Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gestapo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gestapo. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 23 kwietnia 2023

byli synami rodzin niemieckich z niemieckich matek

 



przedruk




Ojciec Melchior, niemiecki franciszkanin, który sam przeżył piekło niemieckich obozów koncentracyjnych, w swoich wspomnieniach, wydanych w 1949 r. pt. ,,Nieludzkość człowieka” pisał:

„Jeżeli przyjmiemy, że ludobójstwo dokonywało się wyłącznie w obozach koncentracyjnych i że jedynymi winnymi byli członkowie partii hitlerowskiej, esesmani i funkcjonariusze gestapo, to musimy pamiętać, że esesmani i kaci gestapo byli synami rodzin niemieckich z niemieckich matek.

Zostali wybrani spośród Niemców, którzy nie mieli ani kropli obcej krwi.

Byli elitą, która cieszyła się przywilejami ze względu na swoje typowo niemieckie pochodzenie. Cały naród był dumny z tych chłopców, wybranych przez Führera, aby reprezentowali niemieckiego ducha w najlepszym wydaniu. 

I nie była to grupa bez znaczenia. 

Setki tysięcy niemieckiej młodzieży szkolono na przyszłych esesmanów. Co trzecia rodzina w Niemczech miała syna, brata lub męża w gestapo lub w SS. 

Dwadzieścia milionów ludzi zostało z zimną krwią zamordowanych przez Niemców. 

Nie byli oni ofiarami wojny, byli ofiarami nienawiści kultywowanej przez naród niemiecki. 

Sto milionów istot ludzkich było uciskanych i podporządkowanych nie duchowi wojny, ale duchowi niemieckiej pychy”. 






Państwo zbrodnicze | Niezalezna.pl

piątek, 27 listopada 2020

Kto na służbie

 

Wywiezieni na Syberię z Kresów.


>>"Polskich panów" resocjalizować mieli radzieccy kryminaliści, gotowi znęcać się nad nami za byle co. Byli gorsi od NKWD, a nawet od komendanta chodzącego zawsze z bronią i wilczurem. Omijaliśmy ich szerokim łukiem.


O tym, jak ci wolnonajemcy są okrutni, było nam dane przekonać się pewnego mroźnego poranka, gdy nasz sąsiad - pan Wilczyński - zmożony chorobą, nie był w stanie podnieść się z pryczy i stawić na apelu. Obozowy lekarz orzekł zdolność do pracy, więc ci wywlekli go na zewnątrz i zatłukli kolbami na oczach żony i trojga dzieci. Do końca życia będę pamiętał krzyk sześcioletniej Krysi: "Tatusiu, tatusiu, kocham cię!". Ta scena śni mi się do dziś.<<


To są też właśnie elementy z jakich składają się tak zwane służby specjalne w Polsce.





Więcej: https://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,25978570,polskich-panow-resocjalizowac-mieli-radzieccy-kryminalisci.html



sobota, 25 marca 2017

Jak powojenne Niemcy chroniły SS-manów




Jak powojenne Niemcy chroniły SS-manów

Leszek Pietrzak

Powojenne Niemcy chroniły, jak mogły byłych członków SS – najbardziej zbrodniczej formacji hitlerowskiej III Rzeszy. Na skutek takich działań, wielu z nich mogło uniknąć odpowiedzialności za zbrodnie popełnione w czasie II wojny światowej.


Wiosną 2007 r. prezydent niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) Ernst Uhrlau dał przyzwolenie na zniszczenie akt osobowych 250 funkcjonariuszy podległej mu służby, tych, którzy mieli na koncie służbę w SS w czasach III Rzeszy. Decyzja Uhrlaua nie była przypadkowa. Zanim zapadła, w BND powołano specjalną wewnętrzną komisję, która miała dokonać przeglądu archiwalnych akt, aby ocenić skalę problemu. Po kilku miesiącach prac tej grupy odbyła się narada z udziałem kierownictwa służby. Problem okazał się bardzo poważny, bowiem dokonane ustalenia dawały podstawę do twierdzenia, że BND było w przeszłości schronieniem dla wielu poszukiwanych nazistów, którzy w czasach II wojny światowej, służąc pod sztandarami SS, dopuścili się licznych zbrodni. W grę wchodził nie tylko międzynarodowy wizerunek służby, ale również całych Niemiec. Trzeba było zatem zrobić wszystko, aby raz na zawsze wyeliminować to zagrożenie. I wybrano rozwiązanie najprostsze, ale skutecznie likwidujące możliwość dojścia do pełnej prawdy na ten temat, czyli zniszczenie akt wszystkich, którzy mieli za sobą służbę w SS. O sprawie zniszczenia przez BND akt byłych esesmanów, zrobiło się głośno dopiero na początku  2011 r. , gdy napisały o tym niemieckie gazety. Opiniotwórczy niemiecki „Der Spiegiel” zniszczenie akt esesmanów starał się tłumaczyć tym, że była to w istocie krecia robota pewnych ludzi w zachodnioniemieckim wywiadzie, którym nie podobały się pomysły szefa BND - socjaldemokraty Uhrlaua. Dlatego, jak sugerował „Spiegel”, postanowili oni się go pozbyć, dokonując zniszczenia akt i podsuwając mediom informacje na ten temat. W końcu grudnia 2011 r. Uhrlau odszedł ze stanowiska, a całą sprawę mocno wyciszono. Tak czy inaczej, nagłośnienie tej sprawy jasno pokazało, że BND od początku swojego istnienia dawała schronienie ludziom SS, którzy mieli udział w zbrodniach Niemców w okupowanej Europie. Nawet jeśli zakończyli swoją służbę w zachodnioniemieckim wywiadzie, to BND nadal ukrywała ten fakt. Mało tego: niszcząc ich akta, zatarła ślady tak, aby już nikt nie mógł dociec pełnej prawdy.

Gestapo boys


O tym, że zachodnioniemiecka BND zatrudniała byłych esesmanów, było wiadomo już na początku lat sześćdziesiątych, kiedy brytyjska prasa, napisała o „Gestapo boys”, zatrudnianych przez niemiecki wywiad. Na enuncjacje brytyjskich mediów zareagował niemiecki Bundestag, który zażądał od ówczesnego szefa BND i twórcy tej służby gen. Reinharda Gehlena przedstawienia skali problemu. Gehlen nie miał wyjścia i powołał specjalną wewnętrzną komisję, na czele której stanął zaledwie 32-letni Hans Henning Crome. W ciągu dwóch lat Crome przesłuchał 146 funkcjonariuszy BND, którym udowodnił zbrodniczą przeszłość. Końcowy raport Croma zawierał konstatację, że BND przez wiele lat patrzyła przez place na wojenne losy swoich funkcjonariuszy. Ustalenia raportu nie spodobały się Gehlenowi. W konsekwencji raport trafił do sejfu Gehlena i przez następne pół wieku był jednym z najbardziej skrywanych przez szefów zachodnioniemieckiego wywiadu dokumentów. Sam Gehlen przedstawił komisji ds. bezpieczeństwa Bundestagu swoją własną informację na temat funkcjonariuszy z nazistowską przeszłością. Zgodnie z nią jedynie 40 pracowników podległej mu służby miało za sobą przeszłość w SS, ale jak zaznaczył, nic mu nie wiadomo o ich zbrodniach. W ten sposób w zachodnioniemieckim wywiadzie znaleźli się tacy ludzie jak np. Konrad Fiebig, odpowiedzialny za mord 11 tysięcy białoruskich Żydów, czy Walter Kurreck z Einsatzgruppe D, odpowiedzialnej za wymordowanie dziesiątek tysięcy cywilów na terenie Ukrainy. Niektórzy z nich byli nawet szefami wydziałów i najbardziej utajnionych komórek BND, jak np. Alfred Benzinger szef Agencji 114 odpowiedzialnej m.in. za prowadzenie dezinformacji. Ten ostatni miał nawet szczególne zasługi dla całej służby. Wymyślił kłamliwy i bardzo szkodzący Polsce termin „polskich obozów koncentracyjnych” i skutecznie puścił go w obieg informacyjny, dzięki czemu funkcjonuje on do dzisiaj, przeżywając obecnie swój prawdziwy renesans. 



Gehlen, oprócz esesmanów, którzy zostali etatowymi funkcjonariuszami, stworzył w podległej sobie instytucji całą armię tajnych współpracowników, rekrutujących się także spośród zbrodniarzy spod znaku SS. Jego ludzie byli rozsiani po całym świecie i pobierali pieniądze za swoją agenturalną robotę na rzecz zachodnioniemieckiego wywiadu. W ich teczkach personalnych zazwyczaj znajdowały się opinie mówiące, że są „zdecydowanymi antykomunistami” o „rdzennie niemieckim światopoglądzie” i oddają bezcenne usługi na rzecz zachodnioniemieckiej republiki. Jednym z nich był Klaus Barbie - były szef gestapo we francuskim Lyonie, który zyskał w czasie wojny przydomek kata tego miasta. W gruncie rzeczy zatrudnianie takich jak Barbie zbrodniarzy pod kryptonimami tajnych współpracowników było znacznie bardziej bezpieczną formą ich wykorzystywania niż gdyby pracowali  jako etatowi funkcjonariusze BND. W końcu były to służby demokratycznego państwa. Samym zbrodniarzom zapewniało to jednocześnie przez wiele lat ochronę zachodnioniemieckiego wywiadu, dzięki czemu mogli unikać odpowiedzialności. Ilu takich zbrodniarzy ukrył gen. Gehlen pod kryptonimami swoich wywiadowczych źródeł, tego do końca nie wiemy. I chyba się już nie dowiemy, skoro BND kilka lat temu zniszczyło ich akta.

Przypadek Barbiego
Wymieniony wcześniej kat Lyonu hauptsturmführer SS Klaus Barbie, to modelowy przykład ukrywania po II wojnie światowej nazistowskich zbrodniarzy przez tajne niemieckie służby. Przez wiele lat mógł skutecznie unikać odpowiedzialności za swoje zbrodnie. Miał ich na swoim sumieniu wiele. Był odpowiedzialny m.in. za deportację do obozów zagłady prawie 7,5 tysiąca Żydów, zamordowanie 4342 francuskich cywilów oraz aresztowanie i torturowanie 311 członków francuskiego ruchu oporu, w tym m.in. Jeana Moulina - pierwszego przewodniczącego Krajowej Rady Ruchu Oporu (Le Conseil National de la Résistance, CNR). Na początku 1947 r. Barbie nawiązał współpracę z Amerykanami, zostając agentem amerykańskiego kontrwywiadu (CIC). To ocaliło mu życie, gdyż już od 1945 r. był poszukiwany przez Francuzów, którzy w 1947 r. skazali go nawet zaocznie na karę śmierci. Początkowo dostarczał Amerykanom informacji, opierając się na siatkach informatorów hitlerowskiego SD i Gestapo. W grudniu 1950 r. CIC postanowiła nadać Barbiemu nową tożsamość i przerzucić go do Ameryki Południowej. W tym celu, wraz z rodziną został przerzucony do Genui, gdzie miał oczekiwać na dalszą podróż. W marcu 1951 r. otrzymał wizę wjazdową do Boliwii i dokumenty podróżne Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (MCK). Wraz z rodziną wsiadł na pokład statku „Corrientes” i wyruszył do Boliwii. Amerykańskie służby wyjazd Barbiego z Europy podsumowały w swoim raporcie lakonicznie: „W 1951 r. z powodu francuskich i niemieckich prób aresztowania obiektu, 66 Oddział przesiedlił go do Ameryki Południowej. Obiekt został zaopatrzony w dokumenty na nazwisko Klaus Altmann i wysłany przez Austrię i Włochy do Boliwii”. Gdy Barbie zamieszkał w boliwijskiej stolicy La Paz, Amerykanie nie chcieli już korzystać z jego usług i przekazali go zachodnioniemieckiemu wywiadowi. W kontaktach z centralą Altmann posługiwał się pseudonimem „Adler” (nr rejestracyjny w ewidencji BND V−43118). Dostarczał ludziom Gehlena ważnych informacji o sytuacji politycznej w Ameryce Południowej. Bardzo szybko zbliżył się do boliwijskich kół rządowych, zostając po jakimś czasie doradcą ministra spraw wewnętrznych. Miał wówczas m.in. torpedować działania walczącej z boliwijskim rządem Armii Wyzwolenia Narodowego – lewackiej organizacji partyzanckiej założonej przez Ernesto „Che” Guevarę, argentyńskiego rewolucjonistę i terrorystę, który został schwytany przez boliwijską armię w październiku 1967 r. Jak wykazało dziennikarskie śledztwo Herberta Matthewsa z amerykańskiego „New York Timesa”, w operacji tej ważną rolę odegrał właśnie Klaus Barbie. Jego spokojna kariera w Boliwii zakończyła się w 1971 r., gdy został wytropiony przez poszukiwaczy nazistowskich zbrodniarzy wojennych, małżeństwo Serge'a i Beate Klarsfeldów, którzy nagłośnili jego zbrodniczą działalność w czasie II wojny światowej, usiłując w ten sposób wywrzeć presję na boliwijskie władze, aby wydały go Francji. Dopiero po wielu latach boliwijski rząd zgodził się na jego aresztowanie, do którego doszło 18 stycznia 1983 r. Jednak nawet wtedy  boliwijskie władze nie od razu przekazały go Francuzom. Ostatecznie Barbie trafił do Francji dopiero po kilku latach. 11 maja 1987 r. zaczął się jego proces przed sądem miejskim w Lyonie. Opinia publiczna wiele razy została poruszona informacjami, jakie docierały z sali lyońskiego sądu. Niektóre z nich mogły wręcz szokować, jak np. wtedy gdy Barbie zaczął opowiadać w jaki sposób wydostał się z Europy po wojnie i kto mu w tym pomógł. Jeszcze bardziej szokujące było, gdy okazało się, że zachodnioniemieckie służby przez wiele lat suto opłacały zbrodniarza za jego wywiadowcze usługi. Francuski sąd 4 lipca 1987r. skazał Barbiego  na karę dożywocia i zbrodniarz na ostatnie cztery lata swojego życia trafił do więzienia (zmarł 25 września 1991 r.). Tak czy inaczej, sprawa Klausa Barbie pokazała całemu światu, że zachodnioniemiecki wywiad pomagał zbrodniarzom z SS w uniknięciu odpowiedzialności za ich bestialstwa z czasów II wojny światowej. Jak się po latach okazało, to, co robił Gehlen z nazistowskimi zbrodniarzami nie było wcale poza wiedzą i przyzwoleniem władz zachodnioniemieckiej Bundesrepubliki.


Przyzwolenie państwa na bezkarność
Nie tylko BND była schronieniem dla byłych esesmanów. Mogli oni liczyć na opiekę całego zachodnioniemieckiego państwa, którego polityka wobec przeszłości okazała się najlepszą gwarancją ich nietykalności. Zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości wykazywał ślepotę w poszukiwaniu zbrodniarzy z SS nawet wtedy, gdy z prośbą o ich wydanie  zwracały się inne kraje. Powojenne losy trzech innych esesmanów dobrze ilustrują  te procesy.
Pierwszy z nich, to Heinrich Boere pochodzący z niewielkiego Eschweiler w Nadrenii Północnej – Westfalii, który w czasie wojny był dobrowolnym  członkiem holenderskiego komanda Waffen-SS „Silbertanne”. Komando operowało na terenie okupowanej Holandii i miało na sumieniu co najmniej kilkadziesiąt morderstw cywili, podejrzanych o udział w holenderskim ruchu oporu, bądź udzielanie pomocy jego ludziom. Boere po wojnie zrzucił esesmański mundur i pozostał w Holandii, skąd zresztą pochodziła jego matka. Liczył, że Holandia będzie znacznie spokojniejszym miejscem, niż okupowane przez aliantów Niemcy  i  początkowo tak było. Jednak po paru latach został rozpoznany i zajęła się nim holenderska prokuratura, stawiając mu zarzuty popełnienia zbrodni na terenie Holandii. Jedną z nich było osobiste rozstrzelanie przez Boerego trzech członków ruchu oporu. Przed aresztowaniem i procesem uchroniła go udana ucieczka do Niemiec. Holenderski sąd w 1949 r. skazał zaocznie Boerego na karę śmierci, ale zamieniono ją później na dożywocie. Władze holenderskie od początku podejrzewały, że Boere uciekł do swojej ojczyzny i dlatego skierowały do Niemiec Zachodnich wniosek o ekstradycję. Ten jednak został rozpatrzony negatywnie. Zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości nawet nie pokusił się o to, aby Boerego przesłuchać w sprawie zarzucanych mu zbrodni. Boere mieszkał sobie spokojnie w swoim rodzinnym Eschweiler koło Akwizgranu, gdzie cieszył się sporym szacunkiem. Podobnie jak wielu jego dawnych kolegów, również i on w latach sześćdziesiątych otrzymał wojskową emeryturę. Boere znajdował się na liście poszukiwanych za wojenne zbrodnie nazistów, więc nic dziwnego, że zainteresowało się nim Centrum Szymona Wiesenthala . O  jego roli w czasie wojny poinformowano niemiecki wymiar sprawiedliwości, który tym razem   wszczął postępowanie. W 2009 r. zaczął się jego proces przed sądem w Aachen, w którego trakcie 88-letni wówczas Boere, przyznał się do zarzucanych mu czynów, zaznaczając jednak, że wykonywał wówczas „tylko rozkazy przełożonych” , a zastosowane przez niego środki represji uważał za konieczne. Sąd skazał go na karę dożywocia i Boere trafił do więzienia we Fröndenbergu, gdzie zmarł w 2013 r.
Drugim SS-manem, którego powojenne losy przytoczę, jest urodzony w Holandii Klaas Carel Faber. W czasie wojny był członkiem SS, a potem gestapo. W 1947 r. holenderski sąd skazał go za zamordowanie 22 holenderskich Żydów na karę śmierci, jednak ostatecznie karę tę zamieniono na dożywocie. Faberowi udało się w 1952 r. zbiec z holenderskiego więzienia do Niemiec, gdzie bardzo szybko potwierdzono jego niemieckie obywatelstwo (otrzymał je z rak samego Adolfa Hitlera jeszcze w czasie wojny). Władze RFN odrzuciły wniosek holenderskich władz o ekstradycję. Odmówiły również wydania go Wielkiej Brytanii, która także taki wniosek wystosowała. Przez lata Faber znajdował się na piątej pozycji listy najbardziej poszukiwanych przez Centrum Szymona Wiesenthala zbrodniarzy. Już wtedy wydawało się, że uniknie odpowiedzialności za swoje zbrodnie z czasów II wojny światowej. Jego spokój zakłócił wydany po niemiecku „Dziennik Anny Frank” - 16-letniej holenderskiej Żydówki, która, zanim została aresztowana przez gestapo, pisała swoje przejmujące notatki. Dziewczyna, wraz ze swoją rodziną, dzięki pomocy zaprzyjaźnionych ludzi ukrywała się w jednej z kamienic w Amsterdamie. Wskutek denuncjacji do gestapo wszyscy zostali 4 sierpnia 1944 r. aresztowani i trafili do obozu przejściowego w holenderskim Westerbork, a potem do obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen, gdzie zmarła na tyfus. Pisany przez nią dziennik przetrwał wojenną zawieruchę, a po wojnie został wydany w różnych wersjach językowych, szybko zdobywając popularność i wchodząc do światowego kanonu literatury Holocaustu. Gdy jej zapiski ukazały się w Niemczech, Faber kupił dla siebie egzemplarz. Chciał  sprawdzić, czy Anna Frank przypadkiem nie napisała o nim, miał z nią bowiem do czynienia, gdy trafiła do obozu przejściowego w Westerbrok. O sprawie zrobiło się głośno dopiero kilka lat temu, gdy historię Fabera opisali dziennikarze. Faber umarł w maju 2012 r., mając prawie 90 lat w bawarskim Inglostadt, w którym mieszkał od lat. Nigdy nie dosięgła go sprawiedliwość. Zawdzięcza to przede wszystkim zachodnioniemieckiej polityce ochrony nazistowskich zbrodniarzy.


Trzecia z postaci zdecydowanie wyróżnia się spośród wszystkich esesmanów, gdy chodzi o ich powojenne losy. To postać Heinza Reinefartha - dowódcy oddziałów, które w czasie II wojny światowej tłumiły powstanie warszawskie i dopuściły się wielu masowych zbrodni na mieszkańcach stolicy. Jego powojenne losy potoczyły się inaczej, niż  innych mieszkających w Niemczech Zachodnich esesmanów. Gruppenführer SS Heinz Reinefatrth zaliczał się do pierwszej ligi niemieckich zbrodniarzy. W ciągu zaledwie kilku początkowych dni powstania warszawskiego oddziały podległe Rainefarthowi bestialsko wymordowały 50 tysięcy  mieszkańców warszawskiej Woli. Zapewne ofiar byłoby znacznie więcej, ale, jak komunikował w swoich raportach Reinefarth, nie miał już amunicji do przeprowadzania dalszych rozstrzeliwań. To nie był jednak koniec jego zbrodniczych wyczynów. W kolejnych tygodniach trwania powstania bezwzględnie pacyfikował Stare Miasto, Powiśle a potem Czerniaków. Oprócz mordowania cywilów, jego oddziały zajmowały się także likwidacją jeńców i rannych schwytanych w powstańczych szpitalach. W sumie polscy historycy szacują, że liczba ofiar tych zbrodni mogła wynosić nawet 100 tysięcy. Gdy wojna dobiegła końca, poszukiwały go polskie władze. Po jakimś czasie Reinefarth został nawet aresztowany przez amerykańskie władze okupacyjne i wydawało się, że dosięgnie go wreszcie ręka sprawiedliwości, ale tak się nie stało. Sąd w Hamburgu ostatecznie zwolnił go z aresztu z powodu braku wystarczających dowodów jego winy. To otworzyło mu drogę do politycznej kariery w powojennych Niemczech Zachodnich. W grudniu 1954 r. Reinefarth został wybrany burmistrzem miasteczka Westerland, położonego na wyspie Sylt w Szlezwiku-Holsztynie. W 1958 r. wybrano go również do Landtagu w Szlezwiku – Holsztynie. Reinefarth przez blisko 12 lat pełnił urząd burmistrza Sylt i był deputowanym Landtagu w Szlezwiku- Holsztynie. Cieszył się wielkim poważaniem lokalnej społeczności, która dobrze wiedząc kim jest, nigdy nie zadawała mu pytań o jego przeszłość z czasów wojny. Strona polska wielokrotnie ponawiała swoje wnioski o ekstradycję zbrodniarza, jednak władze RFN konsekwentnie odmawiały. Bez znaczenia były tutaj międzynarodowe konwencje o ściganiu zbrodni i przepisy międzynarodowego prawa. Reinefarth dalej mieszkał sobie spokojnie w Sylt, pobierając wysoką generalską rentę wypłacaną mu przez władze RFN. Nigdy nie czuł się winny za zbrodnie, których dopuścił się w Warszawie. Gdy zmarł w 1979 r. wystawiono mu okazały grobowiec z kamienia, na którym obok jego nazwiska wyryty został krzyż rycerski z liśćmi dębu, który Reinefarth otrzymał od Hitlera za utopienie we krwi powstania warszawskiego.
-----------------
Całość w najnowszym numerze "Historii Bez Cenzury".




http://www.bezc.pl/artykul/117/jak-powojenne-niemcy-chronily-ss-manow

czwartek, 2 lutego 2017

Jak powojenne Niemcy chroniły SS-manów




Jak powojenne Niemcy chroniły SS-manów

Leszek Pietrzak Powojenne Niemcy chroniły, jak mogły byłych członków SS – najbardziej zbrodniczej formacji hitlerowskiej III Rzeszy. Na skutek takich działań, wielu z nich mogło uniknąć odpowiedzialności za zbrodnie popełnione w czasie II wojny światowej.

Wiosną 2007 r. prezydent niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) Ernst Uhrlau dał przyzwolenie na zniszczenie akt osobowych 250 funkcjonariuszy podległej mu służby, tych, którzy mieli na koncie służbę w SS w czasach III Rzeszy. Decyzja Uhrlaua nie była przypadkowa. Zanim zapadła, w BND powołano specjalną wewnętrzną komisję, która miała dokonać przeglądu archiwalnych akt, aby ocenić skalę problemu. Po kilku miesiącach prac tej grupy odbyła się narada z udziałem kierownictwa służby. Problem okazał się bardzo poważny, bowiem dokonane ustalenia dawały podstawę do twierdzenia, że BND było w przeszłości schronieniem dla wielu poszukiwanych nazistów, którzy w czasach II wojny światowej, służąc pod sztandarami SS, dopuścili się licznych zbrodni. W grę wchodził nie tylko międzynarodowy wizerunek służby, ale również całych Niemiec. Trzeba było zatem zrobić wszystko, aby raz na zawsze wyeliminować to zagrożenie. I wybrano rozwiązanie najprostsze, ale skutecznie likwidujące możliwość dojścia do pełnej prawdy na ten temat, czyli zniszczenie akt wszystkich, którzy mieli za sobą służbę w SS. O sprawie zniszczenia przez BND akt byłych esesmanów, zrobiło się głośno dopiero na początku  2011 r. , gdy napisały o tym niemieckie gazety. Opiniotwórczy niemiecki „Der Spiegiel” zniszczenie akt esesmanów starał się tłumaczyć tym, że była to w istocie krecia robota pewnych ludzi w zachodnioniemieckim wywiadzie, którym nie podobały się pomysły szefa BND - socjaldemokraty Uhrlaua. Dlatego, jak sugerował „Spiegel”, postanowili oni się go pozbyć, dokonując zniszczenia akt i podsuwając mediom informacje na ten temat. W końcu grudnia 2011 r. Uhrlau odszedł ze stanowiska, a całą sprawę mocno wyciszono. Tak czy inaczej, nagłośnienie tej sprawy jasno pokazało, że BND od początku swojego istnienia dawała schronienie ludziom SS, którzy mieli udział w zbrodniach Niemców w okupowanej Europie. Nawet jeśli zakończyli swoją służbę w zachodnioniemieckim wywiadzie, to BND nadal ukrywała ten fakt. Mało tego: niszcząc ich akta, zatarła ślady tak, aby już nikt nie mógł dociec pełnej prawdy.

Gestapo boys


O tym, że zachodnioniemiecka BND zatrudniała byłych esesmanów, było wiadomo już na początku lat sześćdziesiątych, kiedy brytyjska prasa, napisała o „Gestapo boys”, zatrudnianych przez niemiecki wywiad. Na enuncjacje brytyjskich mediów zareagował niemiecki Bundestag, który zażądał od ówczesnego szefa BND i twórcy tej służby gen. Reinharda Gehlena przedstawienia skali problemu. Gehlen nie miał wyjścia i powołał specjalną wewnętrzną komisję, na czele której stanął zaledwie 32-letni Hans Henning Crome. W ciągu dwóch lat Crome przesłuchał 146 funkcjonariuszy BND, którym udowodnił zbrodniczą przeszłość. Końcowy raport Croma zawierał konstatację, że BND przez wiele lat patrzyła przez place na wojenne losy swoich funkcjonariuszy. Ustalenia raportu nie spodobały się Gehlenowi. W konsekwencji raport trafił do sejfu Gehlena i przez następne pół wieku był jednym z najbardziej skrywanych przez szefów zachodnioniemieckiego wywiadu dokumentów. Sam Gehlen przedstawił komisji ds. bezpieczeństwa Bundestagu swoją własną informację na temat funkcjonariuszy z nazistowską przeszłością. Zgodnie z nią jedynie 40 pracowników podległej mu służby miało za sobą przeszłość w SS, ale jak zaznaczył, nic mu nie wiadomo o ich zbrodniach. W ten sposób w zachodnioniemieckim wywiadzie znaleźli się tacy ludzie jak np. Konrad Fiebig, odpowiedzialny za mord 11 tysięcy białoruskich Żydów, czy Walter Kurreck z Einsatzgruppe D, odpowiedzialnej za wymordowanie dziesiątek tysięcy cywilów na terenie Ukrainy. Niektórzy z nich byli nawet szefami wydziałów i najbardziej utajnionych komórek BND, jak np. Alfred Benzinger szef Agencji 114 odpowiedzialnej m.in. za prowadzenie dezinformacji. Ten ostatni miał nawet szczególne zasługi dla całej służby. Wymyślił kłamliwy i bardzo szkodzący Polsce termin „polskich obozów koncentracyjnych” i skutecznie puścił go w obieg informacyjny, dzięki czemu funkcjonuje on do dzisiaj, przeżywając obecnie swój prawdziwy renesans.

Gehlen, oprócz esesmanów, którzy zostali etatowymi funkcjonariuszami, stworzył w podległej sobie instytucji całą armię tajnych współpracowników, rekrutujących się także spośród zbrodniarzy spod znaku SS. Jego ludzie byli rozsiani po całym świecie i pobierali pieniądze za swoją agenturalną robotę na rzecz zachodnioniemieckiego wywiadu. W ich teczkach personalnych zazwyczaj znajdowały się opinie mówiące, że są „zdecydowanymi antykomunistami” o „rdzennie niemieckim światopoglądzie” i oddają bezcenne usługi na rzecz zachodnioniemieckiej republiki. Jednym z nich był Klaus Barbie - były szef gestapo we francuskim Lyonie, który zyskał w czasie wojny przydomek kata tego miasta. W gruncie rzeczy zatrudnianie takich jak Barbie zbrodniarzy pod kryptonimami tajnych współpracowników było znacznie bardziej bezpieczną formą ich wykorzystywania niż gdyby pracowali  jako etatowi funkcjonariusze BND. W końcu były to służby demokratycznego państwa. Samym zbrodniarzom zapewniało to jednocześnie przez wiele lat ochronę zachodnioniemieckiego wywiadu, dzięki czemu mogli unikać odpowiedzialności. Ilu takich zbrodniarzy ukrył gen. Gehlen pod kryptonimami swoich wywiadowczych źródeł, tego do końca nie wiemy. I chyba się już nie dowiemy, skoro BND kilka lat temu zniszczyło ich akta.

Przypadek Barbiego
Wymieniony wcześniej kat Lyonu hauptsturmführer SS Klaus Barbie, to modelowy przykład ukrywania po II wojnie światowej nazistowskich zbrodniarzy przez tajne niemieckie służby. Przez wiele lat mógł skutecznie unikać odpowiedzialności za swoje zbrodnie. Miał ich na swoim sumieniu wiele. Był odpowiedzialny m.in. za deportację do obozów zagłady prawie 7,5 tysiąca Żydów, zamordowanie 4342 francuskich cywilów oraz aresztowanie i torturowanie 311 członków francuskiego ruchu oporu, w tym m.in. Jeana Moulina - pierwszego przewodniczącego Krajowej Rady Ruchu Oporu (Le Conseil National de la Résistance, CNR). Na początku 1947 r. Barbie nawiązał współpracę z Amerykanami, zostając agentem amerykańskiego kontrwywiadu (CIC). To ocaliło mu życie, gdyż już od 1945 r. był poszukiwany przez Francuzów, którzy w 1947 r. skazali go nawet zaocznie na karę śmierci. Początkowo dostarczał Amerykanom informacji, opierając się na siatkach informatorów hitlerowskiego SD i Gestapo. W grudniu 1950 r. CIC postanowiła nadać Barbiemu nową tożsamość i przerzucić go do Ameryki Południowej. W tym celu, wraz z rodziną został przerzucony do Genui, gdzie miał oczekiwać na dalszą podróż. W marcu 1951 r. otrzymał wizę wjazdową do Boliwii i dokumenty podróżne Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (MCK). Wraz z rodziną wsiadł na pokład statku „Corrientes” i wyruszył do Boliwii. Amerykańskie służby wyjazd Barbiego z Europy podsumowały w swoim raporcie lakonicznie: „W 1951 r. z powodu francuskich i niemieckich prób aresztowania obiektu, 66 Oddział przesiedlił go do Ameryki Południowej. Obiekt został zaopatrzony w dokumenty na nazwisko Klaus Altmann i wysłany przez Austrię i Włochy do Boliwii”. Gdy Barbie zamieszkał w boliwijskiej stolicy La Paz, Amerykanie nie chcieli już korzystać z jego usług i przekazali go zachodnioniemieckiemu wywiadowi. W kontaktach z centralą Altmann posługiwał się pseudonimem „Adler” (nr rejestracyjny w ewidencji BND V−43118). Dostarczał ludziom Gehlena ważnych informacji o sytuacji politycznej w Ameryce Południowej. Bardzo szybko zbliżył się do boliwijskich kół rządowych, zostając po jakimś czasie doradcą ministra spraw wewnętrznych. Miał wówczas m.in. torpedować działania walczącej z boliwijskim rządem Armii Wyzwolenia Narodowego – lewackiej organizacji partyzanckiej założonej przez Ernesto „Che” Guevarę, argentyńskiego rewolucjonistę i terrorystę, który został schwytany przez boliwijską armię w październiku 1967 r. Jak wykazało dziennikarskie śledztwo Herberta Matthewsa z amerykańskiego „New York Timesa”, w operacji tej ważną rolę odegrał właśnie Klaus Barbie. Jego spokojna kariera w Boliwii zakończyła się w 1971 r., gdy został wytropiony przez poszukiwaczy nazistowskich zbrodniarzy wojennych, małżeństwo Serge'a i Beate Klarsfeldów, którzy nagłośnili jego zbrodniczą działalność w czasie II wojny światowej, usiłując w ten sposób wywrzeć presję na boliwijskie władze, aby wydały go Francji. Dopiero po wielu latach boliwijski rząd zgodził się na jego aresztowanie, do którego doszło 18 stycznia 1983 r. Jednak nawet wtedy  boliwijskie władze nie od razu przekazały go Francuzom. Ostatecznie Barbie trafił do Francji dopiero po kilku latach. 11 maja 1987 r. zaczął się jego proces przed sądem miejskim w Lyonie. Opinia publiczna wiele razy została poruszona informacjami, jakie docierały z sali lyońskiego sądu. Niektóre z nich mogły wręcz szokować, jak np. wtedy gdy Barbie zaczął opowiadać w jaki sposób wydostał się z Europy po wojnie i kto mu w tym pomógł. Jeszcze bardziej szokujące było, gdy okazało się, że zachodnioniemieckie służby przez wiele lat suto opłacały zbrodniarza za jego wywiadowcze usługi. Francuski sąd 4 lipca 1987r. skazał Barbiego  na karę dożywocia i zbrodniarz na ostatnie cztery lata swojego życia trafił do więzienia (zmarł 25 września 1991 r.). Tak czy inaczej, sprawa Klausa Barbie pokazała całemu światu, że zachodnioniemiecki wywiad pomagał zbrodniarzom z SS w uniknięciu odpowiedzialności za ich bestialstwa z czasów II wojny światowej. Jak się po latach okazało, to, co robił Gehlen z nazistowskimi zbrodniarzami nie było wcale poza wiedzą i przyzwoleniem władz zachodnioniemieckiej Bundesrepubliki.


Przyzwolenie państwa na bezkarność
Nie tylko BND była schronieniem dla byłych esesmanów. Mogli oni liczyć na opiekę całego zachodnioniemieckiego państwa, którego polityka wobec przeszłości okazała się najlepszą gwarancją ich nietykalności. Zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości wykazywał ślepotę w poszukiwaniu zbrodniarzy z SS nawet wtedy, gdy z prośbą o ich wydanie  zwracały się inne kraje. Powojenne losy trzech innych esesmanów dobrze ilustrują  te procesy.
Pierwszy z nich, to Heinrich Boere pochodzący z niewielkiego Eschweiler w Nadrenii Północnej – Westfalii, który w czasie wojny był dobrowolnym  członkiem holenderskiego komanda Waffen-SS „Silbertanne”. Komando operowało na terenie okupowanej Holandii i miało na sumieniu co najmniej kilkadziesiąt morderstw cywili, podejrzanych o udział w holenderskim ruchu oporu, bądź udzielanie pomocy jego ludziom. Boere po wojnie zrzucił esesmański mundur i pozostał w Holandii, skąd zresztą pochodziła jego matka. Liczył, że Holandia będzie znacznie spokojniejszym miejscem, niż okupowane przez aliantów Niemcy  i  początkowo tak było. Jednak po paru latach został rozpoznany i zajęła się nim holenderska prokuratura, stawiając mu zarzuty popełnienia zbrodni na terenie Holandii. Jedną z nich było osobiste rozstrzelanie przez Boerego trzech członków ruchu oporu. Przed aresztowaniem i procesem uchroniła go udana ucieczka do Niemiec. Holenderski sąd w 1949 r. skazał zaocznie Boerego na karę śmierci, ale zamieniono ją później na dożywocie. Władze holenderskie od początku podejrzewały, że Boere uciekł do swojej ojczyzny i dlatego skierowały do Niemiec Zachodnich wniosek o ekstradycję. Ten jednak został rozpatrzony negatywnie. Zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości nawet nie pokusił się o to, aby Boerego przesłuchać w sprawie zarzucanych mu zbrodni. Boere mieszkał sobie spokojnie w swoim rodzinnym Eschweiler koło Akwizgranu, gdzie cieszył się sporym szacunkiem. Podobnie jak wielu jego dawnych kolegów, również i on w latach sześćdziesiątych otrzymał wojskową emeryturę. Boere znajdował się na liście poszukiwanych za wojenne zbrodnie nazistów, więc nic dziwnego, że zainteresowało się nim Centrum Szymona Wiesenthala . O  jego roli w czasie wojny poinformowano niemiecki wymiar sprawiedliwości, który tym razem   wszczął postępowanie. W 2009 r. zaczął się jego proces przed sądem w Aachen, w którego trakcie 88-letni wówczas Boere, przyznał się do zarzucanych mu czynów, zaznaczając jednak, że wykonywał wówczas „tylko rozkazy przełożonych” , a zastosowane przez niego środki represji uważał za konieczne. Sąd skazał go na karę dożywocia i Boere trafił do więzienia we Fröndenbergu, gdzie zmarł w 2013 r.
Drugim SS-manem, którego powojenne losy przytoczę, jest urodzony w Holandii Klaas Carel Faber. W czasie wojny był członkiem SS, a potem gestapo. W 1947 r. holenderski sąd skazał go za zamordowanie 22 holenderskich Żydów na karę śmierci, jednak ostatecznie karę tę zamieniono na dożywocie. Faberowi udało się w 1952 r. zbiec z holenderskiego więzienia do Niemiec, gdzie bardzo szybko potwierdzono jego niemieckie obywatelstwo (otrzymał je z rak samego Adolfa Hitlera jeszcze w czasie wojny). Władze RFN odrzuciły wniosek holenderskich władz o ekstradycję. Odmówiły również wydania go Wielkiej Brytanii, która także taki wniosek wystosowała. Przez lata Faber znajdował się na piątej pozycji listy najbardziej poszukiwanych przez Centrum Szymona Wiesenthala zbrodniarzy. Już wtedy wydawało się, że uniknie odpowiedzialności za swoje zbrodnie z czasów II wojny światowej. Jego spokój zakłócił wydany po niemiecku „Dziennik Anny Frank” - 16-letniej holenderskiej Żydówki, która, zanim została aresztowana przez gestapo, pisała swoje przejmujące notatki. Dziewczyna, wraz ze swoją rodziną, dzięki pomocy zaprzyjaźnionych ludzi ukrywała się w jednej z kamienic w Amsterdamie. Wskutek denuncjacji do gestapo wszyscy zostali 4 sierpnia 1944 r. aresztowani i trafili do obozu przejściowego w holenderskim Westerbork, a potem do obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen, gdzie zmarła na tyfus. Pisany przez nią dziennik przetrwał wojenną zawieruchę, a po wojnie został wydany w różnych wersjach językowych, szybko zdobywając popularność i wchodząc do światowego kanonu literatury Holocaustu. Gdy jej zapiski ukazały się w Niemczech, Faber kupił dla siebie egzemplarz. Chciał  sprawdzić, czy Anna Frank przypadkiem nie napisała o nim, miał z nią bowiem do czynienia, gdy trafiła do obozu przejściowego w Westerbrok. O sprawie zrobiło się głośno dopiero kilka lat temu, gdy historię Fabera opisali dziennikarze. Faber umarł w maju 2012 r., mając prawie 90 lat w bawarskim Inglostadt, w którym mieszkał od lat. Nigdy nie dosięgła go sprawiedliwość. Zawdzięcza to przede wszystkim zachodnioniemieckiej polityce ochrony nazistowskich zbrodniarzy.

Trzecia z postaci zdecydowanie wyróżnia się spośród wszystkich esesmanów, gdy chodzi o ich powojenne losy. To postać Heinza Reinefartha - dowódcy oddziałów, które w czasie II wojny światowej tłumiły powstanie warszawskie i dopuściły się wielu masowych zbrodni na mieszkańcach stolicy. Jego powojenne losy potoczyły się inaczej, niż  innych mieszkających w Niemczech Zachodnich esesmanów. Gruppenführer SS Heinz Reinefatrth zaliczał się do pierwszej ligi niemieckich zbrodniarzy. W ciągu zaledwie kilku początkowych dni powstania warszawskiego oddziały podległe Rainefarthowi bestialsko wymordowały 50 tysięcy  mieszkańców warszawskiej Woli. Zapewne ofiar byłoby znacznie więcej, ale, jak komunikował w swoich raportach Reinefarth, nie miał już amunicji do przeprowadzania dalszych rozstrzeliwań. To nie był jednak koniec jego zbrodniczych wyczynów. W kolejnych tygodniach trwania powstania bezwzględnie pacyfikował Stare Miasto, Powiśle a potem Czerniaków. Oprócz mordowania cywilów, jego oddziały zajmowały się także likwidacją jeńców i rannych schwytanych w powstańczych szpitalach. W sumie polscy historycy szacują, że liczba ofiar tych zbrodni mogła wynosić nawet 100 tysięcy. Gdy wojna dobiegła końca, poszukiwały go polskie władze. Po jakimś czasie Reinefarth został nawet aresztowany przez amerykańskie władze okupacyjne i wydawało się, że dosięgnie go wreszcie ręka sprawiedliwości, ale tak się nie stało. Sąd w Hamburgu ostatecznie zwolnił go z aresztu z powodu braku wystarczających dowodów jego winy. To otworzyło mu drogę do politycznej kariery w powojennych Niemczech Zachodnich. W grudniu 1954 r. Reinefarth został wybrany burmistrzem miasteczka Westerland, położonego na wyspie Sylt w Szlezwiku-Holsztynie. W 1958 r. wybrano go również do Landtagu w Szlezwiku – Holsztynie. Reinefarth przez blisko 12 lat pełnił urząd burmistrza Sylt i był deputowanym Landtagu w Szlezwiku- Holsztynie. Cieszył się wielkim poważaniem lokalnej społeczności, która dobrze wiedząc kim jest, nigdy nie zadawała mu pytań o jego przeszłość z czasów wojny. Strona polska wielokrotnie ponawiała swoje wnioski o ekstradycję zbrodniarza, jednak władze RFN konsekwentnie odmawiały. Bez znaczenia były tutaj międzynarodowe konwencje o ściganiu zbrodni i przepisy międzynarodowego prawa. Reinefarth dalej mieszkał sobie spokojnie w Sylt, pobierając wysoką generalską rentę wypłacaną mu przez władze RFN. Nigdy nie czuł się winny za zbrodnie, których dopuścił się w Warszawie. Gdy zmarł w 1979 r. wystawiono mu okazały grobowiec z kamienia, na którym obok jego nazwiska wyryty został krzyż rycerski z liśćmi dębu, który Reinefarth otrzymał od Hitlera za utopienie we krwi powstania warszawskiego.
-----------------
Całość w najnowszym numerze "Historii Bez Cenzury".
 
 
 





http://www.bezc.pl/artykul/117/jak-powojenne-niemcy-chronily-ss-manow

sobota, 24 stycznia 2015

Merkel pochwala antysemityzm

POLITYKA   17.01.2015 19:01 0 komentarzy


czyli niemcy kontra bankierzy z USA ?

niemcy lubują się w kalamburach - to nieuniknione w sytuacji, gdy olbrzymia część narodu może stanowić rozwinięcie służb specjalnych – jakoś się muszą porozumiewać, skoro nie mogą omawiać swoich spraw na głos, to robią to nie wprost...




http://maciejsynak.blogspot.com/2014/05/w-wywiadzie-niemieckim-moze-pracowac.html


W Polsce Werwolf porozumiewa się na olbrzymią skalę za pomocą oficjalnych mediów, jak telewizja, radio, prasa czy internet.



Czy ktoś rozumie, dlaczego opublikowano informację nt. przeniesienia i ukrycia w niewiadomym miejscu komputerów serwerów zawierających dane wrażliwe np. pesel?



„Około 150 informatyków i techników ochranianych przez policjantów oraz funkcjonariuszy BOR było zaangażowanych w trwającą cztery dni operację przeniesienia serwerów z danymi około 38 mln mieszkańców Polski. Chodzi m.in. o ewidencję PESEL i paszporty.” - Interia

Wydawałoby się, że to oczywiste - takie informacje są pilnie strzeżone i ukryte. A tymczasem polskojęzyczna telewizja dla Polaków pokazuje jak paru facetów taszczy jakieś skrzynie okraszając to stwierdzeniem, że teraz dane są bezpieczne.
Od kiedy tajne rzeczy pokazuje się w wieczornym wydaniu wiadomości?
A może raczej chodziło o to, aby hurtem poinformować wszystkich kamratów z werwolfa, że teraz niemiecka firma ma pod opieką ich dane osobowe i już nikt nigdy nie dojdzie do tego kto jakie nazwisko zamordowanego Polaka ukradł po wojnie?



Wygląda na to, że za każdym razem, kiedy werwolf przejmuje jakąś część polskiej administracji to „informuje” o tym w mediach.

W 2010 roku na internetowej stronie Ministerstwa Edukacji w wersji angielskiej ukazała się informacja, że MEN mieści się przy Al. Gestapo, a nie przy Al. Szucha.
Jak tłumaczył rzecznik MEN, nastąpiło to" w wyniku zastosowania aplikacji automatycznego tłumaczenia" (google tłumacz).

Postanowiłem to sprawdzić i maniakalnie setki razy wpisywałem w tego tłumacza Al. Szucha i za każdym razem wychodziło mi Szucha avenue.

Jak MEN-owi wyszło GESTAPO AVENUE??
Nie mam pojęcia.

Ale widać, skoro ma być, to jest.
Po referendum w Irlandii, kiedy przyjęto Traktat z Lizbony, Merkel z tej okazji gratulowała narodowi niemieckiemu – jaki kalambur ma tym razem dla swoich ziomali?



Ano okazuje się, że już można ściągać maskę z twarzy.


antysemityzm jest naszym państwowym i obywatelskim obowiązkiem- tak w oświadczeniu rządowym powiedziała Aniela Merkel.
Jak donoszą media:>>Co gorsza, następne zdanie oświadczenia brzmiało: "To samo dotyczy także ataków na meczety<<


Może jednak przytoczę informację z Interii.

„Oczywiście kanclerz chciała powiedzieć coś całkiem odwrotnego. Wcześniej w swym oświadczeniu wielokrotnie podkreślała, że w Niemczech nie może być miejsca dla nienawiści do Żydów ani dla wykluczania muzułmanów. Na zakończenie fragmentu o atakach na meczety Merkel podkreśliła, że "i tego nie będziemy tolerować".

Agencja dpa odnotowuje, że Merkel miała ostatnio przy różnych okazjach kilka wpadek. W środę, wypowiadając się na temat ocieplenia klimatu, posłużyła się procentami zamiast stopniami Celsjusza, mówiła też o kilokaloriach zamiast o kilowatogodzinach.
Merkel, która z wykształcenia jest fizykiem, przyznała potem, że jednostki miar trochę jej się pomieszały.(


Ach, pomieszały się?
A facetowi w Białym Baraku pomieszało się też i powiedział „poliż obozy koncentracyjne”. Co to będzie jak guziki atomowe mu się pomieszają?
Wojna atomowa już blisko, ruscy koncentrują wojska w okolicy Arktyki, a jak wiadomo, te rakiety przez biegun północny mają najbliżej ...



Tymczasem, aby się wykpić wystarczy wcześniej zaliczyć jakąś „wpadkę”, ot pomylić stopnie Celsjusza z klatką schodową (też ma stopnie) i już wszystko można powiedzieć, wszystko co się chce.



Rewizjonizm niemiecki odsłania kły.



Arsienij Jaceniuk, nielegalny Premier Ukrainy, wejście wojsk radzieckich do niemiec i na Ukrainę nazwał inwazją.
Co na to niemieckie władze?
Nie zaprzeczają.



A dlaczego facet, który w polskojęzycznych mediach przedstawiany jest jako Premier Ukrainy nie wspomina nic o Polsce? A może już nie ma Polski, a Ukraina graniczy z niemcami??





Korespondent „Głosu Rosji” Leonid Sigan przeprowadził wywiad z Konradem Rękasem, ekspertem Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych, na temat niejednoznacznej wypowiedzi premiera Ukrainy.




Wywiad Aresnija Jaceniuka dla niemieckiej telewizji ARD wywołał oburzenie w Rosji. Ukraiński polityk nazwał wejście wojsk Armii Radzieckiej do Niemiec i na Ukrainę inwazją.
Niestety, oficjalny Berlin odmówił komentowania tej niewybrednej wypowiedzi. Powstaje więc podejrzenie, że Niemcy są gotowe zrewidować swoje oficjalne stanowisko co do II wojny światowej.

Co Pan o tym sądzi?
Przede wszystkim, Arsenij Jaceniuk obraził kilka milionów Ukraińców, którzy zginęli podczas tej wojny, i kilka milionów Ukraińców, którzy walczyli w szeregach Armii Czerwonej przeciwko niemieckiemu hitlerowskiemu okupantowi i najeźdźcy. To jest rzecz haniebna, że premier kraju tak mówi o własnej historii, o własnych obywatelach. To po pierwsze.
Po drugie, uważam, że w tej sytuacji absolutnie niezbędne byłoby też stanowisko polskiego MSZ. Polska jako pierwsza ofiara tej wojny i ten kraj, ten naród, który miał zaszczyt wspólnie z Armią Radziecką ostatecznie doprowadzić do zwycięstwa nad Niemcami, zatknąć dwa sztandary — radziecki i polski nad Berlinem, ma absolutne prawo i obowiązek zająć stanowisko w tej kwestii.
Ewidentne rewidowanie historii II wojny światowej i przedstawianie państwa uznanego przecież po II drugiej wojnie światowej przez wszystkie mocarstwa za jednoznacznie winne i wyłącznie odpowiedzialne wybuchu tej straszliwej wojny, uznawanie tego państwa obecnie za ofiarę jest skrajnie niebezpiecznym precedensem także przede wszystkim dla Polski, która poniosła w tej wojnie również ogromne straty, ale która też w wyniku konferencji wielkich mocarstw uzyskała określone zadośćuczynienie w postaci ziem zachodnich.

Jeśli Niemcy uznają się za ofiarę, to w takim razie być może również i ziemie zachodnie zostały niesłusznie odebrane? Tak należy interpretować stanowisko Jaceniuka. Być może i to też trzeba wyjaśnić, czy było ono wcześniej konsultowane i uzgadniane z Berlinem. Bierność w tej kwestii, bierność ze strony państw — uczestników II wojny światowej, prawdziwych ofiar tej wojny, jest niedopuszczalna. Jest rzeczą fatalną i tragiczną, ale, niestety, potwierdzającą wszystkie nasze wcześniejsze podejrzenia, iż obecne władze w Kijowie identyfikują się już tylko i wyłącznie z tą częścią Ukraińców, którzy w czasie wojny wybrali drogę kolaboracji i zbrodni u boku hitlerowskich Niemiec. Jest to oczywiście niesprawiedliwe i niezgodne z prawdą historyczną, ale jest pewnym faktem politycznym wobec którego nie można przejść obojętnie.
Dziękuję Panu serdecznie za wypowiedź.




Kolejny kalambur niemieckich służb w wykonaniu Merkel i fotoreporterów - nie można mieć złudzeń - oni zawsze będą nienawidzić Słowian...


http://maciejsynak.blogspot.com/2014/05/w-wywiadzie-niemieckim-moze-pracowac.html


http://maciejsynak.blogspot.com/2014/12/merkel-podwaza-ad-w-europie.html




http://werwolfcompl.blogspot.com/
http://fakty.interia.pl/swiat/news-wpadka-merkel-antysemityzm-jest-naszym-obowiazkiem,nId,1590425

Nazistowski pierścień zamiast zabawki:
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/jajko-niespodzianka-zamiast-zabawki-nazistowski-pierscien/gt3bk

Ależ szybko usunęli treść...

 

http://argo.neon24.pl/post/117870,merkel-pochwala-antysemityzm