Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

poniedziałek, 31 maja 2021

Przekonania

 

Z cyklu:

pytania



Co powoduje, że coś uważamy za prestiżowe?


Skąd przekonania się biorą?









czwartek, 27 maja 2021

Matrix, a Mesjasz...

 

Wraz z trzecią wersją Matriksa system otrzymał możliwość kontroli nad tymi, którzy nie zaakceptowali go.


Kiedy Wyrocznia miała za zadanie prowadzić ludzi odłączonych od Matriksa poprzez przepowiednię, Architekt programował Wybrańca, który mógłby ją wypełnić. 


Wybraniec nie został stworzony tylko po to, aby nosić w sobie kod źródłowy "Głównego Programu" (który pozwalał mu wykorzystywać nadnaturalne zdolności), ale również, by swoje głębokie przywiązanie do ludzkości motywowało go do wypełnienia przepowiedni rozgłaszanej przez Wyrocznię.


Za każdym razem, kiedy ludzkość stawała się wystarczająco silna, by móc sprzeciwić się panowaniu maszyn, w Matriksie mógł narodzić się Wybraniec.


W momencie wypełniania przepowiedni przez Wybrańca maszyny mogły rozpoczynać tworzenie armii mającej unicestwić Syjon.

Z pomocą Wyroczni Wybraniec mógł znaleźć ścieżkę prowadzącą do Źródła, przekonany, że w ten sposób zakończy wojnę. Jednakże na drodze do Źródła leżał pokój Architekta, toteż Wybraniec bez wątpienia każdorazowo spotykał rezydenta pokoju.


 W trakcie spotkania Architekt daje wybór:


  • Wybraniec powraca do Źródła, co doprowadza do przetworzenia kodu źródłowego w program i zresetowania systemu. Syjon wciąż jest niszczony, a ludzie zamknięci w Matriksie.                            Wybraniec otrzymuje możliwość wybrania dwudziestu trzech osobników (siedmiu samców oraz szesnaście samic) w celu uwolnienia ich i ostatecznie znalezieniu nowego Syjonu. Wybraniec ginie, a przepowiednia powraca do fazy rozpowszechniania się. Koło zatacza pełny obrót, nie znajduje końca.
  • Wybraniec rezygnuje ze współpracy i powraca do Matriksa w celu uratowania Syjonu. To prowadzi do potężnego błędu w systemie, który zabija wszystkich podłączonych do niego. W połączeniu ze zniszczeniem Syjonu daje całkowitą eksterminację gatunku ludzkiego.


Mechanizm działania Wyroczni i Architekta był wysoce skuteczny do czasu pojawienia się Neo. 


Wszystkie poprzednie wersje Wybrańca wybierały współpracę w nadziei uratowania ludzkości.




Mahi to znaczy: dobrze prowadzony albo: prowadzony przez Boga - czyli co?


Sterowany, popychany sugestiami i dwuznacznościami we właściwe miejsce?



Phi...

A co mnie to obchodzi - czyjeś scenariusze...





https://pl.wikipedia.org/wiki/Architekt_(Matrix)



wtorek, 25 maja 2021

USA i przymusowe lądowanie w Austrii

 

Władze Białorusi doprowadziły do przymusowego lądowania w Mińsku samolotu Ryanair, którym wraz z ponad setką innych pasażerów leciał białoruski opozycjonista Roman Protasewicz. By go zatrzymać, władze użyły podstępu - załoga samolotu została poinformowana, że na podkładzie może znajdować się bomba i ma awaryjnie lądować w Mińsku.


No i co?


W 2013 roku doszło do przymusowego lądowania w Austrii samolotu prezydenta Boliwii na prośbę USA.





RIA.novosti wspomina o innych przypadkach - "przy okazji" min. pogardliwie o Polakach w nawiązaniu do D. Tuska:









"Wracając do sytuacji na Białorusi, chciałbym odnieść się do kilku ściśle osobistych rozważań na temat tego chłopca, który został aresztowany. 

Wydaje mi się mało prawdopodobne, aby Pan, dwudziestokilkuletni dzieciak, był w stanie stworzyć platformę, która przyciągnie prawie całą populację Białorusi. 

Wyraźnie widać, że mężczyzna gra w innej lidze, mając za sobą mocne rekwizyty. Dowodem na to jest azyl, który został mu natychmiast przyznany przez Litwę. Nie bądźmy dziećmi! Oczywiste jest, że taki królewski azyl otrzymujesz tylko wtedy, gdy masz kogoś za sobą. Protasewicz był niewątpliwie powieszony przez jedną lub więcej zagranicznych służb i wykorzystany w walce z Łukaszenką. Nie mam wątpliwości.

 I tak dzieje się w świecie szpiegów: nadal jesteś aresztowany lub, jeśli reżim przeciwnika jest surowy, zdarza ci się umrzeć. Takie są zasady. Rzucasz się do wody, aby pływać, akceptujesz ryzyko utonięcia. To nie działa w żaden inny sposób!

Z przedstawionych wydarzeń musisz zrozumieć, że nie mamy do czynienia z grą między czystym a nieczystym. Wszystkie są takie same, jeśli chodzi o wystawianie na potluck. A historia o „prawach i wolnościach” powinna zniknąć z głowy. Obudź się! Świat, w którym żyjesz, różni się radykalnie od tego, co mówi ci propaganda."



Całe to gęganie oficjeli świadczy tylko o tym, że wszyscy oni w jednej sitwie są. 

I Tusk i Morawiecki i Merkel -  każdy, kto o tym głośno krzyczy.. 



https://ria.ru/20210523/lukashenko-1733570963.html

https://www.newsweek.pl/swiat/austria-przeszukanie-samolotu-moralesa-szukali-snowdena/w6l69dd




niedziela, 23 maja 2021

Myśliwiecka 2

 


Dostaję ostatnio pogróżki, sygnały, rebusy, kalambury i bardziej jawne nawoływania do "dogadania się" - a to w dyskusji na ruskich stronach, a to na polskim fb.


Co tylko utwierdza mnie co do tego, że to jedna sitwa - ruscy czy niemcy, czy zachód - bez różnicy.

Jedna banda.

A także utwierdza mnie w przekonaniu - że dostanę wszystko, co chcę.


Żadnego dogadywania się.

Nie będzie żadnych kompromisów.

Nie będzie żadnych "dwóch" ani żadnych "połowy".



Jak coś ode mnie chcecie - to adres jest wiadomy.


Tam sobie szukajcie pośrednika, bo ja z wami rozmawiać skończyłem dawno temu.

Skoro potraficie tylko bełkotać szyfrem to może i tłumacza tam sobie znajdźcie, bo ja żadnego szyfru nie przyjmuję.


Więcej razy powtarzać nie będę.



Cały rok z tym czekaliście?

Namolne głupki.






sobota, 22 maja 2021

Bełkot jak ze sztancy

 

A jednak - stało się.


Wyprali ludziom mózgi - są tacy co bredzą na ten sam sposób co na proniemieckich forach:


- odpowiedź nie na temat

- dopowiada sobie coś, czego nie napisałem

- o "niezmienianiu historii" (czyli znowu - nie na temat...)


I to ostatnie najlepiej o tym świadczy - to zdanie w różnych konfiguracjach powtarza się często właśnie na tych forach.


Wybielają niemczyznę, okres zaborów - ale nie wprost, tylko właśnie bez sensu bełkocząc coś o historii.


To się najbardziej przebija w tych wypowiedziach - obrona niemczyzny prusactwa - bez żadnej refleksji wobec Polaków żyjących pod zaborem. 


To metoda nawyków w całej okazałości.
















to samo co tu:

"Nie wiem co ma tu do rzeczy wzmianka o Krzyżakach. Jeśli uważasz, że szufladkuję Krzyżaków na złych, a Prusów na dobrych lub odwrotnie, to się mylisz. Historia nie jest zero-jedynkowa, i nie upolityczniajmy jej."



https://maciejsynak.blogspot.com/2020/04/sekcja-archeologii-sredniowiecza-knsa-uj.html



O wyzysku w czasie wojny: analogia do zaborów

https://maciejsynak.blogspot.com/2011/12/faktyczny-mechanizm-grabienia-polakow.html


Temat rzeka.


czwartek, 20 maja 2021

Armia trolli w Holandii

 

przedruk


Prawie 800-osobowa armia internetowych trolli rozpowszechnia fake newsy o COVID-19. Policja jest bezradna i tłumaczy, że „nie może karać za dezinformację”.

Dziennikarze publicznego nadawcy KRO-NCRV ujawnili wyniki swojego śledztwa w tej sprawie zorganizowanej grupy. Przez trzy miesiące obserwowali oni grupę o nazwie Cyfrowa Armia, która od lutego wzywa swoich zwolenników do tworzenia fałszywych kont w mediach społecznościowych i sama codziennie dostarczała im fałszywe informacje na temat koronawirusa. W ciągu trzech miesięcy trollom zaoferowano 708 adresów URL, 1112 zdjęć i 528 filmów z nieprawdziwymi informacjami o szczepieniach.

Jednocześnie namawiano do atakowania w internecie lekarzy oraz polityków. W szczytowym momencie grupa liczyła 800 członków – informuje KRO-NCRV.

Dziennikarze KRO-NCRV zapytali policję, czy jest jej wiadoma działalność Cyfrowej Armii. W odpowiedzi usłyszeli, że funkcjonariusze monitorują działania grupy, jednak nie podejmują żadnych działań. „Szerzenie dezinformacji nie jest karalne” – informuje policja.


A Werwolf??


Co tam infopandemia, co tam szczepionki - okradanie POLAKÓW - to jest biznes!!

Tylko przez 10 lat, między 2003, a 2013 rokiem wytransferowano z Polski ok. 520 mld złotych - a o ilu sprawach nie wiemy??



https://dorzeczy.pl/swiat/185497/holandia-walczy-z-fake-newsami-nt-covid-19.html?utm_source=dorzeczy.pl&utm_medium=feed&utm_campaign=rss_feed


https://maciejsynak.blogspot.com/search?q=wytransferowano



środa, 19 maja 2021

Problem rozwoju demokracji

 

Równie ciekawy tekst o demokracji.


przedruk - tłumaczenie przeglądarki

13 MAJA 2021


Andrey Savinykh

Problem rozwoju demokracji

Obecnie wiele sił społecznych uważa rozwój demokracji za centralną kwestię rozwoju społecznego. Jednocześnie w wielu krajach zakorzenienie i zachowanie tradycji demokratycznych jest bardzo sprzeczne. Bardzo często praktyki demokratyczne są osłabiane lub naśladowane. Często są manipulowani na swoją korzyść. Dlaczego to się dzieje? Jaki jest problem? Mówi o tym Andrey Savinykh, przewodniczący Stałej Komisji Spraw Międzynarodowych Izby Reprezentantów.

Aby zrozumieć te kwestie, lepiej zacząć od analizy procesu, który prowadzi do powstania tradycji i instytucji zapewniających szeroki udział obywateli w rządzeniu krajem i organizowaniu życia społecznego.

Zrozumienie, w jaki sposób budowane są tradycje demokratyczne, ma fundamentalne znaczenie. W przeciwnym razie, a takie przykłady widzimy w innych krajach, błędy (czasem chęć przyspieszenia) w organizacji tego procesu prowadzą do przeciwnych rezultatów. W ten sposób zamiast demokracji mamy chaos, niepokoje, przemoc i jako jedyne akceptowalne wyjście ograniczenie wolności obywateli w celu zaprowadzenia porządku.

W logice i matematyce istnieją pojęcia - warunek konieczny i warunek dostateczny. Pojęcia te dotyczą oceny prawdziwości wypowiedzi. Na przykład warunek konieczny nazywany jest warunkiem, bez którego rozwiązanie nie może być prawdziwe. Wystarczający jest warunek, pod którym stwierdzenie jest jednoznacznie prawdziwe.

Analizując rozwój demokratyczny, można zidentyfikować kilka niezbędnych warunków, bez których z dużym prawdopodobieństwem nic nie zadziała. I wygląda na to, że nie ma lub nie znaleziono jeszcze jednego warunku wystarczającego.

Można zatem stwierdzić, że o poziomie rozwoju demokracji decyduje dynamiczny (stale zmieniający się) stosunek określonej liczby warunków koniecznych, z których żaden nie jest wystarczający.

Zestaw kluczowych terminów może się różnić w zależności od kraju ze względu na różnice w mentalności i doświadczeniach historycznych. Omówmy najważniejsze z nich:

Warunek 1. Nie należy mylić demokracji przedstawicielskiej i bezpośredniej.

Demokracja bezpośrednia oznacza podejmowanie decyzji przez wszystkich obywateli podczas zgromadzenia ludowego, forum lub jakiejkolwiek innej formy bezpośredniej interakcji. Modele socjologiczne pokazują, że demokracja bezpośrednia może działać przy następujących parametrach: w małych grupach (do 100 osób), jednorodnych pod względem zainteresowań i poziomu zrozumienia omawianych problemów.

Ponadto nawet w tych przypadkach decyzja podjęta większością głosów musi być podjęta przez wszystkich członków grupy, niezależnie od ich początkowego stanowiska. Wszystkie te cechy znacznie komplikują proces podejmowania i wdrażania decyzji. Jeśli choć jeden parametr zostanie naruszony, forma ta prowadzi do chaosu i destabilizacji. Ciekawe, że w politologii zachodniej wymóg bezpośredniego udziału obywateli w podejmowaniu decyzji na szczeblu krajowym jest interpretowany jako przejaw kryzysu demokracji. Dlatego ten formularz prawie nigdy nie jest nigdzie używany.

Demokracja przedstawicielska jest najbardziej rozpowszechniona na całym świecie. Demokracja przedstawicielska zakłada, że ​​obywatele na podstawie racjonalnego wyboru raz na pięć lat wybierają ludzi, którzy będą nimi rządzić. Delegują prawo do zarządzania tymi osobami, ale nie podejmują decyzji zarządczych samodzielnie. W praktyce jest to jedyny możliwy system zarządzania dla dużych stowarzyszeń obywateli, takich jak kraje, a nawet poszczególne powiaty czy osiedla. To nie przypadek, że ten model demokracji przedstawicielskiej stał się najbardziej rozpowszechniony na całym świecie.

Okazuje się, że gdy stajemy przed postulatem stosowania metod demokracji bezpośredniej podczas ulicznych protestów, to w rzeczywistości mamy do czynienia z próbą przejęcia inicjatywy przez niewielką grupę społeczną, która chce nadać swoim działaniom pozory legitymizacji. w ten sposób. Ale w rzeczywistości, powtarzam, te działania są manipulacją procedurami demokratycznymi lub narzędziem do przejęcia władzy w scenariuszach kolorowych rewolucji.

To bardzo ważna okoliczność. Należy pamiętać, że wszędzie tam, gdzie pewne siły polityczne próbują narzucić metody demokracji bezpośredniej, dochodzi do manipulacji. I, jak pokazuje praktyka kolorowych rewolucji, po politycznej dezorientacji społeczeństwa następuje gwałtowne przejęcie władzy i redystrybucja własności w interesie małej zorganizowanej grupy - oligarchów lub kompradorów. Innymi słowy, pod pozorem demokracji bezpośredniej z reguły przejmują władzę i niszczą demokratyczne tradycje.

Warunek 2. Społeczeństwo jest demokratyczne w takim zakresie, w jakim wszyscy obywatele mogą w sposób znaczący i rozsądny podejmować decyzje dotyczące wyboru swoich przedstawicieli, którym zostanie powierzone zarządzanie i rozwój porządku społecznego.

Najlepiej byłoby to zrobić na podstawie racjonalnej analizy programów i wypowiedzi polityków ubiegających się o stanowiska kierownicze. Jednocześnie wyborcy powinni mieć taki poziom wiedzy i doświadczenia, który pozwoli im wybrać osoby dobrze zorientowane w prawach rozwoju społecznego, świadome wymagań długofalowego rozwoju, uwzględniające interesy przyszłych pokoleń, a także mają dobre umiejętności zarządcze i organizacyjne. Takiego wyboru mogą dokonać tylko dobrze wyszkoleni wyborcy i tylko na podstawie spokojnego, racjonalnego podejścia.

Jeśli brakuje takiego zrozumienia, jeśli wyborcom narzuca się wybór emocjonalny lub intuicyjny, społeczeństwo wpada w pułapkę populizmu. Dostępne zasoby są pożerane lub wykorzystywane w sposób nieoptymalny, narastają nierównowagi społeczne, co nieuchronnie prowadzi do kryzysu i utraty kontroli nad procesami społecznymi.

Warunek 3. Polityki, które twierdzą, że pełnią funkcje kierownicze, muszą być znane i przewidywalne. Muszą wyrażać interesy narodowe i być odpowiedzialni za swoje obietnice wyborcze.

W przeciwnym razie społeczeństwo może znaleźć się w kilku pułapkach naraz. Po pierwsze, znajduje się w pułapce przejęcia kontroli przez kompradorskie grupy polityczne, które czerpią korzyści ze służenia interesom zewnętrznych „graczy” ze szkodą dla interesów kraju. Po drugie, uwięziony jest w degradacji systemu zarządzania, kiedy interesy określonych grup społecznych zyskują przewagę w wyniku bezpośredniego oszustwa, fałszerstwa lub manipulacji. Z reguły na realizację takiego oszustwa przychodzi zbyt późno, kiedy niszczycielska spirala już została uruchomiona, nie można już jej zatrzymać. A potem każdy nowy rząd okazuje się gorszy od poprzedniego. W obu przypadkach jest to scenariusz katastrofy narodowej.

Warunek 4. Demokracja nie neguje potrzeby wzmocnienia instytucji podporządkowania i przymusu.

Demokracja jest bardzo często mylona z dobrym rządzeniem. Praktyczne wyrównanie tych terminów jest czasami celowe.

Każda suwerenna władza jest zobowiązana do ustalania reguł, a także do żądania ich przestrzegania, narzucając normy zachowania. Na przykładzie szeregu krajów widzimy, że jeśli rząd straci tę zdolność, to reguły zaczną ustalać albo małe, zorganizowane grupy, najczęściej struktury oligarchiczne, albo w najgorszym przypadku gracze zewnętrzni.

W krajach, w których suwerenna władza jest w stanie zapewnić rozwój reguł i doprowadzić do ich wdrożenia, rządzi się krajem, państwem i społeczeństwem. Tam, gdzie władze robią to tak rozsądnie i skutecznie, jak to tylko możliwe, pojawia się dobre zarządzanie.

Musisz tylko zdawać sobie sprawę z ważnej psychologicznej roli demokracji. Demokracja to mechanizm, który sprawia, że ​​podporządkowanie obywateli jest akceptowalne i warunkowo dobrowolne poprzez procedurę wyboru osób, które będą rządzić i wymagać od wszystkich obywateli przestrzegania zasad i norm.

Ale! Sama demokracja nie rodzi dobrych rządów. Tam, gdzie istnieje zarządzanie, demokracja jest ważnym uzupełnieniem, które ułatwia uwzględnienie potrzeb obywateli i różnych grup społecznych oraz uczynienie działań rządu bardziej przejrzystymi.

Ale tam, gdzie brak zarządzania lub jest poniżej akceptowalnego progu, wszelkie procedury demokratyczne wzmagają chaos i zniszczenie.

To nie przypadek, że jeden z założycieli ekonomii instytucjonalnej i laureat Nagrody Nobla Douglas North powiedział kiedyś: „Będziesz miał szczęście w życiu, jeśli będziesz żył w kontrolowanym społeczeństwie”.

Warunek 5. Ważna jest zdolność wewnętrznych grup społecznych, zjednoczonych na podstawie wspólnych interesów - społecznych lub ekonomicznych, do wzajemnego negocjowania i zawierania kompromisów.

Obiektywnie w każdym kraju powstają różne grupy społeczne, które łączy jeden zawód, wspólna funkcja lub sposób zarabiania pieniędzy. Takie grupy mogą nawet nie mieć pionowej struktury organizacyjnej. Sposób organizacji takich grup jest heterarchiczny. Jest to system stabilnych połączeń sieciowych, w ramach którego kształtują się dynamiczne hierarchie poszczególnych grup. Ale wszystkie stowarzyszenia w sieci mają wspólne interesy i, nawet się nie zgadzając, działają w interesie siebie nawzajem.

Pojawiają się tu bardzo ciekawe wzory. Szerokie masy obywatelskie opowiadają się za demokracją w nadziei na poprawę ich sytuacji ekonomicznej. Słusznie wierzą, że w ramach demokratycznego wyboru będą mogli wybrać polityków, którzy zapewnią sprawiedliwość społeczną i będą w stanie zbudować państwo opiekuńcze.

Ale po drodze napotykamy jeszcze jeden wzór. Już w 1951 roku amerykański badacz, a następnie laureat Nagrody Nobla Kenneth Arrow (Arrow) matematycznie uzasadnił niemożność połączenia indywidualnych preferencji dla trzech lub więcej alternatyw, które spełniałyby pewne uczciwe warunki i zawsze dawałyby logicznie spójny wynik.

Krótko mówiąc: w zarządzaniu społeczeństwem nie sposób znaleźć rozwiązania, które zadowoli każdego. Każda decyzja polityczna generuje zwycięzców i przegranych na poziomie grup społecznych. W takich warunkach, jeśli grupy nie wiedzą, jak negocjować, a do tego musi istnieć kultura kompromisu i kompensacji w społeczeństwie, kraj wpada w konflikty społeczne i zaczyna się degradować.

Pierwszą ofiarą takich konfliktów społecznych są procedury demokratyczne.

Musimy zrozumieć, że żyjemy i będziemy żyć w niedoskonałym świecie i niedoskonałym porządku społecznym. Zawsze będą czynniki, które nas sprzyjają i zawsze będą czynniki, które nas utrudniają. To sprzeczność dialektyczna, która jest motorem postępu.

Warunek 6. Struktura społeczeństwa i gospodarki ma bezpośredni wpływ na poziom rozwoju demokratycznego.

Historia pokazuje, że w społeczeństwie, w którym aktywne grupy społeczne inwestują swoje zasoby w ziemię, nieruchomości, możliwości czerpania renty naturalnej i społecznej, umacniają się tendencje autorytarne. (Nawiasem mówiąc, jest to wyjaśnienie, dlaczego przytłaczająca liczba rewolucji miała miejsce w krajach agrarnych).

W większości krajów, na czele których stoją elity przemysłowe, procesy demokratyzacji rozwijają się szybciej.

Na tym tle wyraźnie widać związek między rolą kapitału ludzkiego w gospodarce a poziomem rozwoju demokracji. Wraz z przejściem do wyższych etapów technologicznych - do czwartej usługi przemysłowej, następnie piątej usługi, aw najbliższej przyszłości szóstej cyfryzacji - rola kapitału ludzkiego gwałtownie rośnie. Struktura gospodarki zmienia się z zależnej od zasobów na innowacyjną. W rezultacie nieuchronnie rozwijają się tradycje demokratyczne.

Warunek 7. Demokratyczne procedury rozwijają się łatwiej w bogatszym i bogatszym społeczeństwie.

Innymi słowy, oprócz poziomu edukacji, poziom rozwoju demokracji jest również powiązany z poziomem dobrobytu. Związek między tymi zjawiskami jest oczywisty - wyższy poziom dobrostanu zmniejsza nasilenie sprzeczności społecznych i ułatwia uzgodnienie „reguł gry”. Zwiększa także koszty rewolucji dla wszystkich zorganizowanych grup społecznych i zwiększa ich skłonność do kompromisu.

W tej pracy zwróciłem uwagę tylko na siedem warunków, pozostawiając wiele innych okoliczności poza nawiasami. Bez wątpienia skrupulatni badacze mogą łatwo zwiększyć tę liczbę.

Ale mam szczerą nadzieję, że nawet ten krótki przegląd pozwala nam realistycznie spojrzeć na prawdziwą treść demokracji, a mianowicie: czym jest demokracja, co może dać, a czego nie może, jak i na jakich warunkach działa?


Andrey Savinykh

Przewodniczący Stałej Komisji Spraw Międzynarodowych Izby Reprezentantów

Republiki Białorusi



https://www.belta.by/comments/view/problema-razvitija-demokratii-7774/






O zachodnich metodach podboju


Bardzo dobry tekst białoruskiego parlamentarzysty o inżynierii społecznej i zachodnich metodach podboju.







przedruk - tłumaczenie przeglądarki

19 MAJA 2021



Andrey Savinykh

Eksport demokracji ma w rzeczywistości na celu wzmocnienie dominacji Zachodu



Oficjalni przedstawiciele krajów kolektywnego Zachodu bardzo aktywnie, a nawet agresywnie, realizują jeden ważny dla nich cel polityczny - przedstawić swoje kraje jako standard demokratycznego rozwoju społeczno-gospodarczego, który powinny być naśladowane przez inne kraje. Jednocześnie uparcie narzucają przekonanie, że jest to jedyna droga do dobrobytu i rozwoju społecznego.


To nie prawda! 

Mówiąc dokładniej, jest to umiejętnie skonstruowane kłamstwo, którego celem jest zachowanie politycznej i ekonomicznej dominacji Zachodu poprzez mechanizmy inżynierii społecznej.


W tym miejscu chciałbym przypomnieć słynne zdanie: Timeo Danaos et dona ferentes - „Bój się Danaanów, którzy przynoszą prezenty”. Po raz pierwszy pojawia się w wierszu Wergiliusza Eneida. Stosuje się go, gdy prezent lub dobry uczynek stwarza potencjalne zagrożenie dla odbiorcy tej wyimaginowanej pomocy.


Trudno jest skłonić ludzi do uwierzenia w 100% kłamstwo. Ale powiedz swoim słuchaczom półprawdę, a dużo łatwiej będzie załatwić sprawę. Ta zasada jest stosowana przez zachodnich propagandystów.

Przyjrzyjmy się więc krok po kroku, jak to działa w czasie i etapach.


Na całym świecie istnieje bardzo rozpowszechniony pogląd, że uczenie się i wdrażanie najlepszych praktyk jest dobre. Ta teza wygląda na rozsądne podejście, które pozwala wykorzystać zgromadzoną już wiedzę i zwiększyć swój poziom rozwoju. [czyli powtarzanie po innych! - będzie o tym tutaj też - Phersu ]

Ta logika jest sztucznie wykorzystywana, aby nadać legitymację i pożądanie głównemu narzędziu inżynierii społecznej - „świętej” misji Zachodu, polegającej na szerzeniu demokracji.


Zastępowanie pojęć i pojęć jest używane jako sztuczka. Wszyscy znamy przykłady udanych realizacji procesów biznesowych. Dużo czytaliśmy o udanym wdrożeniu technologii lub poszczególnych czynnościach administracyjnych. Świat jest pełen takich przykładów.

Ale dlaczego te idee są przenoszone do praktyk społecznych? Nie ma powodu! 

W rzeczywistości, gdy mówimy o doświadczaniu zmian zachodzących w procesach społecznych, powinniśmy mieć świadomość, że wszelkie dostosowania muszą być bardzo ostrożnie wpisane w strukturę każdego konkretnego społeczeństwa, biorąc pod uwagę już istniejące instytucje i tradycje. Konieczne jest także uwzględnienie mentalności, stereotypów postrzegania rzeczywistości, w tym koncepcji sprawiedliwości i akceptowalności, które ukształtowały się na przestrzeni wieków w kulturach narodowych.

Polityczna, gospodarcza i kulturowa organizacja społeczeństwa jest unikalnym produktem rozwoju, który zawiera setki wzajemnie wpływających czynników. Tak, z reguły ten system w wyniku długiego procesu historycznego nie jest doskonały. Ten system trzeba rozwijać, robiąc to w sposób przemyślany i stopniowy, ale lepiej robić to samodzielnie iw interesie własnego kraju. Błędy prowadzą do poważnych strat, czasem bardzo bolesnych.

Wydaje się, że tradycje demokratyczne jako nowe praktyki społeczne można z powodzeniem rozwijać od wewnątrz, ale nie można ich przenosić z zewnątrz!

Kolejną fałszywą tezą jest twierdzenie, że dzięki wykorzystaniu zaawansowanego doświadczenia można znacznie przyspieszyć procesy rozwoju społecznego. Ale w rzeczywistości możliwe jest przyspieszenie rozwoju technologicznego, a nie społecznego.

Tak, rzeczywiście, widzimy historyczne przykłady bardzo szybkich zmian w krajach. Ale prawie zawsze przyczyny tych zmian rozwijały się w społeczeństwie latami, jeśli nie dziesięcioleciami, lub kraj stał w obliczu poważnego zagrożenia, takiego jak obca inwazja lub katastrofa.

Ludzkość nadal bardzo słabo rozumie, jak można zarządzać tempem zmian społecznych. Jeśli obserwujesz stosowanie metod inżynierii społecznej, najprawdopodobniej spotkałeś się z zachodnimi strukturami, które organizują kolorowe rewolucje w krajach trzeciego świata.

W rzeczywistości nigdy nie wiedzą, dokąd zaprowadzi ich interwencja. Na losach ludzi z krajów rozwijających się, pod pozorem pięknych haseł związanych z postępem, przeprowadzane są społeczne eksperymenty, czasem bardzo krwawe.

Doświadczenia 20 lat kolorowych rewolucji pokazały, że zwykłym skutkiem takiej interwencji jest z jednej strony umocnienie pozycji zachodniej metropolii, z drugiej konflikty zbrojne, akty terroru i zubożenie ludności w krajach docelowych.

W krajach o niepewnych tradycjach państwowych i instytucjach społecznych metody inżynierii społecznej i interwencji zewnętrznej są szczególnie destrukcyjne. Nie musisz daleko szukać przykładów. Libia jest bardzo żywą ilustracją tej tezy.

W 2010 roku Libia była jednym z najlepiej prosperujących krajów Afryki Północnej. Krajowy PKB rósł o 4,2% rocznie, średnia pensja sięgała około 1000 USD, a zasiłek dla bezrobotnych 750 USD miesięcznie. Rząd centralny zapewnił stosunkowo wysoki poziom opieki zdrowotnej i edukacji, przeznaczył dotacje na podstawowe artykuły spożywcze i benzynę. Ponadto biedni obywatele otrzymali ukierunkowaną pomoc.

Po obaleniu i zabiciu Kadafiego kraj nie tylko pogrążył się w zniszczeniu i chaosie wojny domowej, ale także rozpadł się na kilka części. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki około 30 miliardów dolarów, według najbardziej konserwatywnych szacunków, zniknęło z zachodnich banków.

Konkluzja: według Komisji Praw Człowieka ONZ tylko pod koniec 2012 roku - od 10 tys. do 15 tys. zgonów. W tym samym roku, według Komisarza ONZ ds. Uchodźców, liczba przymusowych migrantów przekroczyła 180 tys. osób i co roku rośnie. Nikt nie wie, ile osób faktycznie zginęło! A co najważniejsze, kraj nie ma perspektyw na przyszłość.

Ale handel ropą, jedynym płynnym zasobem Libii, jest obecnie w pełni kontrolowany przez międzynarodowe koncerny amerykańskie.


UWAGA - poniższe zgodne jest z moimi obserwacjami, co do metod zachodu opartych o wymianę pokoleń! - MS


Paradoksalnie, problemy ludzkiej percepcji otwierają drogę dla inżynierii społecznej.

Kiedy patrzymy na procesy społeczne z osobistego punktu widzenia, subiektywnie oceniamy szybkość tych procesów, korzystając z kryterium naszego czasu fizycznego, czasu trwania naszego życia.

Każdy proces, który zajmuje znaczną część twojego życia, wydaje się niedopuszczalnie długi, a zatem nieskuteczny. Ale to jest pułapka myślenia. Czas społeczny, czyli czas rozwoju złożonych systemów społecznych, płynie z różną prędkością. To, co jest pół życia dla człowieka, bo proces historyczny to tylko jedna chwila.

Ale ludzie chcą uzyskiwać wyniki tu i teraz. W rezultacie ignoruje się potrzebę przemyślanego i stopniowego podejścia do rozwoju. Zasady rozwoju zaczynają wydawać się proste i uniwersalne. Jak w świecie technologii.

Jednocześnie całkowicie przesłonięty jest prosty pomysł: 

w tak delikatnym obszarze, jakim jest rozwój polityczny i społeczny, niezwykle niebezpieczne jest poleganie na opinii ekspertów zewnętrznych, którzy nie ponoszą osobistej odpowiedzialności za rezultat wobec lokalnej społeczności. Ich obszar odpowiedzialności jest ograniczony wymaganiami sponsorów, którzy z reguły finansują ten czy inny projekt z zupełnie innych, często ukrytych motywów.


W praktyce zwolennicy inżynierii społecznej stosują strategię wieloetapową w celu uspokojenia uwagi i zasłony dymnej.


Pierwszym krokiem jest udzielenie krajowi docelowemu pomocy doradczej, w tym w zakresie procedur technicznych, stosowanych praktyk zarządzania, transferu technologii, co pozwala na osiągnięcie lokalnych pozytywnych efektów na poziomie sektorowym.

Drugim krokiem jest to, że w oparciu o pozytywne doświadczenia wzmacniane jest zaufanie, a w strukturach samorządowych tworzone są grupy funkcjonariuszy zainteresowanych rozszerzaniem pomocy międzynarodowej. Tak powstają grupy wsparcia kompradorów.

Trzeci krok polega na tym, że krajowi „proponuje się” zróżnicowany i wielopoziomowy program współpracy międzynarodowej, który w rzeczywistości w dużej mierze opiera się na priorytetach krajów-darczyńców, monitorowany i pielęgnowany przez ekspertów z krajów-donatorów. Program ten stopniowo zaczyna się rozprzestrzeniać na kwestie polityczne i społeczne.

Czwarty krok to początek szeroko zakrojonego przeformatowania struktury społecznej społeczeństwa i tworzenia zakładek instytucjonalnych wzmacniających zależność kraju od metropolii.


Rozwój i wzmacnianie instytucji demokratycznych na wzór modeli zachodnich jest głównym tematem wysiłków na rzecz reformy społecznej krajów trzeciego świata.

Zachodni eksperci już dawno zaczęli wykorzystywać „eksport demokracji”, tak jak kiedyś przedstawiciele III Międzynarodówki próbowali wyeksportować socjalistyczną rewolucję.

Można z tego wyciągnąć jeden bardzo ważny wniosek - każda pomoc doradcza z Zachodu zawiera wbudowaną „zakładkę”, która działa na rzecz zachowania dominującej pozycji zachodniej metropolii. 

Nikt nie jest zainteresowany tworzeniem niezależnego konkurenta. Celem jest zawsze pozyskanie partnera zależnego, od którego będzie można otrzymać więcej zasobów niż jemu dać.


Chcę podkreślić - nawet nie niszczyć, ale osłabiać (choć czasami osiąga się to barbarzyńskimi metodami) i uzależniać! Tu, nawiasem mówiąc, kryje się „marchewka” dla kompradorów działających w interesie metropolii. 


Zaczynają rozumować:

 „Tak, to oczywiste, że mój kraj przegra, ale ja osobiście będę w korzystnej sytuacji”.


To główny, ostateczny i jedyny znaczący cel tzw. misji cywilizacyjnej Zachodu - poprzez wykorzystanie metod propagandy i socjotechniki w celu osłabienia konkurentów i zapewnienia zachowania ich dominującej pozycji.


Mam nadzieję, że moje słowa będą ostrzeżeniem dla idealistów, bo nie bez powodu popularna mądrość mówi:

„Ostrzeżony jest uzbrojony!”





Savinykh Andrei

Okręg wyborczy: Chkalovsky № 96


Przewodniczący Stałej Komisji Spraw Międzynarodowych


Członkostwo w stałych delegacjach w organizacjach międzyparlamentarnych, komisjach międzyparlamentarnych, grupach roboczych Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi ds. Współpracy z parlamentami państw obcych:


Deputacja Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi do Zgromadzenia Parlamentarnego Związku Białorusi i Rosji
Delegacja Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi do Zgromadzenia Parlamentarnego Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie
Grupa Robocza Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi ds. współpracy z Parlamentem Islamskiej Republiki Iranu
Grupa robocza Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi ds. Współpracy z parlamentem Republiki Iraku
Grupa robocza Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi ds. Współpracy z parlamentem Islamskiej Republiki Pakistanu
Grupa robocza Zgromadzenia Narodowego im. Republika Białorusi w sprawie współpracy z Parlamentem Konfederacji Szwajcarskiej
Grupą Roboczą Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi ds. współpracy z parlamentem Republiki Turcji



https://www.belta.by/comments/view/eksport-demokratii-v-realnosti-natselen-na-ukreplenie-dominirovanija-zapada-7779/

http://house.gov.by/en/deputies-en/view/savinykh-andrei-1110/




Białoruska flaga, a opozycja

 

Politolog białoruski twierdzi, że za ruchami rewolucyjnymi na Białorusi stoją potomkowie tych, którzy kolaborowali z Niemcami w czasie niemieckiej okupacji.

Czyli jakby taki białoruski Werwolf.

Pod flagą biało-czerwono-białą, która ma odwoływać się do herbu litewskiego Pogoń, historycznie występowały struktury uzależnione od Niemców - w 1918 r.  Białoruska Republika Ludowa, a w 1943 r. Białoruska Centralna Rada - organ niemieckiej administracji okupacyjnej.





Flaga


Istnieje wiele wersji pochodzenia flagi – najpopularniejsza z nich mówi, że posługiwały się nią już ruskie wojska w bitwie pod Grunwaldem. Zdaniem innych stanowi odzwierciedlenie kolorystyki białorusko-litewskiego herbu Pahonia (Pogoń) lub pochodzi od sztandaru Św. Jerzego (por. obecna flaga Gruzji), który wykorzystywała białoruska kawaleria w bitwie pod Orszą w 1514 roku. Mimo tak długich tradycji aż do XX wieku nie była w żaden sposób wykorzystywana na ziemiach białoruskich: ani jako symbol narodowy, ani lokalny.

Podczas rewolucji lutowej 1917 roku białoruscy działacze narodowi posługiwali się białą flagą z namalowanymi na niej hasłami, dopiero w 1918 roku została opracowana współczesna flaga białoruska.

Pierwszy szkic, przyjęty przez władze BRL, wykonał młody architekt, absolwent Instytutu Politechnicznego w Petersburgu Klaudiusz Duż-Duszewski. Według niektórych wersji dodając do białej flagi czerwony pas lewicowe władze Białoruskiej Republiki Ludowej chciały się odciąć od oskarżeń o wykorzystywanie reakcyjnej symboliki.

Jeszcze 25 marca 1917 roku, gdy w Mińsku odbywał się Kongres Białoruski, nad budynkiem, w którym obradowano, powiewała biała flaga jako symbol Białej Rusi (według relacji uczestniczki zjazdu Zośki Wieras). 11 sierpnia 1918 roku w gazecie „Wolna Biełaruś” opublikowano po raz pierwszy opis państwowego herbu i flagi, od początku 1918 roku używanej już jedynie w biało-czerwono-białej wersji.

W latach 1918–1921 sztandar był oficjalnym symbolem białoruskiej państwowości, używały go również białoruskie formacje walczące wraz z wojskiem polskim oraz uczestnicy narodowego powstania słuckiego w 1920 roku.

Po udaniu się na emigrację do Kowna w 1921 roku rząd białoruski pod przewodnictwem Wacława Łastowskiego używał takiej samej flagi jak w latach 1918–1921, jednak wzbogaconej o dwie czarne wstążki włożone między kolory biały i czerwony, mające symbolizować polską i sowiecką okupację oraz podział Białorusi w Traktacie Ryskim.

W Białoruskiej SRR używanie flagi – jako „burżuazyjnego przeżytku” – było zakazane, jednak powszechnie używano jej za granicą, w głównych ośrodkach emigracji białoruskiej (Kowno, Praga, Berlin).

Podczas II wojny światowej flaga była wykorzystywana przez białoruskie formacje narodowe utworzone za pozwoleniem władz III Rzeszy (m.in. Białoruską Obronę Krajową i Samopomoc) oraz służyła za symbol parapaństwowości białoruskiej w ramach Białoruskiej Centralnej Rady. Jej używanie w czasie okupacji niemieckiej stało się dla władz sowieckich pretekstem w jeszcze silniejszym zwalczaniu białoruskiej symboliki narodowej. Argumenty z czasów ZSRR były często przytaczane w trakcie debaty nad zmianą symboliki państwowej w 1995 roku.


19 września 1991 roku Rada Najwyższa Białorusi przyjęła ustawę o fladze państwowej Białorusi, następnego dnia została ona wywieszona na budynku parlamentu i przez cztery lata była oficjalnie uznaną flagą kraju.

14 maja 1995 roku przeprowadzono referendum dotyczące m.in. zmiany symboliki państwowej Białorusi – na zastąpienie biało-czerwono-białej flagi sztandarem nawiązującym do czasów Białoruskiej SRR (pozbawionym jedynie sierpa i młota) zgodziło się 75% obywateli.

Następnego dnia po przeprowadzeniu głosowania flaga została zdjęta z gmachu parlamentu i z polecenia prezydenta Łukaszenki pocięta na kawałki. [a mogli napisać: na plasterki! - MS]

Od tego czasu jej oficjalne używanie jest zabronione, mimo to jest powszechnie wykorzystywana jako symbol białoruskiej państwowości przez antyłukaszenkowską opozycję. Podczas protestów na Białorusi po wyborach prezydenckich od 2020 flaga ta była używana przez protestujących obywateli.




przedruk

tłumaczenie przeglądarki


19 MAJA 2021

Ekstremizm i nazizm to różne rzeczy, ale metody działania i ich konsekwencje są bardzo podobne

Niniejsza opinia została wyrażona gazety „SB. Białoruś Segodnya” przez politologa Aleksieja Belyaev, kandydata nauk historycznych, komentując ustaw podpisanych przez Prezydenta na zapobieganiu rehabilitacji nazizmu i przeciwdziałaniu ekstremizmowi, Belta informuje.

Biegły przypomniał, że po zakończeniu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej nie było potrzeby bronić się przed usprawiedliwieniem nazizmu. Do najbardziej obraźliwych należały słowa „faszysta”, „nazista”. Podczas gdy większość uczestników i naocznych świadków tamtych wydarzeń żyła, społeczeństwo posiadało silny immunitet moralny.

„Niestety im dalej wojna idzie, tym więcej pojawia się ludzi, którzy przypadkowo lub celowo zapominają o naszej historii, próbując ożywić obce nam symbole i idee. Prawo stało się odpowiedzią na zmiany pokoleniowe i wyzwania, przed którymi stoimy dzisiaj. Pamięć historyczna się skończyła. być tematem wspomnienia - staje się prawdziwym polem nowej wojny - uważa politolog - niestety doszliśmy do punktu, w którym na terytorium naszego kraju zaczyna się heroizacja kolaborantów, którzy współpracowali nieprzypadkowo lub siłą, ale z własnej woli. 

Na początku Wielkiej Wojny Ojczyźnianej służyli w armii niemieckiej, współpracowali z niemieckim wywiadem, niemieckim MSZ, a następnie próbowali stworzyć kręgosłup nazistowskiej administracji na Białorusi od tych ludzi. Dziś starają się przedstawić ich jako obrońców białoruskiej tożsamości, a symbole, pod którymi działali, mają wybielać i nazywać historycznymi ”.

Zdaniem Aleksieja Bielajewa nadszedł czas, aby zagrozić próbom celowego rozpowszechniania fałszywych informacji. „Chociaż, oczywiście, bardzo bolesne jest to, że w kraju, który pokonał nazizm i stracił co trzeciego najeźdźcę z powodu zbrodni, należy ustanowić jakieś bariery w postaci norm prawnych, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się tej infekcji”, stwierdził.

Politolog jest przekonany, że ekstremizm i nazizm to różne rzeczy, ale metody działania i ich konsekwencje są bardzo podobne.

„Najważniejsze tu i ówdzie jest lekceważenie losu, a nawet życia innych obywateli, próba ustanowienia siebie jako jedynego autorytetu, przede wszystkim uciekanie się do morderstw, przemocy, wzniecanie paniki. We współczesnym społeczeństwie, gdzie trzeba usłyszeć siebie nawzajem i móc kompromitować własne poglądy. Dla dobra ogólnego ideologia ekstremistyczna nie powinna pozostać bezkarna. okoliczności, w jakich znalazła się Białoruś w zeszłym roku, przyjęcie tych ustaw jest krokiem przymusowym. jest skazana na porażkę w takiej wojnie - podsumował Aleksiej Bielajew.


-----------------------


Białoruska Republika Ludowa (biał. Беларуская Народная Рэспубліка, Biełaruskaja Narodnaja Respublika) – byt polityczny, którego powstanie ogłosił Komitet Wykonawczy Rady I Zjazdu Wszechbiałoruskiego w dniu 9 marca 1918 roku w Mińsku, w warunkach tymczasowej okupacji centralnej części ziem białoruskich przez wojska niemieckie. Tworzące się zalążki Białoruskiej Republiki Ludowej nie zdołały rozwinąć się w niepodległe i uznane państwo, w związku z tym niektórzy krytycy nazywali BRL „papierową republiką”.


Powstanie Białoruskiej Republiki Ludowej zostało ogłoszone 9 marca 1918 roku, zaś jej niepodległość – 25 marca tegoż roku.



Na podstawie traktatu pokojowego, zawartego 18 marca 1921 roku w Rydze, Polska i Rosja Radziecka dokonały podziału ziem, do których Białoruska Republika Ludowa rościła sobie pretensje, i ustaliły wspólną granicę, zaś Rzeczpospolita Polska uznała niepodległość Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej położonej na wschód od tej granicy. Dnia 15 marca 1923 roku Rada Ambasadorów uznała granice Polski z Związkiem Sowieckim i Litwą, a w związku ze zmniejszeniem się ryzyka wybuchu wojny z Polską, rząd litewski przestał wspierać przebywający w Kownie rząd BRL


Białoruska Republika Ludowa nie reprezentowała państwowości białoruskiej w sensie prawa międzynarodowego, ani de iure, ani de facto, wobec braku powszechnego uznania prawno-międzynarodowego.


Żadne z państw nie uznało BRL i jej rządu de iure. Jedynym państwem, które faktycznie uznało BRL, była Finlandia (w grudniu 1919 roku). Jako dorozumiane uznanie BRL można traktować zezwolenie rządów Litwy, Łotwy i Ukrainy na utworzenie na ich terenie przedstawicielstw dyplomatycznych i konsularnych BRL, przy jednoczesnym znacznym zaangażowaniu tych państw w sprawy BRL.

 Niemniej jednak, kiedy w sierpniu 1920 roku misja BRL w Rydze bezskutecznie usiłowała uzyskać zgodę na udział BRL w konferencji państw bałtyckich w Bulduri, sprzeciw zgłosili m.in. przedstawiciele Finlandii i Litwy.


W 1918 roku kluczowe znaczenie dla utworzenia państwa białoruskiego miało stanowisko Niemiec, które w okresie od lutego do listopada tegoż roku kontrolowały większość ziem białoruskich. W odpowiedzi na przekazaną przez Ludowy Sekretariat Białorusi informację o powstaniu Białoruskiej Republiki Ludowej, kanclerz Niemiec Georg von Hertling oświadczył, że Niemcy odnoszą się do okupowanych ziem białoruskich, jak do części Rosji i zgodnie z postanowieniami traktatu pokojowego z Rosją, bez zgody rządu tego państwa, nie mogą uznać nowo powstającego państwa białoruskiego. Natomiast w celu łatwiejszego prowadzenia tymczasowej okupacji niemieckie władze wojskowe ostatecznie zezwoliły na działalność Ludowego Sekretariatu Białorusi, traktując go jako przedstawicielstwo narodowe.



-------


Białoruska Centralna Rada 
(biał. Biełaruskaja centralnaja rada, niem. Weißruthenischer Zentralrat) – namiastka rządu białoruskiego utworzona za pozwoleniem niemieckich władz okupacyjnych w latach 1943–1944.

Białoruska Centralna Rada (B.C.R.) była faktycznie organem niemieckiej administracji okupacyjnej. B.C.R. powołano 21 grudnia 1943 roku w celu mobilizacji sił Białorusinów do walki z bolszewizmem[1]. B.C.R. miała uprawnienia do samodzielnej działalności kulturalnej, socjalnej i oświatowej. Prezydentem B.C.R. mianowano Radosława Ostrowskiego, któremu podlegały centralne struktury Rady w Mińsku oraz aparat terenowy.


W marcu 1944 Białoruska Centralna Rada przeprowadziła mobilizację do Białoruskiej Obrony Krajowej, składającej się z Białoruskiej Samoobrony i Białoruskiej Policji Pomocniczej. Na jej czele której stanął generał Franciszek Kuszel. W czerwcu 1944 B.C.R. zwołała II Kongres Wszechbiałoruski. Podczas kongresu potwierdzono deklarację niepodległości Rady Białoruskiej Republiki Ludowej z 25 marca 1918 roku.

Równoległe działała Białoruska Samopomoc Ludowa.

W lipcu 1944 roku w wyniku wkroczenia wojsk radzieckich do Białorusi, Białoruska Centralna Rada ewakuowała się do Berlina.


https://maciejsynak.blogspot.com/2015/05/niemieckie-panowanie-na-otwie-litwie-i.html




https://www.belta.by/society/view/beljaev-ekstremizm-i-natsizm-raznye-veschi-no-metody-dejstvij-i-ih-posledstvija-ochen-shodny-441941-2021/


https://pl.wikipedia.org/wiki/Bia%C5%82oruska_Centralna_Rada

https://pl.wikipedia.org/wiki/Bia%C5%82oruska_Republika_Ludowa

https://pl.wikipedia.org/wiki/Bia%C5%82o-czerwono-bia%C5%82a_flaga_Bia%C5%82orusi






wtorek, 18 maja 2021

Nauka zdalna - opinia

 

przedruk


Jerzy Lackowski: 

Całkowite zamknięcie szkół było błędem. Zdewastowało psychikę uczniów


Można było spróbować nauki hybrydowej, w której pewne elementy nauczania realizowane byłyby w szkole, w mniejszych grupach, w odpowiednim reżimie sanitarnym. Niestety, bez głębszego namysłu podjęto decyzję o całkowitym zamknięciu szkół. Dziś widzimy, jak dewastujące było to doświadczenie dla psychiki młodych ludzi - mówi dr Jerzy Lackowski, fizyk, dyrektor Studium Pedagogicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, w latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie.

 

Czy trwające od 14 miesięcy nauczanie zdalne zdało w Polsce egzamin?


To trudne pytanie, gdyż nie mamy żadnego punktu odniesienia, taka sytuacja zdarzyła się - nie tylko w Polsce - po raz pierwszy. Brałem udział w badaniach prowadzonych na zlecenie MEN, dotyczących nauki zdalnej w pierwszych miesiącach pandemii, ale mam wrażenie, że nasz raport oraz zawarte w nim wnioski nie zostały wykorzystane. Jedno jest pewne, nauczyciele reagowali bardzo różnie. Ci, którzy już stosowali autorskie rozwiązania w pracy, sprawnie korzystali z multimediów, znajdując nowoczesne drogi dotarcia do uczniów - dali sobie świetnie radę. Byli też nauczyciele, którzy dzięki ciężkiej pracy nadrobili „cyfrowe” zaległości, choćby w korzystaniu z platformy MS Teams, stwarzającej możliwości prowadzenia ciekawych zajęć zdalnych. Potrafili się oni wczuć w sytuację swoich uczniów oraz zdawali sobie sprawę, że od jakości ich pracy zależy uczniowska przyszłość. Niestety, z przykrością stwierdzam, że są też nauczyciele, którzy wciąż traktują zdalne nauczanie jako przejściowy „wybryk natury” i bardziej starają się przetrwać, niż prowadzić pełnowartościowe lekcje. Część z nich po ponad roku nauki zdalnej nadal ma duże problemy z nowymi technologiami i nie potrafi tak ustawić „teamsów”, aby np. uniemożliwić złośliwe wyciszanie lub też wyrzucanie uczniów z systemu przez innych uczestników lekcji.


[...]

Szczególnie, gdy mówimy o najmłodszych uczniach. Jak pan ocenia decyzję o wprowadzeniu zdalnego nauczania w klasach I – III?


To już był w istocie absurd. Kiedyś wspaniała, mądra nauczycielka zapytała mnie ze szczerą troską w głosie, czy nie wiem przypadkiem, jak się zdalnie uczy dzieci pisania? Niech pan sobie wyobrazi lekcję zdalną z siedmiolatkiem. To jest absolutna fikcja. Szczerze się dziwię, że nikt z decydentów nie przemyślał tej kwestii wcześniej. Te dzieci naprawdę mogły chodzić do szkół, a zostały skierowane na zdalne nauczanie, kolejny raz przed Wielkanocą, pomimo że wówczas zdecydowana większość nauczycieli była już zaszczepiona.

To zupełnie jak w ochronie zdrowia. Lekarze są już zaszczepieni, ale wielu wciąż woli wygodne teleporady, ze zgubnym skutkiem dla społeczeństwa… Odetchnijmy jednak na moment od grzechów decydentów i nauczycieli. Rodzice też nie są bez winy.


Zdarzało się, że część z nich rozwiązywała za swe dzieci zadania na klasówkach, siedząc tuż obok nich. W ten sposób dochodziło do zwykłych edukacyjnych oszustw, które będą miały w przyszłości bardzo niekorzystny wpływ na dzieci. Oczywiście, wsparcie ze strony rodziców jest czymś bezcennym, ale ono musi mieć swoją granicę. W efekcie teraz nauczyciele ostrzegają uczniów, że po powrocie do szkół będzie się sprawdzać ich faktyczną wiedzę, co jeszcze bardziej wzmaga uczniowski stres. Z drugiej strony mamy też częste przypadki uczniów, którzy z różnych powodów nie uzyskiwali wsparcia ze strony najbliższych, jak również mieli trudne warunki do uczestniczenia w zdalnym nauczaniu i w efekcie zaczęli się gubić, choć wcześniej dawali sobie dobrze radę z nauką. Sporo szkół i nauczycieli nie umiało się dotychczas z tym problemem zmierzyć i pomóc tym uczniom.

Szkoły to również dyrektorzy. Co wynika z pańskich obserwacji ich działań?


Mimo wprowadzenia obowiązku zdalnego nauczania, przez wiele tygodni było sporo szkół, w których nauczyciele nie pracowali online w czasie rzeczywistym, tylko stosowali coś na kształt zlecanej rodzicom edukacji domowej, czyli po prostu przesyłali uczniom zadania i materiały do przerobienia. Część dyrektorów nie potrafiła zupełnie zapanować nad tym zjawiskiem. Nie korzystali też z możliwości uczestniczenia w prowadzonych lekcjach, choć „teamsy” pozwoliłyby im łatwo się przekonać, jak naprawdę wygląda edukacja w ich szkole i jak różne jest podejście nauczycieli do swoich obowiązków. Byli dyrektorzy, którzy nie wiedzieli, co się dzieje w ich szkole i nie potrafili nawet określić, z jakich narzędzi korzystają nauczyciele. Jakby tego było mało, nadzór nad szkołami ze strony kuratoriów, jak i wsparcie z ich strony - również wyglądały słabo.

Uważa pan, że wszystko to można było lepiej zorganizować?


Mieliśmy sporo czasu, podczas którego można było poważnie przeanalizować, jakie efekty nauczania da się uzyskać w zdalnej edukacji, a jakie nie. Można było spróbować choćby nauki hybrydowej, w której pewne elementy nauczania realizowane byłyby jednak w szkole, w mniejszych grupach, w odpowiednim reżimie sanitarnym. Uczniowie mogliby np. eksperymentować na fizyce czy chemii, prowadzić dyskusje na różnych przedmiotach. Niestety, zbyt łatwo, bez głębszego namysłu podjęto decyzję o całkowitym zamknięciu szkół. Dziś widzimy, jak dewastujące było to doświadczenie dla psychiki młodych ludzi, jak również dla ich edukacyjnego rozwoju. Gdyby po pierwszym szoku wywołanym pandemią zastosowano po kilku miesiącach naukę hybrydową, uczniowie mieliby większą wiedzę i umiejętności, a zarazem mniejsze poczucie alienacji, utrzymaliby rzeczywiste kontakty z rówieśnikami i z nauczycielami…

…coś by się w ich życiu działo, odczuwaliby mniejszy lęk przed światem. Przecież szkoła to miejsce pierwszych miłości i przyjaźni na całe życie, nauki radzenia sobie w społeczeństwie, miejsce rodzenia się pasji. Dziś wiele z tych rzeczy zastępują im seriale, kreujące często świat fałszywy, który jednak staje się prawdą, bo młodzież nie ma gdzie konfrontować filmu z rzeczywistością.


Cóż, nauka zdalna rodzi również i takie zagrożenia, niszczy więzi społeczne, rodzi ogromne frustracje i poczucie samotności. To się pogłębiło w marcu, kiedy zamknięto dosłownie wszystko. Dzieci, które mogły się wyżalić przed rodzicami i miały poczucie, że ktoś ich słucha - i tak miały lepiej niż te, które zostały pozostawione same ze swoimi myślami. Jeszcze raz powtórzę, nie doszło w Polsce do poważnej analizy skutków nauki zdalnej. W efekcie przez większość pandemii stosowano dwie proste recepty: po pierwsze dzieci mają siedzieć w domach, bo trzeba je chronić przed wirusem poprzez izolację. Drugim lekarstwem było obniżenie wymagań o 20-30 proc. na egzaminie ósmoklasisty i na maturze. Proszę się zastanowić, jak w takiej sytuacji będą wyglądały studia? Czy tam również będziemy obniżać poziom? Raczej będziemy musieli umożliwić młodym ludziom nadrobienie braków. W przeciwnym razie będą oni w przyszłości niepełnymi profesjonalistami, skazanymi na kłopoty na rynku pracy. To wszystko są konsekwencje, nad którymi rządzący powinni się zastanawiać przy podejmowaniu trudnych decyzji.

W pandemii doszło też chyba do pogłębienia kolejnej choroby polskiego szkolnictwa, czyli manii testowania, która pozoruje wiedzę i wypuszcza ze szkół niedojrzałych życiowo ludzi.


To jest kształtowanie ludzi pod kątem bardzo prostego sposobu widzenia świata. Albo jest A, albo B, albo C, albo D. Tu nie trzeba myśleć, wyrażać wątpliwości, rozważać niuanse, spójnie się wypowiadać. Na test wystarczy się wyuczyć, a potem można wiedzę zapomnieć. Często się zastanawiam, jak by sobie poradzili dzisiejsi uczniowie np. ze starą maturą z języka polskiego, kiedy trzeba było napisać poważny esej na jeden z czterech tematów, użyć argumentów na poparcie swej tezy, ładnie i samodzielnie opracować temat, mając na to sporo czasu. Wtedy można było dostrzec nie tylko, jaką uczeń ma wiedzę, ale też jak ją potrafi wykorzystać, czy sprawnie i poprawnie posługuje się językiem, umie używać argumentów.

Obniżamy wymagania, a wyniki na egzaminach są coraz gorsze. Przecież dzieci nie są chyba mniej inteligentne niż kiedyś?


Nie są. I choć przekroczyliśmy wszelkie granice w obniżaniu wymagań, to wyniki egzaminów zewnętrznych są coraz niższe, zaś większość ludzi w rzeczywistości jest coraz gorzej wykształcona.

Ale jak to jest możliwe?


To jest pewna filozofia edukacyjna obecna nie tylko w Polsce, oparta na idei powszechnej standaryzacji, której rzekomo najlepszym i najbardziej obiektywnym elementem, sprawdzającym uczniowską wiedzę, są testy wyboru. One jednak moim zdaniem ograniczają samodzielne myślenie uczniów, likwidują w istocie ich kreatywność. Do tego autorzy podstaw programowych zachowują się tak, jakby uczniowie byli coraz mniej inteligentni. Sądzę, że całość podstaw programowych trzeba uważnie przeanalizować, uporządkować, skorelować treści przedmiotów pokrewnych, ułatwiając nauczycielom kreowanie autorskich rozwiązań programowych. Powinniśmy np. dać większą swobodę nauczycielom języka polskiego w doborze lektur uzupełniających „żelazny”, ogólnopolski kanon. Cieszyłbym się też, gdyby na lekcjach historii szkoła romantyczna, z jej insurekcyjnym charakterem gloryfikującym nie zawsze przemyślane powstania narodowe, została wzbogacona o nurt myśli szkoły krakowskiej, bardziej racjonalnej, odcinającej się od działań typu: „poszli nasi w bój bez broni”. Na takim sporze można budować fascynujące, angażujące uczniów dyskusje. Trzeba przywrócić sprawdzone i skuteczne metody kształcenia przedmiotów ścisłych i przyrodniczych oraz zaprzestać spychania ich na drugi plan edukacyjny. Jeśli dalej będziemy obniżać wymagania w tych przedmiotach, to czy doczekamy się pokolenia świetnych inżynierów, informatyków, lekarzy? Na pewno nie. A bez nich marnie rysuje się polska przyszłość.

Proszę mi powiedzieć, jak może się zmienić szkoła, skoro nauczyciele zarabiają tak mało? Przecież efekt jest taki, że do zawodu idą albo pasjonaci, albo - częściej - ludzie przeciętni.


Od października 2019 roku stopniowo wchodzą w życie nowe standardy kształcenia nauczycieli. Np. uprawnienia do nauczania najmłodszych dzieci będzie można uzyskać tylko kończąc jednolite, pięcioletnie studia magisterskie, prowadzone tylko na uczelniach spełniających wysokie wymagania. Nie będzie też można zdobyć uprawnień do pracy w tym obszarze edukacji podczas studiów podyplomowych. Równocześnie każdy nauczyciel przedmiotu będzie musiał studiować w pięcioletnim cyklu określony kierunek. Niestety, wokół tych kwestii wciąż toczy się batalia, bo część szkół wyższych protestuje, gdyż nie spełniają podwyższonych wymagań. A co do wynagradzania nauczycieli, trzeba przestać się bać związków zawodowych i uzależnić wysokość zarobków od jakości nauczycielskiej pracy. Mamy bowiem w Polsce wielu naprawdę świetnie pracujących i zaangażowanych nauczycieli, którzy zarabiają tyle samo, jak ci, którzy przychodzą tylko do pracy i sprawnie wypełniają dokumenty. Niepokojące jest również to, że wszelkie próby zmiany tej sytuacji, np. poprzez przywrócenie cyklicznej oceny nauczycieli i powiązanie jej wyników z wysokością nauczycielskiego wynagrodzenia, upadły pod presją związków. Taka sytuacja zniechęca wielu utalentowanych absolwentów do podjęcia nauczycielskiej pracy. Tak samo jak blokuje ich zbiurokratyzowanie szkół i panujący w wielu z nich marazm. Gdyby wprowadzić system promujący samodzielność i gwarantujący podwyżki efektywnie pracującym pedagogom, nie cierpielibyśmy na brak dobrych nauczycieli. Pamiętajmy też, że nauczyciele kreatywni, stosujący autorskie programy, nie wypalają się tak szybko, jak ci tonący w schematach.

Gdyby nawet te zmiany zaszły, to na ich efekty poczekamy sporo lat. Dziś mamy taką rzeczywistość, że minister edukacji obniża wymagania dla maturzystów, a jednocześnie zapowiada, że za dwa lata będą one podwyższone i nie będzie już można zdać rozszerzonej matury bez uzyskania 30 proc. punktów na egzaminie. Przecież to nierealne, biorąc pod uwagę skutki pandemii w szkolnictwie.
Obawiam się, że ten pomysł polegnie w związku z dalszym obniżaniem wymagań. Zostanie więc utrzymany obowiązek przystąpienia do matury z jednego przedmiotu na poziomie rozszerzonym (chociaż w tym roku go nie ma), ale bez określonego progu zdawalności. Nadal będzie można otrzymać na nim zero punktów i uzyskać maturę, bo zdało się ją z przedmiotów obowiązkowych na poziomie podstawowym. Tylko że w ten sposób nadal będziemy uprawiać fikcję kształcenia i wypuszczać coraz gorszych absolwentów, którym trudno będzie sobie poradzić w życiu. Powtarzam, brakuje nam kompleksowego spojrzenia na edukację, bo wciąż dominuje skupianie się na szczegółach, które są marginalne, ale dobrze brzmią w przestrzeni ideologiczno-politycznej. W efekcie niekompetentnego i wąskiego spojrzenia na edukację politycy i decydenci zdają się nie rozumieć istotnych celów kształcenia. Uczniom może się dziś wydawać, że dobra władza to ta, która obniży im wymagania. Niestety, zapłacą za to wysoką cenę w przyszłości.

Jakie to może mieć skutki dla całego społeczeństwa?


Wskaźniki liczby osób studiujących lokują Polskę w czołówce światowej. Cóż z tego, skoro dostać się u nas na studia do większości szkół wyższych jest bardzo łatwo. Wiele z ponad 400 naszych szkół wyższych jest na bardzo słabym poziomie i jedynie najlepsze polskie uczelnie opierają rekrutację na wynikach matury z przedmiotów zdawanych na poziomie rozszerzonym… Pyta pan o skutki. Współczesny system edukacji promuje ludzi posłusznych, bezrefleksyjnie wykonujących polecenia, umiejących „nastawić żagle na odpowiednie wiatry”, słowem - konformistów. Źle wykształceni ludzie są najczęściej mniej krytyczni, mniej samodzielni intelektualnie, dużo łatwiej jest nimi manipulować. W takim świecie człowiek może być już tylko bezrefleksyjnym konsumentem, pozbawionym poczucia odpowiedzialności za swe życie, zaś autorytetami w najważniejszych sprawach stają dla niego celebryci. Ludzie już teraz przestają być obywatelami podejmującymi świadome wybory polityczne, ale stają się politycznymi kibicami, bez namysłu idącymi za swymi klubami-partiami. Brakuje miejsca dla ludzi mających wątpliwości wynikające z szerokiej wiedzy i umiejętności krytycznego myślenia. Dla porównania Finowie nie boją się proponować uczniom podczas lekcji tematów bardzo kontrowersyjnych, ale zmuszających do wyjścia z utartych schematów i do samodzielnego myślenia. Ale tam cały system kształcenia nauczycieli jest dużo bardziej wymagający, a studia nauczycielskie prowadzi się jedynie na ośmiu najlepszych uniwersytetach. Równocześnie nauczycielska praca jest dobrze wynagradzana.

Kończąc, wróćmy jeszcze na chwilę do nauki zdalnej. Jak pana zdaniem powinna wyglądać szkoła po powrocie uczniów za dwa tygodnie?
Trzeba wykorzystać ten czas przede wszystkim na odnowienie więzi społecznych, integrację uczniów, odbudowę wzajemnego zaufania - bez nadmiernego nacisku na sprawdzanie wiedzy. Tak jak jestem przeciwnikiem obniżania wymagań, tak uważam, że mamy dziś sytuację nadzwyczajną i przede wszystkim musimy skupić się na odbudowaniu psychiki dzieci i relacji między nimi. Dopiero potem możemy stawiać przed nimi nowe wyzwania.


całość tutaj:

https://plus.gazetakrakowska.pl/jerzy-lackowski-calkowite-zamkniecie-szkol-bylo-bledem-zdewastowalo-psychike-uczniow/ar/c15-15610075





Lwów - serce Polski



przedruk


Wikipedia: Według sondażu przeprowadzonego w 2007 przez Instytut Pentor dla tygodnika „Wprost” 

52,2% obywateli Polski uważa Kresy Wschodnie z Wilnem i Lwowem za ziemie polskie, w tym 51% badanych w wieku poniżej 29 lat (wychowanych po 1989)




KRESY CZY ZIEMIE UTRACONE?




Marcin Hałaś, Warszawska Gazeta, nr 35, 30.08 – 5.09.2019 r.

30.12.2019


We współczesnym języku polskim zakorzeniły się eufemizmy, a nawet określenia wprowadzające w błąd i zamazujące prawdziwy obraz rzeczywistości. I tak na przykład zamiast „zabicie dziecka nienarodzonego” mówimy – „aborcja”; zamiast „homoseksualista” mówimy – „gej”.

To wyrażenia, które rzeczywistość owijają w bawełnę albo wręcz zakłamują, przystosowując ją do wymogów politycznej poprawności.


Podobne zjawisko występuje w sferze polskiej pamięci historyczno-kulturowej. Oto o wschodnich ziemiach, które nasza ojczyzna utraciła w wyniku II wojny światowej (a to przecież prawie 48 proc. terytorium sprzed wybuchu konfliktu) mówimy dzisiaj: Kresy Wschodnie. To określenie umowne, ale równocześnie nieprawdziwe, złe, szkodliwe i fałszujące historię. Bo „kresy” są gdzieś na samym końcu, bardzo daleko. Tymczasem dzisiaj określamy pojęciem „kresy” także miejsca, które stanowiły serce, centrum Polski – zarówno w sensie kulturowym, jak i tożsamościowym. Całość zresztą nie trzyma się kupy także pod względem matematycznym. Jeżeli Kresy to obrzeża, to nie mogły one stanowić prawie połowy terytorium państwa.

W październiku wyruszy pielgrzymka czytelników „Warszawskiej Gazety” do Wilna. I nie będzie to bynajmniej wyjazd na Kresy. Rozmawiałem niedawno z Renatą Cytacką – radną miasta Wilna i zarazem wiceprezesem Związku Polaków na Litwie. Ona wyraźnie akcentowała, że jest Polką z dawnego województwa wileńskiego, a nie żadnych Kresów. Tak na marginesie: winni takiemu stanowi rzeczy są także potomkowie mieszkańców ziem wschodnich, którzy sami siebie konsekwentnie nazywają Kresowiakami zamiast Wypędzonymi (z ziem wschodnich).

Bo historyczne kresy to województwa: kijowskie, smoleńskie, bracławskie i czernihowskie II Rzeczpospolitej. Akcja „Ogniem i mieczem” oraz „Pana Wołodyjowskiego” – najbardziej kresowych powieści z Trylogii (bo wydarzenia „Potopu” przerzucają się także do Częstochowy, w Pieniny i do Prus) – nie toczy się bynajmniej we Lwowie. Jampol, Kamieniec Podolski, Zbaraż – oto sienkiewiczowskie kresy. A pamiętajmy, że w XVII wieku Rzeczpospolita już się skurczyła i utraciła spore połacie ziem. Zaś mówienie „kresy” o Lwowie to już gigantyczne nieporozumienie. Wystarczy rzut oka na mapę – przez większość historii Polski ze Lwowa było bliżej do zachodniej i południowej granicy państwa niż do granicy wschodniej. Owszem, Lwów jako miasto posiadał rys, urok i klimat wielokulturowości – mieszkali tutaj Ormianie, Żydzi, Rusini (później nazywani Ukraińcami), Niemcy.

 Ale równocześnie Lwów był miastem polskim, kipiał polskością, był jednym z czterech najważniejszych dla polskiej historii, kultury i tożsamości ośrodków miejskich – obok Krakowa, Wilna i Warszawy (w takiej właśnie kolejności). Był miastem stołecznym. Ostatnio przeczytałem, że Drohobycz to miasto kresowe. Tymczasem wystarczy rzut oka na mapę: Drohobycz leży niemal na tej samej długości geograficznej co Chełm. Czy Chełm leży na kresach? Jak widać – kresy to pojęcie polityczne, pod to miano zakwalifikowano wszystko, co znalazło się na wschód od linii Curzona.

Pojęcie „kresy” spycha Lwów i Wilno gdzieś na dalekie rubieże, a równocześnie wypycha je z naszej świadomości. Jest bowiem taka zasada: jeśli coś jest daleko – tego zawsze mniej żal. Boli utrata tego co najbliżej, co najcenniejsze. Bolesna jest strata centrum, serca, a nie kresów, czyli obrzeży, dalekiego pogranicza. Inna rzecz, że dzisiaj polskiej polityce (i nie tylko polityce) ton nadają osoby, dla których kresy zaczynają się za rogatkami Żoliborza – to oczywiście gorzki żart, jednak bynajmniej nie całkiem oderwany od rzeczywistości. Dlatego warto sobie uświadomić, że Lwów to nie żadne Kresy -to było serce Polski czy też jedno z czterech serc. Polska jako jedyny kraj w Europie i na świecie straciła w wyniku II wojny światowej dwa z czterech najważniejszych dla swojej historii i tożsamości miast

Oczywiście walka z zakorzenionym już w języku pojęciem przypomina trud Don Kichota. Warto jednak podjąć taki wysiłek i stosować co najmniej zamiennie o wiele bardziej adekwatne i prawdziwe pojęcie: Ziemie Utracone. Ewentualnie istnieje druga możliwość: Ziemie Odłączone. Ze względu na brzmienie (i analogię z obecnym w świadomości terminem Ziemie Odzyskane) odpowiedniejsza wydaje się pierwsza propozycja.





Mija 30 lat odrodzonej po czasie komunizmu Rzeczpospolitej. Przez ten czas nie udało się utworzyć Muzeum Kresów. Oczywiście przyczyną był tylko i wyłącznie brak woli politycznej, który połączył w tym względzie wszystkie kolejne ekipy rządzące: od środowiska Unii Demokratycznej i postkomunistów przez Platformę Obywatelską aż do Prawa i Sprawiedliwości. Obecnie budowane {tworzone) jest Muzeum Kresów – tyle że bardzo opieszale i bez zapału, tempa i odpowiedniego finansowania. Na dodatek w Lublinie, czyli daleko od rzeczywistego centrum, którym pozostaje dzisiaj Warszawa, a przy okazji w mieście, w którym silne są środowiska sympatyzujące z ukraińską narracją historyczną. Czyż nie powinno raczej powstać Muzeum Ziem Utraconych?


Bez względu na praktykę i przyzwyczajenie języka – warto mieć świadomość, że podróżując do Wilna albo do Lwowa, nie jedziemy na żadne Kresy. Pod względem kulturowym i historycznym odwiedzamy środek, serce Polski.




Opracował:

Jarosław Praclewski Solidarność RI,

numer legitymacji 8617,

działacz Antykomunistyczny


---------------------------------------


Ziemie Zachodnie za Kresy - zysk czy strata

Autor: Janina Słomińska

 

Mija 67 lat od zakończenia II wojny światowej i wprowadzenia w Europie tzw. porządku jałtańskiego, w wyniku którego Polsce odebrano Kresy Wschodnie, rekompensując ich stratę Ziemiami Zachodnimi. Architekci tego ładu dawno już nie żyją; powoli przemijają pokolenia, które osobiście uczestniczyły w wydarzeniach będących skutkiem tamtych politycznych rozstrzygnięć. I choć nikt rozsądny nie postuluje dziś rewizji owych decyzji, odpowiedź na pytanie:

czy Polakom opłaciła się zmiana granic?

nie jest jednoznaczna.




Toruński historyk i archiwista prof. dr hab. Andrzej Tomczak, wnuk byłego rektora Uniwersytetu Lwowskiego, znakomitego filozofa prof. Kazimierza Twardowskiego, mówi bez namysłu:

  • Opłaciła się. Oczywiście to, co się stało bezpośrednio po wojnie, niosło z sobą krzywdę, dramaty i tragedie wielu ludzi i ich rodzin, ale ostatecznie wymiana ludności stworzyła Polsce teraz i na przyszłość możliwość ułożenia bezkonfliktowych stosunków z sąsiadami – Litwą, Ukrainą, Białorusią, Rosją. I to jest najważniejsze. Trzeba patrzeć na ład polityczny w Europie nie tylko przez pryzmat tego, że się jest Polakiem…

Podobnego zdania jest były „kresowiak” rodem z Wileńszczyzny prof. dr hab. Stanisław Salmonowicz:

  • Jeśli chcemy spojrzeć z perspektywy powojennych sześćdziesięciu paru lat na problem utraty Kresów i przyłączenie do Polski Ziem Zachodnich, to bilans materialny wypada korzystnie na rzecz Ziem Zachodnich. Ekonomicznie i politycznie, w jakiejś mierze, obecne państwo polskie wygrało, natomiast kultura polska niewątpliwie straciła. Czy naród polski zyskał? To jest pytanie ciągle otwarte...

Innego zdania jest prof. dr hab. Mirosław Golon:

  • Zmiana granic była gigantyczną stratą dla wszystkich, bo nie odbyła się w formie cywilizowanego aktu głosowania czy plebiscytu pozwalającego poszczególnym mniejszościom narodowym wybrać, gdzie chcą pozostać… Zrealizowała się w wyniku wojny. Ta wojna była tak okrutna, tak kosztowna, że jeśli musiała się dokonać, aby dokonała się zmiana granic, to nie ma tu zysku. Aby nie było wątpliwości: jako historyk i jako obywatel w pełni akceptuję powojenne granice Polski, akceptuję państwo. Akceptują też je elity polityczne. Zresztą od momentu, kiedy przywróciliśmy demokrację, czyli od 1990 roku nie ma na scenie politycznej Polski nikogo, kto korzystając z przywrócenia swobody wypowiedzi, domagałby się zmiany granic…


Stanisław Antoni Salmonowicz urodził się w 1931 r. w Brześciu nad Bugiem. Po ukończeniu studiów prawniczych na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1954 r. podjął pracę w Sądzie Wojskowym Krakowa, gdzie odbywał aplikację sędziowską. W latach 1955–1956 pracował jako sędzia. W 1959 r. uzyskał stopień doktora nauk prawnych na Uniwersytecie Warszawskim, a 7 lat później stopień doktora habilitowanego nauk prawnych. Od 1966 r. pracował na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, gdzie kierował Katedrą Państwa i Prawa Polskiego. W 1970 r. został odwołany ze stanowiska dziekana i aresztowany za działalność opozycyjną. Przez cztery miesiące przebywał w areszcie śledczym, po czym został zwolniony z uczelni. W 1972 r. zatrudnił się w Instytucie Historii PAN (gdzie pracował do 2003 r.), a w roku 1981 wrócił na UMK, aby objąć stanowisko kierownika Zakładu Dawnego Prawa Niemieckiego, a następnie Katedry Historii Prawa Niemieckiego. W 1989 r. uzyskał tytuł profesora zwyczajnego nauk prawnych. Fot. A. Willma

 

 

Dlaczego zysk?

Rozmowa z prof. dr. hab. Stanisławem Salmonowiczem

 

– Zna Pan Polesie i Wileńszczyznę. Pański ojciec przed II wojną światową był starostą jednego z pogranicznych powiatów Polski – w Kamieniu Koszyckim. Jak zapamiętał Pan Kresy?


Stanisław Salmonowicz: Generalnie Polesie stanowiło najuboższą część Polski dwudziestolecia międzywojennego. Jeśli chodzi o Wileńszczyznę – ludność polska, częściowo białoruska i w małym procencie litewska oraz żydowska znajdowały się w nieco lepszej sytuacji. Stosunkowo najlepiej prezentowały się niektóre fragmenty Wołynia, gdzie Polacy, Ukraińcy i spora mniejszość czeska organizowali rolnictwo na wyższym poziomie niż mieszkańcy Polesia czy Wileńszczyzny. Natomiast z trzech województw południowo-wschodnich: lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego, jedynie lwowskie było w miarę zamożne ze względu na to, że Lwów pełnił fumkcję ponadregionalnej stolicy oraz że II RP posiadała tam swoje zagłębie naftowe i przemysł oparty na przetwórstwie minerałów. Ale im bardziej na wschód i południe, tym biednej. Zaczynały się tereny albo rolnicze (tarnopolskie i częściowo stanisławowskie), albo tzw. huculszczyzny, gdzie jedynym źródłem zarobku była prymitywna gospodarka leśna i hodowla owiec.

Do tego dodajmy kiepskie warunki bytowe w małych miasteczkach (60–75% mieszkańców stanowiła w nich bardzo uboga ludność żydowska) i niski poziom sanitarny mieszkań (brak klozetów i łazienek), a obraz będzie jeszcze mniej zachęcający.

Tu dygresja. Ośmieszany Sławoj Składkowski, z zawodu wojskowy lekarz, dlatego właśnie rzucił hasło budowania szamb i ubikacji. Oczywiście, w bogatych dworkach szlacheckich i w kamienicach w dużych miastach, np. w Wilnie, takich problemów nie było.

 – Sławojki zadomowiły się na Kresach?


Stanisław Salmonowicz: Z dużymi oporami. Najlepiej klęskę rozporządzenia Prezydenta RP z 1928 r. o prawie budowlanym i zabudowaniu osiedli oddaje następująca anegdota. Przybywa premier Składkowski z tzw. niezapowiedzianą wizytą do małego miasteczka na Polesiu, zajeżdża pod posterunek policji. Mundurowi się prężą, składają meldunki, a premier pyta: „A jak tam u was warunki sanitarne?”. W odpowiedzi słyszy: „Dobrze, panie premierze”. Zatem rozkazuje: „Prowadzić!”. Na zapleczu posterunku policji, w ogródku, na końcu dróżki stoi domek bielony wapnem. Premier podchodzi bliżej, patrzy… Wejścia do domku strzeże duża kłódka. „A co ta kłódka robi?” – pyta i słyszy w odpowiedzi: „Melduję posłusznie – żeby nie napaskudzili!”.

Obrazu wiejskiego i małomiasteczkowego zaniedbania dopełniała kiepska infrastruktura transportowa. Kiepska z wielu powodów, choć decydująca wydaje się w tej kwestii opinia polskiego sztabu generalnego, wedle której bagna Polesia i lasy stanowiły naturalną ochronę granic Polski. Dlatego m.in. wielokrotne pomysły melioracji na szeroką skalę na Polesiu były przez władze wojskowe torpedowane. Choć późniejsze doświadczenia dowodzą, że lepiej nic nie robić aniżeli robić coś źle. Białoruś radziecka przeprowadziła z dużym impetem prace melioracyjne na Polesiu, czego rezultatem jest… pustynny jego krajobraz, bo już tak jest, że źle prowadzone prace melioracyjne zawsze skutkują małą Saharą…

 – Było źle cywilizacyjnie, ale bogato artystycznie i intelektualnie. Tymczasem w wyniku układu jałtańskiego utraciliśmy znaczące ośrodki uniwersyteckie pełne zabytków architektury, dzieł sztuki, instytucji kulturalnych…

Stanisław Salmonowicz: Dotkliwa dla Polski po II wojnie światowej okazała się przede wszystkim utrata Lwowa, miasta polskich pamiątek, bibliotek, muzeów… Podobnie utrata Wilna, które wprawdzie zawsze było stolicą Litwy historycznej, ale w biegu wydarzeń, przynajmniej od końca XVII w. było miastem kultury polskiej i takim pozostało aż do II wojny światowej. Oczywiście, można powiedzieć, że jest to wspólny dorobek polsko- litewski, ale również można żałować, że nacjonalizm litewski utrudnia dziś nazywanie po imieniu wielu rzeczy oczywistych mimo uznania przez Polskę wszystkich zmian terytorialnych na rzecz Litwy… Niektórzy mało przychylni Polsce historycy francuscy nawołują, abyśmy przestali tworzyć mitologię Kresów. Oni po prostu nie doceniają tego, co zrobiła kultura polska na tych terytoriach, przy czym „kultura polska” równała się tu „kulturze zachodniej”. Ja twierdzę tak: wszędzie tam, gdzie są resztki kościołów jezuickich na wschodzie Europy – w okolicach Kijowa, Mińska, Smoleńska – tam istnieje dowód, że mieliśmy wpływ na kształtowanie się tamtejszych ówczesnych elit intelektualnych i artystycznych. W Pińsku np. do 2. połowy XIX w. istniało kolegium jezuickie, które było głównym ośrodkiem kultury na całe Polesie. Tych kościołów już prawie nie ma. Likwidowała je władza carska, sowiecka, potem zniszczyła I wojna światowa, II wojna… Rzadko coś gdzieś przetrwało, a jeżeli przetrwało, to na terenach, które należały przed 1939 r. do Polski.

Przy okazji… Mało kto wie, że poza dużymi miastami oraz majątkami szlacheckimi rozrzuconymi na Kresach pozytywną rolę w krzewieniu kultury materialnej odgrywał, na pograniczu polsko-sowieckim, Korpus Ochrony Pogranicza, który nie tylko walczył z dywersją sowiecką, ale organizował i wspomagał życie społeczne Polesia i Wileńszczyzny. Podobnie misję kulturalną i gospodarczą wypełniała – dziś już zupełnie zapomniana – poleska Polska Flota Wojenna.

– Cóż to za formacja?

Stanisław Salmonowicz: Polska przed II wojną światową dysponowała dwiema flotami wojennymi: bałtycką i rzeczną z głównym portem w Pińsku. To miasto słynęło z handlu drewnem i produktami lasu (spoczywającym głównie w rękach żydowskich) oraz z siedziby Komendy Brygady KOP-u i komendy Polskiej Floty Wojennej na wodach Prypeci. Już w czasie kampanii 1920 r. kilka małych stateczków polskich odegrało pewną rolę w walkach na Polesiu. Po zakończeniu walk zbudowano flotę wojenną, która miała siedzibę w Pińsku. Składała się głównie z tzw. monitorów. Tu wyjaśnienie: monitor to mały statek rzeczny, który ma na wyposażeniu kilka dział i niewielką liczbę karabinów maszynowych. Wbrew pozorom flota na Polesiu była w pełni zmobilizowana w momencie wybuchu II wojny, ale uderzenie Rosjan 17 września 1939 r. pozbawiło ją możliwości manewru. Flota rzeczna może bowiem działać w miarę skutecznie, jeśli ma wsparcie piechoty, której zadaniem jest ochrona brzegów rzek.

Powiem krótko – nie jestem specjalistą od historii floty wojennej, ale wiem, że niestety pińska formacja nie odegrała większej roli w działaniach wojennych. Po mało efektywnej obronie w Pińsku i okolicy dowództwo floty zatopiło statki, a batalion marynarzy przyłączył się do armii Kleeberga i walczył aż do początków października 1939 r.

 – W 1945 r. razem z matką i bratem (ojciec już wtedy nie żył) znalazł się Pan na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Co tam zastali Polacy przesiedlani ze Wschodu?

Stanisław Salmonowicz: Moje losy tak się ułożyły, że w latach 1945–1948 mieszkałem w Zielonej Górze. To było szczęśliwe miasto. Nie dość, że wyszło cało z wojny, to jeszcze Rosjanie nie zdołali zbyt wielu rzeczy w nim zdemontować (bo trzeba pamiętać, że Armia Czerwona ziemie, które potem przypadły Polsce, traktowała w latach 1945–1947 jak łup wojenny i wywoziła, co się dało, na Wschód). Pamiętam, zakwaterowano nas w dwupokojowym mieszkaniu. Takie samodzielne lokum o podobnym standardzie uzyskałem dopiero w Toruniu w latach siedemdziesiątych.

Dziś, jako historyk, mogę odpowiedzialnie stwierdzić, że przejmowaliśmy Ziemie Zachodnie zdewastowane wojną, z przemysłem częściowo zrujnowanym, z rolnictwem, które trzeba było odbudować, ale z pełną infrastrukturą. Ocalało bowiem to, czego nie można było wywieźć ani zniszczyć: drogi, kanalizacja, tory kolejowe, sieć wodociągowa, szlaki wodne. Faktem jest, że rolnik polski z Kresów obejmował gospodarstwa o znacznie wyższym aniżeli na Wschodzie standardzie technicznym, połączone siecią bitych dróg, że inteligencja i robotnicy polscy przesiedlani na Zachód wprowadzali się do zelektryfikowanych, skanalizowanych miast wyposażonych w ogrzewanie gazowe i sieć tramwajową. Z tego punktu widzenia przeskok cywilizacyjny był ogromny, niekiedy trudny do ogarnięcia dla nieprzywykłego do podobnych udogodnień osadnika Polesia czy Wileńszczyzny. Reasumując – ekonomicznie i materialnie obecne państwo polskie wygrało na tych granicznych zmianach, ale czy zyskał naród polski, zwłaszcza kultura – wątpię. Moim zdaniem kultura polska straciła. 

– Czy Polska na postanowieniach jałtańskich zyskała politycznie?

Stanisław Salmonowicz: Tak. Stała się państwem jednolitym narodowościowo, pozostawiając wszakże nie z własnej woli duże ilości polskich mniejszości na Ukrainie, Białorusi, na Wileńszczyźnie. W naszych granicach przetrwała niewielka liczba ludności białoruskiej w Białostockim, Litwinów w okolicach Suwałk, Łemków od Krynicy po Przemyśl… Są Tatarzy, Karaimowie, Żydzi (oczywiście nie mówimy tu o obywatelach, którym polska prawica przypisuje narodowość żydowską). Prawdziwych Niemców mamy również niezbyt wielu, choć – co ciekawe – mimo kilku fal emigracji ich liczba nie maleje. W Toruniu np., gdzie – wedle mojej orientacji Niemcy niemal wszyscy uciekli bądź wyjechali jeszcze w 1945 r. – do dziś działa stowarzyszenie obywateli pochodzenia niemieckiego.

A wracając do pytania… Niewątpliwie po stronie zysku politycznego trzeba zapisać również uproszczenie naszych granic, oparcie wschodniej i zachodniej granicy o rzeki: Bug i Odrę. Jedna wszakże rzecz w ramach powojennego ładu nie przysporzyła nam korzyści: mianowicie to, że tow. Józef Stalin wywalczył dla siebie część dawnych Prus Wschodnich, które dziś stanowią tzw. obwód kaliningradzki. Jest to prowincja, której istnienie jest dla nas równie niekorzystne, jak istnienie dawnych Prus Wschodnich.

 – Jeśli zatem w ogólnym pojałtańskim bilansie przeważa zysk, a nie strata, to skąd w Polakach tyle goryczy?


Stanisław Salmonowicz: Ze względu na brutalną formę repatriacji. I dlatego, że Kresy kazano wykreślić z ludzkiej pamięci. Nie wolno było jeździć w rodzinne strony, nie wolno było korespondować z krewnymi, którzy pozostali na Wschodzie. W wielu rodzinach osobisty kontakt był możliwy dopiero po roku 1990. Tak więc nie tylko Niemcy, ale również Polacy przeżyli męki wysiedlenia. I nie tylko Niemcy i Żydzi w Polsce, ale również Polacy na Wschodzie szukają śladów własnych grobów i cmentarzy. Nie zawsze je znajdują. Mój brat 10 lat temu pojechał pod Stanisławów do miejscowości Worochta, gdzie zmarł i został pochowany nasz ojciec. Nie znalazł cmentarza. Nie ma po nim nawet śladu.

Dziękuję za rozmowę.

 


Mirosław Golon, ur. w 1964 r. w Olsztynie, absolwent Instytutu Historii i Archiwistyki UMK w Toruniu. W 1995 r. odbył staż naukowy w Instytucie Historycznym UW pod kierunkiem prof. Mariana Wojciechowskiego, a cztery lata później uzyskał stopień naukowy doktora. Jego dorobek naukowy obejmuje ok. 90 pozycji, w tym 3 własne książki. Swoje badania koncentruje na kwestiach stosunków polsko-radzieckich w latach 1944–1956 oraz historii miast Pomorza Nadwiślańskiego po 1945 r., a częściowo także na zagadnieniach propagandy komunistycznej w Polsce oraz mniejszości narodowych na Pomorzu po roku 1945. Jest członkiem m.in. Polskiego Towarzystwa Historycznego, Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej, Towarzystwa Naukowego w Toruniu oraz Miejskiego Komitetu Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Toruniu. Obecnie pełni funkcję dyrektora Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku. Fot. A. Willma

 

Dlaczego strata?

Rozmowa z prof. dr. hab. Mirosławem Golonem

 

– Urodził się Pan w Olsztynie, 19 lat po wojnie, na ziemi odzyskanej przez Polskę…

Mirosław Golon: Moja rodzina pochodzi z północnego Mazowsza. Pamiętam święta zmarłych w latach siedemdziesiątych. Olsztyn pustoszał. Prawie 100-tysięczne miasto wyjeżdżało na groby bliskich w inne rejony Polski. Ja również jechałem pod Ostrołękę na groby dziadków i kuzynów. Minęło dwadzieścia parę lat. Na olsztyńskich cmentarzach pojawiły się groby członków mojej rodziny i moich przyjaciół. Już nie jadę na Mazowsze – jeżdżę do Olsztyna.

 – To dowodzi, jak długo trwa proces zakorzeniania się. Trudno się zatem dziwić, że poczucie tymczasowości i wyobcowania przez tyle lat towarzyszyło repatriantom ze Wschodu.


Mirosław Golon: Tak naprawdę nie mieliśmy uregulowania prawnego granic z państwem niemieckim do 1990 r. (normalizacja stosunków z grudnia 1970 r. dotyczyła RFN). Dopiero po zjednoczeniu Niemiec w 1991 r. zawarliśmy definitywny, ostateczny układ, w którym Niemcy w pełni zaakceptowali naszą obecność na wschód od Odry i Nysy. Ten brak stabilizacji procentował nieufnością obywateli. Każdy, kto miał kontakty z osadnikami, pamięta komentarze: „tu nie opłaca się inwestować”. Budowa czegoś trwałego materialnie w opinii starszego pokolenia nie miała sensu. Dziadek, ojciec mówili: „nie warto”. Wrócą Niemcy i będą się mścić. Dopiero wnuk urodzony na tej ziemi powiedział: „warto”. Rosjanie próbowali nam wyliczać, ile to miliardów dolarów zarobiliśmy na zmianie granic. Prawdopodobnie nie mylili się, biorąc pod uwagę potencjał Kresów i Ziem Zachodnich z 1939 r. Ale trzeba pamiętać: na swoim człowiek pracuje chętniej, efektywniej, z większym zaangażowaniem i poświęceniem, na cudzym pracuje gorzej. Kto wie, jak wyglądałyby dziś Kresy Wschodnie, gdyby nie decyzje jałtańskie…

Rozumiem starsze pokolenie, bo starsze pokolenie ma własne spojrzenie na biedę, skromność infrastruktury i znając z własnej obserwacji ziemie wschodnie, wiedząc, jakie tam było zubożenie, przenoszą pamięć i stereotypy nie zawsze poprawne, m.in. stereotyp, że ten znany im z autopsji niski poziom życia utrwalił się na Wschodzie. To nieprawda, bo dzisiejsza Białoruś czy Ukraina w stosunku do 1945 r. wyglądają zupełnie inaczej. Nie mówiąc już o Wileńszczyźnie. Przy okazji dygresja… Gdybyśmy wzięli wskaźniki ekonomiczne na przykład z lat sześćdziesiątych i porównali obszary wschodnie z tzw. Ziemiami Odzyskanymi, to okazałoby się, że i tu, i tam poziom życia nie był wcale tak drastycznie różny.

 – W propagandzie minionego półwiecza pojawiało się słowo „pozostawiliśmy” ziemie na Wschodzie…

Mirosław Golon: Utraciliśmy – to jest właściwe słowo. Z Kresów nie zrezygnowaliśmy przecież dobrowolnie. Polska strona nie wyrażała zgody na zmianę granic w jakiejkolwiek formie: czy to decyzji władz parlamentarnych, czy władz wykonawczych. Był to po prostu radziecki dyktat. Dlatego twierdzę, że zmiana granic okazała się gigantyczną stratą dla wszystkich, ponieważ była jednym ze złych dzieci wojny – okrutnej, kosztownej, wymagającej tak ciężkich ofiar, że trudno tu mówić o zysku. Tu konieczne zastrzeżenie – jako historyk i jako obywatel nie oczekuję korekty granic. W pełni je akceptuję, tak jak akceptuję nasze państwo.

 – Ile jest prawdy, a ile mitu w legendzie polskiego Zachodu?

Mirosław Golon: Nowe ziemie dostaliśmy w stanie dużej dewastacji, która wynikała w części – to prawda – z przebiegu działań wojennych, ale w części z faktu, że na Ziemiach Zachodnich jeszcze w 1945 r. „zadomowiły się” formacje radzieckie. Stworzono grupę północną wojsk, która miała być tylko zapleczem dla żołnierzy stacjonujących w radzieckiej strefie okupacyjnej Niemiec, a w istocie okazała się formacją okupacyjną. Rosjanie wykorzystywali argument, że przedsiębiorstwa na tym terenie produkowały dla celów wojennych, zatem można je potraktować jak łup wojenny. Ponadto państwo radzieckie szermując argumentem, że Polska dostaje bogate w infrastrukturę ziemie poniemieckie, dokonało częściowej rekwizycji. Rabunek objął nie tylko fabryki, ale także sklepy, wyposażenie mieszkań itd. Jak duża była skala owej rekwizycji, nietrudno sobie wyobrazić, jeśli przyjmiemy do wiadomości, że w 1945 r. na Ziemiach Zachodnich stacjonowało i przemieszczało się około miliona czerwonoarmistów, a w 1946 r. stacjonowało ich jeszcze 300 tysięcy – 300 tysięcy wojska, które się kwateruje i żywi za darmo! Polska na nowych ziemiach składała potężny haracz Związkowi Radzieckiemu. Dopiero w okolicach 1948 r. przejęliśmy od Rosjan mienie i ziemię. Wtedy rzeczywiście Armia Radziecka ograniczyła swoją obecność do baz. W Toruniu np. w 1950 r. czerwonoarmiści zlikwidowali swoją bazę w Przysieku i zostawili sobie tylko klasyczną bazę wojskową przy ul. Polnej.

 – Czy skala tych strat jest mierzalna?

Mirosław Golon: Oczywiście, choć to wymagałoby badań w poszczególnych sektorach. Najbardziej „mierzalne” są dostawy węgla. Można by porównać, ile płacili nam za węgiel Rosjanie, a ile np. Szwedzi. Rosjanie nie pokrywali nawet kosztów wydobycia. To już jest strata sięgająca kilku miliardów dolarów. A demontaże urządzeń fabrycznych, pozbawienie zapasów surowca, wywóz wyprodukowanych dóbr, w rolnictwie wywóz znacznej części inwentarza żywego, maszyn rolniczych i urządzeń wyposażenia technicznego gospodarstw rolnych? Gdy Polska około lat 1946–1947 stała się wreszcie rzeczywistym gospodarzem na tych terenach, były one tak wyeksploatowane, że trudno mówić o wielkim zysku. Polacy po wojnie musieli włożyć wiele trudu w odgruzowanie miast, zagospodarowanie terenów rolnych, organizację życia ekonomicznego… Gdyby „gdybać”, to sądzę, że byłoby lepiej, aby wojny nie było i zmian terytorialnych też. Jeśli zmiana terytorialna odbywa się za cenę konfliktu zbrojnego, to rozważanie w kategorii zysków i strat doprowadzi nas do przerażającej konstatacji: dobrze, że tak się stało. Zauważmy, że jeśli na pytanie: Kresy i Ziemie Zachodnie: strata czy zysk? odpowiem krótko: tak, zysk, bo niewątpliwie Wrocław był bogatszy od Lwowa, Gdańsk od Wilna, to nie mówię całej prawdy. Bo ten zysk powstał w następstwie wojny. To nas osłabiło również jako naród. Do lat sześćdziesiątych–siedemdziesiątych XX w. Ziemie Zachodnie i Północne były obszarami „niedoludnionymi” w stosunku do stanu sprzed 1945 r. Podam przykład Elbląga – to miasto ok. 80-tysięczne, które w czasie wojny liczyło prawie 100 tys. mieszkańców, odzyskało swój potencjał sprzed wojny dopiero w połowie lat sześćdziesiątych. Dopiero po 20 latach od zakończenia wojny Polacy odbudowali sieć zaludnienia na tych terenach, aby móc w pełni wykorzystać infrastrukturę – drogi, ciągi komunikacyjne, sieci energetyczne, gazowe itd.

 – Reasumując…

Mirosław Golon: Układ jałtański trzymał się na armii radzieckiej i na potędze ZSRR. W momencie, gdy potęga ZSRR zaczęła się kruszyć (co ewidentnie nastąpiło w latach osiemdziesiątych), Związek Radziecki zaczął się reformować, zmieniać koncepcje działań politycznych, ład jałtański uległ likwidacji. Na szczęście odbyło się to w sposób bezkrwawy.

Mamy to szczęście, że dziś Niemcy nie negują naszych granic, podobnie nasi sąsiedzi na wschodzie. Mamy stan idealny, jakiego w XX w. nie mieliśmy. Pamiętajmy, że ponad połowa Polaków urodziła się już na nowych ziemiach, oni nie mają w razie czego dokąd pójść, nie mają domu za Bugiem… A przecież gdybyśmy tę rozmowę prowadzili w latach pięćdziesiątych, to na 100 ludzi zapytanych na ulicy: czy chcą na Ziemiach Zachodnich zostać, większość odpowiedziałaby – nie, wracamy i już.

– Dziękuję za rozmowę.

 

Niemcy negują nasze granice - link



https://www.wolniisolidarni.czest.pl/2019/12/30/kresy-czy-ziemie-utracone/?doing_wp_cron=1621321530.2792770862579345703125

https://ioh.pl/artykuly/pokaz/ziemie-zachodnie-za-kresy--zysk-czy-strata,1132/

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kresy_Wschodnie