Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chodząca cywilizacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chodząca cywilizacja. Pokaż wszystkie posty

piątek, 16 sierpnia 2024

Teoria "wielkiej wymiany".




w temacie Wędrującej Cywilizacji Śmierci







przedruki
tłumaczenie automatyczne




Nie, Maurice Barrès nie wymyślił terminu "wielka wymiana"


Opublikowano 2019-11-29 17:13

W dzienniku "Le Monde" i na falach radiowych France Culture można było przeczytać, że to wyrażenie, cenione przez skrajną prawicę, narodziło się w 1900 roku pod piórem Maurice'a Barrèsa.


Skąd wziął się termin "wielka wymiana", który odnosi się do idei, że Francuzi będą stopniowo zastępowani przez innych? W "Le Monde" czytamy, że to wyrażenie, cenione przez skrajną prawicę, narodziło się w 1900 roku pod piórem Maurice'a Barrèsa. "W Powołaniu do żołnierza (1900) Maurice Barrès, zwolennik Action française, po raz pierwszy użył terminu «wielka zamiana» przez «cudzoziemca», czyli Żyda". To samo stwierdzenie można znaleźć w France Culture: "Wyrażenie «wielka zamiana» pojawia się czarno na białym w Wezwanie do żołnierza, drugim tomie Roman de l'énergie nationale, autorstwa Maurice'a Barrèsa".

Jeśli jednak zajrzysz do omawianego dzieła, nie znajdziesz ani śladu tych terminów, ani w żadnej innej książce Maurice'a Barrèsa. Wyjaśnienie prawdopodobnie leży w zamieszaniu. W swojej książce o narodzinach Action française historyk Laurent Joly podsumował obawy Maurice'a Barrèsa dotyczące innych krajów w następujący sposób: "Ta wielka wymiana nieuchronnie dokona się w krótkim okresie, jeśli nie zostanie uporządkowana; Francja zawsze może być nazywana Francją, jej dusza będzie martwa, opróżniona, zniszczona. Jeśli koniec zdania jest rzeczywiście cytatem z Maurice'a Barrèsa, to "wielka zamiana" jest w rzeczywistości słowem wybranym przez Laurenta Joly'ego do syntezy myśli pisarza.

Nie oznacza to, że mistyfikacja jest całkowita, ponieważ Maurice Barrès jest pierwszym, który wysunął teorię o narodzie zagrożonym przez "nowych Francuzów". Wynalazca koncepcji, ale nie wyrażenia, którego ojcostwo zdaje się należeć do Renauda Camusa, jego największego propagatora dzisiaj.

----------




Czy Maurice Barrès naprawdę używał wyrażenia "wielkie zastępstwo" sto lat przed Renaudem Camusem?

W przeciwieństwie do tego, co piszą "Le Monde" i "France Culture", Maurice Barrès nigdy nie użył wyrażenia "wielka wymiana", spopularyzowanego od 2010 roku przez skrajnie prawicowego pisarza Renauda Camusa. Jednak w 1900 roku Barrès rozwinął teorię nowego ludu, który miał zastąpić Francję.


Pytanie zadane przez w dniu 20/11/2019

Witam


Przeformułowaliśmy Pańskie początkowe pytanie: "Le Monde dwukrotnie, a France Culture potwierdzają, że wyrażenie »Wielka Zamiana« pochodzi z Wezwania do żołnierza Maurice'a Barrèsa z 1900 roku. Wydaje się jednak, że go nie ma, podobnie jak fragmenty cytatów, które są do niego dołączone. Jak wygląda sytuacja?"

Rzeczywiście, w artykule opublikowanym po ataku w Christchurch (Nowa Zelandia) w marcu i 9 listopada, nasi koledzy z Les Décodeurs du Monde twierdzą, że Renaud Camus nie jest "prawdziwym wynalazcą" teorii wielkiego zastąpienia. Zgodnie z tą teorią, spopularyzowaną przez pisarza Renauda Camusa od 2010 roku i często podejmowaną przez skrajną prawicę, biała ludność francuska i europejska zostałaby zastąpiona przez populację imigrantów z Afryki i kultury muzułmańskiej, przy wsparciu elit politycznych i medialnych.

Dla Les Décodeurs du Monde wyrażenie to "powstało pod koniec XIX wieku, wraz z Maurice'em Barrèsem, jednym z intelektualnych ojców francuskiego nacjonalizmu. W L'Appel au soldat (1900) Barrès, zwolennik Action française, żarliwie bronił ziemi i jej korzeni oraz wywyższał naród. Po raz pierwszy używa w nim terminu "wielka zamiana" przez "cudzoziemca", czyli Żyda, co miałoby być "fatalnie dokonane w krótkim czasie". "Francja zawsze może być nazywana Francją, jej dusza będzie martwa, opróżniona, zniszczona" – napisał. To samo odnosi się do publikacji France Culture z kwietnia 2019 r. i zapewnia: "Termin »wielka wymiana« pojawia się czarno na białym w Wezwanie do żołnierza, drugim tomie Roman de l'énergie nationale, autorstwa Maurice'a Barrèsa".
Wyrażenie "świetny zamiennik" nie zostało użyte przez Maurice'a Barrèsa

552 strony książki "Wezwanie do żołnierza" są dostępne w wolnym dostępie w bibliotece cyfrowej Gallica Francuskiej Biblioteki Narodowej lub na Wikiźródłach. Dokonując poszukiwań w tekście, można zauważyć, że w książce Maurice'a Barrèsa ani wyrażenie "wielka zamiana", ani nawet słowo "zamiana" nie pojawia się w jej autorze. To samo odnosi się do frazy o Francji jako o "martwej duszy, opróżnionej, zniszczonej".

Ale w takim razie skąd pochodzi ten cytat? Wzmianka o podobnym cytacie znajduje się w eseju Le Sens de la République autorstwa historyka Patricka Weila i dziennikarza Nicolasa Truonga. Autorzy zauważają również, że "gdy tylko uchwalono ustawę z 1889 roku, Maurice Barrès, skrajnie prawicowy nacjonalista, rozwinął teorię wielkiej wymiany".


Następnie autorzy odwołują się w przypisie do książki Naissance de l'Action française (dostępnej w Google Books) historyka Laurenta Joly'ego, która jest w rzeczywistości źródłem zamieszania. W książce tej Laurent Joly przywołuje Maurice'a Barrèsa i jego skrajnie prawicowe idee, a następnie, nie cytując w cudzysłowie, pisze: "Ta wielka wymiana nieuchronnie dokona się w krótkim okresie, jeśli nie zrobimy z nią porządku; Francja zawsze może być nazywana Francją, jej dusza będzie martwa, opróżniona, zniszczona". Laurent Joly wstawia trzy akapity cytatów z artykułu zatytułowanego "Les études nationalistes au Quartier latin", wydrukowanego w dzienniku "Le Journal" 15 lutego 1900 roku.

Artykuł, o którym mowa, jest również dostępny na stronie Gallica. Nie pojawia się w nim wyrażenie "wielka zamiana", nawet jeśli Maurice Barrès już teoretyzuje na jego temat, pisząc: "Dziś wśród nas wślizgnęli się nowi Francuzi [...] którzy chcą nam narzucić swój sposób odczuwania. W ten sposób wierzą, że nas cywilizują; są one sprzeczne z naszą własną cywilizacją. Triumf ich sposobu patrzenia zbiegłby się w czasie z prawdziwą ruiną naszego kraju. Nazwa Francja może przetrwać; Szczególny charakter naszego kraju zostałby jednak zniszczony, a ludzie osiedleni w naszym imieniu i na naszym terytorium ruszyliby ku losom sprzecznym z losami i potrzebami naszej ziemi i naszych zmarłych".



Laurent Joly, z którym skontaktował się CheckNews, potwierdza, że Maurice Barrès nie użył wyrażenia "wielka zamiana" i wyjaśnia, dlaczego pojawia się ono w jego książce: "(Celowo) podsumowałem ducha długiego cytatu, zanim dostarczyłem go czytelnikowi na stronie 144 mojej książki. O ile mi wiadomo, artykuł Barrèsa w "Le Journal" z 15 lutego 1900 roku był nieznany. Cała moja analiza obraca się wokół idei, że anty-Dreyfusardowski nacjonalizm wykuty przez Barrèsa i Maurrasa zwiastuje skrajnie prawicowy nacjonalizm XX i XXI wieku. Najwyraźniej Laurent Joly zsyntetyzował myśl Barrèsa, wspominając o "wielkim zastąpieniu", co nie było cytatem, w przeciwieństwie do tego, co oczywiście zrozumiały Le Monde i France Culture.Maurice Barrès nie jest więc wynalazcą tego wyrażenia, nawet jeśli teoretyzował na temat tego pojęcia.

Stara skrajnie prawicowa teoria spopularyzowana przez Renauda Camusa

Zapytany przez CheckNews o autorstwo tego wyrażenia, Renaud Camus powiedział, że nie ma na myśli nikogo, od kogo by je zapożyczył. Nie wyklucza, że inni używali go przed jego spopularyzowaniem, uważając, że "wielki i zastępczy to bardzo popularne słowa i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby spotkali się przede mną".

Jak zauważył w 2015 roku Libération, historyk Nicolas Lebourg znajduje, 50 lat po Barrès, oznaki teorii wielkiego zastąpienia w okresie po II wojnie światowej, "kiedy neonazista René Binet wzywa bojowników ruchu oporu i weteranów frontu wschodniego do wspólnej walki przeciwko inwazji na Europę przez »Murzynów« i »Mongołów« – czyli Amerykanów i Rosjan. Następnie, w międzynarodowych organizacjach skrajnej prawicy, rozwinęła się idea, że imigracja była wynikiem żydowskiego spisku, mającego na celu zastąpienie białej rasy mieszaną ludzkością żyjącą wszędzie na tych samych dobrach. Dekryminalizacja aborcji wywoła podobne dyskusje na temat ludobójstwa małych białych dzieci przez 'żydowską zasłonę'.

Od Barrèsa po Bineta, idea rozwinięta na skrajnej prawicy, że biali Europejczycy są zagrożeni substytucją, nie jest więc nowa, ale dla Nicolasa Lebourga Renaudowi Camusowi udało się przywrócić jej siłę dzięki formułom "wielkiej wymiany zastępczej" i "władzy zastępczej", które "nie są dalekie od scenariusza popkultury". Wyrażenie i idea zniknięcia narodu zastąpionego przez obcą populację są obecnie regularnie używane przez polityków, od skrajnej prawicy po konserwatywną prawicę.



------------




15 marca, 2019 
Autor: Frédéric Joignot


"ŚWIETNY ZMIAN".

SZCZEGÓŁOWE ROZSZYFROWANIE TEORII SPISKOWEJ I WOJNY DOMOWEJ W MODZIE NA SKRAJNEJ PRAWICY




Fatalna logika nienawistnej i alarmistycznej teorii spiskowej? Zwolennik białej supremacji Brenton Tarrant, sprawca półautomatycznego ataku na meczet w Christchurch w Nowej Zelandii, w którym 15 marca zginęło 51 osób, a 40 zostało rannych, opublikował w Internecie 74-stronicowy "Manifest" zatytułowany "The Great Replace". Chociaż tekst ten wzywający do wojny domowej przeciwko muzułmanom nie odnosi się wyraźnie do Renauda Camusa, francuski pisarz sympatyzujący z Frontem Narodowym jest wynalazcą tego wyrażenia w języku francuskim, podobnie jak teoretyzowanie jego koncepcji – nawet jeśli zapożyczył wiele idei od innych autorów, zwłaszcza francuskiego ultranacjonalistycznego pisarza i polityka Maurice'a Barrésa.

Poniższy artykuł jest szczegółowym przewodnikiem po tekście Renauda Camusa z reakcjami demografów, socjologów i historyków, opublikowanym częściowo w Le Monde Idées w lutym 2014 r. – w czasie, gdy pojawiła się teoria spiskowa o demograficznym "wielkim zastąpieniu" "rdzennych Francuzów" przez populacje muzułmańskie Afryki i Afryki Północnej o nieokiełznanym wskaźniku urodzeń która była świadomie lub przez słabość, zaaranżowana przez narodowe elity, ślepe na niebezpieczeństwo, a nawet współwinna, zaczęła być popularyzowana we Francji przez skrajnie prawicowych i antyeuropejskich intelektualistów tożsamościowych, takich jak polemista z Le Figaro, Eric Zemmour.

_______________________

DRUGI CAMUS W TEKŚCIE...

"Wielka Wymiana jest najpoważniejszym szokiem, jakiego doświadczyła nasza ojczyzna od początku swojej historii, ponieważ jeśli przemiana ludzi i cywilizacji, już tak postępowa, zostanie doprowadzona do końca, historia, która będzie trwać, nie będzie już ani jego, ani nasza". To właśnie w tych alarmistycznych kategoriach bliski Frontowi Narodowemu pisarz Renaud Camus ogłosił we wrześniu 2013 r. manifest zatytułowany: "Nie dla zmiany ludzi i cywilizacji".

Od kilku lat ta "teoria zastąpienia" "rdzennych" Francuzów przez inne ludy, głównie z Maghrebu i Afryki, zyskuje na popularności w skrajnie prawicowych i prawicowych kręgach politycznych – aż po "Le Figaro", gdzie polemista Eric Zemmour uznał ją za swoją. To echo zasługuje na uwagę, ponieważ teoria ta krystalizuje głębokie lęki, coraz bardziej radykalne dyskursy, gdy nie inspiruje tragicznych czynów, takich jak ten w Christchurch – czy we Francji tworzenie grup takich jak Akcja Sił Operacyjnych (AFO), których trzynastu członków aresztowano w czerwcu i lipcu 2018 r. Podejrzewano ich o chęć zaatakowania muzułmanów poprzez zatrucie żywności halal w supermarketach. Na stronie głównej ich strony internetowej można było przeczytać: "Wielka wymiana jest prawdziwa, widoczna wszędzie we Francji i w Europie. Nasz naród wkrótce wyginie, jeśli nie będziemy ostrożni. Wstąp w szeregi Patriotów. »


Wychwalają ją grupy tożsamościowe, odwołuje się do niej Front Narodowy, popiera ją skrajnie prawicowa blogosfera, rozpowszechniają ją czasopisma takie jak Valeurs actuelles i Causeur, a skrajnie prawicowi terroryści są nią wyraźnie zainspirowani. Teoria "Wielkiej Wymiany" jest regularnie przywoływana przez intelektualistów i dziennikarzy, którzy potępiają rozpad "francuskiej tożsamości". Nawet Alain Finkielkraut, który nie należy do skrajnej prawicy, w "L'Identité malheureuse" (2013) okazuje sympatię dla Renauda Camusa (którego utalentowaną prozę o staroświeckim stylu ceni), gdzie bardzo śmiało porównuje swoje radykalne tezy tożsamościowe... oraz "umowa społeczna" według Thomasa Hobbesa (ojca teorii państwa pacyfikacyjnego). Śmiały!

Z kolei Charles Beigbeder, były sekretarz krajowy UMP, kojarzy go z cywilizacyjną troską uczestników marszu Manif pour tous sprzeciwiającego się małżeństwom homoseksualnym. "Ta mobilizacja zrodziła się ze świadomości pilnej potrzeby zachowania naszej tożsamości jako cywilizacji. (…) W tle nie można być obojętnym na "wielką wymianę", o której teoretyzuje Renaud Camus, który widzi zanik kultury zachodniej na rzecz "kultur pochodzenia" obcych populacji" – wyjaśniał w miesięczniku "Causeur" w sierpniu 2013 roku.


NIEMOWLĘTA "DOBROWOLNIE MUZUŁMAŃSKIE"

W wydanej własnym sumptem książce "The Change of People", wydanej w 2013 roku, Renaud Camus szczegółowo opisuje tę "teorię zastąpienia". Pisarz wyraża wielką melancholię za przeszłością i wczorajszą Francją, która nie oparłaby się globalizacji wymiany, kultur, sztuki i mediów: twierdzi, że "mistrzowie handlu międzynarodowego" i "rycerze zglobalizowanego przemysłu" przekształcili każdego Francuza w "nieoryginalnego pionka, który można dowolnie wymieniać, bez ograniczeń przynależności; możliwość przeniesienia". W ten sposób, dodaje, ukształtowali "człowieka zastępalnego, wolnego od wszelkiej specyfiki narodowej, etnicznej i kulturowej" – tak jakby każdy Francuz, często o różnym pochodzeniu, ale zaznajomiony z burzliwą historią swojego kraju – "francuskiego tygla", jak nazywa go historyk Gérard Noiriel – nie był zdolny do świadomej integracji lub odrzucenia tego, co pochodzi z innych kultur. Namyśl przychodzą alarmistyczne strony Maurice'a Barrèsa w "Les Déracinés" (1897), gdzie ten zjadliwy anty-Dreyfusard, dla którego Żydzi korumpowali Francję, założyciel gazety La Cocarde, który twierdził, że Emile Zola nie był Francuzem, rozwija swoją teorię "Narodowego Ja" "opartego na kulcie ziemi i umarłych i śpiewa hymn zakorzenienia" (zgodnie z wyrażeniem historyka Michela Winocka).

Zdaniem Renauda Camusa ten «czysty ekonomizm», głoszony przez francuskich pracodawców i nieświadomych lub współwinnych polityków, sprawił, że zatraciliśmy poczucie «ojczyzny» i «grubości wieków»: rozpuścił pamięć o naszej historii i naszej literaturze (czy Zola jest jednym z nich?), rozrzedzając jednostki w «Wielkiej Dekulturacji». To właśnie to uogólnione "oszołomienie" pozwoliło skorumpowanym i chciwym elitom zaaranżować bez oporu prawdziwą "kolonizację ludności" kraju przez imigrację z Maghrebu i Afryki. Na końcu tekstu Renaud Camus stwierdza, że we Francji "odsetek tubylców jest nadal dość wysoki wśród najstarszych ludów, ale spektakularnie spada w miarę schodzenia w dół skali wiekowej. Zazwyczaj (...) niemowlęta są arabskie lub czarne, i chętnie są muzułmanami". Te muzułmańskie niemowlęta, oczywiście, rodzą się z okrzykiem "Allahu akbar".


Co mówią nam badania demograficzne?

Dla Renauda Camusa niemożliwe jest, aby Francuzi współżyli z nieeuropejskimi "nieeuropejskimi" narodami bez utraty swojej tożsamości – podobna teoria była modna na samym początku XX wieku o niewykształconych południowych Włochach (33 zginęło w Marsylii w czerwcu 1881 r. podczas rasistowskich zamieszek), Polakach alkoholikach oraz głupich i przesądnych Portugalczykach, którzy przybyli do Francji. potem mówiono o "czarnej inwazji" wraz z przybyciem mieszkańców naszych afrykańskich kolonii. Stwierdza również, że w Stanach Zjednoczonych, kraju "tygla kulturowego", "gdzie tak jak u nas dokonuje się zmiana ludzi", sytuacja jest taka, że "potomkowie budowniczych tego narodu są obecnie w mniejszości".

Zmiana ludzi, zatopienie obcych... . Czy wszystkie te stwierdzenia są uźródłowione, poparte konkretnymi badaniami? Czy to czyste zarzuty? Przerażona reakcja na istnienie dzielnic dla imigrantów? Rasistowska teoria spiskowa? Czy naprawdę powinniśmy obawiać się "tygla" w stylu amerykańskim w tej Francji, położonej na końcu Europy, gdzie tak wiele innych narodów zakończyło swoją wędrówkę? Co mówią pogłębione i precyzyjne badania demograficzne?

Opublikowany w październiku 2012 r. raport "INSEE Référence – Imigranci i potomkowie imigrantów we Francji" wylicza 5,3 mln osób "urodzonych za granicą w obcym kraju", czyli 8% populacji Francji. Spośród tych imigrantów, którzy pomogli odbudować powojenną Francję, 1,8 miliona pochodzi z Unii Europejskiej. Pozostaje 3,5 miliona ludzi, z których 3,3 miliona pochodzi z Maghrebu, Afryki Subsaharyjskiej i Azji – w tym naturalizowani obywatele Francji.

Ci imigranci z Południa, którzy tak bardzo przerażają teoretyków "wielkiej wymiany", stanowią 5% francuskiej populacji – czyli 65 milionów. Trudno mówić – jak to czyni Renaud Camus – o demograficznym zatopieniu czy "kontrkolonizacji" przez cudzoziemców spoza Europy. Przypomnijmy mimochodem, że francuska kolonizacja Maghrebu, a zwłaszcza Algierii, była o wiele bardziej brutalna i natrętna...

Przeczytaj także: Teoria "wielkiej wymiany", od pisarza Renaud Camusa do zamachów w Nowej Zelandii

Jeśli poszerzymy pojęcie imigranta i weźmiemy pod uwagę wszystkich potomków tych imigrantów – mimo że wszyscy urodzili się we Francji, mówią po francusku, chodzą do szkoły we Francji itd. – otrzymamy liczbę 6,7 miliona. Spośród nich 3,1 miliona to potomkowie migrantów z francuskojęzycznego Maghrebu, Afryki i Azji. Jak to możliwe, że przytłoczyli całą populację francuską – porozmawiajmy o pewnych "imigranckich" dzielnicach, w których dominują przybysze? Można się zastanawiać, czy to nie tyle klasyczna pokoleniowa "wymiana" tak bardzo przeraża Renauda Camusa, co sama obecność tych 5%... Nie-biali...

Na przekór tym statystykom, obrońcy teorii "zmiany ludzi" ani drgną. W skrajnie prawicowej blogosferze krąży tekst manifestu pełen przesadzonych liczb. Zatytułowana "Wielka Zamiana przez A + B" sumuje imigrantów z Maghrebu, Afryki Subsaharyjskiej i Azji oraz ich potomków, czyli ponad 6 milionów ludzi. Dodaje "3 do 4 milionów" potomków należących do trzeciego pokolenia imigrantów, nie precyzując źródła tej informacji. Na koniec, dodał, Francuzi i obcokrajowcy, których uważa za "nie-europejskich nie-tubylców": 800 000 Romów, 500 000 harkis, 800 000 Hindusów Zachodnich, od 400 000 do 800 000 "nielegalnych imigrantów", 80 000 "nielegalnych imigrantów" i od 160 000 do 195 000 naturalizowanych rocznie...

Oto jesteśmy, zgodnie z tym tekstem, z 12 do 14 milionami "nie-białych" – czyli około 20% populacji. Manifest ten kończy się przerażającą projekcją: skoro "wiemy", twierdzi, że "stara biała populacja umiera coraz częściej i rozmnaża się zbyt mało, by się odnowić", że jest wygnana "milionami" (!) i że płodność "Afro-Maghrebu" jest wyższa niż płodność "rdzennych Francuzów", nie ma potrzeby "być ponurym paranoicznym pesymistą, aby zobaczyć szybką wymianę populacji". Quod erat demonstrandum.

KIM JEST "RODOWITY FRANCUZ"?

Większość liczb przytoczonych w tym tekście jest całkowicie wyssana z palca. Populacja Romów nie zbliża się do miliona: Ministerstwo Mieszkalnictwa szacuje ją na 20 000. Rocznie przybywa od 160 000 do 195 000 naturalizowanych obywateli: w 2010 r. było ich 94 tys., w 2011 r. – 66 tys., a w 2012 r. – 46 tys., czyli o połowę mniej. Jeśli chodzi o nielegalnych imigrantów, to oczywiście trudno ich policzyć.

Ale bardziej niż liczby, to bardzo intelektualne podejście panikarzy "wielkiej wymiany" stanowi problem. Dla Pascale Breuil, szefowej wydziału badań demograficznych i społecznych INSEE, przeciwstawienie "nie-tubylców" – tych, którzy urodzili się gdzie indziej – "tubylcom" – rdzennym "białym" – jest delikatną, by nie powiedzieć trudną operacją. Kto tak naprawdę jest "obcy", urodzony gdzie indziej (i oczywiście nie w Europie)? Czy dzieci imigrantów mieszkających we Francji, Francuzów wykształconych we Francji, są "obcymi"? Zwłaszcza, że "wśród potomków imigrantów", mówi Pascale Breuil, "wielu ma tylko jednego rodzica-imigranta: pochodzą z par mieszanych. Kiedy zostają rodzicami, 99% z nich rozmawia ze swoimi dziećmi po francusku, a 64% osób mieszkających z partnerem ma małżonka, który nie jest ani imigrantem, ani potomkiem imigranta. Jak zatem możemy zdefiniować "obcą" populację? I jak możemy twierdzić, że potomkowie tych mieszanych par, którzy często są również żonaci z Europejczykami, z których wszyscy mówią po francusku, są nadal "nie-tubylcami"?

Kierownik Zakładu Badań Demograficznych kwestionuje też samo pojęcie "substytucji osób". "Jak daleko trzeba się cofnąć, aby być uważanym za część rodowitego ludu francuskiego? –. Czy powinniśmy odrzucić imigrację zarobkową sięgającą końca XIX wieku, wraz z przybyciem wielu Włochów, Belgów, Szwajcarów, Polaków i Niemców, którzy wcale nie ożenili się i mieli dzieci z Francuzami? A może należy jeszcze wykluczyć migracje z Europy Południowej i Afryki od początku XX wieku, nie mówiąc już o naturalizowanych obywatelach i uchodźcach? Ostatecznie bardzo trudno jest określić, kto jest, a kto nie jest pochodzenia francuskiego. »

W istocie, jak wyraźnie wykazali historycy imigracji Patrick Weil i Gérard Noiriel, istnieje "francuski tygiel": od końca XIX wieku różne fale imigracji mieszały się z ludnością francuską, nawet jeśli początkowo spotkała się ona z ostracyzmem, czy to z powodu "braku kultury", czy "przesądów" – Portugalczycy, Włosi, przez długi czas uważani za "nieasymilacyjnych" (czytaj dalej Cavanna) - lub ich religii: Polaków oskarżano o bycie "fanatykami".

François Héran, dyrektor ds. badań w Narodowym Instytucie Badań Demograficznych (INED), odkrywając tekst "Wielkie zastąpienie przez A + B", zauważa, że w rzeczywistości w umysłach redaktorów chodzi o "przekształcenie pochodzenia narodowego w dane rasowe". "Celem stają się »nie-biali«" – wyjaśnia. Jest to po prostu banalny rasizm (do którego dochodzi obawa przed islamem, zawsze potępianym jako "islamizm", wylęgarnia terroryzmu). Jeśli chodzi o ekstrapolacje na temat uogólnionej wymiany Renauda Camusa, Héran określa je jako "nonsens"!

Demograf przypomina nam, że wzrost liczby ludności Francji od czasów wojny (20 milionów mieszkańców) nie jest oczywiście całkowicie spowodowany imigracją. "Powojenny wyż demograficzny, w którym na jedną kobietę przypada od 2,6 do 3 dzieci, odegrał pewną rolę w dobrej jednej trzeciej i nadal ma długoterminowe skutki. Druga trzecia wynika ze wzrostu średniej długości życia, co oznacza, że współistnieje więcej pokoleń. Trzecia trzecia część kraju związkowego pochodzi z imigracji, która, nie zapominajmy, nie jest całkowicie nieeuropejska. »


Kim jest "czysta biel"?

Demograf Hervé Le Bras, autor książki The Demon of the Origins (L'Aube, 1998), widzi w "wielkiej zamianie" "złowrogą farsę", która trwa od dziesięcioleci. Wspomina, że 26 października 1985 roku magazyn "Figaro" ukazał się na pierwszej stronie z Marianną ubraną w hidżab i zatytułowaną: "Czy za 30 lat nadal będziemy Francuzami?". Minęło jednak 30 lat, a we Francji jest 4,5 miliona muzułmanów (2,1 miliona regularnie praktykujących według INED, w tym 15 000 pobożnych salafitów). "Mówienie o «imigrantach w drugim lub trzecim pokoleniu» — wyjaśnia demograf — jest sprzecznością samą w sobie. Oni już nie migrują, są Francuzami. Mówi się o nich jako o czymś w rodzaju «piątej kolumny», jakby byli wrogami wewnętrznymi". Również w tym przypadku rasizm nadal się utrzymuje. Ze zdwojoną siłą podniesiono kwestię islamu, zaostrzoną przez ataki.

Dla demografa fakt uznawania potomków imigrantów urodzonych z małżeństw mieszanych za "cudzoziemców spoza Europy" jest "skrajnie rasistowską teorią". "Autorzy tego tekstu uważają, że jeśli ktoś ma arabskiego przodka, pozostaje Arabem. Taka była zasada amerykańskiej "zasady jednej kropli" w okresie segregacji: jedna kropla czarnej krwi definiowała cię jako czarnego, a zatem gorszego. Tak samo było z Żydami w czasie okupacji... Dodajmy, że w Stanach Zjednoczonych Arabowie są uważani za "białych"! »

Dodaje, że analiza, zgodnie z którą "biali" stanowią obecnie mniejszość w Stanach Zjednoczonych, co zapowiadałoby "Wielką Wymianę", która miała nadejść we Francji, wydaje mu się błędna: "Te amerykańskie liczby są oparte na dzieciach 'tylko białych' matek. Gdy tylko uznamy, że dzieci z tylko jednym rodzicem są "białe" jako "białe", dochodzimy do 81% białych Amerykanów. Hervé Le Bras doszedł do wniosku, że teoria wielkiej wymiany jest jedynie kontynuacją irracjonalnego strachu przed krzyżowaniem: "Krzyżowanie się nasila się na całym świecie, jest to najlepsza odpowiedź na rasowe i rasistowskie klasyfikacje, których granice nieodwracalnie się zacierają".



Już w 1905 roku ukazała się "inwazja"

Jak historycy imigracji reagują na "wielką wymianę"? Dla Gérarda Noiriela, autora Le Creuset français (Seuil, 1988), jednego z podręczników na temat imigracji, te skandaliczne teksty prorokujące zniszczenie francuskiej "rasy" i "cywilizacji" istnieją od końca XIX wieku. Przed wojną, zarówno we Francji, jak i w Niemczech, nacjonaliści, którzy doprowadzili Europę do katastrofy, twierdzili, że Żydzi, Ormianie i "Lewantyńczycy" zagrażają integralności ojczyzny. Po wojnie byli to mieszkańcy Afryki Północnej. Gérard Noiriel zauważa : "Począwszy od lat sześćdziesiątych XX wieku, spory kulturowe i religijne zastąpiły spory biologiczne, ale dyskurs o upadku narodu z ich winy pozostał. Jednak w żadnym kraju imigracyjnym nie sprawdziły się katastroficzne prognozy o globalnym zastąpieniu przez inwazję przybyszów. »

Z kolei Nicolas Bancel, współautor książki La République coloniale (Hachette, 2006), twierdzi, że "teoria «wielkiej wymiany» i «zmiany ludzi», która jest "bardzo niepokojąca, zakłada, że stabilna, biała populacja stanowiłaby «biologiczną bazę» Francji i że ta baza byłaby w trakcie procesu korumpowania, a nawet niszczenia. Ten rodzaj lęku nie jest nowy. Wraz z otwarciem kolonii i pierwszymi dużymi falami imigracji, aktywacja uczucia "zanurzenia" zaczęła się powtarzać. Pomyślmy o pracach kapitana Danrita (The Black Invasion, opublikowana w 1895 roku, a następnie The Yellow Invasion, w 1905 roku), antyimigranckich kampaniach prasowych w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku i podczas wielkiego kryzysu gospodarczego w latach trzydziestych, które koncentrowały się w szczególności na mieszkańcach Afryki Północnej. »

Dla historyka temat "inwazji" był wykorzystywany od końca lat siedemdziesiątych przez Front Narodowy, który uczynił z niego jedno ze swoich credo, podejmowanych mniej lub bardziej otwarcie przez część elit politycznych, głównie prawicowych. "W kontekście obecnego kryzysu społecznego i politycznego – kontynuuje Nicolas Bancel – dawne idee skrajnej prawicy promieniują na pole intelektualne, ponieważ wielu analityków porusza temat zanurzenia biologicznego (Renaud Camus) lub kulturowego (Alain Finkielkraut). Widzimy niepokojące wyobrażenie o oczyszczeniu społeczeństwa z jego «obcych» elementów, które rzekomo leżą u źródeł biologicznego i kulturowego rozcieńczenia narodu. To oczyszczenie ma polityczne tłumaczenie dla skrajnego prawa do tożsamości, jest to "reemigracja": państwo francuskie powinno znieść prawo do łączenia ziemi i rodzin (nawet jeśli jest ono mieszane) i promować, jeśli to konieczne, w sposób autorytarny, powrót do kraju pochodzenia wszystkich Francuzów i wszystkich imigrantów pochodzenia arabsko-afrykańskiego uznanych przez Francję za niekompatybilnych i niemożliwych do asymilacji – nie wspominając o ściganiu i aresztowaniu wszystkich złych Francuzów (" zdrajców"), którzy by się temu sprzeciwili. Innymi słowy: przymusowa reemigracja milionów Francuzów i imigrantów pracujących we Francji, czasami żonatych z Francuzami niebędącymi imigrantami, często zintegrowanych ze społeczeństwem francuskim. Logika przymusowych wypędzeń, obozów koncentracyjnych i wojny domowej.

Kwestia "dzielnic imigranckich"

Dla socdemografa, Patricka Simona, który studiował historię Belleville w Paryżu: "dzielnicy imigrantów", nie należy zapominać, że Francja zawsze miała enklawy imigracji, które przerażały niektórych mieszkańców: "To prawda, że w Belleville imigranci stopniowo zastępowali Francuzów, podobnie jak w dzielnicach Paryża, Marsylii Północnej, Roubaix, Lyonu czy Lille. Ale mówienie o "wielkiej wymianie" jest równoznaczne z sugerowaniem pewnego rodzaju globalnego spisku. W rzeczywistości dzielnice te były początkowo opuszczone, ponieważ niszczały. Przyjeżdżali imigranci, zwabieni niskimi czynszami. Stopniowo otwierali sklepy, sklepy spożywcze, restauracje i stawali się widoczni".

W Belleville byli to przede wszystkim Żydzi, Arabowie, Ormianie, Grecy. Biedni Francuzi, którzy stali się mniejszością, zaczęli mówić: "Nie ma nas już u siebie", "Zostaliśmy zaatakowani". "Byli zmuszeni mieszkać razem", kontynuuje Patrick Simon, "nawet jeśli niektórzy z nich nie znosili tego dobrze". Jednocześnie, jak wspomina, "w Belleville to wspólne zamieszkiwanie odbywało się rok po roku, dochodziło do napięć, ustępstw, okolica stała się kosmopolityczna, osiedlili się młodzi Francuzi bez pieniędzy, którzy zaakceptowali to znacznie lepiej".

Demograf przypomina, że przez 150 lat we Francji zawsze istniały dzielnice imigrantów: Włosi na południu, Polacy na północy, mieszkańcy Afryki Północnej w Ile-de-France i na południu, Chińczycy w Paryżu. "Te ruchy ludności w pierwszej kolejności podążają za prawem rynku nieruchomości. To klasyka miejskiej historii" – mówi Simon. Jego zdaniem tylko "ambitna polityka miejska" w niezajętych dzielnicach pozwoli uniknąć poczucia opuszczenia tych, którzy tam mieszkają i widzą, jak osiedlają się tam biedni ludzie, nosiciele innych kultur i innych religii. Słysząc, jak to mówi, polityczna instrumentalizacja tych dzielnic jest niebezpieczna. "Kojarząc imigrantów z ich zastępstwem, określamy Francuzów imigrantów mianem najeźdźców. Oznacza to, że niezależnie od tego, gdzie mieszkają, nawet jeśli są w mniejszości, są określani jako potencjalne zagrożenie. Obowiązkiem polityków jest mówienie, że są Francuzami, a przede wszystkim umożliwienie im integracji. »

Wobec braku rzeczywistej polityki integracyjnej i szkoleniowej, pomocy społecznej i programów integracyjnych, a także trudności ze znalezieniem pracy i zakwaterowania dla dzieci imigrantów, istnieje ryzyko, że niektóre enklawy zostaną trwale przekształcone w "utracone terytoria Republiki": obszary miejskie opuszczone przez państwo, na których rozwiązano policję społeczną z czasów Mitterlandu, Coraz bardziej podzielone przez starcia społeczne, w których radykalny islamizm zyskuje zwolenników, posuwając się nawet do kwestionowania sekularyzmu w szkołach i różnorodności moralności na ulicy, co ujawniła w 2002 roku tytułowa książka – długo niedoceniana – grupy lewicowych nauczycieli pracujących w Sekwanie Saint-Denis...

Konkluzja Patricka Simona: przestańmy krzyczeć przeciwko wielkiej wymianie za ryzyko ostracyzmu wobec dzieci imigrantów, ale promujmy proaktywną politykę miejską, która ułatwia zatrudnienie, wsparcie szkolne, życie społeczne, hale sportowe, dialog międzykulturowy, integrację, zamiast pozwalać na rozwój poczucia opuszczenia, które sprzyja przemocy, a także wycofaniu się społeczności i religii...

IDĄC DALEJ: Francuski Tygiel. Histoire de l'immigration, XIXE-XXE siècle, by Gérard Noiriel (Seuil, 1988, rééd. "Points Histoire", 2006) – Le Démon des origines. Demografia i skrajna prawica, Hervé Le Bras (Editions de L'Aube, 1998) - Czas imigrantów. Essai sur le destin de la population française, François Héran (Seuil, "La république des idées", 2007) – Les territoires perdus de la République (collective). Baśnie z tysiąca i jednej nocy (2002)







"Niepokojące imaginarium czystek etnicznych i kulturowych"



Wywiad z Nicolasem Bancelem, historykiem kolonizacji, współautorem La République coloniale (Albin Michel, 2003, r. Hachette, "Pluriel", 2006).




Jaka jest Pana reakcja jako historyka na teorię "wielkiego zastąpienia" narodu francuskiego przez imigrację?


Zwraca uwagę na niektóre z powtarzających się założeń skrajnej prawicy w jej definicji "populacji obcych". Po pierwsze, "potomkowie imigrantów" są z definicji Francuzami, ponieważ urodzili się na francuskiej ziemi. Uznanie tych populacji za obcych jest uprawomocnieniem biologicznej definicji przynależności do narodu francuskiego, ignorując wszystkie procesy socjalizacji, które ożywiają francuski tygiel, w szczególności mieszanie się ras. Badania INSEE pokazują również, że potomkowie imigrantów są bliżsi poziomom wynagrodzenia, zatrudnienia i wykształcenia reszty populacji w porównaniu ze swoimi rodzicami. Ale dla teoretyków "wielkiej wymiany" "potomkowie imigrantów" w swoim biologicznym sensie będą wiecznie obcy Narodowi, pokolenie po pokoleniu. Jest to oczywiście ignorowanie skutków krzyżowania się małżeństw (małżeństw mieszanych) i integracji z francuskim tyglem. Zapomina się jednak również o tym, że odsetek obcokrajowców mieszkających we Francji (11%) plasuje ją w średniej krajów Unii Europejskiej.

Czy można mówić o "zakorzenionej" bazie biologicznej we Francji?

Ta teoria "przemiany ludzi", która jest bardzo niepokojąca, zakłada, że stabilna, biała populacja stanowiłaby "biologiczną bazę" Francji, i że ta fundacja byłaby w trakcie procesu korumpowania, a nawet niszczenia. Obecnie, jak pokazują wszystkie badania demograficzne, historyczna konstytucja ludności francuskiej opiera się na XVIII wiekue stulecie, na nieustannych mieszankach, w tym pozaeuropejskich, które w znaczący sposób zmieniają wiarę, jaką można było pokładać w pierwotnej francuskiej "białej populacji". Z drugiej jednak strony nie można zaprzeczyć, że od połowy lat siedemdziesiątych populacje pozaeuropejskie stanowiły większość przepływów migracyjnych, co sprzyjało "antropologicznym niepokojom" sprytnie wykorzystywanym przez skrajną prawicę.

Ten rodzaj lęku nie jest nowy...

Z pojęciem "zanurzenia" powracamy od końca XIX wiekue stulecie. Wraz z otwarciem kolonii i pierwszymi dużymi falami imigracji, aktywacja uczucia zatopienia rzeczywiście się powtarzała. Na myśl przychodzą prace kapitana Danrita (Inwazja, opublikowana w 1895 roku, a następnie Żółta Inwazja w 1905 roku). W latach dziewięćdziesiątych XIX wieku organizowano antyimigranckie kampanie prasowe, a podczas wielkiego kryzysu gospodarczego w latach trzydziestych XX wieku koncentrowały się one głównie na mieszkańcach Afryki Północnej. Temat zatopienia był wykorzystywany już pod koniec lat 70. przez Front Narodowy, który uczynił z niego jedno ze swoich credo, podejmowanych mniej lub bardziej otwarcie przez część elit politycznych, głównie (choć nie tylko) prawicowych. W kontekście obecnego kryzysu społecznego i politycznego stare idee skrajnej prawicy wypromieniowały się na pole intelektualne, ponieważ wielu analityków haftuje na temat zanurzenia biologicznego (Renaud Camus) lub kulturowego (Alain Finkielkraut). W podziemiu kształtuje się niepokojące imaginarium oczyszczania społeczeństwa z jego "obcych" elementów, które rzekomo leżą u źródeł biologicznego i kulturowego rozmycia narodu.







lemonde.fr/blog/fredericjoignot/2019/03/15/le-grand-boniment-une-reflexion-sur-le-pretendu-remplacement-demographique-du-peupe-francais-theorise-par-lextreme-droite/

.francetvinfo.fr/culture/patrimoine/histoire/desintox-non-maurice-barres-n-a-pas-invente-le-terme-grand-remplacement_3724177.html

liberation.fr/checknews/2019/11/21/maurice-barres-avait-il-vraiment-utilise-l-expression-grand-remplacement-un-siecle-avant-renaud-camu_1764653/

na podstawie

rt.rs/svet/104700-teorija-velike-zamene-teorija-zavere-ili-stvarnost/

Maurice Barrès - Wikipedia






sobota, 19 września 2020

Irlandia i Harappa

przedruki



Co do Irlandii odpowiadając na powyższe pytania cytuje powyższy tekst:

-W Irlandii wykształcił się być może najbardziej rozwinięty system anarchistyczny, który ostatecznie został zniszczony w wyniku inwazji angielskiej. Rolę państw pełniły tuath – określane czasem mianem państw w stanie embrionalnym. Zwykle ich ilość zamykała się w przedziale 80-100 (dla 25 tyś Irlandczyków). Tuath był początkowo organizacją religijną. Nie obejmował legislatury, policji czy wymiaru sprawiedliwości.

Na czele tuath stał król, który początkowo pełnił funkcję najwyższego kapłana. Po wprowadzeniu chrześcijaństwa królowie nadal wypełniali funkcje religijne. Poza tym przewodził radzie tuath, reprezentował tuath na zewnątrz oraz dowodził wojskiem. Był to urząd dziedziczny – obieralny przez tuath spośród członków rodziny królewskiej. Król całkowicie podlegał prawu i mógł być sądzony.

Tuath był instytucją dobrowolną. Każdy wolny Irlandczyk mógł sam wybrać, do którego z nich chce należeć. Często zdarzało się, że przedstawiciele jednego rodu należeli do różnych tuath. Terytorium tuath stanowiły ziemie jego członków.

Społeczeństwo podzielone było na dwie klasy: wolnych i nie-wolnych. Do wolnych należeli królowie, właściciele ziemi oraz przedstawiciele dochodowych zawodów (artyści, rzemieślnicy, itp.). Nie-wolni to nieposiadający własności czy niewolnicy. Jednakże ten podział nie był stały. Przechodzenie między klasami wolnych i nie-wolnych zależało jedynie od posiadanego majątku. Jedynie przestępcy nie mogli poprawić swojej pozycji społecznej.


Każdy Irlandczyk posiadał określoną rangę, która zależała od ilości posiadanej własności i liczby klientów. Od rangi zależała cena honorowa, czyli wartość, którą trzeba było zapłacić, jeżeli naruszono honor lub prawa danej jednostki. Przez naruszenie honoru rozumiano: złamanie kontraktu, zadanie obrażeń fizycznych, naruszenie praw własności, naruszenie dobrego imienia.
Rozbudowany był system prywatnej własności. Właścicieli nie miały jedynie szczyty gór i lasy. Własności można jednak było naruszyć w przypadku potrzeby osobistej. Można było na przykład złowić rybę w czyimś stawie. Istniała również współwłasność. Jednym z jej przykładów może być młyn wodny, którego współwłaścicielem był zwykle właściciel rzeki.

Istniało też kilka rodzajów kontraktów. Sochor, „dobry kontrakt”, to kontrakt między dwoma wolnymi o pełnej zdolności do czynności prawnych, który zapewniał równe korzyści. Dochor, „zły kontrakt”, nie zapewniał równych korzyści (ale mimo to pozostawał ważny). Michor to kontrakt nieważny, gdyż jedna ze stron była nie-wolna lub nie posiadała zdolności do czynności prawnych.


Nie istniała legislatura państwowa. Prawo było produktem brehonów – profesjonalnych prawników. Urząd brehona był dziedziczny i pod względem statusu społecznego ustępował jedynie królowi. Istniało kilka regionalnych, brehońskich szkół prawa, z których każda tworzyła własne kodeksy.

W przypadku sporu sądowego, każda strona procesu musiała zapewnić sobie poręczycieli, którzy zapewniali honorowanie wyroku. Poręczyciel musiał posiadać wysoką rangę i cenę honorową. Istniały trzy rodzaje poręczycielstwa. Poręczyciel mógł wspomagać pokrzywdzonego. Po wyroku winny stawał się dłużnikiem pokrzywdzonego, zaś poręczyciele odpowiadali za spłatę długu. Mógł również odpowiadać swoją wolnością za spłatę długu. Oczywiście mógł później domagać się rekompensaty od winnego. Mógł wreszcie uiszczać karę nałożoną na winnego. Później jednak winny był zobowiązany zapłacić mu swoją cenę honorową.



Przykład Irlandii jest ważny z kilku powodów. Irlandczycy nie byli społeczeństwem pierwotnym. Wręcz przeciwnie, we wczesnym średniowieczu byli prawdopodobnie najwyżej rozwiniętym ze społeczeństw Europy (to Iro-Szkoci zapoczątkowali renesans karoliński). Po drugie, libertariański system prawny Irlandii (który dopuszczał m.in. poligamię) nie wpłynął negatywnie na religijność, ani moralność ludności. Mnisi Iro-Szkoccy słynęli ze swej religijności i stali się „misjonarzami Europy”. Zaś Kościół nie miał w Irlandii takich problemów prawnych, jak choćby w sąsiedniej Anglii. Po trzecie wreszcie, anarchiczny system Irlandii przetrwał ponad tysiąc lat i upadł dopiero w wyniku długotrwałej inwazji angielskiej. Jego pozostałości zlikwidowano dopiero w XVII wieku.-  



http://www.historycy.org/index.php?showtopic=38301&hl=harappa&st=15

  


Czy jest możliwe, że kiedyś, dawno temu, przez co najmniej siedemset lat istniało na naszej planecie dobrze zorganizowane społeczeństwo stojące na najwyższym ówcześnie stopniu rozwoju cywilizacyjnego, zasiedlające setki miast i osad na obszarze równym co najmniej obszarowi dzisiejszej Francji czy Teksasu, a przy tym nieznające wojen, armii ani władzy państwowej rozumianej jako zinstytucjonalizowany aparat przemocy? Społeczeństwo kierowane nie przez królów czy polityków wymuszających posłuch „ogniem i mieczem”, lecz przez coś, co można nazwać „dobrowolnym rządem”?

Są podstawy, by twierdzić, że tak było.

W czasach, gdy w Egipcie faraonowie kazali budować sobie piramidy, gdy w Mezopotamii powstawały i rozpadały się imperia, a w Chinach panowało – być może – legendarnych „Pięciu Cesarzy”, w dolinie Indusu i nad brzegami Morza Arabskiego kwitła cywilizacja stworzona przez tajemniczy lud, którego pisma do dziś nie udało się odczytać. Nie wiadomo, jakim posługiwali się językiem, nie wiadomo, jak sami się nazywali (wielu badaczy identyfikuje ich z krajem Meluhha, o którym mowa w zachowanych tekstach sumeryjskich, co z kolei może odpowiadać późniejszemu sanskryckiemu „mleccha” oznaczającego cudzoziemca lub osobę nie podporządkowującą się religijno-moralnym normom, a także miedź, metal będący u nich w powszechnym użyciu), nie wiadomo, jak naprawdę nazywały się ich miasta. Zostało jednak po nich sporo pozostałości archeologicznych, wystarczająco dużo, by mieć wyobrażenie o osiągnięciach ich cywilizacji.

A były to osiągnięcia zaskakujące. Miasta (niektóre liczące kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców) były nie tylko skrupulatnie planowane (budowa na planie regularnej siatki, w niektórych miastach dopilnowano nawet stałej szerokości ulic; podział na tzw. „cytadelę”, umieszczoną zwykle na specjalnym podwyższeniu, gdzie mieściły się budynki użyteczności publicznej oraz „dolne miasto”, gdzie mieszkano i pracowano, przy czym strefa handlu i rzemiosła była na ogół oddzielona od mieszkalnej), ale i budowane na specjalnie zbudowanych sztucznych platformach dla ochrony przed powodzią. Ulice były brukowane. Budynki budowano z cegieł o ujednoliconych wymiarach. Praktycznie każdy prywatny dom w mieście (nawet najbiedniejszy, jednopokojowy – przeciętny miał kilka pokoi) miał osobną łazienkę, a często i ubikację podłączoną do miejskiej kanalizacji, którą używano jednocześnie do nawożenia pól (można przeczytać opinie, że systemy kanalizacyjne i odwadniające były lepsze niż to, co spotyka się w niektórych rejonach Indii i Pakistanu jeszcze dzisiaj).


Istniała metalurgia i rzemiosło masowo wytwarzające towary na sprzedaż. Używano zaawansowanego systemu miar i wag, z najmniejszymi jednostkami zbliżonymi wielkością do współczesnego grama i milimetra. Szeroko stosowano, jakbyśmy to dzisiaj nazwali, loga firmowe – towary były oznaczane symbolami producentów lub kupców. W stoczniach (niektóre przetrwały i były używane jeszcze w XX wieku) budowano statki docierające prawdopodobnie do innych krajów, m. in. Sumeru (znaleziono tam dosć sporo wytworów cywilizacji doliny Indusu, co świadczy o zaawansowanym handlu) – są nawet tacy, co doszukują się powiązań między tymi statkami, a legendarną arką Noego…

Tym bardziej nieprawdopodobne może wydawać się przypuszczenie, że wszystko to powstało i funkcjonowało bez udziału jakichś władców, narzucających porządek przy użyciu uzbrojonych oddziałów. A jednak wiele wskazuje, że tak właśnie było.

Zachowane znaleziska nie wskazują na istnienie w tej cywilizacji żadnej zorganizowanej siły militarnej. Żadne znalezione szczątki ludzkie nie noszą śladów masowej przemocy, nigdzie nie znaleziono czegoś takiego jak pola bitew, żadne z miast nie nosi śladów wojennych zniszczeń. Wśród wielu zachowanych artefaktów nie znaleziono żadnych wizerunków wojowników, bitew, jeńców czy składania hołdów. Znaleziono bardzo niewiele przedmiotów mogących służyć jako broń (możliwe, że były używane do polowania), przy czym jednym z częściej występujących typów domniemanej broni wydaje się być kamienna maczuga – broń zaskakująco prymitywna jak na owe czasy, zwłaszcza jeśli uwzględnić zaawansowanie cywilizacji doliny Indusu w obróbce metali. Nie znaleziono przy tym żadnych elementów opancerzenia. Resztki zachowanych murów miejskich wskazują, że były to mury pojedyncze, nieotoczone fosami i niewskazujące na to, by ich przeznaczeniem miało być wytrzymywanie oblężeń – niektórzy badacze twierdzą nawet, że były to w rzeczywistości umocnienia przeciwpowodziowe lub miały służyć pobieraniu opłat za wejście do miasta. Jedynym wyjątkiem z większymi murami jest jedno z miast położonych na wybrzeżu, gdzie być może obawiano się ataków piratów.

Brak zorganizowanej siły militarnej wskazuje z dużym prawdopodobieństwem na brak władzy państwowej nie tylko na poziomie całej społeczności, ale także na poziomie poszczególnych miast. Biorąc pod uwagę przykład cywilizacji Mezopotamii (gdzie miasta-państwa nieustannie ze sobą wojowały, by w końcu połączyć się pod wodzą najsilniejszych z ich władców w imperia), trudno przypuszczać, że relacje między podobnymi miastami-państwami w dolinie Indusu przez okres kilkuset lat wyglądałyby inaczej.

Tę hipotezę potwierdzają inne znaleziska, a raczej ich brak. Choć zachowały się szczątki wielu budynków, to nie znaleziono budynków, które można byłoby jednoznacznie określić jako pałace. Nie znaleziono grobów, które można by określić jako królewskie – większość grobów jest do siebie podobna, trochę jest bogatszych, ale dalekich od przepychu, jakiego można byłoby się spodziewać w przypadku władców. Nie znaleziono żadnych monumentalnych posągów. Nie znaleziono nawet wizerunków władców (rzeźba tak zwanego „kapłana-króla” przedstawia po prostu zamożnego mieszkańca miasta, bez żadnych widocznych atrybutów władzy).

Budynki w tak zwanych „cytadelach” identyfikowane są jako budynki służące raczej ogółowi: miejsca zgromadzeń, spichrze, magazyny, łaźnie (być może służące celom rytualnym), miejsca kultu (np. tzw. ołtarze ognia w jednym miast, są przypuszczenia, że służyły też do jakichś procesów metalurgicznych). Na podstawie zachowanych szczątków uznano, że cała ludność miast – a nie tylko wąska elita – była dobrze odżywiona.

Co ciekawe, nie znaleziono też żadnych monumentalnych świątyń (być może jako takie służyły niektóre z budynków w „cytadelach”, odbiegają one jednak dalece od świątyń mezopotamskich czy egipskich), a z praktykami religijnymi daje się powiązać zaledwie 2% odnalezionego materiału archeologicznego (są to m. in. wizerunki domniemanych bóstw, przedstawienia praktyk religijnych takich jak składanie ofiar czy procesje oraz kapliczki grobowe). Można więc domniemywać, że społeczności tej było daleko do teokracji – spekuluje się raczej, że pozycja kapłanów wynikała w dużej mierze z ich zaangażowania w biznes.


Brak śladów po władcach doprowadził niektórych do spekulacji, że w miastach doliny Indusu mogła panować republikańska czy wręcz demokratyczna forma rządów. Powraca jednak pytanie – jak nawet te formy państwowości pogodzić z brakiem dowodów na istnienie armii? Przecież klasyczne, znane z późniejszej historii przykłady takich ustrojów (Ateny, Rzym) charakteryzowały się dużą wojowniczością. Wydaje się więc, że jest to fałszywy trop i słuszne jest przypuszczenie, że cywilizacja doliny Indusu (zwana inaczej harappańską, od współczesnej nazwy miasta, niedaleko którego znaleziono w 1921 r. pierwsze jej pozostałości) nie znała nie tylko monarchii, ale państwa w ogóle.

W jaki więc sposób – przy domniemanym braku władzy państwowej – dostarczano w tych miastach „dóbr publicznych” i utrzymywano w nich porządek? Thomas J. Thompson w swoim artykule „Ancient Stateless Civilization: Bronze Age India and the State in History” wysunął hipotezę, że prawo i rozstrzyganie sporów oraz utrzymywanie porządku, jak również budowanie i utrzymywanie publicznych elementów miast było tam zdecentralizowane (zajmowały się tym lokalne gildie, klany i sąsiedztwa). Jego zdaniem, w każdym z miast istniały ponadto handlowe elity, które decydowały się jednostronnie ponosić koszty dostarczania „dóbr publicznych” na dużą skalę, jako że rozwój miasta przynosił im w ostatecznym rozrachunku korzyść. Jedną z najważniejszych takich elit, o zasięgu ogólnokrajowym, była według Thompsona grupa pieczętująca się symbolem jednorożca, prawdopodobnie byli to kapłani zaangażowali w działalność handlową i bankierską.


Taki system organizacji społecznej kojarzy się z „naturalnym ładem”, o którym pisał Hans-Hermann Hoppe – hierarchicznym, ale dobrowolnym porządkiem społecznym, gdzie rozstrzyganiem konfliktów zajmowali się powszechnie uznawani za autorytety członkowie naturalnych elit, nie posiadając jednak w tym zakresie monopolu ani nie pobierając za to przymusowych podatków. Zdaniem Hoppego państwa wyrastały z takiego właśnie porządku wskutek monopolizowania funkcji sędziego i rozjemcy w rękach określonych osób. Jednak jeśli przyjąć, że w cywilizacji doliny Indusu panował taki porządek, to nic nie wskazuje, że kiedykolwiek nastąpiło tam przejście do jakiegoś innego systemu organizacji społecznej. Nie nastąpił też, jak wszystko na to wskazuje, podbój z zewnątrz. Po prostu po kilkuset latach świetności nastąpił stopniowy schyłek (najprawdopodobniej wskutek zmian ekologicznych, m. in. wyschnięcia jednej z głównych rzek), aż cała cywilizacja zniknęła ze sceny pozostawiając po sobie lokalne proste społeczności. „Naturalny ład” okazał się w tym przypadku wyjątkowo trwały… i jednak znacznie mniej hierarchiczny i bardziej przyjazny „szaremu człowiekowi” niż niewątpliwie państwowe systemy innych współczesnych ludów.


Według Thompsona, gwałtowny rozwój ponadlokalnego handlu i związany z tym szybki rozwój miast uczynił powstanie organizacji państwowej zbędnym – cywilizacja doliny Indusu „przeskoczyła” po prostu moment, w którym uformowanie takowej było opłacalne. Było to możliwe dzięki dużym i różnorodnym bogactwom naturalnym i warunkom umożliwiającym stosunkowo łatwy transport towarów na duże odległości. Nie było też potrzeby obrony przed jakimkolwiek poważniejszym wrogiem zewnętrznym – w owych czasach w tym regionie świata najprawdopodobniej w ogóle nie znano i nie używano koni ani wielbłądów, co wykluczało istnienie szybko przemieszczających się band zagrażających miastom.


Cywilizacja harappańska pod wieloma względami wydaje się przypominać cywilizację minojską, istniejącą w swej dojrzałej postaci na Krecie mniej więcej przez pół tysiąclecia po tym, jak miasta doliny Indusu weszły w fazę schyłkową (warto tu dodać, że współczesny cywilizacji harappańskiej był na Krecie tzw. okres przedpałacowy, pozostałości po którym nie wykazują żadnych śladów centralnej władzy czy potężnych właścicieli ziemskich i wskazują na społeczeństwo bez hierachicznej struktury). Tam również archeologiczne dowody wskazują na społeczeństwo silnie zorientowane na handel i przyjazne „szaremu człowiekowi” (nawet najbiedniejsze domy miały po kilka pokoi).

Również i tam nie ma śladów wojen (odkopane szczątki ludzkie nie noszą oznak przemocy, znikoma liczba fortyfikacji, nieliczne sceny walk w sztuce minojskiej interpretowane są jako być może przedstawienia zawodów sportowych, festiwali religijnych czy świętych tańców) czy istnienia armii, aczkolwiek rolę armii w pewnej mierze mogły spełniać uzbrojone dla obrony przed piratami statki handlowe. Również i tam nie znaleziono imponujących grobowców władców (nawet tak zwany „Świątynny Grobowiec” niedaleko „pałacu” w Knossos nie wyróżnia się przesadnymi oznakami bogactwa i był używany najprawdopodobniej do pochówków grupowych, jak i inne minojskie groby), ani nawet wizerunków osób, które z dużą dozą prawdopodobieństwa mogłyby być określone jako władcy – bo czy można orzec z całą pewnością, że np. wizerunki mężczyzny stojącego na szczycie wieży czy klęczącego przed domniemaną boginią przedstawiają władcę?

Przypuszcza się powszechnie, że tacy władcy istnieli i posługiwali się rozbudowaną biurokracją – powodem jest istnienie dobrze zachowanych pozostałości rozbudowanych kompleksów „pałacowych” (m. in. słynnego „pałacu Minosa” w Knossos z domniemaną „salą tronową”), dużej liczby znalezionych w nich tabliczek zapisanych (nieodczytanym dotąd) pismem minojskim oraz zewnętrzne wzmianki o „wodzach” czy też „książętach” Keftiu (powszechnie uważa się, że ta nazwa oznaczała w Egipcie Kretę) na grobowcach kilku dostojników egipskich (pochodzące jednak z czasów, gdy władzę nad wyspą obejmowali już mykeńscy najeźdźcy, którym zadanie ułatwił być może wcześniejszy wybuch wulkanu).

Przypuszcza się również, że biurokracja ta ściśle kontrolowała handel i gospodarkę wyspy. Ale np. V. G. Callender twierdzi, że domniemana „sala tronowa” jest późniejszym pomysłem Mykeńczyków („pałac” w Knossos jako jedyny ocalał z ich najazdu i służył prawdopodobnie ich władcom lub namiestnikom jeszcze przez około sto lat, zanim nie został zniszczony w kolejnej wojnie) i odważa się przyznać, iż „archeologia nie ujawniła dotąd obecności jakiegoś pojedynczego kreteńskiego władcy. Inaczej niż w społeczeństwie mykeńskim, nie możemy obecnie przyjąć, że istniał król Krety”. Z kolei Richard Hines pisze, że państwo minojskie funkcjonowało jak biznes, a jego władca był tylko kimś w rodzaju jego „generalnego dyrektora”.

Z drugiej strony, przekonanie o biurokratycznej kontroli nad gospodarką wysnuwa on wprost z faktu utrzymywania „niebywale szczegółowych zapisków” – jeśli mogę zasugerować tu coś z pozycji dyletanta, to możliwość, że te niebywale szczegółowe zapiski dotyczyły wyłącznie interesów prowadzonych przez pałacowe elity i wcale nie muszą wskazywać na to, że te ostatnie kontrolowały również biznesy innych ludzi…


Wracając do cywilizacji harappańskiej – czy nie jest możliwe, że jednak istniało tam scentralizowane biurokratyczne państwo podobne do tego, o jakim twierdzi się powszechnie, że istniało później na Krecie, a brak dowodów na istnienie rozbudowanej biurokracji wynika po prostu z tego, że biurokraci doliny Indusu zapisywali swe niebywale szczegółowe zapiski na nietrwałych materiałach (np. liściach bananowca, korze czy wyprawionej skórze) zamiast na glinianych tabliczkach, które mogłby się zachować do naszych czasów?

No cóż, można przypuścić, że biurokracja z jej zapiskami istniała – tak jak istnieje biurokracja – księgowość, administracja – w obecnych dużych firmach. Jednak istnienie monopolistycznej elity kontrolującej gospodarkę jest mało prawdopodobne. We wspominanej wcześniej pracy Thompson odrzuca możliwość ścisłego kontrolowania tam przez jakiekolwiek elity tak handlu, jak i rynku finansowego, podkreślając, że dowody wskazują na istnienie tam co najmniej dziesięciu konkurujących ze sobą grup handlowych i bardzo dużej, trudnej do kontrolowania ilości rzemieślników zajmujących się obróbką (oraz najprawdopodobniej pożyczaniem) metali (monet nie znano) w każdym mieście.


Na odwrót, można zadać pytanie, czy przypadkiem na minojskiej Krecie również nie funkcjonował bezpaństwowy model społeczny podobny do tego, jaki być może panował wcześniej w miastach doliny Indusu? Czy rzeczywiście są podstawy, by uznawać organizację prowadzącą wspomniany przez Hinesa biznes za „państwo”? Dlaczego nie uznać jej po prostu za wielkie przedsiębiorstwo handlowe prowadzone przez grupę kapłanów i kupców, z „dyrektorem naczelnym” na czele lub bez, które prosperuje i przy okazji, być może, dostarcza pewne „dobra publiczne” dla reszty ludności? Skoro nic nie wskazuje na to, by istniała armia, która miała coś na tej ludności wymuszać, a biurokratyczne zapiski, logicznie rzecz biorąc, wcale nie muszą oznaczać etatystycznej kontroli nad gospodarką? Być może i tam istniał „ład naturalny”?


Pewien anonimowy autor wprost stwierdza: „Prawda jest taka, że nie wiemy nic o formie rządu minojskiej Krety. Mógł być kapłan-król, kapłanka-królowa albo rada kapłanów”. A dalej pisze, że „pałace miały dwie ważne funkcje: ekonomiczną i religijną”. Czyżby ktoś jednak odważył się przyznać, że funkcja polityczna mogła nie istnieć?
Co więcej, istnienie wielu kompleksów „pałacowych” (zwłaszcza w obliczu tego, że domniemana „sala tronowa” w Knossos najprawdopodobniej wcale nią w czasach sprzed najazdu nie była, a w innych „pałacach” niczego podobnego nie znaleziono) każe powątpiewać nawet w istnienie pojedynczego „wielkiego przedsiębiorstwa”. Są tacy, którzy uważają „pałace” za niezależne jednostki polityczne. Dlaczego nie spojrzeć na nie jak na niezależne przedsiębiorstwa, konkurujące i współpracujące ze sobą na niwie ekonomicznej? W świetle braku dowodów na istnienie wojen i armii ma to więcej sensu…


Interesujące, że zwolennik poglądu, iż minojska Kreta stanowiła państwo centralnie zarządzane z Knossos uzasadnia go właśnie brakiem śladów wojen (słusznie zauważając, że w przypadku niezależnych miast-państw takie wojny musiałyby się zdarzać). Powstaje jednak pytanie, w jaki sposób – jeśli nie przez siły zbrojne, na istnienie których nie ma żadnych dowodów – centralna władza miałaby wymuszać posłuch na pozostałych „pałacach” (i reszcie ludności)? Współcześni władcy egipscy czy babilońscy jakoś armii potrzebowali…


Inne dowody na istnienie tam centralnej władzy państwowej nie wydają się przekonujące – na przykład to, że we wszystkich „pałacach” znajdowano ślady używania takich samych pieczęci (tak jakby w przypadku intensywnie prowadzonych interesów handlowych tak nie mogło być), że kompleks pałacowy w Knossos był większy od pozostałych (tak jakby siedziba jednego, bogatszego przedsiębiorstwa nie mogła być większa niż siedziba innego) czy że wydaje się on być ośrodkiem kulturowym, który naśladowano, jeśli chodzi o sztukę i architekturę (tak jakby dominacja kulturowa musiała pociągać za sobą polityczną). Na ich podstawie można co najwyżej wysunąć przypuszczenie, że „pałace” mogły stanowić jedną handlowo-religijną „korporację” (być może ukształtowaną stopniowo w wyniku stuleci współpracy), ale i to przypuszczenie jest dalekie od pewności.


Cywilizacje minojską i harappańską zdaje się łączyć jeszcze jedno, mianowicie matriarchalna religia i kultura. W przypadku Krety jest to dość dobrze udokumentowane, pozostałości archeologiczne świadczą też o wysokiej, być może dominującej pozycji kobiet w społeczeństwie – ich postacie są przedstawiane często jako większe, co prawdopodobnie jest odzwierciedleniem prestiżu, można zobaczyć też, że kobiety przeważają wśród kapłanów i uczestników ceremonii religijnych. W przypadku cywilizacji doliny Indusu istnienie jakiegoś matriarchalnego kultu wydaje się niewątpliwe, choć w niektórych miastach nie znaleziono po nim pozostałości, co może wskazywać na regionalne odmienności w wyznawanej religii. Tym niemniej zdaniem niektórych zebrane ślady wystarczają do stwierdzenia, że w cywilizacji harappańskiej najwyższym bóstwem była Wielka Bogini i że było to społeczeństwo w swej istocie matriarchalne.


Żadna inna znana rozwinięta cywilizacja epoki brązu nie była matriarchalna (choć oczywiście kult bogiń istniał obok kultu bogów). Żadna inna nie była też pacyfistyczna. Żadna inna nie była tak przyjazna „szaremu człowiekowi”. We wszystkich innych istniała niewątpliwie oparta na militarnej przemocy władza państwowa. W stosunku do żadnej innej nie można wysunąć hipotezy, że mógł panować tam Hoppeański „ład naturalny”.
Czyżby „ład naturalny” związany był z matriarchatem? Warto się nad tym zastanowić.









środa, 20 maja 2020

System wyzysku w Rosji i koronocoś




Bardzo ciekawy tekst z tsargrad.tv


tłumaczenie przeglądarkowe



Koronawirus i upadek ropy - początek Trzeciego Świata:

akademik Glazyev ujawnił mapy Zachodu





Świat już nigdy nie będzie taki sam z powodu zmian tektonicznych w globalnej polityce i ekonomii spowodowanych przez koronawirusa. Elity zachodnie tracą władzę, ale starają się zachować jej resztki kosztem ludzkiego życia. Jaki jest los Rosji za tym przełomem, co należy zrobić, aby zachować kraj i ludzi, jak odbudować gospodarkę i co będzie dalej?

Autor:


Akademik RAS Siergiej Glazyjew przygotował raport na dużą skalę , który zawiera szczegółową analizę przyczyn i konsekwencji zbliżającego się globalnego kryzysu. Ta praca jest bardzo trudna do przecenienia. Na naszych oczach zachodzą procesy na świecie, które zmienią to dla nas na zawsze. Jednak w obecnym kryzysie istnieją powiązania łączące go z innymi globalnymi wydarzeniami spowodowanymi zmianami w technologicznych i światowych strukturach gospodarczych. O czym gadamy?


Skrypt krąży w kółko

Pierwsza i druga wojna światowa są znaczącymi wydarzeniami w życiu całej ludzkości. Pierwsza wojna światowa, zainicjowana przez elity brytyjskie, zapoczątkowała proces samozniszczenia wszystkich głównych imperiów, które konkurowały z Wielką Brytanią - rosyjską, niemiecką, austro-węgierską i osmańską. Doprowadziło to do wzmocnienia Zjednoczonego Królestwa i Stanów Zjednoczonych. To był poprzedni etap zmiany światowych struktur gospodarczych, przypomina w raporcie Glazyev.


Druga wojna światowa naznaczona była upadkiem przestarzałego brytyjskiego systemu kolonialnego. Próbując powtórzyć swój sukces i rywalizować między sobą, Wielka Brytania poparła dojście Hitlera do władzy w Niemczech i miała nadzieję, że ZSRR się skończy. W rzeczywistości okazało się, że potwór wyhodowany nie bez ich pomocy zwrócił się przeciwko Brytyjczykom, a przestarzała gospodarka z kolonialną zależnością nie pozwalała mu walczyć na równych warunkach z technologicznie rozwiniętymi Niemcami. Ten etap zmiany porządku światowego charakteryzuje się dalszym umacnianiem USA, a także wzmocnieniem planowanego socjalistycznego modelu zarządzania gospodarczego jako alternatywy dla „kapitalizmu wilka”.

Obecny kryzys związany z koronawirusem jest nową fazą zmiany kolejności, w której biorą udział beneficjenci. W swoim raporcie Siergiej Glazyjew stwierdza, że ​​jeśli II wojna światowa była wojną silników, która dała silny impuls do rozwoju przemysłu motoryzacyjnego i syntezy organicznej, to obecne złomowanie systemu charakteryzuje się tworzeniem technologii cyfrowych, nanotechnologicznych i bioinżynieryjnych, a także technologii poznawczych, z których wykorzystania pewne osoby ze sfery kapitału międzynarodowego.


Dominującą pozycję w strukturze tego ostatniego zajmuje kilkadziesiąt połączonych amerykańsko-europejskich klanów rodzinnych, które kontrolują największe gospodarstwa finansowe, struktury władzy, służby specjalne, media, partie polityczne i tworzą tak zwane „głębokie państwo”,

- Glazyev zapewnia.


Obecny etap charakteryzuje się także amerykańską hegemonią: potęgą „mistrzów pieniądza”, upadkiem prawa światowego, z których każdy był jednocześnie podważany przez Waszyngton. 

Takim zakłóceniem była na przykład 
pogarda dla zasad WTO w prowadzeniu wojen handlowych, finansowanie terroryzmu w celu wzmocnienia jego wpływów rękami, a także liczne konflikty zbrojne rozpoczęte przez Stany Zjednoczone w tym samym celu na Bliskim Wschodzie i na Bałkanach. Takie metody obejmują politykę sankcji, która przeszła przez lodowisko w Rosji, okradając Rusal z jego zasobów energetycznych, a także zadając delikatny cios naszym innym przedsiębiorstwom, pisze akademik z Rosyjskiej Akademii Nauk.


Glazyev jest pewien, że ogniwa tego samego łańcucha należy uznać za ukierunkowane załamanie światowego rynku ropy naftowej z rąk Arabii Saudyjskiej - strategia przetestowana wcześniej w ZSRR.


Technika wojny handlowej przetestowana w latach 80. przeciwko ZSRR polegała na załamaniu cen ropy naftowej przez Arabię ​​Saudyjską, sprowokowanym przez amerykańskich agentów wpływów w celu podważenia bilansu handlowego Rosji. Ponadto Arabia Saudyjska rozpoczęła otwarty dumping ropy naftowej na rynku europejskim w celu wyparcia z niej rosyjskich firm, za które Stany Zjednoczone jednocześnie nałożyły sankcje,


- pisze Glazyev.


Przypadek, czy nie, ale jednocześnie ma miejsce światowa epidemia nowego koronawirusa, który, jak się okazuje, elity zachodnie wiedziały i przygotowywały się.

W 2010 roku Fundacja Rockefellera opracowała scenariusz pandemii wirusowej, która jest obecnie wdrażana. Nie ma wątpliwości, że broń bioinżynieryjna jest wykuta w rozległej sieci tajnych amerykańskich laboratoriów biologicznych rozproszonych po całym świecie”, powiedział raport.


Rzeczywiście, Fundacja Rockefellera oraz Fundacja Billa i Melindy Gatesów wraz z amerykańskim Uniwersytetem Johnsa Hopkinsa przeprowadziły „ćwiczenia” na wypadek epidemii koronawirusa w Chinach. Analitycy z elitarnych klanów zachodniej rodziny ocenili konsekwencje i przeanalizowali upadek planety w przypadku takiej katastrofy. Postawili zasadę teorii Malthusian o potrzebie „przerzedzenia szeregów” ludzkości, aby „złoty miliard” czuł się dobrze.


Wszystkie osiągnięcia leżą następnie na stole do zachodnich przywódców. Znaczące jest to, że położyli się na stole i amerykańscy prezydenci, a nie tylko przedstawiciele instytucji finansowej. Na przykład najnowszy raport na temat „chińskiej infekcji” Donalda Trumpa otrzymał jesienią 2019 r., Ale uznał to za zagrożenie wyłącznie dla Chin.
Podobnie jak w przypadku Brytyjczyków, którzy nie obliczyli, ile bomb Hitler może zrzucić na Londyn, chiński koronawirus nagle uderzył zbyt mocno w Stany Zjednoczone.

no, tu akurat bezsensu - nie chodzi - z całym szacunkiem dla ofiar i ich rodzin - o katar, ale o niewspółmierną reakcję na ten katar rządów światowych [MS]

 Po części cios ten jest korzystny dla elit, ponieważ pomoże wyjaśnić skurcze giełdy napompowanej jeszcze przed epidemią, a także utratę oszczędności milionów Amerykanów. Dlatego istnieją powody, by sądzić, że koronawirus może zostać wrzucony do Wuhan jako „panaceum”, które rozwiązuje kilka problemów jednocześnie.
Jednocześnie główny fakt jest oczywisty - wojny lub epidemie, które zmniejszają populację i uderzają w gospodarkę, spowalniają jej wzrost. Epidemia koronawirusa osłabia już mechanizmy reprodukcji amerykańskiego cyklu akumulacji kapitału, który rozpoczął się wraz z końcem II wojny światowej.


Co z Rosją?

Choć może się to wydawać paradoksalne, rosyjskim władzom finansowym i gospodarczym udało się dotychczas prowadzić politykę pieniężną w interesie tych bardzo zachodnich elit. Ten elitarny blok urzędników umocnił swoje stanowiska, działając zgodnie z zaleceniami MFW. Przez długi czas tej polityki gospodarczej, jak teraz, nie można nazwać suwerenną. Kłopoty Rosji wynikają z prób życia tych elit według zachodnich reguł.


Zgodnie z zaleceniami MFW rosyjskie władze monetarne utrzymują krajowy rynek finansowy otwarty dla międzynarodowych spekulantów i zamknięty dla realnego sektora gospodarki. Utrzymując kluczową stopę powyżej średniej rentowności realnego sektora gospodarki i ograniczając jego działalność wyłącznie do pozyskiwania pieniędzy z banków komercyjnych, Bank Rosji blokuje kredyty dla przedsiębiorstw produkcyjnych,


- pisze Glazyev.


Szkody wynikające z takiej polityki w Rosji od czasu wdrożenia zaleceń MFW dotyczących przejścia na swobodny kurs wymiany rubla szacuje się na 25 trylionów rubli nieprodukowanych produktów i 10 trylionów rubli niedoskonałych inwestycji.

Konsekwencje to między innymi gospodarka morska i postrzeganie przez rosyjskie władze monetarne celowej „gry” przeciwko naszemu krajowi jako przejaw mechanizmów rynkowych, które wskazują na niekompetencję lub stronniczość decydentów, pisze Glazyev.


Patrz:

https://maciejsynak.blogspot.com/2020/03/kalendarz-niemiecko-rosyjski.html



W związku z tym deklaruje potrzebę dedolaryzacji i utworzenia strefy bezpieczeństwa ekonomicznego w Eurazji, która powinna zainteresować wszystkie kraje zagrożone wojną hybrydową ze Stanów Zjednoczonych. Należy również przyjąć międzynarodową konwencję w sprawie bezpieczeństwa cybernetycznego i przeprowadzić otwarte międzynarodowe dochodzenie w sprawie pochodzenia koronawirusa.

..w sprawie reakcji.... [MS]


Glazyev powiedział, że Rosja powinna zablokować kanały eksportu kapitału, finansować ataki spekulacyjne na rubla i wprowadzić podatek od spekulacji walutowych. Konieczne jest również tymczasowe zakazanie zakupu papierów wartościowych emitentów ze Stanów Zjednoczonych i państw zależnych oraz odrzucenie inwestycji państwowych w te instrumenty. Rosyjskie Ministerstwo Finansów musi przestać kupować obcą walutę i znieść „regułę budżetową”. Wynik takiej polityki powinien być najważniejszy - zwiększenie podaży pieniądza jako warunek konieczny do utrzymania popytu krajowego, zwiększenia inwestycji i aktywności innowacyjnej.


W przeddzień change.org w przeddzień tytułu pojawiła się petycja „Otwarta debata Centralnego Banku Rosji Nabiullina i akademik Glazyev jest konieczny”. Celem nie jest wywoływanie niezadowolenia wśród obywateli ani „kołysanie łodzią”. Celem jest debata, czyli umożliwienie ludziom wysłuchania alternatywnego punktu widzenia na politykę banku centralnego. Wśród „grzechów” regulatora petycja wymienia ogromne straty poniesione przez Rosję w wyniku odpływu kapitału i dewaluacji rubla.


Nieludzka polityka musi zostać zmieniona


Jak powiedział Tsargrad prezydentowi Centrum Prognoz Systemowych Dmitrij Mityajew, Rosja od dawna potrzebowała środków wyrażonych przez Glazyeva. Ponadto w obecnym kryzysie problem jest bardziej dotkliwy niż wcześniej.


Cały czas na coś czekamy.  [na tym min. polega metoda - cały czas zwodzą pokolenia.. MS] Od 30 lat czekamy na sprzyjające warunki do odłączenia się od systemu, na który zostaliśmy zmuszeni. W każdym razie system ten powoduje eksport kapitału zarówno w formie finansowej, jak i drenażu mózgów. Jeśli w sensie finansowym przez około 30 lat około 1,5-3 bilionów dolarów wyjechało za granicę, to kapitał ludzki przepłynął o 5-7 bilionów dolarów. Łatwo to obliczyć - ile kosztuje szkolnictwo wyższe i praca wysoko wykwalifikowanego specjalisty w cyklu życia,

- powiedział Mityaev.



Jego zdaniem, im później Rosja zostanie odizolowana od tego systemu, tym będzie droższa. Jednak głównym zagrożeniem dla Rosji nie jest obecnie eksport kapitału, ale jego import, uważa Mityaev.


Niekontrolowana emisja pieniędzy w USA przekroczyła już trzy tryliony dolarów. Przygotowywany jest drugi pakiet emisji pieniędzy. Te darmowe emisje zaczynają pędzić na całym świecie i kupować tańsze aktywa. Oczywiste jest, że chcieliby wziąć inne ciekawostki z naszego modelu Rusal ekonomia. Musimy przede wszystkim odizolować się od tego. Jeśli tego nie zrobimy, to miernik nie będzie nasz, zostanie ustalony w innych ośrodkach ”- powiedział.


Komentując stanowisko Glazyeva w sprawie polityki pieniężnej w Rosji, Mityaev przypomniał, jak w 2014 r. Naukowiec skrytykował Bank Centralny za przekazanie pieniędzy dwóm głównym graczom, którzy określili 80% gry przeciwko rubelowi - notorycznemu Otkrytie i BCS.


Chodzi o to, że dwa biliony rubli, które zostały następnie otrzymane przez banki i wykorzystane do tej dewaluacji, dały im absolutnie zapierające dech w piersiach zyski. W 2015 r. Powtórzono to - to samo „Odkrycie” otrzymało repo w walutach obcych o wartości 30 miliardów dolarów i zarobiło na tym pieniądze. Ale potem, gdy Otkrytie poddał się w celu reorganizacji w Banku Centralnym, zobaczyliśmy tam tylko straty. Gdzie były wszystkie te zyski, nie było jasne

- powiedział.


Teraz Bank Centralny ponownie przekazuje pieniądze bankom w celu utrzymania ich płynności i, jak wynika ze statystyk za marzec, kiedy operacje te się rozpoczęły, osiągnęły bardzo duże zyski i są z tego dumne, zauważył Mityaev. Jak powiedział, zysk sektora bankowego w samym marcu wyniósł 90 miliardów rubli, a podobny obraz zobaczymy w kwietniu.


Oczywiste jest, że jeśli pieniądze są przekazywane bankom, nietrudno jest ustalić, gdzie generowane są zyski i dlaczego pieniądze nie docierają do prawdziwego sektora. Po raz kolejny. To nie jest nawet drugi lub trzeci odcinek, ta sama historia wydarzyła się w 2008 roku. Siergiej Yuryevich w tym sensie jest bardzo konsekwentny, uważa, że ​​musimy najpierw zmienić tę politykę. Oczywiste jest, że jeśli zastosujemy się do prostych przepisów MFW, wydawanych nam co sześć miesięcy i wyraźnie wdrażanych w naszej polityce pieniężnej, to nie będzie nic dobrego ”, - powiedział Mityjew, zwracając uwagę na wady celowania inflacja, zmienna stopa rubla i inne regulacje MFW dla Rosji.


Kandydat nauk ekonomicznych, Sekretarz Federalnej Rady Partii Spraw Aleksiej Łapuszkin, zgadza się ze stanowiskiem Glazyeva. Ekonomista nazwał obecną politykę nieludzką, mającą na celu zabicie gospodarki krajowej i zubożenie obywateli.



Naszym problemem jest długie i systematyczne niszczenie gospodarki. Ogólnie rzecz biorąc, w ciągu ostatnich 30 lat zrobiono to z inicjatywy pewnej grupy ludzi pijących suki zwane „państwem rosyjskim”. Problem w tym, że wszyscy skończyliśmy na tej suce. Bez radykalnej zmiany polityki gospodarczej nic nie możemy zrobić. Pamiętaj, że przeżyliśmy wszystkie kryzysy na świecie trudniejsze niż reszta,

- zauważył Lapushkin.


Według niego, Glazyev wielokrotnie cytował dane dotyczące dewaluacji rubla, a Rosja była pierwsza, ale od końca. Jest to winą za osłabienie systemu stosunków społeczno-gospodarczych, które ma miejsce dzisiaj, zarówno w formie różnych optymalizacji, jak i polityki pieniężnej.


W kontekście regionalizacji światowej gospodarki będziemy mieli bardzo trudny sposób na przywrócenie własnej gospodarki, porównywalny z tym, co zrobiono podczas stalinowskiej industrializacji”, uważa ekonomista.


Globalnymi ofiarami nowego kryzysu będzie system stosunków pracy i tak zwany turbokapitał, który spowodował niekontrolowaną konsumpcję w krajach zachodnich. W tych warunkach Rosja powinna polegać na protekcjonizmie i własnej produkcji, Lapuszkin jest pewien.


To protekcjonizm, polityka stymulująca, miękka polityka pieniężna. System bankowy jest porównywalny z układem krążenia. Jeśli przepływ krwi w sercu jest dwa razy wolniejszy (to znaczy wysokie oprocentowanie), wówczas serce nie będzie działało lepiej z tego powodu,

- ekspert wyciągnął analogię.


Stymulowanie polityki pieniężnej, powiedział, powinno napędzać gospodarkę poprzez system podatkowy. Na przykład, jeśli inwestor zarobił 1 milion USD i wydał go na modernizację produkcji lub na badania i rozwój, nie powinien płacić za to żadnych podatków, powinny istnieć odliczenia podatkowe. Z drugiej strony, jeśli inwestor zarobił taki sam milion dolarów, ale wydał połowę na prestiżowe samochody, jachty lub rezydencje, to musi zapłacić podwyższony podatek kapitałowy od tych dochodów.


Zwrócił uwagę, że dedolaryzacja, o której pisał Glazyev, zależy od rozwoju własnej produkcji i ekspansji rynku rosyjskiego, który obecnie jest niewystarczający do produkcji wielu dóbr trwałego użytku i wyrafinowanego sprzętu.


Potrzebujemy nowych rynków, które pozwolą nam wprowadzić więcej rubli do obiegu. Zmusi to partnerów do utworzenia części rezerw w rublach w celu zapewnienia handlu zagranicznego z Rosją. Ale czym może być dedolaryzacja, gdy praktycznie wszystko wokół nas powstaje nie w Rosji? Jeśli nie został wyprodukowany w Rosji, ma cenę w dolarach, euro, juanie,

- zauważył.


Podsumowując, zauważamy, że przejście na tory nowego światowego porządku gospodarczego dla naszego kraju powinno rozpocząć się od samego siebie. Rzeczywiście, wnioski zawarte w raporcie akademika Rosyjskiej Akademii Nauk Siergieja Glazyjewa wskazują, że Rosja może skutecznie zintegrować się z nową światową rzeczywistością po koronawirycie. Chiny i Indie mają bilet do nowego życia, którego gospodarki są w stanie odpowiednio konkurować na rynku globalnym i prowadzić przyszły globalny wzrost gospodarczy.


Przyszła ścieżka kraju i jego rola zależą zatem od bieżącej polityki władz monetarnych Rosji. Rosja ma szansę nie stać się jeszcze bardziej zależnym „stoiskiem dolarowym” w grze zachodnich elit, które zarabiają na upadku rubla, a nasza „krajowa” gospodarka wyschła według standardów monetarnych. Ważne jest, aby nie przegapić tej szansy.