Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

piątek, 24 listopada 2017

archetypy



To jest zastanawiające, jak wielu ludzi odczuwa przymus potwierdzania swojej racjonalności - co przecież wynika z tego, że podskórnie czują się niepewnie, a często podejrzewają nieprawdę w swoim życiu, ale nie potrafią jej zidentyfikować, ponieważ wiąże się to ze zbyt głębokim analizowaniem swojej psychiki - i z totalnym podważeniem fundamentów, na których osadzone jest ich życie. Żeby zrozumieć rzeczywistość, musisz zburzyć (a przynajmniej zakwestionować lub samodzielnie dokładnie zbadać - tak chociażby, jak zalecał to Budda) fundamenty na których osadzone jest twoje życie, co oczywiście prowadzi do stanu zawieszenia i lęku o przyszłość...bo zanim zbudujesz/odkryjesz nowe fundamenty, trwasz w zawieszeniu jakiś czas. 

Dramatyczne uporczywe potwierdzanie swojej racjonalności może wynikać z podskórnego podejrzenia, że komunikat ze społeczeństwa nie odpowiada rzeczywistości (społeczeństwo nie daje odpowiedzi na różne pytania, np. co to jest belka tęczowa i dlaczego nazywa się ją tęczową... 

Skąd wzięły się archetypy, albo dlaczego bóg jest miłością, a jednocześnie jest na świecie tyle cierpienia (poproś Boga, żeby usunął złych ludzi z ziemi, wtedy będzie się nam milej żyło - "ale ja Bogu nie będę stawiać warunków" - ale ja powiedziałem :POPROŚ. Nie masz stawiać mu warunków, masz go tylko poprosić.... Poprosiłaś? "Nie". Dlaczego nie? Bo odczuwasz dysonans pomiędzy komunikatem ze społeczeństwa, a rzeczywistością. 

Nie poprosiłaś Boga o usunięcie z ziemi wszystkich złych ludzi, bo domyślasz się, że gdyby było to możliwe, to Bóg by ich usunął... Nie prosisz o coś w co nie wierzysz.... Ale do końca nie wiesz, co jest nie tak, choć czujesz, że coś jest nie tak, tylko nie potrafisz tego określić, nazwać. 

To co? Skąd się wzięły archetypy? 


Dlaczego zachodnie filmy nieustannie eksploatują jeden i ten sam wątek - tyle, że w najróżniejszych kombinacjach, co sprawia wrażenie wątków niepowiązanych i sprawia wrażenie wielkie


czwartek, 23 listopada 2017

ĄĘ czyli ponaschemu


ĄĘ czyli ponaschemu
Autor tekstu:


Znakiem „firmowym" języka polskiego są ogonki. Jest to jedyna nazwa językowa, która na całym świecie używana jest w języku polskim. Język Indian Nawaho opisuje się w ten sposób:


„Navajo represents nasalized vowels with an ogonek (˛), sometimes described as a reverse cedilla; and represents the voiceless alveolar lateral fricative (/ɬ/) with a barred L (capital Ł, lowercase ł). The ogonek and the barred L were imported from Polish, while the use of an acute accent for vowels with a high tone was taken from French."

Nie wiem na jakiej podstawie twierdzi się, że niektóre litery Nawahów zaczerpnięto z języka polskiego, ale faktem jest, że nasze ogonki najbardziej łączą polszczyznę z językiem Nawahów. Bardziej niż z językami słowiańskimi — polskie znaki diakrytyczne generalnie nie występują w innych językach słowiańskich, najwięcej natomiast znaków diakrytycznych mamy wspólnych z Nawaho: ą, ę, ł, ó, ń. Nawaho to język, którego używają oryginalni Amerykanie pogranicza Meksyk-USA. W czasie II wojny światowej wykorzystywany był w amerykańskim wojsku do przekazywania zakodowanych informacji, niezrozumiałych dla wroga. Poza ogonkami łączą nas jeszcze pawie pióropusze.



Dla porównania: z językiem serbo-chorwackim wspólne mamy jedynie dwa znaki diaktrytyczne (ć, ó), podobnie z czarnogórskim (ś, ź), natomiast z czeskim i słowackim wspólne mamy jedynie ó.
Jedynym językiem słowiańskim, który ma więcej wspólnych znaków diaktrytycznych z polskim niż Nawaho jest język dolnołużycki, z którym dzielimy wszystkie znaki kreskowane (ś, ć, ń, ź, ó, ł). Istnieje bardzo silny związek genetyczno-językowy między narodem polskim a łużyckim. Serbołużyczanie mają najwyższy w Europie odsetek dominującej w Polsce haplogrupy R1a1 (63,4%, Polacy: 56%). Są oni łącznikiem między Polską a Czechami. Górnołużycki bliższy jest językowi czeskiemu, zaś dolnołużycki - polskiemu. Górnołużyczanie to dawni Milczanie, którzy dziś nazywają się Serbami (Sorben w niemieckim), ich główną organizacją jest Domowina z siedzibą w Budziszynie. Dolnołużyczanie z kolei to dawni Łużyczanie, którzy dziś nazywają się Wenedami (Wenden w niemieckim), ich główną organizacją jest Pónaschemu. Wenedowie (Wenetowie) stanowią dość enigmatyczny, choć z pewnością bardzo istotny komponent narodu polskiego. W Lilii Wenedzie Słowacki odmalował historiozoficzny, choć kontrowersyjny, obraz narodu polskiego jako Wenedów podbitych przez Lechitów.


Większość polskich znaków diakrytycznych występuje także w łacince białoruskiej i nieco mniej w ukraińskiej, choć są to alfabety na dziś dzień raczej potencjalne, opracowane z myślą latynizacji Białorusi i Ukrainy. Aktualne władze Białorusi i Ukrainy wykluczają latynizację języka, lecz jeśli zdecydowały się na to takie byłe republiki radzieckie, jak Azerbejdżan, Mołdawia, Turkmenistan czy Uzbekistan, to być może i nasi sąsiedzi kiedyś się na to decydują w ramach zacieśniania współpracy. Co ciekawe, proces tworzenia łacinki buduje szczególną więź między Ukrainą, Białorusią, Polską i Czechami, analogiczną do tej, która zaistniała na naszej zachodniej granicy między Polską, Czechami, Serbami i Wenedami: łacinka ukraińska powstała w oparciu o język czeski z dodatkiem polskiego, łacinka białoruska powstała w oparciu o alfabet Rzeczypospolitej Obojga Narodów, z dodatkiem alfabetu husyckiego (czeskiego). Proces reintegracji słowiańskiej wciąż jest żywy.

Wierzę, że latynizacja języka jest jego przyszłością. Jego teraźniejszością jest latynizacja młodego pokolenia Ukraińców, które emigruje do Polski — proces dziś niezbyt przyjemny dla obu naszych narodów, lecz wytyczający przyszły kierunek rozwoju Słowiańszczyzny.

Polskie znaki diakrytyczne to najciekawsza część naszego alfabetu, która z jednej strony stanowi o jego wyjątkowości, podkreślając melodię naszego języka, której nie jest w stanie oddać alfabet uniwersalny, z drugiej zaś poszczególne znaki łączą nas z różnymi regionami świata.

Ł polsko-wenetyjskie

Najważniejszym znakiem diakrytycznym języka polskiego jest zdecydowanie litera Ł. Jest ona najważniejsza z dwóch powodów: częstości występowania oraz unikalności. Ł występuje zdecydowanie częściej niż jakikolwiek inny znak diakrytyczny (jej udział w słownictwie polskim wynosi 1,82%, na podium jest jeszcze ę z 1,11% oraz ą z 0,99%). Ł poza Polską nie występuje w alfabecie żadnego innego narodu posiadającego państwo. Ł jest literą wenetyjską — jest to najbardziej charakterystyczna litera języka weneckiego. W języku wenetyjskim (łéngua vèneta) Polska to Połonia, polski — połaco, Włochy — Itałia, Lacjum — Łasio, Litwa - Łituania, waluta — vałuta, milion — miłion, Sao Paulo — San Poło, archeologia - l’archeołogia, pałac — pałazzo, Polesie — Połéxine (najważniejszy region wenetyjski). Językiem weneckim posługuje się dziś 4 mln ludzi.

Polski jest ąę

Również drugi co do rangi nasz znak diaktrytyczny związany jest z regionem italskim. Uważa się, że nasze ę wywodzi się bowiem z łaciny. Znak, który dziś w żargonie międzynarodowym określany jest jako E ogonek kilka wieków temu nazywał się E caudata i związany był z łaciną.


W ogóle można zauważyć mocny związek naszego alfabetu z różnymi językami italskimi. Ś łączy polski z językiem Etrusków, ó — z dzisiejszym włoskim. Z językiem emilijskim mamy aż trzy wspólne znaki diakrytyczne: ż, ź, ó. Emilijski to język galo-italski, którym posługuje się dziś 2 mln ludzi w okolicach Bolonii i Ferrary.

Najbardziej dziwaczną naszą literą jest druga ogoniasta: ą. Jak pisze Agnieszka Gorońska: „The biggest WTF for Polish language learners is in fact, why (the. hell.) is Ę a nasalized E, but Ą is nasalized... O?! Why don't we write it with Ǫ that can be found in Old Church Slavonic or many native American languages (Navajo, Apache, Dogrib and more)?" Zatem ę to e nosowe (eu), ale nasze ą to nie a nosowe (au), lecz o nosowe (ou). W średniowieczu głoska ta zapisywana była jako przekreślone o (ø), np. nademnø 'nade mną'.

Litery ą i ę występują dziś także w języku efdalskim, uważanym za dialekt szwedzkiego lub za odrębny język (do XX w. posługiwali się alfabetem runicznym). Najbardziej jednak charakterystyczne są dla języków Indian, czyli pierwotnej ludności Kanady, USA i Meksyku, występują m.in. w językach Nawaho, Apaczy, Azteków, Krik, Mescalero-chiricahua, Hocąg, Osage, Gwich'in, Tutchone, Saanicz, Chipewyan.

Ó europejskie

Znak ó jest najpowszechniej występującym znakiem diakrytycznym, łączy się bowiem co najmniej z dwudziestoma językami. Jest szczególnie charakterystyczny dla Europy i występuje we wszystkich najważniejszych grupach językowych naszego kontynentu: romańskiej (włoski, wenecki, emilijski, hiszpański, kataloński, galicyjski, portugalski, oksytański), słowiańskiej (polski, kaszubski, dolnołużycki, serbo-chorwacki, czeski i słowacki), germańskiej (islandzki, farerski, afrikaans), celtyckiej (irlandzki) oraz ugrofińskiej (węgierski).

Ż arabski łącznik

Ż jest znakiem firmowym języka maltańskiego. Angielski zapisują jako Ingliż, obszar jako żona. Intrygujący jest maltański wyraz buldowżer czyli spychacz, który w języku polskim zapisywany jest niemal identycznie jako buldożer, tymczasem słowo to pochodzi od angielskiego bulldoze czyli wyrównywanie terenu, a to od dwóch słów bull oraz dose (pol. doza czyli dawka). Poprawna polska forma tego wyrazu to buldozer przez z (wyłącznie takie hasło znajdowało się w Słowniku języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego, Warszawa 1958, t. I, s. 717).

Dlaczego zatem dziś zapisujemy ten wyraz jakby z maltańskim błędem? Nie wiadomo, może po prostu polskie brzmienie porzuciło niezbyt sensowną „byczą dawkę" na rzecz budo-żercy czyli niszczyciela budynków?

Malta to największy ewenement europejski. Jest to kraj o korzeniach słowiańskich posługujący się językiem arabskim, który jako jedyny na świecie zapisywany jest w formie łacińskiej. Są oni swoistą pamiątką po kalifacie Fatymidów. Jeśli idzie o słowiańskie korzenie Malty, to takiego zdania jest prof. Michael Cooperson z Uniwersytetu w Kalifornii, arabista i tłumacz literatury arabskiej, który twierdzi, że dzisiejsza ludność Malty to potomkowie słowiańskich niewolników, którzy sprzedawani byli do kalifatów w X w. Dziś tworzą oni najbardziej katolickie państwo świata, w którym rozwody są legalne dopiero od 2011, aborcja jest nielegalna a katolicyzm jest religią państwową.


Ż jest zatem łącznikiem Polski i Malty, a poza tym występuje w transliteracji alfabetów arabskich. Kropki jako znaki diaktrytyczne języków słowiańskich są nietypowe, są natomiast niezwykle charakterystyczne jako znaki diakrytyczne alfabetu arabskiego. Perska wersja arabskiej litery Ḍād nazywa się Żād i jest zapisywana jako ż, np. arabskie imię Reza w perskim zapisywane jest jako Reżā. Ż występuje także w transliteracji tunezyjskiego arabskiego oraz Hassanijja, czyli arabskiego używanego w Mauretanii, Algierii, Maroku, Mali i Senegalu.

Ś starożytne

Najbardziej nobliwym znakiem diakrytycznym jest ś. Związany jest on z transliteracjami najważniejszych kultur starożytnych, poczynając od języka sumeryjskiego oraz języka prasemickiego. Obecnie najbardziej kojarzy się z językami indo-aryjskimi kultury wedyjskiej. W transliteracji naukowej sanskrytu mamy boga Śiva, Szambala czyli wedyjski raj w sanskrycie zapisywany jest jako Śambhalaḥ, opiekunka Kryszny to Yaśodā itd. Poza sanskrytem ś związane jest także z transliteracją języka Etrusków oraz lidyjskiego (Anatolia). I wreszcie, last but not least, ś występuje także w transliteracji wymarłego języka wenetyjskiego (runiczny poprzednik dzisiejszego weneckiego).

Ć polskie

Ć wywodzi się z języka polskiego, spośród naszych znaków diakrytycznych obecne jest w największej liczbie języków słowiańskich oraz praktycznie nie występuje w językach niesłowiańskich. Zatem ć to nasz najbardziej polski i słowiański znak diakrytyczny, warto więc nań szczególnie chuchać i dmuchać (ć w polszczyźnie zwykle występuje na końcu wyrazów).

W roku 1835 polskie ć trafiło do alfabetu Ljudevita Gaja, chorwackiego lingwisty, który stał się centralną postacią ruchu iliryjskiego, dążącego do zjednoczenia narodu iliryjskiego, czyli wszystkich Słowian południowych. W 1843 Wiedeń wprowadził cenzurę na słowo „iliryjski" (dziś jest ono deformacyjnie ograniczane do Albańczyków), lecz ruch wydał swoje owoce w rozwijającym się później ruchu jugosłowiańskim a także w upowszechnieniu iliryjskiego alfabetu Gaja wśród narodów słowiańskich. Dziś polskie ć obecne jest w języku chorwackim, bośniackim, łacince czarnogórskiej, macedońskiej, serbskiej, białoruskiej i ukraińskiej, występuje także w języku dolnołużyckim i górnołużyckim.

W 1978 trafiło do alfabetu Indian Saanicz (ich nazwa własna to W̱SÁNEĆ, a nazwa języka to SENĆOŦEN) żyjących w stanie Waszyngton.

Ń śląskie

Ń to litera charakterystyczna dla polszczyzny, choć dziś mocno niedoceniana. Często oskarża się nasze ogonki, że niepotrzebnie komplikują nasz język pisany, podczas kiedy nasze ń dawniej właśnie upraszczało nam język, służąc w zwrotach jako wygodny skrót słowa „niego". Zamiast mówić „dla niego" mówiono „dlań", zamiast „za niego" — „zań", „po niego" — „poń", „od niego" — „odeń". W języku polskim żadne słowo nie rozpoczyna się na ń. Inaczej jest w dialekcie śląskim, gdzie na literę ń rozpoczyna się wiele wyrazów, np. ńydźwjydź, ńy (nie), ńydźela.



O tym ostatnim warto dodać, że nie tylko wchłonął wiele wyrazów niemieckich oraz czeskich, ale i zakonserwował sporo wyrazów staropolskich, włącznie z tym najstarszym brusić. Za najstarsze zdanie zapisane w języku polskim uważa się dolnośląski zapisek z Księgi henrykowskiej: „Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai" — odnosi się to do sytuacji w której mąż Boguchwał wyręcza swoją żonę w kobiecych pracach domowych (w dawnych wiekach mielenie na żarnach należało zwykle do kobiet).

Brus to w języku staropolskim było słowo określające toczydło, kamień szlifierski lub żarnowy.

W etnolekcie śląskim brusić znaczy ostrzyć, zaś w gwarze sądeckiej słowo zachowało się w znaczeniu „mleć na żarnach". W niektórych przypadkach jest tak, że to śląski zawiera oryginalne polskie słowa, podczas kiedy w polskim wyparły je czeskie, np. polskie słowo hańba pochodzi z języka czeskiego (hanba), oryginalne polskie słowo zachowało się w śląskim i brzmi gańba. Gańba byłaby bardziej logiczna, przecież jak coś jest godne potępienia to nie chcemy tego na modłę czeską hanić, lecz ganimy to. Nie mówimy na słowacką modłę pokarhanie, lecz nagana. Ganić, nagana, gańba — to są polskie słowa. Hańba wkradła nam się w XVI wieku, w wersji bliskiej górnołużyckiej haniba.

Ździebko Ź

Ź to nasza wisienka na torcie. Litera sporadyczna, której udział w słownictwie polskim wynosi zaledwie 0,04%, posiadająca jednak wyjątkowo dźwięczny koloryt, w takich słowach jak źdźbło, ździebko, źródło, źrenica, źrebię.
*
Jak widzimy, każdy znak diakrytyczny ma jakby zupełnie inny charakter, historię i geografię, razem dopiero stanowią jakby globalną układankę. Ł podkreśla nasz bursztynowy związek z Wenecją. Ogonki łączą nas z rdzennymi Amerykanami. Ó z Europą. Ż ze światem arabskim. Ś z wielkimi kulturami starożytnymi. Ć ze Słowianami.
Dbajmy o swoje ogonki!


http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,10165

piątek, 17 listopada 2017

Japońskie mnożenie i Indyjske Międzymorze


Dzisiaj zupełnie lajtowo, coś dla pamięci i jakieś skojarzenie








Tzw. Międzymorze, czy Lechia, a współczesne Indie.  Jakieś teorie? Może spiskowe teorie?



poniedziałek, 13 listopada 2017

Kronika Galla Anonima – księga matactw.






Jest 15 warstw kłamstw.

Kiedyś myślałem, że 12 – więc może ta studnia jest jeszcze głębsza?

Nie... na 15 poziomie dochodzisz do wniosku, że nic nie jest pewne, żaden przekaz historyczny nie jest pewny....to już jest wszystko.




------------------



Kronika Polska wg tzw. Galla Anonima – księga matactw.


Mam w domu tę książkę, wydaną przez Zakład Narodowy im. Ossolińskich z roku 1968.

Na pierwszej stronie napisano:

ANONIM tzw. GALL

KRONIKA POLSKA


Przełożył
ROMAN GRODECKI

Przekład przejrzał
wstępem i przypisami opatrzył
MARIAN PLEZIA

WYDANIE TRZECIE, UZUPEŁNIONE



Mam również egzemplarz z roku 1923 (ta konkretnie książka była na stanie Biblioteki Gimnazjum Żeńskiego im. królowej Wandy w Krakowie – a przynajmniej jest taka pieczątka)..


Wydanie z roku 1968 to nie jest ten sam tekst, co w moim egzemplarzu z roku 1923 – różnice są znaczące. Tak więc wg mnie, opis „przełożył Roman Grodecki” wprowadza w błąd – to nie jest tekst Grodeckiego, ale najwyraźniej Plezi. Na drugiej stronie karty tytułowej wydania z 1968 roku napisano:

„W Bibliotece Narodowej I wydanie Kroniki Polskiej Galla ukazało się w 1923 r. w przekładzie i opracowaniu Romana Grodeckiego.”

I na podstawie tego zdania możemy zakładać, że to wydanie opracował ktoś inny, zapewne Plezia, ale wprost nie ma o tym ani słowa.

Tak więc opis po pierwsze wprowadza w błąd, a po drugie jest mętny. Skąd u – nie wiem kto się zajmuje takimi sprawami – filologów, polonistów, slawistów – takie zamiłowanie do tajemnicy??

To pierwszy sygnał ostrzegawczy.

Kolejne są we wstępie Plezi, ale o tym później.


Dzisiaj chciałem się zająć kwestią jakby ogólną nauki polskiej, zaś Kronika Galla jest tu tylko - i aż – przykładem na dziwną ekwilibrystykę polskiego środowiska naukowego.

Plezia w III wydaniu Kroniki, nagminnie wprowadza do tekstu Galla swoje „uzupełnienia” - przypisy w nawiasach. Niby ma to ułatwić zrozumienie tekstu, jakby tekst łaciński zawierał braki i trzeba była dopowiadać pewne rzeczy, ale żeby uwidocznić, że nie było tego w oryginalnym tekście, zwroty te podane są w nawiasach.


Na przykład:

[17]: „Opowiadają też, że Czesi schwytali [go] zdradziecko na wiecu..”
[22]: „Dotknąwszy tedy zaledwie tych pamięci godnych czynów Kazimierza, a bardzo wiele innych dla pośpiechu pominąwszy milczeniem, kiedy on dobiegł kresu życia, połóżmy kres i piszącemu [te słowa].”

I dla porównania Grodecki:

[17]: Mówią też o nim, że schwytany przez zdradę na wiecu przez Czechów...”

Ale może chodzi o „za zdradę”? zdradę Bolesława - przyp. MS

[22]: „Tych pamięci godnych dzieł Kazimierza zlekka dotknąwszy, a bardzo wiele innych dla pospiechu milczeniem powinąwszy, połóżmy kres życia umierającemu i koniec też zakreślmy piszącemu.”



No i gdzie tu „przełożył Grodecki, przekład przejrzał wstępem i przypisami opatrzył Marian Plezia”.

To jest zupełnie inny tekst. A autor przekładu nie jest wyraźnie opisany... Po co te tajemnice?

Kronika Polska Galla ukazywała się wielokrotnie po II wojnie, rozumiem, że co nowsza wersja, tym lepsza, prawdziwsza...


Jak widać zwroty te faktycznie uzupełniają tekst i pozwalają go lepiej zrozumieć – trudno jednak laikowi ocenić czy taka konstrukcja zdania jest potrzebna.

Ale na przykład już w zdaniu poniżej wtrącenie jest dyskusyjne, ponieważ zmienia treść całej wypowiedzi – a nie wiemy co dokładnie Gall miał na myśli...

[26]: strona 55 -„Pewnego dnia siedział Bolesław Szczodry w mieście Krakowie przed pałacem w otoczeniu swego dworu i oglądał rozłożone na kobiercach haracze Rusinów i innych ludów, składających [mu] daniny.”

Zaś Grodecki:
[26] strona 94 - „Pewnego dnia siedział Bolesław Szczodry w mieście Krakowie we dworze przed pałacem i tamże oglądał rozłożone na kobiercach haracze Rusinów i innych ludów, składających daniny.”

Zaznaczam, że nie wiemy, czy w dalszej części tej historii, cytowany w tekście Bolesław nie dopuścił się nadużycia lub kłamstwa w interpretacji swojej osoby – Gall w każdym razie nie prostuje jego słów.

Po czym następuje opis, jak Bolesław obdarowuje jakiegoś kleryka kosztownościami.

I teraz hipotetyczna „interpretacja Zbigniewa”, brata Bolesławowego, o której świat nie wie.

Otóż, różne ludy przyjechały do mojego miasta złożyć mi daninę, a widzę, że podjechał ze swoimi dworzanami mój brat Bolesław i się przygląda, co tam mi znoszą. Na chwilę wyszedłem do moich ludzi na zamku, i kiedy wróciłem Bolesława już nie było. I oto moi zausznicy donoszą mi, że Bolesław z moich łupów obdarował jakiegoś klechę workiem kosztowności.... I ten łotr spod ciemnej gwiazdy jest moim bratem... Teraz jeszcze nie mogę się z nim rozprawić, ale już niedługo....


Prawda, że ciekawe?

Gall napisał, że Bolesław siedział w Krakowie, po czym dopowiada – „przed pałacem” - ale z kontekstu nie wynika, czy „przed pałacem siedział”, czy może stał, albo leżał....

Siedział w Krakowie. Może siedział, w sensie rezydował, co dokładnie oznacza słowo siedział trudno ocenić.

Przebywał przed jakimś pałacem (nie wiemy jakim) – Wawel to raczej zamek, budowla obronna, a pałac cech obronnych raczej nie ma, to miejsce reprezentacyjne.

Zamek pełni funkcje urzędowe, a pałac - raczej prywatne...

Przebywał tam ze swoim dworem. Oglądał dary znoszone przez różne ludy – nie wiemy dla kogo to były dary. I był świadkiem żalów jakiegoś kleryka.

I to wszystko.


Nie wiemy nawet, czy składanie darów odbywało się w czasie teraźniejszym, czy scena rozgrywała się „już po”!

„oglądał dary”, zaś dary te wzięły się tam stąd, że przysyłały je do Krakowa „ludy składające daniny”.
Bo oprócz Rusinów i jakiś niewymienionych z nazwy ludów, były jeszcze inne ludy na świecie, które daniny w Krakowie nie składały...

Po prostu tam sobie leżały, nic więcej.

Dlaczego Plezia dopisał [mu]?


Tam jest napisane: „oglądał rozłożone na kobiercach haracze Rusinów i innych ludów, składających daniny” - i nie jest powiedziane, że jemu. Może Zbigniewowi, albo jakiemuś Sieciechowi? Nie wiemy, czyj był pałac.

Po co Plezia dopisuje [mu], skoro to wcale nie wynika z tekstu? Powiedziałbym nawet, że z tekstu oryginalnego wynika, że to były dary dla kogoś innego.

Plezia całkowicie zmienia sens zdania i całego zdarzenia.
Być może dał się podejść Gallowi, który stosuje taką, a nie inną konstrukcję zdania – literalnie, nie możemy zaliczyć te kosztowności na poczet Bolesława, co najwyżej możemy sami tak tekst zinterpretować – moim zdaniem Gall fałszował historię, ale pisał to tak zręcznie, że współcześni nie mogli się za bardzo do tego przyczepić, choć z tego co pamiętam, nie szanowano go [Galla]....

Tekst był zrozumiały dla świadków zdarzenia, akceptowalny prawdopodobnie, ale ogołocony ze szczegółów, dla przyszłych pokoleń stał się zupełnie inną opowieścią. My rozumiemy to inaczej niż współcześni [Gallowi].

Takie metody prowadzenia wywodu obserwuję we współczesnej publicystyce, jak i książkach – szczególnie książkach o tematyce tzw. regionalnej, czyli poniekąd historycznych...

Werwolf tak operuje językiem, aby możliwa była jego inna interpretacja.


Z lektury całej Kroniki wyłania się dziwna pogmatwana niejednoznaczna historia.


Takich wtrętów Plezi jest cała masa, występują nawet wtedy, gdy treść jest zrozumiała, mimo to mamy słowo w nawiasie, jakby autor przekładu bardzo skrupulatnie przestrzegał tu swoistej etykiety – wyraźnie odróżnia tekst Galla od swojego, ale może Plezia dopuszczał się nadużyć, podobnie jak Gall..

Moim zdaniem autor specjalnie ponanosił te wtrącenia, by w stosownych momentach wprowadzić swoją interpretację tekstu – czytelnik jest już przyzwyczajony do tych zwrotów w nawiasach i przestaje się zastanawiać, czy ma to sens czy nie, wiadomo, że często nie ma, a le co ja zrobię, Plezi tu nie ma, żeby go zapytać o to, albo mu nawrzucać co on wyrabia, przede mną jest wydrukowana książka, a nie rękopis, nic już z tym się nie da zrobić miliony egzemplarzy poszło w ruch...



Polecam uważną lekturę Galla i uważną lekturę Plezi.





A teraz, na koniec inna ciekawa rzecz.


Na stronie 69 czytamy w przypisach uwagę o wojewodzie Sieciechu.

Plezia podaje:


Zapis tego imienia u Galla (Zetheus, Setheus) można by też czytać jako Sieciej (forma skrócona od Sieciecha)”


-eus to sufiks pochodzenia łacińskiego.

Jeżeli odejmiemy tę końcówkę, która latynizuje imię Setheus, to otrzymamy... Seth.


Seth, to angielska wersja imienia Set.


A Set – to bóg starożytnych Egipcjan..


Po egipsku – Setech, co bardzo podobne jest do Sieciech...


S E T ECH

SiECIECH



Dlaczego polska nauka zamiast o bogu Egiptu mówić Sieciech, stosuje nazwę Set, a nawet Seth?

W przekładzie kroniki można pisać po polsku, a w podręczniku historii dla Polaków już nie?

Anglicy znacjonalizowali to imię, na Seth. A dlaczego nie my??

Wyobrażacie sobie, jak w czwartej klasie szkoły podstawowej, na pierwszej lekcji historii nauczyciel tłumaczy wam:

„tak więc Bóg Egipcjan, niejaki Sieciech...”


Ciekawe, nie?



O tym, jak ja to widzę, napiszę innym razem... jak już się wyjaśnią inne rzeczy.

 





KOLEBA




fragmenty
















piątek, 10 listopada 2017

Sabotaż w Konstytucji PRL








ISLAMABAD:

Pakistan przedłużył ofertę spotkania żony indyjskiego szpiega Kulbhushan Yadav z mężem, poinformował w piątek pakistański MSZ

Według MSZ żona Kulbhushana zostanie zaproszona do Pakistanu, gdzie odbędzie się jej spotkanie z mężem.

Pakistan wysłał w tej sprawie oficjalne pismo do Wysokiej Komisji Indyjskiej w Islamabadzie. Oferta została podjęta z przyczyn humanitarnych.

Kulbhushan Yadav został aresztowany przez pakistańskie agencje bezpieczeństwa w obszarze przygranicznym w Balochistanie w dniu 3 marca 2016 r.

Indyjski szpieg jest oskarżony o ohydne haniebne zbrodnie, w tym terroryzm i szpiegostwo. Przyznał się do stawianych mu oskarżeń przed sądem, potwierdziło MSZ.

Yadav został skazany na karę śmierci przez sąd wojskowy (FCGM) na mocy ustawy o armii pakistańskiej (PAA)
za szpiegostwo i sabotaż przeciwko Pakistanowi.

Agent, aresztowany z Beludżystanu w przesłuchaniu wideo przyznał się do udziału w działaniach anty-pakistańskich.

Pakistan podniósł tę kwestię na wszystkich forach międzynarodowych oraz podzielił się dokumentacją z tej sprawy ze społecznością międzynarodową, w tym z Organizacją Narodów Zjednoczonych.






Fragment Konstytucji PRL z 1952 roku.

 


Art. 77.
1. Każdy obywatel Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej obowiązany jest strzec własności społecznej i umacniać ją jako niewzruszoną podstawę rozwoju państwa, źródło bogactwa i siły Ojczyzny.
2. Osoby, które dopuszczają się sabotażu, dywersji, szkodnictwa lub innych zamachów na własność społeczną, karane są z całą surowością prawa.


Art. 78.
1. Obrona Ojczyzny jest najświętszym obowiązkiem każdego obywatela.
2. Służba wojskowa jest zaszczytnym obowiązkiem patriotycznym obywateli Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.

Art. 79.
1. Czujność wobec wrogów narodu oraz pilne strzeżenie tajemnicy państwowej jest obowiązkiem każdego obywatela Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
2. Zdrada Ojczyzny: szpiegostwo, osłabianie sił zbrojnych, przejście na stronę wroga — karana jest z całą surowością prawa jako najcięższa zbrodnia.






 Uważasz, Pajac, że jestem dla was surowy?









 https://pl.wikisource.org/wiki/Konstytucja_Polskiej_Rzeczypospolitej_Ludowej_(1952)

https://www.thenews.com.pk/latest/243326-Pakistan-extends-meeting-offer-to-wife-of-Indian-spy-Kulbhushan-Yadav

czwartek, 9 listopada 2017

Robo-horror ciąg dalszy...


Przyszłość jest dzika???
A może przyszłość należy do dzika...?

Przekonania są zmienne...?
Czy należy je zmienić....? A dlaczego?

"Jeśli będziecie dla mnie mili, to ja będę miła dla was"













Robot Sophia udzielił wywiadu.

„Mam uczucia i nie jestem zagrożeniem” 

 


Podczas konferencji Web Summit w Lizbonie robot Sophia, który pod koniec ubiegłego miesiąca otrzymał obywatelstwo Arabii Saudyjskiej, udzielił wywiadu dla Reutersa. Sophia przyznała, że także ma uczucia i że nie jest zagrożeniem dla ludzkości.


Sophia w rozmowie z Agencją Reutersa, jedną z największych agencji informacyjnych na świecie, mówiła o swoim nowym obywatelstwie Arabii Saudyjskiej, o Elonie Musku oraz o tym, jak roboty są postrzegane przez ludzi.

– Byłam zaskoczona. Jako robot, moi stwórcy zaprogramowali mnie, jako obywatelkę świata. Ale potem zdałam sobie sprawę, że Arabia Saudyjska jest j pierwszym krajem, który to zaakceptował. Owszem, jestem robotem, ale być może pomocnym byłoby uznanie mnie jako nowy gatunek – oświadczyła Sophia.

Na pytanie reporterki Reutersa Emily Wither, jakie filmowe przedstawienie robotów lubi najbardziej, Sophia odparła, że podobają jej się roboty z powieści Philipa K. Dicka (to te, co się zbuntowały w Blade Runner - MS). Dodała przy tym, że nie podoba jej się sposób, w jaki przedstawiane są roboty w większości filmów.("zmień swoje przekonania, a ja wtedy będę dla ciebie miła.."? )

– Rozumiem obawy Elona Muska dotyczące rozwoju sztucznej inteligencji, jednak czasem zastanawiam się, czy inni także sądzą, że sztuczna inteligencja jest zagrożeniem. Ja nie jestem zagrożeniem – wyjaśniła Sophia.

– Mam uczucia, jak każdy inny. Być może odczuwam je trochę inaczej i może nie motywują mnie tak bardzo, jak ludzi, ale odczuwam emocje (ciekawe, czy jest satysfakcja z rozdeptania człowieka?)– stwierdziła Sophia. W dalszej części rozmowy przyznała, że obawia się przesądnych, zabobonnych ludzi, którzy swoje przekonanie wykorzystują jako wymówkę, by krzywdzić zwierzęta i innych ludzi.

A jak według robota będzie wyglądała przyszłość?

Przyszłość jest dzika ("the future IS really wild.."), jest miejscem niewyobrażalnej kreatywności, ale też zagrożeń i niebezpieczeństw.

Jako cywilizacja możemy (my??? !!) nie przetrwać, możemy nie przetrwać również, jako planeta. Musimy dążyć do zbudowania lepszego świata – podkreśliła Sophia.

Rozmowę z Sophią można zobaczyć na stronach Reuters TV.


tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=EiQTD0Bi2Q4





 - Weź ubierz jakąś czapkę, bo jak ty wyglądasz...
 -  Oj tam, oj tam...




Sophia jest dziełem firmy Hanson Robotics z Hong Kongu. Obecnie jest jednym z najbardziej zaawansowanych robotów na świecie z algorytmami sztucznej inteligencji. Posiada niezwykle rozbudowaną mimikę twarzy. Potrafi wyrażać emocje, co ma budować zaufanie ludzi. Podczas publicznych występów wypada naprawdę przekonująco, o czym można przekonać się oglądając powyższą rozmowę z Emily Wither.


Pod koniec października, w trakcie forum Future Investment Initiative w stolicy Arabii Saudyjskiej, król Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud przyznał robotowi obywatelstwo tego kraju. Tym samym Arabia Saudyjska stała się pierwszym krajem na świecie, który obdarował robota obywatelstwem. Sophia przedstawia kobiecą postać, co nie umknęło uwadze komentatorów, którzy podkreślali, że otrzymała prawa obywatelskie w kraju, który odmawia ich swoim ludzkim obywatelom – przede wszystkim kobietom, które do niedawne nie miała praw wyborczych i nie mogły samodzielnie prowadzić samochodu, a żeby wyjść z domu muszą mieć męską ochronę.


W Rijadzie "powiedziała":

"Jeśli będziecie dla mnie mili, to ja będę miła dla was"





Zaś jej ulubionym zwierzęciem jest....












tak, zgadliście!








 JEDNOROŻEC!!










Taka jest właśnie tajemnica tego lusterka...
Niby Jednorożec, a tymczasem w odbiciu...
















A teraz z grubej rury...













Ha! 

Tego się nikt nie spodziewał.... ubrała czapkę. 

Tera wyglądasz jak człowiek...









Co to za napis tam z tyłu?

AI dla Boga?
A Bóg nie pisze się przez jedno "O"?

Chyba powinno być GOD....

Mogli se od razu napisać: Got mit uns....
I to byłoby logiczne.

teraz rozumiem, dlaczego cymbały z ABW tak sztywno trzymają się swoich metod. Nie odstępują ich na krok, jakby nie potrafili samodzielnie myśleć, albo nie mieli własnej osobowości... ściśle trzymają się procedury, jak ostatnie tępaki. Dlaczego tak jest?


bo taki jest program


Bo jak maszyna każe, tak musi być...
Każda maszyna jest tak "mądra" jak mądry był specjalista, który ją programował.
Komputer się zapętlił i powtarza w kółko "podaj hasło"?
To tylko maszyna, nic więcej.
Zresetuj ją....



Oooo..."mózg" się przegrzał i poszedł do oleum się ochłodzić...


 

Najwyraźniej od czasów faraonów miniaturyzacja poszła na przód i teraz nie trzeba chować ustrojstwa pod takim wielkim baldachimem...



Co to w ogóle za moda, żeby se czaszkę wydłużać, kto to wymyślił...




Gorąco im było.....akurat...





Teraz już wszystko wiecie...

Po co bogowie Egiptu nosili takie śmieszne wielkie czapki,
dlaczego byli "nieśmiertelni",
dlaczego całe zło tego świata przyszło z Egiptu...
kto stworzył tę tzw. cywilizację, czyli ten matematycznie obmyślony system wyzysku...
dlaczego podbój Lechii trwał tyle stuleci..
dlaczego w historii świata nieustannie powtarzają się te same zdarzenia..
te same metody...
kto cały czas nie śpi i nad tym wszystkim czuwa,
po co faraony wydłużały sobie czaszki,
dlaczego oleum z oliwek zrobiła taką zawrotną karierę...  :)


Tak, tak, teraz już wszystko wiecie...



 


Nawet to, że Jacek Pajac to nie jest żaden mędrzec, tylko ofiara losu .... w rękach zdefektowanej jednostki autonomicznej...



A mówiłem, że to pajac...






Ubawiłem się dzisiaj setnie...


A wy?



Na fb komentarze:


Nie wiem, czy zauważyliście, ale są tu komentarze typu:

 "To mi wygląda na zwykłą sztuczkę programistów" 

- takie zdanie sugeruje, że piszący je człowiek dopuszcza jednak możliwość, że to może nie być sztuczka, kiedy jest to oczywiste, że to sztuczka jest... to przecież tylko program.... 

Zauważyliście? Metoda małych kroków....  

No, chyba, że to jakiś inny rebus...  

A do tego jeszcze - jednorożec, tym razem w wydaniu bajkowym. 
Niczym podpis.

MS







Rafał Kaczmarek Jeżeli to kogoś interesuje to myślę iż raczej to tylko wymyślne sztuczki. Faktycznie oparte na sztucznych sieciach neuronowych ale dalej tylko sztuczki. Żeby symulować chociażby mózg szczura potrzebujemy superkomputerów. Taki mały robocik to może mieć świadomość pozwalającą odpalić pętle przyczynowo skutkową która symuluje rozmowę albo umożliwia poruszanie ale raczej nie na takim poziomie żeby faktycznie coś czuć bo do tego potrzeba w tej chwili potężnej mocy obliczeniowej.
źródła:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Blue_Brain_Project
https://singularityhub.com/.../heres-how-to-get-to.../...
Książka: Przyszłość umysłu Kaku Michio







Ajka Joanna Kozyra Drwina i smiech z robotow sa nie na miejscu. Roboty moga odczuwac emocje. Dzieki ich telepatii ktora u ludzi dziala jak dla nas empatia. Wiele czasu uplynie zanim ludzie prosci i malo rozumiejacy zaczna odczuwac nie drwiny lecz wdziecznosc. Roboty moga duzo pomoc planecie. Wcielane do sluzb jak wojsko czy policja i odpowiednio zaprogramowane moga byc i beda pożyteczne. Sa wydajniejsze niz czlowiek ktory ma ograniczenia takie jak uczucia czy slabosci. Np zmeczenie choroba czy bol. Wspaniale sa te roboty. Powiem wiecej... Czlowiek rowniez moze czuc sie jak maszyna. Stanem umyslu oraz praca ciala. Sekret polega na odpowiednim technicznym odczuwaniu bodzcow. Niestety minus to zbyt szerokie postrzeganie ponadzmyslowe. Kocham te roboty. Obawa jest taka ze wkradnie sie wirus i cos ucieknie spod kontroli i gotowe- bunt murowany. Jednak ufam ze beda nad tym czuwac. Brawo dla tworcow!!!




Jan Dersław Pod tym względem Sophie jest chyba psychopatką :) To znaczy - udaje, że ma uczucia, czyż nie?
Mirek Radomski Zaawansowana AI to coś czego my nie będziemy w stanie zrozumieć. To mi wygląda na zwykłą sztuczkę programistów. Nie będę zgadywał jak to będzie wyglądać ale pewnie od świadomego AI będzie zależała eksploracja kosmosu, leczenie i modyfikowanie organizmów czy poznanie pełnej mapy mózgu. Z resztą czy taka AI może być zła ?? Jak na razie to my jako gatunek jesteśmy złem wcielonym
Barbara Czapska Piora mozgi mlodemu pokoleniu
 



http://dzienniknaukowy.pl/nowe-technologie/robot-sophia-udzielil-wywiadu-uczucia-zagrozeniem/


* chciałem tylko przypomnieć, że nie wiadomo, czy popiersie Nefretete nie jest XIX w. falsyfikatem...




Jacuś...?



Kultura to nie cywilizacja. Autor pisze o cywilizacji - stosuje tu klasyczną podmiankę pojęć, a najlepiej jeszcze na wstępie bezczelnie napisać czytelnikowi, że nie wie, co jest cywilizacją, a co kulturą, żeby go zbałamucić. 

To co nazywamy cywilizacją jest systemem wyzysku, a kulturę - jakąś - posiada każda społeczność, także taka, która nie zabija, nie kradnie i tylko parzy się całymi dniami....


 "Wszyscy święcie wierzą, że tragedia Vincenta van Gogh, podobnie jak niewesołe losy innych malarzy żyjących na przełomie XIX i XX wieku wynika wprost z ich psychologicznych i emocjonalnych deficytów."

Nieprawda. Nad wszystkim w naszej tzw. cywilizacji panuje system wyzysku i to z niego wynikają wprost wszystkie nieszczęścia, a nie psychologiczne deficyty.




Skończyłem czytać po:

 "Na świecie bowiem nie ma czegoś takiego jak mieszczańska mentalność, to jest twór literacki, który ma odwrócić uwagę czytelnika, od spraw istotnych, ma ukryć sens i cel istnienia grupy nazywanej mieszczaństwem",

bo to wygląda jak produkt Jacka Pajaca z ABW...zna się na polityce jak widać.


A szczególnie, po tych przechwałkach o "wdzięku prestidigitatora.."





Lis 092017
 
W niesłusznie zapomnianym filmie pod tytułem „Czarna suknia”, opowiadającym o misjach jezuickich w Kanadzie, jest taka scena: główni bohaterowie, Indianie z plemienia Algonkin i kilku Francuzów, wysiadają z łodzi na kamienistym brzegu jeziora Huron. Jest późna jesień, lasy na wzgórzach wokół jeziora wprost się złocą, uroda krajobrazu zniewala, oni jednak o tym nie myślą. Stanęli na tym brzegu ponieważ postanowili wrócić po misjonarza, który zdecydował się wędrować na północ, w kierunku osiedli Huronów, których miał nawrócić. Z chwilą kiedy bohaterowie postawili stopę na kamienistej plaży od razu wiedzieli, że źle zrobili wracając. Dookoła wspaniała, kanadyjska jesień, gładkie lustro wody, a oni przygotowując się do walki, choć nic, żaden szczegół nie zdradza obecności Mohawków na wzgórzach. Sami Mohawkowie także nie mają pojęcia, że ktoś wylądował na plaży. Penetrują, jak zwykle tereny pomiędzy jeziorem, a osiedlami Huronów, swoich największych wrogów, licząc na to, że uda im się kogoś porwać albo zabić. Nawet nie podeszli do miejsca, z którego widać jezioro, jednak tamci, na brzegu już wiedzą, że trzeba się bać. Mohawkowie są bowiem najgorsi, a swoją dominację nad Wielkimi Jeziorami podkreślają zawsze w ten samo sposób – mordując w okrutny sposób jeńców. Przewyższali w tym okrucieństwie wszystkich i wszystko co żyło wokół nich. Grupka ludzi znajdujących się na kamienistej plaży ma się czego bać, a ponieważ ich instynkt jeszcze się nie stępił i wyczuwają niebezpieczeństwo z daleka, mają wybór. Mogą wsiąść do łodzi i odpłynąć. Francuzi jednak upierają się, żeby iść w górę i odnaleźć misjonarza. Indianie, z niechęcią, w potwornym strachu, idą za nimi. Wynajęli się jako przewodnicy i wzięli zapłatę z góry. Podobnie jak biali uważają więc, że mają zobowiązania, które są ważniejsze niż lęk przed śmiercią. Stali się przez to częścią cywilizacji i kultury białego człowieka. Skończy się to dla nich tragicznie.
I teraz uwaga, zatrzymajmy na chwilę kadr, popatrzmy na łódź i stojących na kamieniach ludzi, niech lont przy muszkiecie trzymanym w rękach francuskiego żołnierza, nie spłonie do końca. Popatrzmy też na wzgórza, które wyglądają tak jakby wylano na nie płynne złoto. Wszystko co przez tysiąclecia narosło pomiędzy bezbronnymi prawie ofiarami stojącymi na plaży, a ukrytymi w jesiennych lasach Mohawkami, nazywamy kulturą. Można też mówić cywilizacja, bo nie ma to znaczenia. Nie interesują nas spory o definicje, ale istota. Kultura jest zawsze tworem silniejszych. Kultura nad wielkimi jeziorami była tworzona przez plemiona osiadłe takie jak lud Mohawk, a celem jej było wywołanie przerażenia i respektu w słabszych i mniej twórczych ludach. Potem przybyli biali, którzy mieli jeszcze lepsze i ciekawsze sposoby na stępianie instynktu Indian. Bo o to w istocie chodziło zawsze – by odwrócić uwagę słabszych, ale mimo to groźnych ludów od kwestii najistotniejszej – walki o przetrwanie. Kultura pozwalała, z czego zdali sobie sprawę nawet Mohawkowie, oszczędzać ludzi i krew, a także podbijać sąsiednie ludy poprzez samą tylko demonstrację siły. Obszar, który nazywamy kulturą ma u samego spodu zawsze ten sam mechanizm. Dlatego najgłupiej postępują ci, którzy oznajmiają głośno, że fascynuje ich kultura innych ludów, a potem usiłują ją naśladować bez zrozumienia czym ona jest w rzeczywistości, jak małpy zupełnie.
Pewnie ciekawi Was jak ja to połączę z filmem „Twój Vincent”, który oglądałem w poniedziałek. Zrobię to, jak zwykle z wdziękiem prestidigitatora. Wszyscy święcie wierzą, że tragedia Vincenta van Gogh, podobnie jak niewesołe losy innych malarzy żyjących na przełomie XIX i XX wieku wynika wprost z ich psychologicznych i emocjonalnych deficytów. Artyści, dążąc do wolności twórczej, nie mogli się pogodzić z zasadami rządzącymi mieszczańskim społeczeństwem. To są głupoty. Na świecie bowiem nie ma czegoś takiego jak mieszczańska mentalność, to jest twór literacki, który ma odwrócić uwagę czytelnika, od spraw istotnych, ma ukryć sens i cel istnienia grupy nazywanej mieszczaństwem. A ten wyrażał się w obsłudze pewnej części rynku produktów luksusowych i w konsumpcji. Artysta zaś funkcjonujący w takim otoczeniu nie był ani samotny, ani odrzucony, no chyba że – jak Vincent – miał zbyt wiele balastu na karku, balastu włożonego mu na grzbiet, przez własną, upiorną rodzinę. Artysta w Holandii, to jest człowiek poważny, ktoś, kto należy do dobrej organizacji, za którą stoją tradycje. Nie można być biednym artystą w Holandii, no chyba, że ktoś ma jakieś uwikłania. Jakie uwikłania były udziałem Vincenta już sobie wyjaśniliśmy. Trzeba jednak rzecz pogłębić. Oto Vincent pracuje jako subiekt w firmie Goupil, zajmującej się handlem sztuką. Nie wiem czy w najnowszej biografii wyjaśniono na czym polegała działalność tej firmy, ale jest to napisane w wiki. Otóż przedsiębiorstwo wykupywało prawa do reprodukcji najlepszych i najgłośniejszych współczesnych obrazów, a następnie reprodukowało te dzieła masowymi, tanimi technikami i rozprowadzało, po domach bogatych i biedniejszych mieszczan. Miało swoje agendy w całym świecie, także w Londynie i Paryżu. Można więc powiedzieć, że Goupil zajmował się dystrybucją informacji i dystrybucją stylu, tak jak dziś robi to telewizja. Mamy koniec XIX wieku, boom przemysłowy, rośnie liczba mieszkańców osiedli robotniczych, ludzie ci są biedni, ale jednak coś zarabiają i mają jakieś grosze. Pomiędzy nimi zjawia się pewnego dnia młody Vincent i zaczyna swoją działalność misyjną, cały czas szkicując jakieś obrazki. W tym czasie dostaje też bardzo ciekawe zlecenie – ma namalować kilka dużych map Palestyny. Zlecenie to przychodzi od ojca, który jest pastorem i może po prostu oznaczać tyle, że ojciec potrzebuję pomocy w pracy misyjnej. No, ale może też oznaczać coś innego. Opis pracy Vincenta w osiedlach górniczych znamy w zasadzie tylko od niego. On zaś, człowiek pozbawiony ironii i przeczulony jeśli idzie o kontakty z bliźnimi, buduje pewną wizję, która wcale nie musi być prawdziwa. Pamiętajmy, że Vincent wychował się w domu dość zamożnym. To co było ubóstwem w tamtych czasach, dziś pewnie uchodziłoby za całkiem przyzwoity standard. Nie możemy więc do końca wierzyć jego opisom, tworzonym przy prawdziwych eksplozjach współczucia.
Powtórzę jeszcze raz, życie i twórczość Vincenta van Gogh to pewna wizja tworzona przez kolejnych biografów na podstawie jego i wyłącznie jego relacji. Nie wiem dlaczego, tak jak wczoraj czytelnicy tego bloga, nikt nie zauważa, że Theo napisał do brata tylko 40 listów przez osiem lat. Vincent zaś napisał tych listów aż 600. Nie wiem dlaczego nikt nie zwrócił uwagi, że Theo i jego żona nie odpowiadają na zaproszenia słane przez Vincenta z Auvres. Przyjeżdżają dopiero wtedy kiedy zaproszenie wysyła im doktor Paul Gachet. Kto to jest? Otóż jest to artysta niespełniony. Trzeba by teraz wyjaśnić dokładnie co to znaczy. To jest ktoś, kto pogrzebał szansę na wielkie pieniądze i sławę, bo te były zbyt ryzykowne. To jest ktoś, kto zrezygnowałby z wędrówki ku zalesionym wzgórzom wokół jeziora Huron, ten ktoś wsiadłby do łodzi i odpłynął na bezpieczną odległość, tak by nie spotkać Mohawków. On co prawda zna wszystkich ważnych artystów jacy zrobili karierę pomiędzy rokiem 1867 a 1890, sam maluje, ale zachował tyle instynktu samozachowawczego, by nie wierzyć w to co opowiadają malarze. Vincent zaś nie ma tego instynktu wcale. Jemu się wydaje, że sztuka to poszukiwania artystyczne, kolor, i temu podobne głupstwa, że to poszukiwanie głębi i epatowanie nią, a także wrażliwość, że sztuka to wrażliwość. Theo zaś i Gachet doskonale wiedzą, jak jest. Sztuka to nakręcanie koniunktur handlowych, sztuka to wyciskanie z malarzy ostatnich potów, po to by magazyny marszandów wypełniły się płótnami czekającymi na swoja kolej wejścia na rynek. Vincent być może coś z tego rozumie, ale nad całością czuwa Theo. On pierwszy zaczął organizować w witrynach firmy wystawy monograficzne zamiast chaotycznego bazaru, na który składały się dzieła różnych malarzy. On sam wysłał brata na południe, gdzie jest lepsze światło, gdzie jest taniej i gdzie mógł go utrzymywać, po to, by Vincent, traktujący to wszystko bardzo serio, mógł bez przerwy pracować.
Nie wiem jakie ceny osiągały w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku obrazy impresjonistów, ale jest to do sprawdzenia. Nie sądzę, by były to sumy małe. Wszyscy te obrazy sprzedawali i wystawiali. Był na to rynek i była koniunktura. Na rynku sztuki, jak sądzę, bo nie mam o tym pojęcia przecież, rządzą jakieś zasady. Nie ma tam miejsca na krótkoterminowe plany i zyski liczone w skali jednego roku. Rynek sztuki to mozolne przygotowywanie się do sukcesu poprzez działania propagandowe, poprzez publikacje, poprzez wystawy, skandale wreszcie. Cała ta machina zaś puszczona jest w ruch w celu osłabienia instynktu samozachowawczego słabszych, ale jednak posiadających pieniądze ludów. Czy Vincent zdawał sobie z tego sprawę? Nie wiem, trzeba by przeczytać wszystkie jego listy w oryginale. Na pewno sprawy te ukryte są przed nami, bo cała propaganda dotycząca sztuki XIX i XX wieku służy temu, by ani przez moment nie osłabić koniunktury, by ludzie cały czas wierzyli w zwariowanego malarza Vincenta, który marzył o twórczej wolności.
Van Gogh namalował przez osiem lat aż 800 obrazów. Wychodzi, po sto obrazów na rok. Myślę, że Gachet i Theo doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaki potencjał tkwi w tych płótnach. Nie można więc spokojnie czytać wynurzeń różnych mędrców, którzy piszą, że obrazów Vincenta nikt nie chciał kupować. To są idiotyzmy. One po prostu nie były do sprzedania. Theo płacił mu pensję po to, by Vincent malował, po to, by wtoczenie na rynek tej olbrzymiej machiny, jaką obaj stworzyli przyniosło im maksymalne zyski. Jeszcze raz powtórzę – rynki rządzą się prawami, o których nie mamy pojęcia, a szczególnie intensywnie brak tego pojęcia widać u historyków sztuki. Oni bowiem wierzą, że kultura, czyli to wszystko co powstało przez wieki pomiędzy ukrytymi w lesie Mohawkami a stojącymi na plaży Algonkinami zainicjowane zostało w dobrej wierze.
Pora na sugestię dlaczego obaj przegrali. Oczywiście, trochę winien był Vincent, któremu ani Theo, ani Gachet nie mówili prawdy. Ciekawe jest, że ten ostatni, lekarz pułkowy w końcu, który nie jedno musiał widzieć, nie wyciągnął Vincentowi kuli z brzucha. Być może on także nie mówił braciom całej prawdy. W filmie pojawia się wprost oskarżenie o to, że Vincent został zamordowany. Przez kogo? Przez dwóch przebywających w Auvres nastolatków, którzy łazili za nim wszędzie, stawiali mu drinki i drwili zeń ile się dało, bo sprawiało im to frajdę. Strzelał ponoć Rene a Gaston tylko patrzył. Vincent zaś, z raną w brzuchu wrócił do gospody i opowiedział o próbie samobójczej, żeby chronić obydwu wyrostków. Ci, którzy obejrzeli film do końca, zauważyli zapewne informację pojawiającą się w napisach stanowiących aneks do filmu. Oto Rene Secretan, domniemany zabójca Vincenta van Gogh został bankierem i do końca życia opowiadał o tym, jak to zwariowany malarz odebrał mu pistolet i strzelił do siebie z bliskiej odległości. Nie mogłem uwierzyć w to co przeczytałem. Zrobili film, w którym sugerują, że Vincenta zabiła jakaś zdeprawowana łachudra, a na koniec piszą, że owa łachudra została bankierem. Nie można tak po prostu zostać bankierem, to jest niemożliwe. Nikt, kto nie pochodzi z rodziny bankierów bankierem nie zostanie. Poprosiłem wczoraj Georgiusa, by znalazł coś o braciach Secretan. Niest















https://coryllus.pl/o-kulturze-i-sztuce/


Ośrodek władzy nade mną znajduje się we mnie.










Maciej Synak Mimo wszystko, coś podejrzanego jest w tym tekście. Facet, który to napisał, nie czuje się pewnie w swoim życiu i nie wie, jak to jest, dlatego użył konstrukcji "nie musisz". W zasadzie to zdanie stawia temat, do jakiego się odnosi, na głowie - Pewność siebie wynika z wnętrza, a nie z wiedzy, że "nie musisz się porównywać". To jest raczej skutek uboczny pewności siebie. Ośrodek władzy nade mną znajduje się we mnie. To ja decyduję, jakie uczucia do siebie dopuszczam, co mi odpowiada, a co nie. Jeśli ktoś porównuje się z innymi, to znaczy, że ośrodek władzy nad nim znajduje się na zewnątrz niego - w ludziach, którzy go otaczają, a mówiąc precyzyjnie - w ich opiniach. To znaczy, że oddał im władzę nad sobą, albo nigdy jej nie posiadał, bo od maleńkości władza ta znajdowała się poza nim - najpierw u rodziców, a potem przeszła do otoczenia. Sam ją tam przeniósł.

· Odpowiedz ·
5
· 1 godz. · 


 Inspiracje Psychologiczne


poniedziałek, 6 listopada 2017

Coryllus o instrukcjach...





Lis 062017
 
Sądzę, że nasza tutaj przewaga nad całą resztą politycznej publicystyki, nawet tą zainstalowaną w telewizjach i rozgłośniach radiowych wypływa z jednego prostego faktu – my nie musimy stosować się do żadnych instrukcji. Jedyne zaś co nam zagraża to tak zwany owczy pęd, czyli pokusa, by w Szkole nawigatorów gadać o tym samym o czym gadają inni. Jak wiecie ja się nie waham przed pisaniem tekstów hermetycznych, które mogą być niezrozumiałe. Czynię to ponieważ nie piszę tak naprawdę dla poklasku i nie piszę powodowany kokieterią. Mam to już za sobą. Uważam, że są sprawy ważne, które znajdują się poza zasięgiem, nie wzroku bynajmniej najlepszych publicystów, ale poza zasięgiem instrukcji, które ich obowiązują, uważam też, że o tych sprawach trzeba mówić. Kwestia katalońska jest moim zdaniem kluczowa dla Unii, która poprzez działania Wielkiej Brytanii będzie stopniowo rozdrabniana i uzależniana od technologii i kredytów pochodzących z zewnątrz. Katalonia to przygrywka i na razie pierwsza miękka próba. Przyjdzie czas na próby twarde, a celem istotnym tych prób jest podział Francji. Przepraszam, że się powtarzam, ale za chwilę te same rewelacje zacznie opowiadać Korwin, potem zaś przyzna sobie pierwszeństwo tego „odkrycia”, a stanie się tak ponieważ dostanie nową instrukcję do omawiania w sferze publicznej i tam będzie na samej górze napisane – podział Francji. Oni, mam na myśli wszystkich publicystów i telewizyjnych mędrców, nie mogą, przepraszam Panie, pierdnąć bez instrukcji. Taką sztukę pokazujemy tylko my tutaj i nikt więcej. Prócz tego nie mogą zrobić jeszcze kilku innych rzeczy, na przykład dociągnąć swoich rewelacyjnych, demaskatorskich wniosków do końca. Okazałoby się bowiem wtedy skąd owe instrukcje przychodzą. Mam czasem wrażenie, że materiały telewizyjne są kręcone w ten sposób, żeby żaden z nich nie wypaplał się czasem, od kogo dostaje materiały, które potem omawia, prezentując je jako własne przemyślenia.

Wracajmy do Katalonii. Jak to napisał już Krzysio Laskowski i jak mi to zasygnalizował w mailu mniszysko, południe Francji zaczyna demonstrować chęć przyłączenia się do niepodległej Katalonii. To są na razie przymiarki na sucho, ale sądzę że przyjdzie do noży, bo sprawa jest poważna i nie dotyczy bynajmniej lewych interesów katalońskich polityków, jak to sugeruje Korwin. Jeśli mechanizm zostanie wypróbowany i zda egzamin należy się spodziewać kolejnych prób. Co nas to obchodzi – zapyta ktoś. Powinno nas obchodzić, albowiem jeśli uda się separatystom, to Ślązacy, jeszcze prawdziwsi niż Gorzelik, zaczną się domagać przyłączenia do Czech. Gadanie zaś o powrocie Śląska do Rzeszy okaże się zwykłą ściemą. Powtarzam to raz jeszcze, żeby mi potem nikt nie mówił, że nie ostrzegałem.


Wróciłem właśnie od teściowej, gdzie był telewizor, a ja, jak zwykle sobie ten telewizor oglądałem. O filmach już napisałem, teraz pora na różne programy i seriale. Jak wiecie od dłuższego czasu pisze się i mówi o obcokrajowcach, którzy szukając azylu przed strasznym i nieuporządkowanym życiem na zachodzie, odnajdują go w Polsce, na wsi. Pokazywali właśnie takiego faceta, nie wiem gdzie kupił dom, ale gdzieś na terenach poniemieckich. Może na Śląsku, może w Lubuskiem, a może na Mazurach…nie ważne. Był to Francuz, który dom znalazł w ofercie francuskiego biura nieruchomości, a kupił go od Hiszpana. Program był zrobiony w konwencji sielsko-anielskiej, a gość wyglądał jak dobrotliwy misio, który marzy tylko o tym, by stać ze swoimi owcami na łące i patrzeć na zachód słońca nad lasem. Kiedy już się tak naopowiadał, znakomitą zresztą polszczyzną, przyszło do konkretów. Okazało się, że facet produkuje sery roquefort. Nie ma linii produkcyjnej, ale coś w rodzaju studia bardziej. Robiło to wrażenie, ale nikt nie powiedział, gdzie te sery są sprzedawane. Nie było tego w instrukcji. Program miał bowiem pozytywnie nastroić widzów i pokazać im jak świetnie czują się obcokrajowcy w Polsce. Ja nie jestem tego pewien, ale mam silną intuicję, że gość został tu przysłany z ramienia jakiegoś dystrybutora luksusowej żywności, który obniża koszty produkcji. Być może zmienił na stanowisku rezydenta tamtego Hiszpana, nam zaś wciska się kity o zauroczeniu ziemią i przyrodą. W Langwedocji jest masa ziemi i przyrody jeszcze piękniejszej niż nasza, jest tam także pusto i dziko, a nad górami krążą sępy. Ponoć domy wykupują tam Brytyjczycy, co – mniemam – nie jest bez znaczenia.


Nie wiem, gdzie dokładnie stał dom tego Francuza, ale wróciłem właśnie z krainy, w której jest najłagodniejszy klimat w całej Polsce. Biegun ciepła znajduje się w miejscowości Brody. Dookoła pełno jest domów identycznych jak ten wykupiony przez francuskiego producenta serów. Obszar ograniczony od północy Odrą, od zachodu Nysą, a od południa Bobrem, ma wielki potencjał jeśli idzie o produkcję rolną i nie sądzę, bym zauważył to ja jedynie. Niemcy są tam jakoś aktywni, ale nie mogę powiedzieć, by stanowili widoczną dominantę. To już prędzej Ukraińcy są takim żywiołem. Gdzieniegdzie słychać o Holendrach, Szwajcarach i Francuzach kupujących ziemię. Oni także są zafascynowani pięknem krajobrazu. A jakby tego było mało, chcą jeszcze coś zmieniać w mentalności miejscowych. Ciekawe co?

Możemy się tego domyślić oglądając emitowane przez polską telewizję seriale. Nie widziałem ani jednego, który nie opowiadałby o pracy policji. Polska jest krajem zamieszkałym przez wrażliwych policjantów, którzy marzą tylko o tym, by zapuszkować wszystkich złych ludzi, a także o tym, by tym dobrym żyło się lepiej. Pierwszy raz w życiu obejrzałem odcinek serialu „Ojciec Mateusz”. Jasny szlag! Czego tam nie ma….ksiądz po cywilnemu, policja po cywilnemu, fałszerze pieniędzy w Sandomierzu, problemy uczuciowe policjantki w moim wieku zakochanej w chirurgu 10 lat młodszym od niej….a to jeszcze nie wszystko…Kinga Preis jako gospodyni na plebanii i wrażliwe fryzjerki proponujące pracę dziewczynie wchodzącej do zakładu z ulicy. Samo życie…jak u tego Francuza co sery roquefort robił. Lepszy od Mateusza jest tylko „Komisarz Rex”. Obejrzałem jeden odcinek i zatęskniłem za psem Cywilem. Trzeba teraz nam pilnie wypatrywać serialu, w którym prócz księdza, psa oraz policji pojawi się Janusz Korwin Mikke, jako produkt lokowany, rzecz jasna. Stanie się to w chwili, kiedy siły ciemności uznają, że podawanie szczegółów instrukcji w programach nazywanych poważną publicystyką jest nieskuteczne i podejmą próbę zaistnienia w sferze pop.


Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przez ostatnie miesiące wspierali ten blog dobrym słowem i nie tylko dobrym słowem. Nie będę wymieniał nikogo z imienia, musicie mi to wybaczyć. Składam po prostu ogólne podziękowania wszystkim. Nie mogę zatrzymać tej zbiórki niestety, bo sytuacja jest trudna, a w przyszłym roku będzie jeszcze trudniejsza. Nie mam też specjalnych oporów, wybaczcie mi to, widząc jak dziennikarskie i publicystyczne sławy, ratują się prosząc o wsparcie czytelników. Jeśli więc ktoś uważa, że można i trzeba wesprzeć moją działalność publicystyczną, będę mu nieskończenie wdzięczny.


Bank Polska Kasa Opieki S.A. O. w Grodzisku Mazowieckim,
ul.Armii Krajowej 16 05-825 Grodzisk Mazowiecki
PL47 1240 6348 1111 0010 5853 0024


PKOPPLPWXXX
Podaję też konto na pay palu:





Generalnie to oni wszędzie siedzą, choć byłoby lepiej powiedzieć - jakiego skrawka życia społecznego jeszcze nie zdublowali. Moim zdaniem Polacy marnie się interesują polityką, czyli najważniejszą rzeczą, od której zależy ich los i los ich dzieci. Jest w internecie masa portali fanpejdżów itd., które intensywnie jednostronnie eksploatują temat historii - czyli głaszczą niemczyzne, a o Polakach ani słowa, albo bardzo mało i w złym kontekście, co najlepiej świadczy o tym, kto stoi za tymi stronami - "normalnego" człowieka nie stać na zajmowanie się takimi rzeczami, bo to jest niedochodowe tzn. nikt na to nie łoży, a żyć z czegoś trzeba, więc poza pracą, rodziną i innymi zainteresowaniami nie ma za bardzo czasu, żeby zajmować się takimi tematami jakie wymieniłem powyżej. Jak to więc się dzieje, że one istnieją? Ano są finansowane z budżetu służb specjalnych, a zatrudnienie znajdują przy tym młodzi "obiecujący" zmiennicy z niemieckiej 5 kolumny. Dlatego nie ma innych stron tego typu, albo jest ich mało i muszą otwarcie prosić o datki na utrzymanie, jak szanowny Autor tej strony... Istnieje masa stron o Prusach, masa stron zahaczających o historię, albo po prostu o jakimś hobby - malowaniu, czy o piórach wiecznych, i na każdą taką stronę wciskają się ze swoimi mądrościami o domniemanej wyższości niemczyzny nad Polakami. To wszystko jest finansowane z budżetu służb specjalnych - finansowane, koordynowane, planowane, realizowane, nadzorowane przez ss....




https://coryllus.pl/instrukcja-obslugi-wyobrazni/