Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

sobota, 31 grudnia 2016

PIŁSUDSKI NIE CHCIAŁ WIELKOPOLSKI

Żebrowski: Powstanie Wielkopolskie wybuchło wbrew oczekiwaniom Józefa Piłsudskiego

Opublikowano: 28 grudnia 2016 11:12:07


- To już 98. rocznica wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Jego dowódcy: mjr Stanisław Taczak i gen. Józef Dowbor-Muśnicki dokonali czegoś, co wydawało się niemożliwe. W bardzo krótkim czasie zbudowali potężną armię polską i odzyskali Wielkopolskę dla Polski. Było to wbrew oczekiwaniom Józefa Piłsudskiego, który liczył na kompromitację gen. Dowbor-Muśnickiego - pisze na swoim facebookowym profilu Leszek Żebrowski, znany publicysta historyczny.



- Pochodzący z Wileńszczyzny Piłsudski uważał bowiem Niemców za naturalnych sojuszników w przyszłej walce z Rosją, nie rozumiał, że dla Wielkopolan, Pomorzan i Ślązaków to właśnie pruski zaborca stanowił odwiecznego wroga. Dlatego kiedy wybuchła I wojna światowa opowiedział się po stronie państw centralnych, nawet klęska Niemiec nie zmieniła jego stanowiska w tej materii. Również rząd niemiecki liczył na porozumienie z Pułsudskim w sprawie utrzymania ziem polskich pod zaborem, o czym świadczyć może stwierdzenie w dniu 25 X 1918 roku, w czasie konferencji szefów rządów państw związkowych, sekretarza Urzędu Spraw Zagranicznych Rzeszy W. Solfa, iż Piłsudski obiecywał, że likwidacja okupacji niemieckiej w Królestwie Polskim przeprowadzona zostanie bez przelewu krwi oraz, że nie będzie on popierał prób "zagarnięcia terytoriów pruskich" (A. Czubiński, "Powstanie Wielkopolskie 1918-1919 r. - Geneza, charakter, znaczenie", Poznań 1978).
Stanowisko swoje wobec możliwości starania się o odzyskanie niepodległości przez Wielkopolskę potwierdził w dniu 31 X 1918 roku, kiedy doszło w twierdzy magdeburskiej do spotkania ze specjalnym wysłannikiem niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych hrabią Harrym Kesslerem. W sprawie ziem polskich zaboru pruskiego Piłsudski ponownie potwierdził swoje stanowisko mówiąc, iż obecna generacja Polaków nie będzie prowadziła wojny o Poznańskie i Pomorze. Postępowanie Piłsudskiego wśród Wielkopolan uznano za dowód zdrady interesu narodowego. Szybko okazało się, że Piłsudski zapewniając Niemców o swojej wobec nich lojalności kosztem Wielkopolski, Pomorza i Śląska, nie czynił tego dla racji stanu, lecz z wewnętrznego przekonania. Uwolniony 9 listopada 1918 roku z twierdzy magdeburskiej po przybyciu w dniu 10 listopada do Warszawy, wprowadza owe zapewnienia w czyn. Nie pozwala na pełne rozbrojenie oddziałów niemieckich, podejmuje rozmowy z przedstawicielami armii niemieckiej zarówno w Królestwie jak i na terenie Białorusi, Litwy i Ukrainy - wszystko po to, aby wojska te ewakuować bezpiecznie do Rzeszy. Nie pozostało więc Wielkopolanom nic innego, jak wywalczenie niepodległości własnymi skromnymi siłami, wykorzystując powstałą po wybuchu rewolucji listopadowej w Niemczech sytuację na terenie Wielkopolski - czytamy z kolei w tekście innego autora Piłsudski nie chciał Wielkopolski


 http://www.dzienniknarodowy.pl/4498/zebrowski-powstanie-wielkopolskie-wybuchlo-wbrew-o/


PIŁSUDSKI NIE CHCIAŁ WIELKOPOLSKI
    1918 roku istniały dwie koncepcje odbudowy państwa polskiego - federalistyczna Józefa Piłsudskiego oraz inkorporacyjna Romana Dmowskiego. Piłsudski głosił konieczność zjednoczenia ziem polskich ze stanu w roku 1772, ale w formie federacji z udziałem Ukrainy, Białorusi i Litwy. Koncepcja ta była jednak nierealna; rządy Litwy nie chciały się zgodzić na jakąkolwiek współpracę z Polską, w Białorusi - nie było po prostu z kim pertraktować, zaś Ukraina była podzielona między dwa rządy i borykała się z problemem nacierającej armii radzieckiej. Roman Dmowski uważał, że Polska musi swoje ziemie po prostu odzyskać, bez układów z podbitymi narodami. Wobec realiów z 1918 roku wydaje się, że zwyciężyła właśnie ta koncepcja.

    Skupiając się na granicy zachodniej Polski po drugiej połowie 1918 roku można było zauważyć, iż Wielkopolska nadal znajdowała się w granicach państwa niemieckiego i co gorsza, według planów Piłsudskiego miała w nich pozostać!

    Pochodzący z Wileńszczyzny Piłsudski uważał bowiem Niemców za naturalnych sojuszników w przyszłej walce z Rosją, nie rozumiał, że dla Wielkopolan, Pomorzan i Ślązaków to właśnie pruski zaborca stanowił odwiecznego wroga. Dlatego kiedy wybuchła I wojna światowa opowiedział się po stronie państw centralnych, nawet klęska Niemiec nie zmieniła jego stanowiska w tej materii. Również rząd niemiecki liczył na porozumienie z Pułsudskim w sprawie utrzymania ziem polskich pod zaborem, o czym świadczyć może stwierdzenie w dniu 25 X 1918 roku, w czasie konferencji szefów rządów państw związkowych, sekretarza Urzędu Spraw Zagranicznych Rzeszy W. Solfa, iż Piłsudski obiecywał, że likwidacja okupacji niemieckiej w Królestwie Polskim przeprowadzona zostanie bez przelewu krwi oraz, że nie będzie on popierał prób "zagarnięcia terytoriów pruskich" (A. Czubiński, "Powstanie Wielkopolskie 1918-1919 r. - Geneza, charakter, znaczenie", Poznań 1978).

    Stanowisko swoje wobec możliwości starania się o odzyskanie niepodległości przez Wielkopolskę potwierdził w dniu 31 X 1918 roku, kiedy doszło w twierdzy magdeburskiej do spotkania ze specjalnym wysłannikiem niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych hrabią Harrym Kesslerem. W sprawie ziem polskich zaboru pruskiego Piłsudski ponownie potwierdził swoje stanowisko mówiąc, iż obecna generacja Polaków nie będzie prowadziła wojny o Poznańskie i Pomorze. Postępowanie Piłsudskiego wśród Wielkopolan uznano za dowód zdrady interesu narodowego. Szybko okazało się, że Piłsudski zapewniając Niemców o swojej wobec nich lojalności kosztem Wielkopolski, Pomorza i Śląska, nie czynił tego dla racji stanu, lecz z wewnętrznego przekonania. Uwolniony 9 listopada 1918 roku z twierdzy magdeburskiej po przybyciu w dniu 10 listopada do Warszawy, wprowadza owe zapewnienia w czyn. Nie pozwala na pełne rozbrojenie oddziałów niemieckich, podejmuje rozmowy z przedstawicielami armii niemieckiej zarówno w Królestwie jak i na terenie Białorusi, Litwy i Ukrainy - wszystko po to, aby wojska te ewakuować bezpiecznie do Rzeszy. Nie pozostało więc Wielkopolanom nic innego, jak wywalczenie niepodległości własnymi skromnymi siłami, wykorzystując powstałą po wybuchu rewolucji listopadowej w Niemczech sytuację na terenie Wielkopolski. 26 XII 1918 przyjechał do Poznania Paderewski, co dało powód do masowych polskich manifestacji patriotycznych i pierwszych starć polsko-niemieckich. Wybuch, w dniu 27 XII 1918 roku, Powstania Wielkopolskiego w niczym nie zmienił stanowiska Piłsudskiego. 

Nie tylko uznał on, że powstanie należy pozostawić bez wsparcia lecz w mianowaniu (16 I 1919 r.) na dowódcę powstania swojego największego rywala gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego widział szansę na jego kompromitację. Liczył bowiem, że nie znający języka niemieckiego i mentalności Wielkopolan gen. Muśnicki nie znajdzie z nim wspólnego języka (mylił się!). Powodzenie powstania zaskoczyło Piłsudskiego, mimo to nadal prowadził swoją działalność wymierzoną przeciw Wielkopolsce. Najlepszymi dowodami w tym zakresie jest zatarg między powstańcami a Naczelnym Dowództwem w Warszawie o Nakło, czy postawienie przed sądem i oskarżenie o zdradę narodową dowódcy kompanii Wojska Polskiego z Włocławka, która przeszła granicę Królestwa z zaborem pruskim dla udzielenia pomocy powstańcom. Obecnie mówi się, że Powstanie Wielkopolskie było skierowane politycznie przeciw decyzjom Ententy. Lecz Piłsudski mówił, iż "Wszystko, co dostaniemy na Zachodzie, to będzie podarunek Koalicji". Tym samym odmówił Wielkopolanom prawa decydowania o swoim losie. Powstanie Wielkopolskie stało się jedynym zwycięskim powstaniem narodowym. Zawarto w dniu 16 lutego 1919 roku rozejm w Trewirze, w którym Niemcy pod naciskiem marszałka Focha musieli uznać wykreśloną przez zbrojny czyn powstańczy polsko-niemiecką linię demarkacyjną w Wielkopolsce:

    "(...) Niemcy powinni niezwłocznie zaprzestać wszelkich działań ofensywnych przeciwko Polakom w Poznańskiem i we wszystkich innych okręgach. W tym celu zabrania się wojskom niemieckim przekraczania następującej linii: dawna granica Prus Wschodnich i Prus Zachodnich z Rosją aż do Dąbrowy Biskupiej, następnie zaczynając od tego punktu linii na zachód od Dąbrowy Biskupiej, na zachód od Nowej Wsi Wielkiej, na południe od Brzozy, na północ od Szubina, na północ od Kcyni, na południe od Szamocina, na południe od Chodzieży, na północ od Czarnkowa, na zachód od Miał, na zachód od Międzychodu, na zachód od Zbąszynia, na zachód od Wolsztyna, na północ od Leszna, na północ od Rawicza, na południe od Krotoszyna, na zachód od Odolanowa, na zachód od Ostrzeszowa, na północ od Wieruszowa, a następnie aż do granicy śląskiej."("Sprawy polskie na konferencji pokojowej w Paryżu w 1919 r. Dokumenty i materiały" T. 1. Warszawa 1965, s. 385)
    Ta granica stała się później (z drobnymi zmianami) ostateczną granicą między Polską i Niemcami.
    Tak więc to wielki wysiłek Wielkopolan okupiony śmiercią 2 tysięcy powstańców sprawił, że wbrew zamiarom Piłsudskiego Wielkopolska stała się częścią odrodzonego państwa polskiego.

Bajczarz
mailto: bajczarz@wp.pl


http://historyk.republika.pl/arty/pilsudski1.htm

 

sobota, 24 grudnia 2016

Jezus sprzed 5000 lat

FOTO: W Egipcie znaleziono intrygujące malowidła naskalne

09:04 24.12.2016Krótki link


Włoscy badacze znaleźli w Egipcie malowidła naskalne sprzed około 5000 lat.

Według słów dyrektora Muzeum Nauk Planetarnych w Prato (Włochy) Marco Morelli, znalezisko odkryte podczas wyprawy na płaskowyż Gilf Kebir na egipskim odcinku pustyni Sahara. Dodajmy, że po raz pierwszy malowidła naskalne zostały tam odkryte w 2005 roku. Szczególną uwagę badaczy przyciągnął jedno z malowideł. Jak podaje Rossijskaja Gazieta, powołując się na portal Seeker, prehistoryczny autor przedstawił dwoje zwierząt bez głów a także mężczyznę i kobietę, między którymi znajduje się niemowlę. Ludzkie głowy są odwrócone w kierunku świecącej na wschodzie gwiazdy. Naukowcom przypomniało to znaną scenę narodzin Chrystusa. Jednak jak pokazały badania to malowidło powstało około 5000 lat temu, czyli 3000 lat przed narodzinami Chrystusa. „Niewątpliwie jest to bardzo interesujące malowidło — mówi Morelli. — Wcześniej nie znajdowaliśmy podobnych scen sprzed epoki chrześcijańskiej”. 
 
 
 
 
 
 

środa, 21 grudnia 2016

Metodą na wariata


Z prezes SA Gdańsk Anny Skupnej „carycy” się śmiejecie?


Metodą na wariata, załatwiono w RP III setki grubych afer. Przypomnę tylko kilka i w zasadzie drobnych. Uniewinnienie bandziora „Słowika” przez Lecha „Bolesława” Wałęsę, przez długi czas było uznawane za miejską legendę, rozprowadzaną przez oszołomów. Mniej więcej w tym samym okresie zgnojono marszałka sejmu Andrzeja Kerna. Głośny romans córki Kerna z cygańskim dostarczycielem pizzy, nie schodził z nagłówków całymi miesiącami. Powstała też jakże mało śmieszna komedia „Uprowadzenia Agaty", oparta na kompletnych bzdurach i oszczerstwach. O kochliwym Cyganie córka Kerna chciałaby zapomnieć, a sam amant okazał się „Tulipanem”. 


Kilka lat później zrobiono wariata z posła Gabriela Janowskiego, bo nagle się okazało, że w 38 milionowym kraju nie ma żadnego zapotrzebowania na cukier, szczególnie polski cukier. Po tragifarsie nie została w Polsce jedna polska cukrownia, a Polacy kupują słodkawy miał w Lidlu. Takich „śmiesznych” historii można przytaczać tuzinami i one wszystkie niezmiennie posiadają dwie cechy. Po pierwsze są wyjątkową bezczelnością i poczuciem bezkarności dowcipnisiów, po drugie okradani i oszukiwani Polacy, śmieją się jak głupi do sera, nie ze złodziei, ale z tych, którzy złodzieja próbują złapać za fraki. Najnowszy dowcip i przerabianie na wariata to „caryca” i znów wszystko odbyło się według schematu. Niezbyt lotny poseł Suski, prostodusznie zapytał o kluczową dla Amber Gold kwestię. Rzecz się sprowadza do fundamentalnego ustalenia, jak to się stało, że „wymiar sprawiedliwości” był ślepy na oszustwa Plichty i kto za tym wszystkim stał?


Wszyscy wiedzieli, że takiej sprawy nie mógł sobie prowadzić byle asesor z sądu rejonowego, ale potrzebny był znacznie wyższy szczebel, żeby wydać 9 wyroków w zawieszeniu i nie bać się konsekwencji. Od chwili gdy afera Amber Gold wybuchła na dobre, w „mieście” zaczęło huczeć, a co odważniejsi dziennikarze zaczęli pisać, kto w Gdańsku jest numer jeden wśród sędziów. Pierwszymi odważnymi byli Marcin Wikło i Marek Pyza z „wSieci”, którzy dotarli do wielu rozmówców i dość szczegółowo poznali gdańskie stosunki „prawne”. Obaj Panowie nie podali jednak nazwiska „carycy”, która swój przydomek zawdzięcza pozycji, jaką w gdańskim sadownictwie zajmuje. Nie dziwię się, w tamtym czasie, ale i dziś za pisanie otwartym tekstem o sędziach tak można dostać po tyłku, że się ląduje z gołym tyłkiem, w zimie, pod mostem. Mnie odwagi zaczyna brakować, ale jestem na tyle głupi, żeby podać imię i nazwisko „carycy” – to Anna Skupna, prezes Sądu Apelacyjnego w Gdańsku. Informację tę zweryfikowałem w kilku źródłach i za nią daję głowę, reszta to neverending story.


Sędzia Anna Skupna nie jest przypadkową osobą na przypadkowym miejscu. W 1982 roku, a więc w stanie wojennym, powołał ją na stanowisko sędziego rejonowego, wiceminister sprawiedliwości z gabinetu Jaruzelskiego. Powołanie minister Sylwester Zawadzki argumentował między innymi tym, że Skupna jest wieloletnim lojalnym i zaangażowanym członkiem PZPR. Pani sędzia od razu się wzięła ostro do roboty i zaczęła hurtowo wydawać wyroki na opozycjonistów. Próżno jednak czekać by w "Czarno na białym" z sędzią rozprawiły się media, jak z prokuratorem Piotrowiczem – nie ta liga. Wiele z tych politycznych procesów po latach zostało zweryfikowanych jako łamiące prawo, nawet w czasie PRL i w czasie stanu wojennego. Kilku skazanych uzyskało odszkodowanie. Ponad 30 lat sędzia Skupna jest obecna w gdańskich sądach i doskonale znają ją wszyscy sędziowie apelacji gdańskiej i nie tylko. Sędzia Milewski, prezes SO Gdańsk, pytany o „carycę” przez Suskiego, nie tylko rzucił sucharem, ale po prostu łgał. 

Zna Milewski Skupną i z całą pewnością wie, jaką ma ksywę w środowisku. Skąd wiem, jestem rolnikiem z Biskupina, gmina Chojnów, woj. dolnośląskie, nie prezesem SO Gdańsk i zajęło mi ustalenie tej oczywistości pół godziny. Milewski nie mógł nie znać "carycy" co więcej, to on zaciągnął Skupną do loży Lechii Gdańsk, gdzie siedzieli minister Kwiatkowski i premier Tusk. Dziś zeznawał minister Gowin, który szczegółowo opowiadał o spotkaniu w Gdańsku z prezesem SO Gdańsk i prezes SA Gdańsk, czyli z Milewskim i Skupną. Nie mam pojęcia, co poza ignorancją i samobójczymi instynktami, śmieszy Polaków w pytaniu i zwłaszcza odpowiedzi o „carycę”? Bez względu na to, jakie są zakulisowe działania sędzi Anny Skupnej i od razu napiszę, że nie mam na ten temat konkretnej wiedzy, bazuję jedynie na tym, co przeczytałem u Wikło i Pyzy, z całą pewnością prezes Sądu Apelacyjnego odpowiada za to, co się w jego apelacji dzieje. 

Żadnym, powtarzam, żadnym racjonalnym wyjaśnieniem, poza przymykaniem oczu, nie da się usprawiedliwić tego, że w gdańskiej apelacji w sprawie Amber Gold 9 wyroków w zawieszeniu i wyczyny Plichty były "niewidzialne". Mnie pytania o „carycę” nie śmieszą, zwłaszcza, że takich caryc w każdej apelacji na kierowniczych stanowiskach mamy przynajmniej po kilka. Skalę problemu pokazuje nie tylko sam Amber Gold, ale jeszcze bardziej pokazuje ostrożność redakcji i dziennikarzy, którzy starają się zwrócić uwagę, jednocześnie wiedzą, że pisanie otwartym tekstem to wyrok i dla nich i dla całej redakcji. Reformę sądownictwa zacząłbym od likwidacji jednej instytucji, tą instancją jest najbardziej patologiczna apelacja. Głupimi dowcipami znów usiłuje się przykryć coś, co jest jedną wielką tragedią trwającą od 27 lat i będącą kontynuacją poprzednich 45 lat.


6
33744 liczba odsłon


Matka Kurka

 

http://www.kontrowersje.net/z_prezes_sa_gda_sk_anny_skupnej_carycy_si_miejecie

 

 

Seria dużych awarii na terenie Polski.



Seria dużych awarii na terenie Polski. Dziwnym zbiegiem okoliczności występuje ona w momencie politycznego przesilenia
wpis z dnia 21/12/2016



Ogólnopolskie problemy z przekazem sygnału TVP, awaria rejestrów państwowych i systemu "Źródło", awaria systemów informatycznych PAP, awaria sieci T-Mobile czy usterka awaryjnego systemu zasilania Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej skutkująca ograniczeniem ruchu powietrznego nad Polską. Wszystkie te tele-informatyczne awarie wydarzyły się w krótkim okresie czasu. Dziwnym zbiegiem okoliczności pokryły się one z największą od lat próbą destabilizacji politycznej połączoną z silnym wzmożeniem części mediów zachęcających do rewolucji.
                             
r e k l a m y

            
Fakty są następujące - w piątek doszło do poważnej awarii systemu "Źródło", czyli zintegrowanego systemu rejestrów państwowych, gdzie znaleźć można takie informacje jak numery PESEL, dane z dowodów osobistych czy akty stanu cywilnego. Dodatkowo zaczęły występować poważne problemy z odbiorem sygnału TVP na multipleksie. To jednak nie koniec - padły systemy informatyczne Polskiej Agencji Prasowej (PAP), a w nocy z piątku na sobotę wprowadzono czasowe ograniczenia w ruchu powietrznym nad Polską. Powodem była usterka awaryjnego systemu zasilania wykorzystywanego przez Polską Agencję Żeglugi Powietrznej. Jakby tego było mało wczoraj potężna awaria dotknęła sieci T-Mobile - na terenie całego kraju występowały problemy z wykonywaniem telefonów i wysyłaniem wiadomości tekstowych.
          
r e k l a m y

      
Wszystko powyższe zbiegło się z największą od lat próbą destabilizacji politycznej połączoną z silnym zaangażowaniem części mediów (głównie posiadających zagranicznych właścicieli), które serwisami serwisami specjalnymi wzmagały atmosferę przewrotu i niepewności. Czysty przypadek? A może - tak jak sugeruje bloger Stanislas Balcerac - na naszych oczach rozpoczęła się operacja "regime change" według recept z Majdanu:

"Jesteśmy świadkami próby obalenia demokratycznie wybranej władzy w Warszawie poprzez awantury i zamieszki, tak jak wcześniej miało to miejsce na Ukrainie. Majdan w Kijowie zaczął się spontanicznie 21 listopada, zadyma w Warszawie wybuchła spontanicznie 16 grudnia. Pretekst jest podobny, wystarczy jakiś ruch władzy – wcześniej niepodpisanie umowy stowarzyszeniowej z Unią przez Janukowicza, teraz głosowanie nad ustawą o dezubekizacji w Sejmie".

Powstaje pytanie - czy działania PONowoczesnej opozycji totalnej i KOD-u są rzeczywiście sterowane z zagranicy (pośrednio - poprzez przekazywanie know-how, środków finansowych lub bezpośrednio - poprzez uruchomienie odpowiedniej agentury)? Czy może być tak, że wszystkie ostatnie awarie tele-informatyczne nie były przypadkowe? Osobiście uważam to za mało prawdopodobny scenariusz, nie mniej jestem bardzo ciekaw co w tym zakresie przyniosą nam kolejne dni.


Źródło: Piotr Maciążek mikroblog (Facebook.com)
Źródło: Trwa duża awaria T-Mobile w całej Polsce (SpidersWeb.pl)
Źródło: Desperacka gra CIA (Monsieurb.neon24.pl)

wpis z dnia 21/12/2016



http://niewygodne.info.pl/artykul7/03492-Seria-duzych-awarii-w-momencie-politycznej-burzy.htm

 

Kto kontroluje przesyłanie sygnałów radiowo-telewizyjnych



Kto kontroluje przesyłanie sygnałów radiowo-telewizyjnych, ten może też je wyłączyć

  19 grudnia 2016 16:34:17

 

EmiTel to główny operator radiodyfuzji i radiotelekomunikacji, świadczący także inne usługi telekomunikacyjne. Realizuje usługi na rzecz wielu naziemnych nadawców radiowo-telewizyjnych. W jego posiadaniu jest ponad 350 (w tym 60 dużej mocy) obiektów nadawczych tworzących sieć na terenie całego kraju. W czasach PRL funkcjonowało Zjednoczenie Stacji Radiowych i Telewizyjnych, które uległo rozwiązaniu w 1982 r. Wchodzące w jego skład przedsiębiorstwa zostały 1 stycznia 1982 r. połączone z Państwowym Przedsiębiorstwem „Polska Poczta, Telegraf i Telefon”. W 1982 r. w strukturach PPTiT utworzono Główny Urząd Radiokomunikacji. W wyniku przekształcenia „Polskiej Poczty, Telegrafu i Telefonu”, jej część związana z radiodyfuzją (Centrum Radiokomunikacji i Telekomunikacji weszła 1 stycznia 1992 r. w skład utworzonej Telekomunikacji Polskiej. Spółka TP Emitel powstała w wyniku wydzielenia w maju 2002 roku z Telekomunikacji Polskiej struktur zajmujących się radiodyfuzją. 


Trudno przecenić, jak bardzo ważna jest taka firma dla bezpieczeństwa kraju. Kto kontroluje przesyłanie sygnałów radiowo-telewizyjnych - ten ma moc władania nad sporą częścią informacji trafiających do Polaków. Może wręcz wyłączyć dostęp do nich, a wtedy mamy sytuacje niemal jak w dniu ogłoszenia stanu wojennego w 1981 r. Szczególnie niebezpiecznie będzie w przypadku jakiegoś konfliktu zbrojnego - nieprzyjaciel może łatwo zawładnąć niekontrolowaną przez nas przestrzenią audiowizualną. 

Jeszcze za rządów premiera Jerzego Buzka z AWS sprzedano niemal połowę udziałów w TP SA (umowa została podpisana 25 lipca 2000 r.)konsorcjum francuskiej państwowej firmy France Télécom i Kulczyk Holding. W późniejszym okresie Francuzi odkupili udziały Kulczyka, zmieniając przy okazji nazwę na Orange Polska. 

A teraz mega-ciekawostka! Zaledwie dwa dni po katastrofie smoleńskiej marszałek Sejmu Bronisław Komorowski wykonujący obowiązki Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej podpisał ustawę (projekt był autorstwa rządu Donalda Tuska) z 18 marca 2010 . "o szczególnych uprawnieniach ministra właściwego do spraw Skarbu Państwa oraz ich wykonywaniu w niektórych spółkach kapitałowych lub grupach kapitałowych prowadzących działalność w sektorach energii elektrycznej, ropy naftowej oraz paliw gazowych".


Ustawa jest ściśle związana z systemem ochrony infrastruktury krytycznej w Polsce, unormowanym w znowelizowanej w 2009 r. ustawie o zarządzaniu kryzysowym. Zgodnie z ustawą, minister skarbu ma prawo sprzeciwu wobec:

1. decyzji zarządu spółki, uchwały lub innej czynności spółki, której przedmiotem jest rozporządzani składnikiem mienia (np. w sektorze energii elektrycznej chodzi o infrastrukturę służącą do wytwarzania albo przesyłania energii elektrycznej) stanowiące rzeczywiste zagrożenie dla funkcjonowania, ciągłości działania oraz integralności infrastruktury krytycznej.
Sprzeciwem może być również objęta uchwała organu spółki dotycząca:
2. rozwiązania spółki,
3. zmiany przeznaczenia lub zaniechania eksploatacji składnika mienia spółki,
4. zmiany przedmiotu przedsiębiorstwa spółki,
5. zbycia albo wydzierżawienia przedsiębiorstwa spółki lub jego zorganizowanej części oraz ustanowienia na nim ograniczonego prawa rzeczowego,
6. przyjęcia planu rzeczowo-finansowego, planu działalności inwestycyjnej lub wieloletniego planu strategicznego,
7. przeniesienia siedziby spółki za granicę
- jeżeli wykonanie takiej uchwały stanowiłoby rzeczywiste zagrożenie dla funkcjonowania, ciągłości działania oraz integralności infrastruktury krytycznej.
Brzmi nieźle, ale w ustawie z marca 2010 r. rząd Tuska wykreślił z katalogu przedsiębiorstw strategicznych .... posiadających infrastrukturę telekomunikacyjną. Pomimo krytycznej opinii Biura Analiz Sejmowych, Komorowski niezwłocznie ustawę podpisał.
W 2011 r. grupa TP sfinalizowała sprzedaż TP Emitel spółce EM Bidco (kontrolowanej przez fundusz Montagu Private Equity). Wartość transakcji wyniosła 1725 mln zł (432 mln euro). Prezesem spółki, jak i innych powiązanych z Montagu jest Christian Gaunt, tajemniczy biznesmen - mieszkajacy w Kijowie i Moskwie prezes ok. 200 spółek. Będący wtedy jeszcze w opozycji, posłowie PiS w lipcu 2015 r. złożyli zawiadomienie do prokuratury, zwracając się o zbadanie sprzedaży spółki PKP Energetyka.


- Okazuje się, że kupującym jest firma wydmuszka założona przez Pana Gaunta Christiana Guy, będącego prezesem ponad 200 firm, w tym kilkudziesięciu w Polsce. Ta firma jako kupujący podpisała porozumienie ze związkami zawodowymi odnośnie gwarancji zatrudnienia, gdy sama dysponuje kapitałem założycielskim 5 000 zł. Jest to Caryville Investments Sp. z o.o. Pod adresem siedziby Caryville Investments Sp. z o.o. jest zarejestrowanych kilkadziesiąt innych spółek, których prezesem jest ten sam pan Gaunt Christian Guy, którego zastąpił 30.06.15r Przemysław Obłój, stało się to natychmiast po złożeniu interpelacji do pani premier Ewy Kopacz w sprawie prywatyzacji PKP Energetyki. Jednocześnie zmienił się właściciel Caryville Investments Sp. z o.o z Vistra Shelf Companies sp. z o.o. na niezarejestrowaną w Polsce Firmę Edison Holdings S.A R.L. A więc kupcem nawet pośrednim nie jest ogłoszony przez PKP S.A. fundusz CVC Capital Partners z siedzibą w Luksemburgu.

Media, pracownicy i MIR zostali oszukani - czytamy w zawiadomieniu. - PKP Energetyka jest w posiadaniu urządzeń, które w myśl przepisów i dyrektyw unijnych zaliczane są do elementów infrastruktury kolejowej i mają bezpośredni wpływ na prowadzenie ruchu pociągów. Do elementów takich należą podstacje trakcyjne służące do zasilania sieci trakcyjnej na kolei (następuje w nich przetwarzanie prądu przemiennego z sieci energetycznej przemysłowej na prąd stały 3 KV, którym zasilane są pojazdy trakcyjne). PKP Energetyka S.A. jest jedyną firmą w Polsce, która ma takie urządzenia w sąsiedztwie linii kolejowych. Sprzedaż spółki mającej w swoim posiadaniu takie urządzenia będzie powodować przejęcie kontroli przez nowego właściciela nad dostawą energii trakcyjnej, co może prowadzić do dyktatu cenowego.


W marcu 2013 r. spółka EmiTel podpisała z Polsatem warunkową umowę kupna spółki RS TV z siedzibą w Radomiu. Jednym z warunków sfinalizowania transakcji była rejestracja przez sąd podziału spółki RS TV. EmiTel nabył w ramach RS TV tę część aktywów, która jest wykorzystywana do emisji cyfrowego sygnału telewizyjnego oraz emisji radiowych i usług telekomunikacyjnych. Ze względu na poziom obrotów sprzedawanej części RS TV, transakcja nie podlegała obowiązkowi zgłoszenia prezesowi UOKiK.


W kwietniu 2013 r. EmiTel ogłosił przejęcie od Magna Polonia S.A. spółki Info-TV-Operator. Celem transakcji było uzupełnienie sieci masztów i wież nadawczych. 2 grudnia 2013 100% udziałów w spółce Emitel od Montagu Private Equity przejęła amerykańska firma inwestująca w infrastrukturę – Alinda Capital Partnrs LLC. 31 lipca 2014 EmiTel sp. z o.o. został połączony z Kelbrook Investments sp. z o.o., poprzez przejęcie całego majątku oraz zobowiązań przez Kelbrook Investments sp. z o.o. Jednocześnie Kelbrook Investments sp. z o.o. zmienił nazwę na EmiTel sp. z o.o.


W ten sposób niemal zmonopolizowano system łączności naziemnej. Co gorsza, ze względu na specyfikę funduszy inwestycyjnych, nie sposób wiedziec kto w danym momencie go kontroluje.
Co jeszcze więc pozostaje pod naszą kontrola? Np. Exatel - operator telekomunikacyjny, który zarządza światłowodową siecią transmisji danych o długości ok. 20 000 km. Oferuje on usługi transmisji danych, dzierżawy łączy, głosowe, internetowe, a także hosting i kolokację. Profesor Jerzy Urbanowicz w artykule „Demontaż bezpieczeństwa państwa”, opublikowanym 21 kwietnia 2011 r. na łamach "Naszego Dziennika" informował, że „w 2007 r. Exatel został wpisany przez ówczesnego szefa Departamentu Informatyki i Telekomunikacji MON do strategii informatyzacji armii w latach 2008-2012 jako operator sieci utajnionych. Najważniejsze sieci, szczególnie w relacjach natowskich, były lokowane w Exatelu. W niedalekiej przeszłości łączność dla armii (np. dla WSI) i wrażliwych instytucji państwowych świadczyły również firmy rosyjskie. Była to wymieniona wcześniej spółka GTS i spółki, z których powstała GTS. Firma Exatel jest jedynym państwowym operatorem telekomunikacyjnym, który chce i może (ma wszystkie najważniejsze certyfikaty, w tym certyfikaty natowskie) w sposób bezpieczny obsługiwać armię i najważniejsze instytucje państwa”. Profesor zauważył również, iż „sprzedaż Emitela funduszowi Montagu IV, do której doszło 25 marca 2011 roku, przypomina do złudzenia wcześniejszą sprzedaż spółki Energis działającej na terenach PKP, którą – via fundusz Innova – Anglicy odsprzedali Rosjanom z GTS. Dzisiaj GTS przymierza się do kupna Exatela”.


Ostatecznie, będąca właścicielem 100% akcji spółki Polska Grupa Energetyczna S.A., największy podmiot energetyczny w kraju, nie zdecydowała się na sprzedaż Exatela.
I na koniec dziwna sprawa, zważywszy na fakt iz nastapiła w ostatni weekend - który zapisał sie jako skoordynowane działania liberalnej opozycji, zmierzajacej do obalenia władzy. Przypominamy, że sa to politycy odpowiedzialni za opisane wczesniej wyprzedaże zagranicznym podmiotom!
Mieszkańcy południa Polski sygnalizowali, że mają problemy z odbieraniem sygnału telewizji publicznej. Sytuacja ta miała dotyczyć mieszkańców województwa dolnośląskiego, małopolskiego, opolskiego, lubelskiego i częściowo śląskiego.


Telewizja Polska nie zdradziła, co lub kto ponosi odpowiedzialność za problemy z odbiorem kanałów TVP w tych szczęściach naszego kraju. Publiczny nadawca wskazał jedynie, że dostawcą sygnału na te rejony państwa jest amerykańska firma Emitel. Internauci twierdzili, że problemy w odbiorze kanałów telewizji publicznej nasilały się akurat w porze "Wiadomości".


Jak poinformował na swojej stronie EmiTel "od momentu wystąpienia pierwszych problemów technicznych w dniu 17 grudnia br., współpracuje z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Urzędem Komunikacji Elektronicznej, przy ustalaniu przyczyn zakłóceń sygnału telewizyjnego TVP na multipleksie MUX-3.".


http://www.dzienniknarodowy.pl/4332/kto-kontroluje-przesylanie-sygnalow-radiowo-telewi/


 

Wygracie wybory to sobie wszystko przegłosujecie!



Przedstawiciele PO w 2014: "Wygracie wybory to sobie wszystko przegłosujecie!". Przedstawiciele PO w 2016: "Nie wolno wam przegłosować wszystkiego co chcecie!"

Osiem lat rządów koalicji PO-PSL charakteryzowało się wieloma kontrowersyjnymi decyzjami. Począwszy od bezprecedensowego pasma podwyżek podatków, poprzez skok na OFE, ograniczenie wolności słowa, ograniczenie wolności zgromadzeń, wyprzedaż strategicznych spółek, a skończywszy na skoku na TK. W żadnym jednak przypadku ówczesna opozycja nie wpadła na pomysł, aby stosować procesową destrukcję i grać na eskalację chaosu w całym kraju. Czy dzisiejsza opozycja po trupach będzie dążyła do upragnionego celu, jaki jest zdobycie władzy?
                             
r e k l a m y

            
W kontekście ostatnich wydarzeń myślę, że warto przypomnieć wypowiedź Stefana Niesiołowskiego z 2014 roku, który kierując swoje słowa do PiS stwierdził rzecz następującą: "Wygracie wybory, to sobie wszystko przegłosujecie". Kilkanaście miesięcy później PiS wygrywa wybory. Ku większemu zdumieniu nie mogących się otrząsnąć z porażki przedstawicieli PO, partia Kaczyńskiego zaczyna realizować swój wyborczy program. Przez Sejm i Senat przechodzą kolejne projekty ustaw, wobec których opozycja jest bezsilna, bowiem sejmowa arytmetyka jest oczywista - PiS ma większość i ma prezydenta, który te ustawy akceptuje. 
          
r e k l a m y

      
Dokładnie taka sama sytuacja funkcjonowała w czasach kiedy Polską rządziła koalicja PO-PSL. PiS w kwestiach parlamentarnej procedury mógł wówczas zrobić tyle, ile dzisiejsza opozycja, czyli nic. To PO-PSL miała parlamentarną większość pozwalającą na przegłosowanie każdej ustawy. Dodatkowo - przez 5 lat mieli również swojego prezydenta, który nie specjalnie kwapił się do wetowania czegokolwiek. To, co jednak różniło ówczesną opozycję z dzisiejszą, widać teraz gołym okiem. Nigdy nie doszło do sytuacji, w której posłowie PiS próbowali pogrążyć kraju w chaosie stosując procesową destrukcję. Nigdy, nawet w przypadku najbardziej kontrowersyjnych ustaw, nie dochodziło do sytuacji w której paraliżowano pracę parlamentu, tylko dlatego, że partia rządząca ma większość.

Nie wszystko w tym co robi PiS może się podobać. Jest sporo kwestii, z którymi można polemizować. Jest też całe pole zaniedbań i błędów popełnionych przez przedstawicieli partii Kaczyńskiego, które trzeba wytykać i piętnować. Sugerowanie jednak, że działania PiS godzą w demokrację i są w istocie dyktaturą, wobec czego w reakcji możliwe jest stosowanie bezprawia w postaci dążenia do paraliżu prac parlamentarnych, jest grubym przegięciem. Pozostaje mieć nadzieję, że przedstawiciele opozycji zrozumieją swój błąd i wycofają się z dalszych działań eskalujących chaos w naszym państwie.

wpis z dnia 20/12/2016



http://niewygodne.info.pl/artykul7/03489-Jak-wygracie-to-sobie-wszystko-przeglosujecie.htm


 

piątek, 16 grudnia 2016

500+ wyciąga z ubóstwa setki tysięcy Polaków

500+ wyciąga z ubóstwa setki tysięcy Polaków. To koniec z biedą w Polsce?

 

Program 500+ aż o 94 proc. zmniejsza skrajne ubóstwo wśród dzieci. Liczba ubogich wśród najmłodszych zmniejszy się o nawet pół miliona - wynika z raportu „Przewidywane skutki społeczne 500+: ubóstwo i rynek pracy”. I jeszcze jedno: masowa rezygnacja kobiet z pracy to mit. 


3,78 mln dzieci otrzymuje świadczenia 500+. Choć o pieniądze starać może się każdy, kto ma minimum dwójkę dzieci, to rządowy program wyraźnie poprawia sytuację materialną przede wszystkim najbiedniejszych.


Według polskiego oddziału Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu(EAPN), które przygotowało raport, gdyby tylko program wdrożono dwa lata temu, to liczba ubogich dzieci zmniejszyłaby się z 718 tys. do 188 tys. Szacunki wskazują, że w 2015 roku najmłodszych żyjących poniżej progu ubóstwa byłoby o kolejny tysiąc mniej.


Na programie 500+ korzystają też rodzice. Szacuje się, że skrajne ubóstwo zostanie w Polsce zmniejszone aż o 48 proc. Oznacza to, że poniżej minimum egzystencji (ok. 450 zł na osobę) żyć będzie tylko jeden na 25 Polaków.


- Bieda wśród dzieci praktycznie znika. W kategorii ubóstwa skrajnego wynosić powinna poniżej 1 proc. Niektórzy twierdzą, że można było lepiej rozdysponować te 17 mld zł w tym roku czy 23 mld w przyszłym i lepiej rozłożyć je pomiędzy najbiedniejszych. Chodzi tu głównie o kwestię przyznawania pieniędzy najlepiej zarabiającym. Rząd chciał szybko wdrożyć program i zadecydował inaczej - mówi prof. Ryszard Szarfenberg z EAPN, autor raportu.

Jak 500+ zmniejsza biedę w Polsce?

Przed 500+ Po 500+Skala wpływu w pp.Skala wpływu w proc.
Ubóstwo energetyczne wg Instytutu Badań Strukturalnych 17,1 proc. 14,4 proc. -2,7 -16 proc.
Ubóstwo skrajne ogółem 7,5 proc. 3,9 proc. -3,6 -48 proc.
Ubóstwo skrajne dzieci 11,9 proc. 0,7 proc. -11,2 -94 proc.
Ubóstwo relatywne ogółem wg Banku Światowego 18,7 proc. 13,9 proc. -4,8 -26 proc.
Ubóstwo relatywne dzieci wg Banku Światowego 28,1 proc. 10,2 proc. -17,9 -64 proc
Ubóstwo relatywne wg MRPiPS 17,3 proc. 13,4 proc. -3,9 -23 proc.
Dane: "Przewidywane skutki społeczne 500+: ubóstwo i rynek pracy" EAPN Polska; BŚ - Bank Światowy, MRPiPS - Ministerstwo Rodziny Pracy i Polityki Społecznej

Polska coraz równiejsza, dysproporcje coraz mniejsze

Miar biedy jest sporo. We wszystkich 500+ znacząco poprawia sytuację najgorzej sytuowanych, ale rzeczywiście nie zawsze w podobnym wymiarze. Na przykład w przypadku ubóstwa relatywnego (połowa średnich wydatków miesięcznych gospodarstw domowych) odsetek ubogich spadnie z 18,7 proc. do 13,9 proc. Z kolei w przypadku ubóstwa energetycznego, które definiuje się jako między innymi problemy z ogrzaniem mieszkania, zmniejszy się z 17,1 do 14,4 proc.


- Program 500+ z całą pewnością zmniejszy skalę ubóstwa, szczególnie wśród dzieci. To był dotychczas duży problem naszego kraju. Moim zdaniem, można było jednak ten sam efekt osiągnąć mniejszym kosztem – mówi WP money Iga Magda z Instytutu Badań Strukturalnych.


Jak zwraca uwagę EAPN, świadczenie 500+ zmniejsza też nierówności społeczne. Mierzący je współczynnik Giniego powinien spaść z poziomu 0,364 do 0,318. To świetny wynik.
- Do Szwecji nam trochę brakuje, ale uważam, że zejście poniżej poziomu 0,300 będzie dołączenie do światowej czołówki najmniej rozwarstwionych społeczeństw na świecie – podkreśla prof. Szarfenberg.


Przypomina też, że spadek współczynnika Giniego zaprzecza tezom stawianym przez przeciwników 500+. Ci twierdzili, że to najbogatsi będą największymi beneficjentami. Jednak niskie dochody najsłabiej uposażonych, którym dodano nawet 500 zł przybliżają ich do reszty społeczeństwa.

Kobiety rezygnują z pracy? W danych tego nie widać

Szacunki EAPN przeczą zeszłotygodniowym informacjom związanym z rzekomym odejściem z pracy 150 tys. kobiet z powodu wdrożenia programu 500+. Taką informację podał w zeszłym tygodniu „Dziennik Gazeta Prawna”. Profesor Szarfenberg zaznacza, że choć liczba biernych zawodowo z powodu obowiązków rodzinnych zwiększyła się w rok o 110 tys. (III kw. 2015/III kw. 2016, dane GUS), to inne dane wskazują na to, że kobiety coraz chętniej wchodzą na rynek pracy.


- Nigdy nie twierdziłam, że kobiety masowo rezygnują z pracy w związku z 500+. Związek między świadczeniem wychowawczym, a sytuacją na rynku pracy jest obecnie niemożliwy do zbadania. W tej chwili w danych widać tylko pewne niepokojące zjawiska dotyczące aktywności zawodowej kobiet - tłumaczy ekspertka IBS.


Na przykład stopa bezrobocia kobiet mierzona metodą BAEL spadła z 7,5 proc. do 6,2 proc. Liczba pracujących kobiet zwiększyła się nieznacznie z 7,256 mln do 7,274 mln osób. Oznacza to, że w całej Polsce liczba chodzących do pracy kobiet zwiększyła się o 18 tys.


Czy kobiety rezygnują z pracy przez 500+?

III kw. 2015III kw. 2016Różnica
Współczynnik aktywności zawodowej kobiet 48,6 proc. 48,4 proc. -0,2 pp
Wskaźnik zatrudnienia kobiet 44,9 proc. 45,4 proc. 0,5 pp
Stopa bezrobocia kobiet 7,5 proc. 6,2 proc. -1,3 pp
Liczba pracujących kobiet 7 256 tys. 7 274 tys. 18 tys.
Liczba kobiet biernych zawodowo 8 303 tys. 8 269 tys. -34 tys.
Bierni zawodowo z powodu obowiązków rodzinnych 1 736 tys. 1 846 tys. 110 tys.
Dane: "Przewidywane skutki społeczne 500+: ubóstwo i rynek pracy" EAPN Polska na podstawie BAEL GUS  







Jednocześnie spadła liczba kobiet biernych zawodowo w ogóle. Przed rokiem było ich 8,3 mln. Najnowsze dane wskazują, że obecnie to 34 tys. mniej. Skąd więc wzrost wśród biernych zawodowo z powodu obowiązków rodzinnych?


- Nie ma jasności z czego wynikają te statystyki. W danych za trzeci kwartał nie ma jeszcze podziału na płeć. Możliwe więc, że to nie kobiety, a mężczyźni rezygnowali z pracy. Z drugiej strony możliwe, że to efekt innych świadczeń niż 500+. Chodzi tu szczególnie o świadczenia pielęgnacyjne lub tzw. kosiniakowego - mówi prof. Szarfenberg.


Jak podkreśla, szkoda że GUS nie pyta wprost czy rezygnacja z pracy wynika ze zwiększenia świadczeń socjalnych i jakich. Wtedy nie byłoby bowiem wątpliwości. Jego zdaniem możliwe jest też, że te 110 tys. wzrostu w rok i 144 tys. od początku 2015 to efekt medialnego szumu wokół 500+. Część osób, które i tak dotąd nie pracowały, mogły po prostu zmienić w kwestionariuszu swoją odpowiedź z np. nauki czy emerytury na rzecz właśnie obowiązków rodzinnych.


Trzeba pamiętać, że w tej kategorii GUS liczy osoby niepracujące i nie będące bezrobotnymi. To więc na przykład osoby na emeryturze czy studenci. Inna sprawa, że liczba takich niepracujących z powodu obowiązków rodzinnych rośnie od dłuższego czasu. Na przykład jeszcze na początku 2014 roku ich liczba wynosiła 1,55 mln.


https://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/500-biedni-polacy-zwolnienia-ubostwo,174,0,2216878.html



środa, 14 grudnia 2016

Warto zapamiętać - Kiedy żołnierze z USA trafią do Polski? Głos gen. Hodgesa

Świat
Wczoraj, 13 grudnia (15:10) Aktualizacja: Wczoraj, 13 grudnia (15:36)
Generał Frederick Hodges, dowódca naczelny sił lądowych USA w Europie, poinformował we wtorek, że na początku roku ok. 4 tys. żołnierzy USA z pojazdami i sprzętem ma przybyć m.in. do Bremerhaven, skąd udadzą się dalej do Polski.




Generał Frederick Hodges, dowódca naczelny sił lądowych USA w Europie /Getty Images
Generał Frederick Hodges, dowódca naczelny sił lądowych USA w Europie /Getty Images
Hodges powiedział, że w styczniu północne Niemcy będą "logistyczną obrotnicą" przerzutu wojsk USA do Europy Środkowej i Wschodniej.




W ramach natowskiej operacji "Atlantic Resolve" żołnierze ci mają wzmocnić siły USA we wschodnich krajach NATO.
Celem jest zabezpieczenie pokoju w Europie i demonstracja siły wobec Rosji - powiedział gen. Hodges w Szkole Logistyki niemieckiej Bundeswehry w Osterholz-Scharmbeck (Dolna Saksonia), która - jak pisze agencja dpa - jest jednym z centralnych węzłów logistycznych tej operacji.


Na początku listopada polskie MON poinformowało, że amerykańskie oddziały, które w 2017 r. przybędą do Polski, będą stacjonowały m.in. w Żaganiu, Świętoszowie, Skwierzynie i Bolesławcu.


Na szczycie NATO w Warszawie w lipcu 2016 r. ustalono, że Sojusz wyśle do Polski i państw bałtyckich cztery wielonarodowe batalionowe grupy bojowe. Większość żołnierzy batalionu, który przyjedzie do Polski, ma pochodzić z USA. Dodatkowo Stany Zjednoczone zapowiedziały, że wyślą do Europy Środkowo-Wschodniej - w ramach współpracy dwustronnej - brygadę pancerną i pododdział śmigłowców. Brygada przez większość czasu mają znajdować się w Polsce, ale będą też ćwiczyć w innych państwach wschodniej flanki NATO.


"W styczniu 2017 r. do Polski zostaną przerzucone pododdziały i sprzęt ABCT (Brygadowa Grupa Bojowa, ang. Armored Brigade Combat Team). W początkowym okresie zostanie ona rozlokowana na obszarze zachodniej Polski, pomiędzy Drawskiem Pomorskim a Żaganiem. Następnie część z jej elementów zostanie rozmieszczona w innych miejscach rejonu wschodniej flanki NATO. Sukcesywnie pewne elementy ABCT zostaną rozlokowane także w kilku innych lokalizacjach. W ramach pierwszej rotacji dowództwo brygady oraz bataliony inżynieryjny i wsparcia, 3 Batalion 29 Pułku Artylerii i 4 Batalion 10 Pułku Kawalerii będą stacjonowały w obiektach wojskowych w Żaganiu, Świętoszowie, Skwierzynie i Bolesławcu" - informowało MON w komunikacie.

Żołnierze batalionowych grup bojowych będą co kilka miesięcy podlegali rotacji. Oddziały te będą wielonarodowe, ale w każdym będzie tzw. państwo ramowe, czyli odpowiedzialne za wystawienie większości sił i dowodzenie całością. W Polsce państwem ramowym będą Stany Zjednoczone, na Litwie - Niemcy, na Łotwie - Kanada, a w Estonii - Wielka Brytania.

Prócz Amerykanów w skład batalionu w Polsce będą wchodzili żołnierze z Rumunii i Wielkiej Brytanii. Polska z kolei wyśle żołnierzy do batalionu na Łotwie oraz pododdział do Rumunii (NATO wzmacnia swoją obecność wojskową nie tylko w Polsce i krajach bałtyckich, lecz także na flance południowo-wschodniej).

W komunikacie MON informowano, że amerykańska Pancerna Brygadowa Grupa Bojowa (ABCT) będzie liczyła ok. 4 tys. żołnierzy. Oddziały z USA będą miały rotacje co dziewięć miesięcy. Jako pierwsza przyjedzie do Polski 3 Pancerna Brygadowa Grupa Bojowa z 4 Dywizji Piechoty. Oddział stacjonuje na co dzień w Fort Carson w stanie Kolorado.




2 miliony podsłuchów w 2014 roku




Pytają o dane abonenckie, billingi, geolokalizację i numery IP.

Nasze służby podsłuchują kogo popadnie: 2 miliony podsłuchów w 2014 roku

W 2014 r. służby, sądy i prokuratury złożyły łącznie 2 177 916 zapytań o dane telekomunikacyjne – czytamy w informacji przygotowanej przez Urząd Komunikacji Elektronicznej dla Fundacji Panoptykon. Liczby nie mają jednak większego znaczenia, bo przy braku spójnej metodologii liczenia nie pozwalają na wyciąganie jakichkolwiek wniosków na temat skali i celów wykorzystywania danych telekomunikacyjnych przez służby i organy ścigania.

Liczby, które od kilku lat zbiera od operatorów Urząd Komunikacji Elektronicznej, a niezależnie udostępniają nam służby i organy ścigania, nie oddają rzeczywistej skali zapytań o dane telekomunikacyjne. Stało się to tym bardziej oczywiste po tym, jak rok temu służby przyznały się do daleko większej liczby zapytań niż operatorzy. Złe, łamiące europejskie gwarancje ochrony praw człowieka przepisy, brak niezależnej kontroli nad działaniami służb, w praktyce nieograniczony dostęp do danych – to daleko ważniejsze problemy.

Statystyki dotyczące liczby zapytań służb o dane telekomunikacyjne co roku sprawiają niespodziankę. Od 2009 r. rosły od miliona do ponad dwóch, gdy nagle w 2012 r. Urząd Komunikacji Elektronicznej odnotował 5-procentowy spadek. Tej informacji nie potwierdziły jednak dane pozyskane przez Fundację Panoptykon bezpośrednio od służb, według których liczba zapytań wzrosła aż o 10%. W 2014 r. nastąpił powrót do poprzedniego trendu i – zarówno według UKE, jak i według służb – liczba zapytań wzrosła.

Na tym jednak kończy się zgodność. Dane UKE uzyskane od operatorów telekomunikacyjnych mówią o łącznie 2,18 mln zapytań. Same służby i organy ścigania – z wyłączeniem sądów i prokuratur, a także Służby Kontrwywiadu Wojskowego, która konsekwentnie unika odpowiedzi na pytania w tym zakresie, i Służby Celnej, która nie dosłała danych za 2014 r. – przyznają się do wysłania łącznie ponad 2,35 mln zapytań. Z samych liczb można więc wnioskować jedynie, że zapytań jest dużo, a sposób ich liczenia i raportowania jest daleki od doskonałości. Z uzyskanych danych wyłania się jednak ciekawy obraz proporcji rodzajów zapytań, które policja i inne służby kierowały do operatorów. Konkretnie chodzi o dane abonenckie, billingi i geolokalizację. W kategorii "inne" kryją się przede wszystkim zapytania o numer IP.

W kwietniu 2014 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał za niezgodną z unijnym prawem obowiązującą od 2006 r. tzw. dyrektywę retencyjną, na mocy której w Polsce nałożono na operatorów telekomunikacyjnych obowiązek gromadzenia danych i udostępniania ich na żądanie policji i innych służb. Ten wyrok nie wpływa na obowiązywanie polskich przepisów, ale wskazuje kierunki, w jakich należy je zmienić. W szczególności, potrzebny jest niezależny mechanizm nadzoru nad działaniami służb.

Szerokie uprawnienia przy jednoczesnym braku kontroli nad działaniami służb powodują, że dochodzi do wielu nadużyć. Dane telekomunikacyjne są wykorzystywane nie tylko do zwalczania poważnej przestępczości, ale także w celach prewencyjnych. To się może zmienić dzięki wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego z lipca 2014 r., który dał ustawodawcy 18 miesięcy na zmianę przepisów.

Propozycji nowych przepisów jeszcze nie ma. Czy ustawodawca zdąży wyciągnąć wnioski z dotychczasowych doświadczeń z udostępnianiem danych telekomunikacyjnych? Nie zostało mu zbyt wiele czasu.

 
 
 



poniedziałek, 12 grudnia 2016

Szkoła óczy ortografii Wsp. Rzeczpospolita




Szkoła óczy ortografii

Z tego artykułu dowiesz się o:
  • błędach w słownikach ortograficznych “języka polskiego”
  • jak my byliśmy, a nasze dzieci są ogłupiane w szkole

Szkoła ÓCZY ortografii!

Dlaczego szkoła jest siedliskiem głupoty? Bo zamiast stawiać prawdę za autorytet, stawia się tam autorytet za prawdę. Nie jest ważne, co jest dobre i prawdziwe, ale co debil w garniturze wymyślił… Słownik ortograficzny języka polskiego ma kupę błędów, ale w szkole nie wolno go podważać. Polacy mają być debilami i nie znać własnego języka – oto szkolna niepodważalna doktryna.
 
Powiedzcie mi, jak nasze dzieci mają pisać poprawnie, skoro specjaliści od języka polskiego nie potrafią?!? Mało tego, jak ktoś pisze dobrze, to będą go poprawiać i wmawiać mu, że to on jest analfabetą!

Błędy ortograficzne w słowniku ortograficznym:

Błędy ortograficzne w słownikach języka polskiego, których do tej pory nikt nie poprawił i nie wiadomo kiedy (i czy) zostaną poprawione:
UWAGA! Polskie błędy ortograficzne mają niestety zgubny wpływ na świat. Ze względu na to, że język polski jest pierwszym słowiańskim językiem zapisywanym po łacinie, to zdarza się, że niektóre języki przepisywały nasze błędy do siebie (bo u nas już istniała forma pisana słowa, a u nich nie, więc po prostu przepisali). Problem dotyczy głównie naszych sąsiadów: Czech i Ukrainy, ale pojedyncze błędy trafiały też i do słowackiego (z czeskiego, polskiego i ukraińskiego), i białoruskiego, rosyjskiego (z ukraińskiego i polskiego) i do południowosłowiańskich (z czeskiego)…

1. Deżdż (Deszcz)

Żeby zrozumieć gdzie jest błąd porównaj:
Mimo, że poprawnie jest “Nie ma dżdżu” i “Nie ma deżdżu” to błędna podstawa wymusiła stworzenie błędnej formy wtórnej, którą znacie jako “Nie ma deszczu”.
Jednak w czasie przeszłym możecie już tylko powiedzieć “dżdżyło” lub “deżdżyło”, a nie “dszczyło” czy “deszczyło”.
Trzeba też pamiętać o jednej bardzo ważnej rzeczy. Pierwsze DŻ, to nie jest DŻ, a D i Ż oddzielnie (między nimi jest ruchome E jak w Pies→Psa/Psu). Czyli czyta się to jak Drz, a nie jak Dż.
W pozostałych słowiańskich jest Deżd lub Dażd. Wyjątkiem jest czeskie Deszt i Desztnik (Parasol).
Jeśli uważasz, że dzieci powinno się uczyć formy “deszcz” to równie dobrze można uczyć “kretka” i “samochót”… ta sama zasada ubezdźwięczniania końcówek…
Jest jeszcze jeden ciekawy dowód… Zanim zaczęliśmy pisać źle, od słowa Deżdż powstało dżdżowe/deżdżowe żyjątko, które podczas deżdżu wychodzi na powierzchnię i nazywamy je dżdżownica, a nie deszczownica!!! Nota bene czytaj: Drzdżownica (celowo piszę z błędem, bo pierwsze D z Ż się nie łączy jak w słowach Deżdż i Dżdżu).

2. Szwedzja (Szwecja)

A język to przepraszam bardzo jest Szwedzki czy Szwecki, a Szwedzję zamieszkują Szwedzi czy Szweci?
Oczywiście prawidłowa jest Szwedzja, Szwed i Szwedzki… Choć w sumie powinno być Sławia, Sław i Słowiański… ale żeby to rozwiązać, to trzeba zrozumieć źródłosłów…
Otóż nazwa Szwedzja jest słowem wtórnym od słowa Szwed (najpierw był Szwed, a potem była Szwedzja). Słowo Szwed przywędrowało do nas z Niemiec (Swede, współcześnie Schwede), a liczba mnoga od Swede (Szwed) to Sweden (Szwedzi) i stąd macie nazwę angielską. Ale skąd w ogóle nazwa Swede?!?! Przecież po szwedzku Szwedzja to Sverige (Szwedzka Rzesza / Szwedzka Rzecz) i nie ma tam żadnego D!!! Otóż dawna nazwa Szwedów to po po prostu Swoi. Tym samym rdzeniem po dziś dzień jest określana u nas Szwagier i Szwagierka (po szwedzku: svåger i svägerska). Co ciekawe, językoznawcy łączą te słowa również ze słowami Szwab, Sueb, Szwajcar i Słowianin, co w konsekwencji łączy słowo “swój” i słowo “słowo” i ma to sens… bo “swój”, to ten którego znamy, o kim słyszymy, o kim używa się słów (porównaj sławny).


Więcej info:

https://en.wiktionary.org/wiki/Swede#Middle_Dutch
https://www.wikiwand.com/en/Swedes_(Germanic_tribe)
Aaa i jeszcze jedno… zanim się zbuntujecie, że Niemcy nazywają swój Deutsche Reich (Ludzka Rzesza/Rzecz), choć akurat Deutsch jest tym samym rdzeniem, co nasze Dziecię/Dziecko, ale u nich znaczy po prostu Człowiek, a Szwedzi swój kraj nazywają Sverige czyli Swoja Rzesza/Rzecz, ewentualnie Słowiańska Rzesza/Rzecz. I dla Was ta nazwa jest spalona przez trzecią rzeszę/rzecz niemiecką (Dritte Reich). To zwróćcie uwagę jak my nazwaliśmy swój kraj… RZECZ POSPOLITA! Czy po prostu Rzesza/Rzecz wszystkich ludzi. I to my tak nazwaliśmy swój kraj jako pierwsi. Reszta skopiowała naszą nazwę do siebie!
Dlaczego używam słowa Rzecz i Rzesza zamiennie, bo etymologicznie to jest to samo słowo… Rzecz, to jest to, co się posiada, a Rzesza to wspólnota (porównaj Zrzeszać się). Co ciekawe, miasto zawierające ten rdzeń w nazwie jest po dziś dzień w Polsce i nazywa się Rzeszów. Rzeszów po niemiecku to Reichshof czyli Dwór Rzeszy.

3. Dreżdż (Dreszcz)

Trochę podobne do pozycji nr 1 (Deżdż). Dlaczego dreżdż? A dlatego, że przecież on “drży”, a nie “dreszczy”.
Jeśli uważasz, że przecież mówi się “mieć dreszcze”, a nie  “mieć dreżdże” to nic nie zmienia… język polski ubezdźwięcznia końcówki, dlatego jest “gołąb pocztowy”, a nie “gołąp pocztowy”, ale nomen omen “kot pocztowy” jest czym innym, niż “kod pocztowy” :).
Porównaj też Drgać. G nigdy nie wymienia się na SZ (jak np. CH: duch → dusza), a zawsze na Ż!!!! Dlatego jedyną poprawną formą są: Dreżdż i Dreżdże!

4. Bót/But

Dzieci karze się za pisanie Bót, a przecież Bót i But to formy równoprawne. Dlaczego? Chodzi o źródłosłów! Bóty pochodzą od Bić (jak idziesz boso to nic nie słychać, a jak słychać bicie, to jest to dźwięk buta/bóta, który bije o podłoże).
Nie ma też żadnej zasady, że z I musi powstać U, a nie O. Porównaj en:Boot, es:Bota. Powiedziałbym nawet, że I częściej przechodzi w O/Ó. Kluczem jest tu język ukraiński: Sim/Sidim/Siedem → Siódmy, Wisim/Osiem → Ósmy, Lwiw/Lwow/Lwów, Krakiw/Krakow/Kraków, Kyjiw/Kijew/Kijów.
Idealnym przykładem będzie: Bij→Bój→Boisko (miejsce staczania boju).
Znów za formą But przemawiają formy słowa Być. Obecnie piszemy to przez Y (twarde I), ale historycznie było to U. Porównaj odmianę “być” w czasie przyszłym w innych słowiańskich: Budu/Budem, Budesz, Bude/Budet, Budemo/Budeme/Budemy/Budem, Budete, Budu/Budou/Budit/Budiat itd. W czasie przeszłym Polak Był, Chorwat Bio, Czech Byl/Bil, a Ukrainiec Buł/Buw (zależy od dialektu)… Nasze Budu przeszło też do łaciny jako Futu (B→F, D→T, Futurus, Future – przyszłość), ale i u nas mamy kilka słów z U, czyli powstały zanim zmieniliśmy wymowę np. Budować (robić coś, co będzie), Buda (efekt budowy).
Co ciekawe to słowo istnieje chyba z każdą samogłoską w środku poza właśnie O/Ó:
Bądź, Będzie, Bieda/Biada (coś nieznanego co będzie, porównaj ru:Pobieda – zwycięstwo), Budowa, Byt…

5. Wój (Wuj)

Skąd wiemy, że Wój, a nie Wuj? Bo Wuj nie ma ŻADNYCH słów pokrewnych… po prostu słowo widmo… A teraz porównaj Woj, Wojsko, Wojna, Wójt, Wojciech itd. Nazwa Wója pochodzi stąd, że najstarszy syn dziedziczył ziemię po ojcu i miał najszybciej dzieci, a młodszy syn musiał iść na wojnę i ziemię sobie zdobyć, stąd dla dzieci najstarszego syna rodzinny Woj stawał się Wójem (choć prawidłowo to nawet stryjem, ale to inna bajka). Wyjaśnienie Wójta jest tożsame z Wojewody… otóż Wójt to ktoś od wojska… a Wojewoda to po prostu Wodzący Wojami czyli Dowódca.

6. Rzebro (Żebro)

To jest jaskrawy przykład ekspansji słowa z błędem za granicę. Tylko Polacy i Czeci piszą Żebro, ale porównaj: ru:Riebro, hsb/dsb: Rebro, a nawet germańskie en:Rib, de:Ribbe. A skąd wiemy, że u nas też najpierw było Rzebro tylko jakiś osioł napisał źle, a potem nauczono tak wszystkich? Dowodem znów jest żyjątko… Jakie zwierzę jest tak skontruowane, że jak widzicie jego martwe szczątki to wygląda jakby składało się z samych Rzeber? Jest to oczywiście Ryba! Ryba ma żebra od głowy do ogona i temu zawdzięcza swoją nazwę… gdyby językoznawcy byli konsekwentni to powinna to być teraz Zyba, albo Żyba… prawda? Jednak u wszystkich Słowian jest to Ryba/Riba.

7. Rzebrak (Żebrak)

Dlaczego poprzedni przykład był jaskrawy? Bo poza ekspansją za granicę, robi też spustoszenie we współczesnej polszczyźnie… otóż człowiek, któremu widać Rzebra to powinien być Rzebrak, ale że widać mu Żebra zamiast Rzeber, to dziś nazywamy go Żebrakiem…

8. Sąd rejonowy we Włoszczowej…

Tak, tam jest naprawdę tak napisane… Proponuję teraz otworzyć takie same sądy w Warszawej i Częstochowej…
Ma być: we Włoszczowie!

9. Tę, Tą, Tamtę, Tamtą

Naprawdę. Słowniki tego często nie rozróżniają. Formę “Tamtę” w ogóle ignorują jakby nie istniała, a “tę” i “tą” używają zamiennie. Zdanie “Daj mi tą książkę i tamtą książkę” jest całkowicie prawidłowe według naszych wielmożnych jezykoznawców!!! Więc może wyjaśnię czym się różnią: kobietę i kobietą, tandetę i tandetą, gazetę i gazetą, bo to NIE JEST WSZYSTKO JEDNO!
Prawidłowo według zasad języka polskiego, a nie słowników: “Daj mi TĘ książkę i tamTĘ książkę.” a “TĄ i tamTĄ książką można po głowie dostać” jak się wmawia innym, że poprawnie jest inaczej… dla oficjalnych polonistów nie ma znaczenia czy biernik czy narzędnik… a tym się właśnie te słowa różnią… przypadkiem… Ę to biernik, a Ą to narzędnik… Przeczytam tĘ/tamtĘ książkĘ, spłuczę tĘ/tamtĘ toaletĘ i kupię tĘ/tamtĘ gazetę, ALE jadę z tĄ/tamtĄ książkĄ, nie zwlekam z tĄ/tamtĄ toaletĄ i wbijam zasady do głowy tĄ/tamtĄ gazetĄ!

10. Pasorzyt (Pasożyt)

Czy może mi ktoś wyjaśnić, co to jest Pasożyt?!?! Co to niby ma być? Coś co pasie życie? Bo nie rozumiem… Prawidłowa forma to PASORZYT, bo to jest ktoś, kto pasie swoją RZYĆ! Rzyć pochodzi od Ryć i jak ktoś jeszcze nie wie co to, to niech skojarzy z tym, że ryje się rowy… Po prostu jakiś mądrala w międzywojniu uznał słowo Rzyć za wulgarne i zmienił pisownię na Ż… w ten sposób powstało nie wiadomo co i nie wiadomo co znaczy…
Na przyszłość do takich “językoznawców”: Chłopie… jak się nie podoba, to Twój problem… wara od nas, naszych dzieci i naszych mózgów… takich ludzi powinno się zamykać, a w więzieniu poniższe powiedzenie zmienia trochę znaczenie:

Żyj i daj Rzyć innym!

 
 
 
http://wspanialarzeczpospolita.pl/2016/09/10/szkola-oczy-ortografii/
 

Najbardziej przemilczana z niemieckich zbrodni

Najbardziej przemilczana z niemieckich zbrodni
 
Niemieckie obozy zagłady kojarzą się nierozerwalnie z II wojną światową. Tymczasem kilkadziesiąt lat wcześniej, z dala od Europy, Niemcy realizowali przeprowadzali eksterminację dwóch afrykańskich ludów. Nie znali litości. Zabijali kobiety i dzieci, a naukowcy eksperymentowali na więźniach. Oto historia zapomnianego ludobójstwa, o którym nasi sąsiedzi najchętniej by zapomnieli.

 - Potraktowali nas haniebnie - Seyoum Habtematian kipiał ze złości. - To zły dzień dla Afryki - dodał.

Namibijczycy przylecieli do Berlina na zaproszenie Uniwersytetu Charite. W delegacji wzięli udział aktywiści, tradycyjni wodzowie i kościelni hierarchowie. Przyłączył się nawet minister ds. młodzieży. Okazja była wszak wyjątkowa.

Ponad sto lat temu Niemcy niemal całkowicie wymordowali namibijskie plemiona Hererów i Nama. W obozach koncentracyjnych przeprowadzali na nich eksperymenty, a ich kości wysyłali do Europy na badania. Setki czaszek trafiły do niemieckich uczelni jako rekwizyty naukowe. 30 września dwadzieścia z nich miało zostać publicznie przekazanych potomkom ofiar.

Nadzieje były duże. Namibijczycy liczyli, że niemiecki rząd oficjalnie przeprosi za tamte czyny. Do tej pory nigdy tego nie zrobił. Siedem lat temu stwierdził jedynie, że "żałuje i akceptuje historyczną odpowiedzialność wobec Namibii". - Żałować można drobnych przestępstw, a nie ludobójstwa, najgorszej ze zbrodni - wściekali się wtedy aktywiści z obu państw.


Przybyli delegaci prędko przekonali się, że i tym razem będzie podobnie. Z Reichstagu na spotkanie z Namibijczykami pofatygowała się jedynie Cornelia Pieper, wiceminister ds. kontaktów kulturowych z zagranicą. Nie zabawiła długo. Powtórzyła słowa o żalu i wyszła w połowie konferencji. 

- To było zachowanie bez godności i honoru - skomentował zdarzenie niemiecki politolog Yonas Endrias. - Wyciągnęliśmy dłonie, ale zostały odtrącone - dorzucił ze smutkiem jeden z hererskich delegatów.

Po kilku dniach Namibijczycy wrócili do domu. Cieszyli się z powodu symbolicznej repatriacji czaszek. Wiedzieli jednak, że w bitwie o pamięć o pierwszym ludobójstwie XX wieku, znowu polegli pod ścianą milczenia.

Wyrzucić gospodarza

W drugiej połowie XIX wieku wokół niemieckich miast zaczęły wyrastać slumsy. Cesarstwo było przeludnione. - Jeśli tego nie rozwiążemy, państwo zatrzyma się w rozwoju - ostrzegali naukowcy. Potrzeba było nowej przestrzeni życiowej, Lebensraum, jak określił to etnograf Friedrich Ratzel.

Niemcy uznali, że najlepszym wyborem będzie Afryka Południowo-Zachodnia, dzisiejsza Namibia, którą od 1884 roku uważali za swoją kolonię. Jedynym problemem było to, że miała już swoich mieszkańców.


Mimo suchego klimatu, w Namibii znajdowało się wiele terenów idealnych do hodowli bydła. Zasiedlało je kilkanaście plemion liczących łącznie 200 tys. ludzi. Nie wszystkie żyły ze sobą w pokoju. Niemieccy osadnicy postanowili to wykorzystać. Do wioskowych wodzów, zwłaszcza tych z największego ludu Hererów, ruszyli cesarscy dyplomaci. Proponując im towary i pomoc w walce z rywalami, krok po kroku wykupowali od nich coraz większe obszary. Afrykanie, postrzegając własność prywatną zupełnie inaczej Europejczycy, nie przypuszczali, że sprzedają właśnie swoją ojczyznę.

Pokojowa metoda przejmowania kraju nie podobała się jednak wielu Europejczykom. Była zbyt powolna. W ciągu piętnastu lat do Namibii przybyły zaledwie cztery tysiące białych osadników. Niemcy nie mogli się nadziwić: jak to, płacimy tubylcom za ziemię we własnej kolonii?

Najbardziej drażniło to żołnierzy Schutztruppe. Wielu z nich planowało zostać w Afryce po skończeniu służby i założyć wielkie gospodarstwa. A do tego potrzebowali dużo wolnej przestrzeni.


Sytuacja Hererów z roku na rok się pogarszała. Gdy epidemia księgosuszu zdziesiątkowała ich bydło, Niemcy zaoferowali wysokooprocentowane pożyczki. Wkrótce w ramach należności zaczęli zabierać im pola i bydło, a ich samych zmuszali do poddańczej pracy. Przy okazji często dopuszczali się morderstw, a jeszcze częściej gwałtów. Jednak tubylcy rzadko szli do sądu ze skargą. Przed trybunałem świadectwo jednego białego równało się zeznaniom siedmiu Afrykanów. Prasa w Niemczech ironizowała, że żołnierze po powrocie do domu przemalowują swoje żony na czarno, by nadal robić to, w czym tak zasmakowali - bezkarnie chłostać i gwałcić murzyńskie niewolnice.


Starcie

Wojskowi coraz mocniej naciskali, by pozbyć się Hererów. W ryzach utrzymywał ich już tylko gubernator Theodor Leutwein, zwolennik "bezkrwawego kolonializmu". W 1903 roku musiał jednak udać się na południe kolonii. Ekstremiści w armii czuli, że lepsza okazja się nie nadarzy. Szybko nakreślili plan: tubylców trzeba pojmać i zamknąć w rezerwatach, a ich ziemie przeciąć linią kolejową. Afrykanie domyślili się, co nadchodzi. Uznali, że trzeba działać.

12 stycznia 1904 hererscy wojownicy zaatakowali farmy w okolicach miasta Okahandja. Tego Niemcy się nie spodziewali. Hererowie zamordowali ponad stu żołnierzy i rolników, wielu bardzo brutalnie. Samuel Maharero, przywódca buntowników, nie chciał jednak wywoływać wojny. Zakazał swoim ludziom krzywdzenia kobiet oraz dzieci i czekał na reakcję gubernatora.

Gdy wieść o masakrze dotarła do Europy, w Berlinie zawrzało. Prawicowi politycy zażądali, by cesarz natychmiast wysłał do Afryki posiłki. Rebelię trzeba zmiażdżyć - krzyczeli. Atmosferę podgrzewała prasa. Gazety drukowały karykatury czarnych diabłów gwałcących białe kobiety. Dziennikarze pisali o "wojnie ras". Luetwein próbował uspokoić sytuację, lecz nikt go już nie słuchał. Do kolonii płynął właśnie jego następca, generał Lothar von Trotha. Wcześniej zwalczał powstańców w Niemieckiej Afryce Wschodniej i Chinach. Teraz w pamiętniku wyjaśniał, jak stłumi nową insurekcję: "Utopię ją w potoku krwi i pieniędzy".

Tymczasem około 50 tysięcy Hererów zgromadziło się na płaskowyżu Waterberg, ostatnim przystanku przed Omaheke - pustynią Kalahari. Liczyli, że tam doczekają pokoju. Nie wiedzieli jeszcze, że Niemcy nie mają zamiaru z nimi rozmawiać.


Byle do wody

W czerwcu do Afryki Południowo-Zachodniej dotarły ostatnie oddziały z Europy. Von Trotha miał do dyspozycji 14 tysięcy żołnierzy i kilkadziesiąt armat. W sierpniu przeszedł do ataku. Pod Waterbergiem Niemcy otoczyli wroga z trzech stron. W dwa dni zabili niemal pięć tysięcy Hererów. Afrykanie rzucili się do ucieczki. Jedyna droga odwrotu, tak jak zaplanował von Trotha, wiodła prosto w paszczę Kalahari. Żołnierze przez parę dni ścigali Hererów, ale w końcu zrezygnowali.

W październiku Niemcy całkowicie odcięli pustynię od reszty kolonii. - Lud Herero musi opuścić ten kraj. Jeśli tego nie zrobi, przekonam go armatami.
Każdy Herero, który znajdzie się w obrębie niemieckiego terytorium, uzbrojony czy nie, z bydłem lub bez, zginie. Nie oszczędzę kobiet ani dzieci gen. Lothar von Trotha
Każdy Herero, który znajdzie się w obrębie niemieckiego terytorium, uzbrojony czy nie, z bydłem lub bez, zginie. Nie oszczędzę kobiet ani dzieci - ogłosił niemiecki dowódca. Osadnicy przyjęli te słowa jako Vernichtungsbefehl - rozkaz eksterminacji. Tubylców schwytanych przy próbie powrotu do rodzinnych wiosek rozstrzeliwano lub wieszano na drzewach. Żołnierze regularnie gwałcili pojmane kobiety. Potem mordowali je lub zostawiali na pustyni.

Ocaleli spod Waterbergu przeżywali katusze. Temperatury na Kalahari przekraczały w dzień 40 stopni Celsjusza. Niebo uparcie odmawiało deszczu. Co gorsza, Niemcy celowo zatruli część studni. Jedynym ratunkiem dla uchodźców było przejście Omaheke i dotarcie do brytyjskiego protektoratu Beczuany (dziś - Botswana). Tam mogli dostać azyl i pomoc. Udało się to tylko 1500 z nich. Kilkanaście tysięcy zmarło po drodze z głodu, pragnienia i chorób. Wielu desperacko próbowało dokopać się do wody. Ludzkie szkielety znajdywano później na dnie ponad 10-metrowych rowów.

Zabójczy wyzysk

Z czasem zwykli Niemcy poczuli niesmak. Owszem, chcieli stłumienia rebelii. Ale nie w taki sposób. Okrucieństwo von Trothy ośmieszało ich w oczach świata i zrównywało z Belgami, którym ciągle wypominano niedawne zbrodnie w Kongu. Niemieckie ulice zapełniły się protestującymi. Również z kolonii docierały słowa niezadowolenia. Krótko po bitwie pod Waterbergiem za broń chwycił lud Nama. W rezultacie w Afryce Południowo-Zachodniej brakowało rąk do pracy. Politycy postanowili upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Oficjalnie odwołano rozkaz eksterminacji, co uspokoiło opinię publiczną. Jednocześnie rozpoczęto masowe aresztowania wszystkich pozostałych przy życiu Hererów i Nama. Pojmanych wsadzano do bydlęcych wagonów i wywożono do obozów koncentracyjnych w Luderitz, Swakopmund, Okahandja i Windhuk. Tam ludobójstwo miało dalszy ciąg.

Czytaj również: Strażniczki z obozów zagłady - "piękne bestie"

Warunki w obozach były fatalne. Wycieńczeni Afrykanie żyli stłoczeni namiotach z podartych szmat i szałasach z drewna i tektury. Do jedzenia dostawali zazwyczaj tylko suchy ryż, którego często nie mieli jak ugotować. Obozy leżały bardzo blisko oceanu. Podmuchy atlantyckiego wiatru torturowały przywykłych do ciepłego klimatu jeńców, którym do okrycia dawano co najwyżej koc. Choroby zbierały obfite żniwo.

Wszystkim więźniom - od trzech do pięciu tysięcy w każdym obozie - Niemcy przydzielili numer wykuty na blaszce zawieszonej na szyi. Zakutych w łańcuchy zmuszali do katorżniczej pracy przy budowie rezydencji, budynków administracyjnych, sklepów i linii kolejowych. Popędzani przez nadzorców ze sjambokami, skręcanymi biczami z hipopotamiej skóry, niewolnicy harowali od świtu do zmierzchu. Umierali tak często, że Niemcy - ciągle skrupulatnie prowadząc rejestr - wydrukowali na zapas tysiące certyfikatów stwierdzających zgon z wyczerpania. W dokumencie dopisywali potem tylko płeć, wiek, numer i "pracodawcę" denata.

Wielu jeńców "wypożyczano" niemieckim przedsiębiorstwom, które wyłożyły pieniądze na wojnę z rebeliantami. Lenz & Co, kolejowy potentat ze Stettina (dziś - Szczecin), w 1906 roku dostał dwa tysiące niewolników do pracy przy kładzeniu torów na południu kolonii. Były wśród nich kobiety i sześcioletnie dzieci. Po siedmiu miesiącach firma zgłosiła administracji, że potrzebuje nowych robotników. Ponad 1300 z dotychczasowych już nie żyło.

Obraz przyszłości

Jeden z obozów różnił się od pozostałych. Ukryty przed wzrokiem ciekawskich ośrodek na Rekiniej Wyspie w Luderitz nie służył przymusowej pracy. Zwożeni tam Nama byli zbyt wyczerpani, by unieść kilof czy łopatę. Znaleźli się w tym miejscu w zupełnie innym celu. Wszyscy mieli po prostu umrzeć. Rekinia Wyspa była pierwszym w historii niemieckim obozem zagłady.

"Nie ma żadnego powodu, by Nama istnieli", otwarcie twierdziły kolonialne gazety, gdy poddani króla Hendrika Witbooi rozpoczęli rebelię. Powstanie zagaszono w ciągu roku, a władca zginął w jednej z bitew. Za nieposłuszeństwo spotkała ich kara - ostrzeżenie dla pozostałych.

Żołnierze niemal codziennie wyładowywali na bocznej plaży wóz pełen wychudzonych ciał. Gdy nadchodził przypływ, zwłoki stawały się pokarmem dla rekinów. Ale nie był to jedyny sposób pozbywania się martwych.

Na przełomie wieków Europę opanowała obsesja studiów nad rasami. Szanowani naukowcy wykorzystywali każdą sposobność, by "udowodnić" wyższość białego człowieka. Rządy chętnie finansowały badania, które dostarczały wielu wymówek dla kolonializmu. Niemcy, do podboju świata przyłączyli się później od innych potęg i szybko nadrabiali zaległości w tej kwestii. Na początku XX wieku byli już światowymi liderami w rasowych teoriach. "Czaszka Murzyna" stała się pomocą naukową na każdym uniwersytecie, od wydziału biologii po katedrę historii. Profesorowie, domorośli antropolodzy i ekscentryczni kolekcjonerzy marzyli, by zdobyć chociaż jedną. Handel częściami ludzkiego ciała przekształcił się w dochodowy biznes. Zwłok nie brakowało, a władze kolonialne przymykały oko na wszystko. Strażnicy wysyłali więc do Europy całe szkielety, pojedyncze kończyny, głowy w formalinie i zakonserwowane organy. Do oczyszczania kości często zmuszali niewolników. Proceder był tak powszechny i akceptowalny, że wyprodukowano pocztówkę, na której widać mężczyzn pakujących przygotowane czaszki do skrzynki. Do Niemiec trafiły trzy tysiące takich "rekwizytów", głównie z Rekiniej Wyspy.

Czytaj również: Lubiła orgie i torebki z ludzkiej skóry

Wielu niemieckich naukowców osobiście pojawiało się w obozie śmierci, gdzie mogli robić co im się podoba. Lekarze, antropolodzy i eugenicy sterylizowali więc więźniów i celowo zarażali świnką, tyfusem i gruźlicą. Bez oporów przeprowadzali badania na uciętych głowach jeńców i sprawdzali, czy mózgi Nama wyglądają tak samo, jak mózgi białych. Swoje wnioski chętnie zamieszczali w książkach.

Jednym z najbardziej wpływowych badaczy, którzy przybyli na Rekinią Wyspę, był antropolog Eugen Fischer. Obserwując dzieci zrodzone z gwałtów białych mężczyzn na tubylczych kobietach uznał - bez żadnego przekonującego dowodu - że wszystkie były mentalnie i fizycznie słabsze od swoich ojców, a jednocześnie mocniejsze od matek. Refleksje na ten temat zawarł w "Zarysie ludzkiej dziedziczności i rasowej higieny".

Badania Fischera zrobiły na Niemcach tak duże wrażenie, że w 1912 roku we wszystkich niemieckich koloniach wprowadzono kategoryczny zakaz wiązania się z miejscowymi.

Dwanaście lat później uwięziony działacz nazistowski skończył pisać książkę, która w wielu miejscach czerpała garściami z teorii z "Zarysu". Zatytułował ją "Mein Kampf".

Numer na szyi

W 1908 roku ludobójstwo dobiegało końca. Socjaldemokraci w Reichstagu coraz głośniej dopytywali się, co tak naprawdę dzieje się w kolonii. Hererowi i Nama byli tak osłabieni, że nie stanowili żadnego zagrożenia. Trzymanie ich w zamknięciu mijało się z celem.

Według statystyk prowadzonych przez Niemców średnia umieralność w obozach sięgnęła 45%. Konzentrationslagern na Rekiniej Wyspie żywy opuścił jednak zaledwie co piąty więzień.

Czteroletni koszmar przetrwało tylko 15 z 80 tys. Hererów. Populacja ludu Nama zmniejszyła się o połowę - do dziesięciu tys. Ich ziemie rozdano Niemcom. Ocalałych przydzielono białym osadnikom jako służących i robotników. Każdy Herero i Nama powyżej siódmego roku życia musiał nosić na szyi tabliczkę ze swoim numerem. W 1933 roku Adolf Hitler mianował Eugena Fischera rektorem najstarszej berlińskiej uczelni, Uniwersytetu Fryderyka Willhelma. Jego podopiecznym został młody lekarz Josef Mengele, którego więźniowie obozu Auschwitz-Birkenau mieli wkrótce nazwać "Aniołem Śmierci".

Czytaj więcej: Wnuk więźnia Auschwitz kupił dziennik "Anioła Śmierci"

Zapomniana rzeź

Dziś w Namibii trudno znaleźć ślady wydarzeń sprzed wieku. W prawdopodobnym miejscu obozu w Swakopmund postawiono supermarket. Na Rekiniej Wyspie funkcjonuje pole kampingowe. Nieopodal stoi pomnik wzniesiony ku czci... niemieckich żołnierzy, którzy zginęli tłumiąc powstanie.

Jedynym subtelnym przypomnieniem dawnych zbrodni są numery widoczne na licznych budynkach, chociażby siedzibie dzisiejszego parlamentu: 1905, 1906, 1907, 1908. To daty powstania tych obiektów. Daty, które mówią, że wznosili je niewolnicy.

Co się stało z pamięcią o pierwszym ludobójstwie dwudziestego stulecia?

W 1915 roku Związek Południowej Afryki (dziś RPA) najechał na Afrykę Południowo-Zachodnią. Chociaż kolonia zmieniła właściciela, Niemcy zachowali swoje gospodarstwa i firmy. Dla czarnej ludności kolejne dekady były okresem dyskryminacji, apartheidu i wojny domowej. Nikt nie miał czasu i siły, by zajmować się przeszłością. Teraźniejszość bolała wystarczająco.

W 1990 roku, po ponad 30 latach wojny z RPA, Namibia uzyskała niepodległość. Herero i Nama nigdy nie podnieśli się po tym, jak przetrącono im kręgosłupy. W nowym państwie mieli niewiele do powiedzenia. Młody kraj zmagał się z setkami problemów, i to znacznie bardziej palących, niż wspomnienia ubogiej mniejszości.

Dziś doszła do tego polityka. Rząd w Berlinie przekazuje Namibii kilkanaście milionów euro pomocy rozwojowej rocznie. W kraju mieszka 30 tysięcy Niemców, część jest biznesową elitą. Niemal dwa razy tyle niemieckich turystów przyjeżdża tu każdego roku na wakacje. Pragmatyzm nakazuje, by nie przypominać im podczas urlopu, że Holocaust wcale nie był pierwszym ludobójstwem, którego dokonał ich kraj.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Czytaj również blog autora: Blizny Świata



http://wiadomosci.wp.pl/kat,1020223,title,Najbardziej-przemilczana-z-niemieckich-zbrodni,wid,13932750,wiadomosc.html?ticaid=1183ff