Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chory. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chory. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 6 października 2024

Stres








przedruk





Prof. Gałecki: biologia przystosowała człowieka do przeżywania sytuacji stresowych

2024-10-05 10:47 



Biologia przystosowała człowieka do przeżywania sytuacji stresowych – zaznaczył w rozmowie z PAP prof. Piotr Gałecki - psychiatra, nauczyciel akademicki i praktyk. Jest on kierownikiem Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, konsultantem krajowym w dziedzinie psychiatrii.

"Odpowiedź na reakcję stresową jest u człowieka zaprogramowana ewolucyjnie. Sytuacje przekraczające możliwości adaptacyjne zawsze spotykały naszych przodków i mamy pewne biologiczne oraz psychiczne kompetencje do pokonywania stresu, choć są one różne u różnych osób" – wyjaśnił.

I zastrzegł, że takie zdarzenia to dla organizmu wręcz szokujące przeżycie.


"Silne sytuacje stresowe mają przy tym bardzo istotny wpływ na organizm. Obserwujemy trzy fazy. Pierwsza to faza alarmowa, która jest szokiem i powoduje ostrą odpowiedź układu nerwowego, a także immunologicznego i hormonalnego. Następuje koncentracja na zagrożeniu i zawężenie pola uwagi. To dlatego ludzie m.in. niewiele pamiętają z tego, co się wokół nich działo, gdy znajdowali się pod wpływem silnego napięcia. Rośnie też ukrwienie mięśni odpowiedzialnych za ruch (poprzecznie prążkowanych) i organów klatki piersiowej, a spada dopływ krwi do układu trawiennego czy narządów płciowych. To adaptacja, która pozwala lepiej uciekać lub walczyć. Aktywuje się też układ odpornościowy, który będzie chronił organizm na wypadek zranień – niszczył bakterie i przyspieszał gojenie się ran. Dodatkowo stres powoduje m.in. wydzielanie kortyzolu – tzw. hormonu walki, którego receptory znajdują się na wszystkich komórkach organizmu. Daje on sygnał znajdującym się w komórkach mitochondriom do wzmożonej pracy i produkcji energii. To bardzo pomocny mechanizm, ale na krótki okres czasu. Mitochondria wykorzystują tlen, z którego część przekształca się w toksyczne wolne rodniki, a że jest ich wówczas więcej, silniej uszkadzają komórki. Dlatego właśnie, silny stres uszkadza również pojedyncze komórki organizmu" – wyjaśnił psychiatra.

Większość osób dotkniętych powodzią musi przeżywać bardzo silny stres – podkreślił.

"Ostra reakcja na stres jest na tyle obciążająca dla organizmu, że do niedawna klasyfikowano ją jako jednostkę chorobową. W taki sposób reaguje jednak 80 proc. ludzi, dlatego teraz mówi się o naturalnej reakcji na stres i w nowej klasyfikacji stan taki nie będzie już uznawany za zaburzenie. Można się go z pewnością spodziewać u większości powodzian" – mówił.

Na dalsze funkcjonowanie człowieka wpływa kilka głównych czynników – zwrócił uwagę.

"Po fazie ostrej, gdy sytuacja już się uspokoi, następuje etap przystosowania się. Ważne jest, aby każdy z systemów organizmu wrócił wtedy do równowagi. Kluczową rolę w tym momencie odgrywają trzy rzeczy. Po pierwsze - zasoby biologiczne i psychiczne danego człowieka, po drugie - jego sytuacja życiowa, a po trzecie - pomoc z zewnątrz" - wymienił ekspert.

"W miarę młoda, zdrowa osoba poradzi sobie lepiej, niż starsza i schorowana. Jeśli chodzi o cechy psychologiczne, to korzyści przynosi posiadanie cech tzw. osobowości prężnej, która m.in. pozwala obiektywnie spojrzeć na to, co się wydarzyło. Patrząc na sytuację życiową to lepiej poradzi sobie na przykład człowiek w stabilnej sytuacji finansowej i zawodowej, ze wspierającą rodziną, niż osoba samotna, która straciła cały dobytek kupiony na kredyt" – tłumaczył.

Osoby poddawane silnemu stresowi mogą potrzebować wsparcia i powinno ono być dostosowane do ich potrzeb – podkreśla prof. Gałecki.

"W początkowych fazach pomoc psychologiczna powinna mieć taką postać, żeby poszkodowany mógł opowiedzieć o swojej sytuacji, poczuć się bezpiecznie, bez bycia ocenianym. Jeśli działanie silnego stresu się przedłuża - wskazana może być farmakoterapia, w której podaje się leki przeciwlękowe niwelujące konsekwencje reakcji stresowej. Nauczyły nas tego m.in. doświadczenia psychiatrii wojskowej. Ostra sytuacja stresowa może trwać najwyżej kilka dni, a jeśli ten okres się przedłuży, mogą pojawić się różne objawy – zawroty głowy, szumy w uszach, nadwrażliwość na światło, kołatanie serca, uczucie braku tchu, wzdęcia, biegunki, zaparcia. Z czasem dochodzi do wyczerpania organizmu, które może prowadzić do dalszych konsekwencji psychiatrycznych i somatycznych" – mówił ekspert.

Dalsze skutki przewlekłego stresu mogą być różne. "Jeśli chodzi o problemy psychiatryczne, mogą się pojawić zaburzenia adaptacyjne, takie jak stany lękowe i depresyjne, zaburzenia snu, odżywiania i libido oraz drażliwość. Może to trwać nawet kilka miesięcy. W poważniejszych przypadkach może rozwinąć się zespół stresu pourazowego (PTSD), w którym dochodzi do trwałego rozregulowania ośrodków odpowiedzialnych za emocje, nastrój i odczuwanie przyjemności. Może dojść później do pojawienia się uzależnień, depresji, myśli samobójczych, samookaleczania, zmian osobowości. PTSD może trwać wiele lat, czasami nawet do końca życia. Wśród skutków somatycznych można wymienić konsekwencje rozregulowania metabolizmu, np. nadciśnienie czy cukrzyca" – przestrzegał.

I zaznaczył, że to ciężkie przeżycia skutkują najgroźniejszymi powikłaniami.

"Najczęściej PTSD rozwija się zwykle u tych ludzi, którzy byli świadkami śmierci czy okaleczenia innej osoby lub znalazły się w sytuacji stwarzającej realne zagrożenie tego typu. W przypadku powodzi może to być na przykład sytuacja, w której ktoś nie zdoła uratować tonącej osoby. Takie zdarzenie zapamiętywane jest w mózgu w dwóch obszarach – tej odpowiedzialnej za pamięć epizodyczną, która przechowuje wspomnienia o samym zdarzeniu oraz w rejonach odpowiedzialnych za przetwarzanie emocji. Dlatego wspomnienia traumatycznych zdarzeń są bardzo trwałe" – tłumaczył psychiatra.

Takim osobom też na szczęście można pomóc – zwrócił uwagę.






Marek Matacz








czwartek, 14 września 2023

U lekarza cz.6

 


1 września byłem u lekarza i dostałem "zlecenie zabiegu" na EKG i - teraz nie pamiętam jak to się nazywało, "zlecenie" czy "skierowanie" - badanie krwi i moczu (tę kartkę oddałem na drugi dzień w zabiegowym).

Chciałem iść od razu zrobić EKG, ale w rejestracji powiedziano mi, że gabinet jest czynny od 11:00, więc pomyślałem, że innym razem to wykonam.

Kilka dni później przy okazji wszedłem do gabinetu i okazało się, że zostawiłem "zlecenie" w domu, pielęgniarka odparła jednak, że to nie problem, bo ona znajdzie je w systemie.


No i nie znalazła.

W ogóle nic nie było, że 1 września byłem u lekarza.

Ostatnia zarejestrowana wizyta była z 22 sierpnia.


Zajrzałem dzisiaj na swoje konto pacjenta i faktycznie - nie ma śladu.


Ostatnie uwidocznione wizyty to:

 21 lipca, 

17 sierpnia SOR w Bydgoszczy - ból w kolanie, 

22 sierpnia ogólny, a potem 

6 i 13 września.



Powinno być jeszcze 4 września wizyta u ortopedy, który przyjmuje w szpitalu. Tego dnia mieli tam awarię systemu, ale czy dokumentacja papierowa nie powinna być wprowadzona do systemu?

Minęło już 10 dni od tamtej wizyty.


 No i teraz moje pytanie:


czym się różni "zlecenia zabiegu" od "skierowania" ?


Czy jedno musi być rejestrowane, a drugie nie?


Zachowałem sobie kopię "zlecenia", jest tam jakiś numer "UN"


Jak to się stało, że wizyta z 1 września nie widnieje w systemie??

Lekarka nic nie mówiła, że jest awaria w systemie, podczas wizyty cały czas coś klikała w komputerze.


Zapytam ją o to przy kolejnej wizycie.


Po co komputeryzacja systemu, skoro dokumentacja jest niepełna?


 

Wyniki EKG dostałem na wydruku opisane jako "dobre", jeszcze potrzebna opinia lekarza; badanie krwi i moczu też w normie.

Stawy kolanowe - mam rehabilitację od lutego 2024 r.


Gabinet zabiegowy EKG czynny jest codziennie w dni powszednie od godziny 7:00.








niedziela, 21 maja 2023

Choroba Alzheimera










przedruk




Rozmowa z Corlnelią Stolze, autorką książki „Zapomnij o Alzheimerze. Prawda o chorobie, która nie jest chorobą”



Z Cornelią Stolze rozmawia Tomasz Gabiś (czerwiec 2013)

Cornelia Stolze jest dziennikarką medyczną, autorką książki Zapomnij o Alzheimerze! Prawda o chorobie, która nie jest chorobą (Vergiss Alzheimer! Die Wahrheit über die Krankheit, die keine ist).



Jak i dlaczego zainteresowała się Pani problematyką choroby Alzheimera?

Na temat natrafiłam przypadkowo. Kiedy przed kilkoma laty zbierałam materiały do artykułu „Handel próbkami tkanek pacjentów i testerów“, dowiedziałam się o skandalu w USA, w który zamieszany był niemiecki naukowiec, specjalista od „choroby Alzheimera” – profesor psychiatrii Harald Hampel, pracujący wówczas w klinice uniwersyteckiej w Monachium (Uniwersytet im. Ludwika Maksymiliana). Okazało się wtedy, że pan Hampel pracował nad stworzeniem testu wczesnego wykrywania „choroby Alzheimera” i propagował te testy publicznie. A przecież uważano, że tego schorzenia nie da się udowodnić za życia. Podręcznikowa wiedza mówiła, że to, czy człowiek choruje tę chorobę czy też nie, można stwierdzić z całą pewnością dopiero na podstawie mikroskopowego badania tkanki mózgowej po jego śmierci. Kiedy zapytałam pana Hampela, czy weryfikuje skuteczność i niezawodność swoich testów także poprzez te patologiczne badania, odpowiedział, że nie. Utrzymywał, że nie jest to konieczne. Byłam wtedy zdumiona, jak naukowiec może tak de facto nienaukowo pracować – bez obawy, że zostanie zdemaskowany. Ponieważ z początku nie byłam pewna, czy czasami nie brak mi jakichś informacji potrzebnych dla zrozumienia tych prac, zasięgnęłam opinii innych ekspertów. Im bardziej wgryzałam się w temat, tym większe bagno, odkrywałam.



W czym, Pani zdaniem, tkwi fundamentalny problem z obowiązująca definicją „choroby Alzheimera”?

Zasadniczy problem polega na tym, że do dzisiaj nikt nie wie, czym dokładnie jest „choroba Alzheimera”. Nie istnieje de facto żadna jej jasna definicja. Nikt nie zna jej przyczyn. Czołowi eksperci wyznają tutaj najrozmaitsze teorie i nie tylko wzajemnie sobie zaprzeczają, ale częściowo przeczą nawet temu, co sami publicznie głoszą. Faktem jest, że nie istnieją żadne jasne kryteria, pozwalające odróżnić tę rzekomą chorobę od innych form demencji. Zarazem istnieją liczne, różnorodne przyczyny powstawania demencji. W praktyce często wrzuca się wszystko do jednego worka i po prostu opatruje etykietą „Alzheimer“ – chociaż nikt nie wie, na co pacjent naprawdę cierpi. Najbardziej fatalne jest to , że z tego powodu wielu pacjentów nie jest poddawanych właściwej terapii, choć wielu z nich, po właściwej diagnozie, można by pomóc w odzyskaniu poprzedniej normalnej sprawności mózgu.



Jakie siły, organizacje, środowiska, lobbies stały za wypromowaniem „choroby Alzheimera”? Kto na niej najbardziej korzysta?

Istnieje wiele grup, które odnoszą finansową korzyść z „choroby Alzheimera”. Jedni bezpośrednio, jak na przykład naukowcy, firmy farmaceutyczne, lekarze. Inni pośrednio – ponieważ etykieta „Alzheimer“ maskuje prawdziwe przyczyny wielu zachorowań na demencję. Niech Pan weźmie na przykład producentów alkoholu. Oni są żywotnie zainteresowani w tym, aby skutki nadużywania alkoholu, które się jakże często zdarzają, zatuszować. A przecież wiemy od dawna, że powtarzające się alkoholowe ekscesy, co znamy na przykładzie aktora Haralda Juhnke, (1929-2005) szkodzą nie tylko wątrobie, ale i mózgowi. Jedną z możliwych późnych konsekwencji picia alkoholu jest tzw. syndrom Korsakowa, któremu towarzyszą dokładnie takie same symptomy, jakie przypisuje się „chorobie Alzheimera“. Kiedy to schorzenie się pojawi, to dla wszystkich naokoło wygodniej jest, traktowanie dotkniętej nim osoby jako ofiary , na którą los zesłał chorobę – zamiast przyznać, że prawdziwe przyczyny tkwią w nadużywaniu alkoholu. Beneficjenci są tutaj bardzo liczni: producenci piwa, wina i wódki, branża reklamowa, media (np. stacje telewizyjne sponsorowane przez przemysł alkoholowy), bliscy chorych , którzy latami odwracali wzrok, bo woleli nie wiedzieć, jakie są prawdziwe przyczyny ich stanu zdrowia, wreszcie sam dotknięty chorobą, ponieważ w ten sposób zwalnia się z własnej za nią odpowiedzialności itd.



W swojej książce stawia Pani tezę, że ta masowo dziś diagnozowana choroba jest w dużej mierze po prostu medycznym błędem. Na ile pojęcie choroby Alzheimera jest produktem tego, co się w publicystyce nazywa „bad science” czyli nauki nierzetelnej, manipulującej danymi i wynikami badań itp. ?

Zjawisko jest konsekwencją „bad science” w tym sensie, że badania, które doprowadziły do dopuszczenia znajdujących się na rynku medykamentów przeciwko „chorobie Alzheimera“, cierpią na zasadniczą wadę: jak chce się przetestować działanie leku, jeśli choroby, którą mają uleczyć, nie można wiarygodnie zdiagnozować ani też nie można zmierzyć efektów terapii? Obie te rzeczy są de facto niemożliwe. Przyznają to nawet czołowi eksperci od „Alzheimera” w Niemczech, np. w tzw. wytycznych S3 „Demencje“, sporządzonych przez Niemieckie Towarzystwo Neurologiczne oraz Niemieckie Towarzystwo Psychiatrii, Psychoterapii i Neurologii.



Zaletą Pani książki są obserwacje dotyczące działania całego systemu medycyny i służby zdrowia wobec ludzi starych. Jakie problemy dostrzega Pani w tym zakresie?

Zdezorientowani, niepewni starzy ludzie są dla kompleksu medycznego niemal idealną grupą docelową. Często są słabi, samotni i nie potrafią – z powodu swojej dezorientacji – ani skorzystać z niezależnych źródeł informacji, ani skutecznie się bronić. Właśnie dla psychiatrów, czujących się kompetentnymi w kwestii „Alzheimera“, otwiera się tutaj ogromne pole do działania, bowiem prawie wszystkie diagnozy w tej dziedzinie medycyny są mętne a definicje, które stosuje psychiatria można dowolnie rozciągać. Raz postawioną diagnozę trudno zakwestionować, i bardzo rzadko się ją rewiduje.



Co jakiś czas słyszymy o kolejnych przełomowych odkryciach i postępach w leczeniu „choroby Alzheimera”. Jednak Pani pisze w swojej książce, że postępy te są złudzeniem. Dlaczego, pomimo wielomiliardowych nakładów na badania i leczeniem medycyna pozostaje bezsilna wobec „choroby Alzheimera”?

Moje badania wykazują, że medycyna dlatego jest bezsilna, że w bardzo dużym stopniu uprawia się w tym przypadku niechlujne, nie poddane surowym rygorom naukowym, badania. Wielu z tych, którzy działają na tym polu, w rzeczywistości nie postępuje zgodnie z naukowymi procedurami (zob. wyżej moje wyjaśnienia na temat testów wczesnego wykrywania). Zainteresowani badacze nie kwestionują własnych hipotez – nawet wówczas, kiedy wyniki badań za każdym razem trafiają w próżnię. Wychodzą od modelu choroby, który już dawno okazał się błędny – i badają dalej w tym samym kierunku, zamiast przyznać, że najprawdopodobniej to sam kierunek jest fałszywy. W każdym razie jedno jest pewne: o „przełomach“ nie może być mowy. Nawet jeśli tak często się o nich opowiada. Od powtarzania nie przybywa prawdy.



Z jakim przyjęciem spotkała się Pani książka?

Od chwili ukazania się Zapomnij o Alzheimerze! coś się ruszyło. Liczne gazety, czasopisma, redakcje telewizyjne i radiowe informowały o wykrytych w książce nadużyciach i błędach w diagnostyce i terapii demencji. Wielu bliskich dotkniętych demencją osób, pracownicy socjalni, psychologowie, pielęgniarze, opiekunowie i lekarze, którzy na co dzień mają z nimi do czynienia, rozpoznają w tym swoje własne doświadczenia. Dowodzą tego liczne listy i maile od czytelników, które nadeszły w ostatnich miesiącach. Na przykład Thomas Zimmermann z kliniki uniwersyteckiej Hamburg-Eppendorf napisał : „Wreszcie wiele wyjaśniająca książka na temat Alzheimera, która doskonale koresponduje z moimi doświadczeniami jako badacza w «sieci kompetencji» (Kompetenznetz) odpowiedzialnej za degeneratywne demencje. Życzyłbym sobie, żeby otworzyła oczy wielu ludziom“.

Nacisk na czynniki decyzyjne, aby ukrócić nadużycia wzrósł – i odnosi skutek. Niektórzy z wymienionych w książce badaczy i lekarzy nie pełnią już swoich funkcji. Dotyczy to m.in. wzmiankowanego wyżej lekarza Haralda Hampela. Przez lata ten psychiatra uchodził za gwiazdę badań nad „Alzheimerem”. Uniwersytet we Frankfurcie, na którym od początku 2010 roku Hampel pracował jako kierownik kliniki psychiatrii, psychoterapii i psychosomatyki, chwalił się jego „pionierskimi badaniami“ i jego „międzynarodową rangą“. Jednak 22 marca 2012 roku został zwolniony w trybie natychmiastowym. Kierownictwo kliniki położyło tą decyzją kres kryzysowi, który od miesięcy nabrzmiewał w placówce kierowanej przez Hampela. Wielu byłych pracowników zarzuciło psychiatrze mobbing. Miał m.in. pozbawiać ich pomieszczeń i sprzętu oraz grozić, ze nie przedłuży umowy. Systematycznie miał szykanować niemiłych mu kolegów. Zwalniając 47-letniego wówczas psychiatrę kierownictwo kliniki usunęło w jego osobie lekarza, który dzięki bliskim kontaktom z przemysłem wysforował się na czoło badaczy nad „Alzheimerem”, choć jego naukowa działalność jest bardzo podejrzana.

Również w Niemieckim Towarzystwie Neurologicznym rośnie świadomość problemu. Świadczy o tym niedawno powołana do życia inicjatywa o nazwie „Neurology-First“. Kilkuset członków Towarzystwa wezwało swoją organizację do przeprowadzenia zasadniczych reform. Postulują m.in., aby wzmocnić „zawodową autonomię“ lekarzy poprzez oddzielenie programów dokształcających Towarzystwa od przemysłu farmaceutycznego. Ponadto należy wewnątrz Towarzystwa dokonać „podziału władz pomiędzy lekarzami współpracującymi z przemysłem a tymi, którzy tworzą wytyczne“. Innymi słowy: kto znajduje się w sytuacji konfliktu interesów nie może być autorem wytycznych Towarzystwa . Idzie wszak o to, aby „chronić naszych pacjentów przed błędnymi terapiami i z góry zapobiec powstawaniu podejrzeń, ze zalecenia mogą być motywowane finansowym interesem“.

Interesująca jest także inna sprawa: do dziś żaden z wymienionych w Zapomnij o Alzheimerze! badaczy, lekarzy i producentów leków nie zakwestionował zarzutów o wprowadzanie w błąd, fałszywe obietnice czy stosowanie geszefciarskich trików w dziedzinie „Alzheimera”. Nikt nie podjął kroków prawnych przeciwko treściom zawartym w mojej książce. Kryjąca się za tym strategia jest jasna: byle tylko nie robić szumu! Jednakże jest też faktem, że czołowi eksperci odmawiają wypowiedzi na temat książki i grożą adwokatem, jeśli redakcje będą o niej informować o niej i o zawartych w niej ustaleniach. Znamienne jest też to, iż odmawiają uczestnictwa w dyskusjach publicznych z moim udziałem.

Dziękuję za rozmowę.



Rozmawiał i przełożył rozmowę na język polski Tomasz Gabiś, czerwiec 2013

Pierwodruk: Nowa Debata, lipiec 2013





Osoba na krótko  "opuszczona" przez Operatora wykazuje splątanie i problemy z pamięcią.

Symptomy te określiłbym jako - początki choroby Alzheimera.

Dlatego opętują na zmianę, by do tego nie dopuszczać 

tj. nie zostawiać ciała z pierwotnym właścicielem.

Braki kadrowe sugerują relatywnie niewielką grupę zaangażowanych osób.

Ale.... 




sobota, 5 grudnia 2020

Starzenie się jako choroba

 


przedruk - słabe tłumaczenie przeglądarki

Pigułka na odwrócenie procesu starzenia za 30 lat? Dlaczego nie ”, mówi profesor Harvardu, dr David Sinclair

Dr Sinclair podkreśla potrzebę traktowania starzenia się jako choroby i mówi, że nie jest to nieuniknione; nauka próbująca to odwrócić nie polega na zwiększeniu liczby lat spędzonych w chorobie i schyłku, ale w młodości

HTLS Zaktualizowano: 5 Grudnia 2020 R., 04:32 IST



Nie ma powodu, aby uznawać starzenie się za nieuniknione, powiedział w piątek profesor Harvardu, dr David Sinclair, dodając, że jeśli pigułka lub szczepionka nie zostanie opracowana w ciągu najbliższych 30 lat, aby walczyć ze starzeniem się, „coś musiało pójść nie tak”.


Dr Sinclair, współdyrektor Paul F Glenn Center for Biology of Aging Research w Harvard Medical School, i jego zespół niedawno cofnęli zegar dotyczący starszych komórek oka w siatkówce, aby odwrócić utratę wzroku u starszych myszy.

„Starzenie się nadejdzie… Nie będziemy żyć wiecznie… Ale czy możemy spróbować żyć zdrowo przez kolejne 5, 10 lub 20 lat? Absolutnie… Nie ma prawa, które mówi, że nie możemy dłużej żyć ”- powiedział na 18. szczycie Hindustan Times Leadership Summit.

Dr Sinclair, najbardziej znany ze swoich prac nad zrozumieniem, dlaczego ludzie się starzeją i jak spowolnić jego skutki, powiedział, że ważne jest, aby ogłosić starzenie się jako chorobę, aby rządy zmieniły przepisy dotyczące leczenia go lekami i aby dostępne były większe fundusze na prace naukowe.


„Jeśli to [pigułka lub szczepionka na odwrócenie starzenia] nie wydarzy się w ciągu najbliższych 30 lat, coś musiało pójść nie tak”, powiedział, dodając, że możliwe, że lek na starzenie się już był wśród nas

„Musimy tylko mieć więcej dowodów na to, że faktycznie działają tak, jak mamy nadzieję” - powiedział profesor z Harvardu, który znalazł się na liście „100 najbardziej wpływowych ludzi na świecie” magazynu TIME.

Jego badania koncentrowały się przede wszystkim na sirtuinach, grupie białek, które wydają się odgrywać kluczową rolę w regulacji procesu starzenia. W 1999 roku został zwerbowany do Harvard Medical School, gdzie uczył biologii starzenia się i medycyny translacyjnej starzenia się.

Dr Sinclair podzielił się również wskazówkami, jak spowolnić proces starzenia: nie jedz trzech regularnych posiłków; ćwiczenie; podnosić ciężary; używać informacji zwrotnych dotyczących biomarkerów; śpij dobrze i zmniejsz stres; i jedz zestresowane rośliny.

Dr Sinclair also shared tips on how to slow the process of ageing: don’t eat three regular meals; exercise; lift some weights; use biomarker feedback; sleep well and reduce stress; and eat plants that have been stressed.


„Możesz nie chcieć pominąć śniadania, możesz chcieć pominąć lunch lub kolację… dla każdego jest inaczej. Jeśli jesteś młody, to prawdopodobnie nie jest dla ciebie ”, powiedział, dodając, że osoby w średnim wieku, których metabolizm zwolnił, powinny rozważyć strategiczne pomijanie posiłków.

Na pytanie, czy dieta wegetariańska była lepsza, czy dieta niewegetariańska, powiedział: „Chcesz, aby Twoja dieta wyglądała tak, jak królik może jeść więcej niż lew”.



You may not want to skip breakfast, you may want to skip lunch or dinner... it’s different for every individual. If you are young, this is probably not for you,” he said, adding that middle-aged people whose metabolism has slowed down should consider skipping meals strategically.

On the question of whether a vegetarian diet was better or a non-vegetarian regimen, he said: “You do want your diet to look like what a rabbit might eat more than a lion.”



Według artykułu opublikowanego w Nature , dr Sinclair i jego zespół wykorzystali wirusa związanego z adenowirusem jako nośnika do dostarczenia do siatkówek myszy trzech genów przywracających młodość, które są normalnie włączane podczas rozwoju embrionalnego. Te trzy geny, wraz z czwartym, który nie został użyty w tej pracy, są wspólnie znane jako czynniki Yamanaka. To sprzyjało regeneracji nerwów po uszkodzeniu nerwu wzrokowego u myszy z uszkodzonymi nerwami wzrokowymi, odwróconej utracie wzroku u zwierząt ze stanem naśladującym ludzką jaskrę i odwróconej utracie wzroku u starzejących się zwierząt bez jaskry.


Dr Sinclair powiedział w piątek: „Staramy się zrozumieć, czy możemy skompresować ostatnie lata życia, które są chore, do bardzo krótkiego okresu ... [Celem] jest naprawdę nie trzymać nas w domach opieki i dłużej chorować . Nie przedłużamy starości, robimy odwrotnie. Naszym celem jest przedłużenie młodości, abyśmy mogli dożyć 90 lub 100 lat, a pod sam koniec nadal być produktywnymi członkami społeczeństwa, uprawiającymi dowolny sport ze swoimi wnukami lub prawnukami ”.

Dodał: „Często wydaje nam się, że jako społeczeństwo osiągnęliśmy maksymalny okres życia… to nieprawda… W XX wieku i po dziś dzień mamy do czynienia z bardzo liniowym i przewidywalnym wzrostem długości życia człowieka. Za każdym razem, gdy [ludzie] mówią, że osiągnęliśmy maksimum, przedmuchujemy ten szklany sufit i przedłużamy życie. Ale nie wszystkie są zdrowe ”.



Ekspert przekazał również więcej informacji na temat śmiertelności jako drogi do walki ze starzeniem się. „Zwykle nie umieramy tak bardzo, jak kiedyś z przyczyn sercowych, ale mózg nadal starzeje się w normalnym tempie i niewiele z tym robimy… Nasze podejście polega na leczeniu całego ciała lekami i stylem życia, które utrzymają każda część ciała jest zdrowsza i młodziej ”- dodał ekspert. „W mojej naukowej opinii, w wieku około 30 lat, zaczyna się proces starzenia”.

Zapytany o naturę suplementów, które ludzie powinni podjąć w celu spowolnienia procesu starzenia, powiedział: „Idź z firmą, która ma dobrą reputację… Postaw na bardzo czyste cząsteczki”. Dodał, że resweratrol, substancja chemiczna występująca w czerwonym winie, wydaje się wykazywać korzyści pod względem właściwości przeciwstarzeniowych. Powiedział jednak, że odpowiednie posiłki i ćwiczenia wydają się w tym momencie najlepszym sposobem na starzenie się.


Badanie dowodzące koncepcji opublikowane w Nature pokazuje epigenetyczne przeprogramowanie złożonych tkanek, takich jak komórki nerwowe oka, do młodszego wieku, kiedy mogą one naprawić i zastąpić tkankę uszkodzoną w wyniku stanów i chorób związanych z wiekiem. Opierając się na badaniu na myszach, dr Sinclair powiedział, że większość naszej długowieczności zależy od naszego epigenomu, a nie od DNA.

Podczas gdy DNA zawiera instrukcje dotyczące budowy białek, epigenom zawiera wszystkie substancje chemiczne, które są dodawane do DNA w celu regulacji aktywności.



https://www.hindustantimes.com/india-news/pill-to-reverse-ageing-in-30-years-why-not-says-harvard-professor-dr-david-sinclair/story-b4W8QbUaxTtQgIv8hlILDN.html






poniedziałek, 6 marca 2017

Eksperyment Rosenhana - jak łatwo zostać schizofrenikiem


Eksperyment Rosenhana - jak łatwo zostać schizofrenikiem


"Zdrowy w chorym otoczeniu” – tak brzmiał tytuł pracy prof. Rosenhana, opublikowanej w magazynie naukowym „Science”*. Mowa w niej o ośmiu uczestnikach eksperymentu, który po opublikowaniu nieźle wstrząsnął psychiatrią.

Prof. David Rosenhan był amerykańskim profesorem psychologii na Uniwersytecie Stanford i już w 1968 roku jako 40-latek zadał sobie pytanie, czy rzeczywiście istnieje różnica pomiędzy byciem „normalnym” i kimś potocznie nazywanym „wariatem”. Aby poszukać odpowiedzi na to pytanie zorganizował on 4-letnie badania, które przeszły do historii psychologii, jako „Eksperyment Rosenhana”. W tej iście szerlokomskiej pracy towarzyszyło mu 7 osób (czterech mężczyzn i trzy kobiety): trzech psychologów, jeden lekarz pediatra, student psychologii, malarz i gospodyni domowa. Francuski filozof Michel Foucault po zakończeniu badań życzył Rosenhanowi „Nagrody Nobla za humor naukowy".

Plan Rosenhana wydawał się w miarę prosty i miał odpowiedzieć na pytanie, jak długo psychiatria będzie potrzebowała, aby orzec, że w przypadku tej ósemki ma do czynienia z „normalnymi” ludźmi, którzy faktycznie nigdy wcześniej nie mieli żadnych form tzw. zaburzeń psychicznych. „To pytanie nie jest ani niepotrzebne, ani zwariowane” napisze on później we wspomnianej publikacji. „Nawet jeżeli jesteśmy osobiście przekonani, że potrafimy rozgraniczyć, co jest normalne, a co nienormalne, to nie ma na to przekonywujących dowodów”.

Co prawda Księga Diagnostyczna (DSM) Zjednoczenia Psychiatrów Amerykańskich dzieli pacjentów na kategorie według symptomów, co ma umożliwić odróżnienie osoby zdrowej od „chorej psychicznie”, ale w Rosenhanie pojawiło i umocniło się zwątpienie w sens tak stawianych diagnoz. Stwierdził on, że „choroba psychiczna” nie jest diagnozowana na bazie obiektywnych symptomów, a na subiektywnym postrzeganiu „pacjenta” przez obserwującego lekarza. Wierzył, że do rozjaśnienia problemu przyczyni się właśnie jego eksperyment, w którym sprawdzone będzie, czy ludzie nigdy nie cierpiący na żadne „choroby psychiczne” zostaną w szpitalu rozpoznani jako zdrowe i jeśli tak, to na jakiej zasadzie to się odbędzie.

Przygotowania do eksperymentu wyglądały zawsze tak samo: pan profesor oraz współuczestnicy projektu przez kilka dni nie myli zębów, panowie się nie golili, następnie pseudopacjenci ubierali się w nieco przybrudzone ciuchy, pod fałszywym nazwiskiem umawiali telefonicznie z wybraną kliniką psychiatryczną i krótko po tym pojawiali się tam, twierdząc podczas przyjęcia, że… słyszą głosy. Było to oczywiście nieprawdą, tak jak nieprawdziwe były podane przez nich nazwiska i zawody. Mało tego, nawet opisywane przez pseudopacjentów „głosy” nie miały odniesienia do znanych w psychiatrii opisów, gdyż nie ma głosów „pustych”, „próżnych” i „głuchych”, jak to z premedytacją przedstawili uczestnicy eksperymentu w pierwszej rozmowie z lekarzem.

Po diagnozie, która w siedmiu przypadkach brzmiała „schizofrenia”, a w jednym „zespół depresyjno-maniakalny”, nasi „pacjenci” zaczynali zachowywać się już tak, jak na co dzień w normalnym życiu, o głosach więcej nie wspominali, przestrzegali regulaminu, byli kooperatywni wobec lekarzy i personelu oraz mili i rzeczowi w swoich wypowiedziach. Ich zadaniem było przecież jak najszybsze przekonanie lekarzy i personelu szpitalnego o swoim zdrowiu psychicznym i wyjście z kliniki bez pomocy z zewnątrz.

Jak się szybko okazało ich wzorowe zachowanie nie zmieniło niestety postaci rzeczy, a raz wypowiedziana diagnoza okazała się już nieodłączną i stygmatyzującą etykietą pacjenta. Naukowcy z niepokojem obserwowali nagminnie pojawiającą się psychiczną i fizyczną brutalność personelu wobec hospitalizowanych. Eksperyment okazał się więc już w początkowej fazie bardzo niebezpieczny, przez co część jego uczestników poczuła wyraźny strach „przed pobiciem lub gwałtem”. W efekcie tych pierwszych doświadczeń do projektu dokooptowano prawnika, z którym ustalono plan ewentualnego działania na wypadek okaleczenia lub śmierci któregoś z uczestników eksperymentu i dopiero wtedy grupa „ruszyła” na kolejne kliniki. Ogólnie eksperyment przeprowadzono w 12 szpitalach, po części w tych starszych, o ściśle konwencjonalnym podejściu do „pacjenta”, a po części w nowoczesnych, nastawionych badawczo.


Wszyscy byli chorzy


Nikogo nie rozpoznano jako zdrowego, a pobyt w szpitalach psychiatrycznych trwał średnio blisko 3 tygodnie (od 7 do 52 dni). W czasie eksperymentu pseudopacjenci otrzymali 2100 różnych leków antypsychotycznych, które po kryjomu wypluwali; były to różne preparaty na, za każdym razem, te same objawy. Grupie badaczy aż niewiarygodny wydawał się fakt braku zainteresowania ze strony lekarzy i personelu, którzy „przechodzą koło człowieka, jakby go nie było”. Okazało się, że po raz wypowiedzianej diagnozie, nikt już nie traktuje pacjenta jak człowieka, a jego zachowania, jakie by nie były, będą już zawsze odbierane, jako symptom „choroby psychicznej”. Notatki na przykład, które początkowo nasi pseudopacjenci robili w tajemnicy i szmuglowali poza szpital, już po krótkim czasie mogły być czynione bez kamuflażu, gdyż ani lekarze, ani obsługa szpitala się tym nie interesowali. Z raportów szpitalnych wynikało później, że ciągłe prowadzenie notatek było jednym z symptomów choroby psychicznej. (łał..... - MS)

Nie wyjdziesz, aż się nie przyznasz!


Rosenhan w swoim eksperymencie podkreśla szczególny problem władzy psychiatrii nad „pacjentem”. Zdiagnozowanie u pseudopacjentów (w jednej rozmowie!) „schizofrenii” oznaczało nieuchronne zaszufladkowanie ich, utratę podstawowych praw i od tego momentu nie tylko każde ich (bądź co bądź normalne) zachowanie było interpretowane już jako choroba, ale do diagnozy dopasowywany był cały ich życiorys! Jeden z uczestników eksperymentu odnotował pół żartem pół serio, że w klinice miał poczucie „bycia niewidzialnym”, gdyż statystycznie 71% psychiatrów i 88% sióstr i sanitariuszy w ogóle nie reagowało na proste pytania, które zadawał im w ciągu dnia, jako „pacjent”, a jeśli była jakakolwiek reakcja to wyglądało to tak, jak w poniższym przykładzie:

Pacjent: Przepraszam, panie doktorze… Mógłby mi pan powiedzieć, kiedy będę mógł skorzystać z możliwości spaceru w ogrodzie?

Lekarz: Dzień dobry Dave. Jak się pan dzisiaj czuje? (Lekarz odchodzi nie czekając na odpowiedź…).

Samo wyjście ze szpitala psychiatrycznego okazało się w każdym przypadku niemożliwe bez przyznania się „pacjenta” do tego, że… jest chory. Dopiero po takim określeniu się nasi pseudopacjenci opuszczali szpitale. Dodajmy tylko, iż nie, jako „zdrowi”, ale ze zdiagnozowaną „schizofrenią w remisji” (czyli zaleczoną na pewien czas).

Skandal


Wielkie oburzenie psychiatrii konwencjonalnej, jakie wybuchło po upublicznieniu badań Rosenhana przyniosło za sobą niespodziewanie drugą fazę eksperymentu, przy czym pierwsza jego część została odrzucona przez rozzłoszczonych psychiatrów, jako „wybrakowana metodycznie”. Dyrekcja jednego ze szpitali psychiatrycznych stwierdziła wtedy w debacie publicznej, że „w naszej klinice coś takiego nie mogłoby mieć miejsca”, na co Rosenhan odpowiedział eleganckim wyzwaniem na pojedynek obiecując, że na przestrzeni następnych 3 miesięcy wyśle tam swoich pseudopacjentów.

Trzy miesiące później, kiedy doszło do weryfikacji drugiej fazy „Eksperymentu Rosenhana” okazało się, że wyzwany na pojedynek szpital ze 193 ogólnie przyjętych w tym czasie pacjentów określił 41, jako podejrzanych o bycie pseudopacjentami Rosenhana i kolejnych 42, jako zdemaskowanych pseudopacjentów. Tylko, że druga faza projektu prof. Rosenhana polegała na tym, jak się okazało, że… nikogo tam nie wysłał.

Jako materiał uzupełniający, który bardziej „po polsku” traktuje sprawę, polecam obejrzeć poruszającą sztukę Teatru Telewizji pt.: „Kuracja”, według książki Jacka Głębskiego (reż.: Wojtek Smarzowski, w roli głównej: Bartek Topa). Sztuka opowiada o psychiatrze naukowcu, który chcąc poznać tajniki swoich podopiecznych postanawia symulować schizofrenię, stając się „zwykłym pacjentem psychiatryka”. O eksperymencie mało kto wie, a sytuacja szybko wymyka się spod kontroli…

*Publikacja: On Being Sane in Insane Places w: Science, 179, 250-8.


Źródło: Andrzej Skulski, Polityka.pl


http://www.psychologiawygladu.pl/2015/10/eksperyment-rosenhana-jak-atwo-zostac.html?m=1