Zarys 45-lecia (1)
W dyskursie politycznym i polityczno-historycznym z
reguły operujemy pojęciami 27-lecie, III RP, (o IV RP na razie
cicho), „komuna” - już rzadziej PRL. Opracowania czy to o
charakterze publicystycznym, czy o ambicjach naukowych z reguły
skażone są poprawnością polityczną, faktografią niemiłosiernie
naginaną do bieżących potrzeb politycznych tego lub innego
ugrupowania, względnie poglądów dziennikarza albo naukowca,
częściej „naukawca”.
Jednym słowem najnowsza historia traktowana jest w sposób
nadzwyczaj instrumentalny. Nie potrzebuję tu dodawać, że okres PRL
traktowany jest prawie jednolicie jako „czarna dziura” w naszych
dziejach, bez jakiejkolwiek próby podejścia obiektywnego i
rozróżniania stalinizmu od okresów późniejszych.
Wydana niedawno praca prof. Pawła Bożyka „Apokalipsa
według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj”* odróżnia się
wyjątkowo korzystnie na tle panującej w tej dziedzinie miernoty ..
Bez epitetów i etykietek
„Apokalipsa” stanowi zapis historii gospodarczo-politycznej
naszego kraju w latach 1970-2014, obejmuje więc bez mała trzy
czwarte wieku. Szczególny nacisk autor położył na okres
zapoczątkowany rokiem 1989, kiedy rozpoczęto bezlitosne niszczenie
dorobku dwóch pokoleń Polaków, szczególnie przemysłu, pod
kłamliwym hasłem „prywatyzacji” oraz uzależniania polskiej
gospodarki od kapitału zagranicznego. Te sprawy zajmują ok. 2/3
książki. P. Bożyk nie trzyma się ściśle chronologii. Np.
początek jego pracy zawiera osobiste wspomnienia z pierwszych dni
stanu wojennego.
Część jego poglądów oraz faktografii poznajemy w rozmowach z
żoną, głównie w początkowych i końcowych partiach, co nadaje
pewien cieplejszy rys publikacji. A profesor ma dużo do powiedzenia
i to z wielu powodów. Po pierwsze – pełnił funkcję doradcy
ekonomicznego Edwarda Gierka do końca jego politycznych dni, dzięki
czemu poznał osobiście wielu aktorów ówczesnej sceny politycznej.
Po drugie – jako wybitny specjalista od międzynarodowych stosunków
gospodarczych, czemu towarzyszyły częste wyjazdy zagraniczne, miał
ogląd spraw polskich także z perspektywy innych krajów.
Pełnił i pełni ponadto szereg funkcji w życiu naukowym:
rektora Uczelni Vistula, wykładowcy w Instytucie Międzynarodowych
Stosunków Gospodarczych SGH oraz w Katedrze Międzynarodowych
Stosunków Gospodarczych Wyższej Szkoły Handlu i Prawa im. Ryszarda
Łazarskiego, członka Komitetu Nauk Ekonomicznych PAN i Senatu
Uniwersytetu Narodów Zjednoczonych w Tokio. Wydał ok. 760
publikacji naukowych. Jest i element trzeci, zajmując eksponowaną
pozycję doradcy I Sekretarza skoncentrował się na swojej pracy nie
przejawiając ambicji politycznych, co ułatwiało mu kontakt z
otoczeniem, gdyż nie stanowił zagrożenia na politycznym olimpie.
Znajomości te i obserwacje pozwoliły Profesorowi na krótkie
charakterystyki polityków i działaczy gospodarczych, które cechują
się wyjątkową kulturą. Bez względu na stosunek do poszczególnych
osób nigdy nie używa epitetów, nie daje etykietek, co nie oznacza,
by unikał ocen, choć są one maksymalnie wyważone a jednocześnie,
najczęściej, jednoznaczne. Książka, jak przystało na ekonomistę
zawiera fakty, ścisłe dane, w tym liczbowe, oraz – nieraz
szokujące w swej wymowie – porównania.
Gierkizm wczesny i późny
„Tyle bowiem dobrego, ile Gierek zrobił dla
wprowadzenia kapitalizmu w Polsce, nie zrobił nikt ani przedtem, ani
potem. Kunszt Gierka polegał na tym, że uczynił on to pod
sztandarami budowy socjalizmu, a nie kapitalizmu” –
czytamy w „Apokalipsie”. Teza to śmiała, nawet bardzo zuchwała.
Autor przytacza na poparcie swojego poglądu konkretne dane liczbowe:
„W sumie w latach siedemdziesiątych wybudowano łącznie 557
zakładów produkcyjnych, w tym: 71 fabryk domów, 10 fabryk
mebli, 16 fabryk odzieżowych, 18 zakładów mięsnych, 14 chłodni,
7 fabryk samochodów (bądź ich części), 5 cementowni, 5 kopalni
węgla kamiennego, 8 elektrowni, 8 elektrociepłowni, 7 hut żelaza i
metali nieżelaznych”.
To nie wszystkie osiągnięcia tamtego okresu, bowiem ponadto
zelektryfikowano 2.000 km linii kolejowych, 10.000 km dróg uzyskało
twardą nawierzchnię, zbudowano prawie w całości polską
energetykę, w tym linie przesyłowe energii elektrycznej. Do użytku
oddano 2 mln mieszkań. Stworzono 3 mln miejsc pracy, w tym 800 tys.
w przemyśle. Zarobki podskoczyły o 50 proc. i więcej.
Przypomnijmy, iż właśnie w latach 70. wkraczał na
rynek pracy wyż demograficzny lat 50. Rolnicy zostali objęci
ubezpieczeniem społecznym, co otworzyło im drogę do bezpłatnej
opieki lekarskiej.
Prócz tego Polska stanowiła wśród krajów socjalistycznych
oazę największych swobód obywatelskich, co kłuło w oczy
„towarzyszy radzieckich”, którzy zwracali uwagę I Sekretarzowi,
że taki stan rzeczy może obrócić się przeciwko niemu. Faktem
jest, iż wtedy właśnie zwolniono – i tak zresztą nielicznych –
więźniów politycznych, co stało się na skutek osobistej
interwencji Gierka.
Autor tak podsumowuje ten okres: „To był milowy krok
na drodze do Europy, który uczynili Polacy ze swoim zapałem i
mankamentami. Jeżeli porównujemy się do Europy, to porównajmy nie
tylko potrzeby, ale i możliwości, a tym daleko było do poziomu
niemieckiego, nie mówiąc już o szwajcarskim”. Profesor
broni polityki kredytowej okresu Gierka, twierdząc, że nie istniała
inna droga modernizacji Polski, a żadnego kraju socjalistycznego nie
stać było na udzielanie tej wysokości kredytów, gdyż one same,
łącznie ze Związkiem Sowieckim, borykały się z wieloma
trudnościami gospodarczymi. Co więcej, kredyty te nie
zostały „przejedzone”- tylko 10 – 15 proc. z nich finansowały
konsumpcję, resztę przeznaczono na inwestycje. P. Bożyk
wymienia także zewnętrzne uwarunkowania początkowego sukcesu ekipy
Gierka. Pierwszy – osobista życzliwość Leonida Breżniewa (do
czasu) oraz pod drugie – wyjątkowo korzystne warunki banków
zachodnich dla kredytobiorców. Ten okres jednak skończył się
właśnie w połowie lat 70.
Natomiast druga połowie tego okresu, który ostatecznie
zadecydował o upadku Gierka i jego ekipy została potraktowana przez
autora połowicznie. Zajmuje się głównie okolicznościami
polityczno-personalnymi tych wydarzeń. Bez żadnych osłonek oskarża
gen. Wojciecha Jaruzelskiego i Stanisława Kanię o spisek przeciwko
I Sekretarzowi, zresztą uzgodniony z Moskwą. Wobec fali strajków
począwszy od lipca 1980 r. Breżniew doradzał Gierkowi rozwiązanie
siłowe, na co szef PZPR-u nie przystał. Wtedy przywódca sowiecki
uznał go za mięczaka i dał sygnał do jego usunięcia. Brakuje
jednak w książce głębszej analizy przyczyn kryzysu gospodarczego
drugiej połowy lat 70. A szkoda, bo z pewnością P. Bożyk
miałby i w tej materii dużo do powiedzenia. Zaznacza wprawdzie, że
na podstawie analizy międzynarodowej sytuacji gospodarczej doradzał
Gierkowi wyhamowanie rozmachu inwestycyjnego, ale jego rozmówca
odłożył sprawę ad calendas Graecas. Trochę to jednak za mało.
Drogi i bezdroża Jaruzelskiego
Prof. Paweł Bożyk nie tylko oskarża generała o spiskowanie
przeciwko Gierkowi. Jednoznacznie określa go jako człowieka
zaufania Kremla. Z oburzeniem też pisze o warunkach internowania –
a właściwie uwięzienia – byłego już przywódcy partii, a
następnie pozbawienia go kompletnie środków do życia –
odebranie emerytury.
Wierny jednak zasadzie „sine ira et studio” prezentuje
możliwości, jakimi dysponował szef PZPR, premier, minister obrony
narodowej i przewodniczący WRON – w jednej osobie. A nie wyglądały
one różowo. Po obarczeniu Gierka wszystkimi winami, nie mógł on w
krótkim czasie dokonać zmian w Biurze Politycznym. Zdawał sobie
sprawę, że mając „dobre papiery” w Moskwie może sobie
pozwolić na więcej. W pewien sposób uwiarygodniała generała w
oczach Moskwy propaganda zachodnia, przedstawiając go jako polskiego
Pinocheta. Z drugiej strony Zachód nałożył na Polskę restrykcje
ekonomiczne i aby przetrwać najcięższe miesiące, trzeba było
wziąć kredyty z ZSRS. Jaruzelski zaczął lawirować. Powołał
szereg rad konsultacyjnych, mając nadzieję na udział w nich
opozycji, gdyż zamierzał wprowadzić zmiany ustrojowe. KOR i inne
środowiska opozycyjne jednak odmówiły udziału. Autor powołując
się na wypowiedzi generała już po jego odejściu z polityki,
utrzymuje, że Jaruzelski wspierał nurt reformatorski w partii.
To z kolei nie podobało się odłamowi radykalnemu w PZPR. Bożyk
pisze: „Jaruzelski znalazł się więc między młotem a
kowadłem. Ci z praw go nie chcą, bo go uważają za czerwonego, ci
z lewa go krytykują za tracenie koloru czerwonego”. Nie
lepiej szło na odcinku gospodarczym. Nowe posunięcia proponowane
przez Komisję ds. Reformy Gospodarczej napotykały na opór
administracji oraz kierownictw przedsiębiorstw. Ale i tak, tam gdzie
te wskazania stosowano, przynosiły wyniki odwrotne od zamierzonych:
„Przedsiębiorstwa zamiast zwiększać wydajność pracy, a w ślad
za tym produkcję, popadały w jeszcze większe kłopoty, które
starano się rozwiązywać, o dziwo, przez wzrost zatrudnienia.
Zamiast oszczędności w zużyciu surowców, postępował wzrost
materiałochłonności. (…) Pojawiły się w związku z tym
sprzeczności między administracyjnymi metodami działania w
warunkach stanu wojennego a postulowanym rynkowym mechanizmem
funkcjonowania gospodarki. (…) W materiałach Komisji nie brakowało
wskazań, co należy zrobić, nie wiadomo było natomiast, jak należy
to osiągnąć”.
Jak pisze autor, po mianowaniu Zdzisława Krasińskiego
na stanowiska ministra ds. cen, ten kompletnie ceny uwolnił. W
efekcie w latach 1980-1985 ceny wzrosły czterokrotnie, a w latach
1986-1989 ośmiokrotnie i więcej. „Poza bardzo wysoką inflacją
nic się nie zmieniło; żaden mechanizm rynkowy nie zadziałał,
zwłaszcza, że w latach 1980-1985 płace wzrosły niespełna
czterokrotnie, w latach 1986-1989 zaś dziesięciokrotnie” –
podsumowuje P. Bożyk.
Uważa za nonsensowne powołanie 500-osobowej (!) Komisji ds.
Reformy. Przeciwnie, jego zdaniem „Kierunek reformy zawsze musi
wybrać polityk, odpowiada on bowiem za konsekwencje jej
wprowadzenia. (…) Realizacją wybranego kierunku reformy zająć
się powinna nieliczna grupa fachowców o zbliżonym punkcie
widzenia. Jej praca ma w głównej mierze charakter koncepcyjny, a
nie polityczny”. Inaczej postąpił kolejny premier nominowany
przez generała – Mieczysław Rakowski. Jego
polityka gospodarcza otworzyła nowy rozdział w historii
gospodarczej Polski – neoliberalizm.
„Polską politykę transformacyjną, której głównym
narzędziem była prywatyzacja, uznać należy za błędną.
Przeprowadzona ona została pospiesznie, bez jasnych kryteriów
pozwalających na jej ocenę” – pisze prof. Paweł Bożyk w
wydanej niedawno jego pracy „Apokalipsa według Pawła. Jak
zniszczono nasz kraj”.
Przerażająca wymowa liczb
Przerażają liczby i fakty, które przytacza Autor. Oto one:
„Łącznie po roku 1989 zlikwidowano 657 zakładów wybudowanych po
wojnie. Stanowiło to 41 proc. wszystkich przedsiębiorstw
zbudowanych w PRL, pozbawiło pracy 834 pracowników, tyle ile
wynosiło zatrudnienie w przemyśle w okresie międzywojennym. Wśród
zlikwidowanych przedsiębiorstw wyjątkowo duży był udział
zakładów zatrudniających ponad 1000 osób, ubyło ich 242, a
łączna utrata miejsc pracy z tego tytułu wyniosła aż 640 tys.
osób., czyli 78 procent zlikwidowanych miejsc pracy w przemyśle. Co
ciekawsze, często zlikwidowane wielkie przedsiębiorstwa były
najsilniejsze ekonomicznie, najnowocześniejsze technologicznie i
organizacyjnie”.
Tylko ok.10 procent zlikwidowanych zakładów nie można
było uratować, resztę – podkreśla prof. Bożyk - zniszczono ze
względów dogmatycznych.
Inwestorzy zagraniczni kupując za bezcen polskie przedsiębiorstwa
natychmiast likwidowali ich produkcję i stwarzali rynek zbytu dla
swoich wyrobów. Właśnie w ten sposób zlikwidowano polską
elektronikę, gdzie pracowała wysoko wykwalifikowana kadra, w dużej
części kształcona w USA i Europie Zachodniej. Los taki spotkał
przemysły samochodowy, traktorowy, stoczniowy, produkcji lokomotyw i
urządzeń kolejowych, obrabiarek sterowanych numerycznie.
Ogromny cios zadano przemysłom wysokiej techniki – na
142 zakłady powstałe w PRL zlikwidowano 77. Tak więc największy
ubytek majątku nastąpił w przemyśle elektronicznym – trzy
czwarte, i informatycznym – 70 procent.
Ideologiczne uzasadnienie operacji pozbywania się przemysłu
stanowił pogląd, że firmy państwowe z natury rzeczy są mniej
efektywne niż prywatne. Drugą wytyczną był pogląd Josepha
Schumpetera, że „małe jest piękne”, zgodnie z którym małe
firmy prywatne wymagają szczególnej troski, jako że są prawie
zawsze efektywne, a wielkie przedsiębiorstwa powinny zostać
rozparcelowane i zniknąć z mapy przemysłowej Polski.
Prof. Bożyk tak charakteryzuje los dumy polskiego przemysłu:
„Całkowicie zlikwidowano przemysł stoczniowy, w który tylko w
latach siedemdziesiątych zainwestowano dwa miliardy złotych. W
rezultacie należał on do najnowocześniejszych w Europie i na
przykład w porównaniu z niemieckim przemysłem stoczniowym miał
znacznie niższe koszty produkcji. Tymczasem dziś, po ćwierćwieczu
tamtych przemian, niemiecki przemysł stoczniowy ma pełen portfel
zamówień, został w międzyczasie rozbudowany, i stanowi ważną
dziedzinę gospodarki niemieckiej, a polskiego przemysłu
stoczniowego nie ma, choć przed rozpoczęciem transformacji i
prywatyzacji przemysł stoczniowy Niemiec był, zwłaszcza pod
względem kosztów produkcji i nowoczesności daleko w tyle za
polskim”.
To jeszcze jedno potwierdzenie w czyim interesie ekipa Donalda
Tuska dobiła polskie stocznie.
Z pogromu pozostały przemysły
materiałochłonne, głównie celulozowo-papierniczy, kopalnictwo rud
metali, zagospodarowanie odpadów, przemysł gumowy, energetyka,
kopalnictwo ropy i gazu, przetwórstwo paliw. Przyczyną takiego
stanu rzeczy okazał się brak zainteresowania kapitału
zagranicznego i krajowego ze względu na niską efektywność
inwestowania w te branże.
Od Rakowskiego przez Balcerowicza...
W książce znajdujemy opisuj początków polskiego
neoliberalizmu, którego ojcem chrzestnym był Mieczysław Rakowski –
wtedy już premier, lokujący się po umiarkowanej stronie partyjnego
establishmentu. Wraz z Jaruzelskim przepchnęli oni pakiet reform;
„przepchnęli”, bo początkowo napotkali na silny opór w KC.
Dopiero, gdy obaj zgłosili dymisję, Komitet zaakceptował kierunek
zmian, odrzucając ich rezygnację. Rakowski wynalazł sobie
pomocników w osobach dwóch przedsiębiorców – Ireneusza
Sekułę i Mieczysława Wilczka. Pierwszy został
wicepremierem, drugi ministrem przemysłu. Obu ich Autor nazywa
hunwejbinami.
Dziś, gdy niektórzy politycy i businessmani z tęsknotą
wspominają Wilczka, warto przytoczyć opinię Profesora o
sprokurowanej przez nich ustawie o działalności gospodarczej. Akt
ten koncentrował się na likwidacji ograniczeń działalności
gospodarczej, zgodnie z zasadą „co nie jest zakazane, jest
dozwolone”. Zniesiono z małymi wyjątkami koncesje, dokonano
równouprawnienia form własności. Autor jednak bezlitośnie obnaża
istotę ustawy i opartej na niej polityce. Pisze on:
„Sformułowania te świadczyły o o dziecinnej wprost naiwności
„nowych” reformatorów, skoro uważali oni, że demontaż
ograniczeń typowych dla gospodarki centralnie planowanej jest
równoznaczny z liberalną gospodarką wolnorynkową. W
rzeczywistości postępowanie takie szybkimi krokami doprowadziło do
anarchii gospodarczej. Reformatorzy zapomnieli bowiem wprowadzić
reguły zmuszające podmioty gospodarcze do postępowania zgodnego z
logiką rządu. Reguł tych jest przecież niezliczona ilość,
dotyczą one przy tym prawie każdego odcinka życia. Tylko na pozór
gospodarka wolnorynkowa jest w pełni liberalna. W rzeczywistości
jej funkcjonowanie jest szczelnie regulowane, niekoniecznie przez
przepisy państwowe, częściej przez przepisy bankowe,
ubezpieczeniowe, handlowe, inwestycyjne. Bez tych przepisów
zapanowałaby anarchia”. I zapanowała.
W rezultacie polscy kapitaliści pojawili się, „gdy zgodnie
maksymą ukradli pierwszy milion. (…) Dopiero upadające polskie
przedsiębiorstwa państwowe stworzyły im raj, jakiego wcześniej
nie było. Pomogli im w tym nie tylko Balcerowicz, lecz także
powoływani kolejno ministrowie prywatyzacji, gospodarki czy
współpracy z zagranicą. Co nie jest zabronione jest dozwolone.
Dewiza ta … stworzyła pole do popisu spekulantom i kandydatom na
milionerów. W praktyce wszystko było dozwolone, bo prawie nic nie
było zabronione. Najpierw rzucili się więc na import, w pierwszej
kolejności na spirytus i inne alkohole. (…) Siła przebicia dolara
była tu nieprawdopodobnie wysoka. Pierwsi milionerzy pojawili się
więc po kilku tygodniach od wprowadzenia reformy”. P.
Bożyk przypomina, że skala przekrętów na alkoholu musiała być
znaczna, skoro przed Trybunałem Stanu chciano postawić nie tylko
Balcerowicza i Bieleckiego, ale i kolejnych ministrów prywatyzacji.
Oczywiście nic z tego nie wyszło.
Autor kontynuuje: „Jeszcze większym przekrętem była
prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych. Tu można było dorobić
się w majestacie prawa. Dzięki nadrzędnej zasadzie, że o wartości
przedsiębiorstwa decyduje jego cena rynkowa, można było kupić
fabrykę zatrudniającą kilka tysięcy ludzi za złotówkę i
kupowano je masowo”. Okazuje się, iż prywatyzowano także w
Japonii w latach 50. i 60. Gdy firma państwowa lub prywatna upadała,
rząd przejmował ją pod kuratelę, modernizował, usprawniał i
odsprzedawał prywatnemu inwestorowi za godziwą cenę całkiem
sprawne i konkurencyjne przedsiębiorstwo. Ale przecież w Polsce nie
o to chodziło.
Również i Balcerowiczowi, który zaserwował Sejmowi na początku
swego „panowania” pakiet 10 ustaw. Przyjęto je bez mała
jednogłośnie, tyle że projektów tych posłowie nie czytali.
Książka przypomina czytelnikowi credo dra Mengele polskiej
gospodarki: „Będąc na trampolinie, nie mamy czasu by
sprawdzać czy w basenie jest woda, musimy skakać, jeżeli się
okaże się, że basen jest pełen wody, skok będzie udany, jeżeli
jednak wody w basenie nie będzie, tym gorzej dla nas”.
Można tylko podziwiać wyjątkowy cynizm Balcerowicza. On
przecież wiedział, że wody nie było. W ciągu pierwszych dwóch
lat wdrażania „reform” dziennie traciło pacę 3000 ludzi.
Reakcję społeczną na te zbrodnicze przedsięwzięcia tak opisuje
Profesor: „Polacy wydawali się omamieni. W ogóle przestało ich
obchodzić, że przez pierwsze dwa lata znikało dziennie jedno
wielkie przedsiębiorstwo, bo przecież tylko takie mogło zatrudnić
3000 ludzi. Żeby ukryć bezrobocie, w okresie tym na emeryturę
sztucznie przesunięto prawie dwa miliony ludzi. Tym samym Polska
stała się krajem, gdzie miliony emerytów ledwo przekroczyło 50
lat”.
Prof. Bożyk przedstawia również osławiony Program Powszechnej
Prywatyzacji, autoryzowany przez ówczesnego ministra prywatyzacji –
Janusza Lewandowskiego. Lewandowski wybrał brytyjską firmę
doradczą S.G. Warburg, zatrudniającą prócz Anglików także osoby
znające Polskę, szczególnie z Izraela. 512
przedsiębiorstw – ze świetnymi lub zupełnie dobrymi wynikami
ekonomicznymi – podzielono na 15 funduszy Inwestycyjnych,
zarządzanych przez zagranicznych specjalistów. Sposób ich
prowadzenia został podyktowany przez zagranicznych ekspertów. Co
ciekawe, w ostatniej chwili przyszli zarządcy zmienili dotychczasowe
ustalenia – bez wątpienia mając na uwadze własne korzyści, nie
brakowało wśród nich emigrantów po 1968 r. P. Bożyk przypomina,
że najpierw Sejm odrzucił PPP, a w dwa tygodnie później przyjął.
Od siebie dodam, że przyjęcie tego projektu odbyło wskutek
przekonania do głosowania na „tak” ZChN-u.
Jakich argumentów i wobec kogo ze Zjednoczenia użyto, kroniki,
jak dotąd, milczą. Rezultat okazał się tragiczny. Po przejęciu
akcji tych przedsiębiorstw przez firmy zarządzające zakłady
należące do NFI zaczęły zdecydowanie pogarszać swoje wyniki.
Powód? Chodziło o uzyskanie największych wynagrodzeń za
zarządzanie. Zarządcy zagraniczni zarobili na tym interesie
800 mln zł, tzn. połowę wartości przejętych firm. Wynik tej
operacji był następujący: 57 najlepszych przedsiębiorstw przeszło
w obce ręce, resztę zlikwidowano lub dopuszczano do bankructwa.
Z 512 podmiotów z NFI tylko 27 kwalifikowało się na giełdę.
Nikomu za to oszustwo włos nie spadł z głowy. I w tym momencie tak
spokojnie piszącemu Autorowi puściły nerwy: „To po co, po
diabła, był parlament, rząd, ministrowie, prokuratorzy, policja?
Największą odpowiedzialność powinien ponieść Sejm, to on
przecież zatwierdził Program Powszechnej Prywatyzacji, on powinien
też dokonać oceny jego realizacji. A tu nic; setki przedsiębiorstw
państwowych zamiast do restrukturyzacji produkcji doprowadzono do
bankructwa, co gorsze, płacąc za to setki milionów złotych, które
„wypłynęły” z Polski. A odpowiedzialność rządu? Jego
ministrowie przygotowali projekt … wprowadzając parlament w błąd.
Żaden z celów tego projektu nie został zrealizowany. Dlaczego
milczy wymiar sprawiedliwości? (…) A może te fundusze zostały
zaprojektowane przez zagranicznych spekulantów w taki sposób, by w
majestacie prawa ograbić Polskę z gigantycznych pieniędzy,
doprowadzając jednocześnie do bankructw setki przedsiębiorstw
państwowych?”
CDN
Zarys
45-lecia (3)
„Koszty pracy stanowią w Polsce około 35 procent PKB i
są na poziomie Indii, a więc jedne z najniższych. Dla porównania
w Europie Zachodniej koszty pracy stanowią 45-50 procent PKB, w
Szwajcarii 60 procent, w Stanach Zjednoczonych powyżej 60 procent”
pisze prof. Paweł Bożyk w omawianej przeze mnie pracy „Apokalipsa
według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj”.
Specjalnie przytaczam ten cytat, bo w naszym kraju, również
obecnie co rusz rozlega się lament przedsiębiorców, jak dużo
muszą płacić za pracowników.
Opium dla Polaków
Na wielu stronach swojej książki Autor charakteryzuje polski
neoliberalizm, który trwał w III RP i dopiero obecnie zarysowuje
się odejście od tego zgubnego ustroju gospodarczego. W
„Apokalipsie” czytamy: „Nie ma ustroju rynkowego albo
wolnorynkowego. Jest kapitalizm z jego odmianami: wolnorynkowy,
państwowy, społeczna gospodarka rynkowa. Wszystkie generują
zróżnicowanie majątkowe i społeczne, bogactwo i biedę – i jak
dotąd nie ma na to rady. Najgorszy z tego punktu widzenia
jest kapitalizm wolnorynkowy nazywany neoliberalizmem.
Korzeniami tkwi on we wczesnym, dziewiętnastowiecznym kapitalizmie,
tym najbardziej brutalnym”. Z drugiej jednak strony, Profesor
podkreśla: „Wprowadzenia neoliberalizmu domagali się wszyscy:
ludzie na szczytach władzy i robotnicy, elita intelektualna w
Ameryce i Wielkiej Brytanii, w Polsce i innych krajach.
Chciał tego Kuroń i Jaruzelski. Neoliberalizm był swego rodzaju
opium dla mas i dla elit. Pierwsi traktowali go jak religię
gwarantującą każdemu lepsze życie, drudzy jak szansę na
zrobienie kariery i majątku. Praktyka rozczarowała pierwszych i
przerosła oczekiwania drugich”. P. Bożyk oskarża
dyktatorów polskiej gospodarki o to, że woleli oddać fabrykę za
symboliczną złotówkę niż pozostawić ją w rękach państwa.
Pisze dalej: „Zasadę tę stosowano bez zastanowienia w Polsce,
choć przeprowadzone badania w gospodarce amerykańskiej wykazały,
że wcale tak nie musi być. Część branż nie toleruje własności
prywatnej i znacznie lepsze wyniki przynosi w formie własności
publicznej. Dotyczy to na przykład infrastruktury, zwłaszcza kolei.
Zresztą za tego typu badania jeden z profesorów amerykańskich
otrzymał nagrodę Nobla”
Destrukcyjne reformy
W sposób bezkompromisowy Autor rozprawia się z z czterema
„reformami” przeprowadzonymi przez rząd Jerzego Buzka, gdy
Polską rządziła koalicja AWS-UW: „Tylko idiota mógł
bowiem zdecydować się na jednoczesną destrukcję czterech głównych
obszarów życia codziennego i narażenie milionów Polaków na
olbrzymie kłopoty i stratę czasu”. Przypomnijmy, że owe
tzw. reformy dotyczyły: podziału terytorialnego państwa, służby
zdrowia, emerytur i oświaty. Obecny rząd boryka się z tą
destrukcją w trzech obszarach, trzech, ponieważ nie zapowiada
zniesienia zupełnie w czasach współczesnych niepotrzebnych
powiatów.
W czasie rządów tandemu AWS-UW (UW z czasem wystąpiła z
koalicji) nastąpiła nowa fala szału prywatyzacyjnego; według
moich obliczeń, właśnie wtedy wyprzedano bądź zniszczono
najwięcej zakładów. Autor zauważa: „W Polsce zniknęły z
powierzchni wielkie przedsiębiorstwa przemysłowe. W najlepszym
przypadku rozparcelowano je na małe. (…) Zniknęły więc z
powierzchni nie tylko Stocznia Gdańska, lecz także Zakłady Ursus,
zniknęły fabryki obrabiarek sterowanych numerycznie, znane na całym
świecie z jakości i nowoczesności produkcji, zaniknęła Poznańska
Fabryka Wagonów, Fabryka Samochodów Osobowych na Żeraniu. (…)
Nie ma dziś po nich śladu, poza martwymi oczodołami pustych i
zrujnowanych budynków”.
Obłędna polityka rządów Buzka (suto
nagrodzonego przez Unię Europejską lukratywnym stanowiskiem)
spowodowała kolejną przegraną prawicy. Prof. Bożyk tak odpowiada
na pytanie o powody przegranej: „Odpowiedź na to pytanie nie jest
zbyt skomplikowana: niekompetencja i arogancja. Niekompetentny był
przede wszystkim premier Buzek; wprawdzie ;utrzymywał się przy
władzy przez cały okres kadencji parlamentu, ale prawie wszystkie
decyzje rządu, którym kierował, rozmijały się z oczekiwaniami
Polaków. Cztery reformy … okazały się niewypałem. Doprowadziły
do anarchizacji gospodarki i drastycznego pogorszenia warunków życia
ludności tylko dlatego że zostały źle zaprogramowane i jeszcze
gorzej przeprowadzone”.
Profesor opisuje ponadto jak traktowano ludzi, którzy mieli inne
spojrzenie na przyszłość gospodarczą Polski: „Ich poglądów
nie dopuszczano do telewizji, nie drukowano w gazetach, nie
wysłuchiwano na konferencjach. Jeżeli nawet ktoś wślizgnął się
do telewizji, na szpalty gazet,bądź na konferencję, uważano to za
faux pas i traktowano jak wypadek przy pacy. (…) Desperat trafiał
na czarną listę, co oznaczało pozbawienie go wszelkich szans na
ponowne publiczne głoszenie poglądów. Była to swego rodzaju
cenzura, choć innego rodzaju niż za czasów „komuny”.
Lepper i Samoobrona
Ciekawym fragmentem książki jest rozdział poświęcony
Samoobronie oraz jego przywódcy śp. Andrzejowi Lepperowi. Autor
poznał go osobiście, gdy Lepper prosił go o rady dotyczące
przygotowywanego przemówienia. Poza tym opisuje, jak jego rozmowa w
barze hotelu „Forum” z liderem „gniewnej” partii została
opublikowana w „Newsweeku”. Okazuje się, że nie tylko
restauracja „Sowa i przyjaciele” specjalizowała się na
nagrywaniu rozmów polityków. A rzecz dotyczyła opinii Profesora o
Marku Belce, wówczas ministrze finansów. P. Bożyk określił go
następująco: „Belka to trochę mniej rozgarnięty w polityce
gospodarczej Balcerowicz. Pozostałe różnice między nimi są
niewielkie”. No i poszło w Polskę.
Książka przypomina, jak Lepper nazwał Włodzimierza
Cimoszewicza – wtedy nowo mianowanego szefa MSZ –
kanalią i jak media oczerniały go gdy otwarcie sprzeciwił się
udziałowi Polski w interwencji w Iraku, co poparły zarówno PO, jak
i PiS. W pracy znajdujemy dość dokładny opis koalicji
PiS-LPR-Samoobrona i przygody tej ostatniej z Jarosławem Kaczyńskim
i PiS-em. „... Lepper bez przerwy musiał zwalczać obstrukcję,
jaką stosowali wobec niego posłowie PO i SLD, a nierzadko też LPR
i PiS. W przyjmowanych przez parlament ustawach nierzadko też
stanowisko Samoobrony nie było uwzględniane zgodnie z intencjami
Leppera”.
Przywódca Samoobrony – kolejne
przypomnienie Autora – nie chciał też podpisać zgody na udział
polskich żołnierzy w interwencji amerykańskiej w Afganistanie.
Czytamy również o prowokacji spreparowanej przez CBA mającej
udowodnić wzięcie łapówki przez Leppera. „W miesiąc po jego
dymisji okazało się, że Lepper żadnej łapówki nie wziął i
jest całkowicie niewinny. Co z tego, skoro odium obu afer pozostało”
- komentuje Autor. W sprawie rzekomego samobójstwa Leppera, P. Bożyk
wypowiada się następująco: „Czy Lepperowi ktoś pomógł
to zrobić? Nie wiadomo. Wiele okoliczności przemawia za odpowiedzią
twierdzącą, wiele wręcz przeciwnie. Zapewne przyczyna śmierci
szefa Samoobrony nie zostanie nigdy wyjaśniona”.
Nie było zielonego raju
Prof. Bożyk opisuje lewicowe i prawicowe gabinety oraz wspomina
swoje spotkanie z prezydentem Lechem Kaczyńskim, a także inne
spotkania z politykami. Trudno tu opisać wszystkie uwagi i poglądy
Autora co do poszczególnych polityków i rządów. Przypomnijmy
jednak, co znajduje się w pracy na temat rządów Donalda Tuska. Jak
pisze, rząd Tuska kierował się doktryną mówiącą, że
konsekwentne stosowanie zasad neoliberalnej polityki gospodarczej
przyniesie nam wkrótce dobrobyt taki jak w Hiszpanii, Portugalii,
czy Irlandii, a za lat 20 czołowych państw Europy Zachodniej.
Mieliśmy stać się drugą Irlandią – zieloną wyspą.
Za wskaźnik służący wykazaniu jak zbliżamy się do zielonego
raju był dynamika dochodu narodowego. Do wskaźnika tego wliczano
nie tylko produkcję materialną, ale i produkcję usług. „Od tej
pory właśnie usługi zaczęły decydować o dynamice rozwoju
polskiej gospodarki. W tej dziedzinie możliwości manipulacji
okazały i się wprost nieprawdopodobne. Wystarczyło podzielić
przedsiębiorstwo, które uprzednio świadczyło jakąś usługę na
kilka, by wartość usługi zwielokrotnić, choć w praktyce nie
nastąpiła jakakolwiek zmiana ilościowa. (…) Gdy PKP podzielono
na około sto spółek wartość usług transportowych świadczonych
przez te przedsiębiorstwa wzrosła wielokrotnie. (…) W ujęciu
wartościowym spółki kolejowe wpłynęły na zwiększenie dochodu
narodowego i to było najważniejsze” – czytamy w „Apokalipsie”
– chociaż liczba pasażerów spadła, ilość połączeń
zredukowano, itd. Według Autora demagogia „zielonej wyspy”
wpłynęła bardziej pozytywnie na Polaków, niż można było tego
oczekiwać. Rząd, a za nim media wtłaczały nam do głów, że
produkcja wciąż rośnie i dochód narodowy też.
Powoli jednak zielony sen okazywał się marą. Spostrzegł to
Tusk, który – o dziwo – zaczął głosić potrzebę większego
udziału państwa w gospodarce. Ale nominacja Jacka Rostowskiego
przyniosła dalsze straty wizerunkowe premiera. Podjęto niby walkę
z bezrobociem i „śmieciówkami”, ale – jak zwykle – nic z
tego nie wyszło, bo decydenci byli nawet tak drobnym zmianom
przeciwni. „Zielona wyspa” rozpłynęła się w ślad za
rozpłynięciem się Tuska w Unii Europejskiej. Praca
zawiera także rozważania na temat istoty kryzysu finansowego,
niedojrzałości polskiej klasy politycznej oraz uwagi o Unii
Europejskiej.
Podręcznik dla polityków
Pozycja ta powinna stanowić lekturę obowiązkową dla polskich
polityków, bez względu na orientację polityczną czy poglądy
ekonomiczne. Sądząc jednak po ostatnich wydarzeniach nie będzie
takową. Większość polityków uczyć się nie chce. Po co? Dieta
poselska czy uposażenie dygnitarskie i tak wpłynie. Choć to praca
znakomita, bardzo solidna, pełna faktów, liczb, porównań,
skłaniająca do myślenia i przemyśleń.
Recenzja, nawet tak długa jak ta (może zbyt długa, bo w trzech
częściach) nie może stanowić panegiryku. Toteż muszę wytknąć
Autorowi kilka niedomówień i uchybień. Chodzi przede
wszystkim o rok 1976. Jak już pisałem brakuje głębszej analizy
przyczyn gospodarczych kryzysu II połowy lat 70. Nie ma np.
omówienia podwyżek cen, głównie mięsa i wyrobów mięsnych,
zaprezentowanych przez premiera Piotra Jaroszewicza. Przecież ceny
tych artykułów nie mogły pozostawać niezmienne. Ponadto zawarto
tam też podwyżki płac. Warto by przeanalizować dziś sine ira et
studio tę koncepcję. Nie pisze też P. Bożyk o „ścieżkach
zdrowia”, pospiesznych procesach uczestników zajść i
zwolnieniach z pracy. Z pewnością Gierek musiał wiedzieć o tych
postępkach „władzy ludowej”. Brakuje również uwag o roli
Solidarności, gdy niszczono bez mała półwiekowy dorobek Polaków.
Solidarność dawała tej podłej polityce parasol ochronny. Nie
sprzeciwiała się tzw. prywatyzacji, a tylko dbała o zapomogi dla
tracących pracę.
Protest wówczas jeszcze silnej 'S', mógłby jeżeli nie
uniemożliwić, to w każdym razie ograniczyć wyprzedaż, a
właściwie rozdawnictwo majątku narodowego.
Trzecie moje
zastrzeżenie odnosi się do stanowiska Prof. Bożyka wobec Unii
Europejskiej. Wprawdzie kwestie te stanowią margines pracy,
ale Autor najwyraźniej ubolewa, że członkowie UE nie są jeszcze
gotowi do utworzenia państwa federalnego. To chyba bardzo dobrze
Panie Profesorze?! Zastrzeżenia powyższe w niczym nie umniejszają
wartości „Apokalipsy”. Weszła ona z pewnością do kanonu
lektur „niepoprawnych politycznie”. Warto po nią sięgnąć, do
czego zachęcam.
Zbigniew Lipiński
Paweł Bożyk, „Apokalipsa według Pawła. Jak zniszczono nasz
kraj”, Wrocław 2015, Wydawnictwo „Wektory”, ss. 330. ss. 336
Myśl Polska, nr 5-6 (29.01-5.02.2017)
Myśl Polska, nr 3-4
(15-22.01.2017)
Myśl Polska, nr 1-2 (1-8.01.2017)