i rodziców gminy Pruszcz Gdański bezapelacyjnie zwyciężyła „Inka”. Komuniści zamordowali ją w 1946 r. w nieodległym Gdańsku.

Wszystko szło gładko do czasu i wydawało się, że patronka szkoły – Danuta Siedzikówna, to tylko formalność, aż do czasu, gdy kilku sołtysów i radnych gminy złożyło wniosek o nadanie szkole imienia Georga Forstera. To niemiecki uczony z okresu Oświecenia. Był wielkim naukowcem, etnologiem i obieżyświatem. Zasłużył na bycie w każdej szanującej się encyklopedii; co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
Ale ten wielki Niemiec i humanista miał jedną indywidualną cechę: nienawidził nas. Uważał Polaków za niższą rasę, w zasadzie za zwierzęta.
Polacy to woły w ludzkiej formie
— powiedział do przyjaciół słowa, które wyszły na jaw dopiero po jego śmierci w 1794 r.
To właśnie Forster rozpowszechniał z sukcesem zwrot „Polnische Wirtschaft”, który ukuto na dworze króla pruskiego w dobie I rozbioru, gdy szukano propagandowego uzasadnienia dla zagarnięcia polskiej własności. Wcześniej na słaby stan Polski mocno pracowały Prusy, które biły bezwartościową monetę, wprowadzaną potem w obieg na terenie Rzeczypospolitej, co doprowadziło ją do stanu „Polnische Wirtschaft”.
Warto pamiętać, że to określenie nie służyło (i czasami służy nadal) tylko do definiowania niegospodarności Polaków, ale także naszej mentalności i „podłej” rasy. Nic dziwnego, że Forster bardzo przydał się ideologom niemieckiej „rasy panów”. Cytowali go bardzo chętnie politycy niemieccy w latach 30. i 40. XX wieku. Jego poglądy przejął zamachowiec na Hitlera Claus von Stauffenberg - polakożerca, nowy niemiecki idol odchodzącego w niesławie prezydenta Bronisława Komorowskiego.
No i teraz decyduje się, czy taki człowiek zostanie patronem szkoły.
Patron szkoły nie musi być naukowcem z encyklopedii, lecz przede wszystkim przyzwoitą osobą, która może być wzorem dla dzieci
— mówi „Naszemu Dziennikowi” Piotr Szubarczyk z gdańskiego oddziału IPN, który sprzeciwia się nadaniu szkole imienia Forstera.
Warto się dowiedzieć, co zadecydowało, że mimo wyboru „Inki” na patrona szkoły przez samych zainteresowanych, forsowany jest na niego Forster. Można założyć wstępną tezę, że komuś bardzo zależy na podlizywaniu się Niemcom. Zwłaszcza jeśli dysponują oni „szeleszczącymi argumentami” w postaci grantów czy innego wsparcia „społeczności lokalnej”. „Odpolszczanie” Polski idzie dość sprawnie. Polskimi rękoma…



Czy o taką Polskę walczyła Inka?
























wtorek, 6 stycznia 2015

Rok 1914: Niemcy strząsają winę



Dwa interesujące artykuły o niemcach

Rok 1914: Niemcy strząsają winę

Email Drukuj PDF
Wielkie jubileusze polityczne trafiają na bardzo zróżnicowany odbiór społeczny, czasami stanowią wydarzenia incydentalne i nie pozostawiają po sobie głębszych śladów w zbiorowej świadomości, kiedy indziej przeciwnie – dostarczają materiału do przemyśleń, wywołują ostre spory, polaryzują opinię publiczną i prowokują do zastanowienia się nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Wiele wskazuje na to, że w przypadku setnej rocznicy pierwszej wojny światowej (1914-1918) można oczekiwać dość gruntownej rozprawy z przeszłością mocno zabarwionej odniesieniami do teraźniejszości. Zakrojone na wielką skalę obchody rocznicowe planowane są w krajach położonych na odległych kontynentach i rozciągną się na kilka lat przypominających każdy rok wojny, od jej wybuchu do konferencji pokojowych. A to gwarantuje ciągłość zainteresowania, której sprzyja również niezwykle intensywne aktualizowanie problematyki sprzed stu lat. Nieustannie przypomina się o ówczesnym chwiejnym układzie sił, o polityce stref wpływów, o fałszywych ambicjach mocarstwowych, o niebezpieczeństwie konfliktu sprowokowanego przypadkowo i o tym jak zawiodła dyplomacja europejska lub europejska kultura polityczna. Analogie są często bardzo powierzchowne, ale obawy przed efektem Serbii, dziś może to być Ukraina, są autentyczne. I wreszcie, pierwsza wojna stymuluje refleksję nad biegiem czy sensem dziejów europejskich, w tym także poszczególnych krajów i narodów. Czy „prakatastrofa” 1914-1918 musiała bezpośrednio prowadzić do „załamania cywilizacyjnego” 1939-1945? Jedni ubolewają nad upadkiem wielkich imperiów europejskich, inni wskazują na wyrwanie się licznych narodów spod obcego panowania. Co stanowiło większą wartość: stabilizacja gwarantowana przez mocarstwa czy samostanowienie często niewielkich i kłopotliwych narodów?

Niemcy stanowią przypadek szczególnie interesujący z dwóch powodów. Po pierwsze są obecne w pamięci zbiorowej na wszystkich poziomach: ogólnoeuropejskim, większości regionów i większości narodów. Nie jest to obecność pozytywna, lecz najczęściej zdecydowanie i jednoznacznie negatywna, tym bardziej wyrazista, że główni sojusznicy niemieccy albo znikli z mapy, jak Austro-Węgry, albo znajdują się na peryferiach Europy, jak Turcja, albo nie odgrywają współcześnie większej roli. Po drugie, Niemcy musieli i muszą się zmagać z odium winy za podwójny kataklizm wojenny, za pierwszą i drugą wojnę światową, a pamięć o jednej może przesłaniać, ale może i wzmacniać pamięć o drugiej. Oczywiście pojęcie winy nie ma sensu w dociekaniach ściśle naukowych, jednakże słusznie czy niesłusznie stanowi centralną kategorię w opisie pamięci zbiorowej. Kluczowa sprawa odpowiedzialności/winy pojawiła się już w momencie wybuchu wojny, a na dobrą sprawę nawet wcześniej w niemieckich kalkulacjach na sprowokowanie Rosji, żeby w końcu znaleźć finał w zapisach traktatu wersalskiego (28 czerwca 1919 r.). W preambule stwierdzono, że konflikt wziął początek w wypowiedzeniu wojny przez Austro-Węgry – Serbii, Niemcy – Rosji i Francji oraz w niemieckiej inwazji Belgii; w art. 227 mocarstwa zwycięskie postawiły „w stan publicznego oskarżenia Wilhelma II Hohenzollerna, byłego cesarza Niemiec, o najwyższą obrazę moralności międzynarodowej i świętej powagi traktatów”; w art. 231 powiedziano: „Rządy sprzymierzone i stowarzyszone oświadczają, zaś Niemcy przyznają, że Niemcy i ich sprzymierzeńcy, jako sprawcy, są odpowiedzialni za wszystkie szkody i straty, poniesione przez Rządy sprzymierzone i stowarzyszone oraz przez ich obywateli na skutek wojny, która została im narzucona przez napaść ze strony Niemiec i ich sprzymierzeńców”.


Zamach w Sarajewie

Opis działań prowadzących do wojny był adekwatny, oskarżenie Wilhelma II mogło budzić pewne wątpliwości, natomiast złożenie "odpowiedzialności" (słowo "wina" się nie pojawia) na "Niemcy i ich sprzymierzeńców" (a więc nie tylko na Niemcy) wywołało gwałtowne protesty strony niemieckiej i zapoczątkowało ciągnące się latami spory o genezę pierwszej wojny światowej. Nie wnikając w historię tych kontrowersji, starczy powiedzieć, że w latach trzydziestych utrwalił się pogląd, że właściwie wiele państw ponosiło odpowiedzialność za wojnę. I pogląd ten dominował do lat sześćdziesiątych, kiedy ukazały się dwa potężne, znakomicie udokumentowane dzieła Fritza Fishera, dowodzące, że Niemcy ponosiły "główną odpowiedzialność" i że ich cele wojenne były skrajnie imperialistyczne. Pogląd ten przebił się do świadomości zachodnioniemieckiej i z pewnymi modyfikacjami zaczął funkcjonować w powszechnym obiegu. Trafił na sprzyjający moment, kiedy Niemcy przestawali się widzieć w roli "ofiary" i zaczęli oswajać się również z rolą "sprawcy". Odżyły pytania o odpowiedzialność za pierwszą wojnę i niemieckie cele wojenne, o to czy Niemcy prowadziły wojnę obronną, prewencyjną czy skrajnie ekspansjonistyczną, zmierzającą do zapanowania nad Europą i zdobycia statusu mocarstwa światowego. W świetle drugiej wojny światowej nasuwało się łatwe rozstrzygnięcie problemu, czy istniała kontynuacja imperialistycznych mrzonek w historii Niemiec i czy Trzecia Rzesza stanowiła jedynie "wypadek przy pracy". Dla niemieckiego samopoczucia miało niebagatelne znaczenie, czy należy wziąć na siebie odpowiedzialność za jedną, czy za obydwie katastrofy europejskie.


Współcześnie klimat polityczny w Niemczech ulega daleko idącym przeobrażeniom, wyraźnie zwyżkuje tendencja do relatywizowania przeszłości, czyli dowodzenia, że Niemcy byli w tym samym stopniu "sprawcą" co "ofiarą", podobnie jak wszystkie inne narody europejskie. W tym nurcie mieści się pomniejszanie niemieckiej odpowiedzialności za pierwszą wojnę i przerzucanie jej na Serbię, Rosję, Francję, a nawet na Wielką Brytanię, co już zupełnie zakrawa na absurd

Wszystko to są poglądy bardzo dobrze znane z międzywojnia, modyfikacje mają znaczenie drugorzędne, chciałoby się rzec niemal stylistyczne. Niezwykłą karierę zrobiła książka australijskiego historyka Christophera Clarka (The Sleepwalkers) wydana w 2012 r. i natychmiast przetłumaczona na język niemiecki. Autor ten w gruncie rzeczy odświeżył tezę o ześlizgnięciu się w wojnę przez mocarstwa, które wszystkie prowadziły politykę imperialistyczną i wszystkie ponosiły odpowiedzialność za wielki konflikt zbrojny. Wszyscy byli imperialistami i nacjonalistami, Niemcy wcale nie byli jedynym, a tym bardziej głównym "sprawcą". Kryzys lipcowy, poprzedzający wybuch wojny, był skutkiem "wspólnej kultury politycznej" nacechowanej niezdolnością europejskich "lunatyków" do prawidłowego ocenienia sytuacji. Wojna nie była pochodną strukturalnych konfliktów, lecz fatalnego zbiegu okoliczności i nieudolności dyplomatów i polityków, kierujących się zgubnym machismem i eliminujących kobiety z polityki itp. itd. Książka jest skierowana do szerokiego odbiorcy, można ją wziąć na wakacje, inaczej niż opasłe dzieła Fischera wymagające uważnej lektury. Narracja jest wartka, atrakcyjnych szczegółów nie brakuje, portrety bohaterów kreślone grubą kreską, a więc wszystko co lubi masowy czytelnik. W Niemczech książka utrzymuje się na listach bestsellerów, autor święci triumfy w audycjach telewizyjnych.

W pierwszej połowie 2014 r. ukazały się na łamach dzienników i tygodników wcale liczne artykuły utrzymane w duchu historycznego rewizjonizmu. Herfried Münkler ogłosił, że do wojny parły Serbia, Rosja, Francja i Wielka Brytania, jakby mimochodem dodając: "Naturalnie Niemcy nie były niewinne, w żadnym razie. Ale droga do wojny była wysoce złożona i metodyka Fritza Fischera byłaby nie do zaakceptowania na żadnym proseminarium". Publicystka Cora Stephen ubolewała nad niemieckim masochizmem, podkreślając, że: "Tylko Niemcy wciąż wierzą, że ponoszą wyłączną winę za piekło między 1914 i 1918". Dominik Geppert, Sönke Neitzel, Cora Stephan i Thomas Weber w manifeście ogłoszonym na łamach "Die Welt" stwierdzili, że w ogóle nie można mówić o "winie" Niemiec, ponieważ nie złamano wówczas żadnego obowiązującego kodeksu moralnego lub prawnego. Przywódcy Niemiec kierowali się wyłącznie obawą przed "okrążeniem" - "defensywnym celem przywrócenia znowu chwiejnej sytuacji ograniczonej hegemonii na kontynencie europejskim, którą Rzesza posiadała za Bismarcka, byli oni jak najdalej od tego, żeby arogancko i opętani wielkością dążyć do mocarstwa światowego". W manifeście obciążono Francję, Austro-Węgry, Rosję i Wielką Brytanię, zwłaszcza tę ostatnią, że przekształciła konflikt w wojnę światową. Dominik Geppert miał Anglii za złe, że przystąpiła do wojny nie kierując się własnym interesem lub jasnymi zobowiązaniami sojuszniczymi. Sönke Neitzel twierdził, że źródeł wojny należy szukać nie tyle w polityce poszczególnych mocarstw, ile w enigmatycznym "ogólnoeuropejskim kryzysie".


Przyznać jednak trzeba, że dość krzykliwy rewizjonizm historyczny prezentowany zwłaszcza w "Die Welt" spotkał się także z bardziej wyważonymi sądami w stylu: nikt nie był bez winy, ale wina Austro-Węgier i Niemiec była największa. Wolfram Wette wręcz trzyma się podstawowych ustaleń Fischera, a Michael Epkenhans podkreśla, że jednak "najważniejsze decyzje zapadły w Berlinie". Gerd Krumeich pisał: "Kto był winny? Bez wątpienia nieodpowiedzialna polityka presji i blefu rządu niemieckiego miała największy udział w rozpętaniu wojny. Ale nie tylko wyłącznie Niemcy ponoszą odpowiedzialność za narastanie nieznośnych napięć przed wojną". Bardzo wyważony tekst ogłosił Heinrich August Winkler w tygodniku "Die Zeit", przypominając o wewnętrznych uwarunkowaniach polityki niemieckiej, zwłaszcza o naciskach ze strony kół wojskowych na rozpoczęcie wojny, i przeciwstawiając się historii pisanej w duchu pozytywistycznym lub polityki realnej, w każdym razie bez obciążeń moralnych. Niektórzy autorzy wyraźnie piszą również o podtekstach politycznych historycznego rewizjonizmu: jeśli Niemcy mają spełniać ważną rolę na scenie europejskiej, to nie można im wciąż wytykać winy za rozpętanie konfliktów zbrojnych (Münkler). Volker Ullrich odnotował zmiany w polityce kształtowania pamięci zbiorowej: "To co nie powiodło się konserwatystom podczas ‘sporu historyków’ w latach osiemdziesiątych, a mianowicie odzyskanie władzy interpretowania historii, ma się udać teraz. Zwraca uwagę z jak słabym oporem się to dotąd spotykało”. I to wydaje się najbardziej niepokojące w obecnej niemieckiej debacie o odpowiedzialności za wybuch pierwszej wojny światowej.
Zbigniew Mazur


Źródło przedruku: Biuletyn Instytutu Zachodniego, Nr 168/2014, 12 sierpnia 2014. Instytut Zachodni im. Zygmunta Wojciechowskiego - Instytut Naukowo-Badawczy, Poznań. Tezy zawarte w tekście wyrażają jedynie opinie autora. Wytłuszczenia pochodzą od redakcji portalu koszalin7.pl

Zbigniew MAZUR (ur. 1943) - historyk, profesor w Instytucie Zachodnim. Zainteresowania badawcze: niemieckie dziedzictwo kulturowe na Ziemiach Zachodnich i Północnych, dzieje myśli zachodniej. Stopnie naukowe: praca doktorska "Pakt czterech 1933"; doktor (1975); doktor habilitowany, docent (2004); profesor Instytutu Zachodniego (2010). Najważniejsze publikacje: "Antenaci. O politycznym rodowodzie Instytutu Zachodniego", Instytut Zachodni, Poznań 2002; "Obraz Niemiec w polskich podręcznikach do nauczania historii (1945-1989)", Instytut Zachodni, Poznań 1996; "Centrum przeciwko Wypędzeniom", Poznań 2006; "'Ojczyzna' 1939-1945. Wspomnienia. Publicystyka", (współred.), Poznań 2004; "Wspólne dziedzictwo? Ze studiów nad stosunkiem do spuścizny kulturowej na Ziemiach Zachodnich i Północnych" (red.), Poznań 2000.

INSTYTUT ZACHODNI im. Zygmunta Wojciechowskiego w Poznaniu (ang. Institute for Western Affairs , niem. West-Institut, fr. Institute Occidentale) - jednostka badawczo-rozwojowa, której organem założycielskim jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Założony w 1944 r. w Warszawie przez profesora Zygmunta Wojciechowskiego, od 1945 r. mieści się w Poznaniu. Instytut zajmuje się w sposób interdyscyplinarny szeroko pojętymi stosunkami międzynarodowymi, głównie stosunkami polsko-niemieckimi, ale także polskimi ziemiami zachodnimi (m.in. Wielkopolska, Pomorze, Śląsk), historią, ekonomią i polityką Niemiec oraz procesami integracji europejskiej i kwestiami bezpieczeństwa w strefie euroatlantyckiej.
 

Biogram na podstawie notki autorskiej zamieszczonej w Biuletynie Instytutu Zachodniego, strony internetowej Instytutu Zachodniego oraz Wikipedii.



Marcin Palade
Wiejska bez Niemców?
23 maja 2013
Niemieckość Górnoślązaków nie jest już „trendy”.

W ławach sejmowych, po pierwszych wolnych wyborach do parlamentu w 1991 zasiadło aż siedmiu reprezentantów tzw. mniejszości niemieckiej. W obecnej kadencji na Wiejskiej jest tylko jeden jej przedstawiciel. Być może za kilka lat zabraknie miejsca także dla niego, bowiem niemieckość Górnoślązaków nie jest już „trendy”.

W wyniku porozumienia zwycięskiej koalicji, według różnych szacunków, Polskę opuściło do końca lat 40-tych około 3,5 miliona Niemców. Między Odrą a Bugiem pozostało ponad milion obywateli III Rzeszy, którzy uznani zostali za Polaków. Dominującą grupą byli Ślązacy, a w mniejszym stopniu dotyczyło to Warmiaków i Mazurów. Ich administracyjna polonizacja, przeprowadzona została w PRL bez wgłębienia się i zrozumienia problematyki tzw. pogranicza. Czyli ludności nieidentyfikującej się w sposób jednoznaczny narodowościowo. Potwierdziła to tzw. ankietyzacja z 1952 roku, w której aż 120 tysięcy obywateli polskich, z czego połowę stanowili mieszkańcy Opolszczyzny, wskazało narodowość niemiecką. W skutek emigracji do RFN i NRD ludność ta, głównie z zachodniej części Górnego Śląska oraz z Warmii i Mazur, opuściła Polskę. Pozostali zaś nieliczni „uznani Niemcy’ oraz autochtoni, stopniowo wchłaniający się w polski organizm państwowy.

Ci pierwsi zamieszkiwali głównie Dolny Śląsk oraz dawne województwo koszalińskie. Po 1950 roku znaczącej poprawie uległ status liczącej kilkadziesiąt tysięcy niemieckiej grupy narodowościowej. Mogli oni aktywizować się na polu społecznym, oświatowym, kulturalnym i religijnym. Ale kolejna fala wyjazdów, między innymi w ramach akcji „łącznia rodzin” spowodowała, że na Dolnym Śląsku i Środkowym Pomorzu liczba etnicznych Niemców stopniała do 2-3 tysięcy. Inaczej sytuacja wyglądała z autochtonami. Ci z Górnego Śląska, a w mniejszym stopniu z Warmii i Mazur, pozostawali pod szczególną opieką od końca lat 40-tych, wpływowych środowisk ziomkowskich, a także czynników oficjalnych w Bonn. Żadna z sił politycznych w RFN nie pozwoliła sobie na ostateczne zamknięcie problemu tzw. wschodnich Niemiec. Miało na nich żyć, co strona niemiecka utrzymywała do początku lat 90-tych, około 1,1 miliona mieszkańców uznawanych prawnie za obywateli Niemiec.

To spośród tej ludności werbowano od połowy lat 50-tych współpracowników dla współdziałającego ściśle z ziomkostwem zachodnioniemieckiego wywiadu (BND). Byli w tej grupie lokalni korespondenci prasy, czy śląscy emigranci przyjeżdżający w odwiedziny w rodzinne strony. Szczególnie ożywiona niemiecka penetracja przypadła jednak na przełom lat 70-tych i 80-tych. Zwłaszcza po dojściu do władzy chadeków, bardziej wyczulonych na „krzywdę” wypędzonych i los rzekomej milionowej mniejszości niemieckiej w Polsce. Liczebność tej ostatniej dalej opierała się na statystycznej żonglerce organizacji ziomkowskich i nie miała żadnego potwierdzenia w faktach. Uświadomiły to sobie władze w Bonn w 1983 roku, kiedy to radca prasowy ambasady niemieckiej w Polsce Klaus Reiff, zakończył trzyletni, intensywny objazd po naszym kraju. Liczbę Niemców określił maksymalnie na 106 -120 tysięcy. Przy czym sam Reiff miał stwierdzić, że duża część ubiegających się o wyjazd za Men nie określa się, jako Niemcy.

Dlatego świadoma ewidentnego zaniku mniejszości niemieckiej w Polsce ekipa Kohla, podjęła zabiegi służące jej wykreowaniu. I tak jak w poprzednich trzech dekadach, szczególna rola koordynacji działań przypadła BND. Zaś jednym z głównych wykonawców stała się Robocza Wspólnota do Spraw Łamania Praw Człowieka w Niemczech Wschodnich (AGMO). Jej działalności wydawniczej towarzyszyło „docieranie” do niemieckich grup na Śląsku i praca nad podtrzymywaniem „niemieckiego ducha”. Jedną z form służących nawiązywaniu kontaktów była pomoc materialna (paczki żywnościowe, książki, środki techniczne i finansowe na działalność). 

Na przełomie 1983 i 1984 roku podjęto budowę struktur Związku Niemców w Polsce, a także Niemieckiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Równolegle na Opolszczyźnie, za sprawą AGMO, sieć 200 pracowników organizowała kolportaż prasy zachodnioniemieckiej, czy angażowała się w pomoc charytatywną. Ta ostatnia, w połączeniu z tłumionym przez lata rozczarowaniem polską administracją, czy spychaniem ludności miejscowej do drugiej kategorii, stały się podstawowymi elementami wpływającymi na zwiększającą się chwiejność w określaniu przynależności narodowej autochtonów na Górnym Śląsku. Coraz wyraźniej przybierało na sile ciążenie ku niemieckości.

Proces ten przypadł na okres dogorywania Polski w końcówce dekady Jaruzelskiego. Ułatwieniem dla kreatorów mniejszości był zwiększający się dystans cywilizacyjny między PRL a bogatymi zachodnimi Niemcami. Opcja za „deutsche marką”, dającą względny dobrobyt dzięki wyjazdom do pracy nad Ren, sprawiła, że krótkim czasie na listę mniejszości niemieckiej wpisało się ponad 200 tysięcy osób. W tej masie była znaczna większość z województwa opolskiego.

Pierwszą możliwą weryfikacją liczby Niemców na Śląski Opolskim, stały się wybory uzupełniające do Senatu w lutym 1990 roku. Reprezentujący opolskich Niemców Henryk Kroll w drugiej turze głosowania, na skutek mobilizacji przesiedleńców i repatriantów zebrał, co prawda 125 tysięcy poparcie, ale przegrał z polską Ślązaczką prof. Dorotą Simonides. Wynik Krolla daleki był od szacunków opolskich liderów mniejszości mówiących o 350 tysięcznej grupie opolskich Niemców. Mit o milionie Niemców w Polsce prysł tym bardziej w pierwszych wolnych wyborach w 1991 roku. Ogólnokrajowa lista Mniejszości Niemieckiej dostała prawie 140 tysięcy głosów. Dało to 7 mandatów poselskich. W przedterminowych wyborach w 1993 roku poparcie dla listy niemieckiej stopniało do 110 tysięcy w skali całego kraju. Reprezentacja poselska Niemców zmniejszyła się znacząco do czterech przedstawicieli w Sejmie.

W wyborach z 1997 roku na Opolszczyźnie poparcie skurczyło się do 51 tysięcy głosów. Bardzo znaczący ubytek dotyczył części katowickiej i częstochowskiej. To sprawiło, że reprezentacja niemiecka na Wiejskiej ograniczyła się do dwóch posłów z okręgu opolskiego. Tę liczbę udało się utrzymać po wyborach z 2001 roku. Jedyna od 2005 roku wystawiana wyłącznie na Opolszczyźnie lista niemiecka, dała tylko jeden mandat poselski. W ostatnich wyborach z 2011 roku głosy oddane na mniejszość zamknęły się raptem na poziomie 28 tysięcy.




Sejmowa lista Mniejszości Niemieckiej w woj. opolskim (rysunek)

(źródło: Państwowa Komisja Wyborcza)

Co sprawiło, że „niemieckość” Ślązaków, tych z pod Krapkowic, Olesna, czy Raciborza, w ciągu niespełna ćwierćwiecza tak mocno wyparowała? Czynnik napędzający koniunkturę dla mniejszości, mający swój wymiar materialny, w sytuacji rozwoju Polski w ostatnich dwóch dekadach, nie jest już silnym bodźcem dla ludności autochtonicznej. Sytuacja uległa zmianie zwłaszcza po zrównaniu praw na niemieckim rynku pracy, co spowodowało, że paszport z BRD nie jest już przepustką do raju dla wybranych. Ślązacy, w tym ich liczne skupiska na Opolszczyźnie, zaczynają wyraźnie ciążyć ku „czystej” śląskości. W lokalnych organizacjach widzą możliwość pielęgnowania swojego regionalizmu. Berlin, po znacznym ograniczeniu wsparcia finansowego dla TSKMN, nie jest już tak jak w latach 80-tych, czy 90-tych „dobrym, bogatym wujkiem Helmutem”.

Etos śląski, którego głównymi elementami składowymi pozostają: rodzina, wiary i praca, można wspierać i konserwować bez oglądania się na liderów mniejszości niemieckiej. Pokolenia najbardziej „niemieckich” Ślązaków, tych urodzonych przed 1939 rokiem i tych pamiętających powojenną „PRL-owską krzywdę” ustępują miejsca w biologicznej sztafecie młodym Ślązakom. To im, nowe państwo polskie po 1989 roku, nie przeszkadza w kultywowaniu swojskości.

W kolejnych spisach powszechnych Niemców w Polsce ubywa (w 2011 roku, jako jedyną narodowość niemiecką wskazało raptem 26 tysięcy polskich obywateli), a na Górnym Śląsku przybywa tych, którzy określają się, jako Ślązacy. Niemieckość wśród ludności miejscowej na Górnym Śląsku nie jest już „trendy”. Widzimy to my z perspektywy Warszawy, ale z całą pewnością dostrzegają to także wyjątkowo aktywne na obszarze Niemiec z 31 grudnia 1937 roku – władze w Berlinie.


Marcin Palade


Tekst ukazał się w "Naszej Polsce"





http://koszalin7.pl/obywatel/polska-niemcy/840-rok-1914-niemcy-strzsaj-win.html