Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wybory. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wybory. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 8 stycznia 2024

Stabilność polityczna



To jest to.

Stabilność polityczna - jest to podstawowa wartość w państwie.

Rząd, jeśli nie działa wbrew interesom obywateli i państwa, a wspiera ich, to może mieć obojętnie jakie wady, a i tak będzie dość dobrym rządem.

Nieustanne zmiany u steru państwa, raz rządzą ci, za 4 lata ci drudzy, ciągła walka, wzajemne niszczenie, niszczenie burzenie tego, co poprzednia ekipa wypracowała i budowanie od zera "nowego" - to recepta na chaos i ruinę. Zbudują "nowe" i za 4 lata to "nowe" będzie zburzone.

Jest to wpisane w system oligarchiczny nazywany w Polsce demokracją.

Oligarcho-demokracja to przykrywka dla rządów tajnych służb - głównie obcych, które pasożytują na obywatelach.







przedruk



Koszalin7.pl





CENTRALNY PORT KOMUNIKACYJNY ODKRYWANY NA NOWO

Centralny Port Komunikacyjny odkryto jeszcze zanim obecna koalicja rządząca zaczęła marzyć o zdobyciu władzy w Polsce.

Nie ma potrzeby, żeby ponownie go odkrywać. Nie ulega wątpliwości, że CPK zaprojektowano w najbardziej pożądanym miejscu nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Tak wynika z badań przeprowadzonych przez dwóch światowych liderów logistyki: Prologis Research (największa na świecie firma z branży nieruchomości logistycznych) oraz Eyefortransport (światowy lider w dziedzinie analityki biznesowej i sieci w branży transportu, logistyki i łańcucha dostaw).
 
Postanowili oni zapytać o zdanie najbardziej zainteresowanych rozwojem sieci logistycznych w Europie, czyli po prostu korzystających z tych sieci operatorów logistycznych. To oni prowadzą globalne działania biznesowe i potrafią najlepiej ocenić dostępność poszczególnych lokalizacji, warunki biznesowe, stan rynku i infrastruktury. Badanie przeprowadzono od lutego do maja 2017 roku, wzięło w nim udział 280 respondentów z różnych sektorów, od handlu detalicznego, przez motoryzację, po elektronikę.
 
Wyróżniono pięć głównych czynników determinujących wybór lokalizacji europejskich. Są to: bliskość centrów konsumpcji, otoczenie regulacyjne, dostępność pracowników, infrastruktura transportowa oraz koszty całkowite. Powstał raport "100 Najbardziej Pożądanych Lokalizacji Logistycznych w Europie 2017".

Lokalizacja "Polska Centralna - Łódź" okazała się najbardziej pożądaną lokalizacją poza Europą Zachodnią, zajmując trzecie miejsce w rankingu!

Lepsze okazały się jedynie lokalizacje "Venlo" (południowa Holandia, najbardziej pożądana lokalizacja w Europie) oraz "Düsseldorf Rhein-Ruhr" (Niemcy zachodnie). Łatwo zauważyć, że polska lokalizacja pokrywa się z rejonem, w którym zaplanowano budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego. O ile oba pierwsze obszary liderów dysponują hubami lotniczymi - w Amsterdamie i Frankfurcie nad Menem, to "Polska Centralna - Łódź" takiego hubu nie posiada.
 
Gdybyśmy dysponowali węzłowym portem lotniczym (hub) umożliwiającym płynne przesiadki pasażerom i efektywne przesyłanie ładunków, a także portem kontenerowym w Świnoujściu, polskie lokalizacje miałyby szanse zostać najlepszymi w Europie i na trwale zagościć w czołówkach światowych rankingów. Polska mogłaby wyjść z pułapki średniego wzrostu (brak potencjału do osiągnięcia statusu kraju wysoko rozwiniętego), w której może na długo, jeśli nie na zawsze, ugrzęznąć. Może właśnie o to toczy się teraz walka. Może polskiego sukcesu boją się potężni tego świata, którzy mogą dużo na tym stracić..


Na razie w Polsce trwa ponowne odkrywanie Ameryki i wyważanie otwartych już drzwi. 

Ciągłość pracy państwowej w kraju nad Wisłą nie istnieje, nowa władza chce zaczynać od zera, od audytów, weryfikacji, badania możliwości budżetu. 

Starzy wyjadacze sejmowi, którzy połowę życia spędzili na Wiejskiej będą badać "możliwości budżetowe", zamiast mieć je w głowie, wykute na blachę. 

Znów odzywa się słynne "piniendzy nie ma i nie będzie". 

Polska traci cenny czas i szanse rozwojowe.





















czwartek, 23 listopada 2023

Po wyborach...




przedruk






22.11.2023


Co stało za wyborczymi decyzjami części Polaków?

Lubach: „Uciekali od elementarnej logiki”



Wyniki ostatnich wyborów ujawniły kilka interesujących zjawisk, z których najważniejszy wedle mnie objaw jest zaiste zadziwiający – chęć zjedzenia ciasteczka i posiadania go nadal. Oto wedle powyborczych sondaży większość Polaków chciałaby kontynuacji działań Zjednoczonej Prawicy praktycznie we wszystkich sferach – politycznej, społecznej, gospodarczej, militarnej – a zarazem, co świadczy o elementarnym braku logiki, odsunęła ją od władzy na rzecz tych, którzy otwarcie zapowiadali odwrócenie tu wektorów o 180 stopni - pisze w najnowszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie Jerzy „Bayraktar” Lubach



Niezalezna.PL


Powoduje to poważny kłopot przy planowaniu oporu społecznego i politycznego wobec zamierzeń partii rwących się do władzy nad państwem, którego demontaż zapowiadają, gdyż opracowanie jakiejkolwiek strategii zakładać musi wykryty i zdefiniowany przez starożytnych myślicieli związek przyczynowo-skutkowy, tymczasem wygląda na to, że nie tylko w Polsce u sporej części wyborców to podstawowe dla świadomego życia zjawisko po prostu nie istnieje.


Ucieczka od logiki

W tej sytuacji zarzucanie dotychczas rządzącym, że nie dotarli ze swym przekazem a to do „młodych”, a to „przedsiębiorców”, a to mitycznych „ludzi środka”, jest bez sensu, skoro duża część tych grup w nadziei na ciasteczko jeszcze lepsze wybrała klikę zapowiadającą, iż ciasteczka zostaną odebrane i skonsumowane przez „swoich”, a zamiast nowych frykasów czeka wyborców nowej władzy zaciskanie pasa. Pisałem niedawno, że myślenie boli, ale unikanie go zaboli uprawiających ucieczkę od logiki jeszcze bardziej.

Żerowanie na emocjach elektoratu słabo ogarniającego całokształt nie jest li tylko polską specyfiką, a stało się o wiele łatwiejsze, odkąd od ponad stu lat fundamenty kultury zachodniej są z zajadłością podważane przez wszelakich samozwańczych „inżynierów dusz”, od bolszewików i narodowych socjalistów zwanych dla niepoznaki nazistami, przez neomarksizm wyrażany we wciskanych nam dziś na siłę antyludzkich ideologiach, a właściwie quasi-religiach: klimatyzmu, genderyzmu, przebudzeń, wykreśleń kulturowych etc. Właśnie „cancel culture” najlepiej i to dość otwarcie definiuje ich cel – wykreślenie ze świadomości dzisiejszej ludzkości całego bagażu jej doświadczeń, z religią, filozofią, tradycją na czele.

Efekty są: już od czasów tzw. oświecenia XVIII w. poniewierana i spychana na coraz większy margines wiara chrześcijańska przestała w istocie wpływać na wybory większości ludów europejskich, a wbrew oczerniaczom religia dawała spójny system logiczny, porządkujący życie społeczeństw, co było nader korzystne zwłaszcza w przypadku mniej rozgarniętych ich członków, bo nie musząc natężać umysłów, żyli sobie w świecie logicznie urządzonym. Skoro z tego świata wyrwano trzymające cały gmach filary, to co prawda runie on na głowy nam wszystkim, ale do czasu korzystają na tym manipulanci.


Zniewoleni i samozniewoleni

A manipulowanym można wcisnąć to, co wygodne – np. pedagogikę wstydu, gdy dumne dzieje narodu przedstawia się jako haniebne, więc po co nam duża dobra armia, czyżby do podboju mniejszości niegdyś uciśnionych w rozpasanej szlacheckiej Rzeczypospolitej? Na obchodach Narodowego Święta Niepodległości 11 listopada prezydent Andrzej Duda podkreślił w swoim przemówieniu:
„Straciliśmy ją przez warcholstwo, zdradę, głupotę, zacietrzewienie, przez tyle naszych narodowych przywar, które spowodowały, że Polska z jednego z największych i najsilniejszych państw w Europie, tej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a w istocie wielu narodów, stała się państwem upadłym, które zostało rozdarte przez sąsiednie mocarstwa”

To prawda, ale warto też przypomnieć, jak po odrodzeniu tej niepodległości nasi dziadowie radzili sobie ze spadkiem po obcej i wrogiej narodowi władzy, wspieranej też masowo przez wewnętrznych kolaborantów, dla których poczucie narodowe nie istniało, bo wszak „polskość to nienormalność”. Niemal zaraz po objęciu sterów nawy państwowej Józef Piłsudski zapowiedział:
„Sobór na placu Saskim zniesiemy z oblicza ziemi, ażeby śladu po nim nie pozostało. Jakże można tolerować zabytek, który by przyszłym pokoleniom przypominał, żeśmy dźwigali na swoich barkach jarzmo ucisku; niech wszelki ślad niewoli zginie w Warszawie, niech przyszłe pokolenia nie ujrzą w Warszawie śladu niewoli i klęski narodu”

I ten symbol zniewolenia carskiego – sobór – pracowicie rozebrano w ciągu trzech lat do roku 1926, a Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina też w sercu polskiej stolicy stoi, stoi, stoi...

„A mury rosną, rosną, rosną...” – by posłuchać barda, czyli wieszcza na naszą miarę – z gitarą, w świetle reflektorów, otoczonego grupą fanów. Bywałem na koncertach Jacka Kaczmarskiego, gdzie podobnie jak w przypadku wielkich bardów rosyjskich – Wertyńskiego, Okudżawy, Wysockiego – magnetyzm wykonania często o dziwo zasłaniał główną myśl. Gdy się czyta same teksty ich pieśni, widać wpływ magii osobowości pieśniarza na odbiór słuchacza – to oczywiście całkiem dobra poezja, ale jednak nie najwyższego lotu, to ich natchnione wykonanie dodawało jej skrzydeł. Kaczmarski jest zupełnie innym przypadkiem – ma podobną magię sceniczną, śpiewa własne teksty, ale gdy się je czyta oddzielnie od wykonania, okazują się one wielką i wyrafinowaną poezją. Która wieszczy tak samo jak Mickiewicz, Słowacki, Norwid czy bliżej nam: Lechoń i Wierzyński.


Dlaczego mury, które runęły, rosną?

Tym pytaniem nie zaprzątaliśmy sobie głowy za karnawału Solidarności, nie trzeźwego sceptycyzmu było nam wtedy trzeba, ale napędu do dalszej walki. I nie było to niesłuszne, bo zdławienie tego bojowego ducha przez teatrzyk kukiełkowy okrągłego stołu pokazało, jak to strasznie będzie się odbijać przez całe dekady niby niepodległej i suwerennej. Pozbawienie narodu ambicji i wielkich perspektyw nieuchronnie prowadzi do jego skarlenia, co wygodne jest dla potężnych sąsiadów i kolaborantów w ich imieniu zarządzających taką w istocie prowincjonalną gubernią, a nie żadną wbrew nazwie Rzecząpospolitą.


W 1919 r. naczelnik państwa Józef Piłsudski w trakcie walki o kształt Rzeczypospolitej odradzanej wyrzekł znamienne słowa, które mogą nam tu wiele wyjaśnić:

„Tak polityki prowadzić nie można. Jak to, mamy takie nieocenione chwile, taką wspaniałą okazję dokonania na wschodzie wielkich rzeczy, zajęcia miejsca Rosji, tylko z odmiennymi hasłami, i wahamy się? Boimy się dokonać czynów śmiałych, choćby wbrew koalicji, podczas gdy tą drogą możemy sobie dać radę wobec takich wrogów, jakim jest Republika Sowiecka. Potrzeba nam więcej wiary w nasze siły i więcej odwagi, inaczej zginiemy i nie zdołamy spełnić naszego zadania, i tak odgraniczyć Polskę od wrogów, żeby mogła wielkość swą wypisać nie drogą rewolucji i strasznych eksperymentów wschodu, lecz drogą ewolucji.



Piętno niewoli kołacze nam w duszach. Mimo tysiącznych dowodów, jak potężna jest siła kultury polskiej i ile zdziałała ona w ostatnich latach – podczas których Polska jako państwo już nie istniała – boimy się dać jej zadania zbyt wielkie teraz, gdy siła kultury poparta została przez państwowość. I cóż z tego, że nasze pokolenie jest zgniłe, spodlałe w kolebce niewoli, za nim przyjdą nowe pokolenia i upomną się o warunki egzystencji lepsze niźli te, jakie niektórym z naszych obecnych tchórzów zdają się wystarczać”.

I te pokolenia przyszły, Kolumbowie rocznik 20, ludzie Solidarności, ale zawsze były zaciekle zwalczane, prześladowane i niszczone przez wrogów zewnętrznych i wewnętrznych. Cytowałem już gorzką refleksję anonimowego internauty:

„Kiedyś nie mogłem zrozumieć, jak te mendy doprowadziły do rozbiorów Polski, a teraz widzę w telewizorze te mordy i już wiem”.

Bo jak niegdyś w „Kantyczce z lotu ptaka” śpiewał Kaczmarski z Gintrowskim i Łapińskim:

„Co nam hańba, gdy talary
Mają lepszy kurs od wiary!
Wymienimy na walutę
Honor i pokutę…”.

Trzeba z bólem przypomnieć, że kolejne rozbiory Rzeczypospolitej niestety zatwierdzał sprzedajny polski Sejm. Czy zezwolimy i teraz lege artis na kolejny rozbiór?



------



Dewolucja jest procesem, a nie stanem. 

Jest procesem decentralizacji i dekoncentracji władzy.

Jest procesem dynamicznym, nie zaś stanem niezmiennym i nieelastycznym. 












DEWOLUCJA – swoiste przekazanie władzy przez władzę centralną podległym jej instytucjom regionalnym. 

Organy powstałe w wyniku d. tworzą więc pośredni szczebel pomiędzy władzą centralną a lokalną. D. różni się od federalizmu tym, że mimo iż terytorialna jurysdykcja może być podobna, organy powstałe na skutek d. nie są suwerenne – ich obowiązki i kompetencje pochodzą od władzy centralnej i są przez nią określane. 

W państwie federalnym istnieje jasny podział kompetencji między federację a części składowe, powiązany z oddaniem na niższy szczebel suwerennej władzy w wyraźnie wyznaczonych zakresach. W przypadku d. nie następuje przekazanie ani podział suwerennej władzy. D. administracyjna, która stanowi najbardziej ograniczoną formę, oznacza tylko, że instytucje regionalne realizują programy polityczne przygotowywane i zatwierdzane gdzie indziej. 

D. legislacyjna – czasem zwana autonomią – obejmuje utworzenie pochodzących z wyborów zgromadzeń regionalnych, mających kompetencje w zakresie kształtowania polityki oraz elementy fiskalnej niezależności. 

Małgorzata Kaczorowska podkreśla, iż pojęciem dewolucji (devolution) określa się szczególny proces decentralizacji w Zjednoczonym Królestwie polegający na przekazaniu podporządkowanemu organowi pochodzącemu z wyborów, przeprowadzanych według kryteriów geograficznych, funkcji wykonywanych dotychczas przez ministrów i Parlament Zjednoczonego Królestwa. W wyniku reformy dewolucyjnej wprowadzono wybierane w wyborach powszechnych regionalne zgromadzenia przedstawicielskie w Szkocji, Walii i Irlandii Północnej. 

D. jest procesem, a nie stanem. Jest procesem decentralizacji i dekoncentracji władzy. Jest procesem dynamicznym, nie zaś stanem niezmiennym i nieelastycznym. 

Istota d. polega na tym, iż władza zostaje w tym procesie przekazana, nie zaś oddana, gdyż suwerenny parlament Zjednoczonego Królestwa nie wyrzeka się ostatecznie swojej władzy.

(jak teraz w UE? - MS)

 David Simpson definiuje d. jako delegację władzy rządu centralnego bez rezygnowania z jego suwerenności. Pozwala to na zachowanie prawa do cofnięcia w każdej chwili uprawnień przekazanych w drodze dewolucji regionalnemu parlamentowi czy zgromadzeniu. Dotąd w języku polskim mianem d. zwykło się określać przeniesienie – na żądanie strony – kompetencji do rozstrzygnięcia sprawy z jednego organu administracyjnego na inny, zwykle nadrzędny [ J.G .Otto ].



Literatura: 

A. Heywood, Politologia, Warszawa 2006

J. Szymanek, M. Kaczorowska, A. Rothert, Ewolucja, dewolucja, emergencja w systemach politycznych, Warszawa 2007 

wtorek, 25 kwietnia 2017

Wybory we Francji wg niemieckiej propagandy




Front przegranych

Wokół Paryża rozciąga się pas małych, smutnych miasteczek. Ich mieszkańcy często nie mają pracy, za to przepełnia ich gniew – na wszystko i wszystkich. To teren przegranych, teren Marine Le Pen. Tak wyglądała kampania wyborcza w Villers-Cotterêts.
 
 
Nagle w kwietniowe popołudnie zrobiło się ciepło. Gałęziami buków w parku pałacowym Villers-Cotterêts porusza letni ciepły wietrzyk. Kilku mężczyzn rzucających bule zdjęło kurtki i odłożyło je na pobliską ławkę. Z daleka dobiega szczekanie psa. Potem cisza. Chwila jak z ilustracji.
Z początku mężczyźni nic nie mówią. Potem wręcz przeciwnie. O tym, że pałac Villers-Cotterêts, w którym mieszkał król Franciszek I Walezjusz, od roku jest zamknięty. – Grozi zawaleniem! Albo o tym, że bagietki i kawa tak bardzo zdrożały. – To przez euro, tylko Niemcy na nim korzystają! Oraz o tym, że we Francji wszystko podupada. Jeden z mężczyzn – emeryt, brzuch jak piłka, czerwony dres – dodaje: - Głosujemy na Front Narodowy! Cała nasza piątka.
Potem odzywa się Bernard Dubuc: - Gdybym miał więcej odwagi, wyemigrowałbym. Dubuc ma 62 lata i jest "francuskim Galem", czyli swojego rodzaju archetypem Francuza. – Ale przez 10 lat byłem w związku z Turczynką. Nie jestem rasistą – zapewnia. Dubuc zawsze ciężko pracował, najpierw w fabryce, potem w stołecznym transporcie miejskim. Mieszkał w północnej części miasta, na typowym paryskim przedmieściu – zwanym tu "banlieue", ale wysoka przestępczość, ciasnota i wielokulturowość dawały mu się we znaki. – Tam wiele osób tylko pobiera zasiłki, wszystko na nasz koszt – mówi. Kiedy rok temu przeszedł na emeryturę, postanowił się wyprowadzić. Lepszy standard życia za połowę paryskiej ceny? W Villers-Cotterêts to możliwe. – Tu jestem blisko natury i płacę niższy czynsz. W internecie przeczytałem, że rządzi tu Front Narodowy. To także miało dla mnie znaczenie.
Pozostałych czterech mężczyzn kiwa głowami, a najwyższy z nich wypowiada slogan Frontu Narodowego: "On est chez nous", co przetłumaczyć można jako: tu jesteśmy u siebie. Od 2014 roku w ratuszu Villers-Cotterêts zasiada partyjny kolega Marine Le Pen. Swojego czasu liczące 10 tysięcy mieszkańców miasto było jednym z 11 okręgów w skali kraju, w których władzę zdobył Front. W każdym razie Wysoki ma nadzieję, że w nadchodzących wyborach znowu będą triumfować. – Marine musi wygrać. Teraz albo nigdy! Śmieje się, zaciska pięść, ale jednocześnie prosi, by nie wymieniać go z nazwiska, bo ma z tym niedobre doświadczenia. Nie przyznaje się też, że zasiada z ramienia Frontu Narodowego w radzie miasta.

Wypchnięci na peryferie

To w miasteczkach takich jak Villers-Cotterêts rozstrzygnie się, czy w ostatniej turze wyborów 7 maja Marine Le Pen zdobędzie władzę, czy też nie. Tylko tutaj zdobyć może poparcie pozwalające zrównoważyć gorsze wyniki, jakie osiągnie w lepszych dzielnicach wielkich miast albo wśród biedoty z blokowisk. Socjologowie o miasteczkach leżących w promieniu od 40 do 80 km od metropolii mówią "peri-urbanizacja". To tu zwyczajni ludzie budują swoje twierdze - małe szeregowe domki z ogródkiem – albo wynajmują tanio mieszkania. Mieszkają w nich "petit Blancs" – czyli wykwalifikowani robotnicy i niebieskie kołnierzyki. Właśnie w tej grupie społecznej najwięcej jest wyborców Le Pen. W pasach "peri-urbanizacji" Front osiąga 30, a nawet 40 proc. poparcia.
Mieszkańcy tych rejonów czują się siłą wypchnięci na peryferie – tak politycznie, jak i geograficznie. Muszą codziennie dojeżdżać do pracy półtorej godziny w jedną stronę. Albo i dwie. Paryż jest dla nich zbyt drogi. A przedmieście – Departament 93, Seine-Saint-Denis – postrzegają jako zagrożenie. Blokowiska, imigranci z Maghrebu i Afryki Zachodniej, drobna przestępczość – nie chcą tam mieszkać. Zbyt obco, zbyt niebezpiecznie.

Francja się dzieli. Geograf Christophe Guilluy nazywa ten trend "wielkim wypędzeniem". Zarzuca francuskim elitom, że prowadzą odgórną walkę klas. Dla nich rejony "peri-urbanizacji" i tereny rolnicze to tylko "peryferie Francji". Wykluczają w ten sposób połowę mieszkańców kraju. To, co kiedyś stanowiło "La France profonde" (głęboka Francja – przyp. Onet), staje się dziś domem dla wewnętrznych uchodźców ekonomicznych, terenem przegranych w wyścigu globalizacji, przegranych w Europie. Marine Le Pen nazywa ten nowy proletariat "milczącą Francją", albo "zapomnianymi przez Republikę". W Villers-Cotterêts może liczyć na co najmniej połowę głosów.
Jeśli nacjonalistka Marine Le Pen zdobędzie Pałac Elizejski, zapowiada "Frexit" – wyjście Francji ze strefy euro i Unii Europejskiej, czyli zniszczenie historycznej integracji Europy. W dniu wyborów Villers-Cotterêts może być świadkiem historii. Kolejny raz. Tak jak w roku 1539. Po podupadłych murach zamku Villers-Cotterêts tego nie widać, ale to tu król Franciszek wydał edykt czyniący francuski jedynym językiem urzędowym królestwa. A 500 metrów dalej w 1802 roku przyszedł na świat Aleksander Dumas, autor "Trzech muszkieterów" i "Hrabiego Monte Christo". Pomnik Dumasa z brązu króluje na tutejszym rynku. Pisarz spogląda na smutne, żółtawe fasady Rue Général Leclerc. Interesy idą kiepsko, witryny drogerii i sklepu z narzędziami świecą pustkami. Raczej już na zawsze. Niedługo na emeryturę odchodzi lekarz. Nie udało się znaleźć następcy do przejęcia praktyki.

Dzieciom i wnukom będzie ciężej

Wszystko to podsyca lęki. – Nasze miasto umiera powolną śmiercią – mówi Pascal Poncet. – Stajemy się sypialnią -. Mimo skórzanej kurtki i ciepłych butów marznie w porannym chłodzie. A zna ten chłód doskonale, bo stoi tu pięć razy w tygodniu. Stacja kolejowa Villers-Cotterêts, peron 2, ekspres regionalny do Paryża odjeżdża o 6:23. 47 minut jazdy, potem metro. Tuż przed ósmą księgowy dociera do biura. W swoim domku szeregowym jest z powrotem około godziny 18.
W pociągu Poncet szepcze. Ludzie w wagonie nie powinni usłyszeć, co mówi. Także swojego prawdziwego nazwiska 40-latek w żadnym wypadku nie chce przeczytać w gazecie. – W naszej firmie wciąż jest sporo osób, które krzywo patrzą na zwolenników Frontu. On sam próbował wszystkiego. Najpierw głosował na prawicę, potem na lewicę. W 2007 na Sarkozy’ego, w 2012 na Hollande’a, ale nic się nie zmieniło. Poncet widzi, jak jego naród upada, nie wie, jaka przyszłość czeka jego 10-letnią córkę i 12-letniego syna. – Będzie im ciężej niż nam – wzdycha głęboko.
Pociąg przejeżdża obok lotniska im. Charlesa de Gaulle’a. Właśnie startuje samolot, skrzydła odbijają poranne słońce. Wielu mieszkańców Villers-Cotterêts codziennie dojeżdża tu do pracy, także syn sąsiada Poncetów pracuje na zmiany przy taśmie bagażowej. – Dostaje płacę minimalną plus dodatek i musi przeżyć za 1600 euro miesięcznie, ale w Villers-Cotterêts nie ma pracy, nawet mimo zatrudniającej 900 osób centrali volkswagena na skraju miasta. Wśród młodych mężczyzn poniżej 25 roku życia pracy szuka co trzeci.
Poncet zarabia 2600 euro netto. Wcześniej, kiedy jego żona pracowała, mieszkali w Aulnay-sous-Bois, skąd pociąg do Paryża jedzie krócej. – Tam mieszkaliśmy, obok tych białych domów - wskazuje przez okno. Potem w 2005 roku przyszło na świat ich pierwsze dziecko, mieszkanie było za małe dla rodziny, a obok pobliskiego gimnazjum ciągle kręcili się dilerzy narkotyków. Jak mówi Poncet, byli to prawie wyłącznie młodzi Arabowie. W 2008 roku małżeństwo wyprowadziło się. Peri-urbanizacja.


"Człowiek wciąż pozostaje zwierzęciem"

Pociąg staje. Stacja końcowa: Gare du Nord. Pascal Poncet mówi, że także w Villers-Cotterêts widzi coraz więcej Arabów. – Palą przed kawiarniami, obijają się pod supermarketem i nic nie robią! Według oficjalnych statystyk w Villers-Cotterêts odsetek imigrantów wynosi 9,4 proc. To wprawdzie mniej niż w Paryżu, ale więcej niż dawniej. Do bloków przy Route de Vivières i mieszkań socjalnych za domem urodzenia Aleksandra Dumasa wprowadziło się wiele osób pochodzenia afrykańskiego – imigrantów i Francuzów. – Prześladuje mnie myśl, że jeszcze trochę i staniemy się banlieue – mówi mężczyzna.
Franck Briffaut doskonale rozumie takie lęki, dlatego w wieku 19 lat zajął się polityką i wstąpił do Frontu Narodowego. Było to 40 lat temu. – Znam Marine Le Pen jeszcze z tamtych czasów, była wówczas małą dziewczynką – wspomina burmistrz Villers-Cotterêts, siedząc w swoim ciemnym biurze. Briffaut popierał ojca Marine, Jean-Marie Le Pena i do dziś podziwia założyciela Frontu. – Już wtedy przewidział wszystko to, co się dziś dzieje: masową imigrację, upadek Francji i całej Europy.
Marine Le Pen od lat dąży do złagodzenia wizerunku partii. Odrzuca antysemickie slogany i bezpośrednie ataki słowne na Arabów, ale Franck Briffaut należy do starej szkoły, to członek dawnego Frontu. Półtora roku temu, podczas rozmowy w tym samym ciemnym biurze, burmistrz miał dużo czasu i dużo do powiedzenia. Na przykład, że Front Narodowy to najlepsza recepta na rasistowskie uprzedzenia w stosunku do muzułmanów. – Jeśli przyjedzie ich tu zbyt wielu, nie zintegrują się – przekonywał. – Człowiek wciąż pozostaje zwierzęciem – kontynuował, podkreślając wagę swych słów wyciągniętym palcem wskazującym. – A najlepszym rozwiązaniem, żeby dwa zwierzęta ze sobą nie walczyły, jest niezmuszanie ich do życia razem, jeśli tego nie chcą. Z kolei rolą polityka jest uczciwe ostrzeganie ludzi o zagrożeniach, podobnie, jak czyni to lekarz. – Jeśli lekarz informuje cię, że masz raka, nie jest to przyjemne, ale za to właśnie mu płacą.
Dziś, wiosną 2017 roku, Franck Briffaut mówi: - Nigdy jeszcze nie byliśmy tak bliscy zwycięstwa. W Paryżu krążą plotki, że Marine Le Pen mianuje byłego żołnierza i kolejarza ministrem transportu. – Nie mogę tego potwierdzić – odpowiada ze śmiechem Briffaut.
Od lat budował struktury Frontu Narodowego w regionie, a od trzech lat rządzi miastem. Na początku były zgrzyty, na przykład, kiedy nowy burmistrz wahał się, czy wziąć udział w dorocznym marszu upamiętniającym zniesienie niewolnictwa. Miał dość "tego wiecznego samobiczowania się Francji". Na ratuszowej bramie z kutego żelaza obok flagi Francji nie powiewa już flaga europejska. Polityka symboliczna, podobnie jak obniżenie podatków komunalnych o jedno euro rocznie na gospodarstwo domowe. Dzieciom bezrobotnych Briffaut odebrał dofinansowanie do obiadów w szkole ("Rodzice mają dość czasu gotować im w domu"). Jak dotąd nie działa jeszcze tylko obiecany nadzór kamer nad rynkiem i ulicą przy supermarkecie, gdzie wieczorami stoją dilerzy narkotyków.

"Czas działa na naszą korzyść"

W oczach większości burmistrz solidnie wywiązuje się ze swoich obowiązków. – Nie mamy mu nic do zarzucenia – mówi właściciel baru La Francaise tuż obok ratusza. – Nie jest żadnym wampirem – dodaje. U fotografa, w sklepie mięsnym, w piekarni – wszędzie podobne głosy. Burmistrz jak każdy inny. Front normalny.
Starsza dama kupująca właśnie w księgarni przy rynku papier listowy zachwyca się tym, jak uprzejmie Briffaut pozdrawia ją na ulicy. To właściwy człowiek do walki z przestępczością. Według oficjalnych statystyk liczba aktów przemocy, włamań i napaści w Villers-Cotterêts jest wprawdzie znacznie poniżej średniej krajowej, ale starsza pani w to nie wierzy. – Robi się coraz gorzej, czuję to.  Krzyżuje ramiona i dodaje: - W telewizji ciągle nam pokazują, że przemoc narasta. Wszędzie. Burmistrzowi z całego serca życzy drugiej kadencji, choć jednocześnie zaklina się, że nie głosuje na Front Narodowy. – Nie, nigdy!
Dla Frontu Narodowego Villers-Cotterêts to mecz na własnym terenie. Gaëlle Lefevre, lat 34, matka czwórki dzieci, była wcześniej kasjerką w supermarkecie a dziś pełni funkcję czwartej wiceburmistrzyni. Właśnie rozdaje na targu błękitne ulotki wyborcze Marine Le Pen. Lefevre zna swoją klientelę, obejmuje serdecznie znajomych i sąsiadów. Obok niej stoi partyjny kolega. – Jeszcze pięć, sześć lat temu wielu się odwracało, a dziś dają nam całusy – mówi.


Na rynku Villers-Cotterêts próżno szukać konkurentów Le Pen. Nikt nie rozdaje ulotek republikanina François Fillona ani ulubieńca wielkich miast Emmanuela Macrona. Przynajmniej na ulicy stoi czterech "nieugiętych" - tak nazywają się radykalni lewicowcy popierający Jean-Luca Mélenchona, założyciela ruchu "La France insoumise".
Jednym z nich jest Jacky Boucaret. Część z tego, co mówi kudłaty emeryt brzmi jak slogany Frontu Narodowego. Także on pomstuje na Europę wielkiej finansjery, na cięcia wymuszane przez Brukselę, na globalizację. I na elity w Paryżu. – Widzą, jak wszystko tu upada i nic nie robią! Dla przykładu zaprasza do miejscowości Gandelu, 25 km na południe od Villers-Cotterêts.
Mieszka tam 700 osób, ale w ciągu dnia na ulicy nie widać żywej duszy. – Większość pracuje na lotnisku albo w Paryżu – wyjaśnia Boucaret. – Tu nie ma pracy. Potem wskazuje na szarożółte fasady z odpadającymi tynkami i  porzucone stragany. – Tutaj były sklepy, tu rzeźnik, tam hotel – a tam dalej dwie kawiarnie. Wszystko to należy do przeszłości. W ciągu dnia Gandelu to miasto wymarłe. Jak mówi Jacky Boucaret, tylko wieczorami trochę się ożywia.
Z niewielkiego auta gramoli się starsza pani, w ramionach tuląc siedem bagietek. Chce je zamrozić, bo muszą starczyć na cały tydzień.  – Nie mam ochoty codziennie jeździć po nie 15 km – wyjaśnia. Na pustym ryneczku władze gminy postawiły 11 metalowych tablic, po jednej dla każdego z kandydatów w wyborach prezydenckich. Dziewięć wciąż jest pustych, tylko Le Pen i Mélenchon uśmiechają się z plakatów do pustej ulicy.
Na rynku w Villers-Cotterêts Gaëlle Lefevre rozdała już prawie wszystkie ulotki. Kilku znajomych wzięło od razu po kilkanaście, "dla sąsiadów". Aktywistka Frontu walczy o każdy głos, także ten sąsiada, Bernarda Santrre. Nadaremno, ponieważ stary człowiek naciąga kaszkiet na czoło i mówi, że tym razem w ogóle nie zamierza głosować. – To wszystko oszuści!
Gaëlle Lefevre pozwala mu odejść. W minionych latach często słyszała takie słowa. – Jakoś koniec końców jednak przychodzą - mówi. Bije od niej pewność siebie. Pewność siebie zwyciężczyni. – Czas działa na naszą korzyść – dodaje.
Tłum. Agata Bader



 
 
http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/front-przegranych/wpqwd02
 
 

środa, 21 grudnia 2016

Wygracie wybory to sobie wszystko przegłosujecie!



Przedstawiciele PO w 2014: "Wygracie wybory to sobie wszystko przegłosujecie!". Przedstawiciele PO w 2016: "Nie wolno wam przegłosować wszystkiego co chcecie!"

Osiem lat rządów koalicji PO-PSL charakteryzowało się wieloma kontrowersyjnymi decyzjami. Począwszy od bezprecedensowego pasma podwyżek podatków, poprzez skok na OFE, ograniczenie wolności słowa, ograniczenie wolności zgromadzeń, wyprzedaż strategicznych spółek, a skończywszy na skoku na TK. W żadnym jednak przypadku ówczesna opozycja nie wpadła na pomysł, aby stosować procesową destrukcję i grać na eskalację chaosu w całym kraju. Czy dzisiejsza opozycja po trupach będzie dążyła do upragnionego celu, jaki jest zdobycie władzy?
                             
r e k l a m y

            
W kontekście ostatnich wydarzeń myślę, że warto przypomnieć wypowiedź Stefana Niesiołowskiego z 2014 roku, który kierując swoje słowa do PiS stwierdził rzecz następującą: "Wygracie wybory, to sobie wszystko przegłosujecie". Kilkanaście miesięcy później PiS wygrywa wybory. Ku większemu zdumieniu nie mogących się otrząsnąć z porażki przedstawicieli PO, partia Kaczyńskiego zaczyna realizować swój wyborczy program. Przez Sejm i Senat przechodzą kolejne projekty ustaw, wobec których opozycja jest bezsilna, bowiem sejmowa arytmetyka jest oczywista - PiS ma większość i ma prezydenta, który te ustawy akceptuje. 
          
r e k l a m y

      
Dokładnie taka sama sytuacja funkcjonowała w czasach kiedy Polską rządziła koalicja PO-PSL. PiS w kwestiach parlamentarnej procedury mógł wówczas zrobić tyle, ile dzisiejsza opozycja, czyli nic. To PO-PSL miała parlamentarną większość pozwalającą na przegłosowanie każdej ustawy. Dodatkowo - przez 5 lat mieli również swojego prezydenta, który nie specjalnie kwapił się do wetowania czegokolwiek. To, co jednak różniło ówczesną opozycję z dzisiejszą, widać teraz gołym okiem. Nigdy nie doszło do sytuacji, w której posłowie PiS próbowali pogrążyć kraju w chaosie stosując procesową destrukcję. Nigdy, nawet w przypadku najbardziej kontrowersyjnych ustaw, nie dochodziło do sytuacji w której paraliżowano pracę parlamentu, tylko dlatego, że partia rządząca ma większość.

Nie wszystko w tym co robi PiS może się podobać. Jest sporo kwestii, z którymi można polemizować. Jest też całe pole zaniedbań i błędów popełnionych przez przedstawicieli partii Kaczyńskiego, które trzeba wytykać i piętnować. Sugerowanie jednak, że działania PiS godzą w demokrację i są w istocie dyktaturą, wobec czego w reakcji możliwe jest stosowanie bezprawia w postaci dążenia do paraliżu prac parlamentarnych, jest grubym przegięciem. Pozostaje mieć nadzieję, że przedstawiciele opozycji zrozumieją swój błąd i wycofają się z dalszych działań eskalujących chaos w naszym państwie.

wpis z dnia 20/12/2016



http://niewygodne.info.pl/artykul7/03489-Jak-wygracie-to-sobie-wszystko-przeglosujecie.htm


 

niedziela, 8 marca 2015

Admin!!! Oddawaj tekst!!!


Ponieważ admin zabrał mi tekst, publikuję brakujący fragment w osobnym artykule...

Tekst mniej więcej treści jak poniżej zniknął z mojego wcześniejszego tekstu "A więc wojna", pozostały jedynie obrazy. Brak opisu sprawił, że informacja straciła sens, więc ją tu powtarzam...


Media w sposób niewłaściwy pokazują administracyjną mapę Polski.
Ostatnimi czasy często na planszach prognozy pogody, w krótkich prezentacjach telewizyjnych, albo w internecie, jak podczas ostatnich wyborów, pokazują na infografice mapę, gdzie "znikają" poszczególne województwa połączone w "regiony".

Czy takie pokazywanie podziału administracyjnego Polski jest w ogóle legalne?
Czy to nie podpada pod jakiś paragraf?

Służby specjalne poprzez media w ten sposób oswajają ludzi ze swoimi planami rozbiorowymi, przyzwyczajają ludzi do innego planowanego kształtu Polski, nowego planowanego podziału administracyjnego.



I tak np.:
- warmińsko-mazurskie połączono z podlaskim
- świętokrzyskie z małopolskim
- opolskie z dolnośląskim
- zachodnio-pomorskie z lubuskim
















sobota, 24 stycznia 2015

Magdalena Ogórek szykanowana

POLITYKA   17.01.2015 20:01 10 komentarzy


Wyjaśniło się, jak sądzą, o co chodziło z tym przewidywaniem przyszłości przez Pana Janusza Szewczaka, Głównego Ekonomisty SKOK – informacja o kandydaturze dr Magdaleny Ogórek zapewne już od jakiegoś czasu krążyła po salonach.

Stąd brak zaskoczenia w mediach i błyskawiczna akcja sprowadzania do parteru.

Jej kolega z telewizji jako pierwszy podniósł na nią rękę, publicznie podnosząc rwetes...

Ze zdumieniem przeczytałem dziś w twojej gazecie artykuł o Magdalenie Ogórek pióra p. Izabeli Smolińskiej. P. Smolińska w jednym z akapitów opisuje tam pracę Magdy w redakcji TVN24BiS. Z tego jednego krótkiego akapitu dowiedziałem się, że:
1. "nieoficjalnie mówi się, że piękną panią historyk do redakcji wciągnął prowadzący Dzień Dobry TVN Bartosz Węglarczyk";
2. że "zadbałem również o to, by po krótkiej serii występów ze mną w duecie Ogórek dostała cotygodniowy autorski program";
3. i że"mówi się również, że Ogórek i Węglarczyk bardzo się zaprzyjaźnili".

No i co z tego?
Niestety, Pani Magdo, ale chyba kolega dostał wyraźne rozkazy...

Ty i ja wiemy, że zderzenie punktu 1. i 2. z punktem 3. ma sugerować, że załatwiłem p. Ogórek pracę w TVN24BiS, za co ona odwdzięczyła się seksem. Ty wiesz i ja wiem, że p.Smolińska zrobiła ze mnie alfonsa i coś jeszcze gorszego z Magdy, jednej z niewielu krystalicznie prawych osób, jakie spotkałem w życiu. Drogi Sylwestrze, chcę cię więc jak najbardziej oficjalnie poinformować, że p. Smolińska kłamie i że wyłudziła od ciebie wierszówkę za oszukany tekst.


Ojej. Jakoś nie przejmuje się opinią jej męża.
Zlecenie jak się patrzy.

 
Aż dziwne, że osoba, którą służby uznały za bezpieczną (no bo przecież wolno jej występować w telewizji, a nawet może prowadzić własny program) jest tak wściekle atakowana..

Pani Magda pisze ckliwie:

"Moje polityczne marzenie spełniło się na oczach 3 mln ludzi w programie "Spełniamy marzenia" - spotkałam się wtedy pierwszy raz z Józefem Oleksym. Od tamtego spotkania zaczęła się nasza znajomość, a Józef na lata został moim mentorem. To piękna postać i to on nauczył mnie wszystkiego w polityce, a jego niezłomna postawa, mimo okrutnych ran i razów, jakie otrzymał stała się dla mnie wzorem postępowania."

Chciałam Państwa poinformować, że rozpoczęły się próby niszczenia moich przyjaciół, rodziny, znajomych. W ostatnich dniach podjęto starania, by zmusić mnie do wycofania z wyborów. To próba niszczenia demokracji i łamania mnie jak niegdyś premiera Cimoszewicza.
Ktokolwiek to czyni - nie ma ze mną tymi metodami żadnych szans. Może używać mafii, prokuratur, czy podrzucać dziennikarzom wszelkie bzdury.
Ja walczę o proste prawo i Polskę obywateli, nie wycofam się, jestem to winna Józefowi, inaczej nigdy by mi tego nie wybaczył" – podkreśliła.


Pamiętajmy, że jej osoba została również „przepowiedziana” przez faceta, który pracuje z policją (TĄ policją).

Zaskoczenie na wyborach?

„Ktokolwiek to czyni - nie ma ze mną tymi metodami żadnych szans. Może używać mafii, prokuratur, czy podrzucać dziennikarzom wszelkie bzdury.”

Niesamowite.
Skąd ona wie takie rzeczy?
Pani z telewizji śniadaniowej naprawdę orientuje się w polityce??



A może to kolejna odsłona starego chwytu?


"Newsweek": Mąż Ogórek na celowniku prokuratury

Dzisiaj, 17 stycznia (07:24)
Aktualizacja: Dzisiaj, 17 stycznia (07:39)

Piotr Mochnaczewski - mąż Magdaleny Ogórek, kandydatki SLD na prezydenta - znalazł się na celowniku prokuratury. Jak dowiedział się "Newsweek", trwa śledztwo w sprawie jego działalności na jednej z uczelni.


Jak wyjaśnia "Newsweek", w polu zainteresowania śledczych znalazła się współpraca Mochnaczewskiego z warszawską uczelnią Viamoda. Pełnił w niej funkcję kanclerza, ale współpracę zakończono "w trybie nagłym i natychmiastowym na skutek jego pracy i działalności".
Wiadomo też, że uczelnia wytoczyła Mochnaczewskiemu powództwo cywilne i złożyła doniesienie do prokuratury w sprawie "przywłaszczenia mienia znaczniej wartości".
"Newsweek" ustalił, że konflikt z placówką dotyczy zobowiązań, które mąż Ogórek pozaciągał w imieniu szkoły i w dniu zwolnienia z obowiązków.
Mochnaczewski odpiera oskarżenia. "Nie mam żadnych zarzutów prokuratorskich" -  podkreśla.

Magdalena Ogórek: Nie wycofam się!

Po tym, jak pojawiły się doniesienia, głos zabrała również sama Magdalena Ogórek. "Nie wycofam się! Do polityki trafiłam kilkanaście lat temu, kiedy jako bardzo młoda osoba chciałam poznać tak skrzywdzonego i zacnego człowieka jak Józef Oleksy - napisała kandydatka SLD na Facebooku.
"Moje polityczne marzenie spełniło się na oczach 3 mln ludzi w programie "Spełniamy marzenia" - spotkałam się wtedy pierwszy raz z Józefem Oleksym. Od tamtego spotkania zaczęła się nasza znajomość, a Józef na lata został moim mentorem. To piękna postać i to on nauczył mnie wszystkiego w polityce, a jego niezłomna postawa, mimo okrutnych ran i razów, jakie otrzymał stała się dla mnie wzorem postępowania."
Chciałam Państwa poinformować, że rozpoczęły się próby niszczenia moich przyjaciół, rodziny, znajomych. W ostatnich dniach podjęto starania, by zmusić mnie do wycofania z wyborów. To próba niszczenia demokracji i łamania mnie jak niegdyś premiera Cimoszewicza.
Ktokolwiek to czyni - nie ma ze mną tymi metodami żadnych szans. Może używać mafii, prokuratur, czy podrzucać dziennikarzom wszelkie bzdury.
Ja walczę o proste prawo i Polskę obywateli, nie wycofam się, jestem to winna Józefowi, inaczej nigdy by mi tego nie wybaczył" - podkreśliła. 

 
Tymczasem...

 
"Służby mają całą listę słów, które mogą budzić podejrzenia. Wiadomo, że terroryści nie używają słów 'zamach' czy 'bomba', ale mają swoje kody. I tego szukają służby" – mówi gen. Roman Polko.

W rozmowie z portalem wp.pl gen. Polko przekonuje, że jesteśmy już inwigilowani "niemal na każdym kroku".

"Służby często wykorzystują pojedyncze wydarzenia – jak zamach w Paryżu – by poszerzać swoje i tak ogromne uprawnienia. A wystarczy, że dobrze korzystałyby z już dostępnych metod – mówi gen. Roman Polko. – Tylko ktoś żyjący w głuszy, bez żadnych urządzeń elektronicznych, miałby szansę na ukrycie się przed służbami" – dodaje. "Służby wykorzystają każdy nasz ruch. Wystarczy, że wypłacimy pieniądze z bankomatu lub zapłacimy kartą w sklepie – funkcjonariusz już ma sygnał, gdzie jesteśmy" – wyjaśnia gen. Polko.
Tymczasem Portal tvn24.pl poinformował, że służby specjalne zidentyfikowały pięciu Polaków, którzy pojechali do Iraku i Syrii po przejściu na islam. Dochodzi do tego jeszcze jedna osoba, która powiązana jest z fundamentalistycznym islamem, jakkolwiek nie kontaktowała się jeszcze z organizacjami terrorystycznymi.

Oj, ciekawe, kto to. Może to Neo???

Cała szóstka dołączyła do fundamentalistycznych kręgów islamu podczas pobytu na emigracji. Wyjechali z Polski do Norwegii i Wielkiej Brytanii. Pięciu z nich wyjechało już na Bliski Wschód, gdzie współdziałają przy tworzeniu zbrodniczego kalifatu Państwa Islamskiego. Szósty Polak, który będąc za granicą przeszedł na islam i związał się z jego fundamentalistyczną wersją, wrócił do kraju. Według służb nie jest jednak groźny, bo nie kontaktuje się z żadnymi organizacjami terrorystycznymi.

"Udział w starciach na bliskim wschodzie czyni z nich jeszcze bardziej niebezpiecznych, bo zbierają doświadczenie – mówi poseł Marek Biernacki o muzułmanach, którzy wyjechali ze swoich ojczyzn na dżihad. – Podobnie uważają szefowie największych służb specjalnych: brytyjskich, niemieckich czy francuskich" – dodaje.

 

Tymczasem Niemiecki Generalny Plan Wschodni w toku...

Jednego możemy być pewni - trwająca u władzy od 7 lat ekipa Tuska/Kopacz rozwaliła do końca publiczną służbę zdrowia w naszym kraju. Powód jest właściwie jeden - to dramatycznie niskie wydatki rządu na ochronę zdrowia Polaków. Nie ma się jednak co dziwić - rządzący naszym krajem wolą zabrane w podatkach pieniądze przeznaczać na spłatę bieżących długów (do których sami doprowadzili) aniżeli pożytkować je z korzyścią dla nas wszystkich.

Warto zauważyć, że wydatki publiczne na służbę zdrowia w Polsce wynoszą jedynie 4,8 proc. naszego PKB. To dramatycznie mało jeśli porównamy je z wydatkami innych państw europejskich. Dla porównania - Czesi wydają 6,3 proc. swojego PKB na ochronę zdrowia, Brytyjczycy - 7,8 proc. PKB, Niemcy - 8,7 proc. PKB, a rekordziści Holendrzy aż 10,2 proc. PKB. Pokłosiem powyższego jest to, że nasz kraj ma najniższy wskaźnik liczby lekarzy przypadających na 10 tys. mieszkańców w całej Unii Europejskiej. Dr Zdzisław Szramik, wiceprzewodniczący Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, członek Naczelnej Rady Lekarskiej, nie ma wątpliwości:

"Nie ma kraju, w którym na jednego lekarza podstawowej opieki zdrowotnej przypada 2,5 tys. pacjentów, a na dwóch lekarzy specjalistów 10 tys. pacjentów (w Europie jest ich prawie dwukrotnie więcej). W dodatku jedna trzecia lekarzy ma blisko 60 lat i zbliża się do emerytury, a my prawie nie kształcimy młodych. Liczba absolwentów uczelni medycznych zmniejszyła się z ok. 7 do 3 tysięcy"

 
Nazistowska banda rakiem wycofuje się z sankcji.

Przewodniczący komisji Dumy Państwowej do spraw międzynarodowych Aleksiej Puszkow na Twitterze nazwał „dziwną” logikę sankcyjną wobec Rosji.
Puszkowa zdziwiła prośba Komisji Europejskiej o wznowieniu dostaw żywności z UE do Rosji mimo tego, że wcześniej prezydent USA Barack Obama porozumiał się z premierem Wielkiej Brytanii Davidem Cameronem, aby nie osłabiać antyrosyjskich sankcji do pełnej realizacji porozumień mińskich. Sankcje poparła również kanclerz Niemiec Angela Merkel.




Z braku laku...dobrych wiadomości

Kot uratował niemowlę przed zamarznięciem

Dzisiaj, 17 stycznia (14:26)
Do niesamowitego zdarzenia doszło w Kałudze w Rosji. Kot uratował niemowlę przez zamarznięciem. Dziecko leżało porzucone na klatce schodowej. Teraz futrzak jest bohaterem w internecie. O sprawie pisze "The New York Post".

Kotka Masza była ulubienicą mieszkańców bloku, ale teraz zasłużyła sobie na szczególne traktowanie. Kiedy ktoś porzucił niemowlę na klatce schodowej, kotka się nim zaopiekowała.
Przez kilka godzin swoim ciałem ogrzewała dziecko pozostawione na mrozie, jednocześnie głośno miaucząc. Dzięki temu udało się znaleźć pomoc. Kiedy karetka pogotowia dotarła na miejsce, Masza nie chciała rozstać się z niemowlęciem.
- Dziecko przebywało na zewnątrz przez kilka godzin. Dzięki Maszy nic poważnego mu się nie stało - powiedział Central European News rzecznik szpitala, do którego przewieziono noworodka.

 

KOMENTARZE

  • Jedno z "dokonań" Ziutka
    Ziutek Oleksy wyhodował czerwonego Ogórka.
    Nibiru 17.01.2015 22:40:20
  • @Nibiru 22:40:20 I to jest niesamowite dokonanie .
    W pobitym polu został wielki sowiecki uczony Miczurin, co to udawadniał, że gruszki na wierzbach rosnąć powinny. -:)))
    moher 18.01.2015 01:17:39
  • @moher 01:17:39
    Ja z kolei słyszałem że Miczurin wyhodował był kartofle z pestkami rosnące na choince.
    Nibiru 18.01.2015 04:43:15
  • @Nibiru 04:43:15 A nasza Pani Ogórek
    To jakaś odmiana bezpestkowa?
    moher 18.01.2015 04:53:18
  • @moher 04:53:18 Bo to, że to
    Czerwony Katolik to już wiem. Niedawno komuniści hodowali też tzw. księży-patriotów. Oczywiście z podesłanych Kościołowi agentów.
    moher 18.01.2015 05:01:36
  • @moher 04:53:18
    sezon ogórkowy rozpoczął się latoś bardzo wcześnie
    Nibiru 18.01.2015 05:52:20
  • @Nibiru 05:52:20 Co się dziwisz. Sam widzisz, że komuniści nie takie cuda potrafią.
    Nawet potrafią mieć po swojej stronie katolików. oczywiście takich jak np. Prof Natanel. Poza tym sam stwierdziłeś , że to "ogórek zmodyfikowany, w szklani czerwonej wyhodowany" pod troskliwą opieką Józefa z komitetu.
    moher 18.01.2015 06:44:25
  • @Nibiru 05:52:20 Co się dziwisz. Sam widzisz, że komuniści nie takie cuda potrafią.
    jak zmiana sezonu dojrzewania ogórków. Nawet potrafią mieć po swojej stronie katolików. oczywiście takich jak np. Prof Natanel. Poza tym sam stwierdziłeś , że to "ogórek zmodyfikowany, w szklani czerwonej wyhodowany" pod troskliwą opieką Józefa z komitetu.
    moher 18.01.2015 06:57:10
  • A tak nawiasem to jest:- //Magdalena Ogórek szykanowana//?
    Czy do pilnowania żyrandola przysposabiana?
    moher 18.01.2015 09:59:51
  • @moher 09:59:51
    Kolego masz problemy z czytaniem ze zrozumieniem?

    I tak już obniżyłem poziom swojego pismaczenia, jeszcze niżej mam zjechać?

    Proszę wykasować te swoje tanie skojarzenia powyżej.
    Maciej Piotr Synak 18.01.2015 16:12:11





http://argo.neon24.pl/post/117873,magdalena-ogorek-szykanowana

 

wtorek, 11 listopada 2014

4 lata temu w reklamie wyborczej...


...Adamowicz wystąpił na tle inwestycji drogowych, z którymi miasto ma niewiele wspólnego.

Drogowa wpadka Pawła Adamowicza?

Paweł Adamowicz promuje swoją kandydaturę na prezydenta na tle inwestycji drogowych, w których realizacji miasto Gdańsk miało i ma niewiele do powiedzenia.


W swojej reklamówce wyborczej Paweł Adamowicz występuje na tle inwestycji drogowych, z którymi miasto ma niewiele wspólnego.


Jak oceniasz spot wyborczy Pawła Adamowicza?
jest świetny, pokazuje jak wiele przemian w ostatnich latach nastąpiło w Gdańsku
15%
 
jest słaby, ale to nie wina kandydata, a osób, które przygotowywały spot
20%
 
jest fatalny, jest bardziej antyreklamą niż spotem wyborczym
65%
 
  • zakończona
  • łącznie głosów: 1827
Portal Trojmiasto.pl trafił na spot wyborczy Pawła Adamowicza - kandydata na kolejną kadencję na stanowisko prezydenta Gdańska w zaplanowanych na listopad wyborach. Świetny montaż, doskonały lektor i gość, który podsumowuje kandydaturę, sprawiają, że reklamę, zatytułowaną "Jakość życia cz. I", ogląda się przyjemnie. Jednak w tym przedwyborczym optymizmie Paweł Adamowicz się nieco zagalopował, bowiem pojawia się on w reklamie wyborczej na tle inwestycji, które finansowane są z budżetu centralnego, a nie z miejskiej kasy.

Już w drugiej sekundzie spotu Paweł Adamowicz pojawia się na tle Węzła Karczemki zobacz na mapie Gdańska, na którym prowadzona jest przebudowa. Bez problemu można dostrzec tam pracujące maszyny budowlane. Jednak inwestorem tego przedsięwzięcia jest gdański oddział Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad - urząd administracji rządowej. Co robi zatem na Węźle Karczemki kandydat na Prezydenta Gdańska, skoro gdański samorząd nie finansuje realizacji prac i nie zlecał przygotowania dokumentacji projektowej?

Na tym nie koniec. Po dziewiątej sekundzie wyborczego spotu Paweł Adamowicz stoi tuż przy drodze wojewódzkiej w Borkowie zobacz na mapie Gdańska (już poza granicami Gdańska). To jedno z najpopularniejszych miejsc, w którym można przez chwilę, jadąc autem, podpatrzeć pracę drogowców przy budowie Południowej Obwodnicy Gdańska. Podobnie jak w przypadku Węzła Karczemki, 17-kilometrowa droga ekspresowa, wiodąca przez gdańskie dzielnice Olszynka i Maćkowy, realizowana jest za pieniądze z budżetu państwa i Unii Europejskiej.

W Gdańsku prowadzone są inwestycje drogowe, na których tle z powodzeniem można prezentować swoją kandydaturę - choćby przebudowa ul. Nowe Ogrody zobacz na mapie Gdańska, budowa brakującego odcinka Trasy W-Z zobacz na mapie Gdańska lub niedawno rozpoczęta rozbudowa ul. Łostowickiej zobacz na mapie Gdańska. Dlaczego zatem Paweł Adamowicz zdecydował się wystąpić przed kamerą na Węźle Karczemki i Południowej Obwodnicy Gdańska?

- Spot ma na celu pokazanie zmian, które w Gdańsku postępują i przybliżenie tych inwestycji. Stoję dokładnie przy Armii Krajowej, bo pokazuję, co zawsze zresztą podkreślam, budowaną przez rząd obwodnicę południową Gdańska. Miasto też się do niej dołożyło, choćby poprzez mieszkania dla wykwaterowanych mieszkańców, a w ostatnim etapie miasto bardzo się zaangażowało w ratowanie tej inwestycji, bo były problemy natury formalnej. Zresztą wszystko, co się dzieje w Gdańsku, dzieje się przy współpracy z samorządem. Chodziło o pokazanie wielkości tych inwestycji i tego, że w najbliższych czterech latach zbudujemy w Gdańsku podstawowy kręgosłup komunikacji drogowej. Dlatego warto je pokazać w formie spektakularnej, przemawiającej do wyobraźni - wyjaśnia Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska.

Smaczku reklamie dodaje wypowiedź utytułowanego rajdowca - Krzysztofa Hołowczyca. Wskazuje on ul. 3 Maja zobacz na mapie Gdańska w Gdańsku jako tę, o której marzą i śnią nie tylko gdańscy kierowcy. Jednak czy naprawdę pragną tonącej po nieco większym deszczu ulicy? Na co dzień tworzą się tam korki i prawie zawsze nie ma miejsc parkingowych. Jak jeżdżą auta na ul.3 Maja?


Czytaj więcej na:
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Drogowa-wpadka-Pawla-Adamowicza-n42899.html#tri



A co będzie w tym roku?






3 listopada 2010, godz. 06:00 (442 opinie) autor: Maciej Naskręt, Katarzyna Moritz
Paweł Adamowicz promuje swoją kandydaturę na prezydenta na tle inwestycji drogowych, w których realizacji miasto Gdańsk miało i ma niewiele do powiedzenia.

W swojej reklamówce wyborczej Paweł Adamowicz występuje na tle inwestycji drogowych, z którymi miasto ma niewiele wspólnego.


Portal Trojmiasto.pl trafił na spot wyborczy Pawła Adamowicza - kandydata na kolejną kadencję na stanowisko prezydenta Gdańska w zaplanowanych na listopad wyborach. Świetny montaż, doskonały lektor i gość, który podsumowuje kandydaturę, sprawiają, że reklamę, zatytułowaną "Jakość życia cz. I", ogląda się przyjemnie. Jednak w tym przedwyborczym optymizmie Paweł Adamowicz się nieco zagalopował, bowiem pojawia się on w reklamie wyborczej na tle inwestycji, które finansowane są z budżetu centralnego, a nie z miejskiej kasy.

Już w drugiej sekundzie spotu Paweł Adamowicz pojawia się na tle Węzła Karczemki, na którym prowadzona jest przebudowa. Bez problemu można dostrzec tam pracujące maszyny budowlane. Jednak inwestorem tego przedsięwzięcia jest gdański oddział Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad - urząd administracji rządowej. Co robi zatem na Węźle Karczemki kandydat na Prezydenta Gdańska, skoro gdański samorząd nie finansuje realizacji prac i nie zlecał przygotowania dokumentacji projektowej?

Na tym nie koniec. Po dziewiątej sekundzie wyborczego spotu Paweł Adamowicz stoi tuż przy drodze wojewódzkiej w Borkowie (już poza granicami Gdańska). To jedno z najpopularniejszych miejsc, w którym można przez chwilę, jadąc autem, podpatrzeć pracę drogowców przy budowie Południowej Obwodnicy Gdańska. Podobnie jak w przypadku Węzła Karczemki, 17-kilometrowa droga ekspresowa, wiodąca przez gdańskie dzielnice Olszynka i Maćkowy, realizowana jest za pieniądze z budżetu państwa i Unii Europejskiej.

W Gdańsku prowadzone są inwestycje drogowe, na których tle z powodzeniem można prezentować swoją kandydaturę - choćby przebudowa ul. Nowe Ogrody, budowa brakującego odcinka Trasy W-Z lub niedawno rozpoczęta rozbudowa ul. Łostowickiej. Dlaczego zatem Paweł Adamowicz zdecydował się wystąpić przed kamerą na Węźle Karczemki i Południowej Obwodnicy Gdańska?

- Spot ma na celu pokazanie zmian, które w Gdańsku postępują i przybliżenie tych inwestycji. Stoję dokładnie przy Armii Krajowej, bo pokazuję, co zawsze zresztą podkreślam, budowaną przez rząd obwodnicę południową Gdańska. Miasto też się do niej dołożyło, choćby poprzez mieszkania dla wykwaterowanych mieszkańców, a w ostatnim etapie miasto bardzo się zaangażowało w ratowanie tej inwestycji, bo były problemy natury formalnej. Zresztą wszystko, co się dzieje w Gdańsku, dzieje się przy współpracy z samorządem. Chodziło o pokazanie wielkości tych inwestycji i tego, że w najbliższych czterech latach zbudujemy w Gdańsku podstawowy kręgosłup komunikacji drogowej. Dlatego warto je pokazać w formie spektakularnej, przemawiającej do wyobraźni -wyjaśnia Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska.

Smaczku reklamie dodaje wypowiedź utytułowanego rajdowca - Krzysztofa Hołowczyca. Wskazuje on ul. 3 Maja w Gdańsku jako tę, o której marzą i śnią nie tylko gdańscy kierowcy. Jednak czy naprawdę pragną tonącej po nieco większym deszczu ulicy? Na co dzień tworzą się tam korki i prawie zawsze nie ma miejsc parkingowych. Jak jeżdżą auta na ul.3 Maja?

Aktualny [2014] spot wyborczy obecnego prezydenta Gdańska można zobaczyć tutaj, polecam uważnym i zatroskanym Czytelnikom...






http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Drogowa-wpadka-Pawla-Adamowicza-n42899.html




seil on the seas of chees....
 
 
 
 
 

środa, 18 czerwca 2014

Wybór między dżumą, a cholerą.


A może wyboru nie ma... ?








KOMENTARZE


Prawdziwe wyniki wyborów do PE w Polsce




Za: Wolne Media




To wyjaśnia dlaczego tak wiele stron o tematyce politycznej prowadzona jest przez agenturę, czasami wręcz mam wrażenie, że życie polityczne w Polsce prowadzi wyłącznie agentura.

Polacy nie interesują się polityką, pozwalają innym prowadzić swoje sprawy.


Opublikowano: 26.05.2014 | Kategorie: Polityka, Wiadomości z kraju
Zgodnie z najnowszymi danymi udostępnionymi przez PKW na podstawie 91 proc. komisji obwodowych (stan na godz. 4.30) wybory do Parlamentu Europejskiego wygrywa Prawo i Sprawiedliwość. Do europarlamentu dostaną się także: PO, SLD, PSL i Nowa Prawica. Ciekawie wygląda również podział mandatów.



W porównaniu z sondażem Ipsos dla TVN24 i TVP opublikowanym tuż po wyborach do PE, PiS jest przed PO, a PSL – NP, ale bez zmian pozostaje rozkład mandatów.
Zgodnie z danymi PKW PiS wygrało wybory do Parlamentu Europejskiego osiągając wynik 32,35 proc. i wyprzedzając PO (31,29 proc.). Przy takich rezultatach obie partie mogą liczyć na taką samą liczbę mandatów, po 19 – wynika z cząstkowych danych Państwowej Komisji Wyborczej zebranych z 91 proc. obwodowych komisji wyborczych.


Według danych podanych przez PKW w poniedziałek po godz. 5.00, próg wyborczy przekraczają też SLD (9,55 proc., 5 mandatów), PSL i Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego (odpowiednio: 7,21 i 7,06 proc., po 4 mandaty). Według danych PKW, jak i sondażu wynika, że do PE nie dostały się zaś Europa Plus Twój Ruch, Solidarna Polska, Polska Razem oraz Ruch Narodowy. Komisja podkreśliła, że to cząstkowe, nieoficjalne dane uzyskane elektronicznie z 25 tys. 175 obwodów głosowania. Rozstrzygające będą dopiero oficjalne wyniki wyborów. PKW zapewnia, że będą one znane jeszcze dziś, ale najprawdopodobniej dopiero wieczorem.

PO i PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego zdobyły równą liczbę mandatów – każda z partii wprowadzi do europarlamentu po 19 posłów – wynika z sondażu Ipsos dla TVN 24 i TVP. Z sondażu wynika też, że Sojusz Lewicy Demokratycznej otrzyma 5 mandatów, Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego – 4 mandaty, Polskie Stronnictwo Ludowe – również 4.
Najwyższa frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego była w woj. mazowieckim; PO najwięcej głosów zdobyła w woj. pomorskim, opolskim i śląskim, a PiS – w woj. podkarpackim, lubelskim, podlaskim – wynika z niedzielnego sondażu wyborczego Ipsos dla TVN24 i TVP. W woj. mazowieckim frekwencja wyniosła 26,3 proc. Powyżej średniej krajowej uplasowały się także województwa: małopolskie – 25,5 proc.; pomorskie – 24,8 proc; śląskie – 23,3 proc.; lubelskie – 22,9 proc.; dolnośląskie – 22,8 proc.; podkarpackie – 22,7 proc.

W wyborach do Parlamentu Europejskiego zagłosowało więcej mężczyzn niż kobiet; frekwencja wyniosła odpowiednio 23,9 i 21,7 proc. – wynika z sondażu Ipsos dla TVN 24 i TVP. Najwyższa frekwencja była w dużych miastach, najniższa na wsiach. Jeśli chodzi o wiek, to najwyższa frekwencja była w grupie 60+ (31,8 proc.), a najmniejsza w grupie wiekowej 18-25 (17 proc.). W przypadku grupy wiekowej 26-39 frekwencja wyniosła 18 proc., a 40-59 – 22,5 proc.


W porównaniu z wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku (jeśli wyniki sondażowe się potwierdzą) Platforma Obywatelska straciła 6 mandatów, Prawo i Sprawiedliwość zyskało 4 mandaty.
W ostatnich trzech wyborach partyjnych – 2009, 2011 i 2014 – PiS osiągał następujące rezultaty: 27, 30 i 32 proc. W tym samym czasie poparcie dla Platformy gwałtownie spadało. W 2009 r. PO miała wynik 44 proc., w 2011 r. – 39 proc., a w 2014 r. – 33 proc. Partia Donalda Tuska w dużym tempie traci więc wyborców.


Podobnie jest, jeśli chodzi o wyniki w eurowyborach. W 2004 r. Prawo i Sprawiedliwość otrzymało 12 proc., w 2009 r. – 27 proc., a w 2014 r. – 32 proc. Platforma w tych samych wyborach dostawała następującą ilość głosów: w 2004 r. 24 proc., w 2009 r. 44 proc., a w 2014 r. – 33 proc.


http://wolnemedia.net/polityka/wybory-do-parlamentu-europejskiego-w-polsce/

Grafika wprowadzająca:
http://kefir2010.wordpress.com/2014/05/27/wybory-do-pe-sfalszowano-prawdziwe-wyniki-sa-szokujace/




KOMENTARZE

  • Sondaże wyborcze urabianie wyborcy pod przyszłe fałszerstwo .
  • Tu fałszerstwa nie ma.
    To żadne fałszerstwo. Zwykła układanka faktów. Wyolbrzymia się to co chce się pokazać. Od tysiącleci ta sama zagrywka. Nie bez powodu powinniśmy zaczynać czytać umowy od treści wypisanej małym druczkiem.

    Szokuje to ze tak dużo Polaków daje się na to nabrać.