Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Castaneda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Castaneda. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 24 listopada 2020

Wasco

 

pasują, tyle, że nie znam całości


kruk to nie sowa, albo nietoperz, żeby po nocy latać bez świateł....


Baśnie indiańskie, Irena Przewłocka










środa, 23 września 2020

Kania u Kaszubów



kania nie mówi po aramejsku

więc w zasadzie nie ma to związku z kanią u Leonarda i Castanedy.

Ale jak najbardziej ma to wielkie znaczenie, bo ma związek z obaleniem Raju.















Kania u Castanedy



A mówiąc dokładniej - latawiec u Castanedy.

Artykuł ściśle powiązany z poprzednim:

https://maciejsynak.blogspot.com/2020/09/kania-u-leonarda.html

oraz:

https://maciejsynak.blogspot.com/2020/09/kania-u-kaszubow.html
https://maciejsynak.blogspot.com/2019/11/morfeusz-albo-antropomorfizacja.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2020/04/legion.html



Poszedłem na łatwiznę, więc fragmenty dotyczące latawca poszukałem w sieci. Na stronę trafiłem przypadkowo i nie weryfikowałem, czy tłumaczenie jest poprawne.

Temat wetico to dla mnie nowość – ja widzę to inaczej – dla mnie to raczej aluzja do nanobotów.


Sednem sprawy jest „zwyczajne” pranie mózgów dokonywane w bardzo długim czasie – co prawda przy udziale „zainfekowanych” osób - manipulacje i kłamstwa stopniowo coraz bardziej zaciemniają rzeczywisty obraz świata i to min. potęgują konflikty między ludźmi.

Przy bardzo aktywnym udziale owych „zainfekowanych”.

Opisy dotyczące wetico traktuję jako ciekawe uzupełnienie do analizy tematu.



Ludzie dokonują projekcji "własnych" wyobrażeń, a potem na nie reagują – owi posłańcy zła pracują dokładnie nad tym, byśmy mieli właśnie te określone wyobrażenia.


Chciałem zaznaczyć, że dzisiaj jak i ponad 20 lat temu kiedy czytałem książkę mam nieodparte wrażenie, że opisy obrzydzenia jakie odczuwa Castaneda podczas rozmowy są absolutnie nieszczere, sztuczne i co najmniej zastanawiające.



Oto fragmenty - kolorem odznaczyłem frazy godne zastanowienia, jak i bardzo istotne.




Bańka percepcji




„Znajdujemy się wewnątrz bańki, w której zostaliśmy umieszczeni w momencie narodzin. Z początku bańka, jest otwarta, ale potem zaczyna się zamykać, aż w końcu, zostajemy w niej zapieczętowani. Ta bańka to nasza percepcja. Przez całe życie pozostajemy w jej środku. A to, co postrzegamy na jej zakrzywionych ściankach, jest naszym własnym odbiciem. To co się odbija jest naszym obrazem świata (opis, który stał się obrazem). Zadanie nauczyciela polega na przemianie obrazu tak, aby przygotować świetlistą istotę na moment otwarcia bańki z zewnątrz przez dobroczyńcę. Bańkę otwiera się, żeby pozwolić świetlistej istocie zobaczyć swoją pełnię.”

~Carlos Castaneda






Poniżej cytat z ostatniej napisanej przez Carlosa Castanedę książki „Aktywna strona nieskończoności”




* * *




… Mamy towarzysza na całe życie – powiedział tak dobitnie, jak tylko potrafił. – Drapieżcę, który przybył z otchłani kosmosu i zawładnął naszym życiem. Ludzie są jego więźniami. Ten drapieżca jest naszym panem i władcą. Zrobił z nas potulne, bezradne baranki. Jeżeli chcemy się zbuntować, bunt zostaje zdławiony. Jeżeli chcemy działać niezależnie, rozkazuje nam, byśmy tego nie robili.
[…]
– Tylko dzięki samodzielnym staraniom dotarłeś do czegoś, co szamani starożytnego Meksyku nazywali kwestią nad kwestiami – rzekł don Juan. – Tym razem cały czas owijałem rzeczy w bawełnę, sugerując ci, że jesteśmy przez coś więzieni. I rzeczywiście, coś nas więzi! Dla czarowników starożytnego Meksyku był to fakt energetyczny.Zawładnęli nami, ponieważ jesteśmy ich pożywieniem, i uciskają nas bezlitośnie, ponieważ utrzymujemy ich przy życiu. My hodujemy kurczęta na kurzych fermach, gallineros, drapieżcy zaś hodują nas na ludzkich fermach, humaneros. Dlatego zawsze mają co jeść.

Poczułem, że gwałtownie kręcę głową na boki. Nie potrafiłem wyrazić swego głębokiego zaniepokojenia i niezadowolenia, ale moje ciało zaczęło się poruszać, by dać upust tym uczuciom. Trząsłem się cały, od włosów na głowie po czubki palców stóp, zupełnie bezwolnie.

– Nie, nie, nie, nie – usłyszałem swój głos. – To absurd, don Juanie. To, co mówisz, jest potworne. To po prostu nie może być prawda, ani dla czarowników, ani dla przeciętnych ludzi, ani dla nikogo.
– Dlaczego nie? – zapytał chłodno don Juan. – Dlaczego nie? Bo cię to doprowadza do szału?
– Tak, doprowadza mnie to do szału – odparłem sucho. – Twoje sugestie są potworne!
– No cóż – powiedział – nie wysłuchałeś jeszcze wszystkich moich sugestii. Poczekaj chwilkę i potem oceń, co na ten temat sądzić. Zaraz dostaniesz się w prawdziwą nawałnicę. To znaczy, że twój umysł zostanie wystawiony na zmasowany atak, a ty nie będziesz mógł się poddać i sobie pójść, bo jesteś w pułapce. Nie dlatego, że cię uwięziłem, ale dlatego, że coś ukryte głęboko w tobie nie pozwoli ci odejść, choć jakaś część ciebie po prostu wpadnie w szał. Tak więc, przygotuj się!
– Chcę przemówić do twojego analitycznego umysłu – rzekł don Juan. – Zastanów się przez chwilę, a potem mi powiedz, jak byś wytłumaczył sprzeczność pomiędzy inteligencją człowieka-inżyniera i głupotą jego przekonań albo głupotą jego pełnego sprzeczności zachowania.
Czarownicy są przekonani, że to drapieżcy dali nam przekonania, nasze pojęcia dobra i zła, nasze prawa społeczne. To oni stworzyli nasze nadzieje i oczekiwania, sny o powodzeniu i myśli o porażce. Dali nam pożądanie, chciwość i tchórzostwo. To przez drapieżców jesteśmy tak zadowoleni z siebie, schematyczni i egoistyczni.

– Ale jak można tego dokonać, don Juanie? – zapytałem, jakby bardziej jeszcze rozeźlony tym, co mówi. – Szepcą nam to wszystko do ucha, kiedy śpimy?

– Nie, nie robią tego w ten sposób. To idiotyczny pomysł! – odparł z uśmiechem. – Są nieskończenie skuteczniejsi i bardziej zorganizowani, niż ci się zdaje. Aby zapewnić sobie naszego posłuszeństwo, uległość i słabość, drapieżcy wykonali fantastyczne posunięcie – fantastyczne, oczywiście, z punktu widzenia strategii wojennej, a przerażające z punktu widzenia tych, przeciwko którym zostało skierowane. Oddali nam swój umysł! Słyszysz, co mówię? Drapieżcy oddają nam swój umysł, który staje się naszym umysłem. Umysł drapieżców jest barokowy, pełen sprzeczności, posępny, przepełniony obawą przed zdemaskowaniem, które może nastąpić lada chwila.

Wiem, że choć nigdy nie cierpiałeś głodu – ciągnął – odczuwasz niepokój związany z jedzeniem, który nie jest niczym innym, jak niepokojem drapieżcy, że w każdej chwili jego posunięcie zostanie odkryte i zabraknie mu pożywienia. Poprzez umysł, który w końcu jest ich umysłem, drapieżcy wtłaczają w życie ludzi wszystko, co im pasuje. W ten sposób zapewniają sobie pewne bezpieczeństwo, które niczym bufor neutralizuje nieco ich strach.

– To nie o to chodzi, don Juanie, że nie mogę przyjąć tego ot tak – powiedziałem. – Mógłbym to zrobić, ale jest w tym coś tak ohydnego, że mnie po prostu odrzuca. Zmusza mnie do zajęcia w tej sprawie stanowiska oponenta. Jeżeli to prawda, że nas zjadają, jak to się odbywa?

Na twarzy don Juana malował się szeroki uśmiech. Był zadowolony jak wszyscy diabli. Wyjaśnił mi, że czarownicy widzą niemowlęta jako dziwne, świetliste kule energii, pokryte od samej góry do samego dołu czymś w rodzaju lśniącej otoczki, przypominającej plastykową pokrywę, ciasno dopasowaną do ich kokonu energii. Powiedział, że to właśnie ta lśniąca otoczka świadomości stanowi pożywienie drapieżców i że do czasu osiągnięcia przez człowieka dorosłości pozostaje z niej jedynie wąski strzęp, który biegnie od podłoża do czubków palców u stóp. Strzęp ten pozwala ludzkości zaledwie na przeżycie, ale nic ponadto.

Zupełnie jak we śnie słyszałem, jak don Juan Matus wyjaśnia mi, że o ile mu wiadomo, człowiek jest jedynym gatunkiem istot, u którego lśniąca otoczka świadomości leży poza tym świetlistym kokonem. Dlatego też jest łatwą zdobyczą dla świadomości innego rzędu, takiej jak ciężka świadomość drapieżcy.

Następnie powiedział coś, co zdruzgotało mnie doszczętnie. Stwierdził, że ów wąski strzęp świadomości stanowi samo centrum autorefleksji, w której człowiek nieuleczalnie się pogrążył. Grając na naszej autorefleksji, która jest jedynym ocalałym punktem świadomości, drapieżcy tworzą rozbłyski świadomości, które następnie bezwzględnie pożerają. Podsuwają nam idiotyczne problemy, które wymuszają powstanie tych rozbłysków świadomości, i w ten sposób utrzymują nas przy życiu, żeby później móc się odżywiać owymi energetycznymi rozbłyskami powstałymi dzięki naszym niby-problemom.

Musiało być coś w tym, co mówił don Juan; byłem w tym momencie tak zdruzgotany, że najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się niedobrze.

Po chwili, wystarczająco długiej, bym zdążył dojść do siebie, zapytałem go:
– Ale dlaczego czarownicy starożytnego Meksyku i współcześni czarownicy nic z tym nie robią, choć widzą drapieżców?
– Ani ty, ani ja nic nie możemy z tym zrobić – odrzekł don Juan poważnym, smutnym głosem. – Jedyne, co nam pozostaje, to poddać się dyscyplinie, dzięki której w końcu nie będą mogli nas tknąć. Jak chcesz wymagać od innych, by wzięli na siebie taki trud? Wyśmieją cię i wyszydzą, a co bardziej agresywni dadzą ci taki wpierdol, że popamiętasz. I zasadniczo nie dlatego, żeby nie chcieli ci wierzyć. Głęboko w każdym człowieku tkwi atawistyczna, intuicyjna świadomość istnienia drapieżców.

Mój analityczny umysł podnosił się i opadał niczym jo-jo. Puszczał mnie i wracał, puszczał i znowu wracał. Twierdzenia don Juana były po prostu niedorzeczne, niewiarygodne, a jednocześnie tak niezwykle sensowne i proste. Tłumaczyły każdą sprzeczność ludzkiego zachowania, która tylko przyszła mi na myśl. Ale jakżeż można było traktować to wszystko poważnie? Don Juan wpychał mnie pod lawinę, która mogła pochłonąć mnie na zawsze.

Uderzyła we mnie kolejna fala poczucia zagrożenia. Choć nie ja byłem jego źródłem, było ono jednak ze mną związane. Don Juan coś ze mną robił, coś niejawnie dobrego i potwornie złego zarazem. Odczuwałem to jako próbę przecięcia cienkiej warstewki czegoś, czym byłem jakby oklejony. Jego oczy wpatrywały się we mnie nieruchomo. Odwrócił wzrok i zaczął mówić, nie patrząc już w moją stronę.

– Jeżeli tylko kiedyś zaczną cię niebezpiecznie trapić jakieś wątpliwości – powiedział – zareaguj pragmatycznie. Wyłącz światło. Przeniknij ciemność; przekonaj się, co dostrzegasz.
Wstał, żeby wyłączyć światło. Powstrzymałem go.
– Nie, nie, don Juanie – odezwałem się – nie wyłączaj światła. Wszystko w porządku.
Czułem w tamtej chwili bardzo niezwyczajny jak na mnie strach przed ciemnością. Na samą myśl o niej zaczynałem ciężko dyszeć. Nie miałem wątpliwości, że intuicyjnie coś sobie uświadamiam, ale nie śmiałem tego dotknąć ani w pełni sobie uzmysłowić, za żadne skarby tego świata!
– Dostrzegłeś ulotne cienie na tle drzew – powiedział don Juan, siadając z powrotem na swoim krześle. – To bardzo dobrze. Chciałbym, żebyś zobaczył je w tym pokoju. Nie będziesz niczego widział. Będziesz zaledwie wychwytywał ulotne obrazy. Na to masz dość energii.
Obawiałem się, że don Juan i tak wstanie i zgasi światło; tak też zrobił. Dwie sekundy później darłem się na całe gardło. Nie dość, że faktycznie kątem oka dostrzegłem owe ulotne obrazy, to jeszcze usłyszałem, jak brzęczą mi koło ucha. Don Juan skręcał się ze śmiechu, włączywszy na powrót lampę.

– Ależ ten gość ma temperament! – orzekł. – Z jednej strony totalny sceptyk, a z drugiej totalny pragmatyk. Będziesz musiał sobie zaaranżować tę wewnętrzną walkę. Inaczej napuchniesz jak wielka ropucha i w końcu strzelisz. Coraz głębiej wbijał mi szpilę.
– Czarownicy starożytnego Meksyku – powiedział – widzieli drapieżcę. Nazwali go latawcem, bo skacze w powietrzu. Nie jest to urzekający widok. To wielki cień, mroczny i nieprzenikniony, czarny cień, który w podskokach przemieszcza się w powietrzu. Potem ląduje płasko na ziemi. Czarowników starożytnego Meksyku niezwykle nurtowało pytanie, kiedy pojawił się on na Ziemi. Rozumowali tak, że człowiek w pewnym okresie musiał być istotą doskonałą, obdarzoną fenomenalnym wglądem, zdolnym do takich wyczynów percepcji, że dziś są one przedmiotem legend. A potem wszystko jakby zniknęło i oto mamy obecnie człowieka uśpionego.

Chciałem się rozgniewać, nazwać go paranoikiem, ale gdzieś zniknęło to poczucie prawa do słusznego gniewu, które zawsze miałem. Coś we mnie wyrosło ponad poziom, na którym zawsze zadawałem sobie ulubione pytanie: “A co, jeśli wszystko to, co mówi, jest prawdą?” Wtedy, tamtej nocy, kiedy ze mną rozmawiał, w głębi mego serca czułem, że wszystko, co mówi, jest prawdą; jednocześnie jednak równie silne było przekonanie, że wszystko, co mówi, to czysty absurd.

– Co ty opowiadasz, don Juanie? – zapytałem słabo. Gardło miałem ściśnięte. Z trudem oddychałem.
– Opowiadam, że naszym przeciwnikiem nie jest zwykły drapieżca. Jest bardzo przemyślny i zorganizowany. Metodycznie przestrzega planu, który czyni z nas istoty bezużyteczne. Człowiek, istota magiczna, nie jest już magiczny. Jest zwykłym kawałkiem mięsa. Człowiekowi nie pozostały już żadne marzenia oprócz marzeń zwierzęcia hodowanego dla mięsa: marzeń wyświechtanych, konwencjonalnych i kretyńskich.

Słowa don Juana wywoływały we mnie dziwną fizyczną reakcję, podobną do mdłości. Czułem się znów tak, jakbym miał za chwilę zwymiotować. Ale źródłem nudności były najgłębsze pokłady mojej istoty, sam szpik kości. Zacząłem konwulsyjnie drżeć. Don Juan potrząsnął mnie mocno za ramiona. Poczułem, jak szyja mi się trzęsie pod wpływem jego uścisku. Uspokoiłem się od razu. Odzyskałem nieco kontroli nad sobą.

– Ten drapieżca – powiedział don Juan – który jest, rzecz jasna, istotą nieorganiczną, nie jest dla nas tak całkowicie niewidzialny jak inne istoty nieorganiczne. Myślę, że jako dzieci go widzimy; jest to dla nas jednak tak przerażający widok, że nawet nic chcemy o tym myśleć. Dzieci, rzecz jasna, czasem się upierają i chcą zwrócić na niego baczniejszą uwagę, lecz wszyscy dokoła zniechęcają je do tego.

Jedyną alternatywą dla ludzkości – ciągnął – jest dyscyplina. Dyscyplina to jedyny środek zaradczy. Ale gdy mówię o dyscyplinie, nie chodzi mi o jakieś ascetyczne praktyki. Nie chodzi mi o to, żeby wstawać o piątej trzydzieści każdego ranka i polewać się zimną wodą aż do zsinienia.
Poprzez dyscyplinę czarownicy rozumieją umiejętność niewzruszonego stawiania czoła przeciwnościom losu, których nie braliśmy pod uwagę w naszych oczekiwaniach. Dla nich dyscyplina jest sztuką: sztuką stawiania czoła nieskończoności bez mrugnięcia okiem i to nie dlatego, że są oni silni i twardzi, lecz dlatego, że przepełnia ich nabożna cześć.

Dyscyplina sprawia, iż lśniąca otoczka świadomości staje się dla latawca niesmaczna. Efekt jest taki, że drapieżcy są zdezorientowani. Lśniąca otoczka świadomości, która jest niejadalna, nie mieści się, jak sądzę, w ich systemie poznawczym. Zdezorientowani, nie mają innego wyjścia, jak tylko odstąpić od swych nikczemnych zamiarów.

Jeżeli drapieżcy nie będą przez jakiś czas zjadać naszej lśniącej otoczki świadomości – ciągnął – ta będzie dalej rosnąć. Upraszczając tę kwestię maksymalnie, mogę powiedzieć tak, że czarownicy, dzięki zachowywaniu dyscypliny, odpychają drapieżców wystarczająco długo, by ich lśniąca otoczka świadomości rozrosła się powyżej poziomu palców stóp. Kiedy już przekroczy ten poziom, urasta z powrotem do pierwotnych rozmiarów. Czarownicy starożytnego Meksyku mawiali, że lśniąca otoczka świadomości jest jak drzewo. Jeżeli go nie przycinać, rozrasta się do naturalnych rozmiarów i osiąga naturalną gęstość. Gdy świadomość osiąga poziomy ponad poziomem palców stóp, jej fenomenalne wyczyny stają się oczywistością.

Wspaniała sztuczka dawnych czarowników – ciągnął don Juan – polegała na obciążeniu umysłu latawca dyscypliną. Stwierdzili oni, że jeśli narzucić umysłowi latawca wewnętrzną ciszę, wówczas obca instalacja się rozprasza; daje to każdemu, kto wykonuje ten manewr, absolutną pewność zewnętrznego pochodzenia umysłu. Obca instalacja powraca, tego możesz być pewien, ale już nie tak silna, i tak oto rozpoczyna się proces, w którym rozpraszanie umyslu latawca staje się zabiegiem rutynowym; proces ten trwa tak długo, aż pewnego dnia umysł latawca rozprasza się na dobre. Smutny to dzień, doprawdy! Od tego dnia będziesz musiał się opierać na własnej inwencji, która jest bliska zeru. Nie będzie już nikogo, kto by ci powiedział, co masz robić. Nie będzie już żadnego zewnętrznego umysłu, który mógłby ci dyktować kretyństwa, do których zostałeś przyzwyczajony.
Mój nauczyciel, nagual Julian, zawsze przestrzegał wszystkich swoich uczniów – kontynuował don Juan – że jest to najcięższy dzień w życiu czarownika, ponieważ prawdziwy umysł – ten, który należy do nas, łączna suma wszystkiego, czego doświadczyliśmy – po trwającym całe życie poddaństwie, jest nieśmiały, niepewny i nie można na nim polegać. Osobiście powiedziałbym, że dla czarownika prawdziwa bitwa rozpoczyna się dopiero w tym momencie. Cała reszta to tylko przygotowania.

Byłem naprawdę głęboko poruszony. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej, a z drugiej strony coś dziwnego gdzieś w głębi mnie głośno się domagało, bym się nie odzywał, podsuwając mi myśl o mrocznym finale całej sprawy i karze – czymś w rodzaju boskiego gniewu, który mnie dosięgnie za grzebanie przy czymś, co sam Bóg okrył tajemnicą. Musiałem się zdobyć na ogromny wysiłek, żeby przechylić szalę zwycięstwa na korzyść mojej ciekawości.

– Co… co… co znaczy – usłyszałem własne słowa – obciążanie umysłu latawca?
– Dyscyplina niesamowicie obciąża obcy umysł – odrzekł. – Tak więc, dzięki niej czarownicy przełamują obcą instalację.

Jego słowa mnie przygniotły. Byłem przekonany, że albo don Juan kwalifikuje się do zakładu zamkniętego, albo mówi mi coś tak potwornie niesamowitego, że to we mnie wszystko zamiera. Zauważyłem jednak, jak szybko wykrzesałem z siebie dość energii, by sprzeciwić się wszystkiemu, co powiedział. Po chwili paniki zacząłem się śmiać, zupełnie jakby don Juan opowiedział jakiś dowcip. Usłyszałem nawet, jak mówię:
– Don Juanie, don Juanie, jesteś niepoprawny!

Rozumiał chyba wszystko, co się we mnie działo. Kiwał głową na boki i wznosił oczy w górę w geście udawanej rozpaczy.
– Jestem tak niepoprawny – powiedział – że zaraz zafunduję umysłowi latawca, który w sobie nosisz, jeszcze jeden wstrząs. Wyjawię ci jeden z najbardziej niesamowitych sekretów magii. Opiszę ci odkrycie, którego weryfikacja i uporządkowanie zajęła czarownikom tysiące lat.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się złowrogo.

– Umysł latawca rozprasza się na zawsze – powiedział – kiedy czarownikowi uda się pochwycić wibrującą siłę, która utrzymuje w jednej całości skupisko naszych pól energii. Jeżeli utrzymają w tym uchwycie dostatecznie długo, umysł latawca zostaje pokonany i się rozprasza. I to właśnie zaraz zrobisz: uchwycisz się energii, która utrzymuje nas w jednej całości.
Zareagowałem na to w tak niewytłumaczalny sposób, że aż trudno to sobie wyobrazić. Coś we mnie zadrżało, zupełnie jakby pod wpływem silnego wstrząsu. Ogarnął mnie niezrozumiały strach, który natychmiast skojarzyłem z moim religijnym wychowaniem.
Don Juan zmierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów.

– Boisz się gniewu boskiego, co? – odezwał się. – Bądź spokojny, to nie twój strach. To strach latawca, bo on wie, że zrobisz dokładnie to, co ci każę.
Jego słowa wcale mnie nie uspokoiły. Poczułem się jeszcze gorzej. Ogarnęły mnie mimowolne, konwulsyjne drgawki i nie było żadnego sposobu, by je opanować.
– Nie martw się – powiedział spokojnie don Juan. – Wiem z doświadczenia, że te ataki bardzo szybko tracą na sile. Umysłu latawca nie stać nawet na odrobinę koncentracji.
Po chwili wszystko ustało, tak jak przepowiedział don Juan. Słowo “oszołomiony” w odniesieniu do mojego stanu w tamtym momencie byłoby eufemizmem. Po raz pierwszy w życiu, z don Juanem czy bez, naprawdę nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Chciałem wstać z krzesła i przejść się, ale paraliżował mnie śmiertelny strach. Byłem wypełniony racjonalnymi sądami, a jednocześnie przepełniał mnie infantylny strach. Zacząłem głęboko oddychać, a całe moje ciało pokrył zimny pot. W jakiś sposób moje oczy otwarły się na potworny widok: gdziekolwiek się obróciłem, skakały czarne, ulotne cienie.

Przymknąłem powieki i oparłem głowę na oparciu krzesła.
– Nie wiem, dokąd teraz pójść, don Juanie – odezwałem się. – Dzisiaj naprawdę ci się udało zupełnie poplątać moje ścieżki.
– Rozdziera cię wewnętrzna walka – powiedział don Juan. – Głęboko w środku wiesz, że nie jesteś w stanie odrzucić przyzwolenia na to, by nieodłączna część ciebie, twoja lśniąca otoczka świadomości, stała się w niepojęty sposób źródłem pożywienia dla istot o niepojętej dla nas naturze. A inna część ciebie będzie się temu przeciwstawiać całą swoją mocą.
Przewrót czarowników – ciągnął – polega na tym, że odmówili oni honorowania umów, w których nie byli stroną. Nikt mnie nigdy nie pytał o to, czy nie zgodziłbym się zostać pożarty przez istoty o odmiennym rodzaju świadomości. Moi rodzice po prostu wprowadzili mnie na ten świat po to tylko, bym został czyimś pożywieniem, tak samo jak i oni – koniec, kropka.

[…]

Po powrocie do domu, z biegiem czasu, idea latawców stała się jedną z największych obsesji mojego życia. Doszedłem do takiego punktu, że czułem, iż don Juan miał w tej materii absolutną rację. Bez względu na to, jak bardzo się starałem, nie udawało mi się podważyć jego logiki.

Im więcej o tym myślałem, im więcej rozmawiałem z samym sobą i innymi ludźmi, im więcej samego siebie i innych obserwowałem, tym silniejsze było moje przekonanie, że coś czyni z nas istoty niezdolne do jakiegokolwiek działania, jakiejkolwiek relacji i jakiejkolwiek myśli, która nie ogniskowałaby się na ,ja”. Moje troski, podobnie jak troski każdego, kogo znałem lub z kim rozmawiałem, koncentrowały się właśnie na tym. Ponieważ nie umiałem znaleźć wytłumaczenia tak uniwersalnej homogeniczności, byłem przekonany, że tok rozumowania don Juana jest najbardziej odpowiednim sposobem objaśnienia tego fenomenu.

Poświęciłem się głębszej analizie literatury dotyczącej mitów i legend. Uświadomiłem sobie wówczas coś, czego nigdy wcześniej nie odczuwałem: każda z przeczytanych przeze mnie książek była interpretacją mitów i legend. Przez każdą z nich przemawiał ten sam, homogeniczny umysł. Style były odmienne, lecz ukryty pod warstwą słów zamiar jednakowy: pomimo tego, że temat pracy dotyczył czegoś tak abstrakcyjnego jak mity i legendy, autorowi zawsze udało się zawrzeć w niej jakieś opinie o sobie. Celem każdej z tych książek nie było omówienie rzeczonego tematu; była nim autoreklama. Nigdy wcześniej sobie tego nie uświadamiałem.

Przypisywałem moją reakcję wpływowi don Juana. Pytanie, które sobie stawiałem, brzmiało tak: czy to on wpływa na mnie tak, że coś takiego dostrzegam, czy też rzeczywiście istnieje jakiś obcy umysł, który dyktuje wszelkie nasze poczynania? Siłą rzeczy odruchowo znów popadłem w negację, i niczym wariat zacząłem po kolei przechodzić od negacji do akceptacji i tak w kółko. Coś we mnie wiedziało, że bez względu na to, do czego pije don Juan, jest to fakt energetyczny; jednak inny wewnętrzny głos mówił, że to wszystko brednie. Wynikiem tych wewnętrznych zmagań były bardzo złe przeczucia, wrażenie, że zawisło nade mną wielkie niebezpieczeństwo.

Przeprowadziłem szeroko zakrojone badania, poszukując śladów koncepcji latawców w innych kulturach, ale nigdzie nie udało mi się znaleźć żadnej wzmianki na ten temat. Wyglądało na to, że don Juan jest jedynym źródłem informacji w tej materii. Kiedy zobaczyłem się z nim następnym razem, natychmiast przeszedłem do tematu.

– Robiłem, co mogłem, by podejść do tego zagadnienia racjonalnie – powiedziałem – ale nie mogę. Są takie chwile, kiedy absolutnie się z tobą zgadzam w kwestii drapieżców.

– Skup swoją uwagę na ulotnych cieniach, które obecnie widzisz – odrzekł don Juan z uśmiechem.
Powiedziałem mu, że owe ulotne cienie staną się końcem mojego racjonalnego życia. Widziałem je wszędzie. Od czasu gdy wyszedłem wówczas z jego domu, nie byłem w stanie zasnąć po ciemku. Spanie przy włączonym świetle w ogóle mi nie przeszkadzało. Jednak z chwilą gdy je gasiłem, wszystko dokoła mnie zaczynało skakać. Nigdy nie dostrzegałem kompletnych postaci ani kształtów. Widziałem jedynie ulotne, czarne cienie.
– Umysł latawca jeszcze cię nie puścił – rzekł don Juan. – Został ciężko ranny. Robi wszystko, by zreorganizować swoją relację z tobą. Ale coś w tobie zostało na zawsze przerwane. Latawiec o tym wie. Prawdziwe niebezpieczeństwo leży w tym, że umysł latawca może zwyciężyć, doprowadzając cię do wyczerpania i zmuszając do zarzucenia dalszej walki, jeśli dobrze rozegra kartę sprzeczności pomiędzy tym, co on ci mówi, i tym, co ja ci mówię.

Bo widzisz, umysł latawca nie ma konkurencji – ciągnął dalej don Juan. – Kiedy coś orzeka, zgadza się z własnym zdaniem i każe ci wierzyć, że zrobiłeś coś wartościowego. Umysł latawca powie ci, że to, co ci mówi Juan Matus, to wierutne bzdury, po czym ten sam umysł zgodzi się ze swym własnym stwierdzeniem. A ty powiesz: “Tak, oczywiście, że to bzdury”. W taki właśnie sposób zostajemy pokonani.

Latawce są niezbędnym elementem wszechświata – ciągnął – i należy je traktować tak, jak na to zasługują – jako istoty potworne i budzące grozę. Dzięki nim wszechświat wystawia nas na próbę.
Jesteśmy energetycznymi sondami, stworzonymi przez wszechświat – mówił dalej, jak gdyby nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności – a ponieważ posiadamy energię obdarzoną świadomością, jesteśmy środkiem, dzięki któremu wszechświat staje się świadom samego siebie.
Latawce to nieprzebłagani rywale. Tylko tak można ich postrzegać. Jeśli nam się uda, wszechświat pozwoli nam trwać dalej.”






~ Carlos Castaneda






***



“Podczas gdy nie zawsze jesteśmy źródłem i przyczyną wszelkich niesprawiedliwości jakie się nam przydarzają, to my sami jednak powodujemy, że wkraczają w nasze życie. Matrix, nawet z całym swoim zepsuciem i brakiem balansu spowodowanym przez byty, które przekroczyły swoje naturalne miejsca, jest uczącym się programem całkowicie responsywnym na naszą ignorancję i słabości. Może decyzją drapieżcy jest zaatakować, ale naszą decyzją jest zaakceptowanie i podanie się atakowi.
System kontroli Matrixa może powodować nasze potknięcia poprzez elementy/cechy znajdujące się w nas, a które odpowiadają na te same niskie wibracje. Jeśli ignorujemy naszą intuicję, mamy „ślepe punkty” w naszej świadomości lub popełniamy haniebne czyny, poddajemy się niskim uczuciom – tym samym dajemy ścieżkę dostępu na podpięcia. Ataki energetyczne służą identyfikacji naszych własnych słabości, a tym samym wskazują dalszą ścieżkę w rozwoju duchowym.”

~ Tom Montalk



***************



Ten sam temat obecny jest w tradycyjnych wierzeniach Indian Ameryki Północnej, używających na ten sam fenomen nazwy wetiko.

W oparciu o te przekazy, Paul Levy napisał książkę pt. „Rozpraszając wetiko: łamanie klątwy zła” (2013), która jest dosyć udaną próbą przełożenia tej tematyki przekazów Indian Ameryki Północnej w kontekście tradycyjnie znanej nam psychologii i przybliżenia nam tematu w sposób, do którego nasz racjonalny umysł jest bardziej przyzwyczajony. Książka z tego co wiem nie została wydana jeszcze w języku polskim, dlatego poniżej przytaczam obszerny jej fragment w moim tłumaczeniu, które zapewne nie jest doskonałe, ale wierzę, że przybliży tematykę każdej zainteresowanej osobie.
„Jako gatunek, jesteśmy w trakcie ogromnej epidemii psychicznej, która warzyła się w kociołku ludzkości od początku czasu. Ta psycho-duchowa choroba duszy – którą rdzenni Amerykanie nazywali wetiko – może być uważana za błąd w systemie. Ożywia szaleństwo, które rozgrywa się w naszym życiu, zarówno indywidualnie, jak i zbiorowo, na arenie światowej.

Mitologie rdzennych Amerykanów przedstawiają mityczną postać wetiko jako wampirycznego ducha przejmującego władzę nad ludźmi, a który ucieleśnia chciwość i nadmiar. Wetiko był kiedyś człowiekiem, ale jego chciwość i egoizm przekształciły go w drapieżnego potwora. W rdzennej mitologii uważa się, że wetiko pobudza własną pobłażliwość i  autodestrukcyjne nawyki. Według poglądów Indian Ameryki Północnej, osoby, które stały się wetikosami, „straciły rozum”, co jest wyrażeniem  kojarzącym się nie tylko z szalonym umysłem, ale także z niewiedzą i nieświadomością tego co się tak naprawdę robi. Rdzenni Amerykanie często przedstawiali wetiko jako kogoś, kto ma lodowate, pozbawione miłosierdzia serce. Podobnie jak wampiry, osoby przejęte przez wetiko żerują na sile życiowej innych – ludzi i istot nieludzkich – bez dawania w zamian niczego o prawdziwej wartości.

Wydaje się, że słowo używane w języku Ojibwa służące opisaniu wetiko, windigo lub weendigo pochodzi od ween dagoh, co oznacza „wyłącznie dla siebie” lub od weenin igooh, co oznacza „nadmiar”. Według tradycji Indian Ameryki Północnej, potwór wetiko może żerować tylko na ludziach, którzy podobnie jak on, pobłażają sobie i nurzają się w nadmiarze. Skłonność ludzi do nadmiaru czyni ich podatnymi na przejęcie przez wetiko.

Podobnie jak wilkołak, wetiko jest czasami przedstawiany jako zmiennokształtny, który może pojawiać się w przebraniu za dobrego ducha. W rdzennych legendach, gdy wetiko zjada inną osobę, rośnie ona proporcjonalnie do posiłku, który właśnie zjadł, tak że nigdy nie może być pełna lub zaspokojona. Buddyzm przedstawia podobną postać, głodnego ducha, który swoimi otworami, zwężoną szyją i ogromnym, niewypełnionym żołądkiem, nigdy nie zaspokoi swoich nienasyconych pragnień. Na poziomie zbiorowym ten przewrotny proces wewnętrzny znajduje odzwierciedlenie w oszalałym społeczeństwie konsumpcyjnym, w którym żyjemy, kulturze, która nieustannie kibicuje niekończącym się pragnieniom, warunkując nas, by zawsze chcieć więcej.

Tak jak wirusy lub złośliwe oprogramowanie infekują komputer i programują go do samozniszczenia, wetiko programuje ludzki biokomputer do myślenia i zachowywania się w sposób autodestrukcyjny. Potajemnie operując przez nieświadome ślepe plamy (nieuświadomione problemy/cechy) w ludzkiej psychice, wetiko czyni ludzi nieświadomymi własnego szaleństwa, zmuszając ich do działania wbrew ich najlepszym interesom. Ludzie pod jego niewolą mogą, jak ktoś w ferworze uzależnienia lub w stanie traumy, nieświadomie stworzyć ten sam problem, który próbują rozwiązać, rozpaczliwie przywiązując się do rzeczy, która ich torturuje i niszczy.

Osoby przejęte przez wetiko cierpią na chorobę autoimmunologiczną psychiki. W zespole niedoboru autoimmunologicznego układ odpornościowy organizmu przewrotnie atakuje samego siebie czyli życie, które próbuje chronić. Próbując żyć, niszczy życie, ostatecznie niszcząc nawet siebie. W ten sam sposób, gdy wetiko przejmie żywą istotę, działa jak wypaczone przeciwciało, traktując zdrowe części systemu jako guzy nowotworowe, które chce wytępić.

Ten problem dotyczy nas wszystkich. Ludzie niszczą biosferę planety, od której zależy nasze przetrwanie. Wetiko znajduje się na dnie pozornie niekończącej się destrukcji, którą powodujemy w tej biosferze. Jednym z przykładów jest zniszczenie lasów deszczowych Amazonii, płuc planety. Innym przykładem jest wytworzenie nasion modyfikowanych  genetycznie, pozbawionych możliwości rozmnażania i tworzenia kolejnego pokolenia, co zmusza rolników co sezon do zakupu nowych nasion i uniemożliwia życie wielu biednym rolnikom. Gdyby planeta była postrzegana jako organizm, a ludzie postrzegani jako komórki w tym organizmie, takie nasiona byłyby rozpoznane jako komórki rakowe lub pasożytnicze, które  zwróciły się przeciwko zdrowym komórkom, niszcząc organizm, którego były częścią. Wydaje się, że nasz gatunek dokonuje masowego rytualnego samobójstwa w skali globalnej.

Bez względu na to jakiej nazwy użyjemy, wetiko jest bez wątpienia jednym z najważniejszych odkryć w historii ludzkości. Wskazując najwyższą wagę upowszechniania wiedzy o tym, jak działa ten drapieżnik umysłu, don Juan z książek Carlosa Castanedy określa go jako „temat tematów”, nie używa jednak nazwy „wetiko”, ale „latawiec”.

Ten rak duszy zarządza naszą percepcją ukrywając się i działając podstępnie, jest w nas i działa przez nas, ukrywając się przed byciem widzianym. Wetiko oślepia świadomość w taki sposób, że nie widzimy ukrytych przyczyn ukrytych za naszymi doświadczeniami. Wetiko jest formą psychicznej ślepoty, której nie widzimy, ale wydaje nam się widzialna.

Wetiko nastawia nasz geniusz kreacji rzeczywistości przeciwko nam, abyśmy byli oczarowani projekcyjnymi możliwościami naszego własnego umysłu. Ludzie dotknięci wetiko reagują na własne projekcje w świecie tak, jakby obiektywnie istniały i jakby funkcjonowały niezależnie nich, mylnie myśląc, że nie mają nic wspólnego z tworzeniem tego, na co reagują. Z biegiem czasu to bezustanne reagowanie i uwarunkowanie przez własną energię ma tendencję do generowania szalonych zachowań, które mogą manifestować się wewnętrznie lub na zewnątrz, na prawo i lewo. Jakby pod wpływem zaklęcia, jesteśmy w transie urzeczeni naszymi własnymi darami i talentami do śnienia naszego świata, nieświadomie hipnotyzując się daną nam przez Boga mocą tworzenia rzeczywistości, która obraca się przeciwko nam, torpedując nasz potencjał ewolucji.


Chociaż pochodzenie wetiko leży w psychice, w pewnym momencie rozwija się bardzo szybko,  staje się samowystarczalne i osiąga pozorną autonomię jak potwór Frankensteina. Ten patologiczny fragment może wchłonąć zdrowe części psyche, robiąc z nich niewolników. W ciągu dalszym tego procesu wetiko uzyskuje zwierzchnictwo nad psychiką, jak legendarny tygrys, który po przywróceniu do życia ze swoich kości pożera maga, który go wskrzesił. Po czym trzyma w niewoli swojego stwórcę, który nie jest w stanie uciec od piekła stworzonego przez samego siebie. Osoba tak dotknięta staje się twórcą swojego własnego koszmaru „science-fiction” z sobą w roli głównej.

Jesteśmy w tak zaawansowanym stopniu nieświadomie przejęci przez ducha wetiko, że pasożyt przejmujący kontrolę nad naszymi mózgami i psychiką oszukuje nas, swojego gospodarza, a my jesteśmy przekonani, że ​​karmimy się i wzmacniamy siebie, podczas gdy w rzeczywistości odżywiamy pasożyta. Zauważając naszą niemal nieograniczoną zdolność do samooszukiwania się, psychiatra R.D. Laing pisze, że „oszukujemy się własnym umysłem” (Laing, 73). Ludzie są szczególnie podatni na zaklęcia dzisiejszych mistrzów oszustwa, gdy nie mają kontaktu z żywą i samo-uwierzytelniającą się rzeczywistością ich własnego doświadczenia. Niewystarczająco znając naturę własnych umysłów, są nadmiernie podatni na przyjmowanie punktów widzenia i perspektywy innych, padają ofiarą dominujących przekonań stada i pasożyta wetiko. Kiedy zostajemy przejęci przez silniejsze siły psychiczne, nie wiemy, że jesteśmy przejęci przez coś innego niż my sami, co jest dokładnie tym, czego chce „wirus”  wetiko.


Wetiko może także podświadomie sączyć formy myślowe i przekonania do naszych umysłów, które po nieświadomym uruchomieniu karmią wirusa i ostatecznie zabijają gospodarza. Wetiko pragnie naszej twórczej wyobraźni, której jemu brakuje. W rezultacie, jeśli nie użyjemy boskiego daru naszej twórczej wyobraźni do tworzenia własnego życia, wetiko użyje naszej wyobraźni przeciwko nam, ze śmiertelnymi konsekwencjami. Drapieżnik wetiko konkuruje z nami o nasz własny umysł, chcąc znaleźć się na naszym miejscu. Zamiast suwerennych istot, które świadomie tworzą za pomocą własnych myśli, stajemy się nieświadomie kreacją autorstwa wetiko, bo patogen wetiko myśli dosłownie za nas.


Jeśli nie zdajemy sobie sprawy z ukrytych operacji jakie wetiko wykonuje na nas, jest tak jakby obcy, metafizyczny „inny” byt skolonizował nasz umysł i ustanowił pozornie autonomiczny reżim, „rząd cienia” w psychice, na zewnątrz odzwierciedlony również jako przez „rząd cienia”, uciskający nas w obrębie naszej własnej istoty. Wirus wetiko paraliżuje ego sprowadzając je do stanu unieruchomienia i bezsilności, z którego wampirycznie wysysana jest siła życiowa i potencjał energetyczny. Podobnie jak zombie, jesteśmy bezwolni, popycha się nami jak figurkami na szachownicy, gra i manipuluje jak marionetkami na sznurku. Te bezosobowe, niematerialne siły, trzymają nas pod kontrolą, bez naszej wiedzy i świadomości grają z ukrytej pozycji wykorzystując naszą własną nieoświeconą psychikę. Wirus wetiko może istnieć tylko dzięki „brakowi zalet” naszych zaciemnionych  i niezbadanych umysłów.


Gdy ta nieuczciwa, odrębna część włącza się w psychikę, zaczyna narzucać ego swoją wolę, manipulując, by uwierzyło, że to ono rządzi. Wetiko pozwala nam zachować naszą pozorną wolność i zdolność do przeżywania naszego „normalnego” życia, o ile nie stanowią one wyzwania ani nie zagrażają głębszym zamiarom tych złowrogich sił, aby scentralizować władzę i przejąć kontrolę. Ten wewnętrzny proces manifestuje się na zewnątrz w postępującej tendencji  do odradzania się faszyzmu w społeczeństwach i polityce.


Zmiennokształtne wetiko, przyjmujące naszą formę, ten nieprzewidywalny i bystry drapieżnik dostaje się pod naszą skórę i „wkłada nas” jako swoje przebranie, podszywając się pod nas, a my dajemy się nabrać na jego fałszywą wersję tego, kim jesteśmy. Oszołomieni jego sztuczną i zatrważającą inteligencją, stajemy się dla siebie nierealni. Oszukani i otumanieni, stajemy się fałszywymi duplikatami naszych oryginalnych, prawdziwych jaźni. Kiedy zostajemy przejęci przez byt wetiko, paradoksalnie możemy subiektywnie doświadczyć siebie w przekonaniu, że doświadczamy siebie samych, ironicznie będąc najbardziej od siebie oddalonymi. Jest to równoczesny stan zespolenia i rozdzielenia, ponieważ części psychiki, które oddzieliły się od świadomości, przytłaczają i przejmują całość poprzez nasze nieuświadomione martwe punkty, niewidoczne dla nas. Nie należąc już do siebie, zaczynamy identyfikować się z tym, kim nie jesteśmy, zapominając, kim naprawdę jesteśmy, a czyniąc to, skutecznie tracimy kontakt z naszą duszą.


Psychiatra C.G. Jung używa dla wetiko określenia Antimimos, którym opisuje „naśladowcę i zasadę zła” (Jung, 371). Antimimos odnosi się do rodzaju oszustwa, które można by uznać za kontr mimikrę. Ta antymimon pneuma lub inaczej „fałszywy duch”, jak nazywa się to w Gnozie (Apokryf Jana, Robinson, 120), imituje coś (w tym przypadku nas samych), ale z zamiarem uczynienia kopii służącej celom przeciwnym tym oryginalnym. Antimimos to nikczemna siła, która próbuje nas uwieść, aby sprowadzić nas na manowce; powoduje odwrócenie wartości, przekształcając prawdę w fałsz i fałsz w prawdę, prowadząc nas do zapomnienia kim jesteśmy. Kiedy dajemy się nabrać na podstęp ducha będącego w rzeczywistości wilkiem w owczej skórze, stajemy się zdezorientowani, tracimy poczucie naszego powołania duchowego,  celu naszego życia, a nawet nas samych. Pisarz i poeta Max Pulver powiedział, że „antymimon pneuma jest źródłem i przyczyną wszelkiego zła nękającego ludzką duszę”. Szanowany tekst gnostyczny Pistis Sophia mówi, że „antymimon pneuma przyczepiła się do ludzkości jak choroba” (Campbell, 254; por. Mead, 247ff.).


Gnostycy („ci, którzy wiedzą”) nazywają ten wywrotowy pasożyt umysłu „archonami”. [Arcona?? - MS] Każda tradycja mądrości ma swój własny sposób symbolizowania wetiko; rzeczywiście, oświecenie wetiko czyni tradycję mądrości godną tej nazwy. Te tradycje obejmują buddyzm, kabałę, hawajską hunę, mistyczny islam, szamanizm i alchemię. Pomocne jest znalezienie innych linii i tradycji, które objaśniają chorobę wetiko na swój własny sposób. W ten sposób nasze  wieloperspektywiczne spojrzenie może pozwolić nam zobaczyć coś, czego nie ujawnia żadna konkretna mapa lub model.

Wirusy, takie jak wetiko kopiują same siebie. Ale wirus nie może się sam replikować; musi użyć jakiegoś innego nośnika jako środka reprodukcji. Podobnie jak wampir, wirus wetiko pragnie tego, czego mu najbardziej brakuje – mistycznej esencji życia – „krwi” naszej duszy, naszej siły życiowej.

Wampiryczny „nieumarły” wirus wetiko jest zasadniczo „martwą”, nieorganiczną materią przyjmującą pozornie żywą formę; tylko w żywej istocie i poprzez nią jest w stanie mieć jakiekolwiek życie. Te psychiczne wampiry są zmuszone do replikowania się przez nas, abyśmy mogli następnie przekazywać je innym. W wetiko istnieje kod lub logika, która infekuje świadomość, podobnie jak DNA wirusa przenika do komórki i infekuje ją. Psychoza wetiko jest wysoce zaraźliwa, rozprzestrzeniając się przez kanały naszej wspólnej kolektywnej nieświadomości.

Ale wektory infekcji nie podróżują jak fizyczne patogeny. Ten wirus zarówno wzmacnia, jak i karmi się naszymi nieuświadomionymi ślepymi punktami, w ten sposób rozprzestrzeniając się w zamkniętym obszarze psyche. Największym niebezpieczeństwem zagrażającym dzisiejszej ludzkości jest prawdopodobieństwo, że miliony z nas tkwią w nieświadomości, wzmacniając nawzajem własne szaleństwo w taki sposób, że staniemy się nieświadomie współwinni naszej własnej destrukcji.

Najbardziej przerażającą częścią poddania się wpływowi wirusa wetiko jest to, że ostatecznie zanim ten akt nastąpi, konieczna jest akceptacja przez naszą wolną wolę, a konsekwencji czego, chętnie, choć nieświadomie i w niewiedzy jakie są skutki, poddajemy się naszemu niewolnictwu. Oznacza to, że nikt inny oprócz nas samych nie jest ostatecznie odpowiedzialny  za naszą własną sytuację. Choć „relatywnie” realny, z absolutnego punktu widzenia, wirus wetiko nie ma obiektywnego istnienia bez możliwości korzystania z naszych własnych umysłów. Na zewnątrz nie ma istoty, która mogłaby ukraść nasze dusze, wymyślony fenomen wetiko, powstaje całkowicie w sferze umysłu i podstępem skłania nas samych do oddania go we władanie.


W przypadku choroby wetiko nie jesteśmy zainfekowani przez fizyczny, obiektywnie istniejący poza nami wirus, dlatego w rzeczywistości nie ma się czego obawiać, poza samym sobą. Pochodzenie psychozy wetiko leży całkowicie w ludzkiej psychice. Fakt, że wetiko jest wyrazem czegoś wewnątrz nas, oznacza, że ​​lekarstwo na nas jest również w nas. Chociaż nie istnieje obiektywnie, patogen wetiko ma własną wirtualną rzeczywistość, która może potencjalnie zniszczyć nasz gatunek. Fakt, że to coś, co istnieje tylko jako funkcja nas samych, może nas zniszczyć, wskazuje nam tę niewiarygodnie ogromną, niewidzialną, ale w sumie niewykorzystywaną moc twórczą, która jest naszym prawem przysługującym z urodzenia.


Wetiko jest nielokalne, nie ograniczone do jednego miejsca, ponieważ jest wewnętrzną chorobą duszy, która wyraża się także  w  świecie zewnętrznym. Zatem nie jest ono ograniczone przez fałszywą dychotomię tematu/przedmiotu lub konwencjonalne prawa trójwymiarowej przestrzeni i czasu.

W rzeczywistości jedną z unikalnych sztuczek wetiko jest wykorzystanie faktu, że nie ma rzeczywistej granicy między wnętrzem, a zewnętrzem. Wetiko nielokalnie przekazuje informacje i konfiguruje zdarzenia na świecie, aby synchronicznie wyrazić siebie, co oznacza, że ​​tak jak we śnie wydarzenia w świecie zewnętrznym symbolicznie odzwierciedlają stan głębokiej psychiki każdego z nas. 


Jeśli nie rozumiemy, że nasz obecny światowy kryzys ma swoje korzenie i jest wyrazem ludzkiej psychiki, jesteśmy skazani na nieświadome powtarzanie i odtwarzanie niekończącego się cierpienia i zniszczenia w coraz bardziej wzmocnionej formie, jak gdybyśmy mieli powtarzające się koszmary.

W stopniu, w jakim nie jesteśmy świadomi istnienia tego wirusa umysłu, jesteśmy współwinni jego rozprzestrzeniania się. Ponieważ wetiko przenika podstawowe pole świadomości, potencjalnie wszyscy jesteśmy zainfekowani wetiko. Każdy z nas subiektywnie doświadcza wirusa wetiko na swój własny unikalny sposób, niezależnie od tego, jakich pojęć lub słów używamy, aby opisać swoje doświadczenia, a także niezależnie od tego czy wierzymy w takie rzeczy, czy nie. Jeśli zobaczymy kogoś, kto wydaje się być przejęty przez wetiko, prowadząc nas do myślenia, że ​​to on ma chorobę, a my nie, oznacza to, że jesteśmy pod kontrolą wirusa, ponieważ wetiko żywi się separacją, polaryzacją i strachem przed innymi.


Zaczynamy stawać się odporni na wetiko, kiedy rozwijamy w sobie pokorę i uświadamiamy  sobie, że każdy z nas, w każdej chwili, może potencjalnie być nieświadomie narzędziem działania tego wirusa. Podobnie jak wampir, wetiko nie znosi światła i oświecenia, gdy sobie to uświadomimy i zobaczymy jak potajemnie działa poprzez naszą własną świadomość, odbieramy mu pozorną autonomię i władzę nad nami, jednocześnie wzmacniając siebie.


Psychoza wetiko jest śnionym fenomenem, co oznacza, że ​​wszyscy każdego dnia potencjalnie uczestniczymy i aktywnie współtworzymy epidemię wetiko. Wetiko karmi się naszą zasadą przymykania oczu na jego działanie; im mamy niższą świadomość jego istnienia, im słabiej go rozpoznajemy, tym staje się potężniejszy i niebezpieczniejszy. Ponieważ pochodzenie wetiko tkwi w ludzkiej  psychice, rozpoznanie, jak ten wirus umysłu działa poprzez naszą nieświadomość, jest początkiem zdrowienia. Zwykle myślimy o oświeceniu jako o widzeniu światła, ale widzenie ciemności jest również formą oświecenia. Wetiko zmusza nas do zwrócenia uwagi na fundamentalną rolę, jaką psyche odgrywa w tworzeniu naszego doświadczania siebie i świata zewnętrznego. O naszej wspólnej przyszłości zadecydują przede wszystkim zmiany, które zachodzą w psychice ludzkości i to jest prawdziwym sednem świata.


Wetiko można zobaczyć tylko wtedy, gdy zaczynamy zdawać sobie sprawę z sennej natury naszego wszechświata, gdy rezygnujemy z punktu widzenia oddzielnej jaźni i rozpoznamy   głębsze pole, którego wszyscy jesteśmy ekspresją, którego jesteśmy częścią i przez które wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni. Energetycznym wyrazem tego uświadomienia i sposobem na rozpraszanie wetiko par excellence jest współczucie.


A także, największą ochroną przed przejęciem przez wetiko jest pozostawanie w kontakcie z naszym wewnętrznym Ja, wewnętrzną całością, która w rzeczywistości jest spokojna i opanowana, wtedy nasza Jaźń, całość naszej istoty staje się „nieprzejmowalna”. Kontakt z naszą prawdziwą naturą działa jak święty amulet lub talizman, osłaniając nas i chroniąc przed groźnym wetiko. Pokonujemy zło nie walcząc z nim (w tym przypadku, grając w jego grę, już od początku jesteśmy na straconych pozycjach), ale kontaktując się z częścią nas, która jest niewrażliwa na jego skutki. Dostrzegając wielowymiarowe sposoby, w jakie wirus wetiko zniekształca psychikę, możemy odkryć i doświadczyć niezniszczalnej części nas samych, która jest miejscem, z którego możemy mieć prawdziwy i trwały wpływ na nasz świat. To tak, jakby zło wirusa wetiko było samo w sobie narzędziem wyższej inteligencji, zaprojektowanej, by połączyć nas ze świętym, twórczym źródłem w nas samych. Testerzy ludzkości, te nielokalne siły wampiryczne są strażnikami progu naszej świadomej ewolucji.


Tak więc, mimo że wetiko jest dla ludzkości źródłem nieludzkości, jest jednocześnie największą katalityczną siłą ewolucji znaną ludzkości (jak również nieznaną), ponieważ jest ona impulsem do przebudzenia się z sennej natury Wszechświata. Podczas gdy typowy wirus mutuje, aby stać się odporny na nasze próby wyleczenia, zmienny wirus wetiko zmusza nas i staje się czynnikiem ewolucji. W sensie paradoksalnym nie leczymy wetiko; wetiko nas leczy. To niesamowite – to samo, co potencjalnie nas niszczy, jednocześnie nas budzi! Wetiko jest prawdziwym połączeniem przeciwieństw: jest najbardziej śmiercionośną trucizną i jednocześnie najskuteczniej uzdrawiającym lekiem. Czy wetiko nas zabije? Czy może nas obudzi? Wszystko zależy od uświadomienia sobie tego, co nam się ujawnia w doświadczaniu siebie i świata. Rokowania na epidemię wetiko zależą od tego, w jaki sposób będziemy ją śnili.”



~ Paul Levy, „Rozpraszając wetiko: łamanie klątwy zła” (Disspelling wetiko: breaking the curse of evil), 2013




http://regresja.net/tag/carlos-castaneda/




Kania u Leonarda



Z biografii Leonarda da Vinci.

Charles Nicholl:  „Leonardo da Vinci. Lot wyobraźni”



Wydawnictwo PWN 2010 r.






Autor wspomina min. że angielskie słowo kite (kania) oznacza również latawiec.

Słowo kite jest też podobne do słowa kitty, czyli kotek – co nasuwa skojarzenia z rudym kotem....

Ptak Kania ruda – też jest...no.... ruda.

Zaś słowo latawiec to w polskiej tradycji ludowej – diabeł.

Kania zaś występuje w tradycyjnym obrzędzie kaszubskim - ścinanie kani.


Latawiec to także istoty z książek Castanedy, które żywią się ludzkimi emocjami i – oplatają człowieka.



Na obrazie da Vinci „Święta Anna Samotrzecia” dopatrzono się w niebieskiej szacie postaci ptaka – ptak oplata ciało Maryi co skojarzyłem właśnie z latawcem od Castanedy, który pasożytuje na ludziach.



Czy dociekania Leonarda mają coś wspólnego z:



kania – latawiec – diabeł – rudy kot ?



Czy on coś wiedział na temat?

Niewykluczone, że Castaneda wiedział o powyższym i umiejętnie wplótł wątek z obrazu do swej książki – jednak z pewnych powodów coraz bardziej upewniam się, że książki które napisał zostały mu podyktowane przez obecnego tzw. władcę tego świata zwanego u Castanedy Tym Który Sprzeciwił się Śmierci lub po prostu - Lokatorem.





Wcięcie ogona kani czarnej (z lewej) i kani rudej (z prawej)



Latawiec (w wersji żeńskiej: latawica) – demon z wierzeń słowiańskich, utożsamiany z duszami dzieci poronionych (później nieochrzczonych). Latawce wyobrażano sobie w postaci czarnych ptaków, identyfikowano je z wiatrem i wirami powietrznymi. Latawce ginęły podczas burzy, zabijane przez pioruny [chodzi zapewne o Gromowładnego - Peruna, Zeusa, Stwórcę..]

Początkowo uważano je za demony negatywne, choć niezbyt szkodzące ludziom, bądź za demony opiekuńcze domu (zwłaszcza na Mazowszu i Pomorzu). Po przyjęciu chrześcijaństwa uznano je za diabły utrzymujące kontakty seksualne z ludźmi. Z czasem słów latawiec, latawica zaczęto używać z tego powodu na określenie osób rozwiązłych[1].

W wierszu Adama Naruszewicza Balon pojawiają się słowa Ty sobie roisz czary, latawce.

Według innych podań latawiec (lub lataniec) to latający ognisty duch, hodowany z jaj kogucich, który przynosił ludziom pieniądze i zboże[2]. Przypominał żmija. Wierzenie występowało na terenie Polski i zachodnich obrzeżach Białorusi i Ukrainy. Prawdopodobnie od tego znaczenia pochodzi nazwa zabawki dla dzieci.



https://pl.wikipedia.org/wiki/Kania_ruda


https://pl.wikipedia.org/wiki/Latawiec_(demon)



Ściśle powiązane notki:

https://maciejsynak.blogspot.com/2020/09/kania-u-castanedy.html
https://maciejsynak.blogspot.com/2020/09/kania-u-kaszubow.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2019/11/morfeusz-albo-antropomorfizacja.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2020/04/legion.html








Leonardo da Vinci „Święta Anna Samotrzecia”  1513 r. (szyja i głowa kani oplatają plecy i biodra Maryi)



















wtorek, 20 września 2016

Mord rytualny



Krew na macę czyli mordy rytualne


Colas Bregnon - 10 Lutego, 2010 - 07:35

Profesor Toaff jest szefem Wydziału Historii Żydowskiej uniwersytetu Bar Allan

Pogrom Kielecki rozpoczął się od bzdurnego oskarżenia że Żydzi porwali chrześciańskie dziecko aby je zamordować a krew domieszać do macy. Z ostatniej znanej i szeroko dyskutowanej publikacji prosyjonisty i polonofoba, polsko-żydowskiego „mischlinga” J.T. Grossa można by sądzić że był to wymysł krwi żądnej polskiej tłuszczy i objawem czystego antysemityzmu wyssanego, jak twierdzi Gross, przez każdego Polaka z mlekiem matki. Otóż informacja o mordach rytualnych pochodzi... od samych Żydów, a ściśle mówiąc od profesora uniwersytetu Bar Illan w Tel-Awiwie Ariela Toaffa.
Profesor Toaff jest szanowanym naukowcem, szefem Wydziału Historii Żydowskiej uniwersytetu Bar Allan i specjalizuje się w dziejach wyznawców judaizmu mieszkających w średniowiecznej Europie. Jest bezprzecznie autorytetem i jako syn rabiego Rzymu, zapewne zorientowanym w temacie.
Spekulacje dotyczące mordów rytualnych zawarł profesor Toaff w swej książce zatytułowanej Easter of Blood. European Jews and ritual homicides (by Professor Ariel Toaff DT UK web news 8/2/07) [Krwawa Pascha. Europejscy Żydzi i rytualne mordy]. Publikacja wprawiła w osłupienie kolegów historyków i przedstawicieli społeczności żydowskich. Prezentuje tezę, że antysemicki mit dotyczący porywania i zabijania chrześcijańskich dzieci miał potwierdzenie w faktach. Według włoskiego dziennika "Corriere della Sera" Toaff udowadnia, że wiele podobnych zbrodni rzeczywiście miało miejsce w latach 1100 - 1500 w okolicach Trydentu. Zdaniem prof. Toaffa mordów dokonywali członkowie skrajnego odłamu wyznawców judaizmu. Krew dzieci była im rzekomo potrzebna do wyrabiania macy i sporządzania specjalnych eliksirów.
W książce tej jest też opis ukrzyżowania dwuletniego chłopca jako rekreacji egzekucji Chrystusa, dokonanej w czasie Żydowskiego święta Paschy. Akt ten miał miejsce w okoliczach miasteczka Trento na północy Włoch w Górnej Adydze niemieckojęzycznej prowincji graniczącej z Austrią.
Materiały do książki pochodzą z zeznań Żydów aresztowanych za podobne przestępstwa na przestrzeni kilku wieków. Krew dzieci była im rzekomo potrzebna do wyrabiania macy zwanej „azzimo” i konsumowanej w czasie święta Paschy. Używano jej też do sporządzania specjalnych eliksirów, tzw. koszernej krwi. Miały one mieć lecznicze właściwości i być opatrzone certyfikatem rabina.
„Nawet jeżeli autorowi udałoby się udowodnić, że przed wiekami istniała taka sekta dewiantów, nie można jej w żaden sposób identyfikować ze społecznością żydowską” - oburzył się cytowany przez izraelski dziennik "Jerusalem Post" dr Amos Luzzatto, jeden z liderów społeczności żydowskiej we Włoszech.
"Nie można brać deklaracji wymuszonych przed wiekami pod wpływem brutalnych tortur i stwarzać na ich podstawie szalonych i kłamliwych teorii" -napisało w specjalnym oświadczeniu 12 czołowych włoskich rabinów. Nie ukrywali oburzenia. Przypomnieli też, że choć Żydzi faktycznie często przyznawali się do mordów na chrześcijańskich dzieciach, ich zeznania były wymuszone na mękach.
Jednak prof. Toaff nie tylko nie wziął tego pod uwagę, ale swoją książkę oparł właśnie na odnalezionych protokołach tych przesłuchań.
Niefortunnie książka profesora Toaffa nie jest jedyną publikacją.
Istnieje dobrze udokumentowana historia Szymona z Trydentu trzyletniego chłopca, którego zaginięcie i śmierć była podstawą do oskarżenia miejscowych Żydów o mord rytualny. Szymon zaginął przed Wielkanocą 1475, co zostało połączone z wygłaszanymi wówczas kazaniami, w których obszernie relacjonowano żydowskie mordy rytualne. W poniedziałek wielkanocny jego ciało ze śladami nakłuć znaleziono w rzece obok dzielnicy żydowskiej. Przywódcy społeczności żydowskiej zostali aresztowani; 15 z nich skazano po torturach, na których przyznali się do uprowadzenia i zamordowania dziecka - na spalenie na stosie.
Kult młodego męczennika zaczął się szerzyć w całej Europie, przypisywano mu ponad 100 cudów. W 1588 papież Sykstus V zaaprobował kult, czyniąc go patronem osób uprowadzonych i torturowanych. Szymon z Tyrentu został kanonizowany jako święty.
W 1965 Sobór Watykański II na nowo przeprowadził proces tego świętego, uznając historię Szymona za fałszywą. Paweł VI ostatecznie usunął go z katalogu świętych katolickich, zakazując jego kultu. Okoliczności jego śmierci do dzisiaj nie wyjaśniono.
Świętych ofiar żydowskich mordów rytualnych było oprócz Szymona z Trydentu było całkiem sporo. Między innymi:
Święty Andrzej z Rinn koło Innsbrucka, zamordowany przez Żydów w roku 1462.
Święty Laurenty, zamordowany przez Żydów w Padwie i kanonizowany przez Papieża Benedykta XIV w roku 1485.
W Polsce czasów Jagiellonskich utrwaliło się wśród polskiej ludności przekonanie, iż Żydzi dokonują rytualnych mordów katolickich dzieci, co doprowadzało w wielu miastach do wystąpień antyżydowskich oraz wypędzania Żydów - np. w 1566 wygnano ich z Urzędowa, w 1678 roku z Kościana, w 1600 roku z Bochni, Biecza, Sącza i Ujścia, a w roku 1610 ze Staszowa.
Tłumaczenie anty-żydowskich ekscesów tradycyjnym i niczym nie uzasadnionym "antysemityzmem" jest po prostu niepoważne.
Interesujace jest, że o rytualnych mordach katolickich dzieci mówili sami
Żydzi-neofici (przechrzczeni na katolicyzm). Takie oświadczenie potwierdzające wykonywanie mordów rytualnych przez Żydów złożył pod przysiegą Jan Feltro w 1475 roku w Trydencie.
Z takim samym zarzutem wystąpił Jakub Frank Dobrudzki w prowadzonej publicznej dyskusji z rabinami w 1759 roku we Lwowie.
Ochrzczony rabin Moldawno w swej pracy "Koniec religii zydowskiej" z 1803 roku stwierdzil; "misterium krwi znają wśród Żydów tylko rabini, nauczyciele, uczeni
i faryzeusze".
Niemiecki uczony, prof. dr August Rohling w swej pracy "Moja odpowiedź rabinom" ("Meine Antwort an die Rabiner" 1883) stwierdza wprost, że mord rytualny stosowany przez Żydów istnieje, powołując się na świadectwa Jana Feltro, Paola Medici, Moldawa i Baroniusa, a także na akta sądowe dwu procesów na tle mordu rytualnego w Trydencie i Damaszku, znajdujących się w archiwach watykańskich.
Ostatnim procesem którego powodem był mord rytualny była słynna rozprawa Mendla Bejlisa oskarżonego o dokonanie zabójstwa na osobie 13-letniego Andrzeja Juszczyńskiego w Kijowie w roku 1909.
Bejlis został uniewinniony z braku dowodów winy lecz sam proces odbił się niezwykłym echem w całym Świecie. W obronie Bejlisa wystąpił „kwiat” żydowstwa europejskiego, bankier Rotszyld interweniował w Watykanie a bankier Mendelsohn groził że w wypadku skazania Bejlisa wstrzyma pożyczkę o która w owym czasie starał się rząd carski. Należy tu dodać że koronnym ekspertem w sprawie był polski ksiądz Justyn Bonawentura Pranajtis, profesor Akademii Teologii Katolickiej w Petersburgu, wybitny hebraista znawca i tłumacz Talmudu, uważany za najwybitniejszego znawcy spraw judaizmu w Rosji. Sąd jednogłośnie uznał, dzięki druzgodzącej ewidencji zaprezentowanej przez ks. Pranajtisa, że Andrzej Juszczyński był ofiarą judaistycznego mordu rytualnego dokonanego według opisanej przez ks. Pranajtisa metody, nie było wszakże wystarczających dowodów że dokonał tego Żyd Bejlis.
Są również wysuwane przez niektórych badaczy sugestie że zabójstwo Bogdana Piaseckiego, syna słynnego twórcy Falangi i prezesa PAX-u Bolesława Piaseckiego w 1957 roku, miało znamiona mordu rytualnego.

Zachodzi pytanie skąd te przez wieki ciągnące się oskarżenia biorą, jaki jest ich początek? Otóż odpowiedzi należy poszukać w Starym Testamencie.

Nawet niewiele obeznani z tematem wiedzą że Bóg usiłował skłonić Egipcjan do zgody na opuszczenie przez Żydów Egiptu zsyłając na nich cały szereg plag. Ostatnią z nich, dziesiątą, była zaraza która miała porazić pierworodnego syna w każdej egipskiej rodzinie. Dokonać miał tego Anioł Śmierci który chodząc nocą po osiedlach ludzkich swym tchnieniem śmierci porazić miał domostwa grzeszników. Aby jednak przez pomyłkę nie poraził domów synów Izraela, Bóg nakazał prawowiernym dokonać specjalnego przez niego nakazanego i w Torze opisanego rytuału.
Otóż w każdej rodzinie miało być zabite jagnię, miało ono być koniecznie płci męskiej i nie starsze niż jeden rok. (vide; termin Baranek Boży). Z jagnięcia tego miała być wytoczona krew, którą zebrana być miała w naczynie i krwią tą być miały naznaczone progi domostw prawowiernych synów Judy. Domostwo tak zaznaczone miało być przez Anioła Śmierci oszczędzone. Jagnię zaś miało być upieczone wraz z gorzkimi ziołami i spożyte z chlebem paschalnym – macą, wypieczoną z kilku rodzajów zbórz bez użycia drożdzy, zakwasu lub innych środków powodujących fermentację. Od zaczynienia ciasta do upieczenia miało minąć nie więcej niż 18 minut.
Moment którym dokonano pomazania domostw przeszedł do historii judaizmu pod nazwą Pesaḥ Miẓrayim. Na pamiątkę zaś tego faktu nakazane zostało aby prawowierni Żydzi każdego roku w 14-tym dniu miesiąca Nisan (pierwszego miesiąca żydowskiego kalendarza) celebrowali Pesah w czasie którego dokonać należy rytualnego zabicia jagnięcia upieczenia go i spożycia z macą. Z biegiem lat obrosło to całym rytuałem opisanym w przepisach prawa judaistycznego Halachah. Zabicie jagnięcia, utoczenie krwi i pomazanie nią progu domostw jest symbolem pojednania z Bogiem, oddania się w jego opiekę i wiary w jego wyrocznie, czymś co chroni od nieszczęść, chorób i niepowodzeń.
Niewykluczonym więc jest że celebracja Pesah (Passover) z użyciem krwi jagnięcia, przez wieki w jakiś sposób w pojęciu grup sekciarskich, a takich nie brakuje w żadnej religii, przeinaczona została i zaowocowała mordami rytualnymi. Połączone to może być z wspominkami niedoszłego do skutku ofiarowania Bogu Izaaka, przez Abrahama.
Niezrozumiałymi dla mnie, katolika przecież, są przytoczone tu słowa ewangelii wdł. Św. Mateusza 26:26-30:
„I wziął Jezus w ręce swe chleb, pobłogosławił przełamał dając po kawałku biesiadnikom rzecząc: Bierzcie i jedzcie to jest ciało moje. Po czym wziął kielich z winem i rzekł: Pijcie to jest krew moja.........”

Był to symbol, niezaprzeczalnie, ale czego? Odkupienia grzechów? Dlaczego słowa te jeżeli Chrystus je wypowiedział, dotyczyły picia krwi i konsumowania jego ciała, ciała człowieka? Czyżby mogło wynikać to z jakiejś starej żydowskiej tradycji, wszak Jezus Żydem był i tradycja ich wiary nie była mu obca. Była jego tradycją.
Jeżeli tak to być może na przestrzeni wieków znaleźli się tacy którzy wzięli to zbyt dosłownie, przeinaczyli tradycję i zrobili z niej coś co wstydem winno okryć ich i ród z którego pochodzą po wsze czasy.


Napisał: Colas Bregnon


KJV Matthew 26:26-30
26. And as they were eating, Jesus took bread, and blessed it, and brake it, and gave it to the disciples, and said, Take, eat; this is my body.
27. And he took the cup, and gave thanks, and gave it to them, saying, Drink ye all of it;
28. For this is my blood of the new testament, which is shed for many for the remission of sins.


Materiały źródłowe:
Corriere Della Sera 07/Feb/07 Italian newspaper.
Easter of Blood. European Jews and ritual homicides.by Professor Ariel Toaff DT UK web news 8/2/07


http://en.wikipedia.org/wiki/Passover_sacrifice (link is external)
http://lists.ceti.pl/pipermail/wiec/20060114/005187.html (link is external)
http://www.wandea.org.pl/index.php?action=historica&id=108 (link is external)
http://solowiecki.boom.ru/mordy_rytualne.html (link is external)


Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/1087/krew-na-mace-czyli-mordy-rytualne

©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :). <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.