Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą oszustwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą oszustwo. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 8 października 2020

Wałęsa: "Pan Bóg z komputera"

 

przedruk


Wałęsa twierdzi, że "Pan Bóg z komputera" jest bardzo mądry - szczerze w to wątpię, moje doświadczenie jest takie, że to skończony imbecyl.


Czy poniższe wypociny to też jego suflerka?





Wałęsa mówi o piekle po śmierci. „Nie chcę tam być ze Stalinem”

FA, ADOM 19.09.2020, 12:54 |aktualizacja: 13:25



Już tęsknię do życia wiecznego – oznajmił Lech Wałęsa. Mówił też o piekle. Stwierdził, że nie chce tam być „ze Stalinem i Leninem”, bo będą go męczyć. Zapytany „jak świat powinien zapamiętać Lecha Wałęsę” oznajmił, że świat powinien go „zapomnieć”. Na pytanie komu ufa przyznał, że nikomu.


Były prezydent Polski, znany obecnie z nietypowych wypowiedzi i ostrej krytyki obozu rządzącego, na kilka dni przed swoimi 77. urodzinami w rozmowie z Faktem mówił o przemijaniu i o swojej wizji śmierci.

Wałęsa oznajmił, że „już tęskni do wiecznego życia”. – Chcę zobaczyć, co tam jest. To tutaj mnie już nudzi, tylko samego przejścia się boję. Choroby się boję, nieprzyjemności. Niczego poza tym – przyznał.

Dalej mówił, że musi zrobić wszystko, by nie trafić do piekła. – W piekle jest dobór negatywny – powiedział. Na pytanie, czy Lech Wałęsa trafi do piekła odparł: „No właśnie nie chcę być ze Stalinem, z Leninem. Bo wtedy będą mnie męczyć”.

Dostał też pytanie, czy na polskiej scenie politycznej jest ktoś obiecujący. – To nie jest takie proste. No proszę mi powiedzieć, kto by pomyślał, że można postawić na elektryka? Do dziś się wszyscy zastanawiają, jak to możliwe. Byli mądrzejsi, bardziej wykształceni, z lepszą tradycją, z lepszym przygotowaniem, no i co? – mówił o sobie.


Ocenił też Rafała Trzaskowskiego. – Ma szansę, ale nie ma praktycznego doświadczenia – powiedział otwarcie. Mówił, że „oni nie mają praktyki” jaką on ma.

Jakiej praktyki? – Takiej ludzkiej: wstać o 6., iść do roboty, wiedzieć, jak ludzie reagują. Proszę pani, ja musiałem przeskoczyć przez płot i zaskoczyć komunę. Musiałem być robotnikiem, bo z robotnikami ciężko było walczyć, cały ustrój był robotniczo-chłopski. Teraz jest już inna koncepcja. Już nie przeskakujcie przez płoty, bo sobie nogi połamiecie. Teraz trzeba to inaczej robić – powiedział.

Zapytany „jak świat powinien zapamiętać Lecha Wałęsę” oznajmił, że świat powinien go „zapomnieć”. – Był, minął, koniec. Są nowe czasy – dodał.


Na pytanie komu ufa przyznał, że nikomu, po chwili dodał, że Panu Bogu. – Ale to Pan Bóg z komputera, najwyższa klasa mądrości – stwierdził.



Los wyznaczył mi zburzyć stary porządek”. Wałęsa dla włoskich mediów

SJ, KF 08.10.2020, 20:06


  • Wszystko co wielkie i duże udało mi się idealnie rozwiązać. Oczywiście są jakieś grzecznościowe… ale to nie są duże poprawki, które naniósłbym na swoje życie (…) Los mi wyznaczył – zburzyć stary, niedobry porządek świata, który hamuje rozwój i oddać zwycięstwo narodom. I to wykonałem – powiedział w rozmowie z włoskimi mediami były prezydent Lech Wałęsa. Rozmowę zamieścił Wałęsa na Facebooku.

  • Resztę ma zrobić demokracja i najlepsze wybory. Oczywiście będąc prezydentem próbowałem trochę pokierować tym wszystkim, ale to nie do końca wyszło – mówił.

    Jak stwierdził, „uczestniczył w łańcuchu zdarzeń”.

    – W tym łańcuchu jest wiele ogniw, jednym z nich jest moje przeskoczenie przez płot. Walka była trudna – powiedział.

    – Okręt, na czele którego stałem, tracił szybkość. Nobel był powiewem w nasze żagle. To nas tak wzmocniło, że walczyliśmy lepiej, mocniej i dłużej. Bez Nobla trudno byłoby zwyciężyć – mówił były prezydent.

    – Nie mam wątpliwości, że taka była wola Nieba. Niebo mnie prowadziło. Taka była wola Nieba z nią się zawsze zgodzić trzeba. Zawsze bałem się Pana Boga i trochę żony – dodał.





https://www.tvp.info/49942544/walesa-mowi-o-piekle-po-smierci-nie-chce-tam-byc-ze-stalinem

https://www.tvp.info/50244743/los-wyznaczyl-mi-zburzyc-stary-porzadek-walesa-dla-wloskich-mediow







Niemiecki rząd Piłsudskiego

 


rząd Moraczewskiego stanowczo sprzeciwiał się rekrutacji i tworzeniu armii polskiej, pragnął poprzestać na milicji ludowej, która w jego opinii była bojówką socjalistyczną, organizowaną z żywiołów niekarnych[5]. Także w krajach Ententy niechętnie widziano rząd składający się z byłych sojuszników Niemiec.


https://pl.wikipedia.org/wiki/Rz%C4%85d_J%C4%99drzeja_Moraczewskiego



https://maciejsynak.blogspot.com/2019/02/bajeczki-zamiast-historii.html





piątek, 12 października 2018

Homoubecja



Kiedy jakieś 2 miesiące temu mówiłem waszym poprzednikom, że zostali oszukani przez abw i że skakanie mi po głowie nic nie da - to nie uwierzyli. Dopiero na końcu – po całej tej hucpie, lub jak to niektórzy nazwali - kupie – dotarło do nich, że miałem rację. Chyba dotarło...

Kiedy im tłumaczyłem, że ich poprzednicy też myśleli, że dadzą mi radę, nie uwierzyli.

Kiedy tym poprzednikom tłumaczyłem, że nie dadzą mi rady, nie uwierzyli...

Kiedy poprzednikom tych poprzedników mówiłem, że nie dadzą rady – też nie uwierzyli...


Teraz wy zaczynacie ten sam schemat z takimi samymi wadliwymi przekonaniami.

I też mi nie wierzycie – za to wierzycie zawodowym złodziejom, mordercom i oszustom.

Czyż nie?


W czym moje słowa są gorsze?


Ile razy można mówić.... niemcom chodzi o to, by mnie blokować, a nie, żebym pracował dla was.
To trwa 7 lat – czyż to nie zastanawiające?

Nie ma tam żadnego mądrego, co by poszedł po rozum do głowy i pogadał z Maciejem, zamiast go nękać? Tyle czasu straconego. Kto z was się nad tym zastanawia?

Otóż straconego czasu jest znacznie więcej, bo ja swoją propozycję przedłożyłem w roku 2003 – 15 lat temu, a nie siedem.

Z lektury mojego bloga można wyczytać, że nękanie zaczęło się w 2011 roku, po zamachu smoleńskim – czyli czekali tyle lat, bo 15 lat temu nie posiadali dość władzy w administracji. Czekali 8 lat, a potem zaczęli mnie nękać.


Dzisiaj na dworcu w Gdańsku podszedł do mnie jakiś ktoś i powiedział, że „pan na pewno też jedzie do Szczecina...”, czemu energicznie zaprzeczyłem domyślając się, z kim mam do czynienia, na co facet powiedział coś, żebym nie był nerwowy czy jakoś tak, a potem zrobił to, co abw robi już od dłuższego czasu – wyciągnął z torby 1,5 litrową niepełną butelkę z wodą, szerokim gestem podniósł ją do góry i zaczął z niej pić.


Jest coś, o czym dotychczas nie pisałem, bo jest to dla mnie bardzo przykre i żenujące.


Po intrydze z Czarnej Wody zaczęli nasyłać na mnie osoby sugerujące zachowania homoseksualne.

Wściekły atak nastąpił jakieś 2 tygodnie po wydarzeniach z Czarnej Wody, i od tamtej pory z różnym natężeniem jestem nieustannie w ten sposób nękany.

Po tamtej intrydze zrozumiałem też, do czego zmierzały pewne zachowania pewnych osób z mojego otoczenia, oraz ich słowa na mój temat – tu mówię min. o pierwszym oficjalnym spotkaniu z pracownikami, ale nie tylko. W sumie, trwa to już ok. 2 lat – to co było wcześniej było „podgrzewaniem wody”, żeby „żaba nie uciekła”.

Jeśli chcesz ugotować żabę, nie możesz wrzucić jej do gorącej wody, bo ta oparzona zaraz ucieknie z gara, trzeba ją dać do letniej wody i stopniowo ją podgrzewać. Tak właśnie było, przez ok. rok wcześniej.

Jak już kiedyś pisałem, to już nie jest tylko sprawa ogólnoludzka, ale też to sprawa osobista.
Pisząc to, miałem na myśli właśnie te zaczepki i sugerowanie zachowań homoseksualnych.

To są rzeczy niewybaczalne.

NIEWYBACZALNE.

I mam nadzieję uświadomicie sobie w końcu to, że:

  • nie ma żadnych polskich służb
  • niemcom głównie chodzi o blokowanie mnie, żebym nie mógł pracować dla Polski
  • zamiast udowodnić mi literalnie, że się myliłem w swojej ocenie, którą zawarłem w tekście Werwolf, wziąć jednego człowieka, który by to opisał zreferował itd., oni przez siedem lat – 7 lat ! – skaczą mi po głowie, nękają mnie każąc mi „wycofaj się”. Nie obalili tez zawartych w tekście - nie zrobili tego, bo nie są w stanie tego zrobić, nie potrafią, bo tekst Werwolfa opisuje prawdę.

Otóż nie wycofam się.


Jestem nieustannie zaczepiany
Wpisuje się w to scenariusz hucpy poznańskiej i jak już widać – gdańskiej. Ale apogeum nastąpi za jakieś 2 tygodnie, już mi to zapowiedziano i „uraczono” pierwszymi atakami o charakterze dezinformacji , o czym niektórzy z was już wiedzą.


W zeszłym roku w grudniu, w Starogardzie w galerii handlowej – przed wejściem do Rossmana, czekał na mnie jakiś …....... szmaciarz, patrzył mi się prosto w oczy i bezczelnie, choć dyskretnie dawał znaki palcami.

Wydarłem się na niego, może niektórzy z was byli tego świadkami.

Zostałem wyprowadzony z równowagi, co mi się prawie nigdy nie zdarza, ci co mnie znają, szczególnie z pracy, wiedzą, że jestem nie tylko osobą bardzo zrównoważoną i opanowaną, ale naprawdę spokojną.

Nie możesz nikogo uderzyć. No nie możesz, bo jak to zrobisz, to w gazecie napiszą - „przypadkowy przechodzień...” itd.


Podobna sytuacja była wcześniej, 1 listopada, kiedy szedłem na grób matki.
Ten, co szedł z przeciwka, zrobił w moja stronę pewien gest, manipulując dłońmi przy twarzy. Był przy tym dość rozbawiony, co jest dość częste u niemców – szyderczy uśmieszek.

Wydarłem się wtedy na niego, wołając za nim, czy ma jakiś problem. Szybko jednak zniknął w tłumie. Wracając do domu, na pasach na jedni wyszedł na mnie drugi – kilka razy już go spotkałem, niewysoki, przy tuszy, z mordy typowy ubek, bezczelnie patrzył się na mnie, jak sądzę chcąc mnie spacyfikować samym spojrzeniem za to, że krzyczałem wcześniej. Nie wycofałem się i ostentacyjnie gapiłem na niego, przeszedł na druga stronę ulicy i wtedy zaczął pyskować czego od niego chcę, co się tak patrzę, coś tam odpowiedziałem, na co on wściekle ściągnął z głowy czapkę (taki gwałtowny trochę bez sensu gest miał na celu pokazać skalę jego gniewu, taki teatralny efekt odstraszający..), i podbiegł do mnie udając, że chce mnie uderzyć. Nie dałem się zastraszyć, ani sprowokować, po krótkiej wymianie zdań szybko się opanował i nagle swobodnie „przyjaznym tonem” powiedział „Dogadamy się”, na co odpowiedziałem, nie dogadamy się. Tej scenie na pasach na osiedlu przyglądało się kilka osób.





Ja jestem człowiekiem uprzejmym, ale nieugiętym.


czwartek, 30 sierpnia 2018

Tajemnica kościoła w Skarszewach


 2013

Miłośnicy historii Skarszew wraz z parafią pw. św. Maksymiliana Kolbego chcą w ten weekend odtworzyć historyczne wydarzenie z 1741 r., jakim było zbudowanie świątyni w 24 godziny. Uda się kościół w Skarszewach zbudować w dobę i tym samym pobić rekord Guinnessa? 







czyli o tym, jak niemcy Polaków ..ten... tego... bez mydła.

Najpierw obszerne fragmenty tekstu z kociewiaków..






Z pokolenia na pokolenie przekazywano w grodzie nad Wietcisą piękną legendę o tym, jak w Skarszewach w ciągu 24 godzin zbudowano ewangelicki zbór. Po przebadaniu materiałów historycznych z poprzednich stuleci udało się udokumentować, że stara legenda jest w znacznym zakresie relacją z prawdziwego wydarzenia. Okazało się, że w ciągu jednej nocy z 14 na 15 września 1741 roku, z elementów budowlanych przywiezionych z Gdańska na 131 wozach, wybudowano w Skarszewach ewangelicki kościół.


Od początku siedemnastego wieku trzy kolejne ewangelickie zbory w Skarszewach wbudowane były w trójstronną basztę średniowiecznego muru miejskiego, usytuowaną ongiś u wylotu ulicy Kościelnej. Pierwszy basztowy zbór spłonął najprawdopodobniej w 1629 roku, podczas pierwszej wojny polsko-szwedzkiej. Niektórzy historycy podają , że kościół ten uległ zniszczeniu nieco później - w 1630 lub 1631 roku.

Następny zbór ewangelicki wybudowano na tym samym miejscu w 1635 roku. Służył on wiernym przeszło sto lat. Ostatnie chwile użytkowania tego kościoła były niezwykle dramatyczne. Ich opis znamy ze sprawozdania rządcy skarszewskiego zboru - kaznodziei Johanna Christopha Weise, który w 1741 roku doprowadził do zbudowania nowego kościoła ewangelickiego.





Ze sprawozdania wynika, że w święto wielkanocne 1741 roku, zaraz po rozpoczęciu mszy, świątynię wypełnił krzyk przerażenia. Z jednej strony wołano, że pękają belki, z drugiej – iż wybuchł pożar. Mimo, że obydwa alarmy były nieprawdziwe, ludzie tłocząc się do wyjścia i zeskakując z empor (wewnętrznych „balkonów” wspartych na kolumnach), wzajemnie się przygniatali. Kilka osób wskutek obrażeń wkrótce zmarło.

Choć całe zdarzenie spowodowane było nieuzasadnioną paniką, kaznodzieja Weise przyznaje, że ze względu na zły stan zboru, pęknięcie belek i załamanie empor stanowiło realne zagrożenie.

Orzeczenie rzeczoznawców było jednoznaczne: zbór nie nadaje się do remontu, należy go rozebrać. Te tragiczne wydarzenia i nakaz natychmiastowego zamknięcia świątyni spowodowały, że kaznodzieja Johann Weise zwrócił się do gdańskich ewangelików o pomoc przy budowie nowej świątyni. Ojcowie tego miasta wysłuchali jego prośby.

Darowizny w wysokości 900 florenów, które po trzykroć przez dostojną Radę otrzymał, pozwoliły na wynajęcie gdańskiego mistrza ciesielskiego Johanna Christopha Rohra. Drewniane elementy do budowy kościoła zostały potajemnie zamówione poza Skarszewami z obawy, że polski król na wieść o czynionych przygotowaniach mógłby zakazać budowy zboru. Kaznodzieja Weise podaje, że materiały budowlane nadeszły z Gdańska na 131 wozach, pod opieką 94 żołnierzy ( jako robotników), 24 cieśli, 12 murarzy i 20 pomocników.

Wyobraźmy sobie, jaką sensację musiał wzbudzać już sam wyjazd z Gdańska mierzącej ponad kilometr kolumny wozów z materiałami budowlanymi, w eskorcie prawie setki potężnych gdańskich żołnierzy i licznych rzemieślników, głównie cieśli okrętowych i murarzy. Zapewne nawet w takiej metropolii jak Gdańsk nie był to widok powszedni, a co dopiero w położonych przy drodze przejazdu małych miejscowościach.






Po dotarciu na plac budowy, mimo protestów katolików, w ciągu zaledwie 24 godzin rozebrano starą świątynię i na jej miejscu wybudowano nowy ewangelicki zbór w konstrukcji „pruskiego muru”. Miał on 8,80m długości, 8,15m szerokości i okazałą wieżę, zakończoną chorągiewką z rokiem budowy, o wysokości ponad 27 metrów. Wieści o pomyślnym finale tego doskonale zaplanowanego i precyzyjnie wykonanego przedsięwzięcia rozeszły się szerokim echem w całych Prusach Królewskich. Dotarły nawet do polskiego króla wraz z skargą na zbrojny najazd grodu nad Wietcisą. Jednakże po fakcie gdańska Rada potrafiła skutecznie odeprzeć wszelkie zarzuty.

Słynny skarszewski zbór istniał 140 lat, do roku 1881. Wtedy to konsekrowano nowy, istniejący do dziś, kościół ewangelicki zbudowany za niebagatelną kwotę 180 tysięcy marek. Zasłaniający boczne wejście do nowej świątyni basztowy zbór został rozebrany, a zdatne do użytku drewno sprzedano gospodarzowi z Olszanki , który wybudował z niego wiatrak. 



 


LEGENDARNE WĄTKIWspaniałe dzieło gdańskich budowniczych w następnym stuleciu przeszło do legendy. Według niej polski król (albo wojewoda – w innej wersji legendy), będąc w nastroju do żartów, uległ prośbie skarszewskich ewangelików i wyraził zgodę na budowę nowego zboru, pod warunkiem ukończenia budowli w ciągu 24 godzin. Mimo to ewangelicy podjęli próbę budowy kościoła w tym nierealnym na pozór czasie. Dalszy przebieg akcji niemal dokładnie pokrywa się z faktami historycznymi. Legendarne jest tylko zakończenie, które podaję za nieżyjącymi już skarszewskimi gawędziarzami i niemieckimi publikacjami z dziewiętnastego wieku.

Gdy nadszedł świt, budowa ewangelickiego zboru w Skarszewach była na ukończeniu. Za kwadrans upływał czas wyznaczony na wykonywanie robót.. Wtedy na budowie zapanowało wielkie zamieszanie. Zginął gdzieś drewniany bolec potrzebny do połączenia ostatniej belki konstrukcyjnej. Bez tego nie uznano by dzieła za skończone. Robotnicy przeszukali wszystkie kąty. Bezskutecznie. Bolca nigdzie nie było. Budowniczym zostało tylko kilka minut. Ktoś chwycił za siekierę próbując wyciosać brakujący element, choć wiadomo było, że już nie zdąży.





Kiedy klęska ewangelików była przesądzona, z tłumu gapiów przecisnął się katolicki chłopiec. Podbiegł do głównego cieśli i wskazał oddalającego się mnicha jako sprawcę kradzieży poszukiwanego bolca. Bez słowa, z szybkością błyskawicy dopadli go potężni rzemieślnicy i odebrali mu brakujący element budowlany. Najzręczniejszy gdański cieśla okrętowy chwycił bolec i po rzuconej mu z góry linie wdrapał się na szczyt budowli. Przyłożył drewniany koł do otworu w belce i wielkim młotem wbił go do środka , łącząc ostatnie belki konstrukcyjne.

W tym momencie rozległo się donośne bicie zegara na wieży skarszewskiej fary, oznaczające całkowite wstrzymanie robót. Koniec wieńczy dzieło. W takich okolicznościach, według legendy, zakończono budowę zboru. Chłopiec, który udaremnił niecne zamiary mnicha, został hojnie nagrodzony, a skarszewscy ewangelicy zaprosili zebranych katolików do wspólnej uczty. Przed zbór zajechały wozy pełne beczek dubeltowego gdańskiego piwa, mocnej tabaki i przeróżnego jadła. Wszyscy mieszkańcy Skarszew i okolicznych wiosek przez wiele godzin w dobrej komitywie świętowali pojednanie. Tak oto katolickie dziecko przyczyniło się do pogodzenia zwaśnionej na tle wyznaniowym społeczności grodu nad Wietcisą.

CENNE ZABYTKIPo basztowych zborach zachowało się niewiele pamiątek. Szczęśliwie, na dachu zakrystii poewangelickiego kościoła, przetrwał do naszych czasów niezmiernie ciekawy zespół zabytków z dawnych ewangelickich świątyń. Są to zamocowane na jednym maszcie dwie historyczne chorągiewki wieżowe oraz stanowiący ich zwieńczenie promienny krzyż. Starsza chorągiewka, częściowo zniszczona, pochodzi z luterańskiego kościoła zbudowanego w 1635 roku. Natomiast młodsza zdobiła ongiś legendarny zbór z 1741 roku.

W Muzeum Skarszew, z okien którego roztacza się najwspanialszy widok na kościół poewangelicki i dziedziniec, gdzie kiedyś stały kolejno trzy basztowe zbory, przygotowywana jest ekspozycja pamiątek związanych z tymi obiektami. Wśród zabytków są takie rarytasy, jak blaszany półksiężyc z chorągiewki wieżowej kościoła ewangelickiego z 1741 roku oraz pieczęć Parafii Ewangelickiej w Skarszewach, na której najprawdopodobniej znajduje się wizerunek pierwszego basztowego zboru, spalonego przez Szwedów w 1629 roku . Ze względu na atrakcyjność zgromadzonych eksponatów, związanych z burzliwymi dziejami grodu nad Wietcisą, warto będzie odwiedzić utworzone z inicjatywy burmistrza Dariusza Skalskiego Muzeum Skarszew. Otwarcie tej placówki zaplanowane jest na 9 października bieżącego roku.
Edward Zimmermann

Za magazynem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego. 





Tyle legenda, a może raczej – zafałszowana historia....



Jak było naprawdę?




A więc, było to tak....



Prawdopodobnie odpadł tynk i w ścianie zauważono nietypowy element budowlany – (Zginął gdzieś drewniany bolec potrzebny do połączenia ostatniej belki konstrukcyjnej. Robotnicy przeszukali wszystkie kąty. Bezskutecznie. Bolca nigdzie nie było ) domyślam się co to było, ale nie będę o tym pisał. Żeby go wydobyć trzeba było rozebrać ścianę nośną budynku, stąd cała afera...

świątynię wypełnił krzyk przerażenia. Z jednej strony wołano, że pękają belki, z drugiej – iż wybuchł pożar. Mimo, że obydwa alarmy były nieprawdziwe,

Kiedy zauważono ten element, podjęto szybką decyzję – niewygodnych świadków zabito zrzucając ich z empor, skacząc im po głowie, bądź kopiąc i bijąc pięściami.
Jeszcze do końca nie ustalili wersji, jaka katastrofa, ale też krzykami starali się zagłuszyć krzyki ofiar....

PO morderstwie rozgłoszono fałszywe wieści i kościół zamknięto na 4 spusty.

Potajemnie doskonale zaplanowali i precyzyjnie wykonali przedsięwzięcie wywiezienia tego elementu do Gdańska.

Pod obstawą zbrojnie przyjechali wydobyć i wywieźć ten element.

na 131 wozach, pod opieką 94 żołnierzy ( jako robotników) jaką sensację musiał wzbudzać już sam wyjazd z Gdańska mierzącej ponad kilometr kolumny wozów z materiałami budowlanymi, w eskorcie prawie setki potężnych gdańskich żołnierzy i licznych rzemieślników, głównie cieśli okrętowych i murarzy. Zapewne nawet w takiej metropolii jak Gdańsk nie był to widok powszedni, a co dopiero w położonych przy drodze przejazdu małych miejscowościach.

zbrojny najazd - mimo protestów katolików, w ciągu zaledwie ... godzin rozebrano starą świątynię wydobyto co trzeba i na jej miejscu wybudowano nowy ewangelicki zbór w konstrukcji „pruskiego muru” - dokonano podmiany budynku – był budynek, potem go nie było i znowu był.... a tajemnica pozostała tajemnicą.

Skąd my to znamy?

Ktoś coś jednak wiedział - "mimo protestów katolików", oraz: "rozeszły się szerokim echem w całych Prusach Królewskich. Dotarły nawet do polskiego króla wraz z skargą" (ale na co?)

Jednakże po fakcie gdańska Rada potrafiła skutecznie odeprzeć wszelkie zarzuty. Jakie zarzuty?

Potem wyczyszczono archiwa, zlikwidowano stopniowo świadków, zabór, wojny..... zrobiły swoje.


Osobnym wątkiem jest to, skąd się wziął luteranizm.

Ano udawanie przed Słowianami chrześcijan było tak uporczywie trudne, że trzeba było coś z tym zrobić - wyciągnęli z jakiejś dziury jakiegoś Lutra i kazali mu rozgłaszać to co napisali mu na kartce - świetnie pokazali to twórcy serialu Ranczo w jednym z odcinków, kiedy ksiądz proboszcz przybija kartkę do drzwi kościoła, jest nawet stosowny komentarz, który wskazuje na inspirację...
Czy ktoś słyszał w Polsce Europie na świecie o tym, jak w Wilkowyjach proboszcz przybił kartkę na drzwi?? No, nie. Nie, bo nie miał odpowiednio zorganizowanego pijaru - jak Hitler przy podpalaniu Reistagu, Amerykanie przy obalaniu pomnika Saddama Husaina w Bagdadzie, albo Ukraińcy ze swoim fortepianem na ulicach Kijowa podczas tzw. spontanicznej rewolucji.
Bez pijaru nie ma niczego. Widzicie, niejaki Braun, który zrobił o luteraniźmie dwu godzinny film, pracował nad nim wiele miesięcy, a może lat, a ja wam to wyjaśniłem lepiej i szybciej w kilku zdaniach...



Establiszment zachodni przetrzymuje ludzkość w ciemnocie, bo z tego wynika jego przewaga nad nami.







Niemcy nieustannie zabawiają nas historyjkami i mrzonkami o swojej wymyślonej niby wyższości intelektualnej, zakłamują nieustannie zafałszowują naszą historię, wprowadzając chaos do naszego życia, stosują chore zagrywki psychologiczne, skłócają nas ze sobą, wodzą za nos wpędzając w obłęd taką specjalnie w tym celu spreparowaną grą, która sprawia, że zamiast zajmować się na serio swoim życiem, ludzie zajmują się wirtualnymi problemami.... 

Ta gra niszczy związki między ludźmi, niszczy współpracę i zaufanie, znieważa i upadla ludzi, wprowadza złość i nienawiść do społeczeństwa, ta gra staje się ważniejsza niż realne problemy i powoduje stratę czasu i energii na coś, co jest tylko sztuczką umysłu, a nie rzeczywistością.... grają na tej nucie, zajmują nas nią nieustannie, a my nie widzimy prawdy, rzeczywistość umyka, prawda umyka, choć patrzymy na nią cały czas, prawie nikt nie zadaje pytań o nią....

Paradoksalnie ta gra ośmiesza nas i sprawia, że niemcy pogardzają nami, bo wpuszczają nas w kanał jak małe naiwne dzieci....


Ta gra nazywa się: KTO MA DŁUŻSZY SAMOCHÓD..




Znacie taką grę?



Wydarzeniem w Skarszewach zainteresowało się wiele ogólnopolskich mediów. Do Skarszew przyjeżdżają także mieszkańcy z całego Pomorza i Polski. W miasteczku pojawiło się również wielu znanych gości; m.in. senator Andrzej Grzyb, wiceprezydent Tczewa ds. gospodarczych Adam Burczyk, radni powiatowi, przedstawiciele różnych organizacji.

- Budowa kościoła w 24 godziny jest świetną promocją Skarszew, Kociewia i Pomorza - powiedział nam senator.


Wiceprezydent dodał: - Jako rodowity mieszkaniec Skarszew jestem dumny z ks. Dariusza Lemana i ludzi, którzy podjęli się tego wyjątkowego przedsięwzięcia. Gratuluję im. Myślę, że ten obiekt będzie świetnie służył promocji miasteczka - dodał Adam Burczyk. 














http://maciejsynak.blogspot.com/2018/08/tajemnica-malborskiego-relikwiarza.html


P.S.

uderz w stół....

https://www.tvn24.pl/wlochy-runal-dach-kosciola-w-centrum-rzymu,864995,s.html


czwartek, 1 października 2015

Niemcy oszukują - euro, "uchodzcy", VW - co jeszcze...?


przedruk




Mamy kolejny dowód na karygodną niemiecką butę i krótkowzroczność.

Volkswagen systematycznie od lat oszukiwał klientów instalując w swoich samochodach elektronikę fałszującą wyniki pracy silników dieslowskich (tak wysokość spalania, jak i jego efekt zdrowotny) - jednocześnie walcząc o zaostrzenie kryteriów środowiskowych - które "tylko silniki VW mogły spełniać". Powiedzieć, że szambo właśnie wybilo w Niemczech - byłoby "understatement of the year"...

To testy przeprowadzone w USA zdemaskowały oszustów i VW grozi tam seria procesów oraz wielomiliardowa grzywna (maksymalnie 18 mld dolarów - jak na razie VW przeznaczył 7,3 miliarda na ew. koszty). Zmanipulowane pojazdy sprzedawano również w Europie, ale tutaj panuje cisza, bo Europa pod niemieckim butem ani śmie pisnąć.
Właśnie pozwoliła sobie narzucić niemieckie "rozwiązanie problemu uchodzców" - które żadnym rozwiązaniem nie jest, a jedynie zródłem nowych kłopotów, praktycznie odsyłając do lamusa  przesłanki dalszej europejskiej współpracy.



Niemcy ciągle nas oszukują - euro, "uchodzcy", VW - co jeszcze...?


Ale wracając do kantów Volkswagena, to wydaje mi się, że na czysto niemiecką chucpę - jesteśmy znakomici i tak w ogóle Uber Alles - nałożyły się także wymagania typowe dla dzisiejszego korporacyjnego biznesu.

Bo firmy mają przynosić akcjonariuszom zyski co kwartał - i nie ma dziś miejsca na długotrwałe strategie i dalekosiężne plany - kasa ma wpływać regularnie i natychmiast - czego efektem jest rabunkowe podejście "na skróty" do wszystkiego - ludzi, środowiska i zasobów naturalnych, a nawet reputacji.

Produkty mają mieć obecnie krótką, ściśle określoną żywotność - by regularnie trzeba było je wymieniać - a akcjonariusze cały czas "byli happy".

Znając niemiecką gruntowność i brak polotu - zaczęli z teutońskim zacięciem projektować i wytwarzać buble - i jak we wszystkim, za co się biorą - okazali się "być w tym najlepsi"... :-)

A że mimo wszystko nie mogło się pomieścić im w głowach, że faktycznie ich produkty zaczęły  "być do bani" - bo przecież nadal powinny być "po niemiecku solidne" - to zaczęli po cichu, zakulisowo "ustawiać" przeprowadzane testy - jak to parę lat temu było z głosowaniem w Niemczech na "samochód roku", czy testami opon samochodowych - http://m.onet.pl/moto/aktualnosci,d7dej
A teraz dochodzi sprawa VW... - naprawdę "zle się dzieje w państwie duńskim" - a smród idzie na cały świat.

Ta obecna afera nie jest moim zdaniem czymś odosobnionym - i należy się liczyć z kolejnymi rewelacjami, dotyczącymi różnych branż i wielu produktów - bo globalizacja i turbo-kapitalizm chyba nie całkiem Niemcom służą - w swej krótkowzroczności i w imię doraźnych zysków ostatnio gruntownie zniszczyli południe Europy i prawdopodobnie wkrótce doprowadzą do rozpadu strefy euro, a pewnie też i całej Unii.

Bo Niemcy w ostatnich latach:
  • przy przechodzeniu na euro jako jedyni ustawili jego kurs tak, że praktycznie obniżyli swoje koszty aż o 21% - zalewając Europę tańszymi produktami oraz niszcząc konkurencję - np. Francja straciła ponad milion stanowisk pracy w przemyśle, a Grecji "opłacało się" nawet importować żywność z Niemiec;
  • jako pierwsi złamali w 2003 kryteria z Maastricht w/s wysokości deficytu budżetowego - dając sygnał pozostałym krajom;
  • lege artis zmodyfikowali na swój użytek Traktat Lizboński, zatrzegając sobie prawo niestosowania się do tych postanowień Brukseli, które ich Trybunał Konstytucyjny uzna za niezgodne z konstytucją niemiecką.
(Ale uczynili to dopiero wtedy, kiedy reszta Europy - usilnie przez nich poganiana (pamiętacie bezprzykładną nagonkę w 2009 r. na Prezydenta Kaczyńskiego?) - już zdążyła przyjąć Traktat Lizboński - w całości, bez modyfikacji - definitywnie pozbawiając się resztek suwerenności.
A jego konsekwencją jest np. przegłosowanie na wtorkowym posiedzeniu unijnych ministrów spraw wewnętrznych zasad przyjmowania "uchodzców" - narzucając je nawet krajom temu przeciwnym - bo wg Lizbony zasada większościowa zastąpiła dotychczasowy konsensus.)

O potencjalnych konsekwencjach bardzo egoistycznej i bardzo krótkowzrocznej polityki niemieckiej pisałem tutaj: Upadek niemieckiej EUropy?

Dlaczego tak się dzieje? Wydaje się, że tylko "narody wybrane" skłonne są do takiej chucpy, bo uważają, że nie obowiązują ich reguły gry narzucane pozostałym uczestnikom. Ale jak wiadomo - "kłamstwo ma krótkie nogi" - i historia dowodzi, że taka zabawa zwykle szybko się kończy i trwa max dwa - trzy pokolenia.

P.S. O mechanizmach obecnego kryzysu migracyjnego i kalkulacjach z nim związanych:  http://prognozydocenta.salon24.pl/668756,rotszyldowie-znowi-ograli-europe






  • 5*****
    Krótkowzroczność - to słowo jest tutaj kluczowe.
    Nie pierwszy raz Niemcy pokazują swoją niecierpliwą naturę, w której brak jest miejsca na dalekowzroczną wizję rozwoju i ekspansji.
    Obserwując ich poczynania z punktu widzenia Polaka, człowiek zaczyna zachodzić w głowę - po co tak robią, przecież znowu się na tym przewiozą.
    Nie po raz pierwszy zresztą raz w historii.
    Człowiek zaczyna więc podejrzewać, że to może nie sami Niemcy o tym decydują, że pewnie stoi za tym ktoś, komu nie chodzi o dobro Niemiec, tylko o przywileje jakiejś wąskiej grupy.
    Do głowy wpadają od razu Żydzi, Masoni, albo chociaż amerykańscy kapitaliści.
    Jednak patrząc wstecz, widzimy że tak robią zawsze.
    Bismarck nie musiał toczyć wojny o dusze, której częścią był Kulturkampf, tylko spokojnie poczekać, aż mniejszości narodowe zasymilują się w ramach wielkich Niemiec. Tak się działo, wystarczyło tylko cierpliwie poczekać.
    Hitler nie musiał nas atakować w 1939 roku zbrojnie, tylko ogłosić kolejną wojnę handlową, przy jednoczesnym wspieraniu ruchów narodowych mniejszości, co rozsadziłoby Polskę w bardzo krótkim czasie, bez jednego wystrzału. To zresztą postulowali niemieccy generałowie, których Hitler bezpardonowo się pozbył w tzw. Aferze Generałów.
    Gdyby rząd niemiecki, zamiast pogrążać gospodarczo południe i wschód Europy, zajął się wspieraniem zrównoważonego rozwoju na Kontynencie, dziś pewnie najpopularniejszym dobrowolnym hobby w Europie byłaby nauka mowy Goethego.
    Nam wydaje się to dziwne, gdyż jako Polacy patrzymy na państwo jako byt, który kiedyś przekażemy naszym dzieciom. \
    Ich kultura to indywidualizm, który na pierwszym miejscu stawia własne ego, choć u Niemców jest ono rozszerzone o silne poczucie dumy narodowej, graniczącej z szowinizmem.
    Deuschland, Deutschland uber alles.
    Tu i teraz, a nie za tysiąc lat.
    Moim zdaniem, gdyby przejęli nieco z mentalności Chińczyków, byłoby dawno po tzw. ptokach i na Europę mówiono by - Niemcy.
    P.S. Ptaszek polski powinien siedzieć na szczebelku jeszcze niżej niż włoski, portugalski, hiszpański i grecki.
     
  • @alek.san 19:58:16
    Dziękuję za cały szereg bardzo sensownych uwag.
    Pozdrawiam.

    P.S. Pełna zgoda co do pozycji polskiego ptaszka - miejmy nadzieję, że po 25 października zacznie on swój marsz w górę - to od nas będzie zależało jak wysoko wyląduje :-)
  • @Docent zza morza 20:15:21
    Jak dobrze pójdzie, to będzie bombardował guanem ober-sępa u samej góry.
    Stanie się tak po odfrunięciu z tego obsranego słupka.
    Miejscem dla orła nie jest palik między sępami.
    Pozdrawiam.
  • @alek.san 19:58:16
    ty zawsze swemu dasz 5*

    Ja cię obserwuję zobacz co ta gadzina wypisywała a i teraz przemyca udajesz że nie wiedziałeś.


http://zdaniemdocenta.neon24.pl/post/126069,niemcy-oszukuja-euro-uchodzcy-vw-co-jeszcze



 

wtorek, 29 września 2015

Wołk. Afera Wolkswagena ciąg dalszy.


Wp.pl informuje:

Volkswagen przyznał, że oszukał w przypadku 11 mln aut na całym świecie

 

Skandal z manipulowaniem pomiarem emisji spalin w samochodach Volkswagena zatacza coraz szersze kręgi. Koncern przyznał, że problem dotyczy ok. 11 milionów jego pojazdów na całym świecie, a zatem również w Polsce.
 
Volkswagen poinformował o przeznaczeniu w trzecim kwartale 2015 r. 6,5 miliarda euro na niezbędne modyfikacje i inne koszty, wyrażając zarazem nadzieję na "odzyskanie zaufania klientów". Akcje niemieckiej firmy, które w poniedziałek straciły prawie jedną piątą wartości, we wtorek przed południem spadły o kolejne 23 proc., do najniższego poziomu od października 2011 roku.

Skandal wybuchł, gdy w USA tamtejsza federalna Agencja Ochrony Środowiska (EPA) ustaliła, że oprogramowanie, zainstalowane w ponad 480 000 pojazdów Volkswagena z napędem dieslowskim, uaktywnia system ograniczania emisji spalin (przestawianie silnika na szczególnie oszczędny tryb pracy) tylko na czas oficjalnych pomiarów testowych. Oznacza to, że w normalnych warunkach pojazdy Volkswagena z silnikami Diesla mają lepsze osiągi, ale zanieczyszczają powietrze o wiele bardziej, niż to dopuszczają przepisy w USA.

Koncern przyznał, powołując się na wewnętrzne kontrole, że zakwestionowane przez EPA oprogramowanie było instalowane w jego samochodach także poza USA. Wydano w tej sprawie oświadczenie z informacją, że w pojazdach z silnikiem typu EA 189 stwierdzono "rzucającą się w oczy różnicę między wartościami (emisji spalin) na stanowiskach kontrolnych a wartościami podczas rzeczywistej eksploatacji". Volkswagen ujawnił, że w skali światowej dotyczy to ok. 11 milionów jego pojazdów. Podkreślono, że chodzi wyłącznie o samochody z tymi silnikami. Są to jednak nie tylko samochody marki Volkswagen - silniki EA 189 montowano też w Audi, Seatach i Skodach. 

W USA, gdzie oprogramowanie zakwestionowane przez EPA zainstalowano w niespełna 500 000 samochodów Volkswagena, koncernowi teoretycznie grozi kara wysokości 18 miliardów dolarów; prawdopodobne są też roszczenia cywilnoprawne klientów i akcjonariuszy. Amerykanie zwrócili dotąd uwagę na modele Jetta, Golf, Beetle i Audi A3 z lat 2009-2015 oraz model Passat z lat 2014-2015. Volkswagen wstrzymał w USA sprzedaż tych modeli.




Tymczasem redaktorzy interii nie widzą problemu...


Volkswagen oszukiwał w testach spalania. Co w tym dziwnego?

Czytaj więcej na http://motoryzacja.interia.pl/raporty/raport-volkswagen-spaliny/wiadomosci/news-volkswagen-oszukiwal-w-testach-spalania-co-w-tym-dziwnego,nId,1889567#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Volkswagen oszukiwał w testach spalania. Co w tym dziwnego?

Czytaj więcej na http://motoryzacja.interia.pl/raporty/raport-volkswagen-spaliny/wiadomosci/news-volkswagen-oszukiwal-w-testach-spalania-co-w-tym-dziwnego,nId,1889567#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
 
Środa, 23 września (00:04)


Volkswagen oszukiwał w testach spalania. Co w tym dziwnego?


W USA rozpętała się afera wokół silników Volkswagena, które miały sztucznie zaniżać wyniki pomiarów spalin. Niemieckiemu producentowi grożą ogromne kary, w amerykańskiej opinii publicznej zawrzało, a my się zastanawiamy – skąd ten szok i zaskoczenie?

Nie silniki sztucznie zaniżają, tylko konkretny człowiek, który specjalnie w tym celu wymyślił konkretny program, pod konkretną czynność. - MS

Otóż niemiecki producent zastosował pewien skomplikowany algorytm, który wykrywa, że samochód jest w trakcie testu mierzącego emisję spalin oraz zużycie paliwa. Silnik przechodzi wtedy w specjalny tryb, w którym co prawda ma mniejszą moc, ale za to robi się znacznie bardziej ekologiczny, niż jest w rzeczywistości.

"Skomplikowany" - nawet jak kradną, to są trzeba pokazać, że są niby super sprytni? Poziom intelektualny werwolfu jak zwykle....szkoda słów...

Po ujawnieniu tych informacji, Volkswagen zawiesił sprzedaż modeli Jetta, Golf, Beetle i Passat, a także Audi A3 - wszystkie one korzystają z silników TDI Clean Diesel, w których wspomniany algorytm się znalazł. Co więcej, EPA wezwała producenta do usunięcie z 482 tys. sprzedanych samochodów rozwiązania, które powoduje oszustwo podczas cyklu pomiarowego


A jednak przyznają, że oszustwo...


[...]

Ujawnienie, że producent z premedytacją oszukuje swoich klientów może wydawać się szokujące, ale... przecież dla nas, Europejczyków, jest normalne.

Co jest normalne: ujawnienie ???

Wczytaj się dokładnie Czytelniku...
Dokładnie tak jest napisane:

"Ujawnienie (oszustwa) może wydawać się szokujące, ale... przecież dla nas, Europejczyków, jest normalne."


I co?
Czyż to nie jest pranie mózgów??!!
Zdanie to jest tak skonstruowane, że Czytelnik czytając pobieżnie może odnieść wrażenie, że redaktor napisał,  że oszustwa są czymś normalnym, ale to nie to jest napisane w tym zdaniu...



 Czy ktoś bowiem próbuje pozywać producentów samochodów za to, że nowe auta palą o wiele więcej, niż w katalogach? Unia Europejska co rusz wprowadza nowe obostrzenia - nie wystarczają już normy emisji spalin, teraz producenci muszą także wykazać, że ich cała gama emituje średnio określoną ilość CO2/km. W przeciwnym wypadku grożą im surowe kary.

Cała sprawa jest bulwersująca, ale czy zaskakująca?
 
Ale konkretnie jaka sprawa redaktorze? 

Sprawa:
- ujawnień,
- oszustw, 
- czy może sprawa spalania wyższego niż w deklaracjach ?  

 
Dla nas w ogóle - każdy, kto miał okazję dłużej jeździć nowym samochodem wie, że jeśli auto zamiast deklarowanych 6 l/100 lkm spala 8, albo 9 l, to nie należy się temu dziwić.

Sęk w tym, redaktorze, że każdy inaczej jeździ, ma inną wagę ciała, codziennie są inne warunki na drodze i w związku z tym, nie sposób zarzucić producentom, że napisali nieprawdę, bo nie ma takiej metody, która by pozwoliła precyzyjnie i  jednoznacznie porównać - kto jak jeździ i ile tak naprawdę spala samochód. Bo każdy człowiek jest inny.


 
Tym, co faktycznie powinno bulwersować, jest postawa ustawodawców oraz organizacji zajmujących się normami spalin. To one narzucają producentom samochodów nierealne obostrzenia, a kiedy jakimś cudem uda im się je spełnić... wprowadzają kolejne, jeszcze surowsze normy. Mała pojemność silników, turbodoładowanie, wtrysk bezpośredni, systemy start/stop oraz odłączania cylindrów - te i wiele innych zabiegów mają na celu obniżyć spalanie i emisję szkodliwych substancji jedynie w laboratorium. Czy ktoś to wreszcie dostrzeże i położy kres fikcyjnym danym w katalogach oraz do przesady skomplikowanym silnikom, które nie są ani ekonomiczne, ani trwałe?

Czyli redaktor uważa, że producenci aut oszukują ludzi i ma tego pełną świadomość, zaś jako osoba pełniąca zawód zaufania publicznego - nic z tym nie robi. I nawet się temu nie dziwi.





Środa, 23 września (15:30)

Afera VW dotyczy silników z Polski! Ale to nie nasza wina!

Afera dotycząca nielegalnego oprogramowania, stosowanego przez Volkswagena do oszukiwania testów na emisję spalin, zatacza coraz szersze kręgi. Okazuje się, że silniki, które znalazły się na cenzurowanym, produkowane są w polskiej fabryce niemieckiego koncernu w Polkowicach.

Co ciekawe, wszystko wskazuje na to, że spora część dotkniętych problemem nielegalnego oprogramowania sterującego jednostek napędowych pochodzi z Polski! 

Zlokalizowana w Polkowicach na Dolnym Śląsku fabryka Volkswagena od 2011 roku jest jedynym w koncernie dostawcą wysokoprężnych silników dla amerykańskiego zakładu w Chattanooga, w której powstaje lokalna odmiana Volkswagena Passata. 

Oczywiście polski zakład nie ma się w tej sytuacji czego wstydzić. Nie chodzi przecież o usterkę lecz o fabryczny program, celowo wgrany do pamięci ECU. Jak udało nam się ustalić, komputery do produkowanych w Polkowicach jednostek napędowych - ze swoich filii w Czechach i na Węgrzech - dostarcza niemiecki Bosch. Przy czym wątpliwym wydaje się, by zakwestionowane oprogramowanie pojawiło się bez wiedzy i akceptacji Volkswagena.


Czyli jednak nastąpiła zmiana punktu widzenia tej sprawy przez redaktorów interii. Przy okazji dochodzi do obrzucenia Polaków błotem, poprzez samo wspominanie o tym, że silniki zaopatrzone w ww. program, produkowane były w Polsce.

Skoro Polacy nie mają z tym nic wspólnego, to po co podnosić temat? 



Interia też odsyła nas do artykułu:


Brawo Volkswagen. Nie obchodzą go te "eko durnoty"


Dawno, dawno temu studenci uczelni technicznych, w sytuacji, gdy obliczenia projektowe lub wyniki pomiarów, dokonywanych w trakcie badań laboratoryjnych, nijak nie chciały dopasować się do oczekiwań wykładowców, stosowali tzw. współczynnik utajony. I wszystko grało. 


A cóż to takiego współczynnik utajony? Czyżby chodziło o oszustwo??



Okazuje się, że dzisiaj po tę metodę, oczywiście zmodyfikowaną i udoskonaloną, sięgają producenci samochodów. I to nie bałaganiarscy Włosi czy rozlaźli Francuzi, ale stawiani za wzór rzetelności Niemcy.

 Tendencyjna propaganda proniemiecka.


Szefostwo Volkswagena kaja się za swoją amerykańską wpadkę z zaniżaniem  rzeczywistej emisji spalin silników TDI i przyrzeka solenną poprawę (jak zepsute bachory w szkole? solenną znaczy - znowu kłamią??) , a sam prezes podaje się do dymisji. Notowania akcji koncernu lecą na łeb na szyję. Kanclerz Angela Merkel obiecuje "pełną przejrzystość dochodzenia". Słowem - afera jakiej dawno w motobranży nie było. 



W tej sytuacji zadziwiający spokój zachowują internauci. 

Wstrętne. Sugestia - skoro internauci zachowują spokój, ty też nie fikaj.
Słowo "zadziwiający" ma ci "wytłumaczyć" tę dziwną wg ciebie przypadłość anonimowych internautów... "To aż tak nieprawdopodobne, że aż zadziwiające.."



Owszem, niektórzy cieszą się z problemów pogardzanej przez siebie marki - stan ich ducha najlepiej oddaje powtarzające się w komentarzach hasło "wieśwagen kaputt". 
 
Inni jednak biorą stronę Volkswagena. "Oszustwa i przekręty wymuszone przez chore normy ekoterrorystów" - pisze "hh". "Jak dla mnie VW tylko zrobił sobie lepszą renomę tym, że nie obchodzą ich te eko durnoty" - wtóruje mu "as". Jeden z komentatorów podsumowuje sprawę krótko i dosadnie: "diesel musi czadzić".



Ten tekst pełen jest proniemieckiej propagandy.

Inni jednak biorą stronę Volkswagena. 

- Czy to znaczy, że akceptują, a może nawet pochwalają oszukiwanie ludzi? A kto konkretnie, bo takie tam nicki to nawet redaktor może wymyśleć...



Umiar w osądzaniu machinacji, o które oskarża się potentata z Wolfsburga, jest zrozumiały, zważywszy że zmotoryzowani Polacy od lat żyją w świecie ułudy.

 Aha. Machinacje to są oszustwa i Polacy niby osądzają je z umiarem?? Wolne żarty...
Ciekawa uwaga, że "zmotoryzowani Polacy od lat żyją w świecie ułudy." 


Nie ma chyba nikogo, kto nie słyszałby o cofaniu liczników w sprowadzanych do kraju używanych samochodach. Mimo to tysiące nabywców takich aut wierzą, iż są dziećmi szczęścia i akurat w przypadku ich wozów podawany przez sprzedawcę przebieg odpowiada stanowi faktycznemu. A przynajmniej udają, że wierzą...

To wierzą, czy udają, że wierzą?
Porównanie nie przystaje do afery wolkswagena - co innego jeden kilku nieuczciwych niemców (czy o nich chodzi redaktorowi?), a co innego nieuczciwa firma, która wprowadza do obrotu NOWE samochody.



To samo dotyczy zużycia paliwa, w rzeczywistości zazwyczaj dużo wyższego od deklarowanego oficjalnie przez producentów pojazdów. Klienci nie protestują, bo zdążyli się przyzwyczaić, że na każdym kroku są poddawani manipulacjom. 

Ludzie nie poddają się żadnym manipulacjom, tylko.. uwagi jak wyżej. Ale ciekawe sformułowanie: "na każdym kroku są poddawani manipulacjom. "
Redaktor może to jakoś udowodnić?


  
Telewizory eksponowane w marketach pracują w tzw. trybie sklepowym i wyświetlają specjalnie spreparowane filmiki czy zdjęcia. W domach prezentowany przez nie obraz nie jest już tak doskonały. Ciuchy na nikim nie leżą tak idealnie, jak na modelce z reklamowego katalogu. Parafarmaceutyki wbrew płynącym z ekranów zapewnieniom nie są cudownymi lekarstwami na dowolną dolegliwość. Dlaczego zatem w motoryzacji miałoby być inaczej, uczciwiej? 

Aha. Czyli jak inni kłamią, to niemiecki producent też może kłamać jak chce.
Czy to oznacza, że redaktorzy w internecie też kłamią jak chcą?



Kierowcy za dobrą monetę przyjmują tłumaczenie, że rzeczywiste zużycie paliwa musi odbiegać od wartości katalogowych, bo zależy przecież od wielu zmiennych: stylu jazdy, pogody, kierunku i siły wiatru, rodzaju nawierzchni, stanu technicznego samochodu, ogumienia itp. Nikt jakoś nie zastanawia się, dlaczego z reguły odbiega w górę. 


Słuszna uwaga, jednak... nie ma możliwości jak to sprawdzić - uwagi jak wyżej.


Co ciekawe, różnice między tym, z czym spotykamy się podczas normalnej eksploatacji samochodu, a tym, co czytamy pod nagłówkiem "dane techniczne pojazdu", stale rosną. W 2013 roku - według badań, przeprowadzonych na ponad pół milionie samochodów przez International Council on Clean Transportation (ICCT) we współpracy z holenderskim The Netherlands Organisation for Applied Scientific Research i niemieckim Institut für Umweltforschung w Heidelbergu - wynosiły w Europie średnio 38 proc. wobec 10 proc. w roku 2001. 


Zaznaczenie: "w Europie", jest ważne, bowiem trzeba wiedzieć, że procedury, według których przeprowadza się oficjalne pomiary zużycia paliwa przez samochody nie są w skali globalnej ujednolicone. Inaczej postępuje się w Unii Europejskiej, inaczej w USA, jeszcze inaczej w Japonii, Australii czy Kanadzie. I tak się jakoś składa, że właśnie w Europie wyniki tych pomiarów są z punktu widzenia producentów aut najkorzystniejsze. Lexus IS 250 z 2009 r., z 2,5-litrowym silnikiem o mocy 204 KM i sześciostopniową automatyczną skrzynią biegów w Stanach Zjednoczonych pali w cyklu mieszanym 9,8 l benzyny na 100 km, w Kanadzie 9,6 l/100 km, w Australii 9,1 litra, a w Europie tylko 8,9 l/100 km. W przypadku jazdy pozamiejskiej te rozbieżności są relatywnie jeszcze większe: USA - 8,1 l/100 km, UE - 6,9 l/100 km! 

W Europie zużycie paliwa w samochodach określa procedura o nazwie New European Driving Cycle (NEDC). Pomiary przeprowadza się nie na szosie czy ulicy, lecz w specjalnym symulatorze - hamowni podwoziowej, z możliwością ustawiania parametrów zarówno odnośnie pojazdu, jak i ruchu. 

Na NEDC składają się dwie fazy: jazda miejska i pozamiejska. Pierwsza odbywa się na teoretycznym (bo w rzeczywistości samochód nigdzie się przecież nie przemieszcza) dystansie 3976,1 metra przy średniej prędkości 18,35 km/godz. (nie wyższej niż 50 km/godz.), a trwa 13 minut. Druga, odpowiednio: 6956 metrów (dystans), 62,6 km/godz. (prędkość średnia), 120 km/godz. (prędkość maksymalna) , 6 minut 40 sekund (łączny czas pomiaru). Norma ściśle określa przebieg testu: kolejność, czas i wartości kolejnych przyspieszeń i hamowań, długość okresów jazdy ze stałą prędkością, momenty  wciśnięcia pedału sprzęgła itp. 

Krytycy wskazują, że przepisy pozwalają na stosowanie różnych trików, wpływających na końcowe wyniki pomiarów: poprawę aerodynamiki przez demontaż bocznych lusterek, relingów dachowych oraz zaklejenie szpar między panelami nadwozia, nadmierne napompowanie opon w celu zmniejszenia oporów toczenia na rolkach, wyłączenie odbiorników energii w postaci klimatyzacji, ogrzewania szyb, świateł, odłączenie alternatora.
Już przed kilku laty mówiło się również, że koncerny samochodowe stosują zabiegi, o które dziś jest podejrzewany Volkswagen, czyli wprowadzanie do układów sterowania w samochodach ukrytego oprogramowania, potrafiącego podczas testu zadbać o jego jak najlepsze wyniki.    

Dlaczego producenci aut uciekają się do tego rodzaju chwytów? 

Ponieważ ludzie zatrudnieni w zawodach zaufania społecznego - jak np. dziennikarze -nic  z tym nie robią? A co z policją, ze służbami specjalnymi??



Ano nie tylko dlatego, by oferowane przez nich pojazdy prezentowały się klientom jako bardziej oszczędne. Przede wszystkim czynią to z konieczności sprostania stale zaostrzanym limitom emisji zanieczyszczeń powietrza. Ponadto w niektórych krajach wielkość emisji dwutlenku węgla - zależna w dużym stopniu od zużycia paliwa - decyduje o wysokości podatków, obciążających cenę pojazdu, a to z kolei przekłada się na sprzedaż danego modelu samochodu.  

Mówi się, że amerykańska afera może kosztować Volkswagena nawet ponad 18 miliardów dolarów. To jednak nie groźba astronomicznych kar odstręczy w przyszłości producentów aut od podobnych machinacji. 


Co zatem należałoby uczynić? Po pierwsze, jak to określają internauci, "powstrzymać ekoterroryzm", czyli urealnić przepisy ochrony środowiska, które w obecnej postaci i tak nie są przecież, jak widać, przestrzegane. 


Po drugie, zmienić procedury pomiarów zużycia paliwa tak, by bardziej odpowiadały one warunkom rzeczywistym. Brednie.

Po trzecie wreszcie nakazać, aby przy publikowaniu oficjalnych danych na temat tegoż zużycia dodawać wyraźnie, że jest to wielkość zmierzona laboratoryjnie, podawana wyłącznie w celu porównania z podobnymi informacjami dotyczącymi innych pojazdów.
W ten sposób producenci samochodów może będą mniej "zieloni", ale za to bardziej wiarygodni.  

A dziennikarze po takich wypocinach są jeszcze wiarygodni? Tych już chyba nic nie uratuje...

Brawo Volkswagen. Nie obchodzą go te "eko durnoty"

Czytaj więcej na http://www.poboczem.pl/naszym-zdaniem/news-brawo-volkswagen-nie-obchodza-go-te-eko-durnoty,nId,1891795#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Czytaj więcej na http://www.poboczem.pl/naszym-zdaniem/news-brawo-volkswagen-nie-obchodza-go-te-eko-durnoty,nId,1891795#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Jeszcze interia...

Córka aktora Paula Walkera, który dwa lata temu zginął w wypadku samochodowym, pozwała Porsche. Zarzuty dotyczą niewystarczającego poziomu bezpieczeństwa w Porsche Carrera GT2.

Ameryka to taki dziwny kraj, w którym można pozwać producenta kuchenek mikrofalowych za to, że nie ostrzegł iż urządzenie nie nadaje się do suszenia kota, a producenta samochodów za to, że nie poinformował, że  tempomat to nie autopilot.


W sumie nie powinny więc dziwić doniesienia amerykańskiej prasy, że córka znanego z filmów Fast and Furious Paula Walkera, który zginął w wypadku Porsche w 2013 roku zdecydowała się... pozwać niemieckiego producenta samochodów.

W pozwie można przeczytać, że Porsche Carrera GT nie gwarantowało wystarczającego poziomu bezpieczeństwa. Dlatego w momencie uderzenia w słup (co nastąpiło przy prędkości około 150 km/h) pasy bezpieczeństwa połamały Walkerowi żebra i miednicę. W efekcie aktor nie był w stanie wydostać się z samochodu i spłonął we wraku. Konkluzja pozwu jest taka, że w Porsche powinny znajdować się systemy zapobiegające wypadkom, a przynajmniej umożliwiające przeżycie.






Czekamy na werdykt. 
Mam nadzieję, że się nie doczekamy....






----------------------------------------







Tak na marginesie.
Jak coś się psuje w Alfie - to Bosch.




Volkswagen...nazwa tłumaczy się jako "samochód dla ludu" - volk s wagen, gdzie s oznacza liczbę mnogą.




Swoją drogą to ciekawe, że słowo volk jest tak podobne do słowiańskiego wołk...



Z kolei Волк przypomina Boł-k... czyli Boł.


Bolь
- to nie tylko chory człowiek, cierpienie, ból, ale jak mówi Słownik Prasłowiański tom 1 - diabeł, bies...














Volkswagen oszukiwał w testach spalania. Co w tym dziwnego?

Czytaj więcej na http://motoryzacja.interia.pl/raporty/raport-volkswagen-spaliny/wiadomosci/news-volkswagen-oszukiwal-w-testach-spalania-co-w-tym-dziwnego,nId,1889567#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox


 




piątek, 31 lipca 2015

Banki z premedytacją przygotowały oszustwo na wielką skalę.


Nie wiem, czy było, u mnie nie było..

Banki w Polsce z pełną premedytacją przygotowały oszustwo na wielką skalę.

 

 

Zagraniczni bankierzy w prywatnych rozmowach przyznają , że absolutnie nie są w stanie zrozumieć, jak można dać się tak rżnąc jak Polacy, przy pełnej akceptacji najwyższych czynników państwowych: od premiera, prezydenta, po urzędy skarbowe – krytykuje Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK, w rozmowie z miesięcznikiem „WPIS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka.”

 


Leszek Sosnowski: Dyskusja o tzw. frankowiczach, gwałtownie nasilona w czasie kampanii wyborczej spowodowała, że decyzja o repolonizacji przynajmniej niektórych banków wisi w powietrzu. W mediach prorządowych, a także w TVP, sprawę oczywiście przedstawia się tak, jakby państwo (czyli  podatnicy) musiało w przypadku przewalutowania dopłacić frankowiczom jakieś 40-50 miliardów, bo tyle te banki zarobiły tylko i wyłącznie na różnicach kursowych.
Janusz Szewczak: Świadoma manipulacja, świadome wprowadzanie w błąd. To tylko banki wymyśliły sobie, że w razie czego poratuje się frankowiczów z publicznych pieniędzy; Związek Banków Polskich złożył tego rodzaju propozycję. Zarówno prezydent elekt Andrzej Duda, jak i Jarosław Kaczyński, powiedzieli wyraźnie: żadnych publicznych pieniędzy nie można tu wydawać.
Inaczej mówiąc, chodzi o to, żeby banki zwróciły ze swoich środków to, co w niezbyt uczciwy sposób, a może nawet niezbyt zgodnie z prawem zarobiły?
Jak najbardziej. Mało tego, stawiam tezę, co potwierdza wielu wybitnych specjalistów z zakresu prawa finansowego, jak profesor Witold Modzelewski, iż zyski te były nie tylko niesprawiedliwe, ale też niezgodne z obowiązującymi wówczas w Polsce przepisami prawa. Przede wszystkim nie były to tylko tzw. kredyty frankowe, bowiem kredytobiorcy ani nie dostali nigdy franków do ręki, ani nikt nie przelał na ich konta szwajcarskiej waluty. Kredyty te były jedynie indeksowane i denominowane. Po drugie, i to jest zasadnicza wątpliwość prawna, czy w ogóle były kredytami? Kredyt to jest postawienie do dyspozycji klienta określonej kwoty pieniędzy z określoną wielkością odsetek, spłacalnej w określonym terminie. Tzw. kredyty frankowe były pewnego rodzaju opcjami spekulacyjnymi, toksycznymi opcjami walutowymi. Ludzie, którzy je wzięli, wciąż przecież nie wiedzą, ile jeszcze będą musieli oddać bankom, choć zobowiązania spłacają już siedem, osiem lat…
Gdyby im ktoś od razu wyraźnie powiedział, że być może za parę lat będą musieli płacić za franka cztery złote, nawet jeden chętny by się nie znalazł.
Równie dobrze może się niebawem okazać, że kurs wyniesie nie cztery, tylko np. sześć albo osiem złotych; tu wszystko jest absolutnie otwarte – i to jest druga wątpliwość prawna. Wreszcie jest kwestia trzecia, którą nazwałbym uwięzieniem tych ludzi w spłacanych przez nich mieszkaniach, bo właściwie nie mogą się ich wyzbyć, sprzedać, przenieść się – nic. Mieszkanie może zmienić właściciela tylko na rzecz banku. Ludzie ci są w nich tam do momentu, aż ich wyrzucą, jeśli nie będą w stanie spłacać dalej tej lichwy. Czegoś takiego nigdzie nie ma, jest to forma wyzysku, autentycznego wyzysku.
Niektórzy „mędrcy” z całą bezwzględnością komentują jednak tę sytuację stwierdzeniem: „widziały gały, co brały”. Ale to przecież nieprawda, bo jednak nie widziały.
Nie tylko te gały w dużej mierze nie widziały, co brały, ale – można niestety powiedzieć – „wiedziały (tamte) gały, co dawały”. To była misternie skonstruowana pułapka, która w moim przekonaniu ma bardzo rozgałęzione macki w polskim systemie władzy, polityki, w sposobie zarządzania centralnymi instytucjami finansowymi w Polsce. Otóż w latach 2005-2008 nagminna była sytuacja, że rodzina, która zgłaszała się do banku po kredyt na mieszkanie w złotych polskich, otrzymywała informacje, że nie posiada zdolności kredytowej, ponieważ nie może utrzymać się przez miesiąc za trzy tysiące złotych w dużym mieście i jeszcze płacić regularnie ratę kredytową. Ta sama rodzina u tego samego doradcy dowiadywała się jednak, że może utrzymać się za trzy tysiące złotych i spłacać kredyt, ale pod warunkiem, że weźmie kredyt walutowy. Wtedy będzie miała zdolność kredytową. Ponadto stawiam tezę – na razie jako jedyny w Polsce – że mogło dojść w tamtych latach do manipulowania stawką WIBOR – Warsaw Interbank Offered Rate. WIBOR jest podstawą wyznaczania oprocentowania dla większości kredytów udzielanych przez polskie banki, w tym dla rodzin i mniejszych przedsiębiorstw. Otóż, proszę sobie wyobrazić, że ten WIBOR przez lata, do bodajże 2013 r. ustalali w Polsce tylko przedstawiciele banków.
Łącznie z Narodowym Bankiem Polskim i Komisją Nadzoru Finansowego?
Ależ skąd, to były banki komercyjne. Spotykało się 16 bankierów i przedstawiali tzw. kwotowania, czyli cenę, po jakiej banki pożyczają sobie wzajemnie pieniądze, a więc tak naprawdę cenę pieniądza, czyli wysokość oprocentowania dla kredytów złotowych.
Czyli mogli ustalać stawkę WIBOR po prostu z kapelusza?
Oczywiście. Niedawno była wielka afera w Londynie w sprawie podobnych manipulacji (LIBOR). Tam udowodniono winę, zapadły wyroki, płacone są dziesiątki miliardów odszkodowań. Płacą znane banki, np. HSBC, UBS itd.
Płacą, bo mają z czego. Nie zwrócili się po pieniądze do podatników.
Mają z czego, u nas też mają, ale to jest oczywiście kwestia do udowodnienia; dwa lata temu zwróciliśmy się z senatorem Grzegorzem Biereckim do szefa Komisji Nadzoru Finansowego z prośbą, żeby zbadał, czy nie mogło dojść do manipulacji stawką WIBOR. Otrzymaliśmy wówczas odpowiedź zarówno z NIK-u, bo i do NIK-u była taka interpelacja, i z KNF-u, że od tej pory NBP zajmie się już tym tematem i będzie nadzorował ustalanie stawki WIBOR wspólnie z KNF, że będą uważniej się temu przyglądać – taka była odpowiedź w tej sprawie.
I na tym koniec? Nie było odpowiedzi odnośnie do tego, co działo się wcześniej?
W tej kwestii odpowiedzi nie było. To wymagałoby poważnej kontroli, czyli postąpienia tak, jak wszystkie instytucje nadzorcze w Londynie i Nowym Jorku, które zbadały dokładnie fałszerstwo stopą LIBOR, w wyniku czego okazało się, że manipulowano tam cenami kredytu na gigantyczną skalę. Polska Komisja Nadzoru Finansowego tak naprawdę tylko wobec małych coś może. Wobec dużych – niewiele. U nas zresztą nie chodzi wyłącznie o kredyty frankowe; są i inne instrumenty finansowe, które, moim zdaniem, są absolutnie bezprawne i oszukańcze, a które banki na wielką skalę stosowały i nadal stosują, np. polisolokaty.
Wyjaśnijmy może, co to są owe polisolokaty, bo nie każdy jeszcze dał się na nie nabrać, nie każdy więc wie, co znaczy to słowo.
Sprzedawało się akcje jakiejś firmy z jakiegokolwiek rejonu świata, obiecując, sugerując, że za 10 lat dużo się na tych akcjach zarobi. Każdy mógł oczywiście wcześniej zrezygnować z tego instrumentu finansowego, z tej polisolokaty, ale – uwaga! – tzw. opłata likwidacyjna sięgała nawet 90 proc.!
Ależ to nie jest instrument finansowy, lecz złodziejstwo.
Otóż to. Okazuje się, że aktuariusze, czyli tacy fachowcy, którzy uprzednio sporządzali dla banków pewne opinie, obliczali stopień ich ryzyka, zeznają w procesach, iż firmy ubezpieczeniowe, banki, instytucje finansowe, które tego typu produkt sprzedawały, miały pełną świadomość, że 70-80 proc. ludzi nie wytrzyma i wcześniej zerwie swoją umowę, na czym straci prawie wszystkie swoje pieniądze. Świadczy to, że z pełną premedytacją przygotowane oszustwo na wielką skalę. Jak w przypadku kredytów bankowych sprawa dotyczy mniej więcej 500 tysięcy ludzi plus rodziny, czyli około półtora miliona osób, tak w przypadku polisolokat sprawa dotyczy czterech do pięciu milionów Polaków, w sumie na kwotę ok. 50 miliardów złotych. Też miałem propozycję takiej polisolokaty, wykupiłem ją, a po dwóch miesiącach już się zorientowałem…
…przepraszam, ale jak Ciebie nabrali, to co dopiero zwykłego klienta bankowego!
Po dwóch miesiącach zorientowałem się, że to jest oszustwo. Poprosiłem o zwrot i dostałem z powrotem 10 procent. Na szczęście, to co ja zainwestowałem, to była mała kwota, bo też był to rodzaj ćwiczenia, by zbadać, o co chodzi w tym całym przedsięwzięciu.
Ale teraz wyobraźmy sobie, że zachęcony intensywną reklamą idzie do banku lub do jakiegoś pośrednika starszy człowiek, który pełen nadziei pakuje w polisolokatę oszczędności całego życia… Skala tego procederu w Polsce, jak mówiłem, jest olbrzymia, to cztery do pięciu milionów osób. Pokrzywdzeni założyli stowarzyszenie pod nazwą „Przywiązani do polisolokat”, skierowali zawiadomienie do prokuratora generalnego przeciwko Komisji Nadzoru Finansowego, że dopuszcza i toleruje rabowanie tych ludzi. Sprawę umorzono.
Bo pewnie to oszustwo, jak i wiele innych tego typu, dokonuje się w majestacie polskiego prawa.
Twierdzę, że w Polsce rządzą duże grupy finansowe i duże koncerny zagraniczne, które traktują osoby zarządzające tym teoretycznym państwem jako marionetki, co np. wyszło na jaw, kiedy pani premier potajemnie posłała list do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, gdzie toczy się sprawa z powództwa rządu węgierskiego, o uznanie kredytów walutowych za opcje spekulacyjne, za toksyczne instrumenty finansowe, które miały być wyłącznie spekulacyjną pułapką. A polski rząd napisał list, żeby Trybunał jednak się zastanowił, bo wyrok skazujący mógłby grozić wielu bankom w Polsce poważnymi stratami.
Innymi słowy rząd zadział przeciwko polskim obywatelom i polskim firmom. Ale właściwie dlaczego akurat w tym przypadku miałoby być inaczej niż zawsze… Wróćmy jeszcze do kredytów frankowych. Jak coś zostało zarobione nieuczciwie, trzeba oddać. To jest poza dyskusją. Dlatego niektóre banki podobno wyprowadzają się z Polski.
To jest zastanawiające, dlaczego przy takich komfortowych warunkach, przy jednej z najlepszych zyskowności banków w całej Europie, sporo z nich nagle wychodzi z Polski. Do sprzedania jest np. Raiffeisen, zaczęto sprzedaż Alior Banku, zamyka działalność w Polsce Royal Bank od Scotland (RBS), nie wyklucza się, że Deutsche Bank również się od nas wyniesie. O tym się nie mówi, ale Millennium też będzie całkowicie sprzedany, już uruchomiono przyspieszoną sprzedaż 15 proc. tego banku. Czy banki – nie tylko tu wymienione – liczą się z tym, że przyjdzie nowa władza, która zdaje sobie sprawę, jak Polacy są grabieni i zastopuje tę grabież?
Kto jak kto, ale bankier sprzedaje chyba po to, żeby zarobić, a nie ratować się przed niechęcią władzy?
Zgadza się, chodzi zatem o to, żeby mieć podwójny zysk: zarobić na sprzedaży banku i zarazem uniknąć kary finansowej ze strony państwa. Pytanie, czy banki nie liczą na to, że  za duże pieniądze kupi je w całości lub częściowo Skarb Państwa? Czyli, że my, Polacy, zapłacimy naszymi podatkowymi pieniędzmi wielokrotnie więcej za coś, co kilka lub kilkanaście lat temu tanio sprzedaliśmy i jeszcze po drodze doinwestowaliśmy?
Nie używałbym sformułowania, że to „my sprzedaliśmy”, bo ani ja, ani Ty, ani nasi Czytelnicy, ani miliony innych Polaków nie brało w tym udziału. Sprzedawali określeni ludzie, rządowi menadżerowie. Sprzedawali bardzo tanio, a teraz ich koledzy lub następcy odkupywać będą za duże pieniądze?
Dokładnie tak to może wyglądać. Najnowszy przykład – spółka Skarbu Państwa, jaką jest PZU, kupiła właśnie 25 proc. udziałów Alior Banku za 1,6 mld złotych; wcześniej na powstanie tego banku wyłożono 400 milionów euro, czyli po przeliczeniu właśnie 1,6 mld zł. Alior Bank bierze zatem tyle, ile włożył w cały bank, ale Skarb Państwa nie bierze całości, bankowi zostaje bowiem aż 75 proc. Wcześniej, w październiku ub. roku, podobnej operacji dokonała inna spółka Skarbu Państwa – PKO BP, która przejęła szwedzki Nordea Bank. Ten miał w puli swych kredytów aż 90 proc. kredytów frankowych; można szacować, że jest to kwota 17-18 miliardów złotych. PKO BP nie wziął Nordei za darmo. Zapłacił prawie 3 miliardy, a kupił potencjalnie olbrzymi kłopot – trzeba się bowiem liczyć z mniejszą lub większą denominacją kredytów frankowych i zwrotem pieniędzy frankowiczom.
Frankowiczom zwracać (prawdopodobnie) będzie zatem już nie Nordea, ale PKO BP. A wtedy okaże się, że koszt przejęcia szwedzkiego banku wyniesie de facto wydane już prawie 3 mld zł na zakup akcji plus ileś tam miliardów zwracanych jako następca prawny z powodu manipulacyjnych kredytów. Jeśli tak ma wyglądać repolonizacja banków, to szykuje się następna manipulacja polegająca na tym, że najpierw wpompuje się pieniądze Skarbu Państwa w niektóre banki drogą zakupu ich udziałów i to po bardzo wysokich cenach, a potem instytucje te „poratują” frankowiczów. Ale będą ich ratowaćde facto nie swoimi zyskami, tylko pieniędzmi publicznymi.
Oczywiście idea repolonizacji jest ze wszech miar słuszna. Przypomnijmy, że w Polsce udział banków zagranicznych w całym sektorze bankowym wynosi prawie 70 proc. W większości krajów Unii Europejskiej jest to wartość od 8 do 25 proc. Jeśli zaś nie ma się własnej struktury bankowej, nie ma się też żadnego wpływu na gospodarkę, na jej realne narzędzia itd. Trzeba więc mieć własne banki, ale nie można kupować czegoś na kształt wydmuszki – niby jajko, ale w środku puste lub zgniłe.
Ludzie zastanawiają się zwykle, na czym te banki w Polsce tak dużo zarabiają? Według mego rozeznania przede wszystkim na setkach albo i tysiącach różnych opłat.
Zarabiają na wszystkim, ale faktem jest, że w Polsce mamy jedne z najwyższych bankowych marż, opłat i prowizji w Europie. Bogatsi od nas Niemcy, Włosi czy Francuzi płacą niższe koszty podstawowych usług i opłat bankowych niż my.
Czy to jest jakaś zmowa banków, że żaden z nich nie chce zejść z tych opłat choćby po to, aby stać się bardziej konkurencyjnym?
Żeby wymusić taki ruch, musiałaby być tym zainteresowana władza publiczna, polski rząd –patriotyczny, zdroworozsądkowy. Mógłby zrobić prostą rzecz – stworzyć własny, nowy bank, który wprowadzi mocno konkurencyjne warunki.
Nie byłoby to lepsze niż repolonizacja?
Na pewno prostsze, dające natychmiastowe efekty i nie tak kosztowne. Zresztą państwo ma większościowe udziały w PKO BP i można by tam uruchomić od zaraz takie warunki kredytowe, opłatowe, licencyjne, leasingowe, ubezpieczeniowe itd., które zmusiłyby zagraniczne banki w naszym kraju do natychmiastowej, radykalnej zmiany ich polityki wobec polskiego społeczeństwa.
Albo do sprzedania tanio swoich akcji, tak jak kiedyś tanio je kupili.
No więc właśnie, środki nacisku są, nie ma tylko kto ich wykorzystać. Śmieszne i bezczelne zarazem jest straszenie Polaków, które uskutecznia pan Petru inspirowany przez pana Balcerowicza, że nie można narzucić bankom żadnego ekstra podatku, nie wolno zaostrzać kursu wobec nich, bo odbije się to na klientach, gdyż banki jakoby natychmiast podniosą opłaty i my wszyscy poniesiemy koszty ich operacji.
Jak podniosą opłaty, to stworzy im się konkurencję i do widzenia panowie!
No więc, odpowiedź jest prosta. To świetnie, niech tylko to zrobią – natychmiast wyrośnie im konkurencja. Nawet tutejsi zagraniczni bankierzy w prywatnych rozmowach przyznają – sam spotkałem się z takimi opiniami – że absolutnie nie są w stanie zrozumieć, jak można dać się tak rżnąc jak Polacy? Przy pełnej akceptacji najwyższych czynników państwowych: od premiera, prezydenta, po urzędy skarbowe.
Załóżmy, że mamy już polskie banki; są to raczej banki państwowe?
Niekoniecznie, to mogą być banki branżowe, sektorowe, np. firmy ubezpieczeniowe zakładają własny bank, eksportowe tworzą export-import bank, powstaje bank pocztowy itp. To mogą być również banki z publicznym udziałem, np. samorządowym – przecież dzisiaj samorządy polskie trzymają swoje konta w bankach zagranicznych, na tym polu tylko PKO BP z nimi trochę konkuruje.
To byłaby lepsza forma niż bank czysto państwowy?
Zdecydowanie tak. Uważam, że powinien istnieć bank – zresztą jestem autorem takiego pomysłu – ZUS-owski. Jeszcze ciągle polski Zakład Ubezpieczeń Społecznych powinien zostać zamieniony na Państwowy Bank Emerytalny, czyli strukturę bankową działającą komercyjnie, będącą własnością państwa i zarabiającą dla nas pieniądze, dla polskich emerytów. Gdyby ZUS przekształcić w Państwowy Bank Emerytalny, mógłby nasze składki inwestować w odkupywanie majątku narodowego, niegdyś tanio i głupio sprzedanego. Stopniowo moglibyśmy zamieniać nasze płacone co miesiąc składki na realną wartość majątku – pracowałoby to realnie na przyszłe emerytury. Byłaby to instytucja, która zarabia i jest oparta na składnikach majątku narodowego.
Czyli w Polsce nie należy szukać nieustannie inwestorów z zagranicy i cieszyć się, że byle Koreańczyk czy Chińczyk wejdzie do nas z paroma milionami, bo może korzystać z państwowych dopłat i potężnych ulg w specjalnych strefach ekonomicznych, lecz samemu trzeba stać się inwestorem i to nie tylko w kraju, ale może właśnie w Chinach na przykład?
Tak jest. Dlaczego w Polsce wpakowano do ZUS-u ponad 130 mld z OFE, a nie utworzono na tej bazie np. banku komercyjnego? Państwowego, ale komercyjnego.
Co robią banki zagraniczne w Polsce z zarabianymi rok w rok pieniędzmi?
W zdecydowanej większości transferują je do swoich centrów zagranicznych pod postacią dywidendy, ale nie tylko. Te zarabiane w Polsce pieniądze idą np. na to, żeby klienci holenderscy, niemieccy, włoscy czy francuscy mogli swobodnie i tanio pożyczać pieniądze w swoim banku, rozwijać się, inwestować, pobudzać konsumpcję. Tu się drenuje, a tam się dofinansowuje.
Repolonizacja zatem jest potrzebna, ale absolutnie musi być realizowana przez ludzi uczciwych, wiarygodnych i o zdecydowanym propolskim myśleniu, broń Boże nie takich, którzy mają za sobą doświadczenia we wcześniejszych procesach prywatyzacyjnych.
 Jest to tylko cześć rozmowy. Całość można znaleźć w miesięczniku „WPIS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka” (nr 6/2015). 


http://ruch-obywatelski.com/polityka/banki-w-polsce-z-pelna-premedytacja-przygotowaly-oszustwo-na-wielka-skale/

  • No news
    .
    A jak np doszło do realizacji projektu "IIws"?
  • @Autor
    Bardzo interesujące, że pan Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK oficjalnie przyznaje się do tego, że
    "Też miałem propozycję takiej polisolokaty, wykupiłem ją, a po dwóch miesiącach już się zorientowałem…"
    Zastanawiać może tylko, ile czasu ten pan potrzebuje na zorientowanie się w skutkach tych podatków które popiera? Porównując złożoność efektów podatków na różne dziedziny gospodarki ze złożonością umowy poliso lokaty można przypuszczać że będzie to czas kilkukrotnie dłuższy.
  • A niby dlaczego coś zwracać "frankowuczom"?
    A niby dlaczego coś zwracać "frankowuczom"?
    Otóż parę dni temu Ryszard Petru powiedział, iż uwierzył D. Tuskowi i też wziął kredyt w CHF. Nikt mi nie wmówi, że ekonomista, uchodzacy za eksperta, nie wiedział na czym "witz" polega. To, że banki zarobiły na zmianach kursowych nie może być podstawą jakichkolwiek roszczeń. Przecież kredyt frankowy nadal jest tańszy od złotowego.
    Poza tym powoływanie sie na opinie J. Biereckiego, capo tutti di capi SKOK, człowieka odpowiedzialnego za wyłudzienie kilku milardów zl z GF, jest co najmniej nie na miejscu.