Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nie rozliczone Niemcy za II wojnę światową. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nie rozliczone Niemcy za II wojnę światową. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 lutego 2025

Siła i - balans sił

 


No, to nie do końca jest tak, jak opisuje autor - co do genezy, ale co do polityki i przewidywalności poszczególnych graczy, oczywiście...


Bardzo dobry tekst.






przedruk




Trump, Putin i brutalna prawda o polityce międzynarodowej



John Mearsheimer miał rację. W 2014 roku ostrzegał, że jeżeli Zachód będzie rozciągać kontrolę nad Ukrainą, Rosjanie uderzą. Nie przejmą całej Ukrainy – ale uderzą, a ich determinacja będzie tak duża, że nie ustąpią nigdy. Dlaczego? Bo taki jest balans sił na świecie. Balans sił można ignorować, ale ma to swoje bolesne konsekwencje.


Polityka siły w świecie stosunków między państwami


Politycy w wielu krajach Europy – a szczególnie w Polsce – są oburzeni stanowiskiem Stanów Zjednoczonych wobec wojny na Ukrainie. Nic dziwnego: od wielu już lat stosują konsekwentnie retorykę opartą o wartości, tak, jakby stosunki międzynarodowe opierały się w pierwszej mierze właśnie na nich. Prawda jest jednak zupełnie inna. Stosunki między państwami opierają się na brutalnej sile. To przemoc i tylko przemoc jest faktyczną podstawą tych stosunków. Okresowo może wydawać się inaczej, zwłaszcza, kiedy panuje pokój. To, co się wydaje, nie ma jednak znaczenia. W kluczowych momentach kurtyna opada, a oczom ukazuje się to, co zawsze za nią było. To tak, jakby twierdzić, że relacje między obywatelem a rządem są oparte na wartościach. Pewnie, są – tak długo, jak długo obywatel zachowuje się zgodnie z wolą rządu. Jeżeli jednak obywatel nie chce zapłacić podatków albo popełnia przestępstwo, wkracza siła. Ostatecznie to siła jest podstawą relacji obywatela i rządu. Wartości są tylko narracją na czas „pokoju” pomiędzy oboma podmiotami.

Jeszcze w XIX wieku dla natura stosunków międzypaństwowych była dla wszystkich zajmujących się polityką oczywista. Dlaczego? Bo czytano klasycznych autorów. Otóż naturę tych stosunków opisał krótko i całkowicie jasno Tukidydes, wybitny grecki historyk żyjący w V stuleciu przed Chrystusem. Ten genialny autor obserwował na własne oczy brutalną wojnę peloponeską pomiędzy Atenami i Spartą. Tak – już wtedy mówiono wiele o wartościach. Posługiwali się tym argumentem zwłaszcza ci, którzy byli słabsi i próbowali ochronić się przed silniejszymi. Mocarstwa – Ateny i Sparta – prowadziły jednak politykę naturalną, to znaczy opartą wyłącznie o przemoc i dążenie do totalnej dominacji. Tukidydes nakreślił to w słynnym „Dialogu Melijskim”.


Tragedia wyspy Melos

Czytelnik znajdzie cały dialog w księdze 5 „Wojny peloponeskiej”, to paragrafy 84 – 116. Rzecz jest krótka i można ją znaleźć w sieci. Żeby zrozumieć podstawę stosunków międzynarodowych nie trzeba już czytać żadnego innego tekstu. Ten krótki dialog jest absolutnie wystarczający.

O czym opowiada? Podczas wojny peloponeskiej Ateńczycy usiłowali zmiażdżyć Spartę rozszerzając swoją kontrolę na Morzu Egejskim. Na niewielkiej wyspie Melos znajdowała się osada, którą założyli wcześniej Spartanie. Melos utrzymywała w związku z tym relacje polityczne ze Spartą. Świadomi własnej słabości, Melijczycy nie chcieli stawać po żadnej stronie. Pragnęli zachować neutralność.

Ateńczycy uznali jednak, że neutralność Melos jest dla nich politycznym zagrożeniem. Jeżeli pozwoliliby na to, by Melos było neutralne, inne miasta mogłyby pójść tą samą drogą. Ateńczycy postanowili, że we własnym interesie nie mogą tego tolerować. Tolerancja zagroziłaby ich żywotnemu interesowi. Zażądali zatem od Melos bezwzględnego poddaństwa. Uzasadnili to w zdaniach, które dzięki Tukidydesowi osiągnęły nieśmiertelność.

Ateńczycy powiedzieli:

„Przecież jak wy, tak i my wiemy doskonale, że sprawiedliwość w ludzkich stosunkach jest tylko wtedy momentem rozstrzygającym, jeśli po obu stronach równe siły mogą ją zabezpieczyć; jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują”.


Jak to zrozumieć? Sprawiedliwość (nasze „wartości”) ma znaczenie tylko wtedy, kiedy rozmawia dwóch równie silnych partnerów. Żaden nie może drugiemu zrobić krzywdy. Są tak samo silni, dlatego zamiast się bić, mówią o sprawiedliwości. Kiedy nie ma równowagi sił, nie ma wartości. Jest przemoc.

Sprawa Melos miała tragiczny koniec. Ateńczycy wytłumaczyli Melijczykom, dlaczego będzie lepiej, jeżeli im się poddadzą. Plan był prosty. Ateny są potężne, Melos słabe. Ateny chcą kontroli. Jeżeli Melos się podda, przetrwa. Jeżeli Melos postawi opór, zostanie zniszczone. Tertium non datur.

Co zrobili Melijczycy? Po pierwsze, nadal próbowali odwoływać się do sprawiedliwości. Po drugie, powiedzieli, że liczą na pomoc Sparty.

Ateńczycy odparli ponownie, że sprawiedliwości w tej relacji nie ma, bo oni są silniejsi. Pomoc Sparty z kolei nie nadeszła. W efekcie Melos zostało zniszczone: miasto zburzono, mężczyzn wymordowano, kobiety i dzieci wzięto do niewoli. Tak skończyła się historia Melos.

Dialog melijski Tukidydesa – krótki, brutalny i bezwzględnie jasny – jest klasykiem literatury. Ci, którzy go czytali i analizowali, wiedzieli, jak działa polityka.



„Tragizm polityki mocarstw” Johna Mearsheimera

W XX wieku zaczęto o tym zapominać. Klasyków – przestano czytać. Przyczyny tego są różne i nie ma tu miejsca na ich analizę. Narracja o wartościach (melijskiej „sprawiedliwości”) zaczęła zastępować myślenie w kategoriach polityki realnej.

Zarazem byli i są tacy autorzy, którzy kontynuowali realistyczną refleksję na temat polityki międzynarodowej. Bezwzględnie najważniejszym z nich jest w naszych czasach John Mearsheimer. Mearsheimer urodził się w 1947 roku w Nowym Jorku. Od wielu lat jest wykładowcą na Uniwersytecie w Chicago. Stworzył teoretyczną koncepcję tak zwanego „realizmu ofensywnego”. W kwestiach istotowych jego koncepcja to przypisy do „Dialogu melijskiego” Tukidydesa.

Mearsheimer przeanalizował liczne konflikty zbrojne, od czasów nowożytnych aż po II wojnę światową. Na żywo obserwował konflikt między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim. W 2001 roku wydał swoją najważniejszą książkę: „The Tragedy of Great Power Politics”. W Polsce ukazała się dopiero w 2020 roku pod tytułem „Tragizm polityki mocarstw”.

Praca ma ponad 500 stron i zawiera omówienie wielu wojen. W gruncie rzeczy teza, jaką stawia Mearsheimer, jest jednak banalnie prosta i zawiera się w słowach Ateńczyków: „jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują”.

Według Mearsheimera poszczególne państwa dążą do jednego i tylko jednego celu: zdobycia totalnej dominacji nad swoimi przeciwnikami. Kto jest przeciwnikiem? Wszystkie pozostałe państwa. W efekcie prawdziwym celem każdego państwa jest osiągnięcie całkowitej kontroli nad światem. To pozycja globalnego hegemona.

Przyczyna, dla której tak się dzieje, jest prosta. Wyłożył ją w słynnym „Lewiatanie” Thomas Hobbes. W świecie polityki międzynarodowej nie ma żadnego policjanta. Nie ma również żadnego sądu. Władcy, pisał Hobbes, stoją naprzeciwko siebie z obnażonymi mieczami. Żaden nie wie, kiedy zostanie zaatakowany. Rządzi nimi strach.

Strach, pisze z kolei Mearsheimer, generuje agresję. Państwo nigdy nie jest bezpieczne. Jedyne, co może zabezpieczyć je przed agresją innych, to rozciągnięcie własnej dominacji. Dlatego państwa – o ile tylko mogą – działają ofensywnie. Próbują narzucić kontrolę wszystkim dookoła. W praktyce zdolni są do tego tylko najpotężniejsi gracze. Ci gracze rzeczywiście próbują to zrobić. Większość państw nie ma widoków na globalną dominację, dlatego układa się z większymi.

Mearsheimer pokazuje to na dobrze znanym przykładzie II wojny światowej. III Rzesza obawiała się ataku Francuzów i Sowietów. Postanowiła zawrzeć taktyczny pakt z Sowietami, żeby zdominować Francuzów i resztę zachodniej Europy – ale tylko w tym celu, by w następnym kroku uderzyć na Sowietów. Według Mearsheimera cała nazistowska narracja o „Lebensraum” była przede wszystkim narracją. Tak naprawdę III Rzesza w swojej polityce zagranicznej realizowała zasady polityki siły. Dlaczego zatem przegrała? Bo nie była tak potężna, jak sobie to wyobrażała. Zgodnie z racjonalnością, powinna była ograniczyć swoje ambicje i nie decydować się na globalną wojnę. Innymi słowy: III Rzesza przeceniła własne siły i przegrała.



Stany Zjednoczone


Tu wkracza u Mearsheimera Ameryka. O klęsce III Rzeszy przeważyła decyzja USA, które włączyły się do wojny. Mearsheimer wyjaśnia tę decyzję bardzo prosto. Amerykanie obawiali się, że III Rzesza dopnie swego: pokona wszystkie państwa europejskie oraz opanuje Związek Sowiecki. Gdyby cała Eurazja znalazła się pod kontrolą III Rzeszy, III Rzesza stworzyłaby bezpośrednie zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. Amerykanie, pisze Mearsheimer, przypuszczali, że Hitler się nie zatrzyma. Natura polityki międzynarodowej pchałaby go do konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi. Mając za sobą zasoby całej Eurazji, Hitler mógłby zwyciężyć Amerykanów i opanować świat. Dlatego Amerykanie włączyli się do gry. Pokonali III Rzeszę i ustanowili amerykańską kontrolę nad Europą. Nie byli w stanie pokonać Związku Sowieckiego, a Związek Sowiecki nie był w stanie pokonać ich. Obie strony o tym wiedziały. Wykazały się większą roztropnością, niż wcześniej III Rzesza. Dlatego toczyły wyłącznie zimną, a nie gorącą wojnę. Rozumiały balans sił. 

Dla myślenia Mearsheimera absolutnie formatywnym wydarzeniem był kryzys kubański 1962 roku. Sowieci uznali, że są silniejsi i postanowili przysunąć się ze swoimi instalacjami rakietowymi pod granice Ameryki. Amerykanie poczuli, że są żywotnie zagrożeni i zamanifestowali gotowość do konfliktu. Sowieci wycofali się, bo zrozumieli, że przelicytowali i nie są wcale tak silni, jak sądzili. Po raz kolejny okazali się bardziej roztropni od III Rzeszy.

Mearsheimer uważa, że w 1991 roku ten balans się zmienił. Związek Sowiecki upadł. Amerykanie stali się znacznie potężniejsi niż Rosjanie. Dlatego zaczęli iść naprzód i przejmowali kontrolę militarną nad kolejnymi państwami. W Europie rozszerzyli NATO: włączyli do niego Polskę, Państwa Bałtyckie i inne kraje. Rosja, pisze Mearsheimer, musiała się z tym pogodzić. Nie miała innego wyjścia: nie dysponowała siłą wystarczającą do zatrzymania Amerykanów.

Wtedy – tak sądzi Mearsheimer – Amerykanie popełnili błąd III Rzeszy. Uznali, że są mocniejsi, niż byli naprawdę. W roku 2008 na szczycie w Bukareszcie zapowiedzieli, że przejmą kontrolę militarną nad Gruzją oraz Ukrainą. Rosja odebrała to jako żywotne zagrożenie dla własnych interesów. Kryzys kubański w nowej odsłonie. Rosjanie – uważa Mearsheimer – nie potrafili zmusić Amerykanów do rezygnacji z chęci przejęcia Gruzji na drodze dyplomatycznej, dlatego zdecydowali się na kroki militarne. Osiągnęli pożądany skutek; Ameryka uznała, że nie ma dość siły, żeby przejąć Gruzję. Próbowała jednak przejąć Ukrainę, uważa Mearsheimer. Jego zdaniem to właśnie dlatego w 2014 roku Rosja uderzyła po raz pierwszy.



Prognoza z „Forreign Affairs”


W 2014 roku John Mearsheimer opublikował na łamach „Foreign Affairs” słynny artykuł pt. „Why the Ukraine Crisis Is the West’s Fault: The Liberal Delusions That Provoked Putin”. Przewidywał w nim, że jeżeli Amerykanie będą kontynuować próbę rozciągnięcia kontroli militarnej nad Ukrainą, Rosjanie uderzą ponownie. To jak sprawa Kuby z 1962 roku – dla Rosji Ukraina jest zbyt ważna, twierdził. Według Mearsheimera – Rosjanom nie uda się wprawdzie zająć całej Ukrainy, bo na to nie mają siły, ale i tak uderzą – zrobią wszystko, co w ich mocy, by nie dopuścić Amerykanów pod swoje granice. Jak wiadomo, w roku 2021 Rosjanie wystosowali do Amerykanów ultimatum, żądając – między innymi – całkowitego wycofania się z Ukrainy. Amerykanie się nie zgodzili, a Rosja w lutym 2022 roku uderzyła. Mearsheimer uważa, że musiało tak być.

Jego zdaniem – można i należy potępiać atak na Ukrainę z perspektywy moralnej. Dotyczy to szczególnie wszystkich niegodziwości, których dopuściły się rosyjskie wojska. Z perspektywy realnej polityki to jednak według Mearsheimera tak, jakby potępiać chmurę za to, że pada z niej deszcz. Polityka międzynarodowa jest oparta na sile i wszystkie strony powinny respektować balans tej siły w myśl prostej zasady: „silniejsi osiągają swoje cele, a słabsi ustępują”. Amerykanie, uważa Mearsheimer, przecenili własną siłę i poszli na Ukrainie za daleko, dlatego Rosjanie odpowiedzieli. Sceptykom Mearsheimer odpowiada prostą analogią: niech pomyślą, co zrobiliby Amerykanie, gdyby Rosja ogłosiła, że Kanada albo Meksyk ma przystąpić do paktu wojskowego z Moskwą. Otóż natychmiast zaatakowaliby Kanadę, odpowiada Mearsheimer, bo Rosjanie zaburzyliby balans sił i żywotnie zagrozili Ameryce.



Katolicka perspektywa


Z katolickiej perspektywy jest to fatalne. Gdyby wszyscy gracze na arenie międzynarodowej stosowali się do nauki Kościoła, wojny w ogóle by nie wybuchały. Pięknie pisał o tym Pius XI w encyklice „Quas primas”: jeżeli wszyscy panujący uznają władzę Jezusa Chrystusa, na świecie zapanuje trwały pokój. Niestety – panujący nie chcą uznać władzy Jezusa Chrystusa. Żeby zrealizować idealny pokój w ujęciu Piusa XI potrzebne byłoby powszechne uznanie tej władzy. Jeżeli jeden podmiot ją uzna, ale drugi nie – drugi będzie działać w ramach polityki siły. Wtedy pierwszy nie ma innego wyjścia. To błędne koło, którego ludzkości nie udało się nigdy przezwyciężyć. Mearsheimer, który został wychowany jako katolik, często o tym mówi: wskazuje, że ludzie są skłonni do zła i tej skłonności po prostu nigdy nie da się w tym świecie usunąć. To oznacza, że każde państwo, czy tego chce czy nie, musi uwzględniać politykę siły.



Konkluzja: Putin i Trump


Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump powiedział, że w jego ocenie przyczyną wybuchu wojny 2022 roku było manifestowanie przez USA chęci włączenia Ukrainy do NATO. Deklaruje, że rozumie obawy Federacji Rosyjskiej i zamierza wypracować pokój. Szef Pentagonu Pete Hegseth mówi, że Ukraina nie odzyska całości swoich ziem. Innymi słowy: administracja Donalda Trumpa uznała, że nie ma dość siły, by przejąć kontrolę nad Ukrainą. Może nam się to nie podobać. Wolelibyśmy, żeby Ukraina była w NATO. Chcielibyśmy, żeby Rosjanie mieli się z pyszna, spektakularnie przegrali i musieli wycofać wszystkie swoje wojska z Ukrainy. Amerykanie uznali jednak – tak, jak pisał już w 2014 roku Mearsheimer – że balans sił pomiędzy nimi a Rosjanami jest inny i dlatego trzeba zrobić krok wstecz. Tak, jak w 1962 roku krok wstecz zrobili Sowieci.

O wartościach dużo się mówi. Za kurtyną wartości jest, niestety, tylko naga siła.

Paweł Chmielewski










Trump, Putin i brutalna prawda o polityce międzynarodowej - PCH24.pl













czwartek, 30 stycznia 2025

Strażnicy pamięci...



Uzupełniłem tekst i zmieniłem datę publikacji na bierzącą.









27 styczeń 2025


przedruk





Więźniarka Auschwitz i ofiara niemieckiego potwora "dr" Mengele: "Najpierw nauczcie się historii, a potem otwierajcie gęby"

26.01.2025 19:31


- To co pamiętam na temat „dr” Mengele, to że mi spuścił łomot. Wiem od lekarek polskich z bloku Mengelego, że kiedy miał jakiś przypływ „dobroci” i przyniósł dzieciom, między innymi dla mnie – jabłko – to pamiętam, pamiętam rękę, która mi podaje jabłko. A ja to jabłko wzięłam, naplułam na to jabłko – tfu, szkop! – i w niego. Dostałam łomot niesamowity - opowiada w rozmowie z Cezarym Krysztopą była więźniarka niemieckiego obozu Auschwitz i ofiara nieludzkich eksperymentów medycznych niemieckiego potwora "dr" Mengele.





Barbara Wojnarowska-Gautier / Screen YT Tysol.pl



- Pamiętam jak wsadzili nas w wagony. Ojciec mnie wrzucał. Nie mogłam wejść, bo byłam za mała. Ten wagon, coś okropnego, śmierdzący, zatłoczony. Stukot kół brzmi mi w uszach do tej pory. Ta podróż była bardzo ciężka, nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy. Dopiero mój ociec, zorientował się koło Sosnowca (…) znał niemiecki i podsłuchał – nie chcę siać paniki, ale jedziemy do Auschwitz – powiedział. Wielu więźniów w transporcie nie wiedziała co to znaczy, ale mój ojciec, który był w wywiadzie AK, powiedział – Módlcie się żebyśmy wyszli z tego cało.

Co czuje 3,5-letnie dziecko kiedy rozdziela się je z rodzicami? To było okropne. Prowadzono nas jak owce. Ja byłam tak przestraszona, że nie reagowałam. Tak nas zaszczuli, że dzieciaki nie wiedziały co się dzieje. Młodsze płakały, ja też. Potem, na rampie, którą nazywa się „judenrampe”, choć przyjeżdżały tu transporty z Powstania Warszawskiego, rozdzielili nas, mężczyzn osobno, kobiety osobno, a dzieci osobno. Znalazłam się w tłumie dzieci, zapłakanych, zasmarkanych. Nie wiedzieliśmy o co chodzi. Dopiero rano zaczęłam się zastanawiać gdzie jest moja mama, gdzie jest mój dom, gdzie jest moje łóżko, gdzie jest moja niania, gdzie jest mój pies, gdzie są moje zabawki? Gdzie jest moje śniadanie?

- opowiada Barbara Wojnarowska-Gautier, która trafiła do obozu jako 3,5-letnie dziecko. Zaznacza, że część to jej własne wspomnienia, a część rekonstrukcja na podstawie opowieści matki i relacji innych więźniów.



"Zmarłe dzieci leżały przed blokiem"


- Z wygodnego życia trafiłam do nędzy. Z pluskwami, wszami. Z brakiem wody do mycia, mydła. Ni miałam mojej wanny, gdzie się mogłam wychlapać. Tego wszystkiego mi brakowało, brakowało mi toalety. Potrzeby trzeba było załatwiać na oczach innych. Pamiętam ile razy nie zdążyłam dobiec do takich dziur w deskach. Dostawałam straszny łomot za to, że się w majtki posikałam (…) Zaczęłam śmierdzieć, czułam to.

Poprawiło się wtedy kiedy mama zaczęła się prześlizgiwać, jak inne matki, raz, dwa razy dziennie, czasami co dwa dni, do swoich dzieci. To było bardzo ryzykowne (…) Mama przyniosła skądś ubranie, jakąś cieplejszą sukieneczkę, bo zaczęło być zimno, jakąś koszulkę, żebym miała na zmianę. Jakiś mokry ręcznik, którym mnie wytarła. Przyniosła trochę jedzenia, jakiś chlebek, trochę wędliny, którą udało jej się „zwinąć”. Inne matki robiły to samo. Rozmawiałam z innymi dziewczynkami, mówiły, że to były dla nich cudowne momenty (…) To było dla mnie coś niemożliwego – zabierz mnie ze sobą, weź mnie z tego miejsca, ja tutaj nie chcę być – prosiłam – To jest niemożliwe, musimy być cierpliwi.

Dzieci widziały straszne sceny. Były wypychane na apele. Dzieci umierały. Te, które zmarły były wykładane przed blok, gdzie leżały. Po tym latały szczury, myszy. Te dzieci to widziały. Ja tego nie widziałam. Bóg mnie oszczędził. Inni widzieli. I to im zostało. Były dziewczynki starsze od nas, które miały po 10, po 12 lat. Powierzono im funkcję opieki nad młodszymi dziećmi, czasem dwuletnimi. Niektóre z nich wyszły ze środowisk, w których brutalność była w rodzinach. Te dzieci wychowały się w okrucieństwie, a w czasie okupacji to się jeszcze podwoiło. I czasem podkreślały swoją władzę rękoczynami.

- opowiada Pani Barbara.


Mengele


To co pamiętam na temat „dr” Mengele, to że mi spuścił łomot. Wiem od lekarek polskich z bloku Mengelego, że kiedy miał jakiś przypływ „dobroci” i przyniósł dzieciom, między innymi dla mnie – jabłko – to pamiętam, pamiętam rękę, która mi podaje jabłko. A ja to jabłko wzięłam, naplułam na to jabłko – tfu, szkop! – i w niego. Dostałam łomot niesamowity, ale nie połamał mi za bardzo kości, bo chodzę, ale już się tak nie spoufalał (…) Wstrzykiwali nam różne świństwa, bakterie, wirusy. Ja dostała bakterie gruźlicze. Do tej pory mam poważne kłopoty zdrowotne. Robili doświadczenia na oczach dzieci. Wpuszczali nam jakieś krople.

- snuje straszną opowieść była więźniarka Auschwitz.


"Proces norymberski należałoby powtórzyć"


Proces norymberski należałoby powtórzyć. W gronie prawników w ONZ, w komisji praw człowieka, zawsze mówiliśmy, że ten proces należało powtórzyć. Nie dlatego, że był sfałszowany, ale dlatego, że był niedoskonały. Prokurator generalny to był Amerykanin, starszy pan, który był chory na prostatę i bez przerwy „latał sobie na siusiu”, więc przerywało się obrady. Albo nie słyszał.

Poza tym prokuratorów z niektórych krajów nie dopuszczono do głosu. Polska nie była dopuszczona do głosu w wielu przypadkach. Był prokurator Sawicki, który chciał poruszyć sprawę [Katynia - P, Barbara Wojnarowska-Gautier mówi o Rzezi Wołyńskiej, ale to pomyłka - przyp red.]. 

Był Ksawery Prószyński. Nie było mowy żeby się przebili. Do tego stopnia, że nawet nie dano im zakwaterowania z innymi prawnikami, sędziami i adwokatami. Musieli sami sobie znaleźć pomieszczenie, Polacy zawsze dają sobie radę, ale nie mogli się wypowiedzieć. Wielu zbrodniarzy zmieniało zeznania. Duże zamieszanie jest z zeznaniami Hoessa, który co innego mówił w Norymberdze, a co innego podczas procesu w Polsce. Np. kiedy go zapytano o to ile osób było zamordowanych w Auschwitz, rzucił liczbą 5-6 milionów. I to się w zasadzie zgadzało z tym co mówili Rosjanie. Ale podczas procesu w Polsce, te liczby mu się obniżały, to było 3 miliony, 2 miliony…

- mówi Barbara Wojnarowska-Gautier, która pracowała jako prawnik dla ONZ.


"Wyzwolenie"


- Podczas „wyzwolenia” obóz nie był pusty, uciekli z niego Niemcy, ale byli więźniowie (…) Sowiecka dywizja ukraińska miała rozkaz lecieć na Berlin. Nie mogli się zatrzymać. Zostawili parę bochenków chleba, zobaczyli co się dzieje i polecieli. Dopiero dwa czy trzy dni po nich pojawiła się armia sowiecka z Czerwonym Krzyżem. Więźniowie rzucili się na stare puszki, które były w „Kanadzie” (barak, w którym gromadzono zagrabione mienie więźniów – przyp. red.) (…) 
– Opowieści o gwałtach sałdatów na więźniarkach są prawdziwe? – Tak.

- potwierdza Barbara-Wojnarowska


Pierwsza wizyta w Auschwitz po wojnie


Wtedy (podczas pierwszej wizyty Barbary Wojnarowskiej-Gautier w Auschwitz po wojnie, w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku – przyp. red.) dyrektorem muzeum był więzień Pierwszego transportu, pan Smoleń, który nas oprowadzał. 

Przeszliśmy przez bramę „Arbeit mach frei”. To było jeszcze w trakcie organizacji. Natrafiliśmy na taką dużą górę butów. Były tam takie dziecięce czerwone sandałki. Była pewna, że to są moje sandały. Oczywiście nie były, ale to skojarzenie – zabrali nas latem – dziecięce sandałki… Odżyły horrory. Poleciałam przed wejście do obozu, usiadałam na ławeczce i czekałam aż wyjdą. A nie wiedzieli, że byłam w Auschwitz, bo rzadko o tym mówiłam. Był wśród nich polski fizyk jądrowy prof. Rotblat 

– Dlaczego pani uciekła? 
– Ja tu byłam panie profesorze w tym obozie jako dziecko – objął mnie ręką i mówi 
– Moja żona zginęła w Bełżcu.

Kiedy zaczęła pracę w Nowym Jorku (w ONZ w latach sześćdziesiątych – przyp. red.) zupełnie przypadkowo, w takim holu jest statua Artura Rubinsteina, przechodzimy z kolegami, a ja ich pytam 


– Czy wy wiecie co to jest? To jest Polak o żydowskich korzeniach, Artur Rubinstein, który jako jeden z pierwszych w ONZ zawalczył o Polskę 
– I oni nie wiedzieli 
– To co wy tutaj robicie? – nie znali historii ONZ 
– To była ofiara Holocaustu – mówili
– Tak, ale to był Polak. Zawsze się uważał w pierwszej kolejności za Polaka. Ja to rozumiem, bo byłam w Auschwitz 
– A to ty jesteś ofiarą Holocaustu 
– Nie, ja jestem Polką, katoliczką 
– To Polacy, katolicy, byli w Auschwitz? Przecież to było tylko dla ofiar Holocaustu 
– Nie! Ten obóz powstał dla Polaków 
– Nie nie, co ty opowiadasz! Siejesz propagandę! 
– Pojedźcie tam, poczytajcie w archiwach i zanim otworzycie gębę, nauczcie się historii! 
– Potem zdarzało mi się bardzo często, że „skoro była w Auschwitz to byłam ofiarą Holocaustu”, nie.

 Ale to nie wina tych ludzi, to wina edukacji, o której ktoś zdecydował i ktoś o nią zadbał. To się stało po 1945 roku.

- opowiada Barbara Wojnarowska-Gautier.


Przesłanie byłej więźniarki Auschwitz


- Niemieccy nauczyciele, którzy przyjeżdżają z grupami młodzieży do Auschwitz, przyjeżdżają z programem, który jest narzucony przez stronę niemiecką. Nawet jeśli polscy przewodnicy chcieliby coś poprawić, to nie mają szansy tego zrobić. W związku z tym, ja uważam, że byłoby dobrze, kiedy przyjeżdżają grupy do Muzeum Auschwitz, że, bez żadnych wyjątków, przewodnik ma być Polakiem. Przewodnicy w Polsce są dobrze wyszkoleni. Gdyby przekazali to co mają przekazać, byłoby dużo mniej nieporozumień.

(…) Historia, której do tej pory nie mogę zrozumieć. Do pewnego momentu od powstania Muzeum Auschwitz w 1947 roku, były obchody Pierwszego Transportu (Polaków, 14 czerwca – przyp. red.) do Auschwitz. Tysiące więźniów, hucznie i tak dalej. To trwało bardzo długo. Więźniowie z Pierwszego Transportu odchodzili, ale byli następni. Obchody bardzo uroczyste i bez polityki. Potem powierzono to takiemu komitetowi, który tego nie robił, potem robiło to takie stowarzyszenie rodzin chrześcijańskich, które zrzeszało również więźniów Pierwszego Transportu, którzy dopóki żyli, wszystko było dobrze. A potem zaczęli odchodzić, władzę w tym stowarzyszeniu zaczęły się zmieniać i zaczęli się kłócić. Nie wiem co dokładnie było powodem, ale padła decyzja ze strony ministerstw kultury, zwierzchnika Muzeum, ze obchody przejdą w ręce Muzeum. To chyba miało miejsce pod koniec 2015 roku. Pierwsze takie obchody zaczęły się w roku, jeśli się nie mylę 2016. Ale „obchody” to za dużo powiedziane, bo nie było nic. Wtedy z grupą innych więźniów postanowiliśmy, że coś trzeba zrobić. Znałam więźniów Pierwszego Transportu, mieli obawy, że kiedy odejdą wszyscy o nich zapomną (…) Udało nam się zrobić parę rzeczy.

Powinniśmy pamiętać, ze należy dbać o historię. Jakakolwiek by była, nie należy jej przekręcać. Przez to co przeszedł naród polski, nie dajmy się zdominować. Jestem bardzo niezadowolona z tego co się dzieje w Unii Europejskiej. Tej woli narzucenia nam modelu niemieckiego. Polacy sami potrafią się rządzić. I chciałabym żeby wyjaśniła się sprawa strat wojennych i odszkodowań.

(…) Zostało nas tak mało, interesujcie się więźniami, niech ktoś do nich zadzwoni, do nich wpadnie, przyniesie ciasteczko, zorganizować spotkanie, żeby czuli, ze ktoś się nimi interesuje, że chce ich słuchać. Bo mają wiele do powiedzenia.

- apeluje Barbara Wojnarowska-Gautier



Autor: Cezary Krysztopa
Źródło: tysol.pl
Data: 26.01.2025 19:31




-----------------


wpolityce.pl




Ile środków Niemcy przekazali Polakom za II wojnę światową, obozy i prace przymusowe? Zatrważające dane z fundacji



Zdj. ilustracyjne / autor: Fratria




Polska przeznacza rocznie 60 mln zł na utrzymanie muzeów w byłych niemieckich obozach koncentracyjnych i niemieckich obozach zagłady. Niemcy, na rzecz polskich ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych przekazały w latach 1992-2006 łącznie 732 mln zł. Wyliczenia zamieszczone na platformie X przez dziennikarza Andrzeja Kozickiego oparte są na danych MKiDN oraz Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie.

Kiedy Prawo i Sprawiedliwość oddawało władzę w 2023 r., oczekiwało, że - tak jak deklarowali czołowi politycy Koalicji Obywatelskiej - obecny rząd będzie nadal podnosił w relacjach z Niemcami kwestię odpowiedzialności naszego zachodniego sąsiada za zbrodnie z czasów II wojny światowej oraz zadośćuczynienia dla Polski. Szybko jednak stało się jasne, że ten temat Koalicja 13 Grudnia raczej odpuści. W styczniu 2024 r. niemieckie media informowały o postępach inicjatywy „Dom Polsko-Niemiecki” i budowie pomnika w Berlinie, upamiętniającego polskie ofiary II wojny światowej.
Środki z Polski i środki z Niemiec

Dziś słyszymy natomiast, że problemy są nawet z samym pomnikiem. A na ile w ogóle Niemcy wywiązują się ze zobowiązań wobec Polski, wynikających ze zła, które naszym rodakom wyrządzili w latach 1939-1945 ich przodkowie?


Mało znany fakt: Polska więcej wydała (i wciąż wydaje) pieniędzy na utrzymanie muzeów w byłych niemieckich obozach koncentracyjnych (60 mln zł rocznie), niż Niemcy przekazały na rzecz ofiar obozów koncentracyjnych obywatelstwa polskiego (łącznie 732 mln zł)

— napisał na platformie X Andrzej Kozicki, dziennikarz, autor publikacji „Cesarz Bolesław Chrobry. Reintepretacja i rekonfiguracja źródeł”.



Pytany o źródła danych, Kozicki wskazał, że w przypadku środków przeznaczanych przez państwo polskie na utrzymanie muzeów byłych niemieckich obozów jest to Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a jeśli chodzi o środki przekazane przez Berlin na rzecz polskich ofiar niemieckich obozów, dane pochodzą od Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie.
Działania Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie

Dodajmy, że w tym drugim przypadku mówimy o środkach przekazanych w latach 1992-2006. Fundacja, której cele to m.in. „świadczenie pomocy ofiarom prześladowań nazistowskich”, „gromadzenie i udostępnianie dokumentacji nazistowskich prześladowań obywateli polskich” czy „inicjowanie przedsięwzięć służących pojednaniu i porozumieniu między narodami, w tym zwłaszcza między Polakami i Niemcami” oferuje lub oferowała w ostatnich również pomoc humanitarną, medyczną, rzeczową, skierowaną do Polaków, którzy przetrwali niemieckie obozy koncentracyjne, Powstańców Warszawskich, a także ocalałych z Holokaustu czy wykonujących w czasie wojny prace przymusowe. Nie trzeba dodawać, że takich osób z roku na rok jest wśród nas coraz mniej, grupy, do których skierowane były lub są dane programy, są dość wąskie. W 2019 r. osoby zainteresowane mogły ubiegać się o jednorazowe świadczenia w wysokości 1250 zł w ramach programu „Pomoc2019”, skierowanego przede wszystkim do „ofiar represji nazistowskich, zamieszkałych w Polsce, które w ramach wcześniejszych programów otrzymywały z Fundacji wsparcie finansowe. Byli to przede wszystkim: więźniowie obozów koncentracyjnych, gett i więzień, robotnicy deportowani do pracy przymusowej i ich dzieci oraz młodociani zmuszani do pracy w miejscu zamieszkania”. O taką pomoc mogły ubiegać się w pierwszej kolejności osoby przewlekle chore, otrzymujące najniższe świadczenia emerytalne lub znajdujące się w ciężkiej sytuacji życiowej.

Po 2020 r. w raportach z działań fundacji widzimy głównie działania związane z renowacją polskich grobów wojennych na terenie Niemiec czy tablicami upamiętniającymi Polaków, ale również wystawy, wykłady czy różnego rodzaju projekty edukacyjne. Z jakim skutkiem? Z takim, że nie możemy doprosić się nie tylko reparacji, ale nawet szumnie zapowiadanego od co najmniej kilku lat berlińskiego pomnika.



--------------



naszdziennik.pl


Prezydent Duda: Polacy są strażnikami pamięci 


Aktualizacja: Poniedziałek, 27 stycznia 2025 (11:16) 


Polacy są strażnikami pamięci o takich miejscach, jak były obóz Auschwitz, by ta pamięć nie zginęła – podkreślił prezydent Andrzej Duda, który w poniedziałek na terenie byłego obozu Auschwitz oddał hołd ofiarom. 

„Niemcy zbudowali ten przemysł zagłady i ten obóz koncentracyjny, jesteśmy dzisiaj strażnikami pamięci” – powiedział prezydent Andrzej Duda, podkreślając, że jest to – w pewnym sensie – kontynuacja misji rtm. Witolda Pileckiego, który raportował o obozie Auschwitz.

 „My dzisiaj – jako w jakimś sensie spadkobiercy rotmistrza Pileckiego – sprawujemy pieczę nad tymi miejscami. Polska o te miejsca dba właśnie po to, by pamięć nie zginęła, by nie zagasła, by zawsze pamiętano i by przez tę pamięć właśnie nigdy więcej świat nie pozwolił na to, aby doszło do takiej dramatycznej katastrofy ludzkiej, a ściśle mówiąc, katastrofy ludzkości” – zaznaczył prezydent.

„Upamiętniamy zatem dzisiaj wśród tych wszystkich, którzy zostali pomordowani podczas Holokaustu także i ponad trzy miliony obywateli polskich narodowości żydowskiej, którzy zostali przez Niemców w czasie II wojny światowej zabici” – dodał Andrzej Duda.


-------


dorzeczy.pl




My Polacy, na których ziemi okupowanej przez hitlerowców, Niemcy zbudowali ten obóz zagłady, jesteśmy dziś strażnikami pamięci – powiedział prezydent Andrzej Duda w trakcie obchodów 80. rocznicy wyzwolenia nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz.


Prezydent Andrzej Duda w takcie swojego wystąpienia na terenie byłego obozu Auschwitz I przypomniał o zbrodniczych planach nazistowskich Niemiec, którzy stworzyli sieć obozów zagłady w jednym celu.

– Obozy takie, jak Auschwitz zostały zbudowane po to, żeby realizować zagładę narodu żydowskiego. Taki był zbrodniczy plan Hitlera, plan nazistowskich Niemców, by dokonać ich zagłady. Upamiętniamy tych wszystkich, którzy zostali pomordowani w czasie Holokaustu, także ponad 3 miliony obywateli polskich, narodowości żydowskiej, którzy zostali w czasie II wojny światowej zabici – powiedział.


Polska strażnikiem pamięci

Polska, na ternie której zbudowane zostały obozy śmierci stała się strażnikiem pamięci tych wydarzeń. Polacy, według słów prezydenta, kontynuują tę misję, którą "kiedyś przyjął na siebie dobrowolnie w czasie II wojny światowej rotmistrz Pilecki". Misję polegającą na daniu świadectwa o tym, co działo się na terenie Auschwitz.

– Kiedyś dał się tu zamknąć po to, by dać świadectwo, by stworzyć ruch oporu, żeby uciec jako żywy dowód tego, co tu się dzieje, żeby zanieść to świadectwo aliantom zachodnim, żeby zaświadczyć, co robią na okupowanych przez siebie ziemiach z podbitymi narodami hitlerowscy Niemcy – powiedział Duda i dodał, że Polacy "jako spadkobiercy rotmistrza Pileckiego sprawujemy pieczę nad tymi miejscami".

W trakcie obchodów prezydent spotkał się z Ocalałymi i modlił się w celi męczeństwa św. Maksymiliana Kolbego w Bloku 11. Po południu, wraz z małżonką oraz delegacjami państw i instytucji, weźmie udział w głównych obchodach Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu, które będą miały miejsce na terenie obozu Auschwitz II – Birkenau.

Obóz Auschwitz utworzony został przez Niemców w połowie 1940 r. na przedmieściach Oświęcimia, włączonego przez nazistów do III Rzeszy. Był największym z niemieckich nazistowskich obozów koncentracyjnych i ośrodków Zagłady. Życie straciło tu ponad 1,1 mln mężczyzn, kobiet i dzieci. Obóz wyzwolili 27 stycznia 1945 roku żołnierze 60. armii I frontu ukraińskiego. Na terenie obozu przebywało wówczas ok. 7 tys. więźniów.



--------------






Dr. M. Szpytma z IPN: 

Musimy cały czas starać się pokazać światu, jaka jest prawda o Auschwitz


27 stycznia 2025 18:14/
Radio Maryja



Musimy cały czas mówić w Polsce i starać się pokazać światu, jaka jest prawda o niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau, o innych obozach koncentracyjnych, o innych obozach zagłady, o tym, gdzie wymyślono Zagładę. Musimy też bardzo mocno mówić o tym, że oprócz zagłady Żydów miała również miejsce eksterminacja narodu polskiego, że w czasie wojny zginęło około czterech milionów Polaków, że zniszczono polską inteligencję – mówił w poniedziałkowych „Aktualnościach dnia” ma antenie Radia Maryja dr Mateusz Szpytma, zastępca prezesa Instytutu Pamięci Narodowej.

27 stycznia 2025 r. to 80. rocznica wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau. Choć Sowieci nie przynieśli na polskie ziemie wolności, lecz kolejną okupację i terror, a sam obóz wykorzystywali jako więzienie jeszcze przez kilka następnych lat, to data ta stanowi ważny symbol. Pod koniec II wojny światowej do opinii publicznej na świecie zaczęły na szeroką skalę docierać doniesienia o nieludzkich zbrodniach popełnianych przez Niemców. Te były skrupulatnie ukrywane przez sprawców.

– Niemcy już od roku 1944 próbowali na różne sposoby ukrywać swoje zbrodnie. W ogóle ludobójcze zbrodnie próbowali popełniać w taki sposób, aby wiedza o nich nie przedostawała się do opinii zachodniej. Niemcy w czasie wojny próbowali nawet dbać o swój – brzydko mówiąc – PR na Zachodzie, a gdy zbliżał się front, to wykorzystywali żyjących jeszcze więźniów do tego, aby wykopywać zwłoki tych, których rozstrzeliwali i chowali (miało to miejsce między innymi w obozie koncentracyjnym w Płaszowie i innych obozach koncentracyjnych), po to, aby kłaść je na rusztach i palić. Te zwłoki po kilku latach spoczywania w ziemi były wyciągane i w ramach tzw. Akcji 1005 były palone. Niemcy też wysadzali w powietrze krematoria, które były tymi miejscami najstraszliwszymi i zabijali tych więźniów, których używali do pomocy przy tych najstraszniejszych zbrodniach. Byli oni rozstrzeliwani – mówił dr Mateusz Szpytma.

Nie było jednak tak, że alianci dowiedzieli się o zbrodniach dopiero po wkroczeniu na ziemie okupowane przez Niemców i należące do Rzeszy. Wcześniej o masowych zbrodniach informowało ich Polskie Państwo Podziemne m.in. za sprawą raportów Jana Karskiego i rtm. Witolda Pileckiego.

– Niestety priorytety państw alianckich były inne i sugestie, które płynęły z polskiej strony, żeby zbombardować chociażby tory do Auschwitz, nie spotkały się ze zrozumieniem. A przecież jeszcze w lipcu 1944 r. z Węgier zwożono setki tysięcy Żydów po to, aby ich wszystkich zagazować w obozie zagłady Auschwitz-Birkenau. Widzimy, że wtedy niestety nie doceniono tego, o czym Polacy informowali i tak naprawdę ten obóz mógł bez problemu funkcjonować aż do samego końca, czyli do stycznia roku 1945 – zwrócił uwagę historyk.

Według najnowszych szacunków w niemieckim obozie Auschwitz-Birkenau zamordowano ok. 1,1 mld Żydów i 100 tysięcy Polaków. Zginęło tam także wielu przedstawicieli innych narodów, w tym duża grupa jeńców sowieckich (głównie Rosjan, Ukraińców i Białorusinów).

– Ta fabryka śmierci była olbrzymia, chociaż można porównać to też do obozu zagłady w Treblince. Tam (…) zginęło około 900 tysięcy osób, więc widzimy, że takich strasznych miejsc zagłady było kilka. Niemcy stworzyli je na okupowanych ziemiach polskich. Tutaj przed wojną mieszkało najwięcej Żydów (więcej mieszkało tylko w Stanach Zjednoczonych), więc też zagłada Żydów była najłatwiejsza do przeprowadzenia w tym właśnie miejscu – zaznaczył zastępca prezesa IPN.

Decyzja Niemców, którzy w swoich ludobójczych działaniach byli niezwykle pragmatyczni, podyktowana była wyłącznie względami logistycznymi. Nieprawdziwe są więc twierdzenia, że budowali oni obozy zagłady tam, gdzie był największy antysemityzm. Jest to narracja przekłamana i antypolska – podobnie jak krzywdzące określenie „polskie obozy zagłady”.


– Musimy cały czas mówić w Polsce i starać się pokazać światu, jaka jest prawda o niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau, o innych obozach koncentracyjnych, o innych obozach zagłady, o tym, gdzie wymyślono Zagładę. Musimy też bardzo mocno mówić o tym, że oprócz zagłady Żydów miała również miejsce eksterminacja narodu polskiego, że w czasie wojny zginęło około czterech milionów Polaków, że zniszczono polską inteligencję – podkreślił gość „Aktualności dnia”.



Dlatego też polityka historyczna jest bardzo ważna. Niestety obecny rząd przeszkadza w jej należytym prowadzeniu, uderzając w placówki kultywujące pamięć narodową i przekazujące prawdę na temat naszych dziejów. Wśród nich są m.in. Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, z którego wystawy usunięto postacie św. Maksymiliana Marii Kolbego, bł. rodziny Ulmów i rtm. Witolda Pileckiego oraz [Muzeum „Pamięć i Tożsamość” im. św. Jana Pawła II w Toruniu, które obecna władza zamierza zniszczyć].

Całość rozmowy z dr. Mateuszem Szpytmą jest dostępna [tutaj].






miliardów??







------------------------

niezależna.pl



Brytyjski król mówił o ofiarach niemieckich obozów. O Polakach... ani słowa



Podczas swojego wystąpienia w Centrum Społeczności Żydowskiej w Krakowie, król Wielkiej Brytanii, Karol III, wymieniając ofiary niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz, pominął Polaków. Jeśli już - to pojawili się w sformułowaniu "wielu innych" - obok społeczności LGBT, osób niepełnosprawnych, Żydów, Sinti czy Romów.


27 stycznia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Tego dnia 80 lat temu Armia Czerwona oswobodziła Auschwitz-Birkenau - największy ze stworzonych w okupowanej przez Niemcy Europie zespół obozów koncentracyjnych i zagłady.

Dziś od rana na terenie dawnego obozu trwają uroczystości upamiętniające. Uczestniczą w nich udział Ocalali, a także liderzy z całego świata, w tym m.in. prezydent Andrzej Duda, król Wielkiej Brytanii Karol III, prezydenci i reprezentanci innych krajów - w tym niemiecki kanclerz Olaf Scholz. W ceremonii uczestniczyć będzie ponad 50 delegacji z całego świata.

Karol III, obok uroczystości w Auschwitz, wziął również udział w spotkaniu organizowanych w Centrum Społeczności Żydowskiej w Krakowie.


Tam, w swoim wystąpieniu, wymieniał ofiary holocaustu, w tym niemieckich obozów koncentracyjnych.

"To moment, w którym wspominamy sześć milionów Żydów, starych i młodych, którzy byli systematycznie mordowani, razem z Sinti, Romami, osobami niepełnosprawnymi, członkami społeczności LGBT, więźniami politycznymi oraz wieloma innymi osobami, którym naziści wyrządzili krzywdę"

- mówił Karol III.



Uwagę zwraca fakt, że nie wymienił w tej grupie Polaków. 
W samym Auschwitz Polacy stanowili drugą pod względem liczebności ofiar grupę narodową.

W sieci na wypowiedź tę zwrócił uwagę Marek Magierowski, były ambasador RP w Stanach Zjednoczonych. 

Słowa Karola III wywołały liczne komentarze.






------------------------


wpolityce.pl



Wreszcie odnalazło się nagranie dokumentujące słynne już „przejęzyczenie” minister edukacji narodowej Barbary Nowackiej. Rzecz w tym, że na „przejęzyczenie” to nie wyglądało, a słowa o „polskich nazistach”, którzy „zbudowali obozy” padły faktycznie. Minister Nowacka swoje wystąpienie na konferencji, w tym również ten fragment, odczytywała z kartki, a wspomniane słowa wypowiedziała bez zająknięcia.


"Na terenie okupowanym przez Niemcy polscy naziści zbudowali obozy"

— stwierdziła polityk.



To, co widzimy na nagraniu, wypada jednak tym gorzej dla szefowej MEN. Wspomniane słowa również odczytuje bowiem z kartki. Jeśliby więc doszło do „pomyłki” czy „przejęzyczenia” (bo mimo wszystko trudno wyobrazić sobie, aby którykolwiek konstytucyjny minister w polskim rządzie naprawdę uważał, że niemieckie obozy koncentracyjne w Polsce wybudowali „polscy naziści”), to oznaczałoby, że polityk odpowiedzialna za edukację miała problem z odczytaniem tekstu z kartki. A jest to umiejętność jednak dosyć - by tak rzec - podstawowa.


„To ma być ‘przejęzyczenie’”?

Na fakt, że skoro widzimy, jak pani minister czyta z kartki, zatem tłumaczenie o „przejęzyczeniu” jest co najmniej naiwne, zwróciła uwagę Beata Szydło, europoseł PiS, w latach 2015-2017 premier RP.


To ma być „przejęzyczenie”? Minister Nowacka czytała o „polskich nazistach” z kartki


— napisała polityk opozycji.


Udało się odnaleźć skandaliczną wypowiedź Barbary Nowackiej. Bez zająknięcia odczytuje zdanie o „polskich nazistach”. Brak dymisji oznacza, że każdy na całym świecie może się tak „przejęzyczać”. I zawsze będzie mógł się tak tłumaczyć polskiej dyplomacji

— skomentował z kolei poseł Sebastian Kaleta.




Płynnie i bez mrugnięcia okiem


— zwrócił uwagę kolejny polityk opozycji, europoseł Dominik Tarczyński.




Ktoś to jednak zdążył nagrać. Nowacka bez zająknięcia o „polskich nazistach”. Czy to Wam wygląda na „przejęzyczenie”?

— pyta internauta Paweł Rybicki.



Nie wiadomo, co byłoby najgorsze: nieumiejętność przeczytania przez Barbarę Nowacką tekstu z kartki, sugerowanie, że niemieckie obozy budowali „polscy naziści” czy fakt, że na wypowiedź nikt ze zgromadzonych nie zareagował. Gdyby ktoś z zebranych zwrócił uwagę na sporny fragment wypowiedzi, szefowa MEN mogłaby skorygować swoje „przejęzyczenie”.




Nie, najgorsze jest to, że Nowacka powiedziała wprost nieprawdę "polscy naziści zbudowali obozy", a redaktor wpolityce.pl nazywa to sugerowaniem, a nie kłamstwem.



------------------------


Po tym, jak pani Barbara Nowacka powiedziała nieprawdę o tym, kto zbudował obozy, podniósł się larum, który chyba otępił wszystkich redaktorów i nikt nie zwrócił uwagi, że prezydent Duda również w pewnym sensie pominął w swojej wypowiedzi Polaków, jako nację dla której w pierwszej kolejności wybudowano obóz zagłady.


Jak mówi pani Barbara Wojnarowska-Gautier, więzień Auschwitz:

Ten obóz powstał dla Polaków 
– Nie nie, co ty opowiadasz! Siejesz propagandę! 
– Pojedźcie tam, poczytajcie w archiwach i zanim otworzycie gębę, nauczcie się historii! 



Obóz koncentracyjny Auschwitz został zorganizowany dla Polaków i oni też byli pierwszymi jego więźniami politycznymi. W wyniku ciągłego napływu nowych transportów systematycznie wzrastała liczebność więźniów. W 1940 r. osadzono w obozie blisko 8 tys. ludzi. Byli to prawie wyłącznie Polacy. Oprócz nich znalazła się w obozie niewielka liczba Żydów oraz Niemców. Niemcy pełnili w tym czasie z reguły funkcje w nadzorze obozowym jako kapowie i blokowi. W 1941 roku osadzono w obozie ponad 26 tys. ludzi. (około 15 tys. Polaków, 10 tys. jeńców sowieckich i ponad 1 tys. Żydów).

Od 1942 r. w wyniku włączenia KL Auschwitz do procesu masowej zagłady Żydów, liczba deportowanych do obozu zaczęła gwałtownie wzrastać. W 1942 r. przywieziono około 197 tys. Żydów, w 1943 r. około 270 tys., a w 1944 r. ponad 600 tys. – łącznie blisko 1,1 mln. Spośród nich wybrano jako zdolnych do pracy około 200 tys. osób i osadzono w obozie.


źródło: auschwitz.org/historia/liczba-ofiar/







Informacja jest jednoznaczna:

- obóz został zorganizowany dla Polaków
- decyzję o masowej zagładzie Żydów Niemcy formalnie podjęli i zaczęli realizować od 1942 roku


Ja od razu zwróciłem uwagę na ten brak, bo uczulony jestem w tym temacie od czasu lektury bloga Iwo Pogonowskiego jakieś 20 lat temu, który bardzo to akcentował.




Redaktorzy nie pomagają nam tego wychwycić, ale za to niektórzy - dorzeczy.pl - "pomagają" prezydentowi...


>> którzy stworzyli sieć obozów zagłady w jednym celu.

– Obozy takie, jak Auschwitz zostały zbudowane po to, żeby realizować zagładę narodu żydowskiego. Taki był zbrodniczy plan Hitlera, plan nazistowskich Niemców, by dokonać ich zagłady. Upamiętniamy tych wszystkich, którzy zostali pomordowani w czasie Holokaustu, także ponad 3 miliony obywateli polskich, narodowości żydowskiej, którzy zostali w czasie II wojny światowej zabici – powiedział.<<



Podoba się wam ta mowa?

zanim otworzycie gębę, nauczcie się historii! 


I to są ci Strażnicy Pamięci?

Dziękuję za "troskę", takich Strażników nie potrzebuję, idźcie precz bujać w obłokach, sam się będę chronił...



To prawda, że on tam jeszcze później także wymienia Polaków, ale...  tak sobie myślę... 





My Polacy, na których ziemi okupowanej przez hitlerowców, Niemcy zbudowali ten obóz zagłady, jesteśmy dziś strażnikami pamięci.



Takie to trochę pogmatwane, nie? Jakiś rytm dziwny, jakby nie po polsku. A gdyby tak uprościć, pominąć te krzywizny...



My Polacy, na których ziemi okupowanej przez hitlerowców, Niemcy zbudowali ten obóz zagłady, jesteśmy dziś strażnikami pamięci.


My Polacy, na których zbudowali ten obóz zagłady, jesteśmy dziś strażnikami pamięci.

My Polacy, na których zbudowali ten obóz zagłady

My Polacy, którzy....








Duda:   "Polacy, na których ziemi okupowanej przez hitlerowców, Niemcy zbudowali ten obóz"

Nowacka:      "Na terenie okupowanym przez Niemcy polscy naziści zbudowali obozy"




   



 "kiedyś przyjął na siebie dobrowolnie w czasie II wojny światowej rotmistrz Pilecki" 


dobrowolność oznacza frajerstwo?
tak to odebrałem, jakby chciał powiedzieć - sam chciałeś, my cię nie prosiliśmy o to....










Dwa lata temu w lutym tak się nagle rozchorowałem, całe ciało mnie bolało jak nigdy, dwa dni nie spałem z bólu, bo nawet ketonal nie pomagał i cały tydzień "ledwo" przeżyłem, a potem drugi tydzień wracałem do równowagi... i przepadło mi pewne spotkanie, na które chciałem iść.

Po miesiącach doszedłem do tego, że prawdopodobnie właśnie dlatego zachorowałem - żeby mnie tam nie było.


Ostatnie dni też choruję, od niedzieli bardzo podobne objawy i też "z niczego", nawet na dworze nie byłem, bóle mięśni dwa dni, na szczęście lżejsze niż dwa lata temu i tabletki mi pomagają, teraz zwyczajny katar....

Czyżby znowu chodziło o to, by czegoś nie robić, na przykład, nie analizować, nie napisać? 




W zasadzie to bym musiał teraz wszystkie artykuły w tym temacie przejrzeć, żeby sprawdzić który redaktor jest otępiały, a który "pomaga"....

Nie podoba mi się to wszystko.



































https://naszdziennik.pl/polska-kraj/313564,prezydent-duda-polacy-sa-straznikami-pamieci.html

Więźniarka Auschwitz i ofiara niemieckiego potwora "dr" Mengele: "Najpierw nauczcie się historii, a potem otwierajcie gęby"

wpolityce.pl/polityka/719694-ile-srodkow-niemcy-przekazali-polakom-za-ii-wojne-swiatowa

dorzeczy.pl/opinie/682465/duda-my-jestesmy-straznikami-pamieci.html

Dr. M. Szpytma z IPN: Musimy cały czas starać się pokazać światu, jaka jest prawda o Auschwitz – RadioMaryja.pl


Prawym Okiem: Apolonia - polska czcionka

wpolityce.pl/polityka/719755-i-znalazlo-sie-zobacz-i-posluchaj-co-powiedziala-nowacka

Brytyjski król mówił o ofiarach niemieckich obozów. O Polakach... ani słowa | Niezalezna.pl

Ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej – Wikipedia, wolna encyklopedia



facebook.com/watch/?ref=saved&v=922125966702238





www.polskalitera.pl

beetrootacademy.pl/blog/why-using-times-new-roman-is-a-sin

anetaduk.com/b/polska-czcionka-czy-angielski-font

studiokreacja.pl/blog/ktore-fonty-najlepiej-czyta-sie-w-internecie/





„Co na to państwo polskie?”




Termin "wspólna świadomość narodowa" związany jest z techniką łączenia podbijanej społeczności z własną społecznością.

Ten termin dotyczy więc co najmniej dwóch różnych "świadomości narodowych" - własnej i obcej.

W Polsce stosuje się to poprzez uporczywe powtarzanie w przestrzeni medialnej, głównie w internecie (przede wszystkim fora) pozytywów o niemcach lub Niemczech.

I to najczęściej w sposób zawoalowany z całkowitym pominięciem negatywów i kontekstu historycznego - kulturowego, społecznego i politycznego.

Na przykład prezentuje się różne widokówki z okresu zaborów i cmoka w zachwycie nad tym, jak wtedy było ładnie, jak porządnie, elegancko i w ogóle komu to przeszkadzało, ach, żeby znowu tak było...



całość (nieskończony tekst!) w tekście "Bachus" - kwiecień 2021 r.






przedruk





U źródeł szczecinerstwa


Autor Wojciech Lizak

28 września 2020


Polska myśl zachodnia narodziła się w ostatnim ćwierćwieczu XIX wieku. Była ona wyrazem zaniepokojenia części opinii publicznej groźbą ostatecznej germanizacji zaboru pruskiego – przede wszystkim Wielkopolski. Jej prekursorem był myśliciel, publicysta i polityk Jan Ludwik Popławski. Sformułował on takie oto zadanie dla Polaków: nie mogą stać twarzą skierowaną wyłącznie na wschód, a plecami odwróconymi do traconych bądź już utraconych Ziem Zachodnich. Zachodzą bowiem na nich trudno odwracalne procesy polegające na kurczeniu się polskiego etnosu.

Polska myśl zachodnia przechodziła przez rozmaite fazy rozwoju. Nie czas i miejsce aby opisywać jej historię. Ale powinno się przypomnieć jej podstawowe założenia: przeciwstawienie się procesom germanizacji na polskich kresach zachodnich, zdefiniowanie ziem utraconych, tzw. ziem macierzystych, z których wyparto żywioł słowiańsko-polski, określenie zasięgu polskiego etnosu na „ziemiach macierzystych”, analiza możliwości powrotu Polski na „ziemie macierzyste”, zwane też „ziemiami postulowanymi”, a w tym: wykreślenie optymalnego przebiegu granicy zachodniej, analiza możliwości demograficznych i innych środków potrzebnych do repolonizacji tych ziem.

„Repolonizacja” i „Ziemie Odzyskane”

Wraz z pojawieniem się kategorii „ziemie macierzyste” pojawiła się idea powrotu na nie Polaków. Stąd „Ziemie Odzyskane”. Pierwszy raz termin ten padł w 1938 r. przy okazji „odzyskiwania” Śląska Cieszyńskiego. Stąd podstawowe hasło repolonizacji „my tu wracamy”. Wracamy po to, żeby tym ziemiom przywrócić pierwotną formę i treść ścierając obcy germański nalot.

Podczas okupacji nastąpiła eksplozja „polskiej myśli zachodniej”. Spodziewano się, że celem aliantów będzie takie osłabienie Niemiec, aby już nigdy nie były w stanie wywołać wojny. Zakładano więc przychylność mocarstw sprzymierzonych dla polskich dążeń rewindykacji „ziem macierzystych”. Stąd olbrzymie tempo prac. Po wojnie kierunek ten kontynuował Instytut Zachodni w Poznaniu.

Powstał wtedy bardzo dobrze przygotowany program „repolonizacji przestrzeni” i „repolonizacji ludzi”. Zacznijmy od tego drugiego. Założono, że na „Ziemiach Odzyskanych” ostoją procesu będzie 1,5 mln Polaków, którzy byli Reichsdeutschami, czyli obywatelami Niemiec. Te szacunki były bardzo wiarygodne, wyliczone w oparciu o cały szereg przesłanek. Drugi pomysł – nieco fantazyjny – zakładał, że uda się odzyskać „skradzione dusze”. Tak określano tych mieszkańców „ziem macierzystych”, którzy z pochodzenia byli Słowianami-Polakami, w znacznej mierze czuli się już Niemcami, ale na których „duszach germańskich nalot” był jeszcze do unicestwienia.

Z tego programu wyszło niewiele. Autochtoni po gwałtach Armii Czerwonej i dzikim szale niszczenia mieli wszystkiego dosyć. „Ukradzione dusze” tym bardziej. Po prostu wyjechali. Swoje też zrobiła kompletnie nieprzygotowana polska administracja. Wydawało się, że „repolonizacja” przestrzeni stała się faktem, że z tej strony nie grozi żadne niebezpieczeństwo, bo przecież „kamienie milczą” i nie mówią po niemiecku. Wszystko stało się „piastowskie”. Niemieckie pomniki legły w gruzach, a miasta i ulice „odzyskały” polskie nazwy.

Stalin zrealizował program polskiej myśli zachodniej, czyli granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej. „Repolonizować” przyszło komunistom – kompletnie do tego nieprzygotowanym, ani intelektualnie, ani organizacyjnie. Od totalnej klęski uratowali ich ludzie, którzy tworzyli założenia i rozwiązania praktyczne „repolonizacji”, czyli narodowcy pozostający w mniej lub bardziej formalnych związkach z endecją. Na dodatek będący często zwalczanymi przez komunistów „wrogami klasowymi”.

Koniec myśli zachodniej

Po przełomie ustrojowym 1989 r. wydawało się, że polską myśl zachodnią można odesłać do lamusa. Granica na Odrze i Nysie Łużyckiej jest niezagrożona, bo Niemcy są naszymi sojusznikami. Ziemie zachodnie zaludnił polski żywioł, zatem cele polskiej myśli zachodniej zostały zrealizowane. Po co analizować wydarzenia w Niemczech pod kątem relacji polsko-niemieckich? Nie ma potrzeby śledzenia tego, co się dzieje na pograniczu polsko-niemieckim. Sprawy zesłane do podręczników historii. Nic bardziej błędnego. Po II Wojnie Światowej, po bezprzykładnych niemieckich zbrodniach ustaliła się taka oto relacja: nazizm zrodził się z niemieckiej historii, kultury i cywilizacji, samo pojęcie „niemieckość” stało się złe, aksjologicznie nie do porównania z „polskością”.

Ale Niemcy bardzo świadomymi środkami rodem z polityki historycznej przepracowali ten obraz. Również u Polaków, o czym poniżej. Z niemieckości wydestylowali nazizm. Zbrodniarzami byli wyłącznie naziści. Przecież tylko niektórzy Niemcy byli nazistami. Podobnie jak byli włoscy, chorwaccy, węgierscy czy – o zgrozo – polscy naziści. Z obrazu Niemcy versus naziści wyłoniły się niemieckie ofiary II wojny światowej. Liczone w milionowej skali. Wypędzeni przez m.in. Polaków. Nowych ciemiężców. Z powodzeniem zastępujących tych starych, czyli nazistów. I tak zaczęła się sypać aksjologiczna wyższość „polskości”.


„Repolonizację” obdarzono znakiem ujemnym. Obciążono ją odpowiedzialnością za krzywdę niemieckich przesiedleńców. Nie dość, że Niemcy wcześniej zaznali wielkiej niedoli od Hitlera, to w 1945 r. zaczęli gnębić ich Polacy. Czasami robili to też, np. alianci bombardujący Stettin. Ale to też sprowokowali naziści. W sumie ileż ci Niemcy wycierpieli podczas wojny!

„Repolonizacja” nabrała w ciągu prawie czterdziestu lat cech archetypu. Miała ukształtować po 1945 r. tożsamość mieszkających na „Ziemiach Odzyskanych”. Nie ukształtowała. Posypała się totalnie. Również po wpływem niemieckiej polityki historycznej. Okazało się też, bo nie mogło być inaczej, że „droga do Europy” prowadzi przez Niemcy. „Polskość” stała w przedsionku Europy. „Niemieckość” była jej jądrem. Wróciła nierównowaga i podział na „gorszą” i „lepszą” Europę.

Polonizacja

Pojawiła się pustka. Nic nie wypełniło dziury po „repolonizacji”. Zaczęto mówić o „polonizacji” ale nie „Ziem Odzyskanych” tylko ziem „Zachodniej i Północnej Polski”. Piszący te słowa zaproponował kiedyś, aby tę „polonizację” dookreślić przymiotnikiem „rekompensacyjna”, czyli taka, która wynagrodziła Polakom utratę kresów wschodnich, że z tego tytułu brało się nasze prawo do tych ziem, że Niemcy powszechnie głosując w 1933 r. na Hitlera sami je sobie odebrali, że polscy obywatele byli ich pierwszą i nieprawdopodobnie pokrzywdzoną ofiarą.

Jest to bardzo ważne. Rok 2015. Posiedzenie komisji kultury poświęcone obchodom 70-lecia Szczecina. Zabrał głos radny B. B. (inicjały oryginalne). Zaprotestował przeciwko nadawaniu im większej rangi bowiem nie wiadomo „dlaczego tu się Polacy znaleźli?”, że było to jakieś bezprawne i „lepiej będzie jak będziemy cicho”, bo Niemcy byli ofiarami zostając przecież wypędzonymi. W domyśle – ich katami byli Polacy. Takie są efekty przyjęcia bezprzymiotnikowej „polonizacji”.

Tego obawiali się klasycy myśli zachodniej – rosnącej atrakcyjności kultury niemieckiej dla Polaków. Jej urokowi ulegają również ludzie, którzy dzięki wyższemu wykształceniu, tak jak przed wojną zostali zaliczeni do polskiej elity. Od pierwowzoru różni ich to, że zazwyczaj są pierwszymi, którzy w ciągu iluś tam pokoleń sięgnęli po wykształcenie. Z braku rodzinnej tradycji i braku w niej kapitału edukacyjnego, słabo są osadzeni w polskich toposach, archetypach i wartościach wywiedzionych z polskiej kultury i historii. Są raczej kiepską imitacją aniżeli kontynuacją inteligencji II RP. Autorowi tych słów najlepiej jest znana rzeczywistość szczecińska, chociaż poczynił wiele obserwacji w innych miejscowościach „Ziem Odzyskanych”.

Pomnik ikony romantyzmu Kornela Ujejskiego jest świetnym przykładem na słabą obecność w szczecińskiej przestrzeni publicznej polskich toposów. Stoi kompletnie zapomniany. Przed pomnikiem Mickiewicza też nic się nie dzieje. Znane są perturbacje z pomnikiem poległych w 1970 r. Stanął on dopiero 25 lat po Grudniu 1970 r. Symboliczne odcięcie się Szczecina od własnej historii, która stawiała go wysoko w tzw. „wolnościowej narracji” w Europie Wschodniej. Okazało się, że jego miejsce zajął Lipsk z wydarzeniami z końca NRD.

Synteza i „syntezatorzy”


Od końca XX w. w Szczecinie lansowany jest pogląd, że lokalnej tożsamości nie da się zbudować wyłącznie na polskiej kulturze i historii, na ich toposach i archetypach.

Należy ją uzupełnić o toposy i archetypy niemieckie. O niemiecką kulturę i historię. Jest to nieuchronne. To nakazuje historia miasta. Polacy są w nim bardzo krótko. I tak na upartego nic w nim nie zrobili pozytywnego. Przyjęto też za pewnik, że „polskość” jest mocno nieeuropejska, wręcz obciachowa, a „niemieckość” wręcz odwrotnie, wyłącznie europejska. Wniosek – im mniej polskiej tradycji w świadomości Szczecinian, tym bardziej jest ona europejska.

To rozumowanie nakazuje syntezę polskości i niemieckości jako jedynej metody na zbudowanie nowej, europejskiej świadomości i tożsamości Szczecinian. Ojcem chrzestnym „syntezatorów” został Jerzy Sawka. W komentarzu do konkursu na „Szczecinianina stulecia” napisał w 2000 r.: „miasto nie ma polskiej historii, to czuje każdy mieszkaniec spacerując po ulicach. Ma natomiast niemiecką przeszłość, bo niemieckie napisy wychodzą spod starej farby” […] Powojenna historia Szczecina jest bardzo krótka i dlatego jest tak uboga w bohaterów”. Dla jasności dodajmy – polskich bohaterów. A skoro ich nie mamy „więc szukajmy w przeszłości”. Dla jasności dodajmy – niemieckiej przeszłości.

I dalej pisze J. Sawka, że miasto nie ma żadnych znanych, polskich nazwisk. O pierwszym polskim prezydencie, który wygrał konkurs, czyli Piotrze Zarembie, zaledwie jedno zdanie. O kolejnych całe akapity. Drugim „szczecinianinem stulecia” został Hermann Haken, trzecim Friedrich Ackermann. Wyszukani w niemieckiej przeszłości miasta „nowi bohaterowie”. J. Sawka celowo zatytułował swój tekst „W poszukiwaniu nowej tożsamości”. Nie bez satysfakcji napisał, że w roli bohatera nie sprawdził się Edmund Bałuka, strajkowy lider Grudnia 1970, który w ogóle nie znalazł się na liście, ani Marian Jurczyk, który zajął dopiero 15 miejsce, mając 10 razy mniej głosów niż Haken, ani Andrzej Milczanowski, bohater podziemia, bo miał aż 22 razy mniej głosów. Skoro Szczecinianie nie uznali ich za bohaterów, trudno się dziwić, że „pożyczyli” ich sobie od Niemców.

I tak Szczecin został wyabortowany z „wolnościowej narracji europejskiej”. A jak uznać za bohaterów strajkujących robotników ubranych w gumofilce, kufajki i berecik z antenką? Jakoś tak mało europejscy. Co innego Haken z Ackermannem. Pisze Sawka, że jeden i drugi to „Niemcy bezpieczni”, bo byli nadburmistrzami przed dojściem Hitlera do władzy. Tezę o „bezpiecznym” Ackermannie potwierdził Edward Włodarczyk pisząc stosowną laudację.

Otóż obaj panowie głęboko się mylą. Ackermann był protonazistą. W tym sensie, że stawiał jak wielu innych polityków Republiki Weimarskiej cele, które później zrealizował Hitler. Zaciekły przeciwnik Traktatu Wersalskiego, gorący zwolennik przyłączenia do Niemiec utraconego niemieckiego wschodu, czyli ziem byłego zaboru pruskiego. Pisał, że bez przyłączenia do Niemiec Poznania i Tczewa nie ma rozwoju gospodarczego Pomorza. Ostrzegał przed „polskim niebezpieczeństwem” grożącym bez przerwy Szczecinowi. Nawoływał do jego likwidacji. Wiadomo w jaki sposób. W mieście zaprowadził klimat niechęci do Polaków. Szykanował, i to ostro, niewielką polską szkółkę. Ten wielki „Szczecinianin” w 1924 r. nie dopuścił na zimowe leże do Szczecina Polaków pracujących w junkierskich majątkach. Koczowali oni w kopcach, budkach, oborach, stodołach, aby doczekać wiosennych robót w polu.

Ackermann dostał swój plac w Szczecinie. Jak mawiał klasyk trudno o lepszy przykład „murzyńskości”. Na taki aksjologiczny wyłom czekano. Przykre, ale prawdziwe. W reakcji jako pierwsza pojawiła się parareligia sedińska. Poprzedził ją zwiastun „dobrej nadziei”, czyli Colleoni. Ale o tym w kolejnej części.

Fragment książki: „Owoce kakogeniki: Szczecinerzy”





U źródeł szczecinerstwa (cz. II)


17 listopada 2020



Nowy ruch społeczny?

Byli ojcowie założyciele, więc musieli pojawić się ich zwolennicy. Było zapotrzebowanie społeczne. A sądząc po tym, co się wydarzyło w ciągu tych ostatnich piętnastu lat – bardzo duże. Fenomen wart głębszej refleksji. „Synteza” wzięła się z próżni powstałej po odesłaniu do lamusa „repolonizacji Ziem Odzyskanych”. Niewątpliwie była próbą odpowiedzi na pytanie „co dalej”?

Początkowo wyraźną opiekę medialną sprawowała „Gazeta Wyborcza”. 
Dziś po setkach publikacji „papierowych” i „internetowych” jest ona „syntezatorom” mniej potrzebna. Nabrali cech ruchu społecznego z własną ideologią próbującą objaśnić świat, również ten w zasięgu ręki, oraz doktryną formułującą, co należy zrobić, po jakie środki sięgnąć, aby przekształcić w myśl własnych wartości zastaną rzeczywistość.

„Szczeciner. Magazyn Miłośników Historii Szczecina”. Tak brzmi jego pełna nazwa. Czasopismo odciążyło „Gazetę Wyborczą”. W nim opublikowano cały szereg tekstów. Kanoniczny od strony ideologicznej, jak i doktrynalnej jest artykuł Przemysława Jackowskiego „W poszukiwaniu tożsamości”. Jakiej? Na początku rytualne stwierdzenia: zabiegi repolonizacyjne okazały się fiaskiem, w oparciu o „polskość Szczecina” nie udało się zbudować lokalnej tożsamości, zatem kolejne pokolenie odcinając się od poprzedniego musi „na nowo zdefiniować swój związek z miastem”.


„Wymaga to znacznej wrażliwości intelektualnej, która pozwala na połączenie niemieckiej przeszłości z polską współczesnością”, a do tego potrzebna jest „znajomość i akceptacja przeszłości”. Dodajmy, że niemieckiej.

znamy to z tego bloga - MS

Po internecie onegdaj chodziła fraza: „nie każdy szczecinianin może zostać szczecinerem”. Żadnej głębokiej analizy nie potrzeba, aby zauważyć, że w tym stwierdzeniu założono podział szczecinian na dwa sorty: „lepszy” i „gorszy”. Ten „lepszy” rodzi się tak jak pismo „Szczeciner” – co bardzo chwalił P. Jackowski – z połączenia Stettina ze Szczecinem. 

Po wyjaśnieniu kwestii ideowych Jackowski przeszedł do bieżących zadań w walce o „nową tożsamość”. Znalazł pierwszą paskudę. Nazwy toponimiczne w Szczecinie, „bo w zdecydowanej większości nie sprzyjają wspieraniu lokalnego zakorzenienia mieszkańców”. Przykładem „Wały Chrobrego (…) istna manipulacja”.

Sposób zagospodarowania przestrzeni publicznej stawianiem m.in. pomników, nazwami ulic itd. jest z jednej strony zapisem stanu świadomości żyjących w niej ludzi, a jednocześnie instrumentem oddziaływającym na utrwalanie pożądanych postaw lub przekonanie nieprzekonanych.

Odnotujmy, że Jackowski za punkt przełomowy uznaje powrót na cokoły Hakena i Ackermanna. Uważa, że już jest lepiej, ale to nie znaczy że jest bardzo dobrze. Powinno się pójść dalej. Ma swoją listę. Obok wielkich niemieckiej kultury, jak Carl Loewe, godny uczczenia chociażby za to, że dał dowód na jedność kultury europejskiej, ilustrując muzycznie poezję Adama Mickiewicza, są na liście osoby, które nic nie znaczą. Mają za to jeden walor: były urodzone w Stettinie. Między innymi podrzędna, zapomniana już w Niemczech pisarka Carli von Sydow czy Ditty Parlo, ponoć gwiazda niemieckiego kina niemego. A czemu nie Pola Negri? – zapyta szczecinianin szczecinera. Absolutnie – nie! Bo nie urodziła się w Stettinie.

Zabiegi prawie quasi-eugeniczne. Dobry tylko ten co urodził się w Stettinie. Jako taki obdarzony dobrymi genami. I dlatego wielki. 

Przy tych kryteriach Katarzyna II jest jak najbardziej godną upamiętnienia. Przecież urodzona w Stettinie. Maria Fiodorowna de domo Wirtemberska. Też urodzona w Stettinie. 

Szczecinerzy jeszcze nie wykryli, że była matką dwóch polskich królów i jednego wodza naczelnego polskiego wojska. Łatwiej by im było wynieść ją na sztandary. Projektant Jahrhunderthalle we Wrocławiu Max Berg też na cokoły, bo urodzony w Stettinie. I tak dalej… A co z tymi, którzy nie mieli szczęścia urodzić się z niemieckich rodziców w Stettinie, tylko gdzieś w jakiejś Polsce lub Szczecinie? Posuwając rzecz prawie do złośliwości. To uporczywe szukanie bohaterów w niemieckiej przeszłości miasta jest jak szukanie innych przodków aniżeli biologiczni. Bo mało trendy. Co z tego, że obalili mur berliński, jeżeli nosili kufajkę, gumofilce i berecik z antenką. Ich wygląd – taki obciachowy – unieważnia ich wkład w historię Europy.

Ciągnąc rzecz ad absurdum. Czyżby w Szczecinie urodziła się nowa doktryna przyrodzonych praw jednostki? Skoro można zmienić płeć na lepszą, to dlaczego nie można zmienić przodków biologicznych na kulturowych, bardziej europejskich?

Wracając do Jackowskiego. Mówi o Bonhöfferze. Ale to jest jakby zasłona dymna, listek figowy. Jest o nim akapit. Dobry i on. Niechętnie się pisze w ruchu szczecinerskim o zbrodniach i zbrodniarzach funkcjonujących przecież w realnym, a nie wyimaginowanym Stettinie.

Quistorp. Kolejny święty. Toposowa postać. Archetyp dobroczyńcy. Żadne miasto nigdy i nigdzie nie uzyskało od jednego człowieka tyle co Stettin. I kogoś tak wielkiego wykluczył Jan Kasprowicz. Zabrał mu park. Przybłęda, „którego związek ze Szczecinem jest żaden” – jak pisze Jackowski.


Brał się za bary z polską kulturą Witkacy. Szydził z „czystej formy” Gombrowicz, przydając jej rozmaite „gęby”. Wziął na warsztat „polskość” Mrożek, dziwiąc się, że jest aż tak prostacka. Ale oni robili to, znając jej trzewia, prowadzili z nią dialog, postponowali jej toposy i archetypy, będąc znakomicie z nimi obeznani. Jackowski odcina i wyrzuca Kasprowicza bez zastanowienia się nad tym, co znaczył dla polskiej kultury. Robi to z zewnątrz – Inaczej niż wyżej wymienieni pisarze. Smutny zabieg. Bo to wygląda tak, jakby mieszkaniec Rostocku domagał się zabrania ulicy J. Goethemu. Też przecież nie z tego miasta.

Stała cecha szczecinerskich publicystów. Zmian w tożsamości nie da się przeprowadzić bez wyparcia polskich archetypów i toposów. Wszystkich naraz nie, bo to nawet w ciągu życia jednego pokolenia jest niewykonalne. Niewiele wiedzą o polskiej kulturze. Są poza nią. A tej niemieckiej, o której tyle mówią i piszą, też nie znają. Nawet na poziomie elementarnym. Banał popędza banał, z od czasu do czasu wybuchającymi histeriami. Patrz Colleoni i Sedina. O czym w kolejnym odcinku.

Ideologia „urodzonych w Stettinie” jest groźna i idzie naprawdę daleko. Kolejny jej bohater – Heinrich George. Też urodzony w Szczecinie. Wybitny aktor. Po wyjeździe ze Szczecina związany z lewicującym środowiskiem berlińskich artystów. Za sprawą Goebbelsa został dyrektorem teatru im. F. Schillera w Berlinie. Była to nagroda za zmianę frontu po dojściu Hitlera do władzy. Był jednym z pięciu aktorów odgrywających najważniejsze role w „Żydzie Süssie”.

Wcielił się w rolę ks. Wirtemberskiego oszukiwanego, wykorzystywanego, upokorzonego i maltretowanego przez krwiopijcę Josefa Süssa Oppenheimera, tytułowego Żyda i gwałciciela niewinnych germańskich dziewic. W ramach programu „Szczecińskie kamienice” na fasadzie kamienicy, w której się urodził, dostał swoją George tablicę. Zamieszczono na niej jego życiorys. A tam wyparowały lata 1933-1945, kiedy pełnił rolę mordercy z ekranu i natchnienia esesmanów z niemieckich i austriackich obozów śmierci. O jego wcześniejszym życiu napisano dużo. A było się czym pochwalić, przedstawiając go m.in. jako artystę związanego z lewicowym Bertoldem Brechtem. O ostatnim roku jego życia też wspomniano. George zmarł w 1946 r. w Oranienburgu. Miał raptem 53 lata. Mógł zatem dalej żyć, gdyby nie wykończyli go Sowieci. Na tej tablicy awansował do ofiary stalinowskich represji.

Burza wokół tej tablicy była nieuchronna. Inni bronili, ale w sposób nie do przyjęcia. Mianowicie zaczęto rozmawiać z synem Georgego, aby przyjechał do Szczecina. Wyjaśnił wszem i wobec, że ojciec jednak nie był wielkim faszystą, ani tym bardziej antysemitą. Ot, miał taki wypadek w pracy. Zwłaszcza, że niemiecka telewizja ARD wyemitowała film o Georgem, w którym syn wcielił się w rolę ojca. Producentem filmu jest Nico Hoffman. I z nim prowadzono rozmowy, żeby tu przyjechał i tak jak w filmie bronił swojego bohatera. Przy okazji ucząc szacunku współczesnych mieszkańców miasta dla Stettina i Hitlera.

Gdyby spiskowa teoria dziejów była prawdziwa, to właśnie w tym momencie miałaby swoje potwierdzenie. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że ten sam Nico Hoffman jest producentem głośnego filmu „Nasze matki, nasi ojcowie”? Po nim wszędzie na świecie, gdzie wyświetlano ten film, wiadomym się stało, że Polacy to zoologiczni antysemici, a AK odpowiada za Holocaust.

Może mu właśnie o to chodziło, żeby taka tablica wisiała nadal. Wówczas byłby kolejny dowód. I tryumf. A co, nie pokazałem! Szczycą się patronem duchowym Holocaustu, zatem są winni. Bo gen antysemityzmu siedzi w nich od zawsze. Miejmy nadzieję, że pozostanie to wyłącznie w sferze imaginacji. Ale wyobraźnia nadal podpowiada. Może kolejnym krokiem miał być najazd dziennikarzy z Ameryki.

Dachau. Dzień po projekcji „Żyda Süssa”. Już nocą zaczęli polowanie. Rankiem otworzył się ostatni krąg piekła. Tym razem naliczono ponad pięćset ciał żydowskich więźniów. Film pojechał do Gusen i Mauthausen. Tam też był dzień mordu. Na tej drodze do góry strzelano nie tylko do Żydów. Celem byli też Polacy, niemieccy socjaliści, komuniści i homoseksualiści. Ciała ściągano na pobocze, żeby tragarze mogli wynieść kamienie. Tę robotę nadzorowali już kapo. „Jude Süss”, czyli „Żyd Süss”. 

To właśnie po nim zaczynało się obozowe inferno. 

To właśnie on übermenschów przygotował psychicznie, usuwając, o ile je w szczątkowej formie mieli, jakiekolwiek skrupuły. Wyjątkowo sugestywny obraz, zrealizowany z wielką maestrią. Talent oddany w pakt Lucyferowi. Czy tylko w tamtych austriackich obozach wyświetlano ten film? Zatem, ilu więźniów zamordowano ekstra? Setki, tysiące czy dziesięć tysięcy? Tyle zostało w pamięci mojego ojca Kazimierza – więźnia Dachau, Gusen, Mauthausen. Ta zbrodnia też jest opisana w literaturze przedmiotu. Pomyłkę naprawiono, tablicy nie ma. Ale strach, że coś podobnego może się przytrafić – pozostał.

Wystawa w muzeum „Przełomy”. Dwa biogramy. Jeden Iwana Sierowa, drugi Franza Schwede-Coburga. W pierwszym napisane jest „komunistyczny zbrodniarz”, przy drugim nic takiego nie ma. A przecież ma na sumieniu ustawy norymberskie, wybór miejsca do rozstrzeliwań w Piaśnicy, wysłanie szczecińskich Żydów na pewną śmierć. Nie był zbrodniarzem jak Sierow? Wypada pozostać z nadzieją, że nie jest to świadomy szczecinerski zabieg, a jedynie przypadek.


Ruchy podobne do szczecinerskiego pojawiły się w innych miastach tzw. Ziem Odzyskanych. Podsłuchany w pociągu dialog. Mówi młody człowiek do drugiego „nasi to się bronili do samego końca, a wasi to uciekli już 26 IV 1945 r.”. Zaatakowany próbował się jakoś bronić, ale uznał argumenty adwersarza. No tak powiedział: „ci twoi byli dzielniejsi”. Żeby była jasność. Rozmawiał o obronie przed Armią Sowiecką Wrocławia i Szczecina, breslauer i szczeciner.




Są też kolbergerzy. Zawzięcie bronią Fritza Fullriedego. Rozstrzelał własnego generała, przydając mu nieco cywilnych „defetystów”. I zaczął z wyjątkowym fanatyzmem bronić w 1945 r. Kołobrzegu. Udało mu się ewakuować ileś tam tysięcy mieszkańców, w tym dzieci i kobiety. Ocalił je przed murowanym zgwałceniem. Na tym, według kolbergerów, polegało bohaterstwo Fullriedego. Tylko czy obrona „czci niemieckich kobiet” była warta życia ponad tysiąca polskich żołnierzy? Sowieci i tak część tych kobiet dopadli na Bornholmie, bo tam je też ewakuowano. A gdzie w tym bohaterstwie Fullriedego zmieścili się zabici podczas obrony niemieccy cywile?

Podobnie dziwaczne są pomstowania na aliantów, że bombami zniszczyli Stettin. Tam, gdzie lokalnych wodzów nie „wybombardowano” z chęci prowadzenia wojny, tam zamieniano miasta w twierdze i było jeszcze gorzej. Bezbrzeżne ruiny, jak we Wrocławiu i Głogowie.

Schwede-Coburg stracił ducha. Wbrew zapowiedziom nie zamknął się w Stettinie, tylko zwyczajnie zwiał. Chwała za to aliantom. Bo ocalili w ten sposób resztę miejskiej substancji.

Fragment książki: „Owoce kakogeniki: Szczecinerzy”













------------

Wyzwania tożsamościowe Polski zachodniej – recenzja książki Czas chaosu
Autor Bogumił Grott

8 stycznia 2025


Wraz z nową książką dra Andrzeja Krzystyniaka Czas chaosu czytelnik otrzymuje cały szereg ważnych i poruszających refleksji. Autor dał się już wcześniej poznać jako osoba analizująca w swoich publikacjach kondycję dzisiejszej polskości wobec trendów jej przeciwnych, a nawet wrogich. Uwagi autora skupiają się oczywiście na zachodniej ścianie naszego obszaru państwowego i etnicznego, ze szczególnym uwzględnieniem Górnego Śląska, gdzie funkcjonuje tzw. mniejszość niemiecka oraz „autonomiści śląscy”, będący elementem destrukcyjnym w stosunku do naszego państwa i narodu.




Autor śmiało alarmuje o takim stanie rzeczy, starając się go przybliżyć szerszym rzeszom czytelników w całej Polsce i pobudzić ich do odpowiednich przemyśleń, a nawet i działania. Już pierwsze strony publikacji Czas chaosu wskazują na jej dużą wartość. Jest to tekst potrzebny i wart rozpowszechnienia.

Kolejne rozdziały książki opisują panujące nastroje i trendy na płaszczyźnie współczesnych stosunków polsko-niemieckich, czy też raczej relacji pierwiastka niemieckiego i polskiego w szerokim znaczeniu tych słów. Autor ocenia panującą na tym polu sytuację wyraźnie pesymistycznie. Niemniej jednak ton jego wypowiedzi należy potraktować poważnie, zwłaszcza że właściwie brak jest oficjalnych badań naukowych na tym polu. Tymczasem ukazujące się drukiem od czasu do czasu odnośne teksty jakby świadomie unikały wyciągania głębszych wniosków pobudzających do działania.

Autor przestrzega przed procesami, które są szczególnie widoczne na Górnym Śląsku i starają się prowadzić do eliminowania z tego obszaru zarówno pełnoskalowych wpływów centralnych władz państwa, jak i samego ducha polskości. Cały czas podkreśla zagrożenie wynikające z takiej sytuacji, sugerując, iż mamy do czynienia z wielkim chaosem i niedocenianiem wagi wrogich procesów. Jego styl pisania, jak sądzę, ma szanse docierać i poważnie zaniepokoić przynajmniej tych czytelników, którzy czują się emocjonalnie związani z naszym krajem i jego kulturą. Jest to wartościowy kierunek działania, który należy kontynuować i rozszerzać.

W dalszej części swojej książki autor konfrontuje czytelnika z rodzajami antypolskiej propagandy uprawianej przez górnośląskich regionalistów. Demaskuje „teorię” tzw. „tragedii górnośląskiej”, pojęcia, które jest wyrazem ich politycznego zakłamania i narzędziem do pogłębiania międzyregionalnych odniesień, prowadzących do separowania Górnego Śląska od reszty Polski. Dr Krzystyniak wskazuje, na czym polega fałszowanie historii, któremu służą takie slogany stosowane przez regionalistów, jak „polskie obozy koncentracyjne” maskujące prawdziwych sprawców – funkcjonariuszy zwasalizowanego komunistycznego państwa rządzonego z Moskwy, często innej narodowości niż polska. Słusznie podkreśla, że przypominanie tych praktyk stosowanych przez panujący wówczas w Polsce reżim w istocie nie służy pamięci poszkodowanych wówczas obywateli, a raczej współczesnej polityce zorientowanych antypolsko elementów.


Autor jeden z rozdziałów swojej książki kończy bardzo istotnym pytaniem: „co na to państwo polskie?”. I czy nie czuje ono nadchodzącego z tej strony niebezpieczeństwa? Wspomina też o innych tendencjach do „kulturowego odcinania” od reszty kraju pozostałych ziem Polski zachodniej przyłączonych do naszego państwa po drugiej wojnie światowej. O tym zagadnieniu pisał także na portalu „Nowy Ład”, w rozdziale swoich wspomnień zatytułowanym charakterystycznie Szczecinerzy, szczeciński historyk, antykwariusz i pamiętnikarz dr Wojciech Lizak.

Autor tegoż artykułu wraz z wieloma innymi, których nie sposób tu wymienić, potwierdza tendencje piętnowane przez Krzystyniaka objawiające się w nieco innej wersji na Górnym Śląsku. Lizakowi chodzi głównie o zbyt słabą znajomość kanonu polskiej kultury wysokiej przez dużą część osadników napływowych z Polski centralnej czy Kresów Wschodnich. Jak widać mamy tu do czynienia ze skutkami słabości przekazu kulturowego w dół drabiny społecznej w latach komunizmu, co na dzień dzisiejszy przyniosło oczywiste szkody w dziedzinie świadomości.


Świadectwem tego są m.in. także nazwy nadawane placom czy ulicom, jakimi są nazwiska niemieckich prominentów związanych kiedyś z zachodnimi terenami dzisiejszej Polski. Bardzo jaskrawym przykładem tego było odrzucenie propozycji nadania jednemu z nowych rond w Szczecinie imienia Lecha Neymana, który zajmował się planami polonizacji ziem zachodnich po wojnie i usunięciem stamtąd Niemców. Był on autorem takich opracowań, jak Szaniec Bolesławów czy Likwidacja niemczyzny na ziemiach zachodnich. W miejsce nazwiska Neymana użyto innego, a mianowicie pewnej tłumaczki literatury niemieckiej na język polski, która miała przyswajać nam osiągnięcia ich kultury!

Sam Neyman stał się ofiarą powojennego reżimu, zostając skazany na śmierć przez komunistów. Przykład jest przytłaczający i domagałby się odpowiedniej reakcji.

Dr Krzystyniak podejmuje więc ważne problemy, przybliżając je szerszym kręgom Polaków. Widzi on także zagrożenia ze strony Unii Europejskiej w postaci co najmniej finansowej i gospodarczej. Dostrzega negatywną rolę niektórych procesów rozwojowych, jakie zaczęły się realizować po szerokim otwarciu drzwi na wpływy z Zachodu, które na swój sposób przerabiają mentalność społeczną w kierunku postawy obojętności w stosunku do swojego kraju.


W dalszej części swojej książki dr Krzystyniak wskazuje, iż „mimo swej olbrzymiej przewagi nad ruchami proniemieckich separatystów, Polska boi się wykorzystać swą urzędową i instytucjonalną machinę”. Podniesienie takiego problemu jest bardzo ważne. Skojarzenie stanu pokomunistycznej słabej kondycji narodowo-kulturowej z nową falą wpływów z Zachodu niosących ze sobą – poza różnymi pozytywnymi zjawiskami związanymi przede wszystkim z postępem materialnym – także szereg destrukcyjnych inspiracji na płaszczyźnie mentalnej społeczeństwa, jest właściwie oceniane w omawianej tu książce.

Oczywiście poszczególne punkty tego problemu można by tu rozwijać i pogłębiać, ale dla uzyskania obrazu całości zagadnienia, które przedstawia dr Krzystyniak dla szerszego odbiorcy, wydaje się wystarczające. Jego przekaz jest wyraźny i wynikające z niego sugestie nie dadzą się zakwestionować.

Autor Czasu chaosu krytykuje też mocno tendencje regionalistyczne, jakie widzimy w Unii Europejskiej. Mają one pogłębiać decentralizację państw i powodować dekompozycję kultur narodowych. Podnoszenie tego problemu i patrzenie na ręce czynnikom, które starają się go realizować, na pewno może przyczynić się do wspierania poczucia narodowego i jest działaniem na wskroś pozytywnym. I o to właśnie chodzi!

Kończąc niniejszą recenzję jeszcze raz stwierdzam, że książka Czas chaosu spełnia bardzo pożyteczną rolę. Tekst jest napisany językiem sugestywnym i przystępnym. Przestrzega przed negatywnymi skutkami realizujących się zwłaszcza na Górnym Śląsku procesów. Dlatego książkę dra Krzystyniaka należy ocenić bardzo pozytywnie i opublikować drukiem w odpowiednio dużym nakładzie, jako materiał dający wiele do myślenia o mechanizmach społeczno-politycznych i kulturowych, które należałoby zahamować.












Wyzwania tożsamościowe Polski zachodniej – recenzja książki Czas chaosu - Nowy Ład

nlad.pl/u-zrodel-szczecinerstwa/

U źródeł szczecinerstwa (cz. II) - Nowy Ład


Prawym Okiem: Fakty, ale takie inne

Prawym Okiem: Bachus

sobota, 25 stycznia 2025

Był uzgodniony rozbiór.

 


A na pewno ze strony niemiec były takie plany.

Jakubiak ma tu rację.

I sytuacja nadal jest niebezpieczna.




1 października 2023


 






www.facebook.com/watch/?ref=saved&v=708797487979194