Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjologia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjologia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 16 kwietnia 2024

prof. Jadwiga Staniszkis






Ze szkoły widzenia...






Widziała więcej, niż wielu z nas, socjologów - tak o prof. Jadwidze Staniszkis mówi dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN prof. Andrzej Rychard. 

"Widziała rzeczy nieoczywiste w tym, co by się wydawało kompletnie oczywiste i mogło być powierzchownie interpretowane" - zaznaczył.


Wybitna socjolożka, analityczka polityczna prof. Jadwiga Staniszkis zmarła w poniedziałek; w przyszłym tygodniu ukończyłaby 82 lata. Była specjalistką w dziedzinie socjologii polityki, teorii socjalizmu i postkomunizmu oraz transformacji polityczno-gospodarczej w Europie Środkowo-Wschodniej.

Prof. Andrzej Rychard w rozmowie z PAP wspominał jedną z wczesnych publikacji Jadwigi Staniszkis, wydaną w 1972 roku książkę "Patologie struktur organizacyjnych". Za tę publikację Staniszkis otrzymała Nagrodę im. Stanisława Ossowskiego.

"To jest właściwie jedna z fundamentalnych jej prac, mimo tego że tak wczesna" - podkreślił. Jak ocenił, w tej publikacji prof. Staniszkis opisała "cały system realnego socjalizmu czy komunizmu".

"Potrafiła pokazać, jak ten system działa, jakie systemowe funkcje pełnią patologie, jak one właściwie utrzymują ten system, tworząc z patologii nie coś takiego zewnętrznego, niechcianego przez ten system, a właściwie jego istotę. Jak te patologie są funkcjonalne, czyli służące, jak gdyby, temu systemowi" - powiedział.

"To był ten sposób myślenia, który zawsze był u Jadwigi, że widziała rzeczy nieoczywiste w tym, co by się na początku wydawało kompletnie oczywiste i mogło być powierzchownie interpretowane. Widziała coś, co się nazywa jak gdyby +systemem+ i to powodowało, że jej socjologia była mocno odmienna i taka właściwie bardzo głęboka na tym poziomie badania instytucji, systemów, tego wszystkiego, co w Polsce dopiero się rozwijało" - ocenił prof. Rychard.

"Jadwiga Staniszkis położyła ogromne zasługi dla rozwoju czegoś, co się nazywa taką szkołą myślenia o nowym instytucjonalizmie w polskiej socjologii. To jest do dzisiaj niedoceniane jeszcze, bo wiele osób patrzy na jej działania, aktywności w latach późniejszych poprzez pryzmat jej działalności publicystycznej (...)" - zauważył socjolog.

"Oczywiście miała swoje poglądy, zmieniała je, ale dla mnie najistotniejsze jest to, że ona potrafiła odkryć głębię w tym, co się wydawało już rozpoznane. Ona potrafiła zapytać: dlaczego, co, czemu służy? To była dla mnie tak naprawdę prawdziwa, taka najprawdziwsza, socjologia" - podkreślił prof. Rychard.

"Tam, gdzie my widzieliśmy związki między procesami, zjawiskami, ona widziała głębszą strukturę, która odpowiada za te związki" - dodał, wspominając Jadwigę Staniszkis.



Nauka w Polsce, 
Robert Fiłończuk









No właśnie.

Publicyści i naukowcy opisują to co widzą, zamiast to, co się za tym kryje.


Strukturę.

System.







pap.pl/aktualnosci/nie-zyje-wybitna-socjolog-i-analityk-polityczny-prof-jadwiga-staniszkis



naukawpolsce.pl/aktualnosci/news%2C101609%2Cprof-rychard-o-prof-staniszkis-widziala-wiecej-niz-wielu-z-nas-socjologow




piątek, 13 października 2023

W nierzeczywistości

 




"Nie znaczy to jednak, że osoby, które cieszą się bogatym życiem towarzyskim, nie reagowały na fikcję. Jak mówi Wagner, w przypadku najbardziej lubianych bohaterów w mózgach wszystkich biorących udział w badaniu zacierały się granice między osobami realnymi a postaciami fikcyjnymi. Mówiąc inaczej, jeśli bardzo polubimy bohatera, to jest on dla nas bardzo realny."




Czyli prawdziwe osoby są równie realne, co te zmyślone?
Czyli tak, jakby nikogo nie było.










przedruk


Naukowcy odkryli, że w mózgach samotnych osób zaciera się granica między prawdziwymi ludźmi a postaciami fikcyjnymi



7 października 2023






Badanie przeprowadzone na Uniwersytecie Stanowym Ohio wykazało, że u osób samotnych granica między prawdziwymi przyjaciółmi a ulubionymi postaciami fikcyjnymi zaciera się w tej części mózgu, która jest aktywna, gdy myślimy o drugich. Do przeprowadzenia testów zaangażowano wielbicieli „Gry o tron”.

Jak twierdzi Dylan Wagner, współautor badania i profesor psychologii na Uniwersytecie Stanowym Ohio, serial na podstawie powieściowej sagi George’a R.R. Martina stanowił doskonały materiał do badania, ponieważ pojawiały się w nim różnorodne postacie, do których odbiorcy mogli się przywiązać.

Do eksperymentu zaproszono dziewiętnaście osób, które identyfikowały się jako fani serialu. Materiał zebrano w 2017 roku podczas emisji siódmego sezonu „Gry o tron”. Mózgi uczestników badania zostały poddane skanowaniu, podczas gdy myśleli o sobie, dziewięciu swoich przyjaciołach i dziewięciu postaciach z produkcji HBO (chodziło o Bronna, Catelyn Stark, Cersei Lannister, Davosa Seawortha, Jaimego Lannistera, Jona Snowa, Petyra Baelisha, Sandora Clegane’a i Ygritte). Wcześniej każdy miał wskazać, kogo w serialu lubi najbardziej i kto jest mu najbliższy. Musiał również wypełnić test mierzący poziom samotności.

Naukowcy szczególnie byli zainteresowani tym, co dzieje się w części przyśrodkowej kory przedczołowej, która wykazuje zwiększoną aktywność wtedy, gdy ludzie myślą o sobie i innych. Do tego celu wykorzystano aparat do rezonansu magnetycznego, pozwalający obrazować aktywność w różnych częściach mózgu na podstawie niewielkich zmian w przepływie krwi.

Uczestnikom eksperymentu znajdującym się w aparacie do skanowania pokazywano szereg imion – czasem ich samych, czasem jednego z przyjaciół, a innym razem jednej z postaci z serialu „Gra o tron”. Każde imię pojawiało się nad jakąś cechą (na przykład: smutny, godny zaufania, mądry). Uczestnicy mieli ocenić, czy dana cecha dokładnie opisuję wymienioną osobę, odpowiadając krótko „tak” lub „nie”. W tym czasie badacze mierzyli aktywność mózgu w części przyśrodkowej kory przedczołowej.

Kiedy przeanalizowano wyniki, okazało się, że istniały znaczące różnice w reakcjach mózgu w zależności od poziomu samotności badanego. U najmniej samotnych osób istniała wyraźna granica pomiędzy tym, gdzie w mózgu następowała reakcja na prawdziwych ludzi, a gdzie na fikcyjne postaci. Natomiast u najbardziej samotnych uczestników eksperymentu granica ta prawie nie istniała.

Zdaniem Dylana Wagnera odkrycie sugeruje, że samotni ludzie mogą zwracać się ku fikcyjnym postaciom w poszukiwaniu poczucia przynależności, którego brakuje im w prawdziwym życiu. Efekty tego możemy zobaczyć w reakcjach mózgu. „Neuralna reprezentacja fikcyjnych postaci zaczyna przypominać reprezentację prawdziwych przyjaciół” – stwierdził.

Nie znaczy to jednak, że osoby, które cieszą się bogatym życiem towarzyskim, nie reagowały na fikcję. Jak mówi Wagner, w przypadku najbardziej lubianych bohaterów w mózgach wszystkich biorących udział w badaniu zacierały się granice między osobami realnymi a postaciami fikcyjnymi. Mówiąc inaczej, jeśli bardzo polubimy bohatera, to jest on dla nas bardzo realny.

Wyniki badania, które Dylan Wagner przeprowadził wspólnie z doktorantem Timothym Broomem, opublikowano niedawno w czasopiśmie naukowym „Cerebral Cortex”.

[am]





Naukowcy odkryli, że w mózgach samotnych osób zaciera się granica między prawdziwymi ludźmi a postaciami fikcyjnymi - Booklips.pl






czwartek, 9 września 2021

Warto się sobie przyjrzeć 2

 



Poniżej rozbiór logiczny kolejnego tekstu ze strony sb.by na temat Polski.

Autorem jest niejaki Maxim Osipow.


Przedruk tekstu, a potem analiza - odnoszę się do automatycznego tłumaczenia przeglądarki, trzeba mieć to na uwadze, nie przeszkadza to jednak wykazać, że tekst ten jest po prostu manipulacją. Nie odnoszę się do wszystkich pseudozarzutów, bo nie do wszystkich posiadam źródła.



18-letni pobyt Zachodniej Białorusi pod polską jurysdykcją spowodował kolosalne szkody, ale nie złamał ducha Białorusinów


Po podpisaniu traktatu ryskiego najważniejszym zadaniem dla Polski była „integracja” terytorium Zachodniej Białorusi. W związku z tym jeden z przywódców polskiego prawicowego obozu politycznego, S. Grabski, zwrócił uwagę, że problem ten można rozwiązać przez asymilację narodową - utworzenie polskiej większości narodowej na wszystkich ziemiach państwa. Co więcej, nie powinny pojawić się problemy z asymilacją, uważał, ponieważ „naród ukraiński nie istnieje… Naród białoruski jest jeszcze mniej”. Postanowieniami tymi w istocie kierowały się polskie władze w swojej polityce na „kresach”. Jednak szkody wyrządzone przez nich na ziemiach zachodniobiałoruskich nie ograniczają się do wskaźników narodowych.

Niszczenie narodu

Docent Katedry Historii Białorusi, Archeologii i Specjalnych Dyscyplin Historycznych Grodzieńskiego Uniwersytetu Państwowego, kandydat nauk historycznych Władimir Jegoryczew przypomina, że ​​terytorium Zachodniej Białorusi stanowiło prawie jedną czwartą przedwojennej Polski - 24 proc.:

- I 13 mieszkał tam procent ludności. Ale udział produkcji przemysłowej sięgał zaledwie 3 proc. Na Polesiu 3 tys. ziemian, w większości Polaków, posiadało dwie trzecie całej powierzchni ziemi. Około jedna trzecia rodzin chłopskich w ogóle nie miała ziemi i była zmuszana do pracy robotniczej.

Historyk zauważa też, że białoruska część ludności „kresaku uschodnych” przez 18 lat przynależności do Polski prawie całkowicie straciła inteligencję narodową:

- W latach 30. ubiegłego wieku w województwie poleskim (jest to mniej więcej obecny obwód brzeski) wśród inteligencji było nie więcej niż 3 proc. Białorusinów, a ich udział nieubłaganie zbliżał się do zera. 

W latach 1937, 1925 w gimnazjach na Polesiu uczyło się 16 osób, w tym Białorusinów 16. W 1935 r. w całej Polsce było ok. 200 uczniów białoruskich - znikomy procent. Szczególnie nie ukrywano, że prowadzona jest polityka celowego niszczenia narodu białoruskiego.

Jednocześnie Władimir Jegoryczew podkreśla, że ​​w ZSRR i na sowieckiej Białorusi – BSRR – nikt nie naruszył praw Białorusinów ani politycznie, gospodarczo, ani społeczno-kulturowo.

„A” i „B”: cyniczny alfabet Warszawy

Na tę ostatnią okoliczność zwraca uwagę Siergiej Tretiak, kandydat nauk historycznych, kierownik Katedry Historii Współczesnej Białorusi w Instytucie Historii Narodowej Akademii Nauk:


- Jeśli na Białorusi sowieckiej lata 20.-1930 minęły pod znakiem modernizacji socjalistycznej, to na Białorusi Zachodniej faktycznie realizowano politykę kolonialną. Sami ekonomiści polscy przyznali, że jest Polska „A” i Polska „B” (Polska „A” i „B”. – przyp. autora)


Duże inwestycje poczyniono w Polsce „A”, powstały tam nowoczesne zakłady produkcyjne. Są to Polska Środkowa i Zachodnia. A surowce zostały wyprowadzone z zachodniobiałoruskich ziem Polski „B”. Jeśli powstawały tam nowe zakłady produkcyjne, to tylko na potrzeby Polski „A”.


Naukowiec zwraca uwagę, że jeśli spojrzy się na to, jak przeprowadzono reformy rolne na Zachodniej Białorusi, ich kolonizacyjny charakter staje się oczywisty:

- Ziemie etnicznych Polaków nie podlegały przycinaniu, latyfundia miejscowych magnatów ziemskich zostały uznane za kulturowe. gospodarstw rolnych i nie podlegały podziałowi. Utworzono specjalny fundusz ziemi do przydziału ziemi do oblężenia. Co więcej, wielu zachodniobiałoruskich chłopów, którzy wrócili z uchodźców w latach 1921-1923, okazało się bezrolnymi: do czasu ich powrotu ziemie te zostały uznane za fundusz ziemski i podlegały sprzedaży.

Jak pan bedzie katolikiem...

Jak zauważa historyk brzeski Aleksander Wabiszewicz w swojej monografii „Ziemie zachodnioukraińskie i zachodniobiałoruskie w przededniu II wojny światowej” , przez cały okres międzywojenny władzom polskim nie udało się zapewnić ziemom zachodniobiałoruskim obiecanego przełomu cywilizacyjnego:

- Ten region w państwie polskim pozostał zacofany i drugorzędny. Zachodnia Białoruś nie otrzymała możliwości pełnego rozwoju narodowego i kulturalnego. Wskaźnik likwidacji analfabetyzmu w latach 1921-1931 wynosił 10 proc. 

W 1931 roku 43 procent ludności Zachodniej Białorusi w wieku powyżej 10 lat było analfabetami. 



To była ważna nierozwiązana kwestia społeczna. Po ostatecznej likwidacji szkół białoruskich władze polskie do września 1939 r. nie były w stanie zapewnić powszechnego polskojęzycznego szkolnictwa podstawowego. Na Zachodniej Białorusi nadal istniały „obszary bez szkoły”. W 1936 r. w województwie poleskim na 236 tys. dzieci w wieku szkolnym 53 tys. nie uczęszczało do szkoły podstawowej. W okręgu szkolnym wileńskim 21,6 proc. dzieci nie było zapisanych. 

Na ziemiach zachodniobiałoruskich w roku szkolnym 1938/39 ponad 100 tys. dzieci nie uczęszczało do szkoły. Obecny system edukacji utrudniał dostęp do instytucji szkolnictwa zawodowego i wyższego. W całym okresie międzywojennym udział Białorusinów wśród studentów Uniwersytetu Wileńskiego im. S. Batorego nie przekraczał trzech procent. 

W tym samym czasie Aleksander Vabishchevich zauważył:


- Pomimo tego, że władze polskie nie uznały kwestii białoruskiej za zagrożenie dla bezpieczeństwa militarno-strategicznego kraju, to jednak w  latach 1936-1938 przeprowadziły cały szereg środków przemocy: przeprowadziły ostateczną likwidację kilka białoruskich szkół, organizacji, gazet, rozpoczęło derusyfikację i polonizację cerkwi, zwiększyło kontrolę nad życiem publicznym. Zgodnie z planem likwidacji wszystkich legalnych organizacji białoruskich, opracowanym przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych RP, 2 grudnia 1936 r. burmistrz Wilna zakazał Stowarzyszeniu Szkoły Białoruskiej (TBS) za „prowadzenie działalności wywrotowej” i na dwa tygodnie później inna organizacja kulturalno-oświatowa - Białoruski Instytut Gospodarki i Kultury.


W latach 1937-1938 działalność praktycznie wszystkich białoruskich partii i organizacji społecznych została zakazana na terenie Zachodniej Białorusi.


Profesor nadzwyczajny Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego, kandydatka nauk historycznych Walentyna Teplowa określa:

- Polska, która odbudowała swoją państwowość po rewolucji październikowej 1917 r., postrzegała Zachodnią Białoruś raczej jako zasób materialny, gdzie jest ziemia i tania siła robocza. Stanowisko to jawnie manifestowało się w okresie międzywojennym od 1921 do 1939 roku poprzez polonizację. Zwłaszcza w edukacji, religii i praktyce prawa do pracy. Prawie wszystkie szkoły były prowadzone w języku polskim. Z zachowanych wspomnień znamy przypadki karania uczniów za mowę białoruską lub rosyjską. Warunki były jednak takie, że niewiele osób studiowało po czwartej klasie: aby przeżyć, dzieci z reguły szły do ​​​​pracy. Białoruscy prawosławni słyszeli: „Jak pan bedzie katolikiem, to pan bedzie miec prace”.

Polakom jednak nie udało się złamać naszego kodu narodowego. Polski polityk Julian-Balthazar Markhlevsky wspominał: „Mieliśmy świadomość, że burżuazyjna Polska nigdy nie będzie w stanie utrzymać dominacji nad białoruskim chłopem”.

TYLKO FAKTY

♦ Na zjeździe pracowników Wydziału Rolniczego Województwa Poleskiego 16 kwietnia 1937 r. wysunięto żądanie zakazu sprzedaży ziemi prawosławnym: „Lojalny Poleshuk lub Tutejszik to Polak. Każdy, kto w oświadczeniu wskaże narodowość białoruską, ukraińską lub żydowską, nie może kupować ziemi”.

♦ Latem 1937 r. wojewoda nowogródzki Adam Korwin-Sokołowski zaproponował na zjeździe starców powetowych podjęcie szeregu środków przemocy w dziedzinie kultury i oświaty: całkowite zlikwidowanie szkół posługujących się językiem białoruskim, zwolnienie wszystkich nie-Polaków nauczyciele, rozwiązują krajowe grupy amatorskie.

♦ 13 października 1937 r. wojewoda poleski Václav Kostek-Bernatsky powiedział: „Polesie powinno stać się polskie, pomimo tamtejszego dialektu i religii ogromnej większości mieszkańców”. Starszym povetom nakazano uznać miejscową ludność za wyłącznie polską.

♦ W 1937 r. Biuro Badawcze Okręgu Wilno-Nowogródek Obozu Jedności Narodowej zaproponowało opracowanie „racjonalnych metod” asymilacji narodowej. Białorusini nie byli uznawani za odrębny naród, uważano ich za odgałęzienie Polski, przepisywano im alfabet łaciński.

♦ Pod koniec lat 30. w niektórych miejscowościach uznawano za niebezpieczne występy ludowe i przedstawienia teatralne, których organizatorów zaliczano do działaczy komunistycznych. Piosenki na uroczystości lub uroczystości rodzinne uważano za wywrotowe.

♦ Wojewoda białostocki Henryk Ostashewski pisał w czerwcu 1939 r.: „Nasz stosunek do Białorusinów można określić następująco: jednego pragniemy i uporczywie domagamy się, aby ta mniejszość narodowa myślała po polsku, nic w zamian nie dawała i nie robiła w innym kierunku”.

CAŁKOWITA LUDOBÓJSTWO

Już w 1923 r. rozstrzelano w Polsce 109 białoruskich patriotów. Do 1927 roku w lochach Zachodniej Białorusi marnowało się 3000 osób. Więzienia i obóz koncentracyjny w Berezie-Kartuzskiej były przepełnione, według najbardziej niepełnych danych przeszło przez ten ostatni 10 tysięcy Białorusinów, Żydów, Litwinów, Polaków, Rosjan i Ukraińców.

Wyrafinowane tortury i rażące łamanie podstawowych zasad sprawiedliwości, praw człowieka i obywatela – w tym wszystkim II Rzeczpospolita mogłaby z powodzeniem konkurować z najbardziej totalitarnymi reżimami XX wieku. 

[...]

Ale jaki porządek panował w grodzieńskim więzieniu, gdzie kwitło także polityczne ludobójstwo. Więźniowie mówili: „Bili mnie za najmniejsze przewinienie i nieposłuszeństwo, a własnymi rękami szef więzienia. Chłopaki są zmuszeni do podpisywania deklaracji, że nie należą do gminy (KPZB. - przyp. autora), nie uznają przedstawicieli, nie należą i nie będą należeć do KPZB, że są Polakami, a nie Białorusinami. Za nieposłuszeństwo wlewają wodę przez nos, umieszczają je w celi karnej, do połowy wypełnionej wodą ”.


NIECH TO BĘDZIE TY, PANOVA...

W 2017 roku przewodniczący rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość Jarosław Kaczyński po raz kolejny ogłosił zamiar zażądania od Niemiec naprawienia szkód wyrządzonych Polsce podczas II wojny światowej. Podobno Berlin jest Warszawie winien 48,8 mld dolarów. Niemiecki rząd odrzucił roszczenie. Posłowie polskiego Sejmu poszli jednak dalej i postanowili zażądać od Rosji reparacji – za 30 mln rubli w złocie niezapłaconych na mocy układu radziecko-polskiego w 1922 r. oraz za „włączenie zachodniej Ukrainy i Białorusi do ZSRR” w 1939 r. „Z moralnego punktu widzenia jasne jest, że nie otrzymaliśmy rekompensaty za straty w wyniku zarówno ataku niemieckiego na Polskę, jak i sowieckiego, rosyjskiego” – wyjaśnił ówczesny szef polskiego MSZ Witold Waszczykowski. Urojone idee Warszawy.

Jednak jest też całkiem jasne, że że Polska nie otrzyma żadnej rekompensaty. Znowu z moralnego punktu widzenia. A także historyczny. Przecież do 1939 roku było to „dla pana – pleban, a dla chłopa – pop”.

Całkowite przedrukowywanie tekstu i fotografii jest zabronione. Cytowanie częściowe jest dozwolone pod warunkiem istnienia hiperłącza.



Analiza


„Po podpisaniu traktatu ryskiego najważniejszym zadaniem dla Polski była „integracja” terytorium Zachodniej Białorusi.”

To akurat przesada – było wiele takich spraw, Polska była podzielona na trzy zabory – posiadała trzy różne systemy i ważne było scalenie ich w jeden – przywrócenie stanu sprzed rozbiorów.



„naród ukraiński nie istnieje… Naród białoruski jest jeszcze mniej”. 



Tereny Polski na południowym wschodzie nazywano ukrainą, co oznacza tyle, co „u kraja” - czyli „skrajne”. Podobne znaczenie ma nazwa Krajna – region na styku Wielkopolski i Pomorza.

Nie ma i nigdy nie było żadnego narodu, który by się nazywał „skraja”. Mieszkała tam ludność Polska, a nie żadna Skraja.

Na ten temat już tutaj pisałem: 

https://maciejsynak.blogspot.com/2013/12/jak-niemcy-stworzyli-ukraine-i-w-jakim.html



Zaś co do języka białoruskiego – w latach dwudziestych była to gwara i dopiero potem ktoś zdecydował o „podniesieniu gwary białoruskiej do statusu języka”.

Przypuszczalnie w Średniowieczu Polacy mówili nieco różnie w różnych okolicach, ale te różnice nie tworzyły dialektów obejmujących większe zwarte obszary. 

Sytuacja była podobna do tej, jaka panowała na przykład w Słowacji jeszcze w XIX w., a na Białorusi jeszcze około 1920 r., zanim tam i tu zdecydowano się podnieść jeden dialekt do rangi języka ogólnonarodowego. 

Jerzy Krasuski - "Językowe podłoże podziału Europy."

PRZEGLĄD ZACHODNI 1995, nr 1  

https://maciejsynak.blogspot.com/2021/06/o-waznosci-jezyka.html



Ale udział produkcji przemysłowej sięgał zaledwie 3 proc. Na Polesiu 3 tys. ziemian, w większości Polaków, posiadało dwie trzecie całej powierzchni ziemi. Około jedna trzecia rodzin chłopskich w ogóle nie miała ziemi i była zmuszana do pracy robotniczej.


I to jest prawda. Nie licząc olbrzymich bagien Polesia, były to tereny rolnicze, a nie przemysłowe. W dużej mierze była to prywatna własność magnatów polskich i to oni decydowali o tym jak rozwijają się te tereny. Potem nastał czas zaboru rosyjskiego i ziemie te pod carem rosyjskim nadal pozostawały zacofane gospodarczo i komunikacyjnie.





Jak, że to tereny rolnicze – więc pracowali tam chłopi, którzy byli poddanymi magnatów, a potem caratu. Nie posiadali oni ziemi, bo nie mieli na to pieniędzy – dzisiaj również tak jest – jak ktoś nie ma pieniędzy, to nie ma własnego mieszkania czy domu – stąd taka popularność kredytów. Współcześnie, bez kredytu większość młodych Polaków nie posiadała by mieszkania. Ok. 60% transakcji na rynku mieszkaniowym to zakupy na kredyt.



Historyk zauważa też, że białoruska część ludności „kresaku uschodnych” przez 18 lat przynależności do Polski prawie całkowicie straciła inteligencję narodową:



Ta ludność w głównej mierze składała się z chłopstwa. Miast, a więc mieszczan, kupców było mniej niż w pozostałej części Polski.

Najwyraźniej autor tekstu udaje, że nie wie – statystycznie rzecz biorąc, dzieci z rodzin chłopskich czy robotniczych rzadziej sięgają po wykształcenie niż dzieci biurokratów, inteligencji czy kiedyś szlachty i magnaterii.

Chłopów i robotników nie stać było na wysłanie dzieci do szkół – inna sprawa – czy dziecko takie chciało iść do szkoły, czy rodzice chcieliby posłać je do szkół – prawdopodobnie woleliby mieć w nich pomoc w gospodarstwie. Dzisiaj również tak często jest.


Pan o tym nie wie?



- W latach 30. ubiegłego wieku w województwie poleskim (jest to mniej więcej obecny obwód brzeski) wśród inteligencji było nie więcej niż 3 proc. Białorusinów, a ich udział nieubłaganie zbliżał się do zera. 



No dokładnie. Szlachty, a potem inteligencji było mniej na tych terenach niż chłopstwa – zresztą tak jest wszędzie i od zawsze.

Właściwie, to Polska była wyjątkowa na tle Europy, bo u nas szlachta stanowiła ok. 10% ludności – a na zachodzie – 2%.

Podczas zaborów szczególnie państwo niemieckie kładło nacisk na wykształcenie obywateli – ale Niemców, nie Polaków. Polaków wyzyskiwano ekonomicznie i tylko germanizowano.



W latach 1937, 1925 w gimnazjach na Polesiu uczyło się 16 osób, w tym Białorusinów 16. W 1935 r. w całej Polsce było ok. 200 uczniów białoruskich - znikomy procent. Szczególnie nie ukrywano, że prowadzona jest polityka celowego niszczenia narodu białoruskiego.
Uwagi jak wyżej – chłopów nie było stać na posłanie dziecka do szkoły, przyuczano je do pracy na roli – to schemat znany na całym świecie – dzieci często obierają zawód rodziców, stąd całe rody kaletników, lutników, szewców, cukierników, rolników szczycących się długoletnią tradycją z dziada pradziada właśnie.

 

Szczególnie nie ukrywano, że prowadzona jest polityka celowego niszczenia narodu białoruskiego.


Obecne władze na Białorusi tępią nadmierne przejawy działania mniejszości narodowych – obowiązkiem każdej władzy jest nie dopuścić do rozłamu w państwie. Co to za zarzut? Jakby dziecko miało pretensje.


Jednocześnie Władimir Jegoryczew podkreśla, że ​​w ZSRR i na sowieckiej Białorusi – BSRR – nikt nie naruszył praw Białorusinów ani politycznie, gospodarczo, ani społeczno-kulturowo.


Wg polskiej nauki – to nieprawda. Białorusini byli tępieni przez władzę radziecką, podobnie jak Ukraińcy – czy autor zaprzecza, że był Wielki Głód na Ukrainie?


  • Jeśli na Białorusi sowieckiej lata 20.-1930 minęły pod znakiem modernizacji socjalistycznej, to na Białorusi Zachodniej faktycznie realizowano politykę kolonialną. 


Uwagi jak wyżej.



Duże inwestycje poczyniono w Polsce „A”, powstały tam nowoczesne zakłady produkcyjne. Są to Polska Środkowa i Zachodnia. A surowce zostały wyprowadzone z zachodniobiałoruskich ziem Polski „B”. Jeśli powstawały tam nowe zakłady produkcyjne, to tylko na potrzeby Polski „A”.


Zakłady produkcyjne powstawały tam, gdzie była rozwinięta infrastruktura transportowa i potencjał ludnościowy. Wschodnie tereny Polski, obecnie administrowane przez Białoruś, były najmniej zaludnionymi terenami w całym kraju, a sieć drogowa - kolejowa była tam najskromniejsza – nic dziwnego, więc, że były one mało doinwestowane. Kraj zbierał siły po 123 letniej niewoli i inwestował tam, gdzie było to w pierwszej kolejności właściwe i niezbędne.







Tak więc uwagi pana są co najmniej nie na miejscu.



Jakie surowce?


Torf?

Sosna?

Świerk?

Miód?

Potaż?


Zakłady produkcyjne służyły całej gospodarce Polski, a nie tylko wydzielonym województwom.


Autor prawie cały czas posługuje się faktami, ale sytuuje je w niewłaściwym kontekście. To nieprawdopodobne i kłamliwe przedstawienie sytuacji w Polsce tamtych czasów.



przez cały okres międzywojenny władzom polskim nie udało się zapewnić ziemom zachodniobiałoruskim obiecanego przełomu cywilizacyjnego:


to prawda! 

20 lat międzywojnia to było za mało, żeby nadgonić cywilizacyjnie np. Niemcy. To polityka zaborców – Niemiec, Rosji i Austrii przyczyniła się do zapóźnień w tym temacie, szczególnie polityka Niemiec i Rosji na tym zaważyły.



- Ten region w państwie polskim pozostał zacofany i drugorzędny. Zachodnia Białoruś nie otrzymała możliwości pełnego rozwoju narodowego i kulturalnego. Wskaźnik likwidacji analfabetyzmu w latach 1921-1931 wynosił 10 proc. 

W 1931 roku 43 procent ludności Zachodniej Białorusi w wieku powyżej 10 lat było analfabetami. 

 

To prawda, te tereny były najbardziej zacofane gospodarczo, komunikacyjnie co za tym idzie - kulturalnie. Pamiętajmy, że Polesie to w zasadzie olbrzymie bagno – ludzi tam było mało również dlatego, że to teren trudno dostępny.
Analfabetyzm największy był właśnie tam – na bagnie poleskim.

 


 

Trzeba też zauważyć, że ziemie te - wschodnie województwa - dały Polakom największych poetów, pisarzy, naukowców i twórców polskiej kultury jako takich.


władze polskie do września 1939 r. nie były w stanie zapewnić powszechnego polskojęzycznego szkolnictwa podstawowego. Na Zachodniej Białorusi nadal istniały „obszary bez szkoły”. W 1936 r. w województwie poleskim na 236 tys. dzieci w wieku szkolnym 53 tys. nie uczęszczało do szkoły podstawowej. W okręgu szkolnym wileńskim 21,6 proc. dzieci nie było zapisanych. 

Na ziemiach zachodniobiałoruskich w roku szkolnym 1938/39 ponad 100 tys. dzieci nie uczęszczało do szkoły. Obecny system edukacji utrudniał dostęp do instytucji szkolnictwa zawodowego i wyższego. W całym okresie międzywojennym udział Białorusinów wśród studentów Uniwersytetu Wileńskiego im. S. Batorego nie przekraczał trzech procent. 

Ale co było tego przyczyną? Uwagi jak wyżej.


W latach 1937-1938 działalność praktycznie wszystkich białoruskich partii i organizacji społecznych została zakazana na terenie Zachodniej Białorusi.


Najwyraźniej dostrzeżono w nich niebezpieczeństwo – pewnie agitację radziecką dążącą do oderwania tej połaci kraju od macierzy poprzez stworzeniu ruchu narodowego podobnego do tego na Ukrainie. To nie przypadek, że państwa narodowe zaczęły się tworzyć w tamtym okresie – to efekt działań zachodniej agentury w całej Europie.


    Polska, która odbudowała swoją państwowość po rewolucji październikowej 1917 r., postrzegała Zachodnią Białoruś raczej jako zasób materialny, gdzie jest ziemia i tania siła robocza. 


Tak należy postrzegać państwo, by efektywnie wykorzystać wszystkie jego zasoby, kierując się dobrem jego mieszkańców.


Prawie wszystkie szkoły były prowadzone w języku polskim. Z zachowanych wspomnień znamy przypadki karania uczniów za mowę białoruską lub rosyjską. 


Słusznie pan prawi - „za mowę”. A mówiąc dokładnie - za mówienie gwarą. W państwie obowiązywał język urzędowy i każdy obywatel miał obowiązek znać ten język, by mógł w tym państwie funkcjonować. Przypadki karania uczniów za mówienie gwarą mogły się oczywiście zdarzyć, jeśli nauczyciel wymagający – było to jego obowiązkiem nauczyć dzieci mówić literacką polszczyzną. Tak jak i dzisiaj.


Pan na siłę szuka dziury w całym.



Warunki były jednak takie, że niewiele osób studiowało po czwartej klasie: aby przeżyć, dzieci z reguły szły do ​​​​pracy.


No właśnie. Tak jak pisałem powyżej - i dlaczego autor tym nie wie? 

Udaje, że nie wie, bo przecież cytuje tę wypowiedź.



♦ Na zjeździe pracowników Wydziału Rolniczego Województwa Poleskiego 16 kwietnia 1937 r. wysunięto żądanie zakazu sprzedaży ziemi prawosławnym: „Lojalny Poleshuk lub Tutejszik to Polak. Każdy, kto w oświadczeniu wskaże narodowość białoruską, ukraińską lub żydowską, nie może kupować ziemi”.


I co z tym żądaniem było? Wdrożone je? Na pewno nie, bo gdyby tak było, to by pan to napisał. A wie pan ile i jakie żądania mają ludzie w całej Polsce? Za głowę by się złapał! Co człowiek to idea.


♦ Latem 1937 r. wojewoda nowogródzki Adam Korwin-Sokołowski zaproponował na zjeździe starców powetowych podjęcie szeregu środków przemocy w dziedzinie kultury i oświaty: całkowite zlikwidowanie szkół posługujących się językiem białoruskim,....


i też nic z tego nie wdrożono.

Tylko wtedy po co pan to pisze? Uwagi jak wyżej.



wojewoda poleski Václav Kostek-Bernatsky powiedział: „Polesie powinno stać się polskie,


jak wyżej


co do reszty tego, co autor nazwał: „tylko fakty” - uwagi jak wyżej



Już w 1923 r. rozstrzelano w Polsce 109 białoruskich patriotów



Co to znaczy białoruskich patriotów? Nie było państwa białoruskiego dlaczego więc białoruskich?? Jakieś fakty poproszę, nazwiska okoliczności.



 Do 1927 roku w lochach Zachodniej Białorusi marnowało się 3000 osób. Więzienia i obóz koncentracyjny w Berezie-Kartuzskiej były przepełnione, według najbardziej niepełnych danych przeszło przez ten ostatni 10 tysięcy Białorusinów, Żydów, Litwinów, Polaków, Rosjan i Ukraińców.

Wyrafinowane tortury i rażące łamanie podstawowych zasad sprawiedliwości, praw człowieka i obywatela – w tym wszystkim II Rzeczpospolita mogłaby z powodzeniem konkurować z najbardziej totalitarnymi reżimami XX wieku.



Brak konkretów – czy pan pisze o złodziejach, rabusiach, mordercach, czy o kim?

Bereza Kartuska powstała bezpośrednio z rozkazu Piłsudskiego i podobieństwo metod tam stosowanych do metod niemieckich wydaje mi się nie przypadkowe.

To więzienie było pomyślane jako miejsce odosobnienia dla osób szczególnie niebezpiecznych dla państwa – tzw. współpracowników obcych służ dążących do obalenia państwa Polskiego. Twierdzi pan, że ludzie posługujący się mową białoruską nastawali na istnienie Polski?? Bardzo to możliwe, że tacy tam byli.



Berlin jest Warszawie winien 48,8 mld dolarów.


Pan masz nieaktualne dane - żądamy około biliona złotych, tj. ok. 260 mld dolarów



30 mln rubli w złocie niezapłaconych na mocy układu radziecko-polskiego w 1922 r. oraz za „włączenie zachodniej Ukrainy i Białorusi do ZSRR” w 1939 r


No pewnie – a pan jak kupujesz mieszkanie, to tylko za pierwszą ratę, a reszty już nie płacisz?? 

Umowa to umowa.



Jednak jest też całkiem jasne, że że Polska nie otrzyma żadnej rekompensaty. Znowu z moralnego punktu widzenia. A także historyczny. Przecież do 1939 roku było to „dla pana – pleban, a dla chłopa – pop”.


Tu jakiś bełkot bez związku ze sprawą roszczeń. Taki chwyt erystyczne.


Generalnie jest to "publicystyka" na poziomie ucznia klasy piątej szkoły podstawowej.


Zupełnie jak werwolf. I to mi daje do myślenia...




Jednak jest też całkiem jasne, że że Polska nie otrzyma żadnej rekompensaty.


Czyli jednak – mieszkanie pan bierzesz za pierwszą ratę, a reszty nie płacisz?







https://pl.wikipedia.org/wiki/Szlachta_w_Polsce

https://pl.wikipedia.org/wiki/Analfabetyzm

https://www.sb.by/articles/dlya-pana-plebana-a-dlya-khlopa.html







wtorek, 7 września 2021

Warto się sobie przyjrzeć.

 A innym jeszcze bardziej.


Poniższą opinię oparłem na tekście - w języku rosyjskim - pana Dzermanta, który był poddany automatycznemu tłumaczeniu przeglądarki.

Odnoszę się więc do tłumaczenia, podanego poniżej.




Warto czytać różne punkty widzenia, również dlatego, by dostrzegając sprzeczności u innych - przyjrzeć się lepiej sobie i zastanowić, czy i ja nie postępuję podobnie.


Przyglądanie się sobie stosowałem na studiach, ale kiedy zacząłem interesować się polityką, a potem o tym pisać, to często stosowałem ogólniki.


Pierw nie zastanawiasz się nad tym, bo dla ciebie jest jasne, że odnosisz się do agresorów, a nie do przeciętnego człowieka, potem przychodzi refleksja, że przecież tego jednak nie podkreśliłeś i porządnych ludzi w Niemczech to może zrazić. Mogą się przecież ze mną całkowicie zgadzać i też będą potępiać działania Werwolfa, odcinać się od polityki niemieckiej agentury.


Nie jest dobrze wrzucać wszystkich do jednego worka, jak prawi stare porzekadło.


Stąd min. stosuję Małą i Wielką literę, gdy piszę o nacji niemieckiej, dla odróżnienia – złoczyńców od sprawiedliwych.



Pan Dzermant tu na przykład tego nie robi. A powinien. Powinien docenić to, że nie każdy przedstawiciel polskiego rządu bezkrytycznie popiera działania UE.

W spostrzeżeniu pana Dzermanta widać to jak na dłoni – zamiast tego jednak, woli on pluć na ogół Polaków wspominając rozbiory - zdaje się, uważa je za coś właściwego, a nawet jak się wydaje – ma z tego tytułu satysfakcję.


To jest kalka tego, co można wyczytać w propagandzie dla Rosjan w rosyjskim internecie. Satysfakcja z rozbiorów i pogarda dla narodu.


Brakuje tu chłodnej kalkulacji i rozeznania, wiedzy historycznej, a przede wszystkim brakuje obiektywnej oceny, jakiej spodziewamy się po człowieku nauki.



Tragedia Polaków jaką była kradzież wschodnich województw Polski jest wg pana Dzermanta dziejową sprawiedliwością, pisze to całkowicie bez refleksji nad tym, że te tereny wydały wielkich wspaniałych Polaków wielce zasłużonych dla polskiej kultury, podkreśla on wyłącznie domniemane krzywdy doznane od „polskich panów”, uważając polskie tereny - tereny, którego kulturę stwarzali z dziejowego zbiegu okoliczności -  Polacy - za własne.

Białorusini nawet polskich pisarzy i poetów uważają za białoruskich. 


Znowu – jest to kalka z rosyjskiej propagandy.


Wg stanowiska białoruskich oficjeli, 17 września był dniem wyzwolenia Białorusi spod jarzma Polski, która podobno tępiła przejawy języka białoruskiego.


A jaki jest status języka białoruskiego na Białorusi obecnie?

W jakim języku przemawia do narodu prezydent Białorusi?

W jakim języku prowadzone są programy telewizyjne?

W jakim języku są publikowane pańskie teksty?

Gdzie na sb.by jest zakładka wyboru języka rus/ bel?

belta.by taką zakładkę ma, ale sb.by już nie.


Naprawdę, wszystko jest po białorusku?


Może słoń na ucho mi nadepnął, ale moim zdaniem mówi się głównie po rosyjsku.


Białorusini nie zostali wyzwoleni w 1939 roku, tylko tak to określono w propagandzie.

Białorusini przez cały okres ZSRR byli poddawani zruszczeniu i jak widać proces ten nadal się nie zakończył i nadal jest kontynuowany.


I pisma pana Dzermanta są tego jaskrawym przykładem.


Pisze on min.:

Jest mało prawdopodobne, aby sprawa doszła do nowych podziałów, ale politycy starej Europy, zmęczeni odwiecznym polskim geopolitycznym awanturnictwem, mogą bezpośrednio uzgodnić z Moskwą i Pekinem bliższą i wzajemnie korzystną współpracę.

[Вряд ли дойдет дело до новых разделов, но политики Старой Европы, устав от вечного польского геополитического авантюризма, могут напрямую договориться с Москвой и Пекином о более тесном и взаимовыгодном сотрудничестве.]


Pan Dzermant zarzuca Polsce, czy też panu Ziobro, że postępuje "dwulicowo", że "oszukuje na dwóch frontach", że ma stanowisko, które "ma posmak hipokryzji i dwulicowości" - a jednocześnie sam ma takie stanowisko, no bo jak inaczej określić jego postępowanie, gdzie z jednej strony potępia UE za niepraworządność i ataki na Białoruś - a z drugiej z satysfakcją przypomina, że ta UE może do spółki z Rosją dokonać kolejnego NIEPRAWORZĄDNEGO podporządkowania sobie Polski jakimś rodzajem bata - rozbiorem, czy czymś innym - pan Dzermat w zawoalowany sposób daje czytelnikom do zrozumienia, że on doskonale wie, że tzw. "dziejowa sprawiedliwość" i odebranie Polsce jej wschodnich województw było BEZPRAWNE.

Można odnieść wrażenie, że nie wadzi mu, że UE stosuje bezprawie - dopóki to nie narusza jego interesów.

Zbójecka napaść na Polskę panu Dzermantowi najwyraźniej nie przeszkadza, za to przeszkadza mu oczywiście, gdy to jego się teraz napada.

Zapytam wprost:

panie Dzermant, kto panu napisał ten tekst??


FSB czy BND?

A może jednak KGB??


To wyrażenie "politycy starej Europy, zmęczeni odwiecznym polskim geopolitycznym awanturnictwem" jest żywcem wzięte z rosyjskiej i niemieckiej antypolskiej propagandy, a jest bezpośrednio spisane z "Traktatu o rabowaniu głupków", który niemiecka agentura czytuje swoim rosyjskim dzieciom przed snem.


Zupełnie jak to wyszlifowane niemieckie zdanie propagandowe, o którym już kilka razy pisałem, a które w różnych wersjach krąży po polskim internecie: "A dlaczego nie spróbujesz pióra Lamy? Jest takie śmakie owakie i ma zielony kolor".




Panie Dzermant - ogólniki nie mają znaczenia. 


ZSRR złamało Traktat Ryski i takie są fakty. 


Nie było w tamtych czasach żadnej państwowości białoruskiej i Polska ma wszelkie prawo do terenów, które jej odebrano.  

To, że dotychczas żaden rząd nie podjął działań zmierzających do odzyskania tych terenów - nic nie znaczy. To nie pańska sprawa, kiedy i jak oni zostaną za to osądzeni.


Prawo jest prawo.

Inna sprawa, jak to teraz naprawić.


Panie Dzermant, pan znajduje się pod zgubnym wpływem "kolorowej rewolucji" - tej z 1918 roku.

Pan się otrząśnie z tego!


Niech pan zaprzestanie sączenia antypolskiego jadu do głów naszym Białorusinom - z Grodna, Brześcia, Szczuczyna, Słońska, Papierni, Dereczyna, Siniawki, Pińska,  Lidy i innych miast i wsi z tych terenów. 


To są nasi Białorusini i nic panu do tego.









Warszawa zachowuje się wyzywająco i nieprzyjaźnie nie tylko wobec swoich tradycyjnych przeciwników ze Wschodu, ale także wobec nowych zachodnich sojuszników. Co się za tym kryje?

Polska oszukuje na „dwóch frontach”



Polskie władze nigdy nie przestają zadziwiać swoimi wypowiedziami. Niedawno minister sprawiedliwości tego kraju Zbigniew Zebro powiedział, że Unia Europejska prowadzi wojnę hybrydową z polskim prawem, odnosząc się do wymogów europejskiej biurokracji wobec Polski, aby wypełniła swoje prawne zobowiązania po wejściu do UE.

Pan Zebro uważa, że ​​Bruksela celowo blokuje reformę sądownictwa, której twórcą jest właśnie Minister Sprawiedliwości. A urzędnicy UE widzą w proponowanej reformie wzmocnienie tendencji autorytarnych w państwie polskim oraz niezgodność z normami i wartościami europejskimi.

W tej historii warto zauważyć, że wcześniej kręgi rządzące w Polsce, związane z ultrakonserwatywną partią „Prawo i Sprawiedliwość”, posługiwały się metaforą „wojny hybrydowej” tylko w odniesieniu do Rosji i Białorusi. 

Mówią, że zagrożenia ciągle nadciągają ze Wschodu, Polska jest bastionem świata zachodniego i potrzebuje stałego wsparcia finansowego i militarnego, by powstrzymać swoich wschodnich sąsiadów.

A potem okazuje się, że „wrogowie” i „wojna” grożą także z Zachodu. Ale dla światopoglądu polskiej elity takie poglądy są raczej normą niż wyjątkiem. W ideologii polskich elit walka „na dwóch frontach” i zgubne konsekwencje takiej walki wyrażone są na poziomie fundamentalnym.

Wydarzenia historyczne potwierdzają tę obserwację. Podziały Rzeczypospolitej Obojga Narodów między Prusami, Austrią i Cesarstwem Rosyjskim, wydarzenia 1939 roku nieustannie ciążą nad Polską i jej krótkowzrocznymi władcami jak rodzaj losu.

Polubownie należało uniknąć takiego rozwidlenia „frontów”, bo taka konfrontacja wymaga zbyt wielu wysiłków i środków, a w Polsce nie są one nieograniczone. Ale polskie elity zachowują się wyzywająco i nieprzyjaźnie nie tylko wobec swoich tradycyjnych przeciwników ze Wschodu, ale także wobec nowych zachodnich sojuszników.

Ale to stanowisko ma posmak hipokryzji i dwulicowości. Gdy konieczne jest otrzymanie zastrzyków finansowych i portfeli akcji w UE, Polska postrzega siebie jako awangardę Europy. Gdy konieczne jest wypełnienie podpisanych dyrektyw, polskie władze przybierają pozę i zaczynają grozić opuszczeniem UE.

Mniej więcej w tym duchu należy patrzeć na wypowiedzi Zbigniewa Zebro. Z jednej strony wygląda to na banalny szantaż europejskiego centrum, z drugiej – granie dla publiczności, numer dla konserwatywnych Polaków, którzy nie lubią wszystkiego, co pochodzi z Brukseli, w tym samych norm i wartości, które wywołać zamieszanie wśród wielu Polaków.

[...]

Ale polskie władze nie dbają o te wymagania, to jest ich własne prawo, choć dobrowolnie zobowiązały się do przestrzegania europejskich i międzynarodowych aktów prawnych regulujących postępowanie z uchodźcami. 

Taki nihilizm prawny i podwójne standardy oczywiście nie mogą pozostać długo niezauważone w Brukseli, która jednak, przynajmniej ze względu na przyzwoitość, musi jakoś monitorować wdrażanie prawa europejskiego przez państwa członkowskie UE. A jeszcze przez długi czas do szturmu na granicy polskie siły bezpieczeństwa nie będą w stanie, będą zmuszone do bardziej humanitarnego traktowania uchodźców.

Ale rządząca elita musi pokazać się jako bohaterscy obrońcy Polski zarówno przed migrantami, jak i irytującą Brukselą, która coraz bardziej domaga się przestrzegania zasad przyjętych w europejskim klubie dżentelmenów. Od tego są politycy tacy jak Zbigniew Zebro.

Szkoda tylko, że nie doprowadzą Polski do niczego dobrego. Polskie elity, jak pokazuje ta sama historia, nieustannie starają się nadepnąć na te same prowizje. A dziś w Europie, zwłaszcza w jej zachodniej części, nie wszyscy są zachwyceni zachowaniem Polski i jej rolą w destabilizacji Europy Wschodniej.

Jest mało prawdopodobne, aby sprawa doszła do nowych podziałów, ale politycy starej Europy, zmęczeni odwiecznym polskim geopolitycznym awanturnictwem, mogą bezpośrednio uzgodnić z Moskwą i Pekinem bliższą i wzajemnie korzystną współpracę. W takim przypadku Polska i jej władcy będą musieli tylko ugryźć się w łokcie i zastosować się do dyrektyw.




Alexey Dzermant, pracownik naukowy Instytutu Filozofii Narodowej Akademii Nauk, politolog

Całkowite przedrukowywanie tekstu i fotografii jest zabronione. Cytowanie częściowe jest dozwolone pod warunkiem istnienia hiperłącza.




https://www.sb.by/articles/polsha-khitrit-na-dva-fronta-.html




czwartek, 29 lipca 2021

Nie indywidualizm

 


Media od lat podsuwają ludziom takie zdanie, że: "Polacy są indywidualistami"

 

Podobny zabieg:

- "tradycyjnie na ostatnią chwilę, jak to Polacy, ale zrobione"

- o Polsce - Europa środkowo - wschodnia, zamiast Europa Centralna


"Polacy są indywidualistami"

Czy to znaczy, że inni - Amerykanie, Anglicy, Włosi czy Chińczycy - nie są indywidualistami?

To jacy są??

Kto pomierzył, jakim sposobem i jakim aparatem sprawdził i wydał werdykt - że ci są z natury albo z pochodzenia indywidualistami, a tamci nie?


Jakim prawem "dziennikarze" odbierają innym prawo do bycia indywidualnością z tytułu przynależności do określonej narodowości??


To po prostu bzdura.

Kłamstwo i łechtanie polskiego ego. Nic więcej.

Indywidualizm nie jest zależny od narodowości.


Każdy jest na swój sposób indywidualistą, choć generalnie ludzie bardzo często posługują się cudzym zdaniem, a nie swoim.


Używają zdania, doświadczenia:

- swoich rodziców

- otoczenia z pracy i 

- własnego kręgu znajomych

- z REKLAM

- z filmów

- generalnie z telewizji

- z internetu


Media podają tę cechę (indywidualizm) a priori - jako coś nie podlegającego dyskusji i powszechnie uznanego.

Ja byłem zdziwiony, kiedy pierwszy raz wiele lat temu usłyszałem to z telewizora.


Media celowo zakrywają - zafałszowują - w ten sposób fakt, że Polacy - są podzieleni - skłóceni.


To właśnie nazywają indywidualizmem.


indywidualizm 

[łac. individuum ‘coś niepodzielnego’, ‘jednostka’], 

ogólnie poczucie niezależności i odrębności osobistej; postępowanie odbiegające od ogólnie przyjętych wzorów, rozpowszechnionych sądów, niekiedy nieliczące się z normami społecznymi.  


To co robią media, to po prostu łaskotanie ludzkiego ego, pochlebianie - bo jak ktoś dostaje komplement, to się za bardzo nie zastanawia, tylko go chętnie przyjmuje, ludzie lubią czuć się dobrze.


Fałszywe nazywanie podziałów indywidualizmem, podtrzymuje i podsyca te podziały.

Kto nie chce być oryginalny??


Specjalnie tak mówią, żeby ludzie w tych podziałach tkwili, żeby one rosły, a  w każdym razie - nie topniały.

Skłócenie, niezgoda - to cecha pożądana przez media.

Podział na "rządowy" TVP i antypolskie prywatne media??

Śmiechu warte, robią to samo, tylko przypodobują się różnym elektoratom.


Niby indywidualiści, ale wszyscy dążą do pewnej "normy", a jak się ktoś wyłamuje, to jest poprawiany, napominany albo i piętnowany lub wyszydzany.

Czyż tak nie jest?

To pojęcie urosło do gigantycznej skali w ramach "rzeczywistości medialnej" i zasłania ludziom świat.


My nie jesteśmy zintegrowani min. na skutek działań wrogiej nam 5 kolumny.

Jesteśmy podzieleni i min. dlatego tak łatwo nas rozgrywają - Polacy winni trzymać ze sobą sztamę, a nie szukać w sobie nawzajem wad i "udowadniać" jeden drugiemu kto jest lepszy, ważniejszy itd. itd..





https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/indywidualizm;3914641.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2021/04/bachus.html





sobota, 19 listopada 2016

Kik zmienił zdanie



Lista hańby dodał(a) nowe zdjęcia (2).
Zginął a odnalazł się...
- Zacząłem podsumowywać efekty rządów PO i wyszło mi, że albo jestem głupi, albo ślepy, po popierałem władzę, która doprowadziła do wyemigrowania prawie 3 mln Polaków, do opanowania polskiej gospodarki przez obcy kapitał, do pojawienia się umów śmieciowych, do zablokowania młodzieży perspektywy rozwoju - mówi prof. Kazimierz Kik.
Zdjęcie użytkownika Lista hańby.
Zdjęcie użytkownika Lista hańby.


Komentarze
Maciej Synak
Maciej Synak Dobrze zrozumiałem, że nie był bezstronny? Tacy właśnie są wszyscy medialni "eksperci". Każdy ma przekonania polityczne, albo chęć zarobku i nic tego nie zmieni.